|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
22-02-2007, 22:32 | #1 |
Reputacja: 1 | [Warhammer 2 ed.] Droga Do Zagłady. Freja: "Moja droga Frejo, Gdybym tylko mógł odmienić bieg pewnych spraw. Jednak zaprzysiężony memu panu, memu Bogu, podążam straszliwie trudną ścieżką. Czasami trzeba przedłożyć jedną rzecz nad wszystkie inne. Nie, nie uskarżam się, dziecinko. A i ty pamiętaj, by się nigdy nie uskarżać. Jesteśmy wykonawcami woli Solkana. Przykro mi, że odjechałem bez pożegnania, bez słowa wyjaśnienia. Musisz zrozumieć... ba! Na pewno zrozumiesz. Często zawstydzałaś mnie lotnością swego umysłu, bystrością konkluzji i rzeczowymi osądami. Jestem pewien, że Solkan ma z Ciebie ogromną pociechę. Należą Ci się ostatnie słowa. Słowa podzięki i słowa wyjaśnienia. Chociaż tyle. Dziękuję Ci, moje dziecko za to, że mogłem się z Tobą podzielić wiedzą. Nauczyłem Cię wszystkiego, co sam umiałem i jestem z Ciebie naprawdę dumny. Wyruszam do dalekiego zamku Drachenfels. O tak, pamiętasz zapewne, jak opowiadałem ci o tym miejscu. Z tego co wiem jednak, wszelakie opowieści blakną przy okrutnej rzeczywistości. Podążam tam, wiedząc, jaka jest natura tego miejsca. Taka jednak moja powinność - nadano mi wskazówki, bym mógł odnaleźć klucz, ukryty przez plugawy Chaos w tym przeklętym miejscu. Jestem pewien, że nasz Pan tego chce. W ten sposób wybuduję choćby cząstkę jego chwały i chociaż trochę uświęcę moją marną, ludzką duszę. Klucz ten, jak już zapewne się domyślasz, jest kluczem do więzienia czcigodnej siostry naszego Pana, Arianki. Są to rzeczy, o których strach mówić, a co dopiero pisać. Jestem pewien, że okoliczności, jakie go strzegą, będą gorsze od wszystkiego innego. Są istoty zbyt stare i złe, by mogły umrzeć. Tym bardziej nie chcę, byś nawet próbowała mnie szukać! Wierz mi -- to nie jest dobry pomysł, moja droga. Cokolwiek się stanie, myśl o mnie dobrze. Jeśli nie będę w stanie wykonać swego zadania - przynajmniej zginę, próbując. Śmierć nie jest końcem, śmierć jest tylko odkupieniem. Żegnaj, Marius." List leży na stole w Twoim pokoju. Pokoju, którego uczyłaś się na pamięć od lat - każda deska w podłodze, każdy kamień w ścianie... gdy na początku miałaś różne, ludzkie nastawienie do modlitwy, liczyłaś je ze znudzeniem. Oczywiście, Marius oduczył Cię podobnych praktyk. Był surowy, ale sprawiedliwy, i nigdy, przenigdy nie pozwolił sobie na okrucieństwo, a z opowieści, jakie krążyły o innych Łowcach Czarownic -- potrafili być naprawdę potworni nawet dla swoich uczniów. List leży na stole. Na stole w domu twego altdorfskiego wujostwa. Cóż za zacna rodzina. Co teraz, gdy zapytają? Oczywiście, doskonale wiedzą, że Marius van der Gaast wyruszał na wyprawy, lecz co teraz, co, gdy nie wróci?! List leży na stole. A ty milczysz, niezdolna nawet wykrzyczeć, jak bardzo ci zależy, by wrócił tutaj, nie szedł tam. Jednak wiesz, że gdybyś to wypowiedziała, byłaby to herezja. Musisz zacisnąć zęby i zagryźć wargi. Taka wola Pana. Lecz co zrobisz ty, ty, której potencjał dostrzegł pięć lat temu? Sama nie wiesz. Naprawdę, sama nie wiesz. Jolan: Bieda zaczyna zaglądać do Twojej kiesy, mój drogi. Który to już raz? Głód w żołądku potrafi ścisnąć i spalić tak, że kiszki zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Mówili, że mogą spłonąć żywym ogniem. Cholera! Taki już ten parszywy i niewdzięczny świat. Czasem czujesz się jak jakaś durna, karczemna dziewka, której żywot ogranicza się do odpowiedniej trasy wzdłuż szpaleru gości. Nie możesz niczego załatwić. A w dodatku upał Sigmarszeitu daje ci się we znaki. Cóż przy sobie? Biedne parę rzeczy. I ten cholerny list, który mógłby wszystko zmienić, gdybyś jednak zebrał się na odwagę i pojechał do Altdorfu. Minęło już piętnaście lat. Nie wiesz, czy ciągle jest aktualny. Ale Twoim obowiązkiem jest spróbować. Jeszcze za czasów Twojego pobytu w stolicy Imperium, gdy problemy przybierały na sile, ten człowiek ocalił ci życie. O, do diabła, wiedziałeś, że był jakimś świętoszkiem, to jasne. Ale był dobrą osobą - szkoda go