Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-08-2017, 17:25   #131
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Be strong when you are weak.
Be brave when you are scared.
Be humble when you are victorious.
Be badass. Everyday.


Cortez i Falker patrzyli na rozłożony na podłodze sprzęt, który już trzeci raz z rzędu przeglądał Blackhole.
-Chris, ty tak na serio z tym wypadem na wyspę El Kanga, znaczy… musimy akurat teraz? - zapytał z powątpiewaniem w głosie Falker.
-No – Blackhole nie bawił się w długie odpowiedzi. Plan był zatwierdzony przez Sejana już wcześniej, od kilku dni czekali na sprzyjające warunki. Po prostu Blackhole i Falker mieli inne wyobrażenie terminu „sprzyjające warunki”.
-Sorry za spóźnienie - do skalnego pomieszczenia wszedł kompletnie przemoczony Diesel i ocierając wodę z twarzy dodał – ale tak piździ wiatr i napierdala deszcz, że nawet psa bym na dwór nie wypuścił. Co robimy? I skąd ten sprzęt?
-Szykujemy się do akcji na rezydencję El Kanga. Dzięki zasobności Kazika mamy akwalungi z systemem zamkniętym i podwodne skutery z mocnymi turbinami
– gwardzista wskazał na obłe kształty, przypominające torpedy, z mocnymi uchwytami po bokach.
-Pogoda jest jaka jest – leje, wieje, ciemno i zimno. Chyba zbliża się pora monsunowa, ale mniejsza o klimat. Nikt nie będzie się spodziewał ataku. A nawet jak znajdą się jacyś nadgorliwcy, to radar ma mniejszy zasięg w taką ulewę i przy takim stanie morza – fale sięgają 5 metrów. Podlecimy Walkirią, wykonamy desant – mamy ponton o sztywnej burcie pożyczony od Ortegów, podpłyniemy do wyspy na kilometr czy dwa, potem rzucimy dryfkotwę, skok do wody i nurkujemy. Dzięki skuterom będziemy u celu w kilka minut. A teraz układ wyspy i położenie wież strażniczych – Chris skończył przegląd akwalungów i wyświetlił hologram na środku pokoju.


Walkiria leciała tak nisko, że niemal zahaczała brzuchem o najwyższe fale. Wewnątrz, na nadmuchanym już pontonie ze sztywną burtą siedzieli gwardziści ubrani w pancerze, akwalungi, z bronią i pełnym ekwipunkiem. Ciężkie plecaki energetyczne zamienili na ogniwa, które mieli poupychane w kamizelkach taktycznych. Było już niedaleko do miejsca zrzutu. Na ścianie paliła się lampa sygnalizacyjna. Gdy zmieniła kolor i padła potwierdzająca informacja od pilota, mocniej chwycili uchwyty na brzegu łodzi. Ze zgrzytem otworzyły się drzwi pojazdu. Momentalnie uderzył w nich wiatr i deszcz.
-3, 2, 1… zrzut! – Valkiria wykonała ostry zakręt, przechylając się na bok, dzięki czemu ponton wypadł z jej wnętrza i uderzył we wzburzone morze.


Fale podrzucały pontonem, deszcz siekł bezlitośnie, bryzgi słonej wody zdawały się uderzać zewsząd. Chris sprawdził koordynaty na podświetlanej busoli i odpalił silnik.
-Kierunek południe-południowy zachód. Przewidywany czas dotarcia do celu – 35 minut – zakomunikował pozostałym i zaczęli mozolną podróż pchani falami i napędzani silnikiem

-Widać wyspę i rezydencję – odezwał się Abaroa przekrzykując wiatr i fale.
-Ja rzucam dryfkotwę, Cortez aktywuj czujnik taktyczny, abyśmy mogli znaleźć ponton jak go zniesie. Falker obserwuj wyspę i połącz się z Walkirią. Daj znać, że rozpoczynamy drugą fazę operacji.
Chris rozwinął umocowany na solidnej linie worek i wyrzucił go za burtę. Wyregulował długość syntetycznego sznura, aby ponton jak i kotwa równocześnie wchodziły na i schodziły z fali, aby zminimalizować szarpnięcia kadłuba.
-Gotowi? – towarzysze potwierdzili. –Przygotować się do opuszczenia pontonu na rozkaz – Blackhole zaczął pompować swoją kamizelkę ratowniczo-wyrównującą, założył płetwy i sprawdził akwalung. Dał znak gotowości i czekał na innych. Najdłużej praca ze sprzętem zajęła Falkerowi, bo oprócz podstawowych rzeczy miał auspex. W końcu i on uniósł kciuk w górę. Niedługo potem wszyscy zsunęli się na plecy w morską toń. Natychmiast ogarnął ich spokój i cisza. Na powierzchni fale tłukły niemiłosiernie a na głębokości kilu metrów jedynymi dźwiękami były plusk wody i cichy szmer podwodnych skuterów.


Blackhole podświetlił tarczę busoli i włączył zielonkawe oznaczenia na swoim hełmie, na nadgarstkach i na kostkach. Teraz był widoczny dla towarzyszy, którzy odpalili swoje światła na kombinezonach. Ruszyli w kierunku wyspy, zasuwając na skuterach ile fabryka dała. Kilka minut później szorowali brzuchami po żwirowym dnie. Kiedy było już za płytko na nurkowanie wstali, trzymając nad czarną powierzchnią wody jedynie głowy, ramiona i karabiny. Czujnie obserwowali plażę i skraj lasu, wypatrując czerwono żółtych rozbłysków wystrzałów z broni i czerwonych wiązek lasera. Falker sprawdzał auspex.
-Czysto! Zdjąć płetwy i idziemy! Pospiesznie przeszli przez piaszczystą łachę i zniknęli w lesie, wtapiając się w absolutny mrok. Ciężka pokrywa konarów i liści nie przepuszczała nawet odrobiny światła księżyca.
-Blackhole – odezwał się Falker – pod dnem idzie jakiś zajebisty tunel.
-Pewnie do ewakuacji na wypadek jak się zrobi naprawdę źle, jak kupa uderzy w wentylator. Czyli generalnie, na takie okazje jak ta, hehe.
-No właśnie nie. Ten tunel prowadzi z lądu w kierunku rezydencji. Kończy się jakimś pomieszczeniem 100 metrów od brzegu wyspy.
-Faktycznie, podejrzane… Masz dokładną lokalizację?
-Pytasz dzika czy sra w lesie?
-Dobra, to trzeba będzie potwierdzić parę rzeczy.
– Blackhole uruchomił szyfrowane połączenie vox.
-Czarna dupa do Pałotrzepa, jak mnie słyszysz? Odbiór – wywołał pilota Walkirii.
-Czarna dupo, tu Pałotrzep, słyszę cię głośno i wyraźnie. Odbiór.
-Sprawdź następujące koordynaty i porównaj z obliczeniami i analizami jakie nasz przyjaciel wykonał aby zlokalizować skąd Megaździra nadała audycję.
-Się robi, Czarna dupo, daj mi minutę. Odbiór.



-Pałotrzep do Czarnej dupy, odbiór.
-Tu Czarna dupa, zgłaszam się. Odbiór
-Koordynaty się zgadzają. Odbiór.
-Dzięki, bez odbioru.

Megaździra nadała audycję z pomieszczenia na końcu tunelu, niedaleko rezydencji El Kanga. Jej samej na wyspie nie było. Spodziewała się pewnie brutalnego i ciężkiego ataku, może popartego uderzeniem z orbity. Jakiegoś bezmyślnego, nieplanowanego działania, aby El Kang przyszykował odwet na Inkwizycji/Jaguarach. No i się przeliczyła. Chodziło jej o skłócenie sił Sejana i Kanga.
-Wozić to my, ale nie nas, Megaździro. Ten numer ci nie przejdzie. – mruknął Blackhole.
-Może sprawdzimy co jest w tym tunelu? – zaproponował Falker.
-A co tam może być? Materiały wywiadowcze czy pułapki na nieostrożnych czy też niezapowiedzianych gości? Ja to drugie obstawiam Diesel nie był przekonany co do pomysłu Falkera. Blackhole zresztą też nie.
-Podpłyniemy tam. Zbierzemy odczyty z auspexu, może pokaże coś ciekawego. Wracamy na plażę. Szyk spirala.
Ruszyli – Falker z auspexem na szpicy, Abaroa i Blackhole nieco za nim, po bokach, Diesel zamykał stawkę pilnując tyłów. Weszli do wzburzonego morza, założyli płetwy i osunęli się w toń. Odpalili skutery i zeszli głęboko, pod termoklinę, aby zbliżyć się do miejsca, w którym kończył się tunel. Dopłynęli do dna i dali czas Falkerowi, aby zebrał jak najwięcej danych i przesłał je do procesorów umieszczonych w ich mózgach, aby mogły dokonać analizy. Nie była jednak konieczna. Gdy tylko Blackhole zobaczył zielonkawą wizualizację tego miejsca, natychmiast wiedział co oznaczają dziwne powiązane kablami beczki i leżąca na nich skrzynka. Bomba. Sądząc po rozmiarach ładunek burzący o sile przynajmniej jednej kilotony, zdolny zmieść całą wyspę z powierzchni planety. Chris wiedział wszystko co musiał. Dał znak do powrotu na ponton. Falker gestem poprosił o więcej czasu. Pływał ze swoją maszynerią, badał, skanował. W końcu dał znak, że powinni szybko oddalić się z tego miejsca.

Gdy tylko się wynurzyli koło pontonu, zdjął maskę i krzyknął: -Nasz auspex ztriggerował timer. Niedługo pierdolnie!
-Kiedy?
-Tego nie wiem. Ale lepiej się wynośmy, bo może nie być dużo czasu. Poza tym, takie timery są często podłączone do nadajników. Istvy najprawdopodobniej wiedzą, że tu węszyliśmy.



Kiedy byli już na pokładzie Walkirii, która podjęła ich na pokład za pomocą liny i wyciągarki a ponton podwiesiła pod brzuchem, Balckhole zawiadomił Sejana o sytuacji.
-Tu Blackhole. Istvy zostawiły El Kangowi niespodziankę w postaci ładunku burzącego koło rezydencji. Zegar tyka. Nie wiemy ile czasu im pozostało. Można powiedzieć El Kangowi, że Rathbone ukryła bombę i podać lokację. A potem spróbować ją zdetonować falami elektromagnetycznymi. Albo podać lokalizację i jak będziemy mieli potwierdzone info, że próbują ją rozroić, wtedy zdalnie ją wysadzić. Można też go nie informować, kupić popcorn i oglądać fajerwerki.
Co proponujesz? El Kang się nie opowiedział po żadnej ze stron. Niech wybierze jedynie słuszną, bo kto nie z nami ten przeciw nam.
-Poinformuj go o bombie. Sprzedaj to jako wiadomość uzyskaną podczas śledztwa Inkwizycji. Niech ma u nas dług do spłacenia.
-Roger that, Sejan. Bez odbioru.



Komunikator w garnizonie El Kanga odezwał się donośnym brzęczeniem.
-Tu kapral Orlando Riv...
-Tu Christopher Blaine, Inkwizycja. Z polecenia Inkwizytora, chcę mówić z dowódcą.
-Muszę sprawdzić...
-Poświadczenie certyfikatu bezpieczeństwa. Wiem. Zrobisz to za chwilę, bo nie ma czasu.
Pod rezydencją El Kanga uzbraja się bomba, nie wiem ile jeszcze czasu to zajmia, ale z pewnością mniej niż godzinę.


Blackhole poinformował dowódcę o bombie, podając szczegóły jak nakazał Sejan i zalecił szybką ewakuację.
Jak czas pokazał, w ostatniej chwili. Pół godziny po nadaniu komunikatu nastąpiła solidna eksplozja, która zniszczyła większość rezydencji. Ta jednak była już pusta. Ewakuacja została zakończona chwilę wcześniej.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 18-08-2017 o 20:50.
Azrael1022 jest offline  
Stary 15-08-2017, 22:44   #132
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


- Czemu zawdzięczam tę nieforunną wizytę? - głos Sybilli był zimny i mechaniczny, ale Durran - pod maską Logisa Prefectusa terrańsiego Administratum - doskonale wiedział jak łatwo ukryć wszelkie emocje gdy się pozbędzie Słabego Mięsa w takim stopniu jak ona czy on… i widział, że stosowała te metody. W fałszywości uśmieszku. W martwym spojrzeniu. W całkowitym bezruchu. Tak wyglądali tylko ci co zupełnie odcięli się od emocji i wiedział, że Guyet tego nie zrobiła, bo wcześniej widział ich przejawy. A skoro je posiadała i teraz nie były one nic a nic widoczne to znaczy, że je ukrywa. A jak ukrywa to znaczy, że ma co ukrywać. Strach. Och… strach był tak naturalny w tej sytuacji.

Porwana z pałacu Gubernatora.
Porwana ze swego własnego biura.
Porwana w świetle dnia.

Tak bardzo PORWANA. Z taką bezczelnością i pychą, a jednak skutecznie.
- Mówiłem ci, Guyet. Jestem Zigfrid KURWA Marrken. Badanie zagrożeń to moja specjalność i grubsze ryby ściągałem gdy mi zalazły za skórę. Ty mi zalazłaś. Wiesz może jak?
Zmrużyła oczy groźnie
- Poszłam na pełną współpracę. Dałam ci pełen dostęp do wszelkich danych jakie sobie zażyczyłeś…
- Kiedy zwerbowali cię Istvaanie? - przerwał jej nie mając zamiaru wchodzić w żadną grę.
- Oskarżasz mnie o zdradę?! - uniosła się. Sztucznie. Fałszywie. Tak pięknie widoczne to było gdy miało się kontakt z duchami maszyn żyjącymi w osnowie jej pół-bionicznego móżgu. Durran miał. Poprzez przewód MIU o którym ona nawet nie wiedziała siedząc przykuta do krzesła w pokoju przesłuchań.
- Nie muszę oskarżać. Mam dowody. Nagrania, rozmowy, nazwiska… inkwizycja już nadlatuje. Jesteś moim prezentem dla nich. Ty… albo informacje. Chcę nazwisk - warknął groźnie. Z władzą - Nazwisk. Namiarów. Numerów kont i umów.
- Przecież masz nazwiska - zakpiła nie przyznając się do niczego. Nie bezpośrednio.
- Płotki. Twoją panią zaboli ich strata ale nie wyniesie mnie na piedestały...

Durran kontynuował tę grę… już miał informacje które chciał. Wszystkie zczytane bezpośrednio z jej umysłu. Tam gdzie psykerstwo i telepatia przestają działać z powodu postępująej Nieorganicznej Perfekcji tam otwierały się też inne drogi. Arcyheretecki, ścigane i znienawidzone przez całe Mechanicum… i mimo, że już wiedział bardzo wiele… znał siły zdrajców. Chwilowe rozmieszczenie sił i najbliższe plany. Cały pion dowodzenia. Ale może dałoby się jeszcze z niej wyciągnąć coś czego się nie udało tamtymi metodami…


No i poza tym voliotory… nie usunąłem ich. Przeprogramowałem.
W tym momencie jeśli zbliżą się na trzy metry do nie-schwytanego Teslohma, Rathbone bądź kogokolwiek z ich grupy (i będą tego świadomi) to volitor się natychmiast odpala z całą swoją mocą.



 
Arvelus jest offline  
Stary 16-08-2017, 21:53   #133
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kaarel Cotant
- krótko ścięty brunet


Wulkan; główna baza



Zrobiła ten sam numer co i my. - mruknął krótko ostrzyżony brunet patrząc na oglądane wiadomości. Z tych zaś wynikało, że sucza bura postanowiła się ujawnić podszywając się pod nie swoje już piórka. Kaarel czy jak tu był znany jako Eryk Smith, siedział na skrzynce amunicji i strugał kolejną porcję patyków. Te proste zajęcie jakoś go uspakajało. Słuchał tego co mówili inni i zastanawiał się co sam mógłby zrobić by przyczynić się do pokonania wroga i zwycięstwa nad bluźnierczymi heretykami. Wyszło mu, że może spróbować z Cantano i tą blondzią pracującą dla niego. - Słuchajcie chłopaki, ja to widzę tak: zagrajmy już raz zagraną kartą póki jeszcze możemy. - zaproponował Cadiańczyk po czym rozwinął nieco bardziej ten pomysł. Uważał, że jedną z niewykorzystanych dotąd możliwości jest wykorzystanie walizki jaką udało mu się zdobyć w stolicznym klubie “Trzy Koła” jakiś czas temu. Oni sami właściwie wykorzystali już tą informację tyle, że sama w sobie niezbyt przesuwała im sprawę do przodu jeśli nie mieli kompletu danych z innych walizek. Mieli obecnie gdzieś tak chyba z połowę. Brakowało im ze 2 czy 3. Jak zauważli całkiem rozsądnie koledzy Kaarela trzeba było się liczyć z tym, że część z nich mogła już zdobyć sucza bura.

Ale właśnie częśćiowo na tym założeniu opierał się pomysł Cadiańczyka. Ostrząc patyk na kolejny boody traps doszedł do wniosku, że Rathybone musiała jakoś podać ścieżkę kontaktu tak dla Dvorcova jak i Cantano na wypadek gdyby zdobyli walizkę. A ta ścieżka choć pewnie pod lupą jakoś powinna chociaż samą teczkę zaprowadzić w końcu do heretyckiego gniazda. Poza tym właściwie nic nie tracili. No monopol na dane którego druga strona dotąd mogła nie mieć. Choć na czuja to i tak mieli w najlepszym razie stan wiedzy podobny do nich czyli jednen komplet danych z walizki sam z siebie nie przeważał szali. Rathybone nie miała tych walizek co zdobyli agenci OSS i stan tych 2-3 zaginionych też nie był taki przesądzony. Za to oni mieli szanse złapać jakichś namiar na heretyckie gniazdo. Ponieważ reszta grupy była już poprzydzielana do innych zadań Kaarel więc właściwie musiał załatwić sprawę z Cantano i jego blondzią własnym sumptem.


---



Holorozmowa



Czego chcesz? - pan Cantano jakoś nie wydawał się ucieszony widząc po drugiej stronie ekranu pewnie rozpoznawalną już sobie twarz krótko ostrzyżonego bruneta.

Zrobić interes! - brunet uśmiechnął się promiennie jakby właśnie obgadywał z nim sprzedaż rodzonej siostry do burdelu.

Nie chcę robić z tobą żadnych interesów! - huknął starszy z rozmówców o zdecydowanie bardziej latynoskim typie urody.

Naapraawdęę? To gdzie ja teraz pójde z tym? - brunet zmartwił się wręcz teatralnie poważnie kładąc sobie znaną już i pokancerowaną walizkę na kolanach przez co znalazła się w kadrze.

Masz mnie za durnia?! Chcesz mi opchnąć samo pudło albo coś co już nie wiadomo komu sprzedałeś?! - syknął rozgniewany biznesmen siadając prawie do pionu na jakimś leżaku przy basenie. Przynajmniej tak to widział Kasrkin na swoim ekranie.

Ej no spokojnie, po co te nerwy? Wuluzuj chłopie. Ot myślałem, że tam jest coś fajnego. Wiesz, jakiś ekstra koks czy nawet fajna spluwa, no majcher jakiś chociaż. A tu chuj. - Cotant czyli Erik Smith w tym świecie przybrał rozczarowany ton i równie rozczarowanie pacnął dłonią w postrzelaną przez ludzi Dvorcova walizkę. Frustracja rozmówcy działała na niego krzepiąco. Frustrował się czyli wedle filozofii Cadiańczyka znaczyło, że nadal mu zależy. Chyba. Wolałby mieć tu kogoś z chłopaków co byli bardziej obcykani w takich sprawach no ale byli zajęci czym innym a i on troszkę "poczuwał się" do dokończenia historii z tą walizką i osobami jakie obok niej się przewinęły.

Co za dureń! - fuknął sfrustrowany Latynos w swojej eleganckiej i pewnie drogiej koszuli. Eryk Smith uznał, że względem niego chyba ta przykrywka nadal działa skoro pozwala sobie na takie zachowanie do agenta OSS na służbie a nawet misji bojowej. Łagodnie więc uśmiechał się dalej z miną półidioty o niezbyt wysokich lotach. - Bierz tą walizkę i zapieprzaj tutaj do mnie gringo ale w podskokach! - Latynos wskazywał Kaarela swoim paluchem celując do niego na ekranie i mówiąc tonem jak do kogoś z o wiele niższą rangą wypadało. W przeciwieństwie jednak do niego, jego rozmówca miał dużo realniejsze spojrzenie na hierarchię i rangi jakie ich dzieliły.

Posłuchaj synu pięciocentowej kurwy która próbowała utopić swój niedorobiony płód w ścieku co jej wyszło tak samo jak założenie jednej gumy na tuzin bolcujących ją spoconych knurów w najtańszym zaułku tej zarzyganej dziury jaką nazywacie tutaj stolicą. - Eryk Smith z gładkim uśmiechem przeszedł na język który najwyraźniej tubylcom był bardziej znany i posługiwali się nim swobodnie. Wykorzystał moment gdy Latynos z niedowierzania wytrzeszczył oczy, i poruszał ustami jak wyjęta z wody ryba szukając czegokolwiek w odpowiedzi. Zupełnie jakby nie brał pod uwagę, że rozmówca też zna taki język. Kaarel żałował, że nie ma z nim Diachenki. Ten to był mistrzem takich pyskówek. Zwłaszcza jak pięść czy nóż Kaarela miał za sobą jako wsparcie. - Rozjebaliście mi aukcję i jeśli będziesz dla mnie nie miły to ciebie obarczę o to winą. Zanim zaczniesz chlapać ozorem przemyśl sprawę. Czy mam się rozłączyć i powiedzieć mojemu szefowi, że z panem Cantano nie da się dogadać? - zapytał patrząc wilczo w ekran na faceta po drugiej stronie, tam w wilii i przy basenie. Tametmu szok już wyraźnie zszedł i zaczynał już główkować w porządanym przez Kasrkina kierunku.

Twój szef? Masz szefa? - Cantano zmrużył oczy jakby doszukiwał się w nich fałszu. Dotąd jego rozmówca nic nie mówił o żadnym szefie. Ale w końcu kto nie miał jakiegoś szefa?

Mhm. Mój szef. Mój szef mnie bardzo lubi i daje mi często i gęsto wolną ręke. Tak jak teraz mi dał z tą gównianą walizką jak sie okazało, że szajs w niej jest a nie koks. No ale jak się nie dogadamy no to cóż... - rozmówca rozłożył bezradnie ręcę na boki i zrobił zbolałą minę pt. "no co ja mogę?".

To co wtedy? Nie zapominaj się z kim rozmawiasz! Ty i twój szef! - latynoski biznesmen odzyskał rezon w rozmwie i wcale nie wydawał się zachwycony kierunkiem do jakiego ona zmierzała.

Nie zapominam, prosze mi wierzyć, że nie zapominam. Nazwisko Dvorcov mówi panu coś? - były gwardzista uśmiechnął się wyrozumiale kiwając zgodnie swoją krótkoostrzyżoną głową.

Dvorcov? - Cantano zmrużył podejrzliwie oczy słysząc nazwisko swojego wroga i konkurenta. Od jakiegoś czasu na szczęście maertwego.

