Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-07-2013, 22:17   #1
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
[Storytelling+18]Punisher: Dzienniki wojenne

-Zapis z sesji terapeutycznej pani i pana Castle nr 1. Sesja nagrywana i prowadzona przez doktora Seana Wrighta

Ów doktor położył włączony dyktafon na biurku i sięgnął po teczkę z aktami swoich pacjentów.

-Witaj. Maria jak dobrze pamiętam?

Wysoka, atrakcyjna blondynka ledwo przekraczająca trzydziestkę uśmiechnęła się z ociąganiem. Powinna to robić częściej przeszło przez myśli psychologa.

-Tak doktorze. Miło mi pana poznać.

-Gdzie jest pani mąż Frank jeśli wolno spytać? Przecież zdaje sobie pani sprawę, że w terapii małżeńskiej potrzebne są dwie osoby by miało to jakikolwiek sens.

-Mąż... Frank, nie chciał przyjść.

Westchnienie, które mówiło równie wiele co słowa mówiło, że dyskusja na ten temat w domu państwa Castle niosła ze sobą wiele emocji.

-Rozumiem. Co może pani powiedzieć o swoim małżeństwie?

Cisza, która jak tama blokowała nie wypowiedziane słowa zawisła w powietrzu gabinetu. Słychać było jedynie ciche potykiwanie zegara. W końcu tama nie wytrzymała. Czuć było, że ta młoda kobieta od dawna chciała się podzielić z kimś tym co leży jej na sercu.

-Pan nie rozumie... Nasze małżeństwo było idealne.

Głos drżał jej od emocji a psycholog pokiwał lekko głową w geście wyrażającym empatię.

-I właśnie dlatego jest pani tutaj. Nie jest pani pierwsza i nie ostatnia. Walczy pani o męża i za to należy panią jedynie podziwiać.

-Pan nie rozumie... Frank się zmienił. Nie jest już tak jak dawniej.

Doktor Wright zrobił lekko zdziwioną minę jakby błysnęła mu w głowie jakaś myśl.

-Nie rozumiem? Pani mąż służył w Wietnamie prawda? Wcześniej skończył West Point i wstąpił do Marines?

-Tak. Poznaliśmy się podczas jednej z jego przepustek. Twardziel z wrażliwym wnętrzem... Przez cały wieczór bał się do mnie podejść tylko uśmiechał się i spuszczał wzrok aż w końcu zlitowałam się nad nim i postawiłam mu piwo. No i dalej już jakoś poszło... Zamieszkaliśmy razem w domu, który dostałam w spadku po rodzicach. Na świat przyszła Lisa a potem Frank Junior. To były piękne chwile. Beztroskie a potem Frank wyjechał do Wietnamu... Wcześniej był zamknięty w sobie, ale potrafiłam do niego dotrzeć. Sprawić by się uśmiechał.

-Czy Frank mówił o tym co przeżył w Wietnamie? Czy rozmawiał o tym z kimkolwiek?

Łzy popłynęły same. Doktor zaproponował chusteczkę z której Maria chętnie skorzystała.

-Przepraszam. Nie... Nie wydaje mi się. Na pewno nie ze mną. Mówi jedynie przez sen, czasem nawet krzyczy. Próbowałam go przytulić, współczuć... ale to nic nie daje. Jestem zmęczona już tą ciągłą walką i patrzeniem jak mój mąż gapi się w sufit przez większość dnia.

-Czy mąż bywa agresywny?

-Czasami widzę to w jego oczach... Jakby walczył. Nie boję się jego, ale dzieci... Myśle, że one także to czują.

-Na pewno. Zachowanie, które pani opisuje jest typowe dla weteranów wojennych. Mogę polecić dobrego psychiatrę, który zajmuje się przypadkami syndromu pourazowego... Myślę, że ja sam niewiele jestem w stanie zrobić w tym przypadku.

-Spróbuję przekonać męża. Myślę, że gdzieś tam w środku tej skorupy jest mój Frank i chce wyjść. Wie pan, że zapytał mnie czy w weekend wybierzemy się na piknik do Central Parku? Jak normalna rodzina...

Tym razem uśmiech na twarzy kobiety, który przesłonił wyschnięte łzy bym niewymuszony. Był pełen nadziei. Doktor Wright pomyślał, że zadzwoni do niej jeżeli nie wyjdzie jej z mężem. Oczywiście po to, żeby pomóc jej się pozbierać.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 27-07-2013 o 20:32.
traveller jest offline  
Stary 04-07-2013, 20:25   #2
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Megan Avery

Ciepły dzień na Bronksie. Uśmiechnięte twarze w oknach. Grupki tańczące do hip-hopu będące zagrzewane przez publikę. Dzieci tańczące wokół hydrantu. Młode chłopaki bez koszulek rzucające bezwstydne spojrzenia na tyłek atrakcyjnej, młodej kobiety dla której od niedawna był to dom. Nie odpowiedziała na ich zaczepki, nie zareagowała. Można się przyzwyczaić o ile nie dotykają to nie jest źle. Nie lubiła kiedy ktoś próbował dotknąć ją wbrew jej samej a mężczyźni często mieli to w zwyczaju.
Zostawiła ich w tyle, myślami była właśnie tam gdzie poniosły ją nogi.
"Lisia Nora", to była jej duma. Jej pierwsza własna rzecz na którą zapracowała własnymi siłami. Uśmiechnęła się na widok czerwonego neonu, który rozbłyskał wieczorem i kiedy miała otworzyć usłyszała ciche pochlipywanie. Rozejrzała się wokoło by zaraz zauważyć małą klęczącą postać z twarzą ukrytą w dłoniach.



Sarah Collins


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RrxePKps87k&list=PL12A27832C1129E28[/MEDIA]

Nick Cave & Bad Seeds śpiewali hipnotyzującym, lekko znużonym głosem kiedy Sarah przebudziła się roztrącając puste butelki z piwem. Klitka, którą od jakiegoś czasu nazywała swoim domem śmierdziała papierosami i stęchlizną. Miała to wszystko gdzieś. Czuła tylko jedną potrzebę. Zemstę, podaną na zimno czy na gorąco. Wszystko jedno.
Zakryła nagie piersi krótkim podkoszulkiem i podeszła do biurka zawalonego papierami. Na ścianie wisiała korkowa tablica, którą pokrywały zdjęcia mężczyzn, odnośniki i znaki zapytania. Wszystko co do tej pory udało jej się ustalić. Teraz musiała zebrać się tylko na odwagę. Zrobić to co zrobiłby dla niej Michael. Skupiła wzrok na niewyraźnym zdjęciu przedstawiającym jakiegoś narkomana. Na ulicy miał ksywę "kabel". To mówiło samo za siebie. Pierwszy szczebel w drabinie zemsty.


Floyd Ackles

Biegł. Biegł ile tylko miał sił w nogach. Skręcał co jakiś czas w boczne uliczki po czym wybiegł na otwartą ulicę i wtopił się w tłum. Jakaś parada, fruwające konfetti. Śmiejące dzieci i donośne dźwięki orkiestry dętej. Przedarł się przez gawiedź i ponownie znikł w bocznej alejce. To był błąd po kilkunastu metrach i dwóch zakrętach powitała go jedynie ściana. Nie było wyjścia. Oddech stawał się coraz szybszy. Bardziej nieregularny. Papierosy robiły swoje, ale czuł, że jeśli czegoś nie zrobi to nie skrócą mu bardziej życia z małej puli, która mu pozostała. Studzienka ściekowa. Rzucił się na ziemię i próbował z całych sił odciągnąć pokrywę, ale ta ani drgnęła. Pomyślał o swoim zasranym życiu. Wszystkie błędy i pomyłki nie zdążyłyby mu przelecieć przed oczami nawet jakby miał cały dzień. Gdzieś od strony wyjścia na ulicę usłyszał kroki.
Obcy obwieszczał swoją obecność, napawał się nią. Wiedział dobrze, że jego ofiar nie ma gdzie uciec i wtedy kiedy "Święty" wyszedł zza rogu dokonać ostatniego namaszczenia stało się coś nieoczekiwanego. Jego cel znikł a jedyny trop prowadził do otwartego wejścia do kanałów pod Chicago...


