Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2008, 12:04   #11
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Brandis, Feide Carbonne, Dersitto Bumblebee

- Hehe. Patrz jak ma gadane. A mówiłeś ze nie ma podejścia. Spójrz na jej minę jak pokraśniała. – Powiedział Niziołek odrywając Brandisa od flaszki. Parę kropli cennego trunku zaginęło gdzieś na wieki w gęstej brodzie krasnoluda. Niziołek wolał nie wiedzieć, jaki los je tam czeka. Feide zasłoniła usta wachlarzykiem aby rycerz nie widział jej rozbawienia. Przypadkiem usłyszała rozmowę krasnoluda i niziołka.

- Takie słowa w co drugiej bajce i opowieści dla dzieci są, o smoku to samo… choć nie zawsze – Przypomniał sobie swe ostatnie na smoka polowanie - a potwora owego nigdy nie znajdzie, a jeśli znajdzie to zginie więc tak czy siak nie pochędoży.

- No Bogowie. – Niziołek parsknął śmiechem i uderzył ręką o stół, po czym zmiarkowawszy się nieco, dodał ciszej - Ty myślisz ze mu stan rycerski chędożyć nie pozwala? To dopiero bajki są mój brodaty przyjacielu. Spławił ją po rycersku ot co.

- On każdą tak po rycersku spławi bo serce swe oddał już tej która mu da jak smoka ubije, a o ubijaniu smoka już wcześniej mówiłem. - Spławił po rycersku? Jak on mógł? - Feide zasmuciła się, nikt jeszcze tak jej nie znieważył, miała plan, a przez tego zadufanego rycerzyka od siedmiu boleści nie zrealizowała go.

- Głowę daje, że stale odwiedza burdel u Róży. Ten wiesz... co to nieludzi nie wpuszczają. Nawet szczury się nie mnożą tak jak ludzie.
Dersitto najwyraźniej nóżek „czerwonej sukienki” przemęczać nie chciał i ponownie powiedział.

- No mówię siadaj dziewczyno z nami i napij sie... eee.. no tak mój brodaty przyjaciel lubi gorzałkę więc nie wiem czy dasz radę. Wczoraj jeszcze było czerwone redańskie, ale ktoś wychlał ostatnie antałki. Tak czy siak siadaj i mów co cię sprowadza do tego zaścianka. Ten tu rycerz i tak z nami jedzie do tej całej Dalii.

Feide spojrzała na niziołka, po czym nie czekając na odpowiedź osłupiałego rycerza siadła przy stole, rozejrzała się dookoła - Nawet porządnego faceta nie ma, a niech ten rycerz się w rzyć kopnie - po czym lekko smutnym tonem rzekła :

- Chętnie się napiję...

- Nie pomyślałbym, iż Pani to lubi, cóż, pozory mylą jak widać, Brandis mnie zwą, ej Ty tam oberżysta! Tak do Ciebie mówię, daj nam dodatkowe naczynie, byle ładniejsze od tych… bo to nie dla mnie, ani innych stworów ciemności.

- Tak naprawę do wielką panią nie jestem i się nie uważam za ową, a zwą mnie Lady...[/i]- urwała chwilę - yy znaczy się Feide – Po tych słowach karczmarz doniósł nowe naczynie a krasnolud nie czekając nalał do pełna.
Niziołek patrzył z niekłamanym zainteresowaniem na kobietę pijącą lokalny bimber niczym syn kowala. Zapomniawszy o przyziemnym napastniku, który jeszcze przed chwilą wpadł pod ich stół, ponownie zaczął majtać nogami.

- A co Ciebie sprowadza do Doliny Kwiatów? -Rzekła Feide wpatrując się w krasnoluda - Czyżbyś szukał kolejnych naiwnych na karty??

- Naiwnych? Cóż, chętnie zagram z kimś wymagającym, nie będę płakał jak przegram, lecz każdy grosz się przyda. A co mnie sprowadza? Długa historia – Odpowiedział i pogładził brodę wyraźnie zamyślony

„Czerwona sukienka” zaśmiała się głośno zakładając nogę na nogę słysząc odpowiedź krasnoluda, rozpór z jej sukienki odsłonił spory kawałek uda, szybko poprawiła ją z powrotem. Dersitto dopiero po chwili oderwał mokre usta od słodkawej śliwowicy. Świat od razu stał się jakiś taki weselszy –

- Ja jestem Dersitto Bumblebee i widzi mi się, że jak na "małą panią" masz cholernie zadbane ręce... grywasz na czymś może?

Feide chwyciła trunek w ręce i zaczęła bawić się szklanką - Otóż zdarza mi się grywać od czasu do czasu...

- Niech ci będzie Feide... ooo chyba zaczynają coś mądrego gadać...
Wszyscy spojrzeli na żołnierza stojącego na stołku z niewielkim zaciekawieniem, w końcu to, co w butelce było znacznie ciekawsze.

- E tam, ciekawiej prawił spasiony starosta Mahakamu, a każdy krasnolud powie Ci jakim on był nudziarzem. – Do uszu Brandisa doszły słowa: „Do robót zgłosił się już krasnolud Brandis…”- Kurwa, od razu per „krasnolud” z miejsca dyskryminacja rasowa ale czego ja się mogłem spodziewać. Proponuję się napić. - Feide znudzona zaczęła się rozglądać.

W tym momencie drzwi karczmy otworzyły się, a do środka wszedł, dziwaczny ubrudzony jegomość.
Niech ktoś go stad wyrzuci, na bogów śmierdzi jakby do gnojówki wpadł, Pomyślała czerwona sukienka, po czym z impetem zaczęła się wachlować. Nie wiedziała kim był ów niechlujny gość.

Krasnolud otworzył flaszkę, i nalał każdemu. Zerknął tylko przez chwilę na wiedźmina, by wrócić zaraz do swej butelki. Ciszy nie lubił, bardzo nie lubił, zwłaszcza takiej w której słychać było niemal szczekanie zębami i czuć było smród robienia w gacie na sam widok powodu owej ciszy. Może i ryj miał paskudny, śmierdział i wyglądał okropnie, ale pozostawał „człowiekiem” który z pewnością był lepszy niż gdyby do karczmy wpadła wataha ghuli, lub ekshibicjonistów, lub starców śmierdzących gorzej od wiedźmina, choć o to trudno by było.
Kompani z chęcią przyjęli napitek i wypili duszkiem wraz z krasnoludem. Z obserwacji Brandisa, Dersitto jak i on sam z niejednego pieca chleb musiał jeść gdyż gorzałka na nim większego wrażenia nie zrobiła, czego nie można było o ich towarzyszce powiedzieć...której nawet wymsknęło się głośne „O cholera” które pasowało do niej nie przymierzając jak świnia do klaczy. Feide kiwała się już lekko rzucając nowo przybyłemu zdegustowane i trochę rozlatane spojrzenie, a to dobrze na przyszłość nie rokowało, krasnolud postanowił zainterweniować nieco.

- Feide jeśli będziesz chciała przystopować lub zwolnić to powiedz, jeszcze nie piłem z ludzką kobietą gorzały - Usprawiedliwił się -

- To wiedz że khobiety ludzkie lepsze w piciu są od chopów. A tak!! - Feide łyknęła dwie kolejki na raz-
Krasnolud zaśmiał się w myśli gdy nagle w bok szturchnął go Niziołek.
- Śwarna dziewka jesteś Feide! – Trochę jednak nie dawało mu spokoju, czemu ta kobieta tak bardzo chce się upodlić przed nieznajomymi. Nic to.
Wiedźmin nie zwracając na nikogo uwagi przeszedł przez całą izbę i zniknął gdzieś na zapleczu. Niziołek nie omieszkał zauważyć, że dziesiętnik Bratek otarł z ulgą spocone, czerwone czoło, a mężny Sir Roderick zdjął trzęsącą się dłoń z rękojeści miecza. Jednemu bęcwałowi oberwie się dziś po uszach.

