|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
04-11-2016, 19:39 | #131 |
Administrator Reputacja: 1 | Parę godzin później parę rzeczy było już wiadomo. Na przykład to, że kasa miejska jest niemal pusta, ale z kont Starszyzny da się ściągnąć nieco złota. I na przykład to, że konie pobiegły nie wiadomo dokąd. - Koni ani śladu - zaczął Aldric, gdy zebrali się w jednym z pomieszczeń posiadłości Voltera. Były tu krzesła i stół, i niewiele więcej. Tyle potrzebowali, aby ustalić, co zrobić z winnymi. No i nie było z nimi szeryfa, mogli więc rozmawiać swobodnie. - Dowiedzieliście się czegoś nowego? - spytał zarówno Grimma, jak i Wagnera, którzy to mogli natrafić na cokolwiek przydatnego.* Khazad skinął głową. - Z przypuszczeniami zgodnie Zweickera Starsi zabili. Przez lat pięć szeryfa żadnego zatrudniać nie chcieli, bo wydania się sprawy obawiali. Teraz dopiero Prost przybył - rzekł Arno. - Volter czynów nie żałuje swych, ale wystarczająco powiedział dużo, bym przeciw wieszaniu opowiedział się. Zemsta czynnikiem ważnym była, ale z innej strony spójrzcie na to. Zamordowano przyjaciela wam, okradziono z majątku przyjaciela drugiego, a prawa stróża takoż ci sami zbrodniarze pochowali, jako sekret odkrył ich. Po tygodniu myśmy w prawo zwątpili, sprawiedliwości Skurwiwursta oddając. Volter na bezkarność ich lat pięć patrzył. Nawet jak szeryf przybył nowy, to pewności, że sprzedajnym nie będzie nie miał. Prost gdyby łasy na korony był, to i na Volterową śmierć oko przymknąłby. I sprawiedliwość zadźgana byłaby prawa sztyletem, bo ostatnim człowiekiem prawdę znającym Volter był. W wypadku naszym zawierzenie Czarownic Łowcy krwi napsuło wiele nam - tu khazad łypnął nieprzyjaźnie na Edmunda, a ten wywołał większe zdenerwowanie u krasnoluda uśmiechając się przyjaźnie. - Myśmy rękami cudzymi utrupili skurwiela. Josta wujek kiełbasiarza ofiarą paść mógł, choć pewności było nam brak. Pretensji, żeście wcześnie zbyt przejście otworzyli, kiedy zabawiałem strażnika w pieska szukanie, nie miałem. To samośmy, co Volter, zrobili. Kiełbasiarza nie żałuję śmierci, tylko lepiej mogliśmy zrobić to, bo na prawo, to miarą nie mogliśmy liczyć żadną - ponownie spojrzał na Edmunda spode łba. - Volter życiem wolał zaryzykować swym niż hazard podjąć, że do sprawiedliwości prawo nie doprowadzi. Z nas wszystkich Eryk z sumieniem czystym za śmiercią Voltera opowiedzieć się. Jedyny jako za ideałami opowiedział się swymi przy Czarownic Łowcy boku stając. Życie ratując swe, myśmy umknęli. Karę odbył, a przez czasu tyle chowamy my się. Za antidotum Eryk podaniem opowiadał się. Alex racji miał wiele, choć przy Proście mówić nie powinien tego. Za pomysłem moim wszyscyśmy zwlekali. Czasu wystarczyłoby nam, aby Starszych ocalić też. Nie cała wina po Voltera jest stronie, bo w nas wszystkich, Eryka prócz, winy jest trochę. We mnie może i więcej niźli w was. Wszyscyśmy, z Volterem razem, dobrze chcieli. Jak my Volter do sprawiedliwości bezpośrednio zwrócił się prawo pomijając. Hipokrytą nie mogę być, więc raz jeszcze głos powtórzę mój. Przeciw śmierci karze - zakończył Arno i odchylił się na krześle. - Błędy młodości nas nie tłumaczą - powiedział Kaspar. - A że Starsi na czas wina nie dostali... Kto nam uniemożliwił natychmiastowe podanie leku wszystkim? Gdyby nie te stracona na walkę chwile, to wszyscy by zdążyli dostać. I wtedy by się okazało, czy i na nich lek podziała, czy też Volter kłamał. Bo prócz jego słowa nie mamy żadnych dowodów. - Dawno tak wcale to nie było. Jeśli tak rychły w osądzaniu Voltera za zbrodnię do twojej, mojej i z nas reszty jesteś, to siebie wydaj najpierw. Hipokryzji zarzucać nie będę wtedy ci, jako i Erykowi nie mogę. Czysty będziesz jak łza wtedy. Ja imienia nie będę wyjawiał swego, więc i Voltera na śmierć skazać nie mogę. Szczególnie, że mój to pomysł był, aby opóźnić antidotum podanie, by winy wyznali mieszkańcom swe. Ale i wy prostesuście nie podnieśli. Winnym najwięcej z was wszystkich, ale i wyście czystymi nie są. Prócz Eryka - wzruszył ramionami Hammerfist. - A Volter powodu do kłamania nie ma. Raz nawet krętactwa nie usłyszałem. Pokrętne czasem jego myśli są, ale winy swej nie wypierał ani razu się. Po rozmowy rozpoczęciu niedługo przyznał sam, pytania bez, że raz jeszcze zrobiłby to. Wybielić nie próbował się, a miejscami pogrążał nawet. Gdyby życie ocalić za wszelką chciał cenę, to o żalu kłamałby swym i przyznał zapewne, że niesłusznie postąpił. Nic takiego z ust nie padło jego - pokręcił głową Arno. - Nasza rozmowa schodzi na wyjątkowo dziwne tory. Jeżeli kierowalibyśmy się taką krasnoludzką logiką