było, biedaka. List zawiera w sobie zaledwie kilka informacji. Wiadomość o śmierci Adalberta Argerzeita na polu walki gdzieś hen, daleko. Imię i nazwisko jego córki. Lalunia, hmm -- Freja Sophia Argerzeit. Z tego, co się dowiedziałeś już od wstępu, teraz mieszka gdzieś w Altdorfie. List liczy sobie piętnaście lat. Co cię tknęło, by go zabrać ze sobą? "Także kiedyś poproszę cię o przysługę. Na razie odejdź i ciesz się życiem." powiedział wtedy Twój wybawca. Tak. W tym momencie możesz pojechać do jego córuni i zaoferować swoje usługi. Szanse na to, że nie jest zmanierowaną damulką, są minimalne. Ale zawsze można liczyć na to, że przyda jej się magiczny trefniś, a żołądek nie sługa, rozumu nie słucha. Poza tym. Kurde, winny coś mu jesteś. Ale decyzja należy do Ciebie. Konrad: Czasem się tak zdarza w tym cholernym kraju, że trzeba do kogoś przystać. Deszcz zacinał jak diabli, a oni byli mili. No, powiedzmy, że mili - dosyć, względnie, nawet mili. (To diabelne słowo się do Ciebie przykleiło! Ah, so!) Napadliście na konwój kupiecki, maleńki, bo maleńki, ale przynajmniej zmieniłeś koszulę - ta śmierdziała jak wszyscy przeklęci diabli (Ale miała prawo. Nosiłeś ją długo)! No i w ogóle. Mili byli. Dobra, zgrana hassa bandytów, taka, w jakiej kiedyś uczestniczyłeś -- wiedziałeś, że nie zagrzejesz zbyt długo miejsca u nich, ale po dwóch tygodniach rozmawiania z samym sobą, przyjemnie było do kogoś tą zarośniętą gębę otworzyć, nie? No i wtedy spotkaliście tego kurdupla, halflinga, niziołka, czy Sigmar wie co. Urocze toto maleństwo, napadło z wami na cukiernika. O żesz do cholery! Przekleństwo dużo silniejsze niż to, które pomyślałeś, zamarło ci na ustach. Widziałeś, jak maluch się porusza -- jak burza, jak wiatr na polu, jak cholerny Franz Durenhof, kiedy stary Hans kopnął go w tyłek! O, z takim... z takim by się działało, nie? Może jakiś interes założyło, osiadło gdzieś? Albo zostało, powiedzmy, mordercami na zlecenie? Nazywa się Hugo. Tak się przedstawił, no proszę -- Konrad i Hugo, zabójcy na zlecenie -- to jest to, czego by się chciało. Kiedy twoja hassa rozstała się z niziołkiem, odłączyłeś się. Przy pożegnaniu z nimi, odłączał się jeszcze jeden człowiek. Ubrany na szaro, spokojny, stateczny mężczyzna - Faustus, czy jakoś tak. Mówił, że gdybyś nie miał żadnych zajęć... możesz przyjechać do Altdorfu, do niego. Był pewien, że go znajdziesz. Albo, że on znajdzie Ciebie. Ha, wyglądał na szpiega, albo na coś takiego. I jakiś taki smutny był. A ty szedłeś po tych przeklętych, zakurzonych traktach. Mało zaludnione tereny, w sam raz na rozbój. Raz czy dwa nawinęła nawet się potencjalna ofiara, ale czas działał na Twoją niekorzyść. Gdybyś zgubił malucha tutaj, na podgrodziu Altdorfu, byłoby niedobrze. Dobudzisz go i możecie pogadać - i iść do tego Faustusa. Może go jeszcze niziołek kojarzy. Tak, zacząłeś go po prostu śledzić -- wypatrzyłeś Hugo w końcu, gdy układał się do snu -- na dobrą sprawę nie chciałeś go przestraszyć, więc poczekałeś, aż zacznie drzemać. Później usiadłeś i czuwałeś. Ale do cholery, ile można spać? Słońce grzało jakby je ktoś węglem przyprawił. Paskudne gorąco dawało ci się we znaki. Toteż wyjąłeś sztylet i ukłułeś go w nogę! Chyba się zdenerwuje. Hugo: Naleśnik, torcik, bułka z budyniem.. chrrr... cóż to był za łup! Okraść cukiernika, to ci fraszka! ... dynia nadziewana, ciastka z wiśniami... chrrr... Musisz przyznać, że się obłowiłeś. Troszkę złota, troszkę srebra i mnóstwo słodyczy. Najemna banda zbirów, do której przystałeś wtedy, bez większych podzieliła się z Tobą jedzeniem z łupu. W końcu to byli ludzie -- ludzie nie mają odpowiednich żołądków! Ludzie nie umieją jeść! Jeden z nich przyglądał ci się dziwnie. Trochę tak, jak babunia Hildebrandt patrzyła na przypalające się ciasto, no, mniej więcej. A drugi, szary, uśmiechnął się wtedy do Ciebie i poczęstował cię swoją kajzerką z rodzynkami! Miluchny. Tylko... smutny jakiś. Drzemiesz sobie radośnie pod słoneczkiem. Cudowny wiaterek owiewa Twoje kędzierzawe włosięta, trawa łaskocze cię w stopy. Odbija