Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-06-2008, 11:23   #181
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
- Masz rację Cohenie - zgodził się Louis. - Cyrulik jako nasz sprzymierzeniec byłby na pewno przydatny. Takie osoby jak on są szanowane takiej społeczności jak ta, więc nawet jeśli nie wiele nam powie to będzie jakaś możliwość, że się za nami wstawi. Wiem, że to naiwne, lecz lepsze to niż nic.

Bretończyk przerwał na chwilę podchodząc do niewielkiego okna, wychodzącego na ulicę. Szyby okna były brudne. Banita przetarł je rękawem, by zobaczyć co się za nimi kryje. Na zewnątrz nadal panował harmider. Dwaj woźnicy kłócili się o to kto spowodował wypadek i który powinien za to zapłacić. Wyglądało na to, że strażnicy nie umieli sobie poradzić z kłócącymi się. Do sporu co chwila dołączali się przechodnie, którzy uważali, iż widzieli jak do tego doszło. Droga była zatarasowana i można było się przez nią przedostać jedynie pieszo. Z jednej i z drugiej strony ulicy zaczynał się tworzyć korek z wozów towarowych i jeźdźców na koniach, którzy tego ranka źle wybrali drogę przez miasto. Zniecierpliwieni właściciele wozów krzyczeli i poganiali strażników by usunęli zniszczone wozy z ulicy. Konni próbowali się przecisnąć między pieszymi i uszkodzonymi wozami, co tym pierwszym wyraźnie się nie podobało.

Widząc ten chaos za oknem Louis uśmiechnął się pod nosem.
- Co za patałachy - powiedział ni to do siebie ni to do towarzyszy. - Powinni ich na batach rozpędzić i mieliby święty spokój. Co do lasu - odwrócił się - to medyk mówił, że jest niedaleko miasta. Wydaje się, że sama droga do tego lasu nie powinna nam zająć dużo czasu. Nie wiadomo ile czasu zmarnujemy na szukanie tego co będzie chciał staruszek. Racja, że Raziel bardziej będzie nam przeszkadzał, niż pomagał w takim stanie. Jeśli ktoś chce to może tu z nim zostać. Jednak jak zostanie to też nie będzie tak źle. Zamkniemy magazyn i postaramy się szybko wrócić.
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1

Ostatnio edytowane przez Kokesz : 15-06-2008 o 07:15.
Kokesz jest offline  
Stary 14-06-2008, 20:34   #182
 
lopata's Avatar
 
Reputacja: 1 lopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumny
Balius wstał, przeciągnął się i wytarł przespane oczy o rękawy koszuli. Wiedział, że nie powinien pchać się do lasu. Na zostanie tu w magazynie też nie miał ochoty, czekać tu wsród czterech ścian i oczekiwać ze spokojem jak inni próbują rozwiązać zagadkę otrucia opata. Ze środka magazynu spojrzał w przetarte okno z konsternacją. Tak. To były typowe zachowania plebsu. Nie zdziwiłby się gdyby polała się krew z powodu uporu każdej ze stron. Wysłuchał najemnika i widząc, że nikt nie zamierza mu odpowiedzieć zaczął mówić swój punkt widzenia.
-Zamknięcie tutaj Raziela to dobry pomysł. Bo nie sądzę by ktokolwiek miał ochotę tu siedzieć i go niańczyć. Jeśli chodzi o mnie nie zamierzam wybierać się do lasu. Podobno tam jest niebezpiecznie jak mówicie. A skoro w tej mieścinie tak poturbowano co niektórych to już sobie wyobrażam mniej cywilizowane rejony. Tak więc ja wolę wpierw przemyśleć swój następny ruch i zacząć dalej szukać jakichkolwiek śladów lub wskazówek, które mogły by nas przybliżyć do ukończenia tego śledztwa.
W umyśle zaśmiał się sam ze swojego stwierdzenia.
"Śledztwo! Ha! A co my niby możemy za śledztwo prowadzić? Jesteśmy ślepcami prowadzeni przez truciciela."
Sam nie wierzył w to co mówił, ale to różniło ludzi od innych ras. Zawsze mieli cień nadziei. Nadziei na lepsze jutro. Nawet jeśli byłby to cień grubości igły.
 
