Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-09-2011, 15:23   #151
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Dearbhal z uśmiechem i zakłopotaniem przyjmowała wyrazy sympatii. Dla każdego, kto do niej zagadał starała się mieć chociaż chwilę, odpowiedzieć na każde słowo czy pytanie. Pod koniec dnia zaczęło być to jednak męczące, więc gdy książę Deor usiadł koło niej i wszyscy inni się wycofali, przyjęła to z ulgą. Rozmowa z tym wojownikiem była niesamowicie relaksująca i przyjemna.

Na zamieszanie z powodu przybicia obcych dziewczyna oderwała się od rozmowy z nieukrywanym zainteresowaniem. I wtedy zdała sobie sprawę, że zna osoby, które wywołały wśród obecnych ten rwetes.

Dearbhail uśmiechneła się szeroko.

- Fain! - wyszła krasnoludowi na spotkanie. - Wspaniale cię widzieć! Usiądź z nami... - w chwili, gdy to powiedziała, zdała sobie sprawę z tego, że trzeba pewnie przedstawić sobie co po niektórych. - Panie - zwróciła się do Deora - pozwól, że przedstawię ci Faina z Morii. Poznaliśmy się w Tharbadzie. Co prawda miał to szczęście, że opuścił miasto przed najcięższymi bitwami... - tu krasnolud prychnął „Chyba nieszczęscie!”- ale i tak miałam zaszczyt stać obok tego dzielnego wojownika w walce!

Krasnolud chyba usmiechnął się do dziewczyny, co zobaczyła po jego oczach, bo usta skrywały się w cieniu rudej brody. Skłonił się w grzbiecie przed księciem i po dwóch sekundach trwania w takiej pozycji wyprostował się.

- Ojca poznałem, teraz syna. - stwierdził Fain.

- Witaj Fainie. - Deor odwzjemnił szacunek. - Zatem z Edorasu jedziecie. - zagadnął książę Rohanu.

- Ano tak. - przytaknął. - Siła ogromna Rohirimów u Deorhelma się zebrała, do społu z ludźmi z Arnoru. Obóz tak wielki, że wzrokiem ogarnąć nie sposób.

Usiadł przy ognisku.

- Fainie - zagadnęła do krasnoluda, gdy tylko zasiedli - co u ciebie? Czy podróż do Morii przebiegła spokojnie?

- O tak. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet bardzo nudno. Nawet w drodze powrotnej ominął mnie łomot dunlandzkich psisynów... Ale dobrze nie jest. Bracia z Ereboru o tych orczych pomiotach... - zawiesił głos wpatrując się w ogień.

Wszyscy jednak wiedzieli, że choc krasnoludy są skłonne do przesady, to raczej nie w takich sprawach.

- Uruk-hai... - rzekł, po czym jakby się ocknął. - No ale gdzie jest Kh’aadz? I D’zuin też jest z wami? - zapytał podekscytowany. - No za którym namiotem te opoje trawy gniotą? - i zaczął rozglądać się dookoła.

Dearbhail wyraźnie posmutniała.

- Przykro mi to mówić, ale... ostatni raz widziałam Kh’aadza chyba ze dwa dni temu. D’zuina nie poznałam - zmieszała się. Nie chciała martwić Faina, ale zatajać prawdę? - Wybacz - westchęła po chwili. Spuściła głowę, po czym wzięła głęboki wdech i kontynuowała - Z tego, co słyszalam od Kh’aadza D’zuin zaginął. Kh’aadz chciał go szukać i... plotki chodzą, że sam wpadł w kłopoty. Podobno i on zaginął. Ale - rzuciła szybko - jak mówię, to tylko plotki, które usłyszałam dziś opuszczając miasto.

Fain jakby odstał obuchem w czoło. Siedział w milczeniu zapatrzony w ogień.

Dziewczyna poczuła się podle.
- Wybacz... ale wolałam, żebyś usłyszał to teraz, ode mnie, niż dotarł do miasta i tam otrzymał jakieś przykre wiadomości.

- Żadna to wina dziecko złych wiesci być posłańcem. - położył ciężką prawicę na dziewczęcym ramieniu. - Jak Kh’aadz powiedział, że D’zuinowi cos się stało... To właśnie tak się stało... - mruknął. - A teraz - wstał z ziemi. - wybaczcie dobrzy ludzie, ale na mnie pora. Nocy mitrężyć nie będę jak przyjaciele w potrzebie. - i poszedł energicznie w stronę zagrody z końmi.

- Panie, wybacz na chwilę - zwróciła się do Deora, zerwała na równe nogi i pobiegła za krasnoludem. - Chcesz jechać sam? To cały dzień drogi! Jazda samemu jest mało bezpieczna... - O, ironio! Takie słowa z ust Dearbhail, najmniej odpowiedzialnej osoby w całym Śródziemiu? - Proszę cię... jeśli Pan Argar też kieruje się do Minas Tirith to poczekaj na niego. Szukaliśmy D’zuina w kilka osób. Obeszliśmy całe miasto i nie udało nam się do niego dotrzeć, ba, nawet jednej informacji o nim zdobyć. Myślisz, że sam coś zdziałasz?

- Jak liczyć to na siebie. A w biedzie na przyjaciół. - odrzekł Fain. - Młody Argar z ostawą wróci. Nie lękaj się o niego. - dodał nachmurzony udając, że o bezpieczeństwo człowieka idzie, a reszty już chyba nie dosłyszawszy. - Bywaj zdrowa. - i zniknął między namiotami.

Dearbhail spojrzała tylko smutno za krasnoludem, ale nie goniła go. Już dawno zdała sobie sprawe z tego, że są każdy z jej przyjaciół ma drogi, którymi musi podążać. Jej droga wiodła do Rohanu.

Trzeciego dnia podróży ujrzała jeźdźców z gwardii Deorhelma. Przywieźli wiesci, że król Rohanu z Arnorianami zza Mitheithel, nie czekając na Gondorian z Minas Tirith pojechał na północ, bo przyszły wiesci, że Estaerlingowie przegrupowali się i w wiekiej sile uderzyli na rubierze Rohanu przetoczywszy się przez krainę Dale. Miasto Dale zostało zrównane z ziemią. Easgaroth, Miasta na Jeziorze również już nie ma. Teraz palą wsie i miasteczka Rhovanion wycinają ludnosc, kradną konie. Ludzi porywaja w niewolę. Kierują się na Rohan. Krasnoludy z Ereboru cofnęły się aż do Morii. Przygraniczne oddziały Gondoru przy jeziorze Rhun zostały kompletnie rozbite przez tę nową falę ze wschodu. Dearbhail dowiedziała się też, że Dunlandczycy zaszyli się w górach i skalistych wzgórzach przy Issen u podnóża Gór Mglistych jak i w samych tych górach. Tak samo z rozbitymi orkami z północy, które uchodziły spod Tharbadu razem z nimi. W lesie Greenwood znowu jest niebezpiecznie, tak samo jak w Trollshaws. Okoliczne wioski ze stron Przesmyku Rohanu, czyli tam gdzie znajdowała się rodzinna wioska Dearbhail, ewakuowały się na wszelki wypadek do Helmowego Jaru oraz do Isengard z obawy przed nocnymi rajdami orków lub tych górali. Zwłaszcza kiedy niemal wszyscy zdolni do walki zostali zmobilizowani przez króla zostawiając tylko tyle ile trzeba do obrony twierdz z ludoscią cywilną.

To utwierdziło Dearbhail w przekonaniu, że dobrze zrobiła wybierając taką a nie inną drogę. Teraz musiała tylko przygotować się do nadchodzącej walki, zebrać siły i dać z siebie wszystko.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 23-09-2011, 21:46   #152
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Minas Tirith, czerwiec 251 roku



- Panie, jego zachowanie jest wielce podejrzane.

- Dobrze. Po kolei. - rzucił król uspokajająco. - W tym pomieszczeniu prócz tego gamonia, któremu wykradziono klucze są wszystkie osoby które miały dostęp do Księgi. Prócz Endymiona rzecz jasna. Endymionie skąd wiesz, że księgi są podmienione? - zapytał król bez ceregieli.

Na słowa króla Endymion podał mu meldunek od Andarasa.

- I teraz tak. Po pierwsze powinniśmy odnaleźć tego bibliotekarza, który na twój rozkaz królu przeniósł Czerwoną Księgę Marchii z działów ogólnodostępnych do tych podziemi. A o tym fakcie dowiedziałem się od bibliotekarzy. Jeśli nastąpi potwierdzenie tego faktu, to wynieść mogła ją osoba znająca jej miejsce przechowywania i mająca klucze. No i wyklucza Andarasa z kręgu podejrzeń. Nie wyobrażam sobie żeby ktoś z zewnątrz wszedł tu do podziemi i od tak sobie wziął tę konkretną księgę. Po drugie czy po włamaniu dostęp do tych podziemi nie został ograniczony tylko dla Tequiliana? Wydaje mi się, że Czerwona Księga została wyniesiona gdy już była w tych podziemiach. Po trzecie co jest takiego w Czerwonej Księdze Marchii żeby ją kraść.....No chyba że, to była tylko okładka tejże księgi ale zupełnie inna zawartość. No i po czwarte kwestia run, jest jednoznaczne, ktoś zdjął czar zabezpieczający dokonał podmiany i ponownie go nałożył, lub po prostu po podmianie go nałożył aby złodziej nie mógł zajrzeć do księgi na miejscu. Ale ten ktoś - tu Endymion wymownie spojrzał na starca - nie spodziewał się, że zaklęcie zostanie tak szybko załamane i cała prawda wyjdzie na jaw.

- To czemu on tobie takie wiadomości wysyła to sobie jeszcze wyjaśnimy. - przyrzekł król wczytując się w pismo. - A hobbcią księgę kazałem przeniesć rok temu - mruknął. - żeby zrobić kopie innym bibliotekom królestwa...

- Nie wiedziałem o tym - zasępił się strażnik.

- Ja założyłem zaklęcie ochronne - odezwał się starzec naburmuszony czując przytyk do własnej osoby. - To żadna tajemnica. Już to powiedziałem wcześniej. Nie wiem tylko panie, czy warto wierzyć w to wszystko.

- Hm.. Tequillianie, nie czytałeś treści tej wiadomości. Wynika z niej, że ten co ukradł księgi przekonał się o tym po zdjęciu zabezpieczenia a od Endymiona oczekuje jej znalezienie, zapewne licząc, że ten mu ją dostarczy. - mówił z niedowierzaniem patrząc na Strażnika. - To może być blef, tak, możesz mieć rację - ciągnął Eldarion do Tequilliana. - ale jeśli nie... Jeśli księgę Saurona wykradł kto inny? - popatrzył na proroka i jego asystenta.

- Znasz elfie runy panie Elagarze? - zapytał król.
- Znam. - przytaknął posłusznie mężczyzna.
- Formirze! - powiedział głośno Eldarion.

Drzwi otworzyły się natychmiast i stanął w nich Strażnik wzrokiem pytając Endymiona “O co chodzi?!”

- Przeszukaj komnaty Mistrza Tequilliana i jego asystenta. - rozkazał król.

- Panie... - starzec usiadł z wrażenia, ale król tylko wzniósł rękę do góry jakby ślepiec rzeczywiście mógł widzieć ten gest.

- Czego mam szukać królu? - zapytał Formir.

- Księgi. Bardzo starej. Nadpalonej i zniszczonej. W niezrozumiałym języku. Być może oprawionej w czerwoną skórę. Weź do pomocy pisarza.

Formir skłonił się i wyszedł.










Harlond, czerwiec 251 roku



Endymion wrócił do Harlond ze starym krasnoludem. Był już środek nocy. Strażnik niósł na ramieniu ciężki młot. Kiedy sędziwy pobratymca Kh’aadza opuścił kajutę tamtego, statek był gotowy do rejsu.

Kiedy wypływali z portu widzieli krzątanie się załogi na pokładach floty pielgrzymów, która miała odbić od brzegu o świcie. Finluin słyszał jak Endymion wydał kapitanowi rozkaz płynięcia do Umbaru.










Umbar, czerwiec 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8T-aTqQPMhU&feature=related[/MEDIA]



Przy długim biesiadnym stole, którym było niewielkie podwyższenie leżał wsparty na łokciu Andaras. Na jednym z honorowych miejsc obok młodego Haradrima, którego twarz zdobiła świeża blizna.

Zapadał zmierzch. Blask świec i lamp rozjaśniał pięknie udekorowane dywanami i malowidłami ściany i wysokie sklepienie.

Schodzili się ludzie i zajmowali wskazane im przez służbę miejsca. Pomieszczenie rozbrzmiewało muzyką, która dochodziła z nawy, gdzie niewolnicy grali na instrumentach. Na marmurowym placyku, w centralnej części owalnej sali, tańczyła młoda kobieta.

Andaras przygadał się gościom. Niektórzy mieli bardzo spięte twarze. Drżenia rąk podnoszących puchary nie zdołały powstrzymać malujące się na ustach uśmiechy pełnych, lśniących między bielą złotych zębów. Były to głowy klanów północy oraz rodzin umbardzkich. Przynajmniej tych rodzin, który przyjęły zaproszenie. Siedzący nieopodal mężczyzna nie potrafił powstrzymać obrzydzenia jakim obdarzał półelfa, kiedy tylko jego wzrok prześlizgnął się po Andarasie. Nie uszło to uwadze Sufyana.

- To syn Calimona. Kapitana Rady Konsulów Umbaru... – mruknął niby zaglądając do kielicha Haradrim. – Pozyskamy ojca. Miasto będzie nasze... Bez rozlewu krwi. Ta popłynie rynsztokami i po prześcieradłach niektórych domów...

Półelf przyjrzał się człowiekowi. Słyszał wyraźnie przez zgiełk biesiady jak tamten warczał ściszonym głosem do siedzącego obok Umbardczyka, udając, że ogląda tancerkę.