Aha. Dvorcov. Nie dogdał się z moim szefem. No i musiałem go odwiedzić. Z paroma kolegami. A ochrniający ostatnio Machenko Obersoldaten i ich świetnie zapowiadajacego się oficera Teofila Varrna? No też musiałem go odwiedzić niedawno. To jak panie Cantano? Dogadamy się? Ja chcę tylko kasę o jakiej mówiłem na początku. Czy kończymy rozmowę i mam powiedzieć szefowi, że się nie dogadaliśmy? - Erik Smith przybrał dobroduszny i uprzejmy wyraz twarzy patrząc na wyświetlaną na ekranie twarz latynsokiego biznesmena. Ten dla odmiany jakby zbladł i by jakoś to przykryć upił łyk ze szklanki nim odpowiedział.

No po co te nerwy? Na pewno się dogadamy. Jakie miejsce spotkania proponujesz? - Latynos przybrał dużo bardziej ugodowy ton i rozmowa od razu zrobiła się przyjeniejsza. Choć jeszcze jeden zgrzyt pojawił się gdy okazało się, że obecny właściciel walizki ma wymagania nie tyko względem ceny i czasoprzestrzeni spotkania ale także i osoby pośrednika. A dokładniej zażyczył sobie, że to ma być ta sama co blondi co już przelotnie miał okazję ją spotkać w "Trzech Kołach".


---



Przydrożny motel




To wszystko? - smukła blondynka otworzyła postrzelaną walizkę po swojej stronie hotelowego łóżka. Popatrzyła na zawartość a przy pytaniu podniosła wzrok na mężczyznę po drugiej stronie łóżka.

No prawie. - przedstawiciel drugiej strony podobnie oglądał zawartość drugiej walizki w którym była kasa i koks w takich proporcjach jak sobie wcześniej zażyczył. Koks zażyczył sobie trochę w ciemno licząc, że ich grupce w działaniach mogą się przydać czasem bardziej niż czysta czy brudna kasa.

Jeszcze coś? - zapytała kobieta zamykając pokancerowaną walizkę i unosząc brwi w zniecierpliwieniu.

Tak. Chcę jeszcze coś sprawdzić. - kiwnął głową mężczyzna też zamykając już swoją walizkę i prawie nadludzką szybkością bez ostrzeżenia kopnął ją przed siebie. Kanciasty pojemnik momentalnie przejechał przez szerokość łóżka i uderzył w stojącą po drugiej stronie kobietę. Jak zauważył Cotant miała całkiem przyzwoity refleks ale nie aż tak jak on. Uderzenie wiec zachwiało ją ale nic więcej. Tyle, że on zaatakował prawie w tej samej chwili. Przeskoczył przez szerokość łóżka i choć blondyna zdołała zasłonić się trochę ramieniem i tak oberwała a nią rzuciło do tyłu na ścianę. Zaczęła sięgać po broń jaką miała pod żakietem pod pachą ale nie miała szans zdążyć. Cadiańczyk złapał jej dłoń i wykręcił ją zmuszając ją do wypuszczenia broni. A, że napór jego ramion nie lżał zmusiło to blondynę do odwróćenia się plecami do niego. Jęknęła ale próbowała się wywinąć i trzasnąć go w twarz. Kopnęłęła go w stopę ale w jego mocnych butach tylko się skrzywił i zwiększył nacisk na jej ramię aż zajęczała naprawdę boleśnie.

Co robisz?! Przecież dostałeś kasę! Mówiłeś, że się zgadza! O co ci chodzi?! - warknęła w końcu gdzieś na pograniczu strachu i wściekłości nie mogąc pojąc jego zachowania.

O ciebie. - powiedział kontrachent prawie wesołym tonem choć uścick dalej zakleszczał kobietę przy ścianie. - Ciii. Słyszysz? - szepnął jej do ucha wskazujac głową w stronę drzwi prowadzących na korytarz. Blondynka spojrzała w ich stronę i uciszyła się próbując coś usłyszeć to o czym chyba mówił trzymający ją brunet.

Nic nie słyszę! Puść mnie! - syknęła w końcu próbując się bezskutecznie wyrwać z jego chwytu. Okazało się równie skuteczne jak i te próby sprzed paru chwil.

No właśnie. Ja też nic nie słyszę. Nikt nie biegnie ci na pomoc. A przecież jakbym był jakimś złym draniem... - smutny uśmiech pojawił się razem z ostrzem wysuniętego noża które przejechało po nagle zamarłej w bezruchu szyi kobiety. - Twój szef cię chyba poświęcił. - powiedział gdy ona przestała się szarpać a on ją wtedy wreszcie puścił.

Czego chcesz? - zapytała ponownie rozcierajac dopiero co puszczony nadgarstek. Patrzyła na niego uważnie a on prowokująco wręcz niedbale chował swój nóż do pochwy.

Oh nic wielkiego. - Eryk Smith machnął lekceważąco pustą już obecnie dłonią i uśmiechając się rozbrajająco. - Po prostu zadzwoń do mnie na wypadek gdyby twój zapominający o tobie szef też zapomniał i o mnie. My, ci o których się zapomina, powinniśmy trzymać się razem no nie? - rozłożył ramiona w pojednawczym geście a ona pokręciła głową.

Mam być twoim kapusiem? Myślisz, że jesteś taki cwany? Wiesz co Cantano robi z kapusiami? - blondyna pokręciła zdegustowana swoją blond głową i położyła dłonie na swoich biodrach by dać znać jak bardzo nie podoba jej się ten pomysł. Zagłuszacz od Durrana jeszcze był wciąż włączony więc Kaarel czuł się na tyle komfortowo w takiej sytuacji na ile mógł.

Tak wiele wymagam? Jeden ewentualny telefon. Poza tym rób swoje to co i do tej pory dla niego robiłaś. Ale chyba ten mały pokaz otworzył ci twoje śliczne oczka jakie miejsce zajmujesz w jego hierarchii? - mężczyzna wrócił za swoją stronę łóżka po drodze zgarniając walizkę z koksem i pieniędzmi. Machnął dłonią w stronę ściany na jakiej przed chwilą rozłożył blondynę. Ta przgryzła swoje umalowane, pełne wargi i spojrzała znowu w strone zamkniętych drzwi. Przez jakie nadal nikt nie wbiegał ani się nie dobijał. Co prawda nie potrzebowała teraz pomocy no ale przed chwilą ten facet z "Trzech Kół" zamiast wzdłuż mógł przejechać nożem w poprzek szyi i zamiast po naskórku mógł przejechać znacznie głębiej. A czy tak czy siak nadal byli tylko we dwoje w pokoju.

A jak nie zadzwonię? - zapytała wracając spojrzeniem do faceta po drugiej stronie łóżka. Sama schyliła się by podnieść broń jaką wcześniej wytrącił jej z dłoni. Bawiła się nią chwilę szacując swoje szanse na zabojstwo tego obcego faceta. Szybki był. Ale nie był szybszy od kuli. Nie była jednak pewna czy trafi go za pierwszym razem aż tak bardzo by go powalić. Jeśli nie...

No cóż... - Erik Smith rozłożył ramiona i westchnął smutno. Pokiwał jednak dłonią. - Sama to przemyśl. Bo mnie wychodzi, że wówczas ani twój szef ani ty nie jesteście jakoś specjalnie przydatni. Jak pan Dvorcov i jego świta. Wiesz jak skończyli prawda? - brunet popatrzył smutnym wzrokiem na długonogą blondynkę. Ta z wyrazem zastanowienia znów przygryzła wargę. Ptaszki nie tak dawno na skraju dżungli aż nadto głośno i wesoło ćwierkały jak skończył Dvorcov i jego miśki. Nie była do końca pewna czy ten tutaj miał coś wspólnego czy tylko się podszywał umnie ale jednak trochę ciężko było ryzykować własną skórę by to sprawdzić na własnym gardle.

A jak zadzwonię? - zapytała bo jak wypadało doświadczonej bizneswoman chciała znać alternatywę. Popatrzyła uważnie na twarz bruneta a ta nagle się wypogodziła.

Wtedy moja droga zostaniemy kumplami. I jak te straszne tryby mielą po planecie dojdą do twojego szefa myślę, że nikt nie będzie przy takim jazgocie zawracał sobie głowy jakąś blond kruszynką co odbryzgnie gdzieś na bok. Wtedy jak mój szef spyta mnie kto nam pomógł w sprawie tej walizki będę mógł śmiało powiedzieć, że taka jedna obrotna blondyneczka. - wskazał ją palcem dając jej znać że nadszedł czas zmian. I scenografii i głównych aktorów. Ci którzy byli dotąd statystami mieli szanse wyrwać się na role drugo a nawet pierwszoplanowe. Dvorcova który był dla miejscowych taką figurą już nie było a Cantano miał podobną pozycję na szachownicy choć w innych barwach. Przy takim trząsaniu stołem do gry jakie mieli teraz wysokie figury miały tendencje do przewracania się.

Panu Cantano coś grozi? Kto miałby go zmielić? - zapytała podejrzliwie blondynka przekrzywiając nieco głowę w geście niepewności.

A jest na tej planecie ktoś komu w tych ciekawych czasach coś nic nie grozi? No. To daj buziaka na pożegnanie i chyba czas na pożegnalny prezent. - brunet uśmiechnął się biorąc już swoją walizkę pełną hajsu i koksu. Idąc do drzwi przystanął i nadstawił policzek do pocałowania zupełnie jakby zrywali się na małżeństwo i żona miała żegnać męża przed podróżą służbową. W wyciągniętej dłoni trzymał telefon jaki dostał od Durrana. Blondyna jednak tylko prychnęła, chwyciła postrzelaną walizkę, telefon i ruszyła w stronę wyjścia.


---



Kaarel wracał do bazy zastanawiając się jakie owoce przyniesie ten siew. Blondi wydawała się obiecującym ziarnem. Wyglądała mu na jakiegoś freelancera który akuratnie pracowała dla Cantano. Deal wydawał się korzystny dla obu stron. Udało mu się sfinalizować transakcję i skontaktować się z blondi. Kim jest ta blondi do tej pory właściwie nie wiedział. Ale niewiele ryzykowali. Cantano powinien teraz uruchomić swoje kontakty prowadzące go jakoś do Rathbone. A agenci OSS dzięki swoim możliwościom powinni móc to wyśledzić. Jeszcze była w rezerwie blondi. Gdyby się skontaktowała z nim byłoby albo dodatkowe potwierdzenie albo dowód, że Cantano wydaje się, że jest cwany. Do tego swojego telefonu do jakiegoś lubiącego przygody, koks i kasę najmity blondyna właściwie robiłaby to co zwykle więc z jednej strony raczej nie powinna wpaść ale z drugiej Jaguar 3 nie byłby pewny czy poszła po rozum do głowy czy nie. Musiał jeszcze tylko po drodze przepakować i kasę i koks do własnego przygotowanego przez Durrana pojemnika by uniknąć takich przygód jakie zamierzali zaserwować drugiej stronie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-08-2017, 01:54   #134
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Mordax siedział na szczycie głazu. Nad nim rozciągało się atramentowo czarne niebo. Pod nim szalał gniewny ocean. Wysokie na kilka metrów fale raz za razem wściekle biły o wystający z dnia skalny kieł.
Były jednak niezdolne dosięgnąć klęczącego na szczycie psykera. Z potworną siłą uderzały w czarną skałę wprawiając ją w drżenie, woda pieniła się i kłębiła u podstawy. Sam szczyt sięgały jedynie drobne odpryski, niczym ślina z ust szalonego boga morskich odmętów.
W swej bezsilności, ocean wezwał swe siostry, morskie wichry, by zdmuchnęły rzucającego mu wyzwanie śmiałka. By strąciły człowieka w miażdżący uścisk fal.
Niosąc morską pianę i sól, wichry z całych sił szarpały postacią. Ta jednak nic sobie nie robiła z mokrych podmuchów, jedynie siwe kosmyki włosów zdawały się podatne na moc nieba. Targane wiatrem łopotały niczym postrzępiony sztandar, raz za razem wpadając w przeoraną zmarszczkami starą twarz.
W rękach starca poruszały się karty. Powolnie, bez pośpiechu Mordax przekładał je z ręki do ręki. Tasował, mieszał i od czasu do czasu wyciągał pojedyncza kartę z talii by się jej przyjrzeć. Niektóre odkładał natychmiast, nie zaszczyciwszy je nawet spojrzeniem. Inne zaś studiował wnikliwie, tkwiąc w bezruchu nawet kilka minut.
Zadawał wiele pytań, kluczowe były jednak trzy. I karty były niezwykle zgodne, podając za każdym razem uporczywie ten sam wynik.

El Kang... czy możemy mu ufać? Czy jest po naszej stronie? Panie, oświeć twego wiernego sługę, spraw, bym w tej ohydnej zawierusze rozpoznał twe wierne sługi...



Gdzie znajduje się Rathbone? Spraw panie, bym z łaski twej znalazł drogę do tej wstrętnej twemu obliczu suki



Zordonowi... oświeć twego pokornego sługę, czy ta abominacja jest miła twemu spojrzeniu? Czy mój imperator sprowadził go byśmy go użyli w naszej trudnej walce w twym imieniu?



***

Po powrocie do bazy, Mordax podzielił się z pozostałymi wolą imperatora, jaką w swej łaskawości raczył wyjawić.
Wpierw jednak skonsultował się z Matuzalemem pokazując mu karty. Psyker ujął psycho-aktywne elementy Imperialnego Tarota i chwilę nad nimi pomedytował.
- Sądzę, że El Kang jest wierny imperium i imperatorowi. Jest gubernatorem z jego woli. Powinniśmy zatem wzmocnić jego pozycję i wykorzystać ją do oczyszczenia tej planety. Zgodzisz się z moją interpretacją? - Zapytał Mordax bez uporu. Przedstawił teorię i teraz czekał na opinię kogoś, z kogo zdaniem się najwyraźniej liczył.
Matuzalem ogólnie potwierdził jego interpretację. Wskazał jednak na jedną kluczową sprawę, należało El Kanga wspierać, wtedy będzie wartościowym sojusznikiem. Bez wsparcia może zacząć wątpić. Z wsparciem będzie oddany sprawie.

- Jeśli chodzi o Rathbone... obawiam się, że nie potrafię poprawnie zinterpretować. Być może Rathbone się przemieszcza, może ma bazę gdzieś w wodzie... - Mordax rozłożył ręce a na jego pobrużdżonej wiekiem twarzy pojawił się smutek.
- Kraken oznacza, że wróg ma wiele macek i ucięcie jednej niewiele zmieni. Musimy uderzyć w samo serce przeciwnika, w sam jego łeb - witalną część po której utracie już się nie podniesie. - odparł Matuzalem
Mordax się nieco zasępił. Na to nie wpadł. Co gorsza, oznaczało to, że kręcą się w kółko bawiąc z innymi frakcjami. Nie zbliżało ich to nadal do ich głównego celu.
- Ale spokojnie. Ta chwila się zbliża wielkimi krokami. - dodał po chwili astropata.

- Zordon... myślę, że jest niewykształcony. Jak dziecko. Możemy go ukształtować i wykorzystać. Co myślisz?
Tu Matuzalem zastanowił się dłuższą chwilę. Niestety jego twarz przybrała dużo bardziej surowy wyraz niż kiedy interpretował pozostałe karty.
- Ta karta to Hedonista... tu sytuacja jest inna. Kartę odniósłbym do nas samych. Przekraczamy w polowaniu na Rathbone kolejne granice. Jedną z nich było zaakceptowanie pomocy Zordona. Problem nie leży w nim, a w nas. Może się okazać, że przejdziemy całkowicie na doktrynę "cel uświęca środki" przez co zatracimy się w korupcji. Pytanie tutaj powinno brzmieć... czy możemy ufać sami sobie? Nie odpędzimy Hedonisty póki nie zaczniemy panować nas swoimi czynami… póki nie zaczniemy zadawać sobie pytań odnośnie tego czy nasze metody… są słuszne.





***

Gdzieś w dżungli, ufortyfikowany obóz FAP-F

Obóz skryty był w środku dżungli. Nad barakami rozwinięto siatki maskujące, dookoła rozpięto wysoki na 5m płot z drutu kolczastego. W równomiernych odstępach nad płotem górowały wieżyczki z gniazdami ciężkich stubberów.
Jednak dla kogoś, kto potrafi siłą woli zmuszać innych by robili rzeczy, których nigdy by sami nie zrobili, odnalezienie go nie było szczególnym wyzwaniem. Wiedział gdzie wróg jest aktywny. Odnalazł jeden patrol, potem drugi.
Obecnie siedział, niczym złowrogi ptak na dachu wieży komunikacyjnej w samym centrum obozu. Między jego palcami raz to pojawiał się, raz to znikał mały przedmiot.
Większość pracy już wykonał. Niczym niewidzialny upiór przechadzał się pomiędzy barakami i magazynami. Odwiedzał hangary z ciężkimi pojazdami i był w sztabie dowodzenia. Czasem zmuszał wolą ludzi by się usunęli z drogi, bądź by spojrzeli w inną stronę. Delikatny wręcz nacisk, niewiele więcej niż sugestia działania.
Do samego bunkra dowodzenia wszedł podążając za przejętym wcześniej oficerem. Nikt nie spostrzegł nim było za późno. Główno dowodzący i kilku jego oficerów leżało nieprzytomnych i spętanych. A nowy kod dostępowy znał tylko Mordax.
Teraz czekał na podejście sojuszniczego oddziału. Przyglądał się timerowi. Gdy urządzenie wskazało odpowiednią godzinę, nacisnął pierwszy przycisk na pilocie. Obozem wstrząsnęły pierwsze wybuchy. Obóz przypominał polanę, na której nagle wykwitło wiele żółto czerwonych pąków.
Natychmiast skierował swój umysł ku najbliższym wieżyczką strażniczym. Ciężkie stubbery otworzyły ogień do sojuszniczych jednostek.
Mordax nie czekając rzucił się w dół wierzy, lądując ciężko natychmiast pobiegł dalej. Był dużo szybszy niż nawet w swych młodych latach. Nadal niewidzialny kierował się do umocnionych punktów by zawładnąć drużynami, by wprowadzić jak największy zamęt.
Nacisnął kolejny przycisk, obozem wstrząsnęły następne eksplozje. Nocną ciszę rozrywały odgłosy walki, dudnienie ciężkiej broni, krzyki rannych i umierających. Panował coraz większy zamęt.
Od południa wkraczały sojusznicze jednostki El Kanga.
Wystarczy. Pomyślał Mordax i skierował się ku bunkrowi dowodzenia.
Nie zaszedł daleko. Przeklął soczyście, gdy stojący przed nim hangar zawalił się, a z pod gruzu wyłonił się stalowy kolos. Baneblade miażdżył pod swymi gąsienicami resztki muru i jechał prosto na niego. Nie nie widział go... gdyby tak było, byłby już martwy. Technologia i psionika dobrze go kryły. Baneblade kierował się ku siłą El Kanga. Mordax obiecał im łatwe zwycięstwo, ten Baneblade mógł uczynić go kłamcą.
Mordax zbiegł trochę na bok, wskakując na gruzowisko, by z niego wskoczyć na tył stalowego bydlaka. Liczne działka rozpoczęły już ostrzał. Mordax wylądował na tylnej części pojazdu. Nagle Baneblade wstrząsnęło. To główne działo odpaliło. Mordax prawie spadł, chwycił się w ostatnim momencie.
Podbiegł do włazu. Oczywiście był zamknięty. Nie było czasu by go spróbować otworzyć, zresztą, nie był w tym taki dobry.
Zaczerpnął pełną piersią z osnowy. Z jego dłoni wystrzelił promień czystej energii, uderzając w pancerz z siłą małego słońca. Właz rozgrzał się i począł topić. Lecz nie dość szybko. Jedno działko odwróciło się i skierowało w psykera strugę ciężkich pocisków. Mordax uniósł jedno ramie, osłaniając się przytwierdzonym doń tarczą. Mimo to pociski szarpnęły nim do tyłu, odrzucając od włazu. Kolejna wieżyczka kierowała się w jego stronę. Mordax znów przywołał moc, tworząc dookoła siebie i włazu lśniącą barierę. Ostrzał zelżał. Jedynie niektóre pociski przebijały osłonę by rozbić się na pancerzu psykera.
Bariera nie mogła wytrzymać długo, ale nie musiała. Mordax rzucił się do przodu, wskakując przez wypaloną dziurę w głąb stalowego potwora.
Spalił pierwszych żołnierzy na jakich natrafił. Zrobił to bardziej intuicyjnie niż rozmyślnie. Kolejnym kazał wybić siebie nawzajem. Pozostawił jedynie kilku... za mało by Baneblade był w pełni sprawny, lecz wystarczająco by utrzymać go na kursie. Poprzez Vox powiadomił siły El Kanga o zdobyczy.
Niestety, wyjęło go to na jakiś czas z walki. Musiał nieustannie manifestować moc, by trzymać żołdaków pod kontrolą. Gdy zmniejszył moc... nie czerpiąc już tyle z osnowy, dwóch się mu wymknęło, musiał ich zabić... został z trzema, tak żałośnie mało...
Po przekazaniu Baneblade, znów ruszył w bitewną zawieruchę. Kolejne eksplozje rozkwitły, gdy Mordax przyzywał ognie eksplodujące białym światłem niczym małe słońca. Pozostając niewidzialnym był nieuchwytnym celem dla wrogów.

Gdy wzeszło słońce, El Kang mógł ogłosić wielkie zwycięstwo.
 

Ostatnio edytowane przez Ehran : 19-08-2017 o 12:16.
Ehran jest offline  
Stary 19-08-2017, 17:40   #135
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Sytuacja się komplikowała. Głównie z powodu wielu niesprzyjających ich sprawie wydarzeń jakie miały miejsce… Ujawnienie się byłem inkwizytorki, atak na gubernatora, przejście masy ludności na stronę heretyczki.
No i brak odpowiedzi od Pax Behemoth pomimo wysłania komunikatu astropatycznego parę tygodni wcześniej.
Sytuacja się komplikowała.

Trzeba było działać, zanim nie będzie wiadomo gdzie jest góra, a gdzie dół.
Albo co gorsza… gdzie przyjaciel, a gdzie wróg.

………...

Matuzalem przywitał zgromadzonych Arbites skinieniem głowy. Karny szereg zakutych w karapaksy stróżów Lex Imperialis robił wrażenie. Rośli ludzie, w jednakowych mundurach i pancerzach wydawali się twardzi jak litera imperialnego prawa i równie nieubłagani. Dodatkowo na końcu dwudziesto-osobowego sznurka stało dwóch specjalsów, tropiciel z dwoma cyber-mastiffami oraz moritar. Wszyscy mieli przy sobie buławy i strzelby słusznego kalibru oraz kilka innych egzemplarzy uzbrojenia przeznaczonego wyłącznie dla Arbites.
- Dzisiaj Imperator stawia przed nami wyjątkowe zadanie. - rzekł Matuzalem - Jak zapewne wam już powiedziano weźmiemy udział w rozprawie z nowo sformowanym kartelem narkotykowym. Może się wydawać inaczej będzie to wymierny cios w heretyków, którzy wywołali otwartą wojnę domową na Farcast. Według posiadanych przez nas informacji kartel ten służy do finansowania wojsk heretyckiego elementu oraz stanowi centrum jednej z heretyckich siatek informacyjnych. Naszym celem jest anihilacja siły żywej. Jedynymi obiektami, które przy wystąpieniu sposobności należy pochwycić to przywódcy kartelu. Czy ktoś ma jakieś pytania?! Nie? Doskonale. Pamiętajcie - Imperator chroni!