John Riese

-Dowód. Pokaż dowód obwiesiu.

-Żartujesz Mike? Tacy jak on nie mają dowodu. Żyją poza marginesem społecznym.

Czarnoskóry policjant splunął z obrzydzeniem na chodnik.

-Wiesz ilu bezdomnych mamy w Nowym Yorku? 50 jebanych tysięcy. To, więcej niż ludzi w mieście w którym dorastałem. Możemy przepędzać tych gości a oni ciągle wracają. Spadaj z tej ławki kolego.

Opuchnięte oczy spoglądały na niego przytomnie, świadomie. Nawet nie kusiło go, żeby przedstawić się. Przypomnieć starszemu, że zna go na tyle dobrze by kiedyś nazywać go kumplem. Teraz twarz i ubranie włóczęgi sprawiały, że Johna Riese nie poznałaby nawet rodzona matka. Wstał posłusznie z ławki i zebrał swój dobytek znajdujący się w małym plecaku.

-I nie wracaj tu bo inaczej pogadamy śmieciu!

Odchodząc usłyszał jeszcze jak młodszy z gliniarzy krzyczy.

-Mamy wezwanie. Pożar na skrzyżowaniu Washington i Barrow.

-Kurwa Kolejne podpalenie? Ktoś powinien w końcu dorwać tego dupka zanim spali pół miasta.

Te słowa odbijały się długim echem w głowie Johna Riese'a jeszcze wiele minut później.



 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 27-07-2013 o 20:35.
traveller jest offline  
Stary 05-07-2013, 01:56   #3
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację

Floyd cieszył się ze swojej sławy, jaką zyskał w Chicago. Był prawie jak jego mentor, Punisher. Tylko nie wiedział dlatego przyległa do niego ksywka „Święty”. Według niego, żaden święty nikogo w życiu nie zabił, a tu patrzcie. Ci dziennikarze to strasznie nie douczony zawód.
Na widok otwartej klapy od kanałów, uśmiechnął się delikatnie, nieco kpiąco. Metro, kanały i rozległe piwnice, to był jego dom. To one umożliwiały mu dostawanie się w miejsca przestępstw, przed policją i wymierzanie kary. Musiał je poznać od podszewki, kiedy zaczął robić to, co zaczął robić. Zszedł do kanału, zasuwając za sobą właz.
Pod ziemią, w kompletnej ciszy było słychać wyraźnie, niesiony echem chlupot wody spod nóg niedoszłego gwałciciela który biegł na północ. Dla takich przyjemniaczków, „Święty” miał specjalne względy. Z resztą, każdego piętnował po swojemu. Wycinał nożem na klatce piersiowej ludka w aureoli, a na brzuchu symbol tego, co zrobił dany przyjemniaczek. Wyjątkiem byli pedofile i gwałciciele, którym wycinał coś nieco niżej…


Niestety, nigdy nie był dobry z rysunku. Szczególnie z rysowania nożem, na ludzkiej skórze. Cóż, za ro miał celne oko. Nie można być mistrzem we wszystkim.
Do wysokich, wojskowych trepów z demobilu wlewała się śmierdząca breja z kanału. Jej poziom sięgał do kolan. Floyd przeklął szpetnie, widząc że tego nie dopierze. Zresztą po takim smrodzie, i tak by wolał zamówić nowe. Na szczęście w swoich czterech kątach miał zapasową parę.
Latarki na razie nie włączał, nie chciał spłoszyć ofiary. Chciał, by tamten poczuł się bezpiecznie. Nie wiedział co o nim mówią w półświatku przestępczym, ale pewnie były to ciekawe rzeczy. Nie śpieszył się w tej pogoni, nie musiał się śpieszyć. Pan przyszły sztywny, jak ich lubił określać, tracił siły. Męczył się. Jego zachłanny na powietrze oddech, było słychać prawie tak samo dobrze jak chlupot wody.
W rękach Świętego pojawił się ciemny kształt, pistolet D&L 1911 Longslide. W kaburze po przeciwnej stronie, spoczywał jeszcze jeden, taki sam pistolet. Jedyna różnica była taka, że był przystosowany dla leworęcznych, czego efektem strzelania z obu pistoletów na raz było zero latających łusek przed oczami.


W kanale, panowała kompletna ciemność. Floyd posuwał się do przodu przy ścianie, starając się nie chlupać wodą nadaremno. W końcu przestał też słyszeć chlupot uciekającego, a więc albo wyszedł na powierzchnię, lub uspokojony postanowił odpocząć. Dopiero kila metrów przed nim, usłyszał cichy oddech i bardzo ciche przekleństwa.
Nie widział go, a on nie widział Świętego. Lecz oboje zdawali sobie sprawę ze swojej obecności. Świętemu nie przeszkadzał fakt, że gwałciciel nie miał broni. Nóż wyrzucił wcześniej, Ackles widział to świetnie. Widocznie zdawał sobie sprawę z tego, że nic mu to nie pomoże w tym nierównym starciu. Wymierzył w kierunku oddechu, w ciemność. Wystrzelił. Dało się tylko słyszeć krzyk i dźwięk wody, zamykającej się nad przestępcą, który po chwili się wynurzył. Oberwał w polik, kula rozwaliła mu szczękę wraz z zębami i poharatała język, po czym wyszła z drugiej strony, wraz z kilkoma rykoszetującymi trzonowcami. Floyd wyłowił z wody cwaniaczka, po czym rozpoczął powolny i bolesny proces znakowania.
Nie uważał się za zwyrodnialca, po prostu dawał tym zwyrolom to co oni sami fundowali innym. Nie miał wyrzutów sumienia, no bo niby po z jakiego względu? To były śmieci, nikomu niepotrzebne gówno w ludzkim ciele.
Zwyrol długo zapełniał kanał wrzaskami. Z pewnością był słyszany bardzo daleko, może nawet przeraził jakiś pracowników kanalizacji miejskiej. Potem już tylko, dało się słyszeć dwa strzały. W głowę i serce. Takie zwłoki, znaleźli pracownicy kanałów dwa dni później i przekazali je policji. Część gazet szkalowała Świętego, część dziękowała za to co robił. Ważne że miasto było ciut bezpieczniejsze i każdy człowiek zastanawiał się dwa razy nad karą jaką poniesie, nim kogoś zabił, okradł, pobił, zgwałcił… Tak, Floyd był zadowolony z dzisiejszego dnia.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 07-07-2013, 17:29   #4
 
Neride's Avatar
 
Reputacja: 1 Neride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie coś
Ktoś pewnie zapytałby ją, dlaczego zaczyna od narkomana? Sarah uważała, że należy zacząć od samego dołu, aby nikt nie czuł się bezpieczny. Ona sama musiała zacząć od samego dołu, aby piąć się coraz wyżej. Kobieta zamknęła oczy, mając w głowie nadal obraz człowieka, którego zamierzała pozbawić życia. I tak nie było nic warte. Obserwowała mężczyznę od dłuższego czasu, jego zwyczaje, zachowanie. Wszystko dokładnie planowała. Nie chciała popełnić błędu. To byłby jej koniec. Narkoman i tak był na samym dnie - był skończony. Otworzyła oczy, patrząc na korkową tablice. „Kabel” miał być pierwszy, a za nim życie mieli stracić kolejni. Każde zdjęcie na tablicy miało swoją notatkę, wycinek z gazety, prócz jednego.



- Michael.
Sarah odwróciła wzrok od tablicy i spojrzała w lustro na ścianie obok.
- Już czas – powiedziała kobieta w lustrze. Sarah jej przytaknęła.





