Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-12-2014, 12:28   #1
 
Ogryzek Szatana's Avatar
 
Reputacja: 1 Ogryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetny
[kawaii storytelling] Akademia Magii - Rok Pierwszy

Akademia Magii
Rok Pierwszy

1 Deus 615 Nowej Rachuby

Z powodu tragedii jaka nastąpiła podczas edytowania tego postu (podmienienie jednego linku, ponieważ stary nie działał poprawnie), zmuszony byłem do podjęcia jednego z dwóch kroków: próby naprawienia skasowania 1/3 treści postu lub napisanie go od nowa, zupełnie na czysto.
Ponieważ to pierwsze nie wypaliło pomimo usilnych starań, a tego drugiego nie mam absolutnie ochoty robić, a treść całego postu nadal wyświetla się podczas edytowania (jednak nie kiedy akceptuję edycję lub wyświetlam podgląd), wybrałem trzecią ścieżkę.

Poniżej znajduje się link do oryginalnego postu, wstawiony na google.doc. Każdy, kto chce post zobaczyć, będzie musiał niestety skorzystać z linku. To najlepsze rozwiązanie, jakie znalazłem, żeby nie marnować więcej czasu, jednocześnie pokazując cały post z pełnym formatowaniem.
Przeprosić powinno to coś, co sprawiło, że tekst się "sprasował", ale nie wiem co było tego powodem. Domniemania są takie, że ilość lister lub formatowania, chociaż przed edycją post miał liter więcej (link przed podmienieniem był dłuższy) i tyle samo formatowania. Widziałem dłuższe posty tutaj na forum.

 

Ostatnio edytowane przez Ogryzek Szatana : 11-01-2015 o 14:21.
Ogryzek Szatana jest offline  
Stary 20-12-2014, 17:57   #2
 
Slan's Avatar
 
Reputacja: 1 Slan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputację
Sixti wstała o drugiej w nocy, czyli dwie godziny wcześniej niż zwykle. Musiała odrobić normę, ale dziś dostała lekką pracę. Szorowała gary i narąbała drewna, a potem zjadła owsiankę i chleb. Było w nim trochę robaków, z czego się ucieszyła. Wracając do dormitorium wyjęła Frykasy ze skrytki. Część zjadła, resztę dała po kryjomu Twelf Aprilowi , bo dostał karę i i od dwóch dni nic nie jadł. Jak nie będzie miał siły pracować to do zsyyypuuu!

Okruszkami nakarmiła paprotki, robią się nerwowe gdy są głodne. Potem podlała kaczki, niedługo dojrzeją i odlecą. Potem o ósmej rysowała krąg. Wychowawczyni biła ją po dłoniach. Niewiele czuła bo od codziennego odrzucania pół tony węgla i prania w detergentach robionych z galaretowatych sześcianów. Cieszyła się, że znika, bo na niebie latały mózgi, a to oznaczało opad Manniczny, a lubiła siebie z czterema kończynami.

Książki kłamią, ale to nie było złe bo wieloryba zobaczyła, a zwierzaki lubiła. Jednak czekała naprawdę długo i sześć razy czytała dokument, w którym napisano, że była winna Helsgate 25 tysięcy talarów. Kiedyś to spłaci, jak wyślą ją za dwa lata do kopalni, choć to zajmie ze trzydzieści lat, a ludzie tyle nie żyją za wyjątkiem Wychowawców. Martwiła się też tym, że się spóźni i nie wyrobi normy, a za to groziło pięć batów i obcięcie racji o połowę. Na szczęście potem jakiś koleś otworzył portal. Załatwienie tych dziwnych rzeczy zajęło chwilę i zaraz trafiła do kwater.
Do pokoju weszła osoba, trudno było rozpoznać jakiej jest płci. Rysy twarzy były nieco gładsze, ale nie widać było praktycznie drugorzędnych cech płciowych. Była wysoka jak osoba starsza rok lub dwa, a dłonie miała jak robotnik po dziesięciu latach pracy. Miała czarne włosy i oczy, a cerę bardzo bladą. Ubrana była w szare spodnie i koszulę
Rozejrzała się pokoju przytłoczona niewyobrażalnym przepychem. Lecz ci uczniowie wyglądali dziwnie. Szybko pojęła dlaczego. Nikt po za nią nie był nigdy w szkole. Podeszła do pierwszej osoby i zapytała suchym głosem.
- Gdzie tu jest pralnia
 
__________________
Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo.
Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda...
Cisza nastanie.
Awatar Rilija
Slan jest offline  
Stary 21-12-2014, 01:12   #3
 
Gargamel's Avatar
 
Reputacja: 1 Gargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumny
Jak zwykle Lyserg, wychodząc z założenia, że jeśli coś ma być dobrze zrobione, to musi to zrobić osobiście pilnował służby przy pakowaniu swoich rzeczy nie skąpiąc przy tym kąśliwych uwag. Chlipiąca wciąż matka już rano przestałą go rozczulać (jakby w ogóle był zdolny do ciepłych uczuć) i zaczęła irytować, co wzmagało tylko kąśliwość uwag, oraz spowodowało solidnego kopniaka, po którym służący skręcił kark na schodach. Kolejny trup, do kolekcji wuja. Pewnie się ucieszy. Krąg narysował sam, osobiście, choć matka upierała się, że ktoś powinien to zrobić za niego. W tym całym przedwyjazdowym rozgardiaszu tylko wuj zachowywał zimną powściągliwość. Chłopak podejrzewał, że jego krewniak się cieszy. Gorzej będzie jak baron powróci z nauk i zechce przywołać wujaszka do pionu. Zimne oblicze wuja tuż przed wyruszeniem dodało mu odwagi i zdecydowania. Ta nauka pomoże mu w dalszej karierze. Tego był absolutnie pewien.