Świtało. Gwiazda Farcast powoli wznosiła się nad horyzont oświelając bielejącą willę na jednym z płaskowyży Paramos de Vaquero. Posiadłość wyglądała podobnie jak każda inna należąca do bogacza, który może sobie na wiele pozwolić. Jednak nie wyglądała podejrzanie… przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nikt nie widział, że okoliczne lasy pełne są ziemianek i zakamuflowanych baraków w których niewolnicy i jeńcy pracowali ile sił nad produkcją tanich narkotyków z lokalnych roślin. Wszystko było transportowane podziemnymi tunelami do jaskiń po willą. Trochę za dużo na grupę zadaniową Adeptus Arbites. Jednak Matuzalem nie miał zamiar przebierać w środkach. Z tego co się dowiedział posiadłości bronili ostatni z Caballeros. “Gang najemników” warto było dorżnąc do końca, zbyt dużo problemów sprawiali. Dlatego Przesłuchujący skorzystał z uprzejmości El Kanga i zwerbował do akcji jeszcze kilka oddziałów MP-Fu. Kiedy wskazówka chrono wskazała odpowiednią godzinę w dżungli rozległy się strzały. Całe serie. Żołnierze otoczyli teren i drużynami zmierzając w kierunku posiadłości eliminowali wszystkich których spotkali na swojej drodze. Szybko pojawiły się także wybuchy ostrzału moździerzowego. W całym tym chaosie trudno było zwrócić uwagę na dwa mknące tuż nad linią drzew latacze, które wylądowały na płaskowyżu i wypuściły ze swojego wnętrza Adeptus Arbites. Ci pomknęli w kierunku posiadłości przez gęstwinę eliminując czujki, strażników i omijając pułapki przy pomocy auspexów. Przekraczając ostatnie z ogrodzeń wzięli do rąk strzelby bojowe i symultanicznie przeładowali je, tak że po budynku poniósł się szczęk ładowanych do luf pocisków. Siedzący w środku żołnierze i zarządcy kartelu poczuli na karkach chłodny pot.




Matuzalem był zadowolony. Akcja przebiegła wzorowo i z pełnym sukcesem. Przeglądał rozłożone na biurku perganimy i data-slates. Ktoś zdołał zablokować cogitator hasłem, ale i z tym sobie poradził po dłuższej chwili. Gdzieś jeszcze z oddali dochodziły pojedyncze strzały i serie. Astropata-asasyn miał tylko nadzieję, że szeregowi żołnierze nie zechcą skorzystać z sypiącego się tu i ówdzie towaru. Arbites mogą być wielce niezadowoleni z takiego obrotu spraw, a po szturmie Matuzalem wiedział już, że z tymi tutaj lepiej nie zadzierać, bez odpowiedniego przygotowania.

Pierwszy z dwóch celów został zdjęty. Kartel Istvaanian przestał istnieć, a pojedyncze placówki długo nie pociągną, kiedy konkurencja zajmie się ich przejmowaniem.

Przed nim był teraz cel drugi. Dużo groźniejszy i najprawdopodobniej dużo lepiej zorganizowany.

***

Według doniesień Pana Kazika Amarantowy Syndykat operował z szeregu placówek rozsianych po Paramos de Vaquero i dżungli. Kasballice udało się wyśledzić główną bazę Syndyków w tunelach pod mieściną zrujnowaną w trakcie jednej z niedawnych wojen.
Po dłuższych przemyśleniach Matuzalem postanowił dokonać szeregu ataków na poszczególne placówki. Familie Ortega i Rodrigez miały się zająć placówkami znajdującymi się w dżungli, a Carabinierii w Paramos de Vaquero. Samych operatorów Syndykatu nie było wielu, jednak mieli ze sobą różnego rodzaju mendy, które mogły stanowić efektywne mięso armatnie. Do oczyszczenia głównej placówki Matuzalem dobrał dwie drużyny MP-Fu i sprawdzony oddział Adeptus Arbites. Co prawda Amarantianie nie stanowili bezpośredniego zagrożenia dla Farcast i dla El Kanga, jednak istniała możliwość, że w ich siedzibie Matuzalem zdoła na trafić na kolejną część kodu, którego poszukiwali. Ponadto wraz z wyeliminowaniem konkurencji Pan Kazik mógłby się skupić na potajemnym wsparciu walk z Rathbone i jej armią.

Organizacja potrzebnych sił i zaplanowanie całej akcji zajęła kilka dni. Ponadto trzeba było wszystko dograć w taki sposób, aby ani narkotykowi bossowie, ani prorządowi nie dowiedzieli o sobie nawzajem.



Ze stoickim spokojem Matuzalem przyjmował zgłoszenia o wyprowadzeniu ataków na kolejne placówki wroga. Najważniejsze w tym ruchu było to, aby wykończyć jak najwięcej agentów wroga, by nie byli w stanie przyjść z pomocą swoim dowódcom. Ponadto zwiększało szansę na całkowitą eliminację Amaranthian z farcastiańskiego równania. W końcu kiedy ostatnia z grup zameldowała się, Matuzalem skinął głową kierowcy arbitesowego Rhino. Właz otworzył się i grupa zadaniowa wysypała się z transportowca. Druga maszyna wypuściła drugą połowę grupy. Astropata nadał jeszcze jeden sygnał. Teraz do akcji mieli wkroczyć Carabinierii i zaatakować naziemną część bazy w ramach odwrócenia uwagi. Tymczasem Matuzalem wraz z Arbites mieli przedostać się tunelem ewakuacyjnym do wnętrza kompleksu. Miał nadzieję, że rozdzielając siły obrońców na dwa fronty Astropata zdoła zapewnić im zwycięstwo… na tyle szybkie, aby zdążył zdobyć wszelkie informacje jakie tylko by mógł z cogitatorów czy dokumentów znalezionych w środku.
 
Stalowy jest offline  
Stary 20-08-2017, 12:52   #136
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Trochę zajęło przygotowanie Annabelli Lii Waldcroft do operacji przesłuchania. Wyjęcie jej kill-switcha, oraz pozbawienie jej implantów było w rękach Durrana. Jethro Sejan w tym czasie bacznie obserwował więźnia, jej zachowania i gestykulację. Chciał ją pierw poznać, nim się za nią zabierze. W końcu nadszedł ten dzień. Związana łańcuchami heretyczka, wisiała bezwiednie pod opieką doświadczonych gwardzistów, którzy mieli z nią nie rozmawiać ani na nią nie patrzeć. Specjalnie wybrani. Tacy, dla których wdzięki kobiety niewiele znaczyły.

Jethro Sejan wszedł w towarzystwie Matuzalema, dając znać strażnikom, że mogą opuścić posterunek. Sam Inkwizytor niósł ze sobą walizkę, której zawartość nawet dla jego podkomendnego pozostawała zagadką. No chyba że, ten przeczytał mu w myślach co wziął ze sobą ale na to Sejan nie miał wpływu.

Sama cela była dość przestronna, i poza stołem, rozpalonym piecem nie było w niej nic wartego uwagi. Nie było nawet kamer, które miałyby szansę zarejestrować całe przesłuchanie. A na tym Sejanowi dość mocno zależało, tym bardziej że gdy zdobędzie informacje od niej, miał co do niej własne plany.

Początkowo nie zwracał uwagi na więźnia, tylko podszedł do paleniska, by sprawdzić czy ogień wystarczająco rozgrzewa piec. Pogrzebaczem przejechał po węglach, a gdy zobaczył, że żelazo jest rozgrzane do czerwoności uśmiechnął się tylko.

- Jak podoba ci się nasz kurort moja droga? - zapytał zaczepnie, nie licząc na zbyt dużą wylewność.

Co ciekawe, przez ten czas kobieta... spała, drzemała, bądź medytowała. Dopiero słowa Sejana sprawiły, że ciężko i powoli westchnęła, rozciągnęła mięśnie (na tyle, na ile mogła, będąc zawieszona na łańcuchach) i spojrzała na Inkwizytora z mieszaniną gniewu oraz pogardy. Ani krzty strachu. A przynajmniej jeszcze.

- Wnioskuję o zamianę pokoju. - odparła równie zaczepnym tonem - Nie za to zapłaciłam.

- Jeszcze nie zapłaciłaś ale właśnie przybył poborca podatkowy by odebrać należną mu zapłatę - odparł krótko - Zdradziłaś Imperium i Boga-Imperatora, czas byś wyznała swoje grzechy córko. Gdzie jest Rathbone? - zapytał wprost.

- Nie wiem. Nie pytałam. - spróbowała wzruszyć ramionami - Siedziałam tylko w pałacu.

- Jakie są jej plany? - padło kolejne pytanie, a wzrok Sejana skierował się ku Matuzalemowi

- Chce odnaleźć Mechanizm Hyades i zabić was wszystkich. - odparła równie lekkim tonem, co wcześniej. Natomiast w umyśle Sejana pojawił się głos Matuzalema.

+ Skłamała przy pytaniu o to gdzie jest Rathbone.+ jego ton zabrzmiał, jakby to było oczywiste.

Sejan przyjął ze spokojem to co mówiła Waldcroft, a informacje przekazane telepatycznie przez Matuzalema zdawały się go wcale nie ruszać. Przecież to było oczywiste, że heretyczka nie pójdzie od tak na współpracę. Tortury wydawały się być pewnym elementem w tej grze. Bez słowa podszedł do pieca, i zaczął bawić się pogrzebaczem. Przyglądał mu się z zafascynowaniem na rozżarzoną do czerwoności końcówkę.
- Spytam raz jeszcze grzecznie Lady Waldcroft. Gdzie jest Rathbone? - jego głos był całkowicie obojętny, wyzbyty z jakichkolwiek emocji -Czy sądzisz, że kobiecie wysokiego rodu, córce Rodu Waldcroft, której korzenie sięgają arystokratycznej rodziny ze Scintilli wypada skończyć jako ochłap mięsa, wystawiony na pośmiewisko całej planety? Ból, wstyd i upokorzenie. Czy jest sens to przechodzić? W imię czego? Lojalności, zemsty a może tego, że Rathbone przekreśliła cię i zostawiła na naszą pastwę. Tak więc ponawiam pytanie po raz drugi, gdzie jest Olianthe Rathbone?

- Tam, gdzie wasza wyobraźnia nie sięga. - łypnęła na Matuzalema - Psionik wam nie pomoże. Tortury też. Marnujesz mój i swój czas, Inkwizytorze.

+ Ma zapory ortopraksyjne w umyśle. I szkolenie przeciwpsioniczne. Będzie trudna. Użyjmy zestawu Excruciator. Musimy podejść do niej na spokojnie i zachwiać nią. Jest pewna siebie. Wierzy w swoje umiejętności i szkolenie. Błąd. Tylko wiara w Imperatora się liczy..+

Wypowiedział na głos tylko jedno słowo. Cicho i spokojnie.

- Zabawne.

-Ciekawe jak poradzi sobie oślepiona, nie mogąca chodzić szlachcianka w dzielnicy slumsów. Wiesz to przykre tak skończyć. Niech Imperator nad Tobą czuwa - rzekł na głos ale czy to było do więźniarki czy Matuzalema ciężko było stwierdzić.

Jethro podniósł z ziemi walizkę, kładąc ją na stole. Otworzył ją tak, by więzień nie widział jej zawartości. Zestaw Excruciator powinien otworzyć jej usta. Powoli wyjął go a także dwa małe zawiniątka, które odkrył. Na początek rozłożył zestaw odpowiednich noży, skalpeli i innych przyrządów służących do torturowania. W drugim zawiniątku trzymał odpowiednie środki odurzające, psychotropowe oraz zmniejszające odporność przy przesłuchaniu.

Annabelle Lia nie odpowiedziała. Nie dała po sobie żadnych znaków. Matuzalem był jednak w stanie wykryć krótki, szybko zduszony wybuch strachu płytko w jej myślach. Doskonale go jednak opanowała, wycofując się w odmienny stan świadomości, auto-recytując w umyśle litanie ortopraksyjne. Dodatkowo obudowała się pancerzem pogardy wymierzonym w oprawców. Do tego dochodziła bionika ochronna w typie Stróżów Bólu. Jej złamanie miało być nad wyraz ciężkie.

Wszyscy zgromadzeni wiedzieli, że przesłuchanie będzie długie, męczące i trudne. Ostatnia z Rodu Waldcroft była twardym orzechem do zgryzienia. Trzeba było sięgnąć po nadzwyczajne środki.

Sejan zaczął przygotowania więźnia. Na początek podał jej Explication Serum oraz narkotyk zwany Phetamote. Nim “leki” zaczęły działać, usadowił ją wygodnie na specjalnym krześle, i podłączył jej nerwy do specjalnego urządzenia. Dzięki nim, odzyskała czucie w dolnej partii ciała, więc jej zdziwienie było niemałe. A o to chodziło Inkwizytorowi. Milczał podczas całego tego “zabiegu”. Nie chciała po dobroci, tak więc nadszedł czas na siłowe rozwiązanie. Excruciator wyglądał jak maska, którą nakłada się na twarz. Waldcroft początkowo szarpała się, ale trzy potężne ciosy pięścią uzmysłowiły jej, że opór nic tu nie da. Maleńkie igiełki wbiły się w jej twarz, a Sejan zaczął dostrajać urządzenie do jej fal mózgowych. Dzięki data slate mógł manipulować bólem, jaki zadawał przesłuchiwanej. Tak samo jak i małym urządzeniem, które zostało wmontowane w krzesło. Pierwsza poszła fala napięcia elektrycznego, którym poraził cały jej układ nerwowy. Od pasa w górę i w dół. Fala szła idealnie od miejsca, gdzie straciła czucie wcześniej. To nie miało złamać od razu przesłuchiwanej ale lekko wstrząsnąć. Excruciator zaczął działać. Kolejne igły, tym razem dłuższe ale i cieńsze zaczęły rozczepiać jej skórę i wchodzić pod nią. Nie było to przyjemne uczucie, tym bardziej, że w pewnym momencie Sejan wyłączył urządzenie dające jej czucie w nogach. Taki mały efekt psychologiczny, by szok, strach zawładnął jej ciałem. Skinieniem głowy dał znak Matuzalemowi, że czas na niego.

Kiedy Inkwizytor rozpoczynał tortury Matuzalem stanął za ofiarą i zdjął ostrożnie maskę. Pan Kazik dostarczył Sandstone’a w postaci pasty do wcierania w dziąsła, która potrzebowała chwili, aby zadziałać. Zaaplikował sobie jedną dawkę specyfiku i skupił zmysły na kobiecie.

To co zauważył Matuzalem dawno temu podczas nauk w Inkwizytorium to było to, że najskuteczniejsze były przesłuchania kompleksowe i wielotorowe. Zadawanie pytań to był jeden tor. Zadawanie bólu było kolejnym. Podobnie psychologiczne gierki potrzebne do podkopania postawy przesłuchiwanego. Trójtorowe przesłuchanie zwykle dało się przetrwać po odpowiednim treningu i warunkowaniu. Poza tym świadomość co potrafi współczesna medycyna dawała sporą nadzieję na dalsze życie bez kalectwa.
Dla zwiększenia skuteczności zabiegów można było dodać środki farmakologiczne, które sprawiały że przesłuchiwany musiał walczyć także ze swoim ciałem, które samo prosiło się o poddanie.
Ale oczywiście była jeszcze jedna ścieżka, która była zwykle niedostępna w warunkach polowych. Usługi telepaty. To dodawało całkiem nowy tor, całkiem nowy wymiar przesłuchania.
Na nieszczęście ostatniej z rodu Waldcroftów Inkwizytor Sejan i jego Przesłuchujący postarali się, aby każdy wymiar przesłuchania został wykorzystany podczas tego konkretnego seansu.

Mózg psykera poczuł przypływ energii i niezrozumiałych sił. Środek zaczął działać. Starzec wciągnął nosem powietrze, wypuścił je ustami. Poruszył brwiami. Po czym jego twarz przybrała wyraz głębokiego skupienia.

Zwrócił oblicze w kierunku kobiety i zarzucił łączem telepatycznym. Od razu natrafił na powtarzany bezustannie ortoproksyjny kantyk. Miał zamiar zmiękczyć Annabell. Kantyk był majstersztykiem sztuki hipnozy. Sama podświadomość go w kółko odtwarzała, ale był jeden haczyk.
Mózg uwielbia wzorce. Wzorce i nawyki pozwalają odciążyć umysł, bo są wykonywane nieświadomie, nie pochłaniając mocy obliczeniowej mózgu. W momencie, kiedy ktoś zaburza wzorzec, aby go przywrócić trzeba się na tym skupić… i na tym polegała sztuczka. Trzeba było zmusić przesłuchiwanego, aby zaczął myśleć o kantyku. Gdy musiał się na nim skupić, ból i chemia robiły swoje jeszcze bardziej zaburzając myśli.
Dlatego Matuzalem sam zaczął recytować kantyk, wplótł się w jego rytm. Nachylił się ku kobiecie i szeptem zaczął recytować słowa. Jednak zaburzał ich rytm, przekręcał słowa. Czekał na pojedynczą myśl - stwierdzenie, że jego melodia jest fałszywa i powinna być inna. To była furtka do głębszych pokładów umysłu. Gdy przekroczyłby ją, mógł dalej użyć potężniejszych technik telepatycznych, aby wyczytać z przesłuchiwanej praktycznie… wszystko.

+++

Przesłuchanie Annabelle Lii Waldcroft było jednym z najbardziej wyczerpujących, najtrudniejszych i chyba najowocniejszych w dotychczasowej karierze duetu Sejan-Matuzalem. Rozpoczął je Sejan, ubierając zestaw Excruciator, podpinając kobietę do kabla wysyłającego impulsy imitujące posiadanie sprawnych nóg oraz aplikując jej pierwsze serum prawdy za pomocą prostego iniektora. Wkrótce zabrał się do pracy, kiedy tylko zauważył, że ciało zabójczyni przegrało walkę z serum (ciężko było tego nie zauważyć - zwymiotowała wodnistą cieczą na całą siebie plus podłogę). Rozpoczął robotę Excruciatorem, wspomagając się manipulacją jej czucia w nogach. Niestety, kombinacja ortopraksji i bionicznego stróża przed bólem skutecznie niwelowały jego wyczyny… przynajmniej do momentu, kiedy zaaplikował jej dawkę Phetamote. To, w połączeniu z wprawną manipulacją impulsami nerwowymi ogłupiło jej bionikę na tyle, by ją wreszcie wyłączyć bądź obejść. Zaczęła czuć ból. Niemożebny ból. Do jej uszu zaś dochodziły wciąż powtarzane pytania z ust Sejana, jak mantra.

Matuzalem w tym czasie wtarł w dziąsła pastę z piaskowego kamienia. Szybko poczuł przypływ energii, a jego umysł stwardniał od nagłej siły woli, zdeterminowania i żądzy zwycięstwa. Nie miał zamiaru dać się pokonać tej suce bez walki. Nie, nie było mowy o byciu pokonanym w ogóle! To ona miała zostać złamana. Z takim nastawieniem ruszył do działania, dokonując inwazji jej umysłu za pomocą telepatii. Sprytny fortel, który zastosował, osłabił - acz nie zneutralizował - działanie ortopraksyjnych engramów. Wkrótce, sam zaczął uderzać. Podsuwać jej sugestie, próby hipnozy, dzięki którym bezwiednie odpowiedziałaby na pytania Sejana bądź ujawniła je w swoim umyśle.

To był długi wieczór. Długa noc. W pewnym momencie narkotyki przestały działać, babsztyl odzyskiwał rezon. Wtedy nadeszła druga tura - dawka “Prawdy Objawionej” dla niej i blant białej próżni dla Matuzalema. Ich ciała jakoś zniosły kolejną nawałnicę chemikaliów, a na efekty umysłowe nie trzeba było czekać zbyt długo.

Koniec końców, o mały włos Waldcroft się nie wymknęła. Prawie wyzionęła ducha. Najpewniej miał to być ostatni, “trenowany” impuls tuż przed złamaniem. I byłaby martwa, gdyby nie trzeźwość umysłów przesłuchujących, osiągnięta tylko dzięki ich bionicznemu wspomaganiu - wewnętrznym bateriom i suplementom Vitae, dającym im wystarczającego kopa do załatwienia sprawy. Koniec końców Waldcroft przetrwała, jej zabezpieczenia złamane, jej sekrety… sekrety Olianthe Rathbone wydarte. W połączeniu z przesłuchaniem Sybilli Guyet agenci Operacji Starscream mieli wszystko co potrzebne, by uderzyć w serca swych wrogów. Zgnieść farcastańskich zdrajców i dorwać Istvanian.

Kiedy udali się na spoczynek, po głowach kołatała im się lokalizacja kryjówki Rathbone. Płaskowyż typu mesa, w środkowych kręgach Kwarantanny - jednego z mniejszych subkontynentów Farcast na północnym wschodzie. Było to miejsce inwazji Orków, poczynionej jakiś czas temu i z trudem odpartej przez Farcastańczyków oraz Imperialistów. Od tamtej pory rokrocznie FAS-F przeprowadzało bombardowanie orbitalne rejonu, zaś FAP-F czystkę naziemną, ażeby xeno-sporysze nie miały szans przekształcić się w infestację Dzikich Orków.

Tam, w sercu dawnego zniszczenia, pożogi i wyjałowienia, na kowadle i koronie siły oręża tej planety Rathbone uwiła sobie gniazdo. Miały tam być wszystkie pozostałe istvaniańskie siły. Mieli nawet dokładną mapę kompleksu. Mogli zaplanować cały szturm.

Szybkie uderzenie jednak nie wchodziło w rachubę. Przeciwnik miał kontrolę orbitalno-powietrzną oraz znaczące siły militarne upozycjonowane między terenami lojalistów a Kwarantanną. Trzeba było jak najszybciej i jak najpełniej odzyskać kontrolę przynajmniej nad tym pierwszym - inaczej przelot Valkyrie bądź promem oznaczał samobójstwo.

+++

Pierwsza część zadania została wykonana. Ledwo co aby zawiedli, na szczęście Matuzalem znał się na rzeczy, i Walcroft zaczęła śpiewać. Powiedziała więcej niż się spodziewali. Powiedziała wszystko, i teraz kolejny ruch należał do nich. Matuzalem miał skontaktować się z Pax Behemot, i nakazać mu powrót. To miało zająć trochę czasu, ale to była ich jedyna siła ognia jeśli chodziło o obszar orbitalno-powietrzny. Pozostał jeszcze blef, ale na to przyjdzie pora.

Trzeba było przyznać Rathborne, że miała jaja wybierając taki obszar za swoją główną kryjówkę. Faktycznie, nikomu nie przyszłoby do głowy by tam jej szukać.

