Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-11-2009, 20:16   #61
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
- Nie patrz tak na mnie. Nie żartuję.

- Myślałem, że…

- Zmieniłam zdanie – uśmiechnęła się słodko.

Widziała, że Mark chce cos powiedzieć, przypuszczała, co.

- Nie pytaj dlaczego – uprzedziła jego pytanie – po prostu.

Nie odpowiedział. Droga do willi Conora upływała w milczeniu.
W sumie sama nie była pewna, dlaczego to zrobiła, dlaczego powiedziała, że chce prowadzić. Może próbowała coś sobie udowodnić, może chciała pokazać Markowi, że nie jest małą dziewczynką, którą trzeba się zajmować. A może obawiała się, że Krain nie będzie umiał jechać tak, żeby przegrać, że jego „ja” na to nie pozwoli? Pewnie prawdziwy powód leżał gdzieś po środku.

***


Zapukali. Tym razem gospodarz raczył otworzyć im drzwi.
- Wchodźcie – rzucił na dzień dobry.

- Czym jeździmy? – zapytała z nieskrywanym podekscytowaniem gdy znaleźli się w salonie.

- Sami się zaraz przekonacie.
Bez zbędnych ceregieli poprowadził ich do jednego z dwóch garażów.
Na widok samochodu, który zobaczyli Markowi zaświeciły się oczy, nie tylko jemu.



Lśniące, srebrne Audi r8, które po wygranym wyścigu miało stać się ich własnością motywowało do działania. Wreszcie cos zaczęło układać się po myśli Sue.

- Możemy jechać razem?

Murzyn odpowiedział na pytanie Kraina przeczącym ruchem głowy.

- Sue, lepiej będzie jak ja poprowadzę… – zaczął blondyn.

- Nic z tego – ucięła krótko nie odrywając wzroku od samochodu.

Mark spojrzał pytająco na gospodarza, mając nadzieję, że ten się za nim wstawi.

-Dogadajcie się sami, mi tam wszystko jedno – powiedział rzucając Sue kluczyki od auta. – Macie dwie godziny. W samochodzie zostawiłem dokładną trasę wyścigu. Nie zawalcie, bo chyba zależy nam na dobrych stosunkach, prawda? – Humor wyraźnie go opuścił, w głosie wyczuwalny był stres.

- To musi być naprawdę ważny wyścig – stwierdziła podekscytowana, gdy zostali sami.

- Właśnie. Dlatego to ja powinienem prowadzić.

- Stajesz się nudny, wiesz – raczej stwierdziła niż zapytała. – Musisz zadowolić się przyjemnością oglądanie mnie w akcji – uśmiechnęła się zadziornie i wsiadła do samochodu.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 09-02-2010, 20:06   #62
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
-Ouch phh…

Wziął ostatni oddech przed zniknięciem pod taflą wody. Koło niego ktoś nakierowywał lampę ze statku, a gdzieś dalej pływało ciało młodej kobiety.

-Phhh…

Wypuszczał z wolna powietrze, a lodowate ciarki rozchodziły się po jego ciele. Szczególnie w tym momencie doskwierał kikut, kontakt z zimną wodą w tym stadium nie był zalecany. Świat jakby znowu zatrzymał się, słychać było krzyki, wrzaski i ten bulgot.

-Phhh…

Czuł się bardzo chujowo. Czuł się jakby utknął w tej wodzie na parę miesięcy i nikt ani nic nie mogło go wyciągnąć. Starał się wiosłować rękoma, machać nogami, żeby tylko zbliżyć się do brzegu. Na nic. Był jak Odyseusz wciśnięty pod wodę, podróżujący po wyspach swojego mózgu. Cześć ciała miał sparaliżowaną, część jakby była kuta igłami, a w głowie, dochodziło czasem do zwarć neuronów. Nie pierwszy raz towarzyszył mu ten stan, ćpał jak szaleniec za młodu i być może to uratowało go dzisiaj przed śmiercią. Wciąż cały w drgawkach starał się zebrać do kupy, pokonać straszną barierę czasu, wygrać z tym śmiercionośnym lenistwem. Tonął…, był jak Titanic, który napotkał wreszcie podwodny lodowiec. Spadał niżej i niżej… oczy lepiły mu się niemiłosiernie, a na dodatek nie mógł wziąć oddechu. I pewnie nie, dlatego, że otaczała go woda, mu się po prostu nie chciało oddychać, nie miał takiej potrzeby. Cholerna koka. Nagle gdzieś w oddali, w mulistej cieczy zauważył czerwony odbłysk, a gdy zagłębił się jeszcze w czerń wody w odbiciu pojedynczych strużek świtała rozpoznał pickupa. Odbił się od dna na jednej nodze i stanął bliżej. Nie był pewien czy to sen, złudzenie czy rzeczywistość, ale trupia, sina twarz Johnnego wydała mu się bardzo realistyczna. A, więc jednak nie był taki do dupy, wypełnił swój cel, zajebał chuja. Natychmiastowo każda cząsteczka w jego ciele zaczęła radować się z osobna, gdyby nie znajdował się pod wodą właśnie rechotałby na cały regulator. Szczęście przepłynęło po nim, poczuł uczucie jakby zdobył Mount Everest, jakby dotknął dna Rowu Mariańskiego. Ale, gdy zdobędziesz któryś z tych szczytów, nieważne czy jest on ujemny to za nic się nie poddasz. Człowiek jakby odżywa, jakby musiał żyć jeszcze po to, aby wypłynąć i wykrzyknąć swoją radość…

Paraliż momentalnie zniknął, na twarz Siergieja, wrócił stary, dobry przyjaciel – wykrzywiony uśmiech z trójkami na wierzchu. Ludzie zawsze bali się tego uśmieszku, a z odpowiednim spojrzeniem nie trzeba było nic więcej, aby komuś zatrzęsły się nogi. Dzisiaj odkrył, że działało to również na ryby, taki uśmiech był domeną łowcy idealnego, ucieleśnieniem największego z drapieżników, który nigdy nie zawodził, posiadał jedynie ogromną przyjemność z polowania, a każdy taki akt traktował jak cel życiowy. Odpiął pasy, które trzymały Johnnego i wypuścił przez okno po swojej stronie. Niczym z pływaczkami popłynął do góry. Czas, jaki Siergiej spędził pod wodą musiałby zabić normalnego człowieka, on był nienormalny. Pewnie, dlatego, że zabijając każdą ze swoich ofiar konsumował jej duszę, wierząc tym legendom posiadał więcej żyć niż wszystkie koty razem wzięte. No cóż, może po prostu dryfował trochę po tafli, jego mózg był w taki stanie, w którym nie potrafił tego stwierdzić. W końcu zderzyli się z powierzchnią, a Siergiej chwycił dłonią za brzeg.



Gdy wysunął głowę na powierzchnie i zachłysnął się tak upragnionym powietrzem do jego głowy uderzyła pierwsza z myśli. Był poranek, ostatnie, co pamiętał to środek nocy, to jakiś prom z bajki. W głowie miał pieprzoną psychodelę, gdy przymykał oczy ukazywały się obrazy twarzy, miejsc, z którymi chyba nigdy nie miał do czynienia. Do tego coś miażdżyło mu czaszkę. Po chwili wrócił do siebie i rozejrzał się po brzegu, było pusto, a nieopodal stał ten sam hangar, w którym ktoś trzasnął go w łeb. Chyba się zgadza – stwierdził po pomacaniu czaszki i wyczuciu sporego siniaka. Wyskoczył na brzeg i zginając ciało w pół pociągnął za sobą nogę i cielsko Johnnego…

***

Skalpel zatopił w ciele na kilka dobrych centymetrów, Siergiej celował gdzieś w okolice spuchniętego przełyku. Tam robiąc pokaźny otwór wcisnął jedną ze swoich dłoni. Normalnie pewnie potraktowałby to jak zabawę, ale w tym momencie jego mózg przypominał smażonego kotleta i jedyne, co chciał zrobić to zasnąć. Cóż, niezbyt precyzyjny otwór w przełyku Johnnego wyglądający jak drugie, zakrwawione usta przyprawił Siergieja o uśmiech.

-Chciałeś coś powiedzieć?

Zażartował z mężczyzny i wcisnął mu do szyjki łapsko rozwalając cała kreacje. Po chwili grzebania i rozszerzania otworu udało mu się złapać to, czego szukał, to, co pamiętał jak przez mgłę. W swojej dłoni trzymał czerwone jajo Febrage. Było wielkości strusiego jaja, ale biło od niego coś majestatycznego, jakby ta spływająca krew idealnie pasowała do tworu autora. Odrzucił skalpel gdzieś na podłogę hangaru i testując nową stopę, która przed chwilą zmontował obszedł stół operacyjny. Chwycił leżącą w rogu siekierę i robiąc szeroki zamach odciął głowę, która poturlała się po betonie. Z chęcią złapałby ją za włosy, ale niestety pośmiertelnie już mu nie urosną. Siergiej skrzywił się nieco i wziął jego łeb pod pachę. Chwycił za komórkę Johnnego, którą mimo totalnego przemoczenia po krótkiej walce udało mu się odpalić.

-No, czas na małą zemstę chuda dupo.

Warknął do siebie i położył głowę Johnnego na stolę operacyjnym w pozycji pionowej. W komórce kliknął kontakty, następnie powoli zaczął zjeżdżać w dół

- Aleksandrov
-Alex
-Amy Black
-Angie ;*
-Anton

Hmm. Przez chwilę przypatrywał się znaczkowi, a potem przycisnął wyświetlone „więcej”. W tej zakładce pojawiło się kilka kolejnych opcji, wybrał konferencje wideo.

- Pi Pi Pi - nagle w słuchawce odezwał się głos Angie – Halo?

Skierował kamerę na twarz Johnnego. Wyglądał słodko, jak zwykłe. Z szyjki ciekły mu strużki krwi, oczy miał wykrzywione w różne strony, a na dodatek gałki oczne wychodziły mu z orbit. Usta miał pół otwarte, twarz sino-bladą, prawie jak zombie.

- Pozdrowienia od Siergieja…

Odwarknął wkurwiony do głośnika.
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 09-02-2010 o 20:43.
Libertine jest offline  
Stary 10-02-2010, 22:55   #63
 
stibium's Avatar
 
Reputacja: 1 stibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwu
Frank kazał jej odpocząć wsuwając do ręki studolarówkę. Zszedł po schodach, Angie oparła się o ścianę przykrytą wyświechtaną tapetą w rajskie ptaki i wypuściła z płuc powietrze. Naprawdę mogłaby odpocząć. Euforia wywołana białym proszkiem Peanuta zdążyła minąć już dawno, w samochodzie, gdy jechali do Florian’s, podkręciła wtedy radio i wystawiła głowę przez okno wielkiego Cadillaca, a Mallory zwalniał mimo frajdy, jaką sprawiało jej zderzenie z otrzeźwiającym powietrzem; wizyta u Baberstrauch kojarzyła się raczej z bad tripem, w żadnym razie nie spodziewała się tego rodzaju akcji… Niestety, wszystko wskazywało na to, że to była prawda. Ssanie w żołądku i Sahara w ustach, to wszystko co czuła. Ach. I ciężar pozostałej koki w torebce w kieszeni. Tylko parę przecznic dzieliło ją od bezpiecznej przystani.


*


Z grupy Johnniego na Angie cała ta afera odbiła się chyba najsilniej, czuła się tak, jakby nie była sobą. Bo nie była. Zablokowała drzwi do łazienki w mieszkaniu Lucii Estevez, starej znajomej z Broker, i spojrzała w lustro, zaglądając w swoje blade spojówki. Na półkach koło lustra leżały porozrzucane tanie kosmetyki Lucii, wzięła róż do policzków i tusz do rzęs, żeby nadać nieco kolorów swojej zmęczonej twarzy. Walenie do drzwi.


