|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
25-06-2007, 20:14 | #1 |
Reputacja: 1 | Rycerska Rzecz RYCERSKA RZECZ Dwór- Karta przez większość uznawana za znak początku, wstępu do czegoś, najczęściej pojawiająca się na samym początku rozkładania. Niewielu jednak wie o tym, że symbol ten wywodzi się z wróżebnych kamieni plemienia Ten-Kaarh, gdzie przedstawiany był rysunkiem czaszki nad domem, zamkiem. Z tego też powodu wielu wróżbitów uważa, iż karta ta to także oznaka nadchodzącego niebezpieczeństwa…” „Kart Tarota Arishiańskiego Objaśnienia”, autorstwa Janny Gaździełło Na temat smoka każdy miał swoją teorię. Niektórzy zgadzali się z oficjalną, ogłaszaną w każdym prawie mieście przez heroldów informacją, jakoby była to ogromna bestia przybyła z samego serca Ziem Niczyich, a jedynym jej celem było zaspokojenie prymitywnych pragnień głodu i nieograniczonego okrucieństwa. Inne teorie były jednak daleko ciekawsze- jedni mówili o tym, iż smok jest nowym narzędziem terroru w rękach hrabiego, inni wspominali o kolejnym ataku, jaki może nadchodzić ze strony zdradzieckiego Geutrin, następni zaś, ci lepiej poinformowani w sekretach władcy, podejrzewali, iż może to być sprawka bestialskich szamanów, którzy podobno pilnują pracy w kopalniach. Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy byli pewni, iż żadnego smoka nie ma, a wezwanie rycerstwa i innych bohaterów to tylko pretekst do łatwego ich pojmania i zwiększenia swoich wpływów przez Franciszka I, syna Wilhelma. W samym Ville-de-Clee ludzie aż palili się do walki. W tym całkiem sporym, bo już dziesięciotysięcznym miasteczku powstałym wokół ogromnego zamczyska, siedziby rodowej Franciszka de Clee, z godziny na godzinę przybywało zarówno bohaterów, jak i szumowin. Bo, jak powszechnie wiadomo, w takich miejscach oprócz rycerzy i magów, zawsze pełno będzie fałszywych duchownych, fałszywych czarodziei, fałszywych druidów, fałszywych alchemików, fałszywych rycerzy, fałszywych medyków, fałszywych bardów… Śmiało można rzec, iż z godziny na godzinę coraz trudniej było spotkać kogoś prawdziwie parającego się którymś z wzywanych przez hrabiego zawodów. By jeszcze utrudnić życie nowoprzybyłym do miasta, ulicami przechodziły różnorakie procesje- kultu Powracającego, doświadczonych przez los rycerzy, obcokrajowców, ba- nawet tych, którzy byli przeciw mordowaniu jednego z ostatnich smoków! Wspomnieć jednak muszę, iż ci ostatni szybko zostali rozpędzeni, a potem wyłapani i powieszeni w natychmiastowym tempie. Tłok na ulicach był więc niesamowity, szczególnie zaś gdy weźmiemy pod uwagę bardzo chaotyczną zabudowę miasta- Ville-de-Clee to po prostu porozrzucane domostwa i kamienice, z czasem coraz to bardziej rozbudowywane, do tego stopnia, iż wieloma ulicami nawet najmniejsza dwukółka nie przejedzie. Ten stan poprawia się dopiero gdy przedostaniemy się za mury- tam bowiem swoje siedziby mają tylko co znamienitsze zakony, w tym słynni Rycerze Dębu, z Franciszkiem I na czele. Komu jednak było pisane przekroczyć tą bramę…? *** - Masz. Jedz.- warknął Ludwik, kładąc na stole misę pełną kaszy ze skwarkami. No tak, słynna, rodzinna życzliwość. Cóż jednak było począć- po ostatniej nocy z baronową musiał się gdzieś ukryć, bo jego tropem wyruszyło dwóch naprawdę nieźle zbudowanych siepaczy, z którymi z pewnością nie miałby żadnych szans się dogadać. Nocą więc, schowany w wozie pełnym siana, wjechał do „wewnętrznej warstwy” Ville-de-Clee i pobiegł szukać swojego brata, by prosić go o schronienie. Niestety, brat z wiekiem nie zaczął go traktować poważniej. Co gorsza, po jego wielu wyprawach na krańce Imperium i paru wierszach obśmiewających dogmaty wiary w Powracającego, Ludwik najzwyczajniej w świecie gardził Janem. „Zdrajca”, tym słowem najczęściej określał swojego młodszego brata. Zdrajca Arish, zdrajca rodziny… No, ale zawsze mogło być gorzej- w końcu zgodził się, by Jan został tu na parę dni, ba- mówił nawet coś o tym, że będzie miał dla niego małą propozycję! - Miód już się skończył, później popijesz sobie wodą.