- Taak i wszystkie elfie chude szkapy nie mają szans - Feide zaśmiała się wesoło.
Brandis parsknął głośno o mało co trunkiem się nie zalewając. Dobrze, że łóżko blisko to się odniesie w razie potrzeby.
- Tak tak, gdzieżbym śmiał w słowa szlachetnej Pani wątpić – Odwrócił głowę by się nie śmiać
- Zacni panowie widzę ,że porządni z was druhowie - powiedziała uśmiechając się ładnie - w przeciwieństwie od tego nadętego rycerzyka, niech go szlag jasny trafi i pieruny ogniste - Pomyślała i skrzywiła się nieco.
- Pewnie, że zacni, jedyni tacy na całym kurwa kontynencie i ja tu jestem od rozlewania, zrób sobie przerwę.

- Karczmarz polej no znowu! - Feide machnęła do niego o mało nie spadając z krzesła co można było uznać za zły omen, całe szczęście krasnolud przytrzymał ją przez przypadek tego i owego dotykając, kobieta jednak było już w innym świecie i nie zwróciła uwagi, może nawet nie poczuła, któż wiedzieć może. Spojrzała na krasnoluda wrogo i trochę niewyraźnie poprawiając sukienkę.
- Poradzę sobie...- powiedziała. Chwilę przy stoliku zapadła cisza, którą zaraz przerwał niziołek.
- A tak poważnie, to nie dziwi was, że Demewand kazał przenieść ten cholerny festyn na jakieś zadupie w dolinie?
Krasnolud szturchnął niziołka w bok cicho mówiąc tak by tylko on usłyszał.
- Tylko nie tematy egzystencjalne, spójrz na nią ledwo siedzi jeszcze taki rejwach zrobi że z butów powyskakujemy – Znów się roześmiał -

- Mi tam wszystko jedno gdzie festyn się odbędzie... najważniejsze to…- Powiedziała urywając w pół zdania - Kurwa opanuj się dziewczyno zaraz wszystko im powiesz...- zbeształa sama siebie w myślach. Świat wirował coraz bardziej. Feid podparła głowę ręką ,aby jakoś go zatrzymać, mimo tego odmówić sobie trunku nie umiała. Chwyciła za nalany kubek i ponownie wychyliła do końca, przez moment próbując skupić zmącony wzrok na dnie pustego naczynia odbijającego jej zniekształconą podobiznę. Potem poczuła już tylko jak kubek wbija jej się w nos i zapadła w błogą i tak dobrze znajoma ciemność.
Brandis z niziołkiem patrzyli przez chwilę w milczeniu na „czerwoną sukienkę”. Ręka podtrzymująca głowę w pozycji pionowej omsknęła jej się na dół, po czym dziewczyna osunęła się na stół nie zdążywszy nawet odstawić od ust glinianego kubka, który teraz służył jej za podpórkę czaszki. Dersitto westchnął ciężko:

- No dobra, ty ją zabierz do pokoju, a ja zapiszę siebie i ją na Festiwal, bo ona chyba też tam zmierza... a jak nie to i tak będzie wesoło. Potem dokończymy flaszkę coby gorsi od nas nie wypili. – Zastanawiał się jeszcze przez chwilę jakby nie był pewien czy coś powiedzieć, ale w końcu nie wytrzymał i zaśmiał się towarzysko – Tylko nie legnij tam na niej, bo wtedy sam to skończę a antałek prawie pełen!

- Wiedziałem, że tak się to skończy -Powiedział beznamiętnie- Cóż, jeśli chłopi piją gorzej od niej to z żadnym pić nie będę i we dwóch obalimy zapas Nilfgardzkiego cesarza. Tylko który pokój to jej? Karczmarz musi wiedzieć.
Posadził Feide tak by nie zwaliła się pod stół i podszedł do gospodarza.
Spójrz tam -Pokazuje palcem “czerwoną sukienkę”-
- Gdzie jej pokój? Jak widzisz nie wytrzymała i musim ją odnieść, niech ludzie nie widzą jej w takim stanie, a może Ci stół zarzygać.
- Obserwowałem i w głowę zachodziłem ile wytrzyma, toż to samobójstwo w szramki na trunki stawać z krasnoludem i niziołkiem dla takiej niewiasty,wejdź po schodach na górę, idź w lewo i jak dojdziesz do końca korytarza jej pokój po prawicy Twojej, masz tu drugi klucz, tylko oddaj. -Rzekł dobroduszny karczmarz-
- Dzieki... a i jeszcze jedno, miskę jakąś daj, wiesz po co, masz tu denara za wypożyczenie.
Karczmarz poszedł na zaplecze i przyniósł niewielką miskę, przyjrzał się jej krytycznie i powiedział.
- Bierz, tylko odnieś, brudną lub czystą, obojętne.
- Sie wie.
Brandis wziął miskę w rękę i podszedł do stołu przy którym Feide “wypoczywała”, przerzucił ją przez ramię i uda się na górę. Lekkaś Otworzył drzwi i wszedł nie zapominając o misce, którą musiał położyć by drzwi otworzyć. Położył biedaczkę na łóżku a obok niej miskę. Zaśmiał się jeszcze na jej widok i wyszedł zamykając drzwi, miała przecież swój klucz, a wziął od karczmarza żeby nie było że jej grzebał... gdzieś po kieszeniach.

Dersitto zeskoczył z drewnianej ławy, na której siedzieli i przeciągnął się głośno. W izbie zapanował ponownie gwar licznych męskich głosów, czego zapewne nie tylko jemu brakowało przy wejściu wiedźmina. Poprawił swój zielony kaftan z naszywaną koźlą skórą i zabrał rękawiczki na wszelki wypadek. Ruszył w kierunku siedzącego przy jednym ze stolików dziesiętnika Bratka, który właśnie usiłował wyperswadować jakiemuś człowiekowi, że nie potrzebują ósmego poganiacza wołów. Niziołek przepchnął się do samego stolika, co nie było trudne zważywszy na jego wzrost i wypalił.

- Dersitto Bumblebee i eee... - Jak jej było? Feide zgłaszają się do rozwieszania ozdób i organizacji robót dekoracyjnych. Mamy doskonałe doświadczenie i jeszcze tego roku pomagaliśmy w pracach nad Dniem Letniego Przesilenia w podwyzimskim Bigołaju. Ja wlezę na każdą chatę, dom czy drzewo, a ona dobiera ozdoby do istniejącego już naturalnego wystroju tak by dawało najlepszy efekt... ponadto jest świetnym grajkiem. Jak znacie Dziesiętniku balladę o Ostatnim Antałku Śliwowicy to to właśnie jej autorstwa. – To powiedziawszy spojrzał wesoło w oczy przyglądającemu mu się obojętnie żołnierza. Ten po chwili zerknął w papier, który leżał przed nim na stole i mruknął pod nosem:

- Taaak, jest wakant dla was. – odwrócił jedną z kartek i wyciągnął poplamiony arkusz papieru z pieczęcią namiestnika. - Tylko musicie się podpisać... albo przynajmniej postawić krzyżyk. Gdzież jest ta kobieta?
- No właśnie niestety nie wytrzymała do ogłoszenia listu i udała się na spoczynek. Ciężki dzień drogi za nami wszystkimi i dobrze by było już to zakończyć.