ci się raz po raz i naprawdę, naprawdę, naprawdę -- czujesz się szczęśliwy. Chrrr. Coś ukłuło cię w nogę -- racuszki z cukrem mielonym? He. Co za bezczelna bestia!? Jak śmiała? Zaraz jej... Otwierasz oczy, nieco sfrustrowany, by popatrzeć na człowieka, który właśnie ukłuł cię w nogę. Cóż za niefart. Sztylet nie wygląda zachęcająco, rzekłbyś nawet, że jest paskudnie ostry. Jak dowcip dziadka Hofmeira, co? Nie, nie. Ten człeczyna nie wygląda na dziadka. Szczerze powiedziawszy, nie wygląda też ani na wujka, ani na ciocię. I co zaskakujące, na stróża prawa też nie wygląda. Więc po co kłuł?! Wolfgang: Dobry Sigmar sprawił, że Altdorf witał kolejny dzień z radością. Wierni przetaczali się przez świątynie, napełniając ją wiarą i nadzieją, która dudniła także w Twojej krwi. Cóż za cudowny, wspaniały zbieg okoliczności, że Twój bóg daje ludziom taki spokój. W ostatnich dniach w mieście na szczęście nie działo się nic, bo mogłoby wzbudzić Twój niepokój. Co prawda, oprócz wyjazdu Łowcy Czarownic, Mariusa van der Gaasta. Odwiedził cię on kilka dni temu. Wyznawca Solkana był zaniepokojony i podniecony -- prosił, byś się za niego modlił. Obiecałeś mu to, rzecz jasna -- był Twoim przyjacielem. Nie chciał ci jednak zdradzić, gdzie wyjeżdża i po co. Masz szczerą nadzieję na to, że nic złego mu się nie stanie - Łowcy ciągle igrają z ogniem, a ten był wyjątkowo niespokojny. Jego protegowana, Freja Sophia Argerzeit będzie pewnie wiedziała więcej -- biedna, młoda dziewczyna. Tyle wycierpiała przecież! Ale jej brat jest zacnym człowiekiem, to dobra rodzina. Troszeczkę dręczy cię ciekawość, co też mogło wygnać takiego statecznego mężczyznę jak Marius na daleki szlak. Oby się w nic nie wplątał. Piękny dzień. Słońce świeci, do świątyni wchodzi grupa pielgrzymów. I w tym momencie Twoją uwagę przykuwa ubrany na szaro człowiek. Jest wyjątkowo zmartwiony, ba, strapiony jakby. Cóż może dręczyć dusze tego biedaka? Nie wchodzi do środka - zatrzymuje się z pokorą przed progiem, pochyla głowę. Faustus: [user=4111]O tak. Tak, tak, tak! Cóż za doskonały, zawiły i nierozpoznawalny plan. Będą zachwyceni, ON będzie zachwycony. Posłuchaj Faustusie, jesteś genialny. Parę tygodni temu spotkałeś się ze swoimi przyjaciółmi. W podziemiach Nuln zawarliście kolejne pakty z Tzeentchem, kolejne rytuały, kolejne gusła, które działały na korzyść Pana Przemian. Już wtedy narodziły się kolejne plany, kolejne koncepcje. Padło kilka nazwisk, nazwisk, które musiały zostać zniszczone, starte z powierzchni ziemi. Andreus von Franschatz, Julia Dolberg, Jurgen Kirchoffen. I Twoja ofiara - Marius van der Gaast. Mieliście, wedle woli, rozprawić się z nimi tak, by nigdy więcej nie zagrażali egzystencji Dzieci Pana. Tzeentch uśmiechnął się do Ciebie swoim wieloznacznym doskonałym, uśmiechem. Już ty wszystkiego dopilnowałeś, wręcz doskonale. Marius van der Gaast miał powyżej czterdziestu lat, był wziętym Łowcą Czarownic u tego przeklętego, tfu! Solkana. Był fanatykiem i doskonałym wojownikiem, o tak, Tzeentch go doceniał. I właśnie dzięki temu trzeba go było zniszczyć. Inaczej by się do Ciebie nie zwrócił. Ach, byleby nie oszaleć tylko. Cóż za cudowność... Miał uczennicę, wychowankę... diabli wiedzą, może nawet kochankę? Nazywa się Freja Sophia Argerzeit. Ją też się dopadnie, w swoim czasie, by mogła poznać cudowną śmierć z rąk prawdziwej sztuki. Wielu wpływowych przyjaciół. Tak, tak... A ty, ty wiedziałeś, co zrobić. Nocami przygotowywałeś się do tego rytuału. Poświęciłeś część własnej krwi i życie kilku niemowląt, by tego dokonać, ale tak się stało. W końcu! Zaburzyłeś spokój snu van der Gaasta. Przemówiłeś do niego głosem, który wziął za głos swojego Boga, haha! Dopilnowałeś, by odnalazł błędne informacje. Ten głupiec chce znaleźć klucz do więzienia Arianki. Idiota! Wysłałeś go więc do Drachenfels, z radością zastanawiając się nad tym, jak wielkie cierpienie go tam czeka. Ale możnaby je pogłębić, co? A gdyby tak doprowadzić do tego, by ta jego lalunia - Freja - pojechała wkrótce za nim? I ten cholerny kapłanik Sigmara, jak mu tam było? Wolfgang. Doskonale, doskonale! Pojadą tam za nim, a może wtedy zdąży ich jeszcze zobaczyć zdychającymi oczyma. Może Konstant Drachenfels rozprawi się z nimi odpowiednio? Chciałbyś go zobaczyć. Musi być naprawdę niezły. Będziesz więc udawał skruszonego wyznawcę Sigmara, któremu zwierzoczłeki zabiły żonę i synka. To takie smutne, prawda? Hahahaha... ! Najpierw dopaść kapłanika. Później lalunię.