|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
31-08-2019, 00:35 | #1 |
Reputacja: 1 | [Neuroshima] Ballada o lekkim zabarwieniu uranowym - SESJA ZAWIESZONA Miejsce: Baza wojskowa Jefferson City Data: 3.09.2050 roku; Godzina: 6:30 am Pogoda: słonecznie, bezchmurnie. Temperatura: ok 15 stopni. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BaC_7NLYrxM[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR Ostatnio edytowane przez Amduat : 01-09-2019 o 21:12. |
02-09-2019, 00:20 | #2 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Dziękuję Lechowi za wspólną retrospekcję :) Wizyta u kumpla - Jefferson City, cztery miesiące wcześniej [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jFtHWv9nk_g[/MEDIA]
|
02-09-2019, 20:02 | #3 |
INNA Reputacja: 1 | Baza Wojskowa Jefferson City Dwa miesiące wcześniej Williams & Williams
__________________ Discord podany w profilu |
03-09-2019, 10:26 | #4 |
Reputacja: 1 | Dziękuję wszystkim za dialogi 3 lata wcześniej, zadupie w okolicy NY Dwa ciężkie, opancerzone auta zajechały przecznice od celu wzbijając w górę chmurę powojennego syfu. Kierowcy rozejrzeli się wokół. Na ich znak z pojazdów wysypał się tuzin uzbrojonych po zęby mężczyzn. Dwóch z nich błyskawicznie zniknęło w ruinach zajmując ustalone wcześniej pozycje. Jeden z pozostałej dziesiątki, spojrzał po kompanach zaczynając swój monolog. - Dziewczynka została porwana przez zawodowców i przetrzymywana jest w miejscu bez okien, z dwoma wyjściami, pod ziemią. Nie mamy żadnych informacji na temat wnętrza katakumb dlatego nie wiemy, w którym z pomieszczeń ją znajdziemy. – jego basowy głos był pełen wigoru. – Gości jest jedynie ośmiu więc powinno pójść czysto i bez komplikacji. – parszywy uśmiech, który zawitał na twarzy dowódcy świadczył o tym, że wbrew wcześniejszym słowom był gotowy urządzić porywaczom krwawą jatkę. – Naszym priorytetem jest zdrowie dziecka. Dodatkowo byłoby idealnie gdybyśmy dla klienta pojmali chociaż jednego z porywaczy. Przygotujcie się. Lada moment wyruszamy. Oddział najemników rozpoczął szeroko rozumiane przygotowania. Dwójka zajmująca się osłoną ich pozycji odziała się w pasujący do wszędobylskich ruin maskałat, w którym dominowały szarości. Każdy z mężczyzn nasunął na twarz syntetyczną maskę, a na oczy okulary balistyczne z logiem firmy ESS. Niektórzy z nich nosili przy sobie broń białą, ale każdy miał pistolet i karabin. Dominował czarny kolor patriotycznego M4, ale nie brakowało też subkarabinków ze stajni SIG czy HK. Jak jeden mąż mężczyźni zaczęli przykręcać do pistoletów tłumiki i sprawdzać zapełnienie magazynków. Przyjemny, metaliczny dźwięk suwadeł, selektorów i wsuwanych do chwytów magazynków na kilka chwil towarzyszył ciszy nie zakłóconej żadnym słowem. W ich ruchach dominowały oszczędność i pewność siebie. Każdy z wojowników szybko sprawdził łączność zapewnianą przez radio połączone z laryngofonem. Oddział był wyposażony odpowiednio do misji. Każda broń cechowała się multipozycyjną kolbą, krótką lufą. Większość była również wyposażona w kolimatory, otwarte i zamknięte, które były w czarnej, miejskiej taktyce zdecydowanie bardziej przydatne od optyki większego kalibru. Uzbrojenia grupy dopełniały mundury w maskowaniu pasującym do lokalnych ruin. Hełmy, kamizelki, plecaki oporządzeniowe i hydracyjne, rękawice i spora gama innego szpeju sprawiały, że nawet najdrobniejsi z nich wyglądali jak wysłannicy samego Lucyfera. Zaraz za dowódcą kroczył facet wyposażony jak pozostali poza jednym elementem. Gość miał przy sobie cztery widoczne noże i maczetę, a na jego umięśnionym przedramieniu zamontowany był jakiś mechanizm. „Nożownia” była urządzeniem skonfigurowanym pod właściciela. Siedział w niej jego ukochany nóż Bowie, który po odpowiednim ułożeniu palców nożownia błyskawicznie wkładała mu do dłoni. Williams był w tej misji odpowiedzialny za bezpośrednią ochronę dziecka. Niósł dodatkowy pancerz, w który wyposażyć miał cel. Dziecko miał trzymać blisko kontrolując najbliższe otoczenie. Jego rola była kluczowa i niebezpieczna do granic. Miał uratować to dziecko nawet gdyby wyszedł z nim w pojedynkę. Miał je osłonić przed ostrzałem i dostać się do punktu docelowego pomimo jakichkolwiek ran. Misji nie przerywał nawet gdyby cel został zabity, ale takiej wersji wydarzeń nie brał nawet pod uwagę… Najemnicy poruszali się cicho sprawdzając każdy załom i pokonywaną część ruin. Każdy przypadkowy osobnik przysiągłby, że to wojskowy oddział. Działali jak jeden organizm rozumiejąc się bez słów. Dominowały gesty i cisza radiowa obowiązywała do czasu aż zauważyli dwóch pierwszych oponentów. Strażnicy byli dobrze uzbrojeni i opancerzeni. Do ich likwidacji musieli wykorzystać wytłumione karabiny. Strzały padły z kilkuset metrów. Snajperzy QRS działali póki co bezbłędnie. Pasowało do nich hasło „jeden strzał, jeden trup”. Ciała strażników zostały upchnięte we wcześniej upatrzone pozycje, a najemnicy zaczęli ustaloną procedurę przejęcia zakładnika. Mieli informacje jak zapukać i jakiego hasła użyć aby dostać się do środka bazy porywaczy. Niestety nie mieli żadnych informacji z wnętrza. Musieli improwizować wykorzystując lata doświadczenia. Mężczyźni ustawili się po obu stronach nory porywaczy. Jedno z wejść było klapą, drugie natomiast grubymi, ołowianymi wrotami. Przy wrotach czekało sześciu najemników, w tym Joshua Williams. Nożownik poprawił pancerz na jego klatce piersiowej z potężną kieszenią na dziecko. Ten balast nie był byle czym, bo poza kevlarem na przodzie wszyta była pancerna płyta SAPI. Dziecko nie miało prawa zginąć nawet postrzelone z AK. Wyraz twarzy wojownika był mieszanką spokoju, opanowania, pewności siebie i dominacji. Jego kompani nie rozumieli co się stało, ale facet niedawno mówiący o krótkich wakacjach i wypoczynku teraz brał wszystkie misje. Nawet te, na które ciężko było wyłonić dowódców, bo nikt nie chciał mieć krwi swoich ludzi na rękach. Nikt jednak nie oponował póki naładowany testosteronem, idealnie zbudowany parowóz torował im drogę przez krainę sukcesów i zwycięstwa. Oni jeszcze tego nie wiedzieli, ale ta misja miała być ich ostatnią w takim składzie… Dowódca zapukał cicho zgodnie z kodem informatorów. Rytm pukania był dziwny i mało melodyjny. Ten człowiek nie popełniał błędów. Ze środka padło pytanie po hiszpańsku, na które najemnik odpowiedział zgodnie z wyuczonym akcentem. Kiedy tylko zamek został otwarty, a drzwi zaczęły się uchylać klapa, przy której stała druga część oddziału została otwarta wytrychem. Jedni weszli do środka po cichu, a drudzy – w tym Williams – zaczęli swój taniec śmierci. Początek był cichy. Latynos, który otworzył drzwi chciał krzyknąć, ale Joshua błyskawicznie złapał go za usta w tej samej chwili płatając jego gardło niczym świeżego i pachnącego czystym oceanem fileta. W oczach mężczyzny było jedynie bezgraniczne przerażenie. Jego mięśnie chciały zareagować, wyrwać się z uścisku nożownika, jednak było już za późno. Brunatna posoka spływała po jego białej koszulce, pod którą ciasno miał ubraną kamizelkę kuloodporną. Niestety tym razem uratować by go mogła tylko kolczuga w okolicach krtani. Wzrok Williamsa był tak zimny i spokojny, że umierający facet przedwcześnie poluzował zwieracze wypróżniając się na miejscu. Tak. To nie była czysta robota. Oczom najemników ukazał się długi, szeroki korytarz z kilkoma wejściami po lewej i prawej. Dowódca z lokalizatora wyczytał, że druga ekipa była jakieś 100 metrów od nich, w odnodze po prawej. Najemnicy poruszali się jak komandosi Trzeciego Departamentu mając takie podstawy jak krojenie tortu opanowane do perfekcji. Ich szkolenie kosztowało tysiące gambli, które dowództwo poświęciło z trwogą myśląc o utracie każdego z nich jak o odpięciu wagonika ze złotem. Oni jednak nie chcieli umierać. Znowu dało się wyczuć, że porozumiewali się bez słów. Ich technik włączył właśnie generator białego szumu zakłócając częstotliwości zgodne z radiem, które miał przy pasie latynos przy wejściu. Teraz porywacze nie mogli się ze sobą komunikować. Czuli się zatem bardzo osamotnieni. Akcje improwizowane miały jednak do siebie to, że mogły się zjebać. Tak było też tym razem. Jeden z porywaczy wyszedł nagle na korytarz i nic by się nie stało gdyby nie był to wysoki, potężnie zbudowany Meks, którego przestrzelone ciało upadając zaalarmowało kogoś w środku opuszczanego przez niego pomieszczenia. Nagle zawyła syrena alarmowa, a na korytarzu pojawili się dwaj uzbrojeni nie gorzej od najemników zawodowcy. Oni też byli świetnie wyszkoleni i mieli przewagę swojego terenu. Jeden wypuścił śmiercionośną serię trafiając technika, z którego kikuta ręki zaczęła wypływać posoka. Joshua beznamiętnie spojrzał na upadającą, odstrzeloną dłoń. Dowódca QRS był jednak za szybki aby pozwolić komukolwiek na kolejną serię. Odpalił się. Wbudowany w jego czaszkę komputer bojowy przeanalizował sytuację. Jego ruchy stały się szybkie i sprawniejsze niż kiedykolwiek. Nie był już zwykłym człowiekiem. Przez następną minutę był poza zasięgiem możliwości pozostałych w tych ruinach mężczyzn. Jego wyposażone w tłumik USP uniosło się, a wystrzelona z niego kula trafiła niepokojącego ich porywacza w oczodół. Wszystkim zdawało się, że dowódca nie celował polegając na wyuczonym instynkcie i kawałku krzemu przyczepionym do jego mózgu. Następny z porywaczy wyrzucił na korytarz granat hukowy co przypłacił życiem. Najemnicy zostali jednak ogłuszeni. Wszyscy poza dowódcą, którego wszczep usunął z otoczenia dźwięk granatu. Najwyższy stopniem posłał w kierunku rzucającego kolejną kulę i mimo iż gość wychylił się na ułamek sekundy to został trafiony prosto w skroń. - Zostało was trzech. – powiedział głośno dowódca pełnym pewności głosem. – Wychodzić z dzieckiem, a darujemy wam życie. - Zajebiemy ją! – usłyszał krzyk zza jednych drzwi. W tym samym momencie medyk opatrywał kikuta trafionego technika. Odstrzelona ręka trafiła do stalowej, chłodnej kapsuły, a sanitariusz zaczął swój pokaz. Był bardzo dobry i wyposażony w najlepszy sprzęt. Medpaki, painkillery, bandaż w formie płótna i w sprayu były początkiem listy zamykanej przez całą masę innych narzędzi do ratowania życia. Medyk zaklął nienawidząc pracować w takich warunkach. Pomieszczenie nie było sterylne ani bezpieczne. Nad medykiem stało dwóch najemników, a do drzwi skąd dobiegł krzyk podeszło następnych czterech. W pierwszej kolejności był Joshua Williams, którego twarz pokryta była posoką gościa zarżniętego przy głównym wejściu. Z drugiej strony drzwi stał dowódca. Czterech najemników sprawdzało pomieszczenie po pomieszczeniu do każdego po uchyleniu drzwi wrzucając granat ogłuszający. Huk i błysk następowały w idealnym momencie przed wtargnięciem do pomieszczenia wyszkolonych wojowników. Kolejny z porywaczy siedział akurat w jednej z kabin prowizorycznego kibla. Miał pecha posyłając przed śmiercią jedynie jedną niecelną serię. Półprzytomny technik podał dowódcy kamerę termowizyjną. Zgodnie z odczytami w pomieszczeniu znajdowało się dziecko i dwóch ostatnich porywaczy. Jeden stał za drzwiami osłaniając się metalową szafką, drugi stał gdzieś po prawej, ale był za ścianką działową. To on trzymał dziecko. - Zabiliście te małą skurwiele! – krzyknął jeden z porywaczy strzelając. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Drzwi wypadły z zawiasów kiedy dowódca na nie naparł. Pierwszy z porywaczy strzelił trafiając pierwszego z wchodzącym najemników w ramię. Mężczyzną rzuciło jak kukiełką. Porywacz jednak nie miał szczęścia natychmiast kończąc z dziurą w głowie po strzale z kompaktowego karabinu HK jednego z odbijających dziecko mężczyzn. Drugi porywacz trzymał dziecko, które z przerażeniem patrzało na swój przestrzelony bok. Joshua Williams zareagował szybko. Porywacz uniósł pistolet strzelając krótką serią w opancerzony tors nożownika. Niestety wybrał zły cel, ponieważ wszystkie kule rozpłaszczyły się na płycie SAPI, której przeznaczeniem była ochrona dziecka. Williams nie bał się śmierci. Nie bał się tego dnia niczego chwytając małą i wyuczonym ruchem pakując ją do kieszeni na swojej klatce piersiowej. Dziecko było ranne i zaczynało odpływać. Obrócona twarzą do faceta dziewczynka pewnie straciłaby przytomność gdyby nie Josh, który po kopnięciu porywacza w jaja wbił mu nóż w gardło. Ciepła krew trysnęła na twarz dziecka, które nagle krzyknęło z przerażenia. - Kurwa! – krzyknął dowódca patrząc na porywacza trzymającego się za gardło, w którym tkwił nóż. – Ratować go! – rozkazał facet do medyka, który spojrzał rozbieganym wzrokiem na ostatniego z porywaczy. Medyk podbiegł i ułożył poszkodowanego, ale ostrze noża było zbyt szerokie. Mimo iż nadal tkwiło w ranie to facet odpływał. - Odpowiesz za to Williams. – powiedział do najemnika dowódca, z którego powoli zaczęła schodzić energia generowana przez koprocesor bojowy. - Nie dam rady szefie... – powiedział sanitariusz męcząc się z przyszłym trupem. - Ratujcie dziecko idioci. – powiedział Joshua wyciągając zakrwawioną dziewczynkę z kieszeni i przecierając jej dłonią twarz pokrytą w całości krwią porywacza. – Wszystko będzie dobrze skarbie. Przysyła nas twój tatuś. – powiedział do dziewczynki, która znowu zaczęła tracić przytomność. Williams wiedział, że tego dnia nie miał wyboru i musiał działać aby ratować postrzelone dziecko. Zagrożenie ze strony porywacza było zbyt duże. Nie mógł ryzykować. Nie chciał. Mimo iż dowódca był na niego zły, bo oddział stracił dużo gambli to nożownik pokrył to pozostałym w zasadzie oddając większość swojej doli na pokrycie szkód. QRS było dla niego jak rodzina przez wiele lat. Nikogo nie zdziwiło jak ktoś wyskoczył z pomysłem aby wspólnie pokryć operację ich technika. Tacy byli. Joshua Williams nie opuściłby ich ach do śmierci jednak po powrocie z zadania dowiedział się, że musiał pilnie jechać do Nowego Yorku. Jego matka była poważnie ranna. Mogła z tego nie wyjść… 3 lata wcześniej, Nowy York - Trop zaprowadził mnie do Vegas, gdzie Trevor stał się Merlem Boyerem tato. – powiedział do ojca Joshua. – Niestety facet wybył stamtąd dwa lata temu, ale mam kontakt… - Kurwa, Joshua, twoja matka umiera. – krzyknął ojciec. – Ganiasz brata od sześciu lat, a my boimy się, że z dwóch synów zaraz nie zostanie nam żaden. – oficer wojskowy podszedł do syna patrząc mu głęboko w oczy. – Zostaw to śledztwo synu. Proszę cię. Mam kontakty w wywiadzie, które… - Sam dowiedziałem się więcej niż ci twoi śledczy. – powiedział spokojnie najemnik. – Oni mają tuzin takich spraw na łbie i nie przykładają do sprawy mego brata wystarczającej wagi. - Twoja matka nie ma sił do walki. Jest załamana. Spójrz na nią. – mężczyzna pokazał na kobietę podpiętą do aparatury medycznej. – Ona przeżyje tylko jak powiesz jej, że zostajesz z nami. Daj jej powód do życia. Nie zostawiaj jej teraz tak jak ona nie zostawiła ciebie przez większość twej egzystencji. - Nie zostawię jej. Zostanę. – powiedział jakby sam do siebie mężczyzna patrząc na swoją rodzicielkę. – Odchodzę z QRS. – rzekł ze smutkiem wojownik. - Tylko co ja będę robił w Jabłku? – zapytał najemnik patrząc na ojca. - Złożysz papiery do korpusu. – powiedział ojciec. – Pomogę… - Nie. – przerwał ojcu Joshua. – Jeżeli mam wskoczyć w to bagno to bez twojej pomocy tatku. – powiedział podchodząc do ojca blisko. Mimo iż różniło ich blisko trzydzieści lat to ojciec Josha nadal był silnym i postawnym mężczyzną, który nie ustąpił pod naporem młodszego i sprawniejszego nożownika. – Jak dowiem się, że chociaż dotknąłeś moich papierów, uśmiechnąłeś się do kadrowej, która tego dnia je przyjmowała, powiedziałeś o mnie dobre słowo któremuś z oficerów wyrwę się z tego natychmiast, rozumiesz? – zagroził młody mężczyzna. - Dobrze wiesz, że bym zachował etykę. – powiedział John Williams patrząc na syna z rosnącym opanowaniem. Nożownik był świadom, że ojciec nie przekroczyłby granicy. Był osobą z najmocniejszym kręgosłupem moralnym jaką znał. - Wiem, ale ludzie będą uważali mnie za plecaka „no matter what”. – rzucił nożownik. – Wystarczy, że dowiedzą się o naszym pokrewieństwie, a dowiedzą się zanim stanę się rekrutem. – dodał najemnik zaciskając zęby. – Do wszystkiego chce dojść sam. Jeżeli trafię do karceru, pobije się z jakimś palantem, zajmę się jakąś szeregową nie reagujesz. Dajesz mi odsiedzieć swoje, odpokutować, dostać w ryj od jej braci. Nie reagujesz. Ojciec z lekkim uśmiechem pokiwał głową. - Z tym „zajmowaniem się” to nie przesadzaj. – powiedział starszy mężczyzna. – Kobiety w wojsku nie są głupie, a ty chyba jeszcze nie wylizałeś ran po Casandre… - Wylizałem się. – powiedział nożownik patrząc bez wyrazu przed siebie. - Tak, oczywiście. I dlatego od roku usilnie próbujesz się zabić. – ojciec spojrzał na żonę. – Gdybyś na ostatniej akcji zginął zostałbym sam. Matka by zmarła na samą wieść o tobie. Nie jesteś w życiu sam, Josh. Masz nas. Nie wyszło Ci. Zdarza się. Trzeba iść naprzód. Daj jej odejść i nie krzywdź sam siebie. - Krzywdziłem innych. – odparł Williams patrząc na ojca. – To się już nie zmieni. O Casandre zapomniałem dawno temu… Ojciec uderzył w strunę, która była dla niego nadal wrażliwa. Wspomnienia wróciły. Joshua widział ją w umyśle jakby ledwo od niej wyszedł. Czuł jej słodki zapach. Uśmiechnął się przypominając sobie jak uwodzicielsko odgarnia kosmyk prostych, rudych włosów. Najgorsze było to, że nie potrafił jej nienawidzić ani nawet powiedzieć o niej złego słowa. Sobie też miał niewiele do zarzucenia. Nigdy nie był idealnym, ale dla niej chciał wszystkiego co najlepsze. Przy niej stał się najlepszą wersją samego siebie. Wypracował bardzo wysoką niezłomność, stał się opanowany, spokojny. Jego empatia też zyskała na tym związku. Casandre nie była prostą i łatwą w czytaniu kobietą. Joshua musiał się ostro nagimnastykować aby wyczuć jej emocje, ale też czasem okłamać ją kiedy myślała, że nadal ranny po ostatniej akcji był z chłopakami na piwie, a tak naprawdę ochraniał karawanę przewożącą amunicję. Rzeczywiście za bardzo się różnili aby być razem. Pod każdym względem. Ona był wysoce urodzona, a on pochodził z pierdolonej Hegemonii. Ona była niesamowicie ułożona, a on był chwilami niecodziennie chaotyczny. Wiedział, że za bardzo się starał pozwalając jej się zmienić. Rezygnując ze swojej spontaniczności ubił ten związek. Między nimi było tak jak chciała. Kiedy nie mówiła nic, on nie drążył, mimo iż czasem powinien. Kiedy chciał cokolwiek zrobić umawiał się z nią zawsze zawczasu, bo wiedział jaka była idealna. Pani perfekcyjna. Nie pasowali do siebie dlatego musiał pozwolić jej odejść. Miał nadzieję, że wojsko mu w tym pomoże… Rok wcześniej, Nowy York - Jak mu idzie? – zapytał oficer jednego ze swoich kumpli po fachu. – Radzi sobie? – w głosie wojskowego było słychać nutę zmartwionego ojca. - Idzie mu bardzo dobrze. – odpowiedział drugi z oficerów, który znał Josha od dnia jego wstąpienia do korpusu. - Ale mówiłeś, że trafił kilka razy do karceru, dochodziło do nieporozumień… – John Williams drążył temat energicznie gestykulując rękami. Odznaczenia na jego mundurze unosiły się i opadały rytmicznie. - Tak było. Pobił się z kilkoma żołnierzami przez co lądował w odosobnieniu. – pokiwał głową siwy, ale nadal ruchliwy i sprawny żołnierz grubo po czterdziestce. – To były jednak same cwaniaczki z dziada pradziada w armii… - uśmiechnął się facet. – Mój syn skorzystał wieczoru kiedy Josh obił mu pysk. – zaśmiał się. – Wszystko dostał na srebrnej tacy. Lepszy start, szacunek, pobłażanie… - pokiwał głową mężczyzna. - Nie doceniał tego. Wstępujących do armii mężczyzn, którzy startowali od zera, jak twój syn, traktował jak gówno. Zmieniło się to kiedy Josh mu sprał zadek. To był widok. - Widziałeś to?! – zapytał John. – Tak mi głupio. Przez wcześniejsze kilka lat otaczał się barbarzyńcami. - Widziałem i powstrzymałem ludzi próbujących ich rozdzielić. – powiedział mężczyzna patrząc na kumpla. – To dobry żołnierz. W wolnym czasie dużo się bawi, ale w trakcie służby jest skupiony. Dawno nie widziałem takiej mieszanki wrażliwości i zimna naraz. „Złote serce i zimne ręce.” – facet pokiwał głową przypominając sobie stare powiedzonko. – Przenosimy go do Fort Jefferson. - Dopiero teraz się o tym dowiaduję? – zapytał Williams z niedowierzaniem. - Chciał tego i dzisiaj się dowie o naszej decyzji. Czuję, że od kiedy Sara w pełni wyzdrowiała twoja przesadna bliskość nie pozwala mu rozwinąć skrzydeł. Powiedziałbym ci wcześniej, ty byś się wygadał i stracilibyśmy żołnierza. – zapewnił Johna drugi trep. - Skąd wiesz? – zapytał ojciec nożownika. - Lata temu poznałem kogoś równie dumnego i chcącego wszystko robić samemu. – uśmiechnął się mężczyzna. – Ciebie. Dobrze wiesz, że będzie was odwiedzał, a ta odległość pozwoli mu na odrobinę swobody. - W nic nie ingerowałem. – rzucił Williams. - Nie, ale patrzyłeś mu na ręce. – zaśmiał się jego rozmówca. – Dopiero w Jefferson City będziemy mogli ocenić czy będzie z niego żołnierz czy wrząca krew najemnika urodzonego w okolicy Bastionu mu na to nie pozwoli. Cokolwiek by się nie stało będzie dobrze. - Chciałbym w to wierzyć. Wraz z Sarą od lat tak się nam nie układało. – powiedział John. – Kiedy Joshua pojawił się znowu w naszym życiu żona odmłodniała mi o dobre 10 lat. Znowu dużo się uśmiecha i śpiewa gotując. Boję się, że go stracimy. Zawsze pchał się w największy bajzel. - Dam ci radę… - powiedział kumpel kładąc mu rękę na ramieniu. – Zaufaj mu. Nie zginął przez 6 lat w większym syfie niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Da radę. I nie potrzebuje naszej pomocy… Fort Jefferson, obecnie Dzień dla Joshua zaczynał się zawsze o piątej. Już o szóstej stawiał się na poranny apel dlatego pierwsza godzina była dla niego przepełniona do granic. Zaraz po przebudzeniu żołnierz odbywał obowiązkowy, ale mało intensywny trening na czczo. Po delikatnym rozruszaniu i wbiciu organizmu na odpowiednie tory Williams golił się równo nie zostawiając cienia wątpliwości w to, że był facetem zadbanym. Po szybkim prysznicu nożownik ubierał mundur, zakładał wypucowane buty taktyczne i stawiał się na placu. Williams prywatnie nie należał do sztywniaków, ale służbowo był profesjonalistą. Stał wyprostowany czekając na pułkownika Oharę, który z uporem czorta piekielnego kładł żołnierzom do głów nowojorską propagandę. Tym razem jednak wspomnianą zajął się kapitan Tanner. Joshua nie mógł uwierzyć, że dzień zapowiadał się aż tak dobrze. Idealna pogoda, dowódca w dobrym humorze. Do szczęścia brakowało mu tylko ciężkiej, ale nie samobójczej misji, która dobrze wypełni mu grafik. Po zastrzyku skondensowanego patriotyzmu żołnierz mógł udać się na śniadanie. Tym razem kucharze serwowali białą fasolę, kiełbasę, chleb oraz smażone jajka. Williams popijał tego dnia kawą zbożową. Jak to on były najemnik nie mógł nie pozwolić sobie na wymianę uprzejmości z jedzącymi nieopodal kobietami. Taki już był. W tym co robił nie było nic natrętnego. Zwyczajnie facet lubił umilać sobie czas. Po jedzeniu żołnierz zajmował się czytaniem. Ostatnimi czasy miał ciągoty do literatury medycznej. Początkowo chciał zaimponować jednej medyczce, ale po przeczytaniu jednego rozdziału praktycznych przykładów wykorzystania wiedzy medycznej Joshua wciągnął się na dobre. Kumple wiedzieli, że był to jego czas, w którym nie należało mu przeszkadzać. Tego dnia Williams zaczytał się, ale nie mogło mu to przeszkodzić w odbyciu właściwego, dwugodzinnego treningu na świeżym powietrzu. Do treningu nożownik wykorzystywał drążki, liny TRX, kamizelki z obciążeniem, sztangi, hantle oraz kilka dostępnych w Fort Jefferson maszyn. Joshua nie był skurwielem z chęcią tłumacząc niektóre ćwiczenia rekrutom, którzy po tygodniach złej praktyki mogliby doprosić się w końcu kalectwa. Na siłowni czy w terenie Williams uchodził za eksperta w sprawach treningu. Mógłby być najmocniejszy w całym Fort Jefferson gdyby nie jego zamiłowanie do imprezowania. Wielu słusznie uważało, że pijąc alkohol, nie odmawiając sobie słabszych używek i nie sypiając zgodnie z kulturą sportowca nożownik sam spowalniał swój progres. Prawda była jednak taka, że jak na swoje zaangażowanie wyglądał zajebiście mając całkiem dobre wyniki. Tego dnia nie mogło być inaczej. Ćwiczył ostro, niemal do upadku mięśniowego. Z miesiąca na miesiąc żołnierz podnosił sobie poprzeczkę progresując w treningu ciężarem i ilością powtórzeń. Mimo iż odzyskał część swojej spontaniczności sprzed związku z Casandre to potrafił bardzo dobrze, skrupulatnie planować swój trening. Kończąc ostatnią serię usłyszał przyjemny, znajomy, damski głos. Starsza szeregowa Victoria Williams. Ten dzień zapowiadał się coraz lepiej! |
