Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-09-2013, 22:27   #1
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[Autorski] Tower of God - Piętro 1

Tower of God.
Piętro Pierwsze.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6y85Er8-5yk[/MEDIA]

Tam gdzie pojawiają się istoty rozumne, ograniczone w sferze swego umysłu, pojawiają się też emocje. W miejscach w których swoją role odgrywają uczucia, nieustannie miesza się dobro i zło, które każdy postrzega inaczej. Względność postrzegania jest błogosławieństwem dla tych którzy potrzebują usprawiedliwienia swych czynów, oraz przekleństwem osób dotkniętych palcem złej fortuny.

W najwyższych sferach nie istnieją bowiem emocje, nie istnieje praktycznie nic. Osiągnięcie doskonałości sprawia, że zatraca się zdolność jakiegokolwiek postrzegania, na płaszczyźnie zrozumiałej dla innych.
Więc czy można nazwać to doskonałością? Czy spełnienie wszystkich dążeń i wyniesienie się na szczyty, sprawia że stajemy się idealną kreacją, czy tylko namiastką istnienia?

Wieża, kiedyś cała wypełniona była takim rodzajem materii. Istoty doskonałej, oraz całkowicie niezrozumiałej.
Jednak kolejni z przybyłych zawsze ja zmieniali, natłok pragnień i marzeń zaginał doskonałość, udowadniając jej jak marną podróbką swej definicji była.
Nawet Bóg może się uczyć od innych.

Obecne mieszkanie Boga w niczym nie przypominało doskonałości, a właśnie to było w tym idealnie piękne. Każde piętro tętniło życiem, każde buzowało od różnych definicji każdego słowa, wszędzie zło i dobro siadało razem do kielicha. Miliony gości, wspinało się coraz wyżej, a kolejne tyle spadało w otchłań utraconych marzeń. Właściciel tego domostwa zaś czekał, wyczekiwał tych najwytrwalszych. Osobników, których serca wypełniała determinacja, odwaga tak wielka, by stanąć przed jego obliczem.

W niektórych światach mówi się iż tworząc wszystko, Bóg miał plan. Twierdzono, że wszystko zostało już zapisane, a teraz ma się tylko wypełnić nieuniknione, a nasze wybory. Nawet te teoretycznie wolne i tak zostały już przewidziane.

To jednak były bzdury.

Bóg nie miał czasu, a może i dostatecznej mocy by spisać historie każdego trybiku nieskończonej ilości maszyn, jakimi były kolejne wszechświaty. Był zbyt zajętym próbami zrozumienia własnej idei, zdefiniowania i uzyskania doskonałości. To było jego marzenie.

Istota bez marzeń, nie ma bowiem po co istnieć.

~*~

Zuu wyrzucił ogryziony owoc, do jednego z licznych koszy na korytarzu. Cichy brzdęk wymieszany z szelestem, wskazywał, że wcześniej ktoś umieścił w kuble jakieś dokumenty. Jedyne zdrowe oko mężczyzny, po raz kolejny zerknęło, na jeden z licznych zegarów na terenie przybytku.
Pozostało zaledwie kilka minut do sprowadzenia nowej grupy.

Powolnym krokiem odziany w czerń skierował się w stronę Sali, do której mieli być przeniesieni. Do odgłosu jego kroków, dołączyło stukanie obcasów, gdy złotowłosa kobieta zrównała się z nim.


Roztrzepana fryzura, oraz lekko podkrążone oczy wskazywały, iż ta miała za sobą ciężki dzień. Jeden z loków sprężynował, przy każdym jej kroku, nadrabiając tym samym niezbyt widoczne ruchy w rejonach, mało rozbudowanej klatki piersiowej. Jej usta zdawały się być niemal scalone z zakręconą słomką, od sporego drinka na którym zaciskały się jej czerwone paznokcie.
- Kolejna grupka co Zuuuuu? –zapytała, ostatnie słowo przeciągając z powodu głośnego ziewnięcia.
- Kolejna grupa. –potwierdził beznamiętnym głosem osobnik w czerni. – Picie przed południem, to zły nawyk Aki. –dodał, zerkając na do połowy opróżnionego drinka.
- Och nie zaczęłam pić przed południem. –zaśmiała się cicho kobieta. – Po prostu nie skończyłam jeszcze z tym, co wczoraj przygotowałam. –dodała mrugając wesoło w stronę czarnowłosego.
- Mhm… –odmruknął Zuu, chwytając za klamkę do jednego z pomieszczeń.
- Jak zawsze pełen życia. –westchnęła Aki, kręcąc załamana głową. – Widzimy się później, nie wymęcz ich za bardzo przed spotkaniem ze mną. –dodała już weselej i ruszyła w dalszą drogę korytarzem.
- Mhym… –dało się słyszeć w odpowiedzi, mężczyzny, który przekraczał właśnie próg pokoju, przypominającego szkolną salę.

~*~
Wszyscy


Do wieży nie ma drzwi. Każdy kto chce tu trafić, prędzej czy później znajduje się w tym miejscu. Po prostu, wiesz kiedy nastąpi ten moment, czujesz to całym sobą, zamykasz na chwile oczy i nagle już tu jesteś.
Tak też miało to miejsce tym razem, gdy bohaterowie tej opowieści wkroczyli w końcu w objęcia murów boskiej budowli. Póki co jednak nie spotkali się, nie spotkali nikogo.

Każdy z nich pojawił się samotnie, w takiej samej komnacie, czy może lepiej nazwać to pokojem. Miejscu małym i bez wyrazu.
Po za gołymi ścianami, wykonanymi z idealnie gładkiego, czarnego materiału, który zdawał się niemal wchłaniać światło, znajdował się tu jedynie stół i posag.
Mebel był bardzo prosty, ot drewniane wyposażenie, chyba każdej kuchni w świecie, gdzie tak nazywano miejsce do przyrządzania jadła. Nie był pokryty tajemniczymi freskami, wykonany ze skóry smoka, oraz nie mówił wierszowanych zagadek.
Ot najzwyklejszy w świecie stół.

Na jego blacie stał natomiast dumnie kielich. Wyglądał, jak by chciał pokazać światu swoją wielkość w porównaniu, do prostego mebla który go utrzymywał. Wykonany ze srebra, lub minerału o bardzo podobnych cechach. Gdy tylko się go dotknęło, przyjmował kształt i rozmiar dogodny do użytku, przez przyszłego pijącego. Tak więc nic nie stało na przeszkodzie, by ująć go w dłoń, łapę czy tez mackę.

