Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-11-2010, 22:26   #131
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Magia...
Magia nigdy nie zawodzi...
Nie zawodzi?
To, co widział przed sobą świadczyło coraz dobitniej o tym, że w całą akcję wmieszał się ktoś, dla kogo 'zaklątka', jakimi dysponował Peter są niczym. Pyłem wprost.
Magiczne pociski mają to do siebie, że trafiają dokładnie tam, gdzie sobie tego życzy ich twórca - mag rzucający dany czar.

Peter czuł, jak jakaś siła zmaga się z jego wolą, usiłującą nakierować pocisk na cel.
Jakaś?
Czy to czasem nie ten 'głos', który namawiał go do współpracy?

Natychmiast przestań, albo nigdy sobie nie porozmawiamy, zagroził 'głosowi'. Natychmiast! - powtórzył. - Ten pocisk ma trafić tam, gdzie ja chcę! - dodał.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-11-2010, 23:44   #132
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandir
Ledwo wlazł na resztki łodzi i już musiał unikać zbyt nachalnego powitania. Myśliwski nóż sam wskoczył mu w dłoń. Uniknął szerokiego cięcia w głowę i chlasnął wroga w twarz. Niestety tamten zdarzył zasłonić się ramieniem. Znał się na robocie. Pchnął kordem w bok Yavandira, ostrze zazgrzytało na drugim nożu. Ześlizgnęło się i przejechało po żebrach. Łowczy nie zwracał jednak uwagi na ból. Coś za coś. Ciął prawym nożem w przedramię duPońskiego pachołka, a gdy ten cofnął się upuszczając kord postąpił za nim tnąc oboma nożami. Jeden uwiązł w rozprutym przedramieniu, drugi jednak rozpłatał gardło. W fontannie juchy przeciwnik znikł za burtą.
Yavandir gotów był do szybkich pertraktacji z ostatnim z nich, lecz ten zdecydował się to załatwić po męsko. Z okrzykiem skoczył na elfa, ten ledwie cztery kroki od niego cisnął nożem i dobywszy kolejnego z pochwy na przedramieniu ruszył dokończyć dzieła...
 
Mike jest offline  
Stary 22-11-2010, 19:43   #133
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Od wydarzeń w Rosenborgu minęło 9 miesięcy.... Był to czas dość długi i wiele się zmieniło. Profesor sięgał pamięcią wstecz.... Jak wiele rzeczy uległo zmianie? Cóż mimo zmiany priorytetów w swym życiu... Nadal pierwszą rzeczą jaka mu się nasuwała na myśl, był stan posiadania. Co prawda ta myśl nie miała znaczenia, była raczej przyzwyczajeniem. Ale mało kto przeszedłby nad stratą kilkunastu tysięcy sztuk złota obojętnie. Po za stratą fortuny stracił też jej źródło bowiem Rosenborg w starej formie już nie istniał. A wraz z nim przepadły kontakty i sieć zbytu.... Innymi słowy stracił kurę znoszącą złote jajka. Samą kurę zresztą w pewnym sensie też. Bowiem ciężko to będzie wszystko odtworzyć. I pytanie czy w ogóle będzie chciał to robić? Sam musi sobie odpowiedzieć na wiele pytań.... W te 9 miesięcy wydał niemal całą fortunę zostało marne 3000zk. Dla przeciętnego człowieka fortuna. On miał to raczej za drobne.... Wydatki, wydatki, wydatki.... Kto by pomyślał że to wszystko będzie tyle kosztować. Cóż z całą pewnością nie on aż do teraz....