- Co ten pies tu robi? Prędzej zatańczę na jego grobie z grzechotką z jego kosteczek... jak...

- Hej, to dopiero mięcho! – szturchnął łokciem jego kompan groźnie wyglądającego mężczyznę. – Nie czas i miejsce do takiego gadania... – mruknął nabiwszy na nóż udziec, który wystawał z egzotycznych owoców na dużym półmisku. – Za Umbar! – wzniósł kielich.

- Za Umbar i Harad! – podchwycili inni.










Beleager przy Umbarze, czerwiec 251 roku



Dorin wyszedł na pokład. Z daleka widać było światła latarni Umbaru.

- Na północ? Tak? – warknął, co nie uszło uwadze Finluina, który stał na dziobie okrętu.

Statek zbliżał się do portu. Na wysokich murach powiewały flagi Giondoru i Haradu. Nad nimi górował sztandar Umbaru.

- Teraz czas na wyjaśnienia. – rzucił Dorin do Endymiona, który też wyszedł na pokład. – Król nie mówił nic o Umbarze do cholery jasnej!

Kh’aadz słysząc krzątanie się załogi ziajającej żagle wygramolił się z pod pokładu. Doszedł do siebie po tych kilu dniach. Dzięki ziołom Endymiona toksyny oczyściły jego organizm a okrętowy medyk założył mu klika szwów na języku.

Jeśli miasto spało to port był obudzony. Rozładunek i załadunek toczył się niezależnie od pory dnia. Stojący na murach zbrojni w milczeniu obserwowali wolno przepływającą, kolejną kupiecką łajbę z Gondoru.










Rohan, czerwiec 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=oRcknT7htfI&feature=related[/MEDIA]


Ostatnie dwa miesiące były dziwaczne. Z pewnością ciekawe i jakże inne od tego swojskiego aromatu powietrza jaki unosił się nad trawami Rohanu. Dearbrhail czuła się jak u siebie w domu. Bo i w nim była.

Przyjazd rodaków z wiadomością od Deorhelma sprawił, że długa, gęsta, wijąca się jak rzeka wstęga konnych zmieniła kierunek odrywając się od brzegu lasu i sąsiedztwa gór. Armia skierowała się na północ. Ku Rhovannion. Nad którego brązową, wypaloną ziemią wisiały w wyobraźni ludzi czarne chmury, rzucając cień z przeszłości. Z pamięci ojców. Wisiał grożąc posępnie niemal zapomnianą nazwą tamtych ternów. Dzikich Krain.

Dołączali do nich po drodze pojedynczy lub grupki Jeźdźców Rohanu. Ci co nie zdążyli stawić się w Edoras zanim król zwinął obóz. Dearbhail oraz reszta Rohirimów w sile około czterystu konnych wraz z Deorem odłączyła się jednak od Gondorian. Ponieważ król poprowadził ich lud na północ, ktoś musiał zająć się pilnowaniem niebezpiecznego pogranicza z Dunlandem. I ta rola przypadła księciu. Oraz tym rodakom, których miał przy sobie. Pogranicze było rzeczywiście w ogniu o czym dziewczyna słyszała tylko z opowiesci. Gdbyby było inaczej, wioski i osady z przełęczy zwanej Wrotami Rohanu, gór Mglistych i okolic Fangornu nie byłyby ewakuowane do Helmowego Jaru i Isengardu.

Po czterech dniach jazdy dotarli do Edoras. Stolicy Rohanu.




Tam dziewczyna dowiedziała się od znajomego, że Trian z podwładnymi mu jeźdźcami pojechał na północ. Derbhail zaś dostała rozkaz wyjazdu do rodzinnych stron. Wczesnie z rana wyruszyła ku przełęczy wraz z kilkudziesięcioma innymi rodakami. Dziewczyna znała tamte tereny wychowując się w cieniu Fangornu. Podobno jej rodzina była cała i zdrowa.

Na trakcie do Isengardu nic nie mąciło sielskiej atmosfery kołyszących sie traw i aż ciężko było uwierzyć, że jednak to jest czas wojny. Niebo było tak samo niebieskie. Słońce grzało wesoło. Issen leniwie wiła się obok szerokiej drogi. A stada dzikich koni pasły się w dolinach i czmychały przez nimi, łapiąc wolnosć w rozwiane grzywy. Łapczywie i dostojnie zarazem zagarniając kopytami ziemię.

Twierdza Isengard składała się z owalnego, muru, który tworzył okrąg o średnicy jednej mili. Na środku odrodzonego od doliny obszaru wyrastała ku niebu czarna wieża Orthank. Obsadzona była przez Gondorian i Rohirimów a wewnątrz ogrodzonego murem terenu rozbite stały setki namiotów, w których mieszkała okoliczna ludność chroniąca się przez Dunlandczykami i orkami.

Patrole okolicy stały się codziennością i choć napływały wciąż wieści o górskich skirmiszach, to Dearbhail nie widziała jeszcze ani jednego barbarzyńcy ani orka. Co prawda tu i ówdzie na przepastnych wzniesieniach, piętrzył się stos spalonych ciał. Orków. Lub ludzi. Lecz dawno wygasły. Zimny. Obojętnie smagany wiatrem rozsiewał po łąkach popioły poległych wojowników.



Pewnego dnia, kiedy biwakowała w terenie wraz z oddziałem Jeźdźców, przyszedł meldunek. Widziano orki w pobliżu Fangornu. Byli nie dalej jak kilka godzin jazdy od pradawnego lasu. Kiedy ujrzeli gęstą, zbitą roślinność, która w milczeniu stała odgradzając trawy i otwarte przestrzenie, chyba każdemu przeszły ciarki. Las za każdym razem wywoływał ten sam niepokojący efekt.




Świst strzały poprzedził okrzyki, które rozdarły cisze chwilę niemal natychmiast. Jednej z jeźdźców darł się w wniebogłosy, klnąc to wyjąc z bólu. Strzała sterczała z biodra i rana musiała być niesamowicie bolesna. Jedynie trening jego konia ratował go przed upadkiem i spłoszeniem go gdy jeździec wił się w siodle jak robak na haczyku.

Wtedy ich zobaczyła. Grupka kilkunastu pokracznych orków w cieniu lasu. Z daleka wydawali się być tacy mali i niepozorni. Zgarbieni skakali przez trawy biegnąć wprost na jeźdźców. Władców Koni.

Ci, którzy dostrzegli ich jako pierwsi, rzucili się do ataku. Dowódca oddziału dołączył się do szarży z przygotowaną do rzutu włócznią. Starcie pierwszej fali było krótkie i brutalne.

Dearbhail nim dotarła na miejsce, na polu walki zostało już tylko kilku Uruk-hai. Dookoła leżały orcze trupy naszpikowane włóczniami, dwa konie oraz kilku Rohirimów. Wśród nich dowódca patrolu. Ten, z którym wojowniczka nie zdążyła zamienić nawet jednego słowa. Mężczyzna leżał w trawie z niemal całkowicie odciętą głową. Jego koń charczał niespokojnie powalony obok. Męczył się. Umierał.

Dziewczyna z rozszerzonymi oczami rejestrowała otoczenie. Nieopodal, bliżej lasu widać było ślady obozowiska. Wypalona ziemi po ognisku. Ludzkie kości. Czaszki. Duże i małe. Z popiołów sterczały osmolone piszczele. Gdy zawiał wiatr poczuła słodkawy zapach spalenizny.

Trójka samotnych niedobitków otoczona przez kilkudziesięciu Rohirimów widziała, że nie ma szans. Żadnych. Jednak walczyli do końca. Nie mieli wyboru. Kiedy potężne orki, włóczniami poległych jeźdźców, parowały uderzenia opędzając się od razów jakie spadały na nich z końskich grzbietów, Dearbhail ujrzała kilka sylwetek czmychających w stronę Farngornu. Co najmniej czterech sinoczarnych orków salwowało się ucieczką zrywając się z traw. Najbliższy dziewczynie jeździec musiał tez ich dostrzec, bo popędzając rumaka gnał za nimi.

Okrążone na placu boju orki, jeden po drugim padały w trawy i pod kopyta zabierajac ze sobą tylko jednego człowieka. I konia. Reszta zwycięzców, kiedy dostrzegła umykające w podskokach niedobitki wroga, z bitewnymi okrzykami z miejsca przeszła do galopu w ślad za Uruk-hai.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 30-09-2011, 12:08   #153
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Przed rozstaniem z ojcem poprowadził z nim jeszcze jedną rozmowę...

- Dużo ostatnio też myślałem ojcze, uświadomiłem sobie, że walcząc za naszą sprawę jako agent doprawdy niewiele wiem o naszej sytuacji.

- Co chcesz wiedzieć czego nie wiesz? - zapytał ojczym.

- Myślałem też dużo o swojej naturze. O tym że jestem nieśmiertelny ojcze. Zaś po mnie i Xante będą nasze dzieci.

- To one również będą miały wybór, o którym kiedyś wspominałeś, który każdy półelf musi dokonać? - zapytał.

Andaras kiwnął głową.
-A jeśli nie i tak będą żyły setki lat. - Myślałem jaki to daje potencjał dla naszego kraju i rodaków. Jednak jestem byłem i będę pół-elfem. Ciałem oczywiście, duszą jestem Haradczykiem. Zacząłem się jednak zastanawiać czy nasz lud mnie zaakceptuje? Jako twego oficjalnego syna i następce?

- Gdyby było inaczej, nie inwestowałbym w ciebie Andarasie. - Muthann wpadł mu w słowo. - Jest wielu, którzy chcieliby zająć twoje miejsce. Są i tacy, którzy ci nie ufają po wydarzeniach ostatnich kilku miesięcy, a to też dlatego, że twoje istnienie było ukryte przed ludem północy. Teraz kiedy sprawy zabrnęły tak daleko, można a nawet trzeba wyjść z cienia.

- Nie martwię się tylko o siebie bowiem brak mojej akceptacji oznaczałby i kłopoty dla Xante. Sam rozumiesz dziwnie mi o tym wszystkim rozmawiać. Pytać oto ale powiedz mi jak tobie się wydaję jak to będzie?. Wszak jak cie znam ojcze- tu elf się uśmiechnął. Z pewnością masz to już rozpracowane.

- Martwisz się niepotrzebnie. Choć widzę logikę takiego rozumowania. Kiedy lud przekona się, że wyparłeś się swojej elfiej krwi i zwróciłeś twarz do Morgotha, nikt nie będzie miał wątpliwości. Oddanie hołdu religii zamknie usta podejrzliwym i krzykliwym podżegaczom. Ślub będzie tego dobrym momentem. Kapłani pobłogosławią ci. To w oczach ludu jest niezwykle ważne. Herumor poprze. - powiedział z przekonaniem ojczym.

- Ponadto chciałbym byś wiedział jedno gdybym poległ. W w walce o nasz kraj niech Skała zastąpi mnie u boku Xante. To dobry brat i człowiek sam wiesz Xante jest uparta “sama” dokona wyboru. Ty tylko pchnij sprawy na odpowiedni bieg. O wszystko inne wiem ze zadbasz. A przed decydującym starciem wolałbym mieć to uporządkowane.- głos elfa był tu zdecydowany. Widać było że starał się zachować powagę i ton głosu. Jednak ojciec z pewnością zauważył że elf mówi to z ciężkim sercem.

- Nie bój się. - odpowiedział ojczym cicho. - Interesy Haradu będą zabezpieczone na wypadek twojej śmierci. Skałą zostanie opiekunem Xante i twojego potomstwa. Póki co ja jeszcze nie wybieram się na tamten świat. - dodał poważnie.

Elf uśmiechnął się...
-Ojcze chciałbym wprowadzić jeszcze jeden projekt w życie. Tylko tu potrzebuje twojej rady. Potrzebujemy wojska rozpaczliwie potrzebujemy sił. Nie tylko teraz ale i w przyszłości. Dalszej oraz bliższej. W perspektywie tej dalszej kiełkuje mi pewna idea. Chciałbym by wszystkie dzieci w wieku od dwóch do siedmiu,ośmiu lat zostały wywiezione w głab Haradu. Mam tu na myśli dzieci z terenów zdobycznych. Do jakiegoś miasta mniejszego na naszym terenie. Ale w głębi pustyni. Tam chce by wybrani przeze mnie ludzie podjęli się ich szkolenia. Chce by odbywało się to dwutorowo. Z jednej strony trening wojskowy. Pod okiem najlepszych weteranów. Takich którzy co prawda na pole bitwy się nie nadają ale do szkolenia byliby bez cenni. Tacy trafiają się zawsze i chciałbym ich spożytkować. Z drugiej strony indoktrynacja, pełna- powiedział z naciskiem. Mają być szkoleni na żołnierzy. Ich życiem będzie wojna,walka i lojalność do swego suzerena. Będzie im się wpajać że żyją bo zostali ocaleni przez nas. Że wszystko co mają,jedzą i wiedzą zawdzięczają nam. Każde przewinienie czy nie subordynacja będzie surowo karana. Jeśli ktoś wykaże szczególne predyspozycje w innych dziedzinach niż wojsko skieruje się go na odpowiednie szkolenia.... Zyskamy dodatkowe siły ojcze. “Bezimienni” byliby dla nas wsparciem. Jednocześnie będąc poza społeczeństwem. Stwarza to pewne problemy ale nie ma niczego nad czym nie dałoby się zapanować.
Muthann przyjrzał się Andarasowi i zamyślił się nad czymś głęboko.

- Już skądś to znam. - powiedział. - Ale w tym przypadku wychowaniem był honor, miłosć i wspólny cel. To będzie nic innego jak armia niewolników Andarasie. Oni nigdy nie poczują się prawdziwymi Haradrimami, tak jak czujesz się nim ty. Zawsze będą drugiej kategorii pośród klanów i pewnego dnia owa siła może obrócić się nie tylko przeciwko naszym wrogom. - zauważył. - To jak hodować wilka pośród psów. Nie mówię, że niewykonalne ale bardzo niebezpieczne... Przemyślałeś to synu, czy to rodzący się dopiero pomysł?