Dziesiętnik Bratek przez chwilę taksował niziołka spojrzeniem znużonych oczu. Wydawało się, że ma faktycznie dosyć papierkowej roboty, do której nie został stworzony, a w dodatku przydział do tego mydłka Rodericka też dawał mu się we znaki.
- Dobrze – rzekł w końcu poprawiając świeżo wyczyszczoną kolczugę i podał niziołkowi kałamarz z piórem – Podpisz was oboje.
- Ależ pewnie – odparł uradowany Dersitto. Rzucił tylko zaniepokojonym okiem na stół, na którym czekał na nich samotny antałek śliwowicy. Dobrze by było coś do niego zakąsić. Jak by mieli półgęski piwne to by była pełnia szczęścia. Nagryzmolił imię swoje i „czerwonej sukienki”, po czym zostawiwszy dziesiętnikowi jego pióro wrócił do stołu. Coraz więcej gości się schodziło a miejscówka była przednia, bo na zimny jesienny wieczór nic nie jest tak przyjemne jak butelczyna gorzałki przy tlącym się palenisku...
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 15-03-2008 o 22:01.
Bronthion jest offline  
Stary 15-03-2008, 17:38   #12
 
Pan Łukasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetny
Don Fiasco

- Będzie pani zadowolona, pani Karlo – skwitował młodzieniec – ja jestem jak skórzany pasek, niby cienki, ale w rękach nie rozerwiesz, a jakby kto chciał się powiesić w stajni, to też się nada.

Don zamarł w pozycji stojącej i wysłuchał odczytu. Uśmiechnął się wymownie do swojej rozmówczyni i usiadł dopiero, gdy żołnierz skończył.

- No… - zwrócił się do wszystkich – wygląda na to, że od jutra jesteśmy na szlaku, a na szlaku trzeba sobie pomagać. Jestem Don Fiasco, kurier, do usług.

Wtedy wszedł charakternik. Chłopak przyjrzał mu się uważnie okazując duże zainteresowanie, przez moment wyglądał jakby spotkał starego znajomego. Śledził wzrokiem oddalającego się mężczyznę i na chwilę zamilkł. Na jego czoło wstąpił intensywny mars świadczący o odbywającym się wewnątrz czaszki procesie myślenia.

- Zaraz wracam – rzucił do stolika i ruszył za wiedźminem.

Gdy doszedł do drzwi, zapukał i nacisnął klamkę. Niechże się szczęście ode mnie nie odwróci – zamknięte; będę gadał przez drzwi.

- Wyście wiedźmin Beres, mistrzu? Ja jestem Don Fiasco, kurier, pozdrowienia od wspólnej znajomej - wdówki Anielki z Mariboru. Kazała Wam przekazać wiadomość. Oto ona…-chrząknął wymownie – Wyście kiep i cham, którego słowa się w gówno obracają, a wasze przyrodzenie niechaj uschnie i się skurczy, choć – jak powiedziała – w materii kurczenia dużego zakresu możliwości nie ma – chłopak cedził słowa ostrożnie, choć bez strachu – Pamiętajcie, że ja do Was nic nie mam. Co więcej pani Anielka kazała wam jeszcze ryja obić, co wam wspaniałomyślnie odpuszczam, bo przemocą się brzydzę.

Odszedł od drzwi nie czekając na reakcję. Czas rozejrzeć się po tej budzie – pomyślał i tak też uczynił. Podszedł do każdego dostępnego okna, aby zobaczyć co jest za nim i jak jest zamknięte. Zerknął do otwartego pokoju przez uchylone drzwi. Wparował do kuchni i spiesznie się z niej wycofał, zanim zrugał go kuchenny. W tym fachu liczą się szczegóły: skrzypiący schodek, umiejscowienie haczyka zamykającego okiennice, czy nerwowość obsługi.

Wrócił do głównej sali, zgrabnie wymijając krasnoluda obarczonego seksownie ubranym „ładunkiem”, i ustawił się za niziołkiem tworząc kolejkę do zapisów. Gdy Dersitto Bumblebee skończył, powiedział:
- Panie Bratek,, nas też pan dopisz. Karla Bijoux, malarka i Don Fiasco, ochroniarz – imiona i nazwiska wyrecytował powoli czekając na piszącego dzisiętnika – Sztukę będziemy czynić. Malarstwo. Ja, to i w robocie coś pomóc mogę, w końcu po to mam ręce, ale pieniądz za robotę to mus, inaczej się zwyczajnie odechciewa. Pisać nie umiem, pani Karla podpisze.

Odwrócił się i szurając butami wrócił do stolika. Ponownie przysiadł się jak do siebie.

- Jeśli pozwolicie, to chętnie się z wami napiję. Wprawy wielkiej nie mam, ale – spojrzał łakomie na antałek – raduje mnie myśl na wieczór w jego towarzystwie... i waszym, ma się rozumieć też. Wie ktoś może jak daleko to Dalia? Którędy? Ja okolicy nie znam, a jednak lepiej to i owo przed drogą wiedzieć, nawet jak z dużą karawaną się podróżuje i drogi zgubić nie sposób.
 
__________________
wchodzimy pierwsi, wychodzimy ostatni
Pan Łukasz jest offline  
Stary 17-03-2008, 20:23   #13
 
Hawkmoon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputację
Anielka? A co to za stwór? Chyba wiem, ale to było dawno. Chciałbym tylko zobaczyć, jak ten młodzian stojący jeszcze przed chwilą przed drzwiami próbuje obić mi mordę...

Wiedźmin uśmiechnął się do swoich własnych myśli.

Nie będę dawał mu nauczki. W końcu to tylko kolejny uwiedziony przez wspomnianą Anielkę.

Ten spis ludzi wyjeżdżających na festiwal nie dawał mu spokoju. W końcu sam miał zamiar jechać do Dol Blathanna. Z głośnym jękiem wstał z łóżka. Sprawdził kurtkę... jeszcze mokra. Zaklął pod nosem. Przypasał miecz jednoręczny i sztylet i po zamknięciu drzwi zszedł po schodach na dół.

Szedł tak, noga za nogą, zamyślony, aż nagle wyrwała go z tego stanu wrzawa. Był już niedaleko wejścia. Odetchnął głęboko i wmaszerował do sali.
Podszedł do Bratka i pochylił się opierając ręce na stoliku, co sprawiło, że żołnierz odruchowo cofnął się przy tak bliskim spotkaniu z twarzą Beresa.

Dopisz i mnie. Beres - wiedźmin. A każdy wie, że jak na karawanę wyleci duże paskudztwo, takie jak wywerna, to wszyscy biorą nogi za pas, tylko wiedźmin zostaje

Jego wargi wykrzywił grymas.

Wszyscy uciekają, a potem za truchło płacą psie pieniądze. Ale takie jest życie. Ja narażam życie, a potem próbują mnie okraść, a jeśli nie, to i tak jest to nieopłacalne. Ale co mam robić? Hodować buraki?
Poczekał na odpowiedź, po czym dosiadł do jedynej kompanii, która nie była żołnierzami ani wieśniakami, a mianowicie do młodzieńca, niziołka i krasnoluda.