Nad tym wszystkim, niczym kelner górował pomnik, kamiennego człowieka. Posąg nie miała twarzy, bowiem zamiast głowy wykuto w nim potężny rogaty hełm. Cała sylwetka tego dzieła, była bowiem stylizowana na kształt rycerza. Pięknie wykonana kamienna zbroja, rękawice w których zadbano o wszelakie detale, a nawet kamienny płaszcz.
Jedynym co odbiegało od standardów, był brak oręża. Zamiast tego, dłonie wojownika, zaciskały się na dwóch butelkach .


W prawej ściskał on naczynie, w którym buzował ogień. Płomienie skakały wewnątrz szkła, wijąc się i plącząc między sobą. Mimo to nie rzucały, żadnego dodatkowego światła, którego w komnacie była dostateczna ilość – chociaż jego źródło było nie do zlokalizowania.
Ogień wydawał się niezwykle gorący, ale jednocześnie pociągał w pewien magiczny sposób, niczym ognisko rozpalone w lesie, gdzie wraz z przyjaciółmi opowiadano sobie różne historie i wymieniano się żartami.

Jednak z drugiej strony kusiła zawartość drugiej z butelek. Lewa rękawica, obejmowała bowiem pokrytą szronem butelkę.



To co w niej pływało jednak nie było lodowato zimną wodą. Było to nowe stadium ewolucji – płynny lód. Co czego w wielu światach nie dało się osiągnąć, ciecz której temperatura była o wiele niższa od zera, płyn który zamarzł ale nie stracił swych właściwości. Niezwykła ciekawostka dla umysłu ścisłego, lub też zwykły napój, dla tych w których światach istniały całe morza płynnego lodu.

Gdy tylko rycerz dostrzegł postać przed stołem, z wnętrza hełmu dobiegł dudniący głos. Mimo tego jednak nie był on groźny, a wręcz przyjazny, dawał pewność, że oferta nie jest podstępem.
- Musisz wybrać swój napój. Ogień czy lód, ty zadecydujesz. –mówiąc to kolejno, unosił jedną to druga rękę. – Wypij a ruszysz dalej. – dodał, rozpoczynając pierwszy z licznych testów wieży.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 27-09-2013, 00:47   #2
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Nie było już odwrotu. Dostała bilet w jedną stronę - albo do Boga, albo do diabła.
Czy ta cała wyprawa była dobrym pomysłem? Desperat i szaleniec ponoć o takie rzeczy się nie pyta.
Bo desperat wie, że każdy cel uświęca środki, a środki uświęcają cele. A szaleniec - że tzw. racjonalne myślenie to rzecz nader przereklamowana i przegadana.
Ale co, jeśli się jest tylko zdesperowanym stworzeniem, któremu natura poskąpiła wzrostu, a chaos podarował parę kłopotliwych przywar? Gotowym już nawet opuścić swoich nielicznych, choć wiernych towarzyszy, którzy zamiast słowa otuchy, jakiegoś wyjaśnienia otrzymali szaradę co do celu następnej wyprawy, żeby zrealizować swoje plany, kiedy inne środki już zawiodły?

To sprawa wydaje się nieco problematyczna. Ryoku teoretycznie nie musiała podejmować tak ryzykownej decyzji. Problem polegał jednak na tym, że uważała, iż naprawdę nie ma już niczego do stracenia. To był jej wybór i sama postanowiła się zmagać z jego konsekwencjami, nie wtajemniczając w swoje problemy nikogo więcej. Nikt więcej nie może jej bardziej pomóc niż dotychczas. Towarzysze muszą zająć się swoim życiem, nie jej problemami.

A tych miała niemało i na pewno nie były nimi szrama na prawym policzku rozciągająca się od żuchwy do nosa, blizny na rękach, zadrapania i siniaki na ciele, ani rozbudowane i umięśnione jak u sportowca ciało czy ostre uszy poprzeszywane czterema parami srebrnych kolczyków-kółek. Nie była może nieziemsko piękna, ale była naprawdę całkiem ładna i to w kwestii urody jej wystarczało. Niestety, nie wszystko w życiu można mieć i Ryoku doskonale o tym wiedziała. Miała ledwo półtora metra wzrostu i wyglądała jak notoryczna chuliganeria o lekko opalonej skórze.
Gdyby nie ta nieszczęsna, niegojąca się rana na policzku i parę zadrapań na czole, miałaby nieskazitelną, trójkątną twarz. Miała żółte oczy, mały, kształtny nos, długie, wąskie brwi i ostre, rysy twarzy, a także spękane, różane wargi. Długie, ciemne włosy związywała w kucyk, reszcie kosmyków pozwalała latać na wszystkie strony. Zresztą gdyby miała je bez przerwy poprawiać, to musiałaby dostać niezłego fioła na ich punkcie. Ryoku nie przywiązywała nadmiernej wagi do perfekcyjnego, olśniewającego wyglądu ani do pedantycznie poukładanej, ulizanej fryzurki.
Mocno umięśnione ręce, niemały biust i znaczną część ciała ukrywała pod białą koszulą i zielonym płaszczem, podobnie potężnie zbudowane nogi ukrywała w szarych spodniach. Nosiła ciemne, wysokie, skórzane, wiązane buty na grubej podeszwie.

Jej głos… cóż, był powalający i to niestety nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa.i
- Panie, da pan dwa naraz, to się razem napijemy - rzuciła żartobliwie do pomnika, uśmiechając się od ucha do ucha. - Raz na jedną, raz na drugą nóżkę i będzie git.
Niskie, ochrypłe powarkiwanie jak u bestii lub kogoś, kogo od lat dręczyło chroniczne, poważne zapalenie krtani, tętniło wesołością, a jego echo odbijało się w pomieszczeniu.
Aua… czasem Ryoku zastanawiała się, jak ktoś mógł wytrzymywać jej gadanie bez śladu zatroskania, zgrzytu zębów lub niepokoju i jednocześnie nie poradził nawet dyskretnie, by skonsultowała się z lekarzem lub farmaceutą.

Ale rycerz już nie śmiał więcej przemówić. Ryoku przewiercała go wzrokiem, czekając aż kamienny jegomość chociaż mruknie. Albo żeby się chociaż poruszył, ale tu karzełka czekało rozczarowanie, bo potencjalny kompan do trunku (gwizdać hełm) zastygł jako statua.
- Szkoda, żeś zastygł, pan. Było mi miło, ale racja, trzeba iść dalej - zgodziła się, po czym przyglądała się butelkom.