Z drugiej strony pieniądze nie poszły na marne. Karawana jego ludzi dotarła do Bretonii. Byli świetnie wyekwipowani.... Mieli wszystko co niezbędne. Do tego wozy, konie narzędzia. Wszystko co było im potrzebne... Udało mu się wyprodukować trochę jego zabawek. Małe śmiercionośne laseczki których tak wiele zużył w Rosenborgu. Teraz miał ich pełną skrzynię. 10 kg proszku który zrobił raczej z przyzwyczajenia.... Ale może się przydać prawda? Nigdy nic nie wiadomo.... W zasadzie jego grupa nie uległa zmianie z 234 ludzi ostało się obecnie równo 200. 34 zabitych... Jak na taki szmat drogi to nie aż tak znowu wiele... Zwłaszcza w dzisiejszych czasach... Ale dla Profesora było to o 34 za dużo. No może o 32. Ci dwaj zabójcy którzy mieli go za zadanie zlikwidować w sumie nie ciążyli jego sumieniu. To nauczyło go ponownej ostrożności... Zginąłby pewnej nocy do jego namiotu weszło 4 ludzi. Mieli kusze przymierzyli w Profesora. Ostatnie słowa jakie miał usłyszeć to:
- Pozdrowienia od Krogulca panie..
Świsnęły wtedy bełty... Ale ku zdziwieniu Wolfborga na ziemię nie padło jego ciało lecz dwóch z pośród napastników.
- Nok i Nak panie do usług. Postanowiliśmy ulokować swoją lojalność trochę lepiej.
-Byliście od Krogulca?- zdziwienie go nie opuszczało w końcu od Rosenborga byli już bardzo daleko.
-Tak. Sprzątamy dla niego. Ale ze względu na rodziców którzy są w tej karawanie panie. I ich opinie na twój temat postanowiliśmy dokonać...- zaczął Nok
-pewnych zmian.- dokończył Nak

Tak ich poznał... Wcześniej skubańcy ogłuszyli straże. Które Heinrich sam osobiście ograniczył. Wbrew ostrzeżeniom kapitana Towera. Tower i jego sierżant byli weteranami przyjaciółmi Ingrid jednej z przybocznych profesora. Zaginęła ona w Rosenborgu podczas zamieszek.

Teraz zostawił ich wszystkich za sobą...

Należało porozmawiać z Lordem d'Avril dostać nadanie ziemskie. I oficjalne zaproszenie. Bowiem nie wiedzieć czemu księstwo tuż przed księstwem docelowym niecałe 100 mil za granicą. Zostali zatrzymani.... Możni Bretońscy co prawda ich jedynie wstrzymali... Prosząc o dowiezienie dokumentów.... Kapitan szanownego pana tych ziem mógł też może czekać na łapówkę... Ciężko powiedzieć. Tower był najbardziej karnym i zdyscyplinowanym oficerem jakiego znał Profesor. Poradzi sobie zostawił mu sporo złota więc przejazd i prowiant wykupi... Zresztą prowiant może podeśle sam Lord d'Avril jeśli uda się to odpowiednio rozegrać. Profesora zastanawiała myśl czy uratowało ich jego szlachectwo? Czy może fakt że "uchodźcy" bardziej przypominali karawanę zbrojnych niż wieśniaków. Każdy miał tu broń. I każdy nawet 14 letnie dziewczynki potrafiły jej używać.... W końcu byli z księstw granicznych przeżyli piekło walk w Rosenborgu z zielonymi... A potem ten długi marsz. To dużo nawet na takich jak oni..... Dla innych to niewyobrażalnie dużo.

Liczył się czas Profesor chciał to już mieć wszystko za sobą więc udał się z niewielką grupą przodem. Tower będzie czuwał nad resztą zostawił mu wszystkich żołnierzy i kilka swoich zabawek na wszelki wypadek.

Patrząc w ognisko zamyślił się nad tym wszystkim widział Waltera który przechadza się przy ognisku i klnie jak przystało na krasnoluda. Ale nie to był przecież Ryszard z Ostlandu... Kowal którego uratował kapłan Shayli swoją magią. Co prawda odesłano go do niego na polecenie Heinricha..... Ryszard jednak wiedział co to wdzięczność i stał się dobrym druhem profesora. Miał zastąpić Waltera któremu profesor nakazał wraz z jego zabójczym kolegą posiadającym pomarańczowego Irokeza zostać z karawaną. Sprowadzenia tego drugiego na dwór szlachetnego bretońskiego pana nie należało do wybitnie dobrych pomysłów. Natomiast jego obecność wśród zbrojnych z karawany nadawała tym drugim jeszcze groźniejszego oblicza. Zabójca gigantów tak o nim mówił Walter.... Co prawda przed bitwą w Rosenborgu profesor dałby głowę że tytułowano tamtego zabójcą troli... Ale ponoć coś w tej materii się zmieniło... Ów krasnolud był zresztą jedyną osobą które tamta bitwa zachwyciła...
-Tyle pojedynków, tyle możliwości honorowej śmierci... I to już w pierwszych tygodniach pracy...