to nikt by nie zasługiwał na wydawanie jakichkolwiek sądów. Nikt nie jest czysty jak łza, a hipokryzja jest zwyczajną ludzką rzeczą. Arno, chcesz mu wybaczyć. Dlaczego? Naraził nas wszystkich na niebezpieczeństwo, tak samo jak wszystkich ludzi w wiosce. Czy ktokolwiek inny oprócz Starszyzny zasłużył sobie na takie cierpienia? Pomyślałeś o dzieciach, które zwijały się z bólu? Jak sądzisz o czym myślały matki tych dzieci? Byłbyś w stanie pogodzić się ze śmiercią swoich najbliższych? Co z tego, że to był blef? Chciałbyś patrzeć jak twoja ukochana umiera, a ty nie jesteś w stanie nic z tym zrobić? - Morryta na chwilę załamał głos. - Nie w taki sposób wymierza się sprawiedliwość. - Z tobą to i gadać zamiaru najmniejszego nie mam, jebańcu zdradziecki - splunął Edmundowi pod nogi. - Tyś przyjaciół zdradził własnych. Ufałem ci, a tyś zdradził i moralnej zbrodni większej nie ma. Chuju. Milczeć racz, jak rzeczesz do mnie coś - wykrzywił gniewnie twarz khazad. Wydawało się, że nic już nie chciał dodać, lecz po chwili odezwał się ponownie. - To, że ludzie wszyscy są tacy wymówką tylko jest. Po to Grungni serce dał mi i rozum, abym nawet w skurwieli świecie skurwielem nie był. Gówno interesuje mnie, że ludzie wszyscy hipokrytami są. Usprawiedliwienie żadne to. Ale po tobie innego niczego nie spodziewam się - dodał z pogardą, po czym wstał: - Po Alexa idę - burknął i wyszedł. - Weźmy po prostu pod uwagę nasze głosowanie i tyle. - powiedział Moritz. - Nikt nie powinien nikomu prawić morałów, bo każdy z nas po innych jest przeżyciach. Wystarczy podliczyć głosy i tyle. Nie ma co przekonywać pozostałych. Każdego z nas głos równie ważnym jest. - czeladnik złapał się na tym, że od słuchania Grimma zaczynał mówić coraz bardziej jak on. - Ja swego zdania nie zmienię - powiedział Kaspar. - Jaki więc jest wynik? Od krasnoludzkiego gadania głowa zaczęła go boleć, więc już w końcu nie wiedział, kto za jaką karą się opowiedział |
04-11-2016, 20:06 | #132 |
Reputacja: 1 |
__________________ – ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł. – Nie wiedziałem, że chorował. Ostatnio edytowane przez Baczy : 06-11-2016 o 19:15. |
04-11-2016, 22:12 | #133 |
Reputacja: 1 | Arno zdecydował się na jeszcze dwa przesłuchania przed głosowaniem odnośnie wyroku. Dwa przesłuchania oraz jedną rozmowę, którą, jak sądził, wypadało odbyć. Do Magdaleny skierował swe kroki jako pierwsze. Natychmiast, bez zbędnych wstępów i konkretnie przeszedł do rozwiewania wątpliwości. - Pani Magdaleno, pytań jeszcze wyjaśniających zadać chciałbym. Opowiedzieć proszę, co działo od wczoraj się z panią - poprosił khazad. - Czekałam zmierzchu, aby podać lekarstwo. - odrzekła. - A czy o planach herr Voltera wiedziała pani? - Tak. Miałam przyjść i go obudzić. - O planach wioski zatrucia mówię - sprecyzował spokojnie. - Zatrucia wioski? W śmiertelnym niebezpieczeństwie byli tylko zasługujący na to. - odrzekła. Hammerfist uśmiechnął się lekko i pokiwał głową. - Za szczerość dziękuję. Magdalena wzruszyła lekko ramionami. - Proszę bardzo. - rzekła skromnie. Cała rozmowa potoczyła się tak szybko, że nie upłynęła trzecia część kwadransa, jak już przemierzał drogę do kolejnego pomieszczenia. Magdalena wykazywała ogromną chęć współpracy. Nie kręciła, nie wybielała się, mówiła jak jest. Przystanął przed drzwiami pokoju, w którym przetrzymywany był Volter, i tak, jak miało to miejsce przed wejściem do pomieszczenia zajmowanego przez poprzednią przepytywaną, zastukał. Z grzeczności. Tym razem Grimm zajął miejsce siedzące naprzeciw swego rozmówcy wiedząc, iż w tym wypadku sprawa nie będzie tak prędka. - Herr Volter, jedna mnie zastanawia kwestia. Dlaczego do trucia posunął pan się? Dokumentów nie mógł po prostu przekazać tych pan? Obciążające wystarczająco były to dowody - pokręcił głową Arno, nie wykazując zrozumienia tego aspektu sytuacji. - To byłoby zbyt proste i niekoniecznie właściwą dla nich karą. Zresztą… Gdyby nowy szeryf okazał się sprzedajną szują, to co wtedy? - Takoż i nas za szuje wziął pan sprzedajne? - zapytał Hammerfist ze zdziwieniem. - Oczywiście, że nie. Nie rozumiesz Herr Grimm. Nie chciałem ryzykować. Chciałem też się zemścić na nich w taki sposób, aby ten dzień by ich najgorszym w życiu. Karę za swe czyny przyjmę skoro nie udało mi się opuścić Weisslagerbergu. Ich życie jednak w ręce tych złożyłem, którzy prawdę mieli odkryć. Khazad pokiwał głową. - Coś jest w tym. Gdybyście jednak miast zabijać ich, jak wszystkich potraktowali ich, to osiągnęlibyście wszystko to, na czym zależało wam. A więcej nawet. Najgorszy w życiu ich dzień byłby to, że