- Angie? Angie? Co jest? Ej, chodź do nas, wyłaź… Angie?

- Zaraz, Lucy, zaraz, daj mi moment…



Angie, kurwa, weź się w garść, nie wiem, gdzie się podziała półskośna cwaniara z Broker, którą zawsze byłaś, ale cały ten burdel wokół, to minie, mamrotała do siebie nachylając się nad pralką, na której usypała kolejną ścieżkę, to musi minąć, mała, za chwilę… Wciągnęła dwie niewielkie.


Szybkim ruchem odchyliła głowę do tyłu; oczy zaszły jej łzami, więc zaczęła intensywnie mrugać. Wyrzut adrenaliny, wielki energetyczny kop, wreszcie mogła znów zebrać myśli. W żadnym wypadku nie była w nastroju do żartów, czuła, że wszystko to, co dzieje się wokół niej to nie jej liga, że powinna była trzymać się od tego z daleka. Od samego początku. Teraz jedyną osobą, na którą może liczyć, albo raczej – na liczenie na którą jest skazana – jest Johnny, reszta grupy zabiłaby ją przy pierwszej nadarzającej się okazji… Krain, Siergiej, ci dwaj to rzeźnicy, co pokazali w Hatton Gardens. Sue zatańczy jak zagra jej kochaś, a Frank? Frank cały czas trzymał się jakby z boku. Lubiła go za to, ale wiedziała, że cios w potylicę wtedy nie może ujść jej na sucho. Nie w tym życiu.


- Angie? Co, do cholery, co ty tam robisz?! – głos Lucii przybliżał się do drzwi kibla a jej kroki rozbrzmiewały w głowie Chau jak walenie młotem. Czuła się lepiej i miała już wychodzić, gdy zadzwonił telefon.

- Halo?



*


Lucia Estevez wpadła do łazienki jak rażona prądem, gdy rozległ się przeraźliwy wrzask Angie. Tekturowe drzwi wyważyła kopniakiem, by znaleźć Angie klęcząca na podłodze pod umywalką, oddychającą ciężko i rozhisteryzowaną.


- Angie? Kurwa mać, co tu się dzieje, co to za jazda? – zaczęła latynoska; próbując podnieść przyjaciółkę z podłogi zauważyła pozostałości ścieżki i zrolowany banknot – Co za gówno dałoby radę tak cię rozpierdolić, Ange, hej, mała, speed to nie zabawki dla dzieci…

- Telefon, telefon, daj mi go
– mamrotała Azjatka próbując wstać, jej myśli rozbiegły się a oczy wyglądały na niewidzące – Lucy, daj mi telefon.



Ściskając mocno aparat wybiegła z pomieszczenia, a później z budynku, nieprzytomnie, bezładnie, obijając się o sprzęty. Drżącymi palcami parę razy próbowała wybrać numer, aż w końcu udało się, kuląc się i oglądając wciąż za siebie szła szybko w kierunku Charlie’s Viet.


- Frank? Frank? Odbierz – mówiła do słuchawki, aż wreszcie usłyszała niechętny głos Mallory’ego – Pamiętasz knajpę w Broker, tę kiedy mieliśmy załatwić Caddiego? Pamiętasz? Jezu, przyjedź tu szybko, do Broker, Charlie’s Viet, proszę!




-
 
stibium jest offline  
Stary 11-02-2010, 22:38   #64
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Dokładnie przeanalizowali trasę wyścigu. Nie znali miasta, ale szczegółowe oznaczenia pozwoliły im bez większych problemów zorientować się w terenie.

Sue zaczynała się denerwować, nie chciała jednak, aby było to widoczne. Musiała pokazać, że nadaje się do innych rzeczy niż odwracanie uwagi przy pomocy ładnej buzi.
Mark był milczący, podejrzanie milczący, nie próbował już nawet przekonywać jej, że nie powinna prowadzić. Albo czuł, że nic nie wskóra próbując przemówić zdeterminowanej dziewczynie do rozsądku, albo sam chciał ja sprawdzić, albo cokolwiek innego. Kto wie, co mogło teraz zajmować myśli Kraina.

Bez słowa przekręciła kluczyk w stacyjce. Ruszyła z zachwytem stwierdzając, że samochód „płynie” po ulicach Libertyn City.

Stawili się na miejsce 10 minut przed planowanym startem. Oprócz Connora, i właściciela Corvetty, któremu tej nocy nie było pisane zakończenie wyścigu na „starcie” stały jeszcze dwa samochody. Na pierwszy rzut oka widać było, że to walka o prestiż, że tak naprawdę liczą się tylko dwaj zawodnicy, co było im na rękę. Oczywiście nie obeszło się bez kilku krzywych spojrzeń, wścibskich pytań i niemiłych epitetów rzuconych w ich kierunku tak ze strony uczestników wyścigu( w tym i Connora, który doskonale udawał, ze nie widział ich wcześniej na oczy) jak i obserwatorów, którzy obstawiali właśnie grubą forsę, próbując przewidzieć, kto pierwszy dojedzie do mety.

- W wyścigu nie jedzie żadna kobieta – blondyn wreszcie przemówił.

- Widzisz w tym jakiś problem? – zapytała ignorując jego ton, który mówił coś w rodzaju „ jeszcze możesz zmienić zdanie”.

- Maleńka – zaczął stanowczo, ale Sue szybko weszła mu w słowo.

- Przestań pieprzyć Krain, zapnij lepiej pas – posłała mu uśmiech pełen szaleńczego podekscytowania. – Ruszamy!!

Cholera, musiała przyznać, że nigdy w życiu jazda samochodem nie sprawiała jej tyle przyjemności. Może, dlatego, że wcześniej nie siedziała za kierownicą cacka, które bez problemu osiąga zawrotna prędkość. Mniejsza o to, było cudownie. Musiała jednak pamiętać o zadaniu.



Connor i jego rywal wyraźnie prowadzili. Czarny, lśniący Chevrolet Camaro zamykał tyły. Został jeszcze jeden rywal. Barczysty, łysy gówniarz w srebrnym, przesadnie stuningowanym BMW nie chciał popuścić.

Sue klnąc pod nosem na wszystko, na czym świat stoi nie dawała za wygraną.
Dwie srebrne błyskawice wypadły z za zakrętu. Dziewczyna uśmiechnęła się półgębkiem widząc, że żółta Corvetta Dunga stoi bez ruchu w poprzek drogi. Chwilę nieuwagi wykorzystał „mistrz tuningu”. Zręcznie wyminął samochód prowadzony przez angielkę, do końca okrążenia zostało już bardzo niewiele.

- Kurwa! – krzyknęli jednocześnie Mark i Sue.

Dziewczyna przycisnęła pedał gazu, pęd wbił ich w fotel. Opłacało się. Niemal zrównała się z siedzącym na ogonie Connora chłopakiem, podjechała niebezpiecznie blisko, zmuszając go tym samym do wykonywanie manewrów, które skutecznie oddalały go od lidera.

- Chyba się udało - powiedziała jeszcze bez przekonania, po czym wydała z siebie dziki okrzyk radości.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 16-02-2010, 15:23   #65
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację


Silny wiatr kołysał rytmicznie drzewami, które zdawały się ze sobą tańczyć niczym kochankowie zamroczeni swoją miłością albo alkoholem. Siergiej Aleksandrov uniósł w zadumie głowę, kiedy na jego szary wypożyczony garnitur spadły pierwsze krople deszczu. Nie przepadał za cmentarzami, zdawało mu się, że zupełnie nie pasowały do jego łagodnego usposobienia. Za dużo było tu bolesnych wspomnień.

-Pada.

Na jedno jego słowo równocześnie niczym na komendę otworzyły się dziesiątki czarnych parasoli.

-Tak już lepiej.

Miło było być kimś, choć za bardzo w tym momencie nie mógł sobie przypomnieć kim. Musiał jednak przyznać, że czuł się ważny i to przyjemne uczucie napawało go dumą. Przypomniał sobie jednak, co tak naprawdę tu robi.. Spojrzał w bok na eleganckich ubranych na czarno Marka i Sue stojących razem z boku ze spuszczonymi głowami. Dziewczyna najwyraźniej była przybita, ale ręka Marka na jej pośladkach świadczyła o tym, że ten znalazł sposób jak ją pocieszyć.

-Rany dzieciaki, znajdźcie sobie pokój.

Mruknął pod nosem. Byli także inni.
W pierwszym rzędzie siedziała dobrze mu znana mała Azjatka w krótkiej czarnej mini, w której było jej do twarzy jak zauważył Rosjanin. Rozbudziła jego wyobraźnię przynajmniej momentu w którym wysmarkiwała się głośno w kolejną chusteczkę, podawaną jej przez agenta federalnego. Miał ochotę ukrócić jej smutek, pozwalając jej dołączyć do swojego kochasia, nie tutaj nie teraz. Federalnych było więcej, długie białe słuchawki na uszach jakoś nie pozwalały im się ukryć na tle innych gości. Chwilę wcześniej dostał od jednego z nich reprymendę odnośnie tego, że uciął sobie stopę wyprowadzając ich w pole.

-To było panie Aleksandrov zagranie niegodne dżentelmena i następnym razem nałożymy nadajnik na pańskie jaja, jeśli trzeba będzie.

Nie miał nic przeciwko o ile zrobiłaby to jakaś smakowita agentka, chociaż takie coś pewnie przeszkadza w paru rzeczach.

-Panie Aleksandrov! Panie Aleksandrov!

Jakiś słaby głos przebijał się przez nasilający się deszcz. Znał go, ale słabo pamiętał. Należał do tego detektywa hmm jak mu było?

-Detektyw Moriatti, mam do pana kilka pytań.

Kurwa ten koleś zawsze miał do wszystkich jakieś pytania. W dodatku mógłby sobie wreszcie zmienić i wyprasować koszulę. Nie czekał nawet na odpowiedź. Wyjął śmieszny notesik i zaczął zapisywać coś, co Rosjaninowi wydawało się tylko jakimiś nieskładnymi bazgrołami.

-Przepraszam, jeśli pan wybaczy to żal po moim zmarłym przyjacielu nie pozwala mi teraz mówić. Może po pogrzebie?.

Jego własne słowa wydały mu się absurdalne, ale gliniarz najwyraźniej zaakceptował jego wymówkę.

-Ależ oczywiście, zaczekam.

Detektyw usiadł obok Jamajczyka, którego Siergiej już dawno nie widział. Dredy miał spięte w kitkę, a jego wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Ubrany w żółty garnitur pokryty liśćmi marihuany i uśmiechnięty od ucha do ucha wyróżniał się znacząco na tle gości.

-Papieroska?

Moriatti wahał się przez chwilę, ale przełknął głośno ślinę i przyjął prezent.

-Chętnie, może złagodzi mi to trochę ciąg na picie.

Zaciągnął się porządnie, po czym odstawił jointa od ust siarczyście kaszląc i plując na plecy jakiegoś faceta, który do złudzenia przypominał Siergiejowi sprzedawcę hot dogów.

-Właśnie o tym mówię człowieku. Papa Mamadou ma najlepszy towar w mieście.

