Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2014, 14:36   #561
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Z wolna, piętro po piętrze, przebijali się w dół. Ranni, ich rzeczy, coraz to bardziej mokre drewno i coraz to mniejsze ilości żarcia. Dość szybko Roran rzucił pomysł by wylać wodę i targać same puste bukłaki skoro dało się je za chwilę napełnić, ale nie wiedział czy ktoś zwrócił na niego uwagi. Był zbyt zmęczony by patrzeć. W końcu gdy przedarli się już przez skały, kraty i wodę i z trudem wydobyli na brzeg, byli na wpół martwi z przemęczenia. Ich siły właściwie się wyczerpały, nie mogli się najeść ani ogrzać przyzwoicie. Roran zaproponował rozpalenie ognia, wskazując na drewno jakie poniewierało się opodal, jak i na potrzebę przeszukania skrzyń i beczek, ku Nadzie odnalezienia czegoś. Najbardziej wkurwiało go to że nie mógł się ruszyć, nic zrobić. Był niemalże bezużyteczny. Dlatego znalazłszy oparcie spróbował stanąć na nogach, choć trochę, choć niepewnie. Te beczki i skrzynie mogły dać ciepło, a kto wie, może cokolwiek przydatnego zawierały. Miał już dość. Dość bycia tobołem. Spróbował więc wstać i z wolna ruszyć ku nim, by zajrzeć nie i spróbować się przydać. Wiele więcej nie mógł.
 
vanadu jest offline  
Stary 20-12-2014, 00:38   #562
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Zaprawdę wielce było sprytne stworzenie szczelnych pojemników, a szczególnie plecaka. Pozwalało to nie tylko przenieść im dokumenty bez uszczerbku, ale sam plecak pozwolił na przeniesienie w suchy sposób kocy i wszystkich niezbędnych do ogrzania się rzeczy.
Problem był tylko jeden - trzeba też było samemu przebyć przez lodowaty wodospad i jezioro. Galeb ponuro wyczekiwał swojej kolei. Z kamienną miną przygotowywał się do przejścia przez lodowate piekło.

Dał się rozebrać towarzyszom i polecił im, aby go chociaż trochę schlapali zimną wodą, aby mógł się przyzwyczaić do temperatury. Dał się potem związać bardzo, a kiedy nadeszła odpowiednia chwila wkroczył w lodowaty strumień wody i dał opuścić na dno komina z samej bieliźnie.

Wstępne natarcie wodą przygotowało go tylko odrobinę, ale zdołał jakoś nie wierzgać, kiedy chłód opływał jego ciało i wnikał w głąb. Skoncentrował się. Drżał. Czuł jak skóra pod bandażami jest drażniona przez przesiąkającą wodę. Chłód koił, ale zaraz zaczynał wnikać przez skórę i mięśnie do kości, a przez żyły do serca. Galeb zacisnął zęby. Musiał wytrzymać. Zejście w dół... a potem po powierzchni wody na brzeg.

Grungni... przez co musimy przechodzić! - wymamrotał do siebie, kiedy zaczął się zbliżać do powierzchni podziemnego jeziora.

***

Ledwie runiarz panował nad sobą, aby nie przylgnąć okaleczonymi rękoma do ciała. Drżał i trząsł się. Przesiąknięte wodą bandaże zdawały się luzować. Jednak Galeb tym się nie przejmował... zatoczył się do ogniska i przysiadł przy nim, dziękując w duszy Przodkom za dar ognia, choć jeszcze parę dni temu płomienie tak straszliwie go zraniły. Zrzucił z siebie przemoczoną bieliznę, zostając w samych gaciach i owinął się kocem. Siadł wygrzewając się. Jeżeli miał okazję zamówić słowo z Dorrinem lub Thorinem wspomniał tylko że amulet stworzyli człeczy magowie i niestety nic więcej nie zdołał odkryć.

Nie mogąc wiele uczynić Galeb postanowił pozostać przy ognisku, grzać się i pilnować suszenia odzieży, koców oraz kolejnych krasnoludów. Co jakiś czas przysiadał i wsuwał zdrową stopą kolejny kawałek drewna do ogniska.
 
Stalowy jest offline  
Stary 20-12-2014, 09:15   #563
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Fulgrimssona wkurwiała już wszechobecna wilgoć i chłód. Pomimo wysiłku opuszczania wszystkich na dół, zimno stawało się coraz bardziej dotkliwe. Gdy tylko mięśnie niebyły napięte, ręce drżały niemiłosiernie. ~Szczęściem nie jest strzelcem, bo jeszcze sam by się postrzelił... Pomyślał.

Niebawem sam ruszył na dno jaskini. Spotkanie z lodowatą wodą jeziora było gorsze niż przypuszczał. Ogrom jeziora doskonale pozbawiał resztek ciepła i Grundi miał wrażenie że jajca mu zaraz odpadną. Po dłuższej chwili dygoczący wyszedł na brzeg i niemrawo skierował się w stronę ognia. Zbyt wątłego jak na jego gust.
Pierwszą rzeczą jaką zrobił było rozebranie się i dokładne wyciśnięcie swoich ubrań. Następnie Fulgrimsson założył je na siebie i rozłożył swe mokre rzeczy w pobliżu ognia, lecz uważając przy tym żeby nie były na tyle blisko, żeby mogły się zająć ogniem. Teraz trzeba było się ruszać i najlepiej powiększyć jakoś ognisko, aby wszyscy bezproblemowo mogli się przy nim ogrzać.

Grundi podszedł więc do sterty narzędzi i wybrał z nich porządną łopatę. Zamierzał za jej pomocą sprawdzać czy kawałki drewna i beczki które go zainteresują nie skrywają jakiejś paskudnej pułapki. Lepiej żeby coś mu teraz nie ujebało ryja. Gdy miał już łopatę, wydobył jeszcze jedną z pochodni z ogniska i ruszył aby dokładnie i ostrożnie przyjrzeć się zapasom drewna, beczkom i wszystkiemu co rzuci mu się w oczy w tej jaskini. Wolał to niż siedzieć i marznąć, a tak ruch pozwoli mu choć trochę się rozgrzać.


Gdy wrócił już z drewnem i dorzucił do ognia, podszedł do Rorana.

- Roranie, wcześniej nie pytałem, bo albo wróg chciał nas dopaść, albo co innego się działo. Jak wiesz wzonem twój topór i hełm. Obecnie lepiej przysłużą się nam w rękach kogoś sprawnego. Będę nosił je do czasu aż sam nie będziesz mógł się tym zająć, bądź nie postanowisz inaczej. Tak tylko mówię żeby była między nami jasność.


Następnie usadowił się obok swych rzeczy i za pomocą kawałka miękkiego kamienia postanowił poćwiczyć sztukę pisania. Kartę miało zastąpić mu skalne podłoże, oświetlone przez ogień. Może nie było to pióro i pergamin, lecz nadawało się niemal równie dobrze, a może nawet lepiej, gdyż piszącym był wojownik którego ręka nawykła do topora, a nie delikatnych przedmiotów.

"Zabić skawemy. Obranić twierdze. Dawać wódę do kurwy nędzy bo jajca odmarzną... " Starał się zapisać proste rzeczy.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 20-12-2014, 09:23   #564
 
blackswordsman's Avatar
 
Reputacja: 1 blackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodze
Z pomocą i wielkim wysiłkiem drużynowego dowódcy Detlefa, Ergan zjechał opuszczony na linie aż do tafli jeziora gdzie na szczęście czekała na niego prowizoryczna drewniania tratwa. Dodatkowo asekuracja linowa i czujne oko Thorina pozwoliły rzemieślnikowi bezpiecznie dotrzeć na stały ląd. Może nie była to przeprawa suchą nogą ale najważniejsze, że skończyła się szczęśliwie. Ergansson natychmiast wyciągnął swoje rzeczy na brzeg i zatargał je w pobliże ogniska aby schły Wyżymał gacie które miał na sobie oraz ubranie które wcześniej zdjął, po czym zaczął okrążać ognisko w dziwnym tańcu jakby znał się na guślarstwie lub sztukach szamańskich. W rzeczywistości krasnolud po prostu chciał się osuszyć i ogrzać czym prędzej, a w jego mniemaniu ruszając się było to łatwiejsze, niż tylko siedząc przy ogniu. Przyszły inżynier gotów był pomóc przeprawić się Detlefowi jeśli tylko była ku temu potrzeba. Kiedy Ergansson przestał się trząść z zimna pomógł towarzyszom w przeszukiwaniu pozostawionych beczek i skrzyń a gdy to dobiegło końca postanowił zbadać sprawność i działanie owego dźwigu-koparki, który to górował nad jeziorem. Krasnolud był nad wyraz ostrożny. Możliwe, że znów gdzieś czaiły się pułapki. Jednak jeśli owa maszyneria był sprawna to może pozwoliła by dostać się na tajemniczą półkę skalną.