10…9…8…7…
Kobieta w myślach odliczała kroki, jakie dzieliły ją od zbliżającego się do niej mężczyzny. Stała oparta plecami o ścianę, czekając aż zza zakrętu wyłoni się jej pierwsza ofiara. „Kabel” wracał właśnie samotnie do swojej nory, nie wiedząc, że ktoś zaplanował dla niego coś specjalnego.
6…5…4…
Zielonooka wsłuchiwała się w kroki mężczyzny, które echem rozchodziły się po pustym zaułki. Zawsze tędy wracał, co Sarah uważała za skrajną głupotę. Skróty, jakie sobie wybrał mężczyzna nie dość, że były owiane złą sławą, to jeszcze nikt się tu nie zapuszczał. Prócz niego. I jej. Ale ona przyszła tu po niego. Żadnych świadków, tylko oni.
3…2…1…
Jakiś ruch w ciemności i błysk ostrza, które wyłoniło się nagle z mroku i ponownie zniknęło. W zaułku znowu zapanowała cisza, jakby nic się nie wydarzyło. Sarah i „Kabel” nawet nie mrugnęli. Ona stała w ciemności, patrząc na niego, a on patrzył po prostu przed siebie. Mężczyzna nie zdążył krzyknąć, co w duchu cieszyło kobietę. Miała jeszcze broń, którą miała zamiar użyć w ostateczności, gdyby coś poszło nie tak. Ale nie poszło. Plan został wykonany. Po chwili mężczyzna upadł, mącąc tym samym ciszę w zaułku. Mogłoby się wydawać, że ta chwila trwała wieczność, ale w rzeczywistości trwała ledwo kilka sekund.

Kobieta pochyliła się, podnosząc głowę z bruku, którą wrzuciła do plastikowego worka. Tylko nietypowe morderstwa zwracały uwagę dziennikarzy, co kobieta miała zamiar wykorzystać, jako ostrzeżenie dla zbrodniarzy. Schowała ostrze i przeszukała narkomana, zabierając trupowi dokumenty. Nie będą mu już potrzebne, a policja potrzebowała czegoś, co ją zmotywuje. Kobieta rozejrzała się uważnie po ciemnej ulicy i niespiesznym krokiem ruszyła przed siebie, znikając za zakrętem.

Sarah odsunęła pokrywę od kanałów, którą parę godzin wcześniej poluzowała i wrzuciła tam głowę zapakowaną w czarny worek. Ponownie zasunęła pokrywę, po czym znowu spokojnym krokiem zniknęła w ciemnej uliczce. Dokumenty wyrzuciła po drodze do kubła na śmieci. Nie potrzebowała ich, nie zbierała pamiątek po swoich ofiarach. Nie czuła potrzeby, by kolekcjonować trofea.
Chciała swojej zemsty.



Deszcz na dobre zaczął bębnić w parapet, kiedy kobieta wróciła do swojej klitki. Pierwszy deszcz od dłuższego czasu. W Mieście Aniołów mało kto przepadał za deszczem. Sarah go lubiła. Kobieta zamknęła za sobą drzwi i kucnęła przy jednej ze ścian, podnosząc fragment starej tapety. Pod tapetą zamiast ściany znajdowały się deski, które służyły za prowizoryczną ścianę w miejscu, gdzie kiedyś były drzwi balkonowe. Balkon zlikwidowano, a za obluzowaną deską Sarah zrobiła skrytkę na rzeczy, które nie powinny leżeć na wierzchu. W tym katanę. Był to prezent od Michael’a. Wtedy uważała go za nieco dziwny i nawet niestosowny, jednak teraz była z niego zadowolona. Czas, który poświęciła na naukę posługiwania się nim nie poszedł na marne. Robiła to zresztą pod okiem swojego narzeczonego, który był dumny, że mógł ją czegoś nauczyć. To była jego pasja, którą usiłował ją od samego początku zarazić. Lubiła jego drobne dziwactwa. Teraz je doceniała o wiele bardziej.

Sarah poszła do łazienki, zrzucając po drodze ubranie i weszła pod prysznic, odkręcając kurek z ciepłą wodą. Oparła dłonie na zimnych kafelkach, kiedy jej ciało oblewał strumień gorącej wody. Czuła, jak z jej barków znika cały ciężar, który nosiła od dłuższego czasu. Zakręciła kurek i wyszła z pod prysznica, nawet się nie wycierając. Podeszła do szafki i wyciągnęła z niej koszulę, którą włożyła na siebie, zapinając ledwo parę guzików. Była na nią o wiele za duża, jednak nie przeszkadzało jej to. Usiadła na kanapie i podkuliwszy nogi, spojrzała na tablicę. Oparła brodę na kolanach i wzięła głęboki wdech, czując słodki zapach perfum narzeczonego.
- Zrobiłam to – powiedziała kobieta do zdjęcia, czując niesamowitą ulgę. Czuła się, jakby przeprowadziła uczciwą wymianę. Jedno nic nie warte życie, za parę niewinnych istnień.
Transakcja z samą Śmiercią.
 

Ostatnio edytowane przez Neride : 08-07-2013 o 21:24.
Neride jest offline  
Stary 11-07-2013, 23:19   #5
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
John odszedł i ruszył w głąb parku. Wewnątrz swojej głowy nie mógł przestać walczyć z myślami.
''Idę tam, to mój obowiązek, moja służba.''
''Służba? Całe życie byłem niczym więcej niż tylko oprychem z odznaką. Co różni mnie od tych złych?''
''Nic. I właśnie dlatego moge coś zmienić.''
''Tak. Sprawidliwośc jest przereklamowana. Widziałem co zrobił Castle. Jak on się zwał. Punisher?''
Riese wyszedł z parku na ruchliwą uliczkę. Spojrzał na prawo. Stał tam zaparkowany Victory Vegas 8-ball, czarny bo jakże inny kolor pasował by do ósemki. John podszedł do motocykla i odpalił go na krótko w niecałe dziesieć sekund. Po kolejnych pięciu John był już przecznice dalej a zaskoczony właściciel motocykla wybiegł z baru.

Kilkanaście minut później John był już w drodze do skrzyżowania podanego przez funkconariuszy Tweedly Dee i Tweedly Dumb.
''Śmierć w ogniu oczyszcza. Ciekawe jak temu psycholowi spodoba się gdy ktoś jemu złoży niespodziewaną wizytę.''

John zatrzymał się przecznice przed blokadą policji.
Resztę drogi przeszedł.
Widząc funkcionariuszy trzymających ludzi za barykadą John wiedział że w ten sposób nie przejdzie.
John spojrzał na budynek stojący obok płonącej kamiennicy.
''Nie.'' Riese pomyślał. ''Za późno by tam szukać dowodów.''
John rozejrzał się po funkcjonariuszach zabezpieczających pożar. Szukał znajomej twarzy.
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 21-07-2013, 15:29   #6
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację


12.06.1970 Tam Ky


Droga Mario.
Dotarliśmy w końcu na miejsce tj. do prowincji Quảng Nam w południowej części Wietnamu. Obóz stoi na pozostałościach po wsi zrównanej z ziemią przez wojska Vietkongu. Stosunkowo jest tu teraz bezpiecznie bo komuniści przegrupowali się na inny front a kilkanaście kilometrów stąd jest główna baza naszych sił. Mamy osłaniać most, ważny ze strategicznego punktu i czekać na dalsze rozkazy. Jednak dość już o tym.
Wietnam to piękny kraj, ale nie mam czasu podziwiać jego piękna. Mijaliśmy ludzi pozbawionych domów i żebrzących na ulicach. W takich chwilach czuję, że jestem daleko od Nowego Yorku. Od domu, dzieci i Ciebie droga żono. Jak się czujesz? Poród planowany jest na wrzesień prawda? Mam nadzieję, że tym razem będzie to chłopiec. Jak radzi sobie Lisa w pierwszej klasie? Co u Nicholsów? Przed wyjazdem zapewniali mnie, że będą was odwiedzać i pomagać w bieżących sprawach. Tęsknię każdego dnia i liczę dni z myślą o powrocie.