03-09-2019, 12:26 | #5 | |
Reputacja: 1 | 5 lat wcześniej; Allegheny, Federacja Appalachów Anderson & Williams
__________________
| |
04-09-2019, 18:07 | #6 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 | Baza wojskowa w Jefferson City, 03/09/2050 |
04-09-2019, 23:21 | #7 |
Reputacja: 1 | Baza wojskowa w Jefferson City, strzelnica Miesiąc wcześniej Frank Boone i Joshua Williams Strzelnica wojskowa Fort Jefferson nie należała do najgorszych jakie widział Williams. Była zaprojektowana dość ciekawie i podzielona tematycznie. Do strzelania z broni długiej znajdowało się dwadzieścia stanowisk z kulochwytami w odległościach od 50 do 800 metrów. Te najdalsze cele były zarezerwowane dla snajperów. Strzelanie z broni bocznej trenowało się na odległościach od pięciu do 50 metrów. Tego dnia Joshua chciał sprawdzić w boju swój nowy karabinek automatyczny z krótką, 14-calową lufą. Broń była produkcji europejskiej i strzelała standardową w nowojorskiej armii amunicją 5,56 mm. Tego dnia na strzelnicy nie było tłoku. Panowała średnia temperatura, niemal nie było wiatru. Warunki były całkiem dobre. Poza samymi pozycjami strzeleckimi na terenie strzelnicy znajdowały się baraki gdzie można było bezpiecznie czyścić i konserwować broń. Zwykle w chociaż jednym baraku przebywał rusznikarz badający cięższe przypadki uszkodzeń broni. Świeżo mianowany kapral nie miał problemów z wszelkimi zacięciami. Znał podstawy rusznikarstwa i potrafił strzelać z różnej broni. Nie był jednak wirtuozem, bo w jego sercu gościła jego ukochana broń biała. Joshua miał we krwi zwarcie, krew i nerwy towarzyszące bliskości oponenta. Do strzelania miał jednak dobre predyspozycje. Nieopodal niego stanowisko rozkładał sobie jakiś mężczyzna. Facet zdecydował się zagadać, bo zauważył, że gość również musiał być fanem broni białej. Nie każdy z Jefferson City miał przy sobie pokaźny nóż myśliwski i maczetę. Mężczyzna ten akurat przygotowywał się do strzelania. Przyszedł na strzelnicę chyba głównie właśnie dlatego, że tak niewielu się tutaj kręciło tego dnia. Nie przepadał za tłumami pchającymi się na pozycję tylko po to, by podziurawić tarczę. Franka też zresztą jakoś do tego nie ciągnęło. Musiał jednak w końcu oswoić się z bronią, którą dostał. Wciąż brakowało mu jego starej giwery. Z chęcią zapewne poszedłby poćwiczyć bardziej angażującą walkę wręcz lub maskowanie, nie zwykł jednak bezsensownie odwlekać tego, co trzeba zrobić. Odłożył swoje ostrza obok nogi, po czym zaczął przygotowania do oddania pierwszych strzałów. Wydawał się tym zajęciem dość znudzony. Już chciał posłać pocisk w kierunku tarczy, gdy kątem oka spostrzegł, że ktoś się nim zainteresował. Zabezpieczył broń, po czym opuścił ją lekko, przyglądając się mu ukradkiem. Widział już tą osobę wielokrotnie… Nigdy jednak nie zdarzyło im się porozmawiać. Czekał na stanowisku, aż mężczyzna rzeczywiście się do niego odezwie. Coś mu mówiło, że wykazywanie się w tym wypadku inicjatywą jest niepotrzebne. - Dobry dzień na trening strzelecki, co nie? - zagaił dobrze zbudowany facet z pewnością siebie w głosie. Jego karabinek był zdecydowanie krótszy od M16 Franka jednak wyglądał też na poręczniejszy. Kolba była kilkupozycyjna, a chwyt pistoletowy dość ergonomiczny. - Widziałem cię już parę razy, ale nigdy na strzelnicy. - dodał facet podchodząc na tyle blisko aby się przywitać. - Joshua Williams. Frank zauważył, że miał do czynienia z kimś budowy gladiatora, nie żołnierza. Było to doskonale widać, bo mężczyzna był ubrany w bojówki zdradzające potężnie zbudowane uda i łydki oraz koszulkę T-shirt, pod którą było widać żylaste umięśnienie klatki piersiowej, mocno wyżyłowany brzuch i kaptury. W oczy rzucały się porządnie wyseparowane bicepsy i przedramiona, która nosiły na sobie kilkanaście starych blizn. Facet u pasa miał nóż KaBar, który był kultowym ostrzem Marines. Poza nim było widać maczetę w polimerowej pochewce przyczepioną do lewej łydki oraz pistolet w syntetycznej kaburze na prawym udzie. - Też wolisz posługiwać się ostrzami? - zapytał odciągając zamek broni i sprawdzając czy komora jest pusta. Frank spojrzał bokiem na nowo przybyłego, a następnie odwrócił w jego kierunku, opierając karabin o swoją nogę. Podejrzewał, że na ten moment nie będzie mu potrzebny. - Frank Boone… Cóż, racja. Kiedyś trzeba poćwiczyć. Odpowiedział mu spokojnie, z delikatnym uśmiechem pod nosem. Uśmiechem, który jednak był tylko na pokaz. Lecz chociaż nie był szczery, miał na celu utrzymać przyjazny ton spotkania. Boone w porównaniu do Joshuy zdawał się może nawet drobny… Dlatego uznał, że lepiej będzie nie robić sobie w nim wroga. - Szczerze mówiąc, tak. Są ciche i bardziej niezawodne… Aczkolwiek pukawki też się przydają. Dlatego tu jestem. Odpowiedział na pytanie, po czym zerknął w kierunku kolekcji broni swojego rozmówcy. On to wszystko odpiął i powtykał przy plecaku, by mu nie przeszkadzały przy ćwiczeniu. - Przydają się. - potwierdził Williams patrząc na karabin Franka. - Porządny kawał broni nowojorskiej produkcji. - dodał stwierdzając fakt. - Ja ostatnio zaopatruję się u Niemców. - powiedział pokazując na swój karabin. - To tacy mili goście z Europy, którym to HK wyszło jak mało co. Zatem cisza nie jest ci obca. Zwiad? - zapytał facet zajmując niespiesznie stanowisko nieopodal Boone’a. - Hm… - uśmiech na jego twarzy poszerzył się, przybrał jednak trochę bardziej zadowolony, niż przyjacielski wyraz - No widzisz, ja tak daleko nie szukam. Strzelam z tego, co mi dają. Wojsko dało to. Postukał lekko palcem o karabin leżący przy jego nodze. Słysząc kolejne pytanie Joshuy, kiwnął lekko głową. To akurat nic poufnego. - Najczęściej pozwala na odcięcie się od natrętnych, głośnych żołnierzyków… znaczy, miałem na myśli towarzyszy broni. Stwierdził bez jednak większej skruchy. Specjalnie to w ten sposób ujął. Zerknął na mężczyznę nieopodal i sam w końcu pociągnął rozmowę. - A ty? W czym się specjalizujesz? Uniósł delikatnie brwi w wyrazie zapytania. - Jeszcze dwa lata temu byłem najemnikiem, a moja obecna specjalizacja to szturm. - rzucił z lekkim uśmiechem Williams. - Pierwsza linia. Wiesz co jest dobre w napakowanych szturmowcach? - zagadnął niezbyt znanym kawałkiem. - Po śmiertelnym postrzale w głowę nadal mogą robić za solidny, opancerzony worek okopowy. - wojownik z ubawem zaczynał napełniać magazynek amunicją kalibru 5,56 mm NATO. Słysząc jego słowa, uniósł delikatnie brwi. Nie spodziewał się, że tylu najemników trafia do wojska. Postanowił jednak nie dzielić się póki co faktem, że sam w ten sposób zarabiał. Albo raczej zarabia pod przymusem. - Ale też są większym celem dla pocisków… Stwierdził w odpowiedzi na mądrości rozmówcy, po czym widząc, że ten szykuje się do strzelania, sam postanowił nie zostawać w tyle. Ponownie chwycił broń, obracając się w kierunku tarczy. - Miło spotkać w końcu jednego z tych dryblasów, którzy biegną na śmierć w oparciu o moje raporty. Dodał po chwili nieco ironicznie. Bardziej brzmiało to jednak jako żart. Raczej nie powiedziałby żołnierzowi na poważnie takiej rzeczy. - Od razu na śmierć… - rzucił Joshua pakując do komory pełny magazynek. - Jak dla mnie wywiad nie może być zbyt dokładny. Jak wszystko wiemy, gdzie zabawa i miejsce na improwizację? - zaśmiał się wkładając na uszy słuchawki tłumiące. - Teraz nic nie będę słyszał. - dodał dużo głośniej po chwili oddając strzał w kierunku oddalonej o 100 metrów tarczy. Frank zobaczył, że gość celował na przyrządach mechanicznych, które w jego karabinie były składane. Najpierw Williams strzelał ogniem pojedynczym, ale po pewnym czasie pozwolił sobie na kilka krótkich serii. Tarczę dziurawił całkiem przyzwoicie plasując się chyba w umiejętności strzelania kilka oczek nad nim. Cóż… Williams miał świadomość, że zwiad to najbardziej obładowany wymaganiami kierunek korpusu. Ci goście powinni być co najmniej dobrzy we wszystkim i dodatkowo zajebiści w swojej specjalizacji. - No. To aktualny przydział amunicji wyjebałem. - powiedział ściągając słuchawki. - Następny za kilka tygodni. - dodał już całkiem poważnie. - Ci Niemcy to jednak potrafią robić broń. Szkoda, że standardem nie jest u nas 7,62mm, bo bym wziął większego brata mojej HaKaśki. Trudno. Tobie jak się strzela z tego reliktu? - zapytał ciekawskim głosem. - One nadal się zacinają przy mocniejszym powiewie wiatru? - zaśmiał się spoglądając na M16. Pokręcił delikatnie głową na jego słowa odnośnie wywiadu. Trochę zastanawiało go, jak bardzo będzie musiał spieprzyć sprawę, by w końcu niektórzy przestali mu wiernie ufać. Nie chciał tego. Zaufanie obciążało go tylko. A przy okazji wiedział, że w razie tragedii to on dostanie przez łeb. Nie żeby obchodziła go bardzo opinia znajomych z jednostki. Już i tak wsławił się jako krętacz i oszust. Ale żyć z ludźmi nienawidzącymi ciebie to inna para kaloszy. - Tam, gdzie bezpieczeństwo i samozachowawczość… Nie ma na nie miejsca. Odpowiedział żołnierzowi, po czym przyglądał się spokojnie, jak ten oddaje strzały. Widząc wyniki na tarczy, pokiwał lekko głową z uznaniem. W końcu przyszła i jego kolej. Wiedział doskonale, że nie dorówna Williamsowi. Ale nie po to przyszedł na strzelnicę, by się opalać, czy popisywać. - Każdy ma jakieś marzenia… - uśmiechnął się krzywo - Może na gwiazdkę ci kupimy skrzynię amunicji… Rzucił nieco żartobliwie, po czym ustawił się do strzału. Teraz jego kolej. - Cóż… Zobaczymy, czy wytrzyma jeszcze te kilka strzałów. Odpowiedział na jego pytanie, podnosząc broń do oka. Założył własne słuchawki, po czym zaczął oddawać strzały. Wpierw pojedynczo, by oswoić się z odrzutem i rozgrzać oko. Ciekaw był, kiedy się przyzwyczai. Potem puścił kilka serii, aż i jemu amunicja się nie skończyła. Po wszystkim zdjął słuchawki i sprawdził tarczę. Po tym jak sam się z nią zapoznał, dał rzucić okiem Joshule. Nie wyglądało to źle. Na pewno nie tak dobrze jak u szturmowca, ale przynajmniej większość strzałów trafiła w cel. - Wygląda na to, że będę musiał przerzucić się na łuk… Może to nawet lepiej. Przynajmniej nie hałasuje. - Łuk jest niehumanitarny kolego - powiedział z uśmiechem Williams. - Właśnie przez to, że nie słychać strzału i ofiara nie ma szans uciec. - zaśmiał się. - To co, że jak usłyszy strzały z karabinu to będzie już durszlakiem. - uśmiechnął się. - Strzały słychać? Słychać. Nigdy nie dostałem takiego prezentu więc byłoby miło. Sprzedałbym i napilibyśmy się wódy przy dobrej imprezie. - nożownik przyjrzał się tarczy rozmówcy. - Nie jest źle. Pamiętaj, że praktyka czyni mistrza. Przy naszych przydziałach amunicji szybko nie zostaniesz snajperem, ale cóż… Od zwiadu i tak już za dużo wymagają. - wojownik sprawnie wypiął magazynek, schował go do kieszeni spodni, po czym złożył mechaniczne przyrządy celownicze. - Jak będziesz się wybierał na strzelnicę możemy iść razem. Pytaj o mnie pod ksywką TRX. Williamsów tu dużo, obu płci. Do zobaczenia, Frank. - dodał szturmowiec zarzucając sobie karabin na ramię i machając ręką. - Do wojska nie idzie się, by być humanitarnym… Odpowiedział nieco rozbawiony. Słysząc o amunicji kiwnął tylko głową. W wojsku nie był to nawet taki głupi prezent. Aczkolwiek Frank nie kupiłby mu go z własnej woli. Pieniądz to pieniądz. - Źle nie jest, ale w zasadzie zwiad w ogóle powinien unikać strzelania. Na tym polega zwiad, że jest po cichu. Stwierdził na widok tarczy, po czym spojrzał za odchodzącym Joushuą. Odkiwnął mu ręką, nic jednak nie mówiąc. Nie widział takiej potrzeby. Po wszystkim zaczął pakować własny sprzęt, by ruszyć zająć się czymś innym do końca dnia. Albo pospać, bo tego mu stanowczo za często odmawiali. |