- Przyjrzę się temu dźwigowi, może będzie z tego jakiś pożytek... Rzekł krasnolud do towarzyszy i bardzo ostrożnie ruszył kładką. Gdyby miał wątpliwości czy ją bezpiecznie pokona, wtedy przeszedł by ją na czworakach. Nie potrzebował kolejnej bezsensownej i niebezpiecznej kąpieli w lodowatej wodzie.
 

Ostatnio edytowane przez blackswordsman : 20-12-2014 o 09:26.
blackswordsman jest offline  
Stary 20-12-2014, 10:40   #565
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Przeprawa przez lodowate jezioro przyjemna nie była, rzec można, że była wkurwiająco nieprzyjemna. Dorrin się nie skarżył, ale i radością nie kipiał. Cały był obolały, czuł się jakby jakiś skurwiel obgryzał mu mięśnie i łupał kości, no i... chyba się przeziębił, cholera...

Kiedy wreszcie dotarli do jaskini, Dorrin odetchnął z ulgą. Miał już dość podziemi, prawda, ale jaskinia jawiła się oazą spokoju i szansą na odpoczynek. I wygrzanie się.

Dorrina wkurwiała, należy nadmienić, jego bezczynność. Znał się właściwie tylko na walce, walce, do której okazji nie było, a nawet jakby była, to w tym stanie walczyć nie mógł.

Miast przeszukiwać grotę, czy też robić coś podobnego, Dorrin przysiadł się do Galebowego ogniska, jął gawędzić, między innymi o amulecie.

Ach... dziękować Urgaborowi za to, że stworzył ogień. Bo czyż istnieje żywioł dorównujący płomieniom? Tak zabójcze... i tak pomocne... ach...

Podszedł do Detlefa, lekko kulejąc na lewą nogę.

- Pomóc... khe... - charknął i splunął na bok - ci w czymś...?
 
Fyrskar jest offline  
Stary 20-12-2014, 16:45   #566
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Gdy ostatnim razem córa Ronaglada sprawdzała, nie była porośnięta ani łuską, ani futrem. Oprócz własnej pokiereszowanej zbroi i nie mniej sfatygowanej skóry, nie miała nic, co chroniłoby ją od chłodu...a było kurewsko zimno. Dzwoniące żeby już dawno przestały na siebie trafiać, a szczęki żyły własnym życiem, ni jak nie chcąc zawrzeć się na głucho. Jednak to nie zimno było najgorsze.

O wiele dotkliwszy okazał się głód, dźgający trzewia na podobieństwo rozpalonego do białości noża, lub czyjegoś podkutego buta, raz po raz maltretującego miejsce, w którym kiedyś znajdował się żołądek. Khaidar wydawało się, że zamiast niego ma wściekłego szczura, szamoczącego się i w panice próbującego wygryźć sobie drogę na zewnątrz. W końcu nie od dziś wiadome było, że z tonącego okrętu wpierw uciekają właśnie gryzonie.

Najchętniej owinęłaby się suchym, ciepłym kocem i zaszyła w jakiejś skalnej rozpadlinie, olewając cały świat zewnętrzny z resztą oddziału na czele. Gdzieś w głębi serca cieszyła się, że tym razem obyło się bez tragedii, kolejnych ran i innych przyjemności, którymi najeżone zdawały się być ich ostatnie dni. O dziwo wszystkim udało się pokonać przeszkodę, a czym ową przeprawę przypłacą - wyjdzie jak zawsze po czasie. Tylko patrzeć, jak któreś z nich zacznie kichać i charchać brudnozieloną, pomieszaną z ropą flegmą. Na jak długo starczy im leków, o ile w Thorinowej torbie znajdowały się jeszcze jakieś medykamenty odpowiednie na przeziębienia?

Wszyscy - jak jeden mąż - byli wyczerpani, poranieni i ciągnęli do przodu chyba tylko dzięki sile sławnego, khazadzkiego uporu, przy którym powierzchniowe osły wydawały się być istotami wielce uległymi i skłonnymi do współpracy o każdej porze dnia i nocy. Osłabione ciało łatwiej poddaje sie wszelkim choróbskom i innym paskudztwom.
- Kurwa - kobieta westchnęła boleśnie, sięgając po bukłak. Skrzywiła się, widząc jak niewiele piwa w nim pozostało. Wzięła niewielki łyk, po czym starannie zabezpieczyła wątłe zapasy alkoholu, a przez jej głowę przeleciała niewesoła myśł. Trzeba będzie stawić czoło śmierci na trzeźwo.
Nie była to pocieszająca perspektywa.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 20-12-2014, 23:11   #567
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
Gdy przyszła kolej na niego, niezbyt był zadowolony na kolejny prysznic w lodowatej wodzie, jednak wyjścia nie było. Przeprawa przez sita poszła zręcznie i gładko, co dziwne w lodowatym strumieniu krasnoludowi było cieplej niż gdy rozpoczęło się jego opuszczanie. Wtedy zęby zaczęły wystukiwać marsz żałobny, jednak kulminacja nastała dopiero po osunięciu w bezkresną toń jeziora.Z gardła wyrwał się bukiet przekleństw, woda była tak zimna że odnosił wrażenie iż z każdym dotykiem parzy go niczym rozżarzone ostrze.
Dotarcie do brzegu trwało wieczność. Gdy w końcu wyszedł na brzeg cały się telepał, skostniałymi rękami rozebrał się do pasa. Omiótł spojrzeniem salę starając się opanować i zaczął działać. Przyciągnął dwie beczki bliżej ognia w pewnym oddaleniu od siebie. Następnie przewiązał je liną i wywiesił na niej swoje ubrania oraz zawartość plecaka by wszystko miało szanse wyschnąć.
Opróżniony plecak oparł o beczkę jak i elementy uzbrojenia czy też broń. Starał się być w ruchu prowokując szybsze krążenie krwi w ciele.Kolejne dwie beczki przyciągnął do prowizorycznego małego ogniska

„ Bogowie! Wieki będziemy schnąć i ogrzewać się przy tym wypierdku!” - pomyślał

Otworzył dwie beczki, sprawdzając zawartość, jeżeli nie było w nich nic wartego uwagi, dobył młota i rozstrzaskał je na szczapy. Używając ich by stworzyć potężne ognisko, które rozgrzeje szybko paręnaście osób i pozwoli wyschnąć ubraniom, a zarazem oświetli okazałą jaskinie.
Gdy wszyscy się nieco rozgrzali i wrócili do świata żywych. Jego zainteresowanie padło na samą jaskinie.

- Tseba sbadac jaskinie, sajme siem tym. Pilnujta by nam nic nas nie saskocylo - rzekł spokojnie

Wziął odpaloną pochodnie i ruszył. Najpierw zajął się zawalonymi wejściami. Wnioskował iż na południu zawał blokował schody z góry, Tuż obok zwalony portal z torami przynosił mu na myśl jedynie iż prowadziła ona bezpośrednio do wielkiej windy i głównej arterii prowadzącej do samego Azul. Trzecia droga wąski kanał wydał mu się drogą zdradliwą kojarzącą się z tunelem inżynieryjnym, którym także nie zdecydowali się ruszyć. Pamiętał iż trzy drogi prowadziły w to miejsce…

Następnie przeniósł się na północ i otwartą drogę dalej. Przystanął i próbował wyczuć jakieś delikatne podmuchy wiatru omiatające twarz, które mogłyby wskazywać że droga wiedzie ku wyjściu.
Widząc drużynę, która wesoła zaczęła sprawdzać masę beczek i skrzyń jakby co najmniej tam bym ukryty Bugman, nie zawracał sobie nimi głowy. Zauważyl Ergana, który ruszył badać dźwig. Jako że na inżynierce nie wyznawał się, pozostawił to także innym.
Sprawdził kopce piachu i kamieni rozgarniając je zgrubsza, obejrzał połamane sita, oraz długi stół.
Jedną z taczek przystawił do kanału, jakby co tędy chciało wyskoczyć narobi rabany o taczkę co zaalarmuje drużynę w razie potrzeby.
Drugą zaś taczkę doprowadził i odstawił przy trzeciej która znajdowała się przy palenisku, gdzie drużyna obozowała.
Krasnolud oglądał wszystko dokładnie chłonąc informacje o tym miejscu jaki i ze ścian tak i z ewentualnych tropów na ziemi i tego co przeszukał. Próbował zebrać to w jakąś sensowną całość.
Następnie przyszedł czas na spalony stos skavenów, oglądał go czujnie, co jakiś czas odchylając jakaś łapę, łeb spoglądając w głąb stosu.