umierają myśleliby, obudziliby z radością, że żyją po to tylko, by dowiedzieć się, że stryczek pisanym im jest. - Ależ tak być miało. - Volter odparł spokojnie. - Tak mogło być w pewnym sensie. - Nad rozlanym nie ma co rozpaczać mlekiem. Odebraną pani Magdalenie odtrutkę podamy im z nadzieją, że obudzą się. Wtedy może coś w sprawie da się zrobić waszej, bo w złe nie wierzę intencje. Poza Starszyzną. Martwymi jeśli pozostaną jednak, to nic zrobić nie uda się. - Oni nie żyją, więc nie obudzą ich już żadne mikstury Herr Grimm. Czas był do upływu wody w wodnym zegarze. - wyjaśnił. - Prawie, bo po prawdzie było go nieco więcej. Zegar umyślnie ustawiłem, abyście czas mieli na podjęcie decyzji, czy im lek podać, czy nie. - Z powodu składników dwóch niźli inni szybciej poddali truciźnie się? Czy powód jakiś był inny? - dopytał krasnolud odnośnie zastanawiającej go kwestii. - Nie rozumiem pytania. - Pewności nie mając odnośnie zamiarów waszych, mieszkańcy wszyscy winy nie ponoszący dostali odtrutkę pierwsi. Coby darmowo nie odwalili kity. Potem Starszyzna być miała, a na końcu samym przez nich łotry wynajęte. Starszyzna padła, a najemnicy nadal przytomnymi byli całkiem. Dobrze z nimi być nie było. Fakt. Ale Starsi padli szybciej niźli inni. I na karb różnicy w pokarmie i piciu spożytym zrzuciłbym to. Na wagę i odporność różną. Ale zrobić nie mogę tak, bo przypadek zbyt wielki jest to, że ta akurat padła trójka, zaś innych kilkoro osób nie. Tego nie pojmuję - wyjaśnił Arno. - Ależ to jest bardzo proste. Przecież mówiłem, że tylko Starszyźnie, onej trójce została podana trucizna. Wszyscy obecni na festiwalu otrzymali drugi jej składnik, lecz nie mając we krwi pierwszego, im życiu nie zagrażało śmiertelne niebezpieczeństwo. Potrzeba było dziewięciu godzin, aby oba składniki spotkały się w organizmie tworząc śmiertelną truciznę, której zatrzymać już nie można. Antidotum mogło pomóc Starszyźnie. Dla zdrowia i życia innych nie miało to znaczenia. - Czyli z powodu składników dwóch - skinął głową Arno i westchnął. - A jak to z Zweickerem było? Dowiedział o wszystkim się i Starszyzna zabić postanowiła go? - Tak. Odkryłem jego ciało zakopane na cmentarzu. Odkrył wszystko o Halvie, więc go zabili. Później Starszyzna postanowiła nie zatrudniać żadnego stróża prawa. Po latach musieli poczuć się bezkarnie. Gdy dowiedziałem się o przybyciu nowego szeryfa postanowiłem wprowadzić mój plan w ruch. Gdyby szeryf nie odkrył prawdy lub próbował aby nie ujrzała dnia, to winni ponieśliby śmierć im należną. Gdyby zaś okazał się durniem skończonym i z zagadkami zupełnie radzić nie potrafił, to Fred miał dostarczyć mu list z upływem wody w zegarze. - Przekombinowaliście herr Volter, choć trochę też słuszności macie. Szkoda, żeście składniki dwa podać postanowili… Wiele w razie takim zrobić dla was nie mogę. Przekonać nie uda wszystkich mi się, żeście winę ponieśli niewielką. Skurwiele były to, fakt, i nawet martwi zadyndać muszą. Za dużoście na siebie sprawiedliwości wzięli... - Wyboru nie miałem. A ty khazadzie nigdy nikomu nie wymierzyłeś kary dyktowanej sercem lub umysłem? - Nie w tym, co uważam problem tkwi, ale w możliwościach. Dla mnie dobrze stało się, że z życiem pożegnali się. Szkoda tylko, że was za sobą do grobu pociągną. A inaczej dało się - pokręcił głową Arno. - Do Talabheimu nie mogliście zgłosić sprawy? Tam też obawialiście sprzedajnych prawa stróżów się? Skoro szeryfa nie było tu, to do instancji mogliście udać się wyższych - zaproponował Volterowi. - To nie w moim stylu. - odparł wynalazca. - Zwykły donos, czarne na białym i w dodatku nigdy z całą pewnością, że karę poniosą lub że prawda cała wyjdzie. Taką im urządziłem przygodę, na ją zasłużyli. Tego się nie wypieram i drugi raz bym zrobił tak samo. Zbyt wiele lat z tym żyłem, aby jedną wizytą w Talabheim wszystko naprawić. To był cel mego życia, gdy na skraju śmierci stałem wyrzekając się życia, zaglądając do butelki… To mi dało siłę i motywację do prowadzenia z nimi gry przez kolejne lata. Zemsta jednak smakuje dobrze. Mogli nie zginąć od trucizny, zawiśliby na stryczku. Lecz jeśliby nie zadyndali, to i by trucizna ich nie wzięła. Ryzykować nie zamierzałem. Dlatego zniknąć chciałem, aby nawet nie wiedzieć, czy ich uratujecie, czy lek podacie, czy powiesicie, czy trafią na całe życie do lochów… Ja swoje zrobiłem. Arno milczał przez chwilę, po czym odezwał się całkowicie zmieniając temat: - Fred i inni poszkodowani wynagrodzeni zostaną. Wagnerowa z mężem wyrzekła się związku. Starszyzna zadynda. Tak sprawa przedstawia na obecną chwilę się. Zobaczę co będę mógł dla