Przybycie do szkoły, a więc podróż teleportem i przejażdżka na dysku nie wywołały na twarzy Lyserga żadnych emocji, poza lekkim znudzeniem. Tak, znudzeniem. Dopiero co się pojawił i już był znudzony. Znudzony tym gmachem, nauczycielami i uczniami. W głowie już układał sobie zestawy wyszukanych tortur dla każdej osoby, która się do niego zbliżyła, lub o coś zapytała. Sam, nie pytany milczał a jego zimne i ewidentnie nieprzyjazne spojrzenie odstraszało, dość skutecznie kolejnych natrentów. Przy spisywaniu podał swoje dane nie omieszkając przedstawić się z tytułem. Wiedział, że tu będzie go pozbawiony, lecz wbrew przepisom nie zamierzał z niego rezygnować. Nikt, nawet król nier może zabronić szlachcie podawania swoich tytułów. Dura lex, sed lex – Jak mawiało łacińskie przysłowie.

Inauguracja roku była nudna, jak flaki z olejem. Tak, jak baron przypuszczał długie, napuszone przemowy przetykane gęsto jakimiś sentencjami mającymi sprawić, że zdania będą brzmiały godnie. Nudy, nudy, i jeszcze raz nudy. Podczas tych przemów nieomal nie usnął. Dopiero podane na końcu konkrety przyciągnęły jego uwagę. Klasa złozona ze szlachty. To było ciekawe. Tam właśnie będzie mógł szukać "przyjaciół" do pomocy w swoich planach. Tam właśnie, będzie mógł siać niezgodę i intrygi, by cieszyć oko i ucho ich efektami stojąc poza podejrzeniami. "To mogą być nawet przyjemne lata" – pomyslał sobie i nawet pozwolił na cień uśmiechu. Profesor Klein nie zrobił na Lysergu jakiegoś wielkiego wrażenia. Baron nie znał go i nie znał jego zdolnosci magicznych, choć podejrzewał, że to jeszcze jeden z tych świętoszkowatych. Co ciekawe, profesorek również był baronem, ale chyba gardził tym tytułem. Naiwny głupiec. Po przechadzce udał się do swojej kwatery. Jego czarny kocur – Merlin jakj zwykle okupował środek wyrka i nawet nie podniósł głowy, po wejściu swego pana. Nie musiał. Koci słuch bezbłednie rozpoznał odglos kroków Lyserga. Chłopak zdając sobie sprawę, że tu służba mu nie pomoże zaczął się rozpakowywac i układać swoje rzeczy w szafkach i na półkach, co w niewielkim stopniu nadawało jego lokum iluzję domu, za którym z resztą wcale nie tęsknił. Gdy skończył usiadł w fotelu przed kominkiem z grubą księgą dotyczącą trujących ziół i pogrążył się w tej "lekkiej" lekturze.
 
__________________
Gargamel. I wszystko jasne
Gargamel jest offline  
Stary 21-12-2014, 14:40   #4
 
MindReaver's Avatar
 
Reputacja: 1 MindReaver nie jest za bardzo znanyMindReaver nie jest za bardzo znanyMindReaver nie jest za bardzo znany
Nie zwlekając na dalsze ponaglenia Anissa pobiegła do hali mogąc wreszcie uciec od siostry. Oczywiście biegnąc w ten sposób byle dalej od Eleanor znów odezwało się jej "szczęście". Tuż u progu hali potknęła się o własne stopy, poleciała jak długa do przodu i przefrunęła przez kawałek hali upadając na twarz z donośnym hukiem, robiąc przy tym sporo zamieszania. Wśród wielu pierwszaków, a także kilku starszych uczniów odezwały się śmiechy, lecz zdecydowana większość, która znała już Anissę i jej wypadki tylko westchnęła głośno ze zrezygnowaniem, "znowu?".

Anissa cała czerwona na twarzy bardziej ze wstydu niż upadku szybko się podniosła i przepraszając wszystkich wokół pośpiesznie oddaliła do grupy pierwszaków, wśród których próbowała się gdzieś schować. Na szczęście pierwszoklasiści znajdowali się w tym samym miejscu co rok temu, więc nie miała problemu ze znalezieniem ich.

Biedna dziewczyna unikała wzroku innych i nie słyszała w ogóle przemowy. Z zamyślenia nad własnymi porażkami wyrwał ją dopiero głos znajomej jej pani profesor rozlegający się blisko, mówiącej o podziale klas. Wkrótce dołączyła do nich kolejna znajoma Anissie twarz - profesor Klein. Jakby nieszczęść tego dnia nie miało być końca, to on w tym roku był wychowawcą jej klasy...


Oh nie... - zajęczałam. Spojrzałam w górę na twarz profesora. Niefortunnie nasze spojrzenia spotkały się, a jego zwykle promienny uśmiech zrzedł na mój widok. Klein był jednym z tych co mnie oblali w zeszłym roku, po tym jak w środku semestru doprowadziłam do wybuchu warzenie maści przeciwbólowej. To podobno miała być bardzo bezpieczna mikstura! Ale Klein wyrzucił mnie z pracowni i nie chciał mnie tam już więcej nigdy wpuścić. Chlip...

Gdy tylko Klein skończył swój monolog nie czekając na żadne pytania pobiegłam pośpiesznie do swego pokoju nim wyższe roczniki zdążą tu dotrzeć. Nie chciałam znów widzieć siostry, zwłaszcza dziś. Parę dni temu oznajmiła mi, że z koleżankami wyprowadza się do pokojów wyżej. Zostawiła mnie samą! Dziś rano bezceremonialnie zabrała swe rzeczy i poszła razem z Ilią zostawiając dwa miejsca wolne w pokoju. Na wspomnienie o tym wściekła kopnęłam w swój kuferek, co tylko przyprawiło mnie o ból nogi i położyłam się w złości ze łzami w oczach na łóżku zastanawiając się czy kogoś tu wprowadzą i jak znowu nie zrobić z siebie błazna...
 