Wrócił następnie do drużyny podzielił się z nimi swoimi spostrzeżeniami, a następnie poprosił by jeden z nich udał się z nimi. W celu pomocy zastawienia drogi północnej sitem, które będzie robiło za nasz alarm gdyby jakiś nieproszony gość miał ochotę na odwiedziny.
Krasnoludy wzięli największy kawał sita i przeciągnęli pod tunel,a następnie postawili w pionie opierając o boki tunelu. Jeżeli tunel był szerszy dwa sita stanęły kolo siebie,a wspierało je parę beczek,kamieni,a nawet taczka.
Tym sposobem cokolwiek będzie chciało tu wleźć, musi przewrócić sito i narobić huku zawczasu.
Po wykonanej robocie wrócił do paleniska, robota go rozgrzała wystarczająco, ale ciepłem ogniska nigdy nikt nie gardzi. Jeżeli wszystko wyschło do tej pory, przyodział się w koszulę, zapiał pas, wciągnął na siebie kurtę skórzaną, a następnie kolczugę z rękawami. Zatknął młot za pas.
Resztę ekwipunku spakował w plecak i rzucił go na swoje miejsce przy ognisku, położył tam także tarcze wraz z kołczanem bełtów i kuszą. Futro rozłożył i siadł ciężko.
Ściągnął buty pozwalając oschnąć im szybciej oraz przy okazji ogrzał stopy. Napił się wody, nabił fajkę i postarał się chwilę odpocząć.
Gdy Detlef się pokazał zreferował mu co ważniejsze sprawy jako iż przybył ostatni i nie orientował co się działo przez ten czas.
 
PanDwarf jest offline  
Stary 21-12-2014, 00:09   #568
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Zaczęli. Otwory w sitach wykonane na szybko przez Grundiego trzeba było poszerzyć - na tyle, by drewniana ława służąca dotąd za nosze dla ciężko rannego Ronagaldsona zmieściła się w otworze w pozycji pionowej. Sama praca nie była trudna, a raczej mozolna, jednak nieprzerwane strugi lodowatej wody skutecznie utrudniały jakiekolwiek czynności. Skóra khazadów była gruba, a będąca wyznacznikiem dobrobytu warstwa tłuszczu dość dobrze chroniły przed wyziębieniem, jednak do czasu - po wielu godzinach spędzonych w kominie Thorvaldssona nie czuł nic prócz zimna. Zgrabiałe ręce w przemoczonych skórzanych rękawicach dla ochrony przed otarciami zaciskały się na sznurach coraz mniej pewnie, a wychłodzenie potęgowało drżenie zmęczonych mięśni.

Detlef pracował zawzięcie i w milczeniu. Skupiony wyłącznie na wykonaniu zadania podciągał linę krótkimi, oszczędnymi ruchami. Zdawać by się mogło, że całe życie spędził gdzieś w odległym porcie, nieustannie ładując i rozładowując przypływające statki. Prawda była taka, że gdzieś po drugiej, może trzeciej godzinie, kiedy przeraźliwy ziąb na dobre owładnął ciało Zhufbarczyka, przenikając niemal do szpiku kości, nadszedł kryzys. Nie miał już siły, brakowało mu tchu, płuca paliły żywym ogniem, a zimno skuwało lodem mięśnie i mroziło krew, która stawała się gęsta niczym smoła.

Znajome krwawe mroczki przed oczami zwiastowały wyczerpanie sił i woli, by walczyć dalej. Tylko kilka razy w życiu czuł się bezsilny - za każdym razem mógł przypłacić to życiem. Tak jak na wschód od Czarnej Wody, gdy brał udział w ekspedycji karnej z twierdzy Zhufbar, której celem były coraz bardziej zuchwałe bandy łupieżcze zielonoskórych z okolic Szczytu Grom. Bił się wtedy jak szalony, jednak ich stosunkowo nieliczny oddział krasnoludów nie miał szans w starciu z wyprawą wojenną całego plemienia z Grom kierującą się nad Czarną Wodę. Górska kotlina wypełniła się ciałami zielonoskórych i khazadów - na każdego poległego syna Grungniego przypadał tuzin zabitych wrogów, ale to nie wystarczyło. Orkowie i gobliny zalali mężnych wojowników swą masą siekąc i kłując bez litości, nie bacząc na to, czy rozszarpują wroga, czy pobratymca. Do zachodu słońca było po wszystkim, a ciałami rannych i poległych zaczęły interesować się drapieżniki i padlinożercy. Zielonoskórzy zabrali co chcieli, rannych krasnoludów dobijali lub pozostawiali na pewną śmierć i w końcu odeszli. Na przemian tracący i odzyskujący przytomność Detlef uniknął śmierci z rąk orków, ale osłabiony ranami nie mógł o własnych siłach wydostać się spod kilku przygniatających go ciał. Nim okoliczni górale dotarli na miejsce potyczki i wyciągnęli go spod stosu ciał własnymi zębami rozszarpał trzy szczury, które próbowały na nim żerować. Stracił kawałek ucha i palca, choć była to znikoma cena przeżycia. Wtedy też nauczył się nienawidzieć szczury, których większymi odpowiednikami były skaveny.

Obraz szczuroludzia wgryzającego się w jego stygnące zwłoki sprawił, że serce zabiło szybciej, zmuszając gęstą krew do szybszego krążenia. Klatka piersiowa poruszyła się, a płuca wciągnęły haust wilgotnego powietrza. Otarł pot i wodę z czoła mokrym rękawem koszuli i mocniej zacisnął palce na konopnym sznurze. Siłą woli poruszył bolącymi ramionami, zmuszając zesztywniałe mięśnie do pracy. Raz i dwa. Raz i dwa. Dalej. Dalej. Po chwili piekielnie zmęczony i ciężko pracujący khazad odzyskał utracony rytm. Wizja mało chwalebnej śmierci pozwoliła uwolnić skrywane gdzieś głęboko pokłady energii i kontynuować tytaniczny wysiłek. Thorvaldsson nie zamierzał umierać. Nie dzisiaj. Nie tutaj. Obiecał też wyprowadzić grupę krasnoludów na powierzchnię, a danego słowa nie zwykł łamać.

* * *

Gdy tylko opuścił Grundiego na sam dół zaczął przygotowywać się do zjazdu jako ostatni. Był już późny wieczór, bo choć metoda Detlefa zapewniła bezpieczeństwo towarzyszom, to wymagała sporo czasu. Gdy tylko odstawili rannych na dół, zaczęli z Grundim transportować pakunki z pancerzami, doadtkowym orężem jak i same plecaki. Ostatniego opuścił Fulgrimssona, po czym przystąpił do przewlekania liny, na której miał zjechać na dół. Metoda miała być taka sama, czyli pętla na jednym końcu pełniąca rolę strzemienia, a zjeżdżający kontrolował prędkość zjazdu poprzez luzowanie liny. W ten sposób linę można było wykorzystać ponownie, bo nie była na stałe zaczepiona na górze.

Początkowo szło nawet nieźle, Detlef dostrzegł ognisko, przy którym grzali się zziębnięci krasnoludowie. Świetnie - mieli opał, czyli mogli się rozgrzać po przymusowej kąpieli. Zamierzał do nich dołączyć, nim lodowata woda zamieni go w sopel. Gdzieś w dole widział Fulgrimssona wyciąganego z wody przez dwóch khazadów. Ramiona raz za razem wypuszczały sznur, a palce zaciskały się niżej. Nagle mokra lina wyślizgnęła mu się z nie dość mocno zaciśniętych palców. Dłoń była już tak zmarznięta, że nie był w stanie zacisnąć pięści. Szybko złapał sznur drugą, jednak gwałtowny zjazd wyrwał mu linę z nie dość pewnego chwytu. Spadał.

Sam był zdziwiony, gdy po prostu stwierdził fakt, że spada ze znacznej wysokości patrząc na oddalającą się kratę komina sitowego. Podchodzący do gardła żołądek - zupełnie tak samo jak wtedy, gdy złazili studnią w opuszczonym młynie. Tylko tam na dole była skała, a tutaj...