Został mu jeszcze jeden ruch w tej rozgrywce, nim przystąpią do dalszych działań, ale teraz jego głowę zaprzątała Walcroft. Podziękował Matuzalemowi za pomoc i sam udał się do jej celi. Więźniarka leżała na ziemi, związana łańcuchami choć jej stan z pewnością nie pozwoliłby jej uciec. Twarz kobiety wyglądała teraz na kilkanaście lat starszą, zmarszczki, poszarzała skóra i oczy praktycznie bez chęci do życia - to zostało jedynie z dumnej przedstawicielki szlacheckiego domu Walcroft. Gdy drzwi otworzyły się, i heretyczka zobaczyła wchodzącego Inkwizytora splunęła resztą sił i z szyderczą drwiną w głosie zapytała:
-Przyszedłeś napawać się swoim zwycięstwem Inkwizytorze?

Sejan odsunął krzesło od stołu, tak by usiąść na nim opierając swe ręce o oparcie siedziska. Przypatrywał się przez chwilę kobiecie, i wszystkie zamiary jakie miał wobec niej przestały mieć znaczenie. Pokręcił głową i podszedł do leżącej na ziemi Annabell. Uklęknął przy niej, i złapał ją mocno za włosy by ją podnieść do góry. Dotknął palcem drugiej ręki jej ust a w jego oczach można było dostrzec współczucie.
-Nie droga Annabelle. Byłaś godnym przeciwnikiem lecz rozgrywka między nami została zakończona. Umrzesz, bo tak mówi prawo. Bo to czeka tych wszystkich, którzy zdradzą Boga-Imperatora. Ja jestem jego słowem, oczami i oddechem. Ja jestem tym, który Cię osądził według twych występków. To koniec, a przyszedłem Ci podziękować. Byłaś godnym przeciwnikiem, i dlatego umrzesz tak jak przystało na heretyka. Szkoda, że nie stanęłaś po naszej stronie. - puścił ją nagle, tak że uderzyła głową o twardą posadzkę.

Sejan skierował się ku wyjścia, nie spoglądając już na przerażoną Annabelle Lia Waldcroft. Choć w jej oczach znów powrócił zwierzęcy wyraz, a usta jej mocno zacisnęły się z nienawiści to z jednego jej oka poleciała łza. Sama nie wiedziała czemu, ale miała przeczucie, że jej śmierć będzie długa i bolesna. Widmo końca ścisnęło jej serce, bo mimo wszystko chciała żyć. Jak każdy człowiek. Instynkt pierwotny odezwał się szybko, i strach ogarnął jej serce. Drzwi się zamknęły pozostawiając więźnia samemu sobie.

+++

Nadszedł czas na wielki plan. Utrata przez Kanga części sił, nowe informacje, walki z rebeliantami i widmo wojny domowej na pełną skalę, zapowiadało jeszcze większy pierdolnik niż parę tygodni temu. Sejan siedział w fotelu gubernatora i palił cygaro. Wpatrywał się w dane, które co i rusz pojawiały się na monitorach i analizował je ze spokojem. Był to tak naprawdę udawany spokój, ale nie zamierzał zdradzać się ze swoimi emocjami przy innych.

Długo się wahał nad podjęciem decyzji, odnośnie planu, który już jakiś czas temu kołatał mu się w głowie. Czas ukrywania się minął, i w końcu decyzja zapadła. Sejan wtajemniczył w swój plan Gubernatora, przynajmniej częściowo, leczo ostrzegł go przed zdradzaniem go komukolwiek. To co planował było grubymi nićmi szyte. Ale bez ryzyka, nie ma zabawy.

El-Kang gubernator Farcast zwołał wielką konferencję. Kamery, dziennikarze, światła i reflektory i wielkie telebimy za nim. A po środku tego wszystkiego on. Zatroskany ojciec i brat wszystkich obywateli. Nie było odbiornika, do którego by nie dotarła ta wiadomość na Farcast. Gubernator czuł się jak ryba w wodzie. Za nimi stali przedstawiciele Adeptus Ministorum, Administratum, Adeptus Arbites i przedstawiciele rodów szlacheckich.

Przemowa podczas której tak mocno potępił tych, którzy zwrócili się przeciw niemu, krajowi i planecie. Przemowa do obywateli by nie porzucali wiary w niego, bowiem oto Rathborne to fałszywa “prorokini”. Wilk w owczej skórze. A o to i dowód.


Na mównicę wszedł Inkwizytor. Czarna maska zasłaniała jego twarz, ale dłonie zdobił pierścień z symbolem Inkwizycji. Tak samo jak na szyi miał przewieszony łańcuch z symbolem. Wchodził powoli, a specjaliści od efektów, podrzucili odpowiednią muzykę, która tylko potęgowała to wejście. Sejan nie spieszył się. Nawet gdy stanął już na środku mównicy nie zaczął od razu przemowy. Milczenie, miało przyciągnąć uwagę wszystkich. A gdy się odezwał jego głos był niczym szept Boga, wbijający się w głowę i myśli:

Mieszkańcy drogiego Farcast. Zostaliście oszukani - to nie były słowa, a ryknięcie. Pstryknięcie palcami, i na telebimach pojawił się obraz Lady Olianthe Rathbone i wystawioną na nią Carta Extremis. Zoom na ten dokument i jej twarz, tak by każdy kto to oglądał mógł się przyjrzeć temu -W imieniu Lorda Caidina, jako Agent Złotego Tronu, a także w imieniu Boga-Imperatora chcę uświadomić tych głupców, którzy staną po stronie tej zdrajczyni. Karą za wspieranie heretyczki jest...śmierć!!!! - ostatnie słowa ponownie zagrzmiały niczym grom -Farcast stało się niczym plantacja, na której wyrasta korupcja i herezja. Ale ja ją wyplenie. Mój wzrok sięgnie tam, gdzie mrok się zagnieździł. W tej chwili potężna flota zbliża się do planety, i za kwartał tu przybędzie. Ci, którzy nie zwrócą się ku Bogowi-Imperatorowi, nie schylą czoła i nie posypią głowy popiołem, w niego się obrócą. Ja jestem Inkwizytorem. Nie lękam się niczego i nikogo. Jestem młotem. Pięścią Imperium. Dam wam jednak szansę na nawrócenie. Macie kwartał by dostarczyć mi żywą lub martwą Olianthe Rathbone w przeciwnym razie każdy z was zostanie osądzony. Karą będzie Exterminatus.. - ostatnie słowa wymówił szeptem, lecz dzięki technikom słowa jego zostały wzmocnione i wielokrotnie powtórzone. A widoki przerażonych oficjeli miały tylko wzmocnić przekaz.

- Ta o to heretyczka - wskazał na stos, na którym znajdowała się Annabelle Walcroft, został wprowadzony przed oblicza kamer. Dopiero gdy obraz pojawił się również na telebimie zaczął kontynuować -również współpracowała z Lady Rathborne. Jej winy są absolutne. Jej bluźnierstwa i czyny doprowadziły ją tutaj. I tylko ogień może ją oczyścić. - po tych słowach podpalił stos.


+++


Gdy cała szopka się zakończyła, Sejan udał się wraz z Gubernatorem do jego pokoju i zamknął drzwi za nimi. Dał gestem ręki znak by ten usiadł na swoim miejscu, a sam zasiadł na przeciw niego. Oczywiście, bez pytania, poczęstował się cygarem i zapalił je. Położył na biurku dysk, na którym były pewne informacje. Od razu przeszedł do rzeczy:

-Tu są informacje według których Lady Rathborne odpowiada za spór między Tobą a Cecillia Eguzkine - El Kang chciał coś powiedzieć, ale Sejan uciszył go gestem dłoni - Proszę mnie wysłuchać i przemyśleć moją propozycję. Według tych danych to nasza heretyczka odpowiada za spór i wojnę domową. Macie teraz Gubernatorze dwa wyjścia. Spróbować się z nią dogadać, i wspólnymi siłami opanujecie sytuację szybko i w miarę bezkrwawo albo dalej będziecie chcieli jej głowy. Pierwszy sposób jest o tyle prostszy, że pokażecie ludności Farcast jakim to wspaniało-dusznym człowiekiem jesteście, miłosiernym i wyrozumiałym co też pomoże zyskać wam zwolenników. Także Twoje siły, te co niebawem powrócą na “twoje” łono i siły partyzantów to już całkiem pokaźnia armia, która bez problemu powinna poradzić sobie z Istvami. Moja propozycja jest taka, że zorganizuję wam telekonferencję na której możecie porozmawiać i znaleźć wspólny język. - i z tym tematem zostawił El Kanga samego. Niech chłopak się na myśli. Nim jednak wyszedł odwrócił się do Gubernatora i rzekł:
-Gubernatorze macie szansę na zmianę sytuacji na planecie. Możecie zyskać, tylko czasem potrzebny jest do tego kompromis.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 20-08-2017, 20:28   #137
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Arrow

The only justifiable risk is one that can do more harm to the enemy than it can to you. All risks must be calculated in your favour. Otherwise you are fighting for the enemy!

- Tactica Imperialis



Konsekwencje

Wprawdzie inkwizytorskie obnażenie się Rathbone wprowadziło na Farcast mnóstwo chaosu i przelało o wiele więcej krwi niż cokolwiek dotychczas, to Kadra Sejana miała dużo potężniejsze asy w rękawie.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=C0SHh8x-yY8[/MEDIA]



Najszybciej zareagowała drużyna pod kierownictwem Blackhole'a. Szybko pozyskawszy odpowiedni sprzęt od Kazika, udali się czym prędzej na Morze Lazurowe, gdzie istniał szereg tropikalnych, wręcz rajskich wysp wykorzystywanych przez bogaczy jako kurorty, zaś przez biednych jako bazy rybołówcze. Tamże, dokładnie w środku letniej rezydencji Gubernatora, miał znajdować się sygnał nadawczy Rathbone. Koniec końców, była to pułapka - służba i straże od dawna nieużywanej przez El Kanga rezydencji nie miały o całym ambarasie zielonego pojęcia, "studio nagrań" było głęboko pod ziemią rezydencji, a jego użytkowników już dawno nie było. Zostawili jednak za sobą pokaźny ładunek wybuchowy, który zdewastował całą wyspę i odparował gubernatorską rezydencję. Na szczęście udało się w porę ostrzec pracowników i ich ewakuować. Kiepski gambit, obliczony na skłócenie El Kanga z agentami OSS. Nie tym razem.

Drugi był Durran. Znów uzyskawszy niezbędny ekwipunek od niezastąpionego Barona Kazika, ruszył na samotną misję. Celem była infiltracja terenów Dynastii Machenko i... ukaranie krnąbrnego Domu Sektorowego w najboleśniejszy sposób. Zazwyczaj pojedynczy ludzie, choćby nie wiadomo na jakich prawach byli, nie byli w stanie zagrozić żadnej megakorporacji. Te byty były, ku zgryzocie wielu, odporne na ludzkie łzy, gniew, prawa i większość działań. Chyba, że ktoś uderzał w samo ich serce. Korporacje miały zarabiać. Po to istniały, po to je tworzono, po to zmieniały się w żarłoczne rekiny żywiące się krwią aby potem srać kasą. Morgenstern więc uderzył tam, gdzie zabolało. Nie w ludzi, nie w nieruchomości, nie w sprzęty, nawet nie w prezesów, wspólników czy akcjonariuszy. W kontrakty i umowy. Audyty, bilanse i zeznania podatkowe. Biznesplany, profile i projekty. Pokwitowania i zestawienia. Weksle i inne papiery (bardzo) wartościowe. W wartość firmy. Koniec końców, efektem jego "terrorystycznego zamachu" padło paru ludzi i trochę sprzętów, to były to akceptowalne straty. Za to utrata całej bazy danych już nie. W ciągu kolejnych dni farcastańska branża Machenków pogrążyła się w totalnym gównie, pogłębionym jedynie przez nagłą ofensywę Departamento Munitorium, Adeptus Arbites oraz Adeptus Administratum. Sędzia Traggat Loege i Comptroller Aquila Tomaso zgodnie uznali, że Machenkowie dopuścili się szeregu wykroczeń, uchybień i przestępstw - szczególnie iż nie byli w stanie się bronić za pomocą swoich papierów. To plus asocjacja ze znaną heretyczką Rathbone były wystarczające by zerwać kontrakt na eksploatację promethium i cofnąć im zgodę na działalność gospodarczą na Farcast. Szybka wymiana komunikatów astropatycznych potwierdziła, że centrala Dynastii Machenko szybko odcięła się od swojej "heretyckiej" gałęzi. Armando Le Paza, audytora i prezesa na Farcast, oraz Harnolda Terrence'a, szefa armsmenów, uznano za współudziałowców w zbrodni Istvanian.
Pięć dni później przeważające siły Carabinieri oraz Arbitratorów wykonały nakaz aresztowania. Z tym, że nie było już kogo. Obydwaj machenkowi dygnitarze, wraz z całą swoją kadrą korporacyjnych oficerów, nie żyli. Obersoldaten, w obliczu słabości, bezużyteczności i niewypłacalności swoich "pracodawców" zdradzili, uderzając nań od środka. Siły machenkowych armsmenów zostały całkiem zaskoczone i rozbite w puch. Cywilni pracownicy wymordowani lub wzięci jako zakładnicy. Ich tereny zajęte i ufortyfikowane.
Obława policjantów została szybko wstrzymana. Do akcji wezwano cięższe siły z MP-F, jednakże Obersoldaten było sporo, byli wciąż zorganizowani, na swoim terenie i byli o kilka klas lepsi od przeciwników - w otwartym terenie nawet lepsi od Arbites. Rządowi ponieśli krwawe straty. Skurwiele swoim zwyczajem prowadzili taktykę spalonej ziemi, niszcząc infrastrukturę wydobycia, składowania i rafinacji promethium. Imperium poniosło setki milionów geltów strat, a to wciąż nie był koniec.
Plusem przynajmniej było to, że ocalali wyklęci ex-Machenkowie bez wyjątku poddali się bądź zostali złapani przez prawowiernych.

Dalsza akcja Durrana - przesłuchanie Sybilli Guyet - zbiegła się z akcją Matuzalema i Sejana - przesłuchaniem Annabellii Lii Waldcroft. Obydwie "konwersacje" zakończyły się pełnym sukcesem śledczych. Kadra miała wszystkie niezbędne dane na talerzu. Olianthe Rathbone i jej popychadła nie miały już żadnych sekretów. Teraz trzeba było upewnić się, że za utratą sekretów podąży utrata żywotów.

Matuzalem był następny w kolejce, wspólnie z Kasballicą, Rodriguezami, Ortegami, rządem i Arbites organizując szeroko zakrojoną obławę mającą dorżnąć istvaniański kartel oraz zmieść Amarantynowy Syndykat z Paramos de Vaquero oraz Exterior. Akcje te zajęły kilka dni i poniosły za sobą nieco strat, lecz zakończyły się sukcesem. Istvaniański kartel przestał wreszcie istnieć, a razem z nim grupa głupców nazywających siebie Caballeros. Amarantynowi utracili lwią część swoich ludzi, sprzętów, nieruchomości oraz podwykonawców i nie mogli już kontynuować swoich prób przejęcia kontroli nad farcastańskim półświatkiem. Oszczędnie jednak szafowali swoimi armsmenami, których wycofywali do Interioru jak tylko zaczynali przegrywać. Walka z Syndykatem nie była jeszcze zakończona. Mieli jeszcze jakiś interes na Farcast. Dużo mroczniejszy niż zabawa w lokalną mafię...

Kaarel wreszcie sfinalizował koncepcję, którą raz po raz podrzucał przez ostatnich kilka tygodni. Wykorzystawszy walizkę ze sfałszowanym fragmentem kodu do zwiedzenia Valera Cantano za nos, oraz wrodzoną podejrzliwość Anny Roverti do kablowania na szefa zasiał ziarno, które wkrótce miało zaowocować.

Mordax był ostatnim przed "wielkim show" Sejana. Wiodąc lojalistów do walki ze zdrajcami, uderzył na najważniejszy z obiektów wojskowych FAP-F w Okręgu Centralnym, u podnóża Terrańskiej Grani. Tamże doszło do pierwszego (poza zdławieniem rebelii w Imperial City) zwycięstwa lojalistów nad zdrajcami. Dzięki infiltracji i psionicznemu wsparciu Lestourgeona udało się odzyskać jedyny superciężki czołg typu Baneblade na stanie farcastańskiego PDF oraz zmusić garnizon do kapitulacji.
Jego działania zbiegły się z podobnymi przeprowadzonymi przez lojalistów w prowincji Exterior. Tamże, duet Diesel-Cortez zagrał główne skrzypce, wiodąc Milicjantów do walki z FAPowcami. Morale szybowało wysoko dzięki rodzącej się legendzie dwóch agentów Inkwizycji: Komisarza-bohatera i terminatora w pancerzu wspomaganym, prowadzących prawowiernych Imperatora od zwycięstwa do zwycięstwa w nabrzeżnych, pomorskich i nizinnych miejscowościach.

Wisienką (czy też raczej kilotonowym makropociskiem) na torcie było wystąpienie Sejana w mediach, w trakcie którego spalono Annabellę Lię Waldcroft na stosie oraz... proklamowano odwleczony w czasie Exterminatus, ku potężnemu szoku i rozpaczy zgromadzonych oraz widzów. Do tubylców po raz kolejny dotarło, w jakich tarapatach się znajdowali.
Różnie na to reagowano. Gangi z favelas rozpoczęły między sobą wojnę, która szybko rozlała się także na bogu ducha winnych cywilów. El Kang wykorzystał to jako pretekst do rozpoczęcia krwawej, "ostatecznej" czystki, posyłając nań całe hordy Carabinierii. Cywile albo próbowali uciekać z Okręgu Centralnego bądź z planety, albo żyli w strachu, albo garnęli się do jednostek ochotniczych (nierzadko organizowanych przez lokalne Ministorum jako Frateris Militia i posyłane do walki z przestępcami i zdrajcami lub do ochrony osiedli). Co ważne, lwia część zdrajców... zdradziła znowu. Wprawdzie FAS-F pozostało "lojalne" wobec Rathbone, to jednak praktycznie wszyscy lądowi rządowi bądź rebelianccy zdrajcy odwrócili się od niej. Więcej jak trzy czwarte FAP-F skorzystało z amnestii oferowanej przez El Kanga, natychmiast kończąc opór w Okręgu Centralnym i na wyspach Morza Lazurowego. Wielu spośród pozostałych zdezerterowało i rozpadło się na wzajemnie grabiące siebie i innych grupy bandyckie, zwalczane przez wszystkich. Niestety, najbardziej elitarne, doborowe, doświadczone oddziały pozostały "wierne" (jeśli tak można nazwać bycie czyimś przymusowym najmitą). Kilkanaście dywizji - około pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy w komplecie z bazami, fortyfikacjami, sprzętem i logistyką - pod wodzą generała Juana Antonio Bandery jedynie utwardziło się w defensywie i ofensywie przeciwko wszystkim pozostałym, równie krwawo gromiąc niedawnych towarzyszy, co lojalistów El Kanga.
Jaka była motywacja Bandery? Tego nie wiedział nikt. Miał ochotę na fotel Gubernatora? Chciał zemsty na El Kangu bądź Kadrze Sejana? Uwierzył Rathbone bądź filozofii Istvanianizmu? A może po prostu był szalony? Coś było na rzeczy, gdyż teraz, spuszczeni ze smyczy, on i jego ludzie okazali się prawdziwymi zbrodniarzami. Bestialskie mordy, gwałty i grabieże ludności cywilnej, publiczne tortury i egzekucje pojmanych, taktyka spalonej ziemi. Szybko stał się "twarzą" tej nowej rebelii, ucieleśnieniem prawdziwego Zła... co tylko pomagało Sejanowi i jego Kadrze, a podkopywało pozycję Rathbone.

Cichym sukcesem agentów Ordo Sicarius było porozumienie wypracowane między El Kangiem a Eguzkine. Po przedstawieniu dowodów, słów i mediacji przez Sejana, po trzech dniach zajadłych rozmów telekonferencyjnych doszło do zawieszenia broni między rządem a EP. Po tygodniu zaś rozejm stał się nieoficjalnym faktem. Wprawdzie nie oznaczało to sojuszu, ale - tak jak za czasów inwazji Orków - Farcastańczycy... no, przynajmniej ci lojalni wobec Boga-Imperatora... przestali strzelać do siebie, a zaczęli do wspólnych wrogów. Uwolniło to olbrzymie rządowe siły, które można było rzucić do kasacji innych celów, podczas gdy Istvanianie otrzymali nowego wroga w postaci silnej partyzantki na własnych tyłach.

Również Akolici Matuzalema nie próżnowali. Nadzorczyni zajęła miejsce ubitego biskupa jako jego nieoficjalna następczyni, kierując gniew Kościoła i jego uzbrojonych "obrońców" przeciw konkretnym celom. W międzyczasie obydwie komórki uderzały na łatwiejsze cele, skupiając się na eliminacji resztek po innych grupach, odłamów, dezerterów i zbieraniu danych wywiadowczych.

Na wzmiankę zasługiwał także los Sybilli Guyet. Po tym jak Inkwizycja się z nią obeszła i oddała El Kangowi, została przezeń publicznie powieszona za zdradę.

Wojna trwała dalej. Z przestępcami, ze zdrajcami, z dezerterami, z Obersoldaten, z Istvanianami, z FAS-F i z ludźmi Bandery. Dni i tygodnie mijały, wypełnione ofensywami, kontrofensywami, manewrami, strzelaninami, zamachami, sabotażami, skrytobójstwami, propagandą, poszukiwaniami i niekończącą się logistyką.



Półtora miesiąca po proklamacji Exterminatus

Wojna szła dobrze. Farcastańczycy, popędzani naprzód mieszanką propagandy, wiary, znacznych zasobów i gospodarki oraz trwogi przed śmiercią całej planety za własne nieodkupione przewiny, odnosili kolejne zwycięstwa nad swoimi bezbożnymi krajanami - nawet za cenę całych stosów trupów. Niezależne gangi, bandy i oddziały przestały wreszcie istnieć. Terytoria zajmowane przez Obersoldaten skurczyły się do ich bazy i rdzenia dawnych nieruchomości Machenków. Siły Bandery straciły inicjatywę i teraz mogły się jedynie cofać w stronę Kwarantanny i toczyć boje opóźniające, mając niedobory logistyczne, problemy z partyzantami i poważną przewagą liczebną wroga.

Po prawdzie to wojna już dawno temu byłaby wygrana gdyby nie FAS-F. Przeklęci zaprzańcy prowadzili punktowe bombardowania orbitalne, nie raz ratując dupę zdrajcom z FAP-F czy Obersoldaten GmbH. Wszelkie próby odzyskania kontroli powietrzno-orbitalnej spełzły na niczym.

W dodatku było już dawno po terminie eksterminacji orkoidowego środowiska Kwarantanny. Były doniesienia o pierwszych stadach Squigów, plemionach Snotlingów i Gretchinów, a nawet grupkach Dzikich Orków. Zielonoskórzy nie mieli dostępu do technologii, posługując się prymitywnym orężem i generalnie zachowując się jak zielone małpy, ale niekontrolowani mogli rozpełznąć się po wszystkich dżunglach Farcast i spuchnąć do takiej ilości, że samą masą zalaliby wszystkich ludzi na planecie. Bez znaczenia, czy mieliby swoje prymitywne spluwy, czy pałki i tasaki.