Później jednak dziwnie smutniał. Jakby coś jednak było nie tak... Profesor słyszał że chodzi w tym wszystkim o "honorową" śmierć. Nie rozumiał tego dziwnego obyczaju tej starej rasy. Ale myśl że ta maszynka wciąż żyła i chroniła teraz jego ludzi trochę go pocieszała.... Formalnie wykręcił się od ich obecności tłumacząc się tym że będą podążać konno co akurat było prawdą. I że będzie się to działo szybko.... Na szczęście konie i krasnoludy to nie był zgrany duet.

On i tylko niewielki obstawa w tym specjalista od mokrej roboty Klaus. Zdaniem Borna doświadczonego trapera niedługo dogonią kolektora.... Cóż pora szykować się niebawem na spotkanie. Miejmy nadzieję że będzie miłe....

Tym razem pewnie się mylił....
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 22-11-2010 o 19:52.
Icarius jest offline  
Stary 23-11-2010, 00:32   #134
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Zygfryd był zmęczony, niewyspany i wkurwiony. Przełaził całą noc i gówno się stało. Nie był pewny czy niziołek popadł w paranoję, czy ktoś mu przekazał kiepskie informacje, tak czy siak napadu na zamek nie było i tylko straż na nich dziwnie patrzyła. Zygfryd nie dziwił się temu zresztą, tylko idiota stawia na nogi wszystkich zbrojnych bez wyraźnej przyczyny i to na całą noc. Rycerz kajał się w duchu za swą głupotę, ale co się stało to się nie odstanie. Teraz najważniejsze wydawało mu się by załatwić Richelieu, a musiał to rozegrać po mistrzowsku. Poprawił odzienie, wychylił na odwagę dwa naparstki krasnoludzkiej przepalanki i udał się na śniadanie. Gdy dotarł do sali biesiadnej, przewrotna para gości czekała już w najlepsze. Ukłonił im się jak obyczaj nakazywał i choć odkłonili się to w oczach ich wyczuł wzgardę. Panicz przyszedł spóźniony, a raczej przywlókł się podpierany przez sługę. Zygfryd z przywitał się z nim z trudem powstrzymując rozbawienie. Mimo tego rycerz szybko ruszył do boju, bojąc się by biegły w gadce bretończyk nie przejął inicjatywy.

-Powracając do naszej poprzedniej rozmowy panie Richelieu to rzeczywiście nam rycerzom imperium brakuje trochę dworskiego obycia, ale jest to wynik tego, że więcej czasu spędzamy na ściganiu bestii mrocznych sił niż na czczym gadaniu, jak niektórzy z bretończyków. Żeby nie było że są to czcze przechwałki, proponuję waści, oczywiście za pozwoleniem naszego szlachetnego gospodarza mały zakład. A mianowicie który z nas dłużej da radę przebywać nocą w miejscu zwanym Mogilnikiem.
 
Komtur jest offline  
Stary 23-11-2010, 20:08   #135
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Ryszard rozsiadł się wygodnie spoglądając gdzieś w dal. Czarny kapelusz, który tak lubił, wylądował na kolanie. Rosły mężczyzna nawet nie pomyślał, by włożyć go do swego plecaka, lub co gorsza położyć na ziemi. Była to jedyna rzecz, za którą tak przepadał. No może po za kowalskim młotkiem, którym potrafił stworzyć prawdziwe dzieło.
Wziął głęboki wdech. Od tak dawna nie trzymał płatnerskich cęgów, nie walił w kowadło i nie słyszał szumu wody, w której gasił rozgrzaną stal. Często przypominał sobie stare czasy, jak całymi dniami przesiadywał w kuźni by jak najszybciej skończyć zlecone mu zamówienie. Budował prestiż i zarabiał więcej złota. A teraz pozostało mu po tym wspomnienie i stary, zasłużony młotek.