Krasnolud z hukiem wpadł do podziemnego rozlewiska. Woda zamknęła się nad nim, a ciemna toń otuliła go nieprzeniknionym płaszczem. Był już tak zziębnięty, że nawet nie odczuł niskiej temperatury wody. Z ciekawością obserwował znikające światło w górze i zastanawiał się, co teraz będzie. Udusi się, czy przebije go ukryty w wodzie ostry stalagmit? Coraz wolniej zanurzał się, aż wreszcie trafił na coś twardego. Instynktownie podkurczył nogi i wybił się w górę. Ponownie dostrzegł jaśniejszy punkt wyżej. Zaczął machać ramionami, bardziej przypadkowo, niż wiedząc co ma robić. Wciąż powierzchnia była gdzieś poza jego zasięgiem. Płuca zaczęły domagać się powietrza, ale zwalczał pokusę zaczerpnięcia tchu - gdyby nałykał się wody niechybnie utonąłby. Gdy już myślał, że nie da rady jego głowa wynurzyła się z wody. Rozpaczliwie zaczerpnął oddechu i parskając wypluwał wodę. Udało się!

Chwilę później ktoś pomógł mu wyjść na brzeg i dotrzeć do ogniska. Nic nie mówiąc zaczał rozbierać się, pozostawiając jedynie gacie - nie uczynił tego ze względu na Khaidar, gdyż tę traktował na równi z innymi, ale nie miał zamiaru biegać z dyndającym przyrodzeniem, gdyby przeklęte szczury znowu raczyły ich zaatakować. Tak po prawdzie, to mimo wszystko wolał nie pokazywać się zupełnie nago Ronagaldsdottir, gdyż jego... walor wzbudzał zdecydowanie mniejszy zachwyt po kontakcie z lodowatą wodą, jak walory wszystkich mężczyzn zresztą.

- Zimno. - Powiedział wreszcie i siadł ciężko jak najbliżej ognia. Był tak zmęczony i zmarznięty, że marzył o długim śnie i wygrzewaniu dupska przy ognisku. Miał jednak obowiązki, których sam się podjął.

- Wszyscy cali? Jakieś straty? - Zaczął zadawać pytania. Nie wyznaczył zastępcy, a większość dnia spędził na górze, więc musiał dopytać o sprawy, które powinny zostać załatwione zanim tu dotarł. - Jest opał. To dobrze. Trzeba przygotować materiał na pochodnie. Skrzynie i beczki sprawdzone? Coś przydatnego? Kto stoi na warcie? Zmiennicy wyznaczeni? Ktoś sprawdzał dokąd te korytarze prowadzą? Huran? Wiesz coś o tym miejscu? Kyan - a ty? Dźwig? Jaki dźwig? A, tam jest. I co? Przejście jakieś? Trzeba płynąć i się wspinać? A tym dźwigiem? Dałoby się przesunąć ramię i dostać na tamtą półkę? Sprawdzał ktoś, czy dźwig da się uruchomić?

Słuchając odpowiedzi i informacji uzyskanych w czasie jego nieobecności zastanawiał się nad czymś. Najmniej ranni schodzili na końcu i pewnie są niewiele mniej wykończeni, jak on sam. Wszyscy, poza jednym.
- Thorinie. Nie będę ukrywał, że padam z nóg i jeśli nie złapię trochę snu, to będzie ze mną źle. Dobrze, że żarcie się kończy, to może schudniecie trochę grubasy - nawet sobie nie wyobrażacie ile trzeba było się namęczyć, żeby was wszystkich na dół sprowadzić. - Zażartował, choć dość niemrawo. - W każdym razie reszta też zmęczona, a ty trzymasz się najlepiej z nas. Rannych nie liczę, bo poza wartą niewiele pewnie będą mogli zrobić. Zostaniemy tutaj do rana i chciałbym żebyś przejął dowodzenie na ten czas - wyznacz warty, zorganizuj zbieranie drewna i szukanie przydatnych rzeczy i co ci jeszcze przyjdzie do głowy. Ja musze się wyspać. - Mówiąc to zaczał pokładać się do snu - ubranie miał jeszcze mokre, plecak i większość ekwipunku też. Był tak zmęczony, że nawet nie miał ochoty nic jeść. Obok siebie położył korbacz i toporki - rusznica suszyła się i nawet nie próbował jej nabijać - ona również potrzebowała odpoczynku tak samo, jak Zhufbarczyk.

- Rano wymarsz. - Rzucił jeszcze i zamknął oczy.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 21-12-2014, 10:53   #569
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dirk po dopłynięciu zaczął przygotować wszystko tak by przemarznięci towarzysze broni mieli jak najlepszą opiekę po dotarciu na miejsce. Podszedł do stojącego czajnika, lecz na ostrzegawcze słowa Thorina
– tam może być pułapka -
nieomal zrezygnował z pomysłu. Jednak gorąca woda rozgrzeje wnętrzności, które wychłodzone mogą zwyczajnie przestać działać, a to oznaczało śmierć. Mając na uwadze możliwość pułapki na czajniku, Dirk ostrożnie podszedł, obejrzał czy nie ma tam jakichś sznurków. Podniósł przykrywkę, obwąchał czajnik wewnątrz. Śmierdział sadzą oraz na ściankach osadził się kamień. Nie czuć było trucizny lub innych podejrzanych substancji, jednak dla pewności Dirk umył czajnik, dopiero wtedy nabrał wody i ustawił blisko ognia. Gdy woda zaczęła się gotować nalał Thorinowi i sobie do glinianych kubków, które się walały w pobliżu stołu, a które teraz obmył wrzątkiem. Gorąca woda parzyła usta ale też natychmiast rozgrzewała wnętrzności. Każdy nowo przybyły dostawał kubek gorącej wody do picia, dzięki temu szybciej odzyskiwali właściwą temperaturę organizmu.
Dirk gdy tylko widział kolejnego delikwenta opuszczanego nad taflę jeziora bacznie go obserwował. Gdyby zaszła taka potrzeba jednym ruchem mógł ściągnąć sweter, kolejnym nałożyć nadmuchane bukłaki i wskoczyć do wody po tonącego. Towarzysze Dirka w połowie drogi zaczynali już bezładnie młócić kończynami, nabierać wody i ogólnie zachowywać się jak spławiki podczas brania. Widząc takie zachowanie Urgrimson wiedział, że delikwent się topi i zostało mu już kilka chwil. Wtedy to szybko pozbywał się swetra, nakładał bukłaki krzyżowo na plecy i po krótkim rozbiegu wskakiwał w objęcia lodowatej wody. Gdy musiał walił tonącego pałką po łbie, obwiązywał liną i holował ku brzegowi. Na brzegu poszkodowanego przekazywał Thorinowi, a sam nalewał sobie i ratowanemu gorącej wody do kubków aby się szybko rozgrzać. Ostatni był Detlef, który przykuł Dirka uwagę głośnym wejściem. Wpadł do wody i się w niej znużył. Urgrimson stłumił przekleństwo pod nosem, musiał się spieszyć, bo jeśli Detlef zacznie się topić tuż obok miejsca zrzutu, Dirk mógłby nie dopłynąć na czas. Jednak na brzegu pozostawał Thorin, który mógłby go odratować. Na szczęście Detlef wypłynął, a gdy Dirk był obok niego ten nie rzucał się w panice, chłop miał nerwy ze stali. Obwiązał go szybko pod pachami, a już po chwili płynął ciągnąc za sobą wycieńczonego Detlefa.
Po wyjściu z wody Thorin czekał na nich z gorącymi kubkami, pomógł im także wygramolić się na brzeg.
I gdy już wszyscy byli po przeprawie, Dirk ponownie napełnił czajnik wodą, ponownie ustawił go przy ogniu aby zagotować wodę. Gdy woda zaczęła wrzeć, odsunął czajnik od ognia, poczekał chwilę aż ostygnie, z torby lekarskiej wydobył cztery miedziane pojemniki, których zawartość wlał do bardzo ciepłej wody. Nalweka Harginsona miała wiele zalet, powstała na bazie mieszanki wielu ziół, dzięki czemu posiadała sporą moc uzdrawiania, wzmacniała organizm, oraz oczyszczała go z chorób. Dirk nalewał kolejne kubki i upewnił się, że każdy wypije swoją porcję.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 21-12-2014 o 11:06.
Manji jest offline  
Stary 24-12-2014, 16:43   #570
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
12 Vharukaz, czas Morganitu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Jaskinia na dnie komina sitowego, przeprawa, wieczór


Khazadzi jeden za drugim wychodzili z wody i dołączali do wciąż rosnącej grupy zebranej wokół ogniska. Ogień, ciepło, światło, tyle wystarczyło by uśmiechy wykwitły na ustach kilku towarzyszy broni, trud drogi był za grupą i można było się radować jednak kolejne zmagania miały nadejść już wkrótce i kto o tym pomyślał temu humor z pewnością musiał się szybko zepsuć. Huran jako drugi postawił nogę na brzegu, zaraz po Thorinie, choć to Dirk pchał się by iść od razu w ślady medyka. Gdy tylko stary i ranny khazad wytoczył się z wody, od razu rozebrał się i zaczął rozcierać skostniałe ramiona i uda, wkrótce potem wyżął swe odzienie a także brodę i włosy. Huran był zbyt ranny by pchać się za innymi którzy mieli w zamiarze przeszukać jaskinię, z całą pewnością młodzi i sprawni szybciej mogli się z tym uporać. Rorinson odpakował to co zostało z jego racji żywnościowych i wcisnął do ust pasek wołowiny co stanowiło aż połowę jego zapasów, drugą część położył na kamieniu przy ognisku by się osuszyła i podgrzała a gdy tylko wyciągnięto na brzeg majaczącego Rorana, Huran podszedł doń i wybudził go podając kawałek ciepłej i pachnącej wołowiny.

