Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-10-2016, 00:41   #121
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Czasu było coraz mniej i choć Arno nie wierzył, że Volter nastaje na życie wszystkich mieszkańców, to wolał nie sprawdzać tego na własnej skórze. Obecnie nie mógł na to poradzić nic więcej niż razem z Erykiem rozkopywać grób Didirki.

Później przyszło kransoludowi żałować całkowitego skupienia się na pracy fizycznej i bezrefleksyjnego przyjęcia pomocy przybyłych nagle mężczyzn gotowych do pomocy. Owszem, niby nic w tym niezwykłego, ale do tej pory nikt im nie pomagał. Nawet wtedy, gdy dobierali się do szczątków Halva.

Niemniej kiedy cel został osiągnięty, a wieko trumny otworzone, Hammerfist przystanął na chwilę zaskoczony. Nie spodziewał się znaleźć tam Paula Wagnera. Żywego Paula Wagnera.
Khazad uśmiechnął się do siebie. To umacniało jego teorię o wykorzystaniu przez Voltera odpowiedniej dawki trucizny, by wszystkich wprawić w stan przypominający śmierć. Obecnie był już prawie pewien, iż jedynymi osobami, które mogłyby się nie obudzić była Starszyzna.

- Znaczy się, że w tym winie, o którym ten pan gadał, jest to lekarstwo w piwnicy Wagnera? - upewnił się barczysty pomagier mrużąc oczy jakoby miał problem ze wzrokiem.

- Tak podejrzewamy. - powiedział pewnie Wagner. - Musimy działać, bo nie mamy wiele czasu. Szybko. - dodał po czym ruszył szybko za Kasparem.

Kolejna wskazówka w połączeniu z natychmiastowym skojarzeniem Berta zaowocowała, w efekcie, ponownym biegiem w kierunku domu Wagnerów.

Czas leciał nieubłaganie.

- Pani Wagner! Pani Wagner! Mężaśmy żywego Pani znaleźli! - darł się khazad nim jeszcze dobiegł przed drzwi. Zamierzał w ten sposób ściągnąć Elizę jak najszybciej w ich kierunku.

Drzwi do domu Wagnera nie były zamknięte na klucz. Gospodyni leżała w pokoju z fortepianem na podłodze oddychając płytko. Na szczęście była przytomna.

- Antidotum w Czerwone 2492. Gdzie jest ono? - khazad zapytał szybko Elizę mając nadzieję, że zdąży ich jeszcze pokierować.

Oczy rozszerzyła.
- W piwnicy. - szepnęła. - Dwie skrzynki stoją…

Wiedzieli zatem czego i gdzie szukać. Piwnica była oczywistym wyborem, lecz konkretne w niej miejsce już nie.
Natychmiast podążyli pod ziemię, a za nimi ich niedawni pomocnicy wraz z dwoma nowymi towarzyszami i... zaskoczyli wszystkich dobywając broni.

- Syny kurwie... - burknął do siebie dobywają młota zaczynając odczuwać pierwsze efekty działania trucizny. Być może był nieco bardziej wytrzymały lub miał więcej szczęścia niż inny, ale wiedział od samego początku, iż ten stan nie mógł trwać w nieskończoność.

Początkowo Arno walczył z tylko dwoma przeciwnikami, lecz po ucieczce Berta miał na własnej głowie trzech. Niespecjalnie się tym przejmował w szczególności po wzorowym uniku sprzed kilku chwil, którego sam po sobie się nie spodziewał, a także po uderzeniu odsłaniającym bebechy przeciwnika.

Hammerfist pomiędzy uderzeniami rozeznał się w sytuacji na polu bitwy, o tyle, o ile mógł w takich okolicznościach, nie mówiąc już o zasłaniających część sytuacji regałach. Zdawało mu się, że nie jest najgorzej. Owszem, bywało lepiej. Owszem, nawet jego forma daleka była od tej z Hergig, chociaż przeciwnicy nie byli specjalnie wymagający.
Wiedział, że gdyby mieli wystarczającą ilość czasu, to pokonaliby wioskowych rozrabiaków. Problem w tym, iż czas był walutą, którą nie dysponowali. To sprawiało, iż sukces był nadal możliwy, choć coraz trudniejszy do osiągnięcia.

Bert jednak, kolejny raz, okazał się być nieoceniony. Tumult na zewnątrz budynku zwiastował przybycie chłopów z widłami, których nietęgie miny pokazały się na schodach już w chwilę później.

Chwilowo walka została przerwana, lecz Grimm postanowił zastosować lisią taktykę. Uderzył w chwili, w której przeciwnik się tego nie spodziewał. Tamten jednak zareagował w ostatniej chwili, przez co broń krasnoluda ześlizgnęła się po korpusie przeciwnika. Drugi cios nie doszedł celu.

- Za Weisslagerberg! - zakrzyknął krasnolud.

Tamci jednak nie mieli już ochoty na dalszą walkę. Natychmiast się poddali w obliczu przeważającej liczby sił przeciwnika. Szczególnie, że z rozwścieczonego tłumu padały już tak ciekawe propozycje jak rozwłóczenie końmi, co Arno mógłby nawet przyjąć z pewną aprobatą, gdyby nie fakt, iż robota nie została jeszcze zrobiona.
Więcej, zaczynała się lekko wymykać spod kontroli, ponieważ kilku naiwnych chłopów myślało, iż wystarczy wypić cokolwiek lub próbowali na chybił-trafił.

- Uspokójcie się! - zawołał Kaspar, usiłując przekrzyczeć hałas. - Zaraz znajdziemy lekarstwo!

- Aldric, Detlef, znajdźcie te butelki! - krzyknął jeszcze, ale ludzie nie chcieli słyszeć tego, co miał do powiedzenia.

- Czego szukać wiecie?! Nie?! To cofnąć wszyscy się i kurwich tych synów pilnować, coby nie zemknęli! I nie przeszkadzać, to szybciej pójdzie nam! - wydarł się khazad i pobiegł sprawdzić najciemniejsze miejsce w piwnicy.
Kątem oka zdołał jeszcze zobaczyć, że część osób cofnęło się, choć do pełnego sukcesu nadal było dość daleko.

- Na Morra, uspokoić się, albo wasze dusze przeklnę co spokoju w domenie chaosu nie zaznają! - wyryczał nowicjusz w czarnych szatach. - Dajcie nam odnaleźć lekarstwo albo wszyscy tutaj pomrzemy - dodał już nieco spokojniej.

Tłum nieco ucichł. Hammerfist skrzywił się lekko, gdy przez myśl przemknęło mu, że wystarczy jedna absurdalna groźba wypowiedziana przez niekompetentnego idiotę wspierającego się o bóstwo. Nie miał jednak czasu więcej nad tym myśleć. Pobiegł w najciemniejszy róg piwnicy mając w pamięci słowa wagnerowej: "dwie skrzynki". Skrzynki. W ilości dwóch. Nie regały.
Nie wiedział czemu, ale ciągnęło go właśnie w tamtym kierunku i... intuicja go nie zawiodła.

Zawołał swych towarzyszy, by wraz z nim napili się jako pierwsi. Winkel tymczasem ocenił ilość, oszacowaną na jedną szklankę, czyli trzecią część butelki, niezbędną do zadziałania antidotum.
Następnie zaczęli dzielić mieszkańców na grupy trzyosobowe dostające po jednej butelce do podziału. Mieli oni wypić na miejscu, a następnie oddalić się z piwnicy, by zrobić więcej miejsca w, i tak ciasnej już, piwnicy.

Grimm nie zapomniał o Elizie Wagner. Kiedy tylko upewnił się, że wszystko jest w najlepszym porządku, pobiegł szybko do gospodyni z wypełnioną uprzednio manierką. W końcu ona również musiała otrzymać lekarstwo.

Później musiał wrócić na dół i ponownie wspomóc towarzyszy nim Eryk pobiegnie do Prosta z porcją dla niego.

Był jednak jeszcze jeden problem do rozwiązania. Cóż począć ze Starszyzną, ich rodziną oraz zbójami, z którymi walczyli niedawno.
Arno twardo obstawał przy tym, by rodzina przestępców nie odpowiadała za nieswoje błędy. Chciał wydać im antidotum. Starszyznę natomiast chciał potraktować nieco ostrzej, czyli dać odtrutkę dopiero po ich przyznaniu się do wszystkich win, o których musieliby opowiedzieć miastu. Jeśli wystarczyłoby czasu na takie zagranie. Był również całkowicie przeciwny podawaniu specyfiku najemnikom Starszyzny. Można było dużo gadać o narzędziach wykonujących rozkazy, lecz prawda była inna. Musieli się na to zgodzić, więc również byli winni. Ponadto chciał, by trucizna podziałała na nich tak, jak miała podziałać na wszystkich. W ten sposób znalazłby się jednoznaczne wyjaśnienie tego, czy był to zamach na życie, czy tez uśpienie wszystkich na dłuższy czas.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 04-10-2016, 15:07   #122
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację


Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu, Wisslagerberg


Wino jeszcze nigdy nie smakowało tak słodko. Podczas wielu okazji zarówno Edmund, jak i Detlef, upijali się nadprogramowymi ilościami tego czerwonego trunku. Czy to „przypadkowo” znalezione na trakcie podczas banickich rubieży, czy też uczciwie kupione w jednej z tawern w Nuln. Tym razem jednak wino czy też antidotum miało lekko miętowy posmak, tak cudownie koił palenie w przełyku, kiedy zsuwało się w dół, wprost do żołądka. Morryta pragnął natychmiastowej ulgi, jednak niestety nie tak działają leki. O ile zadziała potrwa to kilka, może kilkanaście godzin, a drugie tyle snu. Nowicjusz cieszył się wyjątkowo ze swojej tuszy, być może właśnie nadmiarowe kilogramy tłuszczu utrzymały go przy życiu, a pewniakiem spowolniły działanie trucizny. Chwała Sigmarowi za tłuste potrawy.