was zrobić, ale nadziei wielkiej mieć nie możecie. Może pani Magdalenie się upiecze. Volter uśmiechnął się smutno. - O siebie się nie martwię. Nie przeczę, że chciałbym żyć. Mam w sobie jeszcze kilka dobrych lat. Przecież liczyłem się z taką ewentualnością. Więc i ty o mnie martwić się nie musisz, lecz żyj tak, jak ci serce i umysł radzi. Hammerfist nic nie odpowiedział. Westchnął tylko i wstał gotów do wyjścia. - Myślę, że zobaczymy jeszcze się przed wyroku wydaniem - poklepał Voltera po plecach i wyszedł. Krasnolud zdawał sobie sprawę z tego, że sprawa będzie trudna, ale postanowił wziąć wynalazcę w obronę. Wciąż pamiętał jak siedział w lochu oczekując na stryczek oraz walkę z przemożną chęcią zamordowania Edmunda. A przecież bez wyjątku każdy z nich chciał dobrze. Nie wyłączając zwolnionego lekarza z Weisslagerbergu. Wyszedł z budynku i skierował się do posiadłości Wagnerów. Kobieta pomagała w śledztwie, była w ciąży, dowiedziała się, iż jej mąż jest mordercą i wyrzekła się go. Zbyt wiele leżało na jej głowie, zaś w pewnym sensie, na czas śledztwa, stała się członkiem ich zespołu. - Dzień dobry. Jak czuje pani dzisiaj się? - zapytał khazad. - Dobry? - Wagnerowa chodziła wścieła jak osa po salonie. - Przeklęty chyba! - parsknęła ze złością. - Czuję się… - opadła na sofę i spuściła głowę chowając w dłoniach. Lekarzowa zaczęła szlochać. Hammerfist żałował, że nie wziął ze sobą Berta. - Emmmm… Tak… Nie grozi nic pani. To pewne. Szeryfowi nawet takiego coś do głowy nie przyszło. Może nie na raz by pani wywoziła wszystko, bo i ciężko może być. Na raty może? - zaproponował Arno nie bardzo wiedząc jak ma się zachować. On był prostym krasnoludem. Łeb młotem odczepić, w kuźni się pobawić, postrugać coś. W takiej sytuacji całkiem był głupi. Kobieta otarła łzy z oczu o krawędź sukni. - Nic stąd nie biorę prócz mych osobistych rzeczy i rodowych klejnotów po matce i babce. - rzekła odzyskując głos. - Cała ta reszta? - machnęła ręką wokoło. - Rodzina męża puści go z torbami jeśli coś zostanie z tego co ukradł… - z trudem zaczynała panować nad rżącym głosem. - Morderca! Morderca dziecko mi zrobił! Sierotę wychowam po mordercy! Arno skrzywił się lekko. - Ma pani gdzie iść? Jakieś miejsce, w którym zatrzymać by mogła pani się? - zapytał zmieniając nieco temat. - Mam krewnych w Talabheim. Tam się udam na początek. A potem co będzie, to nie wiem. Krasnolud nie wiedział czy to dobry pomysł, ale było mu żal Wagnerowej. Postanowił dać jej alternatywę, z której wątpił, by skorzystała, lecz... nie mógł zrobić nic więcej. A przynajmniej nic nie przychodziło mu do głowy. Nie miał znajomych w wielkim świecie. Nie mógł nikomu polecić opieki nad nią. - Możliwości wiele jest, ale na uboczu gdyby chciała zamieszkać pani, od wszystkiego z dala, to wieś taka jest. Biberhof. Wygód wielkich nie ma tam, ale i ludzie poczciwi są. Byłem tam przez czas pewien. Nikt zabić nie próbował mnie tam, a i obcy nawet zdarzyli się tam. Bretończycy. Pewnikiem i dla pani miejsce by znalazło się jakie - wzruszył ramionami. Eloiza popatrzyła na krasnoluda przez dłuższy czas nie mrugając. - I co ja bym w tej wsi robiła? - zapytała kompletnie zbitym z tropu głosem. - Nie ja pani talenta znam. Coś z pewnością by znalazło się całą. Na wykształconą wygląda pani. Może w kierunku tym szukać należałoby? Może uczyć mogłaby pani? To już pani pogłówkować musiałaby. - I ludzie tam życzliwi? Czy ja się utrzymam z nauczania wiejskich dzieci? - westchnęła. - Prędzej w mieście byłoby łatwiej o rodziców chętnych dzieci kształcenia i na to mających pieniądze. - wysmarkała się z gracją. - Skarżyć na ludzi nie mogłem nigdy się. A szkółka istnieje we wsi już. Może jakieś zna pani sposoby na choroby proste. A może za pomoc by w karczmie pani mogła robić? Powiedzieć ciężko mi. We wsi tej, jak byłem tam, krasnolud imieniem Joni mieszka. Owiec wypasaniem zajmuje się. Może pomocy by jakiej potrzebował? Do wyjazdu w rejony tamte namawiać nie mogę, bo może lepsze ma pani miejsca. Gdyby jednak pani tam udała się, to do Joniego zajrzeć polecam. Powiedzieć proszę, że od Grimma jest pani. Nie skojarzyć może mnie po imieniu samym. Powiedzieć proszę, że… - zastanowił się sam nie wiedząc jak dać ojcu do zrozumienia, że Eliza jest od niego. - … że jego syn wyrzeźbił mu na urodziny owcę. Powinien skojarzyć, bo prezentu nie lubił tego i przyznawać do tego takoż nie lubił się - pokiwał głową Arno znajdując w końcu element charakterystyczny. - Jak chcesz to ojcu twemu list napisać mogę, jeśli pisać nie potrafisz. - zaproponowała życzliwie. - Nadam z Talabheim. - Po elemencie tym