Nie widział już reakcji detektywa, gdyż bardziej pochłonęło go rozpoczęcie uroczystości pogrzebowych. Powietrze przeszyło kilka serii z kałachów rosyjskich gangsterów. Chwilę później Angie wstała z miejsca odebrać z ich rąk złożoną brytyjską flagę. No tak chłopak był Angolem, to wyjaśniało niechęć Siergieja względem niego. Nigdy nie lubił tych jebanych flegmatycznych herbaciarzy.
Mimo wszystko zdziwił się, że przyszło aż tyle ludzi. Najwyraźniej skurwiel był jednak dość lubiany, ciekawe ile przyszłoby na jego własny pogrzeb.

W każdym razie zaczął się spektakl. Kolejne osoby podchodziły do trumny rzucając kwiaty i by czasem pochylić się nad trumną aby oddać na swój własny sposób ostatni hołd zmarłemu. Azjatka całkiem się rozkleiła i musiano siłą odciągać ją od trumny. Jej długie paznokcie tylko zniszczyły to ładne drewno. Kolej Siergieja zbliżała się nieubłaganie.
Podszedł do wieka trumny spoglądając z góry na twarz tego, który rzucił mu wyzwanie w wyścigu o tron króla miasta. Ubrany jak car Johnny – co wydawało się być nie wiedzieć czemu na miejscu -wyglądał bardziej jakby spał niż gdyby nie żył. Jedynym czynnikiem świadczącym o jego śmierci nienaturalna skóra wskazująca na to, że ciało jest już naszpikowane różnego rodzaju konserwantami chemicznymi. Siergiej miał skrytą nadzieję, że zeżrą go robaki i po jego ładnej buźce zostanie już tylko wspomnienie. Szkoda tylko, ze nie mógł przyspieszyć tego procesu. Pochylił się nad trumną i zniżył głos tak, żeby nikt nie mógł go usłyszeć.

-I co szczerzysz tak zęby cwaniaczku? Ty nie żyjesz, umarł król niech żyje król. Żałuje tylko, że nie zabiłem Cię osobiście, ale nie można mieć wszystkiego prawda?

Zaśmiał się sam do siebie i otarł łzę pod okiem tak żeby wszyscy wokół widzieli jego szczery smutek. Wiedział, że będą mu się przyglądać i że musi odegrać ostatni akt tej komedii. Musi? Niczego nie musi. Pieprzyć to wszystko, miał dość udawania. Mocował się trochę ze zmarłym, ale w końcu brutalnie wyrwał jajo Faberge tkwiące w palcach byłego cara Johnnego.

-Tobie się już nie przyda stary.

Rozpiął rozporek i wyjął swojego małego generała. W dupie miał czy ktoś go widzi. Ciepły strumień moczu lał się nieprzebranie do wnętrza trumny, a uśmiech Siergieja stawał się coraz szerszy. I kto się śmieje ostatni cwaniaku?.

-Muzyka.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=w_Bd5-APPBw[/MEDIA]

Kiedy skończył pstryknął palcami i jak na zawołanie pojawił się Chuck Berry, czarnoskóry muzyk w fioletowym smokingu i taką samą gitarą, którego Siergiej widział kiedyś w telewizji. Facet nie zważał na deszcz, zaczął grać i co by nie powiedzieć dawał niezłego czadu. Żałobnicy, którzy wstali z miejsc i zaczęli tańczyć byli chyba podobnego zdania. Mimo, że Siergiej bardzo chciałby zakończyć na tym swój udział w pogrzebie to musiał jeszcze przypilnować, żeby pochowano ciało. W tym momencie ze sporego dołu parę metrów za trumną rozległ się radosny okrzyk a łopota przerzucająca od kilku godzin na zewnątrz kolejne warstwy ziemi wreszcie przestała. Siergiej podszedł nad krawędź dołu i nachylił się nad nim próbując dostrzec dno albo, chociaż zarys mężczyzny, którego spodziewał się ujrzeć. Nie zobaczył nic poza ciemnością, przez którą jego wzrok nie miał szans się przebić. Najwyraźniej był to naprawdę głęboki dół.

-Hej tam kowboju skończyłeś?

Rzucił krótko w dół a echo jego słów odbiło się od ścian. Żadnej odpowiedzi, i wątpił że to wina Chucka Berrego albo kanonady deszczu. Nie było żadnej odpowiedzi. Co za niekompetencja, przecież nie za to wydaje im się że będzie im płacił.

-Mallory wyłaź stamtąd gnojku!

Wszystko musi robić sam, pochowa tego skurczybyka nawet jeśli będzie musiał to zrobić osobiście. Zdjął marynarkę i podwinął rękawy a następnie nachylił się nad przyszłą mogiłą Johnnego. Nie bardzo wiedział jak tam zejść, żeby nie skręcić karku. Po chwili jego problem rozwiązał się sam kiedy poczuł czyjeś drobne ręce, które popchnęły go do przodu. Normalnie Angie nie miałaby szans chociażby go ruszyć jednak na skraju łatwo stracił równowagę. Wykiwali go, banda klaunów, zdążył jeszcze pomyśleć lecąc w dół. Upadł plecami na twardą ziemię, przeciągły ból powiedział mu, że jeszcze żyje, ale ciężko było mu się ruszyć. Z wielkim wysiłkiem udało mu się wstać na ugiętych kolanach. Jedną ręką podparł się ściany a drugą przyłożył do obolałych pleców. Sapał ciężko, nie mogąc złapać tchu a z jego ust wydobywały się tylko niezrozumiałe przekleństwa i jęki bólu.

-Przestań, jęczeć jak świnia. To żałosne. Z drugiej strony to porównanie ze świnią wydaje się być jak najbardziej na miejscu prawda Siergiej?

Kilka kroków przed nim stał mężczyzna, było ciemno, ale widział wyraźnie umięśnioną postać pozbawioną koszuli z łopatą w dłoni.

-Franky? To ty? Pomóż mi, chyba złamałem nogę.

-Tylko jedną co? A myślisz pajacu, że czemu wykopałem aż tak głęboki dół?

Powietrze przeciął świst i sekundę później płaska część łopaty uderzyła w rzepkę Siergieja ponownie zwalając go z nóg.

-Dobij go Frank.

Z góry rozległo się donośne wołanie. Leżąc na plecach Alekandrov wyraźnie widział stojące u góry znajome sylwetki. Pierwszy głos należał do Kraina, który zapaliwszy cygaro uniósł je w geście triumfu. On chce być królem. To wszystko jego sprawka przemknęło przez myśli Rosjanina.

-Po prostu zabij tego matkojebcę.

Głos Angie był zimny i zdecydowany. Pozbawiony współczucia. Siergiej miał wrażenie, że gdyby mogła sama skoczyłaby w ten dół chcąc wydusić z niego ostatnie tchnienie. Zimna suka.

-Szkoda. Zawsze uważałam, że był przystojny.

To go zaskoczyło. Dziwne było słyszeć takie słowa od Sue, w dodatku w tym momencie, ale widać miał rację co do tego, że zerkała na niego w chwilach kiedy Krain nie patrzył. Na chwilę pytające spojrzenia ludzi z góry powędrowały na nią.

-No co?

Wzruszyła tylko ramionami jakby mówiąc, że nic nie poradzi na to jak jest.

-Przegrałeś stary.

Ponownie Krain, wzbierała w nim wściekłość, że nie przejrzałeś go wcześniej. Był za bardzo zajęty Johnnym.

-I co zrobisz Mallory? Zabijesz mnie? Oboje wiemy, że nie masz na to jaj.

-Ja? Ja nie, ale ktoś chciałby sobie z tobą uciąć krótką pogawędkę.

-Zgłupiałeś Franky? Nie ma tu nikogo oprócz nas.

Ale czy na pewno? Po zastanowieniu się wyczuwał jednak czyjąś obecność. Nagle na karku poczuł śmierdzący oddech rozkładu. Momentalnie po całym ciele przeszedł go przeraźliwy chłód. Z krzykiem odpełzał pod przeciwną ścianę, zapominając o bólu. Desperacko próbował wspiąć się do góry, ale ziemia była zbyt miękka. Raz po raz ześlizgiwał się w dół, serce waliło mu jak oszalałe i lada chwila miało wyskoczyć z piersi. Gruba dżdżownica wijąc się spadła mu za koszulę. Jak wariat rozpiął ją i zaczął drapać się po całym ciele w końcu ciężko dysząc upadł na kolana podpierając się dłońmi. Czekał i nasłuchiwał, ale słyszał tylko własny oddech i bicie serca. Nie usłyszał, ale wyczuł go. Swąd krwi, odór rozkładu tak silny, że od razu puścił pawia.

-I kto teraz śmieje się ostatni Siergiej?

Głos Johhnego rozległ się przy jego prawym uchu. Zdążył jeszcze wrzasnąć przeraźliwie zanim zimne ręce zacisnęły się na jego krtani. Zaczął dławić się własnymi wymiocinami. Jego twarz posiniała a oczy wyszły mu na wierzch, kiedy z niedowierzaniem wpatrywał się w trupa wyciskającego z niego życie. Strach sparaliżował go całkowicie, odebrał wolę walki. Jeszcze przez chwilę ruszał bezwiednie nogami i rękami, po czym znieruchomiał całkowicie z głupim niedowierzającym wyrazem twarzy. Kiedy umierał zdawało mu się, że słyszy jeszcze Chucka Berrego, który gdzieś w oddali z uporem maniaka śpiewał po raz kolejny tę samą piosenkę.

Go Johnny go go go…


---

Obudził go dźwięk telefonu. Podniósł się z podłogi przecierając twarz. Z ulgą przyjął wiadomość, że to tylko kolejny chory sen. Może powinien iść z tym do jakiegoś lekarza? Johhny leżał tam gdzie ostatnio tak samo nieżywy jak powinien. Mimo wszystko, dziwnie było teraz na niego patrzeć. Jajo Faberge leżało obok na ziemi pokryte krwią i śliną. Nie miał nawet czasu go schować wcześniej. Po prostu nagle poczuł się po prostu strasznie senny, wyglądało na to że ostatnie wydarzenia zmęczyły go bardziej niż myślał. Wyglądało na to, że spał może z godzinę zanim obudził go irytujący dzwonek komórki Johhnego. Spojrzał na wyświetlacz. Numer nie był wcześniej zapisany w telefonie. Nie wiedział czy powinien odebrać, ale miał nic do stracenia.

-Eee.. Hallo?

Dźwięk własnego głosu wydał mu się w tym momencie niesamowicie głupi. Miał nadzieję, że nie brzmiał tak za każdym razem, ale jakoś wcześniej nie przywiązywał wagi do takich rzeczy.

-Pan Johhny?

Łagodny głos z lekkim rosyjskim akcentem, wyraźnie zaciekawił Siergieja. Kojarzył fakty, wiedział, że Rosjanie mieli się odezwać do Johnnego.

-Nie, matka Teresa.

Chwila milczenia - najwidoczniej zbił trochę z tropu swojego rozmówcę.

-Z kim rozmawiam?

Męczyło go nastawienie gościa, miał ciężki dzień i jakoś nie bardzo chciał odpowiadać na pytania jakiegoś fiuta, ale cierpliwością zaskoczył sam siebie.

-Czy to ważne? Twój kumpel Johnny już raczej nie odbierze żadnego telefonu.

Kolejna chwila ciszy jakby ktoś przyswajał sobie usłyszane informacje. Siergiej nie miał ochoty kontynuować tej rozmowy zwłaszcza, że już wystarczająco czasu śniąc na jawie. Głos w słuchawce w końcu się jednak odezwał.

-Jak to się stało? Czy reszta osób z grupy Johnnego jest z panem?

-To trochę skomplikowane… W każdym razie żyją, tak mi się przynajmniej wydaje.