Skoro już o bogach mowa.

Oczy Morra z pewnością nadal spoglądały na wioskę. Pan Snów wyszukiwał tych, którzy lekarstwo otrzymają zbyt późno lub też wcale. Być może był też nieco zły na Detlefa. Bądź co bądź uratował kilka dusz przed przejściem przez Bramę, jednak sam własnoręcznie wysłał dwie wyjątkowo chciwe ku jego objęciom. Morryta modlił się w duchu o wybaczenie i błagał, aby ofiara wystarczyła na ubłaganie.

W tej chwili nowicjusz poił mieszkańców wioski odkładając co rusz jedną, pustą butelkę, a biorąc nową dla kolejnej spragnionej grupy. Nawet jeżeli uporają się z tym zadaniem to samego Morrytę czeka jeszcze dużo pracy – musi uratować wiele dusz przez zgubnym wpływem Chaosu.

Annabelle by tego chciała.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 13-10-2016, 06:17   #123
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu, Weisslagerberg
Dom Voltera


Słońce zaszło i wieczór okrył miasteczko peleryną ciemności. Niewiele miejsc prócz domu Wagnera było doskonale oświetlonymi w Weisslagerbergu. Jeszcze za dnia mieszkańcy przybieżeli do rezydencji lekarza i gdy wszyscy, jak jeden mąż, gromadzili się na gruntach jego okazałej posesji, z lotu ptaka jedynie tu o i ówdzie błyskał ognik pochodni lub zapalonej w oknie świecy. Jednym z takich domów była willa Herr Voltera, samobójcy, który zaserwował na deser po udanym Beginfeście, trudny do zgryzienia dzień, który właśnie się kończył. Upłynął również czas w zegarze wodnym. Zapewne ostatnia kropla z pluskiem spadła, wzniecając w szklanym cylindrze krą rozchodzącej się fali, kiedy Stirlandczycy walczyli w winiarni Wagnerów z najemnikami spuszczonymi ze smyczy przez Starszyznę.

Alex Ohlendorf wymiotował obficie do fikuśnie zdobionej wazy z Kitaju, którą obejmował oburącz między nogami siedząc pod ścianą przy zejściu do piwnicy. Obok leżała wyjęta z pochwy szabla, po którą szlachcic odruchowo sięgnął słysząc zbliżające się kroki. Zobaczywszy Bauera, skrzywił się nieznacznym grymasem bólu z dokuczliwych torsji, wstał, i trzymając w ręce czarno białe naczynie, a w drugiej obnażony oręż, spojrzał na mężczyznę, którego znał pod imieniem Aldrika.

- Woda upłynęła w tym wynalazku. - skwitował ponuro chowając szablę.

Był w dekadenckim nastroju, ale ożywił się i z uniesioną brwią na widok etykiety słynnego wśród wyższych, tudzież bogatszych stanów wina, skinieniem głowy podziękował za ten gest Bauera, jakby się mogło wydawać - pocieszenia. Ohlendorf wyrzucił przez otwarte okno zgrabną wazę, która z hukiem rozbiła się o trotuar i zajął się Południowym Averlandem. Najpierw powąchał kręcąc nosem nieznaczne kołeczka nad szyjką butelki, umoczył usta, a potem przyssał się długo nie odrywając ust, pozwalając by trunek spływał wprost do gardła.

- Pij, pij. Jeszcze trochę. – Eryk przechyli do góry opadające w końcu szkło. – To antidotum.
Szlachcicowi dwa razy nie trzeba było powtarzać.
- Kurwa... – westchnął oblizawszy wargi i oddał wino przyjacielowi jego przyjaciół. - I choć raz lekarstwo smakuje wytrawnie. I nie capi starą cipą... Dziękuję druhu. Się spisaliście. Jeno szkoda, że troszkę za późno… Chodź. Coś ci pokażę brodaczu. – Ohlendorf kopnął drzwi do piwnicy.




Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu, Weisslagerberg
Dom Wagnera


W rezydencji panował coraz większy rozgardiasz. Co prawda kolejka zdawała egzamin, dzięki sprawnej organizacji śledczych, ale jak to zazwyczaj bywa, emocje, a zwłaszcza tak bardzo napięte, a potem podlewane wybornym winem, dawały swój upust radością tym, co pili i wręcz przeciwnie, rozpaczą u tych nielicznych pozostałych.

Starszyzna w męskich osobach młynarza, bankiera i przewodniczącego rady miejskiej, miała się fatalnie. Pominięci przez Stirlandczyków przy podawaniu antidotum, oni, jak ich rodziny, które winem uraczono, wzniosły żałosny lament.

- Nasza wina! Nasza wielka wina! – stękał wsparty na lasce i ramieniu żony Bartfelt. – Wszystko wyznamy, jeno lek podajcie!
- Kurwa mać wasza, trzeba wam no to, miasta każdemu jak stoi tutej opowiadać wina wasza jaka. – Grimm splunął na lakierki Bartfelta.

Tamten, jak i drobny Pfluger i barczysty Bolster, wyglądali gorzej niż zbite psy. Słaniali się na nogach, z trudem utrzymując równowagę, walcząc z opadającymi pod strumieniami potu powiekami i gorączką najwyraźniej trawiącą ich od środka.

- Wasza wina?! – ryknął stojący obok parobek zaciskając pięści. – Chłopy! Słyszelita?! To Starszyzny wina!

Winowajcy wzrokiem błagali śledczych, a zwłaszcza strojącego najsroższe miny krasnoluda, aby pod ochronę ich wzięli. Po ożywieniu gawiedzi wszystkim jasnym się stało, że prawda w tym momencie mogła, choć nie musiała, eskalować w agresji i samosąd mogło być trudno wyperswadować mieszkańcom, inaczej niż samymi słowy, czy groźbami. Wzburzone pospólstwo domagało się wyjaśnień.

- Ja wam dam! – młoda kobieta rzuciła kamieniem trafiając bankiera w ramię.
- Sukinsyny! – ktoś szturchnął kuksańcem młynarza.
- Gadać kuźwa! Gadać pókim dobrzy! – farmer DeFabag groził dając do wąchania Bartfeltowi żelazo siekiery.

Tymczasem ranni i związani najemnicy, którzy przeliczyli się przynosząc do bitki noże przeciw siekierom i mieczom, choć zaskoczyli Strilandczyków, i z przewagą liczebną, teraz leżeli dodatkowo pobici przez miejscowych. Jedni nieprzytomni, inni z przerażeniem obserwując przebieg wydarzeń. Na dziedzińcu rozświetlonym lasem pochodni dyndała zawieszona lina z pętlą, z której Kaspar uwolnił tego, który już okrakiem na kobyle siedział.

Znakomita jednak większość miejscowych, zwłaszcza tych, którzy byli wewnątrz domu Wanera i już zażyli wina, porywani stawali się przez wielce zaraźliwy nastrój radości. Mimo zapachów, jakie roztaczali wokół siebie Stirlandczycy, obywatele Weisslagerbergu w spontanicznych podziękowaniach gotowi byli całować ich po zmęczonych i ochlapanych świeżą krwią gębach i rękach. W międzyczasie szczególnie Kasparowi coraz trudno było pilnować drzwi do piwnicy pod falą spontanicznie okazywanych wyrazów wdzięczności. Po prawdzie butle z Averlandem były już wszystkie na górze rozchodząc się między potrzebujących, lecz i tak gromady roześmianych mieszkańców na tyłach rezydencji lekarza, z zapałem chciało wyindywidualizować się do winiarni z rozentuzjazmowanego tłumu na korytarzu.

Tymczasem Bolster, jako pierwszy z trójki opadł na kolana. Kiedy chwilę potem twarzą zarył dębowe deski parkietu przestronnego holu zewnętrznego, mógł być już nieprzytomny. Dygotał pod szlochającą mu na plecach małżonką. Na ten widok młoda i powabna córa młynarza obróciła się na pięcie i z odchyloną do tyłu głową zaczynała mdleć obok Moritza uzbrojonego z dwie pełne butelki Averlandu w rękach.