- Dobrze żeś żyw, słyszał żem ja krzyk twój w kominie a potem cisza, myślałem że już w drodze do przodków swych ruszyłeś, a ty tylko straciłeś przytomność. Majaczyłeś coś o bukłakach i wylaniu wody, o ogniu ale ten już przecie płonął w najlepsze. Cosik tam trafia do ciebie ale o skrzynie się nie martw już się tym zajęli twoi towarzysze. Trzymaj, zjedz to, więcej nie mam. Skoro jeszcze dychasz znakiem to że wyżyjesz. Twardy z ciebie skurwiel, pewnie stary Ronagald też taki był. No ale, nie dla takich starych dziadów jak my ta zabawa, co? Har! Nic nie mów. Odpoczywaj i zjedz to. Pamiętaj. - Huran poklepał lekko rannego Rorana po barku i odszedł na drugą stronę ogniska, nie czekał odpowiedzi gdyż wargi Rorana spękane były niczym ziemia po przysłowiowych szesnastu latach suszy i starzec nie chciał męczyć poparzonego krasnoluda. Huran usiadł oparty o kamień i wystawiał dłonie do ognia, nie minęło kilka chwil gdy zasnął, rany, głód, wyziębienie oraz wyczerpany organizm, a być może i trucizna ze skaveńskiego ostrza wreszcie upomniały się o odpoczynek, a gdy tylko ciało poczuło ciepło, żołądek zaspokoił głód a umysł wiedział że otoczenie jest stosunkowo bezpieczne i do tego strzeżone, wtedy pozwolił sobie na spoczynek.

Prace w nowym obozie wciąż trwały, jedni przeklinali chłód a inni już rozchodzili się po sali, kolejni zjeżdżali na linach na dół, wprost w toń rozlewiska. W ten czas Roran żując kawałek soczystego od tłuszczu mięsa spróbował wstać, okupił to niesamowitym bólem i plamami krwi które pojawiły się od razu na brudnym płótnie bandażowym. Fakt, Ronagaldson był straszliwie poraniony, jednak tylko górna część jego nóg poważnie ucierpiała a minęło już prawie pięć dni od feralnego rzutu Galeba bombą zapalającą. Roran zatoczył się i upadł, z ust od razu strzeliła fontanna krwi a rany odezwały się straszliwym żarem, zupełnie jakby znów stanął w ogniu, w końcu po kilku próbach udało mu się ustać na nogach i zrobić kilka kroków jednak nic więcej, strasznie go to zmęczyło i musiał wrócić na miejsce i usiąść. Być może były sierżant miał kilka dobrych pomysłów i chciał je wprowadzić w życie jednak chyba nie zdawał sobie do końca sprawy z powagi swych ran, przez wiele dni jeszcze nie miał być zdolny do ruszania ramionami, odwrócenia głowy za siebie lub niesienia czegokolwiek, jego dłonie były jak dwa kawałki spalonego mięsa i nawet gdyby pozwalały na to grube bandaże to i tak nie dąłby rady zacisnąć na niczym palców. Od połowy ud wzwyż Ronagaldson był niczym drewniany manekin, nie mógł nic robić poza patrzeniem i mówieniem, do tego miało jeszcze dojść powolne dreptanie za grupą, w gorączce, skrajnym wyczerpaniu i niewyobrażalnym bólu… ale to dopiero kolejnego dnia, tej nocy Roran regenerował siły by nazajutrz przestać być aż takim ciężarem dla drużyny. Choć wciąż na Thorinie spoczywać miał obowiązek by myć Rorana, karmić go i dbać o jego potrzeby fizjologiczne, tak miało być jeszcze przez dłuższy czas choć z pewnością żadna ze stron nie była z tego powodu zadowolona. Roran miał szczęście że w ogóle żył i choć zrozumiałym było to że z pewnością nie chciał by zajmować się nim jak niedołężnym starcem to musiał się z tym pogodzić, albo to albo śmierć w samotności, w kopalniach, labiryntach, bez jedzenia, światła, wody i z pełnymi od gówna gaciami których nie sposób było opróżnić

***

Trzeba było przyznać że bez skaveńskiej kuszy oraz miecza, a także bez jakże cholernie ciężkiego górniczego młota, Ergan czuł się całkiem dużo lżejszy, odzyskał też swoje rzeczy które także niemało ważyły ale co swoje to swoje. Poważnie ranne ramię wracało do zdrowia dość szybko i dzień, góra dwa i krasnolud mógł być prawie jak nowy… los jednak zamiarował chyba spłatać Erganowi kolejnego figla, bo ten siedząc i grzejąc się przy ognisku, wyżymając swe odzienie i susząc je czuł już lekkie kłucie w gardle które z każdą chwilą robiło się co raz to i bardziej bolesne i uciążliwe. Policzki azulczyka zrobiły się czerwone a nozdrza pokryły przeźroczystą wydzieliną, do tego czoło było jakieś nad wyraz gorące, mimo tego jednak Ergansson ruszył przed siebie, w głąb sali by ją zbadać. Początki choroby dawały się lekko we znaki ale nie było to nic takiego co mogło zatrzymać krasnoluda tak też Ergan dotarł do kopczyków i połamanych sit. Połamane przesiewarki nie były w żaden sposób wyjątkowe, co innego niewielkie kopczyki. Rzemieślnik dostrzegł że między kamieniami znajdują się jakieś błyszczące drobinki, po dokładniejszym badaniu można było stwierdzić ze czymkolwiek jest ów połyskliwy materiał jest on tylko pyłem niezdatnym do pochwycenia, tyle przynajmniej Ergan ocenił po wzięciu garści czy dwóch owego żużlu… ten pył wyglądał zupełnie jak złoto, jednak azulczyk nie słyszał nigdy o kopalni złota w zachodniej kopalni a co dopiero mówić o jaskiniach. Dalej rzemieślnik trafił na drewnianą solidną kładkę po której można było ze spokojem spacerować, na drugim jej końcu był cały skomplikowany mechanizm dźwigu i koparki. Pół klepsydry nie minęło gdy działanie urządzenia stało się jasne. Strug, olinowanie, zgarniak i klapa opróżniająca, przekładnia która zwalniała blokadę na rozlewisku i koło łopatkowe nadające energię maszynie, zasięg ramienia pozwalał na swobodne poruszanie się ramieniem dźwigu nad całym jeziorem a nawet do kilku metrów nad skalną posadzką. Ktoś uparty i zwinny jak kot mógłby nawet z dobrze ustawionej łyżki doskoczyć do kraty w kominie sitowym, co się zaś tyczyło półki skalnej osadzonej piętnaście stóp nad lustrem wody… i tam można było z łyżki się dostać, potrzebny by jednak był skok na dobre pięć metrów, choć gdyby tak rozbujać łyżkę to… najważniejsze jednak że Ergan wiedział jak korzystać z dźwigu.