Ta mieszanka kulturowa może w każdej chwili wybuchnąć. Będzie zabawnie.
Zawołał - Barman! Kolejka dla całego stolika! - i po chwili, gdy już popijał miejscowy bimber rzekł:
Witam was. Czy wy także - dziwnym zbiegiem okoliczności - jedziecie do Dol Blathanna? W kompanii zawsze raźniej, bezpieczniej i jest z kim wypić. - tu wiedźmin upił z kufla.

Swoją drogą ciekawe, czy elfy zainteresują się tym, co przewożą tą karawaną.
 

Ostatnio edytowane przez Hawkmoon : 17-03-2008 o 20:25.
Hawkmoon jest offline  
Stary 19-03-2008, 12:18   #14
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
„Hooouuuu! Hooouuu! Hou!
Czekajcie klienty!
Wnet wam pójdzie w pięty!
Rozleci się ten burdel
Aż po fundamenty!
Hooouuuu! Hooouuu! Hou!”


Słynna mahakamska pieśń bojowa.
„Pani Jeziora”

„Dobry Elf, to martwy Elf.”

Marszałek Milan Raupenneck
„Krew Elfów”




Wieczór w karczmie „Tańcząca Gęś” mijał nad wyraz spokojnie. Rambert w milczeniu cedził swe myśli na papier, co sprawiało mu nie lichy ból, sądząc po jego wymownej minie. Żołnierze wytoczyli ze składziku kilka antałków przedniego piwa i na koszt skarbnicy Aldersbergu zaczęli świętować wyjazd do Dol Blathanna. Cny rycerz Roderick cały czas prawił jakieś mądrości z karczmarzem. Przez jakiś czas rozmowa żołnierzy zeszła na tor, naśmiewania się ze śmierdzącego hycla, który wszedł do karczmy, ale dopiero gdy się schował. Gdy Feide udała się na przymusowy spoczynek a Beres zszedł do izby, nagle zapadła niezręczna cisza. Smród rozszedł się na całą izbę. Widać jedna kąpiel to za mało. Niestety wiedźmin trochę za późno doszedł do takich wniosków.

- Dopisz i mnie. Beres - wiedźmin. A każdy wie, że jak na karawanę wyleci duże paskudztwo, takie jak wywerna, to wszyscy biorą nogi za pas, tylko wiedźmin zostaje.

Bratek nie wiedział, czy najpierw zerzygać się mu na twarz, czy może wpierw mu odpowiedzieć, żeby się chędożył hycel śmierdzący. Wybrał inne rozwiązanie. Złapał za kubek gorzałki Brandisa i wychylił duszkiem. Oczy wyszły mu jak zarzynanemu warchlakowi. Poczerwieniał na twarzy, wstał i uderzył pięścią w stół. Rękawica kolcza spotęgowała efekt i wszyscy jeno patrzyli co się wydarzy.

- Nie potrzebuje hycla, dziwoląga, cyrkowej małpy ani innych… - Rambert skończył szybko wywody. Twarz wiedźmina nie wyglądała zbyt sympatycznie. Dziesiętnik domyślił się, że przesadził z doborem słów. – Na najświętszą Melitele wiedźminie śmierdzisz jak… Tego się nawet powiedzieć nie da.

Z głębi izby wyszedł chłop. Jakby zmora pojawił się znikąd. W tym półmroku z jego charyzmą nie dziwota, że nikt go nie zauważył. Łachy jakieś wsiowe typowo. Buty na rzemień powiązane i siekierka za pasem. Co bystrzejsi domyślili się, że bynajmniej miejscowy to on nie jest. Chłop w końcu odezwał się.

- Bądźcie pozdrowieni. Ja do wiedźmina sprawunek jeno mam.
- Zgiął się kilka razy lekko i podszedł do Beresa.

Wiedźmin szybko się domyślił, że to chłop, który go przy bramie spotkał. Sołtys ze wsi w Dol Blathanna imieniem Jarre. Rambert oburzony całym zamieszaniem, wstał i niemalże krzyknął do wieśniaka.

- No gadaj do cholery chamie, bo czasu nie mam.

Beres spojrzał krytycznie na dziesiętnika. Chłop już miał coś powiedzieć i wtrącił się wiedźmin.

- Już ja wiem o co chodzi Jarre. Wy dziesiętniku o pomoc nie proście, jak was co pogoni w Dolinie.

Wiedźmin wstał zamówił trunek i podjął temat o Elfach z podpitym towarzystwem. Don usłyszał jak ktoś z drugiego końca krzyknął, że do Doliny niecałe dwieście kilometrów.
W całe te przemyślenia wmieszało się wychwalanie pieska imieniem Akwamaryna. Wydawało się, że nic nie jest w stanie powstrzymać Karli. Nagle na stolik wstał Rambert i wydarł się na całą izbę.

- Szanowna Gawiedzi! Cny rycerz Roderick Śmiały na spoczynek się udaje. Z rozkazu jego nakazuje się wszystkim na spoczynek się udać i stawić skoro świt na placu przy bramie wschodniej. Dobrej nocy.



* * *

- Pobudkaaaa! – Cholernie głośny wrzask pobudził wszystkich przy wtórze uderzeń w drzwi. Niechybnie pięściami. – Wstawać lenie! Śpiochy chędożone, buce i inne dziewki! Na plac kurwa mać świta już dawno! Chlać się wam zachciało opoje!

Miłe powitanie z samego rana, było początkiem zapowiadającego się dla niektórych kaca. Beres i Brandis jako pierwsi znaleźli się na dole, jeszcze przed miłą pobudką jaką zaserwował jeden z żołnierzy dziesiętnika. Wiedźmin przyzwyczajony do picia z umiarem czuł się bardzo dobrze. Brandis powitał dzień z uśmiechem na twarzy, jajecznicą na stole i kuflem piwa w dłoni. Izba po wczorajszej zabawie była w opłakanym stanie. Rozwalone krzesła, które stały się narzędziem do walki między pijanymi żołdakami. Syf z jedzenia i trunków i czyjeś rzygowiny w kącie, które właśnie ścierał karczmarz. Brandis mocno się zastanawiał w duchu, czy karczmarz ich tu kiedyś jeszcze wpuści. Kufle i talerze z pułki na ścianie potłuczone a kominek szczochami zalany. Dwa stopnie schodów połamane. Powodem tego było wnoszenie się nawzajem do pokojów. Mówiąc krótko Brandis stwierdził, że popijawa była udana.
Feide z bólem zeszła na dół, ubrana według wskazówek dziesiętnika w strój podróżny, zdatny pod siodło. Smród w powietrzu przyprawiał ją o mdłości i odradzał śniadanie, przynajmniej na razie. Ze spakowanymi rzeczami usiadła przy stoliku. Całą reszta towarzystwa jak wyżej nie czuła się w stanie, nawet zejść pod chodach na dół. Największy wyraz współczucia należał się chyba dwóm żołnierzom, którzy na rozkaz rycerza, zabrali z pokoju Karli jej rzeczy spakowane w potężne kufry. Zatrzymali się przy wyjściu.

- A wy co do cholery?! Ruszać dupy na plac! Czekają tam tylko na was. – Ryknął żołnierz.