Zaraz Bartfelt wypuścił z trzęsącej się ręki laskę o zdobionej głowni lwiego łba, zjechał po ścianie do przysiadu i wparł brodę o kolana. Drgawki przeszyły ciało starca. Pomarszczona twarz dostojnego jegomościa wykrzywiła się w szpetnych spazmach nadając mu ohydny, wręcz przerażający wygląd kłapiącego zębami ghula. Z ust pociekła piana i krew. Źrenice zmniejszyły się gwałtownie jakby facet spojrzał prosto w słońce, a potem oczy odpłynęły w tył głowy ukazując przekrwiona białka. Stojąca wokoło gawiedź odsunęła się z pomrukiem szemrania o Chaosie. Ten, którego znali, jako najważniejszą personę w całym Weisslagerbergu, teraz dogorywał siedząc rzycią w rzygowinach i rzęził niezrozumiały bełkot jak zarzynany goblin .

Trzęsącemu się jak galareta Pfulgerowi spod spodni przez buty na wzorzystą mozaikę posadzki wylał się żółty mocz tworząc parującą kałużę.

- Ratunkuuu… - szepnął i rzucił się na ziemię. – Rathhuuunhhuu..- z gardła wydobył się cichy chropowaty skrzek.

Czołgał się nieporadnie na łokciach, ciągnąc wierzgające kulasy i rozpaczliwie wyciągając roztrzęsioną dłoń do Detlefa w czarnej morryckiej szacie.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 13-10-2016 o 06:30.
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-10-2016, 09:30   #124
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację



późny Pflugzeit, 2519 roku K.I.
Prowincja Wissenland
Nuln, dzielnica Faulestadt


Karczma „Kopnięcie Muła” oferowała nie tylko parszywe jadło, ale też równie parszywe pokoje na tyłach przybytku. Przechodząc przez swoiste przejście można było się dostać na mały dziedziniec na którego środku stała już dawno wyschnięta studnia. Annabell Mahler siedziała na jej skraju kiedy młody nowicjusz Morra, Detlef Luden, zakrywał dłonią promienie słoneczne. Jak zwykle piękna, wręcz eteryczna, smutno się uśmiechała do neofity.

- Coś się stało? – chłopak zapytał nieśmiało.

- Głuptas. Wszystko w najlepszym porządku – wywróciła oczami. – Zabierz mnie na wycieczkę.

- Wycieczkę? Znaczy gdzie?

- No w jakieś twoje ulubione miejsce. Coś magicznego. Gdzie byś mnie zabrał na schadzkę?

Chłopak spłonął rumieńcem zaskoczony nagłą bezpośredniością dziewczyny. Nigdy nie rozmawiali ze sobą w ten sposób. Podobny scenariusz nigdy nawet nie przeszedł mu przez głowę. Z jednej strony zastanawiał się skąd taki gwałtowny przypływ śmiałości, z drugiej wytężał umysł szukając idealnego miejsca. Teraz znał już Nuln dość dobrze, ale niezwykłych miejsc w tym mieście było jak na lekarstwo. Wszędobylskie śmieci i ogólna biedota nie stwarzały najlepszych perspektyw do „magicznych wycieczek”.

Pierwsza myśl padła na stajnie Premingera. Właściciel dość podejrzliwie patrzył na nowicjusza Morra, który kręcił się wokół wierzchowców. Jakby spodziewał się, iż bóg śmierci zejdzie pomiędzy boksy i zacznie zabijać zwierzęta. Jednak to miejsce wyjątkowo uspokajało Detlefa. Przypominało mu to banickie życie, nadal jako Edmund, kiedy to opiekował się końmi swojej bandy. Rumaki miały być jedynie dobrze napojone i najedzone, jednak jakoś zawsze były też wyszczotkowane, a podkowy rozczyszczone. Doglądanie tych majestatycznych zwierząt zawsze przynosiło swoistą ulgę, zarówno od walki z prawem, jak i opieki nad zmarłymi. Niestety. O ile siano sprzyja bardziej intymnym rozmowom, to już srający koń mógłby skutecznie zniechęcić dziewczynę do jakichkolwiek kontaktów.

Druga myśl padła na „Księżycowe Wiosło”. Gospoda o bardzo zagadkowej nazwie. Oczywiście na szyldzie widniały obrazki zarówno wiosła, jak i Mannslieba, ale nawet właściciel nie potrafił wyjaśnić skąd wzięła się ta nazwa. Bez wątpienia nie powiedział o tym nikomu, ale Detlef podejrzewał, że chłop osiągnął mistrzostwo w zmienianiu tematu i wyczarowywaniu różnego rodzaju przeszkadzajek. Krzyki żony z zaplecza, nagłe zamówienia, upadki, zbite kufle, niewidzialne bójki, choroby – to tylko drobna część z jego arsenału. Jedyne czego nie można mu było zarzucić to wprawne ucho. Bardowie z całego Nuln przechodzili restrykcyjne badania, a na scenę „Wiosła” trafiali tylko najlepsi. Muzyka, śpiew i szklanica czegoś mocniejszego – w połączeniu rzecz jasna – idealnie rozwiązują języki. A gdyby tak język Annabell i Detlefa spotkały się pod wpływem alkoholowego rauszu? Luden jednak dopiero po chwili przypomniał sobie, że jest dopiero poranek. Bardzo wczesny. Każdy szanujący się śpiewak tego miasta jeszcze śpi.

Wybór padł jednak na urwisko za zachodnim cmentarzem za murami miasta. Sam cmentarz jest teoretycznie opuszczony, co miałoby oznaczać, iż zwyczajnie nie ma tam miejsca na kolejne groby. Co oczywiście jest nieprawdą, a nowe mogiły pokrywają praktycznie każdy metr ścieżek, także trzeba się przyzwyczaić do niemiłego uczucia stąpania po grobach z każdym krokiem. Jednak za cmentarzem rozpościera się piękne urwisko pokryte zaledwie kilkoma drzewami, a dalej można zawiesić oko na rzece Reik wypływającej z miasta poprzez ogromne stalowe wrota. Jest coś takiego w szemrzącej wodzie co zbliża ludzi.

Szli przez miasto w zupełnej ciszy. Dziewczyna dotrzymywała kroku i rozglądała się po kolorowych ulicach. Chłopak w swoich czarnych szatach przebijał się przez tłumy tworząc korytarz, w którym podążała Annabelle. Cisza zdawała się obydwojgu w jakiś dziwny sposób pasować. Detlef nie wiedział o czym powinien rozmawiać, także postanowił zostawić sobie wszystkie możliwe tematy do rozmów na później, aby teraz nie wyczerpać swoich zapasów. Panienka Mahler była zbyt zafascynowana zmienną strukturą Nuln, aby rozmawiać.


Urwisko również emanowało ciszą, nie licząc szumu wody i okazjonalnych krzyków mew. Wiatr uderzał o materiał sukienki Annabell. Dopiero teraz Detlef miał chwilę przyjrzeć się dziewczynie. Niebieska suknia falowała wraz z podmuchami, zwykła prosta biała koszula zakrywała krągłe piersi, zielony sweter szczelnie opatulał ramiona, a kratowana chusta ogrzewała szyję. Włosy spięte w idealny kok sterczały na czubku głowy, a w uszach dyndały srebrne krążki. Całość tworzyła obraz być może jednej z najzwyczajniejszych dziewczyn w Nuln, ale przebijała swoją urodą wszystkie potencjalne pretendentki do tego chlubnego tytułu. Powiewy rzecznej bryzy nadawały jej eterycznego wyglądu. Spoglądała tęskno na fale Reiku i uśmiechała się blado. Zanim Detlef zdążył cokolwiek powiedzieć dziewczyna zaczęła.

- Cudowne miejsce. Rzeczywiście magiczne. Właśnie takie miejsce chciałam zobaczyć. Dziękuję – głos dziewczyny niósł się niczym echo pośród szumu wiatru.

- Nie ma za co. Drobiazg – chłopak wyraźnie nie wiedział jak odpowiedzieć. Annabell zachichotała leciutko poruszona wstydliwością Morryty.

- Głuptas. Pamiętaj o mnie proszę.

Detlef spojrzał na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała jego miłość. Był sam.




Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu
Wisslagerberg


Kolejna prośba umierającego. Detlef chciał odruchowo zakryć usta kapturem w którego ukrytej przegródce było jeszcze kilka wynędzniałych płatków czarnych róż. Tym razem to jednak nie zaraza, a trucizna chciała zabrać kolejne życie. Mężczyzna spazmatycznie sięgał ręką po averlandzkie wino. Winny czy nie, zasługiwał na godną śmierć. Morryta spojrzał na Moritza, który ściskał butelki antidotum w swoich dłoniach.

- Musimy im pomóc. Szybko.

Nowicjusz wyciągnął dłoń prosząc o jedną z butelek, jednak Wagner w tym momencie rzucił się do łapania córki młynarza. Ranald zapewne szturchnął Moritza w żebra swoim boskim palcem i ukazał wszystkim swoje poczucie humoru. Dziewczyna cudem uniknęła groźnego upadku, jednak jej wybawca upuścił jedną z drogocennych flaszek, i być może jej życie kosztowało trzy inne. Wagner ułożył dziewczynę w bezpiecznej pozycji, po czym oddał pozostałą w ręce nowicjusza. Ten spojrzał po przyjaciołach szukając uznania dla swojej decyzji.