__________________
"...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..."
lopata jest offline  
Stary 17-06-2008, 12:20   #183
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Najemnik wciąż uparcie zajmował się swoją kuszą, próbując doprowadzić ją do stanu pedantycznego zadbania i oślepiającego blasku. Gdy efekt był wreszcie zadawalający, przysiadł w jakimś miejscu i położył ją sobie na kolanach. Rozprostował nogi, zmęczone już trochę staniem w niedostatecznie wygodnej pozycji i przysłuchiwał się rozmowie kompanów, co jakiś czas przeczesując grubymi paluchami swoją tłustą, zmierzwioną brodę. Gdy jeden z kompanów głośno mlasnął, żołądek wywinął się żołnierzowi na lewą stronę, dając znać o tym, iż istnieje i od jakiegoś czasu jest pusty. Barry skrzywił się i pomasował brzuch, by rozluźnić nieco ściśnięty żołądek. Ponoć to pomagało.

Tymczasem do głosu doszedł jeden z milczących dotychczas towarzyszy. Mówił sensownie, toteż Barry od czasu do czasu kiwał z aprobatą głową. Jasną sprawą było, iż muszą coś zjeść przed wyprawą i zdobyć nieco więcej informacji.

„Ma rację. Musimy dorwać tego cyrulika i wziąć od niego kilka ważnych wieści. Ale najpierw najeść się. A później do lasu…” – układał sobie wszystko w głowie najemnik.

Teraz jednak myślał głównie o jedzeniu – „ O tak… Ale po co wydawać pieniądze?” – spojrzał na swoją kuszę – „Nie jednego smacznego pieska bym z niej upolował” – tu oblizał sobie spierzchnięte wargi i podniósł się z ziemi.

Rozmyślanie o nadchodzącym polowaniu, przerwała mu jednakże wypowiedź kompana na temat niebezpieczeństw w lesie. Spojrzał się na niego z góry:

„Jest tak głupi, by myśleć że w lesie jest zwykle miło i bezpiecznie, czy może szalony?” – doświadczenia, jakie nabył walcząc przy odległej granicy imperium, kazały mu już nigdy nie ufać, że gdzieś jest bezpiecznie. Sukinsyny zwykle przeżywają, a ufni i dobrzy ludzie umierają młodo. Barry ciągle chciał żyć.

Tymczasem coś zaczęło się dziać za oknem. Gwar i okrzyki wskazywały, iż właśnie odbywa się jakaś burda. Znudzony siedzeniem w miejscu, trzymając kuszę przy boku, spojrzał przez brudne okno na zewnątrz. Najwyraźniej ludzie wciąż kłócili się o ten wypadek. Z politowaniem pokiwał głową

- Co za tępe kołki. Może upolujemy jakiegoś? – tu błysnął dziko zębami a oczy zaświeciły się na chwile zbójeckim blaskiem. Widać jednak było, iż w obecnej sytuacji był to jedynie żart, kusza wciąż pozostawała w spoczynku.

Następnie wysłuchał jak zwykle uczonej mowy blondasa, po czym odrzekł głębokim, stanowczym głosem.