Niby nie byłoby problemu, przynajmniej w tzw. normalnych warunkach, z wyborem trunku. Oczywiście, że wolałaby napój, który rozgrzewał, nawet jak z wyglądu przypominał raczej rozrzedzoną lawę, niż ten, który ziębi na lód.
Sęk w tym, że to była inna rzeczywistość.
Tu mogły rządzić inne prawa fizyki, czasu. To, co w niejednym świecie by zabijało, nie wspominając o tym, że nie mogłoby zaistnieć w swoim stanie, tutaj nie musiało czynić żadnej fizycznej ani nawet psychicznej krzywdy.
Tu przybywali desperaci, z najróżniejszymi uzdolnieniami i talentami, gotowi do pójścia po trupach do celu. Groźni, uzbrojeni, silni, bezlitośni.
Ale jedna rzecz pozostawała niezmienna.
Męska decyzja.
Dlatego też Ryoku zdecydowała się na butelkę z płonącą zawartością. Już wolała zostać strawiona przez ogień niż zamienić się w bryłę lodu.
- Idziemy w ogień, towarzyszu… - rzekła zdecydowanym głosem do pomnika, mimo iż towarzyszyła jej autentyczna obawa, nie zamierzała jednak zmienić swojej decyzji. - Postanowione. To moja męska decyzja. Wybieram ognistą wódkę.

Wzięła “ciepłą” butelkę do ręki.
- Kieliszków nie ma, polać nie możesz, to muszę pić po chamsku z gwinta... - westchnęła do pomnika. - Ale nie żebym miała to za złe - uśmiechnęła się łobuzersko i opróżniła do cna naczynie.
Czuła, jak płynny ogień przelewa się jej do gardła i pali przełyk.
- Mocne to jak diabli… Uf… Bóg zapłać, zacny rycerzu - oddała honor kamiennej statui.

Oczekiwała na efekt swojej decyzji. Coś jej mówiło, że mocno tego pożałuje. I to chyba jeszcze nie raz. Ale pożyje, zobaczy. Prawdziwe problemy dopiero zaczną się wcześniej czy później. A wówczas będzie musiała na bok odłożyć żarciki, dowcipy, litość i współczucie.
 

Ostatnio edytowane przez Ryo : 27-09-2013 o 00:49.
Ryo jest offline  
Stary 27-09-2013, 16:20   #3
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Ogromne niczym dwa dorodne jabłka księżyce zbliżały się właśnie na spotkanie. Podróżując plażą gwiazd z minuty na minutę dochodziły do Wielkiego Zamku.

Blade, usypiające światło pulsowało od ich okrągłych tarcz, kładąc swój dotyk na jego policzku.
Jesienny powiew złośliwie rozrzucił kosmyki czarnych jak krucze pióra włosów, smagając jego podłużną, trupiobladą twarz i wpadając do stalowo-bladych oczu. Podmuch wiatru przyniósł ze sobą zapach umierającej natury. Ostatni krzyk złoto-pomarańczowych drzew.

Postać westchnęła cicho, a zaraz temu zawtórował ledwo słyszalny syk.
Po chwili mężczyzna zamknął oczy, a na jego oblicze wlało się skupienie.

Już czas. Nareszcie.




Wieczorne powietrze rozpłynęło się jak sen, gubiąc swój zapach i pęd.

Arthasis Meldar va Grove otworzył oczy. Jeśli cokolwiek czuł, nie dał tego po sobie poznać. Na zmianę położenia nie zareagował w żaden sposób. Wyglądał tak, jakby właśnie co wysiadł z windy na piętrze, na którym pracował od bardzo wielu lat.

Mimo wszystko rozejrzał się uważnie. Dokładnie sześć par oczu lustrowało pomieszczenie z najdrobniejszymi detalami. Nie zauważając niczego podejrzanego, mężczyzna postąpił krok w stronę stołu. Natychmiast odezwał się tajemniczy głos, na co odpowiedział zaskoczony syk. Arthasis podniósł leniwie prawą dłoń, dając tym samym do zrozumienia, by jego "towarzysze" się uspokoili.

Para - można rzec - węży nerwowo wiła się nad jego barkami, strzelając jadowitymi języczkami i błyszcząc złotymi ślepiami. Pokryte były czerwoną łuską. Swój początek najprawdopodobniej brały zza łopatek mężczyzny, skrytych pod długim, smolistym płaszczem. Poza tym brunet miał na sobie skórzane odzienie uszyte jakby w średniowieczu. Czarna kurta narzucona była na zgniłozieloną koszulę, przeszywaną złotymi wzorcami. Do tego luźne spodnie zakończone w twardym obuciu. Natomiast poprzeplatany rzemykami pas utrzymywał pod ręką klingę broni. Było nim ostrze zbliżone do jataganu, egzotycznej broni białej.
Miecz Arthasisa miał ściętą pod ukosem, niczym nie ozdobioną głowicę oraz wyprofilowany trzon, jak i też bardzo ubogi jelec. Co się tyczy wykonanego z dziwnego materiału ostrza, miało ponad pół metra i podwójną krzywiznę oraz było zanurzone w niczym nie wyróżniającej się pochwie.

Cóż, być może nigdy nie zastanawiał się nad swoim wyglądem, ale musiał robić dziwne wrażenie.


Arthasis zrobił kolejne kroki w przód, zatrzymując się trzy stopy przed statuą. Bacznie się jej przyglądał, wietrząc jakiś podstęp. Nic takiego jednak nie nastąpiło.

- Niech będzie - powiedział grubym, twardym głosem.

Powolnym ruchem podniósł rękę i zaplótł ucisk na żarzącej się ogniem butelce. Następnie wrócił z nią do stołu i przelał zawartość do kielicha. Biorąc go w dłoń, przybrał wydłużony kształt, a na jego ściankach pojawiła się rycina przedstawiające zaplecione węże.

Uśmiechnął się paskudnie i opróżnił naczynie.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 27-09-2013 o 16:24.
MTM jest offline  
Stary 27-09-2013, 16:40   #4
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Pustka. Właśnie w niej chciałby się znaleźć. W miejscu, w którym mógłby być sobą. A raczej nie byłby kimś innym. Sobą nie był już od wielu, wielu lat. Normalny śmiertelny zapewne straciłby już rachubę lat. On nie zaliczał się do śmiertelnych. Normalnym też nie można byłoby go nazwać. Doskonale zdawał sobie sprawę ile czasu minęło od uwięzienia. Tysiąclecia, wieki, lata, godziny, minuty, sekundy... Był świadom nawet najmniejszych cząstek upływającego czasu, których inni nie nazwali bądź też jeszcze nie odkryli. Czas nie miał dla niego żadnych tajemnic. On powstał z czasu. Był dziecięciem czasu. Może i był samym czasem.