- Zbrodni dowody są. Podajmy – krasnolud Arno przyznał racje, chociaż widać było, iż robi to bardzo niechętnie.

- Dajcie im to - powiedział Kaspar - a potem pomóżcie mi tutaj. Zostać tam, na dworze!

Łowca krzyknął do tych, co się na siłę pchać zaczęli do środka, zapewne by sprawdzić, czy inne trunki mają równie zbawienny wpływ na zdrowie. Khazad ruszył w stronę mieszkańców i trzasnął ze złością jedną z półek młotem. Szklane butelki zadźwięczały ogłuszająco.

- Na zewnątrz wszyscy! Z Imperialnym prawem do czynienia mieć chcecie?! Złodziejstwem parać chcecie się?! Albo Morra rozgniewać naprzeciw sługi jego stając?! - wydarł się wskazując młotem na Edmunda.

Kolejne kłamstwo w imię wiary, jednak tylko takie argumenty działają na zbierającą tłuszczę. Bogobojność to wspaniała cecha małomiasteczkowych społeczności, szczególnie kiedy przynajmniej jakiś przedstawiciel danego boga jest w pobliżu. Niechętnie, bo niechętnie, i z ociąganiem godnym rozkładającego się ciała, ale posłuchali agresywnego krasnoluda. Ci będący w korytarzu i ci wchodzący do piwnicy zawrócili swe kroki w kierunku wyjścia, unikając twardego młota.

Detlef odkorkował wino. Młynarz i bankier byli w najgorszym stanie. Nowicjusz mógł im jedynie wlać wino w otwarte usta i liczyć na jakiś cud. Pfulger miał najwięcej sił z trójki, upił odpowiednią ilość wina osuszając butelkę. Niestety, było już dla wszystkich za późno. Starzec po kilku chwilach dołączył do dwóch innych członków starszyzny i zaczęły nim targać straszne konwulsje. Kobiety odwracały wzrok i zakrywały wzrok dzieciom, niektórzy mężczyźni przyglądali się skutkom trucizny, inni szukali resztek antidotum, aby upewnić się swojego losu. Skonali wszyscy – Bartfelt, Bolster i Pfulger. Chorobliwe drgawki ustały, a z ust, nosa i oczu popłynęła krew.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 20-10-2016, 19:56   #125
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Weisslagerberg, Posiadłość Voltera
teraźniejszość

- Chodź. Coś ci pokażę brodaczu. – Ohlendorf kopnął drzwi do piwnicy. W piwnicznym mauzoleum zastali Magdę i siedzącego na "kamiennym stole", czyli ołtarzyku, na którym był złożony wcześniej, gospodarza. Był wyraźnie osłabiony, bez rumieńców i tak dalej. Siedział okryty płaszczem z wciąż rozchełstaną koszulą spod której widniały tatuaże. Magda też była w ubraniu podróżnym.

Były medyk uśmiechnął się blado.
- Dobry wieczór młody przyjacielu. - rzekł pogodnym tonem lekko zachrypniętego głosu. - Miałem nadzieję zniknąć z waszego życia i Weisslagerbergu na zawsze.

Widok Voltera żywego, jak i siedzącej przy nim Magdy, wcale nie zdziwił Aldrica. Bardziej go niepokoiły słowa Ohlendorfa. Jak to, spóźnili się?
- Naprawdę? Zniknąć z naszego życia,czy może pozbawić go nas? Bo cała ta sytuacja z trucizną trochę mnie zmyliła... - odparł gorzko. Z jednej strony rozumiał i podziwiał chęć zmuszenia mieszkańców do ujrzenia prawdy, ale z drugiej jego metody były zbyt radykalne. "Wykażcie się sprytem, albo umrzecie" zdawał się mówić zwykłym wieśniakom. Nie mieli szans.
- Po festiwalu krążył w organizmie każdego jeden składnik, z dwóch, których spotkanie się po upływie wody z mego zegara, było już nieodwracalne - wyjaśnił Volter nie zrażony goryczą nieufnego Stirlandczyka. - Tylko winni mieli drugi składnik, podany kilka dni wcześniej, podczas spotkania w sprawie organizacji festiwalu, na który się zdecydowałem wiedząc, że nowy stróż prawa posadę zgodził się przyjąć. Wasze pojawienie się ucieszyło mnie niezmiernie. Zwłaszcza, iż Herr Prost rannym ostał się. Uratowaliście Magdę, która zbierała zioła potrzebne do składników mikstury. Nic wam nie będzie, ani nikomu niewinnemu.
- Trucizny działanie w trzewiach czuję- odrzekł Alex chłodno.
- Owszem, kilka dni niedyspozycji niestety ceną będzie, za co przepraszam i współczuję.

Magda otarła czystą chusteczką pot z czoła mężczyzny.
- Co z winnymi? - zapytał Aldrica zerknąwszy na butelkę Południowy Averland 2492 . - Podaliście lek przed upływem czasu?
Brodacz wzruszył ramionami.
-Chcieliśmy ich przetrzymać, podać odtrutkę dopiero, gdy reszta wioski jej zażyje. A czy moi kompani podali ją w czas? To się okaże. Może zechcesz mi towarzyszyć? Zobaczyć skutki swojej gry, wytłumaczyć wszystko mieszkańcom?
- Wolałbym opuścić wioskę razem z Magdaleną. Zacząć nowe życie i o to was proszę. Moje czyny mówią same za siebie. Chciałem pomścić drogiego przyjaciela, zdemaskować zbrodniarzy i zwrócić Fredowi, co mu się należy
- orzekł spokojnie. - Dajcie mi odejść ja to planowaliśmy zrobić, nim Herr Alex odkrył Magdalenę.
- A coś mnie tknęło i zszedłem do piwnicy. - Pokiwał głową Ohlendorf. - Schować musiała się, abo wemknąć, gdy byłem za potrzebą.
- Jest podziemny tunel, którym tu przyszła, aby podać mi lekarstwo, abym się obudził. Pomożecie? Ofiaruję weksel kryty domem mym z gruntami i wypłacalny w carrburdzkiem lub middenheimskiem oddziale kranoludzkiego banku Darkstonów. Zrobicie z nim co chcecie. Na niczym mi tu już nie zależy, ani niczego związanego z tym miejscem nie potrzebuję. Zostało mi kilka lat życia, które pragnę spędzić wraz z ukochaną mi osobą z dala od Weisslagerbergu.

Propozycja ofiarowanego majątku chyba przypadła szlachcicowi do gustu, przynajmniej na tyle, że odciągnął towarzysza na bok.
- Puśćmy ich. - Alex puścił oko. - Mogli się wymknąć niezauważonymi. Jeśli to co mówi, to prawda, a potwierdza to wszystkie przypuszczenia Ersta po rozmowie z krasnoludem, to ja mógłbym spać spokojnie z takim zakończeniem i pełną kiesą. Sprawiedliwość jest ślepa i dzierży miecz obosieczny. - Wzruszył ramionami. - Ani bogom, ani ludziom tym nie uchybimy.
- Raz zaniechałem interwencji, wbrew swoim zmysłom, wierze i prawu. Nawet nie wiesz, jak tragicznie się to skończyło. Nie zamierzam popełnić tego samego błędu po raz kolejny - odparł oschle Eryk.
- Szeryf zadecyduje, co z wami zrobić. Szlachetne intencje nie uwalniają od konsekwencji. Więc proszę, udajcie się ze mną na piętro. Szeryf jest zaznajomiony ze sprawą, zna krzywdy Starszyzny i nie jest im w żadnym stopniu przychylny. Może więc potraktuje was ulgowo i puści wolno, tak jak to sobie zaplanowaliście. - Zrobił kilka kroków w kierunku wynalazcy. - Chodźmy. A, i jeśli wolno mi spytać... Kim była dla ciebie, herr Volterze, Didrika Bauer, dusza zdwojona z twoją?

Ohlendorf cmoknął i pokręcił głową.
- Dobrze, herr Volter, szykujcie się na sąd. Niechaj sowa usra ramię konstabla błogosławieństwem Vereny.

Gospodarz bez ociągania wstał, wsparty na ramieniu Magdaleny i uśmiechnąwszy się grzecznościowo do Bauera ruszył w kierunku schodów na górę.
- To przypadkowa osoba była, której daty narodzin i śmierci pasowały do zagadki. - odrzekł nie patrząc już na Lutzena.

