Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-06-2007, 20:14   #1
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Rycerska Rzecz

RYCERSKA RZECZ


Dwór- Karta przez większość uznawana za znak początku, wstępu do czegoś, najczęściej pojawiająca się na samym początku rozkładania. Niewielu jednak wie o tym, że symbol ten wywodzi się z wróżebnych kamieni plemienia Ten-Kaarh, gdzie przedstawiany był rysunkiem czaszki nad domem, zamkiem. Z tego też powodu wielu wróżbitów uważa, iż karta ta to także oznaka nadchodzącego niebezpieczeństwa…”
„Kart Tarota Arishiańskiego Objaśnienia”, autorstwa Janny Gaździełło


Tego dnia nad Ville-de-Clee słońce było wyjątkowo dobrze widoczne. Żadne chmury nawet nie śmiały przeszkadzać promieniom tej ogromnej ognistej kuli w docieraniu tu, na tereny hrabstwa Arish. Nie tylko pogoda zresztą postanowiła tego dnia być posłuszna- na szlakach prawie nikt nie spotkał żadnej z bestii, ba- nawet w borze samego hrabiego, nieopodal Davis, tylko gryfy wychodziły ze swoich legowisk. Ludzie prawie zapomnieli o wszelakich bestiach. Prawie, gdyż wszyscy mówili tylko o jednej. O wielkim, potężnym i okrutnym smoku…

Na temat smoka każdy miał swoją teorię. Niektórzy zgadzali się z oficjalną, ogłaszaną w każdym prawie mieście przez heroldów informacją, jakoby była to ogromna bestia przybyła z samego serca Ziem Niczyich, a jedynym jej celem było zaspokojenie prymitywnych pragnień głodu i nieograniczonego okrucieństwa. Inne teorie były jednak daleko ciekawsze- jedni mówili o tym, iż smok jest nowym narzędziem terroru w rękach hrabiego, inni wspominali o kolejnym ataku, jaki może nadchodzić ze strony zdradzieckiego Geutrin, następni zaś, ci lepiej poinformowani w sekretach władcy, podejrzewali, iż może to być sprawka bestialskich szamanów, którzy podobno pilnują pracy w kopalniach. Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy byli pewni, iż żadnego smoka nie ma, a wezwanie rycerstwa i innych bohaterów to tylko pretekst do łatwego ich pojmania i zwiększenia swoich wpływów przez Franciszka I, syna Wilhelma.

W samym Ville-de-Clee ludzie aż palili się do walki. W tym całkiem sporym, bo już dziesięciotysięcznym miasteczku powstałym wokół ogromnego zamczyska, siedziby rodowej Franciszka de Clee, z godziny na godzinę przybywało zarówno bohaterów, jak i szumowin. Bo, jak powszechnie wiadomo, w takich miejscach oprócz rycerzy i magów, zawsze pełno będzie fałszywych duchownych, fałszywych czarodziei, fałszywych druidów, fałszywych alchemików, fałszywych rycerzy, fałszywych medyków, fałszywych bardów… Śmiało można rzec, iż z godziny na godzinę coraz trudniej było spotkać kogoś prawdziwie parającego się którymś z wzywanych przez hrabiego zawodów.

By jeszcze utrudnić życie nowoprzybyłym do miasta, ulicami przechodziły różnorakie procesje- kultu Powracającego, doświadczonych przez los rycerzy, obcokrajowców, ba- nawet tych, którzy byli przeciw mordowaniu jednego z ostatnich smoków! Wspomnieć jednak muszę, iż ci ostatni szybko zostali rozpędzeni, a potem wyłapani i powieszeni w natychmiastowym tempie. Tłok na ulicach był więc niesamowity, szczególnie zaś gdy weźmiemy pod uwagę bardzo chaotyczną zabudowę miasta- Ville-de-Clee to po prostu porozrzucane domostwa i kamienice, z czasem coraz to bardziej rozbudowywane, do tego stopnia, iż wieloma ulicami nawet najmniejsza dwukółka nie przejedzie. Ten stan poprawia się dopiero gdy przedostaniemy się za mury- tam bowiem swoje siedziby mają tylko co znamienitsze zakony, w tym słynni Rycerze Dębu, z Franciszkiem I na czele.