MindReaver jest offline  
Stary 21-12-2014, 23:09   #5
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Welcome to Gleraswen

Pośrodku sali, naprzeciwko z którego biło intensywne światło zmaterializowała się niepozorna osóbka, siedząca na zdecydowanie zbyt dużym jak dla niej krześle. Idealnie gładka twarz nie nosiła na sobie najmniejszych znamion emocji. Jedynie błądzące po sali spojrzenie wyrażało delikatne zaciekawienie.
- Czy to już Gleraswen? - zapytała głosem tak delikatnym, że aż przyprawiającym o dreszcze, gdy jej wzrok w końcu zatrzymał się na jednym z odprawiających rytuał magów. Gdy ten odpowiedział jej, że owszem, znalazła się w akademii magii Gleraswen, ta westchnęła z ledwo wyczuwalną nutą ulgi. - Czyli trafiłam w dobre miejsce. Merci beaucoup, messieurs.
Spod połów jej sukni wyłonił się czarny kot, którego zjeżone futerko świadczyło że niezbyt przypadł mu do gustu taki sposób podróżowania. Po chwili zaś usadowił się wygodnie na podołku dziewczynki, która zaczęła go ostrożnie głaskać po grzbiecie. Jednakże pod naciskiem jej dłoni nie tylko włosy, ale i całe ciało kociaka zdawało się wyginać i falować jak gdyby zwierzę całkowicie pozbawione było kośćca, czy jakichkolwiek innych sztywnych tkanek.
Młoda czarownica nie ruszyła się z miejsca, gdy jej krzesło zostało uniesione do góry przez magiczny dysk i jedynie jej błądzący dookoła wzrok wskazywał na fascynację nowym miejscem. Na szczęście była jednym z pierwszych uczniów którzy znaleźli się w akademii, więc od razu została przeniesiona na środek sali, gdzie czekał już na nią jej wierny lokaj.



- Bienvenue, mon mademoiselle - przywitał dziewczynkę eleganckim ukłonem, po czym wyciągnął w jej kierunku dłoń, którą ta ujęła delikatnie i pozwoliła służącemu pomóc sobie wstać z krzesła. - Liczę że podróż odbyła się bez jakichkolwiek nieprzyjemności?
- Niestety - westchnęła szlachcianka z lekkim zawodem. - Miałam nadzieję zobaczyć te przerażające stwory o których kiedyś mi opowiadałeś.
- Oh - żachnął się starzec z wyraźnym roztargnieniem, po czym wyprostował się. - W międzywymiarze teleportacyjnym nie uświadczy panienka demonów, ani innych diabelskich istot. One żyją wyłącznie w planie negatywnym. Zresztą wątpię aby stanowiły one dla panienki odpowiednie towarzystwo. Ich savoir vivre pozostawia zwykle wiele do życzenia.
- Czyżby? - spytała dziewczynka z wyraźnym zainteresowaniem.
- W rzeczy samej - przytaknął lokaj. - Pamiętam jak pewnego razu banda gremlinów wdarła się do zamku hrabiego Bordeaux i splądrowała cały ogród który właśnie skończyłem pielić. A gdyby tego było mało...
Wtem starcowi przerwało głośne chrząknięcie czarodzieja trzymającego w dłoni zwój pergaminu, który opadał w dół i ciągnął się po ziemi dobrych kilka metrów za nim.
- Ah! Pardon, messieur. Mes plus sincères excuses - wypalił szybko służący, kłaniając się przepraszająco. - Proszę robić swoje.
- Marie Léa Meunier, Mademoiselle de Bordeaux z królestwa Arieweth? - zapytał mag na którego twarzy malowało się zniecierpliwienie.
- Oui, messiour - przytaknęła szlachcianka, unosząc swą suknię by dygnąć po dworsku.
- Oraz Edmond Beaumont, który ukończył terminy w akademii magicznej tegoż królestwa i będzie towarzyszył panience Marie jako jej prywatny korepetytor?
- Voire - potwierdził lokaj, kiwnąwszy głową.
- Słowo daję, niedługo te dzieciaki z bogatych rodzin będą przywozić tu ze sobą całe swoje rezydencje… - zrzędził pod nosem mag, kręcąc głową z dezaprobatą, gdy odznaczył dwa ptaszki na swym pergaminie. Następnie zaś wyciągnął spod szaty metalową pałkę z dużym kryształem na czubku i pomachał nią nad chowającym się teraz między nogami dziewczynki czarnym kocurem, który prychnął na niego z jeszcze większą dezaprobatą. - A to magiczne stworzenie? - zapytał, gdy klejnot na czubku urządzenia rozjarzył się jasnym migającym ostrzegawczo czerwonym światłem.
- To tylko Mort - odparła spokojnie Marie, podnosząc ostrożnie z ziemi nie kota. Ten zaś tym razem dla odmiany pokazał inspektorowi czarny jak smoła język, który wydłużył się nienaturalnie niczym macka i zaczął wywijać dziko na wszystkie strony jak świeżo złowiony węgorz.
- Odmieniec - dodał Edmond uściślającym tonem.
- Oswojony? - zapytał czarodziej, zapisując coś żwawo na swym pergaminie.
- W rzeczy samej - przytaknął starzec.
- W jakim wieku?
- Pięć lat i dwa miesiące.
- Dobrze - zgodził się mag, mimo iż jego mina nie wskazywała na to aby w jego mniemaniu cokolwiek było dobrze. - Proszę pamiętać że dorosłych odmieńców nie wolno wprowadzać na teren akademii i należy zostawić je w zagrodzie na terenie miasteczka. Wasze bagaże będą czekały na was w waszych kwaterach. Następny! - zawołał, gdy następny czarodziej uprzejmym gestem poprosił dwójkę Ariewethczyków by podążyli za nim.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 21-12-2014 o 23:16.
Tropby jest offline  
Stary 22-12-2014, 16:36   #6
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Gilbert Hastur. Średni wzrost. Ubrany tak ekstrawaganckie, jak tylko był w stanie. Średniej długości włosy, grzywka i maska zasłaniające oczy. Miecz schowany w swojej pochwie służył mu za laskę.
Uśmiechał się, był dość zadowolony z rozwoju dzisiejszego dnia. Głównie dlatego, że nic się nie stało. Teraz, teraz widok był...
- Przepięknie. - mniej więcej taki. - Idealnie. - podsumował widok swojej poszeregowanej klasy. Armia małych, zabawnych mrówek nad którymi będzie się pastwił przez najbliższe trzy lata. Chociaż po drodze musiał też się nimi zajmować, co może będzie nieco bardziej wymagające.
Powoli, jego oczy przelatywały od jednej osoby do drugiej, analizował swoją małą kastę. Widział kilka interesujących twarzy, ale nie chciał póki co przyciągać ich na myśl. Będzie miał sporo więcej czasu aby zająć się analizowaniem swojej dzieciarni, dzisiaj jest ich pierwszy dzień. Na dobrą sprawę, nie powinien się nimi w ogóle zajmować. Choć z drugiej strony nie chciał, aby ktoś się zaczął bać akademii.
Zaklaskał powoli.
- Dobrze więc, może zacznijmy ode mnie. - zadecydował, przykładając dłoń do piersi. - Jestem Major-generał Gilbert Hastur, szlachcic z jednego z niewielu rodów zajmujących się czarną magią za zezwoleniem ministerstwa magii. - wyjaśnił. - Zarazem jedynym specjalistą w tej dziedzinie jakiego posiada ta szkoła, więc gdyby ktoś miał pytania to... - jakaś jedna dłoń uniosła się w tłumie. - To zajmiemy się nimi na lekcji, albo coś w tym stylu. - zaproponował, niezbyt chętny an angażowanie się w cokolwiek. Przynajmniej dzisiaj.
Gilbert sięgnął do kieszeni i powolnym ruchem, pilnując aby nic z niej nie wypadło, wyjął z niej kilkanaście kartek papieru. Spojrzał na grupę. Było w niej dwadzieścia pięć osób. Oznaczało to, że musiał oddać też swoją kartkę. To był problem. - Dobrze, podejdźcie teraz po kolei i odbierzcie swoje mapy. - zaproponował.
Były to bardzo proste mapy akademii, które zrobił osobiście, a następnie przeklnął tak, że kleks zawsze znajduje się w miejscu, w którym stoi posiadacz. Co prawda nie wiedział, ile taka klątwa wytrzyma. Była prosta, więc może nawet i z miesiąc. Uśmiechnął się.
Mapy były nie do końca poprawne. Nasz Gilbert nie opanował się podczas ich wyrysowywania. Nie wszystkie skopiował identycznie. Na jeden, łazienki damskie i męskie były pozamieniane. Na innej drzwi miały te same symbole co okna. Jeszcze na innej, numery klas zmieniały się po każdym złożeniu. - Będzie to wasza pierwsza lekcja. Urządzenia magiczne są tak zdolne jak ci, którzy z nich korzystają. Oznacza to, że jeżeli ktoś się zgubił, to powinien spędzić więcej czasu na nauce. - kto wie, może uda się ich zmotywować w ten czy inny sposób. - No, już, ruszamy do dormitoriów. Klasy sobie pooglądacie jak będziecie mieli w nich lekcje. Jak was teraz oprowadzę, to mi pozasypiacie. - zauważył, czy raczej wyjaśnił w ten sposób swoją logikę.