05-09-2019, 10:35 | #8 |
Reputacja: 1 | Dziękuję Nami za dialog Fort Jefferson, obecnie Viktoria bardzo lubiła samotne spacery po terenie, kiedy tylko miała wolną chwilę. Delektowała się ciszą ze świadomością, że w promieniu dwóch metrów nikt nie obniży poziomu IQ, który to ona zdecydowanie wynosiła poza skalę ogólnie przyjętej normy. Było dziś wystarczająco ciepło, dlatego pozwoliła sobie na założenie beżowych szortów oraz bluzki na ramiączka w kolorze khaki. Mimo tak lekkiego ubioru, na nogach wciąż miała ciężkie, sznurowane, ciemnobrązowe trepy zakrywające ¾ podudzia. Kobieta, jak zresztą większość osób szkolonych w wojsku, miała zgrabne nogi, płaski brzuch i szczupłe ręce. Cechowało ją głębokie wcięcie w talii i okrągłe, średniej wielkości piersi. Piegowatą, szczupłą buzię wystawiła w kierunku słońca, które połowicznie chowało się już za lekkimi chmurkami. Szła bardzo spokojnie, delikatnie stąpając po wydeptanej ścieżce. Kiedy w końcu otworzyła ciemne oczy w kolorze gorzkiej czekolady, dostrzegła poznanego przed paroma tygodniami Joshuę, który trenował zaciekle. W jej mniemaniu wyglądało to jak próba zatrzymania myśli i odrzucenia na bok zmartwień. Oczywiście nie odrzucała możliwości, że po części po prostu on to lubi, jednak uważała, że jej teoria również istnieje w zachowaniu Williamsa. Miała rację. Musiała mieć. Zbliżała się w jego stronę bez pośpiechu. Przez chwilę nawet zastanawiając się czy po prostu nie skręcić i go ominąć bez słowa, jednak… ostatnio był dla niej miły i choć od tamtego momentu ich spojrzenia skrzyżowały się parokrotnie, to żadne z nich więcej się do siebie nie odezwało. - Proszę nie być dla siebie tak okrutnym, Kapralu. - Viktoria uśmiechnęła się zawadiacko i machnęła ręką salutując, kiedy tylko zbliżyła się bardziej do Joshuy, dyszącego ciężko po swoim treningowym maratonie, którego chyba jeszcze nie zakończył. Mężczyzna dyszał jeszcze chwilę jednak kiedy tylko ją usłyszał uśmiechnął się. Jego klatka pracowała równo i miarowo, a mięśnie rąk napięły się kiedy zasalutował. Viktoria nie była pewna czy jej teza odnośnie zmartwień była prawdziwa, bo tamtego dnia żołnierz wyglądał naprawdę beztrosko. Był równiutko ogolony zostawiając zarost na części policzków i brodzie. Zarost wyglądał na kilkudniowy, ale przycinany był zapewne każdego dnia. Jego ciemnobrązowe, pełne głębi oczy patrzyły na kobietę z całkiem wesołym wyrazem. Facet nie krył, że zwrócił uwagę na jej seksowne nogi oraz talię. Williams ubrany był w bojówki, bluzę bojową i kamizelkę obciążeniową. Na nogach miał czarne obuwie taktyczne. Z broni rudowłosa zauważyła pistolet w kaburze udowej i nóż w skórzanej pochewce na pasie. Przez combat shirt było widać muskulaturę, która po treningu była mocno nabita wodą. - Muszę być aby nie dawać na to szans innym, Starsza Szeregowa Williams. - odpowiedział kiedy jego oddech się nieco uspokoił. - Przyszłaś ze mną poćwiczyć, Viki? - zapytał się żołnierz powoli ściągając wypełnioną obciążeniem kamizelkę treningową. - Zaraz napompujemy te bicepsy. - uśmiechnął się kontynuując uspokajanie oddechu. Kobieta jedynie parsknęła, krzyżując ręce pod piersiami, przez co te niemal wylazły zza jej dekoltu. Chciała pokazać swoją zamkniętą postawę na jakiekolwiek treningi. - Nie, dzięki. Tak tylko sobie spaceruję - odkasłała z niezwykłą starannością i chrząknęła krótko wciąż na niego patrząc, wyprostowana i dumna. - Chyba nie będę ci przeszkadzać w udoskonalaniu swojego zewnętrznego piękna, bo widzę, że masz potrzebę bycia … jakby to ująć - zrobiła małą pauzę i mruknęła w zastanowieniu nie odrywając spojrzenia od jego umięśnionego torsu - … wyidealizowanym. Przynajmniej w tej części mięśniowej. Nie lepiej coś poczytać? Mężczyzna przerzucił sobie kamizelkę przez ramię ruszając w kierunku kobiety powoli. - Może pospacerujemy razem? - zapytał dołączając do niej na tyle sprawnie, że nawet nie zdążyła ani mu odmówić, ani go zaprosić. Przemilczała więc pytanie, uznając je za retoryczne. - Mówisz, że jestem idealny? - ucieszył się żołnierz. - Dziękuję. Ciebie chyba nie trzeba uświadamiać, co nie ślicznotko? - zapytał szturchając ją delikatnie łokciem, na co ona odpowiedziała mu sprzedażą kuksańca w napakowany bark. - To co tak podziwiasz to skutek uboczny utrzymywania sprawności fizycznej. Jeżeli o czytanie chodzi wiesz co od naszego ostatniego spotkania czytam? "Leczenie ran w praktyce" Josepha Greya. - dodał z nieskrywaną dumą. - Dopiero dwa rozdziały mam za sobą. Co tam u ciebie słychać? Wybacz, że się nie odzywałem, ale jakoś nie byłem pewien czy sobie tego życzysz. - Przede wszystkim nie jesteś idealny. Brakuje ci kilku zwojów i dokształcenia. Po drugie wygląd nie jest najważniejszy, co najwyżej najłatwiejszy do uzyskania, a po trzecie czasami bywa przekleństwem, a nie błogosławieństwem. Zdajesz sobie sprawę jak często ignoruje się kobiecą inteligencję na rzecz urody? To poniżające. Żaden komplement - chciała mu to zakomunikować wcześniej, ale strasznie się rozgadał nie dając jej dojść do słowa. - Nie. Teraz ja mówię - machnęła ręką widząc, jak ten otwiera usta aby już coś powiedzieć. Szła niespiesznie mając nadzieję, że ten dorówna jej tempu. Nie zamierzała przyspieszać, to miał być spacer, a nie wysiłek, którego zresztą nie lubiła. - Wybaczam, że się nie odzywałeś, to raczej oczywiste po tym, jak ponad pięć razy dałam ci kosza i oszukałeś mnie co do skrzypiec. Niby miałeś mieć duszę artysty i grać na skrzypcach, a tutaj jednak miałam rację ja, jak zawsze zresztą że tak nadmienię, i po prostu masz mięśnie. - posłała mu uśmiech aby nie uznał tego za wadę. Sama Viktoria miała zresztą nadzieję, że ów mężczyzna i jej się przysłuży któregoś dnia, bo doskonale wiedziała, że pod względem fizycznym jest jedną z gorszych. - Cieszę się, że coś czytasz i próbujesz rozruszać szare komórki. Naprawdę to doceniam. Lubię bystrych ludzi, inteligentnych i oczytanych - jej uśmiech pogłębił się nieznacznie, a kiedy tak się na niego zapatrzyła, nagle potknęła się i omal nie wywinęła orła. Jedynie jej włosy zawirowały niczym ogień w blasku promieni słonecznych, zasłaniając twarz kobiety. - Szlag to. Pokarało mnie za bycie jędzą - przeklęła bardzo subtelnie, łapiąc równowagę. - Naprawdę Viki? Serio? - zapytał z lekko smutną miną wojownik idąc obok niej. - Brakuje mi zwojów? Tak jak wcześniejsze twoje docinki mogłem potraktować chociaż trochę żartobliwie tak ta… - westchnął facet nagle zasmucony. - Mówiłem ci, że mięśnie to efekt uboczny utrzymania sprawności fizycznej. Co do mojego wykształcenia to się mylisz. Znam podstawy medycy, rusznikarstwa, nawet materiałów wybuchowych. Tyle żołnierz pierwszej linii, jak ja, powinien wiedzieć. Kiedy ty studiowałaś księgi, uczyłaś się w praktyce o ranach, pierwszej pomocy, chorobach to ja praktykowałem starcie z wrogiem. Walki na noże, strzelanie, starcie bez broni… Uwierz mi, że nie jestem upośledzony tylko wybrałem inną ścieżkę. Nie gorszą, nie lepszą. Inną. - wojownik spojrzał gdzieś w dal. - Chyba chciałem myśleć, że twoje docinki to żarty... Pamiętaj, że ratowaniem życia jeszcze nikt wojny nie wygrał. Można tak zminimalizować straty, ale bitki wygrywają ci, którzy eliminują wroga. Chociaż miło jest kiedy po postrzale czy paskudnym cięciu ktoś ciebie poskłada, tym bardziej atrakcyjny. Co do tego podrywania nie kojarzę abym czegoś próbował. Może jako osoba z nadmiarem zwojów i dokształcona do granic masz też wybujałą wyobraźnię. - dociął jej żołnierz zatrzymując się w miejscu. - Dopowiedzenia, wizjonerstwo i te sprawy. Sama mówisz, że atrakcyjność bywa przekleństwem, bo nikt nie zwraca wtedy uwagi na to co poza nią, a równocześnie kładziesz mnie w jednym pudle z niedorozwiniętymi koksownikami, którym narkotyki bojowe i wszczepy wyżarły mózg. Nie ładnie, Viki, nie ładnie… - Znowu nadinterpretujesz, Kapralu - odpowiedziała niemal błyskawicznie, jakby wcale nie potrzebowała czasu na namysł. Owszem, w sprawach kontaktów międzyludzkich nie była zbyt dobra, ale za to szybko myślała i była pewna siebie. - Wiesz, że gdybym nie miała racji, to byś się nie zdenerwował, tylko uznał to za swego rodzaju żart? - spytała retorycznie, nie dając mu nawet czasu na próbę odpowiedzi. - Nigdzie nie powiedziałam, że jesteś tępym mięśniakiem, jedynie zaznaczyłam, że mógłbyś prócz nad wyglądem popracować też nad umysłem. I powiem ci coś, czego mój wuj nigdy mi nie powiedział: jestem z ciebie dumna. Zacząłeś coś czytać i to jeszcze bardzo istotną lekturę. Nie mniej jednak wierz mi, że nie musisz. Polubiłam cię i w razie kłopotów nie będziesz musiał wykorzystywać tej ubogiej, książkowej wiedzy. Jeśli miałabym być w pełni szczera, to zdaję sobie sprawę, że w terenie nie przetrwałabym bez takich jak ty, a i ty miałbyś problem bez takich jak ja. Uzupełniamy się, ale i różnimy, stąd to wszystko - wyjaśniła spokojnie, jakby właśnie dawała wykład dziecku. Chwilę tak stała, bo i on stał, i patrzyła wyczekująco, kiedy podejmie decyzje czy kopnąć ją w dupę, czy iść dalej. Miała wrażenie, że musi przetrawić prawdę, jaką mu wyłożyła. Nie czuła się winna, przecież nie kłamała. Powiedziała wszystko, na co pozwoliła jej wiedza, nie miała za co przepraszać. Była nieomylna. Wojownik po chwili zaczął powoli iść upewniając się, że rudowłosa kobieta ruszy koło niego. - Miło mi to słyszeć. - odniósł się do jej słów Joshua. - Jak dotąd jedynie matka powiedziała mi, że jest ze mnie dumna. - dodał lekko zamyślony. - Bardzo chciałbym abyś mogła być przy mnie zawsze kiedy oberwę, ale obawiam się, że aby tak się stało musiałbym ciebie nosić w jednej z ładownic. - zaśmiał się nożownik. - Byłabyś moim talizmanem szczęścia. - uśmiechnął się do niej robiąc ledwo zauważalny mały krok bliżej. - Ja też jestem z ciebie dumny. Wytrzymujesz moje zwykle zbędne fochy mimo iż moja sieć neuronów w porównaniu z twoją wygląda jak siateczka na włosy przy sieci rybackiej. Zaskakujesz mnie, Viki. Jeżeli o czytanie chodzi to zawsze to lubiłem. - dodał spoglądając na rudzielca. - Liczę, że pożyczysz mi kilka książek jak już skończę tą. Chciałem też zaproponować wspólne czytanie albo jakiś kurs medyczny od ciebie, ale znowu pomyślisz, że cię podrywam. Nie daj Boziu w końcu znudzi ci się