charakterystycznym skojarzy mnie, gdyby w potrzebie znalazła się pani. Wagnerowa uśmiechnęła się. - Za troskę dziękuję. Obawiam się, że nie podołam życiu na wsi z dzieckiem. Rodzina moja na wieść o tym padłaby trupem, choć ja do stanów niższych serce mam i zawsze pomagałam jak mogłam. Hammerfist uśmiechnął się lekko, a następnie skłonił kobiecie. - Na mnie czas już. Miło było mi bardzo poznać panią - rzekł na odchodne, a następnie ponownie skierował się ku posiadłości Voltera. Po głosowaniu nie pozostało nic więcej, jak tylko zdać raport szeryfowi Ernstowi Prostowi. Ku nieszczęściu Arno, towarzyszył mu Morryta. Po wejściu natychmiast przeszedł do rzeczy. - Od prostych zacznę spraw. Przeciw stryczkowi dla Starszyzny i Herr Wagnera nie było głosów. Jasną sprawa jest. Morderstwo Herr Halverschlussena w celu majątku zagarnięcia jego, kradzież należnego Turbinowi Kurtowi spadku, szeryfa Zweickera morderstwo zatrzeć mające zbrodni ślady. Brak dowodów na Wagnera Paula uczestnictwo, ale zarzuty poprzednie wystarczająco są silnymi dla grupy naszej. Alex jednak, słusznie całkiem zauważyć raczył, iż Herr Wagner szlachcicem jest, co wykonanie może utrudnić wyroku i pomoc, jako szlachcic, zaoferował swoją. Gdyby potrzeba była taka - zaznaczył Arno. - Najemnicy sprawą dla nas jasną są takoż. Jednogłośnie wnosić nie będziemy zarzutów. Niechaj winy Weisslagerbergowi odpłacą swe. W pracach przycisnąć można trochę ich. Gdyby z obowiązków należycie niezbyt wywiązywali się, to Śmierdziuli stajnię by sprzątać mogli - ciągnął khazad przedstawiając propozycję Edmunda. - W trzeciej od was, Herr Prost, wyrok zależeć będzie. Do większości nie udało nam dojść się, zatem sprawę jako ma ona się przedstawić panu muszę. Takie fakty są: Herr Volter winnym Starszyzny śmierci jest, antidotum skutku nie odniosło, morderstwa usiłowania na Herr Wagnerze winnym jest, na miasteczka mieszkańcach groźby śmierci winnym jest. Oto przewiny Herr Voltera są, ale łagodzące występują w tym wypadku okoliczności. Od tego zacząć muszę, że trucizna dla mieszkańców śmiertelną nie była. Na festiwalu wszyscyśmy składnik dostali jeden, a czas jakiś wcześniej Starszyzna drugi dostała. Morderstwa motywami były: zemsta była za przyjaciela zabicie jego, a przyjaciela drugiego z majątku ograbienie, w prawa siłę zwątpienie po śmierci szeryfa Zweickera i latach pięciu bezkarności Starszyzny, sprawiedliwości uczynienie zadość pragnienie, miasteczka mieszkańców spod morderców rządów uwolnienie. Motyw ostatni ze śmiercią szeryfa, wiąże się, Zweickera. Na jedyną pozwolę interpretację sobie tu. Szeryf otóż, w bitce sprawniejszym niźli Volter musiał być, a Starszym ustąpić musiał pola jednak. Interpretacji koniec jest to. Herr Volter jedyną był osobą, która sekret znała. O życie własne, posiadacza jako wiedzy tej jedynego, obawiał się. Śmierć jego zatuszowaną pozostawiłaby zbrodnię i tego obawiał również się. Faktem jest kolejnym, że sprawę inaczej załatwić było można, dlatego uniewinnić nie można go. Z nas połowa śmierci karę widzi odpowiednią i pewną bardziej widzi jako. Druga z nas część rozwiązanie dla Weisslagerbergu korzyść niosące popiera. Lat pięć bezpłatnej Voltera posługi w lekarza charakterze pod domowym aresztem, bo wynieść stąd chciał się. Magdalenę na, dla Weisslagerbergu prace, skazać, bo takoż planowała wyjechać. Karą kolejną dla nich byłaby możliwość spotykania ze sobą się w święta jedynie i prawdziwej lekarza potrzebie. Wybyć razem chcieli. Zagraniu takiemu dzięki, miast o ucieczce myśleć, świąt dnia każdego wypatrywaliby. Kary warunków nieprzestrzeganie, aresztu domowego zmienieniem na areszt skutkowałoby. Mieszkańców zatrucie niemożliwym takoż jest, bo do lekarza pojedynczo przychodzi się i zrazu wiadomym co stało się byłoby. Oto sprawy obraz pełny z faktów złożony wyłącznie - tymi słowami khazad zakończył pełny raport sytuacji. Sprawozdanie wyszło niezwykle długie, ale w opinii Grimma nie mogło być inne ze względu na liczne zawiłości sprawy, w które trzeba było wprowadzić szeryfa, by mógł wyrobić swój pogląd i oddać głos. - Dziękuję. - Ersnt słuchał sprawozdania krasnoluda nie przerywając dotąd ani słowem. - Będę miał noc całą do namysłu. - westchnął. - Wszystko coście postanowili wziętym pod uwagę będzie. Tymczasem poproś Herr Ohlendorfa, aby mnie odwiedził. Rozumem, że decyzję o zostaniu w Weislagerbergu podejmiecie wkrótce? - zapytał zaciekawiony. - Jesteśmy zgodni i zaszczyceni propozycją - zaczął Morryta - jednak musimy odmówić. Jeszcze ważniejsze sprawy na nas czekają i musimy rozwiązać swoje problemy. Postanowiliśmy zostać tutaj dwa dni zanim