- Rodzący się, ojcze. Co do samej idei tego że musimy odhodować nie nasze dzieci na wojsko to jestem pewien. Zwyczajnie musimy jakoś zwiększyć nasz potencjał a to jedyne wyjście... Do rozwagi jest jakiej indoktrynacji użyjemy. Kija czy marchewki? Skoro szkolimy dzieci to 10 lat naszego mącenia w ich głowach sprawi że będą karni. Dlatego można wybrać max 5 latków nikogo starszego. Wprowadzenie żelaznej dyscypliny ograniczy bunt. System nagród też się wymyśli... Jak ty byś to widział? Opracujmy to skoro mamy teraz chwilę czasu i wprowadźmy w życie. Musimy niwelować liczebną przewagę wroga .. A tymi “Bezimiennymi” moglibyśmy obsadzić tereny poza Haradem. Tam byliby “kimś”.

- No cóż. Ja z pewnością nie dożyję dnia, w którym zobaczyłbym owoce tego projektu... - powiedziął po chwili zastanowienia. - Ale ty masz przed sobą wiele pokoleń... Zrób jak uważasz, tylko uważaj jak robisz. Zastanów się dobrze nad wyborem miejsca i pamiętaj, że dobry wojownik to nie ten, który walczy ze strachu. To sprawdza się tylku u śmierdzących orków. Nawet Uruk-hai podobno mają jakiś honor i lojalność oraz religię. Muszą zwrócić się ku Morgothowi. To jedyne wyjscie. Więc raczej surowe wychowanie z zasadami i marchewką. A nie samym kijem i łańcuchem. Niech chcą być potrzebni dla Haradu, a nie żeby czuli się potrzebowani przez Harad i niepotrzebni zarazem. Jak psy na łańcuchach... Bo się zerwą i pogryzą. Byle kogo. Lub wybiorą wolność. Byle gdzie. Zastanów się też jak przedstawić ten projekt dla naszego ludu. I głowom klanów. Ślub będzie dobrym momentem do narady Zjednoczonej Północy. Na nim tez planuję pozbyć się kilku niewygodnych...

- Dobrze ojcze. Przedyskutujemy to z nimi. Na razie jednak wolałbym już zacząć zbierać narybek. Sieroty po walkach w Umbarze. Z naszego marszu na południowy Gondor. Z wszelakich rajdów na tereny północne. Trzeba dać naszym do zrozumienia że nie muszą zamieniać się co prawda w niańki. Ale dzieci mają dojechać żywe do celu. W formie takiej w jakiej się da. Poślijmy też listy, że kupimy maluchy. Do Khadczyków, południowców ci się skuszą. Estarlingów jako nacji nie znam na wylot. Dumni wojownicy ale i tam pewnie znajdą się odpowiedni spekulanci. Za rozsądną cenę oczywiście w czasie wojny sami będą niewolić na dużą skalę. Nie będzie im się opłacać brać małych dzieci, gdy będą mieli mnóstwo gotowych dorosłych niewolników. Uwolnimy ich od tego problemu. Lepiej zarobić coś niż nic. Bierzemy wszystkich chłopców, dziewczynki. Później najwyżej dokona się selekcji.- to czego nie powiedział na głos elf a co grało mu gdzieś w głębi duszy był pewien fakt... Ocali te dzieci od śmierci lub losu znacznie gorszego... To co im zaoferuje nie będzie idealne. Ale przeżyją i przysłużą się dobru jego ludu. Wiedząc że nie ocali z tej wojny wszystkich zabierze się chociaż za małe dzieci...

Muthann kiwnął głową na zgodę.

Jakiś czas po tej rozmowie ojciec ruszył w swoja drogę szykować inwazję na Południowy Gondor. Andaras zaś ruszył do swego brata krwi. Postawiono przed nim zadanie. Cel był jasny minimalna liczba ofiar, zdobycia miasta. Przekazano mu informacje o każdej z rodzin. Andaras podzielił ich w myślach na cztery frakcje. Eldariona, niezrzeszonych, Ojca, Herumora. Ostatnie dwie grały co prawda do jednej bramki jednak warto wiedzieć kto jest "swój" a kto z Herumorem. To jednak stanowiło istotną różnice. Pierwsza frakcja Eldariona składała się z dwóch rodzin. Kapitan Dervorin, Kapitan Dirhael. Obie bardzo wpływowe. Dobrze będzie się czym dzielić pomyślał wtedy elf. Nie zamierzał ich jednak zabijać. O nie, nie, nie. Aresztować i wywieść w celu "przesłuchania" nikt nie będzie mógł od niego wymagać ich natychmiastowej egzekucji. Każdy będzie rozumiał potrzebę. A on zyska cennych więźniów. Przy wielu przywilejach które rozdaje to będzie stanowiło jedną z cen które przyjdzie zapłacić komu innemu. Cała frakcja w domyśle była do usunięcia. Postara się po prostu zminimalizować ilość krwi która zostanie przelana. Zawsze starał się tego unikać. Drugą frakcję stanowili niezrzeszeni jak ich roboczo nazwał. Był to przede wszystkim Kapitan: Beren języczek uwagi. Człowiek który miał dużo do ugrania i dużo do stracenia. Zatem grać musiał w tym starciu ostrożnie. Przysłanie syna było tego pierwszym przejawem. Głowa tej rodziny była Kapitanem Konsulatu Rodzin Umbardzkich. Czyli w rozumowaniu Andarasa, kimś na kształt przewodniczącego rady. W planie który kiełkował w głowie elfa był to bardzo istotny trybik. Drugim niezrzeszonym był Kapitan: Safayel uznawany za najbardziej neutralnego i najbardziej tajemniczego. Nielojalny obecnie nikomu. Stanowił obiekt na który Andaras wiedział jak wykorzystać. Początkowo rozważał jego eliminacje jednak zmienił zdanie. Przeznaczył do odstrzału kogo innego. Tu mając odpowiednie argumenty w ręku, pewnie dobije targu-myślał. Elf był pewny że je ma. Kolejną rodzina była Haradzka Kapitan Yaman. Ten siedział okrakiem. Lojalny bowiem był zarówno Herumorowi jak i ojcu. Po stronie rodziny Andarsa był Kapitan: Bakr z rodziny Haradzkiej. Sadystyczny skurwysyn jak go określił ojciec. Lecz biegły w swym skrytobójczym fachu. Pięknie pomyślał ironicznie Andaras, jak ktoś się trafi po mojej stronie to nie dość że sadysta to jeszcze o ironio skrytobójca. Do tych elf po serii doświadczeń żywił pewne uprzedzenia. Jednak za niestety oczywiste uznał że w dziedzinie ojca przeważają właśnie tacy ludzie. Druga rodzina prezentowała się lepiej była po pierwsze Umbardzka. Co miało znaczenie propagandowe niejaki Kapitan: Dorian. Co jeszcze lepsze chciał zostać Admirałem Umbaru na miejsce obecnie sprawującego ten urząd Gondorczyka. Zatem był kandydatem idealnym w oczach ludu. Człowiek morza do tego swojak. Wypisz, wymaluj Lord Umbaru. Co najważniejsze lojalny nie Herumorowi lecz nam. Andaras miał zamiar wynieść tego człowieka na szczyt. Grupę Herumora zaś stanowili bez niespodzianek okultyści. Rodzina Umbardzka Kapitan: Guines człowiek którego atutem były powiązania z korsarzami. A że był on człowiekiem Herumora był to atut niepewny, elf miał tu już pewną koncepcję jednak był to ciężki orzech do zgryzienia. Drugim w tej grupie był członek rodziny Haradzka Kapitan: Yaman. Co ciekawe na początku kręcił nosem na Munthanna. A później zdanie zmienił ale oczywistym dla elfa była przyczyna. Zmusiła go sytuacja. Elf postanowił jedno akurat tej rodziny nie ruszy. Eliminacja jej mogłaby wzbudzić podejrzenia. Zaraz komuś by się przypomniał brak początkowego poparcia i by się zaczęło... Ostrożność nakazywała go zostawić. Tak wyglądała sytuacja... Każdy rodzina naturalnie miała jakieś swoje atuty, strefy wpływów, kogoś miała w kieszeni. Wszyscy też posiadali wojsko. Rozgrywka czekała go trudna ale w końcu był synem swego ojca. Miał zamiar to udowodnić. Wytypował trzy rodziny do eliminacji.
 
Icarius jest offline  
Stary 30-09-2011, 22:53   #154
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
REJS DO UMBARU

Decyzja o spotkaniu z Andarasem czyli śmiertelnym wrogiem królestwa nie mogła się spodobać komukolwiek. Toteż Endymion wolał żeby pozostało to tajemnica możliwie jak najdłużej. Oczywiście oznaczało to ciężkie rozmowy z chcącymi się coś dowiedzieć członkami wyprawy po kryształy, zwłaszcza Dorinem i Finluinem. Wymijające odpowiedzi, i niechęć do brnięcia w ten temat, i jawne sprzeniewierzenie się rozkazowi króla rzucała na strażnika cień podejrzeń o zdradę. Czy słusznie, tego nikt nie mógł wiedzieć na pokładzie statku płynącego w zupełnie innym kierunku niż zatoka Forochel.


- Dlaczego wydałeś rozkaz płynięcia do Umbaru? - Finluin zapytał Endymiona, szczerze zdziwiony jego decyzją.

- Muszę się tam z kimś spotkać - odparł strażnik.

- Czy król o tym wie? – dopytywał elf

- Nie – odrzekł Endymion

-Nie?! - Elf odsunął się od strażnika, a jego ręka oparła się na rękojeści miecza - Kim ty jesteś? - zapytał z wyrzutem.

- O moją wierność wobec królestwa nie musisz się obawiać - spokojnie odparł Endymion spoglądając na elfa - zaraz po spotkaniu wyruszamy na poszukiwanie kamieni

- Kwestionujesz królewskie rozkazy? Spotkanie z kim, jest ważniejsze od twych obowiązków strażniku? – elf wyraźnie był podenerwowany.

- Moim obowiązkiem jest służyć królestwu elfie i wierz mi lub nie ale robię to. I jeśli chcesz wiedzieć to od czasu ostatniego przybycia do Minast Tirith nie ufam nikomu, nie masz bladego pojęcia jak daleko na dworze sięgają macki Herumora, okultystów i bogowie sami wiedzą kogo! - odrzekł Endymion z powaga w głosie - gdybym uwierzył we wszystkie zapewnienia króla to.... a zresztą nie ważne.

Krasnolud szybko skreślił proste zdania opierając kartkę o szeroką poręcz po czym podetknął ją pod nos elfowi.
“Ma racje, z zamku porwano Dzuina i przez miesiąc nikt palcem nie kiwnął”

- Nie wiem co o tym myśleć, ale skoro otoczenie króla jest pełne szpiegów to powinniśmy się spieszyć, a nie robić wycieczki do Umbaru. Wrogowie pewnie wiedzą już o kryształach.

- Uh Wiehą. - krasnolud wymamrotał spuszczając lekko głowę...

- Tak - przytaknął strażnik - i to od dawna. Andaras wiedział już w momencie twojego porwania, a przynajmniej wtedy się wygadał. Nie wiem tylko jak się dowiedział.

Krasnolud walnął pięścią w poręcz...
- A u ohehaem, uh hed hadą.

- Po co więc płyniemy w przeciwnym kierunku? – dopytywał Finluin

- Jak już wcześniej wspomniałem na spotkanie. Ale wolał bym teraz o tym nie rozmawiać - odparł strażnik - wszystko się wyjaśni w swoim czasie.

Elf milczał zastanawiając się co zrobić, czuł że dalsze doszukiwanie się powodów decyzji strażnika, rozbije się o mur tajemnicy. Zniesmaczony, że bez jego wiedzy zmieniono kierunek wyprawy, udał się do swej kajuty.


PORT UMBARU (na statku)

- Na północ? Tak? – warknął Dorin, co nie uszło uwadze Finluina, który stał na dziobie okrętu.

Statek zbliżał się do portu. Na wysokich murach powiewały flagi Giondoru i Haradu. Nad nimi górował sztandar Umbaru.

- Teraz czas na wyjaśnienia. – rzucił Dorin do Endymiona, który też wyszedł na pokład. – Król nie mówił nic o Umbarze do cholery jasnej!

- Wybacz, że nic nie mówiłem ale tak było lepiej. Król nic nie mówił bo nic nie wiedział i wolałbym aby tak zostało – odpowiedział Endymion.

- Am agheye, e ohadney eho uhyYna. - wymamrotał krasnolud. Raczej nikt go nie zrozumiał, ale obecnie nie dbał o to.

- Zwariowałeś? Idziesz z plecami króla? To zwyczajnie zdrada! – Dorin odsunął się od przyjaciela zagryzając zęby.

- Spotkanie to jeszcze nie zdrada, zresztą tego się obawiałem że tak to zostanie odebrane, dlatego wolałem nic nie mówić - odparł Endymion, po czym dodał - Nie ufasz mi?

- Dobrze wiesz, że ci ufam. Czemu ty nie ufasz królowi chciałbym wiedzieć! Co jest grane? – Dorin był konkretnie wściekły.

- O na hamhu es ehno hpiechuh.

Dorin zignorował krasnoluda nie odrywając wzroku od Endymiona. W końcu nie czekając na odpowiedź wypalił.

