Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-08-2014, 21:51   #1
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Drzwi

Drzwi




Alicja stanęła grzecznie tam gdzie zwykle. Z uwagą spoglądała na wybór który jej dano. Był to bardzo ważny wybór, gdyż tylko on dzielił ją od spełnienia jej życzenia. Za nią kobieta w bieli uśmiechała się łagodnie. Mimo iż dziewczynka jej nie widziała to czuła ów uśmiech na swoich plecach. Wkrótce miała stanąć u jej boku. Nim to jednak nastąpi musiała ruszyć w drogę.
- Alicjo - usłyszała jej głos i już wiedziała które.
- Wrócę - oznajmiła, po czym otworzyła drzwi.






Sara Parker Bell


- Saro.
Imię zabrzmiało niezwykle obco w dusznym, parnym i absolutnie niewygodnym pokoju hotelowym, w którym ją zakwaterowano. Płaty wiatraka umieszczonego pod sufitem obracały się leniwie jakby one także miały dość tego miejsca. Od chwili przybycia do Kinszasy minął tydzień, a ona wciąż tkwiła w jednym miejscu. Oficjalnie sytuacja ta wynikała z wzmorzenia działalności ruchu oporu na terenach Kongo-Brazaville. Nieoficjalnie sprawa była znacznie prostsza i bardziej znajoma.

- Saro.
Rozbrzmiało po raz kolejny, zmuszając do otwarcia oczu. Był wieczór, właściwie to powoli można było uznać go za noc. Zza okna docierał blask miasta. Hotel, w którym zamieszkała znajdował się w bardziej cywilizowanej jego części. Nie dało się jednak ukryć iż znajdują się na terenach, na których trwają walki. Od czasu do czasu słychać było wystrzały karabinowe i okrzyki żołnierzy. Tu jednak było bezpiecznie, a co za tym idzie było to odpowiednie miejsce dla kobiety.

- Saro.
Moskitiera poruszała się leniwie unoszona czymś co tylko przy bardzo życzliwym podejściu można było nazwać wiatrem. Pozostali dziennikarze, którzy wraz z nią przybyli do miasta, już jakiś czas temu opuścili je podążając w miejsca, w których toczono najcięższe walki. Wraz z nią pozostał jedynie starszy mężczyzna, który przybył tu by pisać książkę o dzieciach wojny. Niestety, nie stanowił on ani dobrego towarzystwa do rozmów ani zbytniej pociechy gdyż podobnie jak tutejsze władze, uznawał iż miejsce kobiety jest w zaciszu domowego ogniska. Nie pomagały argumenty, pogróżki, listy ani wizyty. Na chwilę obecną nie było bowiem nikogo kto zgodziłby się jej towarzyszyć.

- Saro.
Światło dobiegające zza drzwi prowadzących na korytarz przyciągało szepcząc o sile, która w niej drzemała. Wystarczyło wstać, ubrać się, zebrać rzeczy które ze sobą przywiozła i ruszyć w drogę…




Brian Magana


- Brian.
Usłyszał głos rozbrzmiewający echem wśród zniszczonych ścian.
Chwila wytchnienia od walki pozwoliła na krótki, nerwowy sen. Był 19 sierpnia, miasteczko nosiło nazwę Chambois. Śmierć zebrała w nim swe żniwo i prawdę powiedziawszy, nie mogła narzekać. On sam wysłał na łono Abrahama swoją, całkiem pokaźną porcję dusz. W nagrodę dostał skrawek podłogi w przejętym kościele. Nie było jednak źle, żył, a to było więcej niż mógł powiedzieć o kilku swoich towarzyszach.

- Brian.
Rzekła figura Chrystusa wiszącego na krzyżu, pod którego stopami przyszło mu spocząć. Zbawicielowi brakowało lewej ręki i fragmentu tułowia po tym jak w jego przybytek trafił pocisk.
Była noc, wciąż słychać było odgłosy toczonych walk. Żołnierze zebrani w kościele starali się złapać chwilę wytchnienia. Niektórzy rozmawiali, nie każdego jednak dało się zrozumieć. Leżący obok Tony pochrapywał cicho ściskając karabin jakby był jedyną rzeczą trzymającą go przy życiu. Ktoś zapłakał, ktoś inny go uciszył. Wojna różnie wpływała na ludzi.

- Brian.
Wołano od drzwi zakrystii, które zdawały się lśnić własnym światłem. Blask ów żył własnym życiem, wodząc, prosząc, rozkazując. Uczucie ponaglenia zdominowało atmosferę kościoła. Zmuszało do wstania, do ruszenia w drogę.


Duncan MacAlpin


- Duncanie.
Słyszał własne imię już nie pierwszy raz. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby tym razem głos nie dochodził z wnętrza domu, który właśnie rysował. Była to chara rybaka, mająca trafić na okładkę najnowszej powieści jakiegoś znanego, amerykańskiego pisarza. Drzwi prowadzące do jej wnętrza stały lekko uchylone, rozjaśnione blaskiem kryjącym się w czterech ścianach. Niby nic niezwykłego gdyby nie to że poprzedniego wieczoru drzwi owe były zamknięte, a na obrazku panował słoneczny dzień.

- Duncanie.
Usłyszał ponownie gdy zszedł na późny podwieczorek. Tym razem odezwała się do niego sama Tabitha, swymi rubionowymi ustami uśmiechając się do niego z portretu wiszącego w galerii, którą naszła go ochota odwiedzenia w drodze do jadalni. Jednocześnie narastać w nim poczęła ochota by znaleźć się przed ową chatą rybacką i przekroczyć jej próg. By stanąć w tym świetle, którego jego ręka nigdy nie stworzyła i…

- Duncanie.
Była noc późna, służba spała, spał kot i tylko myszy zdawały się być w pełni obudzone. Lampa dawała niewiele światła, z pewnością zaś nie było go dość by przyćmić blask który wydobywał się przez szczeliny we framudze drzwi. Zapraszał go, wodził za nos głosem, który wołał jego imię. Niemal zmuszał, pozostawiając jedynie dość swobody by stworzyć ułudę wolnej woli. Zapraszał by wyruszyć w drogę.



Sir Nathan Patrick Rascal



- Nathanie - swoje imię usłyszał po raz pierwszy w mglisty poranek, dzień po tym gdy ostatni raz widział na oczy Mary Jane Kelly. Niby nie było w tym nic dziwnego, wszak znało go wielu, każdy mógł wszak zawołać. Rzecz w tym iż nikogo nie było gdy spoglądał w lustro przy okazji golenia.

- Nathanie. - Zawołano go ponownie tym samym, odległym głosem, gdy opuszczając swój dom zamykał drzwi. To wtedy też po raz pierwszy ujrzał ów blask, który zdawał się wyrywać na wolność niczym uwięziony duch. Duch, który krył się w jego własnym domu. Coś kazało mu wtedy odejść, zmusiło go by porzucił kryjącą się w owej poświacie tajemnice, której jakaś jego część pragnęła.

- Nathanie.
Mimo iż Londyn spał snem utrudzonego, on nie mógł zmrużyć oka. Śledziło go przez cały dzień, nie zdołał się ukryć. Mrok w jego duszy szalał z radości czując zbliżającą się ucztę. Nie mógł się mu sprzeciwiać. Nie, gdy zza drzwi wydobywał się ów blask, mocniejszy, żywszy niż był to sobie w stanie wyobrazić. Zupełnie jakby oddychał, myślał, był w stanie zawładnąć nim do reszty. Nie było od niego ucieczki. Musiał się przygotować. Musiał ruszyć w drogę.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172