dawanie mi koszów. - zaśmiał się. - Nie znudzi - zapewniła go rudowłosa - Lubię to. I wiesz, dobrze by było być gdzieś schowaną, bo nie ukrywam, że strzelec ze mnie przeciętny. Leczyć po prostu kocham, to moja pasja, którą wpajano mi od dziecka, tak naprawdę nie znam nic bardziej fascynującego jak medycyna. Są oczywiście naukowe tematy równie rozległe, jednakże lecznictwo… Ono niby ma swoje reguły i standardy, ale jest bardzo elastyczne, nie tak sztywne jak matematyka, dlatego mi się podoba. - szła równo z nim chętnie rozmawiając. Lubiła móc wypluć swoje przemyślenia, wysrać się z intelektualnych przemyśleń, jak to czasami zwykła określać. - Faktycznie, miewasz dziwne fochy, jakby ci zależało, żeby cię inni doceniali. Tak to wygląda, jakby w przeszłości nikt tego nie robił i teraz po prostu starasz się udowodnić nie tylko przed sobą, ale i przed innymi, że jesteś wart coś więcej. Nie powinno ci na tym zależeć, na opinii innych. Mnie na przykład nie zależy, bo i tak wiem, że są ode mnie głupsi - wzruszyła ramionami i zerknęła na Joshuę ukradkiem. Przeszło jej przez myśl, że mogłaby to sobie darować, ale jakoś samo się powiedziało. No bywa. - Przeraża mnie jak łatwo i celnie mnie przeanalizowałaś, Viki. - powiedział z uśmiechem Joshua. - To nie przez ludzi, a bardziej przez jedną niezamkniętą sprawę na zewnątrz. - powiedział Williams patrząc na medyczkę. - Przez 6 lat tłukłem się po świecie szukając zaginionego brata, byłem bardzo blisko, ale mi się wymknął. Zmieniono mu tożsamość, wychował się nie wiedząc, że miał inną rodzinę, która go szuka… - nożownik westchnął. - Nie będę cię zanudzał. Wiesz co ja lubię? Dużo tego w sumie. Porządny trening, dobrą imprezę i smaczne żarcie. - zaśmiał się. - Tak lubię dobre żarcie, że kiedy po oświadczynach rzuciła mnie laska to zostałem w restauracji i zjadłem właśnie przyniesione dania. Byłem samotny, ale najadłem się jak król. - Coooo? - jęknęła z niedowierzaniem wykrzywiając się kwaśno - Wpierdoliłeś wszystko co przynieśli? Żarcie za dwie osoby?! - zapytała jakby niedowierzając, a jej brwi uniosły się niesymetrycznie - Chyba cię głodziła ta kobieta - zażartowała potrząsając głową i powracając wzrokiem do obserwowania okolicy. Trzeba było delektować się spacerem, wolny czas to najlepszy czas. - Wpierdoliłem. - powiedział wojownik z uśmiechem. - Teraz mogę się pocieszać, że wyszła głodna. - zaśmiał się głośno. - Później się tak najebałem, że jak się ocknąłem to byłem w połowie drogi do Vegas. Poważnie. - nożownik też się rozejrzał jakby czegoś szukając. - Później jednak zgarnęła mnie ekipa, w które robiłem i kolejny rok napierdalałem kogo kazali. - powiedział to bez dumy. - Później matka zachorowała, wróciłem do NY, do rodziców i trafiłem do wojska. - uśmiechnął się Joshua. - Bum! Znasz całe moje życie. Viktoria teatralnie rozłożyła ręce. - No popatrz, a nawet nie pytałam - stwierdziła z nudną powagą w głosie jak i mimice. - Teraz podryw na smutne życie mam rozumieć? - dodała uśmiechając się półgębkiem i patrząc przed siebie. - Jedynie chwile były smutne. - uśmiechnął się nożownik. - Reszta była zajebista. Mówiłem, że lubię imprezy? Musimy gdzieś razem wyskoczyć. Bez podrywania, bez burd po barach. Zwyczajna impreza, trochę czegoś mocniejszego i taniec. Co ty na to? - zapytał badając ją wzrokiem i dostrzegając dziwny grymas malujący się na jej twarzy. - Randkę też odrzucam - odpowiedziała oschle zerknąwszy na niego dosłownie na dwie sekundy i przeskakując wzrokiem z powrotem na okolicę. - Nie umiem tańczyć - dodała wymówkę do swojej odmowy. - Dobra, dobra. - powiedział wojownik na chwilę przystając. - Zwyczajnie powiedz, że nie jestem w twoim typie. Z resztą nie muszę być abyśmy wyszli razem potańczyć. I wbrew mojej figurze primabaleriny ja też lekcji nie pobierałem. - mężczyzna znowu zaczął iść. - A może to strach przed opuszczeniem koszar? - zapytał Joshua spoglądając na medyczkę. - Przy mnie nie musiałabyś się niczego obawiać, Viki. No, ale nic… Nie dajesz mi żadnej możliwości kontaktu poza sytuacją kiedy ja jestem ranny, a ty mnie składasz. - facet westchnął. - Lubię cię, ale wolę tego typu meetingów unikać. Wbrew pozorom rzadko otrzymuje rany. A ty? Oberwałaś kiedyś tak, że pomyślałaś “już po mnie”? - Masz rację, boję się opuszczać koszary - skłamała z nienaganną dykcją, bez żadnego zająknięcia. Bo prawda to czy nie, było całkiem niezłe aby odmówić - Jest mi tutaj dobrze i jestem potrzebna, więc zawsze lepiej abym gdzieś się kręciła, a nie w jakiejś spelunie narażała się na zaczepki. Nie nadążałbyś z chronieniem mnie - posłała mu krótki uśmiech nie zatrzymując się ani na chwilę, a kiedy on to robił, po prostu obracała się wokół własnej osi i idąc tyłem patrzyła na niego. Nie spieszyło jej się, więc i dystans między nimi się nie powiększał aż nadto. - Hmm...Kiedy oberwałam, to zastanawiałam się bardziej, który z nich mnie wykończy, a nie że już po mnie. Różnie bywało. - wzruszyła ramionami jak to miała w zwyczaju - Przeszłość nie jest niczym, na czym warto się skupiać. Można jedynie mieć ją na uwadze. - Wypraszam sobie. Nie odwiedzam spelun. W przybytkach, w których bywam nie zaczepia się kobiet. – mężczyzna uśmiechnął się ponownie. - Co do przeszłości pewnie masz rację. Różnica między nami jest taka, że ja zwykle jestem potrzebny na zewnątrz, a tutaj tylko ciągle się przygotowuję. - żołnierz spojrzał gdzieś w dal. - Cóż… To przy czym mi pomagałaś świetnie się zagoiło, wiesz? Jesteś w tym całkiem niezła. - pochwalił ją wojownik. - Co do mojego długu wybrałaś już ryj do obicia? - zapytał żartobliwie. - Mogę też inaczej się odwdzięczyć. Jak byś miała cokolwiek wal… W granicach zdrowego rozsądku, rzecz jasna. - Całkiem niezła? - powtórzyła za nim unosząc brew - Jestem najlepsza - sprostowała, wbijając w Joshuę spojrzenie swoich ciemnych oczu, gdzie wielkość źrenic niemal przesłaniała kolor tęczówek. - Pewnie nie pamiętasz, bo widzieliśmy się… No, trochę dawno, ale wspominałam, że lubię mieć dłużników. Dlatego nie korzystam pochopnie z ich ofert, zachowuję sobie na czarną godzinę. Nie przepadam za kilkoma osobami, ale by ich bić za ubogość intelektualną i brak kultury? Nie widzę w tym większego sensu. Tylko ciemnota używa przemocy bez uprzedniego zaplanowania. Ja napawam się bólem jak niektórzy dobrą herbatą - mówiła ze spokojem, jakby co najmniej opowiadała o kolorystyce jakiegoś gatunku kwiatu oraz jego specyfice. Brzmiało to pięknie, przynajmniej w jej uszach. Szła dumnie z wypiętą piersią i zadartym noskiem. - Jakie jeszcze formy wdzięczności oferujesz? Jako najemnik pewnie kiedyś posiadałeś jakąś listę. - zapytała nagle, sama sobie się dziwiąc, że w ogóle to zrobiła. - Zawsze jest ktoś lepszy… - powiedział z uśmiechem Joshua. Williams miał w tym przypadku na myśli jedną, konkretną osobę. Profesor medycyny Sasha Brown, która posiadała najbardziej elitarny gabinet lekarski w NY. Kobieta, która uratowała życie matki nożownika kiedy wszyscy inni lekarze nie dawali jej nadziei. - Ty jednak jesteś bardzo dobra. - zaznaczył żołnierz podnosząc dziewczynę o kilka stopni wyżej niż “całkiem niezła”. - Zadawanie bólu nigdy nie sprawiało mi przyjemności. - przyznał się nożownik. - Nienawidzę niepotrzebnie przelewać krwi, ale dowództwo głównie wysyła mnie na akcje typu “bij, zabij”. - wojownik spojrzał na nią zaskoczony. - Jaką listę? Nie ma czegoś takiego. Należałem do elitarnej grupy najemnej, Viki. Mój klient zawsze był tajny i widziała go jedynie jedna osoba. Ba. Wielu z naszych zawsze nosiło maski albo kominiarki. Znałem ich głos od lat, a nie byłem pewien kim są. Byli tacy co ich znałem z imienia, nazwiska, ale to byli najbliżsi kumple. W naszej ekipie były typy z wszczepami. Kilku miało w głowie koprocesory bojowe, zdarzali się ludzie z nanobotami leczącymi czy wszczepami oczu. - żołnierz wymieniał rzeczy, które zdecydowana większość świata rezerwowała dla filmów sci-fi. - Byli też w naszej ekipie mutanci i pół-mutanci. Tutaj nie wypada takich rzeczy mówić głośno, ale wielu mieszkańców Saint Louis, którzy mają widoczne znamiona mutacji, a nawet specjalne uzdolnienia, to naprawdę spoko goście. Pamiętam typa co raz trzymał wóz bojowy przy wymianie koła. Taki był silny. Ja tam pierdole. - wzruszył ramionami mężczyzna. - Nie jestem rasistą i mam kilku kumpli w Saint Louis. Niektórym odmieńcom można ufać, innym nie. Jak ludziom. Byłaś kiedyś w Saint Louis? Kobieta słuchała go z ogromnym zdziwieniem, a na zadane pytanie szybko pokręciła przecząco głową. Nie miała jednak zamiaru zagłębiać się bardziej w odpowiedzi typu gdzie była, a gdzie nie i dlaczego. Odpowiadała więc jedynie na pytania, a te niewygodne spuszczała na drzewo z pomocą sarkastycznej docinki. - Czyli byłeś najemnikiem, który nie ma listy usług, więc w sumie… Można cię wynająć do wszystkiego? - dopytała z zainteresowaniem. - Nigdy nie pracowałem samopas. - odpowiedział nożownik. - Zawsze w grupie, w której zlecenia załatwiał pośrednik. Zajmowaliśmy się różnymi fajnymi rzeczami. Często wyręczaliśmy miejscowe władze, wojsko czy służby porządkowe. Odbijaliśmy zakładników, ochranialiśmy karawany czy vipów, zdarzały się ujęcia gości albo całych grup z listów gończych… - wojownik wrócił wspomnieniami do tamtych dni pilnując się aby nie wspomnieć o eliminacjach, które tak bardzo lubił. - Do czego byś mnie chciała wynająć, Viki? - zapytał zaciekawiony. - Na to wokół czego krążysz od kiedy się poznaliśmy powoli tracisz szanse, obicia ryja jakiegoś nieprzyjemnego delikwenta nie chcesz, ćwiczyć ze mną nie chcesz, ani imprezować… - podrapał się po głowie żołnierz. - Jak trafimy do jednego oddziału pewnie w tydzień trzy razy spłacę dług więc ja bym się spieszył z windykacją. - zaśmiał się mężczyzna. - Medyków teraz jak na lekarstwo więc prawdopodobieństwo, że trafimy do jednego oddziału jest spore. - Chwila, zwolnij… - Viktoria aż zatrzymała się nagle, po raz pierwszy podczas wspólnego spaceru. Zmierzyła go zimnym spojrzeniem. Nawet w świetle dnia jej źrenice były takie duże… - Niby wokół czego ja krążę od kiedy się poznaliśmy? - zapytała z niezwykłą powagą w głosie. Na jej piegowatej twarzy nie malował się żaden uśmiech. - Co? - zapytał wojownik jakby zapomniał części ostatniej wypowiedzi. - Nie wiem czy zauważyłaś, ale twoje oczy mają strasznie rozszerzone źrenice. - powiedział przyglądając się jej. - Nie pierwszy raz to u ciebie widzę. Tutaj, na zewnątrz, powinny być znacznie węższe. Brałaś jakieś leki dzisiaj? Dwóch kumpli miało kiedyś podobne. Jeden zatruł się wcześniej jadem kiełbasianym, a drugi miał infekcje. Nie pytaj od czego. Na pewno wszystko w porządku, Viki? - zapytał Joshua zbliżając się do jej twarzy i przyglądając jej oczom. Kobieta wiedziała, że to raczej nie był podryw, bo facet patrzył na nie pod różnymi kontami zaciekawiony. - Znam jedną dobrą pigułę tutaj. Chcesz aby zerknęła? Viktoria odruchowo cofnęła twarz. Nie lubiła gdy ktokolwiek naruszał jej osobistą przestrzeń, a zbliżenie się Joshuy właśnie zaburzyło psychiczny spokój i skoncentrowanie rudowłosej. - Weź idź, nic nie chce! - odtrąciła go słownie w błyskawicznym tempie i zachwiała się próbując zrobić szybki krok w tył. - Z-zawsze takie mam! Reagują tylko na bezpośrednie spojrzenie w stronę światła - wyjaśniła z nadzieją, że ten przestanie tak natarczywie jej się przyglądać. - To trzeba zbadać, Viki. - powiedział wojownik robiąc krok do tyłu aby nie nadwyrężać za bardzo nerwów lekarki. - Jak nie chcesz aby to zrobiła lekarka z fortu to może na to spojrzeć ktoś z NY. Mają tam naprawdę dobrych fachowców. - dodał nie przyglądając się już jej twarzy jednak nie