- Najpierw zajmijmy się strawą, a potem ruszymy dalej. Jeśli będzie walka, to nie będę tego robił na głodnego – tu poklepał się po brzuchu, aż zatrzęsła mu się ciemna broda. Jeszcze bardziej przypominał krasnoluda, gdyby nie brać na uwagę wzrostu – Wam też przyda się coś zjeść.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"
Umbriel jest offline  
Stary 18-06-2008, 19:41   #184
 
MrYasiuPL's Avatar
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
Żołnierz rozejrzał się słuchając rozmawiających towarzyszy. Wyszedł z magazynu bez słowa. Po chwili wrócił.
-Idę bo muszę załatwić kilka spraw. Do zobaczenia.
Musiał naprawić pistolet. Idąc wzdłuż ulicy, mładzieniec zaczepił jakiegoś przechodnia
-Gdzie jest rusznikarz!? Gadaj szybko! To sprawa życia i śmierci, być może nawet twojej! Poza tym z góry dziękuję mój drogi przyjacielu, czy nie wiesz może czegoś o jakimś szlachcicu Grettmanie?

Zdziwiony człowiek wskazał mu drogę oraz z wyraźną niechęcią powiedział że ów szlachcic mieszka za miastem z rodziną, służbą a także o tym, że lepiej z nim nie zadzierać. Justicar poszedł w stronę gdzie podobno mieszkał specjalista. Po pewnym czasie zobaczył kamienny, piętrowy budynek.

Zapukał i wszedł do środka. Było tam dosyć ciemno ale zobaczył, że za ladą siedzi jakiś mężczyzna. A za jego plecami, na ścianie wisiało wiele różnych pistoletów oraz innych równie przyjemnych dla żołnierza przedmiotów.
-Witaj, ostatnio popsuł mi się pistolet. Chciałbym go naprawić ale przecież tego nie umiem. Ile kosztowała by taka usługa?
-Hmm… to będzie gdzieś… dwie sztuki złota.-Odpowiedział mężczyzna, przyglądając się nie działającej broni.-Jutro możesz przyjść po broń.-Ile!? No dobrze, oto monety. Do jutra magiku.

Młodzieniec wyszedł z budynku i skierował się w stronę znajomej już karczmy. Napełnił tam jakimś piwem swój bukłak a resztę trunku wypił. Był spragniony więc dobrze mu to zrobiło. Zamówił też jakieś tanie jedzenie. Spojrzał na kilku grających w kości. Ale tym razem nie chciało mu się oddawać hazardowi. Musiał uzbierać trochę monet na zapasowy pistolet a to mogło trwać bardzo długo. Zaczął powoli szukać towarzyszy. Chciał do nich dołączyć.
 

Ostatnio edytowane przez MrYasiuPL : 18-06-2008 o 19:45.
MrYasiuPL jest offline  
Stary 19-06-2008, 02:36   #185
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
- Czyli postanowione – Cohen zdawał się być zadowolony z obrotu, jaki przyjęły sprawy – Najpierw udamy się coś zjeść, a potem do cyrulika zapytać, co do dokładnie mamy mu przynieść i gdzie możemy to znaleźć. Jak nie wydarzy się nic nieoczekiwanego, to bez większego problemu zdążymy na spotkanie z kapitanem straży. Nie wiem co prawda, jak dużo czasu zajmie nam rozmowa z nim, ale chyba damy radę wybrać się do tego lasu jeszcze dziś, jeśli się pospieszymy. A skoro nie wszyscy mają zamiar tam iść, to liczę na to, że postarają się dowiedzieć czegoś pożytecznego. Tylko diabli wiedzą, gdzie polazł Justicara, a szlag z nim nie będę go niańczył ma swój rozum, niech robi co chce. Skoro Balius nie wybiera się z nami do lasu, to niech on weźmie klucz, my nie wiadomo kiedy wrócimy, ale na razie idziemy chyba razem no nie? No, to ruszmy się zanim zapuścimy tu korzenie!