Wtem, zdarzyło się coś wyjątkowego. Pax Behemoth powrócił. I przywiódł ze sobą towarzystwo.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PlUU2U-Sn_g[/MEDIA]



Wraz ze statkiem Aizdara do systemu Farcast przybył inny Rogue Trader: znany Inkwizycji kaper, Daggion Mekhetu z Rodu Deepstar, na pokładzie swojego gwiezdnego galeonu. A na pokładach obydwu statków, oprócz tysięcy armsmenów i żołnierzy rodowych byli także... wszyscy wolni, niezakontraktowani najemnicy z kompanii Lazerhawks i Brutal Deluxe, w sile dwóch batalionów.

Już w pierwszym dniu od przybycia FAS-F zostało pobite i zmuszone do wycofania się ku ścisłej orbicie swojej stacji orbitalnej. Okręty RT zaraz potem wykorzystały ów okno na przeprowadzenie zmasowanego nalotu połączonego z desantem na pozycje Obersoldaten. Żądni zemsty Lazerhawks i Brutal Deluxe wreszcie wygryźli czarnych najmitów z ich pozycji i zmusili do odwrotu. Niestety, nie był to definitywny koniec Oberów. Około połowa z nich uratowała się, pakując do ukrytego w gęstwinach łamacza blokad, którym (ledwo, ale jednak) uciekła z Farcast.

Aizdar i Deepstar nie mieli zamiaru jednak spoczywać na laurach ani złazić na dół na narady sztabowe. Wystosowali do Sejana prośbę o pozwolenie na pobranie drużynowego Tech-Kapłana i wykorzystanie jego ekspertyzy do przeprowadzenia udanego przejęcia stacji orbitalnej, podczas gdy statki RT miały zniszczyć ich odpowiedniki z FAS-F - raz na zawsze odzyskując kontrolę nad orbitą Farcast.

Do Matuzalema dotarły informacje od jego Akolitów i Kazika. Amarantynowy Syndykat i Postrzępione Zapytanie wzięły się za łby w dżungli Interioru, ścierając się ze sobą o coś - najwyraźniej - dla nich ważnego. Ekstrapolacje Zordona sugerowały, że był to ostatni fragment kodu, a obydwie grupy szukały tego samego co Inkwizycja: ostatniego Mechanizmu Hyades. Nie można było dopuścić do jego odnalezienia przez te męty - należało ich wszystkich usunąć, a walizka ze współrzędnymi musiała trafić do rąk agentów Operacji Starscream.
Trzeba było działać szybko. W okolicy był tylko jeden z Kadry Sejana - Kaarel Cotant. Gdyby otrzymał wsparcie ze strony rządowych bądź odsieczy, mógłby wpaść z wizytą do tłukących się kryminalistów i załatwić sprawę. Ostatecznie.

W międzyczasie, Cotant otrzymał telefon od Anny Roverti, "Blondyny". Valer Cantano wreszcie dogadał się z Olianthe Rathbone i miał zamiar przekazać jej walizkę z fałszywym kodem. Do spotkania miało dojść w favelas Imperialnego Miasta. Setki kilometrów od bazy ekipy, gdzie właśnie przebywał.
Ale ledwo kilometr czy dwa od Mordaxa Lestourgeona, który kręcił się po stolicy w poszukiwaniu paru komponentów psionicznych i wróżebnych. On mógł zebrać paru ludzi do wsparcia i zasadzić się na ludzi Rathbone podczas wymiany...

Niewielkim zaskoczeniem i w sumie niezbyt bolesną stratą była utrata całej Familii Rodriguez, łącznie z głową rodziny, Marko Rodriguezem. Zostali zdradzeni, znienacka zaatakowani i zmasakrowani przez kartel Ortega, a ich interesy przejęte. Kasballica donosiła, iż Eusebio Ortega, szef kartelu, grał na kilka frontów, sprzedając między innymi dane wywiadowcze Banderze i Rathbone. Wieści te dotarły do uszu Christophera Blaine'a, który już szykował kolejną nauczkę dla bezczelnych drugsterów. Miała być ostatnią w ich życiu.

A w polowym sztabie na liniach frontu walk z ludźmi Bandery był Sejan i Matuzalem - Inkwizytor i jego Przesłuchujący. Wspierali siły MP-F i lojalistów z FAP-F w walce ze zdrajcami. Wraz z przybyciem pozaplanetarnego wsparcia i, daj Bóg-Imperator, ich zwycięstwa nad FAS-F, stali przed możliwością okrążenia i ostatecznej eliminacji wrażej armii. Jednak to trzeba było zaplanować...
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 21-08-2017 o 21:36. Powód: Poprawki
Micas jest offline  
Stary 23-08-2017, 21:11   #138
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Epik freestyle 1/2 :)

Telefon od Anny Roverti



http://3.bp.blogspot.com/_ycFEtZYobJ...uE/s1600/2.jpg

Zadzwoniła. Jednak. Póki nie zadzwoniła Cotant czy jak go tutaj zwali Erik Smith nie był pewny czy cała gra na czuja wokół “Blondyny”, jej/jego walizki i jej szefa była warta świeczki. Zresztą tyle się działo na farcańskich frontach, że i tak i on i każdy z jego zespołu mieli aż nadto do roboty niż czekanie czy w blondi przemówi instyntk samozachowawczy i postanowi zmienić przegraną stajnię. Ale zadzwoniła. To było dobre. Nieco mniej, że eks Kasrkin akurat przebywał w kompletnie innym rejonie kontynentu. Ale co mu podpowiadała mapa na szczęście Mordax przebywał całkiem blisko gdzie szef “Blondyny” i ta heretycka sucza bura umówili się na randkę z walizką w roli głównej.

- Cześć chłopaki. Tu “Trójka”. Słuchajcie taka sprawa jest i to rzut beretem od “Ósemki”. Dzwoniła do mnie ta gorąca focza na trzech kółkach. Wiecie, ta co na mnie leci, mówiłem wam o niej. - zaczął mówić Cadiańczyk gdy połączył się z Sejanem i Mordaxem. On sam musiałby rzucić wszystko w cholerę a i tak nie dawał sobie gwarancji, że zdążyłby na czas. Cadiańczyk więc połączył się z Mordaxem który był najbliżej wskazanej przez “Blondynę” lokacji. Gdyby chodziło o coś innego pewnie na tym by poprzestał. Ale ponieważ w “sytuacji” pojawiła się nazwa głównej szefowej heretyków uznał, że o sprawie powinien też wiedzieć i ich szef. Dlatego połączył się z nimi dwoma. Trochę rozwłóczył sprawę dając im czas by załapali o czym mówi. Mówił jak zwykle niedopowiedzeniami i skojarzeniami które miał nadzieję kumają tylko chłopaki z którymi gadał na spokojnie w bazie. Przekazał w ten sposób informację od Roverti zostawiając piłkę po ich stronie. Skład grupy interwencyjnej, dobór sprzętu i taktyki również.



Wojna o ostatnią walizkę



- Tak jest szefie! - krótko ostrzyżony facet w karapaksie zakończył rozmowę i rozłączył się. Chwilę wpatrywał się w jakiegoś insekta pływającego w resztkach białego kubka. Myślał. Sejan znów mu przydzielił takie zadanie jakie lubił. Wojenne. Z tymi złymi facetami po właściwej stronie lufy. Jednak w pojedynkę miał marne szanse wykonać te zadanie gdy zobaczył wstępne szacunki zaangażowanych sił oraz ich lokalizację na mapie. Wedle tego czegoś co zostało po “Trzynastce” czy jak temu czemuś było powinno chodzić o walizkę. Prawdopodobnie ostatnią “wolną” na planecie. Po samą walizkę mógłby jeszcze liczyć, że się prześliźnie i zdobędzie. No ale druga część zadania od Sejana nakazywała zlikwidowanie zagrożenia. Ostateczne. No to nie. No znaczy tak. Był przecież Cadiańczykiem i Kasrkinem. Pewnie, że by ich w końcu wyrżnął do nogi! No ale nie w ciągu kilkunastu godzin jakie miał na przygotowanie i wykonanie zadania… Potrzebował wsparcia. Na szczęście jaki wierni słudzy Imperatora zyskali już na tyle jego łaskawości, że dysponowali już całkiem niezłym zapleczem na tym globie.


---



Odprawa



- Nie wiemy gdzie jest walizka. Ci na różowo to Amaranty. Ci niebiescy to Pytajniki. Ci szarzy to cholera wie którzy. - “Trójka” w karapaksie zaczął pokazywać odpowiednie pozycje na mapie upstrzonej na obrzeżach doklejonymi zdjęciami jakie udało się zdobyć z rozpoznania orbitalnego dzięki powrotowi “Pax Behemot”. Mówił do dowódców plutonów i kompanii w większości w mundurach miejscowej milicji. Zaledwie kilku było od “Laserów” i “Brutali” i głównie jako oficerowie łącznikowi. Gdyby od Kaarela zależało wolałby poczekać aż posiłki od nich zdołają dotrzeć na miejsce w pełni. Niestety znajdując się między młotem rozkazu od Sejana a sytuacją w niewielkim miasteczku Rosa zagubionym gdzieś w interiorze nie odważył się dłużej przeciągać sprawy. Musieli działać tym czym mieli w tej chwili albo liczyć się, że ktoś z tych kresek, kółek i strzałek oznaczonych różem i błękitem na mapie zdobędzie przewagę, potem walizkę i rozpłynie się w dżungli.

Na mapie sytuacja była dość chaotyczna. Rozpoznanie było czysto symboliczne. Rozpoznanie satelitarne dawało przyzwoity wgląd w sytuację ogólną na polu bitwy ale wiele detali im umykało. Stąd choć teren objęty walkami był dość dobrze widoczny i udało się całkiem precyzyjnie zidentyfikować głównych adwersarzy jako Zapytanie i Amaranty to ich wzajemne pozycje już symboliczne głównie od resztek miejscowych gliniarzy jacy mieli pecha znaleźć się na linii frontu między nimi. Dlatego wiele plam i kresek na mapie było szarych bo nie wiadomo było kto tam się z kim strzela. Obecnie obszarowo róż zdobywał przewagę nad błękitami i zdawał się mieć lepszą pozycję bo niebiescy byli szachowani z dwóch kierunków a pozostałych dwóch dominowały szare barwy więc kto wie, może nawet byli w okrążeniu. Ale. Ale sytuacja taka trwała już z drugą godzinę intensywnych walk. Na oko i doświadczenie Cadiańczyka przy mapie oznaczał to, że Amaranty coś niezbyt mogą przełamać obronę Pytajników. O ile właśnie tak z tym natarciem i obroną tam to wyglądało.

- Ci na czarno to nasz kordon. I nasza ostatnia rezerwa. - powiedział wskazując na dość rzadkie kreski, plamki i strzałki jakie oznaczały ściągnięte i wciąż ściągane siły policyjne. Były zbyt daleko by wziąć udział w walce a i kordon był dość rzadki. Zbyt rzadki by zastopować pojedynczych uciekinierów, zwiadowców czy grupki. Ale jednak blokujących całkiem nieźle większość krytycznych dróg, mostów, skrzyżowań i podobnych punktów. Wszelkie większe grupy a zwłaszcza pojazdy miały minimalne szanse prześlizgnąć się po drogach zwłaszcza pod czujnym okiem skanów z “Pax Behemot”. Do kordonu skierowane zostały wszelkie drugioliniowe jednostki policji lub przetrzebione we wcześniejszych walkach. Z każdą godziną kordon był szczelniejszy a ściągnięte siły liczniejsze ale właśnie zbliżała się druga połowa dnia a Eryk Smith chciał załatwić sprawę przed zmierzchem.

- Nasz przeciwnik ma niezłą siłę ognia. Musimy się z tym liczyć, zwłaszcza na dalsze dystanse. - “Jaguar 3” przerwał by popatrzeć głównie na zebranych policjantów. O ile “Lasery” czy “Brutale” były w stanie nawiązać jak najbardziej równorzędną walkę z obydwiema zwalczającymi się obecnie w Rosie bandami to przeciętny oddział policji choć jak na lokalne warunki całkiem niezły do zwalczania przeciętnych lokalnych gangerów to jednak ze swoją lekka bronią nie był równorzędnym przeciwnikiem dla band obcych najemników. Na krótki dystans, gdzie siła ognia ich broni była jeszcze porównywalna było nieźle ale właśnie z każdą setką metrów dystansu gliniarze byli narażeni na ostrzał na który niezbyt mieli jak odpowiedzieć. Na szczęście teren walk to było albo drobna ale zabudowa albo pogranicze dżungli więc tych otwartych przestrzeni zbyt dużo nie było. Ale Kaarel wolał i tak zwiększyć swoje szanse.

- Dlatego użyjemy naszej siły ognia. - powiedział prowadzący odprawę Jaguar zerkając na pułkownika Gonzaleza jaki stanowił głównego oficera dowodzącego siłami lokalnej policji. Ten skinął łysiejącą głową teraz już spokojnie ale gdy Eryk Smith poprosił go o parę rzeczy nie tak całkiem dawno temu zareagował dość gwałtownie. Ale skoro przeciwnik był tak liczny i dobrze uzbrojony a można było ocalić życie i zdrowie wielu funkcjonariuszy i wiernych obywateli Imperium w końcu ustąpił.


---



Podejście



Z początku szło nieźle. Głównie dlatego, że “biali” czyli siły wyznaczone do ataku przejeżdżały przez opuszczone z powodu toczonych walk szutrowe drogi zagubione w parnej dżungli i zewnętrzne rejony Rosy obsadzone słabo lub w ogóle natykając się na rannych czy maruderów. Tego typu siły nie stanowiły realnego zagrożenia dla zmotoryzowanej kolumny prowadzonej przez policyjne Tetsudo, wspomagane przez Taurosy i terenówki, pickupy i wojskowe ciężarówki z zamontowaną bronią ciężką i osobistą funkcjonariuszy. W końcu jednak ich przeciwnicy nie tylko ich raczyli zauważyć ale także zaczęli stawiać zorganizowany opór. Kaarel przypuszczał, że być może miało coś z tym wspólnego ta pojawiajaca się wokół nich ściana ognia, słupy gryzącego czarnego dymu i topniejące ilośc cystern jakie towarzyszyły ich oddziałom oznaczonych na mapie sztabowej na biało.

Plan Kaarela był dość prosty. Nie mogąc zbytnio liczyć ani na przewagę liczebną, ani wyszkolenia, ani techniczną a poganiany przez czas kończącego się dnia musiał coś wymyślić. Poszedł po najmniejszej linii oporu i postanowił po prostu skorzystać z przewagi ognia. Dosłownie. Ściana ognia wywołana przez wpakowane w odpowiednie miejsca cysterny z paliwem, wspomagana przez drużyny policjantów z każdym miotaczem ognia, granatami zapalającymi i zwykłymi masowo w ciągu ostatnich paru godzin produkowanymi zwykłymi butelkami zapalającymi jaki udało im się ściągnąć w tak krótkim czasie jakie podpalały co się dało, zwłaszcza jak się ruszało i odstrzeliwało. Eksperci od piromaństwa wcześniej na odprawie gwarantowali, że jeśli uda się w zbliżonym czasie wywołać odpowiednio wiele pożarów cała okolica pochłonie jeden, wielki pożar którego już ludzie nie będą w stanie ugasić i trzeba będzie czekać aż sam się wypali. Ważne jednak było zgranie i minimalne straty, zwłaszcza wśród cystern.

- Szóstka się zawiesił! - Hektor, młody gliniarz ranny ostatnio w rękę a jednak jakiś obrotny i łobuzersko wesoły przez co Cotant mianował go swoim oficerem łącznikowym krzyknął do Jaguara meldując mu o sytuacji. Jaguar posłał triplet, i kolejny i wreszcie celny w palanta po skosie i drugiej stronie ulicy skitranego za gzymsem dachu. Tamtym szarpnęło gdy dostał pamiątkę od “Natashy”. Wtedy spojrzał w głąb ulicy. Chujowo. Tetsudo dymiło, nie strzelało z wieżyczki i kierowca przestał prób wydobycia się ze ściany budynku w jaki wjechał gdy próbował uniknąć strzału z ręcznej wyrzutni przed chwilą. Wspierający ją “Taurus” milczał a figurki załogi nie ruszały się. Dwie ostatnie pojazdy eskorty, wojskowa ciężarówka z zamontowanym karabinem maszynowym i pickup z trudem odbierały zmasowany atak obrońców. Chyba amarantowców. W centrum zaś była właśnie “Szóstka”. Czyli szósta cysterna. Też wkurzająco nieruchoma i ściągająca w siebie ostrzał jak magnes opiłki. Została ostatnia prosta. Elewator zbożowy. Wedle rodzimych piromanów jakby wbić te całe petrochemium w ten pył pozbożowy jak to by się wymieszało, jakby pieprzło… No ale Amaranciki chyba się właśnie też w tym kapnęli i nadal mieli czym strzelać.

- Osłona dymna! Dajcie co macie! I za mną! Imperator chroni! - Cadiańczyk znikąd nie mógł nagle wyczarować ścian by dać osłonę swoim ludziom ale mógł nadal jeszcze utrudnić strzelanie amarantom na tej strzelnicy w ten cholernie wielki i pękaty cel. Na końcu rzucił do Hektora i wyskoczył przez okno na ulicę. Hektor powtórzył ruch choć trochę się skrzywił a po drodze krzyczał w radio rozkazy Jaguara. Wskoczyli do terenówki którą Cotant zarekwirował na swój wóz sztabowy. Wpakował się na miejsce pasażera a Turbodiesel ruszył prawie od razu. Zaś Cortez w swoim pancerzu wspomaganym już posyłał na przedpole kolejne pociski z granatnika. Dymne pojemniczki z jego broni i otaczających zdolnych do walki policjantów budowały ścianę dymu z każdą chwilą większą.

Kilkadziesiąt metrów pokonali rozpędzoną przez ekskomisarza terenówką błyskawicznie. Turbodiesel sprawnie wyminął wciąż strzelających gliniarzy z ciężarówki i pikupa. Niestety choć chwilowo zasłona dymna sprawdziła się całkiem nieźle to miała pewien skutek uboczny. Dość przykry. Obie strony przerzuciły się na broń obszarową i tak ulica jak i sąsiedztwo unieruchomionej cysterny jak i okoliczne budynki zaczęły wypełniać eksplozje od granatów ręcznych, granatników i butelek z benzyną. Kaarel uznał, że obie strony strzelają na pamięć i było to niebezpieczne zwłaszcza dla cysterny i jej bezpośredniego otoczenia.

- Szefie! My z Cordobą podprowadzimy “Szóstkę”! Zgarnie nas szef potem? - w gorączce bitewnej Cotant zwróćił się do Turbodiesla zupełnie jakby znów byli na “Wojnie Wraków” choć o Cortezie pamiętał o jego tutejszej ksywce. Widząc zgodne kiwnięcie ekskomisarza kazał jeszcze zostać Hektorowi na miejscu. - Jakby co to Weber przejmuje dowodzenie! - wskazał młodemu gliniarzowi na wypadek gdyby ten miał jakieś wątpliwości. Do dawnego dowódcy miał z wszystkich tu obecnych ludzi na tyle zaufania by wierzyć, że “w razie czego” doprowadzi zadanie do pomyślnego końca. Potem klepnął na “Cordobę” i obaj przeskoczyli do zmasakrowanej szoferki cysterny.

Jaguar bez ceregieli szarpnął drzwiami ale te ledwie drgnęły zakleszczone jakimś wybuchem. Mógłby jeszcze wskoczyć przez zmasakrowane okno ale nadal miałby kłopot pozbyć się ciała kierowcy. - Cordoba! Drzwi! - krzyknął do drugiego agenta OSS a ten kiwnął głową, i podbiegł do drzwi szoferki. Jego pancernym ramionom zmasakrowana blacha drzwi nie była w stanie stawić sensownego oporu więc przy zgrzycie pękającego i gniecionego metalu wyrwane drzwi upadły na ziemię. Akurat gdy Jaguar 3 uporał się z wyrzuceniem dzielnego ale już nieżywego funkcjonariusza na zewnątrz Cortez zdążył obiec szoferkę i dostać się na miejsce pasażera a obok cysterny zdążył wybuchnąć kolejny granat a odłamki nieprzyjemnie zagrzechotały o blachy cysterny i kabiny szoferki.

- Mamy przeciek! - zaalarmował Cortez mając lepszy wgląd na tył podczas gdy Cotant mocował się z poszatkowanymi mechanizmami pojazdu uwalonymi kawałkami szkła, wyrwanego metalu, kłaków z poszycia i ludzkimi czerwonymi, białymi i szarymi tkankami.

- A jakiś pozytyw? - zaproponował Cadiańczyk mający poważne obawy cy ten cholerny złom uda mu się jeszcze uruchomić nim wreszcie ich trafią na serio.

- Z drugiej strony też mamy przeciek! - krzyknął Cortez przeładowując magazynek granatnika i szykując broń maszynową do użytku. Mimo powagi sytuacji i natężenia ognia Kaarel spojrzał z poważnym zapytaniem na oczach bo jakoś za cholerę nie mógł dojść czemu kumpel poszatkowaną na wylot cysternę pod ogniem wrogich grnadierów uznał za coś pozytywnego. - No nie stracimy wybalansowania tej krypy. - wyjaśnił na nieme pytanie keks kasrkina . Ten pewnie by pacnął się w czoło, przymknął oczy czy coś powiedział ale właśnie wtedy ciężarówka podpięta pod przedziurawioną cysternę przemówiła.

- Imperator chroni! - krzyknął operator pancerza wspomaganego a Cadiańczyk wyszczerzył się i dał gaz do oporu. Silnik pojazdu warknął zagłuszając przez chwilę nawet eksplodujące granaty. Kierowca prowadził w ciemno bo dym zasłaniał mu widok podobnie jak i tym jacy do nich strzelali. Widział jak zbliżają do krawędzi ściany ciemnego dymu i nagle stała się światłość. Zupełnie jakby znaleźli się w innym świecie. W świecie dnia, i taranowanych ogrodzeń i rosnących w oczach potężnych budynkach spichlerzy. I błyskających w ich stronę kropek i kresek bo ledwo szoferka zaczęła wracać do prucia przez soczyście zielone krzaki i trawę otaczajace spichlerze po staranowaniu ogrodzenia gdy przeciwnik znów zaczął walić z czego się tylko dało do jedynego w tej chwili widocznego celu.

- RPG! - krzyknął alarmująco Cortez wskazując kierowcy nadciągającą smugę ognia i dymu. Leciała prosto na prującą przez podwórze spichlerza ciężarówkę z doczepioną cysterną.