- odezwał się jakby od niechcenia Rycerz Dębu i usiadł na ławie, naprzeciwko brata.- A teraz opowiadaj, coś tak naprawdę przeskrobał. I co masz zamiar robić później…- westchnął, odpinając pochwę z mieczem od pasa i rzucając oręż na łóżko. *** Sielanka ta jednak, jak wszystko co dobre, nie mogła trwać wiecznie. Nie był bowiem nawet w połowie drogi do Ville-de-Clee, gdy nagle zauważył w krzakach jakiś ruch… Po chwili ruchowi zaczął towarzyszyć dźwięk, a z krzaków wyskoczyła postać, jaką trudno spotkać w tych rejonach. Niewysoki człowiek, w dziwacznym, skórzanym pancerzu, o twarzy ciemnej i ogorzałej od słońca zerwał z głowy swój kapelusz o nad wyraz szerokim rondzie i machnął nim, kłaniając się przed zatrzymującym swojego muła Bentem. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest to jakiś obcokrajowiec, najpewniej z samego południa- tam bowiem takie stroje były popularne. Tak, po chwili zastanowienia mnich stwierdził, że owy tajemniczy przybysz musi być południowcem, na co wskazywał zresztą nad wyraz ekspresyjny ukłon. - Wybacz mi, jaśnie panie, to zaskoczenie wywołane moim pojawieniem, lecz sprawa ma jest nad wyraz ważna- zaczął mówić z mocnym akcentem, a jego twarz rozjaśnił na chwile szelmowski uśmiech- Me imię Andre, a moja prośba jest krótka- oddajcie mi, przyjacielu, swego- chrząknął- rumaka. Moje nogi bowiem nie nastarczą mi na długo, a mojego konia puściłem wolno przy ostatniej zasadzce… Galopem puścić mu się kazałem do siedziby samego Franciszka I, a Zefir to stworzenie mądre, me słowa zrozumie… Jedynym komentarzem Benta był śmiech. - Och, jak widzę…- mruknął Al’Thor, po czym machnął lewą dłonią, by po chwili pojawił się w niej sztylet- Może teraz porozmawiamy? Każdy sposób na poznanie nowych osób jest podobno dobry… Ale tym razem niekoniecznie mogło się to skończyć dobrze, gdyż pewny siebie Bent szybkim ruchem ręki sięgnął po swojego „Świętego Karzyciela”. Zaiste, ciekawe zdarzenia mogły mieć miejsce na drodze do Ville-de-Clee… *** I gdy już obie strony miały się przełamać, gdy już któraś z nich miała się odezwać- otworzyły się drzwi, a w nich pojawił się Atter, sługa i przewodnik przydzielony na czas tej podróży przez samego Franciszka I. Niewysoki i powoli łysiejący człowiek, w tej chwili zaś jego twarz była wykrzywiona w jakimś grymasie pełnym strachu i smutku. - Proszę… Proszę zobaczyć… I ten zapach. Jeżeli śmierć miała jakiś zapach- to obie kobiety właśnie go czuły. Zapach śmierci, zapach zła, zapach… Smoka. *** - Panie…- odezwał się nagle Dederich powoli łamiącym się głosem- Tam… No tak, potężne zło zawsze ciągnie za sobą wiele tych mniejszych. Na granicy lasu, na ziemi, leżało parę ciał- kobiety i dzieci, nagie, obdarte ze wszelkich możliwych kosztowności. Zerżnęli, oberżnęli, a potem zarżnęli. I pewnie się urżnęli. Rycerz westchnął cicho- taki to świat. Gdyby chociaż mógł ich dorwać i ukarać ich stosownie do ich czynu plugawego… Nawet znalazłby ich ślad, ale gdzie zniósłby tak długi pościg, galopem zapewne… To już nie na jego zdrowie, nie na jego wiek. - Panie… Obok ruin, jakiś powóz…- wystękał ponownie giermek- chyba i jemu zaczęła przeszkadzać długa jazda konna. A do Ville-de-Clee jeszcze tyle drogi…
__________________ Kutak - to brzmi dumnie. Ostatnio edytowane przez Kutak : 26-06-2007 o 15:13. |