|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
21-09-2019, 01:45 | #21 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Harquin&Williams
_______________________________ * "Rybi puzon" Toma Waitsa, w wykonaniu Kazika Staszewskiego. |
22-09-2019, 20:11 | #22 |
Reputacja: 1 | Część postu z Lechu.
Baza wojskowa Jefferson City
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est Ostatnio edytowane przez Asmodian : 22-09-2019 o 20:34. |
24-09-2019, 14:26 | #23 |
INNA Reputacja: 1 | Cześć 1
__________________ Discord podany w profilu |
24-09-2019, 14:27 | #24 |
INNA Reputacja: 1 | Część 2 Retrospekcja Pięć dni wcześniej - Fort Jefferson Joshua Williams & Thomas Cooper
__________________ Discord podany w profilu |
24-09-2019, 18:06 | #25 |
Reputacja: 1 | Zanim wreszcie mogła odpuścić, Anderson musiała jeszcze podejść do czatującego pod oknem Tannera. Szybko wymieniła z nim parę zdań, a na koniec strzeliła obcasami i ruszyła do wyjścia, kiwając głową na Marcusa. Szybko przeszli przez korytarz, a następnie wynurzyli się na światło dnia, co ruda powitała z ulgą. Wreszcie odetchnęła, pozwalając aby na jej twarzy pojawiło się zmęczenie. - Twój komentarz? - spytała towarzysza, robiąc dłonią niewielkie kółko pokazujące mniej więcej ich okolicę. -Na poczatku widzac te beznamiętne spojrzenia przez całą odprawę myślałem że są zdrowo naćpani ale potem się ożywili. - odparł kapral. Andeson kaszlnęła w pięść aby ukryć śmiech. Wypuściła powoli powietrze i razem ruszyli po sprzęt. - Nie znasz się Marcus - mruknęła pogodnie, łypiąc na niego kątem oka - Masz tyle czasu do zbiórki i nie lecisz przywalić bica. Jestem zawiedziona… - pokręciła głową z naganą - Nie starasz się… powiedz, za twoich czasów też tak było? Marcus roześmiał się. - Od czasu jak aktywnie byłem w służbie to mogło się trochę zmienić ale z całą pewnością Moloch nie dawał nam tyle czasu na ćwiczenia i dietę. Spało się kiedy się dało, a większość czasu schodziła na umacnianiu bazy. Tu przynajmniej przyjechaliśmy w większości na gotowe. - Sugerujesz że to wina nudy? - rudzielec odwrócił całą głowę w kierunku Murzyna i zmrużyła oczy w okrojonej wersji uśmiechu przy ludziach - Gotowe… tak. Ludziom nigdy nie dogodzisz - dodała poważniej, patrząc gdzieś przed siebie - Nie podoba mi się ta misja, ale co zrobisz? -Zapowiada się super. Szukanie igły w stogu siana bo o ile czegokolwiek nie wyciągną ze “świadków” - Marcus zaakcentował słowo - to będziemy dreptać po drodze i liczyć na odciski opon na poboczach. Ale bardziej mnie niepokoi co innego… Jeśli spotkamy tych którzy obecnie mają ładunek to mogą być w bardzo złym humorze jak się zorientują że porwali ciężarówkę w której wcale nie ma amunicji ani żarcia. No chyba że nazwiemy w końcu słonia w pokoju i przyjmiemy że to robota z wewnątrz... Nastała chwila ciszy, przeszli parę metrów, a Federatka mimowolnie zgrzytała zębami. - Zaczniemy od negocjacji, o ile się da - powiedziała wreszcie, sapiąc cicho - A jeśli któryś z tych idiotów otworzy ogień bez pytania zrobię mu pluton bez sądu polowego. Mam tylko nadzieję, że jeśli to przypadkowa kradzież, złodzieje nie będą wiedzieli co wpadło im w ręce. Co dokładnie… -Ściany mają uszy… - Marcus nie pozwolił kontynuować. Sierżant drgnęła, oczy odruchowo przeczesały najbliższą okolicę. Środek placu… ale przecież historia znała jeszcze bardziej absurdalne przypadki. - Powinnam cię oddelegować gdzieś daleko - burknęła z udawanym wyrzutem, zakładając ręce za plecy. Przeszli parę kroków nim dorzuciła - Zapominam się przy tobie. To słabość - prychnęła zirytowana i pokręciła energicznie głową - Co byś zrobił na moim miejscu? O czymś zapomniałam? Mów póki nie ma świadków, przecież wiadomo że prawdziwy dowódca nigdy nie ma wątpliwości i nie musi pytać o radę. Zwłaszcza tych niższego stopnia… choćby o jedną cholerną belkę. -Wydaje mi się że ustalenie co się stało może zająć więcej czasu więc możemy operować trochę dłużej więc potrzebujemy mieć możliwość większej autonomii, przydałaby się też jakaś waluta którą można kupić informacje. Bo przypalanie ogniem wszystkich po drodze nie zawsze się sprawdza. Oprócz tego chyba potrzebujemy zapas odżywek białkowych, i oliwki do ciała, nie zaszkodzi też wrzucić na pakę przynajmniej atlasa i zestawu hantli. A na poważnie no cóż mamy ekipę cyngli, a z nimi problem może być taki że jak masz tylko młotek to wszystko wygląda jak gwóźdź… Przez twarz sierżant przemknął skurcz i zanim się opanowała, zarechotała głośno. Tyle, jeśli chodzi o powagę i kamienną minę, przeklęty Okorie. - Nieładnie być takim zazdrośnikiem. Niczyja wina, że o siebie nie dbasz - przygryzła wargę aby powstrzymać dalsze wybuchy widocznych emocji. - Pomyślałam o tym, mamy wyznaczoną pulę talonów na paliwo. Wpisałam w zamówienie więcej kul i leków niż byśmy potrzebowali. Wezmę też - skrzywila sie - Na wszelki wypadek i na drobne wydatki mam jeszcze zachomikowane trochę złota. Benzyna też zawsze w cenie, w najgorszym razie spuścimy z beczki. - Popatrzyła też na kaprala wyjątkowo krytycznie od dołu do góry i poklepała się po brzuchu - Przytyło ci się ostatnio, znowu dzieciaki ci przysłały paczkę z prowiantem? Właśnie… co u nich? -Annabelle spodziewa się dziecka, Steve pracuje w policji, masz jakiś pomysł kto mu mógł taki pomysł we łbie zakorzenić? A Junior poszedł na wydział konstrukcji - W głosie Marcusa słychać było wyraźną dumę - No cóż w moim wieku wypada mieć ojcowską figurę, zreszta zapasy się przydają. A wydaje mi się że krzepy trochę zostało - Marcus ugiął podniesioną rękę w łokciu - więc spowalniać raczej nie będę. Choć jak mawiają kto nie ma w nogach ten ma w głowie… Czy jakoś tak.. A poza tym wyćwiczyłem sobie Ojcowskie kawały. A co tam u ciebie młoda damo? Wróble ćwierkają że jakiś młody kawaler się tobą interesuje. - Które konkretnie i jaki niby kawaler? - Cassandre błyskawicznie zbystrzała, czujnie pochylając brodę do dołu jakby miała ochotę wywalić komuś z bańki. Rozejrzała się dyskretnie dookoła, po czym przybrała spokojną minę i tylko oczy jej błyszczały figlarnie. - Dobra… może i interesuje, ale zanim zawiozę go do domu musi mieć przynajmniej kapitana. Inaczej rodzice znowu zaczną marudzić i kręcić nosem. Znasz ich, nic się nie zmienili - prychnęła z irytacją, ale szybko się rozpogodziła - Junior idzie w inżyniera? Nieźle. Zawsze wiedziałam, że ma łeb po tobie… i naprawdę nie mam zielonego pojęcia czemu Steve stwierdził, że lepiej mu bedzie w mundurze - dodała neutralnie - Jeśli chcesz mogę popytać, albo zlecić starym znajomym aby rzucili okiem na sprawę. W imię starej znajomości. Ann już w ciąży? - uśmiechnęła się oczami - Powiedz chociaż że nie sterroryzowałeś jej chłopa -Porządny chłopak, już rok temu przyszedł do mnie się przedstawić i powiedzieć że poprosił ja o rękę i się zgodziła. Tu nie jakiś Teksas że do ołtarza pana młodego prowadzi ojciec panny młodej ze strzelba w ręku. - Porządny… to są jeszcze tacy? - exszlachcianka przewróciła oczami - W moim wieku, nie twoim jak coś. Tatuśkowy wygląd jest w porządku, łysina też, ale mnie nie spieszno do zmieniania pieluch - trąciła go lekko łokciem - Nie gadaj że tak źle się kryjemy z Danielsem że już wszyscy o wszystkim wiedzą. - powstrzymała się aby nie splunąć - Jak będziesz jechał do domu daj znać. Jestem winna dzieciakom parę zaległych prezentów. -Myślę że ucieszyłby się gdybyś sama je przywiozła. A co do Danielsa, no cóż czasem trzeba wiedzieć z kim przy kawie albo czymś mocniejszym usiąść. Ale nie bój się, nieżyczliwe uszy o tym nie wiedzą. i O moje źródło jak i o mnie bać się nie musisz. - Wiesz jak nie znoszę gdy ukrywasz swoich informatorów przede mną - kobieta popatrzyła na Okorie kwaśno, dając znać że psie cechy wciąż w niej silne - Chętnie bym pojechała… ale wiesz jak jest - w jej głosie powiało melancholią - Ciągle coś. Od roku próbuję wyjść na przepustkę, złożyłam w zeszłym miesiącu wniosek o tydzień urlopu to mam - wzruszyła ramionami - Akurat tydzień poza jednostką. Przypadek? Nie sądzę. Stary chyba dostał.. - ucięła w pół słowa, gryząc się w język i machnęła ręką - Dawaj, załatwimy co trzeba. Ale na wędkę nie licz. -No rest for the wicked - Marcus wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Przygoda czeka - Dodał naciskając klamkę drzwi do magazynu Drzwi ustąpiły część za drzwiami dla ludzi była wydzielona w stosunku do tej do której prowadziły wrota do ciężarówki i tworzyła niewielką poczekalnie z okienkiem za którym czekał jeden z podoficerów z kwatermistrzostwa. Marcus podszedł i podał mu listę rzeczy których potrzebowali Mężczyzna przejrzał listę podejrzliwie popatrzył na podpis i zniknął między regałami Marcus oparł się o ścianę. -Pewnie chwilę to zajmie. Zostanę i poczekam
__________________ A Goddamn Rat Pack! |
25-09-2019, 00:49 | #26 | |
Reputacja: 1 | dzięki Lava Czasy obecne; Baza wojskowa Jefferson City
__________________
| |
25-09-2019, 12:56 | #27 |
Reputacja: 1 | Dzięki za dialog Nami Trzy tygodnie wcześniej – Fort Jefferson Starszy szeregowy Carter Jones nie należał ostatnimi czasy do najszczęśliwszych żołnierzy w Fort Jefferson. Ponad 3 miesiące temu został ranny w wymianie ogniowej z wrogiem, który dla pozostałych żołnierzy Korpusu Armii Nowego Jorku nie istniał. Dane o pozycji, liczebności, zasobach i wszystkim dotyczącym tamtego celu zostały utajnione. Jones chciałby aby równie łatwo znikały jego rany, które do najlżejszych nie należały. Dwie kule karabinowe ugrzęzły w jego żebrach, liczne odłamki miny kierunkowej poharatały mu nogę, a kula, która jakimś cudem nie została z nim na dłużej pozbawiła go pierdolonego serdecznego palca lewej dłoni. W jego przypadku po utajnionej akcji można było mówić o olbrzymim szczęściu, że w ogóle żył, nie dokładając takich rzeczy jak sprawne poruszanie się czy powrót do czynnej służby na rzecz wujka Sama. Początkowo Jones kurował się pod okiem kilku osób jednak z czasem personel pozwolił mu zacząć rehabilitację. Jego dobry kumpel i przełożony, Kapral Joshua Williams, pomagał mu w codziennych sytuacjach i to on był jedną z decyzyjnych osób, które stwierdziły, że zwiadowca może wrócić do służby. Carter miał przed sobą jeszcze tydzień noszenia lekkich opatrunków i mógł zacząć “na sucho” oswajać się z takimi nowościami jak brak palca, który towarzyszył mu 31 cholernie długich lat. Po kolejnych tygodniach powinien być gotów do wyruszenia na akcje na co czekał z utęsknieniem. Zwiadowca nie należał do ludzi nerwowych, ale trzy miesiące leczenia, rehabilitacji i współczucia ze strony innych członków “Grupy uderzeniowej Kamikaze” - jak sami nazywali się żołnierze z oddziału Williamsa - wychodziły mu już lekko bokiem. Choć Carter nie siedział na ulubionej kozetce Viktorii, to nie dało się ukryć, że kobieta była dla niego stosunkowo miła. Mężczyzna był zawsze grzeczny i spokojny, dzielnie znosił wszelkie zabiegi, a na jego twarzy malował się jedynie kamienny wyraz znoszonego z godnością cierpienia i bólu. Pannie Williams było nawet go żal momentami, widać było że wiele przeszedł i właściwie cudem przeżył, brakowało odrobinę więcej pecha a mniej szczęścia, kilka milimetrów w lewo zamiast w prawo i nieszczęście byłoby gotowe. Lekarka obejrzała już stan nogi i ranę po utraconym palcu. Wszystko goiło się znakomicie, nie wdał się żaden stan zapalny, rana nie zaszła ropą, nie było nic co mogłoby kobietę zaniepokoić. Pozostał tylko stan klatki piersiowej, gdzie wylot po kuli ukrywał pod strupem nieco gęstej, żółtawej wydzieliny. - Już prawie kończymy. Jeszcze chciałabym na koniec posłuchać co tam w klatce siedzi, czy nie masz niedodmy. Stan płuc po takich urazach jest dla mnie bardzo ważny, zgoda? - powiedziała niezwykle spokojnie, ale i z pewnością w głosie. Brzmiała jak nauczycielka, która ma opanowane wszystko do