- Imperator chroni! - wrzasnął wyzywająco i rozpaczliwie Cadiańczyk wiedząc, ze tak powolnym i niezdarnym, poszatkowanym i uszkodzonym pojazdem na tak krótkim odcinku nie ma szans uniknąć tak prędkiego pocisku. Mogli jeszcze wyskoczyć albo liczyć, że tamci spudłują. Ale nie spudłowali. Nie do końca. Pocisk trafił w mijany słup ale tuż przy mijającej ten słup ciężarowce. Pocisk widoczne przeciwpancerny eksplodował a rozgrzane fragmenty rdzenia przetopiły się przez materiał słupa i jako struga plazmy uderzyły w drzwi szoferki i trafiły w pancerz wspomagany Corteza obalając go na prowadzącego kierowcę. Tym rzuciło tak od bliskiego wybuchu jak i ciśniętego nim kolegi a nim samym najpierw ogarnął jaskrawy, oślepiający błysk, potem huk i dym i coś ciepłego.

- Cordoba! Coordoobaa! Wstawaj! Heej! Coordobaa! Miguel! Hej! - z trudem siebie słyszał. Widocznie wybuch go częściowo ogłuszył. Z trudem też zepchnął z siebie ciało w pancerzu wspomaganym odkrywając, że bez wspomagania to te całe żelastwo nagle się robiło cholernie ciężkie. Wokół było tyle krwi poprzedniej załogi, że nie miał pojęcia czy to co widział i czuł i na sobie i na Cortezie to po nich czy to ich własna. Agent OSS na miejscu pasażera gibał się bezwładnie na każdym podrygu ciężarówki ale nijak kierowca nie widział by jakoś reagował na to co się dzieje dookoła czy na to co do niego wrzeszczy. Dalej już na nic nie było czasu bo zewnętrza ściana silosu była już tuż - tuż!

Umęczona ciężarówka staranowała bramę do budynku i choć Kaarel zdołał wcisnąć w pedał hamulca to i tak uderzył z niezłym impetem i jękiem gniecionego metalu. Musiał stracić przytomnieć bo obudził go wzmocniony głos Turbodiesla i szarpanie za ramię. - Wstawaj! Wstawaj żołnierzu! - gdy Jaguar 3 rozejrzał się ogarnął sytuację w paru nerwowych oddechach. Zderzenie musiało go chyba wyrzucić z kabiny na zmasakrowaną maskę ciężarówki z której pewnie właśnie ściągnął go jego dawny dowódca. Leżał teraz na betonowej posadzce silosa w jaki się wbili. - Bierz Corteza i spadamy! - ponaglił go Turbodiesel wskazując na ciało w pancerzu wspomaganym. Cortez wciąż leżał na masce ciężarówki. Były komisarz ustawiał timer plastików jakie miały spowodować eksplozję cysterny. Ta wciąż przeciekała i wszyscy stali już w kałuży łatwopalnego petrochemium. Kilkanascie metrów dalej stała ich terenówka i rozpaczliwie odstrzeliwujący się Hektor skitrany jak to tylko możliwe ze swojego automatu. Strzały spadały z góry tak z zewnątrz jak i wewnątrz budynku.

- Cordoba! Wstawaj! Wstawaj łajzo! - Kaarel rzucił się by podnieść bezwładne ciało w pancerzu wspomaganym. Cholernik nadal był tak cholernie ciężki bez tych swoich serwomotorów. Dźwigając ten balast pokuśtykał w stronę terenówki. Tak naprawdę to bardziej go wlókł niż dźwigał. Dopóki nie wspomógł go były komisarz. Razem poszło im znacznie lżej choć kroki do ostrzeliwanej terenówki zdawały się rozciągać a nie skracać. Hektor spojrzał na nich rozpaczliwie i ponaglające i właśnie w tym momencie oberwał i upadł na ziemię. Akurat jak już do niego dobiegali!

- Bierz go! - krzyknął Diesel wskazując na leżącego gliniarza gdy jakoś wrzucili Corteza na pakę terenówki. “Trójka” złapał gliniarza za oporządzenie i niedbale wrzucił go na pakę obok Corteza. W tym czasie Diesel uruchomił pojazd i ruszył więc Jaguar wskakiwał już w biegu. Odjeżdżali od kolosalnej, obłej ściany budynku wciąż ostrzeliwani przez przeciwnika. Ściągające ich serie z broni maszynowej przeorały terenówkę tak samo jak okoliczne krzaki i trawę po drodze do niej. Wizg pocisków wokół głów, grzechot po dziurawionej karoserii klekot tripletów z “Natashy” wydawał się dość wątłą odpowiedzią jednego strzelca odjeżdżającej terenówki. Wreszcie zniknęli z powrotem w ścianie dymu jaka nie zdążyła się jeszcze znacząco rozwiać.

Terenówka zderzyła się z mozolnie się cofjącą ciężarówką. Kaarel i Turbodiesel znów polecieli do przodu. Rozległy się krzyki z obu stron. Wtedy gdy były komisarz reagował jakoś wolniej Kaarel się zorientował. - Szefie! - krzyknął widząc, że szef oberwał. Choć nie zarejestrował w którym momencie. - Do mnie! Mam rannych! Zabierzcie ich! - krzyknął próbując przekrzyczeć hałas kanonady i ryczące silniki pojazdów. Z paki zeskoczyło dwóch gliniarzy i podbiegło do zakleszczonej z maską ciężarówki terenówki. Diesel, Cortez i Hektor. Po pierwszej parze gliniarzy dołączyło kolejnych ładując kolejne ciała na pakę ciężarówki.

Została im z ich grupy ciężarówka i ostatni pikup. Wycofali się wciąż ostrzeliwani z dachów i pięter przez Amarantów. Ale choć ostatnie dwa pojazdy były szatkowane przez ich szturmówki i broń maszynową a same ostrzeliwały okna i dachy budynków zdołały się wycofać na koniec ulicy i tam zniknąć z widoku najemnikom. Kaarel kazał się zatrzymać w miejscu gdzie spece od piromańśtwa wyznaczyli jako bezpieczne. - Czyni pan honory szefie. - powiedział podając mu niewielkie pudełko detonatora. Ekskomisarz ujął zlepionymi błotem i krwią palcami prostokącik i wcisnął przycisk. Gdzieś za budynkami rozległ się ryk potężnej eksplozji gdy ładunek wybuchowy eksplodował. Prawie od razu przeszedł w jedną eksplozje gdy eksplodowała cysterna z paliwem. Przez jakieś dwa czy trzy oddechy nic się nie działo poza tym co można się spodziewać po eksplozji cysterny z paliwem które w ciągu ostatniego kwadransa już kilkakrotnie słyszeli. Gdy wreszcie po tym krótko - długim czasie przez okolicę przetoczył się potężny huk który zamiótł i oczyścił okolicę. Bomba termobaryczna. O sile kilku silosów. W samym sercu stanowisk amarantów.


---



Decydujące starcie



Bitwa o Rose czy raczej jej postrzelane, wypalone i płonące resztki wkroczyła w decydującą fazę. Plan bitwy sprzed bitwy jak to zwykle bywa niezbyt spełnił swoje oczekiwania. Ale nadal spełniał go w wystarczającym stopniu. Nie wszystkie ciężarówki z paliwem udało się umieścić na miejscu choć w większości się to udało. Teren bitwy był obecnie zdominowany przez płomienie. Płonęły budynki, ściany, dachy, ulice, chodniki, ogrody, pola, dżungla, martwe ciała i żywe ciała, skóra, mięso i krew odgotowywały się i odpadały od kości.

Najemnicy, głównie “różowi” próbowali ujść poza skraj pola bitwy ale posterunki “białych” z ich miotaczami ognia, strefami wypalonych pól śmierci, granatami, czasem nawet minami skrytych za improwizowanych ale jednak przygotowanych do obrony pozycjach całkiem sprawnie sobie radziły z ich likwidacją. Straty “białych” choć zauważalne były w większości z dość ryzykownego etapu wstępnego umieszczania cystern na miejscu były na akceptowalnym poziomie. I w stosunku do wypalonych żywcem band najemników wydawały się dość minimalnie pomimo przewagi uzbrojenia tamtych. Jako wsparcie przybyły drużyny z “Lazerhawks” i “Brutali” oznaczonych na mapce na żółto i pomarańczowo. A mimo to jednak nie wszystko właśnie poszło zgodnie z planem.

Dymy i pożary zakłóciły pracę skanów z “Pax Behemot” ich głównego źródła rozpoznania na ogólne pole bitwy. Przez dym zakłócających standardową optykę i ogień zagłuszający sygnaturę cieplną ciężko było cokolwiek dojrzeć co się dzieje w centrum pola walki. Kolejną sprawą było to, że w niektórych rejonach pożar szybko się wypalił więc choć dominowały tam dymiące zgliszcza przeciwnikowi zostawało pole manewru gdzie mógł się wycofać. Co więcej obraz w centrum był niejasny ale wyglądało na to, że Pytajniki przeniosły się do jakiegoś izolowanego, mocniejszego budynku do którego ogień nie doszedł i były coraz mniejsze szanse, że dojdzie. Zapowiadała się ciężka walka o umocniony punkt oporu obsadzony przez zdeterminowanego, doświadczonego i dobrze uzbrojonego przeciwnika. Czyli coś czego Cotant i reszta sztabu próbowali cały czas uniknąć. Nawet jeśli dotąd siła amarantów została właściwie złamana więc ogólnie przeciwnik został znacznie przetrzebiony to jednak nadal zapowiadały się ciężkie walki i straty. Z osobistych strat Jaguarów okazało się, że Diesel został raczej na poważnie wyłączony z dalszej akcji, Hektor właściwie też a stan Corteza wciąż był niepewny a samemu Cotantowi wciąż szumiało w uszach i był przygłuchy na jedno ucho.

Cotant główkował jak znów wyrolować przeciwnika. Niezbyt miał ochotę biernie czekać jak chyba woleliby to robić Gonzalez i reszta. Czekać aż pożary się wypalą czyli pewnie do wieczora albo i późnej nocy czyli de facto odpuścić do rana. Może i na miejscowych gangerów to by była i dobra i w miare bezpieczna technika ale nie na przeciwnika który się tam okopał wśród tych pożarów i zgliszczy. Okopał i nie skamlał o litość czyli albo ni uznawał swojej sytuacji za beznadziejną albo nie uważał się za pobitego. W obydwu wypadkach słabość biernej taktyki dostrzegał w nadejściu nocy. Dla zdecydowanego czy nawet zdesperowanego przeciwnika była to idealna okazja by się wymknąć. Wtedy choć mocno już teraz przetrzebili przeciwnika to coś mu się wydawało, że niezbyt byłoby zgodne z sejanowym rozkazem “wyczyścić ostatecznie”. Co więcej zwiewając mogli zabrać walizkę. Oczywiście miejscowi mieli nieco inny punkt widzenia i priorytety. Woleli grać na zwłokę bo przecież już mogli odtrąbić zwycięstwo a jakaś tam walizka na którym tak zależało Jaguarom chyba sama w sobie niezbyt ich nęciła. Mogli poczekać do rana, rano wkroczyć na pogorzelisko dobijając jakieś resztki i dopisać sobie zwycięską bitwę w cv. Zwłaszcza, że alternatywa proponowana przez Jaguara była dla odmiany całkiem ryzykowna i zapewniała pewną walkę a więc i straty. Cotant więc znów musiał stoczyć batalię o przeforsowanie swojego jak im się zdawało przesadnie ryzykownego planu. Dopiero gdy pozornie ustąpił i dla odmiany cicho i spokojnie zapytał czy ma zameldować swojemu szefowi o braku współpracy lokalnych sił w akcji oczyszczającej ten świat z heretyckiego gniazda jakoś wręcz zdziałał cuda i sprawa się wreszcie przepchała.

Plan Cotanta zaś był dość prosty. Pod budynek jaki był we władaniu pytajników dało się sensownie podejść z jednej już częściowo strawionej przez pożar a częściowo wolnej od ognia strony. Dość sensowne było więc, że tam obrońcy powinni skupić większość sił obrony. Tam właśnie miały pozorować niemrawy szturm i wstępne zajmowanie pozycji wyjściowych już troche przetrzebione policyjne jednostki “białych”. Tymczasem Kaarel skoro już miał teraz możliwość z korzystania z drużyn najemniczych “laserków” i Brutali zamierzał z nich skorzystać. Chłopcy laserowcy dzięki swoim nadzwyczajnym goglom byli o wiele mniej od innych podatni na zakłócenia przez dym i częściowo przez ogień. Dzięki zaś swoim laskarabinom o niezłym zasięgu mogli walczyć na odległości na jakie mało kto inny mógł sobie pozwolić. A właściwie nie mógł. Dlatego Cotant postanowił ich uzyć jako swojego odwodu i wsparcia ogniowego. Sam zaś wraz z drużyną z Brutali zamierzał podejść pod tyły budynku. Na dany znak policjanci powinni wzmocnić ostrzał i ruszyć do szturmu. Wówczas Brutale i jeden Jauar mieli zacząć czyszczenie wnętrza budynku. Plan byłby pewnie świetny w swojej chytrości. Ale nie był w stanie uwzględnić chytrości przeciwnika.


---



Czyszczenie



- To Fulton i Deley. Ardias ma triplet w głowie a Deley jest zarżnięty. Dobre ostrze. Zna się. Załatwił ich w mniej niż pół minuty. - Kaarel słuchał raportu “laserków”. Sprawa zaczęła się właśnie chrzanić. To już się zorientował przed paroma minutami ale jeszcze nie wiedział jak bardzo ani co jest grane. Poza tym, że ktoś tu z nim leci w pana. Znaczy gra w grę jaką zazwyczaj całkiem niezły był Cotant. Czyli mieszanie przeciwnikowi szyków. Jaguar 3 potarł dłonią czoło. Co tu jest grane?

Że coś jest nie tak okazało się jak razem z Brutalami rozstał się z chłopakami z Lazerhawk i zbliżał się do zaplecza budynku. Akurat przystanęli i lustrowali ostatnie podejście pod ścianę bo ten ostatni kawałek był dość ubogi w przeszkody. Gliniarze zaczęli właśnie początek ostrzału zapowiadając początek szturmu. Broń z pistoletów maszynowych i kilku egzemplarzy cięższej broni rozłupywały ziemię, ściany zewnętrze i wewnętrzne i czasem pewnie pancerze i ciała pod nimi. Wtedy laserki zameldowali, że mają pierwszego zabitego. Dziwne bo pojedynczy strzał w nasadę potylicy. I oni i Jaguar uznali to za dość przypadkowe dzieło jakiegoś marudera czy nawet przypadkowy postrzał. Ale zanim “Trójka” dał sygnał do skoku pod dom znaleźli jeszcze jedne ciało. Znów pojedynczy strzał w usta. Kazał im się pilnować, przegrupować się w pary i ubezpieczać nawzajem. Zgadywał, że mógł tam działać jakiś kolo z wyższej półki. Jakiś zwiadowca czy zabójca, pewnie z wyciszoną bronią krótką. Ale para weteranów z Lazerhawk powinna nie dać się zaskoczyć jednemu kolesiowi nawet z górnej półki. Dopiero los Fultona i Deleya oraz opis ran i cholernie krótki czas w jakim zabójca rozprawił się z nimi, śmiałość granicząca z zuchwałością i doświadczenie przebijające się z tej akcji uświadomiło chyba wszystkim z jak wysokiej jest to półki ten ich przeciwnik. Wtedy Cotant zdecydował, że wracają.

Szybko okazało się, to słuszną decyzją. Szturm policji przebiegał zaskakująco łatwo. Zbyt łatwo. Kaarel na sam słuch, po natężeniu ognia karabinków jakie mało kto z gliniarzy miał poznał, że strzela dość mało obrońców. Ariergarda! Czyli się wycofywali! Musieli niedawno, pewnie ten co nimi dowodził rozkminił czaczę albo po prostu nie chciał ryzykować walki z przeważającym liczebnie wrogiem. Więc się wycofał ze straconej pozycji. Ale jak!? Kaarel wraz z Brutalami z trudem znaleźli przejście wśród szalejących z tej strony pożarów więc musieliby się natknąć na wszelkich uciekinierów z nie atakowanego jeszcze wówczas domu.

Razem z drużyną Brutali zdołał dojść do miejsca gdzie już powinni mieć na przeciwnika krzyżowy ogień we wsparciu z chłopakami z Lazerhawk. I dalej nie mieli kontaktu na nikogo. Bo przecież nie mogli wejść w żywy ogień płonących budynków. A tam gdzie ognia nie było były naszykowane lufy grup współpracujących ze sobą najemników. W międzyczasie dożynanie ariegardy w budynku chyba się kończyło sądząc po słabnącej strzelaninie za plecami.

Najemnicy zamarli w oczekiwaniu wiedząc, że drapieżnik jest między nimi i musi się w końcu objawić. Zaczęła się klasyczna gra nerwów i cierpliwości, szczypiących wysuszonych oczu i nadstawionych do nadwrażliwości uszu. Kaarel zorientował się w końcu co jest grane dopiero gdy doszli do zabitego najemnika z poczwórnymi goglami na twarzy i przyjrzał się mu i okolicy. Wtedy je dostrzegł. Krople krwi. Nieduże i rzadkie. Ale dzięki czcigodnemu natchnieniu mądrości Imperatora dostrzegł wreszcie to co powinien wziąć pod uwagę od razu. - Kanały! Idą kanałami! - krwi było pełno tak samo jak odciski butów. Ale jakoś ciemne kropelki ułożyły mu się w linię gdy na tej linii wzroku pojawił mu się właz do kanału. Szybko się jednak okazało, że niezbyt to posuwa sprawę do przodu.


---



Kanały



Wybuch znowu szarpnął i ogłuszył Kaarela. Przeżył dzięki wszczepom, pancerzowi, łasce Imperatora i temu, że nie on odsuwał właz do kanału tylko jeden z Brutali. Huczne przyjęcie niezbyt podbudowało morale pozostałych Brutali. Tak samo jak najemnik któremu zostawiony granat urwał palce wiec darł się niemiłosiernie przez chwilę biegajac z obciętymi dłońmi jak kurak z obciętą głową. Darł się nawet gdy sanitariusz zaczął bandażować mu te kikuty. - Malone! Idziecie górą. Pride zostań z nim i ściągnij gliny! Reszta. Za mną! - Cotant wściekał się bo wiedział, że prymitywna pułapka z granatu zrobiła dokładnie takie szkody na ciele i morale oddziału jakie powinna. Musiał zareagować od razu nim igiełka strachu przerodzi się w cały lodowy sopel paraliżujący serce i wolę. Rozkazał więc Rachelle Malone z “laserków” by podążała nawierzchnią, sanitariuszowi Pride z Brutali zostanie z rannym zwiadowcą i nagonienie do nagonki chyba znowu świętujących kolejne zwycięstwo gliniarzy. Zaś reszcie brutali rozkazał podążać za sobą. I sam dał przykład zeskakując w dół na dno kanału.

Zabawa w kanalarzy nie trwała zbyt długo. Znalazł jeszcze kilka zaminowanych podobnie szybów a i dwa razy podobne niespodzianki czekały na dnie kanału. Świadomość, że w przy każdym kroku mogli uruchomić jakiś drut czy potykacz bardzo szarpała nerwy.

Malone zameldowała, że widzi ruch w jednym z budynków. Cotant idąc podziemiami niezbyt mógł przyspieszyć jeśli nie chciał zwiększyć szans na przegapienie jakiejś pułapki. Zaraz potem z góry doszły ich odgłosy strzelaniny. Cadiańćzkyk bez trudu rozpoznał wypalające powietrze wiązki laserów i odszczekujące się triplety Fangmouthów. - Malone zdjęta! Mają snajpera! Słyszę silnik! Mają tam jakiś pojazd! - odezwał się ten “laserek” jaki przejął dowodzenie po Malone.

Jaki to pojazd to się okazało całkiem szybko. Cotant porzucając ostrożność wyszedł najbliższym włazem akurat wtedy gdy ściana sąsiedniego, wypalonego budynku wybuchła i przejechał przez nią zdezelowany i osmolony autobus. Z wnętrza widać było sylwetki odstrzeliwujących się z karabinków “pytajników”. Jaguar zdążył wyjść i cisnąć do środka granat jako jedyny z Brutali. Któryś z arsmenów Zapytania zrewanżował mu się postrzałem w napierśnik karapaksu ale na szczęście dla właściciela strzelił z zamontowanej podlufowej strzelby. Wiązka śrutu odpryskła nieco barwy kamuflażu, zachwiała trafionym ale nie była w stanie przebić karapaksu. Wówczas w odjeżdżającym autobusie eksplodował granat Jaguara. Rozległy się krzyki bólu i strachu z odjeżdżającego pojazdu ale choć granat pewnie ich poszarpał, podobnie jak musiało coś przejść z tripletów “Natashy” jak i Omeg laserowych chłopaków i chmur śrucin z pierwszych Brutali jacy właśnie wyszli na powierzchnię jasne było, że nie są już w stanie zatrzymać odjeżdżającej ciężarówki osobowej.

- Kurrrwaa mać! - wrzasnął rozwścieczony Jaguar gdy wystrzelił ostatni triplet a rufa autobusu zniknęła mu za zakrętem. Wtedy właśnie coś śmignęło za tamtym zakrętem i zaraz potem coś wybuchło. Zupełnie jakby ktoś tam wystrzelił z RPG. - Za mną! - wrzasnął “Trójka” i ruszył biegiem za ten cholerny róg. Jeśli tylko był choć cień nadziei…

Gdy przywiódł swoje już co nieco przerzedzone drużyny “laserków” i “deluxów” za róg okazało się, że to nie tyle nadzieja ile Cortez! Łapiduchy musiały postawić go na nogi na tyle, że wrócił do akcji. Chwała mądrości i łasce Imperatora! Teraz widocznie wywalił z jednorazowej wyrzutni w uciekający autobus właściwie oceniając sytuację i szatkował leżący na burcie pojazd wraz z żywą czy nie żywą zawartością.

- Nikt nie może uciec! Trzeba znaleźć walizkę! - krzyknął krótko ostrzyżony brunet i użył podwieszanego pod “Natashę” granatnika by posłać do wnętrza przewalonego pojazdu granat. Chwilowo oszołomieni arsmeni Zapytania stawiali dość symboliczny opór a dwa oddziały najemników błyskawicznie zwiększały zagęszczenie ołowiu i laserów w powietrzu szatkując ich tak skutecznie, że pojawiła się szansa szybkiej i całkowitej likwidacji celu. Wtedy właśnie Cadiańczyk zauważył jak jeden z pobliskich włazów do kanałów nagle odrywa się i leci jakby go ktoś rzucił. Kamuflaż! Koleś w kamuflażu! Zacisnął zęby i posłał kolejny granat we wlot kanału w jakim powinien zniknąć palant w kamuflażu. Ciemny słup dymu i ścieków wystrzelił w górę. Gdy były kasrkin tam dobiegł cisnął w dół jeszcze jeden granat. Niestety ze szczytu włazu nie dostrzegł poniżej żadnego ciała albo zniekształcenia wody jakie układałoby się w zarys takiego ciała.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-08-2017, 21:22   #139
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Epik freestyle 2/2 :)

Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet



Pojedynek



- Hej “Trójka”, żyjesz? Dajcie medyka! Hej stary żyjesz? Co jest? Kontaktujesz? Gdzie ten medyk!? Hej, Eryk! Odezwij się! Daj znać, że słyszysz! - Jaguar w pancerzu wspomaganym wyrwał kratkę ściekową prowadzącą gdzieś i dzięki temu mógł wyjąć leżące dotąd po drugiej stronie ciało na zewnątrz.