Bez pośpiechu opuściliście magazyn, zamykając za sobą drzwi. Pierwszym z celów była najbliższa karczma, miejsce już wam znane, toteż problemów z dotarciem do niej nie było.
Zaraz po tym, jak zasiedliście do stołu podeszła do was jedna z dziewek usługujących nielicznym o tej porze gościom. Wysłuchała waszych zamówień, po czym szybko czmychnęła na zaplecze, miała na oko nie więcej niż 14 lat.
Po niedługim czasie na stole znalazło się jedzenie, najwyraźniej kucharz miał zły dzień. Kasza była przypalona, a gulasz smakował niczym pomyje. Najwyraźniej nie tylko wam nie przypadły one do gustu, bo inny z klientów właśnie wykłócał się o coś z karczmarzem, który na krzyki mężczyzny zareagował jedynie wzruszeniem ramion, po czym wrócił do przerwanych czynności. Wam samym niezbyt chciało się wykłócać o jakość usługi, nie raz i nie dwa zdarzało wam się jeść gorsze rzeczy, a czasami głodować. Nie mając tu więcej interesów do załatwienia, udaliście się w stronę domu medyka, prowadził Louis, który jako jedyny orientował się gdzie leży mieszkanie pracodawcy.
Droga przebiegła bez większych problemów, choć raz musieliście zapytać, o to w która stronę iść dalej. Ostatecznie dotarliście do drzwi domostwa. Balius zbierał się już właściwie do odejścia, kiedy powstrzymał do głos Revana:

- Jeśli mamy się rozdzielić, to chyba lepiej zrobić to dopiero po spotkaniu z kapitanem, żeby znowu nie trzeba było streszczać całej rozmowy. A co do cyrulika, to najlepiej, żeby poszły dwie osoby, nie ma sensu pchać się tam całą bandą.

Propozycja została łatwo zaakceptowana i po chwili, do drzwi medyka pukali już Louis wraz z Barrym. Po dłuższej chwili otworzył im chłopak, który rozpoznał Bretończyka. Zaprowadził on was do niewielkiego ascetycznie urządzonego pokoju. Solidne bukowe drzwi, od wewnątrz obite były grubo szarym materiałem, podobnie zresztą jak ściany. Nie było tam też niczego, żeby usiąść. Takie przyjęcie nie napawało was zbytnio optymizmem, ale mina starca, który za moment się zjawił rozwiała częściowo wasze obawy.

- Ach. Świetnie, świetnie, mam rozumieć, że przyjmujecie moja ofertę tak? Swoja drogą jak tam wasz towarzysz, lepiej z nim już?


Reszta, która pozostała na zewnątrz przysiadła w cieniu budynku, znudzona oczekiwaniem. Pogoda jak na razie była słoneczna, ale chmury na południu zbliżały się dość szybko, co wskazywałoby na wieczorny deszcz. Jednak taka możliwość nie kłopotała was zbytnio, deszcze o tej porze roku były przelotne i raczej ciepłe, zresztą po chwili coś, a raczej ktoś odwrócił waszą uwagę. Nieopodal was swój kramik rozłożył Niziołek, sprzedający wszelkiego rodzaju paszteciki oraz ciasta. Nie trzeba było tez długo czekać, aż jakiś tępo wyglądający osiłek starał się wymusić na sprzedawcy „korzystniejsza cenę”. Trzymając go mocno za poły koszuli najwyraźniej rozwścieczony odpowiedzią zamierzał nauczyć go odpowiedniego zachowania. Z zaciekawieniem przyglądaliście się tej chwilowej rozrywce.