perfekcji. Nasączonym wacikiem przecierała ranę pod strupem, którego zdarła. Klatka piersiowa starszego szeregowego była naprawdę zgrabnie urzeźbiona, nieprzesadnie, choć Viki musiała przyznać, że już się napatrzyła na taką budowę ciała wystarczająco, aby nie robiła na niej większego wrażenia. - Tak jest. - pokiwał głową starszy szeregowy. - Chodzi o głębokie oddychanie, zgadza się? - zapytał tropiciel z cechującą go czujnością w jasnobrązowych oczach. Viktoria mogłaby przysiąc, że ten mężczyzna zawsze był spokojny, a jego styl bycia przypominał zachowanie ludzi pustyni polegających wyłącznie na swoich instynktach. Jego oczy chwilami zdawały się rozbiegane, przesadnie czujne, a gesty, sposób poruszania się, słowa były bardzo oszczędne. Jakby Jones cały czas był w trybie oszczędzania energii gdyby w pewnym momencie musiał wykorzystać skumulowaną siłę do przetrwania. Zwiadowcy byli często dziwnymi ludźmi, ale w zestawieniu z pozostałymi znanymi starszej szeregowej Williams przedstawicielami tej klasy Carter wydawał się bardzo zwyczajny i nie rzucający się w oczy. Jego opanowanie było testowane zawsze kiedy mógł zobaczyć rany skrywane od tygodni pod opatrunkami. Rany, przez które od ponad trzech miesięcy nie był na żadnej akcji, a zamiast tego ciągle się rehabilitował i obserwował współczucie w oczach kumpli z oddziału. - Dokładnie - potwierdziła z powagą kobieta, odkładając na bok sprzęt i zaklejając dziurę, jaką wydłubać mu musiała w skórze, porządnym, kwadratowym opatrunkiem. - Poza tym wszystko się ładnie zagoiło, myślę, że jeśli twoje płuca nie wzbudzą jakichś niejasności, to spokojnie możesz pomału się szykować do powrotu - Lekarka posłała mu ciepły uśmiech i wstała z siedzenia biorąc stetoskop. Po umiejscowieniu jego końców w uszach, głowicę przystawiła do nagich pleców mężczyzny. - Oddychaj pomału i głęboko. - poleciła skupiając się na badaniu. Mężczyzna nie mówiąc nic więcej zaczął oddychać powoli, spokojnie, miarowo. Jego mina była kamienna i zdawałoby się, że zamarł w bezruchu gdyby nie unosząca się klatka, poruszające się nozdrza i śledzące wszystko skrupulatnie gałki oczne. W pewnym momencie głowa Cartera delikatnie, bardzo powoli obróciła się w kierunku wejścia, a same oczy delikatnie się przymrużyły. Facet miał cholernie dobry słuch i dość sprawny, analityczny umysł aby po częstotliwości, sile, pewności stawianych kroków dowiedzieć się kto szedł w kierunku gabinetu. Jego pomocnik i najbardziej upierdliwy z kumpli, TRX. Jak wojownik znajdował czas między treningami, czytaniem i żarciem aby przypominać mu o każdej porcji leków i każdej zmianie opatrunków? Było to nawet zabawne, bo sam po cięciu w nogę potrafił sobie zerwać szwy przedwcześnie wykonanym treningiem pleców… Wraz z ruchem głowy pacjenta, podążył wzrok panny Williams, kierując spojrzenie w stronę drzwi i wyczekująco unosząc brew. Nie dało się ukryć, że osobnik przeszkodził jej w badaniu, po którym zresztą miała ochotę zrobić sobie przerwę. - Rany, kolejny nieszczęśnik? - spytała pod nosem sama siebie, wyczekując aż w uchylonych drzwiach pojawi się jakiś łeb. Zdjęła stetoskop, bo taka robota to była gówniana robota, gdy jej przeszkadzano. Westchnęła ciężko widząc tego Kaprala, któremu kilka tygodni temu zszywała głęboką ranę nogi. - Kapral chyba będzie musiał poczekać, zajęta jestem tym przystojnym Starszym Szeregowym, jak widać – wskazała gestem ręki na półnagi eksponat jakim był Carter, siedzący na kozetce i świecący nagim torsem. - Carter przystojny? - zapytał Williams z uśmiechem spoglądając na medyczkę. - Starsza szeregowa nie odbyła obowiązkowego badania wzroku skoro w mojej obecności używa tego przymiotnika w stosunku do innego żołnierza. - zaśmiał się Joshua. - Pierdol się… - wychrypiał gardłowo Jones nie patrząc nawet na nożownika. Viktoria uniosła brew jeszcze wyżej, słysząc jak się odnosi do starszego od siebie stopniem. Kalkulowała powód tego i dochodziła do wniosków w tempie ekspresowym. - Ojej… - odpowiedział szybko kapral. - Widzę, że kolega ma się już lepiej skoro może tak brzydko mówić. Proszę mi przypomnieć jutro na porannej gimnastyce abym nie pobłażał koledze jakby przed trzema miesiącami leżał w lazarecie szeregowej Luny przypominając amebę… - Joshua spojrzał na medyczkę. - Spokojnie, Viki. Ja i Carter znamy się od kiedy pojawiliśmy się w Jefferson City. Przenieśli nas równocześnie, wrzucili do tego samego oddziału i… Do dzisiaj żałuję, że nauczyłem go kilku nieprzyjemnych słów. - Czy to już koniec, pani doktor? - zapytał uprzejmie Carter spoglądając na Williamsa z cieniem złości na twarzy. - Proszę się nie spoufalać, Kapralu Williams - odpowiedziała mu oschle rudowłosa, zupełnie jakby nie poznała go na gruncie bardziej przyjaznym. Josh mógł przypuszczać, że zachowuje się dość dziwnie i wcale nie żywi do niego jakiejś odrazy czy lęku, aby zachowywać formalność. - Też żałuję, że musiałam słuchać tych nieprzyjemnych słów - tutaj Viktoria spojrzała na Cartera. Jej profesjonalizm nie pozwolił jej, aby puścić go wolno, gdy nie dokończyła go osłuchiwać. - Nie skończyłam. - oznajmiła ponownie zakładając stetoskop i przemieściła się stając na wprost Cartera, przykładając głowicę do jego torsu - Oddychaj, a Kapral się nie odzywa - pouczyła surowo i przymknęła oczy, przesuwając głowicą stetoskopu po klatce piersiowej i wsłuchując się dokładnie. - Wiesz, powinieneś zajrzeć jeszcze do szeregowej Harquin na dodatkowe badania. Złamania żeber co prawda się nie leczy, o ile nie przemieściły się w złym kierunku i nie przebiły płuc. W twoim przypadku nie mam pewności, czy nie pozostało trochę płynu w jamie opłucnowej, więc jakbyś był miły… - tutaj spauzowała na chwilę, dając do zrozumienia, że może opuścić gabinet, pozostawiając ją i Josha samych. -... i drzwi za sobą zamknij - dorzuciła, gdy Carter założył już górną część munduru. - Dziękuję pani doktor… i przepraszam. - powiedział Carter siląc się na delikatny uśmiech w kierunku medyczki. - Miałeś zakończyć swoje pobłażanie już tygodnie temu, TRX. - zwrócił się do kaprala. - Musiałem cię w końcu do tego sprowokować. - dodał nieco beznamiętnie i po kiwnięciu głową wyszedł za drzwi zamykając je za sobą. - Carter to swój chłop, Viki. Ufam mu. - powiedział nożownik spoglądając na kobietę. - Rozumiem twoje zachowanie, ale Jones nie jest obcy. Poza tym jest bardzo spostrzegawczy. Mało rzeczy idzie przed nim ukryć… - nożownik westchnął. - Co u ciebie? Panna Williams zdjęła stetoskop i rzuciła nim w Kaprala. - Nie musisz mnie ośmieszać, nawet jeśli to twój dobry kumpel - fuknęła i pokierowała swoje gniewne kroki do jednych z drzwi znajdujących się w pomieszczeniu, po czym otworzyła je z klucza, a następnie cały pęk rzuciła w stronę Williamsa. - Zamknij wejściowe i wejdźmy tutaj. Po twoim pytaniu wnioskuję, że nie przyszedłeś po poradę medyczną - spojrzała na niego i pchnęła drzwi, które niedawno otworzyła. Za nimi znajdował się mały, skromny pokoik, który był wyposażony w tapczan przykryty granatowym kocem, stolik, małe radyjko, piecyk gazowy, czajnik i zlew. Wyglądało to jak skromne pomieszczenie do wypoczynku, gdy medyk pełnił nocny dyżur, a nawet w wojsku musiało się to zdarzać, gdyż nigdy nie było wiadomo, co się komu przytrafi. Wypadki, jak wiadomo, chodzą po ludziach. - Ten z żółtym jest od głównych drzwi, niebieski od socjalki, zielony to kibel, czerwony prysznic - wyjaśniła szybko, jakby nie było to nic istotnego, prócz znajomości pierwszego klucza, bowiem to właśnie nim Josh miał zamknąć gabinet. - Herbaty? - spytała wchodząc do małego pomieszczenia i klapnęła na tapczanie wywalając nogi na stary stolik, znajdujący się przed nim. - Ośmieszać? - zapytał z niedowierzaniem Joshua. - Carter nigdy nie pozwoliłby sobie na umizgiwanie się nawet po tym jak powiedziałem ci po imieniu albo nazwałaś go przystojnym. - wytłumaczył mężczyzna korzystając z oznaczonego żółtym lakierem klucza i zamykając drzwi wejściowe do gabinetu. - Nie potrzebuję pomocy. Przyszedłem sprawdzić co z nim, ale od niego zwykle niewiele się dowiaduje. - westchnął nożownik po chwili ruszając za rudowłosą. - Ładnie się tu urządziłaś. - pokiwał głową z uznaniem facet. - Chętnie napije się herbaty. Dzięki. - dodał siadając ostrożnie na brzegu tapczanu. - Myślisz, że Jones będzie w stanie niedługo ruszyć w bój? Potrzebujemy go. To nasz najlepszy zwiadowca. Z drugiej strony chciałbym aby wydobrzał… - Nie znam go, nie wiem jak się będzie zachowywał, ale jeśli ty się zaczniesz spoufalać przy innych, to i oni pomyślą, że mogą być w stosunku do mnie bardziej otwarci. Nie mam ochoty na zbywanie każdego męczennika - Viktoria westchnęła i dosyć niechętnie podniosła tyłek z tapczanu, w którym prawie się zapadła na amen. Nie to, żeby ta niechęć wynikała z przymusu robienia zaproponowanej herbaty, tak po prostu była już lekko zmęczona. Nastawiła wodę do gotowania i przygotowała dwa kubki, jeden był różowy, a drugi niebieski, jednak miał pęknięte ucho, po którym zostały tylko dwa, malutkie kikuty i nie było za bardzo za co go złapać. - Który chcesz? - spytała odwracając się do Kaprala przodem i demonstrując wspaniałą, starożytną porcelanę. A tak na poważnie, to dwa niezbyt piękne kubki. - Nie mogę mówić o stanie zdrowia pacjentów, nawet takich, którzy mogą swobodnie szykować dupę do powrotu w teren - Vi mrugnęła do niego i uśmiechnęła się półgębkiem. - Rozumiem twoje obawy, Viki. - powiedział Williams. - Teraz już o tym wiem i nie będę sobie pozwalał nawet przy najbliższych mi tu ludziach. - zapewnił ją nożownik. - Niebieski mi się podoba. - wskazał na uszkodzony kubek wojownik. - Jest po przejściach, jak ja czy Carter. - dodał z uśmiechem. - Może jednak nadal spełniać swoją funkcję, zupełnie jak nasz zwiadowca. - Williams mówił to tonem jakby potężny kamień spadł mu z serca. - Bałem się, że z tego nie wyjdzie. Twardy skurwysyn z niego. - Josh zamilknął na chwilę. - Ciężka zmiana? - zapytał nie wstając z kanapy. Starsza szeregowa pokręciła głową i westchnęła. - Kapral poetą został jakimś czy się literatury naczytał między podnoszeniem sztangi a butelki z piwem? - rzuciła mimochodem, stawiając na ławie naprzeciw mężczyzny niebieski kubek, a po swojej stronie różowy. Wrzuciła w oba po jednej torebce słabej herbaty. - Cukier szkodzi - dodała z lekkim uśmiechem, kiedy czajnik zaczął świszczeć jej koło tyłka. Nie czekając długo zalała wrzątkiem oba kubki, po czym powróciła na swoje miejsce, wręcz lecąc ciałem na kanapę, której sprężyny aż zatrzeszczały bujając się niczym łódź na falach morza. - Fatalny dzień, jak zwykle. Noce są spokojniejsze - wyznała ziewając bez zakrywania twarzy. Odsłaniając szyję przechyliła głowę do tyłu opierając się o miękki kawałek tapczanu. - A o Carterze nic ci nie mówiłam, nie wiem skąd te wróżby, że ma się dobrze - westchnęła bardzo głęboko, przy czym jej tors wyraźnie napełnił się powietrzem i wypchnął piersi do przodu. Chciała ponownie wywalić nogi na stolik, ale przeszkadzały jej herbaty. Był on zbyt chybotliwy, aby ryzykować, że się rozleci akurat w tym momencie i rozleje wszystko dookoła. - Starsza szeregowa zapomniała, że piję tylko na imprezach, a zatem piwo widuję stosunkowo rzadko. - odpowiedział Williams siadając nieopodal nóg medyczki aby po chwili przesunąć się i po uniesieniu jej nóg delikatnie położyć je sobie na kolanach. - Też nie miałem dzisiaj lekko. - dodał wojownik zaczynając luzować sznurowadła butów kobiety. Kiedy chwycił jej nogi była zbyt zaskoczona, aby zareagować agresją i asertywnością. Niemal w mig obrócił ją tyłkiem w swoją stronę, tak że głowa poległa na podłokietniku, a nogi kobiety wylądowały na jego kolanach. Musiała przyznać, że i tak miała ochotę się położyć i wyprostować, bo od tego ciągłego łażenia po prostu wysiadał jej kręgosłup. Wszystkiego