wyruszymy w dalszą podróż. Chcemy pomóc w przywróceniu porządku temu miastu, zebrać potrzebne zapasy i ruszyć w swoją stronę. - Ta… - burknął pod nosem Arno. - Rzeczy wiele w stwierdzeniu tym prawdą jest, ale uściślenie potrzebne lekkie jest takoż. Stojący tu dwa zostanie dni, Aldric nie więcej niż dni dwa, dni kilka reszta, do decyzji przyjdzie jeszcze im, a ja tydzień zostać mogę, coby wspomóc mocno możliwie nim czas konieczny nastanie na mnie. I chyba nawet pomysłów mam kilka jak długi uregulować - wygłosił Hammerfist z rękami założonymi za plecami. - Herr Prost, przed wyroku miasteczku ogłoszeniu, poprosić muszę o to, byśmy w gronie zamkniętym naszym mogli wysłuchać pierwsi decyzji waszej. Możliwym całkiem, że prośbę będę wtedy do was miał. Ale to faktów uprzedzać potrzeby nie ma - zakończył Grimm, a następnie pożegnał się z szeryfem i wyszedł, całkowicie ignorując Edmunda. W przypadku wyroku śmierci dla Voltera miał zamiar poprosić szeryfa o zastąpienie stryczka ścięciem i możliwość osobistego wykonania wyroku. W takiej sytuacji dodatkowo przedstawi propozycję wygnania Magdaleny argumentując, że pozostanie tutaj może być dla niej równoznaczne z wyrokiem śmierci, a to dla niej zbyt surowa kara. Zamierza też przekazać, iż w tej kwestii również są jednomyślni. Zgodnie z poleceniem, natychmiast poszedł do Alexa, by zrelacjonować mu przebieg spotkania z Prostem. Następnie zamierzał zrobić obchód wsi i sprawdzić jej stan. Miał również zamiar poprosić Berta, by mu towarzyszył. Być może gawędziarz będzie potrafił wycenić nieruchomości Bartfelta, Bolstera, Pfulgera, Voltera, Wagnera i Turbinów. Wieczorem miał zamiar rozpisać pomysły na rozwiązanie problemów finansowych, choć zdawał sobie sprawę, że będą oparte na zwykłym dodawaniu i odejmowaniu. Miał nadzieję, że to wystarczy.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
05-11-2016, 18:09 | #134 |
Reputacja: 1 | Ciężko było się spieszyć pomagającemu wszystkim Moritzowi. Chłopak nie posiadał tak wielkiej wiedzy i umiejętności aby naraz biegle, szybko i sprawnie stawiać diagnozy. Musiał przy każdym odsiedzieć albo odstać odpowiednią ilość czasu. Nie spieszyło mu się chociaż po ostatnim dniu słaniał się na nogach. Sam czuł swój smród na tyle dotkliwie, że walczył aby nie zakryć sobie chustą nozdrzy. Wiedział jednak, że potrzebującym wieśniakom nie marzył się nawet wypachniony, świeżo po kąpieli medyk, bo kimże byłby on w porównaniu do bohatera - Wilkobójcy, śledczego i znającego pierwszą pomoc w jednym. Ścigany listem gończym chłopak nie był tą samą osobą, która nie tak dawno walczyła z codziennościami festiwalu kiełbasy Herr Heintza. Był co prawda tak samo dobrym i oddanym bliźnim, ale był też o niebo bardziej doświadczonym. Nie ufał nikomu tak ślepo i naiwnie. Nie powierzał zdrowia wyłącznie słowom, a czynom. Tamte czasy zostawiły mu nie tylko alkoholizm, ale i zalążek paranoika, który u zbyt wielu osób dopatrywał się drugiego dna ich postępowania. I mimo iż wieczorem musiał uciekać przez ciemne czeluści piwnicy Herr Wagnera to nie był aż tak bardzo zaskoczony zaistniałą sytuacją jak byłby niegdyś. Jakby podświadomie czuł, że każdy - nawet śmiertelnie chory człowiek - może zrobić mu i jego przyjaciołom krzywdę. Ktoś tak niewinny jak mały, puszysty kiełbasiarz nie wyglądający ani trochę na rabusia czy zabijakę. Czeladnik nie wiedział ile czasu walczył z dolegliwościami zranionych ludzi. Mogły być to dwie godziny, ale mogło być ich i osiem. Człowiek tak zmęczony traci rachubę czasu i łatwo popełnia błędy, których on chciałby uniknąć. Co prawda najgorsze było za nim, ale cały czas czuł, że musi zachować czujność. I była to albo nabyta paranoja albo wrodzony szósty zmysł... Nowy dowódca straży wyglądał nad wyraz poważnie przemawiając rannym z potężnego łoża. W jego pokoju nie zabrakło też jadła na tyle lekkiego aby cały czas delikatne żołądki śledczych od razu wszystkiego nie wyrzuciły. Moritz nie pamiętał kiedy tak bardzo smakowały mu warzywa i owoce zapijane sokami i wodą. Z ulgą mógł zastanawiać się nad słowami szeryfa będąc już w pełni wypucowanym i pachnącym. Obecny stan był dla niego niemal rajem po wcześniejszym smrodzie końskich odchodów. W końcu nie codziennie brodzi się i miesza w łajnie najbardziej śmierdzącego konia w krainach. Pewnie gdzieś na świecie był kolekcjoner na tyle pomylony i dziwny, że dałby za Śmierdziulkę kilka worków Złotych Karli... Prost chciał zająć się organizacją uczciwego sądu nie tylko dla Herr Voltera, ale też Magdaleny, Wagnera i Świętej Pamięci Starszyzny, której - na oko czeladnika - nie pomoże żadna ze