Ponoć wyglądał jak grabarz w swoim kapeluszu, idąc wieczorem w płaszczu. Niektórzy uważali go za przekleństwo i szeptali między sobą, że Heinrich robi źle ciągnąc Ryszarda z sobą.
Kowal poprawił lekko kręcone włosy, sięgające ramion. Miał pociągłą i poważną twarz. Lekko wyłupiaste oczy nie bały się pojedynków na spojrzenia, które z zasady wygrywał. Nie było się temu co dziwić, wszak miał ponad dwieście centymetrów wzrostu i ważył ponad sto kilo. Rzadko sięgał po przemoc. Nie znosił jej. Swój młotek nosił schowany w plecaku, gdyż uważał go za narzędzie pracy a nie broń. To zawsze inni stali murem przed Heinrichem pracując mieczami czy inną bronią, on zaś głównie korzystał z siły ramion i twardych pięści.


-Jakie mamy plany?- spytał niskim, bucowatym głosem, spoglądając na Profesora. Jakakolwiek nie byłaby decyzja staruszka, to Ryszard i tak by się z nią zgodził. Taki już miał charakter. Stał u boku kamratów na dobre i złe, obojętnie czy szukali nowego domu, czy lgnęli w niebezpieczne tereny orków.
W duchu cieszył się również iż zidiociały krasnolud z czerwonym czubem na łbie, pozostał z karawaną. Pewnie narzekałby Profesorowi iż zarżnąłby kogoś, lub coś w ten deseń. Ryszard przepadał za Heinrichem i jego spokojem. Dobrze się rozumiał z staruszkiem.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 24-11-2010, 01:07   #136
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Grim od pewnego czasu robił to co potrafił robić najlepiej w swoim krasnoludzim życiu. Walił młotem w gorącą stal, a to wszystko dzięki uprzejmości Tupika który wyciągnął go z więzienia. Od niemal dwóch miesięcy Grim sypiał niewiele, ale cel dla którego walczył ze snem był szczytny, Grim próbował stworzyć powiem muszkiet którego nie będzie trzeba przeładowywać po każdym strzale, przy tym wszystkim muszkiet miał mieć nadal jedną lufę. Krasnolud był bliżej wynalezienia tegoż muszkietu niż kiedykolwiek wcześniej, wszystkie dotychczasowe próby kończyły się wybuchami i brakiem brwi u pewnego brodatego osobnika. Grimowi brakowało jednej rzeczy funduszy, nie był biedny, ale materiały darmowe nie są, a krasnolud nie pracował nad jednym tylko wynalazkiem, usiłował stworzyć też pistolet którego nie trzeba by przeładowywać tak często. To wszystko kosztuje. Grim był za to zachwycony jednym z materiałów jakie przewinęły mu się przez ręce w czasie jego służby na zamku, zbroja ze skóry skóry wyverny którą dostał do wzmocnienia. łuski wiele nie ważyły, a Grim który miał do tego oko uznał, że pewnie bez problemu wytrzymałyby uderzenie jego najlepszego topora, zbroję wzmocnił najlepiej jak jego krasnoludzkie ręce potrafiły.

Grim znowu siedział w kuźni, ten dzień był dla niego łatwy, tego dnia postanowił bowiem osadzać groty na włóczniach. W pewnym momencie jednak wpadł Tupik mówiący aby Grim wziął uzbrojenie i poszedł z nim. Tak więc Grim chwycił swój topór, bez którego już nie ruszał się za próg, od wydarzeń ze strażnikami. W czasie drogi którą pokonywali razem z majordomusem krasnolud postanowił poruszyć temat funduszy na swój wynalazek.