- Wychodzi na to, że i mnie nie ufasz... - potem splunął na pokład i poszedł wzburzony, potrącając krzątającego się majtka, do swojej kajuty czemu towarzyszył huk zatrzaskujących się za nim drzwi.
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 02-10-2011 o 20:37.
ThRIAU jest offline  
Stary 30-09-2011, 23:36   #155
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Finluin stał oparty o burtę statku i zastanawiał się dlaczego Endymion złamał królewski rozkaz. Co prawda przekonywał on go, że działa w imię dobra królestwa, ale jakoś elf nie był przekonany do jego słów. Nie żeby nie ufał dzielnemu strażnikowi, ale pomny królewskich rad, bał się że jego ocena sytuacji może być błędna. Niepokoił się też o powodzenie misji, wszystko wskazywało na to, że wrogowie wiedzą iż przynajmniej jeden z palantirów został odnaleziony, a oni zamiast gnać jak najszybciej na północ popłynęli w zupełnie innym kierunku. Z tego zamyślenia wyrwały go kroki i głos Endymiona.

- Finluinie muszę cię prosić o pomoc – zaczął strażnik podchodząc do elfa – Ruszam z Kh`aadzem na spotkanie ale jak wiesz komunikacja z nim jest teraz utrudniona. A to właśnie on ma informacje co do miejsca spotkania. Czy zechcesz pomóc w tłumaczeniu jego pisma?
- Wybacz, ale dopóki nie dowiem się o co chodzi, to nie będę w stanie wam pomóc.
- Chcę się spotkać z Andarasem - odrzekł strażnik po czym dodał - wolałem ci wcześniej tego nie mówić, bo wiem jakiej reakcji się spodziewać. Myśl sobie co chcesz ale mam właśnie taki zamiar.
- Chcesz się spotkać z człowiekiem który jest złodziejem i zdrajcą, a ja mam ci w tym pomóc? Czyś ty oszalał Endymionie?! - elf nie krył oburzenia.
- Ten złodziej i zdrajca to jedyny pomost między nami i Haradem. Takiej reakcji się obawiałem, więc nie dziw się, że nie chciałem cię wtajemniczać. Jest on jedynym źródłem informacji, których potrzebuję.
- Niech zgadnę, to on zaproponował spotkanie nieprawdaż?
- Do czego zmierzasz?
- Do tego, że korzystając z twojej naiwności, ten Andaras sprytnie opóźnił naszą misję i dał dużo czasu naszym wrogom. O skutkach jakie powstaną gdy kryształy wpadną w niepowołane ręce, chyba nie muszę ci przypominać.
- Wiesz dokładnie gdzie ich szukać? Tequilian ci powiedział dokładnie gdzie one się znajdują?
- Nie, nie znam dokładnego miejsca, ale wiem że Andaras wiedział tyle samo co my, a to oznacza że jego ludzie mają nad nami przewagę czasową i to tylko dzięki tobie Endymionie! - Finluin był coraz bardziej zdenerwowany całą tą rozmową.
-Skąd wiesz ile wiedział Andaras? Z tego co mi wiadomo wiedział o wyprawie i jej celu ale szczegółów nie mógł znać skoro nie znamy ich my.
- Jest oczytanym pół-elfem z łatwością domyślił się, że miejscem poszukiwań będzie zatoka Forochel.
- Bez bardziej szczegółowych skazówek można tygodniami przeszukiwać zatokę i nic nie znaleźć, a tych nam Tequilian nie udzielił. Myślę że kilka dni nam różnicy nie zrobi.
- Endymionie nie będziemy szukać kryształu nurkując po dnie. Musimy znaleźć tam kogoś kto wyłowił klejnot. Jak myślisz ile osad ludzkich jest w tej mroźnej okolicy, bo ja myślę że nie wiele.
- Ktokolwiek wszedł w ich posiadanie na pewno je dobrze ukrył nie ma zamiaru ich oddawać. Więc wbrew pozorom nie łatwo może być natrafić na ich ślad.
- Ukrył lub jeśli to prosty człowiek sprzedał nie zdając sobie sprawy z ich wartości. Tak czy siak wrogowie mają nad nami przewagę kilku dni.
- Nie przeczę, ale sam widzisz jak to gdybanina - z ciężkim westchnieniem odrzekł Endymion próbując skierować rozmowę na pierwotne tory- ale fakty są takie, że Andaras pomógł wykryć szpiega w najbliższym otoczeniu króla. A uciekać musiał dlatego że zażądano jego głowy. W Tharbadzie o mało nie stracił życia. Złodziej z niego marny bo ma tylko okładkę księgi którą chciał ukraść. Księga zgięła wcześniej, spod nosa Tequiliana dlatego nie wieżę mu do końca. Szpiega ujęta ale księga przepadła. Więc zanim zaczniesz rozważać jego czyny miej to na względzie.
- Niczyich czynów nie chcę rozważać, ale mam jasno wyznaczony cel i chcę go osiągnąć, dlatego też pytam cię czemu to spotkanie jest ważniejsze od naszej misji?
- Dla mnie w tym momencie jest bardzo ważne. Jest wiele pytań na które trzeba znaleźć odpowiedź i wiedza Andarasa może być tu bardzo użyteczna.
- To dla mnie niezbyt przekonywujące wyjaśnienia.
- Pomóż doprowadzić nas na spotkanie a dowiesz się znacznie więcej, poza tym nie stracisz więcej niż jeden dzień i będziemy mogli wyruszyć po kryształy.
Elf zastanawiał się przez moment, a potem padła zdecydowana odpowiedź - Nie Endyminie, nie pomogę wam i żądam, abyśmy natychmiast wyruszyli na północ!
- Wydaje ci się, że zrezygnuję będąc w porcie? Przez swój upór stracisz tylko więcej czasu.
- Zrobisz jak uważasz - Elf uznał rozmowę za skończoną i udał się do kajuty. Był wściekły, choć nie zdarzało mu się to często. Endymion był uparty i głuchy na wszelkie argumenty. Finluinowi wydawało się, że nie traktuje on tej wyprawy zbyt poważnie, jakby nie zdawał sobie sprawy z możliwości jakie dają palantiry. Dodatkowo bardziej ufał temu Andarasowi niż własnemu królowi, co było dla elfa jeszcze bardziej nie zrozumiałe. Trzeba było coś zrobić, tylko co? Możliwości manewru było niewiele i w głowie Finluina zaczął się rodzić prosty plan.
 
Komtur jest offline  
Stary 01-10-2011, 14:33   #156
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Wiatr niósł ze sobą świeży zapach ziemi, trawy, wiosny. Obcemu mogłoby się wydawać, że w Rohanie ciężko zaobserwować zmiany pór roku. Przecież kraina ta to tylko równiny, stepy, trawy. Ale dla każdego, kto kochał ten kraj, kto się w nim urodził, wiosna przychodząca na pola Rohanu to był piękny widok.

Serce Dearbhail radowało się z powrotu do ojczyzny. Brakowało jej kojącego widoku kołyszących się na wietrze traw, rżenia dzikich koni. Brakowało jej znajomych widoków. Ukochanego języka. Lśniących w słońcu zbroi, zielonych płaszczy. Wiatru, pieszczącego delikatnie płowe włosy jej rodaków i bujne grzywy koni.

Żałowała, że rozminęła się z Trianem. Ale, on miał swoje obowiązki, nie mogła wymagać od niego, żeby w czasie wojny siedział w Edoras i czekał na jej powrót. Zresztą, sama Dearbhail również miała obowiązki. Szybko stworzono oddział, do którego została wcielona i wysłano ich na północny zachód, w kierunku Isengardu.

Młoda Rohirka lubiła takie podróże. Spokojne, na pierwszy rzut oka sielskie. Cały dzień w siodle, obok towarzysze broni. Jazda prosto do wyznaczonego celu. I chociaż nic się nie dzieje, to jednak masz świadomość, że jedziesz walczyć, że za chwilę możesz wyciągnąć miecz.

Do walki doszło jednak dopiero po kilku dniach podróży tuż pod samym Fangornem. Zanim jednak Dearbhail zdążyła przedrzeć się na przód, przeciwnik był już praktycznie rozgromiony. Praktycznie, bo dziewczyna zauważyła, że trzech orków ratuje się ucieczką. Usłyszała zduszone przekleństwo tuż obok siebie i zdała sobie sprawę, że nie tylko ona ich widzi. Nie miała zamiaru dać im uciec. Odwróciła się i zawołała do najbliżej stojących jeźdźców:

- Bracia! Te potwory uciekają! – I nie czekając na reakcję, spięła konia do galopu, aby dogonić uciekinierów.

Chociaż ruszyła jako pierwsza, i tak nie udało się jej dopaść przeciwników zanim dotarli do linii lasu. Zresztą, drzewa i krzaki były tylko utrudnieniem dla konnych. Ktoś zaplątał się w zaroślach i klnąc siarczyście został z tyłu. Uruk-hai rozdzielili się, i chociaż nadal uciekali w głąb lasu, to dwóch pobiegło prosto, jeden skręcił w lewo. Dearbhail szybko przemyślała sytuację.

- Rozdzieliły się! – rzuciła do towarzyszy. Szybko zeskoczyła z konia. – Cahan! - Zawołała jednego z Rohirrimów, którego zdążyła poznać w trakcie podróży – chodź ze mną, dogonimy tego, co pobiegł sam, reszta za pozostałą dwójką! – Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że zaczęła wydawać rozkazy. Nie wiedziała, co w nią wstąpiło. Czuła tylko buzującą krew, zew walki. Szybko pobiegła za uciekinierem. Tuż obok niej przedzierał się Rohirrim.

Fangorn był, jak zawsze, mroczny i niepokojący. Dearbhail znała opowieści o tym lesie. Zarówno stare legendy, którymi straszy się dzieci jak i historie z Wojny o Pierścień. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Znała ten las z dzieciństwa i nigdy nie widziała enta, czy jak się nazywały te gadające drzewa. Jednak jeśli istniały... sama nie wiedziała, czy lepiej było by takiego stwora spotkać, czy też nie.

Otrząsnęła się. Teraz musiała skupić się na pogoni. Musiała być czujna i uważna. Klucząc między drzewami starała się nie zgubić orka z oczu. Za plecami natomiast rozległy się odgłosy walki. Najpierw dziewczyna poczuła satysfakcję – jej rodacy rozprawiają się z tymi przebrzydłymi kreaturami! Słychać było okrzyki bojowe, wrzaski bólu...

To, co Dearbhail dało nadzieje, że Rohirrimowie właśnie zabijają dwa pozostałe orki, dla tego, którego ścigała również musiało być jakimś bodźcem. Uruk-hai zatrzymał się, odwrócił w stronę ścigających go ludzi. Zadziwiająco po takim biegu nie dostał nawet zadyszki. Ryknął przeraźliwie, po czym rzucił się w kierunku ludzi.

W pierwszej kolejności wpadł na Cahana. I chociaż mężczyzna zasłonił się tarczą, to uderzenie miecza było tak silne, że aż przyklęknął. Dearbhail zaatakowała od razu. Trzymając tarczę w jednej ręce, a miecz w drugiej, wykonała cięcie przez tors orka. Przeciwnik jednak zbił jej miecz z siłą tak ogromną, że omal nie wypuściła broni z rąk. Cahan skorzystał z okazji. Zerwał się z przysiadu, biorąc zamach mieczem. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić Uruk-hai kopnął go prosto w pierś. Rohirrim poleciał do tyłu, miecz wyleciał mu z rąk.

Dearbhail była zdenerwowana. Nie, nie, nie, to nie powinno tak wyglądać. To prawda, te potwory są silne, ale aż tak? To zdenerwowanie niestety przeważyło na jej niekorzyść. Dziewczyna chciała wyprowadzić kolejny atak, ale było to słabe i nieskuteczne. Ork odskoczył bez trudu, przesuwając się bliżej leżącego Rohirrima.

Cahan z trudem przesuwał się po ziemi, próbując dopaść swojego miecza. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu i oddychał z trudem. Dziewczyna wolała nie myśleć, jakie spustoszenie w organizmie towarzysza spowodował jeden tylko kopniak orka.

Obserwacja całej sytuacji wyszła Dearbhail na korzyść. Przeciwnik zaatakował teraz ją, ale uchyliła się zwinnie. To dało Cahanowi czas do działania. Odrzucił tarczę, którą do tej pory dzierżył i prawie jednym, pełnym wysiłku skokiem dopadł miecza. Zerwał się na równe nogi, ale czy to wcześniejszy cios, czy po prostu zrządzenie losu, zanim zdążył zaatakować orka padł jak długi na ziemię.

Uruk-hai tylko jakby na to czekał. Uniósł, skierowany ostrzem w dół, miecz po czym szybko i mocno opuścił go, przebijając kark Rohirrima. Ciało Cahana zadrgało konwulsyjnie, po czym znieruchomiało.

Prawie w tym samym momencie dziewczyna zauważyła, że w jej stronę biegnie kolejny ork. Z przerażeniem zdała sobie też sprawę z tego, że chociaż nadal słyszy odgłosy walki, to jednak coraz mniej dociera do niej głosów tryumfu, okrzyków bojowych jej rodaków.

W ostatnim, rozpaczliwym ataku zamachnęła się mieczem na orka. Chociaż cios trafił celu, to jednak nie zrobił żadnej szkody.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7G26-3NN7Uk[/MEDIA]

Dearbhail poczuła, jak zimny pot spływa jej po plecach. Co teraz? Nie poradzi sobie z dwoma orkami. Jeśli tu zostanie, to pewna śmierć. Ma szansę uciec. Ma szansę uciec?

I wtedy pomyślała o tym, co się stanie, jeśli zaczęła by uciekać, a ork by ją dopadł. Za jakiś czas ktoś znajdzie jej ciało, z haniebną raną na plecach. Nie bała się śmierci. I mogła zginąć w walce. Byle by tylko nikt nie zarzucił jej, że była tchórzem.