Czego oczekiwał? Że naprawdę te wydarzenia nałożyły się na siebie zbiegiem okoliczności, i to wydarzenia dotyczące tylko dwóch osób? Toż to zakrawało na boską interwencję, przeznaczenie z rodzaju tych niezaprzeczalnych i nieodwracalnych. Volter również wydawał się inny. Sama próba przekupstwa nie pasowała do niego. A prostota, z jaką wysunął tę propozycję? I co by nie mówił, że chciał sprawiedliwości, zadośćuczynienia dla Freda, to wszystko dla niego i tak sprowadzało się do osobistej zemsty. Bo jeśli ktoś nie rozwiązałby jego zagadek, nikt o dawnym przekręcie by się nie dowiedział, nikt Fredowi pieniędzy by nie zwrócił, to Starszyzna i tak by umarła. A raczej, została zamordowana. I jeśli Volter naprawdę poświęciłby własne życie aby wprawić machinę w ruch, wtedy można by uwierzyć w niesamolubne intencje, ale teraz? Chciał ich po prostu zabić, a samemu uciec z młodocianą kochanką. Mimo oczywistej winy Starszyzny, nie było w intrydze Voltera i jego zachowaniu ani krzty sprawiedliwości.

Wynalazca zasługiwał na karę, surową. Może nawet na wycieczkę do krainy Morra, tym razem bez możliwości powrotu. A Magdalena? O wszystkim wiedziała, zapewne pomagała w przygotowaniach, i jako współwinna powinna również zostać ukarana. Ale to już leżało w gestii Herr Prosta. Tu rola Stirlandczyków się kończyła, mogli wracać na szlak.

Chociaż, czy aby na pewno? Możliwe, że zostaną poproszeni o uwięzienie i pilnowanie winnej pary, aż szeryf i jego ludzie wrócą do sił. Potem pewnie spróbują rozejrzeć się w okolicy za końmi, może dzikie zwierzęta ich nie dorwały i są gdzieś w okolicy? Potem zorganizować zapasy na podróż, i dopiero potem będą w stanie ruszyć w drogę. Ile to potrwa? Kilka dni? Jak się jeszcze Winkel zacznie opiekować młynarzówną, to i tydzień może nie starczyć...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 21-10-2016, 16:36   #126
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Moritz był bardzo zmęczony. Nie wiedział jak trzymał się na nogach po tak ciężkim dniu. Jego organizm mocno oberwał nie tylko przez truciznę, ale też nadmierny wysiłek fizyczny oraz psychiczny. Sam sobie zaleciłby wypoczynek i szklaneczkę czy dwie czegoś mocniejszego. Nie miał jednak czasu ani na jedno ani na drugie. Musiał okazać się przydatnym na tyle aby nikt poza nim nie uważał go za skończonego alkoholika. O dniu który właśnie się kończył można by napisać całkiem długi poemat kończący się z jednej strony szczęśliwie, a z drugiej skłaniający do refleksji nad własnym życiem.

Wagner mógłby wypominać sobie, że dało się rozegrać całą sprawę szybciej jednak wiedział, że jego umysł nie był tak bystry jak wcześniej. Odczuwał to, ale ciężko było mu cokolwiek na to poradzić. Sam nie miał szans rzucić co zaczynał sobie uświadamiać. Miał przyjaciół, ale nie chciał nikogo obarczać na tyle na ile było to konieczne aby wyjść z alkoholizmu. Pamiętał czasy kiedy zaczynał pić. Myślał, że poza mutacją krasnoluda stracił najbliższego przyjaciela, który całkiem niedawno okazał się zdrowym jak ryba. Bauer zniósł stratę znacznie lepiej od niego, ale miał zapewne świadomość, że reszta pewnie przeżyła...

Bolster, Pfluger i Bartfelt nie mieli się najlepiej. Śledczy nie podali im leku, a co za tym idzie zapewne mieli skonać lada chwila. Moritz nie chciał na to patrzeć. Pomagał zatem potrzebującym sprawdzając czy aby każdy wypił dość leku i czy nikt nie został pominięty. Były gawędziarz, a obecnie czeladnik mimo swej zmiany nadal był bardzo wrażliwy na cudze krzywdy. Na słowa winowajców sam złamałby się i podał im to cholerne wino. Nie był jednak sam. Miał ze sobą innych śledczych i całą zgraję złowrogo nastawionych wieśniaków. Wiedział, że kiedyś starałby się ich przekonać i z jego charyzmą powodzenie byłoby jedynie kwestią czasu. Teraz jednak widział ludzi, których tamci chcieli skrzywdzić. Widział schorowane dzieci, słaniające się kobiety i ledwie stojących mężczyzn. Groźba siekiery w rękach kogoś takiego jak oni traciła niemal całkowicie na sile.

Entuzjazm i radość uratowanych ludzi nie udzielił się Wagnerowi. On nie mógł spocząć z uśmiechem do czasu aż nie sprawdzi wszystkich ran - nawet tych zadanych przez jego przyjaciół najemnikom, którzy mieli za zadanie ich zabić. Takim już był człowiekiem, który wybaczał zdecydowanie szybciej niż by sobie tego życzył. Od ran najemników odczepił się na chwilę kiedy ludzie starszyzny zaczęli tracić ostatnie siły.

Kiedy Bolster padł na ziemię w drgawkach, jego żona zajęła się szlochem czeladnik miał w rękach kolejne porcje wina. Córka młynarza, która noc wcześniej bardzo energicznie kochała się z Moritzem teraz - już bez sił - traciła przytomność. W tej chwili Wagner rzucił się na pomoc i złapał ją bijąc przez przypadek jedną z trzymanych butli z winem.

Moritz nie patrzał na to co działo się z Bartfeltem oraz Pfulgerem, ponieważ był zajęty walką o życie młodej dziewczyny. Tej nie groziło nic, ale czeladnik miał bynajmniej wymówkę aby nie zostać posądzonym, że patrzał kiedy umierali ludzie. Nawet tacy, którzy na śmierć jak nikt inny zasłużyli.
 
Lechu jest offline  
Stary 21-10-2016, 23:56   #127
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Dziwne bardzo...

Była to pierwsza myśl, jaka przyszła krasnoludowi do głowy, kiedy spoglądał na trzy ciała zalegające na posadzce. Zaledwie trzy.

Zerknął z ukosa na najemników, którzy wciąż dychali. Prawda, nie było z nimi najlepiej, lecz trzymali się względnie długo po tym jak organizmy trójki Starszych się poddały. W końcu razem z towarzyszami próbował jeszcze podać odtrutkę każdemu z nich. Dopiero wtedy napastnicy otrzymali butelkę.
Dla Arno był to zadziwiający przypadek.

Początkowo khazad chciał zostawić ciała w piwnicy, ale Wagnerowa stanowczo się temu sprzeciwiła. Kobieta była dla nich bardzo miła oraz niezwykle w śledztwie pomocna, więc nie widział powodu, by jeszcze bardziej uprzykrzać jej życie.

Widząc, że nikt nie pali się do podjęcia decyzji o miejscu, w którym mężczyźni mieli zostać złożeni, zdecydować musiał Arno. Stanie po próżnicy jeszcze nikomu nic dobrego nie przyniosło.
Przenieśli ciała Starszych do kaplicy Sigmara na cmentarzu, natomiast Hammerfist wychodząc przyjrzał się jeszcze Wagnerowi. Przelotnie, ale to, czego potrzebował było widoczne na pierwszy rzut oka. Lekarz nie miał żadnych śladów po krwi wypływającej z oczu, uszu czy ust. Objawy nie zgadzały się z występującymi u Voltera, Pfulgera, Bartfelta i Bolstera.

Arno wciąż nie wierzył w czyjąkolwiek śmierć. W końcu tatuaż wynalazcy mówił o podwójnej śmierci. Jego zdaniem druga śmierć miała czekać ich w trumnie. Podobnie do Halva.

Ich następnym celem była posiadłość sprawcy Weisslagerbergowych nieszczęść.
Na podwórku czekał ich widok rzygowin oraz skorup potłuczonych naczyń, a także... Volter. Całkiem żywy, z płaszczem podróżnym narzuconym na ramiona. Wspierał się z jednej strony na cudownie odnalezionej Magdalenie oraz na Eryku. Alex natomiast popijał znalezione wino.

- Co ze Starszyzną? - spytał Aldric, gdy towarzysze zbliżyli się wystarczająco. - I gdzie Moritz?

- Lekarstwo nie zadziałało - odparł Kaspar. - Za późno dostali - dodał, nie wnikając w szczegóły. - Moritz zajmuje się rannymi, bo paru takich się znalazło.

- Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony - zwrócił się zachrypnięty Aldric do Voltera, prowadząc go dalej do szeryfa.

- Od intencji waszych wyrok teraz zależy. Po tym, czegośmy dowiedzieli o was się, herr Volter, wiarę pokładam, żeście nie zabić trucizną chcieli i na mieszkańcach Weisslagerbergu zależy wam. Po mojemu z dwóch śmierci pierwsza jest to. Dla tych, co lekarza nie chcieli. Starsi w grobie zbudzić się mieli i dokonać żywota swego tam. Rację mam, herr Volter? - zapytał Arno khazad dołączając do marszu. Raz jeszcze wrócił pamięcią do tatuażu.

- Przypominam drogi krasnoludzie, że dosłownie kilka chwil temu, na twoich oczach - zaakcentował nowicjusz - trójka członków starszyzny upuściła juchę z chyba wszystkich otworów swojego ciała. Nie wyglądali zbytnio na śpiących.