-Panie Tupiku. Oprócz tego, żem kowal niezgorszy to jeszcze wynalazca ze mnie nie lichy. Od kilku miesięcy pracuję nad muszkietem powtarzalnym, plany myśl, że już dopracowałem, potrzebuję tylko pieniędzy na materiały by ten muszkiet wykonać, sprawa rozchodzi się głównie o tłoki i koła zębate ze specjalnego stopu, zresztą zanudzał tym Pana nie będę. Rozchodzi mi się o to: Czy się dla mnie jakieś fundusze znajdą? Jak mi się uda to na pewno się Pan nie rozczaruje.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 24-11-2010, 19:34   #137
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Jeszcze wiele lat później sprzeczano się o rzeczywisty powód wybuchu zamieszek w miasteczku.
Najpopularniejsze wśród ludu teorie uznawały za winnych elfy, bądź nieludzi w ogóle, wozaków lub balwierzy. Przy czym prym wiodła zdecydowanie pierwsza opcja.
Ludzie lepiej poinformowani miast ferować ostateczne wyroki, wskazywali raczej na pewne fakty i związki między nimi, jak na przykład nagłe pojawienie się w miasteczku wielu najemników i innych osobników podejrzanego autoramentu, poruszenie miejscowego półświatka i jego szefów, dziwne ruchy na zamku, a także całkowita gotowość straży miejskiej, przy czym w to ostatnie nikt nie chciał wierzyć.
Związek zaś między nimi miał być taki, że wszystko to zdarzyło się w krótkich odstępach czasu, tuż przed rozruchami.
Natomiast osoby, które naprawdę wiedziały, co się wydarzyło tamtego dnia, a parę się ich ostało, słowa na ten temat nie uroniły.

Miasteczko, dom Mistrza Cecila

- Mistrzu Cecile, wynikły, jak mi się zdaje, pewne nieprzewidziane okoliczności. - Kress rozpoznał głos Vinszu, ale nie był w stanie unieść głowy, by na niego spojrzeć.
- Co ty mi tutaj… - zaczął Cecile, ale przerwał mu głuchy łomot rąbanego drewna. Dochodzący z bardzo bliska. A że tartaku żadnego w pobliżu nie ma…
- Co to ma znaczyć? – zapytał, ale nim ktokolwiek zdołał mu odpowiedzieć, rozległ się brzęk tłuczonego szkła, a do gabinetu wpadła butelka z płonącą szmatą, która rozbiwszy się, buchnęła płomieniem, podpalając dywan, na którym wylądowała.
- Sugeruję jak najszybsze opuszczenie lokalu, panie. Straż za chwilę przerąbie wrota i wedrze się do środka. – ponownie odezwał się Vinszu.
Cecile milczał chwilę, po czym skinął głową.
- Dorżnij go i udaj się za nami. – polecił nieco skołowanemu turowi, wskazując na Kressa, po czym ruszył za swym podwładnym.
Tur uniósł miecz, ale przeszkodziła mu druga płonąca butelka, która trafiła i podpaliła biurko Cecila, a podpalona ciecz prysnęła mu prosto w twarz. Tur zakwiczał śmiesznie, złapał się za poparzoną twarz i zaczął kręcić w koło. Kressa doszedł paskudny smród spalonej skóry.
Wtedy z framugi wyleciały drzwi, dziwnym trafem trafiając prosto w oprycha i ogłuszając go.
- Tu jest! – Kress usłyszał znajome głosy, ale cichnące i jakby z oddali. – Znaleźliśmy kapitana! Hej, żywo, kapitan jest ranny!