Odetchnęła więc, uspokajając nerwy. Zacisnęła mocniej dłoń na mieczu i zaatakowała najbliżej stojącego orka.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Zekhinta : 01-10-2011 o 14:38.
Zekhinta jest offline  
Stary 02-10-2011, 21:05   #157
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Krasnolud wstał z łóżka, gdy usłyszał głośne pukanie i głos Endymiona. Z zadowoleniem stwierdził, że zawroty głowy minęły już na dobre, podszedł do, drzwi i otworzył je. Stały w nich dwie postaci, strażnik, oraz starszawy, lecz dostojnie wyglądający krasnolud. Kh’aadz gestem dłoni zaprosił rodaka do środka, po czym, zamknął za nim drzwi. Chwilę mu zabrało, zanim zdołał wyartykułować proste zdanie, miał nadzieję, że rodakowi uda się go zrozumieć.

- Hechłaham, ae ne moe uhih... Ędę ysał. - krasnolud wymamrotał niewyraźnie sięgając do stosu pustych kartek i kałamarza. Zaczął szybko kreślić kolejne litery. Gdy skończył podał zapisaną równym pismem kartkę.

Stary, poczciwy krasnolud przeczytał runy kilkakrotnie mrugając oczami i zaczął odpisywać starannie kaligrafowanymi runami. Ta ich piśmienna wymiana zdań trwała dobrych kilkanaście minut, w kompletnej ciszy, której towarzyszyły jedynie odgłosy skrzypiących desek okrętu i plusku fal rozbijających się o jego burty. Gdy skończyli, Hanar poklepał Kh’aadza po ramieniu i potrząsł brodą na zgodę. Zanim wyszedł skreślił jeszcze jedno krótkie zdanie. Kh’aadz przeczytał je z uwagą, po czym spojrzał w wiekowe oczy Hanara i przytaknął powoli głową. Gdy ten zabrał list Kh’aadz pozbierał wszystkie zapisane przez nich kartki i ułożył w płąskiej glinianej miseczce, po czym ostatnią z nich zwinął w rulon i przyłożył do płomyka leniwie pełgającego w starej oliwnej lampie. Gdy papier zajął się jasnym ogniem, krasnolud powoli położył go na stosie pozostałych patrząc jak i te powoli zmieniają się w czarny popiół...

Słowa Hanara niosły ze sobą niezaprzeczalną prawdę, dla tego tej nocy krasnolud nie spał zbyt długo. Za to intensywnie myślał, co powinien w tej sytuacji zrobić. Przede wszystkim zdawał sobie sprawę jak bardzo zależny jest w tej chwili od tłumacza, którym chcąc nie chcąc został Finluin. A wiedział, że nie we wszystkim będzie mógł na nim polegać. Musiał wymyślić coś, aby zyskać choć odrobinę autonomii językowej i nawet chyba miał na to już pomysł…

Przez większość rejsu Kh'aadz siedział w swojej kajucie i łamał sobie język, a raczej to co z niego zostało, starając się nauczyć na nowo składać te zgłoski, które był nadal w stanie wymawiać. Czasami gdy mu nie wychodziło, irytował się strasznie i zaczynał na głos klnąć, co w jego stanie brzmiało, jak gdyby odprawiał jakieś diabelskie rytuały.

Następnego dnia Krasnolud podszedł do wpatrującego się w odległy horyzont elfa, po czym kaszlnął cicho, chcąc zwrócić na siebie uwagę.

- Tak? - zapytał Finluin odrywając się od swych myśli w stronę krasnoluda.

Kh’aadz wyciągną w jego stronę cztery zapisane równym odręcznym pismem białe kartki.
- Y ugyh euahyh? - jeśli nawet elf nie domyślił się treści bełkotliwych słów, wyraźnie wyczuł w nich pytanie.
Sindar przejrzał kartki, a później uśmiechnął się do Kh’aadza.
- Oczywiście że pomogę. Chodźmy do mojej kajuty, jest tam stolik na którym można wygodnie pisać.
Krasnolud podziękował skinieniem głowy, po czym udał się za elfem do jego kajuty. Chwilę to trwało, 4 kartki zapisane czasownikami, nazwami geograficznymi i najróżniejszymi rzeczownikami po krasnoludku i po przetłumaczeniu przez elfa również w westronie w końcu wylądowały za pazuchą Kh’aadza. Przez resztę rejsu starał się unikać rozmów z kimkolwiek, zostawiając sobie dużo czasu na przemyślenia. I chyba coś w końcu zaświtało mu w głowie…

-=O=-

Parę dni po przybiciu do Umbardzkiego portu, krasnolud postanowił wypróbować swój nowy sposób na komunikację ze światem. Wczesnym rankiem nie niepokojąc nikogo opuścił pokład statku i udał się do kapitanatu portu, który mieścił się w dwupiętrowym murowanym budynku na nabrzeżu. Tam wskazał brodatemu wilkowi morskiemu na kolejnych kartkach słowa „płynąć, Minas Tirith, Tharbad, DolAmroth, kiedy” Chwilę trwało zanim brodacz pojął o co się khazadowi rozchodzi, ale pięć miedziaków na piwo jakby rozświetliło jego umysł i z prędkością szalejącego szkwału pojął jakich informacji potrzebuje krasnolud. Kilka minut później krasnolud wiedział już wszystko czego potrzebował – nieśpiesznie wrócił na statek zastanawiając się co teraz począć dalej. Jeśli mieli się skontaktować z Andarasem albo z jego agentem, bo nie był pewny z kim to spotkanie tak naprawdę będzie miało miejsce. Tylko problem był taki, że tych wskazówek nie będzie w stanie przekazać bez udziału Finluina… Jak się okazało, tym razem elf nie pałał chęcią współpracy, krasnolud wraz ze strażnikiem musieli sobie poradzić inaczej. Rankiem następnego dnia, krasnolud wyciągnął Endymiona z kajuty, tłumacząc to bełkotliwym zdaniem

- Iemy chuchah k-auhmy. K-auhmy y K-ehoymyh K-yh-Ka-h

Na początek to musiało wystarczyć, co do reszty, będą musieli improwizować…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 05-10-2011, 07:02   #158
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Umbar, czerwiec 251 roku


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QRVaZZgoO3c&feature=related[/MEDIA]


Andaras który miał ze Skałą dość długą rozmowę po przypłynięciu do Umbaru, siedząc teraz na uczcie, wodził wzrokiem po gościach wyraźnie ważąc coś w myślach.

- Widzisz jakieś oczywiste luki w mojej strategii? – zapytał w końcu Sulfyana, jakby chciał ostatni raz upewnić się, że droga, którą ma zamiar podążyć jest właściwa.

Skała podrapał się za owiniętą chustą głowę i mruknął.

- To tak wszystko gładko i ładnie brzmi a w praniu i tak spłynie krwią i flakami.

Andaras popił wina po czym wstał, a raczej podniósł się wyżej na łokciu i wznosząc kielich do góry skupił na sobie wzrok obecnych.

- Panowie. Spotkaliśmy się tu dziś w wiadomym celu. By uzgodnić szczegóły współpracy między Haradem a miastem Umbar. Jak również szczegóły zajęcia miasta i usunięcia z nich opornych. Tak by odbyło się to w sposób najprostszy i bez nadmiernego rozlewu krwi. Co będzie z korzyścią dla nas jak i dla mieszkańców miasta. Wasze liczne przybycie wskazuje że wy również jesteście za połączeniem naszych sił. Niektórzy podchodzą jeszcze do nas nieufnie- tu spojrzał na Berena. - Jednak zapewniam że wszyscy skorzystamy na połączeniu sił. Chciałbym poinformować że cenię sobie bezpośredniość w rozmowach. Z każdym z tu zgromadzonych będę miał z pewnością przyjemność dziś rozmawiać. Prosiłbym o wzięcie tego pod uwagę. Tymczasem posilcie się...

Ta przemowa wywołała szmer, który poprzedzał ciszę jaka zawisła gdy przebrzmiał spokojny głos przybranego syna Muthanna. Sulfyan z kamiennym wyrazem twarzy obserwował gości, podczas kiedy półczłowiek z lekkim uśmiechem na ustach wstał i zaczął kręcić się po sali zagadując na boku biesiadników.

Swoje pierwsze kroki skierował do syna Calimona. Tego, który sympatią Andarasa nie darzył.

- Witaj panie - elf podchodząc wzniósł lekko swój kielich. - Czy wiesz, że świat jest mały i ironiczny?

- Jak dla mnie duży. Wręcz przeogromny. Każdy powinien mieć i znać swoje w nim miejsce. - odpowiedział wznosząc puchar z uprzejmości.

- Ja natomiast za ironiczny uważam fakt naszego spotkania i sytuację w jakiej się znajdujemy. Oto ja pół-elf teoretycznie winien jestem Eldarionowi lojalność. Rozmawiam z przedstawicielem jakże szanowanej i ważnej rodziny Gondorskiej. Która sama w sobie jest winna lojalność temu samemu Eldarionowi jeszcze bardziej wręcz niż ja sam. Zaś tematem rozmowy jest sprawienie mu “dużych kłopotów”. Gdybyśmy panie obaj znali swoje miejsce jak to nazwałeś żadnego z nas by tu nie było. Ale przejdźmy do rzeczy. Sytuację znamy obaj dość dobrze. Umbarmusi się z kimś sprzymierzyć. W naszym wspólnym interesie leży żeby nie było to zjednoczone królestwo. Zatem zostaje Harad i moja rodzina alternatywą jest Herumor i jego okultyści. Strona niby ta sama jednak różnica znacząca. Czy obaj zgadzamy się do tego momentu? Mów otwarcie bez sztucznych uprzejmości- zakończył elf.

- Ja ci panie nie wypominam krwi elfiej. - mimowolnie wydął wargi w obrzydzeniu. - Więc mi proszę korzeni dziadów moich nie wytykaj. Moja rodzina jest umbardzka od dwustu lat. Mówić o niej, że jest ważną rodziną gondorską to... powiedzmy, że nie jest miło tego słuchać. A jeśli chodzi o zepsucie krwi temu psu z Minas Tirith i alternatywę dla mojej rodziny, to powiedź mi... elfie... jaka jest różnica, między Haradem reprezentowanym przez klan twojego przybranego ojca a Khandem i Herumorem? Wszystkim wiadomo, że wyznajecie czarną wiarę i jesteście częścią jego armii... - przyjrzał się i w spojrzeniu Andaras dostrzegł cień zaintrygowania i podejrzliwości. - Czyż Harad to nie to samo co Herumor? Wszyscy wszak jestescie okultystami Morgotha... - dodał ciszej chowając wzrok w kielichu, który przechylił do góry.

- Po pierwsze Herumor nie rozmawiałby z tobą jak ja teraz panie. On zażądałby wszystkiego co byłoby mu potrzebne. A większość okultystów z chęcią urządziłoby sobie rzeź w tym pięknym mieście. Bo tym, wcześniej czy później skończył by się opór przed zmianami. Jeśli nie Skała, a wiesz zapewne że mój brat na polu bitwy jest niezwykle utalentowany. To Uruk-Hai ktoś zdobędzie miasto. Wtedy litości nie będzie. I części tu zgromadzonych byłoby to na rękę. Tu skierował niby to przypadkiem swój wzrok na kolejnych kultystów. Ja natomiast chce się z twoim ojcem ułożyć. Ograniczyć rozlew krwi. Po co walczyć między sobą skoro można z Eldarionem i jego sługusami? Nie zrozum mnie źle wy nie ufacie mi ja wam. Mamy jednak wspólnego wroga a i zbieżne cele by się znalazły. To dobry fundament by zacząć zmieniać nastawienie. Oto co proponuje. Pomożecie nam zaprowadzić nowy porządek w Umbarze. W zamian za pomoc nie usunę was. Powiem więcej twój ojciec zachowa stanowisko. A w wyniku drobnej intrygi zyska w mieście dodatkowy prestiż. Lordem Umbaru zaś zostanie ktoś nie będący kultystom. Uprzedzam jednak że dla choćby zachowania głowy na karku nie będzie to twój ojciec. Wejdziecie w skład Haradu ale będziecie mieli bardzo szeroką autonomię. I własnego Lorda jak już wspominałem. Miejscowego, Umbardczyka nawet a co mi tam- zakończył z uśmiechem elf.

- Przekażę wasze ultimatum ojcu. - odpowiedział Beren.

- To propozycja. Nie ultimatum. Na to co się stanie gdybyśmy do porozumienia nie doszli nie mam wpływu. – wtrącił Andaras.

- Więc jednak ultimatum, bo mamy wyrzec się niepodległości. Umbarowi należy się rewizja granic po pokoju sprzed ponad 200 lat. Zamiast wrócić do dawnych granic mamy na dodatek być częścią nowego Haradu. Jak te śmieszne halflingi w Shire. Wybacz. Ale to ultimatum - powiedział bez entuzjazmu. - Zdaje sobie sprawę z konsekwencji jakie mogą spaść na Umbar. - powiedział. - Może być jednak i inaczej.

- Inaczej czyli jak? - półelf pozwolił mężczyźnie, który był mniej więcej w jego wieku. Był ciekawy jaką alternatywę widzi.

- Możemy wrócić do czasu kiedy Umbar był Umbarem a nie Wolnym Miastem - zaśmiał się smutno. - Bo twa propozycja to nawet okrojenie tego ochłapa, który nam rzucono z łaski Gondoru. Dalej jednak nie odpowiedziałeś mi tego co mój ojciec z pewnością chciałby wiedzieć. Zatem Harad i twój klan zapiera się Morgotha i okultyzmu?

- Po tym co usłyszałem myślę że mogę zmienić swoja ofertę. Na korzystniejszą być może. Wszystko ma jednak swoją cenę. Przekaż swemu ojcu że liczę na spotkanie jutro rano. Otrzyma on również odpowiedź na twoje pytanie.

- Tak się stanie. - ukłonił się z przesadną uprzejmością.