Komu jednak było pisane przekroczyć tą bramę…?
***
Nawet tak słonecznego dnia ciasny i niemal pusty pokój w klasztorze wydawał się Janowi strasznie ciemny. Jedynie małe okienko blisko sufitu pozwalało na chwilę zaglądnąć słońcu do środka- to stanowczo za mało! Na dodatek stół i ława, przy której został usadzony, znajdowała się dokładnie po drugiej stronie tej „celi” cuchnącej stęchlizną. Czy tak właśnie ma wyglądać siedziba Rycerzy Dębu, najpotężniejszego z zakonów rycerskich w tym pieprzonym hrabstwie!?

- Masz. Jedz.- warknął Ludwik, kładąc na stole misę pełną kaszy ze skwarkami.

No tak, słynna, rodzinna życzliwość. Cóż jednak było począć- po ostatniej nocy z baronową musiał się gdzieś ukryć, bo jego tropem wyruszyło dwóch naprawdę nieźle zbudowanych siepaczy, z którymi z pewnością nie miałby żadnych szans się dogadać. Nocą więc, schowany w wozie pełnym siana, wjechał do „wewnętrznej warstwy” Ville-de-Clee i pobiegł szukać swojego brata, by prosić go o schronienie.

Niestety, brat z wiekiem nie zaczął go traktować poważniej. Co gorsza, po jego wielu wyprawach na krańce Imperium i paru wierszach obśmiewających dogmaty wiary w Powracającego, Ludwik najzwyczajniej w świecie gardził Janem. „Zdrajca”, tym słowem najczęściej określał swojego młodszego brata. Zdrajca Arish, zdrajca rodziny… No, ale zawsze mogło być gorzej- w końcu zgodził się, by Jan został tu na parę dni, ba- mówił nawet coś o tym, że będzie miał dla niego małą propozycję!

- Miód już się skończył, później popijesz sobie wodą.- odezwał się jakby od niechcenia Rycerz Dębu i usiadł na ławie, naprzeciwko brata.- A teraz opowiadaj, coś tak naprawdę przeskrobał. I co masz zamiar robić później…- westchnął, odpinając pochwę z mieczem od pasa i rzucając oręż na łóżko.

***
Muł stękał i parskał, wzdychał i prychał- lecz nie dawało to niczego. Ciężar Benta bowiem nie chciał zmaleć, ba- z każdym gryzem kiełbasy zajadanym przez tego na pozór nawet sympatycznego i przygrubawego mnicha owy ciężar rósł! Sam jednak duchowny był zadowolony- podróżował bowiem w spokoju traktem, ba- każdy niemal rycerz witał go zgodnie ze wszelkimi zasadami klasztorów, niektórzy nawet płacili mu za błogosławieństwo w walce ze smokiem!

Sielanka ta jednak, jak wszystko co dobre, nie mogła trwać wiecznie. Nie był bowiem nawet w połowie drogi do Ville-de-Clee, gdy nagle zauważył w krzakach jakiś ruch… Po chwili ruchowi zaczął towarzyszyć dźwięk, a z krzaków wyskoczyła postać, jaką trudno spotkać w tych rejonach.

Niewysoki człowiek, w dziwacznym, skórzanym pancerzu, o twarzy ciemnej i ogorzałej od słońca zerwał z głowy swój kapelusz o nad wyraz szerokim rondzie i machnął nim, kłaniając się przed zatrzymującym swojego muła Bentem. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest to jakiś obcokrajowiec, najpewniej z samego południa- tam bowiem takie stroje były popularne. Tak, po chwili zastanowienia mnich stwierdził, że owy tajemniczy przybysz musi być południowcem, na co wskazywał zresztą nad wyraz ekspresyjny ukłon.

- Wybacz mi, jaśnie panie, to zaskoczenie wywołane moim pojawieniem, lecz sprawa ma jest nad wyraz ważna- zaczął mówić z mocnym akcentem, a jego twarz rozjaśnił na chwile szelmowski uśmiech- Me imię Andre, a moja prośba jest krótka- oddajcie mi, przyjacielu, swego- chrząknął- rumaka. Moje nogi bowiem nie nastarczą mi na długo, a mojego konia puściłem wolno przy ostatniej zasadzce… Galopem puścić mu się kazałem do siedziby samego Franciszka I, a Zefir to stworzenie mądre, me słowa zrozumie…

Jedynym komentarzem Benta był śmiech.