[/user] Wyruszyłeś do Altdorfu. Droga była dosyć długa i dosyć ciężka, wiedziałeś, że po pewnym czasie mogą dopaść cię jacyś zbójcy, wyczerpanego i głodnego. Na to pozwolić sobie nie mogłeś -- każdy, nawet ty, lubi swoje życie. Najlepszym więc pomysłem było zwrócić się do jakichś, by przyjęli cię do bandy. Można przez pewien czas poudawać mordercę i gwałciciela. Dla dobra ogółu. Nie musiałeś długo czekać - wypadli na Ciebie, ale gdy zobaczyli, że nic nie masz, zaoferowałeś im pomoc przez pewien czas. To im się podobało, zresztą... musiał przekonać ich sam ton Twojego głosu. Wszakże nie masz już nic do stracenia. Skrzywiłeś się z bólu. Zabrali cię ze sobą. Poznałeś tam dwie osoby, które zapadły ci w pamięć, przyłączając się niedługo po Tobie - rozbójnika Konrada i złodzieja Hugo. Byli nieco inni od reszty grupy, więc stwierdziłeś, że pewnie wkrótce się odłączą. A ty potrzebowałeś towarzyszy w swej wędrówce. Miło jest czasem odezwać się do kogoś, prawda? Postanowiłeś zagadać do któregoś. Ponieważ Hugo zniknął wkrótce potem, zaoferowałeś Konradowi towarzystwo, by odnalazł cię w Altdorfie, gdy razem opuściliście hassę. On poszedł w swoją stronę, ty w swoją. Altdorf jest wielki. Altdorf jest pyszny. Altdorf jest pełen grzechu, który niszczy ludzi. Doskonale o tym wiesz, prawda? Pochyliłeś głowę jeszcze bardziej. Twoja droga zmierza do świątyni Sigmara, boskiego, uświęconego miejsca. Tam czeka na Ciebie reszta Twojego życia. Być może, tak się wszystko skończy, ale ciągle masz nadzieję. Twój Bóg daje ci nadzieję. Ludzie potrącają cię, ignorują, szturchają. Kilku wyrostków po paru inwektywach w Twoim kierunku pokazało ci w końcu drogę do budynku. Idziesz tam, pełen wewnętrznych obaw. Naciągnąłeś kaptur na głowę, by uniknąć spojrzeń przechodniów, budzą wyrzuty sumienia, żywi, szczęśliwi... Stajesz na progu świątyni, mijają cię pogrążeni w modlitwie pielgrzymi. Ale ty nie śmiesz przekroczyć tej granicy. Unosisz wzrok -- I Twoje spojrzenie spotyka się z dobrotliwym, łagodnym spojrzeniem kapłana. [user=4111]To chyba on![/user]
__________________ "Neuro from the nerves, the silver paths. Romancer. Necromancer. I call up the dead. But no, my friend... I am the dead, and their land." |
23-02-2007, 02:10 | #2 |
Reputacja: 1 | Jedna wątpliwość – jeśli gramy ‘in character’ to Jolan nie zareaguje w ŻADEN sposób. List liczący sobie 15 lat z wzmianką o śmierci kogoś z czasów które Jolan zostawił już DAWNO za sobą? Od tego czasu wydoroślał, zdał egzaminy maga, podróżował, założył dom, miał romans, stracił wszystko, przeżył piekło i odbił się od dna. Teraz ni w pięć ni w dziewięć po piętnastu latach ma ruszać aby oferować usługi komuś kto nigdy w życiu o nim nie słyszał??? Przecież taka osoba wyśmiała by go z miejsca. Czemu miałaby go zatrudniać? Bo ojciec, którego nigdy nie znała uratował życie komuś o kim nic nie wie? Sama próba byłaby poniżająca. Jak błaganie o łaskę. Jolan nigdy nie był żebrakiem Tyle godności zachował nawet w najtrudniejszych okresach. No więc propozycja: - Jolan nic nie wiedział o śmierci Adalberta - List przyszedł teraz – czemu teraz? Nie wiadomo. I to może być tym jedynym motywem, który skłoni Jolana na podróży i kolejnej próby w Altdorfie. - Jolan bywał w Altdorfie wielokrotnie w ciągu lat – tu nie chodzi o odwagę. Tu chodzi o to wrogość środowiska. Nieprzychylne opinie, problemy formalne, konieczność przestrzegania LITERY prawa, które w swojej istocie jest niesamowicie restrykcyjne. Mag nie jest w stanie przestrzegać go dokładnie i zarabiać. Dodałem w opisie kilka elementów, być może na wyrost. Jeśli coś nie pasuje, dajcie znać. No i jeszcze jedna propozycja: warto byłoby otworzyć jeszcze jedno forum przeznaczone na dyskusje o grze – chodzi o wiadomości takie jak ta. Można by umieszczać tam wątpliwości, odpowiedzi, itp., bez zakłócania rozgrywki. |