Rozmowy z innymi kapitanami przebiegały z grubsza po myśli Andarasa. Wiedział, że albo rzeczywiście jest to genialna strategia lub po prostu ludzie mówią to co chce usłyszeć. Niektórych był pewien, zwłaszcza tych z korzeniami haradzkimi. Reszcie musiał zaufać tyle o ile. I przyjąć ich niepisane słowo ubitego tej nocy targu za wiążące. Ostatnim z rozmówców był Safayel. Ten, z którym nie bardzo wiedział jak załatwić sprawę gdyż ten naczelnik zasnuty był największą otoczką tajemnicy. I niedomówień.

Wynik tej konfrontacji zawisł w powietrzu, jakby nierozstrzygnięty do końca, gdy Haradrim, który jeszcze kilka dni wcześniej aktorsko odegrał rolę porywacza krasnoluda i zdzielił Andarasa po twarzy, teraz cierpliwie czekał na rozmowę.

- Panie przynoszę wieści z portu. - powiedział cicho Rael. - Przypłynął statek z Minas Tirith na pokładzie którego widziano krasnoluda. - przewrócił wymownie oczami. - Krótkie, brązowe włosy. Broda w dwa warkocze...

Elf zakrztusił się winem które właśnie popijał. Po czym wziął głęboki wdech.

- O ile mnie pamięć nie myli, miano nam go zwrócić żywego? Więc to raczej nie możliwe by tu był tak szybko. Z drugiej strony Minas Tirith. Wyślij kogoś kto już go widział żeby się upewnił. Tylko ma być niezauważony - podkreślił półelf. - Niech idzie z nim jeszcze ktoś kogo krasnolud nie zna. Gdyby wieść się potwierdziła umówcie spotkanie. Niech posłaniec podkreśli by byli dyskretni. Jeśli to rzeczywiście on na pewno będzie z nim człowiek na którego natknęliśmy się w kanałach. Być może również blond włosa kobieta a nawet elf. Niech przyjdą wszyscy. Miejsce dobierz sam. Zadbaj też by na oczy nie pokazywał im się nikt z tamtej akcji. Gdyby wieść o nich była prawdziwa wolałbym nie drażnić dodatkowo sytuacji. Zadbaj też by bezpiecznie doszli i wrócili na swój statek. A skoro już o bezpieczeństwie mowa. Przed chwilą usłyszałem Raelu bardzo ciekawą rzecz. Mianowicie jeden z naszych gości, szczęśliwie posiadający brata szefa skrytobójców złożył mi pewna ofertę. W jej skład wchodzi zgon wszystkich biesiadników z wielkich rodzin. Nie żebym był do nich jakoś szczególnie przywiązany ale dałem mu kontr ofertę. Nie do końca wiem jednak na co nasz przyjaciel się zdecyduje. Wolałbym w takim razie uniknąć na wszelki wypadek pewnych zgonów. Ostrzeż dyskretnie Bakhra że mamy przeciek o możliwości otrucia go. Powiedz że nie wiemy gdzie ani jak. Ale niech na wszelki wypadek zmyka i oczyści organizm. Trochę sobie porzyga weźmie środki na wypocenie toksyn z organizmu. A później jeszcze coś na przeciwdziałanie im. Jest skrytobójcą da sobie radę. Jeśli nie cóż nie był wart naszej uwagi. Ale podkreśl mu że ma nawet stąd wyjść tak by nikt nie się domyślił przyczyny. – ciągnął Andaras a Rael słuchał w milczeniu. - Sam zaś weź w obroty naszego kochanego przyszłego admirała floty. Skała niech go weźmie na bok a potem niech tancerki zaczną go wabić. Ma wziąć jedną z nich i udać się do innego pokoju. Trucizna może być być dwu składnikowa. Więc usunięcie pierwszej części zapobiegnie otruciu. Jeśli jest jedno składnikowa cóż pozbędziecie się jej wyżej wymienionymi środkami. Możliwe, że jeśli nie padną od trucizny, ktoś spróbuje rozwiązań siłowych. Niech się zabezpieczą na najbliższe dni. Reszta cóż musimy grać pozory wiec im ani słowa. Jeśli dotknie ich bez naszej zgody to się policzymy. Co do reszty środków odnośnie bezpieczeństwa i otrucia zdaje się na ciebie. Zjadłeś zęby na tym wiesz co robić. Wyczul się i na nas kto wie co mu strzeli do głowy.

Rael skłonił się nieznacznie i zniknął między filarami.










O poranku, kiedy Kh’aadz wrócił z kapitanatu załatwiwszy swoje sprawy dowiedział się od Endymiona, jaką pozycję przyjął Finluin. Nie zastanawiając się długo człowiek z krasnoludem zeszli ze statku. Kh’aadz usilnie starał się bełkocząc powiedzieć strażnikowi nazwę tawerny portowej, lecz brak języka okazał się wystarczającą przeszkodą w komunikacji. Pomagał sobie gestami trzymając się za brzuch, to kręcąc dłońmi jakby wykręcał szmatę, lecz Endymion tylko patrzył na krasnoluda unoszą do góry brew, to drapiąc się za uchem. Nie rozumiał przyjaciela.

Umbar był potężnym portem. Miasto otoczone dwoma murami, składało się z wysokich, sięgających do czterech kondygnacji, kamiennych budynków. Port i jego dzielnica to ścisłe centrum, także sklepy, zajazdy i karczmy na co drugim rogu zapraszały w swoje umbardzkie progi. Niemniej mimo, że Kh’aadzznał nazwę tawerny pojęcia nie miał jak ją w mowie wspólnej przeczytać, więc tylko zerkał po szyldach w nadziei znalezienia być może rysunku sugerującego przybytek. Bezowocnie.




Mieli okazję przyjrzeć się zabudowie miasta. Budynki były zaprojektowane w sposób umożliwiający wykorzystanie jak największej przestrzeni, dlatego też ograniczone możliwości rozbudowy, skłaniały mieszkańców do wznoszenia domów ku niebu. Bogatsze rezydencje posiadały na piętrach zieleniące się ogrody. Uliczki były kręte i ciasne a mimo to gdzie się dało stały stragany i stoły kupczących. Wokół portu, pomiędzy domami rozchodziły się również zamiast ulic kanały wodne, po których ruch odbywał się łodziami i gondolami.










Strażnik Dorin siedział samotnie na rufie strugając nożem w kawałku drewna. Na widok elfa podniósł głowę, po czym wrócił do przerwanej na chwilę czynności.

- Dorinie musimy porozmawiać - Finluin zagadnął młodego człowieka - Endymion złamał królewski rozkaz i samowolnie skierował statek w przeciwnym kierunku niż pierwotnie miał płynąć.

- Ciekawe. - mruknął pod nosem. - Nie znam rozkazów, więc skąd mam wiedzieć czy złamał? - był wyraźnie poirytowany. - Przyznał się, że okłamał króla... Może miał powody... - wzruszył ramionami, lecz bynajmniej było mu to obojętne. - Ale dalej nie wiem o co chodzi... Więc albo mi powiesz elfie, albo nie zawracaj mi dupy, bo jestem zajęty... - wycedził dłubiąc zawzięcie w drewnie, z którego zaczęły wyłaniać się pierwsze, nierozpoznawalne jeszcze kształty.

- Jak zapewne wiesz mieliśmy płynąć na północ, dodam że w rejon zatoki Forochel i to bezzwłocznie, natomiast Endymion samowolnie zadecydował o zmianie kierunku. O powodach tej decyzji wiem niewiele, powiedział mi tylko, że ma się tu spotkać z Andarasem, pół-elfem, który włamał się do królewskiej biblioteki. Kh’aadz sprzyja tym planom, choć wydaje mi się, że jego intencje jestem w stanie zrozumieć. Tak czy siak z każdą godziną oddalamy się od celu naszej misji i choć nie mogę ci go teraz wyjawić to wiedz, że chodzi o zwiększenie możliwości obronnych królestwa. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że wrogowie mogą już znać nasze zamiary dlatego czas odgrywa tu znaczącą rolę.

- Elfie to ty mi powiedziałeś, że na północ. Król zapewnił mnie, że o szczegółach wyprawy powie mi Endymion z tobą. Pięć dni czekam jak kołek cierpliwie, tylko po to, żeby dowiedzieć się, że wyprawa idzie za plecami króla dla wyrównania rachunków osobistych! Jak krasnolud z nim chcą się mścić na tym półczłowieku... - splunął z pogardą. - to głupcy powinni mi o tym powiedzieć... - bąknął zawiedziony - Pewnie bym im pomógł... A jak jest jak mówisz... Że czasu nie ma... - zawiesił głos uświadamiając sobie powagę sytuacji. - To trzeba było ich powstrzymać i stawiać żagle! Wiedziałbym wcześniej, to by do tego nie doszło elfie! Palcem jednak nie kiwnę dopóki nie powiesz mi wszystkiego o Forochel. Jestem Strażnikiem Królewskim i więcej takiego upokorzenia znosić nie będę... - zakończył rzucając nożem, który przybił do pokładu czmychającego w cieniu relingu szczura. - Nie kiedy królestwo jest zagrożone. Nie w czasie wojny. Jak mam misję do wykonania to mam zamiar wiedzieć jaką. Inaczej zawracam statek do Minas Tirith, oni zostają w Umbarze ganiając za przebierańcem. A ty lecisz za burtę. - powiedział zdeterminowanym głosem wycierając krew z noża o spodnie. - Król nie będzie zachwycony. Misję wykonam z kompetentnymi ludźmi! Więc jak będzie?

- Dobrze więc - odrzekł elf wiedząc że dalsze utrzymywanie tajemnicy i tak właściwie jest już pozbawione sensu - mistrz Tequillian miał widzenie z którego wynika, że jeden z wielkich kryształów jasnowidzenia, palantir, został w jakiś sposób wydobyty z dna zatoki Forochel. Znalezienie go jest naszym celem. Jednak ten pół-elf Andaras w jakiś sposób dowiedział się o tym, dlatego podejrzewam, że wrogowie również rozpoczęli poszukiwania. Myślę że Endymion w swej naiwności, a krasnolud z chęci zemsty dali się wciągnąć w grę Andarasa, której celem jest opóźnienie naszych poszukiwań. Boję się nawet myśleć jak wzmocniliby się wrogowie królestwa, gdyby zdobyli ten kamień przed nami. Nie wiem czy postąpiłem słusznie nie podejmując odpowiednich działań wcześniej, ale wydawało mi się wtedy, że szanse na przejęcie statku na pełnym morzu są nikłe, jednak teraz to inna sprawa.

Dorin przez chwilę przyglądał się Finluinowi a potem jeszcze dłużej mierzył wzrokiem Umbar.










Kiedy Endymion z Kh’aadzem chcieli już zawracać do doków, żeby wsiąźć na statek podszedł ku nim mężczyzna.

- Oto wiadomość dla was. – powiedział podając Endymionowi kartkę.






Nie widzieli jak z portu na zatokę wychodził okręt którym przypłynęli. Stawiał wszystkie żagle kiedy kapitan podszedł do stojącego na rufie obok sternika Strażnika Królewskiego.

- Dokąd teraz panie? – zapytał mężczyzna.

- Lond Dear. – mruknął Dorin z ukosa oglądając się na Umbar.

Będąc sam w towarzystwie elfa, strażnik zwrócił się do Finluina.

- Zostawiłem wiadomość. Z jednym człowiekiem. Jak Endymionowi coś się stanie w tym cholernym Umbarze, to obetnę ci uszy elfie. – mruknął strugając zawzięcie w drewnie. – Ale jak dzięki temu wygramy wojnę... to obetnę sobie...





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 05-10-2011 o 07:26.
Campo Viejo jest offline  
Stary 05-10-2011, 07:21   #159
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Rohan, czerwiec 251 roku



Trzy dziesiątki Rohirimów wbiegło między wykręcony czasem ciemnozielony Fangorn. Z determinacją i trumfem. Rozpuszczone konie stały z lekko pochylonymi głowami obserwując swoich jeźdźców gdy gnali przez las w ślad uciekającymi na złamanie karku orkami. Ich barczyste, czarne sylwetki i powiewające w pędzie długie, pozlepiane strąki włosów opadały na naramienne, brudne blachy. Ścigani nie tracili czasu, żeby się oglądać.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yQdxPxJW68M&NR=1[/MEDIA]


Uruk-hai, kiedy dopadły wzniesienia, zaczęły wspinać się potężnymi susami, pomagając sobie przy tym rękoma. Chwytając korzeni i zwalonych pokrytych mchem pni. Pierwszy szereg wojowników Rohanu poszedł w ich ślady, gdy wróg był w połowie drogi na szczyt skarpy. Sierżant napiął cięciwę i wypuścił strzałę, która ugodziła będącego najbliżej szczytu Uruka. Z lotką sterczącą z pomiędzy łopatkami padł twarzą do ziemi. Osunął się kilka kroków. Nie przestał jednak na czworaka czołgać się, powoli pełzając dalej.

Drugi ork przebiegł obok powalonego towarzysza ścigany przez bojowe okrzyki wrogów. Zniknął za wzniesieniem ze wściekłym rykiem. Miecz splamiony krwią spadł na głowę pełzającego Uruk-hai wgniatając blachę do czaszki. Gardłowy pomruk bólu umierającego utonął w triumfalnym krzyku Rohirima. Władcy koni dopadli szczytu.

Oczom kilkunastu ludzi, którzy wdrapali się na leśne zbocze ukazał się las. Wrogów. Uruk-hai klęczeli w linii między drzewami i krzewami. Z napiętymi łukami.