Twój Frank



Dziennik Franka Castle
27 lipca 1973 roku



Idea dziennika. Początkowo śmieszna i niepraktyczna z czasem stała się jedynym sposobem na zachowanie normalnych zmysłów. Nie piszę już do żony i nie czytam jej listów od ponad pół roku. Po prostu przestałem, nie jestem nawet pewien czemu. Z dnia na dzień dawne życie wydało mi się czymś odległym niczym podróż autostopem przez morze gwiazd. Boję się przyznać, że zdarza mi się stracić kontakt z rzeczywistością. Do pisania przekonał mnie starszy szeregowy Mallone- "facet z piórem". Ciężko się rozmawia o tym co tu się dzieje, łatwiej pisać chociaż nie napisałem niczego własnego od dawna.
Każą nam stać godziny bez ruchu, więc stoimy. Każą nam srać, więc sramy. Każą nam zabijać, więc zabijamy. Nikt z nas nie wiedział czym tak naprawdę jest wojna i nie odda tego żaden przekoloryzowany film propagandowy, żadna amerykańska produkcja z aktorami z pierwszych stron gazet, która ma powiedzieć masom, że Amerykanie zawsze są ludźmi honoru. Widziałem dwumetrowych twardzieli beczących w nocy jak dzieci, które zgubiły drogę do domu. Poniekąd my wszyscy zgubiliśmy drogę do domu w tym niegościnnym kraju gdzie każdy metr terenu nie różni się niczym od poprzedniego. Tak przynajmniej myślałem na początku. Teraz szum drzew, leśne odgłosy zwierząt czy człowiek, który nadepnął na gałąź stają się odgłosami równie naturalnymi jak życie domowe, śmiech dzieci, czuły głos Mari czy ustawiana zastawa w jadalni. Coraz częściej pojawiają się głosy, że niedługo mamy poddać całą operację. Od nowych rekrutów słyszymy o fali publicznych protestów, aferze Watergate, problemach gospodarczych jakie powoduje ta wojna. Wojna od której coraz więcej osób się odcina zastanawiając się po co nam ona. Wiele osób z utęsknieniem wyczekuje chwili kiedy dowództwo da sygnał do odwrotu. Mnie jednak najbardziej przeraża myśl, która nieustannie kołacze się wewnątrz mojej głowy. Co jeśli nie masz dokąd wracać? Co jeśli jesteś w domu Frank?

Sierżant Frank Castle z 3-iego Batalionu 9 dywizji piechoty lądowej




 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 27-07-2013 o 20:33.
traveller jest offline  
Stary 23-07-2013, 20:10   #7
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Sarah Collins

Kabel nie zdążył wydać nikogo. Nie zdradził żadnych informacji. Nie miał okazji. Mimo to Sarah czuła się cudownie. Poddała się, uległa uczuciu, które zaczęło kiełkować w niej pełnią mocy. Zemsta była rozkoszą a przecież podrzędny narkoman był tylko zakąską. Tak wielu... Tak wielu innych przyczyniło się do śmierci Michaela mniej lub bardziej. Postanowiła, że nie przepuści żadnemu z nich. Czuła jak krew buzuje jej w żyłach a serce pracuje z szybkością tłoka silnika wyścigowego. Wyszła pobiegać, przewietrzyć się. Upajała wszechogarniającą ekstazą, swoim pierwszym razem jak nastolatka, która straciła dziewictwo z chłopakiem swoich marzeń. Park nocą nie był zbyt dobrym pomysłem, normalnie sama nie poleciłaby nikomu samotnego biegania w niebezpiecznej okolicy. Zwłaszcza kiedy w powietrzu roztacza się mgła ograniczająca widok do kilku metrów w przód. Są jednak taki dni, że człowiek ma czuję się na równi z Bogiem. Czuje, że nic nie jest w stanie mu zagrozić. Tak właśnie czuła się Sarah biegnąć późną nocą dość popularną trasą dla biegaczy. Popularną jednakże w dzień a nie o drugiej nad ranem. W tej chwili na drodze nie było widać nikogo poza nią.
Gdzieś w oddali zaszczekał pies, latarnie dawały słabe światło. Musiała złapać kondycję jeśli dalej ma bawić się w swoją małą krucjatę, używki i bierność osłabiły ją trochę, ale tylko chwilowo. Tak właśnie sobie powtarzała. Nie zauważyła męskiej sylwetki ukrytej w cieniu drzew, nie zauważyła przenikliwych zielonych oczu śledzących każdy jej krok i nie dostrzegła cichych kroków, które podążały w ślad za nią.



Kilka minut później zbiegła poza wytyczoną ścieżkę, z dala od bezpiecznego blasku latarni. Po krótkiej chwili dotarła w miejsce o którym tyle słyszała. Zrobiła to przypadkiem a może podświadomie nie zdając sobie z tego sprawy? Nie było to zresztą ważne. Pomału dochodziło do niej gdzie się znajduje kiedy wpatrywała się w mały nagrobek upamiętniający trójkę ofiar sprzed lat. Jego rodzina. To tu się narodził. Przeszło jej przez myśl. Tak młodzi, tak szczęśliwi. Zupełnie jak ona i Michael.
Podeszła bliżej by przeczytać słowa na nagrobku. Zmarszczyła lekko czoło. Wypisane słowa na płycie nie brzmiały bowiem tak jak powinny, tak jak się tego spodziewała. "Paulson", mąż, żona, dwójka dzieci i żadnego słowa "Castle", pomyliła się. Przecież masakra o której myślała miała miejsce w Nowym Yorku a nie w Los Angeles. Po prostu przypadek a może po prostu chciała poczuć się jak on...
Kiedy tak stała tam szukając odpowiedzi na niewypowiedziane na głos pytania usłyszała głośny szelest za swoimi plecami. Kątem oka zobaczyła jakiś zamazany ruch, ale to jedyne na co było ją stać. Silna męska dłoń zasłoniła jej usta a druga objęła w pasie. Szybki, podniecony oddech na szyi sprawił, że zadrżała jak kot zaskoczony przez psa. Chciała krzyknąć, ale z ust wydobyło się coś co nie zwróciłoby uwagi nawet wiewiórek biegających nad ich głowami. "Spoczywajcie w pokoju", srebrne litery na czarnym kamieniu zaczęły stopniowo się rozmazywać, niknąć przed jej oczami. Spoczywaj w pokoju Saro. Urodzi się lub zginie. Tak czy siak, symbolika była strasznie uderzająca.


Floyd Ackles

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=anGYFI_hmII[/MEDIA]

-To jest napad. Rozumiesz? Podczas napadu trzymasz ręce w górze a nie zgrywasz bohatera włączając alarm.

Potężne uderzenie kolbą broni pozbawiło przytomności strażnika banku. Dodatkowo doznał wstrząśnięcia mózgu o ile jest to ważne gdy bandyta w nieprzeniknionej masce klauna przykłada ci strzelbę do głowy na odległość z której nie da się chybić.

-Zwariowałeś Z?

-Kurwa jaki Z, miałem być Mr. Violet.

-Chyba Mr. Stolec. Zmieniałeś ostatnio gacie człowieku?

-Co powiedziałeś debilu?

-To co słyszałeś. Nosisz gacie po swojej babce i pewnie pierzesz je w rzece jak jakiś pierdolony hindus.

-Odszczekaj to.

-Bo... Co?

-Mordy w kubeł. Mamy jeszcze trzy i pół minuty do przyjazdu glin, więc sugeruję ruszać wasze leniwe dupska.


Po tych słowach kogoś kto wydawał się być przywódcą szajki, cała piątka, tj: Mr. Pink, Mr. Yellow, Mr. Orange, Mr. Violet i milczący Mr. Brown zaczęła w końcu zachowywać jak ludzie za których chcieli uchodzić - profesjonaliści. Wszyscy bez wyjątku mieli bliźniacze maski klaunów zasłaniające twarz i zniekształcające lekko głos. Dla świadków byliby identycznie gdyby nie to, że każdy z nich miał na sobie inny rodzaj ubrania. Ubrani byli od bluzy z kapturem, pstrokatej hawajskiej koszuli i krótkich spodenek, wełnianego swetra, flanelowej koszuli z jajcarskim krawatem z przyjęć kawalerskich do eleganckiego, skrojonego na miarę garnituru. Groźny wygląd nadawały im dopiero szybkostrzelne karabinki maszynowe i strzelby automatyczne. Violet i Orange pilnowali zakładników zerkając co jakiś czas na ulicę. Brown i Yellow zaczęli w błyskawicznym tempie pakować grube, zielone nominały podawane im przez roztrzęsione kasjerki do sportowych toreb. Pink stał nachmurzony wpatrując się w zamknięty sejf. Wiedział, że mogli zgarnąć o wiele więcej gdyby strażnik nie włączył alarmu. Teraz nie ma na to czasu.

-A temu co?<szeptem>

-Pedał. A myślisz, że czemu sam nazwał się Mr. Pink? Pierdolony Tarantino.