odpuszczając. - Chyba, że już wiesz co wywołuje taki stan. Szkoda by było gdybyś miała w przyszłości problemy ze wzrokiem. Medykowi oczy są nie mniej potrzebne niż snajperowi. - skwitował nożownik. - Nie zmieniaj tematu udając zmartwionego. A nawet nie udając, wciąż nie zmieniaj. Zainsynuowałeś mi coś i chcę wiedzieć co miałeś na myśli - kobieta wyglądała na oburzoną, jej policzki nadęły się nieco kiedy zacisnęła nerwowo zęby. Gdy się odsunął zrobiło jej się lepiej, ale wciąż nie zapomniała. - Tylko nie udając, dobra? - zapytał wojownik. - Wyjaśnię ci po drodze do piguły, ok? - dodał najwyraźniej przejęty stanem zdrowia medyczki. Gdyby to było udawane mógłby nazwać się naprawdę dobrym aktorem. - Chwytasz mnie za jedno żartobliwe zdanie, a olewasz tak poważny problem, Viki… - Więc wyjaśnij swój żart, bo ciężko mi się roześmiać bez zrozumienia kontekstu - odpowiedziała błyskawicznie i by okazać swą zamkniętą na wszelkie sugestie postawę, skrzyżowała ręce na piersi, jak zawsze, a co. - Nigdzie nie idę. Dorastałam w rodzinie medyków i nie musisz się o mnie martwić. Twoje zamartwianie się jest irracjonalne w stosunku do intensywności naszej znajomości. Więc po prostu przestań. - Masz rację. - powiedział kiwając głową. - Skoro nic ci nie jest to czemu mnie nie uspokoisz, he? - zapytał drapiąc się po głowie. - To nie choroba popromienna ani… - mężczyzna zamyślił się. - Nie ufasz mi. - powiedział sam do siebie. - Ostatnio odniosłem wrażenie, że przyjemnie nam się rozmawiało. Myliłem się? - A co to w ogóle ma do rzeczy? - fuknęła podirytowana tym, że wciąż nie wyjaśnił jej żartu. Nie lubiła gdy czegoś nie wiedziała i to doprowadzało ją do furii. Póki co trzymała ją jakoś na smyczy, jednak Joshua mógł zauważyć, że kobieta jest poddenerwowana. Momentalnie też zaczęła nerwowo grzebać w torbie przewieszonej przez ramię, w której było pedantycznie poukładane. Po chwili wyciągnęła blister z dwoma tabletkami i wręcz wcisnęła go mężczyźnie, przybijając go do jego klatki piersiowej. - Masz, tabletki na uspokojenie. Już ci lepiej? Uspokoiłam? - rzuciła z nieukrywaną ironią w głosie. - Daj spokój. - powiedział facet rzucając blistrem niczym kartą pokera wprost do torby dziewczyny. - Taką mądra dziewczyna wie zarówno to o czym żartowałem, jak i to… - facet pokazał na swoje oczy. - Nie rozumiem skąd ta spina i zmiana nastawienia. No chyba, że faktycznie straciłem wtedy dużo krwi… - wojownik starał się uśmiechnąć, ale w tamtej atmosferze mu niezbyt wychodziło, a zachowanie Viktorii której spojrzenie niemal ciskało piorunami, wcale nie pomagało. - Jestem inteligentna, ale to nie znaczy, że czytam w myślach. Mogę się domyśleć, jasne, ale to nie sprawi, że będę miała rację. Nie jesteś wiedzą, jesteś człowiekiem, to już nawet nie jest wiedza elastyczna, to jest pomieszanie z pogmatwaniem. Wiesz ile jest zależnych w psychologii? Żeby coś ocenić, trzeba najpierw zbadać, w przypadku głupich ran wystarczy często spojrzeć i wiadomo. Więc nie wjeżdżaj mi na ambicję, po prostu powiedz wprost. Nienawidzę niedomówień. Nienawidzę… - powtórzyła stojąc spięta i wgapiając się w niego jakby miała się albo rozpłakać, albo mu przywalić. - Skoro tak to przedstawiasz… - zastanowił się nożownik. - O czym to ja wtedy mówiłem? - zapytał się jakby przypominał sobie mało istotną rzecz. - Aha. Chodzi o “to wokół czego krążysz a na co powoli tracisz szanse”? - zapytał się doskonale wiedząc, że o to chodzi Viktorii. - No ostatnio odniosłem wrażenie, że próbujesz mnie wyrwać. - jego mina była kamienna. Nie było na niej uśmiechu, który w zasadzie go cechował przy prywatnej rozmowie z niemal każdym. - Widzisz? - zapytał machnąwszy ręką. - Taka szarpanina o pierdołę. Z kobiety momentalnie zeszło powietrze, a postawa choć wciąż spięta, nieco się poluźniła. - To następnym razem lepiej określaj swoje pierdoły - rzuciła dobrą radą, wręcz złotą, i opuściła ręce. Zasunęła zamek torby nie komentując nawet jak celnie wrzucił do niej blister. - A z tym rzucaniem to jeszcze poćwicz, by się od razu układało jakoś równolegle, bo krzywo było - skrytykowała parszywie, bo wyżywanie się na przyczynie własnego zdenerwowania jakoś jej pomagało. No, czuła się już lepiej. - A skoro to był żart, co prawda nieśmieszny, ale wciąż żart, to znaczy że żadne szanse mi nie maleją - skwitowała dumnie obracając się na pięcie i kontynuowała przechadzkę. - Atmosfera oczyszczona, idziemy. - Zwykle rzucam nożami albo siekierami. - pochwalił się wojownik. - One są lepiej wyważone i nawet jak się nie wbiją to zrobią rękojeścią czy trzonkiem siniaka. Chociaż do torby pewnie by siekiera tak łatwo jak blister nie weszła. - spojrzał na torbę mężczyzna. - Chcesz nauczyć się rzucać? - zapytał z lekkim uśmiechem. - Powiesimy ci jakieś moje zdjęcie abyś miała w co celować… - wojownik nie chciał jej denerwować, ale wiedział, że nie była chwile temu obrażona bez powodu. Coś jednak było na rzeczy. Albo chciała jednak skorzystać z jego pomocy albo przyczepiła się do tego aby nie mówić o tym o co zapytał. - Nie chcę - odpowiedziała już bez cienia gniewu - Nie mogą być wszyscy dobrzy w tym samym, każdy ma swoje talenty. Używanie broni nie jest moją specjalnością - westchnęła ciężko raz, a potem drugi i trzeci, chwytając jak najwięcej powietrza. - Poza tym nie mam powodu by akurat rzucać nożami czy czymkolwiek w twoją podobiznę. Nie jesteś takim kutasem jak wielu tutaj, więc nie musisz siebie demonizować, aby polepszyć się w moich oczach. Bo tak to działa, wiedziałeś? - zerknęła na niego na krótko, uciekając po chwili wzrokiem, aby znów się nie przyjebał do jej źrenic - Przynajmniej z perspektywy psychologicznej. - Serio? - zapytał z lekkim niedowierzaniem. - Ja jak mam zły dzień czasem lubię sprawić sobie trochę bólu. - zaśmiał się. - Jak ktoś przekroczy dopuszczalny próg “kutasiarstwa” powiedz mi. Co do talentów to się zgodzę. Każdy ma swoje, bardziej lub mniej przydatne, w zależności od sytuacji. - wojownik zastanowił się patrząc przed siebie. - Często tak spacerujesz? Może chciałabyś się przebiec? - zapytał nagle uderzając się otwartą dłonią w czoło. Kobieta spojrzała na niego z zażenowaniem - Zwapnienie! Jest groźne jak bierzesz leki? Dostajesz zadyszki pomimo tabsów? - No jest trochę ciężko - odpowiedziała poważnie - Ale głównie to moja wymówka, aby mniej ćwiczyć, czasami udaję, że mnie coś przydusza - przyznała szczerze - Nie lubię treningów, dla mnie to strata czasu. Przez ten czas mogłabym się czegoś nauczyć nowego, zamiast robić sobie górę mięśni. Lekki trening zupełnie wystarczy. - Rozumiem. - pokiwał głową Williams. - Jako medyk wiesz jednak, że nie jest możliwe aby kobieta stała się górą mięśni bez bardzo dużej ilości bardzo ciężkiego treningu siłowego i prawdopodobnie zażywania dopingu, znaczy hormonów? - zapytał wojownik zerkając na Viktorię. - Mówię o naprawdę ciężkim treningu martwych ciągów, wyciskania żołnierskiego, podciągania na drążku, wiosłowania sztangą w opadzie, wyciskania sztangi na ławce i kilku innych ćwiczeniach w większości na wolnych ciężarach. Nie ma możliwości abyś była duża i umięśniona bez tego. Zwykle trzeba też pilnować jedzenia, często bawić się dawkami testosteronu co u kobiet może narobić bałaganu w gospodarce hormonalnej. - Joshua spojrzał na nią znowu. - Jak byśmy nieco pobiegali nie stałabyś się górą mięśni. Po takim lekkim treningu lepiej się myśli i oddycha. No, ale nie naciskam. Szukam po prostu powodu aby móc cię jeszcze kiedyś zobaczyć przy okazji innej niż przypadkowa. Viktoria obdarzyła go miłym uśmiechem, co zdecydowanie rzadko się zdarzało. Mogłaby mu odpowiedzieć na to wszystko, co dotyczyło mięśni, ale uważała, że przecież to wyjaśniła. Powiedziała w końcu, że tego nie lubi bo to strata czasu, a nie, że martwi się o swój wygląd. Nie lubiła się powtarzać. - W takim razie umówię się z tobą na bieganie, skoro nie lubisz przypadków - odpowiedziała uprzejmie - No i nie będziesz musiał już szukać powodów. Zważ tylko na to, że wolno biegam i mogę się nieco dusić, kasłać i takie tam. - skończyła wymieniać równie szybko, co zaczęła. W końcu i tak sam się przekona, jaki z niej cienias. Jej nie zależało na tym by się wykazać. - I wiesz co? Teraz doceniam tamten żart - dodała obrastając niemal w piórka i odnosząc się do tego, co mówił wcześniej, a propos malejących szans. Naprawdę, teraz dopiero nabierało to humorystyki. - Cieszę się. - powiedział wojownik. - Ścigać się nie będziemy, a duszenie się czy kaszel mi nie przeszkadzają o ile nie są dla ciebie groźne. Co do przypadków to nie żebym ich nie lubił, ale tak to z nimi bywa: możemy się następnym razem spotkać za pół roku, a możemy też jutro. Jak będziesz gotowa pobiegać albo robić to systematycznie daj znać. Wiesz gdzie i kogo szukać. - nożownik zatrzymał się patrząc w dal. - To może ja już pójdę. No chyba, że chcesz jeszcze chwilę pospacerować w ciszy... Dziewczyna kiwnęła głową cały czas idąc równym tempem. Joshua nie pamiętał kiedy spacerował w ciszy nie robiąc nic co zbliżałoby go do stania się „One man army”. Zawsze biegał, robił pompki, skakał, trenował nożami albo robił inne rzeczy, które dawały mu jakiś profit. Czytanie, które zwykle uskuteczniał po śniadaniu, a przed drugim treningiem danego dnia również służyło jego rozwojowi. Wojownik zdziwił się jak rozluźniające i przyjemne może być spacerowanie w ciszy. Naprawdę polubił Viktorię pomimo jej jednej potężnej wady. Z tym pióropuszem rudych włosów przywodziła mu na myśl osobę, o której wolałby czasem zapomnieć… |
06-09-2019, 02:36 | #9 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Jefferson City, aktualnie [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EUY2kJE0AZE[/MEDIA]
|
07-09-2019, 13:26 | #10 |
Reputacja: 1 | Zakrwawiony korytarz przed gabinetem, obecnie Po śniadaniu Viktorię czekało niemiłe zadanie, choć wcale nie było jakieś specjalne. Zmywanie krwi z korytarza wiodącego do gabinetu oraz uprzątnięcie zaschniętej juhu także w pokoju, było niemal codziennością. Oczywiście rzadko kiedy zdarzało się, aby ilość krwi była aż tak obfita, jednakże pęknięte mięśniaki w środku nocy w dodatku, potrafiły napędzić strachu jak i bałaganu. Nie obrzydzało jej to, nawet nie czuła odrazy czy zmęczenia, była bardziej znużona tym, że po raz kolejny musi robić to samo. Drzwi od gabinetu otworzyła jakby ze znudzeniem. Pchnęła ich skrzydło a te ustąpiły, pozwalając lekarce wejść do środka. Najpierw zrzuciła z siebie górę od munduru, rozbierając się do bielizny, a następnie i buty i spodnie. Nie miała czasu na ociąganie się, chciała mieć szybko swój wolny czas i wyjść na spacer, powdychać trochę powietrza, a nie cały dzień spędzić w klęku i ścierać krew. Na swój odziany w czarne figi tyłek wsunęła jednorazowe spodnie z włókniny SMMS. Takiego ubioru często używało się na blokach operacyjnych, ale trzeba było przyznać, że do sprzątania były o wiele lepsze. Bluzkę z tego samego materiału przecisnęła przez głowę i od razu chwyciła środek w proszku, trzy ściery, dwie gąbki no i wiadro, które wypełniła skąpą ilością zimnej wody. Obładowana jak cygan na targ już się odwróciła w kierunku drzwi, gdy niespodziewanie, przynajmniej według niej, przed jej twarzą pojawił się Frank Boone. Kobieta podskoczyła upuszczając szmaty i zatrzęsła wiadrem, wprawiając w ruch wodę, która chlapnęła na boki, w tym na spodnie kaprala. - Kurwa mać! - przeklęła soczyście z przerażenia, które choć szybko opanowała, było zbyt gwałtowne, aby nie rzucić wulgaryzmem. - Mógłby się tak Kapral nie skradać do mnie?! - spytała siląc się na grzeczność, ale jej serce wciąż napieprzało w żebra, chcąc z nich