Tak długo wierzył, że uwolni się ze swojego przekleństwa, że już zaczął wątpić, by kiedykolwiek miałoby się to stać. Umarła w nim ta, co umiera ostatnia. Stracił wszelką nadzieję. Był gotów pogodzić się ze swym losem. Jego największe marzenie, jego jedyne marzenie ściągnęło na niego kłopoty, z którymi nie potrafił sobie poradzić Początkowo wydawać by się mogło, że znalazł w końcu towarzystwo. Chciał się z nimi zaprzyjaźnić. Oni jednak nie zrozumieli jego intencji. Tak samo, jak nie rozumieli jego jestestwa. Myśleli, że przybył ich podbić. Dlatego go uwięzili. A on im na to pozwolił.
Jego więzienie było jednym z najgorszych. Odbierało mu to, co dla każdej istoty było najważniejsze. Odbierało mu jego jestestwo. Z tego wiezienia nie można było uciec. Miał je cały czas przy sobie. Miał je na sobie.


Znalezienie się w wieży zaskoczyło go. Gdyby nie więzienie z pewnością wiedziałby, że taki moment nadejdzie. Lecz czy wtedy by w ogóle nadszedł? Czy miałby powód, by porzucić wszystko, co go otaczało i ruszyć w nieznane? Kiedyś pewnie nie. Lecz to było kiedyś. Nim tutaj przybył nie wierzył już w nic ani nie pożądał niczego. Żył bo nie potrafił i nie miał wystarczającej motywacji, by uwolnić się od swojego żywota. Ale teraz to się zmieniło. Odzyskał nadzieję Powrócił na ścieżkę, z której tak dawno zboczył. Znów miał powód, by przeć naprzód. Jego cele świeciły jasno niczym światełko w tunelu. Trzeba było jedynie po nie sięgnąć.


Odziany w zbroję osobnik rozejrzał się po pustym pokoju. Nie miał przy sobie żadnej broni czy bagażu. Jedynie zbroję. I to nie byle jaką. Kunszt wykonania i poblask, jakim reagowała na światło bez źródła mogły zachwycić, ba wprawić w zakłopotanie niejednego króla. Mogła schować w swym wnętrzu postawnego i wysokiego mężczyznę. Ozdabiały ją tajemnicze symbole. Hełm zakrzywiony był w dół niczym dziób drapieżnego ptaka. Gdyby jednak przyjrzeć się jej bliżej można było dostrzec kilka szczegółów, którymi różniła się od zwyczajnej ochrony rycerzy. Nie miała żadnych szczelin ani łączeń. Stworzona była z jednego kawałka materiału. Jeszcze bliższe przyjrzenie się uświadamiało, że materiałem tym nie był żaden metal. Poblask, który można było uznać za efekt światła odbitego w wypolerowanym żelastwie też nie był tym, czym w pierwszej chwili mógł się wydawać. Było to odbicie tego, co znajdowało się w pokoju. Zbroja wykonana była z lustra. Symbole, które nie tylko odbijały światło, lecz również wytwarzały własne świadczyło, że w jej stworzeniu brała udział magia.
Nie stanowiła dla niego ochrony. Była jego wiezieniem. Ale to właśnie dzięki niej jego ciało stworzone z czystej energii miało kształt.


Bezimienny długo zastanawiał się, który z napoi wybrać. Nim został uwięziony mógłby bez trudu dojrzeć konsekwencje takiego wyboru. Teraz jednak jego moce były mocno ograniczone. Musiał zdać się na własny rozum i osąd. Czy to, który napój spożyje miało mieć wpływ na resztę pobytu w wieży? Czy zostanie przez to jakoś skatalogowany? A może był to wybór dla samego wyboru? Nie niosący żadnych konsekwencji w przyszłości.
– Z ognia po części jestem zrodzony. – dało się słyszeć głos dobiegający jednocześnie zewsząd, jak i znikąd. - To, co można sercem nazwać, u mnie lodem się stało nim tu przybyłem. – Osobnik sięgnął po lodową butelkę. – Dzięki lodowi się tutaj znalazłem. Niech i tak będzie.
Zawartość butelki wylana została do kieliszka. Ten natomiast został zbliżony do hełmu. W górnej części zbroi nie pojawił się żaden otwór, przez który można by wlać napój. Pomimo tego płynu wyraźnie ubywało. Zbroja natomiast przybrała z lekka niebieskawy kolor i gdzieniegdzie pokryła się szronem. Wraz ze zniknięciem ostatniej kropli zbroja powróciła do normalności. Pierwszy wybór dokonany. Ciekawe co czekało dalej.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 27-09-2013, 17:10   #5
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Wysoko wśród przestworzy jaśniała Czerwona Gwiazda, barwiąc niebo Pernu swym złowrogim blaskiem. Roniła Nici niczym bolesne łzy, znacząc horyzont srebrnymi strugami. Oczy Sharrath - granatowe w tamtej chwili - śledziły powietrzny taniec smoczych jeźdźców. Kłęby ognia wydobywające się raz po raz z pysków ogromnych jaszczurów niszczyły zdecydowaną większość srebrzystego zagrożenia. Pojedyncze mogły sięgnąć ziemi, ale tam w gotowości były już inne istoty, oczekując na wypełnienie swej roli w obronie planety. Kiedyś było inaczej… Dawno, dawno temu, za czasów świetności weyrów żadna Nić nie przebiłaby się przez taką ochronę. Teraz tak wiele się zmieniło...

Dostanie się do legendarnej wieży było jedną z najczęstszych myśli, które ostatnio nawiedzały Sharrath. Jak dostać się do miejsca, o którym nawet nie wiadomo, czy naprawdę istnieje? I nagle po prostu, tak zwyczajnie, się udało! Szykowała się do skoku pomiędzy, by odnaleźć Fynara, gdy nagle poczuła, że to właśnie teraz, że to właśnie ona, że to właśnie tu. Zamknęła oczy. Spodziewała się lodowatego powiewu powietrza pomiędzy i ciemnej nicości, ale nic takiego nie nastąpiło. Otworzyła oczy i rozejrzała się. Niby było ciemno, ale to zdecydowanie nie było pomiędzy, to nie był też jej weyr ani żadne ze znanych jej miejsc.

Natłok emocji aż przytłoczył jaszczurkę. Pierwsza była euforia. Stworzonko z radości wykonało kilka szybkich okrążeń dookoła pomieszczenia, trzepocząc szaleńczo skrzydłami. Po chwili przyszedł niepokój. Nie było bowiem z pomieszczenia żadnego widocznego wyjścia, więc nie wiedziała gdzie iść dalej. Jako trzeci dopadł Sharrath smutek. Fynar nie wiedział, gdzie mogła zniknąć jego przyjaciółka, a ona sama nie czuła już więzi telepatycznej, przez którą mogłaby go informować o swoim położeniu. Nie czuła też tego, co on czuł, a przecież Caleth dalej był ranny. A ona tu. Samotność... Ostatecznie Sharrath była tak skonfundowana, że po prostu wylądowała na stole rozglądając się po pokoju.