Podróż ta, teoretycznie prosta, okazała się dosyć...kłopotliwa. Gilbert poruszał się spokojnie, idąc pomiędzy swoimi uczniami i zerkając na ich mapy co tylko któryś zaczął swoją przeglądać. W ten sposób dedukował drogę do akademików. W efekcie, obeszli całą placówkę w kółko i nawet zaliczyli łuk dookoła innych akademików.

- Panie Gilbert?
Ktoś zawrócił głowę swojemu nauczycielowi. Czarnowłosy obrócił się w jego stronę.
Był to młody chłopak, oczywiście. Wszyscy tutaj mieli dokładnie tyle samo lat, chyba, że mu o czymś nie wiadomo. Wzrostem się nie wyróżniał, miał jasne oczy i blond włosy, a jego zielony kaptur zdawał się poniekąd uroczy. Gilbert uśmiechnął się do niego. - Co jest?
- Jak to jest z szlachtą w tej akademii?
- Nie ma jej! Albo wszyscy w niej jesteście! Na naszym terenie nie ma czegoś takiego jak szlachectwo, bo w końcu i tak wszyscy magowie dostają ten tytuł w jednym albo drugim królestwie. - uspokoił. - Ale nie bijcie mi się z nimi! To nie jest dla was żadna wymówka na dogrywki. Oni dalej mają wpływowe i bogate rodziny. - Gilbert zaciął się nieco. Może to zdanie było zbyt...dojrzałe w argumentowaniu?
- Nie o to mi chodzi. - uspokoił chłopak. - Jak to jest z, no, z ich klasą. Skoro nie ma szlachectwa, to czemu mają swoją własną?
Gilbert zatrzymał się. A z nim cała grupa. Czarnowłosy nauczyciel podrapał się w podbródek, zamyślony nad potencjalnym wytłumaczeniem. Właściwie jak na miejsce integracyjne, była to swoista bariera. - Cóż, pewnie po to, aby był święty spokój? Wszyscy wiemy jakie charaktery miewają typowi szlachcice. - wzruszył ramionami. - Oczywiście ja nie jestem typowy.
Była to dość tania wymówka. Dzieciaki z specjalnej klasy mogą być wszyscy z szlachty, ale na ile można być rozwydżonym w takim wieku? Pokoje, łóżka i wszystko inne mieli dostać takie same jak reszta, więc idea obcowania z nie-szlachcicami, tak samo jak i ich zachowanie na lekcjach powinno, przynajmniej w teroii, być takie samo.
Może rodzice sypnęli dyrektorstwie pieniędzmi, aby ich dzieciarnia nie zadawała się z "plebsem"? - Dajcie im szansę. - zaproponował Gilbert. - Poza tym, jak popiszecie się lepszymi ocenami, to pokażecie im kto tu rządzi! - zauważył. - Wasze wyniki w nauce to jedyny czynnik decydujący o waszej wartości w tej akademii!



Gilbert miał poniekąd mieszane uczucia. Z jednej strony, podołał dostarczeniu dzieciaków do dormitoriów, z drugiej, wlazł w jakiś las i się zgubił. Właściwie, od kiedy tutaj w okolicy był las? Dobra, głupie pytanie. Większość akademii musi mieć lasy, z uwagi na to, że uczą alchemii.
Gdyby chociaż miał z sobą jakąś miotłę do latania, czy cholera wie co. A teraz siedział pod drzewem oglądając jakiegoś grzybka. Myślał nad nim długo, w końcu jednak postanowił, że nie będzie go zjadał. W końcu na wszelki wypadek, nie miał tu nigdzie dogodnej toalety.
Wyglądało na to, że dzisiaj śpi na spokojnej trawie. A jutro zagina szukać swojej klasy. Że też wcześniej nie przyszło mu do głowy wyuczyć się na pamięć co gdzie jest w akademii. Tym bardziej, że od jutra ma nauczać.
No nic, zobaczymy, jak to pójdzie...
 