Alrikson zaniedbał ostatnio wiele zajęć, treningi władania włócznią, walka wręcz i taktyka działań zwykła profesji ochroniarza, tego wszystkiego było brak. Wiadomym było że jeśli Thorin ma się nauczyć jak zostać dobrym strażnikiem czyjegoś życia to musi poświęcić temu odpowiednio dużo czasu, w końcu idąc poniekąd śladami walecznego Detlefa medyk miał doskonały wzór do naśladowania, bo nie wystarczy przecież jedynie lepiej machać toporem by stać się wojownikiem z krwi i kości, trzeba wyszkolić ten zmysł, ten dryg by chronić czyjeś życie nawet za cenę własnego, trza wiedzieć jak to robić… trza po prostu wreszcie zacząć szkolenie. Czas jednak był zagospodarowany do granic możliwości a w tych rzadkich wolnych chwilach Grundi nauczany był tajników sztuki pisania i czytania, i tyle w tym dobrego że zaparł się skubany i wkuwał z zapałem krasnoludzkiego uczonego, przynajmniej to nie poszło jak krew w piach. Thorin pomagał każdemu z towarzyszy by wydostać się z lodowatej wody, raz za razem, jeden po drugim, azgalczyk o wstrętnie pobliźnionej lewej stronie twarzy był niczym cuma łącząca łódź z nabrzeżem, bez niego pewnie wszyscy by potonęli. Pomoc jakiej udzielił towarzyszom miała jednak swoją cenę i nawet gorąca woda jaką starał się nieudolnie serwować swymi zabandażowanymi dłońmi Dirk na wiele się nie zdała, Thorin kichał raz za razem co nie było zbyt wygodne w ich sytuacji gdy starali się być jak najbardziej niezauważalni, każde kichnięcie niosło się po jaskini echem i dalej tunelami. Do tego jeszcze, z nosa wisiały zielonkawe sople regularnie wciągane na powrót do nozdrzy, w gardle zaś Thorin czuł tak jakby stała mu tam kula flegmy której nie szło ani przełknąć ani wypluć. Modlitwa chyba nie zdała się na wiele w kwestii choroby ale rozsądnie było dbać o duchową stronę swego życia, wszak syn Alrkia wciąż kroczył między żywymi a przecież już ze dwa razy to najmniej jak Gazul machał swym mieczem śmierci przed twarzą medyka z Karak Azgal. Stojąc w lodowatej wodzie po pas i pomagając któremuś z kolei towarzyszowi wyjść na brzeg, Thorin zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze przed Thorinem malowała się wizja zdjęcia drugiej skóry z Rorana, niebawem, trzy noce powinny wystarczyć by nornkańczyk miał w sobie tyle sił by przeżyć szok zdjęcia bandaży. Grube płótno opatrunkowe normalnie mogło być u każdego innego rannego zdejmowane, prane i zmieniane ale nie u Rorana, jego obrażenia były tak drastyczne że zwęglona skóra musiała zostać usunięta i wtedy też krew, osocze oraz otwarta droga do mięśni przyjęły płótno, utwardziły i niemalże wtopiły w ciało. Jasnym było że przy takich ranach nie można zdjąć opatrunków gdyż groziło to śmiercią pierwej od zakażenia a później od szoku pourazowego, ale Ronagaldson powinien być już prawie gotów, najgorsze było pierwsze rwanie dlatego lepiej przeprowadzić je gdy droga była spokojna a tempo wędrówki powolne. Thorin musiał wybrać czy pozbyć się drugiej, płóciennej skóry zespolonej z ciałem z nóg Rorana i dać mu tym samym większą mobilność, czy może ramiona i dłonie były lepsze, wtedy ranny mógłby o siebie zadbać przynajmniej w podstawowym stopniu a w ostateczności chwycić za broń, a może szyja i głowa co z pewnością także mogło pomóc w wielu rzeczach, na przykład umożliwić lepsze widzenie, słyszenie a z czasem bardzo istotnie poprawić samopoczucie rannego? Trzeba było podjąć taką decyzję, jednak co by nie było, zdjęcie bandaży równało się z ogromnym szokiem i niesamowitym krwotokiem, zepchnięciem Rorana znów na próg życia i śmierci gdzie nadchodzące dni miały pokazać czy będzie w stanie wyzdrowieć w pełni. Druga sprawa była nie mniej ważna. Thorin jako medyk zauważył że z Dirkiem też nie dzieje się dobrze...

***

Urgrimsson chciał pokazać ze swej strony dużo dobrej woli, chęci niesienia pomocy i heroizmu ale przyszło mu za to zapłacić poważną cenę. Ciężko ranny krasnolud, ze spaloną twarzą, szyją i rękami, pokryty bandażami tak że przypominał bardziej kukłę niż żywą istotę, nie tylko przeprawił się przez rozlewisko ale wziął się za pływanie i pomoc innym. Rany paliły żywym ogniem, regenerująca się skóra pierwej pękała i ukazywała mięśnie, krew lała się strugami i bandaże szybko z białych zrobiły się czerwone. Później było odrobinę lepiej bo od wody rany namiękły i zrobiły się elastyczne co oczywiście nie powstrzymało krwotoku, Dirk nawet nie wiedział że pchnął swój organizm na krawędź fizycznej wytrzymałości, krew zabarwiała wodę, ciało wychłodziło się a w połączeniu z osłabieniem jakie alchemik dzierżył na swych barkach od dnia feralnej eksplozji bomby zapalającej. Urgrimsson pomógł kilku kolegom opuścić zimną toń, sprawdził też w międzyczasie czajnik i zdołał zauważyć w nim osad i wyczuł z niego zapach wina i korzeni, przegotował wodę i dodał swe medykamenty, wszystko szło dobrze do tej pory bo choć przemarznięty to jakoś się trzymał a zimna woda w jakiś cudowny sposób pozwoliła na chwilę zapomnieć o bólu spowodowanym poparzeniami. Później było już gorzej, ruszył na pomoc Detlefowi i gdy wchodził do wody już w głowie mu się kręciło, nie mógł ustać na nogach, prawie utonął starając się pomóc koledze, bandaże rozwinęły się z szyi i na ramionach i Dirk począł przypominać jakąś mroczną zjawę odzianą w biel której szaty powłóczyły się po posadzce. To było dużo za dużo dla złamanego ciała owego krasnoluda, cichy napastnik jakim było coś co pewnie sam Dirk nazwać mógłby szokiem termicznym w połączeniu z innymi ranami i osłabieniem spowodowanym brakiem snu, trudną podróżą, brakiem żywności, krwotokiem… po prostu Dirk wyszedł z wody, zrobił kilka kroków w stronę ogniska i upadł, jego ciało wygięło się w łuk a spalone palce uwolnione spod bandaży nienaturalnie się wykrzywiły jak w przedśmiertnych spazmach. Alchemikiem rzuciło raz i drugi niczym pstrągiem wyciągniętym na brzeg który zdychał bez swego naturalnego środowiska, Dirk miłą jeszcze świadomość ale język zdrętwiał mu a zęby zacisnęły się jak imadło, oczy zamknięte z ogromną mocą, wszystko to ukazało dziwną, niemą maskę grozy i bólu. Później paraliż odpuścił ale wcale lepiej nie było, Dirkiem poczęło rzucać jak kimś chorym na północną pląsawicę i nie minęła chwila gdy Urgrimsson stracił przytomność.

Dirkiem opiekował się Thorin, inni zaś pewnie z przerażeniem patrzyli na całe zajście, jednak nic było po nich bo pomóc nie potrafili w takich przypadkach dlatego każdy skierował się na inny odcinek tak by jak najlepiej pomóc oddziałowi. Siggurdsson musiał zostawić Miruchnę do wyschnięcia, a sprawdzenie rogów prochowych ukazało że ładunki nie zostały zamoczone co rokowało już chyba nieźle. Odzież się suszyła przy ogniu którego Thorgun rozpalać nie musiał bo gdy dobił do brzegu, płomienie już wesoło tańczyły na kawałkach skrzyń i beczek, dym unosił się nad wodę i kolejno do komina sitowego ale i w stronę dźwigu co mogło być dość dziwne, zresztą trzeba było mieć dobre oko by to dostrzec. Siedząc i czyszcząc swą broń, Thorgun zauważył jak inni kaszlą, smarkają i kichają, na szczęście z nim nie było tak źle, przynajmniej na razie. Rany odzywały się paskudnym bólem i zniechęcały do wszelkiej maści wycieczek, nawet po sali, ale zebrawszy się w sobie Thorgun ruszył na przepatrzenie beczek i skrzyń. Utykając na lewą nogę i trzymając się za ranę na żebrach, Tułacz wszedł między beczki i rozejrzał się. Większość z nich była połamana i rozbita, na kilku były oznaczenia prochu strzelniczego i gdy Thorgun zajrzał doń odnalazł trochę na dnie, może jakby spędził na tym trochę czasu to z dna kilku beczek odzyskałby odrobinę pyłu strzelniczego, jednak były to ilości wręcz śmieszne a pracy w to włożyć trzaby niemało. Gdzieś obok jednej ze skrzyń Thorgun dostrzegł leżący kilof, między połamanymi deskami biegały szczury i z piskiem uciekały spod butów krasnoluda. Szczególnie dużo gryzoni było w okolicy beczek pod ścianą ale potężny zapach ekskrementów szybko wyjaśnił co było zawartością pojemników. Na brzegach skrzyń Thorgun dostrzegł ślady pazurów którymi je rozerwano, zapach świadczył o tym że kiedyś musiała być tu żywność, ser i mięso ale teraz poza ów zapachem nie było niczego, skaveny lub szczury się tym zajęły, a może khazadzi zabrali ze sobą, któż to mógł wiedzieć.