znanych na świecie mikstur. No chyba, że mikstura jakiegoś nekromanty, który zbierałby najdziwniejszą ekipę nieumarłych sług. O ile kara dla Voltera i Wagnera wydawała się oczywista to sprawa wyglądała nieco inaczej w przypadku Herr Magdaleny, Pani Wagnerowej i oprychów, które w swej niezmierzonej doświadczalnie głupocie napadli na szukających leku bohaterów. Tym ostatnim mogło się nawet upiec o ile Moritz i jego kompani nie będą nalegać aby zostali ukarani surowo. Czeladnik chciałby aby kara była, ale nie tak poważna jak w przypadku Voltera, którego - niestety - w pełni rozumiał i z nim się utożsamiał. Sam nie wiedział jakby postąpił gdyby jednego przyjaciela mu zabito a drugiego oszukano i okradziono. W sumie mógł podejrzewać, bo kiedy Bauer "zginął" sam popadł w nad wyraz dobrze tłumaczony alkoholizm... Propozycja szeryfa co do mianowania członkiem Rady Miejskiej niemal pozbawiła Wagnera resztek pewności siebie. Mężczyzna nie wiedział co miał powiedzieć. Był młody, ale - zgodnie ze słowami Prosta - był też o wiele bardziej doświadczony niż najstarsi wieśniacy Weissenbergu. Nie widział siebie na pozycji Starszego - tym bardziej z butelką w jednej ręce i pośladkiem córki młynarza w drugiej. To prawda, że chciał pomóc i lada moment miał się zająć rozliczaniem ksiąg majątków Starszyzny, ale nie czuł się jeszcze na tyle starym i schorowanym aby osiąść w jednym miejscu. Miał tutaj jednak bardzo wiele wspomnień, zarówno tych miłych - jak festiwal i uprawianie miłości z Helgą - i mniej przyjemnych - jak ucieczka przez poćwiartowaniem w piwnicy lekarza czy zabawa w końskich odchodach. Czeladnik był pewien, że w wiosce nie zostanie. Nie wiedział jednak za ile i z kim z niej wyruszy. Ostatnio przybyło mu towarzystwa… |
06-11-2016, 22:12 | #135 |
Northman Reputacja: 1 |
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
22-11-2016, 14:44 | #136 |
Reputacja: 1 |
|
22-11-2016, 23:32 | #137 |
Reputacja: 1 |
__________________ – ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł. – Nie wiedziałem, że chorował. |
22-11-2016, 23:58 | #138 |
Reputacja: 1 | Khazad przystanął pod drzwiami szeryfa i zapukał. - Herr Prost! Ważna zaistniała sprawa - odezwał się przez drewno. - Proszę wejść. - usłyszał znajomy głos. Ernst siedział na łożu w ubraniu. Tym samym co wczoraj, więc chyba nawet nie rozbierał się do spania. Zapinał wygniecioną koszulę, ale na torsie widać było nowy, bo nie przesiąknięty krwią, opatrunek. Mężczyzna był zmęczony, może niewyspany, na pewno wciąż osłabiony szarpanymi przez wilcze kły ranami. - Jaka sprawa? - zapytał. - Herr Prost, problem z Alexem mamy. Voltera trucizny odczuwa wciąż skutki silnie. Wiruje świat mu i niemiłosiernie głowa boli go. Oknośmy mu otworzyli, coby świeżego zażył powietrza i zasnął wreszcie. O sądu przełożenie prosić w imieniu jego muszę. Co odwlecze się, nie uciecze. Obaj wojacy niech w pełni będą sił, niechaj ustąpią Alexowi objawy - poprosił Hammerfist. - Osiem dni zatem. - odrzekł po chwili namysłu. - A jeśli do walki po tym czasie nie stanie, to Wagnera wypuścić przyjdzie, bo ja do walki w imieniu Weisslagerbergu jeszcze długo nie stanę. - Tak jest! - odparł Arno i wypadł powiadomić towarzyszy, a potem... musiał iść spać. Walka czy nie walka, musiał się podnieść o czasie, bo Yury oraz Prost się zjawią. Musiał zatem być również i khazad jako reprezentant niedysponowanego Alexa. Trzeba było oficjalnie przekazać nowy termin drugiej stronie. Natomiast w ciągu dnia musiał udać się do Voltera pod pretekstem nowych pytań odnośnie sprawy i dowiedzieć się czegoś o truciźnie, która mogłaby wyglądać jak efekt gniewu bożego i byłaby trudna do wykrycia. Przynajmniej bez badań. Choć Arno zadowoliłby się również tym, jakby wojak po prostu padł trupem. Zamierzał również zapytać jakie są sposoby aplikacji trucizn poza wstrzyknięciem i zjedzeniem. W zasadzie potrzebował małego wykładu odnośnie trucizn. Nie miał zamiaru ich podawać na obecną chwilę, ale lepiej było dysponować taką wiedzą. Idąc do łóżka spojrzał jeszcze na figurkę młota, którą rzeźbił przez kilka godzin, prosząc Grungniego o pomoc w uczynieniu zadość sprawiedliwości.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
23-11-2016, 18:55 | #139 |