Załatwienie sprawy z rusznikarzem okazało się prostsze, niż wydawało się z początku, więc Justicarowi nie pozostało nic innego, niż zjeść cos w karczmie i odnaleźć resztę. Z pierwszym uwinął się raz, dwa, nie będąc przesadnie głodnym. Pozostawało jednak pytanie, o to, gdzie szukać towarzyszy? Sensownym miejscem, aby na nich zaczekać, zdawała się być siedziba straży, gdzie mieli spotkać się z dowódcą tutejszych stróżów prawa. Stwierdziwszy, że nie pozostało mu już nic innego do roboty udał się w tamtym kierunku, a raczej udałby się gdyby wiedział gdzie to jest, o czym zdał sobie sprawę dopiero po przejściu dobrych kilkudziesięciu kroków. Lekko zdezorientowany spojrzał w lewo i prawo, zastanawiając się którędy pójść.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 21-06-2008, 13:11   #186
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
- Powiedzmy, że przyjmujemy... - odparł Louis. - Nasz towarzysz nie czuje się najlepiej i prawdopodobnie nie dojdzie do siebie w najbliższym czasie. Nie mamy czasu się nim zajmować, więc trzeba go szybko postawić na nogi. Ten twój specyfik podobno tego dokona. Powiedz nam co chciałby, żebyśmy tobie przynieśli z tego lasu i gdzie dokładnie mamy tego szukać.
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1
Kokesz jest offline  
Stary 23-06-2008, 23:58   #187
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Barry spokojnie wysłuchał przemówienia Cohena, który zdaje się głośno porządkował w głowie plany na dzisiejszy dzień. „I zresztą dobrze” – pomyślał najemnik, który zdążył się już przyzwyczaić do uporządkowanego żołnierskiego życia i je polubić. Wziął swoje rzeczy, sprawdzając jeszcze pobieżnie czy nic nie zostawił w głębi pomieszczenia, i ruszył do karczmy. W trakcie drogi pogwizdywał cicho jakąś góralską piosnkę, nie tracąc czasu na jałowe rozmowy. Gdy wchodząc do karczmy poczuł zapach jadła, nieco inny co prawda niż zwykle, w jego żołądku kiszki zagrały prawdziwą symfonię. Usiadł wraz z kompanami przy najbliższym stole z niecierpliwością czekając na posiłek. Podeszło do nich młode dziewczę, wyglądające na kilkanaście lat. Żołnierz profesjonalnie zlustrował dziewczynę wzrokiem i po złożeniu zamówienia lubieżnie błysnął do niej okiem. Być może dlatego właśnie, czmychnęła szybko, co zresztą odpowiadało Barryemu, bo oznaczało, że będzie miał szybciej swój posiłek.

Gdy jedzenie jednak dotarło, i włożył pierwszą łyżkę do ust, skrzywił się, ale przełknął. Lata życia w podłych warunkach nauczyły go szanować każde jedzenie, jakie by nie było. Mimo wszystko skomentował jakość jadła tak, by kompani go usłyszeli:

- Ale breja… I my za to musimy płacić!

Po czym dokończył spokojnie swój posiłek.

Jakiś czas później najemnik stał z ponurą miną i toporkiem w ręku pod domem cyrulika. Widząc młodzieniaszka Barry od razu pomyślał o skrzywieniach seksualnych cyrulika. Brak kobiet odcisnął na jego umyśle bardzo silne piętno. Nie wyglądając ani za grosz bardziej optymistycznie, poszedł w stronę komnaty, w której mieli oczekiwać cyrulika. Tu zerknął na towarzysza i powiedział mu cicho:

- Spróbuj wybadać, jakie informacje posiada cyrulik, nie wiadomo, czy warto w ogóle ruszać do tego lasu. – rzekł obojętnie.

Rozejrzał się dookoła i zobaczył Niziołka. Właśnie miał splunąć, ale zlitował się nad podłogą i rzucił jedynie siarczyste przekleństwo w stronę cwanych, pieprzonych karzełków.

Najemnik spojrzał na cyrulika. Nie podobało mu się to, że tak się cieszy z ich przybycia. Stanowczo musiał być w tym jakiś podstęp.

- I na co ewentualnie musimy być przygotowani? Gdyby nie było ryzyka, rozkazałbyś już dawno komuś innemu przynieść ten składnik, prawda? - powiedział głębokim głosem Barry.