***

Z dnia na dzień czuć się zaczynał lepiej Dorrin. Siła przetrwania była w nim ogromna, a rozsądek nie mniejszy, nie forsował się, nie pchał do wszystkiego jak opętany, jadł, spał, szedł i zdrowiał. Po tylu obrażeniach jakie zebrał w swym życiu, szczególnie odkąd zaczęła się ta cała wojna o Azul, z całą pewnością wiele go nauczyły o jego ciele, inni musieli nauczyć się tego sami, najczęściej w paskudny sposób. Dorrin zaś wiedział już że spokój i cisza oraz solidny kawał mięsa najszybciej postawią go na nogi, z tym ostatnim jednak było ostatnio bardzo trudno. Ten czy inny towarzysz broni mówili już że jadła zostało im na dzień, dwa z górką, co dla Zarkana mogło być trudne bo zjeść przecież lubił za trzech, powszechnie był to znany fakt. Najważniejsze na razie jednak że ogień ogrzewał ciało i błogi sen znów upomniał się o Dorrina. Lepsze samopoczucie nie oznaczało jednak jeszcze pełni zdrowia, co to to nie. Lewe ramię wciąż było na temblaku i nie sposób było nim ruszyć ale dało radę zginać palce zatem szło wszystko ku lepszemu, rany na lewej nodze też już prawie się zaleczyły i lada dzień Dorrin pewnie będzie mógł znów szarżować na wroga… resztę ran można było zignorować w standardach Zarkana, bolące gardło od ciosu obuchem w krtań czy lekkie poparzenia na twarzy były niczym. Z radosnym duchem Dorrin zasnął, wiedział że jeszcze dzień czy dwa i dłonie wreszcie chwycą rzeźnicki topór by upomnieć się o krew wrogów.

Łyk piwska to było cudo, zapaszek szybko poniósł się po jaskini i wyposzczeni od dobrego browara khazadzi już po chwili węszyli w powietrzu z nosami zadartymi do góry niczym dobrej krwi posokowce, Khaidar szybko musiała zamknąć bukłak by ci zaprawieni piwosze nie odnaleźli źródła prawdziwego złota. Siedząc przy ogniu, spoglądając to na śpiącego spokojnie Hurana, to na chrapiącego głośno Dorrina, krasnoludzka kobieta grzała się, na szczęście ją tez ominęły nieprzyjemne efekty kąpieli w lodowatej wodzie zatem był powód do świętowania. Do tego córa Ronagalda trzymała się doskonale jeśli przyrównać ją do reszty załogi, oczywiście bóle głowy spowodowane pobytem na tak dużej głębokości wciąż towarzyszyły wojowniczce ale to byłą właściwie żadna cena za brak innego rodzaju bólu, zresztą, wystarczyło spojrzeć na Rorana by dusza rosła nawet u kogoś kto nie miał ręki czy nogi. Rana na twarzy zamieniła się w bolącą lekko bliznę, strup na piersi prawie zniknął a bąble, efekt poparzeń na twarzy, stwardniały i leczyły się jak należy. Ciepło bijące od ognia omiatało całą postać khazadki i suszyło na niej ubranie, tym samym wprawiało w błogi nastrój i zapraszało Khaidar do krainy snów, ale miły żar szybko zmienił się hutniczy piec, a to za sprawą Kyana.

Syn Thravara dorzucił do ognia naręcze desek i iskry strzeliły słupem na trzydzieści stóp wzwyż, po chwili ogień buchnął taki że nawet Huran się przebudził i musiał odsunąć o kilka kroków od ognia co by mu brody nie spaliło. Kyan sprytnie wykorzystał otoczenie i jego odzienie schło najszybciej, bez dwóch zdań był to sposób lepszy niż niezdrowe suszenie ubioru na sobie lub machanie nim nad ogniem lub rozkładanie na kamieniach. Szybkie szacowanie zasobów drewna pozwoliło Kyanowi ocenić że przy tak silnym ogniu który nie tylko potężnie grzał ale i rozświetlał całą salę, w zupełności wystarczy nawet gdyby palić bez przerwy przez dwa, może nawet trzy dni, beczek i skrzyń było po prostu masę, zresztą później można było palić stół, taczki, ramy sit a nawet dźwig… z tym ostatnim to pewnie i tydzień można by siedzieć i palić nim dzień i noc. Kyan wkrótce ruszył by zbadać jaskinię, fakt, był on ranny tak jak prawie każdy w oddziale ale jego obrażenia leczyły się dobrze a do tego khazad nie forsował się nadmiernie, zresztą, nawet z obolałymi żebrami czy złamaną szczęką można było się zwyczajnie przejść po okolicy, a nawet zrobić to czy tamto. Pierwszym spostrzegł swymi zmysłami tropiciel był cug… dym oraz powietrze z sali było zasysane w stronę dźwigu. Kyan zajrzał pod kładkę i odnalazł tam tunel którym wypływała z sali woda, to tam właśnie był cug a co dziwne, nie było go tam gdzie schody wyrzeźbione w skale, w owym wąskim przejściu. Thravarsson obejrzał też kopczyki które usypane z kawałków skał i żużlu zawierały w sobie jakiś dziwny błyszczący pył którego tropiciel nie był w stanie zidentyfikować, obok były sita które niczym specjalnym się nie wyróżniały, były wysokie na prawie dziesięć stóp i szerokie na drugie tyle, jednak obecnie ich ramy były połamane a same sita leżały powyginane. Długi kamienny stół był kolejnym obiektem zainteresowań Kyana, były na nim usypane małe kupki przesianego piasku, większość niedbale rozsypana po stole, zupełnie jakby ktoś je celowo tak rozrzucił, może w złości, jednak bliższe oględziny pozwoliły dostrzec tam coś jeszcze. Kyan rozgarnął dłonią piasek i jego oczom ukazały się niewielkie błyszczące grudki żółtego metalu, zanieczyszczone węglem i miedzią, ale z poprawnym błyskiem, czyżby złoto?! Później Kyan ustawił wszystko tak jak miał w zamiarze, sito przy wyjściu z sali i taczkę przy niewielkim mrocznym tunelu, jednak podczas tych prac zauważył dwie rzeczy. Tunel który wyglądał na jedyną drogę wyjścia z sali, miał widoczny szczyt schodów, Kyan zajrzał tam i nie dalej jak dwadzieścia stopni w górę była zwyczajna skalna ściana, brak tam było drogi dalej. Co się zaś tyczyło małego tunelu gdzie stanęła taczka, tak Kyan wyczuł zapach odchodów a na skale przed tunelem zauważył kopczyki skał, żużlu i piachu, takie jakie znalazł na taczkach. Przejrzenie stosu spalonych ciał skavenów nie ukazało niczego nowego. Nie dało się ocenić kto ich zabił ani jak, pęknięte czaszki i żebra nie odkrywały przed tropicielem czy to khazadzka czy może inna broń odebrała życia tym stworom, z pewnością stało się to już dość dawno. Stos był zimny a kości suche, na owym stosie królowały zaś szczury, cała horda ogryzała kości i pałaszowała kawałki zasuszonej na pergamin skaveńskiej skóry, gryzonie nawet nie uciekały przed Kyanem który je odganiał… zaiste bezczelność tej zawszonej szczurzej rasy nie znała granic.