Wyprawa

Najwyraźniej na przyszłych konwersacjach głosowi nie zależało. Albo miał w zanadrzu coś więcej, gdyż Peter czuł, jak powoli, acz nieustępliwie, traci kontrolę nad torem lotu pocisku. Który już doleciał do wraku, już, ku jego zdumieniu, miał sięgnąć marynarza walczącego z Yavandirem, ale w ostatniej chwili skręcił gwałtownie i trafił elfa prosto w plecy. Trafiony padł i zniknął za połamaną burtą, ukazując zamarłego z ogłupiałą miną marynarza.
I to było najgorsze. Ale na tym się nie skończyło, gdyż lot pocisku obserwowali pozostali. W co trafił też widzieli.
- Ochujałeś, magiku zatracony!? – wrzasnął Kosma, przyskakując do Petera i szarpiąc go za ubranie. – Oczy ze łba ci wypierdoliło!? – najwyraźniej zdążył się już przywiązać do elfa. – Po czyjej żeś jest stronie, gnoju! Czemuś w elfa jebnął tą cholerną magią?
Za Kosmą Peter dojrzał resztę, wpatrującą się w niego ponuro i bez zrozumienia. Dojrzał ręce zaciskające się na rękojeściach kordów.
I co, nadal nie masz ochoty rozmawiać? zadrwił głos. To może przysmażymy jeszcze kogoś, co? Może jego? Albo tamtego dalszego? głos zmienił się, brzmiał paskudnie metalicznie, a Peter poczuł w głowie ból, jakby ktoś zdzielił go pałką.

Yavandir żył. Trupy nie czują bólu. A Yavandira plecy bolały jak cholera. Albo gorzej. Mógłby powiedzieć, że czuje się jakby go koń stratował, ale nie wiedział jak to jest, nie ryzykował więc zbyt słabego porównania.
Poruszył się z trudem. Wyglądało na to, że i nogi i ręce reagują. Przynajmniej na razie.
Ocenę własnego stanu przerwał mu marynarz, który dostrzegł, że elf się porusza i postanowił go dobić.
Yavandir kopnął przeciwnika pod kolano, dopadł do powalonego, obaj złączyli się w uścisku i zaczęli tarzać po pokładzie, okładając kułakami.
Wtem elf, będący akurat na górze, zobaczył przed sobą ścianę wody. Dosłownie. Wiatr, wzmagający się już od jakiegoś czasu, osiągnął siłę wystarczającą, by stworzyć fale wysokie na dwóch ludzi.
I taka właśnie fala miała za moment uderzyć we wrak.
Yavandir przypomniał sobie nagle o trzecim obecnym na pokładzie. Berenger leżał tam, gdzie go zostawiono, od czasu do czasu poruszając się niemrawo.
Elf otworzył usta do krzyku. Poczuł sól na języku i kropelki uderzające go w twarz.
Fala uderzyła we wrak.
Gdy opadła, pokład był pusty. Wymyty do czysta, można by rzec.

Zamek, biblioteka

- Dziwne rzeczy prawicie, majordomusie, zaiste dziwne. – twarz Richelieu była nieprzenikniona. – Zacznę może od zgody tego jakiegoś bractwa, którego członkiem się mianujecie. Cóż to za twór? Nigdym o nim nie słyszał, mój pan, jak mniemam, również, w innym wypadku poinformowałby mnie przed wyjazdem. Na ile jest legalny i czy ktokolwiek inny o nim wie? Wreszcie, macie w ogóle jakikolwiek dowód na jego istnienie? Tak myślałem. Nie, panie majordomusie, nie sądzę by to była przeszkoda. Tajne stowarzyszenia zakładane w mrokach lochów i pustych obórek nie mają raczej mocy, by podważyć legalnie zawarty, w świetle dnia i prawa, związek małżeński. A lord Malcolm za rok, góra dwa, osiągnie pełnoletniość. Odpuśćcie tedy, nim ta błazenada komuś zaszkodzi.
Co do innych rewelacji, zwłaszcza tych o Mistrzu Cecilu… Niepokojące, nawet bardzo. Jeśli to prawda. To prawda? Ha, widzę, że chyba tak. I biorąc pod uwagę zaistniałe fakty… Tak, sądzę, że w tym względzie macie rację. Cóż tedy robić? Mam ze sobą zaledwie garstkę żołdaków, którzy nie na wiele się przydadzą, jeśli zdrada jest tak głęboka i szeroka jak twierdzicie. W takim wypadku zmuszony będę opuścić D’Arvill, gdyż nie zdołam tu zapewnić bezpieczeństwa córce mego seniora. To z kolei daje pewną możliwość… A co, gdybyście wy, panie i lord Malcolm udali się z nami do Lecrou w… gościnę, póki sytuacja się nie uspokoi? Tam na spokojnie będzie można porozmawiać o interesach. A i będzie można zacząć przygotowania do ślubu. Co na to powiecie, panie majordomusie? Tak dbający o swego pana, jak i własny kałdun i kiesę?