Otarł pot z czoła. Był świadom, że za bardzo kręci, ale nie był przygotowany na taką rozmowę. Nie w tej chwili.

-Czy mogę się wreszcie dowiedzieć, z kim mam przyjemność?

-Eee jasne. Siergiej Aleksandrov. Pracowałem z Johnnym

-Panie Aleksandrov, chcielibyśmy wraz ze znajomymi zaprosić was na spotkanie biznesowe. Bardzo ważne spotkanie panie Aleksandrov. Klub Moskau za godzinę i proszę mieć ze sobą jajo.

-Eeee jedną chwil…

Rozmówca nie dał mu dokończyć.

-Uprzedzam, że moi pracodawcy nie lubią czekać, więc radzę się spieszyć. Miłego dnia.

Świetnie miał zaledwie godzinę na to, żeby zebrać resztę i udać się w miejsce, w którym nawet nigdy nie był. Cholera mógł przecież zwyczajnie odejść, olać faceta, z którym rozmawiał. Nie bał się przecież mafii tylko, że to była jego szansa. Szansa, której nie zamierzał zmarnować, musiał zostać królem i wykorzysta do tego tych idiotów. Potem może ich zabije, może nie. Dobrze, że przynajmniej miał jajo, więc przejdzie pierwszy test. Wystukał numer Angie. Wątpił żeby w ogóle odebrała, po tym, co zrobił pewnie rozmyślała na ile sposobów go zabić. Uśmiechnął się do swoich myśli. Będzie miał z tą mała jeszcze trochę zabawy.
Najpierw interesy potem przyjemności, zaczął pisać smsa, w którym starał się wyjaśnić całą sytuację w dość korzystnym dla siebie świetle. Wiedział, że pewnie nikt mu nie uwierzy, nikt mu nie zaufa, ale równocześnie wiedział, że muszą tańczyć tak jak zagrają im federalni a tu ich interesy zdecydowanie się pokrywały. Wysłał wiadomość do Marka, Sue, Franka i Angie. Teraz musiał już tylko dotrzeć na miejsce spotkania.
---

Broker, Rotterdam Hill 13

Angie siedziała na kanapie swojej znajomej wpatrując się bez wyrazu w ścianę. Gorącą herbata już dawno wystygła a do niej jeszcze nie do końca dotarło, co się stało. Łzy wyschły już na jej policzkach, rozmazując delikatny makijaż. W każdej chwili jednak mogły popłynąć kolejne. Lucia ciągle powtarzała, że musi być silna, że musi wziąć się w garść, ale jak? Ten bydlak Siergiej zabił Johnnego i obwieścił jej to z nieskrywaną radością. Nie wiedziała, co powinna robić.
Mimo wszystkich jego wad Johnny był kimś ważnym w jej życiu. Lubiła tego drania, znała go od lat. Wiedziała, że się o nią troszczył. Przeklinała go w myślach setki razy za to, że wpakował siebie i ją w tą aferę z Faberge. Teraz jednak, kiedy go zabrakło czuła coś innego. Chciała znaleźć silę w tym uczuciu, tylko czemu to wszystko było takie trudne? Nie mogła się pozbierać, mimo prób swojej przyjaciółki. Frank w końcu zadzwonił. Rozmawiała z nim sporo czasu, zanim zdołała mu przekazać co się stało. Głos łamał się jej raz po raz i mężczyzna musiał ją uspokajać przez dłuższą chwilę. W końcu wyrzuciła z siebie niekontrolowany potok słów. W słuchawce zapanowała chwila cisza. W końcu Frank poprosił o adres i skwitował rozmowę krótkim „zaraz tam będę”. Chyba podziękowała i rozłączyła się. Tak przynajmniej to zapamiętała. Słabo to wszystko do niej docierało. Słowa Lucii też dzwoniły jej gdzieś w uszach, ale brakowało w nich sensu. Po prostu myślami była zupełnie gdzie indziej. W innym czasie, w innym życiu gdzieś na przedmieściach Broker.

---

Broker, 10 lat wcześniej

-Hej oddaj to!

-Bo co mi zrobisz Chau-Chau?

Dzieciaki obok zaśmiały się z przezwiska, które wymyślił chłopak. Brzmiało jak szczekanie psa. Roy był jednym ze szkolnych osiłków, którzy robią co chcą nie przejmując się niczym. Dzieciaki takie jak Angie Chau Mazur były, więc skazane na jego towarzystwo, zapewniały mu darmową rozrywkę. Dzięki nim mógł zabłysnąć, pokazać reszcie, jaki jest silny a nic tak nie powiększa mniemania wielkiego sobie głupiego wielkiego osiłka jak uznanie w oczach innych. I nie za bardzo obchodziło go czy było to uznanie bazujące na strachu.
Angie widziała jak na poprzednich przerwach Roy razem z innymi sobie podobnymi zabierali śniadania, wymuszali haracze a czasem po prostu upokarzali mniejszych i słabszych od siebie. Mierzyli coraz wyżej a przecież byli dopiero gówniarzami. Lata później miała dowiedzieć się, że Roy dostał butelką w głowę podczas którejś z pijackich imprez, kawałki szkła wbiły się głęboko w głowę. Lekarze nie zdołali go uratować. Nigdy go nie żałowała. Wtedy już życie na ulicach Liberty nauczyło ją bycia twardszą. Jednak tego popołudnia Angie Chau-Mazur była jeszcze małą bezbronną dziewczynką z podstawówki. Ofiarą, łatwym celem dla drapieżników z betonowej dżungli miasta. Bycie skośnooką w polskiej dzielnicy Broker, niespecjalnie czyniło z niej „królową życia”.

Roy podskakiwał koło niej z zabraną książką, która najwyraźniej była pamiętnikiem dziewczyny. Angie była zbyt niska i zbyt słaba żeby odzyskać książkę, na której jej zależało. Dla niej to byłby koniec świata, gdyby ktoś dowiedział się o wszystkich rzeczach, o których tam pisała. Jakby tego było mało osiłek zaczął podjudzać resztę żeby tak jak on skandowała znienawidzone przez nią przezwisko. Ci początkowo niechętnie, a potem. Brzmiało to jak ujadanie sfory psów a Angie chciała zapaść się pod ziemię.

-Nie słyszałeś, co powiedziała? Oddaj jej książkę.

Wszystkie oczy zwróciły się na nowego, którego nie widziano tu jeszcze. Chudy wysoki chłopak, nie wyróżniał się niczym szczególnym może poza włosami a właściwie ich brakiem.

-He? A ty skąd tu się wziąłeś łysolu? Jesteś miłośnikiem małych piesków?

Reszta zaśmiała się wraz z nim dodając mu pewności siebie. Póki miał ich wsparcie Roy czuł się niepokonany. Jak się miało okazać kiedy ktoś żyje w takim złudzeniu zderzenie z rzeczywistością boli dwa razy bardziej. Chłopak wyjął z kieszeni pistolet, odciągnął cyngiel i bez najmniejszego drżenia ręki trzymał go przed dwa metry przed chłopakiem. Reszta dzieciaków momentalnie uciekła, krzycząc przeraźliwie. Roy został sam na boisku nie licząc nieznajomego chłopaka i małej Azjatki. Tego dnia pierwszy raz w życiu, ale nie ostatni Roy poczuł niekontrolowany mocz spływający mu po nodze.

-Więc jak będzie?

Będąc jeszcze w szoku, wielki osiłek położył książkę na popękanym asfalcie. I zaczął uciekać tak szybko, że zdziwiłoby to nawet jego samego gdyby miał na to czas.

-Może to cię nauczy traktować damy!

Nieznajomy krzyknął jeszcze za uciekającym chłopakiem. Po czym podniósł książkę i oddał właścicielce wpatrującej się w niego z osłupieniem.

-Dzzziękuję.

Wyjąkała, przez chwilę zastanawiając się czy sama nie uciekać.

-Proszę.

Serdeczny uśmiech, zmienił zupełnie jego poważne dotąd rysy. Usiedli na huśtawkach i bujali się z początku niemrawo przez dłuższą chwilę patrząc się na otaczający świat nie mówiąc zupełnie nic. W końcu dziewczyna zebrała się na odwagę i przemówiła pierwsza.

-To prawdziwy pistolet?

-To? Oczywiście, że nie. Jest tylko bardzo podobny do prawdziwego. Widzisz?

Chłopak wyjął ponownie pistolet, który faktycznie na pierwszy rzut oka niczym nie różnił się od tych, które Angie widziała na filmach. Wymierzył w ziemię i nacisnął spust, ale zamiast oczekiwanego huku wystrzału i dziury po kuli z lufy popłynęła małym strumieniem najzwyklejsza woda. Zaśmiali się oboje.

-Mieszkasz tu?

-Chyba tak. Nie wiem na jak długo, ojciec załatwia tu pewne sprawy i… No można powiedzieć, że przyzwyczaiłem się do zmiany miejsca zamieszkania.

-Ja mieszkam tutaj z braćmi, nie jest źle, jeśli nie liczyć tych dzieciaków.

-Aha. To fajnie, a nimi się nie przejmuj. To frajerzy.

Spuściła wzrok na parę swoich starych trampek.

-W każdym razie – wzięła głęboki oddech, zbierając się na odwagę – jestem Angie.

Wyciągnęła w jego stronę drżącą dłoń w przyjaznym geście. Chłopak spojrzał się na nią dość dziwnym wzrokiem. Przez chwilę Angie myślała, że zrobiła coś złego i chłopak po prostu ją oleje. Jednak gdyby znała go wtedy lepiej wiedziałaby, że po prostu się zgrywał jak miał w zwyczaju. Uśmiechnął się znowu i mocno uścisnął jej dłoń.

-Johnny.

Rozmawiali i bawili się wtedy do momentu, aż zaczęło się ściemniać. Lecieli na huśtawkach naprawdę wysoko. Założyli się nawet, które z nich pierwsze dotknie nieba. Wtedy właśnie spotkali się po raz pierwszy.



---

Gdzieś w Algonquin

-Może pan ściszyć radio?

Frank jechał w taksówce do pubu O'Malley's. Odebrał drugą część zapłaty od rozbawionego Lipsa. Dziadek najwyraźniej ucieszył się z takiego obrotu sprawy. Frank także nie miał zamiaru narzekać. Wreszcie wszystko poszło tak jak powinno. Wreszcie obietnice Johnnego zaczynały się spełniać. Zastanawiał się jak poszło reszcie, ale był dobrej myśli. Jedynym problem była Angie. Nie dość, że miał jej za złe wcześniejszą akcję w Hatton to jeszcze naćpała się jakimś gównem i tylko mu zawadzała. Musiał z nią później pogadać i to poważnie.

-Ja chcieć sprowadzić moja żona i trójka dzieci z Bejrut. Ja mówić już o mojej córce Nami? Ona być bardzo ładna, może ty chcieć? Ona być pracowita, bardzo pracowita, bardzo ładna.

O czym ten taksówkarz do niego pieprzył? Chciał tylko, żeby ten facet ściszył te ryki. Nie słyszał przez nie własnych myśli. Poza tym wyglądało no to, że facet z turbanem czy tam jakąś inną śmieszną czapeczką na głowie najwyraźniej dopiero zaczynał swoją karierę w Liberty. Raz po raz spoglądał na mapę miasta rozłożoną na siedzeniu obok, spuszczając oczy z trasy. Frank zerknął na jego licencje taksówkarza przy oknie odgradzającym kabinę pasażera od kierowcy. Spoglądał na niego wyszczerzony Jadiari Tangesku, hindus nieskażony zachodnim myśleniem zatrudniony w firmie Bellic Taxi. Taksówki Frank mógł się założyć, że kilka tygodni spędzonych z kółkiem tej bryki i Jadiari porzuci myślenie o amerykańskim śnie, póki co niech śni byleby dowiózł go na miejsce.