Na pozostałych, wspinający się Władców Koni potoczyły się trupy towarzyszy naszpikowane czarnymi strzałami. Lecieli bezwładnie z rozpostartymi rękoma. Na plecy. Na łeb. Na szyję. Na złamanie karku. Ci, którzy przeżyli tę salwę sami rzucali się w dół koziołkując i wzniecając wokół siebie tumany liści, mchu, gałęzi, wirującej w powietrzu ściółki. Dalej, razem z tymi potrącanymi przez poległych, spadali na dół.

Na szczycie leśnego nasypu, w smugach przedzierających się przez gęste korony drzew promieniach, stanął długi na pięćdziesiąt stóp szereg potężnych wojowników Uruk-hai. Na znak dominującego wzrostem, barczystego orka, bez słowa zbiegali w dół.




Zeskakiwali. Z prostymi, szerokimi mieczami w dłoniach. Niektórzy ręką sunąc za sobą po mchu, utrzymywali równowagę. Z różnym skutkiem. Nie jeden z nich niezdarnie koziołkował tak samo jak Rohirimowie. Większość jednak balansowała i zsuwała się z determinacją. I szybkością. Spadali jak tocząca się lawina głazów zwinnymisusami lądując coraz niżej. I niżej. Podnoszący się z ziemi ludzie, którzy nie zdołali usunąć się z drogi spotykali się z brutalnymi ciosami butów, stali i głowni.

Za pierwszą falą orków, wypłynęła druga. Również bez tarcz. Czarna skóra odsłoniętych mięśni poniżej ramion zdawała się być elementami ich matowej zbroi obwiązanej gdzieniegdzie rzemieniami. U pasa niektórych dyndały niezdarnie wykrzywione w przedśmiertnym bólu, ludzkie głowy.

U podnóża skarpy, pomiędzy drzewami, szczęk oręża płoszył ptaki, które dotąd milczące teraz decydowały się opuścić to spokojne do przed chwilą miejsce. Fongorn beznamiętnie przyglądał się brutalnej walce o życie ludzi i orków. Coraz więcej Rohirmimów umierało pod ciosami, mimo, że na początku walczyli z przewagą dwóch do jednego. Kiedy druga fala morderczych istot dołączyła do starcia, reszta Władców Koni biegła po życie. W stronę prześwitujących przez knieję zielono-żółtych traw Rohanu. Nie wszystkie konie zostały tam gdzie je porzucono. Te które zaplątały się w gęste krzaki wierzgały chcąc zerwać się z więzów.

Tylko trzem jeźdźcom udało się wyjechać z lasu. Dwóch wskoczyło na konie dopiero po wybiegnięciu z Fangornu. Ścigały ich nienawistne spojrzenia i strzały. Kiedy jednen z rumaków przewrócił się trafiony w zad, Uruk-hai podjęło natychmiastową pogoń. Młody wojownik kulejąc wstał z ziemi z rozpaczą wyciągając rękę do zawracającego się towarzysza, który takiż samym gestem chciał pochwycić go do góry. Jednak biała klacz zaryczała jak zarzynana kiedy kilka strzał ugodziło ją w szyję i piersi, przewracając się na plecy. Czarni jak noc wojownicy ani nie przyspieszyli, ani nie zwolnili. Stojącego samotnie wśród rozwianych traw Rohirma ścięli jak kukłę po dwóch szczęknięciach jego miecza. W ślad za szybko oddalającymi się zadami powiewających ogonów pogrozili mieczami rycząc ochryple ku niebu spod swoich czarnych, splamionych krwią hełmów.










Dearbhail czuła jak adrenalina rozsadzała jej skronie. Krew pompowana przez rohańskie serce biło miarowo i szybko jak cwałującego po życie źrebaka. Oto Rohirim, wyższy od niej o głowę leżał nieruchomo u jej stóp. Drugi wróg, choć do przebycia miał jeszcze spory dystans zbliżał się między drzewami zbiegając ze wzgórza. Zaatakowany przez dziewczynę Uruk-hai obrócił się ku niej z morderczym wzrokiem wykrzywiając w grymasie paszczę, z której starczały krzywe, ostre kły. Cios dziewczyny strącił mu z głowy hełm.










Ciemna krew spływała po policzku orka. Chyba dopiero teraz przyjrzał się swojemu przeciwnikowi i dostrzegając w nim ludzką kobietę mruknął a raczej prychnął zamachnąwszy się mieczem. Uderzenie było piekielnie mocne. Dziewczyna poczuła rwący ból w ramieniu, którym zakrywała się tarczą. W huku metalu o blachę, nie usłyszała tylko poczuła jakby pękającą kość. Pogięta tarcza częściowo zamortyzowała uderzenie lecz jej ramię, kolejny raz wystawione na próbę nie wytrzymało. Krzyknęła z rozpaczy, cierpienia i wściekłości.

Nie widziała, jak ciśnięta włócznia z impetem targnęła nadbiegającym w oddali orkiem. Odbił się od drzewa na które został pchnięty siłą uderzenia. Drzewiec ugodził go z łopatkę grotem przebijając blachę. Zanim jednak Uruk-hai zatrzymał się toczyć po ziemi włóczni nie było już nigdzie widać w pobliżu. Tylko jego niezdarne podciąganie się na boku świadczyło, że cios był zadowalający dla nieoczekiwanego zza pleców napastnika. Kiedy podnosił głowę w kierunku szarżujących nóg został uderzony obuchem nadziaka, który z czaszki orka zostawił miazgę w pogiętych blachach hełmu.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jY9dQ8hUi7U[/MEDIA]



Dearbhail niemal przygnieciona do ziemi zamiotła mieczem na wysokości kolan lecz ork odskoczył i kolejny raz sieknął z góry. Ból jaki towarzyszył kryjącej się za tarczą dziewczynie był na skraju wytrzymałości. Świadomość, że to może być koniec jej krótkiego życia była okrutna. Brutalna i nieprawdopodobna. Żal szybko przerodziła się gniew. I nienawiść. Furia dodała jej skrzydeł. Zerwała się z do ataku wstając i odpychając odsłoniętym, zdrowym barkiem od drzewa i pchnęła mieczem w odsłonięty bok orka. Uruk-hai zacharczał, kiedy ostrze zagłębiło się w bok. Orząc po kolczudze zeszło pod ramię i zagłębiłosię między żebra nad pasem. Z całych sił szarpnął się do tyły wyrywając się z ostrza czemu towarzyszyła struga krwi. Zachwiał się lecz nie upadł. Chwycił miecz w obie ręce i rąbiąc za ucha spadł mieczem wprost na hełm niższej o głowę wojowniczki.

Dearbhail nie zdążyła odskoczyć. Ani wznieść do góry ważącej teraz tonę tarczy. Cięcie było brzydkie i nie miało w sobie nic ze szlachetności. Ostrze prostego, zakrzywionego na końcu jak motyka miecza wbiło się z hełm Rohirimki na wysokości policzka druzgocąc szczękę. Przecinając mięśnie i kości. Spadło jak błyskawica. Padając na mchu na kolano oparła się jeszcze na chwilę na tarczy, która podtrzymała jej wiotczejące ciało. Dźwięki dochodziły gdzieś z bardzo daleka. Nie słyszała już ani rżących koni, ani niesionego echem tętentu ich kopyt. Ani odgłosów toczącej się gdzieś tam w lesie potyczki jej oddziału. Wzrokiem omiotła chylące się nad nią korony drzew. Wirujące liście przeplatane nieśmiałymi strumieniami słońca, które ostatni raz padało na jej skąpaną w krwi dziewczęcą twarz. Nie widziała już orka kiedy upadła na plecy. Mech był miękki kiedy zanurzyła w nim policzek. Między drzewami z rozwianą grzywą biegł koń. Wyglądał całkiem jak Hazelhoof. Potem cienie ciemności przysłoniły zieleń.












Wysoki niemal jak Uruk-hai i barczysty mężczyzna w płaszczu z niedźwiedzich skór miał przed sobą drugiego Uruka w oddali. Czarny, potężny wojownik stał samotnie na placu potyczki w wykrzywionej pozycji. Miał głowę ogoloną po obu stronach do skóry a połowę pyska od skroni po szczękę zalewała mu krew. Wolną rękę dociskał do rannego zapewne boku. Dysząc miarowo, z opuszczonym mieczem na ciałem poległych Rohirimów, spode łba patrzył na brodacza, który z rozwianymi, długimi do ramion włosami dobił powalonego orka. W oddali wciąż było słychać odgłosy walki, lecz już jakby ostatnie dogorywające przed ciszą po bitwie.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 05-10-2011 o 07:52.
Campo Viejo jest offline  
Stary 09-10-2011, 23:47   #160
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Na to spotkanie Kh’aadz czekał od dłuższego czasu, sporo na ten temat myślał, planował, co zrobić, jak się zachować… W końcu zdecydował i realizacji swojego zamierzenia podporządkował wszystko inne. Jeszcze w trakcie rejsu, tuż po tym jak Finluin przetłumaczył dla niego kartki, mające ułatwić podstawową komunikację, Kh’aadz przysiadł w samotności nad biurkiem, zamaczał pióro w kałamarzu, po czym zaczął pisać krótkimi, prostymi słowami. To miała być wiadomość, a nie rozprawka filozoficzna.

Gdy w końcu Haradzki agent doprowadził ich na statek, krasnolud choć to ukrywał, notował każdy szczegół. Wiedział, że będzie musiał opuścić ten okręt w mniej lub bardziej pokojowy sposób. Żołnierzy sześciu, może siedmiu, załoga raczej nie zaangażowana, niestety rufowy kasztel był pozbawiony okien, poza kajutą kapitańską, Kh’aadz miał nadzieję, że to tam dojdzie do spotkania. Jednak nie wszystko mogło się układać tak jakby tego chciał i dwóch uzbrojonych ludzi zaprowadziło ich głęboko pod pokład. Pomimo, że zakapturzony, krasnolud rozpoznał elfa niemal od razu, nie uciekał wzrokiem, a twarz zachowywał kamienną. Nie było czasu na emocje i sentymenty. Milczał.

-Nim rzucisz mi się do gardła wiedz że to nie ja zdradziłem. – Zaczął Andaras.
- Akurat… - skomentował Kh’aadz w myślach.
- Nie wiedziałem o porwaniu ciebie. Ani o tym że wykończą twego przyjaciela. – Elf kontynuował.
- Uważaj bo Ci uwierzę długoucha żmijo…- pomimo, że myśli mówiły jedno, oblicze krasnoluda pozostawało niewzruszoną maską, w zmęczonych przesłuchaniami i niewolą oczach nie można się było doszukać bitnych ogników zadziorności.

- Dowiedziałem się wtedy gdy ty. I nie mogłem nic z tym zrobić. Ba z trudem wyratowałem Endymiona z tej zasadzki. To robota mego ojca. To miała być nauczka dla mnie. Za bratanie się z wrogiem. On zresztą tez nie miał za dużego wyboru. Rozkazy Herumora. Mogę ci to wszystko wyjaśnić.
- Taaak… Herumora i już wiadomo czyim pieskiem jest Harad…- Kh’aadz szybko napomniał się, żeby nie ironizować, tylko skupić się na tym, co zamierzał zrobić.

- Na początek powiem tyle przepraszam. A jeśli uważasz że cie zdradziłem i nie chcesz słuchać jak to było...- tu elfowi głos się lekko załamał.
-To przyda ci się to -rzucił Khaazowi miecz w pochwie pod nogi odpinając go od swego pasa.

Nie dam się nabrać na kolejne z Twoich kłamstw… Już nie. Krasnolud powoli i bez słowa podniósł z ziemi miecz i powoli, patrząc beznamiętnie w oczy elfa uwolnił ostrze z pochwy. Dobrze naoliwiona, skonstatował obracając klingę w dłoni... Przejechał opuszkiem palca po brzeszczocie jakby oceniając czy krawędź jest dobrze wyprowadzona. Znowu podniósł wzrok na nadal siedzącego Andarasa. Czyżby był lekko spięty? Krasnolud zachowując kamienną twarz bawił się tą sytuacją.

- Jeśli masz zamiar tego użyć. Użyj nie wiem na jak długo starczy mi odwagi. – Andaras nadal grał rolę niewiniątka.

Endymion przyglądał się tej sytuacji nie mając zamiaru wtrącać się w tę kwestię, widać uważał, że elf z krasnoludem muszą sobie to sami wyjaśnić.

Kh’aadz zrobił kilka powolnych kroków w stronę elfa, nie spuszczając go z oczu. Jego ogorzała od wiatru i przeżytego bólu twarz pozostawała bez wyrazu. Nie odezwał się ani słowem, nie otworzył ust, choć korciło go, żeby pokazać elfowi kikut języka. Z drugiej strony przecież i tak na pewno o tym już wiedział. Obszedł siedzącego elfa na około i stając za jego plecami położył mu dłoń na ramieniu. Postarał się by był to ciepły, przyjacielski uścisk, klinga z za pleców Andarasa wylądowała z cichym brzdęknięciem na stole przed nim.
Dłoń na ramieniu elfa spełniła swoje zadanie, to ona wyczuła, jak Andaras się rozluźnił, nawet wtedy krasnolud nie pozwolił sobie na najmniejszy grymas złośliwego uśmiechu, sam – tak jak do niedawna elf, perfekcyjnie odgrywał swoje przedstawienie.

Dopiero gdy elf odetchnął z ulgą, spadł na niego szybki i dobrze wymierzony cios. Elf nawet nie jęknął, po prostu zwiotczał jak kukiełka, której odcięto sznurki. Kh’aadz nie marnował czasu, znowu sięgnął po miecz leżący na stole i nie spuszczając wzroku z zaskoczonego strażnika sięgnął wolną ręką do szyji półelfa metodycznie szukając przedmiotu, którego brak zmusi Haradzkiego księcia do tańczenia w rytm krasnoludzkiej muzyki.
-Spohoyne, Ne habye ho. Hohah poynenem.- krasnolud wymamrotał cicho do Endymiona bojąc się, że ten może zrobić coś głupiego.