Wyglądała niczym błysk jasności w czerni pomieszczenia. Krzesło obok stołu było dla niej zdecydowanie za duże, mierzyła bowiem ledwie trzydzieści pięć centymetrów - i to razem z ogonem. Najbardziej przypominać mogła miniaturkę smoka. Cztery pazurzaste łapki, para skrzydeł, srebrne łuski i para jasnozielonych oczu, badających z uwagą otoczenie.

Uspokoiła się nieco i dostrzegła rycerza. W dodatku rycerz przemówił! Sharrath poderwała się do lotu i wylądowała na ramieniu człekokształtnej statuy. Oparła łapkę na wyrzeźbionym hełmie.
- Cześć! To tu, to tu, to tu? - zaszczebiotała wysokim głosem.
Ale rycerz milczał. Dopiero po chwili jaszczurka zorientowała się, że przecież to tylko posąg, a posągi raczej nie mówią. Tylko że on przed chwilą jeszcze mówił, a teraz znowu nie. Jak to tak więc? Potrząsnęła łebkiem, próbując jakoś poukładać sobie całą sytuację w głowie. Sfrunęła niżej i przyjrzała się obu butelkom, które rycerz dzierżył w swych rękach. Następnie podleciała ponownie do stołu i przyjrzała się kielichowi. Był dla niej sporo za duży i bardzo nieporęczny. Wsparła się łapkami o jego krawędź, by obejrzeć dokładnie, a ten nagle zaczął się zmniejszać! Sharrath w pierwszej chwili odskoczyła jak poparzona, spoglądając podejrzliwie. Ale kielich dostosował się do jej rozmiarów i tyle.

- Ale fajne! - pisnęła całkiem ucieszona.
Przeniosła wzrok z powrotem na butelki. Dla niej wybór w zasadzie był jasny. Ogień był w niej i ona była ogniem. A przynajmniej czasem tak się czuła. Nie bez powodu jednak nazywano jej rasę ognistymi jaszczurkami.
- Proszę ognisty trunek. - odezwała się, obserwując bacznie rycerza.
Sama przecież nie poradziłaby sobie z butelką, a on był tylko posągiem. Niby mówił, ale… Ruszać też się umiał! Zadowolona Sharrath machnęła radośnie ogonem, śledząc wzrokiem wznosząca się butelkę, która została przechylona nad zmniejszonym kielichem. Płynny ogień wypełnił naczynie, a rycerz ponownie wrócił na swoje miejsce i zastygł w bezruchu.
- Dziękuję! - powiedziała, pamiętając, że Fynar często uczył ją dobrych manier.
Złapawszy kielich w obie łapki przechyliła go w swoją stronę i wypiła ogień do ostatniej kropli czy też płomyka.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez sheryane : 27-09-2013 o 17:15.
sheryane jest offline  
Stary 27-09-2013, 18:17   #6
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Wyglądało na to że wszystko poszło zgodnie z myślą. Cień właśnie znajdował się w wieży i już zaserwowano mu pierwszy wybór. Wystrój pokoju był bardzo kojący dla cienistej istoty. W takich warunkach się przecież narodził. Sylwetka która wyglądała jak zwinięty w spiralę całun który samoistnie się poruszał, przekręciła głowę bez jakichkolwiek rys twarzy to w lewo to w prawo obserwując posąg swymi świecącymi na biało oczyma. Gdy rycerz zamilkł Cień odwrócił wzrok w stronę butelek. - Hmm. - Mruknął tylko mocno zamyślony. Co mogły oznaczać te przeciwieństwa żywiołów? Czy to jest sposób wieży na segregację nowo przybyłych? Dłuższe zastanawianie się nad tym nie zdawało się dawać postępów, co Cień skwitował kolejnym pomrukiem.

- Zagram w waszą gieeerkę. - Przemówił głosem dziesiątek szeptów, każdy o innej intonacji i każdy wypowiadał te same słowa w tym samym momencie.
Cień posnuł się w stronę posągu, po czym spośród fałd mrocznego płaszcza wysunęła się chuda ręką z długimi palcami. W żaden sposób nie przypominała ludzkiej. Cienista kończyna pochwyciła butelkę od której bił przenikliwy i jakże przyjemny chłód, niczym pustka. Do tego napoju było mu znacznie bliżej niż do tego który wrzał żywym ogniem. Na krótki moment na jego "twarzy" pojawiły się usta, do których wlał niebieską ciecz. Zawartość butelki przelała się szybko, a od Cienia nie było słychać odgłosów picia. Tą samą ręką co trzymał butelkę przetarł miejsce gdzie powinny znajdować się usta, po czym wypuścił flakon, który rozbił się na podłodze na setki odłamków.
-Twój ruch. - Odezwał się ponownie do posągu wyczekując jakiejkolwiek reakcji na jego wybór. Nie miał czasu tutaj siedzieć, pierwsze elementy planu przeszły pomyślnie. Ciekaw był jak potoczy się dalsza część... i jak bardzo będzie musiał się starać by dotrzeć do tego bożka na szczycie wieży.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 28-09-2013, 19:49   #7
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
Miał wrażenie jakby istniał od zawsze, a przynajmniej odkąd pamiętał, czyli niemalże od zawsze. Nie wiedział, kim właściwie jest ani skąd tak właściwie pochodził. Widział jedno, że przeżył już niezliczoną ilość żywotów w różnych czasach historycznych oraz w różnych wymiarach, których nie mógł być pewien.

Raz był piratem na Morzu Karaibskim, kiedy indziej walczył o ogień z ludźmi pierwotnymi, zdarzyło mu się też dowodzić gwiezdnym niszczycielem w jakiejś nieznanej części nieznanej galaktyki. Raz walczył po stronie dobra, a innym razem był ucieleśnieniem zła i szerzył chaos i śmierć. Nie zawsze wszystko pamiętał, innym zaś razem pamiętał wszystkie swoje poprzedni wcielenia.

Nie miał wpływu na swoje kolejne wcielenia i często się zastanawiał czy on sam nie jest przypadkiem jakimś żałosnym dowcipem bogów. Czasem się zastanawiał czy te wszystkie jego kolejne wcielenia nie są przypadkiem jakąś klątwą każącą mu przeżywać kolejne żywoty zawsze pod tym samym imieniem Draugdin. Nauczył się nawet powtarzać sobie, że może być tylko jeden Draugdin. Taki wieczny bohater, bohater tułacz przez czas i przestrzeń.