było za dużo, mimo iż przecież nie była jedyna. Na pierwszej pomocy znało się jeszcze kilku ludzi, ona po prostu znała się na… Wielu innych aspektach medycyny. - Nie myśl sobie tylko, że właśnie spłacasz ten obiecany mi dług, ok? - spytała łypiąc na niego jednym okiem i obserwując, jak odwiązuje jej ciężkie buty. Gdy napięła plecy, słychać było jak coś strzeliło jej w kręgosłupie, a potem westchnęła z ulgą. - Rozumiem… - mruknęła bardzo podejrzliwie na jego nieprecyzyjne wyznanie a propos dnia, zastanawiając się, co on właściwie knuje - Mogę spytać co się stało, ale chyba nie potraktuję cię tak luksusowo jak ty mnie. Musisz zadowolić się samą herbatą. - Dług pozostaje niespłacony. - zaśmiał się Joshua po chwili zastanowienia. - Masz już kogoś na swojej czarnej liście? - zapytał ściągając po kolei buty ze stóp kobiety. - Niestety nie mogę ci mówić o szczegółach ściśle tajnych misji. - uśmiechnął się mężczyzna odpowiadając na jej zapytanie. - Herbata i miłe towarzystwo mi wystarczą. - powiedział zaczynając z wyczuciem masować jej stopy. Williams nie był świadom jak z początku dwuznacznie wyglądał jego gest. Nie był też przygotowany na żadne agresywne, a nawet nagłe ruchy ze strony Viktorii. - Widzisz mnie drugi raz i już obłapiasz, dobry jesteś - prychnęła kpiąco wciąż nie odrywając podejrzliwego spojrzenia od jego twarzy, zupełnie jakby spodziewała się, że zaraz posunie się na tyle daleko, że będzie musiała go kopnąć w szczękę. Szczerze powiedziawszy, nie chciała mu tego robić. - Jestem zaskoczona, że po ciężkim dniu wybrałeś towarzystwo złośliwej Pani Doktor. - uniosła brew przyglądając mu się badawczo - Na pewno nie masz gorączki? Zmierzyć ci temperaturę? Ciężko mi uwierzyć, że przychodzisz tylko ze względu na ewentualną czarną listę moich problemów… I że macasz mi stopy bezinteresownie. O co chodzi? - Bo zawsze musi być to drugie dno, co nie Viki? - odpowiedział pytaniem na pytanie Joshua. - Nie potrafisz sobie wyobrazić sytuacji, w której ktoś chciałby z tobą posiedzieć, pogadać i napić się herbaty mimo okresowej złośliwości? - zapytał ponownie wojownik sugerując odpowiedź. - Kim musiałby być taki gość… - zadumał się mężczyzna. - Desperat po zajebiście ciężkim dniu masujący twoje stopy bezinteresownie. - nożownik miał bardzo zręczne dłonie niecodziennie płynnie, bez krępacji przechodząc po kolejnych kawałkach stóp medyczki. Nie zapuszczał się jednak wyżej niż do jedynie symbolicznie odznaczającej się kostki. W jego dotyku nie było za wiele sugestii. Zamiast tego był nie za mocny, ale odczuwalny, nawet odprężający masaż. - Spokojnie, Viki. Rozluźnij się. Nie mam zamiaru cię obłapiać. - mężczyzna zerknął w kierunku cały czas parującej herbaty. - Owszem, nie potrafię - odpowiedziała krótko i całkiem szczerze. W normalnych warunkach, gdyby się przypadkiem spotkali na terenie, nawet by do niego nie zagadała. Nie sądziła, że mogła wywrzeć pozytywne wrażenie, nigdy jej się to nie zdarzyło. Nie umiała dogadywać się z ludźmi, nie znała się na nich inaczej, niż pod kątem psychologicznym, była tak mocno zatwardziałym, jajogłowym medykiem, że nie potrafiła nawet rozmawiać z innymi w inny sposób, niż okazując swoje złośliwości i oschłość. Choć zdarzały jej się chwile słabości, gdy w dawnych czasach była gnębiona i wybuchała płaczem oraz reakcją paniki, to zazwyczaj nie okazywała żadnych emocji. Zdawała się być z nich wyprana, choć ktoś, kto zna się na ludziach, dostrzegłby, że to nieprawda. Panna Williams po prostu nie wiedziała, jak powinna się zachować, jej myśli bardziej skupiały się na aspektach naukowych, niż ludzkich emocjach, których być może nie potrafiła pojąć empatycznie. - O, dzięki. Właśnie się dowiedziałam, że przyciągam desperatów - mruknęła jakby obrażona, ale to były tylko pozory - W sumie nic dziwnego, wiele we mnie polotu nie ma, tylko te wybujałe neurony - rozłożyła bezradnie ręce, aby w następnym ruchu spleść palce dłoni na płaskim, choć niezbyt umięśnionym, brzuchu. - Wiesz jak to bywa… Jednego dnia stopy, a następnego już kolana i tak sukcesywnie aż do punktu, na którym zależy najbardziej - powiedziała zupełnie obojętnie, jakby mówiła o prostej i naturalnej rzeczy. Tak, Viktoria Williams nie znała się na ludziach i nie posiadała zbytniej empatii. W jej głowie siedziała nauka, którą wchłonęła i korzystała z jej dobrodziejstw czasami nie zdając sobie sprawy, że mogłaby kogoś urazić. - Nie bądź dla siebie zbyt surowa, Viki. - powiedział nie odpuszczając masażu mężczyzna. - Masz wiele zalet, których pozwolę sobie nie wymienić, bo mogłabyś odnieść mylne wrażenie, że faktycznie desperat ze mnie. - zaśmiał się nożownik. - Twoje poglądy są dość szablonowe, jak na tak inteligentną kobietę, wiesz? - zastanowił się wojownik. - Zupełnie jakbyś poznała jakiś utarty schemat zachowań facetów i nie dopuszczała do siebie myśli, że można zakończyć na masażu stóp nie sięgając po kolana czy do twojej głowy, bo na tym punkcie, twoim zdaniem, mi zależy najbardziej, zgadza się? - uśmiechnął się facet. - Wybacz mi. - dodał niespiesznie. - Jaki mógłbym mieć w tym interes? Jestem zwyczajnie ciekaw twojej opinii. - zapytał rzeczywiście ciekawy zdania rudowłosej. - A wiesz, że szablon jest odniesieniem do wielu odłamów? - rzuciła mu w odpowiedzi tak błyskawicznie, jakby właśnie poczuła się zaatakowana i zmuszona do obrony. Poszerzone źrenice kobiety wciąż bacznie przyglądały się czynnościom wykonywanym przez Josha. - To, że w twoim przypadku być może to się nie sprawdzi i podążysz drogą odłamu, który ma inne cele, nie oznacza wcale, że podstawa była mylna. Od niej się zaczyna. To tak jak na misji, masz jakiś cel, do którego musisz dojść i masz drogę. Jest z góry ustalona, taki szablon, jak to nazwałeś. Ale czy to oznacza, że podążysz akurat nim? Jesteś tego pewien? Jest zbyt wiele zależnych, nie mogę ci powiedzieć, jak się zachowasz jeśli znowu będziemy mieli okazję porozmawiać. Klarowniej niż poprzednio? - spytała bardzo spokojnie i choć jej kobiecy ton głosu nie wskazywał na zadufanie, mogła brzmieć jak przemądrzała maszyna, która wie wszystko lepiej i jest nieomylna. - Nie wiem do czego chcesz sięgać, ani nie wiem, do czego sięgniesz. To już wróżby, a nie nauka - westchnęła i uśmiechnęła się pod nosem z dumą i satysfakcją z samej siebie. - Ale wciąż mnie dziwi, że moje towarzystwo pomaga ci po ciężkim dniu, a nie dobija. - Niesamowitym jest fakt, że kogoś tak wykształconego może coś zadziwić. - uśmiechnął się Joshua. - To jest właśnie ten wyjątek od reguły, który jednocześnie ją potwierdza. Sam czasem się zastanawiam czy aby na pewno słyszę w twoim głosie pewne pozytywne nuty, które ciężko mi teraz nazwać. - zaśmiał się Williams. - W sumie mógłbym spróbować, ale wyśmiejesz mnie lub zaprzeczysz. Mnie akurat ekscytuje ta niepewność. Jak to nazwałaś wróżby. Za czasów najemniczych byłem znany z umiejętności walki bronią białą, głównie nożami. - powiedział spokojnie żołnierz. - Możesz się ze mną nie zgodzić, ale jest to esencja nieprzewidywalności. Nigdy nie wiesz czego się spodziewać po przeciwniku. Nie wiesz jakiej techniki używa. Czy jest prawo czy leworęczny. Może ma pozostałości po dawnych ranach i kuleje na prawą nogę? Może ma kaprawe zginacze bioder i nie unika tak rychło? Zanim nauczyłem się poruszać w tym chaosie nabawiłem się kilku pamiątek… - wojownik pokazał na swoje pobliźnione przedramiona. - Nadal jednak zdarza mi się zostać zaskoczonym. Po tylu latach doświadczeń i “przerobionych” egzemplarzach. - mężczyzna przestał masować jedną ze stóp sięgając po kubek i biorąc potężny łyk naparu. - Podać ci? - zapytał po odstawieniu niebieskiego naczynia. - Jestem wykształcona, a nie empatyczna - przyznała bez cienia wstydu z powodu swej niedoskonałości - Ty nie jesteś nauką, Josh - zauważyła z lekkim uśmiechem i przymknęła na chwilę oczy opierając wygodnie głowę. Herbata wciąż była zbyt gorąca, aby móc teraz się nią delektować, więc równie dobrze może poczekać jeszcze chwilę. Żal byłoby nie skorzystać z czyjejś dobrej woli. Słuchała tego co mówi z cierpliwością i bez strojenia żadnych min. Nie czuła jakoś potrzeby aby się śmiać czy negować, wciskać swoje trzy grosze gdy jeszcze nie dokończył własnych myśli i spostrzeżeń. Dała mu czas, a nawet i sobie chwilę, na przemyślenia, choć wiele tego nie potrzebowała. - Więc mówisz, że podnieca cię czyjaś nieprzewidywalność? Lubisz adrenalinę. Nawet można było się tego spodziewać, po tym co już o tobie wiem, musisz to lubić. Inaczej byś zwariował. - posłała mu miły uśmiech i otworzyła oczy. - Jeszcze nie. Za ciepła. - kącik jej ust drgnął lekko w podzięce za herbatę. - Podniecenie to takie duże słowo… - powiedział kręcąc z uśmiechem głową żołnierz. - Raczej powiedziałbym, że najemnicy, żołnierze, gladiatorzy i im podobni mogą się uzależnić od adrenaliny. Pamiętam okres przejściowy w moim życiu kiedy pozbyłem się już zabawek najemnika, a jeszcze nie byłem oficjalnie w armii. Aby jakoś zaspokoić moje uzależnienie robiłem głupie rzeczy dające mi namiastkę tego co czuje będąc na akcji. Na przykład wisiałem na rękach pod balustradą balkonu na wysokości drugiego piętra co jakiś czas się podciągając. Albo stawałem na rękach na granicy dachu czteropiętrowego budynku i robiłem na nich pompki. Takie małe, proste rzeczy, które w ogólnym rozrachunku stanowiły atrapę tego uczucia. - Joshua się zastanowił. - Oszukiwałem się, bo szanse na to, że coś mi się stanie były wielokrotnie mniejsze niż w boju, pod ostrzałem. - wojownik przestał na chwilę masować stopy lekarki, po których przeszło przyjemne mrowienie. Po pewnym czasie Williams kontynuował masaż. - Nie czujesz czasem potrzeby wyjścia za mur i łatania tych biedaków będących w polu? Byłaś już na jakiejś konkretniejszej jatce? - Williams spojrzał na twarz Viktorii z zaciekawieniem. W jej naukowym toku rozumowania to co mówił miało sens. Adrenalina potrafiła działać cuda i dla niektórych też ów cudem była. Przytakiwała więc głową w zamyśleniu, gapiąc się w stary sufit, z którego w niektórych miejscach poodpadał tynk. - Nie mam potrzeby opuszczania murów. Po co? Nic mnie tam interesującego już nie spotka, tylko ludzkie zachowania, które są nieprzewidywalne. Ja lubię rzeczy, które da się pojąć i wytłumaczyć racjonalnie, wszystko na co nie mam teorii lub odbiega od powszechnej wiedzy wyprowadza mnie z równowagi. - odpowiedziała jednostajnym tonem - Zapewne zauważyłeś, że jestem raczej spokojną osobą, nie ulegam emocjom, choć potrafię się śmiać, określić swoje wady i zalety, rozmawiać chyba też skoro wciąż tutaj jesteś, a nawet dobrowolnie przyszedłeś… A właśnie - uniosła się gwałtownie podpierając z tyłu na łokciach. Był to bardzo szybki i dość niespodziewany ruch, biorąc pod uwagę niedawny, całkiem jakby senny ton głosu. W jednej chwili ożywiła się jak petarda której podpalono lont -... ten Carter to nie czeka na ciebie?! Nie pomyśli sobie czegoś że tak długo tu jesteś? Może powinieneś już iść? Nie mam ochoty potem słuchać docinek, niektóre są tak odrealnione, że nie mam na to sił. I dziwi mnie że ludzie poświęcają tyle energii aby kogoś nękać, jakby nie mieli lepszych zajęć - przewróciła oczami i padła z powrotem na tapczan, wprawiając w ruch płomienne włosy, które w lekkim świetle mieniły się miedzianym odcieniem. - Carter… - powtórzył Joshua przerywając chwilę wcześniej masaż stóp medyczki. - On faktycznie może zanotować w tym swoim analitycznym łbie, o której tu przyszedłem i… Nie chciałbym aby żołnierze wzięli cię na języki. - dodał powoli odkładając jej nogi na kanapę i wstając. - Oni potrafią plotkować bardziej zajadle niż stare kramarki na targu w Chicago. Uspokoję cię jednak i dodam, że Jones nigdy nie przekaże innym, że tu byłem. - mężczyzna sięgnął po kubek z herbatą i dokończył napar kilkoma dużymi