-Nie dziękuję.

Podejrzewał, że taksówkarz nie jest taki głupi. Małżeństwo załatwiłoby dziewczynie obywatelstwo, na czym mogłaby skorzystać reszta rodziny. Mogło to znaczyć, że jej ojciec ma jedynie wizę tymczasową dla siebie. Nie obchodziło go to, miał dość swoich problemów. Emigranci nigdy nie mieli łatwego życia w żadnym z miast Ameryki.

-Myśleć, że ja chcieć was okraść? Ja być człowiek uczciwy.

W tym momencie zadzwonił telefon. To była Angie, westchnął krótko, ale odebrał natychmiast. Dziewczyna brzmiała jak histeryczka. Od razu pomyślał o tym, że wpakowała się pewnie w kłopoty u jakiegoś dilera. Tylko, czemu do cholery nie zadzwoniła z tym do Johnnego? Parę minut później wiedział już wszystko. Johnny nie żył. Ich tzw. „mózg wszystkich operacji” rozstał się ze światem. Jednak bardziej niż ten fakt zaniepokoiło go, że to najprawdopodobniej Siergiej jest tym, który go wykończył. Ten sam Siergiej, którego Johnny wiózł do lekarza. Przypomniał sobie wcześniejsze doświadczenia z Rosjaninem i zaklął. Aleksandrov był niebezpieczny, na tyle niebezpieczny żeby teraz chciał dorwać resztę grupy. W dodatku nie miał już bransoletki, nie musiał grać wg. reguł federalnych tak jak reszta z nich. Jedno było pewne, musiał zdobyć jakąś broń.

-Dziewczyna he? Moja córka być ładniejsza, ty pamiętać okkey?

-Zmiana kursu Rotterdam Hill 13. Płacę ekstra, byle szybko.

-Rotredan Hyl? To jest w Bruuukar prawda? O tak, już znaleźć. Nasz klient, nasz pan! Ty zapiąć pasy, ja jechać tam szybciej niż ty pomyśleć „sharma”.

Przeklął swoje szczęście. Ze wszystkich taksówek w Liberty mógł wsiąść akurat do tej. Kierowca dodał gazu wymijając nieprzepisowo dwa samochody i wymuszając pierwszeństwo przed nadjeżdżającym z boku autobusem.. Frank miał nadzieje, że Bellic Taxi sprawdzają swoich kierowców zanim ich zatrudnią. W dodatku zamiast ściszyć to facet pogłośnił radio i zaczął śpiewać razem z wokalistką.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5Ra86aTFSfQ&feature=related[/MEDIA]

Piskliwy, fałszujący śpiew taksówkarza doprowadzał go do szaleństwa, na całe szczęście Rotterdam Hill nie było tak znowu daleko.

---

Gdzieś w Dukes

-Niezła jazda skarbie.

Mark chyba naprawdę był pod wrażeniem tego, co pokazała na trasie. Spora w tym była zasługa auta, ale jednak mimo wszystko auto samo nie pojedzie. Ona była mu wdzięczna, że zaufał jej. Wiedziała, że nie przyszło mu to łatwo. W końcu był facetem.

-Chyba mnie nie doceniłeś „skarbie”

Sue specjalnie położyła nacisk na ostatnie słowo. Faktycznie była już zmęczona bycia ładną buzią grupy. Właśnie udowodniła, że ma także inne zalety. Przyblokowała drugi samochód ku złości łysego gnojka w BMW w taki sposób, że dość wiarygodnie oboje stracili szansę na zwycięstwo. Na ostatniej prostej dała się jeszcze wyprzedzić, żeby nikt przypadkiem nie szukał na nich odwetu.

-No przyznaję, sprawiłaś się całkiem nieźle. Może powinniśmy do następnego wyścigu przystąpić na serio?

Uśmiechnął się i mrugnął zawadiacko. To co mówił wydawało się jej dość sensowne, w końcu to bezpieczniejszy sposób na zarabianie pieniędzy niż dotychczas. Chociaż trzeba przyznać, że ściganie się po ulicach Liberty miało mało wspólnego z definicją bezpieczeństwa. Adrenalina dopiero opadała

-Zadzwonisz do Johnnego żeby znalazł nam jakiś garaż?

-Wiesz sam mógłbym coś załatwić, ale ostatnio moje kontakty z ludźmi w tym mieście uległy znacznemu pogorszeniu. Po tym jest to nam winien, zresztą ten dupek jest nam winien o wiele więcej.

Wybrał numer Johnnego i przyłożył słuchawkę do uszu. Czekał z pół minuty zanim włączyła się jego poczta głosowa, oznajmująca żeby dzwoniący zostawił wiadomość po sygnale. Mark przerwał połączenie.

-Nie odbiera.

Nie odpowiedziała. Skupiła się na drodze. Był moment, że była przekonana, że spędzą wiele lat w więzieniu i to dzięki Johnnemu. Dzięki niemu, Angie, może Siergiejowi, który zostawiał za sobą stosy ciał, po których ślepy nie trafiłby do celu. Nie ufała nikomu, nawet Markowi, mimo że czasem bardzo chciała komuś zaufać. Na to jednak było za wcześnie. Póki, co starczy jej wspólny prysznic i odbiór wygranej, którą przystojniak siedzący obok najwyraźniej miał zamiar wypłacić jej osobiście. Jednak bardziej cieszyło ją nowiutkie Audi R8, to ono było prawdziwą nagrodą. Connor wysłał tylko krótkiego smsa. Który wyraźnie wskazywał, że być może będzie miał dla nich robotę w przyszłości. Brzmiało dobrze, chłopak nie przypadł jej do gustu, ale miał gest. Po kilku minutach jazdy w ciszy, rozległ się kolejny dźwięk odebranej wiadomości. Sue spytała pytająco na Marka.

-Kto to?

Mina Kraina powiedziała jej, że nie jest to radosna wiadomość. Mężczyzna zmarszczył brwi i odezwał się dopiero po dłuższej chwili.

-Wygląda na to, że mamy kłopoty Sue.

Nic nowego, przemknęło jej przez myśl. Ot kolejny zwykły dzień w Liberty.



---

Godzina 01:17 Hove Beach, niedaleko klubu Moskau

Ostatnimi, którzy dotarli na miejsce byli Frank i Angie. Dziewczyna nie wiele mówiła podczas drogi od mieszkania Lucie. Widać było, że próbuje poradzić sobie sama ze stratą drogiej osoby. Frank nie miał ochoty wszczynać kłótni, nie wiedział jak mógłby jej pomóc, więc zapewnił ją tylko, że będzie dobrze i poklepał po ramieniu. Przynajmniej próbował. Oboje dostali identycznego sms-a od Sergieja.
Podejrzewali, że takie same dostali także Sue i Mark. Najwyraźniej Rosjanie wykonali wreszcie swój ruch. Siergiej wygryzł ze stołka Johnnego i ustawił spotkanie. Takie rzeczy zdarzały się w ich branży. Dlatego przestępcy starają się nie angażować się emocjonalnie ze swoimi partnerami z oczywistych powodów. Jedyne, co było tu niepokojące to fakt, że nikt z nich nie umiał przewidzieć motywów, jakimi kierował się Siergiej Aleksandrov. Frank poznał go już trochę i jego zdaniem sama chęć władzy nie bardzo do niego przemawiała. Nie wiedział, że Angie „pożyczyła” od przyjaciółki niewielki pistolet małego kalibru. Lucie trzymała go pod poduszką tak na wszelki wypadek. Miała swoja powody.
Tym razem Angie potrzebowała od niej przysługi, ale nie pytała o zgodę po prostu go wzięła. Wątpiła żeby przyjaciółka miała coś przeciwko, po prostu nie chciała mówić nikomu o swoich planach. Zresztą nawet sama dokładnie nie była ich pewna. Z jednej strony chciała się zemścić, z drugiej wiedziała, że w klubie Rosjan nie będzie okazji. Nawet, jeżeli nie użyje spluwy to chciała mieć coś do obrony. To sprawiało, że czuła się, choć trochę bardziej bezpieczna w towarzystwie Siergieja. Jednak na chwilę musiała się go pozbyć w dodatku robiła to dość niechętnie. Poczekała, więc do momentu jak taksówka zniknęła za rogiem i aż ulica będzie całkowicie pusta. Zawinęła pistolet w papier po hamburgerze i ukryła go w rynnie starej kamienicy, przecznicę przed klubem. Właśnie tam kazali się wysadzić taksówkarzowi. Kierowca kłaniał się im raz po raz po tym jak Frank dał mu piętnaście dolarów napiwku. Na pewno uradowany mężczyzna zapamięta ten dzień. W innych okolicznościach Angie mogłaby się uśmiechnąć na ten widok. Teraz po prostu miała wszystkiego dość.

-Co?

Wstając z klęczek spojrzała wyzywająco na Franka, który najwidoczniej domyślił się, co zawierał pakunek.

-Nic, nie mówię.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Najwidoczniej Angie zamierzała na tym poprzestać, skinęła tylko w stronę, z której dochodziła głośna muzyka.

-Zupełnie nic – dodał cicho Frank mając pewność, że dziewczyna już go nie słyszy.

---

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=54UbwR_nXTQ[/MEDIA]

Dotarcie do klubu zabrało im kilka minut. Szybko wtopili się w tłum gości, muzyka zagłuszała wszystko tak, że żeby się porozumiewać musieliby do siebie wrzeszczeć. Woleli język gestów. Bramkarz przed wejściem spojrzał tylko na nich uważnie i odstąpił pozwalając im wejść i to bez stania w narastającej kolejce. Najwidoczniej spodziewano się ich. Wchodząc do klubu usłyszeli za sobą kilka przekleństw od sfrustrowanych gówniarzy, którzy wciąż byli niepewni swojego wejścia. Przeszli przez zatłoczony parkiet, na którym zabawa zdawała się rozkręcać na dobre. Różnokolorowe światła zmieniały się co kilka sekund, migotały przy tym tak, że osoba chora na epilepsję nie czułaby się tu najlepiej. Basy wstrząsały salą, powodując radość nastolatków, którzy stanowili trzon klubowiczów. Szybko jednak można było się przyzwyczaić do takiej atmosfery i rzucić bez zahamowań w to, co skrywała wciąż jeszcze młoda noc.
Jakiś prawiczek przylepił się do sporo starszej dziewczyny licząc, że ta nie zauważyła tabletki, którą chwilę wcześniej wrzucił jej do zamówionego drinka. Jeden facet tańczył sam bez butów na środku, z zamkniętymi oczami zapewne na odlocie, który był dla niego jedynym synonimem szczęścia. Alkohol lał się gęsto, głównie drinki i wódka. Ten kto chciał - a chciało sporo - mógł także dostać popularne tabletki Ekstazy. To dilerzy będący w kieszeni Rosjan zbijali tu prawdziwą kasę, każdej nocy. Każdy o tym wiedział i każdy akceptował. Nawet policja miała związane ręce. Komendant w Broker wolał przymknąć oko i od czasu do czasu wziąć za to niewielką opłatę niż ruszać gniazdo os. Angie i Frank szybko przedarli się przez tłum, w tym raz Angie poczuła jak ktoś szczypie ją w tyłek, ale zignorowała to zaciskając zęby. W końcu dotarli do schodów na drugie piętro klubu. Strefa najwidoczniej była zamknięta dla zwykłych gości.
Dwóch wyrośniętych ochroniarzy w czarnych obcisłych t-shirtach zagrodziło im drogę na górę a następnie obszukało nie bardziej niż było to konieczne. Na górze minęli jeszcze strefę dla vipów, w której siedziały zwykle grube ryby i gwiazdki show biznesu, które chciały się zabawić bez spoufalania się ze zwykłymi ludźmi. Minęli także kolejnych goryli i weszli przez oszklone drzwi do biura właściciela klubu. W środku było zdecydowanie ciszej, najwidoczniej była to zasługa dźwiękoszczelnych przezroczystych i pewnie kuloodpornych ścian.
Sue i Mark już tam byli, siedząc blisko siebie na szerokiej kanapie. Siergiej siedział obok siwiejącego mężczyzny z kilkutygodniowym zarostem na twarzy i sporym wąsem. Najwyraźniej panowie szybko się polubili, o czym świadczyć mogła opróżniona do połowy wódka i cygaro w rękach Sergieja. Obaj mężczyźni uśmiechnęli się na ich widok i ciężko było stwierdzić, który z uśmiechów trącił bardziej fałszem. Mężczyzna w kamizelce i czerwonej koszuli wstał wyciągając do nich ręce.