„Tak na moje, tamten w magazynie i tak zdechnie. Narażę się tylko, jeśli cyrulik da nam jakieś cenne informacje.”
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"
Umbriel jest offline  
Stary 25-06-2008, 06:50   #188
 
lopata's Avatar
 
Reputacja: 1 lopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumny
Wyruszenie z nowo obraną z przymusowej, własnej woli drużyną, Balius nie mógł do niczego się przyczepić. Podróż była o tyle spokojna bo żaden nie próbował wszczynać zamieszek czy grozić przechodniom. Uspokojony w karczmie jedząc posiłek z obrzydzeniem patrzył jak jeden z nich ślini się na widok dziewczynki jako służki. Widząc pracującą młodzież nie przejmował się tym wcale, ale dobieranie się do nich jak do obiektów pożądania było dla niego zwierzęcym popędem. Żując jadło nie zamierzał się wykłucać o jakość. Wiedział, że to i tak może tylko przyspieszyć jego rychłą śmierć. A więc, po co umierać za szybko, skoro żyjąc nadal można znaleźć sposób na pozbycie się oprawców. Pod budynkiem cyrulika nadal nie zamierzał nic mówić.
"Jeśli nawet cała ta banda zamierza biegać po lesie to kij im na drogę, ja nie ruszam się z bezpieczniejszego od lasu miasta."
Kierując się po woli w nieokreślonym kierunku, aby tylko z dala od reszty żądnych własnej śmierci toważyszy, zatrzymał go głos Revana wspominający aby nie rozdzielać się do pewnego czasu. Blondyn wzruszył tylko ramionami i usiadł pod ścianą zakładu oglądając co się dzieje na ulicy. Zmagania handlarza z kupcem były równie obojętne dla blondyna co wiele rzeczy nie związanych z jego osobą. Na myśl o jedzeniu, o niebo lepszym niż te z karczmy, już zamierzał podnieść się i pomóc niziołkowi, ale kiedy ocenił swoje szanse z tym kolosem wiedział że może zginąć podczas tej pomocy.
"Aż tak głodny to ja nie jestem."
 
__________________
"...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..."
lopata jest offline  
Stary 26-06-2008, 02:01   #189
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Justicar przez moment stał w miejscu jakby nie mogąc się zdecydować co zrobić. Czasu co prawda miał jeszcze całkiem sporo, ale błądzenie po mieście nie było najlepszym z możliwych sposobów na jego spędzenie. Jedynym wyjściem zdawało się być zapytanie kogoś o drogę pomimo faktu, że niejako godziło to w dumę zwiadowcy. Ostatecznie udało mu się zatrzymać łysawego jegomościa w jesieni wieku, ubranego w szaty wskazujące na personę, której dobrze się wiedzie o tuszy bardziej niż zaokrąglonej. Byłemu żołnierzowi nie uśmiechało się słuchanie porad od jakiegoś mieszczucha, tak wiec postanowił sprawę załatwić szybko i rzeczowo.
- Mam pytanie. Jak dojść do straży? -
Najwyraźniej mężczyzna rzadko spotykał się z podobnym zachowaniem, bo początkowe zdziwienie szybko przemieniło się we wzburzenie.
- Co za tupet! Wypadałoby poprosić chociaż, gdy się o coś pyta, a ten tu bezczelny nie dość że zatrzymuje ludzi czas im zabierając to jeszcze chamstwem się popisuje! -
Taka odpowiedź oględnie rzecz biorąc zdenerwowała Justicara, który łapiąc mężczyznę za ubranie przyciągnął go do siebie i syknął mu na ucho:
- Kiedy ktoś pyta o drogę, należy odpowiadać, a nie lżyć go ty spasła świnio. Jeszcze jedna taka odzywka a swojego nosa szukać będziesz po rynsztoku a słyszałem, że koty tutaj strasznie wygłodniałe. Więc pytam raz jeszcze, jak dojdę do straży? I tym razem bez durnego unoszenia się honorem. -
Grubas odepchnięty zatoczył się lekko i spojrzał dookoła, nie dostrzegł jednak nikogo, kto stanął by po jego stronie. Ludzie najzwyczajniej w świecie przechodzili obok do swych własnych spraw, nie zwracając uwagi na sprzeczkę dwójki nieznanych im bliżej ludzi. Znikąd nie mógł oczekiwać pomocy, postanowił więc na pospieszną zmianę taktyki.
- Ach… no tak, skoro tak to inna sprawa. Hmm… do straży? Prosto tą uliczką a przy pierwszej okazji w lewo, tam będzie się ciągła taka wąska alejka która zakręca lekko w prawo. Trzeba nią iść, aż do przetnie ją szeroka droga prowadząca od bramy miejskiej i wtedy w prawo i po jakichś stu krokach powinno być widać budynek straży. A teraz muszę, iść w… niecierpiącej zwłoki sprawie. -
Gdy tylko skończył mówić, mężczyzna odszedł pospiesznie, co kilka kroków oglądając się za siebie. Justicara wzruszył jedynie ramionami i ruszył zgodnie ze wskazówkami grubasa, obiecując mu solidną nauczkę w razie kłamstwa.
Wędrówka mogła by być nawet dość przyjemna, gdyby nie dwie rzeczy. Pierwsza z nich był spory tłok, jaki panował tego dnia na ulicach, ale do tego można się było przyzwyczaić. Tym, co naprawdę do cna zniszczyło humor było wiadro pomyj i nieczystości. A konkretniej nieczystości, które jakaś leniwa gospodyni wylała wprost z okna. Traf chciał, że akurat przechodził tamtędy Justicar. Klnąc w żywe oczy i lżąc niewidoczną sprawczynie, mężczyzna ruszył dalej po niespełna godzinie docierając do celu i ku swej uldze znajdując tam działającą studnię. Doprowadzenie się do jako takiego stanu zabrało mu sporo czasu, a i tak nie do końca dał radę pozbyć się tego smrodu. Z niezadowoleniem zauważył jeszcze, że tego wieczoru będzie musiał spędzić trochę czasu na wyczyszczeniu i oliwieniu kolczugi, po czym z westchnieniem usiadł nieopodal na jakiejś skrzyni wyczekując towarzyszy.