łykami. - Jak byś kiedyś wybierała się za mur nie zapomnij o porządnej ochronie. Co do tych docinek i nękania jest to coś o co powinienem się martwić? W razie co dopisz nazwisko na naszą listę i po kłopocie. - uśmiechnął się Williams zerkając w kierunku kluczy. - To ja już może lepiej pójdę, Viki… Lekarka gwałtownie podniosła się do siadu, opuszczają nogi na podłogę. - Carter nikomu nie powie a mimo to idziesz. Czemu? Masz wątpliwości? - spytała chwytając różowy kubek i oparła plecy o miękki jak cholera, sprężynowy tapczan. - Nigdy nie wyjdę za mur, więc nie zamartwiaj się bez potrzeby. - upiła łyk herbaty kompletnie się nie spiesząc i nawet nie sięgając po klucze - I nie ma „naszej” listy, Josh. Dałeś mi tylko jedną taką możliwość. Muszę to zachować na coś poważniejszego niż ciskanie mięsem w jajogłową istotę - ponownie napiła się trochę herbaty, po czym odstawiła kubek gdzie miała jeszcze połowę naparu. Wtedy spojrzała na mężczyznę z lekkim uśmiechem, który nawet zdawał się być przyjazny. - Chcesz klucze? - pytanie zawisło między nimi, kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą na dłuższy moment. Być może w ich krótkiej relacji to był ten punkt, w którym stwierdzili, że lubią ze sobą rozmawiać. - Co do Cartera jestem całkowicie pewien, Viki. - uśmiechnął się Joshua bez chwili zastanowienia. - To lojalny kompan. Co do tego “nigdy” to ja bym taki pewien nie był. Pamiętasz jak mówiłem, że medyków za płotem jest jak na lekarstwo? Nic od tamtego czasu się nie zmieniło. - zaśmiał się nożownik. - Miałem na myśli naszą jednoosobową listę, której nie chcesz zapełnić. - żołnierz westchnął. - Myślałem, że mówiąc o czekającym kumplu sugerujesz mi, że mam iść “no matter what”. - uśmiechnął się. - Chętnie jeszcze z tobą posiedzę. Czasem za dużo czytam między wierszami. - zaśmiał się nożownik. Vi posłała mu lekki uśmiech i poklepała miejsce na kanapie obok siebie. - To co, herbaty? Poprzednią mało się nie zachłysnąłeś w pośpiechu - zaśmiała się cicho i nie czekając na odpowiedź podniosła swoje cztery litery. Wymieniła torebkę herbaty na nową i wstawiła wodę, aby zawrzała. Stojąc tyłem do Kaprala wyciągnęła ręce ku górze i wygięła się nieco, aby rozciągnąć ciało. - Poproszę. - uśmiechnął się Joshua siadając. - Tym razem spróbuję nie wypić wrzątku. - dodał wyciągając język aby się upewnić, że nie poparzył sobie przełyku. - Powiesz mi Vi jak to się stało, że wybrałaś akurat medycynę, a nie na przykład rusznikarstwo albo wiedzę komputerową? Powołanie czy rodzina w tym siedzi od pokoleń? - zapytał Williams zaciekawiony. - Aby było jasne nie pochodzę z rodziny nożowników. - zaśmiał się. - Tylko ja jestem wśród “tych” Williamsów nienormalny. - dodał z uśmiechem. - Czemu od razu nienormalny? - zapytała retorycznie, grzebiąc po wiszących szafkach, oklejonych jakimiś naklejkami robomaszyn. - Jakby tak spojrzeć subiektywnie, to wszystko może być nienormalne, zależy jak się na to patrzy. - Vi wyjęła w końcu jakąś malutką torebeczkę z jednej z szafek i wsypała jej zawartość do kubka Williamsa. - Na poparzenia przełyku, gdyby faktycznie coś… sam wiesz - wyjaśniła, nim czajnik dał o sobie znać. Zalała ze spokojem i dokładnością obie herbaty, odłożyła czajnik i z powrotem usiadła na swoje poprzednie, wygniecione już miejsce. - Nie wybrałam, po prostu mieszkałam z kimś, kto był chory na tym punkcie i niczego innego nie potrafił mi przekazać. To było całe jego życie, ja mu przeszkadzałam, więc spróbował, abym stała się jego częścią, a by to nastąpiło, musiałam pasować. No i teraz pasuję, a jego nie ma, ot tyle - rozłożyła teatralnie ręce i zerknęła na mężczyznę. - Pytasz bo wyciągasz z ludzi informacje i potem sprawdzasz z aktami? Szukasz kogoś w ten sposób, kogoś kto kiedyś zaginął i nie jesteś pewien kim może być teraz? - wysnuła daleko idący wniosek, ale jej ton nie brzmiał podejrzliwie. - Zupełnie nie. - powiedział Joshua uśmiechając się. - Po prostu chce cię lepiej poznać. Szukam brata, ale w armii go zapewne nie znajdę. Nic sobie nie poparzyłem, Viki. Chwilę jednak czekałem. Co do medycyny jednak ta osoba miała głowę na karku, bo teraz jesteś specjalistą w jednej z najlepszych dziedzin. Bystry umysł otwiera ci szansę na kilka dodatkowych fakultetów podczas gdy mi podobni jedynie strzelają, kroją, tłuką się i tak w kółko. - zaśmiał się wojownik. - Niestety na tym głównie polega to co tutaj robimy. - westchnął po chwili. - Matka chciała abym został pracownikiem socjalnym i pomagał trudnej młodzieży w NY. Wyobrażasz sobie mnie jako jakiegoś kuratora czy nauczyciela? - uśmiechnął się wojownik niedowierzając w wymienione możliwości. - Mam kiepską wyobraźnię - posłała mu lekko uśmiech i odwróciła przodem do mężczyzny, kładąc łokieć na oparciu kanapy i opierając głowę na dłoni. - Ale chyba nożownik brzmi ciekawiej - zmrużyła oczy w zastanowieniu - No i masz to - głową wskazała na blizny - A to już wygląda lepiej niż okulary na nosie i teczka pod pachą. Chociaż może od nadmiaru papierologii miałbyś ładniejsze pismo? Kto wie… - Viktoria patrzyła na niego zmęczonym spojrzeniem, choć wcale nie wyglądała jakby miała nagle zasnąć. - Nie wyobrażam sobie innej wersji mojego życia. - powiedział po chwili zastanowienia żołnierz. - Ty chyba kochasz to co robisz, co nie? - zapytał z pewnością w głosie. - To widać w pasji z jaką zajmujesz się pacjentami. No chyba, że tylko tymi “przystojnymi” jak Carter. - zaśmiał się wojownik. - Podobają ci się moje blizny? - zapytał ponownie. - Mam jeszcze jedną na łydce, którą sama szyłaś i kilka malutkich znamion postrzałowych. Nigdy nie dostałem z niczego większego od AK. - nożownik skrzywił się na wspomnienie postrzału z karabinu. - Coś jeszcze ciebie boli czy chce ci się spać? - zapytał mężczyzna przyglądając się medyczce. - Wydaje mi się, czy pytasz mnie o mój gust? - uniosła brew na temat wzmianki o Carterze i jego “urodzie” - Lubię robić to, co robię i nie znam się na wielu innych rzeczach. Jednak tutaj moja inteligencja jest niezaprzeczalnie na wysokim poziomie, co przekłada się na ogólny intelekt. Z jednej strony to pozytyw, dobrze być wykształconym, z drugiej strony, będąc w wojsku, to tak jak strzelić sobie w kolano. Nie lubią tutaj gdy ktoś jest od nich mądrzejszy - stwierdziła coś, co było dla niej wystarczająco oczywiste, aby nie zareagować podczas mówienia grymasem wymalowanym na twarzy. Co chwila zerkała na jego blizny, wyobrażając sobie jak musiały wyglądać te rany, zanim się zabliźniły. - Tak, blizny są całkiem ładne. Z medycznego punktu widzenia, to wręcz dzieło - wymigała się lekko tłumacząc swoje upodobania profesją i posłała mu bardzo słabiutki, aczkolwiek szczery uśmiech. - Boli. Ale to nie jest tak istotne. Przejdzie jak się zdrzemnę w wolnej chwili. Chyba większość ludzi ma problemy z kręgosłupem, to takie normalne raczej. Gorzej, jeśli problemem jest kręgosłup moralny - zaśmiała się krótko uznając żart słowny za odrobinę zabawny. Może nie jakiś śmieszny, aby się telepać i rżeć jak kobyła, ale był naprawdę zacny. - Dlatego na kręgach moralnych dobrze jest wypracować sobie pewien luz. - uśmiechnął się Joshua. - Rozumiem, że od masażu stóp do masażu kręgosłupa, który zaczyna się dość nisko, a kończy dość wysoko… - wytłumaczył enigmatycznie wojownik. - Jest więcej niż jeden punkt w skali naszej znajomości. Ja też kocham to co robię i nie wyobrażam sobie porzucić tej praktyki przed przymusową emeryturą. - Williams chwilę jakby walczył czy jej o czymś powiedzieć jednak po chwili kontynuował. - Kiedyś chciałem dla ważnej osoby porzucić wojaże, ale okłamywałem siebie myśląc, że z tym skończę z dnia na dzień… - Bez sensu - skomentowała całkiem krótko ostatnią wypowiedź - Jeśli się z kimś jest, to się idzie w kompromis, a nie że jedna osoba coś porzuca całkowicie. To chyba nie fair? - ni to spytała, ni powiedziała, bo i gówno się znała. Taka prawda. Czytała jednak w jakiejś książce psychologicznej dla par, że kompromis jest ważny. W zasadzie to słowo występowało tak często, że było jedyną rzeczą, którą zapamiętała z lektury. - Skoro chcesz precyzji, to mam problemy z dolnym odcinkiem kręgosłupa. Ponoć taka się urodziłam, niegroźna wada wrodzona, ale często boli, strzyka i takie tam brednie. Nic czym powinnam się przejmować. - przechyliła głowę mocno w bok, niemal kładąc ją w zgięciu łokcia opartego na oparciu kanapy i spoglądała na Williamsa pod innym kątem. - Też mam blizny. Ale to raczej niechcący się zdarzyło, takie wypadki dzieciaka. - Też miałem kilka wypadków za dzieciaka, ale żaden nie pozostawił blizn. - powiedział Joshua patrząc na twarz Vi. - W moim przypadku kompromis nie istniał, bo wracałem do domu podziurawiony jak durszlak albo poharatany jak… - westchnął nożownik. - Ogłuszony minami lub granatami hukowo-błyskowymi. Zdarzało się oberwać z tazera albo zwyczajnej teleskopówki. Nie wiem dlaczego, ale kiedy do kogoś się zbliżysz nie boisz się o siebie tylko o to co będzie z tą osobą kiedy staniesz się kaleką albo zginiesz. - nożownik popadł w zadumę. - Na szczęście już mi przeszło. - nagle klasnął, a na jego twarz wrócił uśmiech. - Dół kręgosłupa to już kilka oczek dalej niż masaż stóp. - zaśmiał się Joshua. - O ile dobrze sobie anatomię szkieletu przypominam. - wojownik sięgnął po herbatę, dmuchnął teatralnie i po chwili upił niewielki łyk. - Bardzo dobra herbata, Vi. - Zgodnie z moim analitycznym umysłem, nim dotkniesz tej części kręgosłupa, powinieneś po drodze zahaczyć o kolano. Systematyczność - dorzuciła naukowo i poważnie, choć na jej twarzy raczej widniał pogodny uśmiech - Nic nie przychodzi tak szybko i łatwo. Trzeba się piąć. To nie tak, że wejdziesz na pierwszy szczebel drabiny a po chwili już stoisz na dziesiątym. Owszem, co drugi krok można pominąć, ale pominięcie większej ilości nie sprzyja. Poza tym, człowiek traci to, co pominął, zazwyczaj już nie zawracasz, gdy gdzieś doszedłeś. Nawet jeśli masz wrażenie, że coś cię ominęło - mówiła bardzo ogólnikowo i było można jej słowa przypisać do tego, co akurat chodziło po głowie. Każdemu według własnych skojarzeń. - Jesteś twardzielem, skoro mimo takich wypadów wciąż wracałeś. Ja bym się położyła i czekała na lepszy dzień - zażartowała obserwując jak chwyta gorący kubek w dłoni. Musiał mieć naprawdę twardą skórę i zrąbane receptory czuciowe, jednak nie powiedziała tego na głos. - Dobra jak na wojskowe szczochy. Racja. - W tamtej robocie lepszy dzień był kiedy miało się kilka otarć i siniaków. - zaśmiał się Joshua. - Po gorszym dochodziło się do siebie tygodniami. - skrzywił się na wspomnienie nie ciekawych chwil. - Z tą drabiną to próbujesz mnie namówić na masaż kolan czy coś? - zapytał się nożownik unosząc brew do góry. - Niby cicha woda, a tu “co drugi krok można pominąć”. - zaśmiał się wojownik patrząc z uśmiechniętymi oczami na medyczkę. Kobieta uniosła brew w konsternacji. - Oczywiście, że nie - odpowiedziała pełna zaskoczenia, jak to niektórzy potrafią przemielić proste informacje i wypluć swoje skojarzenie na taśmę produkcyjną z napisem “perfekcja”. A potem szok i niedowierzanie, że coś jest wybrakowane, skoro zamiast przejść drogę analizy, przechodzi drogę subiektywizmu. - Starałam się tylko zobrazować najlepiej jak umiem, pojęcie systematyczności w okrojonej mocno wersji - przyznała całkiem poważnie i przeniosła spojrzenie na różowy kubek. - Nie mieliśmy wielu okazji do rozmów, Josh. Ale lubię po prostu gdy mogę z kimś wymienić się myślami. Ty mnie nie krytykujesz, nie naśmiewasz się ze mnie, nie kpisz z mojej inteligencji i wiedzy, z tego, że nie rozmawiam jak człowiek, ale jak maszyna. Ktoś kiedyś powiedział, że pieprzę jak potłuczona. Były też inne określenia, bardziej niepochlebne. Już rzadko się zdarza ktoś, kto próbuje mi pokazać, że moje miejsce jest pod butem siły i pełnego magazynku, ale mimo wszystko wciąż nie miewam wielu okazji do wymiany myśli. Rozumiesz mnie, prawda? - zapytała skupiając wzrok na kubku pełnym gorącego czaju. |