Mężczyzna o którym rozmawiali nie dawał po sobie poznać, że usłyszał cokolwiek. Spoglądał tylko na zegarek i po chwili dał znak do odwrotu.

-Ruchy, ruchy. Żegnamy drogie towarzystwo i polecamy się na przyszłość. Jakby kogoś coś ominęło to zapraszam na pierwszą stronę jutrzejszych gazet. Adios!

Mężczyzna skierował swoją broń lufą w stronę sufitu i posłał dwie krótkie serie ku akompaniamencie przerażonych okrzyków cywili i spadających kawałków gruzu. Wybiegli frontowymi drzwiami banku, tak samo jak weszli tam dziesięć minut wcześniej. W tej samej chwili ciężarówka z logiem polskiej piekarni i trefnymi numerami zajechała na chodnik na kilka sekund wystarczających by wszyscy znaleźli się w środku auta.


John Riese

Na ulicy zgromadził się dość spory tłum. Ludzie przyszli popatrzeć, co robią zawsze tak jakby nie mieli nic lepszego do roboty. Inną sprawą było to, że niecodziennie człowiek ogląda sceny rodem z "Płonącego Wieżowca". Jeżdżące wokół wozy strażackie oznajmiały wszystkim powagę sytuacji ogłuszającym piskiem syren tak jakby ktokolwiek mógł mieć wątpliwości potem jak jakaś kobieta skoczyła na chodnik z własnym dzieckiem z górnego piętra z krzykiem, który uciszył nawet syreny. Dla nowojorskich strażaków to miał być długi dzień w piekle. Walczyli z żywiołem jak natchnieni, ale już teraz było wiadomo, że nie liczba ofiar wzrośnie znacząco. Włóczędze takiemu jak John ciężko było dotrzeć do żółtej taśmy policyjnej zabezpieczającej teren. Ludzie popychali go i przeklinali kiedy próbował rozpychać się łokciami. W końcu zauważył znajomą twarz. Oficer Adams, wciąż młody, wciąż niezepsuty przez system. To Riese wdrążył go w policyjną robotę przez kilka pierwszych miesięcy. Czas żeby spłacił przysługę.



-Młody? Ej młody.

-Proszę nie przechodzić przez linię... John?

-Siemasz Adams. Co słychać?

-John to naprawdę ty?

-A co nie widać?

Młody funkcjonariusz pokręcił głową i gwizdnął cicho co wystarczyło za odpowiedź. Łachmany, odór taniego alkoholu i twarz, która postarzała się o lata przez tygodnie nie robiły dobrego wrażenia.

-Potrzebujesz pomocy? Może trochę pieni...

Riese przerwał posterunkowemu stopując go wyciągniętą dłonią w dziurawej, znoszonej rękawiczce.

-Dam sobie radę. Powiedz lepiej co tu się dzieje.

Gliniarz pokręcił przecząco głową a jego spojrzenie było pełne szczerego żalu.

-Nie mogę. Stary zabronił siać panikę wśród cywili.

Adams miał zasady. Tak jak większość z nich na początku służby. Mógł w sumie użyć to przeciwko niemu, trzeba było tylko sięgnąć po ostrzejsze środki.

-Młody czy ja ci wyglądam na cywila? Robię pod przykrywką dla antynarkotykowego.

Bajeczka pierwsza klasa. Uśmiechnął się bardziej do siebie niż kolegi po fachu.

-Jaja sobie robisz, ale mówili, że...

-Sam rozpuściłem te plotki. Od miesięcy są podejrzenia, że w wydziale działają brudni gliniarze. Haracze, wymuszenia, podrzucone czy zaginione dowody, kilka kilo koki ginie z policyjnego magazynu...

Kłamstwo przychodziło mu dość łatwo a Adams należał do tych naiwnych harcerzy, którzy wierzą wszystkim nieważne czy mówią o zielonych ludzikach czy terrorystach z Al-Qaidy.

-O ja cię sunę.

Policjant otworzył szeroko usta i zaczął drapać się po czole. Najwyraźniej był pod niemałym wrażeniem.

-Dokładnie tak, no więc?

-He?

Najwyraźniej młody zupełnie zapomniał o początku rozmowy.

-Powiesz mi co tu się dzieje czy nie?

Młokos rozejrzał się na boki upewniając się, że nikt ich nie słyszy po czym podszedł do Riese'a i obniżony głos zamienił się w szept.

-Słuchaj wiem tylko, że od dwóch tygodni ktoś podpala budynki w ubogich dzielnicach. Budynki pełne ludzi, którzy ledwo wiążą koniec z końcem.

Riese kiwnął głową. Ostatnio aż zbyt dobrze wiedział o czym mówi jego rozmówca.

-No więc... Nie mam jeszcze potwierdzenia, ale idę o zakład, że tym razem mamy powtórkę z rozgrywki. Ten ktoś nie przejmuje się czy ktoś przy tym ucierpi. Na moje oko musi być niezłym psycholem. Prawdziwym szajbusem jeśli ktoś by mnie pytał.

-Nie macie żadnych tropów?

-Nie jest tego zbyt wiele...

-No?

-Facet działa nocami. Do tej pory nie mieliśmy żadnego tropu, ale przy w noc poprzedniego podpalenia jakiś chłopak widział wysokiego drągala w czarnym grubym ubraniu na ulicy na której ktoś podpalił blok. Nie widział jego twarzy, ale miał wrażenie, że była dziwnie zniekształcona. Zapytał go czy ma ogień na co tamten roześmiał się jak szaleniec cytując dzieciaka.

-No dobra... Lepsze to niż nic. Dzięki młody.

-Riese?

-No?

-Przekaż szefostwu z antynarkotykowego, że jestem czysty dobra?

Uśmiechnął się do niego lekko i znikł w tłumie jak zwykły włóczęgo ciesząc się ze swojej anonimowości. Trzeba będzie pokręcić się po okolicy.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 27-07-2013 o 20:32.
traveller jest offline  
Stary 25-07-2013, 22:01   #8
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Floyd obudził się następnego dnia rano, o piątej jak miał w zwyczaju i zaczął dzień od ćwiczeń. Trzysta brzuszków, 300 przysiadów i 100 pompek oraz 100 podciągnięć na drążku działało lepiej niż kawa, a w połączeniu z zimnym prysznicem naprawdę odganiało chęć powrotu do łóżka. Śniadanie miał lekkie. Kilka kanapek z twarogiem i herbata to było to, co lubił najbardziej.
Jego nora, jak lubił nazywać to pomieszczenie dla pracowników w którym się ukrywał i mieszkał, było całkiem niezłym kątem. Miał tu prysznic, sypialnię i aneks kuchenny, a więc wszystko co potrzebował do życia samotny mężczyzna trudniący się zabijaniem przestępców. Nawet miał telewizor i radio, a co dziwniejsze zasięg.
Otworzył lodówkę i oprócz światła, nie było tam zbyt wiele ciekawych rzeczy. Chyba to skłoniło go do zrobienia zakupów, więc ubrał się dość typowo, jak każdy inny mieszkaniec Chicago i poszedł w kierunku drabinki na powierzchnię. Bezpośrednie wyjście z tej nieużywanej odnogi, prowadziło to dość obskurnej dzielnicy miasta, ale mu to odpowiadało.
Wychodząc ze spożywczego, kupił jeszcze gazetę. Lubił o sobie czytać, a widział w nagłówku „Kolejny mord Świętego! Niedoszły gwałciciel rozpruty w kanałach! str. 2”. Niestety pierwszą stronę zabrały mu jacyś klauni którzy obrobili bank. Kolejna praca dla niego, lecz gdyby nie słowa „Gdzie był wtedy Święty?” pewnie nawet by się tym nie zainteresował. On o wiele bardziej lubił akcję, a nie śledztwa, a to niestety było tu konieczne. Wiedział że będzie musiał uruchomić swoje stare kontakty w policji, aby się czegokolwiek dowiedzieć więcej, niż z gazety. Chociaż miał już pierwszą poszlakę, furgonetka z polskiej piekarni która zabrała sprawców z miejsca przestępstwa. Troszkę żałował, że nie było go tam w okolicy z granatnikiem.
Z komórki zadzwonił do Jenny Lawson, pracowała w policji od kilka ładnych lat i naprawdę kumplowała się z Floydem, aż temu nie odbiło, jak uważała kobieta. Mimo wszystko, popierała jego pracę i pomagała mu jak mogła w jego „misji”. Widziała podświadomie, że facet ma do tego wrodzony talent niczym sam Frank Castle. Pewnego razu na urodziny wręczyła mu nawet koszulkę z charakterystyczną czaszką, która dumnie wisiała na ścianie nad łóżkiem.
Jenny przekazała mu wszystko, co sama wiedziała, czyli nie więcej niż wyczytał z gazety. Kamery nakręciły pięciu gości w maksach klaunów, a zakładnicy zeznali że mówili sobie Mr. Orange itp. Jeden z nich został nazwany „Z”. Uciekli furgonetkę z logiem Polskiej piekarni, której kradzież zgłosili jeszcze tego samego dnia tuż przed napadem. Sam samochód nagrało jeszcze kilka kamer ulicznych w centrum, po czym ślad się urwał niedaleko Evanston i poleciła mu tam zacząć szukać. Skorzystał z tego.
Zanim pojechał na miejsce, musiał wziąć ze sobą kilka bambetli, bowiem nie przywykł do opuszczania domu dalej niż poza swoją dzielnicę bez więcej niż jednej klamki i wiadra amunicji. Z nory do bagażnika samochodu, przeniósł kilka rzeczy które uznał za wielce przydatne i poczekał do zmroku. W samochodzie wylądował AKMS z kilkoma magazynkami, strzelba M1014 już tam leżała ale ją też lubił. Najbardziej jednak dumny i zadowolony był z karabinu M14, który nie miał tradycyjnej lunety, lecz tą znaną z karabinów SVD, lunetę PSO-1. A do tego dwójnóg, tłumik. To była jego perełka.
Większą liczbę zabawek zawsze zostawiał w norze. Nawet obsługa techniczna nie zaglądała tam, w tą odnogę, a on zmieniał co jakiś czas zamki w drzwiach i szczelnie je zamykał. Zresztą miał cichą umowę z odpowiedzialnym za tą część tunelu robotnikiem.