- To on… To był on… - powiedział ciężkim, zmęczonym głosem mokry i zakrwawiony mężczyzna w pancerzu o barwach Jaguara opierający się o kawałek osmolonej ściany.

- Kto? Stary kto taki? - zapytał Cortez klęcząc przy kumplu i zerkając we właśnie wyrwaną kratkę. Ktoś tam jeszcze był? Nikogo w każdy razie nie było widać.

- Bodag Keyn. - odpowiedział rozbitymi wargami Cotant. Kumpel chwilę wpatrywał się w niego.

- Hej stary ale udało ci się. Przeżyłeś. I masz walizkę. - powiedział Cortez łagodnie kładąc dłoń na ramieniu Cotanta.

- No… No tak, tak… Ale za cholerę się go tu nie spodziewałem. - pokręcił głową Cadiańczyk ale już dopadł do niego sanitariusz więc rozmowa się trochę urwała. - Powiedz szefowi. Obydwu. Oni będą wiedzieć. - powiedział jeszcze w miarę przytomnym głosem kasrkin gdy pakowano go na nosze.


---



Sam nie wiedział kiedy się tak spieprzyło. Początkowo prowadził Brutali w pościg za zbiegiem. Sądził, że dopadną go dość szybko. Cortez okazał się zbyt duży w swoim pancerzy by wcisnąć się w pancerzu do kanału. Więc jemu “Trójka” przekazał dowództwo nad zlikwidowaniem oporu w przewalonym autobusie oraz pokierowanie pościgiem za ostatnim zbiegiem na powierzchni. Wówczas mogli odciąć drogę ewentualnego pościgu zbiegowi. Ale ten okazał się zaskakująco szybki i pomysłowy. Przemykał tymi ciasnymi kanałami w morderczym tempie. Zatwardziali weterani z Brutali mieli problem by nadążyć i gdyby Cotant nie miał swoich wszczepów i dumy kasrkina też by chyba miał trudności by nadążyć. Decydujący się okazał kawałek “podwodny” gdzie po drugiej stronie odcinka z uszkodzoną kratą wypłynął sam Jaguar. Pozostali z Brutali albo stracili pod wodą orientację albo wypłynęli gdzie indziej. Tam też czekał zbieg który nagle przestał uciekać.

Pierwszy strzał przyjął na siebie karapaks. Ledwo Cotant się wynurzył poczuł uderzenie wyciszonej broni. Tamten strzelał z kompletnej ciemności więc musiał mieć jakiś sprzęt do widzenia w kompletnych ciemnościach. Kasrkin upadł z powrotem plecami w breje ale zamiast jak trup grzecznie dryfować na powierzchni zaczął pod nią płynąć w stronę wylotu kanału gdzie musiał być przeciwnik sądząc po tym jak właśnie oberwał. Płuca mu już rwały nieźle bo po wcześniejszym długim kawałku bezdechu zdołał tylko zaczerpnąć jeden i też urwany. Szybko więc musiał się wynurzyć ponownie. Liczył, że zyska choć trochę czasu na orientację i reakcje ale ledwo się wynurzył usłyszał syk wyciszonej broni i kolejne uderzenia, tym razem w łopatkę. Czyli go przepłynął! Ale skubany musiał mieć niesamowity refleks i podzielność uwagi! I być blisko sądząc po cichym trzasku cyngla który słyszał. Musiał coś wymyślić bo w końcu tamten trafi go na poważnie w jakąś głowę czy szyję i skończy się dzień dziecka…

Jaguar 3 więc pod wodą uzbroił granaty. Obydwa. Potem cisnął jeden w stronę skąd mu się wydawało, że powinien być strzelec i w przeciwną bo jak miał taki łeb na karku to mógł pomyśleć o zmianie pozycji. Chwilę potem podziemną rurą szarpnęła para eksplozji którą zanurzony całkowicie agent OSS po części usłyszał a po części odczuł jako podwodne fale uderzeniowe.

Rzuciło nim ale tamten też musiał być w zasięgu. Cadiańczyka coś rwało w płucach jakby miał jakieś kowadło na płucach albo coś tam mu pękło. Wynurzył się jednak z wycelowaną przed siebie “Natashą”. Uruchomił oświetlacz podczerwieni by celownik do nocnych strzelań działał bez nawet skrajnie słabego śladów światła.

Widział wzburzoną wodę kanału która dopiero się uspokajała po eksplozji granatów. Wszystko w seledynowej poświacie. Spojrzał za siebie i omiótł górę kanału. Dalej jednak nie mógł namierzyć przeciwnika. Dalej widział otwory wylotowe innych, bocznych tuneli ale wydały mu się zbyt daleko by w tak krótkim czasie przeciwnik zdołał je dopaść.

Pierwsze cięcie zostało zapowiedziane przez coś o co otarła się noga kasrkina. Zbyt wysoko by było to coś leżącego na dnie kanału. Opuścił lufę Taurusa i triplety zaczęły pruć wodę i to co pod nią w tym samym momencie gdy ostrze trafiło go od dołu. Napastnik pewnie próbował zaatakować w szczelinę pod pancerzem co od dołu było o wiele bardziej możliwe niż z innej strony. Ale błyskawiczna reakcja agenta OSS sprawiła, że ostrze ześlizgnęło się po zewnętrznych warstwach pancerza. Napastnik więc kopnął Jaguara dodatkowo owijając się wokół niego nogami i w efekcie obydwaj przewalili się w wodę kanału. Kaarel puścił karabinek by zasłonić się przed kolejnymi atakami ostrza. Zablokował nadgarstek przeciwnika a wolną ręką sięgnął po własne monoostrze. Ledwo jednak go dobył przeciwnik zblokował jego nadgarstek i przez chwilę obydwaj trwali w klasycznym klinczu dwóch nożowników.

Impas nie trwał długo. “Trójka” trzasnął czołem w twarz przeciwnika licząc choć na moment przewagi. Już wiedział, że ma przed sobą kogoś z mistrzowskiej ligi choć wciąż mrok kanału nie pozwalał zobaczyć absolutnie nic gdyż walczyli po ciemku. Wiedział, że ten ktoś dorównuje mu poziomem umiejętności. Poharatane płuca osłabiały go ale tamten też ciężko dyszał więc pewnie musiał oberwać teraz od tych granatów lub wcześniej. Sytuacja więc znów się wyrównywała zapowiadając krwawą i zażartą walkę gdzie każdy detal mógł zadecydować o przeforsowaniu zwycięstwa której ze stron.

Tamtemu udało się w końcu wysokim kopnięciem kopnąć podeszwą w twarz Jaguara. Tym cofnęło ale zaraz poprawiło mu wysokie kopnięcie z obrotu w bok głowy. Na jeden krytyczny moment nim zachwiało i gdyby miał choć pół oddechu więcej zdołałby się wycofać ale kolejne kopnięcie w przeciwległy bok cisnęło nim na kolano. Potem poszła szybka seria butów i pięści w napierśnik przewracając Kasrkina i przyszpilając go do chodnika kanału. Czuł jak dłoń tamtego złapała go za szyję i wiedział, że dłoń z ostrzem już pewnie sunie by załatwić go ostatecznie. Wtedy zdołał dobyć do kabury i odbezpieczyć broń. Tamten musiał to usłyszeć bo próbował przejąć dłoń z pistoletem ale za późno. Teraz Kaarel był o pół oddechu szybszy. Strzelił szybko i kilka pospiesznych strzałów zrykoszetowało po widocznie nie byle jakim pancerzu ale zduszony jęk bólu mówił, że jedna któryś gdzieś go trafił.

Teraz Kaarel zaatakował. Skorzystał z taktycznego oświetlenia swojej bocznej broni i nagle tunel zalał jaskrawy, strumień mocnego światła. W nim pojawiła się wreszcie sylwetka przeciwnika. Sylwetka bo widocznie miał na sobie pełny kamuflaż. Strzał z pistoletu musiał jednak nieco go uszkodzić i to w okolicach głowy bo jej jasna plama pojawiła się błyszcząc metalem i kępką czarnych włosów. Cyborg! Ale Kaarel nie zamierzał z tego powodu powstrzymać ataku więc strzelał dalej w centrum sylwetki sięgają po leżące na chodniku ostrze. Tamten jednak cisnął własnym nożem w pościgowca i ostrze wbiło się w jego dłoń jednocześnie rzucając się w przód. Agent Tronu mógł wyszarpać ostrze, nadal sięgnąć po swoje ostrze lub próbować trafić z pistoletu w napastnika ale z tych trzech rzeczy mógł zrobić góra dwie.

Kaarel zdołał sięgnąć po monoostrze ale pociski z pistoletu zrykoszetowały po pancerzu obcego w kamuflażu. Znów się zwarli. Tamten trzasnął głową kasrkina a ten zarysował ostrzem jego pancerz. Udało mu się wydostać na górę i siąść na klacie przeciwnika ale zanim zdołał rozpruć monostrzem gardło tamtemu tamten kopnął go w tyłek i zwalił z siebie. Jak tamtemu udało się Agenta OSS wsadzić mu głowę pod wodę to tamtemu udało się odwinąć, przewinąć i chwycić “Natashę” którą zaczął go dusić. Jeszcze moment, jeszcze chwila natężonego wysiłku gdy pękały płuca, szczęki miażdżyły się nawzajem a wzmocnione, wytrenowane mięśnie próbowały być o ułamek sekundy i grama wytrwalsze niż przeciwnika. Jeszcze chwila i Cotant pewnie wreszcie zmiażdżyłby “Natashą” krtań przeciwnika ale teraz ten trzasnął go nagle łokciem w bok i odwinął się.

Odskok i ciemność pistolet Kaarela wraz światłem gdzieś spadł albo się wyłączył. Ciężki oddech własny i tego drugiego. Rzężenie uszkodzonych płuc i narządów. Stąpanie przez wodę. Też ciężkie bez początkowej lekkości, zwinności i szybkości. I wola walki napędzana dumą wojownika zabraniająca odpuścić i oddać zwycięstwo. Ruch, skok, świst ostrza, zgrzyt po pancerzu, syk i jęk bólu gdy przecina mięso, krew i ciało w słabiej chronionym miejscu. Strzały gdy lufa zbiega strzela nagle szybkimi wystrzałami, po ciemku bo nie ma kiedy odpalić światła wśród błyskawicznej nawały ciosów. Krzyk gdy dłoń Kaarela wyłamuje pistolet razem z trzymającymi go palcami. Brzdęk upadającej broni o betonowy chodnik kanału. Cios kolejnym ostrzem przeszywający trzewia agenta OSS. Wrzask bólu. Dłoń, słabnąca dłoń próbująca powstrzymać tą drugą, równie doświadczoną gdy próbowała milimetr po milimetrze zagłębić mordercze ostrze w głębi płuc i przebić się do serca. Krew chlustająca przez przygryzione wargi i rozbity wcześniej nos. Ciemność wypełniająca nie tylko oczy komandosa ale jakoś z każdym milimetrem stali w swoich trzewiach wypełniająca go też i od wewnątrz. Triumfujące warczenie tego drugiego czującego, już smak zwycięstwa przy słabnącym z każdym milimetrem przeciwniku.

- Imperator chroni! - wysapał umęczony Cadiańczyk wciąż z zacięciem w głosie. I zaatakował. Nie mógł użyć słabnących rąk bo wówczas przeciwnik wykończyłby go błyskawicznie. Więc zaatakował zdzielając go czołem w już raz zmiażdżony nos. Tamten wrzasnął ale był tak świetnie wytrenowany, że samokontrola nie pozwoliła mu zwolnić naporu ostrza. Wtedy Kaarel użył swoich zębów i wgryzł się żarłocznie w szyję przeciwnika. Tamten zaskoczony wrzasnął, gdy Jaguar wyżarł mu z szyi krwawy ochłap. Wciąż nie puszczał licząc, że w ostatniej chwili jego ostrze zwycięży o ułamek sekundy prędzej niż zrobią to zęby przeciwnika. Ale ten znów wżarł się zębami w jego szyję. Więc odepchnął go rezygnując z dorżnięcia go i ratując się przed śmiertelnie poważnym krwotokiem.

Odskok. Upadek. Ciemność. Kaarel nie miał sił ustać na nogach samodzielnie i musiał podtrzymać się o krawędź chodnika. Tamten też chwilę pluskał drobiąc kroki w ciemności i upadł. Oddech. Charcząca piana spływająca z ust. U jednego i u drugiego. Odgłosy kanału. Odgłosy okaleczonych ciał. Ale ciał wciąż żywych. Ciał wojowników wciąż pełne woli walki i pokonania przeciwnika. Ruch. Zgrzyt metalu. Kaarel rozpoznał szmer karabinu po betonie. “Natasha”! Tamten sięgał po jego Taurusa! Skok.

Spotkali się o dwa zanurzone po pas kroki dalej mocując się tym razem o karabin Jaguara nazwany na cześć poległej w Pałacu przyjaciółki. Cios kantem dłoni w pogryzioną szyję. Kontra łokciem łamiaca nos. Kopnięcie kolanem w żołądek. Przerzut przez biodro. Pociągnięcie za sobą przeciwnika. Cios kolbą “Natashy” w potylice. Wzrastająca fala szumu. Brak oddechu. Dłoń zaciskająca się na czymć. Jakiś pręt. Atak. Pręt uderza w bok głowy. Bolesne sapnięcie. Kolejny atak. Tym razem pręt trafia na zasłonę z kaarelowego Taurusa. Lufa Taurusa uderza krótko i szybko trafiając właściciela w szyję. Krztuszenie się i znów brak tchu. Zgrzyt bezpiecznika. Oślepiające światło latarki taktycznej. Ruch w ciemno i dłoń wyzwala magazynek z gniazda. Magazynek tonie na dnie kanału.

Wyskok. Kopnięcie. Cios. Już nikt nie ma siły na unik więc tylko bloki i zasłony. Kaarel mobilizuje się do zdawałoby się ostatecznego ataku. Udaje się. Przeciwnik uderza plecami o ścianę kanału. Zanim się pozbiera Kaarelowi udaje się odchylić jego głowę w jakieś kraty. Znów ma okazję tak prosto złamać mu kark lub krtań. Ale już z trudem stoi na nogach. Wysiłek, zwykle zwykła formalność okazuje się morderczo mozolny także dla niego samego. Traci czucie w słabnącym ciele. W ciemności nie wie już gdzie jest góra a gdzie dół. Wytrenowane dłonie wykonują wyuczone ruchy na pamięć próbując wreszcie zdławić opór przeciwnika. Temu udaje się jednak skopać przeciwnika z siebie. Kaarel upada na chodnik. Wie, że powinien wstać. Zostanie na ziemi wróży same kłopoty. Ale nie ma siły. Ale wie, że tamten powinien skorzystać z okazji i go wykończyć. Albo wstać i odejść by wreszcie umknąć. Ale wciąż jego charczący oddech i szuranie butów słychać przy kratach gdzie dotąd próbował go zadusić Jaguar.

Światło rzuconej na ziemię “Natashy” oświetla od jakiegoś czasu coś. Coś co wreszcie balansujący na granicy zachowania świadomości kasrkin dostrzega pewnie już wcześniej ale orientuje się dopiero po dłuższej chwili. Walizka! To musiała być TA walizka. Nie mogła, żadna inna. Święte wręcz rozkazy Sejana mobilizują go raz jeszcze. Zaczyna czołgać się w stronę porzuconego pudła. Ten drugi też orientuje się w tym ostatnim pewnie kryzysie tego pojedynku. Też zaczyna iść na czworakach w stronę walizki. Jaguar dociera o pół ramienia szybciej. Tamten łapie go za kostkę. Kaarel apatycznie kopie go tak samo jak tamten apatycznie go łapie. Kopie drugi raz. I jeszcze raz. Właściwie wystarczyłoby mu zablokować tamtemu drogę do walizki. Potem musiałby tylko przetrwać aż przybędzie reszta. Brutale, Cortez i chłopcy - laserowcy. Ale tamten łapie go za nogi blokując Jaguarowi możliwość skopania go. - Spierdalaj! - sapie Kaarel z wściekłej bezsilności. Udaje mu się wyrzucić ciało w przód i wreszcie zaciska dłoń na uchwycie walizki.

A potem pięknym łukiem zdziela tą walizką w łeb napastnika. Z zacięciem udaje mu się usiąść i z furią uderza walizką w głowę tamtego. Raz. Drugi. Trzeci. Przy czwartym razem zamiera z wzniesioną walizką jak porażony nagłą niemocą. Kamuflaż z twarzy jego przeciwnika zdarł się po tym wszystkim na tyle, że twarz była już całkiem wyraźnie widoczna. Znał ją! Bodag Keyn! Ten z wraku “Diogensa”! I z Kapitolu! Zaskoczenie było tak wielkie, że Keyn zdołał trzepnąć Cadiańczyka w żołądek. Walizka wypadłamu z rąk i wpadła do kanału gdzie szybko zniknęła mu w mętnej wodzie. Keyn zdołał podnieść się i Kaarel przez krótki chwilę wahał się czy dorwać swojego “osobistego” wroga za jakieo uważał go od czasu poprzednich starć na Malice czy ratować walizkę. Czuł, że jest u kresu sił. Bał się, że straci przytomność. Jeśli już musiał odzyskać walizkę. Stoczył się więc w śmierdzącą toń kanału i po omacku namacał wreszcie gładź walizki. Gdy się wynurzył Keyna już nie było. Doczołgał się do swojej “Natashy”. Oparł się o ścianę. Położył sobie walizkę na udach a Tausruska bez magazynka na walizkę. - Tu Trójka. Mam walizkę. Ewakuujcie mnie stąd. - powiedział rzężąc z najwyższym trudem w radio. Nie czuł już czy naprawdę dotyka palcami przycisków czy tylko mu się już mami w oczach. Coraz mniej czuł. Wszystko zaczynało się rozmazywać szum w uszach zdawał się zalewać wszystko aż wreszcie pospołu z falą ciemności pochłonął całkowicie siedzącego pod ścianą kasrkina.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-08-2017, 22:58   #140
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

- Doskonale - stwierdził tylko Durran gdy przydzielono go jako wsparcie do szturmu na stację orbitalną. Jej wartość taktyczna była nie do przecenienia a, że jego pomoc będzie przydatna nie wątpił ani trochę. Nie potrzebował wiele czasu by się przygotować. Założył, że większość potrzebnego sprzętu będą mieć Wolni Kupcy na pokładach swoich okrętów.



Narady trwały długo. Durran dostał plany stacji i zaraz zaczął wprowadzać swoje korekty widząc, że dokumenty były już przedawnione. Od wielu standardów się już odeszło. Z pomocą Zordona błyskawicznie odszukał skrawki zapisków i raportów tyczących tego obiektu z ogromu danych które kiedyś wykradł z pałacu podając się pierwszy raz za Logisa Administratum. Teraz okazały się one bardzo przydatne. Plan uderzenia wymagał konkretnych poprawek gdy się okazywało, że całe sekcje były przebudowane, a w wielu miejscach wiadomo było jedynie tyle, że nic nie wiadomo. W nich Durran hipotetyzował… bazując na okolicznych sekcjach i taktycznych możliwościach konkretnych opcji oraz… innych pracach magosów-architektów którzy nad tym pracowali. W Marsjanie często popadali w rutynę i dało się to teraz wykorzystać.
- Jak tylko dostanę się do którejkolwiek z pracowni…
- Ty, Morgenstern, zostaniesz na pokładzie Pax Behemot.
- Nie - odmówił Durran bez cienia zawahania - potrzebuję dostępu do wewnętrznej sieci stacji, stąd nie włamie się do niej
- Zapewnimy ci go. Najbardziej się tutaj przydasz. Nikt nie wątpi w twoje zdolności szturmowe, ale wiesz dobrze, że przy akcji tej skali pojedynczy multilaser nie robi różnicy, a twoja ekspertyza ma znacznie większy potencjał by nam sprzyjać. Decyzja została podjęta.
- Kto da mi dostęp do sieci?
- Ja - odezwał się z rogu sali ciężki, technologiczny głos


Secutor wyszedł z cienia poruszając się po raz pierwszy od początku narady.
- Magos-Secutor Zhurris Dial - przedstawił się uzupełniając długim wewnętrznym kodem zrozumiałym tylko dla członków bractwa - Z moją pomocą dostaniesz dostęp do duchów maszyn stacji. Trzecim punktem planu ataku jest zajęcie munitorum na poziomie 4-theta. Stamtąd będziemy mieć naszą konsolę.
- W porządku - zgodził się Durran ku cichemu zdziwieniu części obecnych. Nie spodziewano się by dał tak łatwo za wygraną - Weźmiesz ze sobą Aufwiega.
I na tym już zostało. Dialowi towarzyszył cherub Morgensterna poprzez który techkapłan mógł otrzymać znacznie pewniejsze dane w krótszym czasie dzięki malateckim rozwiązaniom w nim zastosowanym.



- Kapitanie Aizadar. Wnoszę o udostępnienie mi całego szeregu nadawczego.
- Odmawiam, zaraz będziemy go potrzebować do komunikacji z oddziałami szturmowymi.
- Wnoszę o ponowne przemyślenie - odpyskował Durran na łączu gdy rozmawiał z kapitanem sam na sam - Kontaktować się z nimi możecie poprzez szereg Ostatniej Szansy. A w ten sposób dam radę zagłuszyć ich systemy komunikacyjne na parę pierwszych minut. Nie muszę kapitanowi przedstawiać jak poważną taktyczną przewagą to będzie.
Na voxie cisza się przeciągnęła do kilkunastu sekund
- Możesz to zagłuszanie włączyć później?
- Potrzebuję tylko siedmio-sekundowego wyprzedzenia.
- Więc zagłuszysz ich na moją komendę.
- Ayay.

Pax Behemot ruszył, nieco z tyłu Ostatnia Szansa. Z każdą chwilą nabierali prędkości a eskadry myśliwców i transporterów były już w gotowości. Wszystkie działa załadowane, wszyscy gotowi na najgorsze.
- Gloria albo śmierć - padło na voxach w całym okręcie i rzeczywistość pochłonęła je oba.
Przez chwilę był spokój. Płynęli w cichej szarości rozmytego, niepojętego dla ludzkich oczu immaterium oddzielanego nierzeczywistym polem Gellara. To trwało chwilkę. Lot był bardzo krótki. Jedynie kilka sekund. I wtedy rzeczywistość ich wypluła.

- Cel! - zakrzyknął Aidar wstając ze swego tronu i wskazując mieczem wprost na stację
- Pal! - wyrzutnie torped wypluły z siebie mordercze pociski. Każda jedna potężna by całe dzielnice zmazywać z powierzchni ziemi. Każda jedna precyzyjna jak igła i każda nakierowana na konkretny cel. Cel wskazany przez Durrana podczas wcześniejszej narady. Osiem torped w pierwszej salwie i osiem w drugiej. Trzydzieści dwie z obu okrętów. Ale stacja była już w gotowości. Wiedzieli na co się zanosi i nie dali się zaskoczyć. Gdy torpedy nabierały prędkości oni już brali je na cel, by zestrzelić nim dolecą.