Zamek, sala biesiadna

- Nie ustajecie w rozczarowywaniu mnie, panie de Leve. – skrzywił się pogardliwie Richelieu. – Chcecie wykręcić się od pojedynku jakimiś plebejskimi strachami? Jakimiś lichwiarskimi zakładami? W Bretonii, de Leve, sprawy między mężczyznami rozstrzyga się na miecze, a nie wycieczkami do lasu. Zważ na jeszcze jedną rzecz: mości majordomus dopiero co poinformował mnie o sytuacji, jaka panuje na zamku. Wobec tego moim nadrzędnym obowiązkiem jest ochrona córki mego pana. Ty masz chyba podobny wobec lorda Malcolma. Jeśli tego zażądasz, stanę do pojedynku. Ale pamiętaj o priorytetach.
Wtem do sali wpadł zdyszany sługa.
- Panie! – wysapał, zatrzymawszy się przy stole. – Miasto płonie! Pożar ogarnął już cały kwartał, biją się jacyś ze strażą na ulicach, krew płynie rynsztokami! Wszyscy biegają nie wiada skąd i dokąd, tłum plądruje sklepy i składy! Koniec świata!

Profesor et consortes

Wyruszyli o świtaniu, by jeszcze tego dnia dogonić karawanę kolektora. Traper zapewniał, że mimo sporej odległości, ich tempo jest znacznie większe i mogą ją dognać pod wieczór.
Jednak tuż po tym, jak Słońce sięgnęło zenitu, ich podróż została przerwana.
- Stać! Kto idzie? – piątka konnych zastąpiła im dorgę, okrążając ich. Za nimi pojawili się czterej piesi, uzbrojeni w kusze. Wszyscy nosili na pancerzach tuniki w barwach księcia Akwitanii.
Za nimi, w odległości parunastu metrów, Profesor i jego ludzie dostrzegli spore obozowisko, konie, kilka wozów i gromadę krzątających się ludzi. W tym i więcej żołnierzy.

Młokos

W zajeździe pojawili się przedstawiciele wszystkich szefów półświatka i zaufany szefa szefów, Kulawca. Do kupy było ich pięciu. Cóż, jakie miasto, taki półświatek.
- Kulawiec radzi – zaczął Blady Eugene, jego przyboczny. Fraza ‘Kulawiec radzi’ znaczyła tyle, co ‘Kulawiec rozkazuje’, a kto się nie podporządkowywał, znajdował zwykle własne flaki wszędzie, tylko nie wewnątrz swego ciała. – by na razie wstrzymać się z jakimikolwiek działaniami. Poczekać, aż ktoś się do nas zgłosi z odpowiednią ofertą. Albo zdobędzie znaczną przewagę. I wtedy zdecydujemy, po czyjej stronie się opowiedzieć. Ktoś ma jakieś uwagi? – zapytał dla formalności Eugene.
 
Cohen jest offline  
Stary 24-11-2010, 21:20   #138
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
- Wybaczcie mi mości Richelieu żem taki mały test odwagi zaproponował, ale właśnie przez obowiązki wobec lorda Malcolma, niejako bezkrwawą formę pojedynku żem ci tu przedstawił. Bo znieważyłeś mnie panie przed damą i mym dobroczyńcą - tu ukłonił się lady i paniczowi - Oczywiście jako skromny sługa zakonu gotów byłbym ci wybaczyć, by w zamku fermentu nie czynić, ale ty znieważyłeś także całe rycerstwo Imperium i ukochanego Cesarza, a tego puścić płazem nie mogę. Wyzywam cię więc na ubitą ziemię!
Podczas wypowiadania ostatniego zdania, Zygfryd zdjął rękawicę i cisnął z niejaką satysfakcją w bretończyka.