Droga na plac niczym na Kraniec Świata. Myślą tą z bólem podzielił się Dersitto. Szybko został jednak uświadomiony przez żołnierza, że właśnie tam się wybieracie. Jesień tego roku była bardzo ciepła. Lato ciągło się i zapowiadał się wspaniały festyn. Słońce ogrzewało budynki Aldersbergu, nie oszczędzając też grupki skacowanych, brnących na plac. Zapach kwiatów unosił się w powietrzu co momentalnie pobudziło wasze zmysły, po wdychaniu karczemnego smrodu. Nikomu nawet nie chciało się odzywać. Prócz żołnierzy, którzy obgadywali co drugi tyłek kobiet, napotkanych na drodze. Plac przed bramą wschodnią był dosyć spory i aktualnie pogrążony w potężnym chaosie. Na środku stało pięć krytych wozów z herbem Aedrin. Załadowane po brzegi. Dwóch żołnierzy usilnie starało się wepchać kufry należące do Karli. Na tym samym wozie siedział ubrany w zielone fatałaszki bard.



Czapka wpadająca w lekki fiolet, nachodziła delikatnie na jego twarz. Lutnie miał na swoich kolanach, co nie trwał długo. Jeden z żołnierzy trzepnął go w łeb, co było znakiem, że już przyszła reszta grupy. Lutnia spadła na ziemię. Na szczęście była w pokrowcu i nic jej się nie stało. Kilka metrów obok stał Roderick w lśniącej zbroi. Obok niego koń. Obaj reprezentujący godnie herb Aldersbergu. Z rycerzem rozmawiała kapłanka.



Wszyscy szybko się zorientowali po jej szatach, że jest ze świątyni Melitele. Możliwe, że z Ellander gdyż Roderick wspominał coś o kapłankach z Ellander. Około dwudziestu zbrojnych krzątało się po placu i załadowywali resztę niezbędnego sprzętu na wozy. W około zbierała się grupa gapiów i dzieci biegających między nogami wojska. Już dostrzegliście po chwili dziesiętnika Bratka. Kolejna salwa nieprzyjemnego krzyku spadła na was tym razem z jego strony.


- Co to ma znaczyć! Mieliście się stawić skoro świt. Już mamy opóźnienie. Szlag by to trafił. Na trakcie, którym będziemy jechać została zaatakowana karawana kupiecka z Lyrii do Kaedwen i dwa nasze wozy, które miały dotrzeć do kopalni w górach. Nikt nie uszedł z życiem. Skończyły się kurwa żarty i żarciki. Namiestnik rozjuszony, że aż z niego kipi. Pono król w szał wpadł i obciął mu z kiesy finansów. Kaedwen się gotuje na granicy. Tylko patrzeć a jaka ruchawka z tego będzie. Syf mówię wam syf okropny. Nowe rozkazy dostaliśmy, ale pierwej przeczytam wam listę wczoraj sporządzoną i towarzyszy podróży poznacie.



Lista roboli w służbie Pana na zamku Aldersberg

Krasnolud Brandis – Majster rzemieślnik
Feide Corbonne – Dekoracje i Plan Festiwalu
Dersitto Bumblebee – Dekoracje
Karla Bijoux – Artystka i pomocnik
Don Fiasco – Pomocnik
Bard Jaśmin – Artysta i pomocnik



- Jaśmin łazęgo chodźże tu! No i to tyle. Aha… Jedzie też z nami Czcigodna Kapłanka Lilien ze świątyni Melitele w Ellander. Będzie nadzorować przygotowanie ołtarzu i planu ogólnego. Reszta pytań w drodze.

Jaśmin podszedł do grupy i uderzył w struny.

Ballada Jaśmina
 

Ostatnio edytowane przez DrHyde : 07-04-2008 o 23:56.
DrHyde jest offline  
Stary 21-03-2008, 12:59   #15
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Karla Bijoux

Karla wjechała na plac na skarogniadej klaczy. Alla Prima miała około 3 lat i 160cm. Był to ładnie zbudowany, prawie czarny koń, o nieco garbatym pysku, co widać było zwłaszcza z profilu. Nadawało to Alli lekko komiczny wygląd, potęgowany przez niebieskozieloną kokardę wplecioną w grzywę. I drugą w ogon. I Akwamarynę na siodle.
Natomiast suczka czuła się na koniu znakomicie. Siodło wykonane na zamówienie, pozwalało jej przyjąć wygodną pozycję. Pochylona w siodle malarka karmiła oba stworzenia przysmakami wyciąganymi z sakiewki.
Sama Karla, ubrana oczywiście na niebiesko, miała na sobie wygodny strój do jazdy konnej. Jedynie odkryte ramiona psuły wizerunek wytrawnej podróżniczki. Ale nie wrażenie estetyczne. Cóż. Jedno z głównych przykazań mody brzmiało, nie pokazuj nigdy za wiele, ale lepiej za wiele niż nic. Karla przykazań przestrzegała. Zwłaszcza, gdy miała obok siebie piękną konkurentkę.
Głowę przykryła błękitną chustką, tak, że widać jej było tylko oczy i nos. U paska trochę jej przeszkadzał sztylet, którego inkrustowana masą perłową rękojeść wystawała z pochwy. Karla nieprzyzwyczajona do noszenia broni raz po raz go poprawiała. Do siodła przytroczony miała niewielki bukłak i dwie skórzane tuby.
Aż westchnęła gdy bard dostał od ponurego wojaka w ucho, a lutnia spadła na ziemię. Podjechała do muzyka.
-Trzeba pamiętać komu wieczorem napluć do kubka – powiedziała cicho - nawet mała zemsta daje poczucie satysfakcji i wpływa na poprawę samopoczucia. A dla artysty dobre samopoczucie i satysfakcja to najlepszy grunt pod wielkie dzieło – uśmiechnęła się ciepło do barda.
- Co prawda niektórzy twierdzą, że cierpienia miłosne, ale słyszał pan, żeby Gabor Wielki cierpiał z miłości? To był wielki wieprz i brzuch nie pozwalał mu na miłosne uniesienia – pokiwała głową z poważną miną – czytałam kiedyś rękopisy jego pamiętników, nigdy nie wydane. Bo wie pan o czym pisał? Wyłącznie o jedzeniu i problemach gastrycznych. Z tą miłością to kit wciskany nam po to byśmy taniej swe talenty sprzedawali. No, ale cieszę się, że lutnia cała...
Bratek skończył tyradę i odczytał listę.
Zadziwiające jakie głupstwa robi człowiek pod wpływem wyrzutów sumienia. Na przykład pozwala zasmarkanemu chłystkowi – Karla na chwilę zatrzymała wzrok na wilgotnej wardze dziesiętnika – nazywać się robolem w służbie Pana. No, ale nie tylko wojak w naturalnym środowisku zyskuje na pewności siebie. Patrzyła z przyjemnością na jednego z koni załatwiającego swe fizjologiczne potrzeby tuż pod nogami dziesiętnika. Wdepnie? Ups...

Akwamaryna i Alla nadstawiały uszu bacznie obserwując wszystko co się działo dookoła. Karlę niepokoiła jedynie obecność kapłanki. No może niepokoiła to za duże słowo, bo malarka czciła i szanowała Wielką Macierz. Ale Akwamaryna miała zwyczaj obsikiwać wszystkie służące bogini niewiasty, jakie dotąd spotykały. Powtarzało się to tak regularnie, że Karla wypracowała sobie na ten temat teorię prawie naukową. Niektóre z kapłanek roztaczały zapach nietypowych ziół wyczuwalny nawet dla ludzkich zmysłów powonienia, a co dopiero musiała czuć biedna psina. Nic dziwnego, że radziła sobie tłumiąc zapach.
Na niebie zaświeciło słońce. Karla popatrzyła na towarzyszy wczorajszej biesiady...
 