Fiath jest offline  
Stary 24-12-2014, 12:32   #7
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Anastazja z ulgą usiadła na swoim łóżku. Ten dzień był bardzo męczący dla młodej księżniczki, która pozwoliła sobie ziewnąć, korzystając z tego, że wreszcie znalazła się sama w swoim pokoiku. Po chwili zajrzała do jej podręcznego lusterka i sprawdziła czy dobrze się prezentuje. Odbicie pokazało jej śliczną buzię szlachetnie urodzonej panienki o ciepłych, brązowych oczach i podobnej barwy, choć jaśniejszych włosach. Znać było w rysach tej twarzy przyszłą urodę, gdy za parę lat stanie się dorosłą kobietą, ale już teraz widać w niej było powagę i godność rodu książęcego.

Odkąd dziewczynka pamiętała, jej rodzice zawsze kładli wielki nacisk na odpowiednie wychowanie swojej córki, zwłaszcza że przez długi czas była następczynią tronu. Księstwo Lothelameth, położone w cieniu swojego wielkiego sąsiada Gleraswen, mogło szczycić się arystokracją zdecydowanie odbiegającą od archetypowych rozleniwionych szlachetek. Szczególnie dla rodziny książęcej ważne było budowanie prestiżu dynastii oraz państwa, stanowiącego w pewnym sensie zaścianek. W Lothelameth nie mieszkał nawet ani jeden mag, pomijając oczywiście jarmarcznych kuglarzy.

Trudno zatem przyszło ukryć książęcej parze radość, po otrzymaniu przez Anastazję listu z akademii. Oto ich marzenia o podniesieniu statusu księstwa stały się bardziej niż realne! Sama księżniczka także nie mogłaby ukryć ekscytacji, gdyby nie wieloletni trening, jaki przechodziła od kiedy nauczyła się mówić. W końcu nigdy nie opuszczała granic swojego kraju, a w dodatku tyle czytała o zagranicznych obyczajach, krainach i zwierzętach, że nieraz w wyobraźni zapuszczała się w te tereny. A teraz miała okazję sama zapoznać się z tym wszystkim, wszystko to zobaczyć!



- Ćwir, ćwir, ćwiririr, ćwirk-ćwir!

Z zamyślenia księżniczkę wyrwał wesoły świergot czyżyka, który tak często podnosił Anastazję na duchu. W domu wszyscy zwracali się do niej per „Wasza wysokość”, czy „Wasza miłość”, a nawet rodzice zwracali się do niej pełnym zestawem imion. Jedynie jej młodszy, chorowity braciszek okazywał jej swoje uczucia i zwracał się do niej „Nastka”. Niestety, Ludwiś był bardzo słaby od urodzenia i ciągle na coś chorował. Miał alergię na prawie wszystkie zwierzęta, więc w pałacu nie trzymano żadnych kotów ani psów, nie mówiąc już o dziwniejszych cudach natury. Wyjątkiem był ten mały, wesoły ptaszek, którego sama obecność nie powodowała u książątka łzawienia, kichania, ani drgawek. Księżniczka bardzo się do niego przywiązała i traktowała z wielką czułością, na co ten odpowiadał niespotykanym u takich ptasząt posłuszeństwem. Kiedy wypuszczała go z klatki, ten fruwał sobie po pokojach nie wadząc nikomu, a gdy tylko Anastazja zagwizdała, zaraz do niej podlatywał i lądował na wyciągniętych palcach, świergocząc z przejęciem.

Żałowała, że teraz nie może go wypuścić, ale bała się, czy zwierzyniec innych uczniów, który wyglądał mniej, bądź bardziej osobliwie, nie zrobiłby mu krzywdy. Nie miała do tej pory okazji zawiązać jakichś relacji z pozostałymi pupilami akademii, a choć powiedziano jej już dzisiaj parokrotnie o równości i braku tytułów w szkole, to wciąż nie potrafiła się pozbyć tej sztywności. „Dobro poddanych, siła Księstwa i prestiż dynastii”- tę dewizę słyszała wielokrotnie w swoim życiu, a pan ojciec przywoływał ją tego poranka w rozmowie już kilkakrotnie. „Pobyt w akademii to nie wakacje, nie swobodny wyjazd z domu”, mówił do Anastazji. „To misja, zadanie do którego odpowiedniego wykonania jesteś zobowiązana przez Księstwo, a także jego poddanych. Na twoich barkach spoczywa w przyszłości los wielu ludzi, za których jesteś odpowiedzialna przed ich potomkami, oraz przed naszymi przodkami. Wierzę, że jako moja córka, Anastazjo Victorio Ludwiko, sprostasz wszelkim próbom i sprawisz, że ja, twoja matka i brat, a także cały naród, będziemy z ciebie dumni.”

Księżniczka Lothelameth przestała pieścić przez klatkę czyżyka i odłożyła ją, po czym wzięła się za rozpakowanie swoich rzeczy, a później za studiowanie mapy kompleksu i informacji w broszurach o nauczycielach. Mimo iż miał to być pierwszy dzień nauki, zamierzała być perfekcyjnie przygotowana i nie przynieść sobie wstydu, przez pomylenie sal, czy nietaktowne wypowiedzi. Potarła palcami pierścień z herbem jej rodu. „Szukanie przyjaciół musi poczekać”, pomyślała.
 