Teraz jednak był już zmęczony. Bardzo zmęczony kolejnymi wcieleniami i życiem jak na karuzeli lub raczej jak na loterii. Nigdy nie wiadomo czy trafi się cukierek czy gówno w papierku. Było to jedno z tych jego wcieleń, w których zachował świadomość i pamięć wszystkich poprzednich żywotów, a co za tym idzie pamięć, doświadczenie i wszystkie sytuacje, w których się znalazł. Tym razem był zwykłym człowiekiem, choć nie wiedział czy może tak o sobie powiedzieć mając świadomość wszystkich swoich poprzednich istnień. Przecież "zwykłym ludziom" się to nie zdarza. Był wysportowanym, dobrze zbudowanym mężczyzną potrafiącym mistrzowsko walczyć mieczem katana. Poza tym nie wyróżniał się niczym specjalnym. Miał pewne marzenie, może nierealne i niemożliwe do zrealizowania, ale trzeba przecież w coś wierzyć, czego można się uchwycić i podążać do tego celu. Nawet, jeżeli miałoby się to skończyć jak podążanie lemingów ku samozagładzie.

Nie pamiętał gdzie i kiedy lub raczej, w którym wcieleniu usłyszał o wieży. Ważne było tylko to, że był w niej tu i teraz. Był w jakimś małym pomieszczeniu, a przed nim jak się szybko domyślił stał pierwszy wybór. Przyjrzał się uważnie obu naczyniom. Długo się nawet nie zastanawiał. Nie przepadał za chłodem, a przecież sensem życia był ogień, Ogień to życie, ogień to miłość i żar pożądania, ogień to walka. Poprawił katanę przerzuconą przez plecy i bez wahania wypił płyn z ognistego naczynia.
Wiedział, że dokonał pierwszego wyboru z, wielu, których pewnie będzie musiał dokonać. Wiedział, że stawką tych kolejnych wyborów zawsze będzie tylko śmierć lub kolejny krok do wspięcia się na sam szczyt wieży i odebrania nagrody.
 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.

Ostatnio edytowane przez Draugdin : 28-09-2013 o 20:09.
Draugdin jest offline  
Stary 29-09-2013, 09:04   #8
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Ten wkracza na scenę

Zmiana zaskoczyła go kompletnie. Błędnik nie zasygnalizował żadnej zmiany położenia, żadnego wrażenia ruchu, tak jakby tkwił w tym miejscu od zawsze. Pojawieniu się nie towarzyszył syk powietrza, żadna implozja nie przywitała go znienacka.
Po prostu był.
Morderczy gniew i gigantyczny żal pompować zaczęły w jego żyły hektolitry hormonów, strach nie miał przystępu do niego, nie mogąc przebić się przez mieszaninę zdumienia i złości, w równych proporcjach przesłaniających Aidanowi sytuację.
Siedział tak jak przed chwilą, po turecku na podłodze. przyjrzał się trzymanemu w garści rewolwerowi. Zbielałe kostki palców znamionowały zbyt silny uścisk rękojeści, lecz nawet nie czuł tego, że z całej siły wbija się w kolbę wyłożoną orzechowym drewnem.
Zadział automatyzm, płynnym ruchem sięgnął do ładownicy, wyjmując speed loadera, zwolnienie zatrzasku blokady, poprzeczny ruch dłoni, wysunięcie bębenka, speed loader na miejscu, wyjąć, zatrzasnać, zabezpieczyć. Pełne 4 sekundy, jak na policyjnej strzelnicy.
Ciężar broni działał kojąco. Świadomość, że sześciu posłańców tylko czekało aż jego wola wyda wyrok, otulała poczuciem bezpieczeństwa. Wstał, otarł spocone dłonie o mundurowe spodnie i rozejrzał się. Gdzie zaprowadził go gniew?

Sala na pewno nie powstała z tak popularnych u schyłku lat siedemdziesiątych gotowych modułów. Nie wzniesiono jej także w technologii lekkiej, czy kanadyjskiej. Wyglądało to raczej na katakumby, czy lochy. Od razu skojarzył ubogi wystrój z podziemiami Fortu Lauderdale z okresu Wojny Secesyjnej, które kiedyś zwiedzał na jakiejś wycieczce z Tedem, Deirdre i Juanitą.
Ted... Juanita... Kurwa mać...

Odrzucił poczucie winy, zmiął wzrastający niepokój jak kulkę papieru, odrzucił go precz, skupiając się na tu i teraz.
Stół, kielich. Posąg?

Słysząc lekko zgrzytliwy głos automatycznie poszukał ochrony. Przypadł czujnie do stolika, kryjąc się za nim, wodził lufą po pomieszczeniu. Ech, nie pozostało nic innego niż zaakceptować, że głos emitowany był z tej obudowy w kształcie dziwnego rycerza. Nie widział głośnika, a przecież moc głosu wymagała potężnego tranzystora. Postanowił nie szukać skrytek i pomieszczenia technika obsługującego te efekty, wolał przyjrzeć się butelkom.

Miał ogromną ochotę na coś mocniejszego. Szklaneczka Jamesona na pewno pomogłaby wyciszyć szum niepewności jaki zakradał się w jego umysł. Zabijał w armii niejednokrotnie, zabijał i potem na służbie. To przecież część życia i jego pracy. Ale nigdy tak, nigdy tak dziwnie. Ten kto za tym stoi będzie zdychał wiele dni, napatrzył się nie raz na okrucieństwo służąc na Murze Hopkinsa, czy walcząc z szalonymi powstańcami w Nowym Meksyku. Umiał zadawać ból na niezliczone sposoby, nurzał się teraz w marzeniach jakie to zada cierpienia sile sprawczej jego upadku.

Strach odpłynął całkiem, ustępując miejsca metalicznie smakującej furii. Gniew to przyjaciel, któremu warto zawierzyć.

Wstał, zbliżył się czujnie do butelek. Ogień w zamkniętej butelce? Napalm może płonąć pod wodą, galareta wykorzystywała minimalne ilości tlenu. Ta butelka świeciła płomieniami ciągle mimo iż pozostawała długo zamknięta. Niezła broń, warto by ją wykorzystać. Zabrał butelkę do kieszeni kurtki, a drugą, lodowatą postanowił wykorzystać do zaspokojenia pragnienia. Wybór zdawał się naturalny. Whiskey z lodem punkt 6 P.M. to uświęcony rytuał, któremu hołdowali z Tedem od trzech lat. Teraz lód bez whiskey będzie namiastką przyzwyczajenia.