Czarny Pontiac Trans z 1977, ruszył w kierunku Evanston, kiedy tylko zapadł zmrok. W radiu „Old Cool 101.1” leciały klasyczne kawałki. Akurat leciał Louis Armstrong i chyba jego najlepsza piosenka, A Kiss To Build A Dream On. Sam samochód zdobył od jednej z jego ofiar, alfonsowi który zabił swoją pracownicę. Floyd wymierzył mu bardzo wstrętną karę, wyrzucając go przez okno. Kluczyki i sam samochód, aż błagał Acklessa o zaadaptowanie. Nie mógł mu odmówić.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=NDgncPD0bew[/media]

Do Evanston dotarł dość szybko, kiedy zapadała ciemność większość ludzi była już w domach, a ulice się wyludniały nie licząc bezdomnych i rządnej wrażeń młodzieży. Pamiętał, kiedyś musiał takiego dzieciaka obić za kradzież torebki, na szczęście miał on prawie 18 lat. Powinien mu być wdzięczny, że nie wyciął mu na klatce jego symbolu. Cholerne gówniarze…
Evanston to było miasteczko Uniwersyteckie, ale nawet tu zdarzały się ciemne zaułki, szczególnie nad brzegiem jeziora gdzie można było dość sprawnie porzucić auto. Tam też zaczął poszukiwania, wypytał nawet kilku bezdomnych o to, czy nie widzieli w okolicy auta ze zdjęcia. Do zmroku zdążył ściągnąć film z kamery przed bankiem i wykadrować samochód, a potem wydrukować. Po dwóch godzinach, znalazł dopiero auto porzucone w niewielkim i nieużywanym parku. Tu piątka z banku musiała się przesiąść w inny samochód.
Nie liczył na to, aby sprawcy pozostawili jakikolwiek ślad w samochodzie, ale na filmach tak czasami się zdarzało. Może jeden z nich zgubił cokolwiek, co pomogłoby mu ich wytropić? Rozpoczął od paki ciężarówki, lecz nie znalazł tu niczego konkretnego. Samochód wydawał się pusty, nie zdziwiłby się gdyby w dodatku całego go powycierali z odcisków. Za to w szoferce, znalazł coś…
Był to firmowy długopis, zapewne z przyzwyczajenie wepchnięty do popielniczki. Wyglądał nienaturalnie, obok innego firmowego długopisu który pochodził z piekarni. Nie dotykając go przeczytał adres i nazwę firmy z niebieskiego długopisu. „HydroKovalski – usługi hydrauliczne”. Miał dziwne wrażenie że wpadł na trop jednego z pierwszych ptaszków. Zabrał długopis ze sobą.
Po oględzinach dał Jenny znać, gdzie znajduje się porzucony samochód. I ulotnił się.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 29-07-2013, 22:12   #9
 
Neride's Avatar
 
Reputacja: 1 Neride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie coś
Chciała krzyczeć, kopać, gryźć i drapać. Pragnęła zacisnąć dłonie na szyi mężczyzny, którego śmierdzący oddech czuła na karku. Nie miała przy sobie żadnej broni. Dlaczego chociaż noża nie zabrała? Jak mogła być tak lekkomyślna? W tej chwili nie miało to znaczenia. Musiała się zacząć bronić, uciekać albo zaatakować.
- Nie szarp się – usłyszała mrukliwy głos napastnika, którego najwyraźniej bawiła bezsilność swojej ofiary. Sarah jednak nie zamierzała zostać niczyją ofiarą, dlatego z jeszcze większą furią kopała i usiłowała ugryźć mężczyznę.
- Będziesz grzeczna? – zapytał mężczyzna, zdejmując rękę z ust kobiety, co kobieta miała zamiar wykorzystać. Wzięła głęboki wdech, aby krzyknąć, jednak nie było jej to dane.
- Nie radzę, ślicznotko – nóż przy gardle kobiety był doskonałym argumentem, aby jeszcze raz rozważyć, czy wołanie o pomoc to dobry pomysł. Była daleko od wytyczonej ścieżki, było późno i nikt przy zdrowych zmysłach nie zapuszczał się tu o tej porze. Tak, wołanie o pomoc było bezsensowne.
- Tak, właśnie tak – tym razem kobieta poczuła oddech mężczyzny na uchu, co przyprawiło ją o dreszcz obrzydzenia. Słowa mężczyzny brzmiały jak odpowiedź, na jej myśl, chodź nie wypowiedziała jej na głos. Była w pułapce. Musiała przestać słuchać instynktu, który nakazywał jej ucieczkę. Musiała być sprytna, sprytniejsza niż jej napastnik. Dała się podejść i zaatakować, bezmyślna obrona nie wchodziła w grę. Przestała walczyć i drapać. Rozluźniła mięśnie i westchnęła głośno, ze znużeniem.
- Nudzisz się? – ton głosu wskazywał na zaciekawienie, o co kobiecie chodziło. Chciała, żeby jej oprawca stracił czujność, chociaż na chwilę. Wyczekiwała tej chwili.
- Nie po to wierzgałam nogami i krzyczałam, żebyś bezsensownie gadał, zamiast brać się do roboty – obróciła lekko głowę, patrząc na mężczyznę. Włożyła ręce do kieszeni dresów i przywołała na twarz najbardziej zawadiacki uśmiech, na jaki ją było stać w tym momencie.
- Stuknięta suka. Ciężko was rozpoznać. Spodnie w dół - krótkie zdania wyrzucone przez mężczyznę były przerywane odgłosami zdejmowanego paska i rozpinanym rozporkiem. Kobieta nie sądziła, że mężczyzna aż tak łatwo da się na to nabrać. Może i wielokrotnie napadał kobiety, jednak tracił czujność w momencie, kiedy jedna z nich nie zachowywała się tak, jak pozostałe. Sarah podejrzewała, że niejedną już skrzywdził, a to oznaczało, że powinna się nim zająć. Kobieta poczuła lepkie dłonie mężczyzny na biodrach, co uznała za znak.
Zacisnęła zęby i uderzyła mężczyznę głową w nos. Jęk i odgłos łamanej kości zmobilizowało kobietę do tego, aby nie zrywać się do ucieczki. Szybko odwróciła się i wymierzyła mężczyźnie kopniaka prosto w krocze, zwalając go na kolana. Sarah złapała za pasek od spodni, do którego była przyczepiona pochwa z nożem i rzuciła się do ucieczki, znikając w krzakach.