23-02-2007, 02:22 | #3 |
Reputacja: 1 | To nie był dobry dzień. Słońce paliło ziemię jak lanca Solkana, wysuszając trawę do postaci suchych, brązowawych źdźbeł. Nawet drzewa zaczęły gubić liście. Idący powoli niekończącym się gościńcem Jolan otarł twarz z potu. Zima jest ciężka, ale lato takie jak to... – zwiesił smętnie głowę – można by się zastanawiać jakich to grzechów dopuścił się imperator, że bogowie każą tak jego kraj. – Mag popatrzył w górę, na bezchmurny, sprany upałem błękit. Słońce musiało przejść jeszcze długą drogę zanim zajdzie za horyzont. On sam także miał długą drogę do przejścia, ale w przeciwieństwie do słońca po prostu nie miał już sił. Usiadł więc na pobliskim kamieniu i z ulgą odłożył przepocony płaszcz, laskę i ciążące już straszliwie tobołki. Przez chwile leciutkie tchnienie wiatru rozwiało mu rzedniejące powoli włosy, za moment jednak skwar ponownie objął ten niewielki kawałek cienia w niepodzielne posiadanie. To nie był dobry dzień i nie był dobry miesiąc. Ostatnie trzy tygodnie z ich cięgiem niesprzyjających okoliczności, były jednymi z najtrudniejszych jakie pamiętał – pomijając dni rozpaczliwej ucieczki przed Krisem zwanym Mieczem Sprawiedliwości, bądź Krzyżownikiem, zależnie od pytającej osoby i odległości w jakiej znajdował się wspomniany łowca czarownic. Miesiące rozpaczy i głodówki jakie nastąpiły po spaleniu domu i potrzaskaniu rąk przez rozjuszonych chłopów były jeszcze gorsze... – Smętny uśmiech zadrgał na wargach maga – nie było jeszcze tak źle. Był zdrowy, nawet jeśli kapkę spragniony i zdolny do działania. Poradzi sobie. Jak zawsze. W końcu nikt go nie ścigał, nie musiał uciekać, nie musiał chować się ze swoją sztuką. Niech tylko ten diabelny upał choć trochę zelżeje... choć na chwilę... <--> Wyschnięte zborze falowało pod delikatnym podmuchem wiatru a zachodzące słońce rozświetlało na czerwono horyzont, gdy Jolan zbudził się z wywołanej upałem drzemki. – Czas w drogę – rzucił w przestrzeń rozciągając powoli bolące, zastałe mięśnie i krzywiąc się na odgłos trzeszczenia niemłodych już kości. Teraz, kiedy lejący się z nieba żar ustąpił nieco, Jolan mógł myśleć jaśniej i na trzeźwo zastanowić się nad sytuacją. Nie była ona dobra ale też nie była tragiczna. Najgorsza była utrata konia podczas >kolejnej< bandyckiej próby odebrania mu zwoju z licencją maga. – to już czwarta – pomyślał z goryczą. Wieloletnie doświadczenie udowodniło, że ów przeklęty przez chaos przepis nakazujący noszenie licencji maga przy sobie, bez względu na okoliczności, stanowi jedno z drugie z największych niebezpieczeństw na jakie narażał się czarodziej. Pierwsze będące nadgorliwością i chciwością łowców czarownic. Ileż to razy musiał płacić im łapówki... Utrata konia była sporym problemem. Bez niego Jolan nie był w stanie podróżować ani szybko ani daleko. Nie wspominając już o niewygodzie. Zebranie pieniędzy na kolejnego zabierze wieczność... Idąc powoli traktem w stronę widocznych w dali zagród Jolan obmyślał dalsze działania. Miał do wyboru kilka opcji, z których najciekawszą reprezentował list spoczywający obecnie w jego plecaku. Sucha notka o śmierci Adalberta Argerzeita, poległego na polu chwały podczas kolejnej, niepotrzebnej krwawej łaźni z udziałem Imperialnych lordów i Kislevickich bojarów. – Mag prychnął z irytacją - Jakby mało było w imperium problemów, obecne, subintelektualne pokolenie arystokracji po prostu >musi< szukać ich jeszcze za granicami. Ostatnio wiele się o tym mówiło. Popularna opinia głosiła, że przeciągające się od lat starcia graniczne z bojarem Borysem Swietłowiczem mogą przerodzić się otwarty konflikt, jeśli tylko caryca poprze jego roszczenia. Wojna była nieprzyjemnie realną możliwością. Potrząsając głową i przygryzając sumiaste wąsy Jolan powrócił do poprzedniego wątku. List był interesującą