wyskoczyć i uciec jak najdalej - Dżizas, mógłbyś chociaż udawać, że tupiesz butami… - dodała chwytając się za śródpiersie i nerwowo próbując złapać oddech. Była za młoda na zawał, a za stara na takie zabawy. Nie miała pojęcia też jak długo on tutaj stał i się patrzył. Nie była też pewna, czy chce się dowiedzieć. Co Frank robił wcześniej i jak długo robił to, co robi teraz miało najwyraźniej pozostać tajemnicą. Nie był skłonny samemu się z takich rzeczy spowiadać. Zwłaszcza, że zaskoczył kobietę jeszcze bardziej, niż się spodziewał. I rzeczywiście miała rację, że wiadomość ile tak tu stał zapewne by się jej nie spodobała. W zasadzie był pewien, że pytanie to padnie jako pierwsze. Nie padło, co przywiodło na twarz żołnierza nikły, nieco bezczelny uśmiech. Typowy dla niego. - Wybaczy mi Pani Kapral… To się nie powtórzy. Lekko się zgiął w teatralnym ukłonie. W zasadzie jego wypowiedź również nie brzmiała zbyt poważnie. Sugerowała wręcz, że będzie dokładnie odwrotnie, niż mówi. - Przeszkodziłem w czymś szanownej? Frank wydął wargi, po czym przekręcił nieco łeb, by mieć lepszy widok na wiadro. Chwilę mu się przyglądał badawczo, po czym przeniósł wzrok na (aktualnie) panią sprzątaczkę. Zapewne zarechotałby na jej widok. To go zawsze bawiło… Było zdaje się jedyną rzeczą, która czyniła to pierdolone wojsko nieco mniej szarym miejscem. Nauczony jednak doświadczeniami nie okazywał już tak bezpośrednio tego, jak dobrze się bawi. Pożałował tego, gdy pewnego razu zwędził jakiejś kobiecie stanik, po czym zrobił z niego prezent dla pana chorążego. Spotkanie tej dwójki na długo zapadnie mu w pamięci. Głównie dlatego, że stracił przy tym kilka zębów. Teraz miał przed sobą kogoś innego… ale ryzyko oberwania w ryj wciąż było duże. - Nie pajacuj - pouczyła go z przekąsem w głowie, kiedy ten się ukłonił. Jej wyniosłość zaakcentowana została poprzez wyprostowaną postawę i wypiętą dumnie klatkę piersiową. Dodatkowo zadarła nos ku górze i zrobiła poważną minę, co w asyście jej rudych włosów i piegowatej buzi dodawało złośliwości. Kucnęła po ścierki, które wypadły z jej rąk, a pseudo-mężczyzna nawet się nie schylił aby podnieść. Co za palant. W takich chwilach doceniała bardziej rozwiniętą sieć neuronów Joshuy. - I nie, nie przeszkodziłeś. - odpowiedziała z grzeczną manierą, podnosząc się do wyprostu i patrząc na niego przez chwilę. - Jeszcze. - dodała. - Chyba nie masz co robić, hm? - dopytała siląc się na słodki uśmiech. Uniósł nieznacznie brwi, przyglądając się wręcz nienaturalnie poważnej pozie kobiety. - I kto tu pajacuje… Wymamrotał cicho pod nosem. Kierował te słowa chyba do siebie samego, bo raczej rozmówczyni nie miała ich usłyszeć. Nie chciał tego mówić, ale wyglądała dla niego komicznie. Biorąc jeszcze pod uwagę jej strój. Zatrzymał jednak takie komentarze dla siebie i tylko w milczeniu przyglądał się, jak starsza szeregowa sięga po ścierki. Oparł się lekko o ścianę, spoglądając jedynie na tą scenę. Czekał tylko, aż skomentuje jego brak manier. Bardzo chciał usłyszeć, jak zacznie mu wygarniać, że nie podał grzecznie ścierki. Takie rzeczy po prostu nie leżały w jego naturze. - Tak się składa, że szanowna zgadła. A i owszem, wbrew wszelkiej logice, oczekiwaniom i staraniom naszych ukochanych przełożonych, żołnierze w tej jednostce mają jeszcze okazje, by się nudzić. Wytłumaczył, ponownie zbyt przesadzonym tonem, po czym zerknął na jej narzędzia. "Ona to się akurat na pewno nie nudzi" pojawiła się złośliwa myśl w jego głowie. Widząc jej słodki uśmiech, odwzajemnił go rzecz jasna. Aczkolwiek trudno powiedzieć, by zrobił na nim większe wrażenie. Chyba już przeczuwał, o co zaraz poprosi. Viktoria wiedziała, że nie ma czasu na gry i przepychanki, poza tym przecież była najbardziej inteligentną i najmądrzejszą osobą, prawda? Prawda. Tak, nie mogła myśleć o sobie inaczej, gdyż to by było po prostu nielogiczne. Grzeczny uśmiech nie schodził z jej piegowatej twarzyczki. - Jestem zaskoczona - mruknęła teatralnie i pokręciła głową jakby z niedowierzaniem. - Słyszałam, że ponoć panienkom i miękkim fajom nie dają zbyt wiele zadań, żeby sobie dłoni nie zniszczyły i tampony im nie wyskoczyły. W plotkach ponoć jest ziarenko prawdy - dorzuciła z pięknym uśmiechem po czym wyminęła go wychodząc na korytarz. Postawiła wiadro, rzuciła szmaty i gąbki, a następnie klęknęła i zaczęła rozsypywać po zaschniętych, krwawych śladach biały proszek. - Chyba nie potwierdzasz tych plotek swoją postawą? Byłoby to trochę bolesne określenie - skrzywiła się jakby boleśnie i spojrzała na niego wystarczająco sugestywnie, aby nie miał żadnych wątpliwości, do czego właśnie zmierza. Wszak skoro już przyszedł, mógł i trochę poszorować. Zerknął przez ramię gdy kobieta go tak zwyczajnie wyminęła, po czym odwrócił się w jej kierunku. Po raz kolejny już, gdy postanowiła wziąć go podstępem, na jego twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech. No cóż, spodziewał się, że to pytanie przyjdzie prędzej czy później. - Ależ jest dokładnie tak, jak szanowna mówi. - odpowiedział, naśladując jej ton - Miękkie faje i panienki zadań nie dostają. Naturalnie potwierdzam te plotki… Wszak na co dzień uchodzę za miękką faję. Szczęśliwie, dowództwo nie patrzy, czy ktoś udaje, czy nie. Także wszystkim nam po równo przypadł czas wolny i okazja do oglądania sprzątaczki w samej bieliźnie. Z każdym słowem coraz bardziej rosło rozbawienie w jego słowach. Na samym końcu nie mógł się już powstrzymać i zwyczajnie parsknął śmiechem. Cokolwiek kobieta zamierzała, na niego nie podziałało. Szczęśliwie nie miał tak wygórowanego ego, jak przypuszczała. A przynajmniej szczęśliwie dla Franka. Mężczyzna uspokoił się w końcu i wbił wzrok w nią wzrok. - Chyba nie najlepiej się bawisz… Rzucił do niej nieco sarkastycznie, wychodząc w końcu z pokoju. - Może i okazja była, ale tylko jednej osobie się poszczęściło jak widać - rzuciła całkiem niewzruszona i zabrała się za szorowanie podłogi. Trudno, jeśli go to bawi, niech patrzy i się śmieje, dla niej to był nie tyle rozkaz, co naprawdę ważne zadanie. Nienawidziła takiego syfu, więc nie miała zamiaru go zostawiać. Źle by to też świadczyło o niej, jako o profesjonalistce, która dba o sterylność wokół siebie. Gdyby nie konieczność stawienia się na apelu, już dawno miałaby czysty gabinet i korytarz przed nim. - Widocznie pizdy mają farta - dodała już bardziej wulgarnie, bo skoro już zaczęła chcąc na niego wpłynąć, a to się nie powiodło, to przynajmniej nie będzie już cofać swoich słów. - Z całym szacunkiem dla Kaprala, oczywiście - jej głos był całkiem naturalny, pozbawiony emocji, aczkolwiek nie na tyle zobojętniały, żeby wskazywał na ignorancję. Słowo “sprzątaczka” było dla niej upodlające, ale nie miała zamiaru tego okazywać. Dobrze wiedziała, że tacy jak on wręcz chełpią się mogąc kogoś zgnieść butem. - Trafiła się Kapralowi idealna okazja, aby móc kogoś słabszego od siebie zgnębić i wyszydzić. Gratuluję potrójnego szczęścia. - nie spojrzała na niego ponownie. Skupiła się na szorowaniu i wypłukiwaniu szmat i gąbek. Nie chciała nawet aby wyraz jego twarzy utknął w jej pamięci. Uśmiech gościł na jego twarzy jeszcze kilka chwil, po czym zwyczajnie zniknął. Co nie znaczyło, że z oczu mężczyzny zniknęły iskierki rozbawienia. Niefortunnie dla nich obu, nie mógł nic na to poradzić. Kobieta, która klęczała teraz przed nim i szorowała zawsze wydawała mu się niezbyt przyjemna. Myliła się jednak, sądząc, że przyszedł ją gnębić. - No cóż, to racja… Mają farta. I właśnie dlatego tu jestem. Nie przyfarciło mi się. Wzruszył nieznacznie ramionami i ponownie oparł się o ścianę, tym razem po stronie korytarza. Przyglądał się w milczeniu, jak jego rozmówczyni czyści podłogę. Raczej nie palił się do pracy. Ale też trudno było powiedzieć, by miał radochę z tego, co ona robi. Prędzej z jej słów. Czego raczej nie widziała, bo nie raczyła go już więcej swoim spojrzeniem. - Szczerze mówiąc, nie tak wyobrażałem sobie wizytę tutaj. Nie jesteśmy w przedszkolu, by ktoś tu kogoś miał gnębić, nieprawdaż? W głowie już sam zaprotestował na swoje słowa. Wychodziło z tego wszystkiego, że dowództwo traktowało to miejsce jak przedszkole. Jego samego nikt nie gnębił, ale paru chujków już widział. - Mam wrażenie, że ty ciągle jesteś w piaskownicy, Frank - odpowiedziała mu nie przerywając swoich czynności - Jakie więc zadanie ci przydzielono, skoro nie pofarciło ci się, a mimo to stoisz tutaj i … No właściwie nawet nie ma nic po “i” - uniosła wzrok spoglądając na niego niechętnie i wyprostowała się sadzając tyłek na piętach. - Mi? - spojrzał na nią ze zdziwieniem - Ja mam wolne, nie pamiętasz? Pizdy i panienki nic nie robią. Moim pechem jest, że w ogóle znalazłem się w wojsku. Zamilkł na dłuższą chwilę, patrząc jedynie, jak sprząta. Trochę zadziwiało go, jak szybko rozmowa ta zeszła na takie tory. Zaczął podejrzewać, że niechęć jaką medyczkę daży jest odwzajemniona. - Jakbym chciał się ponabijać, to obrałbym za cel kogoś z kadry. Ale mówiąc szczerze, skoro już jesteśmy gdzie jesteśmy i powiedziałaś co myślisz, to miło dla odmiany popatrzeć, jak ktoś inny szoruje… Mężczyzna westchnął cicho na sam koniec. Prawda była taka, że głównie kojarzył ten korytarz właśnie z szorowania. Zdarzało się, że za przewinienia kazali mu robić to, co teraz robi jego rozmówczyni. Kobieta potrząsnęła głową aby odgarnąć rudą grzywkę, wpadającą jej do oczu, które tym razem wpatrzone były w rozmówcę. - Widzisz Kapralu, i właśnie dlatego się nie dogadujemy. Jesteś po prostu infantylny, a ja jestem zbyt rozwinięta intelektualnie, by budować z tobą zamki z piasku - powiedziała bardzo poważnie, bez cienia uśmiechu czy złośliwości. - Cieszy cię patrzenie na mnie wykonującą swoją pracę? Świetnie, napawaj się tym widokiem. Ale gdy będziesz kiedyś w potrzebie, przywołaj sobie w głowie obraz tego dnia. - dodała ponownie odrzucając grzywkę ruchem głowy, po czym powróciła do zmywania krwi. Ta czynność nie sprawiała, że czuła się gorsza, ponieważ sprzątała po swojej nocnej robocie, a nie po tępych żołdakach ich rzygowiny czy brudy. Sapnął rozbawiony, po czym na jego twarzy pojawiło się niezadowolenie. Zdaje się, że po raz pierwszy od rozpoczęcia tej rozmowy. Ale zdawał się nie kryć jakoś z tym. - Nie wydaje mi się. Nie dogadujemy się dlatego, że ty tak uważasz. Ciekawi mnie, czy kiedyś przestaniesz zachowywać się jak rozkapryszona dziewczynka. Z jego głosu zniknęło rozbawienie oraz ta, osobliwa, czy nawet sztuczna, ale jednak przyjacielskość. Kobieta zdawała się chcieć bezpośrednio mu przekazać, jak nim gardzi. - Bawi mnie kompletnie co innego. Widzisz, tyle pierdolisz teraz o tym jaka przepaść intelektualna nas dzieli, a w ostateczności robisz dokładnie to samo, co ja. I niestety muszę ciebie zmartwić… Jeśli już będę cokolwiek sobie przywoływać, na pewno nie będziesz to ty. Odpowiedział jej z coraz bardziej widoczną niechęcią. Wcześniej się bawił. Teraz usiłował stępić czyjeś wygórowane ego. - Wróć do książek i sprawdź co oznacza słowo “kapryśny”, bo ja jakoś nie kręcę nosem, tylko po prostu robię. Pracuję. Nie wybrzydzam, nie przebieram, nie narzekam… - przewróciła oczami ciężko znosząc brak polotu Kaprala. Potrafiła wytrzymywać z ludźmi o zaniżonym poziomie inteligencji, ale kiedy próbowali być mądrzy, po prostu wymiękała. - Swoimi słowami jedynie pogłębiasz wspomnianą przepaść. - skomentowała z przekąsem, przeczołgując się śladami ścieżki krwi, przez co zbliżała się do drzwi gabinetu, a tym samym i do mężczyzny. - I nie pytaj mnie czemu jakiś zabieg boli kurewsko, zamiast trochę mniej, bo to twój wybór, jakie masz stosunki z