- Przypominam, zdradziecka szujo, że i Volter na śpiącego nie wyglądał zbytnio, a jucha takoż poszła mu - warknął bardzo nieprzyjaźnie khazad.

- Jeśli w czas nie wypili antidotum, obudzą się w zaświecie. - odrzekł Volter. - Nie cieszy mnie ich śmierć, lecz i smucić nie smuci.

- Obserwacji poddani zostaną. Jeśli prawdę rzeczesz, na długo zbyt nie obudziłeś raczej się - Grimm zwrócił się tym razem do wynalazcy.

- Nie cieszy i nie smuci? Taplaliśmy się w gównie, walczyliśmy z jakimiś oprychami, rozwiązaliśmy twoją kretyńską zagadkę, ile ludzi nie żyje tego jeszcze nikt nie wie, a ty nie potrafisz wykrzesać z siebie nawet odrobiny jakiegokolwiek uczucia? - Detlef widocznie walczył z neutralnością wpajaną mu podczas nowicjatu.

- Uspokójcie się - wycharczał Aldric, poddenerwowany zakończeniem całej sprawy. - Nikomu śmierć nie groziła, tylko członkom Starszyzny - wyjaśnił towarzyszom. - Jeśli Herr Volter mówi prawdę, to trucizna była dwuskładnikowa, i tylko oni zostali w pełni otruci. Odpowie jednak za ich śmierć, próbę zabicia Herr Wagnera, oraz zamieszanie, jakie wywołał swoim przedstawieniem. Ale to już nie nasza decyzja, jeno Herr Prosta. Nie marnujcie sił na zwady - zakończył, kierując te słowa do zwaśnionych Arno i Edmunda.

Słysząc to Kaspar zgrzytnął zębami. Za ten cały strach, jaki przeżył, najchętniej osobiście by zaszlachtował Voltera.
Pociągnął solidny łyk z przyniesionej flaszki.

Volter, przed drzwiami do gościnnego pokoju, który zajmował ranny Prost, odwrócił się do Morryty.
- Cieszę się, że prawda zwyciężyła. Wierzyłem w was przyjaciele. - uśmiechnął się spokojny.

Przyjaciele? Kaspar najchętniej kopnąłby Voltera w tyłek. I to nie jeden raz. Arno natomiast głośno zgrzytnął zębami.

- Herr Prost... - zaczął Hammerfist, gdy weszli do pomieszczenia.

- ... odtrutka znaleziona została i mieszkańcom wszystkim podana. Zaistniał problem jednak pewien. Mieszkańcom postanowiliśmy najpierw dać ją niewinnym. Starsi ze zbójami przez nich wynajętymi na końcu znaleźli się listy. W czasie tym winy nie zechcieli wyznać swej, a miasteczka mieszkańcy do samosądu na najemnikach próbowali dopuścić się. Pobici przez mieszkańców skończyli jednak. Towarzysz nasz rannymi teraz zajmuje się. Niespodzianie całkiem gorzej Starsi niż inni poczuli się. Herr Bolster i Bartfelt padli, a z otworów w głowie ich krew lecieć zaczęła. W chwili tej niewinni wszyscy po odtrutki dawce dostali już. Priorytetem potrzebujący najbardziej byli w chwili tej. Leżący nie zareagowali w sposób żaden. Herr Pfulger łyków zdążył wziąć kilka i do Starszych dołączył dwóch z objawami podobnymi. Zadziwiające zdało się mi, że owa trójka tylko zareagowała tak. Dopiero po chwilach kilku ci, co napadli wcześniej nas antidotum dostali. Herr Volter wyznał, iż śmiertelną trucizna wyłącznie dla Starszych była z powodu składników dwóch. Pierwszy wcześniej dni kilka podał im. Wcześniejszą być może reakcję w organizmach ich spowodowało to. Nie wszystko jasnym po mojemu jednak jest. Pytań mam kilka, a i z oskarżenia postawieniem proponowałbym wstrzymać jeszcze się. Z pochówkiem takoż. Za dni kilka się okaże czy śmierć ich podobną do Herr Voltera jest, czy prawdziwą całkiem. Od stanu ich zależy czy o zabójstwo oskarżyć lekarza należy - dokończył krasnolud.

Miał zamiar przyprowadzić najemników i Wagnera, jeśli ich stan będzie na to pozwalał, a następnie przesłuchać osobno Voltera oraz Magdalenę.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 22-10-2016 o 00:00.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 22-10-2016, 18:12   #128
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kilka trupów, paru rannych.
Kaspar synem grabarza nie był, ale z oczywistych powodów jeszcze przed ruszeniem w świat widział niejednego trupa i zajmował się nieboszczykami, nie miał więc nic przeciwko temu, by pomóc w wyniesieniu tych, co padli w walce lub na skutek trucizny do kaplicy, na cmentarz.
Nie dziwił się, że Wagnerowa nie chciała trzymać trupów w piwnicy. A i tak czekało ją jeszcze duuużo sprzątania. Z drugiej strony - żywy mąż wart był pewnych niedogodności. W każdym razie Kaspar tak uważał.

* * *

Co prawda zajęty trupami Kaspar spóźnił się nieco ze złożeniem wizyty, ale przybył na tyle szybko, by ujrzeć Voltera całego i zdrowego, i nie da się ukryć, że widok ten nie poprawił Kasparowego humoru.
Chociaż częściowo rozumiał powody, jakie kierowały Volterem, ale cały czas pamiętał strach i wyścig ze śmiercią i z trudem się powstrzymał, by nie kopnąć Voltera z całej siły w tyłek. A że był osłabiony nieco, to by kopnął go po dwakroć, by być pewnym skutku.
Mógł też rozbić mu na łbie flachę z winem, doszedł jednak do wniosku, że lepiej się trochę napić i liczyć na to, że sprawiedliwość jednak dopadnie 'dowcipnisia.

Przestępstwo i zbrodnia, mająca stanowić karę za czyjeś przestępstwo. Zbrodnia, która zdaniem Kaspara zasługiwała na śmierć, no ale to nie on będzie wydawać w tej sprawie wyrok.
Po raz kolejny pociągnął solidny łyk z zabranej z piwniczki butli, po czym ruszył, by dopilnować, aby Volter nie wymknął się sprawiedliwości.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-10-2016, 07:25   #129
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu, Weisslagerberg



Niewielu onej nocy zmrużyło oczy do snu długiego, innego niż wiecznego. Nie licząc dzieci, starców i tych, co w pijackim stuporze padli przegrawszy walkę z alkoholem, to trudno było w Weisslagerbergu znaleźć taką personę, no może z wyjątkiem młodego nowicjusza Pana Snów. Zaś trzymany pod kluczem Herr Volter, zdawał się również spać snem sprawiedliwego. Reszcie wioski przychodziło uspokojenie skołatanych strachem i nerwami serc, oraz galopujących żołądków z trudem. Mieszkańcy miasteczka gromadnie przeżywali wydarzenia dnia i nocy. Plotki i spekulacje rozpędzały się przybierając różnorakie kształty prawdy i jej braku. Tuż przed świtaniem nastał względny spokój i nawet pianie kogutów nie ruszało nikogo. Morrycie, czyściutkiemu i najedzonemu nie zmyłby z nalanych policzków sennego uśmiechu nawet chyba blunderbass odpalony koło ucha. On miał mieć pełne ręce roboty z nowymi trupami, jak i tym sprzed pięciu lat zaginionym szeryfem, zmumifikowanym solidnie przez Voltera i do grobu złożonym Didriki Bauer z Wagnerem do towarzystwa.

Jak z trudem Weisslagerberg szedł na spoczynek, tak długo budził się do dnia. Kilka mniej lub więcej istotnych wydarzeń wypłynęło po nocy i dotarło wieściami do gościnnego pawilonu posesji Voltera, który stał kwaterą główną stirlandzkich bohaterów ostatnich dwóch dni. Część z nich dostarczył Winkel do późna z zakasanymi rękawami, w pocie czoła pomagający potrzebującym, no i potrzebującej Heldze.

Atmosfera ulgi zwycięstwa udzieliła się mieszkańcom zaraźliwie i ktoś jednak zamek do piwniczki Wagnera sforsował, przez co spora część obywateli, prócz dolegliwości po truciźnie, cierpiała również siermiężnego kaca.

Herr Wagner z grobu wydobyty doszedł do siebie zdumiewająco szybko. Ponoć włosy z głowy rwał, łkał jak małe dziecko i chwiał nad przepaścią otchłani szaleństwa. Wagnerowa podobno pakowała się gotowa do zostawienia dotychczasowego życia za sobą.

Tłum pod domem Voltera, zatroskany, wylękniony i przejęty zbierał się z każdą mijającą godziną gromadniej i coraz bardziej stanowczo oczekując wyjaśnień.



Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu, Weisslagerberg
Dom Voltera


Prost dowodząc z wygodnego łoża, wsparty na poduchach obandażowanym torsem, rozmówił się podczas wspólnego posiłku ze Stirlandczykami, którzy nieco sił zregenerowali i w końcu porządnie oporządzili się z Śmierdziulowego fetoru. Stół z jadalni wniesiono do pokoju Ernsta i przy zamkniętych drzwiach, mężczyźni mogli na spokojnie się rozmówić głównie przy ziołach, wodzie, owocach i warzywach na wciąż delikatne kichy.