Hellian jest offline  
Stary 21-03-2008, 19:15   #16
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Dersitto Bumblebee

Dersitto jechał na koźle obok prowadzącego wóz Rodericka Śmiałego, który co chwila w iście kwiecistym stylu ziewał i narzekał, że musi już udać się na spoczynek, bo poganianie tej chabety wykańcza jego poczucie smaku i przyzwoitości. Widział jak ich koń leniwie dogania toczący się przed nimi inny wóz, na którym pośród czwórki ludzi siedziała między beczkami znacznie niższa od nich ciemnowłosa dziewczyna. Patrzyła beznamiętnym i trochę nieobecnym wzrokiem na sięgające po sam horyzont pola skoszonej pszenicy. Jeszcze trochę i ją dogonią… Nagle przypomniał sobie o nogach, które natychmiast podciągnął pod siebie.
Akwamaryna – pomyślał ze zgrozą i spojrzał czy między kołami nadal biega mały biały pies z brązowym pyskiem. Na szczęście nigdzie go nie spostrzegł. Natomiast ku jego zdziwieniu, gdy uniósł wzrok, obok niego nie siedział już Roderick Śmiały, a właśnie sapiąca Akwamaryna z martwym szczurem prawie jej wielkości w pysku.
- O nie… - jęknął Niziołek. W odpowiedzi szczur podniósł swój łeb i spojrzał na niego takim dziwnym głupkowatym spojrzeniem. Po chwili odezwał się, jednak zbyt cicho, aby dało się go zrozumieć.
- Co takiego? – Dersitto przybliżył się i nadstawił ucha do pyszczka szczura. Szczur powtórzył więc głośniej:

- Pobudkaaaa!

Niziołek zerwał się na posłaniu dysząc lekko z szeroko otwartymi oczami, a zaraz potem ktoś zaczął pięścią walić w drzwi. Ziewnął, przeciągnął się potężnie i westchnął na myśl, że przez najbliższe dni to chędożone wojsko będzie towarzyszyć im przez cały czas.
- Psia jucha – zaklął. Upierdliwe pulsowanie głowy pewnie nie da mu spokoju do południa. – nigdy więcej bimbru na śliwkach…

Przejście na plac było zdecydowanie tym, czego Niziołek potrzebował.

- I pomyśleć, że ci ludzie całe, życie spędzają w takich drewnianych budynkach. A potem się dziwią, że smród. Nie to co chłodne rześkie powietrze przeciętnej nory.

W oddali gdzieś zapiał kur. Dersitto z pewnym zaskoczeniem stwierdził, że dawno już nie wstał na tyle wcześnie, aby usłyszeć ten osobliwy odgłos. Poprawił zawieszoną na szyi karminową peleryną podróżną i zapiął skórzane naramienniki, których swobodne majtanie się dopiero teraz zauważył.
- To zdecydowanie nie pora dla mnie – mruknął pod nosem sprawdzając, czy aby na pewno wszystko ze sobą zabrał z karczmy. Proca i nóż były na swoim miejscu zatknięte po przeciwnych stronach czarnego pasa, a w kieszeni wyczuł parę kamyków. Reszta powinna być w torbie, ale z tym akurat nie ma problemów. Czas mi się w końcu rozejrzeć…

Rozgardiasz panujący na placu przypominał trochę dzień targowy i był na swój sposób swojski dla młodego niziołka. Rozejrzał się po stojących na środku wozach jakby wypatrywał kogoś konkretnego, po czym zdecydował się w końcu zbliżyć do barda w zielonych pantalonach. Karla jednak podjeżdżając do grajka wcześniej zagadnęła go więc Dersitto uznał, że przeczeka do końca przemówienia dziesiętnika Bratka, które i tak jak na jego gust nie sprzyjało prowadzeniu równoległej konwersacji.

Spojrzał jeszcze tylko raz z zaciekawieniem na przystojną artystkę dosiadającą wraz z Akwamaryną karej klaczy. Odetchnął z ulga na myśl iż ten pozornie niegroźny pies nie będzie biegał koło wozów. Tymczasem dziesiętnik zakończył przemówienie, podczas którego niziołek nie był w stanie powstrzymać się od paru głębokich ziewnięć i przeciągnięć. Powolna i trochę zbyt smutna ballada w tony, której uderzył bard Jaśminem nazywany, nie pomogła w ożywieniu się. Gdy ten jednak zakończył, Dersitto postanowił zagaić:
- Przygrywasz Panie bardzie jakbyśmy mieli już się tam ostać na tym Krańcu Świata i nigdy nie wrócić – Niziołek zaśmiał się wesoło nie mogąc oderwać wzroku od czapki Jaśmina.
- Nie bez powodu nazywają to Krańcem Świata. To droga z której się nie wraca.

- No entuzjazmem nie tryskasz z pewnością. – Niziołek przyjrzał się mu uważnie starając się odgadnąć, czy Jaśmina coś może trapić, czy też taki już jest - Dersitto Bumblebee jestem. Do Twoich usług.
- Tak ludzie powiadają, lecz nie dlatego, że zginąć można tylko tak tam pięknie, że się wracać nie chce. Miło poznać niziołka. Jestem Jaśmin. Znany wszem i wobec po drugi kraniec kontynentu bard i poeta.

- A chyba, że tak. Nigdy mnie tam nie zawiało jeszcze to i pomyślałem, żeś coś bardziej prozaicznego miał na myśli.... Swoją drogą nie zwróciłeś Jaśminie uwagi może na to czy ostatnimi dniami nie przybyła tu jakowaś karawana zielarska od strony Mahakamu?
- Zwróciłem. Powiem nawet, że jechałem w towarzystwie. Z tego co wiem ruszyli do Vengenbergu.

Niziołek zastrzygł uszami i ożywił się nieco:
- Vengerbergu? A była z nimi taka ciemnowłosa niziołka? Okrągła twarz, proste włosy...?
- A... No była chyba... Wiem, że pojechali do Vengenbergu. Tam część z nich zabierze się z karawaną do Dol Blathanna. Będziemy tam przed nimi.

- A to heca! Nie ma co. Jest przednio. – plasnął rękami o uda i parsknął wesoło - Nic to w takim razie. Miło, że mamy już drugiego graj... ee barda w towarzystwie. Bo trzeba ci wiedzieć, że tamta dziewka tam, też na czymś przygrywa... niestety nie mieliśmy przyjemności przekonać się na czym, bo dziewczę ma zarazem słabość do flaszki więc i wcześnie spać poszło – tu odwrócił się i pomachał ręką do Feide pokazując małe białe zęby.
Bard buchnął serdecznym śmiechem zanosząc się przy tym.
- Znam ja taki typ kobiet. Może będę miał okazję usłyszeć i zgrać razem z nią. Wybacz teraz Dersitto, ale muszę przygotować konia do drogi.

- Ano, ano. Mnie z kolei na kozioł trzeba. – rozejrzał się nerwowo, czy są jeszcze miejsca na wozach i usadowił na najbliższym.
Z pewnością nie będę szorował z żołnierzami piechotą.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 23-03-2008 o 20:37.
Marrrt jest offline  
Stary 22-03-2008, 13:32   #17
 
Hawkmoon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputacjęHawkmoon ma wspaniałą reputację
Beres wstał i przeciągnął się zbudzony krzykami.