innymi. Nie będę się przed tobą kajać bo dostałeś znaczek kaprala i masz ode mnie więcej siły, rób co chcesz, ja swoją wartość znam. - nutka irytacji zakwitła w dotąd spokojnej, kobiecej nucie głosu, a szorowanie nabrało tempa i mocy. - Przebierasz w ludziach moja droga. W twoim wyobrażeniu zapewne jestem skretyniałym krętaczem, któremu się poszczęściło. Może i tak, ale zdaje się, że nie masz tu nikogo do rozmowy prócz mnie i wiadra. Spojrzał w jej kierunku nieco już zażenowany całą sytuacją. Zdawało mu się, że samouwielbienia szeregowej nie przerośnie nigdy. I powoli zaczęło zastanawiać go, kiedy słuchała kogoś innego, niż ona sama. - W zasadzie nawet nie pamiętałem, jaki masz stopień. Ledwo co pamiętam własny. Wydaje mi się zresztą, że takie robaki jak ja nie powinny wywoływać zawiści u tak światłej osoby, jak nasza starsza szeregowa… Ale skoro już tak to ujęłaś, to mogę ci obiecać, że rzadko zdaje się na innych. Zwłaszcza takich, jak ty. Więc zbyt prędko, to ty okazji do tego mieć nie będziesz. Rzucił do niej nieco głośniej, starając się przebić przez dźwięk szorowania. - Jeśli kiedyś ponownie będę miała wybór między tobą a wiadrem; wierz mi, że wybiorę wiadro - rzuciła całkiem szczerze nie przerywając szorowania i choć woda w wiadrze była coraz bardziej czerwona, kontynuowała czynności. - Och, to najpiękniejsze co od ciebie usłyszałam. Ta obietnica. Jednak nie tylko pizdy miewają szczęście - skomentowała wzdychając i uniosła głowę patrząc na niego z dołu, przerywając tym samym szorowanie. - I nie drzyj się na mnie - skarciła go jak dziecko, wydymając przy tym usta i wbijając w niego spojrzenie ciemnych oczu z powiększonymi źrenicami. - Głupcy też je mają… Mruknął ponuro pod nosem, patrząc na nią z coraz większą irytacją. Uchodził za elastyczną osobę… Teraz kompletnie nie wiedział, co ma zrobić z tą egocentryczką. - Nie będę się darł, jak przestaniesz tak maltretować podłogę. Pomyliła ci się z moją gębą? On z kolei wbił w nią swoje zielone oczy, nie było w nich jednak serdeczności, a coś, co z pewnością można by nazwać wkurwieniem. Zawsze trzymał w miarę sprawnie swoje nerwy na wodzy. Ale teraz trochę kończyła mu się cierpliwość. Z jakiegoś powodu przypomniało mu się, jak kłócił się ze swoją siostrą… Gdy mieli po 6 lat. Viktoria początkowo uniosła lewą brew, która naznaczona była poprzeczną blizną. Po sekundzie uniósł się kącik jej ust, a po kolejnej parsknęła śmiechem. Szczerym, wyraźnym i słyszalnym, jednak nie niosącym się w odległe zakamarki korytarza. Opuściła głowę powracając do szorowania, a jej plecy, które widział ze swojej pozycji, wciąż telepały się ze śmiechu. - Nie sądziłem, że do kartoteki naszego medyka można dodać jeszcze choroby psychiczne… Pokręcił nieco głową na widok reakcji kobiety. Naprawdę fascynowała go ta osoba. Wciąż zachowywała się wobec wszystkich jak królowa nauk, tylko po to, by przerywać rozmowę w taki sposób. - A ja nie wiedziałam, że do twojej można dopisać poczucie humoru - odpowiedziała wciąż lekko rechocząc i na klęczkach przesuwając się coraz dalej. Czekało ją zadanie nieco bardziej skomplikowane, bo musiała wyszorować próg oddzielający gabinet od korytarza. Jej słowa brzmiały bardziej jak komplement niż pogarda, a dawna nuta irytacji w głosie kobiety całkowicie zniknęła. Korytarz na chwilę wypełniła cisza, przerywana jedynie przez odgłosy szorowania podłogi. Frank wbił w medyka podejrzliwe spojrzenie. Powiedzieć, że nie spodziewał się tego to jak powiedzieć, że poranne wstawanie jest nieprzyjemne. - Zdawało mi się, że z naszej dwójki to ty masz kij w dupie. Czy jucha zawsze wpływa na ciebie tak rozweselająco? Odsunął się nieco, by miała co szorować. Coś, co nie było jego butami. - Oczywiście, przecież jestem żądną krwi francą, która napawa się bólem i cierpieniem potencjalnego pacjenta, a źrenice jej się rozszerzają na widok jego krwotoków - odpowiedziała ironicznie na zadane jej pytanie. Uśmiechała się pod nosem, choć spojrzenie miała skupione na wykonywanej czynności. Wpełzła tyłkiem do gabinetu, wycierając białe drzwi, które również oznaczone były śladami zaschniętej krwi. - A co, ciebie to nie podnieca? - dorzuciła tak naturalnie, jakby właśnie pytała go o to, czy smakowało mu śniadanie. - Niee, wiesz… Gdy szukam takich uniesień, idę do burdelu albo medytować na łonie natury. Odpowiedział równie ironicznie, wyraźnie jednak z mniejszym rozbawieniem, niż kobieta. Bardziej irytacją. Wydurniała teraz się… I z jednej strony Frank miał jej serdecznie dosyć, a z drugiej nie chciał jej dawać satysfakcji. Rzeczywiście się zresztą nudził. - Chcesz się mnie w ten sposób pozbyć? Uniósł delikatnie brwi, patrząc na nią badawczo. Nie wierzył w cuda. A za taki by pewnie uznał jej nagłą przemianę. - Masz mnie za głupią? - rzuciła szybko spoglądając na niego - W sumie po co pytam, oczywiście, że masz - sprostowała błyskawicznie i usiadła na czystym kawałku podłogi. Musiała przyznać, że nieco się zmęczyła. Przetarła pot z czoła gołym aczkolwiek czystym przedramieniem. - Słuchaj, Frank. - znowu ten poważny ton, traktujący innych jak dzieci. Przemądrzały. - Nie znasz mnie, a ja nie znam ciebie. Tak naprawdę gówno o mnie wiesz. Nie mam potrzeby się ciebie pozbywać, bo nie działasz na mnie. Za to widzę, że ja działam na ciebie. - uśmiechnęła się półgębkiem, ukazując nieznośną pewność siebie. - Więc jeśli cię to jara, to stój i podziwiaj. Mężczyzna skrzywił się nieco, słysząc jej słowa. No tak… Znowu wrócili. Zrobili kółeczko. Zastanawiało go, czy do tej rudej łepetyny kiedykolwiek coś dotrze. - Mam ciebie za przeciętnie inteligentną z wygórowanym ego. Póki co, potwierdziłaś mi przynajmniej drugą część. Odetchnął trochę głębiej, jakby już z lekkim zmęczeniem. Nie mógł zaprzeczyć, że go irytowała. Nie krył się z tym. Ale stwierdzenie, że "działa na niego" to dość daleko wysunięty wniosek. - Zdawałoby się, że doszliśmy do czegoś… widocznie nie. Wiesz co mnie irytuje? To, że muszę polegać na takiej osobie jak ty. Twoja pyskówa niewielkie ma dla mnie znaczenie. Słyszałem gorsze rzeczy od pijaków w barze. Zdaje się zresztą, że właśnie dostrzegłem, co nas różni… Uśmiechnął się nieco, aczkolwiek bez zbytniej wesołości. Trochę dosyć miał bawienia się z nią w przepychanki. - Ja nie reaguje na obelgi, bo sam ich już użyłem przeciwko sobie setki razy. Tobą telepie za każdym razem, gdy ktoś zakpi z twojej wyższości. I wydaje ci się, że nie widać tego… Tyle tygodni zastanawiałem się jak będzie przebiegać rozmowa z tobą, a tu takie rozczarowanie. Przy ostatnim zdaniu pojawił się nawet cień dawnego rozbawienia. Co najbardziej go jednak chyba teraz bawiło, to on sam. Stojący pośród krwi zmieszanej z wodą i prawiący morały do medyka. Viktoria machnęła zakrwawioną szmatą trzymaną w ręku. - Oczywiście, że nie masz mnie za taką - odpowiedziała z niezwykłą pewnością na próbę przytyku. Doskonale zdawała sobie sprawę ze swojej inteligencji i wiedziała, że Frank również o tym wiedział. Nie rozumiała tylko po co próbuje zaniżyć jej pewność siebie i poczucie własnej wartości. Niektórzy ludzie jednak tak mieli, że musieli atakować kogoś, kto po prostu wiedział, że jest “kimś”. Przecież takiego trzeba zdeptać i skopać, normalne. “Od pijaczyn?”, Viktoria niemal zaksztusiła się gardłowym śmiechem, kiedy to powiedział. Przecież pijaczyny to ledwo słowa wypowiadali i ona niby miała uwierzyć w to porównywanie? Naprawdę coraz mniej go rozumiała. Był dziwny. - Aż tyle tygodni o mnie myślałeś? - zahaczyła o jedyne wartościowe zdanie w tym jego monologu. Coś, co jako jedyne mogło mieć sens i mogło wyjaśniać, czemu tak się do niej przyczepił. Zaczęła nawet myśleć, że mu się spodobała, a to taki nietypowy sposób na podryw. Zresztą, jako masochistka sama miała z jego zachowania małą frajdę. - No proszę, aż w końcu ci się trafiło… Sama w gabinecie, w bieliźnie, potem klęczy przed tobą i patrzy jak pies czekający na ochłap - przekrzywiła łeb w bok nie odrywając od niego spojrzenia - To sobie wyobrażałeś, czy trzepiesz do innych myśli? - wredota szła w parze z naturalnym odcieniem jej włosów. - No tak, wybacz… Ah ja kłamliwy, nie potrafię nawet wyznać prawdziwych uczuć i podziwu dla twojej wspaniałej osoby. Odpowiedział z wyraźnym sarkazmem, łapiąc się teatralnie za czoło. No tego, że zacznie zaprzeczać jego własnym myślom, to się nie spodziewał. - Najwyraźniej. Ale nie schlebiaj sobie… Reputacja sukowatej lekarki o wysokim mniemaniu nie jest najlepszą wizytówką. Ciekawiło mnie, czy naprawdę taka jest osoba, która ma ratować mi życie. Pokręcił nieco głową, krzywiąc się na jej słowa. Zawsze wydawało mu się, że to faceci mają bardziej zbereźne myśli. A tu takie zaskoczonie, szeregowej tylko jedno w głowie. - Ponownie… Gdybym szukał takich wrażeń, poszedłbym do burdelu. Mam tam ładniejsze i mniej pyskowate kobiety. - Są tanie i głupie. Na mnie cię po prostu nie stać - odpowiedziała zadziornie i po zakończeniu swojego krótkiego odpoczynku, powróciła do czyszczenia drzwi. Wciąz nie potrafiła zrozumieć toku jego logiki. Do jasnej cholery, byli w wojsku! Serio uważał, że ciche i urocze dziewczynki miały szansę na przetrwanie tego jebnika w pełni zdrowia? Naiwny albo głupi. - Nie wiedziałem, że robisz w prostytucji… Kiwnął nieznacznie głową z udawanym uznaniem. Wciąż przyglądał się, jak szoruje drzwi. Ciekawiło go niesamowicie, czy robi to po to, by mu coś udowodnić, czy dlatego, że już chciała się od niego uwolnić. Naturalnie, wolał mieć ją cały czas na widoku, więc teraz zwyczajnie stał przed wejściem do gabinetu. - Już któryś raz strzelasz sobie w kolano udowadniając jak ogromna jest przepaść między nami. A mimo to wciąż próbujesz mnie poniżyć. Do tej pory próbowałam odbijać twoje dziecinne piłeczki, ale teraz tak na poważnie… Facet, jaki jest twój problem? - spytała wrzucając brudną już ścierę do kubła z przesączoną krwią wodą i wstała na równe nogi podnosząc wiadro, aby móc wymienić wodę na czystą. Choć była niziutką kobietą, odważnie stanęła naprzeciwko niego. Widząc to, pochylił nieco głowę, by patrzeć na nią, a nie nad nią. Co w sumie tylko bardziej miało pokazać, jak niska w stosunku do niego jest. - Moje problemy ciebie gówno obchodzą. Zastanawia mnie bardziej, jaki TY masz problem. Matka ci do osiemnastki wmawiała, że jesteś pępkiem świata? Dlaczego wydaje ci się, że jesteś lepsza ode mnie, co? O ile większość wypowiedzi powiedział poważnie, z tym echem wściekłości, tak przy ostatnim zdaniu uśmiechnął się na chwilę kpiąco. Nieprzyjaźnie, prawie z pogardą. Nie miał ochoty płaszczyć się przed taką osobą, jak ona. A zastanawiało go bardzo, skąd takie ego u tej rudej pokraki. Viktoria zacisnęła pięści jak i szczękę. Patrzyła na niego z gniewem w oczach, a jej rzęsy poruszały się nerwowo wraz z ruchami powiek. Widać było jak z trudem przełyka ślinę, a potem nawet zaszkliły jej się oczy. Albo przynajmniej tak mu się wydawało. Rozwarła lekko usta chcąc już coś powiedzieć, aż w końcu nagle i zupełnie niespodziewanie zamachnęła się wiadrem i wylała na mężczyznę wszystkie pomyje brudnej wody zmieszanej z krwią, jakie się tam znalazły. - Odpierdol się, gówno o mnie wiesz, palancie! - wydarła się dość nienaturalnie jak na nią, bo zawsze zachowywała spokój i zimną krew. Pieprznęła z brzękiem pustym wiadrem o podłogę, a następnie odwróciła się chcąc wrócić do gabinetu. Najwyraźniej miała dość, a jej oczy zasnuły się mgłą. Wspomnienie o matce, która była dla niej jedyną, najważniejszą na świecie osobą, a która zmarła nagle, było dla Viki przegięciem, którego nie potrafiła zaakceptować. |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
| |