Okręty ruszyły ramię w ramię, kierując się wprost na stację. Pax Behemot nieco z przodu bo jego dziób był przeznaczony do taranowania innych okrętów co przekładało się na znacznie grubszy pancerz.

Kolejne minuty były bardzo długie, bo znajdowali się w zasięgu pełnej mocy dział stacji, a sami atakowali tylko zaporowo, bo to nie zniszczenie stacji było celem, a jej zajęcie. Oba okręty były chwilowo w pełnej defensywie i głównie zestrzeliwali nadlatujące pociski oraz wieże przeciw mniejszym celom.

I wtedy nadszedł czas. Katapulty hydrauliczne wyrzucały myśliwce i promy abordażowe już w maksymalnej prędkości. Rozpoczęła się prawdziwa walka. Okręty się rozdzieliły otaczając stację. Bitwa miał trwać jeszcze wiele godzin.

Zmasowana ofensywa trwała już od ponad kwadransa. Pierwsze uderzenie weszło ciężko. Obrońcy byli gotowi i doskonale wiedzieli co robić.
- Panie Morgenstern, proszę ich zagłuszyć -
To polecenie padło dopiero po kilku długich minutach walki. Gdy nieprzewidziane okoliczności zaczęły się sypać jak z kapelusza i to właśnie w tym momencie kontakt z dowództwem był najważniejszy.
Przewaga trwała jedynie trzy i pół minuty nim duchy maszyn i techkapłani zdrajców opanowali problem. Ale to pozwoliło im się wedrzeć głęboko w stację, a nim zdezorganizowane komórki oporu znów się połączyły w jeden zdradziecki organizm minęło kolejne kilkadziesiąt sekund.


Dial maszerował powoli, ale nieprzerwanie. Pod najcięższym ogniem nawet nie zwalniał, tylko wciąż siekł ze swych nadramiennych karabinów plazmowych a prawdziwy pancerz wspomagany plus cybernetyka cięższa nawet niż u Durrana praktycznie uodporniały go ostrzał. Jakby tego było mało… w pogotowiu miał generator pola refrakcyjnego. Na razie wyłączony aby się nie przepalił na tym małym kalibrze. Zhurris wydał z siebie serię komend i raportów które dopiero aparatura deszyfrująca na Pax Behemocie rozszyfrowała “Zbliżamy się do pierwszego munitorum”.

Z drugiej strony stacji swój oddział prowadziła Parax kha’Rhn, astropatka Ostatniej Szansy ona, z kolei, zalewała korytarze płynnym ogniem kryjąc się za plecami swej ciężkozbrojnej osobistej gwardii. Ona się zbliżała do głównego węzła energetycznego zasilającego wieże i mniejsze działa szyjące teraz do eskadr myśliwców, ale co ważniejsze, odpowiadające za auxyliarne systemy celownicze. Bez nich skuteczności wielkich dział, które mogą zagrozić i realnie szkodzą właśnie obu okrętom, znacząco spadnie. Trzeba się tam tylko dostać.

A z trzeciej maszerował ze swymi ludźmi Kael Weyrlock, w pancerzu wspomaganym z zamontowanym działem plazmowym na placach i bolterem szturmowym w rękach przebijał się wprost na mostek. Potężne kule plazmy i specjalistyczne boltowe pociski, na bieżąco dobierane selektorem amunicji w większości starczyły same w sobie.


Walka na okrętach wyglądała inaczej. Była boleśnie bierna. Atakowanie stacji mijało się z celem, wyprowadzali tylko rzadkie precyzyjne uderzenia, zgodnie z ekspertyzą Durrana, by odcinać główne systemy uzbrojenia od zasilania. To jeszcze będzie się dało naprawić nim się ta wojna skończy. Ale wciąż zwykłe ataki w działa byłyby ze trzy razy skuteczniejsze. Dlatego uskuteczniali ciężkie manewry unikowe i większość mocy była przekierowana do tarcz. Rozmowy na mostkach cały czas trwały. W wojskowej gwarze i kodzie znacznie skuteczniejszym i precyzyjniejszym niż zwykłe słowa.
“Straciliśmy koszary. Czternaste, osiemnaste i dwudzieste trzecie oraz stację przetwórczą i tracimy atmosferę w dwóch sekcjach. Dekompresja w tym tempie będzie trwać cztery godziny, a za dwie i pół ludzie zaczną się dusić.”
“Ewakuujcie dwa najbliższe okręgi. Za dwie godziny ewakuujemy resztę”
“Tarcze się trzymają, ale zaraz rozgryzą nasze częstotliwości i będą korzystać z ich fluktuacji by je ominąć.”
“Ostry zwrot. Nakierujcie nas dziobem na stację i reset tarcz na moją komendę”
“Ayay”
- Uwaga! Uwaga! - rozgrzmiały voxy na całym okręcie - Przygotować się do gwałtownego zwrotu za trzy… dwa… jeden…
Nie wszyscy dali radę się przygotować. Przy dwustu tysiącach załogi nigdy się nie udawało. Prawdopodobnie sam manewr kosztował kilkanaście żyć gdy co głupsi, bądź bardziej pechowi, nie dali rady się uchwycić barierek, ścian czy czegokolwiek i niefortunnie miotnęło nimi w jakiś kant i rozbiło czaszki.

Ale manewr się udał. Szybowali teraz bezwładnie przez przestrzeń wciąż z dużą prędkością utrudniającą namierzenie i trafienie i skierowani dziobem na stację co minimalizowało przekrój okrętu w który można było trafić i ustawiało go najcięższym pancerzem do nich. Wtedy odczekano aż stacja zakończy salwę i wyłączono osłony by duchy maszyn mogły się zresetować.


- Wysadzaj - wydała polecenie Parax
Dettaśma wywaliła pancerną gródź ze ściany. Węzeł stał otworem, ale gdy tylko gruba stal upadła na ziemię… pod sufitem zagrzmiało i w olbrzymiej ilości z sali zaczęły wylewać się serwoczaszki. Nie mieli jak zareagować. Jedynie Parax wzniosła telekinetyczną tarczę wokół siebie i najbliższych gwardzistów. Eksplodujące serwoczaszki rozerwały na strzępy wszystkich którzy nie mieli dość szczęścia by się pod nim znaleźć. Parax ryknęła i, czerpiąc siłę ze swego gniewu, sięgnęła głęboko w osnowę i zalała całe pomieszczenie płynnym ogniem, Krzyki umierających i eksplozje powiedziały jej, że osiągnęła swój cel, ale jej cały oddział był wyrżnięty, a i wielu pod telekinetyczną kopułą dostało odłamkiem, czy dwoma… i wtedy też poczuła, że ją też trafił jeden. Spojrzała na swój bok, z którego obficie wypływała krew i na słabnące nogi. Na swoich pięciu pozostałych gwardzistów.
- Wejdźcie do środka. Zniszczcie wszystko co jeszcze jest całe, dobijcie rannych i wycofujemy się - rozkazała i oparła się o ścianę, bo już nie mogła ustać prosto
- Daviel, zamelduj Pax Behemotowi - dodała osuwając się po niej na ziemię.

Kael maszerował z przodu. Jego ludzie uwielbiali go za to, kochali i byli gotowi ginąć za niego, bo nigdy nie chował się za ich plecami. Wyszli na długi korytarz i od razu przywitał ich ciężki ogień ze stacjonarnych multilaserów. Odpowiedział im pojedynczy obłok plazmy który ich wyparował.
- Ruszać się! - rozkazał ludziom i poszli dalej. Weszli do innego węzła energetycznego, odpowiedzialnego za jedną z baterii makro-dział szyjących teraz do Ostatniej Szansy. Po raz kolejny przygotował go ciężki ogień, ale tu był on zbyt rozproszony i zbyt wiele mogło wybuchnąć by ośmielił się znów skorzystać z działa plazmowego. Błyskawicznie zajęli wszystkie możliwe osłony.
- Daeus Vult! - zakrzyknął polecenie zasłaniając twarz potężną rękawicą, a jego ludzie schowali się, zacisnęli powieki i zasłonili oczy dłonią, gdy hełm Kaela składał się odsłaniając jego twarz, a jego Trzecie Oko rozwarło się uwalniając gniew osnowy i pokazując wrogom tajemnice których ludzka dusza nigdy nie powinna widzieć. Bojowy ryk Weyrlocka zlał się z krzykami umierających gdy ich dusze były wypaczane i smażone.

Zhurris nawet nie zwolnił gdy zobaczył przeciwnika z rakietnicą. Wciąż kontynuował ogień i maszerował naprzód i jedynie wyciągnął przed siebie rękę. Krakrakieta poszybowała ale spotkała przed sobą przeszkodę. Bioeletryczna tarcza postawiona dwa metry przed celem. Niezbyt silna. Niezdolna jej zatrzymać, ale zdolna ją zdetonować i zakłócić jej trajektorię. Diala zalały odłamki i gazy gorące dość by spopielić Fałszywe Mięso, ale nie go. Kolejny szereg szyfrowanych komend, które zdekodowała dopiero aparatura na Pax Behemocie.
“Jesteśmy na miejscu, cherub bierze się do roboty”
Durran połączył się ze swoim bionicznym towarzyszem i poprzez niego złamał zabezpieczenia stacji. Zaraz zyskał pełen wgląd w zdecydowaną większość danych jakie znajdowały się na stacji.


Bitwa trwała. Durran błyskawicznie skopiował dane na temat szeregów energetycznych na stacji i od teraz mógł się skupić na szukaniu danych które mogłyby im pomóc. W tym czasie Zhurris rozebrał jedną z konsol i przeniósł kilka kabli pod sufit tak by były ledwo widoczne i przeniósł tam Cheruba, by mógł w miarę bezpiecznie kontynuować pracę, podczas gdy oni ruszyli do kolejnego celu. Zostawili tylko za sobą kilka wybuchowych niespodzianek.

- Poruczniku Davielu Gavros, prosze powtórzyć - wywarczał kapitan Pax Behemota w vox.
- Powtarza: astropatka Parax kha’Rhn nie żyje. Zmarła przed czterema minutami. Prawdopodobnie wykrwawiła się gdy byliśmy zajęci wymianą ognia z wrogiem. Przepraszam sir. Zawiedliśmy. Za pozwoleniem zaniechamy teraz odwrotu i ruszymy wgłąb stacji i ściągniemy za sobą tylu skórwieli ilu damy radę.
- Odmawiam - ta odpowiedź też była wywarczona przez zęby - wracacie do punktu zbornego z ciałem kha’Rhn a potem się przegrupowujecie z innymi oddziałami szturmowymi. Wykonać.
- Rozkaz sir.
- Bez odbioru.

Bitwa trwała dalej i Parax nie była jedyną ofiarą. Czterech innych oficerów także zginęło wraz ze swymi oddziałami nie zawsze dając radę wykonać powierzone im zadanie. Tysiące żołnierzy rodów Wolnych Kupców wchodziło coraz głębiej w stację wyprowadzając niezwykle precyzyjne uderzenia przeciw przeciwnikom którym regularnie zagłuszano i naruszano ścieżki komunikacyjne. Durran robił co mógł. Zamykał grodzie oddziałom przed nosem, albo dzieląc je na połowy, odłączył kilka razy systemy podtrzymywania życia, bądź przeciążył ogniwa wysadzając całe podsekcje w próżnię wraz z dziesiątkami a nawet sektami gwardzistów wroga. Jednak to było niewiele. Zbyt mało. Wrogowie wciąż mieli kilkunastokrotną przewagę liczebną, a okręty coraz ciężej obrywały. I oni też nie próżnowali.

- Pax Behemot! Potrzebujemy pomocy!
- Mów Mekhetu.
- Oddział abordażowy wysadził nam auxiliarne generatory. Tarcze pracują na 70% mocy! - rozmowę przerwał olbrzymi huk który przeciążył głośniki vox - Dos-taliśmy - zakrzyknął Daggion z bólem i słabością w głosie gdy komunikacja została przywrócona. Nie musiał tego mówić. Wszyscy na mostku Pax Behemota widzieli. Salwa torped którą tylko w niewielkiej części udało się zestrzelić z wież defensywnych i których tylko połowę zatrzymały osłabione tarcze. Trafienie było druzgocące. Osłony zamigotały jeszcze osłabione. Durran obserwował jak dobra dziesiąta część Ostatniej Szansy została wyrzucona w kosmos. Bardzo ważna dziesiąta część, bo teraz każde odpowiednie trafienie mogło łatwo złamać okręt w pół, a jakby tego było mało silniki padły.
- Namierzyli nas - usłyszeli na voxach inny głos. Słychać było w nim śmierć.
- Kto mówi?!
- Arcymilicjant Frantz Kurtz, kapitan Mekhetu jest ciężko ranny i niezdolny do pełnienia funkcji. Teraz ja dowodzę i nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Nie wezmą nas żywcem, kapitanie. Właśnie przekierowujemy pełną moc do dział, by się im odpłacić zza grobu.
- Odmawiam! - ryknął Aizdar przekierujcie moc z powrotem do tarcz i zarządź ewakuację! Wygramy tę bitwę i zabierzemy was po niej!
- Fratz! Słuchaj mnie! - ryknął Durran który już dawno włamał się na wszystkie pasma vox które uznał za użyteczne - mogę was uratować! Was i cały okręt. Zróbcie jak mówi kapitan i dajcie mi dostęp do waszych systemów!
- Nigdy - odpowiedział inny głos - Tu magos explorator Priscus Trzynasty i prędzej zdechnę niż pozwolę temu heretekowi tknąć mój okręt.
- Kapitanie Aizdar? - zapytał arcymilicjant - twój człowiek wie co mówi?
- Na pewno jest waszą najlepszą opcją skoro twierdzi, że może to zrobić.
- Czy ktoś mnie tu słucha? Nie dam temu plugawcowi dostępu do systemów Ostatniej Szansy!
- Morgenstern - Frantz zwrócił się bezpośrednio do niego - potrzebujesz pomocy Priscusa by zrobić co zamierzasz?
- Nie. Wystarczy by mi nie przeszkadzał.
- Po moim trupie! Mówię, że nie tknie… - wypowiedź przerwał huk wystrzału
- I tak cię nie lubiłem. Morgenstern, droga wolna. Rób swoje. Uratuj moich ludzi i Ostatnią Szansę, a kapitan obsypie cię tronami i zaszczytami.
- Robi się.

I zaczął. Kanały vox, gdy nie strzeżone przez żadnego techkapłana nagle stawały się łatwą drogą by złamać duchy maszyn żyjące w tamtym okręcie.
- Kapitanie. Im będziemy ich bliżej tym skuteczniejsze będą moje działania!
- Przyjąłem - odpowiedział Aizdar i wydał polecenia by się z nim zrównać.
Durran kontynuował swoją pracę. Włamał się do systemów i zmusił duchy maszyn do uległości.
~ Zordon. Pomóż mi. I pamiętaj, że prędzej spalę wszystkie swe obwody niż pozwolę Ci na jakieś sztuczki.
~ Możesz mi zaufać.
Durran nie ufał. Ale liczył na swoje własne umiejętności i że da radę go wystarczająco szybko odciąć gdyby tylko czegoś spróbował, a nie miał zamiaru dać Ostatniej Szansie wylecieć w powietrze. Włamał się do systemów sterujących tarczami. Wyłączyli je całkowicie i przeszli na sterowanie ręczne. Zamiast jednej zwartej bariery od teraz musieli stawiać nową, małą, przeciw każdemu jednemu pociskowi który nadlatywał. Z tym nawet Durran by sobie nie poradził i dlatego potrzebował pomocy wyższej formy intelektu. Potrzebował Zordona.
- Aizdar. Twój człowiek właśnie wyłączył nasze tarcze. Nie chcę nic mówić, ale jednak to mnie martwi!
- Durran. Wiesz co robisz?
- Absolutnie kapitanie. Proszę się nie martwić.
- Mam nadzieję, bo właśnie odpalają salwę!
Makro-pociski poszybowały w próżni. Dziesiątki potężnych pocisków. Salwa zdolna rozerwać Ostatnią Szansę na strzępy.
- Panie, panowie… - odezwał się Frantz na voxie swojego okrętu - jeśli teraz umrzemy… to był zaszczyt z wami latać. Imperator Chroni.
Odpowiedziało mu każde jedno gardło na całym okręcie które zdolne było z siebie wydać dźwięk. I wtedy zdarzył się mały cud.
Ten heretek jednak wiedział co robi. Nie wiedząc, że plugawe AI kontroluje ich tarcze byli pewni, że to Durran osobiście wyprowadza kontr-tarczę przeciw każdemu jednemu nadlatującemu makro-pociskowi. Przeszły tylko trzy. Zginęło kolejne kilka tysięcy ludzi, ale Ostatnia Szansa wciąż się trzymała w całości i żyła. Ale walka wciąż trwała i kolejne salwy wciąż miały nadejść.
- Dalej będzie lepiej! - zakomunikował Durran - rozgryzłem to!

Walka trwała dalej. Dwadzieścia minut później niemal połowa oddziałów została związana przedłużającą się walką, bądź zwyczajnie wyrżnięta. Pozostali z coraz większym trudem unikali osaczenia przez przeważające siły wroga. okręty były w coraz gorszym stanie, grożąc, że Pax Behemot również zostanie unieszkodliwiony.
- Kurtz - Aizdar wywołał tymczasowego kapitana Ostatniej Szansy - rozpocznij akcję ewakuacyjną. Zbierzcie się na Pax Behemocie. Potem się ewakuujemy.
- Ale kapitanie…
- Milcz Durran… jeśli nie masz jakiegoś magicznego sposobu by odwrócić losy bitwy to nie poświęcę mojego okrętu dla przegranej sprawy. Zbyt wiele straciliśmy nie chcąc zbyt uszkodzić stacji i w efekcie nie mieliśmy wystarczającej siły przebicia. Przegraliśmy tę bitwę.
- Wszystkie oddziały. Wycofać się. Przerywamy akcję. Wracajcie do punktów zbornych gdzie czekać na was będą oddziały ewakuacyjne - rozkazał na voxach. Durran nie mógł nic zrobić.

- Kapitanie! Mam plan! - zakrzyknął heretek dziesięć minut później, po dwóch kolejnych salwach z których już tylko dwa pociski doszły celu.
- Mów, Morgenstern.
- Tylko to wymaga jaj, ale się uda! Proszę podejść… tutaj stacja została przebudowana przed dekadą dla…
- Do rzeczy.
- Stacja ma tu słabość konstrukcyjną. Niewielką, żaden konwencjonalny pocisk czy atak nie będzie w stanie tego wykorzystać, ale… możemy ją staranować.
- Co?!
- Proszę mnie wysłuchać. Behemot MA przecież taran. I już nie raz kapitan z niego korzystał!
- Tylko do taranowania innych okrętów! I zawsze mniejszych niż Pax Behemot! To szaleństwo!
- Uda nam się. Przebijemy się przez zewnętrzny pancerz jak przez masło. Taran nas ochroni przed poważnymi uszkodzeniami, choć stracimy axyliarne szeregi sensoryczne.
- I co nam to da? Utkniemy w samym sercu militarnej stacji orbitalnej w której wróg ma aktualnie przynajmniej trzynastokrotną przewagę liczebną! Daj mi powód bym uznał to za dobry pomysł!
- Oto on! - warknął heretek i powiększył wycinek planu stacji na datapadzie - tunel techniczny! Mały oddział uderzeniowy, z moją pomocą, bez problemu dotrze nim na mostek! Szybkie precyzyjne uderzenie utnie głowę hydry!
- Głowa hydry odrasta przy odcięciu - odparł Aizdar ale wyglądał jakby powoli się przekonywał
- Z mostku zyskam pełną kontrolę nad stacją. Będę mógł odcinać systemy podtrzymywania życia, zamykać grodzie, podzielić oddziały wroga na małe oddziały nie mające jak się ze sobą przegrupować ani nawet jak dołączyć do walki jeśli nie przepalą się melta-palnikami przez grodzie którymi ich odetnę, ani nawet komunikować się ze sobą. Jeśli dostaniemy się na mostek to bitwa będzie wygrana… prosił mnie kapitan o magiczny sposób. Oto on. Prawdopodobieństwo glorii i chwały blisko siedmiu części z dziesięciu. Gloria albo śmierć, prawda?
- Gloria albo śmierć...



- Komandorze. Pax Behemot wykonuje manewr.
- Doskonale. Może wreszcie się wycofują.
Na mostku stacji panowała dosyć przyjemna atmosfera. Atmosfera zwycięstwa. Oddziały szturmowe były coraz ściślej związane. Wytraciły już impet uderzenia. Ostatnia Szansa była wyłączona z walki i chyba tylko cudem się jeszcze trzymała w jednym kawałku, a Pax Behemot, wedle meldunków, też już tracił tarcze i struktura zaczynała być poważnie naruszona. To była wygrana bitwa i pozostawało już tylko doprowadzić ją do końca
- Kieruje się na nas…
Komandor Terex zmarszczył brwi.
- Nie. Wykręci przed zderzeniem. Chce nabrać prędkości do ucieczki by jak najkrócej być do nas zwróconym słabo opancerzoną rufą. A jeśli nawet uderzy… stacja oberwie ale to straceńcza szarża. Z łatwością ich wtedy zmiażdżymy.

Kilkanaście minut później nikt już nie mógł mieć wątpliwości co do planów Aizdara.
- Ewakuujcie sekcje. Zbierzcie wojska w pobliskich sekcjach. Przygotujcie się na uderzenie - rozkazy były spokojne i rzeczowe.
- Terex-komandor. Zgłaszam problem.
- O co chodzi? - zapytał swego naczelnego techkapłana.
- Proszę spojrzeć.
I wskazał mu palcem słabość stacji powstała z pychy wcześniejszych pokoleń szlachty rządzącej oraz tunel prowadzący niemal wprost na mostek. Od tego momentu w sercu komandora pierwszy raz zagościł strach, a rozkazy nie były już spokojne.



Stacja oberwała. Pax Behemot z hukiem uderzenia i jękiem rwanej stali wbił się w samo jej serce. To nie było przyjemne. Wszyscy załoganci opuścili przednie pokłady i zapięli się w fotelach uderzeniowych z poleceniami przygotowania się jak do potężnej eksplozji. Siła uderzenia poruszyła całą stacją i nie było podsekcji gdzie nikt by nie padł na kolana...

Kilka minut potem Durran stanął ze swym oddziałem przed ostatnią grodzią. Najcięższą jaką widział w życiu. Za nią był już mostek. Mógł ją złamać. Mógł pokonać duchy maszyn ją kontrolujące i zwyczajnie otworzyć wejście. Ale to zajęłoby czas, a teraz Ostatnia Szansa była pozbawiona jego wsparcia. Nie ośmielił się zostawić Zordona samemu sobie, gdy on ruszył z tą ostatnią szarżą. Jedyną nadzieją było zająć mostek nim zdążą wyprowadzić kolejną salwę.

Wzniósł energopięść do góry. Wyładowania energii zatańczyły na niej z mocą jakby miała zaraz sama strzelić piorunem gdy Durran odpalał swój “wytrych”. Cofnął pięść i z głuchym rykiem uderzył, a gródź puściła… to był już koniec, a z Durranem na pokładzie nawet ich kapitulacja była zbędna… choć przyjęli ją dla dalszych przesłuchań…
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172