Nie chcecie mnie w karawanie? No to będzie wasze zmartwienie, ja nie mam zamiaru błagać was, sam też sobie poradzę.

Zapiał kur. Taki jest zwyczaj, by wstawać przed tym jak zapieje, choć nie wiadomo do końca po co, ponieważ i tak wszyscy wstają tuż przed i może zdążą się przeciągnąć, a może nawet nie. Wiedźmin jednak ubrał się i uzbroił biorąc ze sobą cały swój niewielki ekwipunek. Wszystko, co niepotrzebne władował do juków.

Przyglądał się przygotowaniom karawany. Zawsze bawiło go to krzątanie się wszystkich, choć właściwie i tak nic z tego nie wychodziło, bo ruszali w południe.

Wyruszę w drogę po karawanie, jeśli będzie zastawiona pułapka, to oni w nią wpadną, a w razie czego będzie można pomóc.

Wszyscy "robole" obijali się, tak jak trzeba. Rozmawiali, śpiewali i ogólnie wymigiwali się od pracy. Wiedźmin uśmiechnął się w duchu. Do każdej prawie karawany przyczepi się bard. Będzie śpiewał i myślał, że wykonuje wielką robotę, a potem jeszcze oczekiwał zapłaty.
Beres poszedł do stajni i przyprowadził swój transport. Był to czarny niczym noc ogier, kupiony za pieniądze ze zlecenia na kuroliszka. Rosły, idealny dla wysokiego człowieka(wiedźmina). Ogonem bezustannie machał, jakby odganiał się od niewidzialnych insektów. Gdy przywiązywał go do słupa, koń roztańczył się. Wciąż był narowisty. Wiedźmin już wiele razy odgrażał się, że go sprzeda, lecz w głębi duszy lubił go i nie oddał by go za żadne skarby świata.

Spokojnie Belzebub. - powiedział usypiającym głosem - sssssspokojnie.

Nazwał swojego konia w ten sposób, ponieważ miał on tendencje do kopania i gryzienia niepowołanych osób, a i on musiał się nieźle namęczyć, żeby skłonić go do posłuszeństwa.
Usiadł na ławce i przyglądał się ludziom krzątającym się po placu pogrążając się w leniwych rozmyślaniach.
 

Ostatnio edytowane przez Hawkmoon : 25-03-2008 o 09:38.
Hawkmoon jest offline  
Stary 22-03-2008, 20:20   #18
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Brandis

Czyjś wrzask nieomylnie świadczący o tym iż czas wstawać wyrwał Brandisa ze snu w którym wygrał w kości flaszkę bez dna, dopiero wziął z niej malutki łyczek a tu pobudka, cóż pora wracać do rzeczywistości.

Otworzył oczy, rozejrzał po pokoju i ubrał od razu w strój podróżny. Zszedł na dół, w końcu o suchym pysku podróżować nie lza. Krajobraz jaki na dole ujrzał był krasnoludowi na tyle bliski iż mdłości nie wywoływał ani innych gorszących odczuć. Zamówił jajecznicę na kiełbasie, kufel piwa i usiadł przy stole tym co wczoraj. Otrzymawszy śniadanie zaczął je pałaszować jakby za chwilę karczma wybuchnąć miała, głodny był niczym wilk, zawsze po popijawie musiał się porządnie najeść, a jajecznica z dziesięciu jajek potrafi chwilowo Brandisa zapełnić. W trakcie jedzenie ujrzał Feide ledwo po schodach schodzącą, zaśmiał się w duchu i gdy się odwróciła zasalutował jej kuflem, na czego widok odwróciła się ze wstrętem. Nie dziwił się w sumie, musiała czuć się bardzo wyjątkowo.

Po skończonym posiłku udał się na górę, poleżał chwilę brzuchem do góry mając w zadzie ponaglenia, „po posiłku należy odpocząć by się przyjęło dobrze” jak to sam mawiał. Wszystko co dobre szybko się jednak kończy i trzeba było w końcu zacząć się zbierać. Założył swą koszulę kolczą, napierśnik, naramienniki nie zapominając o uniwersalnym płaszczu, tarczę powiesił na plecach natomiast topór powiesił przy pasie. Wszystkie potrzebne rzeczy spakował do torby i powiesił na ramieniu niemal zapominając o swym hełmie którego jednak nie włożył, niósł go pod pachą.

Co tu dużo mówić na majstra rzemieślnika to on nie wyglądał, ale Brandisa to mało obchodziło, ten co jedynie na pozorach szacuje ten nielichy kiep jest i matoł a takimi się przejmować nie ma co. Zszedł na dół dudniąc ciężkimi buciorami, zostawił klucze od swego pokoju karczmarzowi i wyszedł dziarskim krokiem. Ludzie patrzyli na niego dziwnie i z wrogością, z pewnością był najbardziej opancerzony ze wszystkich w zasięgu wzroku, w drodze na plac przegryzał jabłko, zdarzyło mu się usłyszeć złośliwy komentarz na jego temat jakiegoś chłopa który za chwilę dostał owym jabłkiem w głowę. Człowiek ów był na tyle głupi lub ślepy by wyzywać Brandisa od brudnych koboldów co niemal nie skończyło się na rękoczynach lub czymś gorszym. Krasnolud był bardzo uczulony na takie odzywki, z groźnym wyrazem twarzy zaczął iść w stronę biednego chłopa na którego szczęście jego przyjaciel, znajomy lub Bóg wie kto krasnoluda przeprosił tłumacząc iż Dhunda źle się czuje, że to dlatego i o wybaczenie prosi. Brandis nie bardzo wiedział co uczynić pierwszy raz został przez człowieka przeproszony, zwykle nawet nieprzytomni od pobicia tego nie robili, chłopi wykorzystując zmieszanie krasnoluda czmychnęli do chałupy, a brudny kobold wrócił do wędrówki na plac.

Po dotarciu wszyscy zostali solidnie obsobaczeni przez dziesiętnika, czego Brandis z buńczuczną miną słuchał. Na dźwięk słów o napadzie na karawanę uśmiechnął się do siebie. ~Oby nas zaatakowali, mój topór aż świerzbi do bitki, plan będzie taki, Feide zdejmuje bluzkę, elfi smarkacze się gapią a ja zabijam~ Roześmiał się na głoś do swoich myśli, ludzie wokoło spojrzeli na niego jak na idiotę na co Brandis wymownie chrząknął i słuchał dalej.

Po skończonym kazaniu bez pytania umiejscowił się na pierwszym wozie, w końcu jako majster rzemieślnik musi mu być wygodnie, choć raz robota będzie inna, acz z pewnością będzie zmuszony czynić to w czym jest najlepszy, a jeśli ktoś ma coś przeciwko topór zawsze chętny do konwersacji jest.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 23-03-2008, 00:07   #19
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Usłyszała potworny wrzask, nie przejęła się nim ani trochę. Przewróciła się na drugi bok, sztylety w jej butach uwierały okropnie. Przebudziła się i rozejrzała. - Gdzie ja do cholery jestem-
- Pobudkaaaa!- rozległ się krzyk. Feid próbowała wstać, ból prawie rozerwał jej głowę. Położyła się ponownie, tym razem spróbowała nieco wolniej . Leniwie przeciągnęła się, cos chrupnęło jej w trzewiach. –[b]Cholera trzeba szukać innej karawany[/b-] zmartwiła się nieco przypominając sobie urywki wczorajszego wieczora.
Mdliło ją niemiłosiernie. Pierwsze co zrobiła to wyciągnęła mały woreczek spomiędzy kształtnego dekoltu. Podsunęła się bliżej szafki, na która wysypała niewielką ilość białego proszku. Szybko wciągnęła go, najpierw jedną, potem druga dziurką nosa. Strzepała resztki, a następnie umieściła woreczek z powrotem na swoje miejsce.