25-09-2019, 12:57 | #28 |
Reputacja: 1 | Dzięki za scenki Shrek & Keth - Rozumiem co chcesz mi przekazać, ale nie rozumiem takich chcących się dowartościować twoim kosztem palantów. - odparł wojownik po chwili zastanowienia. - Jak ktoś mógłby się pastwić nad tak uroczą osobą, do tego medykiem, który lada dzień może zszywać mu poharatane dupsko? - nożownik pokiwał głową. - To bardzo głupie i zbędne. Jak kiedyś w trakcie naszej wymiany myśli zechcesz mi powiedzieć o kimś kto “naprawdę” przekroczył granicę dobrego smaku i kultury, nie krępuj się. Zajmę się nim po swojemu. - uśmiechnął się żołnierz wesoło. - Nie mam powodu aby się z ciebie naśmiewać czy ci dokuczać. Postaram się natomiast rozruszać cię nieco aby jednak z tego procesora czy płyty głównej wykrzesać jakieś emocje. - zaśmiał się wojownik puszczając jej oko. - Mamy trochę tych medyków w koszarach - stwierdziła z lekkością - Jestem od wyższych celów, a nie zszywania komuś dupy, to każdy sanitariusz może zrobić. Lepiej lub gorzej, bardziej krzywo i mniej dokładnie, ale da sobie radę - sięgnęła w końcu po kubek, początkowo grzejąc sobie dłonie w jego ciepłocie. - Nie będę ci mówić o takich osobach, nie znamy się na tyle abym śmiała zawracać ci głowę i pakować w kłopoty. - łypnęła na niego zza kubka biorąc łyk i zlustrowała badawczo ładnymi oczami. Josh był umięśnionym i silnym mężczyzną, dbającym o swoją kondycję, na pierwszy rzut oka typowy wojownik - Już ja się domyślam jakie możesz mieć metody, na pewno nie nauczycielskie - uśmiechnęła się pod nosem i odstawiła kubek. - Nie lubię emocji - przyznała szczerze nie tłumacząc się. - Wbrew pozorom zawsze daję delikwentowi szansę na wytłumaczenie się. - powiedział Williams spokojnie. - Zwykle jednak tacy idą w zaparte, a często chcą spróbować swoich sił. - uśmiechnął się nożownik. - Większość facetów w wojsku jest sprawna i potrafi się bić. Jednak pomiędzy umiejętnościami większości a mną jest przepaść tak samo jak między poziomem “zszywania dup” przez ciebie i wspomnianego sanitariusza. - uśmiech nożownika poszerzył się. - I o ile ty i sanitariusz oboje udzielicie pierwszej pomocy o tyle przy mordobiciu konkurencja jest zgoła inna. Bardziej przeciwstawna. Zwykle wygrywam, nie zawsze. - zaśmiał się kapral. - Dla ciebie jednak zaryzykuję, jak chcesz. Tylko przynieś mi później tosta czy dwa do karceru. - Nie będzie takiej potrzeby - odpowiedziała mu kręcąc głową - Także nie masz się co szykować na te tosty. I tak, różnicę widać gołym okiem - stwierdziła ze spokojem ponownie lustrując go od góry do dołu badawczym spojrzeniem, zupełnie jakby miała zamiar napisać o nim jakąś poważną, naukową pracę. - Ale przynajmniej jesteś mniej awaryjny dzięki temu… W sensie, jeśli oczywiście sam się nie pakujesz w kłopoty. - Powiem ci szczerze, że pochlebiasz mi tak zajadle mnie obserwując. - uśmiechnął się wojownik. - Ty też jesteś atrakcyjna. - dodał szczerze. - Zwykle pakuje się w największe bagno na rozkaz, a zatem nie na własne życzenie. - dodał po chwili sięgając po kubek i biorąc mały łyk. - Wbrew temu co mówię nie jestem częstym bywalcem karceru. Po prostu jak zaczynałem w armii niektórym ubzdurało się kotowanie, a wtedy… Powiedzmy, że dochodziło do nieporozumień. - zaśmiał się nożownik. - Na początku wszystko było proste, bo człowiek tak nie przywiązywał wagi do sprawy. Później dopiero zaczęło mi zależeć chociaż kumple mówią, że jestem zbyt empatyczny jak na nożownika. Jakby ktoś z nich ustalił jakieś standardy. - Joshua spojrzał na medyczkę chwile przyglądając się jej twarzy. - Ty zdajesz się nie przejmować kiedy pacjent wyje na twojej kozetce. Ostatnio byłaś dla mnie delikatna albo to profesjonalizm i moje przyzwyczajenie do sanitariuszy z kilkukrotnie mniejszą praktyką. - Och, źle mnie zrozumiałeś - zaczęła gestykulując dłonią - Nie oceniam twojej atrakcyjności, nie znam się na tym. Przyglądam się pod innym kątem. Przecież już cię uświadomiłam, że nie jestem taka jak większość ludzi. Wychował mnie maniak medycyny, empatia to dla niego wymysł sił kosmosu co najwyżej - przerzuciła oczami wzdychając ciężko. Nie zawstydził jej, po prostu poczuła potrzebę wytłumaczenia mu jak dziecku pewnych istotnych różnic. Szybko powróciła myślami do wspomnień z dnia, kiedy mogła zszyć mu tę paskudną ranę. Momentalnie przeszły ją przyjemne dreszcze, aż musiała przymknąć na chwilę oczy. - Lubię jak cierpią. To znak, że żyją. Gdy pacjent milczy i nie reaguje, nie wiadomo czy nie marnujesz opatrunków na ciepłego trupa - wyznała z nutą profesjonalizmu w głosie - Ty ładnie cierpisz - dodała otwierając oczy i posyłając mu uśmiech. Założyła z góry, że potraktuje to jak żart. Ludzie zazwyczaj tak reagowali. - Jesteś dziwna. - zaśmiał się Joshua stwierdzając fakt. - Wydaje mi się, że musimy trochę dłużej nad tobą popracować. Widocznie zrezygnowałaś z zabawy, relaksu i cieszenia się życiem na rzecz nauki. - ponownie stwierdził fakt żołnierz. - Też tak robiłem latami, ale ostatnie czasy sobie odbijam. Kiedy wyskoczymy na obiecaną imprezę? Jak nie chcesz wyjść za mur mogę coś zorganizować wewnątrz. Popijawa między hangarami albo coś. Co lubisz? - Ciszę, spokój, książki i krzyki cierpiących - odpowiedziała bez większego namysłu i uniosła brew, a jej mina stężała w powadze - Nie pamiętam bym obiecała jakąś imprezę. Nie pomyliłeś kobiet? - Jesteś jedyną, która ze mną gada. - zaśmiał się Joshua. - Jedyną rudą, młodą medyczką. Nie sposób ciebie z kimkolwiek pomylić. - żołnierz podrapał się po głowie. - Możemy też pokrzyczeć chociaż nie zgadza to się z punktem drugim. Ciszą. - nożownik pomyślał chwilę i napił się herbaty. - Faktycznie nic nie wspominałaś o imprezie. Jak byś ruszała w teren kiedyś to wtedy się napijemy po powrocie. - Dobrze, że sprostowałeś, że jedyną, rudą medyczką - Viktoria westchnęła cicho i ponownie sięgnęła po herbatę. Teraz jej temperatura była o wiele lepsza do picia. - Nie ruszę w teren - stwierdziła z dziwnym przekonaniem i pewnością. - Oby Vi… - uśmiechnął się Williams. - Tak naprawdę poza tobą z twojej branży znam jeszcze Lune. - przyznał Joshua. - Nie liczę ludzi po podstawach, jak ja, bo to większość potrafi. - wojownik zobaczył, że herbata jest już dość chłodna aby wziąć dwa większe łyki. - Zbliża się moja pora treningowa. - uśmiechnął się nożownik. - Muszę lecieć. Zobaczymy się jeszcze? Pewnie stan Cartera się nie zmieni i drugi raz nie będę miał wymówki aby przyjść i zapytać o tego “przystojniaka”... Kobieta wzruszyła ramionami pijąc w spokoju herbatę. Jej się akurat nigdzie nie spieszyło. - Jeśli będziesz sobie robił krzywdę i nie uczył się na błędach, to pewnie tak - odpowiedziała z lekkością na temat spotkania, przyglądając się mu przy tym - Klucze weź, otwórz sobie i podrzuć mi z powrotem, ja się pewnie położę i przymknę na chwilę oczy, wyprostuję kręgosłup - posłała mu niewielki uśmiech, dopijając herbatę i odstawiając kubek sięgnęła przy okazji po dzwoniący pęk i rzuciła mu klucze. Joshua złapał klucze jedną ręką, a drugą chwycił niebieski kubek i dokończył herbatę. Nożownik odstawił kubek, uśmiechnął się do kobiety i ruszył otworzyć drzwi. Kiedy zamek z lekkim oporem i nieprzyjemnym zgrzytem został otwarty mężczyzna wrócił i odłożył klucze na miejsce. Zauważył, że rudowłosa leżała już wyciągnięta na kanapie. Joshua zawiesił na chwilę na niej oko, ale póki co musiał zadowolić się masażem jej zmęczonych służbą stóp. Wychodząc zatrzymał się w przejściu. - Dziękuję za herbatę i wymianę myśli, Vi. - powiedział cicho aby nie drażnić jej słuchu podniesionym głosem. - Jak byś dla odmiany to ty mnie potrzebowała wiesz o kogo i gdzie pytać. - dodał po chwili przyglądania się jej i z lekkim ociąganiem wyszedł. Wezwanie do kapitana Tannera spadło na kaprala Williamsa krótko przed południem. Joshua był zajęty czytaniem jednak wizja zapewniającej odrobinę adrenaliny misji pobudziła go bardziej niż można by się spodziewać. Nożownik wystrzelił jak z procy snując domysły co też tym razem mogło się zjebać. Nie mogło to być nic błahego skoro „Grupa uderzeniowa Kamikaze” wyruszała w pole pomimo kipiszu jaki niedawno zrobili z kompanami. Na miejscu okazało się jednak, że Joshua będzie pracował z barwną zbieraniną pod dowództwem całkiem świeżo awansowanej sierżant Anderson. Ze znanych mu i pewnych ludzi na miejscu byli tylko Carter Jones na zwiadzie, Viktoria Williams jako zaplecze medyczne, Thomas Cooper jako nadworny cyngiel i szeregowy Heras Romero będący rusznikarskim specem. Reszta stanowiła olbrzymią niewiadomą zaczynając od początkującej w te klocki przełożonej, poprzez wsparcie techniczne, aż do kolejnych ludzi od szeroko rozumianej rozwałki. Już w momencie ustawienia szeregu kapral Williams zastanawiał się do jak dziwnej, niecodziennej misji przełożeni mogli skompletować go obok takich ludzi jak kapral Frank Boone, szeregowa Harquin czy kapral Mike Woods. Ich wachlarz możliwości razem był tak potężny, że mogliby zrobić w zasadzie wszystko jednak nożownikowi od startu zadania coś nie grało. Najwyraźniej Anderson nie była aż tak kochana skoro na pierwszy wypad z nowym pagonem wysyłali ją z zespołem, który nie potrafił współpracować. Nie żeby te jednostki były jakieś niedorozwinięte, ale żadna zbieranina nie będzie od chwili skompletowania zachowywać się jak oddział z krwi i kości. Casandre nie była głupia i pewnie miała tego pełną świadomość. Joshua postanowił zająć się swoim podwórkiem nie mieszając się do obcego ogródka. On był od słuchania rozkazów, które zwykle przełożeni kierowali aby kogoś wyeliminować. Kiedy sierżant zaczęła przechadzać się przed siedzącymi członkami oddziału i mierzyć każdego z osobna Williams nie miał zamiaru rozpoczynać walki, w której zapewne by przegrał. Wiedział, że z uwagi na pochodzenie kobieta była dumna i jak mało kto znała się na klockach charakteru. On nie należał do cieniasów dlatego zdecydował się spróbować wytrzymać jej oceniające spojrzenie najdłużej z zebranych. Takich jak on nie brało się na misje aby wyciągali z kogoś informacje czy spuszczali im mentalny wpierdol tylko aby zabijali i nie dali zabić braci broni. Mimo iż TRX kochał relaks miedzy zadaniami to ostatnio zaznał go nawet zbyt wiele. Miał szansę wyjść za płot i chciał wykorzystać ten czas jak najlepiej. W końcu każde doświadczenie, nawet w takiej zbieraninie, mogło być na wagę złota. Kiedy sierżant Anderson zaczęła przedstawiać sprawę w jakiej zostali wezwani Williams nie miał złudzeń, że wrócą z tej misji w komplecie. To było niemożliwe. Jako osoba, którą większość zebranych oceniłaby jak młot tej misji szanse na przeżycie Josha drastycznie spadały. Mimo dobrego karabinu i ciekawej klamki cały czas ograniczała go standaryzacja amunicji korpusu. 