Ostatnio edytowane przez Earendil : 26-12-2014 o 00:10.
Earendil jest offline  
Stary 29-12-2014, 16:40   #8
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Noble's Quarters
Następną osobą która podniosła do góry rekę był o dziwo towarzyszący grupce starzec, który przedstawił się wszystkim jako lokaj bladej i cichej dziewczynki, która przez cały czas wydawała się dziwnie apatyczna i mało zainteresowana tym co działo się dookoła niej. Inne dziewczynki z klasy profersora Balthazara rzucały tej dziwacznej dwójce roześmiane spojrzenia i chichotały szepcząc coś między sobą. Marie na pierwszy rzut oka zdawała się je ignorować, jednak ciężko było powiedzieć czy rzeczywiście była na nie obojętna, czy też właśnie planowała jak zamordować je we śnie.
- Czy mógłbym przejrzeć wszystkie pokoje i wybrać najbardziej odpowiedni dla panienki Marie? - zapytał uprzejmie starzec, jednak nim zdążył dostać odpowiedź do jego uszu doszedł delikatny głos mademoiselle.
- Chcę ten pokój - oznajmiła dziwnie stanowczym jak na siebie tonem.
- Ten pokój? - zapytał lokaj, a jego mile uśmiechnięta mina przygasła lekko gdy jego wzrok spoczął na drzwiach otwartych przez dziewczynkę, która na moment odłączyła się od grupki. Edmund z wyrazem niepewności na twarzy podszedł do niej i oparłszy dłonie na framudze drzwi zajrzał do środka pomieszczenia. Po chwili zaś włosy stanęły mu dęba. - A-ależ z pewnością znajdzie się dla panienki coś lepszego niż…
- Chcę. Ten. Pokój - powtórzyła dziewczynka głosem niecierpiącym sprzeciwu.
Twarz starca wykrzywił grymas przerażenia, gdy ten rozglądał się po ciasnym pomieszczeniu o przybliżonych wymiarach 5x4m. Unosił się w nim mdły zapach ziół który lokaj szybko rozpoznał. Prawdopodobnie pełniło niegdyś rolę składziku, bądź małego laboratorium alchemicznego. Na podłodze dało się dostrzec resztki potłuczonego szkła oraz strzępy roślin które ktoś niedbale zamiótł w kąt pomieszczenia. Ściany oraz sufit pokrywała gruba warstwa kurzu, zaś przez oblepione brudem małe okienko na tyłach przebijało się tak mało światła, że łatwo było pomylić dzień z nocą. Jedynie ustawione pod jedną ze ścian nowe piętrowe łóżko wraz ze stojącymi po bokach dwoma kuferkami oraz znajdujące się naprzeciwko niego proste biurko z krzesłem wskazywało na to że pomieszczenie miało pełnić teraz rolę sypialni dla uczniów. Jednak tym co dopełniało upiorny nastrój sypialni była zawieszona pod sufitem wypchana wrona, której paciorkowate łypały złowieszczo na każdego wchodzącego.
- Czyż nie wygląda uroczo? - zapytała Marie z wesołym uśmiechem, próbując przecisnąć się obok swego lokaja, jednak ten natychmiast zastąpił jej drogę. Dziewczynka zmarszczyła na to brwi i posłała mu oburzone spojrzenie.
- Tylko pięć minut, mademoiselle - rzekł Edmund błagalnym tonem. - Proszę pozwolić mi przynajmniej doprowadzić panienki nową… sypialnię do możliwego porządku.
Marie chwilę namyślała się nad tą propozycją, jednak w końcu kiwnęła głową i odwróciła się w powrotem w kierunku grupki uczniów. Lokaj natomiast z głośnym westchnieniem ulgi wyciągnął zza pazuchy magiczną różdżkę, którą wycelował w ustawione pod ścianą dormitorium bagaże studentów, zaś jedna z walizek otwarła się i wyleciało z niej kilka ścierek oraz miotełek do kurzu. Zatańczyły one wesoło w powietrzu, po czym wleciały za starcem do sypialni, której drzwi zatrzasnęły się za nim.
- Ah, ten Edmé. Zawsze taki nadgorliwy - westchnęła Marie, wzruszając ramionami obojętnie, po czym wróciła do swojej grupki, nie przejmując się kompletnie tym że uwaga wszystkich zgromadzonych była skupiona tylko na niej. Odczekała chwilę aż profesor oraz uczniowie wrócą do dyskusji na temat spraw organizacyjnych, a następnie zbliżyła się do jedynej wyróżniającej się z tłumu osoby. Ubrana w proste spodnie oraz koszulę tęga dziewczyna o imieniu Sixti na którą reszta szlachciców spoglądała nieufnie i nieco z góry z jakiegoś powodu przykuła jej uwagę.
- Bonjour - przywitała się z uprzejmym dygnięciem. - Nazywam się Marie. Chciałabyś zostać moją współlokatorką?
Sixti przekrzywiła głowę.
- Nie mam Bondżoru. Raz na święta nam dali. Z uszkiem. Świńskim - rozmarzyła się - Może ty też dostaniesz, jak wyrabiać będziesz normę - uśmiechnęła się ukazując poczerniałe od pyłu węglowego zęby i podając zgrabiałą, twardą jak u mężczyzny dłoń rzekła - Jestem Sixti September. Powinno by Sixteen, ale notariusz był bardziej piany niż zwykle. Bardzo miło mi cię poznać Marie. Czemu ten wykładowca sprząta? - obejrzała nienaturalnie wielkie łóżko - Jak myślisz, ilu tu wsadzą Wychowanków? Pewnie z czterech. Musimy wcześnie się kłaść spać, aby środek zająć. Jak szybko jesz?
- Ja widziałam tylko jedno piętrowe łóżko, a dwa miejsca do spania zwykle oznaczają dwie osoby w pokoju - wyjaśniła Marie z lekkim przyjaznym uśmiechem za którym mógła kryć się miriada emocji, które jednak nigdy nie ujrzą światła dziennego. - A Edmé to nie wykładowca, tylko mój służący. Mi również miło cię poznać, Sixti - dodała, wyciągając rękę w jej kierunku, jednak nim te zdąrzyły złączyć się w uścisku z rękawa Marie wysunęła się czarna macka, której koniec uformował się w malutką dłoń i to ona uścisnęła rękę Sixti. - Oho, Mort też chce się przywitać! - zaśmiała się wesoło szlachcianka, klasnąwszy rękami z uciechy gdy spod jej spódnicy wyłoniła się falująca czarna masa pełna przekrwionych oczu. Wszystkie zaś łypały na Sixti z żywym zainteresowaniem, a rząd białych zębów szczerzył się w szerokim przyjaznym uśmiechu.