Słyszała wiązankę przekleństw skierowaną pod jej adresem, kiedy stała za drzewem, nasłuchując mężczyzny. Krzyczał, odgrażał się, był wściekły, a ona czekała na to, aż popełni błąd. Słyszała jak z wściekłością wypluwał z siebie zdania, co z nią zrobi, jak ją dopadnie. Sarah cicho stawiała kroki, aby nie zdradzić swojej obecności. Przystanęła za krzewem, obserwując mężczyznę, który nie odpuszczał i nadal jej szukał. Trzask łamanej gałązki spowodował, że kobieta wstrzymała oddech, patrząc jak mężczyzna idzie w jej kierunku, uśmiechając się obleśnie. Łapska chwyciły za gałęzie krzewu, który służył za jej kryjówkę i… kobieta uśmiechnęła się lekko, słysząc warknięcie, kiedy nie znalazł jej tam.
Wyskoczyła zza drzewa obok i wzięła zamach, uderzając mężczyznę gałęzią w głowę. Na tym nie skończyła, kolejny cios padł w okolicach nerek, a następny na nogi. Była może drobniejszej budowy, jednak była o wiele zwinniejsza. Kolejne ciosy były o wiele bardziej precyzyjne, miały zdezorientować i osłabić przeciwnika. Po chwili odrzuciła gałąź i sięgnęła po nóż. Uśmiechnęła się do siebie, pamiętając nauki Michael’a. Jej napastnik stał się teraz ofiarą, a każde pchnięcie nożem dedykowała kobietom, które skrzywdził lub mógłby skrzywdzić.
Kiedy skończyła spojrzała na swoje dzieło i dopiero teraz przeszukała zwłoki. Portfel był małą nagrodą, którą schowała do kieszeni. Wzięła małą gałązkę z ziemi i ostrym końcem przesunęła pod paznokciami mężczyzny. Ostrożności nigdy za dość. Złapała mężczyzny za nogi i zaczęła ciągnąć w stronę czegoś, co chlubnie można było nazwać jeziorem. Przywaliła zwłoki spróchniałym konarem i spojrzała na swoją bluzę w plamach krwi. Westchnęła, zdejmując ją i zarzucając ponownie na siebie, po odwróceniu na lewą stronę. Była zmęczona i chciała już wrócić do siebie.

Wybrała kręte uliczki, czując, że nikt nie zaskoczy jej dzisiaj. Czuła, słyszała, widziała wszystko o wiele wyraźniej. Miała wyostrzone zmysły, chłonęła miasto, które jeszcze spało o tej porze. Po drodze wyrzuciła bluzę do kosza, który zaraz został opróżniony przez śmieciarkę.

Przekręciła kluczyk w zamku, wchodząc do swojej nory, które dumnie właściciel nazywał mieszkaniem. Zamknęła za sobą drzwi, rzucając klucze jak i skradziony portfel na stolik. Ruszyła w stronę łazienki, chcąc rozluźnić spięte mięśnie. Adrenalina powoli opadała, kiedy kobieta zasnęła na kanapie przykryta jakąś bluzą. Po raz pierwszy od dłuższego czasu spała spokojnie, nie mając koszmarów.

Głód dał o sobie znać, budząc ją w porze obiadu. Zwlekła się z łóżka, naciągając na siebie jakiś top i poszarpane szorty. Potrzebowała kawy, dużo kawy. Przeczesała palcami włosy, wzięła okulary, a mijając lustro jeszcze pociągnęła usta szminką. Michael lubił jej usta, często powtarzał jej, że Bóg stworzył je do całowania.
Wyszła z mieszkania, od razu znikając w tłumie ludzi. Kanapka na wynos z jakiegoś baru i duża kawa to był idealny zestaw na obiad. Swoje kroki skierowała do jednego z wielu parków i usiadła na murku, obserwując ludzi. Piła powoli kawę, zastanawiając się, a w jaki sposób mogłaby wykorzystać posiadany dowód mężczyzny. Musiała znaleźć sobie nowy obiekt, nowy cel.
Potrzebowała kolejnej ofiary.
 
Neride jest offline  
Stary 03-08-2013, 19:48   #10
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Sarah Collins

Zmarnowane popołudnie. Sarah siedziała w barze u "Wujka Joe" i dawała się obsługiwać przez czarnoskórego właściciela z lekką łysiną, który zapewne nazywał się Joe. Myślała nad ostatnimi wydarzeniami. Jej niedoszły gwałciciel lub nawet morderca miał na imię Simon Anders, zgodnie z dowodem zameldowany w North Valley na obrzeżach miasta. Kierując się jedynie przeczuciem zdecydowała się zawitać pod ten adres. Powitał ją jednorodzinny domek w ładnej, spokojnej dzielnicy. Pokręciła się trochę po okolicy obserwując dom. W końcu zebrała się na odwagę i zadzwoniła zastanawiając się jaką bajeczkę wciśnie temu kto otworzy. Nikt nie otworzył i nikt nie odpowiedział. Westchnęła z lekką ulgą, ale co dalej? Czy mogła się tak po prostu włamać do środka? Rozejrzała się po ulicy dostrzegając mężczyznę w samych spodenkach bardziej zajętego przyglądaniem się jej niż używaniem węża ogrodowego, którym podlewał ogród. Trzeba było zejść z widoku. Wzruszyła pokazowo ramionami i odeszła spokojnym miarowym krokiem aż znalazła się za rogiem. Okrążyła dom w poszukiwaniu tylnich drzwi. Nie zawiodła się. Przebiegła chyłkiem przez zagracone podwórko i chwyciła za klamkę dłonią owiniętą w chusteczkę. Zamknięte bo jakże inaczej, a ona nie miała klucza. Sprawdziła pod wycieraczką, pod doniczką na parapecie, sprawdziła ganek w poszukiwaniu luźnych desek, ale za każdym razem nie trafiała. Zawahała się, ale przecież oglądała “Dextera” i tyle serialów kryminalnych gdzie włamywanie się do mieszkania nie było niczym nadzwyczajnym. No jasne! Spinki do włosów, których używała kiedy nie chciała by jej długie, kręcone włosy nie ograniczały jej w żaden sposób. Poza tym zmiana uczesania utrudniała identyfikację. Tym razem nie użyła ich w żadnym z tych celów. Włożyła długą szpilę w zamek, drugą zaś zaczęła majstrować przy zapadkach zupełnie tak widziała na filmach. Rzeczywistość była brutalniejsza. Poddała się po kilku minutach bezowocnych starań. Już miała odejść i porzucić karierę zawodowej włamywaczki kiedy zauważyła uchylone okno na pierwszym piętrze. Wystarczyło tylko wdrapać się po kubłach na śmieci, podskoczyć i podciągnąć się i tak też zrobiła. Dostała się w końcu do środka oddychając ciężko bardziej z podekscytowania i strachu niż ze zmęczenia. A tam... Zastała zupełnie zwyczajny, dobrze urządzony dom, który - co przyznała z niechęcią - przypadł jej nawet do gustu. Zdjęcia w salonie przedstawiały jej “bliskiego” znajomego w zupełnie innym środowisku. Roześmiane, szczęśliwe twarze z wakacji w różnych miejscach na których towarzyszyły mu dzieci i kobieta będąca zapewne jego żoną. Ciekawe czy wiedziała o tym co mąż robi po godzinach. Znaczy robił, poprawiła się w myślach. Nie znalazła jednakże nic co wskazywałoby na jakiś związek między mężczyzną atakującym samotne, bezbronne kobiety a kochającym mężem i ojcem. Jedyne co ją zastanawiało to fakt, że nazwisko Anders brzmiało dziwnie znajomo. Na pewno je już kiedyś słyszała tylko gdzie i kiedy?