***

Poważnie ranny kowal run nie kusił losu tak jak alchemik Urgirmsson, siedział spokojnie przy ogniu i wygrzewał skostniałe ciało. Jedynym co Galeb mógł uznać za plus z całej kąpieli to fakt iż ból w spalonych częściach ciała odpuścił mu na trochę, rany rozmiękły i pozwoliły zluzować napięcie spękanej skóry, co prawda im bardziej owa skóra i bandaże schły tym ból się nasilał i po dwakroć o sobie przypominał, ale takie to już było przykre życie rannego wojownika. Los paskudnie dotknął runotwórcę, brak nogi i miesiące odzyskiwania sił, później samotna tułaczka tunelami pod Azul w zupełnych ciemnościach, bez jedzenia i picia, do tego zaginiony mistrz Ellinsson, a teraz to… spalona twarz i dłonie, bez wąsów, brody i włosów, na wieki naznaczony przez ogień. Bogowie nie szczędzili bólu synowi Galvina, ale wierni zawsze trwali przy tym że wszystko ma swój czas i miejsce, że nic nie dzieje się bez przyczyny, tylko modlić się o to by faktycznie tak było. Galeb wziął sobie za zadanie dorzucanie drew do ognia, co w jego stanie i tak łatwe nie było ale spokojnie, mając czas można było chwycić deski niezgrabnie między zabandażowane dłonie lub po prostu noga wepchnąć do ognia drwa. Coś jednak się wydarzyło w tym czasie, Galeb dostrzegł niewielką poświatę otaczającą futrzaną zdobyczną torbę w której obecnie niósł on swój dobytek. Po dłuższym czasie siłowania się ze rzemieniami w końcu zdołał zajrzeć do środka i zobaczył jak jego rytualne runiczne kamienie pulsują mocą i światłem, czuć też dało się w jakiś sposób obecność magii runicznej i wzór energii Hazgi lub Jolvena, co do tego ostatniego nie można było mieć całkowitej pewności. Co ciekawe, nikt z oddziału Detlefa nie zdawał się widzieć ów emanującego od kamieni światła, cóż, khazadzi zwykli być ślepi na moc znaków… ci tutaj tylko to potwierdzali.

Fulgimssona chwyciła w swe objęcia choroba, kaszlnięcia, kichnięcia i smarki pod nosem, jednak dało się żyć tym bardziej że poza tym Grundi był perfekcyjnie sprawny fizycznie, a i głębokość kadrińczykowi nie przeszkadzała. Grundi ogrzał się, rozłożył odzienie do wyschnięcia i ruszył w ślad za innymi by przeszukać salę, jednak na dół komina zjechał na linach jako jeden z ostatnich i gdy on zabierał się za penetrację jaskini jego towarzysze już dawno zakończyli przeszukiwanie. Jednak zawsze mogli coś przeoczyć więc nie tracąc ducha Grundi ze stalową łopata w dłoni począł przeczesywać stosy beczek i skrzyń. Opłaciło się, tak jakby. Popychając łopatą jedną z beczek Grundi dostrzegł pęknięcie w skalnej płycie, przyjrzał się temu i odsunął drewniany pojemnik. Pod beczką była ruchoma płyta kamienna. Fulgrimsson odsunął ją i przyświecił pochodnią… była to mała komora, pełna szczurów. Czując bliskość ognia gryzonie uciekły w ściany i wtedy też Grundi dostrzegł masę dziur z pewnością wygryzionych przez podłe szczury. Z komory czuć było zapach sera i chleba, nie, raczej sucharów… ale na dnie nie było nawet okruszka, jedyne co Grundi dostrzegł w niszy było dwa zwinięte kawałki liny konopnej mocarnie pogryzionej przez szkodniki, były też dwie stalowe, żarowe lampy górnicze z markami klanu Goraz i gliniany dzban z ogryzionym korkiem, w dzbanie było ze dwa litry oleju. Poza wspomnianymi rzeczami Grundi odnalazł też jakiś szyty dratwą zeszyt, a właściwie jego resztki bo nic poza dratwą nie zostało, wszystko wpierdoliły szczury, nawet papier… w głębi komory była jeszcze butelka z brązowego szkła, brak było na niej zatyczki. Grundi chwycił ją i zauważył mętny płyn w którym pływały kawałki korka z całą pewnością również pochłoniętego przez okurwiałe szczury. Płyn był z pewnością winem jednak zwietrzałym okrutnie, była tez etykieta na której węglem ktoś napisał… cóż, Grundi dopiero uczył się czytać, ale to chyba było -G-u-n-d-a-r-s-s-o-n-n-a-z-d-r-o-w-i-e.

***

Dowódca oddziału zaserwował sobie kąpiel i słusznie oczekiwał na paskudny tego efekt, na szczęście dirkowa nalewka była bardzo aromatyczna i na swój dziwny sposób uśmierzała ból, no a że była pędzona na gorzałce to tylko same plusy, przyjemne z pożytecznym. Detlef suszył się, pił napar i wydawał dyspozycje oraz słuchał raportujących mu krasnoludów. Thorvaldssonowi należał się odpoczynek, to nawet los by musiał mu teraz przyznać jeśli oczywiście miałby on twarz i głos, Detlef ostatnimi czasy miał moc zajęć i problemów na swej głowie, decyzje, troski, walki, brak snu, wody, teraz jadła, kłopoty, kłopoty i raz jeszcze kłopoty. Z każdym jednak krokiem bliżej było do wyjścia z tuneli, to było jasne… wystarczyło iść wciąż w jednym kierunku tak jak robiła to grupa a gdzieś przecież tunele kończyć się musiały. Każdy dzień i każda kolejna sala zbliżały Detlefa nie tylko do samego wyjścia z podziemi ale i do zakończenia obiecanej roli… jednak tak jak świat podziemny nie był solą w oku syna Thorvalda, tak być może zostanie on poproszony by dalej pełnić funkcję dowódcy. Czas miał pokazać już wkrótce. Detlef wyciskał wodę z brody i pytał dalej… kiedy wywołał on Hurana, który akurat wybudził się ze snu gdyż harmider nastał w obozie, ten od razu dał odpowiedź dowódcy oddziału.

- Nie synu Thorvalda, nic mi o tym miejscu nie jest wiadome. Nigdy tu nie byłem, nawet nie słyszałem o tej kopalni. Moja wiedza sięgała komina sitowego ale z tego co mi mówiono być tam powinien tunel prowadzący do jaskiń no i faktycznie tak jest poniekąd… ale ta spalarnia tam na górze, czy dźwig tutaj? To dla mnie nowość. Wydaje mi się że to miejsce jest stare ale z jakiś powodów nie ma go na mapach. Dziwne. - Zamyślił się i cmoknął w sposób zwykły starszym khazadów którzy często nie mieli już w tym wieku zębów. - Musimy dostać się do tuneli jaskiniowych, tam będąc spróbuje wyznaczyć drogę do najbliższego wyjścia, ykhm, raczej do zewnętrznej ściany jaskiń, bo gdzie wyjście jest to tylko w teorii wiem. Musimy iść na zachód, w końcu trafimy na szyb, komin albo szczelinę. Wiem że idąc stąd w linii prostej, mamy nie dalej jak dzień drogi do zewnętrznego pierścienia jaskiń Azul, jednak przy naszym tempie… sam rozumiesz. - Huran podrapał się bezceremonialnie po przyrodzeniu, nie zwracał uwagi na obecność kobiety w grupie. Rozmowa trwała a zbliżał się już środek nocy, wtem coś miało miejsce, coś czego pewnie można było się spodziewać jednak sposób w jaki do tego doszło na pewno mógł być odrobinę szokujący.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
13 Vharukaz, czas Azurytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Jaskinia na dnie komina sitowego, obóz, po północy


Detlef kładł się spać, szykowano warty, dzielono jadło, dyskutowano, suszono odzienie, w ten czas Dirk wybudził się i blady na twarzy pojął co miało miejsce i że zbyt mocno forsował swój organizm, następny taki nierozsądny ruch może być gorszy w skutkach… w końcu ranni powinni odpoczywać, a jeśli robili inaczej to ściągali na siebie nieszczęście, tak to w życiu bywa. Trochę roztrzęsiony Urgrimsson zdołał usiąść i wtedy to zobaczył. Z komina sitowego, nad rozlewiskiem, spoglądały na krasnoludów oczy, kilka ich par ale to nie to było dziwne, a to co stało się w ułamek chwili później. Coś ciemnego nagle spadło z komina, leciało chwilę i uderzyło w wodę, Dirk nawet nie zdołał krzyknąć na czas by ostrzec towarzyszy, ale może nie było przed czym. Khazadzi spojrzeli na jezioro i dostrzegli niewielkiego skavena który wypłynął na powierzchnię i z wielką wprawą w pływaniu ruszył do brzegu, gdy jednak dostrzegł sylwetki krasnoludzkich wojowników, od razu odwrócił się i ruszył do dźwigu, po chwili znów zrobił zwrot i w odwrotną stronę… był osaczony i nie widział dla siebie bezpiecznej przystani, w końcu dostrzegł półkę z drugiej strony rozlewiska i tam ruszył. Na górze, na ostatniej kracie komina widać było inne postacie, te jednak nie skoczyły, nie zrzuciły lin czy nie otworzyły ognia… po dłuższej chwili po porostu zniknęły.
 
VIX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172