- Co na bogów robisz!!! pozabijają nas jak usłyszą te łomoty - Wyraźnie zaskoczony Endymion był już przy krasnludzie
-Spohoyne muhie. - krasnolud jak gdyby nie widział problemu.
-Mah miech, uh nah ne hayją. - Krasnolud oddał klingę strażnikowi, samemu bardziej koncentrując się na znalezieniu tego, o co mu chodziło. W jego mniemaniu strażnik z mieczem przy drzwiach powinny zapewnić mu wystarczającą ilość czasu. Gdyby tylko wiedział jak bardzo się pomylił, to zamiast przekazywać miecz Endymionowi, wbiłby mu go w gardło. Strażnik trzymając w reku ostrze spogląda nieufnie na krasnoluda mając nadzieję iż gwardziści za drzwiami niczego nie słyszeli i nie wpadną tu zaraz z krzykiem na ustach i mieczami w dłoni.
- Wiesz, że nie ujdziemy z życiem gdy mu się coś stanie, całe miasto aż roi się od jego ludzi, co kombinujesz? – Endymion, jako, że nie wtajemniczony w plany krasnoluda, miał prawo mieć sporo pytań.
- To ohn ne ujhe s hyhem ehli nam he hoh htane. Chiał hnih-hyś Mohje. Tehah ehcie usiał ą uhatohaś. - krasnolud starał się mówić powoli i jak najwyraźniej się dało, jednocześne nadal szukając znajomego świecidełka.
- Jahy ho, to eś ho ha hahłahnicha. – zaproponował.
- Tak jest jego synem, - Strażnik chyba jednak nie wszystko zrozumiał jak chciał tego krasnolud, ale i tak dobrze, że generalny sens myśli Kh’aadza dotarł do Endymiona.
- Ale to się nie uda, nie dali by nam ujść z życiem - odrzekł niespokojnie strażnik uważnie przyglądając się działaniom krasnoluda - poza tym on musi żyć, jest mi... nam - poprawił się strażnik - potrzebny. Tutaj krasnolud nieświadomie przytaknął lekko, przyznając strażnikowi rację.
- Czego szukasz? – padło w końcu oczekiwane pytanie, jednak Kh’aadz nie czuł potrzeby na nie szczegółowo odpowiadać.

W końcu krasnolud odnalazł na szyji Andarasa złoty łańcuszek.
- Teho huhaem. - Odparł krasnolud chwytając mały medalion przez szmatkę, jak gdyby bał się go dotknąć gołymi rękami. Zawinął błyskotkę w brudny kawałek lnu i schował za pazuchę, jednocześnie pożyczając od Andarasa sztylet oraz sakiewkę, ciężką od złota. Te dwie rzeczy na pewno przydadzą się w organizowaniu drogi powrotnej do domu.
- Mohemy ihść... - dodał, gdy do łańcuszka na szyii elfa przywiązał już zwiniętą kartkę papieru, którą sporządził dużo wcześniej. Jednak nieoczekiwanie natrafił na przeszkodę w postaci sojusznika.
- Wolnego - stanowczo ruchem reki strażnik zatrzymał Krasnoluda - gdzie chcesz iść.
- Do homu. - Heh, to moheh o hśiąś he hobą. - Tutaj wskazał ruchem głowy na nieprzytomnego elfa.
- Co chcesz przez to osiągnąć? – strażnik niestety nie dawał za wygraną. Krasnolud westchnął, jakby musiał tłumaczyć proste rzeczy mało pojętnemu dziecku.
- On as shaśił. He mne y s Uina wyhobył hekhety Mohii. On hhe habić hyhkie khahnouty f Mohii. Beh teho ne a haty. - tu poklepał się po schowanym pod pazuchą zawiniątku.
- Kto Andaras chce zdobyć Morię?. Posłuchaj mnie uważnie .....

- Ne - Y pohuhaj! - krasnolud gwałtownie przerwał strażnikowi. - Ktypy s śiebie fyhobyl hak stopyś Minah Tihit, to ho yś shoił? Ony ą fiese phekahą Heumohofi i la Mohii ęsie sa uśno

- Więc to poto was porwano - cicho stwierdził strażnik - ale podczas spotkania z przedstawicielem krasnoludów w Minas Tirith ostrzegłeś swoich? Zatem wasze podziemne miasto powinno być bezpieczne – Tyle spostrzegawczy, co naiwny, Kh’aadz skonstatował wnioski strażnika.

-Ne hest. Ma etno yjśe, ale hnają pohohenie uneli ehauahyjnyh, hohkład nahłęhyh uneli. Mohą as hamhnąś jah f hobofsu. Poghepią as hyfsem. Dle eho uhimy fhasaś o Hontohu.

- Dla mnie nie jest to takie proste po tym co zrobiłem. Widzisz od pewnego czasu skutecznie podkopuję wiarę króla w moją wierność, a to że jesteśmy tu a nie w drodze do zatoki Forochel tylko utwierdzi króla w mojej zdradzie a co za tym idzie całe otoczenie króla będzie wiedzieć o strażniku zdrajcy, który został zmanipulowany przez Andarasa. Reszty dopełnią szpiedzy w otoczeniu króla, którzy przekażą tą wiadomość na drugą stronę. Rozumiesz będę miał możliwość podejść druga stronę od wewnątrz, jako zdrajca u boku Andarasa. Wiązałem z tym planem i Andarasem spore nadzieje. Ty mi go burzysz całkowicie.

-To hohtań utaj. S nim. - wskazał na elfa. -A sphuuje wyhś hamemu. – zaproponował Kh’aadz, był to jego zdaniem najsensowniejszy plan, mogący pogodzić tak interesy jego jak i Strażnika. Krasnolud niby obrażony spróbowałby opuścić statek w jak najmniej brutalny sposób, zostawiając Endymiona z nieprzytomnym Andarasem, dzięki czemu mogli by udawać iż nadal razem dyskutują, przez co nie wzbudzić podejrzeń ochroniarzy.

- Andaras nie pozwoli ci opuścić miasta wiesz dobrze o tym. Nie karze cię zabić ale nie pozwoli abyś odebrał mu medalion. Wiesz co to dla niego by oznaczało – Endymion nadal powstrzymywał krasnoluda.

- Optahł mne s hotnośsi, hapłał mi honoh, hahnoushą humę i hęhyk... Nih fięhej saphaś ne mohe. Bęsie mał ość hahu, heby o odhyhhaś. Hohtań s nim heśli hseh, moheh utafaś he hohmafiasie, ja huszam f dhoge. – krasnolud odparł stanowczo.

- Nie będę cię zatrzymywał przyjacielu odłóż tylko medalion na blacie stołu i możesz ruszać - po tych słowach ręka strażnika zacisnęła się na mieczu.

Kh’aadz przeklnął w duchu, tego nie przewidział, że najwięcej problemów przysporzy mu nie opuszczenie Umbaru, a poczciwy Endymion… Jak zwykle same kłopoty z tymi ludźmi. Mimo wszystko krasnolud spróbował wytłumaczyć to strażnikowi na spokojnie.

-Ne. To ehyna hfahansja, he Mohia esie espiehna. Phnaymey yahih has. Nahet eh mehalionu pohye ość ułho, heby dohsc do KhaahadUm i spohfhoem. – Widząc jednak, że strażnik nie ustępuje, krasnolud się na poważnie zdenerwował.

-Kuhfa! Ne fihih, he on ohfieha fhyho y fhyhkih ylko hla haadu? Hyhsy muha płahih kfią, Hondoh, Hohan, Mohia... Ylko ne Haahat. Has to hmienić. Hayjeh mne? -- ostatnie pytanie rzucił z wyzwaniem w głosie.

- Wiesz jaki jest prawdziwy cel okultystów? - rzucił strażnik nie mając zamiaru przepuścić krasnoluda. Tak, krasnolud wiedział, ich celem jest pogrzebanie krasnoludów żywcem w Morii. Zrobienie z niej wielkiego grobowca… tak jak kiedyś to miało miejsce.

-Hość uh phegahalihmy. Alho mne habyjeh tehah, albo wyhohę hopiąc halas. Shehtą y tak jakh móhiłeś dopahtną mne hanim opuhhe masto. A tehas otsun se Endymone. - krasnolud ruszył do drzwi. Pojawienie się w drzwiach grającego na skrzypcach hobbista nie zdziwiło by Kh’aadza tak jak to co nastąpiło sekundę później…

- Straż! ....straż .....zatrzymać złodzieja. – Endymion zaczął wydzierać się na całe gardło, jednocześnie odrzucajć miecz. Krasnolud nie mógł uwierzyć w to co się dzieje, Endymion okazał się takim samym zdrajcą jak Andaras. Kiedy to się stało? Dla czego to przegapił...
-Pheklęty Ghuphu! Na phafte esteś sthajsą! Jehli a ne yjdę, on teh ne yjhje s teho ywy! – krasnolud wściekły dopadł szybko do nadal nieprzytomnego elfa, Endymion był w tej chwili takim samym wrogiem jak Haradzcy gwardziści, którzy już wdzierali się do małej kajuty.

Pierwszy Haradrim, który wbiegł z krótkim zakrzywionym mieczem zamachnąl się w stronę Endymiona który stał najbliżej tnąc zaskoczonego strażnika przez piers. Khaadz uśmiechnął się lekko, dostał zdrajca za swoje. Strażnik zatoczył się i walnął plecami o scianę ciasnej kajuty.

- Nie mnie kretynie – zszokowany strażnik rzucił do napastnika
- Jego i to żywcem....żywcem. – wskazał w stronę krasnoluda. Te krótkie słowa zmroziły na chwilę krew w żyłach Kh’aadza. Zasmakował raz niewoli Haradu, o raz za dużo. Nie miał zamiaru pozwolić na powtórzenie tej sytuacji. Myśl, że ponownie miałby wylądować rozciągnięty na drewnianym stole, wywołała w nim taki wstręt, że przestał się kontrolować
- Hyfsem?! -Dhuhi has fam na ho ne pohfole Skuhysyny! – pchnął z całej siły bezwładnego Andarasa na szarżującego na niego Haradrima, tamten zwinnie uniknął ciała swojego mocodawcy, pozwalając mu wyrżnąć głową o drewnianą framugę drzwi, w tym czasie krasnolud doskoczył do napastnika i spróbował dosięgnąć go sztyletem, jednak krótkie ostrze nie miało szans dosięgnąć przeciwnika, w przeciwieństwie, do o wiele dłuższego zakrzywionego ostrza gwardzisty, które wyryło głęboką bruzdę w lewym ramieniu Kh’aadza.
Krasnolud warknął z bólu, wiedział, że tak przegra, musiał doprowadzić do bezpośredniego zwarcia, gdzie krótkie ostrze sztyletu będzie bardziej przydatne niż dłuższy miecz, miał tyle szczęścia, że wąska kajuta mu w tej materii sprzyjała. Zamiast odskoczyć i chwycić się za ramie, czego być może spodziewał się przeciwnik, Kh’aadz rzucił się na niego potrącając go lewym barkiem tak, że tamten poleciał do tyłu na ścianę, lewe ramię wściekle zapiekło, ale krasnolud nie tracąc impetu wbił z całej siły sztylet w podbrzusze tnąc przez skórzaną zbroję i podciągając ostrze lekko do góry w ranie żołnierza, tak, że Haradrimowi aż oczy wyszły z orbit. Wypuscił miecz z ręki. Drugi Haradrim przeskoczył przez stół wyprowadzając jednocześnie pchnięcie, które szczęśliwie minęło krasnoluda, który już zaczął chować się za Haradrimem którego ugodził nożem. Ten niespodziewanie, resztkami sił chwycił krasnoluda rękoma za gardło, Kh’aadz w adrenalinowym szale dźwignął Haradrima ranną ręką i przeniósł go w powietrzu jak szmacianą lalkę i kolejeny raz wraził sztyletem w jego brzuch, czując jak ciepła krew wylewa bluzga na jego ręce i kaftan. Stojący teraz między nim a umierającym Haradrimem napastnik jedną ręką chwycił za towarzysza prójując zepchnąc go z lini ciosu co mu się częsciowo udało i pchnął nie mogąc dobrze się zamachnąć w Kh’aadza. Tym razem krasnolud nie miał się jak uchylić, zimna stal przeszła przez przeszywanicę jak przez masło zagłębiając się w trzewiach krasnoluda. Krasnolud ryknął tak z wściekłości jak i z porażającego bólu. Podświadomie czuł, że to jego ostatnia walka, krasnolud pchnął trupem przed siebie, mając nadzieję, że ciało towarzysza powali jego przeciwnika, po czym sam, resztką sił ruszył do ataku. Haradrim pod ciężarem martwego towarzysza poleciał na stół po którym nad wyraz zwinnie się przeturlał unikając w ostatniej chwili morderczego ciosu, który wyprowadził nadal napierający krasnolud. Sztylet z porażająco głośnym hukiem wbił się niemal do połowy w drewniany blat. Hardrim ześlizgnął się ze stołu i wykorzystując fakt, iż broń krasnoluda utknęła w drewnianym meblu, skoczył błyskawicznie wyprowadzając mordercze pchnięcie…

… Nie czół bólu, choć wiedział, że umiera. Nie krzyczał, ani nie złorzeczył, zresztą nawet gdyby chciał z jego ust nie wydobyło by się nic innego poza krwistym bulgotem. Świat odpłynął w mrok gdy zsuwając się w nienaturalnie powolnym tempie z ostrza uderzył kolanami o deski pokładu. Zakrwawiona, bezwładna dłoń zsunęła się z wbitego w stół sztyletu.

Zginął, z poczuciem gorzkiej porażki. Obdarty z godności, zdradzony przez wszystkich, zostawiony samemu sobie… Jak zwykle, nikt nie dba o interesy Khazadów…Może gdyby uświadomił to sobie wcześniej… Może…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172