Słowa Mari tak zdumiały Sixti, że ta nie była w stanie odezwać się ani słowem
- Człowiek służy wychowankowi? To prawie wbrew tej no… prządce natuyrownej. - potem popatrzyła na Morta - Masz pieska? My też mieliśmy kiedyś pieska,, choć potem okazało się, że to był zdechły Morświn. Nazywaliśmy go Fafik. Wszyscy kochali Fafika - pogłaskała mackę
- Mort to nie piesek. Pieski są nudne - stwierdziła Marie obojętnym głosem. - Ale miałam przeczucie że się dogadacie - pokiwała głową z zadowoleniem. Macka zaś coraz ciaśniej oplatała dłoń Sixti i pięła się coraz wyżej w górę jej ramienia. Po chwili czarna masa przeniosła się w całości na “kopciuszka”, owijając się dookoła niej w czułym, choć nieco odrażającym uścisku. - A to że szlachta posiada służących jest jedynym naturalnym porządkiem rzeczy, czyż nie? - kontynuowała panna Meunier. - Inaczej kto sprzątałby w twoim zamku, przygotowywał ci posiłki, ścielił łóżko, czesał włosy i prasował suknie na specjalne okazje jak uczty czy bale? No i oczywiście sprzątał po Morcie gdy zdaży mu się zrobić bałagan.
- Nie, Wychowankowie służą Wychowacą. Piorą, sprzątająk ładują węgiel. Ty też będziesz to robić. Dostaniesz prawdziwe imie i będziesz pracować, a jak nie to do zsyyypuuu. Co twój Mort robi - popatrzyła na stwora
- Tak pokazuje że cię lubi - odparła Marie z wesołym uśmiechem. - Lepiej się przyzwyczaj skoro od dzisiaj mamy razem mieszkać. Na noc zamykam go żeby nie rozrabiał, ale w dzień robi co chce dopóki mu na to pozwalam - wyjaśniła, po czym uniosła do góry dłoń i pstryknęła palcami, a czarna masa zabulgotała i rozluźniła uścisk, by następnie ześlizgnąć się na podłogę i zebrawszy się w jedną kupę uformowała się w kształt kota, który od razu zaczął łasić się do nóg swej właścicielki. - Jeśli tak wygląda życie tych waszych “wychowanków”, to macie gorzej niż nasi służący. Często bywasz przygnębiona? - zapytała ni stąd ni z owąd, jednak zdawała się dziwnie zainteresowana odpowiedzią na to pytanie.
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, jak nas nie biją to nie ma na co narzekać. A skoro twoi służący tak źle mają, to czemu im nie pomagasz? Ja bym pomagała. Jak ludzie sobie pomagają to dłużej żyją - odparła głaszcząc kota.
- Oh, nie to miałam na myśli - odparła Marie, machając przecząco ręką. - Po prostu u nas nie pracują dzieci. Dla dorosłych to jak najbardziej odpowiednia praca i gdyby się im u nas nie podobało, to zawsze mogą poszukać innej - skończyła wyjaśniać dokładnie w momencie gdy drzwi do pokoju otworzyły bez najcichszego nawet skrzypnięcia, co znaczyło że zawiasy musiały zostać właśnie naoliwione.
- Pokój gotowy, mademoiselle - oświadczył Edmond i z zadowoloną miną przekroczył próg pokoju w którym nie było teraz najmniejszego śladu kurzu czy brudu. Idealnie pościelone łóżko, wypastowana podłoga i świeżo umyte okno niemalże lśniły w czerwonym świetle zachodzącego słońca. Lokaj machnął jeszcze raz swoją różdżką, a wszystkie przybory do sprzątania poszybowały z powrotem w kierunku kufra z którego przybyły, zaś ten zamknął się z trzaskiem i potoczył się w kierunku starca który ujął go za rączkę i podniósł do góry jak gdyby nic nie ważył. - Proszę nie zapomnieć o wieczerzy, panienko Marie. Gdyby panienka czegoś potrzebowała, proszę dzwonić. Dyrektorstwo pozwoliło mi zająć jedną z nieużywanych kwater dla nauczycieli, więc będę niedaleko - uspokoił, kłaniając się nisko, po czym na kiwnięcie głową panny Meunier opuścił kwatery dla uczniów.
- W takim razie zostało nam tylko się rozpakować - westchnęła Marie, wchodząc do pokoju gdzie czekały już na nią jej walizki. Otworzyła jedną z nich i pogrzebała w niej chwilę, po czym wyciągnęła malutką idealnie mieszczące się w jej drobniutkiej dłoni pianino. Przyjrzała się z zastanowieniem umieszczonemu na nim miniaturowemu zeszytowi z nutami, by po krótkim namyśle przerzucić czubkiem palca kilka stron, aż w końcu znalazła tą odpowiednią i postawiła instrument na biurku. Ten zaś zaczął po chwili sam z siebie grać cichutko przygnębiającą melodię, która idealnie komponowała się z wcześniejszym wystrojem pokoju. - Teraz wyraźnie czegoś tu brakuje - stwierdziła dziewczynka, rozglądając się dookoła z namysłem, jednak w końcu tylko westchnęła i opadła na dolne łóżko. - Eh, pomyślę o tym jutro. Ty też możesz zastanowić się jak udekorować nasz pokój, Sixti - rzekła do swej nowej współlokatorki.
- To dzieci w twoich stronach robią - zapytała przyglądając się temu co robi Marie - Muszą się bardzo nudzić, ale tu chyba też nas zagonią do węgla - popatrzyła na wątłą dziewczynę i zmartwiła się - [i] Mieszkamy tu we dwa? I co to znaczy uderkować? []i]
- To znaczy zrobić coś żeby miejsce albo rzecz wyglądała ładniej i bardziej uroczo - wyjaśniła ze spokojem szlachcianka, nie podnosząc się z łóżka na którym z jakiegoś powodu leżała sztywno i nieruchomo, jak gdyby próbowała udawać ciało leżące w trumnie. - Jeśli byłoby nas tu więcej, to zabrakłoby miejsc do spania. Możesz zająć górne łóżko - stwierdziła, unosząc do góry dłoń z wyciągniętym palcem. - A w Arieweth skąd pochodzę dzieci bawią się i uczą jeśli są z bogatych rodzin. Te z biedniejszych pomagają w obowiązkach domowych i tylko dzieci chłopów pracują razem z resztą swoich rodzin na polu, ale też dopiero gdy są parę lat starsze od nas.
Ciężko było stwierdzić czy pytania Sixti irytują Marie, gdyż jej głos cały czas pozostawał obojętny i bez emocji, zaś od momentu gdy położyła się na łóżku jej wzrok bez przerwy wpatrzony był w jeden punkt.
- Czemu taka cicha jesteś i tak mało się ruszasz - zapytała nachylając się na Marie.
- A dlaczego ty jesteś głośna i ruchliwa? - odpowiedziała dziewczynka pytaniem na pytanie.
- Jestem ludziem, to od tego
- W takim razie może ja nie jestem człowiekiem? - wydedukowała panna Meunier, równie obojętnym głosem co wcześniej. - Zresztą czyż wszyscy tutaj nie jesteśmy wyjątkowymi istotami, posiadającymi unikalne zdolności? Niektórzy mogliby nazwać nas czymś więcej niż zwykłymi istotami ludzkimi.
- Ale może naumnieć cię być mnie… szklana? Widziałam taką figurkę i była jak ty tylko nie gadała - położyła na łóżku swój dobytek czyli zapasową koszulę i spodnie oraz list
- Mon père pewnie by się ucieszył, ale podziękuję - odparła Marie, opuszczając w końcu uniesioną wcześniej dłoń w dość machinalny sposób. - Czy miałabyś coś przeciwko gdybym zapytała skąd pochodzisz i jak dużo wiesz o magii? - zapytała po chwili z ledwo wyczuwalnym w głosie zainteresowaniem. - Skoro jesteś w naszej klasie to również musisz być ze szlachty, ale jakoś nie pasujesz do reszty. Też przybyłaś z innego królestwa?
- Ja jestem z Helsgate. To takie schronisko dla dzieci, aby nie zeszły na złą drogę. Mieszkałam w górach zagłady. U nas magia padała z nieba i jak padał manniczny deszcz, to ludziom wyrastały nowe ręce albo głowy, a to było mało fajne ale się zdarzało - nagle sierota wpadła na pomysł - Choć ze ze mną. Poznamy może innych i się zaprzyjaźnimy - pociągnęła ją za dłoń
Marie z głośnym westchnięciem dała się ściągnąć z łóżka i pociągnąć Sixti w wybranym przez nią kierunku. Może również była ciekawa jakież to interesujące osoby uda im się poznać, a może po prostu była zbyt zmęczona podróżą żeby spierać się z narwaną współlokatorką.
Mort tym razem przepoczwarzył się w imitację wiszącej pod sufitem wrony i kracząc głośno poleciał w powietrzu za dwójką dziewczynek.