5,56mm to nie był kaliber, do którego przyzwyczaiło go życie najemnika. Tam używał 7,62mm i .45ACP w klamce zamiast standardowej dla armii Collinsa dziewiątki. Joshua był zaskoczony, że do kompletu z porządnym hełmem ACH otrzymał kamizelkę, która nie stanowi przeszkody dla klamki, którą posługiwał się większość życia. Tak samo sprawa się miała z każdym karabinem i sporą ilością rozpylaczy. W tej kamizelce można było jedynie nabawić się tuzina potówek na sutach, ale kule karabinowe przechodziły przez nią jak przez firankę w kanciapie Tannera. Informacje zapamiętane przez sierżant Anderson na temat bomby – mimo iż stanowiły imponujący komplecik szczegółów – nie były nikomu potrzebne. Wystarczyło powiedzieć, że kiedy bomba jebnie zginie większość okolicy, a na pewno każdy w promieniu 26 kilometrów od miejsca detonacji. Wiadomo, że pozytywne wrażenie trzeba było zrobić, ale niestety nawet brew zdziwienia zaciągnięta do połowy pleców, fachowy, techniczny język i najpiękniejsze docinki jakie korpus widział nie zamaskują jej braków w sztuce dowodzenia. Z resztą nikt nie wymagał cudów, bo Casandre radziła sobie świetnie zwracając uwagę na jej świeżość na stopniu sierżanta. Pierwsze zadane po przemowie przełożonej pytanie rozbawiło Josha, który starał po sobie tego nie okazywać. Williams siedział pomiędzy rudowłosą medyczką i najlepszym zwiadowcą Fort Jefferson mając nadzieję, że uda mu się zachować powagę i nie wybuchnąć śmiechem. Kapral Frank Boone mu to utrudniał, ale nożownik daleki był od miny wesołka. Zagadnienia poruszone przez Harquin czy Vi miały sens. Było widać, że szeregowe znają się na swoich dziedzinach chociaż zdaniem Williamsa to Nosferatu nie nadawała się do żadnego działania poza fortem. Powinna odsiedzieć swoje, opatrywać nieszczęśników i siedzieć w karcerze jak lubi. Wyżsi stopniem nie powinni na siłę wysyłać jej w pole jak dobrą sanitariuszką by nie była. Lista niezbyt ciekawych zdarzeń jaka mogła ją tam spotkać była długa i śmierć nie była wcale najgorszą z ewentualności. Następne pytania nie zapowiadały żadnych niesamowitości. Odprawa skończyła się pół godziny przed południem. Williams miał w planach niezapowiedziane „spotkanie” z kapralem Boonem, wizytę u kwatermistrza, spakowanie własnych bambetli i pogadanie z kim trzeba przed wyjazdem. TRX był tak naładowany, że przed bramą główną pojawi się pewnie kwadrans przed czasem. Dawno nie był na akcji. Zaraz po odprawie, Fort Jefferson Kapral Joshua Williams nie miał wielu słabych punktów. Nie był przesadnie ckliwy, nie narzekał na brak wygód, nie pił w nadmiernych ilościach ani się nie awanturował bez potrzeby. Niestety żołnierz miał piętę achillesową, o której zwykle dowiadywali się faceci bez skrupułów wyciskający z rudowłosych, filigranowych kobiet litry łez. Nożownik miał w sobie mieszane uczucia po spotkaniu u kapitana Tannera. Misja była niecodzienna nawet dla niego, który zwykle zgarniał największy syf. Aby wyjaśnić sobie sprawę z kapralem Boonem żołnierz musiał poczekać aż jego przyjaciel starszy szeregowy Carter Jones się oddali aby pospiesznie przygotować się do opuszczenia Fort Jefferson. Zwiadowca i przyboczny Williamsa mógłby go za wcześnie odciągnąć od Franka, któremu należało dać małą nauczkę i zasugerować jak w przyszłości powinien traktować kobiety. Szczególnie takie, które łatały jego rany. Złapanie wymienionego faceta nie przysporzyło nożownikowi wielu problemów. On również miał jechać na akcję, która miała sprowadzić do domu bombę o sile jebanych dwudziestu megaton. Boone miał robić za zwiad czyli nie mógł być zbyt mocno poobijany. - Witam kapralu Boone. - powiedział przez zaciśnięte zęby Joshua. - Nikt ciebie nie nauczył, że nie wolno znęcać się nad słabszymi fizycznie kobietami?! - zapytał głośno idąc w kierunku tropiciela z agresją wymalowaną na twarzy. Kapral Boone właśnie zamierzał się ulotnić… i niestety poniósł klęskę. Pomimo wyjątkowo usilnych starań, by zejść Joshule z drogi, ten wyraźnie pędził w jego kierunku. Zwiadowca dość szybko dał sobie spokój z uciekaniem szybkim krokiem. Słysząc warknięcia giganta, odwrócił się powoli, cofając o krok i pokazując w dość karykaturalny sposób swój strach. Nie zamierzał jednak uciekać. Gigant już i tak był tuż tuż. - A witam kapralu Williams… - rzucił zadziwiająco spokojnie i uprzejmie, patrząc na mężczyznę z niechęcią - Tak się składa, że nie… Ale też mam do ciebie pytanie. Czy ciebie ktoś nauczył, jak się spuszcza wpierdol gogusiowi obrażającemu twoją ukochaną? Uniósł delikatnie brwi, wpatrując się w giganta badawczo. Ukradkiem jednak spiął mięśnie, by szybko uniknąć ewentualnego spotkania z pięściami Joshuy. Nie był głupi. Wiedział po co tu przyszedł, zwłaszcza że mu to Viktoria powiedziała. - Źle się żeś do tego zabrał… Brak ci subtelności. Drzesz się przez pół placu, na wejściu pokazując o co ci chodzi. Zaalarmowany goguś spierdala przytomnie w pobliże dowódcy albo w inne bezpieczne miejsce. A twoja ukochana musi obejść się smakiem… - powiedział z narastającą wściekłością i pogardą w głosie - Ale ja nie będę uciekać, bo szczerze jestem ciekaw jaką lekcję masz mi do udzielenia. Na pewno nauczę się pantoflarstwa, o tak… ale co jeszcze? Stał pewnie naprzeciwko niego, najwidoczniej nie robiąc sobie nic ze swojej fatalnej sytuacji. Co więcej… postanowił sobie z niego zakpić. Najemnik w rzeczywistości wiedział, że ma przejebane. Więc czemu miałby nie pobluzgać sobie przy okazji? Ostatecznie jednak zmienił taktykę. Uspokoił się nieco, przywołując trochę bardziej przyjacielski ton. - Posłuchaj stary… Podejdź tu… nie no, wiem że i tak podejdziesz. Podejdź i zaciągnij się! Śmiało! Powąchaj sobie jak śmierdzę. I zadaj sobie pytanie "czemu ten skurwiel tak śmierdzi". Wojownik nie zwrócił uwagi na początkowo strachliwe zachowanie drugiego żołnierza. Nie obeszły go jednak mocne słowa Franka. Williams zupełnie nie spodziewał się, że jego ocena zwiadowcy spotkanego na strzelnicy mogła być tak daleka od prawdy. Zwykle Joshua nie mylił się co do ludzi jednak tym razem był zupełnie zaskoczony. Nie dość, że Boone pastwił się nad Vi to nie próbował się nawet wytłumaczyć. Zamiast tego wolał wybrzmieć odpychająco, nie kryjąc swojego zdenerwowania i pogardy. Podejrzenie wobec Josha o to, że był „ukochanym” medyczki spowodowało, że TRX domyślił się, że Boone uważał go za męża Vi. Normalnie by się zaśmiał, ale w tamtej chwili jego cała empatia skupiona została w wyłapywaniu najdrobniejszych emocji nie zamierzającego uciekać tropiciela. Jego kpiące słowa, mimika, gesty jedynie wzburzyły nożownika, który nie był pewien czy poprzestanie na szybkim skarceniu damskiego boksera. Późniejsze uspokojenie się Franka nie zmyliło Josha, który nie miał zamiaru ani wąchać ani zastanawiać się nad efektem powyższego. Higiena zwiadowcy była jego prywatnym problemem i Williams nie zamierzał zagłębiać się w tym temacie. Zamierzał natomiast skopać kapralowi dupsko co było widać w każdym jego geście. Na jego napiętych rękach pojawiły się prążki, jego oczy śledziły każdy ruch oponenta, a mimika twarzy była twarda jakby chorujący na Mount Rushmore nożownik złapał już pierwsze symptomy choroby. Idąc w kierunku Franka żołnierz lekko zacisnął zęby, a Boone nie miał już wątpliwości, że starcia nie dało się uniknąć. - Ah, ja pierdole… Wymamrotał z irytują, cofając się o kolejny krok. Widocznie nie docenił inteligencji Joshuy… a raczej jej braku. Teraz ta wielka kupa mięsa zmierzała w jego kierunku, a on jedynie mógł czekać i modlić się, o tyle refleksu, by nie zostać znokautowanym w pierwszej sekundzie. Mimo wszystko… Postanowił jeszcze raz spróbować. Może przynajmniej go rozproszy. - Słuchaj Joshua… Jesteśmy profesjonalistami. Zaraz jedziemy na misję. Można to załatwić inaczej i wszyscy będą zadowoleni. No ale jeśli wolisz się wyżyć i po prostu zaimponować, to chyba nie ma co nawet rozmawiać… Odpowiedział w miarę spokojnie, głównie uwagę jednak poświęcając jego wyjątkowo źle wróżącym mięśniom. Postanowił chwycić się ostatniej deski ratunku. Lepsza oferta… Nie bał się walki jakoś zbytnio. Bił się niejeden raz i niejeden raz przegrał. Ale negocjacje były bardziej atrakcyjną opcją. Joshua w swej wściekłości zdołał przypomnieć sobie niedawną rozmowę z Vi. Kobieta uważała, że Williams nie był w stanie edukacyjnie załatwiać waśni co nie było prawdą. TRX wcale nie chciał krzywdzić Franka i gdyby tropiciel odpowiednio to rozegrał nie doszłoby nawet do jednego klapsa w jego wyszczekany ryj. Niestety Joshua nie widział w nim nic aby do takiej sytuacji doszło. Mężczyzna przyznał się do znęcania psychicznego nad Viktorią, zachowywał się jakby zupełnie tego nie żałował, a na domiar złego kpił z zachowania Josha, który wstawił się za pokrzywdzoną kobietą. Niby kapral Boone cofnął się, czuł jakiś respekt, ale w jego zachowaniu nie było nawet cienia skruchy. Joshua był profesjonalistą i miał świadomość, że lada chwila opuszczają bazę dlatego nie miał zamiaru katować Franka. Chciał mu dać nauczkę aby na przyszłość poważnie się zastanowił kiedy wpadnie na pomysł aby poznęcać się nad słabszą osobą. Boone nie bał się walki, ale Joshua nie odpuszczał patrząc na niego groźnie i będąc już kilka kroków od celu. Mężczyźni starli się na równych warunkach. Mimo iż Joshua próbował zastraszyć Franka przed samym starciem to nie udało mu się to. Boone był większym twardzielem niż nożownik podejrzewał. Potrafił się też bić. Kiedy pierwszy szybki, prosty cios pięścią szturmowca wystrzelił drugi żołnierz zręcznie uniknął go wykonując rotację ciałem niczym przedwojenny pięściarz. Niestety dalsza część starcia nie poszła po myśli Franka. Boone miałby szanse przejąć inicjatywę gdyby nie kolejny, równie szybki cios Williamsa. Cep miał trafić Franka w bok głowy, z dala od skroni, ale też szczęki i nosa. Złamany nos czy wybite zęby zostawiłyby na ciele kaprala ślady, których Joshua nie chciał. Chciał dać mu nauczkę bez przesadnych komplikacji zdrowotnych. Tym razem Boone nie dał rady uniknąć ciosu. Pięść Williamsa wylądowała gdzieś w okolicy czoła zwiadowcy naruszając łuk brwiowy, który był dość mocno unerwionym i ukrwionym miejscem. Skóra tropiciela naddała się sile uderzenia rozrywając się. Frank krwawił. Po chwili jasna posoka spłynęła po jego policzku, aż do szczęki. TRX zatrzymał się spoglądając na oponenta. - Nigdy więcej nie znęcaj się nad słabszymi, dobrze Frank? – zapytał nieco mniej naładowanym jak chwilę wcześniej głosem nożownik. – Nie chciałbym wracać do tego tematu. – dodał sięgając do swojej ładownicy EDC i wyciągając na otwartej dłoni w kierunku tropiciela jałową gazę. Nim Frank w ogóle zdołał cokolwiek pomyśleć lub znów spróbować przekonać Joshue do zaniechania walki, nadszedł pierwszy atak. I chociaż zdołał uniknąć jednego ciosu, drugi rozbił się o jego głowę, rozrywając skórę i powodując cieknięcie krwi. Mężczyzna cofnął się o krok, łapiąc odruchowo za ranione miejsce. Czuł, jak krew spływa mu po policzku. Myśli nagle przesłoniła mu jakaś mgła, przez którą nie miał okazji spodziewać się czegokolwiek innego, niż kolejnego ataku. Powoli uniósł głowę, wbijając w Joshue wściekłe spojrzenie. Okazało się jednak, że był w błędzie. Atak nie nadszedł. Żołnierz powiedział coś do niego, wyciągając na końcu rękę z gazą. Ze zwiadowcy powoli ulatywała adrenalina, gdy zorientował się, że to już koniec. Joshua nie zamierzał więcej uderzyć. Odsunął ostrożnie rękę od głowy, strzepując z niej kropelki własnej krwi. Nieoczekiwanie parsknął śmiechem. Pełnym rozbawienia, pozbawionym jednak kpiny, charakterystycznej dla Boonea. - Mówisz zupełnie jak mój tata… Nawet przypierdalasz równie mocno. - Wymamrotał cicho, znów przykładając dłoń do miejsca uderzenia. Wbił wzrok w rękę szturmowca, w końcu i na niego patrząc. - Zatrzymaj to na kogoś innego. Oszczędźmy sobie czasu na uzupełnianie sprzętu. - Rzucił do niego z jawną niechęcią. Cofnął się o krok, tym razem jednak nie ze strachu. W zasadzie im bardziej docierało do niego co się stało, tym większą wściekłość czuł. Nie zamierzał jednak popełniać tych samych błędów… emocje zatrzymał w dużej mierze dla siebie. - Mogę ci powiedzieć że "dobrze", ale odpowiedz sam sobie, ile w tym będzie prawdy. Nie będę się znęcał nad twoją dziunią, tak samo jak wcześniej tego nie robiłem. Ale nie dlatego że jest słaba… Dlatego, że jest silna. Ktoś z takim gigantem jak ty na zawołanie z pewnością może nazywać siebie silnym. Do zobaczenia na misji Joshua. Rzucił do niego z lekką wściekłością w głosie… ale i swego rodzaju zawodem, którego prawie nie sposób było wyczuć. Po tych słowach, nie czekając na odpowiedź, ruszył gdzieś w swoim kierunku. Czas im uciekał. Williams schował nierozpakowane