- Och, jak widzę…- mruknął Al’Thor, po czym machnął lewą dłonią, by po chwili pojawił się w niej sztylet- Może teraz porozmawiamy?

Każdy sposób na poznanie nowych osób jest podobno dobry… Ale tym razem niekoniecznie mogło się to skończyć dobrze, gdyż pewny siebie Bent szybkim ruchem ręki sięgnął po swojego „Świętego Karzyciela”. Zaiste, ciekawe zdarzenia mogły mieć miejsce na drodze do Ville-de-Clee…

***
Vilemo z pewnością nie była w dobrym nastroju. Nie dość, że jej ważna wizyta u samego hrabiego Franciszka I nie mogła się odbyć w Davis, to jeszcze do jej luksusowego powozu wsadzono jakieś dziecko! Sara, bo tak przedstawiła się dziewczyna, w prawdzie przez większość trwającej już pół dnia podróży zapatrywała się w krajobraz za oknem lub bawiła się dziwaczną tasiemką na ramieniu, ale i tak straszliwie drażniła tą naprawdę bogatą kobietę. W końcu ni to się zdrzemnąć, ni nawiązać rozmowę… I jeszcze te jej oczy. Oczy małej Sary wbijały się gdzieś głęboko do umysłu… Jakby ktoś kazał tej dziewczynce zbyt wcześnie dorosnąć.

I gdy już obie strony miały się przełamać, gdy już któraś z nich miała się odezwać- otworzyły się drzwi, a w nich pojawił się Atter, sługa i przewodnik przydzielony na czas tej podróży przez samego Franciszka I. Niewysoki i powoli łysiejący człowiek, w tej chwili zaś jego twarz była wykrzywiona w jakimś grymasie pełnym strachu i smutku.

- Proszę… Proszę zobaczyć…


Zza zasłony lasu wyłaniał się sypiący się wiatrak. A zaraz za nim- zgliszcza całkiem sporej wsi. Widać było połamane w panicznej ucieczce stragany, samotną studnię na środku pustego rynku, gruzy, popioły i kości… Ludzkie kości. W paru miejscach jeszcze się dymiło, wciąż płonął tylko jeden budynek, chyba jakiś ratusz.

I ten zapach. Jeżeli śmierć miała jakiś zapach- to obie kobiety właśnie go czuły. Zapach śmierci, zapach zła, zapach… Smoka.
***
Dziesięć minut galopem dalej, na sporym wzgórzu zatrzymał się sam sir de Valsoy. Wiedział, że zastanie taki widok podczas swojej podróży, lecz wcale mu to nie pomogło. Widok zrównanej z ziemią wsi zawsze porażał, nawet tak uznanych na świecie bohaterów jak Archibalda. Uznanych? Prychnął cicho. Kto wie, dziś pewnie już nikt nie wierzy w jego czyny…

- Panie…- odezwał się nagle Dederich powoli łamiącym się głosem- Tam…

No tak, potężne zło zawsze ciągnie za sobą wiele tych mniejszych. Na granicy lasu, na ziemi, leżało parę ciał- kobiety i dzieci, nagie, obdarte ze wszelkich możliwych kosztowności. Zerżnęli, oberżnęli, a potem zarżnęli. I pewnie się urżnęli. Rycerz westchnął cicho- taki to świat. Gdyby chociaż mógł ich dorwać i ukarać ich stosownie do ich czynu plugawego… Nawet znalazłby ich ślad, ale gdzie zniósłby tak długi pościg, galopem zapewne… To już nie na jego zdrowie, nie na jego wiek.

- Panie… Obok ruin, jakiś powóz…- wystękał ponownie giermek- chyba i jemu zaczęła przeszkadzać długa jazda konna.

A do Ville-de-Clee jeszcze tyle drogi…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.

Ostatnio edytowane przez Kutak : 26-06-2007 o 15:13.
Kutak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172