Przelał dziwny, opalizujący płyn do kielicha. Wyglądał nieco jak kielich mszalny ojca Moriarty'ego z jego parafii przy Kenwood Drive, lecz nie był złoty. Ujął go ciekawie by obejrzeć zdobienia.

Matko Zbawiciela! To się rusza!
Zmiana wielkości wbrew prawom fizyki, czy Natury w ogólności rozchwiała jego pozorny spokój. Potrzebował czegoś mocniejszego jak nigdy dotąd. Przelał płyn z parzącej chłodem butelki do kielicha, podumał chwilę, wyjął druga butelkę i próbował dolać z niej nieco ognistego oleju.
Butelka pozostała głucha na jego prośby. Próbował podważać scyzorykiem, próbował otworzyć o blat stołu - ognista butla stanowiła zaporę nie do sforsowania. Zdegustowany wsunął ją ponownie do kieszeni, wierząc, że taki granat niejedną przeszkodę pomoże sforsować w przyszłości.

- Przydałaby się jeszcze oliwka, ale i tak dziękuję państwu. Zaraz sprawdzimy jakie serwujecie tu drinki.

Umoczył język, nie wyczuwając w lodowym napoju żadnych znanych mu domieszek halucynogenów, ani zapachu migdałów, wypił jednym haustem zawartość kielicha.

Lód palący żywym ogniem... Taki był i on. Spokojny, lecz nurzający się w pasji. Solidny posterunkowy, skażony krwią szalonych Celtów.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 29-09-2013 o 14:27. Powód: wstydliwe literówki oraz światłe wskazówki :)
killinger jest offline  
Stary 29-09-2013, 20:28   #9
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
W ciszy i spokoju przyglądał się kamiennemu pomnikowi.
Był postacią średniego wzrostu. Ubrany był w czarną sutannę, na szyi miał zaś szeroki szal, zasłaniający dolną część jego twarzy.
Dosiadywał czarnego jednorożca który znudzony machał głową to w lewo to w prawo, nie wiedząc, czego się od niego oczekuje.
Minęło dobre pół godziny nim nagle zza kaftana jeźdźca wyleciał mały błękitny świetlik. Kulka światła z małymi skrzydełkami.
- Hej. Hej. Rusz się! - krzyknęła kilkakrotnie w jego stronę. - Śpisz? Śpisz?
- Hmm? - Mruknął, przemieszczając swój wzrok z pary butelek na duszka.
Rumak nagle zarżał, zrzucając go na ziemię. Chłopak spadł z cichym trzaskiem a jego głowa oderwała się od ciała koziołkując po podłodze. Ubawiony jednorożec przytupnął, po czym wskoczył w podłogę, znikając w zielonym płomieniu.
- Masz ci los, Dullahan! - krzyknął świetlik.
Twarz Dullahana była dość młoda choć mocno zaniedbana. Czarne włosy były rozczochrane a, brązowe oczy podkrążone. Jego uśmiech wyjawiał niezadowolenie gdy niezręczne ciało kręciło się po podłodze szukając swojej górnej części.
W końcu udało mu się podnieść własną głowę i ponownie posadzić ją na karku.
- Postarał byś się bardziej! Hej, spójrz. - Ognik zaczął zataczać ósemkę między butelkami.
- Irria... - Dullahan był niezwykle zmęczony. Ciężko było jednak stwierdzić czym. Z zastanowieniem przyglądał się im. - ...Mam wypić jedną, tak?
- Tak! Którą? Ten ogień jest magiczny! Ale może być niebezpieczny...z drugiej strony, czy ta woda naprawdę jest tak zimna? - Ciężko było ukryć zainteresowanie Irii całą tą sytuacją. - Tyle myślałeś, którą wybrałeś.
- Żadną.
- To nad czym medytowałeś!?
- Czemu nie postawili butelek obok kielicha. Byłoby wygodniej.
- Faktycznie! To co, którą bierzesz?
- Ehh... - ociężałymi oczyma spoglądał to na jedną to na drugą. - Ta niebieska mogła po prostu siedzieć w szronie, prawda? No i zimno mi nie szkodzi. Trupy i tak są zimne.
Na dobrą sprawę nie chciał się spalić podczas picia z butelki.
Wspiął się lekko na pomnik aby swobodnie wyjąć zimną butlę, następnie zsunął się i wypił jej zawartość.
- I jak, i jak?
- Chcesz trochę...?
Zapadła krótka cisza. Ognik wykonał pełen obrót wokół własnej osi niemo komentując sytuację. Wróżki nie piją. Są takie same jak duchy.
- Oh... - westchnął gdy w końcu zrozumiał o co chodzi, po czym dokończył napój. Był zimny. Cholernie zimny.
 
Fiath jest offline  
Stary 30-09-2013, 00:20   #10
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Moment, w którym wędrówka słońca dobiegała końca zawsze kojarzył się jej ze smutkiem, często również z zagrożeniem. Nigdy jednak nie zmuszał jej do takiego wysiłku jak teraz. Lampy zgaszone setki lat temu nawet nie próbowały pomóc uciekającej dziewczynie. Stukot bucików zderzających się z asfaltowym podłożem tak charakterystycznym dla zapomnianych miast roznosił się po okolicy, zagłuszając przy tym nadchodzące zewsząd odgłosy oddechów. Tylko jeden z nich był nieregularny, znacznie częstszy od pozostałych. Postronnemu słuchaczowi mogłoby wydawać się, że tylko jeden z nich posiadał jakiekolwiek oznaki istnienia, bycia żywym, a co znacznie ważniejsze i często przyjemniejsze w oglądaniu - strachu. Biała sukienka nie była zbyt pomocna w gubieniu pościgu, jednak Kil była niemalże pewna, że oni podążaliby za nią dokłądnie tą samą trasą nawet, gdyby w przedziwny sposób zdołała stać się niewidzialną. Co gorsza wszystkie inne dźwięki były niemalże identycznym wydychaniem powietrza, następującym co kilka sekund. Nie było jednak słychać wdechów - może zagłuszyły je dźwięki poszczególnych kroków, może po prostu istoty ich nie robiły.
Dziewczyna uśmiechnęła się, widząc rozgałęziającą się drogę. Wybrała losowe odnóże, przyśpieszając jeszcze trochę. Jej płuca zaczynały boleć, jednak w przedziwny sposób jej umysł nie odczuwał strachu. Czuła, że da radę dostać się do osady, a co ważniejsze - w jakiś sposób zmylić pościg, by nie zdradzić swych pobratymców.
Biegła jeszcze kilka chwil, słysząc że znajdujący się za nią wcale się nie oddalają. Pot pojawił się na jej pięknej, delikatnej, dziecięcej skórze. W oddali zobaczyła bramę, której nie znała. Może to było miejsce, w którym zdoła przetrzymać moment, w którym na zewnątrz panują cienie? Przecież żaden z nich nie wiedział jak otworzyć drzwi, a szansa na zniszczenie kamiennych wrót była równie wysoka jak to, że zaraz za nią spadnie meteor, który usmaży wszystkich będących tuż za nią.
Starożytni magowie byli niemalże gotowi do wypuszczenia całego deszczu asteroid tylko po to, by pomóc dziewczynce. By uratować tą, która zdawała się być wybranką, odmienić losy tak smutnego miejsca jak Acerola. Właściwie, to kilka z gwiazd było krok od poruszenia się w kierunku nieprzyjacieli. Wszystko zdawało się być na miejscu, zapewniając tym samym godny najwspanialszych filmów wstęp do przygody bohaterki. Szkoda tylko… że starożytni magowie nie istnieli. Tak jak magia. Świat był całkowicie normalny, a gdyby nie utrapienie znajdujące się kilka metrów za jej plecami, powiedziałaby iż nudny.
Kropla potu spłynęła z jej czoła, jednak nie zdążyła nawet zetknąć się z ziemią - odległość między nią, a czychającą na nią watahą była krótsza niż ta, w której łzy szczęścia spotykają się z szarą, przyziemną rzeczywistością. Betonowa ścieżka została zastąpiona wysoką po kolana trawą. Ta zaś, jakby niechętna, wrogo nastawiona do małych stóp intruza ledwo co się pod nimi uginała, wymagając od dziewczyny poświęcenia dodatkowych sił na każdy krok. Istoty podążające za nią nie miał jednak tego problemu - ich masa, jak i mnogość sprawiały, że przeprawa była łatwa, a nienaturalnie wysokiej roślinnośći błyskawicznie wykazano jej niższość.
Ostatni skok, pociągnięcie za wrota, krok do przodu. Ciemność. Niepewność, której jednak bliżej było do bezpieczeństwa niż pewności znajdującej się przed drzwiami. Mrugnęła oczyma.