Cyrulik uśmiechnął się lekko, po czym odwrócił się do was plecami i spojrzał poprzez niewielkie okienko, jedyne źródło światła, na ulicę gdzie miała miejsce jakaś awantura.

- Tak, jak mówiłem. Jeśli przyniesiecie mi to co chcę, otrzymacie ode mnie wystarczającą dawkę specyfiku, by postawić waszego kompana na nogi w jeden dzień. Jeśli jej nie potrzyma, tez co prawda przeżyje, ale będzie leżał do niczego nie zdatny przez jakiś tydzień. A wy sobie na tydzień pozwolić nie możecie prawda? Wy sobie nie możecie pozwolić nawet na dwa dni... – starzec obrócił się i spojrzał odrobinę wyzywającym wzrokiem – Ale przechodząc do rzeczy. Widzicie ów las, o którym mówiłem, jest dość niezwykły. Swego czasu rzeczywiście żył tam pewien mag; z kolegium bursztynu o ile udało mi się dowiedzieć. W tamtym okresie uznawany był za wybitnego alchemika, i dlatego wybrał tamto odludne miejsce. Zbudował tam swoje laboratorium, gdzie żył zresztą do kresu swych dni. Jednak do swych badan potrzebował kilku rzadkich okazów roślin, niespotykanych w naszym klimacie. Więc postanowił hodować je sztucznie właśnie w owym lesie. Korzystając z magii był do tego zdolny, zresztą spora rolę odegrały tu koneksje z kolegium jadeitu.
Ale mniejsza już o to, mag zszedł z tego świata dziwnie jak na magistra, bo ze starości. Kolegium w kilka dni później oczyściło budynek z wszelkich wartościowych lub groźnych przedmiotów, jednak pozostawiło nietknięty czar, jaki utrzymywał egzotyczne rośliny przy życiu. Rozumiecie? Ten las jest jak skarbiec dla tych, którzy znają się na roślinach. Oczywiście czar słabł z czasem i większości roślin już nie ma, ale ta na której mi zależy nadal tam występuje. Kilka miesięcy temu przynieśli mi odrobinę pewni dwaj podróżnicy, opisując przy tym, gdzie ją znaleźli. Myślę, że znalezienie jej nie nastręczy wam zbytniego kłopotu, jej wygląd jest hm… nietypowy. Ma tylko jeden ogromny liść, z zewnątrz zielony od wewnątrz purpurowy, który zawija się i osłania od jednej strony coś na kształt ogromnego czarnego kła, który w rzeczywistości jest też liściem. To czego potrzebuje to właśnie czubek tego czarnego liścia ucięty mniej więcej o pół łokcia od szczytu. Z relacji podróżników wynika, ze znaleźć możecie go nieopodal ruiny domu maga, a tam dotrzecie starą ścieżką. Może być odrobinę zarośnięta, ale to raczej mały problem. Czy macie jeszcze jakieś pytania? Jeśli nie, to wybaczcie, ale muszę wracać do pracy.