- Miksturę, co to ją Herr Ohlendorf zabrał przyłapanej Magdalenie, gdy wlała ją w usta naszego nieszczęsnego wynalazcy, proponuję podać trójce radnym. Powątpiewam, aby oni Azalią otruci byli, lecz aby pewność mieć pewną i rozwiać wątpliwości, które trawią niektórych spośród was i spokój sumienia mieć, żeśmy nikogo żywcem do Ogrodów Morra nie wysłali bez sądu.

- O ile w ogóle Pan Umarłych tych wstrętnych skurwieli przyjąć zechce. – wtrącił niedbale młody szlachcic wygrzebując nożykiem brud zza paznokcia.
Szeryf zrobił wymowną minę niewiedzącego.

- Jeżeli oficjalnie uznani winnymi zostaną, to trafią na stryczek nawet w tym stanie, co to teraz się znajdują. – Prost rozłożył ręce jakby ziemska miarka kary do odmierzenia była sprawą najprostszą.

- Sprawa druga równie ważką jest. Miasteczko huczy od domysłów i plotek. Rodziny starszyzny domagają się wyjaśnień. Mieszkańcy domagają się prawdy. Postanawiam sąd przeprowadzić. Oskarżonym o mord pana starszego, Halva, będzie lekarz Wagner do spółki z resztą Starszyzny. Dowody winy jego są. Na sąd również wydać należy Herr Voltera i Frau Magdalenę. Delikatnymi bądźcie dla Herr Wagnerowej, bo kobieta jest ciężarna i przypuszczam, że niewinna, męża przeklęła wyrzekając się przy mnie wszystkiego co nosi jego nazwisko. Zapewne z obawy, aby nie mieć na równi z nim odmierzonej kary. Jako, że to wyście w sprawie tej niemal wszystko ogarnęli, zaznajomieni ze wszystkim lepiej nawet ode mnie jesteście, nie zwalniam was jeszcze ze stanowiska deputowanych. Od was zależeć będzie jaki wyrok zapadnie w tych sprawach. Wy największy wpływ na nasz wspólnie ustalony wyrok mieć będzie, który ogłoszę w imieniu imperialnego prawa autorytetem sprawowanego urzędu. Ciężko znaleźć mnie będzie kogo lepiej znającego sprawę spośród wszystkich, co to padli ofiarami intrygi gospodarza tego domu… Na koniec już sam osądzę opłaconych zbirów, co to na życie wasze nastawali zbrojnie. To przestępstwo pospolite, a jako bezpośrednie ofiary świadczyć jedynie będziecie przeciw ich winie. No chyba, że urazy schowacie wobec tych pobitych durniów, to się im skończy tylko na banicji.

Ernst odstawił tacę z jedzeniem na szafkę przy łożu.

- Ostatnia sprawa, to was dotyczy szczególnie. Sam tu teraz zostanę przewodzić ludowi. Posterunek odbudować, ład zaprowadzić. Jeśli kogo bym widział na stanowiskach Rady Miejskiej, to was właśnie przy moim boku. Jeśli zechcecie tu osiąść... Może i wiek wasz do miana Starszyzny nie dostaje, lecz doświadczenie wasze życiowe w sprawach wykraczających poza opłotki Weissilagerbergu, większe jest niźli wszystkich z prostej gawiedzi tego miasteczka do kupy zebranych. Nie jest to decyzja tylko ode mnie wychodząca, lecz po rozmowie z delegatami, którzy w imieniu mieszkańców głos w tej sprawie zabrali. Zaszczytem wielkim im to by było. Odwdzięczyć się wam inaczej nie wiedzą jak. – szeryf wetchnął. – Nie wiedzą jeszcze, że trucizna, podobno, śmiertelną była tylko wobec wiadomo której trójki… nie wiedzą, że ich ukochany były lekarz ma się zdrów jak ryba… Nie wiedzą nic konkretnego o winie Wagnera. Nienawiść wobec nazwisk Bolstera, Pfulgera i Batenbacha toczą.

Mężczyzna spojrzał po wszystkich.

- Jutro o tej porze chciałbym sprawę zamknąć, wyrok ogłosić i wykonać. Wasze wynagrodzenie zostanie uregulowane po rozliczeniu rozgrabionego majątku Halva i stanie miejskiego skarbca. Chciałbym abyście dostarczyli mi księgi i rejestry majątków i interesów Starszyzny. Po wyroku skazującym złodziejstwo zadośćuczynionym być musi ofiarom kradzieży naturalanie w pierwszej kolejności.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 01-11-2016, 13:39   #130
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację


Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu
Weisslagerberg


Cytat:
Pośrud mgły wyrosła brama z czarnego kamienia. Ogromna, dwa wozy spokojnie by przejechały środkiem. Metalowa brama była pięknie zdobiona, pojedyncze przensła zakończone były z dwóch stron jak kości. Przeszłem szedłem przez otwartą bramę, a pod dwóch stronach ścieżki zaczeły wyrastać nagrobki jak grzyby po deszczu. Większości nie byłem w stanie przeczytać, na niektórych widniały podobizny, twarze tak jakby znane, jakbym je gdzieś widział. Na końcu stało pięć nagrobków, świerzżych. Na każdym palił się kaganek, ale płomień był jasno niebieski. Był jednocześnie ogromny, sięgający nieba, i jednocześnie mały, że nie mogłem go dojrzeć. Cztery nagrobki były gotowe, na płytach mogłem odczytać nazwiska - Bauer, Hammerfist, Winkel, Schlachter. Przy piątym siedział nagi człowiek i wpisywał nazwisko na piąty nagrobek. To był Volter, pokryty swoimi plugawymi tatuażami. Odwrócił się do mnie i powiedział "Wierzyłem w was przyjaciele".

Morryta przyłożył kawałek pergaminu na kartkę w swoim notatniku. Detlef lubił te kilka chwil kiedy atrament sechł. Mógł wtedy na spokojnie planować swój dzień lub rozmyślać co też Pan Snów próbował przekazać w swoich wizjach. Dzisiejszy sen nie był szczególnie odkrywczy i dokładnie oddawał uczucia z dnia poprzedniego. Luden bał się o swoje życie, a Volter ze snu z pewnością wpisywał jego nazwisko na piąty nagrobek. Naraził wszystkich na niebezpieczeństwo i jeszcze miał czelność nazwać Stirlandczyków „przyjaciółmi”. Być może trucizna była tylko ostrzeżeniem, ale ostrze miecza płatnego zbójcy jest wyjątkowo śmiertelne. Niechaj prawo zdecyduje o losie tego starego głupca.

Czarne szaty były już suche. Pomimo wczorajszych dolegliwości nowicjusz spiął się w sobie i umył zarówno siebie, jak i swój strój. Trwało to ponad godzinę zanim udało się pozbyć wszystkich kawałków ekskrementów wymieszanych z sianem. Morryta zaśmiał się nawet nad bezcelowością owych poszukiwań. Zatroskani o swoje życia babrali się w gnoju, a równie dobrze mogli leżeć do góry brzuchem. Przewrotne poczucie humoru Ranalda wyraźnie się udzieliło lekarzowi.

Ubrany, czysty i głodny – Detlef Luden wyszedł na poszukiwanie śniadania.



Detlef nie miał tego problemu co reszta współbiesiadników. Nie musiał udawać, że warzywa i zioła są dobre dla jego żołądka. Jego trzewia nie bulwersowały się na kolejne kęsy kiełbasy i kawałki chleba. Jelita wydawały niepokojące dźwięki, ale to był raczej zwiastun najbliższego posiedzenia na wychodku, niżli wymiotów.

Wszyscy wysłuchali nowego stróża prawa i spojrzeli po sobie. Jakie dalsze plany? Cała drużyna zdawała się rozważać propozycje. Jednak najważniejszy wydawał się los kilku bohaterów Volterowskiej sztuki.

- Osobiście zajmę się dostarczeniem ksiąg i rejestrów - powiedział Wagner spokojnie. - Mogę również pomóc w ich interpretacji. Przez spory czas prowadziłem i studiowałem takie zapiski - dodał chętny do pomocy czeladnik.

- Dobrze - Ernst zgodził się od razu.

- W takim razie pomogę ci w szukaniu i noszeniu tych papierów i pergaminów - zaoferował się Kaspar, przynajmniej do pomocy przy noszeniu, bo z umiejętnością czytania i pisania był pokłócony.

- Miło z twojej strony - powiedział z uznaniem Moritz. - Szeryfie, poważnie zastanowię się nad twoją propozycją, która sama w sobie jest dla mnie zaszczytem… - czeladnik dziękował mężczyźnie chociaż każdy z członków drużyny wątpił, aby alkoholik z jeszcze nie wypracowaną wolą był dobrym kandydatem na miejsce Starszego wioski.