Kielich był piękny, złociste elementy przyciągały uwagę dziewczyny. Nie była pewna gdzie się znajduje, oraz co ważniejsze - czemu. Jednak jej mowa ciała nie ukazywała nawet najmniejszego zaniepokojenia. Nie będzie niczym szczególnym, jeśli świat dowie się o tym, że dziewczyna nie była szczeólnie dobra w ukrywaniu swych emocji. Wydawało się, że przyjęła to jako coś, co po prostu miało się wydarzyć. Jako fakt. Dla jednych byłaby to oznaka głupoty, dla innych - inteligencji, jednak Kil wydawało się to całkowicie… normalne.
Jej otoczenie nigdy nie kwestionowało sytuacji w jakich się znajdowało, wolało się skupić na szukaniu rozwiązania do takowych. Tym razem jednak nawet to zostało jej odebrane. Miała przed sobą dwie butelki.
Jedna z nich miała utożsamiać się z tym, co ogniste, gwałtowne, płomienne. Wielu osobnikom skojarzyłoby się to z miłością, jendak Kil nie doświadczyła ani tej psychicznej, którą obdaża się bliskich, ani tym bardziej tej fizycznej, która często opisywana jest jako kwintesencja przyjemności. Ponoć niemalże tak dobrej, jak legendarne wręcz pączki. Gdy myślała o sobie, o tym, jak traktuje innych, zauważyła jak wiele jest w tym nieuzasadnionych decyzji, czasem nawet gwałtoności.
Druga zaś posiadała kompletnie inny wygląd. Zamiast jednoznacznej czerwieni butelka przybrała kolor pięknego, wręcz oceaniczego błękitu. Nawet jeśli złotowłosa nie widziała jeszcze nigdy tego jakże wspaniałego, to odczuwała szacunek do uniwersalnego wręcz wzorca. Była pod wrażeniem piasku, który usłusznie pozwala wodzie panować nad sobą. Kil przypomniała sobie również o zimie, o śniegu. To jednak było niczym. Dopiero, gdy jej umysł oddał się wspomnieniom, a teraźniejszość odeszła znacznie dalej niż powinna, zdała sobie sprawę z tego, czym naprawdę jest chłód. Mało kto twierdzi, że takowy potrafi być przyjemny. Jednak pochławała od surowego, zimnego dla wszystkich go otaczających osobnika będzie warta dziesięć razy tyle co ta, pochodząca od radosnego, pocieszającego wszystkich. Najważniejszym jednak było życie. Niewielu kojarzy się ono z chłodem, jednak gdy spojrzeć na to stwiedzenie z perspektywy dziecka wychowanego w świecie pozbawionym nadziei. W miejscu, któremu nie groziła juz nawet apokalipsa - ta nadeszła bowiem ponad 300 lat temu, chłód zyskuje zupełnie inne znaczenie. Umysł, który jest możliwy do opisania tym właśnie słowem uratował znacznie więcej bytów niż ten, który skupiał się na danej chwili.


Dziewczyna aż podskoczyła z radości. Jej nogi zgięły się w kolanach, zaś stopy niemalże dotknęły pośladków. Ręce powędrowały do góry, jakby dziekując światu za to, co właśnie się wydażyło. Wylądowała delikatnie, jakby była lżejsza od liścia unoszącego się na wietrze. Dolna część sukienki zatańczyła jeszcze lekko, jakby wytracając całą nadaną jej przez ruch energię. Szeroki uśmiech zagościł na jej ustach.
Podniosła kielich, który aż prosił się by nazywać go szlachetnym i ruszyła w kierunku dzierżącego butelki z ciekawymi cieczami rycerza. Każdy krok był pełen radości, skoczności. Najwyraźniej nie widziała wielu możliwości, by stało się cokolwiek gorszego niż goniące ją cienie. Przez pomieszczenie przemknął dźwięk otwieranej butelki, a niebieska substancja zaczęłą powoli wypełniać naczynie. Każda jej kropla spływała, obniżając temperaturę otoczenia.
- Brr - dziewczyna nie zamierzała ukrywać swych odczuć. Gdy zawartość w końcu wypełniła kielich uśmiechnęła się. Woda, która w pewien sposób zakrzywiała światło sprawiła, że walory estetyczne najważniejszego przedmiotu tego jakże interesującego miejsca wzrosły jeszcze bardziej.
Kil czytała kiedyś o powieść o magach - nawet jeśli opowieści tam pisane nie miały nic wspólnego z prawdą, to teraz mogła poczuć się jak jeden z czarodziei. Unosząc rękę która dzierżyła kielich zmieniała temperaturę jego najbliższego otoczenia. Oblizała wargi i wypiła napój.
 
Zajcu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172