-No wreszcie jesteśmy w komplecie! Prawie w komplecie nie licząc biednego Johnnego, ale cóż zrobić. Jak to mawiają nie da zrobić omletu bez rozbicia kilku jaj prawda? Siadajcie, siadajcie drodzy goście, wiedźcie jak wielka jest rosyjska gościnność. Mówcie mi Griszka.

W gabinecie było jeszcze kilka innych osób. Dwie dziwki siedzące na kanapie z Siergiejem i Griszką, jeden worek mięśni przy drzwiach, było jeszcze dwóch gangsterów przy sporym barku w głębi pomieszczenia, jeden z nich oglądał bezgłośnie telewizję od czasu do czasu głośno komentując coś po rosyjsku. Był jeszcze krótko obcięty mężczyzna w okularach i skórzanej brązowej kurtce, który nerwowo spoglądał to na nich to, na co się działo pod nimi. Widać było, że nie do końca dobrze czuł się w tym towarzystwie. Mimo wszystko był tu z jakiegoś powodu.



Całość gabinetu była elegancka, ale dość skromna, jeśli człowiek miałby tu mieszkać, na co dzień. W końcu było to tylko biuro. Dwie kanapy ustawione naprzeciwko siebie, pomiędzy którymi stał przezroczysty stolik. Paprotki w rogach i plakaty o tematyce komunistycznej oprawione w szkło na ścianach. Biurko z jesionowego drewna i barek dla gości, skrywający w sobie alkohole z całego świata, była także mała wbudowana lodówka.

- Mogę prosić o Faberge?

Sergiej wyjął z kieszeni mały przedmiot zawinięty w zakrwawiona szmatką, który każdy z grupy dobrze znał i postawił na stole. Ich gospodarz chwycił jajo w dłoń i położył na podłodze, zdjął buta i rozbił jednym uderzeniem obcasa na setki małych kawałków.

-Nikon załatw kogoś, żeby to posprzątał z łaski swojej.

Mężczyzna stojący obok kanapy skinął głową na jednego z goryli, który zaraz zniknął za drzwiami. Trzeba było zachować spokój, ale myśl o tym, że ci ludzie wiedzieli o czymś takim nieszczególnie pokrzepiała was na duchu. O czym jeszcze mogli wiedzieć?

-Myśleliście, że nie wiedzieliśmy, że to była tylko podróbka? Nasz człowiek doniósł nam, że Borys Badynow wyjechał stosunkowo wcześnie z miasta. Było to dość podejrzane jak na kolekcjonera, dla którego takie błyskotki znaczą więcej niż ludzie, którzy je noszą. Uruchomiliśmy nasz wywiad w Europie i okazało się, że cała jego kolekcja spoczywa w którymś ze Szwajcarskich banków. To jednak nie jest ważne. Podróbka czy nie, udało się wam ją zdobyć. Temu, który was wynajął nigdy tak naprawdę nie zależało na jaju.

Klasnął parę razy na pokaz w swoje wielkie tłuste dłonie.

-I za to należą wam się brawa. Podejrzewam, że dlatego też rozmawiamy. Moi...

Przerwał wypowiedź opróżniając kieliszek wódki. Po chwili nalał sobie następny.

-…mocodawcy, byli pod wrażeniem waszego wyczynu. W ich imieniu chciałbym przeprosić za cały ten jakby to ująć hmm… bałagan. Teraz jednak sytuacja się zmieniła, nasza organizacja doszła do wniosku, że potrzebujemy ludzi o waszych talentach.

-Czego od nas chcecie?

Mark zdecydował się reprezentować interesy grupy, chociaż z miny Siergieja można było wnioskować, że on już wszystko to słyszał wcześniej.

-Oferujemy wam pracę. Tak właśnie można to powiedzieć. Dostaniecie własne mieszkanie z dość sporym garażem. Nic szczególnego, ale na początek powinno wam wystarczyć. To czego od was wymagam, to lojalności i dyspozycyjności. Możecie dorabiać sobie na boku, jasna sprawa dzieciaki. Musicie tylko przestrzegać dwóch zasad, dzwonię ja albo ktoś z naszej organizacji i przerywacie wszystko, co do tej pory robiliście. Jestem bardzo cierpliwym człowiekiem, ale lepiej tej cierpliwości nie testować. Po drugie możecie pracować, dla kogo chcecie byleby tylko nie godziło to w interesy naszej organizacji. Ten nerwowy jegomość to Nikon, jeżeli chcecie czegoś to zgłoście się do niego. Ja zwykle jestem zbyt zajętym człowiekiem, żeby zajmować się każdą pierdołą. Panowie przy barku to Vedor Vidirienko i Martin Lange. Zazwyczaj to oni będą towarzyszyć wam podczas misji upewniając się, że wszystko pójdzie w porządku.





Vedor potężny mężczyzny, nawet nie oderwał się od transmitowanej relacji z gali MMA. Rzucił tylko okiem na całą grupę, kiedy wchodzili. Na pierwszy rzut oka nie należał do najbystrzejszych. Dla odmiany Lange, wyższy od swojego kolegi, ale gorzej zbudowany Niemiec nie spuszczał z nich wzroku, przez cały czas pijąc tą samą butelkę schłodzonego piwa. Skinął im lekko głową, kiedy został przedstawiany.


-Zanim odejdziecie, chciałbym jeszcze zaznaczyć, że my Rosjanie nie lubimy jak ktoś robi nas w chuja. Będziecie w porządku to jest spora szansa, że wasze akcje pójdą do góry. Rozumiemy się?

-Jak najbardziej.

Reszta przytaknęła na słowa Marka wyraźnym gestem albo słownie. Nie byli głupi, ta życzliwa propozycja nie tolerowała odmowy. Zapewne, jeśli powiedzieliby nie, opuściliby ten klub w jakimś worku. Co do tego każdy z nich się zgadzał.

-Idźcie się zabawić, wyszaleć. Może pić, możecie ćpać. Macie swobodny dostęp do strefy dla vipów i do drinków na koszt firmy. Mamy tu także inne atrakcje.

Spojrzał wymownie na młode, skąpo odziane dziewczyny po jego bokach

-Dziewczyny nie są tu takie dobre jak te w Triangle, ale u nas możesz robić więcej niż tylko dotykać prawda dziewczyny?

Kobiecy chichot stanowił wystarczające potwierdzenie.

-Byle byście jutro byli sprawni. Jutro wasz wielki dzień towarzysze, jutro sprawdzimy waszą przydatność do pracy.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 16-02-2010 o 23:36.
traveller jest offline  
Stary 21-02-2010, 21:39   #66
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Delikatnie mówiąc nie przepadała za tego typu lokalami.
Godne pożałowania roznegliżowane małolaty z ostrym makijaż pląsające niepewnie w rytm czegoś, co trudno było nazwać muzyką. Pijani gówniarze kręcący się koło kolorowych drinków, których głównym celem było zapewne zaliczenie kolejnej panienki. A na deser straszny hałas, oślepiające światła i masa bezkarnych dilerów krążących między pozornie wyselekcjonowanymi gośćmi lokalu.

Złudne poczucie szczęścia jednej nocy wróżące solidnego kaca, a w niektórych przypadkach i moralniaka nazajutrz. Cóż, niektórzy myślą, że warto.

***


Czekali na Angie i Franka. Nie odzywała się. Siedząc na miękkiej, skórzanej kanapie obok Kraina zerkała co chwila na Siergieja i jego zarośniętego kumpla. Myślała o drobnej Azjatce, którą parę godzin temu miała ochotę udusić własnymi rękami. Teraz jej uczucia, co do Angie wyraźnie się zmieniły. Prawda, była idiotką, nie powinna była bujać się w kimś z tej branży ( podwójna idiotką, bo to był ten kretyn Johnny!), ale stało się i teraz pozostało tylko współczuć dziewczynie. W pewnym sensie wiedziała jak to boli.
Przez chwilę zastanawiała się, czy wie już o śmierci Johnnego…
Fakt, nigdy go nie lubiła, ale nie życzyła mu śmierci. Cholera, nigdy nikomu jej nie życzyła!

Znów spojrzała na Siergieja.
To prawda, że Johnny nie był idealnym „przywódcą”. Nie był też jednak najgorszy. Wbrew pozorom miał w sobie trochę pokory, był młody i względnie normalny czego niestety nie można było powiedzieć o łysym Rosjaninie z przepitymi oczami.
Oczami, w których widać było żądzę władzy, dzikość i nieobliczalność.
Z trudem przyznała się samej sobie, że chyba się go boi. A już z pewnością nie chciałaby zostać z nim sam na sam w jakimś ciemnym zakątku. Odwróciła się w stronę Marka, była ciekawa, o czym teraz myśli.
Nie śmiała zapytać, nie w pokoju pełnym członków rosyjskiej mafii.
Jej do niczego nieprowadzące rozmyślania przerwało pojawienie się Angie i Franka.
Spojrzała na wchodząca dziewczynę, złapała jej wzrok. Miała nawet ochotę uśmiechnąć się pocieszająco. Nie dała rady.

Nie odzywając się ani słowem wysłuchała rozmowy, a właściwie monologu Griszki przerywanego czasami krótkimi pytaniami blondyna.
W sumie niczym jej nie zaskoczył. Spodziewała się oferty pracy, szkoda tylko, że od razu nie powiedział, o co chodzi.

-Byle byście jutro byli sprawni. Jutro wasz wielki dzień towarzysze, jutro sprawdzimy waszą przydatność do pracy.

Uznała spotkanie za zakończone. Wstała z kanapy i ruszyła w stronę drzwi.

- Można?! – rzuciła wyraźnie wkurzona do dwóch osiłków zasłaniających wyjście. Zmierzyli ją bezczelnym spojrzeniem, które postanowiła zignorować, po czym rozstępując się lekko zrobili przejście.

Musiał się napić.
Pójście na główna salę nie wchodziło w grę, powrót to tamtego pokoju też.
Z za zakrętu wytoczyły się dwie zawiane panienki. Podeszła do nich.

- Sorry dziewczyny, gdzie jest bar? – starała się być miła.

- Do końca tego korytarza i w lewo –
odpowiedziała chichocząca blondynka w błyszczącej sukience.

- Dzięki – zdobyła się nie nieszczery uśmiech.

***






-Setkę czystej – powiedziała siadając na wysokim krześle przy barze. – Albo nie, cała flaszkę.