Reputacja: 1 | Trójka morderców wisiała spokojnie na wysłużonych gałęziach. Tak samo jak spodziewał się Moritz żaden z nich nie ożył po podaniu odtrutki Herr Voltera. Bartenbach, Pluflger i Bolster wyglądali paskudnie, bo zginęli paskudną śmiercią. Otrucie i powolna, bardzo bolesna śmierć to surowa kara - nawet dla takich zwyrodnialców jak oni. Czeladnik, były gawędziarz i domokrążca z uniesioną głową spokojnie patrzył w powykręcane oblicza będące uosobieniem najgorszego zła. Zła, które z premedytacją zabija bliźniego i za wszelką cenę stara się tę zbrodnię zatuszować... Wagner był winnym nie tylko według śledczych, ale też według kapitana straży i własnego sumienia. Skruszony, łkający szlachcic nie kłócił się tylko mazgaił nie potrafiąc znieść, że ktoś był sprytniejszy i nakrył go na niemal gorącym uczynku. Alex miał odstawić Wagnera do Esterweldu gdzie ten stanąć miał przed sądem. Wyrok niby sprawiedliwy, ale skorumpowany lekarz cały czas mógł się wyślizgnąć sprawiedliwości. To było niemal pewnym od chwili kiedy ktoś rzucił na głos hasło "Sąd boży". Pomysł był głupi i nie praktykowany już od dawna w bardziej cywilizowanych miejscowościach... Walki szampierzy nie miały nic wspólnego ze sprawiedliwością. W takich pojedynkach wygrywało złoto Ranalda , a nie waga Vereny... Alex przystał na propozycję gawiedzi pewnie licząc na łatwe zwycięstwo z Wagnerem. Pewnym było, że w ich pojedynku Alex sponiewiera lekarza i ubije jak psa. Czegoś takiego spodziewali się wieśniacy. Wagner jednak wiedział co mu groziło i uniósł głos. Nie chciał umierać. Cały czas tlił się w nim ognik nadziei, że jakoś się z tego wywinie. Nie mógł walczyć, bo nawet w pełni sił nie mógłby pokonać Alexa. Chciał reprezentanta, na którego było go stać - o ile wygrałby walkę. Gdyby jednak przegrał nie musiałby mu płacić, bo tego typu pojedynki toczone są nie do pierwszej krwi tylko do śmierci. Moritz niemal się uśmiechnął, ale w tamtej chwili pojawił się Yury Maładiec z Kislevu. Gość wyglądał na bardzo doświadczonego woja. Spokojnego, pewnego swych umiejętności. Kogoś kto był w stanie wygrać niemal z każdym, bo gdyby tak nie było po co pchałby się w walkę, w której mógł zginąć. Yury miał łeb na karku i wiedział, że w tak małej, ciasnej mieścinie nie znajdzie się nikt kto wygrałby z nim w uczciwym pojedynku. Na pewno nie był to Alex Ohlendorf. Moritz nie chciał stracić kolejnego kompana dlatego postanowił upić szlachcica, a później - kiedy zyska nieco czasu - zastanowić się co uczynić dalej. Większe szanse od Ohlendorfa miał Grimm, ale i jego zwycięstwo nie było pewnym. Jako priorytet Moritz ustawił sobie upić szlachcica, a później zwalczyć pragnienie, wyjść z cugu i dowiedzieć się czegoś o Yurym. Najpierw czeladnik postanowił z nim pogadać i zapytać wprost kim jest, ile wojował i dlaczego się zgłosił. Później dopiero czeladnik miał podjąć decyzję co uczyni. Czy stanie po stronie walki i poszuka Kislevczykowi godnego rywala czy też uczyni wszystko aby do walki nie doszło… |
23-11-2016, 21:10 | #140 |
Administrator Reputacja: 1 | Plany, plany, plany. Część się uda przeprowadzić, części - nie. Tak już było na tym pełnym niemiłych niespodzianek i niespełnionych marzeń świecie, któremu daleko było do idealnego (i, zapewne, bardzo nudnego). Kaspar nie zamierzał zresztą narzekać z tego powodu, że czasami życie kopnęło go w zadek. Bywało wszak i tak, że - dla odmiany - on komuś przykopał. W sumie wychodziło na zero. Pojawienie się najmity, który postanowił stanąć w obronie Wagnera, skwasiło humor Kaspara. Zaczął trochę żałować, że uratowali medyka, który teraz nagle miał szansę, by wywinąć się od kary. Alex raczej nie wyglądał na takiego, który mógłby stawić czoła zabijace, co przybył z odległego Kijowa. No i nie wyglądał też na takiego, który zechciałby się wycofać. Połamać mu coś? Przypadkiem jakimś? Zepchnąć go ze schodów, czy coś, tak by sam zainteresowany się nie domyślił. Nie zorientował, że był obiektem spisku. To by było dobre wyjście. Wtedy, na przykład, na placu mógłby stanąć Grimm, który - nie uchybiając Alexowi - był wojakiem lepszym, niż ten ostatni. A w sąd boży, jako decyzję bogów, Kaspar nie wierzył. Liczył się lepszy oręż, doświadczenie, umiejętności, a nie czyjaś wina czy niewinność. No i wszystko się sypnęło. Wspaniały plan został zrujnowany, i to przez co? A było tak wspaniale - Alex pijaniutki w trupa do walki nie stanąłby, ale ten przeklęty sen... Normalnie Kaspar wyśmiałby i Detlefa, i Arno, ale ostatnio dokoła działo się tyle różnych rzeczy, że Kaspar i w prorocze sny mógł uwierzyć, a skoro ten przewidywał śmierć kompana, to zdecydowanie lepiej było w niego uwierzyć, a po latach śmiać się w głos, niż zlekceważyć, a potem brać udział w pogrzebie Grimma. Jeno pomysłu Kaspar nie miał, co ze sprawą pojedynku zrobić. Wszak nie można było ustrzelić Kislevity zza rogu. Ale od tego miał kompanów, i w rozumie mocnych, jakoż i w pysku. Może coś na tego całego Yurę wymyślą. Mieli wszak trochę czasu. |