- Mówiąc szczerze nie spodziewałem takiej propozycji się - rzekł khazad drapiąc się po brodzie. - Pod rozwagę propozycję muszę wziąć ową, bo i pewnym całkiem nie jestem czy na funkcję mógłbym nadawać się taką. W czasie tym pomówić z herr Volterem i frau Magdaleną chciałbym, coby kwestii jeszcze wyjaśnić kilka. Zajmiecie podaniem odtrutki Starszym? - powiedział Hammerfist, po czym zwrócił się do reszty swych towarzyszy.

Prost kiwnął potakująco głową.

- Ja tymczasowo odmawiam - rzekł Detlef odkładając widelec. - Zaszczyt to ogromny, jednak chwilowo inne zadanie wymaga mojej uwagi. Jednakże, jak tylko ukończe to co skończyć muszę wrócę do Weisslagerbergu i miejmy nadzieję, że nadal miejsce sie dla mnie ostanie.

Morryta sięgnął po jabłko i wepchnął sobie kawałek do ust. Priorytety priorytetami, ale brzuch się sam nie zapełni.

- Jednak mam propozycję na teraz. Jest nas siedmiu. Moglibyśmy uformować tymczasową radę i zagłosować. Jest kilka decyzji, a nie możemy ich zostawiać na barkach nowego szeryfa. Tak sądzę – rzucił jeszcze nowicjusz Morra zanim na dobre zatopił się czerwonym owocu.

- Ja muszę wracać na szlak, najprędzej jak to możliwe. Ale dziękuję za propozycję i zaufanie, Herr Prost. Chętnie bym został w tej uroczej mieścinie i osiadł w niej na stałe. Niestety nie mogę - odparł Aldric. - Co do kar, nie chcę wyjść na okrutnika, ale Volterowi jak i Wagnerowi należy się stryczek. Obaj dobrze wiedzieli, co robili, a na celu mieli wyłącznie swoje korzyści, bogactwo i układy w przypadku tego drugiego, a zemsta w przypadku naszego gospodarza - zakończył kwaśno. - Magdalenie za współpracę należy się wygnanie, chociaż i tak z wioską nie chciałaby mieć nic wspólnego. Prawdziwą karą będzie egzekucja jej kochanka. Szybko powinna się otrząsnąć i zacząć nowe życie, oby lepsze. A nasłani na nas chłopi niech odpracują szkody, które wyrządzili. Na pewno znajdzie się dla nich praca na kilka miesięcy, potem wystarczy mieć na nich oko. Takie jest moje zdanie - zakończył widocznie niechętnie.

Detlef podzielał zdanie Aldrica. Być może łączyła ich jakaś więź podobnych doświadczeń z okresu nowicjatu, być może Sigmaryckie nauki były najbliższe temu co podpowiadała mu sprawiedliwość. Każdy z wyrokiem wolałby nie mieć z wyrokiem nic wspólnego, ale z drugiej, skoro odpowiedzialność została na nich narzucona to każdy musiał zaznaczyć swoją pozycję, lub chociaż wyrazić swoje zdanie.

- W Voltera wypadku nazbytnie uproszczenie jest to - pokręcił głową Arno. - Wynika ze śledztwa, że troszczył o mieszkańców Weisslagerbergu się, gdy Wagnera w trumnie zamknął, a krok pierwszy był to. Zachowanie jego wtedy sensu pozbawionym byłoby całkiem, gdyby dobro ich na sercu nie leżało mu. Leczyć po co ma ich, skoro za chwil kilka z życiem pożegnają się lub ucieknie przynajmniej? Turbina Kurta pierwszego jako wskazał nam i ważność wykazywał jego. Dowolną wskazówkę inną zostawić mógł. Po mojemu na nim Volterowi takoż zależało. W motywu sprawie kompletnie nie zgadzamy się, ale fakty takie są: zabójstwa próby dopuścił się i możliwe, że mordów trzech. Zatrucia miasteczka mieszkańców winnym jest, choć szkodliwość czynu mała jest to. Życiu ni zdrowiu nie zagroził – dodał khazad.

- Gdybyście antidotum podali starszyźnie, to by byli zdrów - odezwał się Ohlendorf. - Jeśli Volter zasłużył na co, to na nagrodę. Pięć lat musiał żyć z tymi skurwielami znając prawdę o ich morderstwach i kłamstwach. Mógł ich otruć w każdej chwili, a tego nie zrobił. Nawet szansę dał im i to większą niż na to zasługiwali. Wyście decyzję wydali i wyrok na nich, aby leku im nie podawać - Alex wychylił lampkę wina. - całej winy na niego nie zrzucajcie panowie.

- Nie było przy nas cię, to i wyrokami szafować racz ostrożniej - warknął Arno. - Nagrody nijak przyznać nie mógłbym mu, bo i za co nie ma. Ale prawdy jest w tym trochę. Dowiedzieć musimy się dlaczego lat pięć zajęło coś mu, co powinno chwilę potrwać tylko. I formę dlaczego taką przyjął, skoro papiery wystarczyło szeryfowi przekazać nowemu. - zastanowił się Grimm.

Znowu zabrał głos były Sigmaryta.

- Ja samosądów w formie szarad i podtruwania całej wioski nie pochlebiam. To, czy dbał o mieszkańców jest częścią jego problemu. Ogromne ego i konieczność bycia tym niosącym pomoc. Tym, na którym ludzie polegają. To dlatego nie mógł pogodzić się z posadą wioskowego lekarza. Czy Starszyzna zasługiwała na karę? Oczywiście. Ale nie Volterowi ją wymierzać, i nie w formie wprowadzania paniki w całej wsi – Aldric widocznie nie żywił sympatii do wynalazcy i wioskowego lekarza. - Dyskutujcie, ja idę poszukać koni. Jest szansa, że są w pobliżu. Jakby co, moje zdanie znacie.

- Moim zdaniem masz rację, Eryku - poparł go Kaspar. - To zwykły samosąd i jakiekolwiek były pobudki, to należy wymierzyć odpowiednią karę. Zgodnie z prawem, a nie z własnymi poglądami na sprawiedliwość.

- No to czemu nie podaliście lekarstwa tym ludziom? Samosąd nie był to? - zapytał Alex.

- Nie, nie był. Starszyzna dostała lekarstwo na samym końcu - odpowiedział Kaspar. - Podobnie jak i ci, co im pomagali. Sprawiedliwość wymagała, by, by niewinni byli ratowani na samym początku.

- Sprawiedliwość? Wyrok zapada teraz. Nie wierzę, że wina brakowało, aby podać wszystkim jak leci, bo sam przyszedłeś Kasaprze tutaj z butelką w dłoni. A ja i ja wypiłem dwa razy więcej niż trzeba - Ohlendorf wyraźnie bronił Voltera. - Na kopa w rzyć zasłużył. Za to, że będą nas trzewia skręcać i innych postronnych też. Ale na śmierć nie zasłużył. Zabawił się w sędziego, ale nie jego wina tylko, że ponieśli śmierć, na którą zasłużyli.

- Nie byłeś, nie wiesz - odparł Kaspar. - Gdzie powiedziałem, że dla nich zabrakło? Wszyscy grzecznie stali w kolejce. Zapewne wyobraźni ci brak, jeśli nie wiesz, co by się działo, gdyby wszyscy naraz rzucili się na wino. A i zapewne nie wiesz, że wszystko się opóźniło, bowiem paru zbirów postanowiło zagarnąć całą kolekcję wina. Zapewne by potrzebujących ratować - dodał z gryzącą ironią.

- Nie byłem. Teraz żałuję, że nie pomogłem temu durniowi w nocy - Alex wstał od stołu. - Swoim głosem liny pleść mu na stryczek nie będę. Mój głos jest przeciw śmierci Voltera - odszedł i stanął przy oknie patrząc na miasteczko.

- Wstrzymuję od głosu się. Sąd żaden to, jeśli oskarżony w obronie swej słowa nawet rzec nie może - stwierdził krótko krasnolud.

- Mój głos na winny - powiedział Kaspar. - Okoliczności łagodzące może by się i znalazły, jednak bez względu na to, co oskarżony powie, winien jest śmierci paru osób. Ale przemówić w swej obronie może, skoro niektórzy tak uważają - dodał. - Nie sądzę, by skruchę okazał.

- Herr Volter bez wątpienia jest winny, ale patrząc na to jak postępowała Starszyzna kara może zostać złagodzona. Nie należy mu się śmierć tylko banicja z opcjonalnym znamieniem mordercy – Moritz wydawał się zatroskany losem doktora mordercy. Bogini miłosierdzia wyraźnie wpływała na jego osąd. Ciekawe czy troskał by się podobnie, gdyby któryś z jego przyjaciół zginął dzisiejszego dnia?

- Winny. Dura lex, sed lex - rzucił klasycznym Detlef sięgając po kolejne jabłko, dwa ogryzki leżały na cynowym talerzu. Jednak mówił do już do wpół pustej sali. Reszta drużyny wyszła na poszukiwania dokumentów, koni czy też porozmawiać z kim się jeszcze da. Detlef natomiast pozostał na Sali. Przecież tyle dobrego jedzenia nie może się zmarnować.
 
Evil_Maniak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172