opakowanie z gazą do ładownicy rozglądając się niespiesznie czy swoją „wymianą spostrzeżeń” z Frankiem nie zwrócił niczyjej uwagi. Kilka osób zauważyło krótką sprzeczkę. Wśród nich Joshua zauważył kaprala Thomasa Coopera poznanego kilka dni wcześniej na siłowni. Facet skinął mu głową być może samemu mając zamiar przemówić Frankowi do rozsądku. Szturmowiec miał czas aby udać się do kwatermistrza, zebrać co się dało i wyszykować do zbliżającego się zadania… Szybkie odwiedziny w kwatermistrzostwie nie były dla kaprala Williamsa niczym zaskakującym. Joshua pobrał najpotrzebniejszy sprzęt z profesjonalizmem i uprzejmością podchodząc do żołnierza pełniącego obowiązki kwatermistrza. Nie zapomniał o honorach dla wyższego stopniem i uprzejmości, z których w zasadzie był znany. TRX często pozwalał sobie na spoufalanie się, ale zwykle było ono skierowane do niższych albo równych mu stopniem. W stosunku do wyższych stopniem zawsze pozostawał zdystansowany jedynie na macie treningowej pozwalając sobie na zaznaczenie swojej obecności i pokazanie, że mimo krótszego stażu w armii mieli do czynienia z kimś zgoła sprawniejszym niż wskazywał na to czas spędzony w korpusie. Usłyszane na odprawie szokujące wieści zdruzgotały Herasa. Czując niecodziennie miękkie kolana, szeregowiec dowlókł się do zajmowanego przez pododdział Anderson baraku, ale nie wszedł do środka, nie wystarczyło mu na to odwagi. Nie sądził, by potrafił spojrzeć w oczy skazanym na śmierć druhom i wciąż zachować w tajemnicy znany już sobie wyrok. Potrzebował świeżego powietrza, toteż usiadł przy rozkładanym metalowym stoliczku, przy którym zwykł sprawdzać i konserwować swoją broń. Zamknął kilka razy oczy, odetchnął głęboko, potem zaczął bębnić palcami w blat stolika usiłując zagłuszyć tym dźwiękiem hałas czyniony przez pakujących swój ekwipunek towarzyszy. Sam zawsze był spakowany, więc wciąż mógł sobie pozwolić na wątpliwy komfort przebywania na zewnątrz kwatery. Cień, który padł na jego przymknięte oczy przyjął postać uśmiechającego się z zadowoleniem Williamsa. Joshua sprawiał wrażenie kogoś, kto właśnie wygrał w żołnierskiej ruletce i zgarnął co najmniej bon na dodatkowe energetyczne napoje. W umyśle Herasa stał się znienacka absolutnym przeciwieństwem wszystkiego, co działo się z duszą Hiszpana, toteż rusznikarz z miejsca poczuł się jeszcze bardziej nieszczęśliwy. - Muszę się czegoś napić, czegoś mocniejszego – wymamrotał pod nosem pozwalając sobie na największą jak dotąd poufałość w stosunku do członka drużyny – Napijesz się ze mną? Mam coś w plecaku, poczekaj to przyniosę. Joshua miał do załatwienia kilka spraw, ale czasu było aż nadto. Williams był niezwykle rad ze zbliżającej się misji, ponieważ ostatnimi czasy ciągle się przygotowywał albo pogrążając się w treningu albo praktykując strzelanie jedynie czasem robiąc sobie wolne na chwile wytchnienia. TRX bez problemu czytał ludzkie emocje, a szeregowy Romero wcale nie ukrywał, że coś go więcej niż trapiło. Williams przypomniał sobie swoją pierwszą tajną akcję, przed którą przypominał naładowany testosteronem pociąg. - Nie ma sprawy. - odparł z lekkim uśmiechem kapral. - Byle nie za dużo, bo przygoda przed nami. - dodał z pokrzepiającą nutą w głosie. Zupełnie jakby wybierał się na mało znaczący wypad, a nie odzyskać bombę wodorową z rąk terrorystów. Kiedy rusznikarz wrócił z alkoholem nożownik był już w trakcie kompletowania swojego sprzętu. Heras musiał przyznać, że Joshua układał wszystko i sprawdzał z pedantyczną dokładnością. Na jego stanowisku było widać znany szeregowemu karabin, świetnie zachowany pistolet Swock, trzy różnej wielkości i kształtu noże, maczetę kukri i całą masę innych zabawek. W pewnym momencie kapral przerwał sprawdzanie sprzętu i spojrzał na szeregowego. - Co cię martwi? - zapytał świdrując wzrokiem mężczyznę Joshua. Heras rozejrzał się wokół siebie zdesperowanym wzrokiem, a potem szybko wyciągnął z kieszeni spodni niewielką metalową flaszkę i odkorkował ją jednym ruchem drżących palców. Wciąż strzelając na wszystkie strony oczami, Hiszpan upił łyk wódki, a potem podał piersiówkę Williamsowi. - Tu coś jest nie tak - powiedział wyrzucając z siebie potok szybkich słów jakby podejrzewał, że ktoś może go najść i podsłuchać - Nie widzisz tego? Dlaczego my, a nie specjalsi? Bez przesady, ale jesteśmy jedynymi zawodowcami w tej ekipie nie licząc sierżant. Tanner mógł wysłać elitarną grupę, powinien był, a tego nie zrobił. Jedna lekka drużyna do poszukiwań gości, którzy sprzątnęli inną taką drużynę i zwinęli bez problemów głowicę. Nie dziwi cię to? Williams przejął przyjemnie chłodną stalową flaszkę od szeregowego. Chwilę ważył ją w dłoni po czym wziął solidny łyk. Jego twarzy nie wygiął żaden grymas. Alkohol przyjemnie gryzł w gardło. Rozgrzewające właściwości trunku sprawiły, że kapral na sekundę przymknął oczy. - Często brałem udział w tajnych misjach zamiast specjalnych. - powiedział cicho Joshua, a jego ręce też mocno drżały co zwróciło uwagę szeregowego. - Gdyby chcieli was wysłać na śmierć nie dawaliby w oddziale mnie, Cartera, Coopera, najlepszej medyczki i Anderson jako dowódcy. - wyjaśnił nożownik po chwili zastanowienia. - Masz się czego obawiać? Ktoś ci groził? - zapytał wojownik z ledwie wyczuwalną nutą troski w głosie. - Ja? - odparł pytaniem Romero - W życiu! Ale nie wiem jak inni. Tak się zastanawiam… Ta Anderson to podobno gruba ryba w Appalachach, tak gdzieś słyszałem. Nie wiem, czy ktoś nas nie wystawia… sam nie wiem… najlepiej zapomnij o tej rozmowie, Josh! Heras odebrał piersiówkę swemu rozmówcy, wsadził ją z powrotem do kieszeni spodni, zaczął chodzić tam i z powrotem obok stolika. Śledzący go wzrokiem kapral nie mógł nie zauważyć jak Hiszpan bezwiednie pstryka bezpiecznikiem tkwiącej w kaburze Beretty, tam i z powrotem, tam i z powrotem. - Musimy bardzo dobrze uważać - powiedział po chwili milczenia Heras - Dam ci znać, jeśli tylko coś zauważę, ale z nikim nie rozmawiaj. Myślę… że muszę spakować swój plecak. Tak, spakować plecak. Szeregowiec zatrzymał się w miejscu, obrzucił Williamsa uważnym spojrzeniem. - Jeszcze jedno… Jeśli zdążysz, skocz na targ pod bazą i kup od handlarzy wkłady do maski. Nie patrz na mnie jak na wariata. Nie mogę ci teraz tego wytłumaczyć, musisz mi zaufać. To bardzo ważne. Tylko nie mów nikomu. Machając dłonią żołnierz cofnął się od stolika i ruszył w stronę baraku pozostawiając za sobą stojącego z lekko otwartymi ustami Williamsa. Nożownik nie miał pojęcia dlaczego szeregowy wspomniał o filtrach i co było nie tak z przydziałowym sprzętem. Przez jego głowę przebiegła myśl, że rusznikarz nie zażył psychotropów i zaczynało mu odbijać. Z drugiej strony Williams polubił tego gościa i zdecydował się postarać aby wrócił z wyprawy w jednym kawałku. TRX z pedantyzmem kończył zbieranie sprzętu dwukrotnie sprawdzając czy zabrał wszystkie potrzebne mu elementy szpejowej układanki. Kapral Williams nie miał czasu do stracenia ruszając wymienić jeden z posiadanych przez siebie filtrów w miejsce wskazane przez Herasa. Handlarz nie chciał się zgodzić na wymianę 1:1 dlatego żołnierz musiał dołożyć mu karabinowy nabój od swojej HaKaśki. TRX wątpił aby z przydziałowymi wkładami coś było nie tak, ale skoro szeregowy zebrał się na takie wyznanie to nożownik postanowił porównać na oko takie same filtry w akcji. Wojownik miał już swój sprzęt pod ręką dlatego ruszył na miejsce spotkania będąc jakiś kwadrans przed czasem. Dziesięć minut poświęcił na – jak zwykle przyjemną – rozmowę z Nosferatu, która powoli się do niego przekonywała co stwierdził po zatrważająco znikomej ilości wyzwisk jakimi raczyła wszystkich. Szturmowiec był niemal pewien, że wystarczyło jeszcze kilka tygodni znajomości, uratować jej z dwa razy skąpany w oparach tytoniowych żywot i z trzy razy się napić czegoś mocniejszego, a miał szanse awansować w jej architekturze społecznej nad stanowisko przeciętnego „leszcza”. Kiedy szeregowa Harquin zaczęła swój śpiew nożownik posiedział chwile w zadumie wstając dopiero kiedy jego zainteresowanie wzbudziła przyjemna dla oka piegowata posiadaczka mieniących się miedzianym odcieniem loków. Starsza szeregowa Williams nie wyglądała na zadowoloną ze swojego pierwszego opuszczenia Fort Jefferson. Joshua miał jeszcze kilka minut zatem – przed zbiórką organizowaną przez sierżant Anderson – podjął wyzwanie podniesienia medyczki na duchu. Sprawę ułatwiał mu bohaterski w jego mniemaniu czyn oklepania nieprzyjemnego w obyciu tropiciela… |
25-09-2019, 23:26 | #29 |
Reputacja: 1 | Fort Jefferson, zaraz po rozprawie Odprawa... "Odprawa". Nowe słowo, którego żołnierz szczerze znienawidził. Niewiele takich odpraw w życiu miał, ale ta z pewnością należała do najciekawszych z nich. W jak najbardziej negatywnym tego słowa znaczeniu. Bomba. Normalnie śmiech na sali, szkoda tylko że nikt się nie zaśmiał. Boone szczerze miał przez dłuższą chwilę nadzieje, że Pani sierżant rzuci nagle tekstem w stylu "nie no... jaja sobie robimy, macie po prostu iść sprzątać kible". Ale nie. Nie padło żadne takie zdanie, zaś ich przywódca na koniec jeszcze zaczął oczekiwać pytań. Ciekawe jakich... Frank wciąż parodiował w głowie jej głos. "Ruszacie na misję odzyskania bomby zdolnej zabić setki tysięcy ludzi. Za godzinę wymarsz. Jakieś pytania?". Mężczyzna jednak, o dziwo, miał jedno jedyne pytanie. Czy dostanie więcej mięsa... Nie. Wyśmiali go i nie mógł powiedzieć, by się tego nie spodziewał. Tropiciela bardzo niewiele obchodziły szczegóły misji. Wiedział, że i tak ma przejebane. Wpierw wpadka przez którą tutaj trafił, teraz wysyłają go na misję samobójczą... Może właśnie dlatego chcieli go zatrudnić. Od początku. Ale czy to miało wielkie znaczenie? Miało znaczenie jak dokładnie zginą? Albo jaką bronią będą mogli się posługiwać? Niewielkie doprawdy. Frank miał to, co mu było trzeba. Dobrze pracował z już posiadanym sprzętem. Zaś obmyślanie strategii na całość wycieczki raczej nie leżało w jego kompetencji. Jedyne, co go obchodziło, to mięso. Zaś ściślej nagroda, jaką ono symbolizowało. Niby tyle już służył, a nadal w głowie zawsze zapalała mu się lampka... Za co to robi? Po raz kolejny w ciągu ostatnich miesięcy musiał sobie samemu odpowiedzieć. Za ojczyznę. Pytanie jednak nie przypadło do gustu ani jego towarzyszom, ani samej Pani sierżant. Mężczyzna już nawet nie przejmował się tym, że do jednej drużyny trafił z egocentryczną histeryczką oraz jej umięśnionym przydupasem. Do tego z istnym uosobieniem wampira, czy jeszcze innymi indywiduami. I chociaż próbował przez chwilę przejąć inicjatywę we własnych interesach... Poniósł klęskę. Dość rychło przekonał się, że nie dowodzi nimi kobieta, z którą można iść na układy. Postanowił skapitulować, nim zrobi sobie jeszcze większą krzywdę. Już i tak miał sapiącego osiłka na karku. Który zresztą, miał wrażenie, dopadnie go zaraz po odprawie. Dlatego też większość spotkania spędził na obmyślaniu planu, jakby tu go uniknąć. No cóż... Był on do dupy, jak się niedługo potem przekonał. I jak mogła się przekonać reszta, na widok jego nowej, jakże zacnej skazy na gębie. *** Ledwo wydostał się z “objęć” Joshuy, przestał się powstrzymywać i po prostu krzywił za każdym razem, gdy dotykał rany. Może i głupio zrobił odrzucając gazę… Teraz już jednak na to za późno. Bliżej będzie miał do własnego kąta. Zwiadowca szybkim krokiem skierował się do siebie, starając przy tym jak najmniej rzucać w oczy innym żołnierzom. Przegrana bójka nie wpływała zbyt dobrze na reputację… No co poradzić. Zresztą, chyba jeszcze bardziej od tego chciał uniknąć kretyńskich pytań “co się stało”. Wpadł do namiotu i od razu rzucił w kierunku własnego wyra. Wyciągnął jakąś bardziej czystą szmatę, bądź skarpetkę i przyłożył do czoła.. W zasadzie niezbyt przejmował