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=UJDK8X5K9mw[/MEDIA]

Bar w którym obecnie się znajdowała przesiąknięty był zapachem alkoholu i papierosów. Podobnych miejsc były setki, jak nie tysiące, ale chwilowo nie była wymagająca. Joe dolał Sarze piwa i głośno komentował lecący w telewizji mecz Clippersów z Lakersami. Ktoś usiadł przy ladzie obok zamyślonej kobiety kładąc wielkie ramiona tak, że ocierał się o nią. Wielki, dość przystojny mężczyzna z kowbojskim kapeluszu. Zapewne był przyzwyczajony, że zawsze dostaje to czego chce. Sarah nawet nie zwróciła na niego uwagi ani na to, że gapił się na nią bezczelnie uderzając palcami w blat.

-Postawić ci drinka maleńka?

Zero reakcji. Podobny tekst słyszała już wcześniej wiele razy. Równie dobrze mogło być to brzęczenie komara. Zwróciła spojrzenie w stronę drzwi gdy tylko usłyszała dzwonek oznaczający, że ktoś wszedł do środka. Serce zabiło jej szybciej kiedy rozpoznała jednego mężczyznę. Nie znała jego imienia ani ksywki, ale wydawało jej się, że to on zaopatrywał "Kabla" w towar, który ten później rozprowadzał. Czyli kolejna osoba stojąca wyżej w łańcuchu pokarmowym. Z całych sił starała się nie okazywać po sobie podniecenia. Nie bez powodu wybrała właśnie tą spelunę jako, że często pojawiali się tu kumple "Kabla". Z tego wszystkiego zapomniała o wciąż wpatrującym się w nią kowboju.

-Przepraszam czekam na kogoś.

Podrywacz prychnął tylko i mruknął coś pod nosem wyraźnie się wycofując. Teraz bez przeszkód mogła wytężyć uszy by usłyszeć rozmowę dwójki, która dopiero co weszła do baru. Poza nimi, Sarą, kowbojem i barmanem w środku nie było nikogo więcej. Mogła wyłowić jedynie pojedyncze słowa, strzępy rozmowy, ale wyglądało na to, że poszczęściło jej się.

-...winny. Marcus... uciszyć i każdy o tym wiedział.

-Jasne, jasne tylko kto?

-Ciszej kurwa... tu sami.

Oczywiście ten idiota, który przed chwilą ją podrywał wpatrywał się teraz w ulicznych gangsterów z bezczelnym uśmiechem.

-Masz jakiś problem człowieku?

Uliczni mafiozi wstali od stolika i podeszli do kowboja. Wyższy, szczuplejszy pchnął go tak, że uderzył plecami o ladę.

-Pa.. Panowie? O co chodzi?

Wykrztusił z siebie przerażony mężczyzna. W odpowiedzi drugi, niski i barczysty o imponującej masie złapał go za kark i kilka razy uderzył głową o drewniany blat. Wkrótce jego kumpel musiał siłą odciągać go od ledwo oddychającego kowboja.

-Daj spokój Rocco. Gościu ma już dosyć. Gęba na kłódkę Joe. Nic nie widziałeś.

-Jasna sprawa Twitch - padła szybka odpowiedź.

Widocznie to nie był pierwszy raz i barman zdążył trochę przywyknąć chociaż na czole pojawiły się malutkie kropelki potu.

-Pani także prawda?

Sarah skinęła lekko głową nie odrywając wzroku od swojego piwa. Bandziory wydawały się usatysfakcjonowane i wyszli przez frontowe drzwi jakby nic się nie stało.
Sarah pociągnęła sporego łyka piwa i poszła za nimi słuchając jęków ledwo przytomnego kowboja. W tym samym czasie na ekranie telewizora rozpoczęła się przerwa w meczu a wraz nią popołudniowe wiadomości lokalnej stacji. Prowadzący przywitał się z telewidzami i rozpoczął ramówkę od relacji ze spotkania przedstawicieli związków zawodowych z kongresmenem Mike'm "Żelazną Pięścią" Andersem, który chętnie pokazywał swoje wybielone zęby wszystkim, którzy mieli prawo do głosowania. Sarah jednakże nie mogła już tego usłyszeć.


Floyd Ackles


Floyd zaparkował swojego czarnego Pontiaca po przeciwnej stronie ulicy na której widniał szyld „HydroKovalski – usługi hydrauliczne”. Musiał dobrze przemyśleć swój następny ruch. Zbyt bezpośrednie podejście sprawi, że ptaszki ulotnią się i straci swój jedyny trop. O ile już tego nie zrobiły. Poza tym jaką miał pewność, że długopisu nie zostawił któryś z klientów Kovalskiego albo ktoś chcący skierować pościg na inny tor? W końcu podjął decyzję.
Wysiadł z auta i niespiesznym krokiem przeszedł przez ulicę wprost do drzwi frontowych zakładu. Otworzył je jednym zdecydowanym ruchem z kamienną, niewzruszonym wyrazem twarzy. Wysoka blondynka z kręconymi włosami spojrzała niego z zaciekawieniem odrywając spojrzenie od ekranu komputera.

-Mogę jakoś pomóc? - zapytała uprzejmie, ale widząc zimne, wręcz karcące spojrzenie Floyda zapadła się trochę w fotelu.

-Mam nadzieję. Hugh DeCorney. Urząd Emigracyjny.

Machnął szybko podrabianą legitymacją co zrobiło wystarczające wrażenie sądząc po przerażonej minie dziewczyny.

-Otrzymaliśmy anonimowe zgłoszenie, że część z państwa pracowników zatrudnionych jest tu nielegalnie. Ponadto nie mają podpisanej zgody na pobyt w Ameryce.

-Nie, to niemożliwe! Zaraz... Matko Boska Jurek... Może chodzi o Yussufa czy jak mu tam, tego Pakistańczyka, którego przyjęliśmy w zeszłym tygodniu.

Sądząc po akcencie i przeplataniu wypowiedzi polskimi słowami kobieta była polką z pochodzenia. Na pierwszy rzut oka wydawała się uczciwa na tyle by nie mieć nic wspólnego z napadem na bank mimo paniki spowodowanej nieoczekiwaną wizytą, które wytrąciłaby pewnie z równowagi połowę pracodawców w Chicago.

-Tak, co z nim?

Floyd udał lekkie zainteresowanie. Przy odpowiednim podejściu ta babka mogła mu zdradzić naprawdę wiele a najwyraźniej lubiła gadać.

-Nie przyszedł do pracy od trzech dni, ale jego papiery wydawały się w porządku, więc zatrudniliśmy go na okres próbny.

Poddenerwowana kobieta zaczęła błyskawicznie przeszukiwać szuflady i biurko w poszukiwaniu akt Pakistańczyka

-Yussef Aren Debai, 26 lat, figuruje u nas, że mieszka na Alden Street 17b.

Skinął głową z aprobatą, ale wciąż potrzebował czegoś więcej.

-Oprócz tego będę potrzebował listę wszystkich państwa pracowników z adresami kontaktowymi jakie podawali przy spisywaniu umowy. Oczywiście jest to proces drobiazgowy i trochę potrwa dlatego prosiłbym o dyskrecję. Poinformujemy państwa o wynikach śledztwa i ewentualnych konsekwencjach.

Polka wystawiła mu ten dokument łącznie z wszystkimi robotami wykonanymi przez "HydroKovalski" z ostatniego miesiąca. Zadziwiające jak wiele można osiągnąć bez użycia przemocy kiedy sprawia się wrażenie człowieka, który wierzy w każde wypowiedziane przez siebie słowo. Firma należała do Jurka Kovalskiego i żony Zofii, którą zapewne spotkał w biurowcu. Zatrudniali sześciu pracowników: dwóch Ukraińców, trzech Polaków i jednego Pakistańczyka. Zgodnie z księgą rachunkową w terenie było w tym czasie czterech z nich. Zostawał Pakistańczyk i Ukrainiec - Aleksij Dziereżenko mieszkający w getcie, Ukrainian Village. Dość niebezpieczna dzielnica. Miał dwa tropy, odpalił powoli silnik Pontiaca i przeklął tą całą zabawę w detektywa. Jeszcze trochę i poczuje się jak emeryt.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 07-08-2013 o 09:10.
traveller jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172