możliwością – z także intrygującą zagadką. Był w tym podobny zresztą podobny do swego twórcy. Adalbert był niezwykłą osobą. Nostalgiczny uśmiech pojawił się na wargach maga na wspomnienie młodych lat i mężczyzny który pomógł mu w tak bezinteresowny sposób... Zmienny jak pogoda w jednej chwili poważny uczony, w drugiej żartowniś gotowy dla zobaczenia reakcji straży wymalować czerwoną farbą antypaństwowe hasła na murach świątyni, a w trzeciej zaciekły wojownik opętany żądzą dowiedzenia swojej wartości na polu walki. Człowiek kaprysu, który przeczył wszelkim przewidywaniom... Czas zatarł już większości wspomnienia o nim, ale Jolan wciąż dobrze pamiętał ciepły, silny uścisk dłoni i przenikliwe niebieskie oczy. Pozostało pytanie: czemu teraz? Czemu po tak wielu latach? Czemu ktoś miałby wysyłać taką notkę do maga, z którym Adalberta nie łączyło już właściwie nic? List nie był w dodatku nowy – wymięty, stary pergamin i spłowiały atrament świadczył o tym dobitnie. Jak stary jednak, pozostało otwartym pytaniem... <--> Laska Jolana stukała rytmicznie o klepisko ‘rynku’ o ile można było tym dumnym mianem obarczyć otoczony domami placyk z pojedynczym drzewem wieszalnym pośrodku. Jolan z zaciekawieniem spojrzał na wiszące z gałęzi truchło ledwie widoczne w mętnym świetle późnego zmierzchu. – ...lincz? – zastanowił się, by po chwili zkonkludować – ...nieważne. – W końcu tego typu widoki można było zobaczyć często. Zatrzymując się na chwilę aby odzyskać oddech Jolan raz jeszcze wrócił do czekającej go decyzji. Adalbert miał córkę – tutaj mag uśmiechnął się na wspomnienie - jak przez mgłę wparwdzie, ale jednak pamiętał żwawe raczkujące dziecko. – oczywiście będąc młodym i narwanym głupcem zaangażowanym w dochodzenie swego nie zwracał uwagi na takie rzeczy. To przyszło z czasem. - Teraz miałaby ile? Pietnaście lat... – wyszeptał - Bogowie jaki kawał czasu. Całe pokolenie! – Nagle zaśmiał się cicho – jeśli przejęła choć trochę krwi Adalberta i jego nieokiełznaną energię, mógł doskonale wyobrazić sobie jakim horrorem była dla nianiek a później przyzwoitek. Z pewnością była interesującą osobą... I jeszcze ten list... Ciekawość była jak syreni śpiew. Patrząc nad czubkami drzew w kierunku odległego Altdorfu, Jolan zdecydował się dojść do sedna tajemnicy. |
23-02-2007, 09:15 | #4 |
Reputacja: 1 | WOLFGANG Wolfgang wstał z łóżka z wielkim wysiłkiem. Do późnej nocy studiował historię zniszczenia Wolfenburga podczas Burzy Chaosu. Zamierzał w bliskiej przyszłości wybrać się do ruin niegdyś wspaniałego miasta, by odnaleźć to, co zostało w Świątyniach Sigmariańskich. Jednak wyjazd Mariusa van der Gaasta pokrzyżował jego plany. Chciał poprosić Łowcę Czarownic o pomoc w tej bardzo długiej, i z pewnością wyczerpującej podróży. Ukląkł, i zaczął się modlić do Sigmara w intencji jego dobrego przyjaciela - Mariusa, zgodnie z daną mu obietnicą. Wykonał poranne czynności związane z higieną i zaspokojeniem głodu, i wyszedł na ruchliwą ulicę. Zmrużył oczy w porannym słońcu. Dzień jak co dzień. Ludzie spieszący do pracy, do urzędu, a niektórzy za miasto. Wolfgang poszedł do świątyni Sigmara, która znajdowała się dwie ulice od jego domu. Gestem pozdrowił wchodzących do świątyni pielgrzymów. W oczy rzucił mu się człowiek ubrany w szare ubrania. Czemu nie wchodzi do świątyni...? Pomyślał. Witaj, bracie. Wyglądasz na... Zmartwionego. Pozwól sobie pomóc. I czekał na odpowiedź dziwaka. |
23-02-2007, 14:26 | #5 |
Reputacja: 1 | Jolan: Osobliwa to sprawa, zapach piór w powietrzu. Drobna pomyłka w rachubie, jak idzie zdać sobie sprawę - znałeś go, kiedy mała miała pięć lat. Minęło piętnaście. Freja więc musi mieć osiem. Możliwości masz sporo i doskonale zdajesz sobie z nich sprawę. Słońce ma tendencję do czerwienienia się wstydliwie na zachodzie, upalny dzień zmierza do końca. Wszystko wskazuje na to, że jutro będzie ładna pogoda. Ta miejscowość do zbyt zaludnionych nie należy. Decyzja jest Twoja i tylko Twoja. Na północ masz Altdorf. To jest jedna z wielu opcji, które leżą w zasięgu Twoich rąk.