Młody barman zrobił pytającą minę, ale już po chwili stało przed nią pół litra gorzkiej wódki.

- Co się stało? – zagadnął rozbawiony podając kieliszek.

- Nie pytaj. Lej.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 28-02-2010, 10:40   #67
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Zmęczenie jakby rozpływało się pod napływem paliwa. Wódka pobudzała go każdym łykiem, lecz nie chodziło tutaj o jej goryczkę czy lodowatą temperaturę, ale o pewien rytuał. Już przy pierwszym zanurzeniu ust w kieliszku Siergiej czuł serce pompujące szybciej krew. Jakby w żyłach znów płynęła rwąca rzeka, a organy uderzały w rytm muzyki. Alkoholizm, kochał to. Ten zachwyt ciężko opisać słowami, najlepiej świadczył wirujący uśmiech i te gładkie, zrelaksowane ruchy. Zresztą wódka na stole nie była jedyną dobrą nowiną, rodzima atmosfera przyprawiała go o ataki euforii, pierwszy raz w Ameryce poczuł się jak w domu. Blondyna tuliła się do jego piersi, obnażając w mało gustowny sposób niektóre walory, kieliszek zapełniany był tym samym miarowym tempem, które znali jedynie Rosjanie. Na dodatek, niczym wisienka na torcie rozmawiał właśnie w ojczystym języku z Griszka. Brakowało mu ludzi jego pokroju, osób bez etyki czy zasad moralnych, które wartość człowiek przeliczały po wielkości jaj.

Ostatnim z jego problemów była ta zbieranina dzieci marzących o gangsterce. Dość miał tej swojej kurewskiej ekipy, Marka, który uganiał się za dziewicami, Franka, mężczyznę z cipą zamiast kutasa, a imion tych dwóch dziwek teraz nawet nie pamiętał. Johnny był martwy, a Siergiej wreszcie mógł rozpocząć własną karierę. Normalnie pozbyłby się tej bandy ciot, ale cóż, teraz jego sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Kontrolował ich, mógł pokierować nimi ‘ala” marionetkami. Posiadał jedyny klucz, aby nie trafili do pierdla na resztę życia. Ciekawiło go, do czego byliby zdolni za swoją pieprzoną wolność?

***

Przed chwilą wciągnął jakieś gówno przez słomkę do drinków od barmana. Czuł już się lekko wstawiony, ale był gotów dać głowę, że to amfa. Pociągał nosem, co chwile, by oczyścić sobie drogi oddechowe.

-Cholera, po chuja to wziąłem

Warknął po chwili, nie żeby miał coś przeciwko narkotykom, ale znał dużo lepsze niż ten tani biały proszek. Siedział na stołku przy barze rozglądając się po parkiecie. Oceniał walory dziewczyn zapamiętując niektóre z nich, ale nagle konsternacje przerwało mu stuknięcie w plecy i miarowy głos.

- Masz ochotę na drinka Siergiej? Muszę zamienić z tobą kilka słów.

Obrócił głowę, cóż stał przed nim nikt inny jak Pan Mallory.

-Drinka? Frank, mój chłopie coś dzisiaj słabo he? pomyliłeś mnie z laską? Trzeba uczcić zdrowie zmarłych! – zażartował drwiąco i bez pytania zwrócił głowę do barmana - Dwa razy setę czystej

- Nie, nie jest słabo – Frank nie wyglądał na zrelaksowanego, na twarzy miał ten sam grymas, kiedy wracałem z nim furą po strzelinianie w jednej z chat strażników - Chciałbym się wreszcie dowiedzieć, co właściwie do kurwy nędzy miało miejsce?

-Co? Frank, o co Ci chodzi? Rozejrzyj się, dokoła gołe dupy, cycki jak arbuzy, wódka leję się litrami... Napij się lepiej zamiast marudzić.

- Kurwa wiesz, o co mi chodzi! Angie opowiedziała mi jak zabawiałeś się z Johnnym, fajnie było? Co sobie myślałeś? Zajebiście będzie sprzątnąć gostka? Może nikt nie zauważy?

Obserwował przez moment parkiet, a następnie po długim sapnięciu zaczął – Kurwa –i wypuszczając powietrze z ust zaczął - Frank, jesteś tak głupi, że głowę masz chyba tylko po to, aby się do niej deszcz nie lał. Kurwa mać. Przez Johnnego o mało nie wpadliśmy do pierdla, wydał nas skurwiel, a Ty go jeszcze bronisz? Pojebało Cię?

- Wyrwij się kurwa z tego twoje świata małych rzeźników! Johnny nas sprzedał, każdy chciałby go sprzątnąć, ale każdy też wiedział, że był kluczem do tych naszych małych gustownych bransoletek, o których ty chyba zapomniałeś.

-Tych?- Uniósł skróconą kończynę do góry- I co? Chcesz mieć to zdjęte? Nie chcesz skończyć w więzieniu? Co biedny Frankusiu? Nóżki chyba nie obetniesz? Uświadom sobie, tylko ja mam kontakt z ruskimi. To ja tutaj rozdaję karty.

- Tak? To może mnie oświecisz? Masz jakiś genialny plan?

- Genialny plan? Czyli już teraz traktujesz mnie jak boga, co? Johnny zabrnął daleko w to gówno i tak szybko się nie wywiniesz. Lepiej ciesz się życiem póki możesz – Dopijając swój kielon zwrócił się do barmana - Kolejną setkę dla mnie

- Póki, co jesteśmy w jednym bagnie Siergiej, ale przyjdzie taki czas, a na pewno przyjdzie, że jeden z nas trafi do piachu - wskazuje palcem na zabandażowaną rękę - Odegram się na tobie, prędzej czy później przyjacielu.

Siedział wpatrzony przez chwilę w pusta szklanice - Dobrze, wiesz Frank, że nie oto mi chodzi. Takie są prawa tego biznesu, a co do dzieciaka, to zrobiłem to dla jego dobra, kurewskiego dobra. Chuja wiesz jak to jest widzieć jak Twój stary leży w kałuży krwi i chuj Ci do tego. – Znów jego wzrok powędrował po ladzie aż zatrzymał się na stojącym blisko wąsaczu - Setka barman – warknął.

- No tak, nie wiedziałem, że taki z ciebie samarytanin. Może rzeczywiście się pomyliłem, równy z ciebie gość, dzieciak miał cholernego, farta, że trafił akurat na Siergieja Aleksandrova, ostatniego sprawiedliwego.

- Przynajmniej lepiej brzmi... - Odpowiedział trochę z przekąsem - Pijesz jeszcze?

- Kurwa... – odparł Frank i zamówił u barmana - Butelkę Markers Mark

- Patrz, to królestwo takich panienek, młoda, soczysta, o buźce jak z dziecięcych kreskówek. Pewnie nie miała za sobą swojego pierwszego razu. – spróbował jakoś nawiązać kontakt z tym dobroczyńcą dwudziestego pierwszego wieku- Skusisz się na nią, co Frank?

- Mógłbyś być jej ojcem Siergiej - powiedział z głupawym uśmieszkiem - Ja zresztą też

-Czyli ta? - uśmiechnął się od ucha do ucha, czyżby ten głupawy uśmieszek potwierdzał jego teorie - Kręcą Cię takie, co? Poczekaj chwilę i patrz jak to się robi. – Siergiej sięgnął do kieszeni, gdy dziewczyna spoglądała w stronę parkietu machając do koleżanki, a potem zręcznym ruchem wrzucił biała kapsułkę do środka Następnie odwrócił się i mrugnął w stronę towarzysza.

Zanim Siergiej zdołał się zorientować Mallory odtrącił dziewczynie drinka i zagadał - Mała skocz na parkiet i pokaż jak bawią się prawdziwe dziewczyny, muszę pogadać z kumplem – Postał chwilę, aż oburzona dziewczyna odeszła - Co z tobą nie tak? Weź sobie jedną z tym darmowych rosyjskich kurew zamiast łapać małolaty na drina z niespodzianką!

- Ej Frank! Kurwa! Ta mała zaraz zemdleje na parkiecie, a wtedy ktoś może ją skrzywdzić. A zresztą... widzisz, ja mam pewne preferencje... lubię, kiedy leży jak martwa. Hehehe - zaśmiał się donośnie widząc wyraz twarzy Franka po tych słowach

Śpiąca królewno, tak? Nawet nie pytam, wolę nic na ten temat nie wiedzieć.

- Po raz pierwszy się zgadzamy Franki, polej no tej Markers Mark

***

Pamiętał, że nie skończyło się na jednej butelce, nawet na dwóch. Być może nie obyło się bez jakiegoś stuffu. W jego głowie jedynie został dziwny obraz, nie był pewien czy to wyobrażenie czy też jakaś prawdziwa sytuacja.



***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4k8pzYPPTWY&feature=player_embedded[/MEDIA]

Po około godzinnej luce w pamięci właśnie tańczył gdzieś po środku ogromnego pomieszczenia. Otoczony przez różnokolorowe światła i masę ludzi. Rozglądał się powoli, wciąż współgrając z rytmem muzyki. Chwila za chwila dochodził do siebie, jego ruchy przestawały być tak energiczne. W tym momencie spostrzegł znajomą sylwetkę gdzieś kilka kroków dalej. Czym prędzej przecisnął się przez tłum i dotarł za plecy drobnej dziewczyny.

- Bu! – warknął głośno z trudem przekrzykując głośną muzykę w tle.

Kobieta przed nim podskoczyła, obróciła się przez lewe ramię - To... To ty? – Na jej twarzy zakwitł obraz desperacji, zaczęła nerwowo rozglądać się w poszukiwaniu pomocy - Ja... Czego właściwie ode mnie chcesz?

Siergiej uśmiechnął się jeszcze szerzej, prawie do limitu swoich warg, a następnie podszedł krok bliżej obejmując jedną ręką jej talie a drugą chwytając za dłoń, po czym szepnął dziewczynie do ucha - Angie – przeciągając jej imię i wyszczerzył głupio zęby. Krok w chwilowym tańcu miał nierówny, głos nieco przepity - Angie, teraz musisz sobie znaleźć nowego chłopaka co? Hehe - zaśmiał się przyciskając swoje obleśne cielsko bliżej

Z każdym krokiem Siergieja naprzód dziewczyna cofała się próbując wyrwać się z żelaznego uścisku, co wyglądało jak jakieś koszmarne tango... - Puść mnie, puść, nie wiem, co zrobiłeś Johnnemu, ale...

Ale co? - zaśmiał się donośnie - Nie pamiętasz już bajki o jeźdźcu bez głowy? - pomyślał chwilę nad własnymi słowami, po czym jeszcze raz powtórzył- Jeźdźcu, ha, dobre! - otarł się perwersyjnie bokiem o jej ciało jakby odtwarzał ten specyficzny ruch...
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 28-02-2010 o 10:56.
Libertine jest offline  
Stary 12-03-2010, 18:35   #68
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Cholernie się to wszystko skomplikowało...


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WKnVaDwUg5s[/MEDIA]

Martwy Johnny - to dla Mallory'ego jedna z tych wiadomości po których człowiek sam nie wie co ze sobą zrobić. Facet, który ich w to wszystko wrobił nie żyje. Facet, który mógł ich z tego wyciągnąć nie żyje. Kto za tym stał? Oczywiście Mr Aleksandrov ze swoim zestawem małego rzeźnika. Z tego co opowiedziała Frank'owi Angie wynikało, że zdążył się z nim nieźle zabawić.