- Jeśli jesteś smutna, nic Ci nie wychodzi, świat stał się szary, rani cierniem i zamraża lodem... pamiętaj smutek to tylko przejściowa faza, szybko minie, zniknie... pamiętaj biały proszek... lek na smutek... – powiedział wystrojony handlarz z brązową brodą uplecioną w warkoczyk. – Jeden z ów wynalazków elfów co to ma niby cudownie smutek leczyć..- pomyślała Feid

Zamyśliła się, cudowny proszek działał szybko, siedziała tak długo dopóki jakiś nachalny jegomość nie zaczął dobijać się do jej drzwi.
- Już wychodzę tylko się przebiorę – powiedziała pociągając nosem. Włożyła skórzana kamizelkę z głębokim dekoltem, obcisłe skórzane spodnie, długie rękawice ze świecącymi wstawkami, a na to wszystko zieloną pelerynkę, która spięła tuż przy szyi broszką w kształcie kwiatu lotosu. Dopiero teraz było widać jej obficie zdobione sztylety, na które stać na pewno nie było zwyczajnego grajka.

Gdy chodź tylko pomyślała o śniadaniu, zaczęło zbiera jej się na wymioty. Szybko przeszła przez zrujnowana i śmierdzącą karczmę, zakrywając twarz chusteczką, ale bardziej po to, aby jej ktoś nie poznał.
Jej kara kobyłka, parsknęła głośno, gdy ja zobaczyła. Feid uśmiechnęła się do niej i pogładziła ją po pysku –Tęskniłaś perełko? - Stajenny spisał się dobrze, chciała mu podziękować, niestety nie było go w okolicy.
Wsiadła na kobyłkę, zakładając wcześniej swój ulubiony wielki kapelusz z piórkiem pawia, wyjechała ze stajni.

Na placu zebrało się już trochę ludu. Feid została, aby posłuchać nie za ciekawej mowy dziesiętnika. Uśmiechnęła się gdy usłyszała swoje nazwisko. – Dekoracje i plan festiwalu? – zaraz mina jej zrzedła.
- Niedorzeczne, nigdy więcej fisstechu i bimbru- pomyślała kątem oka dostrzegając posłany jej uśmiech od niziołka. Udała, że go nie zauważyła, zaczęła poprawiać skrzypce. Po czym podjechała do dziesiętnika.
- przepraszam Pana najmocniej, lecz zaszło nieporozumienie, ja gram na skrzypcach...dekoracje i plan to nie moja profesja – powiedziała dumnie siedząc wyprostowana, trzepocząc rzęsami i spoglądając na skrzypce.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 25-03-2008, 01:09   #20
 
Pan Łukasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetnyPan Łukasz jest po prostu świetny
Don Fiasco

Byłem pewien, że strzeliłem z gwoździa w stół. Ostry taniec, byłem noszony.

Don budził się tej nocy kilkakrotnie i za każdym razem nie mógł zasnąć ponownie. Chodził po karczmie szukając ucieczki od przenikliwego bólu głowy. Zgiął się wpół targany torsjami i zasnął na podłodze. Gdy się znów ocknął, wyszedł z karczmy i ruszył chwiejąc się na nogach w kierunku studni. Zaczerpnął wody i oblał sobie głowę. Dokonawszy nocnych ablucji i po usunięciu z butów śladów rzygowin ruszył do stajni, gdzie nieprzytomny runął w siano. Tym razem ze snu wyrwał go koszmar i odzyskał świadomość z jedną chwilą. Chłopak bał się wrócić do świata za zamkniętymi powiekami, więc zajął się przygotowaniami do podróży. Wyczesał grzywę Poborcy i ponownie zaplótł warkoczyki. Natarł cięciwę, ogłowie, popręg, buty, bryczesy i pochwę. Naostrzył miecz, nóż, obejrzał i poprawił lotki. We włosy wtarł brylantynę.

Gdy skończyły mu się pomysły na zajęcia dla pijanych rąk poszedł do karczmy zabierając po drodze wiaderko z wodą. Zza kontuaru wyciągnął czerpak i usiadł za ławą. Ogarnęło go zmęczenie i strzelił z gwoździa w stół.

Ryk pobudki docierał do Dona jak zza ściany. Słyszał wygłaszaną tyradę, co więcej wwiercała mu się ona w czaszkę oszołamiając bólem, ale gotów był udawać, że jej nie ma. Nie mógł jednak zignorować pragnienia. Po krótkiej walce z poalkoholowym lenistwem pił młócąc drewnianym czerpakiem jak wiosłem. Wciąż się chwiejąc ruszył w kierunku drzwi, a woda z jego twarzy i kubraka obficie skapywała na podłogę.

Don wparował do stajni i jął wycierać Poborcę wiechciem słomy. Gdy skończył, klepnął go w zad. Kary ogier posłusznie ruszył za swym człowiekiem. Osobliwie, to Don dźwigał siodło i juki, którymi obciążył konia dopiero przed budynkiem. Sprawdził rząd i obaj ruszyli do studni. Mocno zbudowany wierzchowiec szedł posłusznie kilka stóp za Donem. Przy studni chłopak napełnił manierkę i bukłak i solidnie wyczyścił końskie oczy.
- To zapalenie spojówek cię wykończy Poborco – wyszeptał do konia płucząc płótno, którego używał do mycia jego oczu. - A teraz rozruszasz gnaty, bo z tymi taborami, to mi na śmierć zastygniesz.

Po chwili objeżdżali okolicę ciesząc się pogodą i ruchem. Minęła słuszna chwila nim Don przypomniał sobie o wczorajszych zobowiązaniach. Zawrócił zwierzę i ruszył na plac. Dojeżdżając widział charakterystyczne, niebieskie plecy Karli Bijoux. Wparował na plac nieco za szybko i tylko łaska bogów sprawiła, że nie stratował krzątających się dzieci. Dotarły do niego tylko niektóre słowa dziesiętnika. Wyłapał jedynie: "Na trakcie, którym będziemy jechać (...) nikt nie uszedł z życiem (...) Don Fiasco - pomocnik".

Delikatnym gestem zmusił konia do obrotu wokół własnej osi.
- Może dziś znajdziemy żony Poborco, a jutro postaramy się je stracić – wyszeptał do końskiego ucha, gdy zatrzymali się naprzeciw karej kobyłki i jej właścicielki. Gdy tamte ruszyły w stronę dziesiętnika, w ogóle ich nie zauważając, dodał - A może nie.

Don ponownie nakazał Poborcy obracać się wokół własnej osi, a sam położył się na końskiej szyi. Gdy rozległa się muzyka zasnął.

Poborca wyglądał jakby chciał zobaczyć, co robi jego człowiek. Próbował odwrócić łeb i rzucić na Dona przekrwionym okiem. Po kilku klęskach poniechał tego i samowolnie przestał się obracać. Ustawił się w kierunku jazdy i parsknął próbując ponownie zwrócić na siebie uwagę karej kobyłki.
 
__________________
wchodzimy pierwsi, wychodzimy ostatni

Ostatnio edytowane przez Pan Łukasz : 25-03-2008 o 01:19.
Pan Łukasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172