__________________ "Neuro from the nerves, the silver paths. Romancer. Necromancer. I call up the dead. But no, my friend... I am the dead, and their land." |
23-02-2007, 15:09 | #6 |
Reputacja: 1 | Freja Zatrwozona sluzka, ktora dostarczyla pannie Argerzeit wiadomosc wycofywala sie pospiesznie z komnaty. Pani z zasady byly dla sluzby uprzejma i wyrozumiala, jednak gdy wpadala w zly humor potrafila byc zjadliwa i okrutna. A w takim stanie jak teraz Panny Argerzeit w Altdorfie jeszcze nie widziano. Haftowane na czarnym jak nocne niebo plaszczu zlota i miedziana nicia plomienie zdawaly sie szalec niczym gorejacy pod heretykiem stos, gdy Freja w bezsilnej wscieklosci miotala sie po sali. Krysztalowy kielich pelen wytrwnego trunku z najznamienitszych winnic Bretonii roztrzaskal sie o sciane plamiac krwisto sprowadzony z Arabii dywan. Brzek tluczonego szkla sprawil, iz dziewczyna otrzasnela sie i zatrzymala w miejscu pod wychodzacym na miasto oknem. Przeczytala list po raz kolejny, nadal potrzasajac z niedowierzaniem glowa, po czym patrzac niewidzacym wzrokiem na nocne swiatla Altdorfu oddala sie rozmyslaniom. Marius van der Gaast, czlowiek podejrzliwy zarowno z natury jak i racji zajecia, ktoremu sie oddal niewielu sklonny byl obdarzyc zaufaniem. Freja znalazla sie w tym nielicznym gronie, zasluzywszy jednoczesnie na miano ucznia i nastepcy Lowcy Czarownic. Na ile dziewczynie pozwalal czas, ktory dzielic musiala z ambitnymi studiami towarzyszyla mentorowi sumiennie spelniajac przykazania swej wiary, jak przysiegla w katedrze w Remas. Niejednokroc miejsca, do ktorych sie udawali przepelnialy groza, a napotkane kulty byly wielce niebezpieczne dla ich zycia i dusz. Twierdza Drachenfels... Zrozumiale, ze Marius nie chcial zabierac tam osoby tak jeszcze niedoswiatczonej jak Freja. Rozsadne. Rozsadkiem jednak nie mozna bylo nazwac podrozy do tak przesaczonego zla magia miejsca samojeden! Czy tez szalenstwo ogarnelo starego Lowce? Nie udal by sie tam, gdyby nie mial nadziei na sukces, w to nie watpila. A przeciez szansa ta moglaby zostac, minimalnie bo minimalnie, powiekszona gdyby zorganizowac kompetentne osoby do wyprawy na twierdze. Mozna by napisac do Remas, mozna by poprosic Manuela Oliviera... Tylez mozliwosci. A teraz co? Musi udac sie sama sladem mentora czem predzej, starajac sie odwiesc Mariusa tymczasowo od tej szalenczej wyprawy. Zadzwonila dzwoneczkiem. Sluzka niepewnie weszla do komnaty. - Naszykujesz mi stroj i ekwipunek podrozny. Przekaz rowniez stajennemu, ze chce miec konia gotowego o swicie. Gdyby wuj mnie szukal powiesz, iz udalam sie do swiatyni. - Freja omiotla jeszcze komnate spojrzeniem. - I posprzataj szklo prosze.[/i]
__________________ Goodnight demon slayer, goodnight Now it's time to close your tired eyes There are devils to slay and dragons to ride If they see you coming, hell they better hide |
23-02-2007, 17:22 | #7 |
Reputacja: 1 | Faustus: Ubrany był w swoje zwyczajowe szare szaty, tak naprawdę wiedział że nie wejdzie do świątyni, że nie będzie w stanie, a jednak poszedł. Od razu zauważył kapłana. Opuścił głowę nie śmiąc spojrzeć kapłanowi w oczy. [user=4048]A więc gra się zaczyna[/user] - Niegodnym, jestem grzesznikiem.... wielkim grzesznikiem, za moją pychę bogowie zsyłają teraz na mnie karę.... zaniedbałem wiarę za co zesłano na mnie atak zwierzoludzi.... - pod kapturem dało się dostrzec łzy płynące po jego policzkach - Straciłem rodzinę, wszystko co miałem.... to moja wina.... Teraz.... teraz poszukuję tylko jednej rzeczy.... Podniósł swój zapłakany wzrok, spoglądając w oczy kapłanowi. [user=4048]Głupiec! Nabierze się na tak prostacką historyjkę. Sigmar jest bogiem głupców. Teraz czas na finał.[/user] - Odkupienia! - krzyknął, zauważył jednak, że zbytnio się uniósł. Opuścił głowę, załkał i padł na kolana. - Ojcze zlituj się nade mną.... Zamarł tak w oczekiwaniu na reakcję kapłana. [user=4048]O Panie, to jest prostsze niż się spodziewałem....[/user] |
23-02-2007, 19:17 | #8 |
Reputacja: 1 | Freja: Smak szaleństwa jest zimny, jak stalowy kajdan wepchnięty w usta wzorem knebla. Cóż cię popchnęło do tak raptownej, nieprzemyślanej decyzji? Oto pytanie, jakie zadałoby sobie wiele osób na Twoim miejscu. To, co wiesz o Twierdzy Drachenfels to głównie plotki. Jej położenie jest znane jedynie pobieżnie, może ze starych map, ale takie zwykły rozsypywać się w palcach tuż po dotknięciu. Nie możesz być też pewna, czy twój mentor wyruszył tam samotnie. Niemniej jednak, nie było to przemyślane, chociaż miałoby rację bytu. Pozostaje ci czekać do nieuchronnego świtu. Służąca pozbierała szkło natychmiast bez cienia skargi. Ukłoniła ci się, patrząc usłużnie w Twoją twarz. Nie mówiła ani słowa, bo cóż mogła zdziałać? Wycofała się w ukłonach, pozostawiając Ciebie samą. Całkowicie samą.