Starzec spojrzał na was pytająco. Wyglądał spokojnie, tak jakby cała sprawa była dla niego mało ważna, i błaha.


Mężczyzna szybko załatwił sprawę z Niziołkiem ścisnąwszy go w stragan, który załamał się pod nim z suchym trzaskiem. Zanim handlarz wygrzebał się z resztek swojego towaru agresor zdążył już odejść skręciwszy w boczną uliczkę. Nagle, poszkodowany odzyskał kuraż i wymachując pięścią wykrzyknął:

- A żebyś tak się udławił ty zapchlony ścierwojadzie! Patrzcie państwo co to bydlę narobiło! – najwyraźniej widok rozdeptanego paszteciku przypomniał mu o straganie – Toż prawie wszystko zniszczone! No i bądź tu uczciwy wobec ludzi, jak co tydzień spotyka cię taka przygoda. Ej ludzie, ludzie jak spotkałeś jednego, to tak jakbyś spotkał wszystkich. – Niziołek przez moment biadoląc na czym to świat stoi ostatecznie wziął się za naprawę szkód zaczynając od zebrania ocalałych pasztecików. Jeden z nich kopnięty nieopatrznie noga sprzedawcy poturlał się kawałek, po czym uderzył o nogę Baliusa. Niziołek zobaczywszy to odłożył zebrane już paszteciki i placki do cudem ocalałej skrzynki, a następnie powoli ruszył w stronę mężczyzny.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 28-06-2008, 14:36   #190
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
Louis uważnie słuchał cyrulika, choć nie podobał mu się wyraz twarzy starca. Wydawało mi się, że nie czuje on przed nimi respektu i myśli, że jest panem sytuacji. Banita nie chciał uzmysławiać mu jednak jak błędne jest to przekonanie. Przynajmniej nie teraz...

Każde słowo wypowiedziane przez medyka Bretończyk powtarzał w myślach by nie opuścić żadnego szczegółu. Wiadomość o jakichś podróżnikach, którzy przynieśli starcowi roślinę utwierdziła go w przekonaniu, że wyprawa powinna być w miarę bezpieczna.

- Czy macie jeszcze jakieś pytania? Jeśli nie, to wybaczcie, ale muszę wracać do pracy - zapytał cyrulik kończąc. Louis przez chwile patrzył się przed siebie trawiąc jeszcze to co usłyszał. Nagle w jego głowie pojawiła się myśl, a raczej teoria, która mogłaby pomóc im rozwiązać sprawę otrucia opata.

- Kim byli ci wędrowcy? - zapytał. - Wiesz czy jeszcze są w mieście albo gdzie podróżowali? Mówisz, że mag stworzył warunki w których mógł hodować egzotyczne rośliny, tak? - Zadawał kolejne pytania, by nie zatracić wątku. - Czy mógł mieć w swej zielonej kolekcji różę z Mousillon?
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1
Kokesz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172