 
Tropby jest offline  
Stary 04-01-2015, 20:19   #9
 
Slan's Avatar
 
Reputacja: 1 Slan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputację
Sixti ciągnęła za sobą Marie, aż wpadła do najbliższego pokoju. Był tam tylko chłopiec czytający jakąś książkę i kot leżący na łużku. Podbiegła do chłopaka
- Nazywaj mnie Sixti a to jest Marie moja współ.... mieszka ze mną. To jest fajne - wskazała na roślinę w książce - Jest słodka, ale potem ma się biegunką. Mogę pogłaskać kota? Z Mortem się polubią. Mort to też kot... i wrona i macki...
 
__________________
Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo.
Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda...
Cisza nastanie.
Awatar Rilija
Slan jest offline  
Stary 08-01-2015, 07:44   #10
 
Ogryzek Szatana's Avatar
 
Reputacja: 1 Ogryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetnyOgryzek Szatana jest po prostu świetny
Zmierz dobiegał końca, zaczynała się pierwsza noc z dala od domu w zupełnie obcym środowisku. W kwaterach uczniów zapadała cisza, a światła gasły. Za oknem dało usłyszeć się grające świerszcze, muzykę dla jednych, przekleństwo dla drugich.



2 Deus 615 Nowej Rachuby

Wraz z nadejściem świtu, przebudziły się ptaki, radośnie ćwierkając. Mniej radosnym dźwiękiem okazał się magiczny dzwonek, który pomimo braku fizyczności, rozbrzmiewał w całych kwaterach. Rosnący w siłę dźwięk trwał przez kilka sekund, by następnie odwrócić czynność, cichnąć w podobnym czasie. Nie był to dźwięk drażniący lub natrętny, chyba, że ktoś bardzo nie lubił wstawać z samego rana.

Uczniowie mieli trochę czasu na poranną toaletę, osobną dla obu płci, zanim skierowali się do jadalni. Starszy rocznik informował śnieżaków o wszystkim, nie było problemu ze zgubieniem się, jeżeli ktoś był wystarczająco uważny i podążał za tłumem.

Sama jadalnia była ogromna. Miejsca dla wszystkich klas rozstawione wzdłuż długich ścian, na końcu sali stoły dla obsługi oraz nauczycieli. Wszyscy jedni wspólny, poranny posiłek. Chociaż większość rozsiadła się klasami, nikt nie narzucał podziału. Jedzenie nie było najwspanialszymi kąskami, które można było znaleźć na ziemi, jednak wysokiej jakości oraz skomponowane w zbilansowaną dietę.
Posiłek rozpoczął tymczasowy dyrektor, wstając ze swojego siedzenia, kłaniając się i życząc smacznego. Sporadycznie przerywał go niemal hieniczny chichot dochodzący od jednej z kobiet siedzących pośród nauczycieli.


Anissa, chodź tutaj!
Eleanor wskazywała na miejsce obok siebie i kilku innych uczniów drugiego roku. Najwyraźniej chciała, żeby siostra jadła wśród swoich dawnych kolegów i koleżanek z klasy.


Po drugiej stronie sali siedziała dziwna dziewczyna, która gdy tylko Lyserg podniósł wzrok, odwróciła głowę i oblała się rumieńcem. Ciężko było stwierdzić z którego jest roku czy też klasy, na pewno jednak nie z jego, nie widział jej wczoraj podczas spotkania z profesorek Kleinem.


Balthazar nie mógł powstrzymać się od zadawania pytań.
Jak klasa? Jakieś wstępne opinie? Szóstego mamy pierwszy dzień z klasą, będzie można ich lepiej poznać. ― Przerwał smarowanie kanapki ― Chociaż ja jednego głąba już znam. Pamiętasz Anissę, taką pulchną dziewczynkę, która nie zdała pierwszego roku? Upchnęli ją do mojej klasy…
 
Ogryzek Szatana jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172