__________________ "Neuro from the nerves, the silver paths. Romancer. Necromancer. I call up the dead. But no, my friend... I am the dead, and their land." |
23-02-2007, 20:13 | #9 |
Reputacja: 1 | Wolfgang Opowiedz mi o sobie, bracie. Co dokładnie się stało? Z pewnością będzie ci lżej na sercu gdy będziesz wiedział, że wielki Sigmar wie o twoich grzechach. Po chwili oczekiwania usiłował wprowadzić nieznajomego do Świątyni. Mimowolnie spojrzał w niebo. Sam nawet nie wiedział, po co. Jakby spodziewał się jakiegoś znaku. Rzucił posępne spojrzenie na ciemne chmury powoli zasłaniające sobą sporą część stolicy Imperium. Oderwał swój wzrok od chmur, i spojrzał do wnętrza świątyni. Dostrzegł coś dziwnego. Na miejscu jego znajomego kapłana stał ktoś inny. Rozpoznał w nim rozbójnika, który półtora roku temu mało go nie zabił. Mrugnął, potrząsnął głową. W tym samym miejscu ponownie stał kapłan. Nie wyspałem się dzisiaj... Mruknął cicho. Zły na siebie za wyobrażanie sobie martwych ludzi w Kościele postanowił nic nie robić, i skupić się na wypytywaniu nieznajomego ubranego w szare szaty. |
24-02-2007, 12:38 | #10 |
Reputacja: 1 | Freja: W chwilach samotności najbardziej boli niepewność. Spiesznie założony płaszcz, w dodatku, masz wrażenie, że stoisz na kawałkach układanki, z których żadna nie śmie do siebie pasować. Dochodzi wieczór -- ciepły, upalny wieczór miesiąca Sigmarszeit. W dzielnicy, w której mieszkasz, niewielu jest ludzi o tej porze, w każdym razie -- nie samych. Bogacze wracają na lektykach, ewentualnie w otoczeniu straży. Udajesz się do świątyni Sigmara. To wielkie, piękne miejsce, pysznie zdobione i mające swoisty, niezapomniany urok. Codziennie pielgrzymowało do niego wielu ludzi, pragnących, by spoczęło na nich spojrzenie ich Boga. Prawie cię potrącono, gdy zmierzałaś w tamtą stronę. Kiedy jednak jakoś się przepchnęłaś przez grupę pielgrzymów, Twoim oczom ukazał się stary, dobry Wolfgang, kapłan Sigmara. Przed nim klęczał ubrany w szary, podróżny strój mężczyzna i płakał. Nie był to dla Ciebie widok nowy -- wielokroć zdarzało ci się widzieć ludzi, których przerósł ciężar grzechów. Wolfgang: Gdy tak oczekiwałeś na odpowiedź przybyłego grzesznika, kątem oka zobaczyłeś zmierzającą do świątyni Freję. Ubrana była jak zwykle nienagannie, chociaż tym razem nie mogłeś oprzeć się wrażeniu, że robiła to w pośpiechu. To zrozumiałe. W końcu Marius jej nie zabrał na wyprawę, która mogła przynieść mu chwałę. Czyżby egoizm? A może najzwyczajniej w świecie się martwi? A może jest coś jeszcze, o czym nie wiesz? Faustus: Mimo ogromnego bólu, masz ciągle rozeznanie w tym, co dzieje się wokół. Oprócz grupy pielgrzymów, niedaleko przed wejściem dasz radę dostrzec młodą, bogato ubraną kobietę. To dosyć osobliwe, żeby dama o tym statucie społecznym chodziła po mieście, gdy zmierzcha.
__________________ "Neuro from the nerves, the silver paths. Romancer. Necromancer. I call up the dead. But no, my friend... I am the dead, and their land." |