Warto wyjaśnić, iż zapewne połowa ekipy, jeśli nie jej całość, marzyła o tym by odegrać się na Johnny'm, kiedy jednak na nogach pojawiają się urocze policyjne bransoletki a John okazuje się jedynym gościem, który ma kontakt z glinami, jest to znak, iż należy się powstrzymać. Zemsta może zaczekać, najpierw trzeba ratować własny tyłek. Ciekawe jak federalni zareagują na radosną nowinę...

Z Angie praktycznie nie rozmawiał, pocieszanie średnio mu wychodziło, nie wiedział zresztą co mógłby jej powiedzieć. Wszystko będzie dobrze? Jasne, dopiero teraz wszystko się spieprzy, w końcu jechali by zobaczyć się z Siegiejem. Spotkanie vis-z-vis z człowiekiem, który zabił jej przyjaciela nie będzie niczym przyjemnym.

Przez dłuższą chwilę Frank wpatrywał się w obraz za oknem, brudne ulice Broker i pałętający się po nich Latynosi. Co trzeci, może nawet co drugi, nosił przy sobie broń, gotów jej użyć pod byle pozorem. Wszystko to przypominało mu jego dawne życie, jeszcze zanim opuścił Dallas.

***

Pamiętam ten dzień jak dziś, Dallas, rok 1997, czwartek wieczór, wtedy wszystko się zaczęło. Byłem jeszcze szczeniakiem, który sądził, że świat należy do niego, zresztą chyba cała nasza banda tak myślała. Jak zwykle rozbijaliśmy się po ulicach miasta starym pickup'em Ross'a. Był z nami jeszcze Jeff, latynoski narwaniec, którego wszyscy nazywali Mejicano. Byliśmy trójką kumpli, którzy niczego się nie bali, krótkowłosymi skubańcami, z tasakami zamiast fiutów i benzyną zamiast krwi, jakby to ujął Clint Eastwood. Dallas było naszym Dzikim Zachodem, a my byliśmy kowbojami.

Tego dnia kręciliśmy się akurat po obrzeżach miasta, nuda nam doskwierała bardziej niż zwykle, nic wiec dziwnego, że któryś z nas musiał w końcu wpaść na jakiś genialny pomysł. Zgadniecie kto to był? Przejeżdżaliśmy akurat obok małej stacji benzynowej. Mały napad? Czemu nie? Jesteśmy bogami tego miasta, to się musi udać.


O jakimkolwiek planie nie było mowy, mieliśmy broń, samochód do ucieczki, czego więcej było nam trzeba? Może rozumu, ale to już inna sprawa. W każdym razie wpadliśmy tam niczym Rambo, klientów było niewielu, żaden nie miał też zamiaru zgrywać bohatera. Koreańczyk, który siedział za ladą ociągał się z wypłatą pieniędzy, ale na widok wylotu lufy poczciwego Colta stał się o wiele sprawniejszy.

Kilku minut później byliśmy już na zewnątrz, Ross i Jeff niemal natychmiast wskoczyli do samochodu, zostało mi jeszcze kilka metrów i również bym się tam znalazł. Wtedy nagle pojawił się ten mały Koreaniec z wielkim Magnum 44., instynktownie odskoczyłem i chyba tylko to mnie uratowało. Kule trafiły w pickup'a, Ross spanikował, dodał gazu i tyle ich widziałem. Zostałem sam z Koreańcem i jego wielkim przyjacielem.

Kondycji mógł mi wtedy pozazdrościć nie jeden olimpijczyk, ale przyznam, że mój skośny przyjaciel również miał sporo krzepy. Adrenalina robiła jednak swoje i coraz trudniej było mu za mną nadążyć. Pewnie zdołał bym wtedy uciec, gdyby nie to, że pędząc tak przed siebie nie zauważyłem radiowozu, który nagle pojawił się tuż przede mną...


Domyślacie się już chyba co się stało dalej, prawda? Zanim straciłem przytomność widziałem jeszcze twarz wielkiego czarnucha - przepraszam - Afroamerykanina, który nie żałował na mnie pałki. Dziwnym trafem nie wspomniał nic o moich prawach, a może po prostu nie dosłyszałem?

Nie możesz liczyć na nikogo oprócz siebie. To smutne, ale prawdziwe.
Na przesłuchaniu nic nie powiedziałem, pomimo tego, że moi "kumple" mnie zostawili, policja i tak wiedziała kto ze mną był, ale brakowało im dowodów. Nikt nie pamiętał ich twarzy, nawet ten skośnooki dupek, tylko ja mogłem ich wkopać. Nie zrobiłem tego i dostałem pięć lat za napad z bronią w ręku, przyszłość zapowiadała się ciekawie.

***

Klub Moskau z daleka śmierdział rosyjską mafią, dla Aleksandrova musiał to być swoisty raj na Ziemi. Frank siedział cicho kiedy przedstawiano mu propozycję pracy, w gruncie rzeczy odmówić i tak nie mogli jeśli chcieli opuścić to miejsce w jednym kawałku. Propozycja Griszki właściwie nie była zła, mogli pracować na własny rachunek, dostaliby również mieszkanie i garaż, ale współpraca z rosyjską mafią nie była Frank'owi na rękę.

Przedstawiono im również dwóch ludzi Griszki, którzy mieli czuwać nad tym by wszystko poszło perfekcyjnie. Martin Lange - Mały Hitlerek, już na pierwszy rzut oka nie przypadł Mallory'emu go gustu, nie lepiej było zresztą z ogromnym Donkey Kong'iem aka panem Vedirenko, który miał więcej mięśni niż rozumu. Frank liczył tylko na to, iż nie będzie musiał z nimi za długo przebywać.

Na koniec Griszka stwierdził, że od teraz wszystkie atrakcje klubu są do ich dyspozycji, oczywiście bezpłatnie. Frank postanowił z tego skorzystać, lecz najpierw miał zamiar zamienić kilka słów z Siergiejem, w końcu śmierć Johnny'ego była wciąż świeżą sprawą. Aleksandrov chyba nawet nie rozumiał dlaczego ktokolwiek miałby mieć do niego jakiekolwiek pretensje, najwyraźniej jego pokręcona logika podpowiadała mu, iż to co zrobił było właściwe.


Pozostało jeszcze pytanie, dlaczego Frank postanowił pić właśnie z nim? Chyba sam dokładnie tego nie wiedział, być może wyszedł z założenia, iż lepszy jakikolwiek towarzysz niż żaden. Na jednej butelce się nie skończyło, alkohol lał się strumieniami, aż w końcu nawet Mallory stracił rachubę czasu. Wiedział, że następnego dnia nie ominie go kac gigant, ale kto by się tym teraz przejmował.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QD1uon92nMc&feature=related[/MEDIA]

Chyba pierwszy raz od przybycia do Liberty City i rozpoczęcia współpracy z Johnny'm na prawdę się wyluzował. Szybko nawiązywał nowe znajomości, sypał żartami na prawo i lewo, a nawet szalał na parkiecie. Alkohol zawsze tak na niego działał, sprawiał, iż zmartwienia całkowicie znikały z jego umysłu, liczyła się tylko zabawa.

Sam nie wiedział jak zapoznał się z Denise, było to zresztą bez znaczenia, najważniejsze, że świetnie się rozumieli. Jednak tego jakim cudem znalazł się w jej domu nie pamiętał już na pewno.

 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 15-03-2010, 20:09   #69
 
stibium's Avatar
 
Reputacja: 1 stibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwu
Klub należący do ruskich nie był najlepszym miejscem, w jakim mogła się w tej chwili znaleźć. Bez wątpienia dojście do siebie po całym tym szaleństwie, gdy zdejmą im z nóg obrączki i wyczyszczą kartoteki, zajmie chwilę. Całkiem ładną chwilę. Bo co właściwie tak mały kaliber jak Chau robił w samym środku koszmarnego horroru, w którym główne role grali psychopatyczny zjeb z Syberii, federalni, faceci, którzy jaja swoich wrogów wpierdalają codziennie na śniadanie – na miękko?


To wszystko było jak sen, tylko scenografia w miarę się zgadzała. Broker, Algonquin. Samochody, klatki schodowe, kluby. Odrąbana głowa Johnniego i cholerny krwawy kikut tego sukinsyna… A w tym wszystkim zero miejsca na strach. Na to pozwolić sobie można będzie później… Po śmierci?


Psychotyczna muzyka i migające światła działały jak reset; po wyjściu z gabinetu opasłych Rusków ze złotymi łańcuchami na czerwonych szyjach skierowała swoje kroki w stronę źródła świateł, pod podest dla DJów. Nie zamierzała tańczyć, to te światła, pulsujące i drgające… Tańczyła ile sił w nogach, tańczyła tak, że równie dobrze jutro mogła nie mieć siły podnieść się z łóżka.


Nagle, kątem oka zobaczyła jak ktoś, coś, przelewa się po parkiecie, przeciska między półnagimi ciałami tancerzy, zmierza dokładnie w jej stronę – zamarła, a przynajmniej czuła się, jakby zamarła, chociaż jej mięśnie wciąż pracowały w rytm ekstatycznej muzyki. Snop różowego światła przeciął przestrzeń oślepiając ją na moment, tyle wystarczyło, by ta bezkształtna masa – taki wydawał jej się teraz Siergiej, bo to był on – przylgnęła do niej, przywarła i nie chciała zejść, przyrosła do skóry. Angie zaczęła zbierać ciężko myśli, wmawiając sobie, że nigdy więcej nie kupi towaru Peanuta, zaczęła zbierać myśli, gdy czas było już odpowiadać, bo góra mięsa pofałdowała się, tworząc usta i wyrzuciła z siebie jakieś słowa; odpowiedź nie miała znaczenia, znaczenie miał taniec, to się liczyło, więc wydobyła z siebie obracając oczy w słup jakiś przekaz…


Zaczęło się tango! Kto wie, jak dokonał tego Siergiej opierając ciężar swego ciała na jednej nodze i kto wie, jak zarejestrowała to Angie, schowana głęboko wewnątrz siebie, ale chyba tańczyli i chyba dokonywał się właśnie koszmarny five step… Przerwany po czterech krokach, bo oto pofałdowana skóra Siergieja odkleja się od jej kości i spływa z jej włosów, twarz przenika wyraz… Bólu? Zdziwienia? Zdrowa noga ugina się pod górą mięsa za sprawą tkwiącego w udzie małego, orientalnego nożyka.


Tak, nosiła go już od jakiegoś czasu w płaskiej kieszeni na łydce – szkoda było zostawić go teraz w Siergieju, ale grunt że powracały jej zmysły, grunt, że zebrała się w sobie i przemogła odrętwienie, grunt, że…


Chwiejnym krokiem dotarła do baru, gdzie siedziała Sue. Coraz lepiej pojmowała zasady tej gry i czuła, że Siergiej odczyta ostatnie wydarzenie jako coś w rodzaju komplementu, uścisk dłoni, czy delikatne wyzwanie. Na pewno nie będzie mieć z nim do czynienia do końca tej nocy, choćby pozostawali zamknięci na stu, a nie tysiącu, jak tutaj, metrach.


Zajęła miejsce obok nieźle już zrobionej Morrison, sama walcząc z uczuciem, które miała jeszcze w gabinecie ruskich, uczuciem, jakby ktoś nabił jej przełyk na sopel lodu, jakby zamieniła się w stertę kamieni, jakby nie była w stanie poruszyć choćby powieką. Wiedziała, że mówi bardzo wolno, więc bardzo wolno odezwała się do Sue:


- Ty chyba… Nigdy nie rozmawiałyśmy, ale… Chyba nie masz zamiaru tańczyć, jak te sukinsyny nam zagrają?
 
stibium jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172