się, co tam w przyciska do rany. Byle było czyste i skutecznie chłonęło krew. Gdy już mężczyzna skutecznie zatrzymał istny krwotok ze swojej głowy, dopadł jakąś wodę i obmył miejsce impaktu pięści Joshuy z jego mordą. Może i rana była nieszkodliwa… Ale raczej wolał nie mieć krwi na całej twarzy i w takim stanie stawić się do wyjścia. Dopiero wtedy Frank ochłonął na tyle, by dojść do prostego wniosku, że musi to załatać jak najszybciej. Dostał godzinę, a nie było okazji nawet się spakować. No i nie miał czym załatać tego swojego czółka… Sam nie wiedział, czy to on gdzieś posiał apteczkę, czy też mu ją zwyczajnie ktoś “pożyczył”. Nie miał zbytnio czasu zastanawiać się nad tym faktem. Zgrzytnął jedynie zębami z irytacją, po czym ostrożnie wyszedł na zewnątrz. Co jak co, ale nie planował przewiązywać głowy średnio czystą skarpetką. Szybkim krokiem zaczął iść między namiotami, zastanawiając się w międzyczasie do którego medyka zawita. Wiedział na pewno, do którego nie zawita. Właśnie kapral idąc oglądał sobie niesamowity spektakl, jakim było zawalanie się namiotu zaraz obok, gdy nieoczekiwanie wyszedł na nieco bardziej otwartą przestrzeń. Rozejrzał się z niezadowoleniem dookoła, szukając odpowiedniego miejsca lub osoby i wtedy jego wzrok padł na kobietę z charakterystyczną opaską na ramieniu. W dodatku ledwie kilka metrów od niego. W zasadzie to wylazł jej tuż przed nosem, blokując w ten sposób drogę. Nieco ostygł jego zapał, gdy oczy uniósł bardziej do góry i zrozumiał, że to ta sama kobieta z odprawy. Śpieszyło mu się jednak na tyle, że przełknął dumę. - A tak! - powiedział głośniej, z tylko trochę udawaną radością - Ciebie właśnie szukałem… Odwrócił się całkowicie w jej kierunku i zrobił krok do przodu. Ze skarpetką przyciśniętą do czoła, usiłował robić na tyle dobre wrażenie, by powstał grunt pod dalsze negocjacje. Przywitało go chłodne, niechętne spojrzenie czarnych oczu. Blada gęba sanitariuszki wykrzywiła się również niechętnie. Niechęć dobrze maskowała zaskoczenie, a zatopiona we własnych myślach Harquin niestety została zaskoczona, czego nienawidziła. Od startu więc nastawiona do problemu przed sobą była negatywnie. Nie pomagał też fakt, że dźwigała całe naręcze paczek, skrzyneczek i jeszcze plecak plus torbę przewieszoną przez ramię. - No to kurwa pomyliłeś adresy - prychnęła, wzrok jej zjechał niżej. Tam gdzie plakietka z nazwiskiem. Potem zaś powędrował na górę, gdzie gęba. Szybki rzut oka wystarczył aby dało się zauważyć zmianę w aparycji Forresta z odprawy. - Nieczynne, wydupiaj do Williams. - dodała, robiąc krok w bok i do przodu żeby wyminąć zawalidrogę. - O ile będzie chciała opatrywać leszcza który jej cisnął, chuj wie. Ja jestem zajęta, nie mam czasu na głupoty. Przełknął ślinę nerwowo i zgrzytnął lekko zębami. Nie wierzył, że akurat teraz… Akurat teraz, gdy czasu brakowało, jedyna sanitariuszka jaką spotkał okazała się być wyjątkowo nieskora do pomocy. Gdyby nie to, że potrzebował czegoś od niej, już zapewne dawno poszedłby sobie albo odpowiedział jej równie wulgarnie i zaczepnie. Teraz jednak nie było na to czasu. - Ja również chciałbym być równie zajęty co ty, ale niefortunnie skarpeta niezbyt nadaje się na tamowanie krwi. Z pewnością bardziej mogę się przydać, niż biegając za czystszą od tej szmatą. Rzucił za nią, odwracając się w kierunku sanitariuszki i ledwo utrzymując w miarę przyjazny ton. Przez głowę zaczęły powoli przelatywać mu różne pomysły na rozwiązanie tej sytuacji, ale nie wierzył, by jakikolwiek z nich podziałał w przypadku wampirzycy. Zwłaszcza, że najwyraźniej mocno związanej z drugim medykiem, u którego nawet nie miał co szukać. - Ja jebie, wyhoduj sobie jaja. To tylko draśnięcie… kurwa za jakie grzechy… całe życie z debilami - jeśli początek szeregowa powiedziała głośno i przez ramię, to końcówkę skierowała wyraźnie do siebie samej, pomstując na czym ten podły świat stoi. Dreptała dalej swoim lekko kaczkowatym, szybkim krokiem, kolebiąc się na boki pod ciężarem przenoszonych pakunków i tylko za jej sylwetką powiewały, niczym czarny płaszcz, rozpuszczone włosy. - Wkurwiające draśnięcie, którego nie mam czym zatamować… Wymamrotał pod nosem, wpatrując się z wściekłością w plecy sanitariuszki. Idealne zwieńczenie tego, jak aktualnie wyglądała jego sytuacja… Świetnie. Wszyscy chcieli go upierdolić, bo ktoś się popłakał z jego powodu. Uwadze mężczyzny nie uszedł komentarz dotyczący jego sprawności umysłowej. Który to już raz słyszał dzisiaj, że jest debilem… Może rzeczywiście był. To by wiele wyjaśniało. Gdy jednak oddaliła się kilka metrów, Frank nie mógł się powstrzymać by nie warknąć czegoś pod nosem. - Świetnie, też się cieszę na współpracę. A będzie coś chciała… - wycedził cicho, mrużąc przy tym nieco oczy - Zwiad… Zwiad kurwa… Zwiadu im się zachciało! Będziecie mieli zwiad do chuja! Obyście wszyscy się wpierdolili na jakąś minę! Ostatnią część dodał głośniej, by nawet kobieta mogła ją usłyszeć. Następnie odwrócił się szukać szczęścia gdzie indziej. Miał po dziurki w nosie Viktorii i jej zgrai przyjaciół. Zresztą nie zostało mu zbyt wiele czasu. *** I tak się jakoś złożyło, że niedaleko musiał szukać. W końcu nie tylko wampirzyce i rudą złośnice miał w jednostce. Mimo że większość sanitariuszek mu raczej schodziła z drogi (sam nie był do końca pewien, czy to przez wygląd, czy też wieści się tak szybko roznoszą), to trafił mu się ktoś inny. Ktoś, kto dosłownie mu spadł z nieba i tym razem nie był wkurzającą gitarzystką. - Fraank! Tu jesteś... Co ta... - głos za jego plecami urwał się nagle, zaś kroki kazały sądzić, że właściciel do niego podchodzi - Czemu tak trzymasz tą skarpetkę przy gębie? Dobrze znajomy Frankowi mężczyzna zrobił się nagle wyjątkowo ciekawski, gdy zobaczył aktualną przyczynę zmartwień tropiciela. Stanął przed nim, blokując w ten sposób drogę i zaczął przyglądać z zaintrygowaniem. - No witaj Mike... A wiesz, tak sobie. Brakowało mi zapachu skarpet. Odpowiedział mu wręcz sztucznie pogodny ton Boone'a. Gravell dość szybko się zorientował, że to chyba nie była najlepsza chwila. I raczej powinien się domyślić, teraz już jednak i tak ciekawość go zżerała zbyt mocno. - Jak nie masz co wciągać, to trzeba było przyjść do mnie... Słuchaj, zabierz to od ryja i opowiedz co tam się stało! Frank nie wyglądał zbytnio, jak gdyby zamierzał przystawać na propozycję medyka. W zasadzie to jedynie coraz bardziej się irytował, gdyż zegar tykał... - Bo widzisz, mi się niesamowicie wręcz kurwa śpieszy. Trochę mnie nie będzie i mam godzinę, by doprowadzić się do porządku. Zaczął odpowiedź z już lekką wściekłością. Wtedy jednak go olśniło. Natychmiast na jego twarzy wykwitł lekki uśmieszek, gdy do mężczyzny dotarło, że w końcu znalazł rozwiązanie problemu. - Aaale może i byś mógł mi pomóc... Powiedź, masz ty może przy sobie coś by opatrzyć mi ryło? Mężczyzna uniósł delikatnie brwi, co jednak okazało się błędem. Niewłaściwe miejsca się poruszyły i natychmiast musiał przestać, by nie wywołać kolejnego krwotoku. Lekko odjął skarpetkę od czoła, pokazując niezbyt przyjemny widok. - Coś tam mam... - stwierdził medyk pogodnie, nieprzejęty emocjami rozmówcy czy też jego ranami - Ale wpierw to sobie to ryło umyj. Frank długo nie polemizował... No rzeczywiście, i tak miał iść pod prysznice. Miał jedynie nadzieje, że zdąży później jeszcze się zapakować. Na tydzień morderczej wędrówki po bombę śmierci i zniszczenia. *** - To co się stało? Gravell delikatnie uniósł brwi, stojąc bliżej wejścia od kaprala. Frank tymczasem kończył właśnie myć się w umywalce. Rozebrany od pasa w górę, przemywał twarz i ogólnie śmierdzące dosyć (od wiaderka Viki) ciało. Na końcu, odprężony już nieco, wytarł się porządnie i zwrócił wzrok na medyka. Mimo że był mu coś winien, to spojrzenie sugerowało, że to niezbyt pożądany temat. - Walnąłem się... Śpieszyło mi się do kibla i zahaczyłem główką o jakąś lampę, czy drzwi. Trudno się było zorientować. Przez chwilę zdawało mu się, że Mike uwierzy. Co prawda nie włożył jakoś zbyt wiele przekonania w swoje słowa, nie brzmiały jednak jakoś bardzo nieprawdopodobnie... Niestety, najwyraźniej wypadł z formy. Albo to po ranie było tak widać. - Tłukłeś się. - parsknął śmiechem z rozbawienia - Frank Boone wdał się w bójkę... Niesamowite... To z powodu jakiejś panienki tak straciłeś głowę? Przekręcił nieco łeb z rozbawieniem, opierając się o umywalkę. Brzmiało to jednak o wiele bardziej jak żart, niż kpiny ze strony Franka. Od zawsze z ich dwójki to on lepiej potrafił żartować. Tak, że nikt nie chciał go za to odstrzelić. Medyk sięgnął do pasa i zaczął przeszukiwać swoją apteczkę. - Żałosne... Tyle się znamy, a ty wciąż mi nie ufasz... - tropiciel pokręcił lekko łbem z niesmakiem, po czym zaczął wkładać z powrotem ubrania - Ale nie. Z powodu panienki co prawda, ale nie straciłem głowy. Weź mi wiąż to czoło. Za niecałe 40 minut muszę już mieć spakowane majteczki i kilka zabawek do zabijania. Rzucił ze zniecierpliwieniem i zaczął zapinać mundur. Tym razem już nie kłamał. Wciąż jednak widocznie usiłował unikać tematu. Co dawał wyraźnie Gravellowi do zrozumienia. Ten jednak jeszcze bardziej dawał do zrozumienia, że nie zamierza odpuścić. - Która to niewiasta zakręciła naszemu złodziejaszkowi we łbie? Spytał rozbawiony i podszedł do niego, z przygotowanym już opatrunkiem. Frank zapewne by mu przyłożył, gdyby nie to, że nie miał jeszcze załatanego czoła. - Tobie ja chyba zakręciłem w głowie, skoro takie rzeczy pierdolisz... Nie martw się homośku. Póki co ani ja, ani żadna kobieta w tej jednostce nie planujemy siebie nawzajem krzywdzić. - Masz dość dziwną wizję związku... A który to zazdrośnik tak ciebie urządził? Medykowi odpowiedziało milczenie. Tą informacją Frank na pewno nie zamierzał się dzielić. I dopiero po kilku sekundach padła odpowiedź. - Nie twój interes. Przestań się tak kurwa pytać. Czuję się jak w przedszkolu na przesłuchaniu u wychowawcy. Może jeszcze mam ci powiedzieć ile razy sobie ostatnio zwaliłem konia? Mike zaśmiał się krótko. - Obejdzie się. Ale chyba na jakieś wyjaśnienia zasługuję, skoro to ja ciebie opatruję, a nie na odwrót... - mruknął cicho, po czym ostatni raz szarpnął - Gotowe. Wstawaj przystojniaku! A gdzie to w zasadzie jedziecie? W głosie Mike'a znowu pojawiła się ciekawość. Której ponownie Boone nie zamierzał zaspokoić. - To również nie twój interes. Dzięki za opatrunek. A teraz do zobaczenia. Stwierdził pośpiesznie, ścisnął mu na szybko rękę i skierował się do wyjścia. Przypuszczalnie było to ich ostatnie spotkanie... Trochę tropiciel żałował, że nie mógł bardziej uzmysłowić Gravellowi sytuacji. Niestety rozkaz to rozkaz. - Pomyślnych łowów ogierze! Zakrzyknął jeszcze za nim medyk, co spotkało się z cichym zgrzytem zębów u Franka. Mężczyzna tym razem bez większych problemów dotarł do namiotu, po czym zapakował rzeczy. Idąc na miejsce spotkania z daleka już słyszał śpiewającą wampirzyce i widział rudolfinę oraz jej kompana, od którego kapralowi aż chciało się wymiotować. Jak można tak nisko upaść, by być pod pantoflem kogoś takiego... Zadziwiało go, jak często świat wypominał mu wpływ miłości. Na wszystko w zasadzie. Czyniący z geniuszy głupców, a z twardzieli miękkie pantofle. Miłość to piękno, powiadają. Miłość to szczęście, powiadają. Ale on wiedział swoje. Miłość to rozjebany łuk brwiowy. Ostatnio edytowane przez ShrekLich : 25-09-2019 o 23:32. |
06-10-2019, 21:24 | #30 |
Reputacja: 1 | Miejsce: Baza wojskowa Jefferson City; główna brama Data: 3.09.2050 roku; Godzina: 12:45 am Pogoda: słonecznie, bezchmurnie. Temperatura: ok. 18 stopni. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dPIcwjFB1PY[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR Ostatnio edytowane przez Amduat : 06-10-2019 o 23:41. |
| |