*
Wieści jakie przyniósł sługa były bardzo niepokojące, jednak Zygfryd wolał zaczekać na decyzje Malcolma, w końcu on był tu teraz szefem. Rycerz nie chciał uchodzić za samozwańca, ale bardziej za przyjaciela rodziny i doradcę, czekał więc by w razie czego wytknąć błędy w rozumowaniu młodego arystokraty.
 
Komtur jest offline  
Stary 24-11-2010, 22:35   #139
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pocisk chybił.
Magia bywa zawodna, wiedział o tym każdy, nawet najbardziej niedouczony uczeń, stawiający dopiero pierwsze kroki na wąskiej ścieżce swej kariery.
Magia zawodzi niekiedy. Ale nie w taki sposób.
Najwyraźniej cholerny Głos miał swoje zdanie na każdy temat i zdecydowanie nie zamierzał prowadzić z Peterem ani dyskusji, ani negocjacji.
Znieruchomiały Peter mógł tylko patrzeć, jak trafiony Yavandir wali się na pokład. Czy żywy?
Sądząc po efektach poprzedniego pocisku trudno było mieć na to nadzieję. Pewnie leżał na pokładzie z dziurą w plecach. A przy odrobinie 'szczęścia' dziura była na wylot.

Zajmowanie się w tym momencie sprawą pecha, złośliwości Głosu czy kłopotami elfa (ewentualnymi, bo nie było wiadomo, czy biedak przeżył, a jeśli nie, to jak wygląda elfie życie po życiu) było dość utrudnione, bowiem Peter miał teraz na głowie własne kłopoty. Kłopoty w liczbie sztuk równej pięć, w dodatku uzbrojone po zęby. Kłopoty przepełnione pretensjami z powodu zdarzenia, na które wpływ Petera był wielki, ale nie w taki sposób, jak to niektórzy sądzili.

Kłopoty się nasilały, a dowcipny głosik w głowie Petera podsuwał coraz to nowe, coraz bardziej dowcipne sposoby poradzenia sobie z kłopotami, z których jeden niemal trzymał go za gardło.
Wyglądało na to, że posłuchanie Głosu jest jedynym sposobem na ocalenie sobie życia. I równocześnie, sądząc z nastawienia Głosu, prostym sposobem na zrobienie z siebie niewolnika.

Fala, która nagle uderzyła w barkę, wyrwała Petera z odrętwienia.
Z przymrużonymi z bólu oczami odepchnął od siebie Kosmę, który zatoczył się w tył, na swych popleczników.
Chędoż się, syknął Peter.
- Elfa wyciągać, i to już! - Warknął wściekły. Nie dość, że jakiś głos, to jeszcze kmioty podnoszą na niego rękę... - Ślepi jesteście? - Wskazał dłonią na barkę. - Biegiem! Za pół godziny będzie tu pół setki dupontów!
Czy zrobili to, co im kazał, tego już nie wiedział. Ból głowy się zwielokrotnił, a wzrok przesłoniła ciemność.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-11-2010, 02:43   #140
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
-Hmmm może i słowo szlachcica się nie liczy - odburknął w odpowiedzi na zarzut braku dowodów a mając na myśli Zygfryda jako świadka - ale jak sam prawisz mój panie do zaślubin jeszcze dwa lata, a to czas wszech długi, szczególnie w obecnych okolicznościach.
W moich stronach powiadają, że jeno krowa nie zmienia poglądów... a co dopiero młodzieniec, dopiero wchodzący w dojrzałość i któremu nie jednak białogłowa jeszcze zaszumieć w głowie może
- halfling wyszczerzył kły szelmowskim uśmieszku " Rok to aż nadto by mu młódkę przygotować..." - pomyślał po czym dodał. - O rozwód dość ciężko się starać, ale o rozwiązanie zaślubin, nic w tym trudnego, jedno niepotrzebnie rody się skłócą... no ale to już zupełnie inna bajka. A jak się potoczy w dużej mierze zależeć ode mnie będzie , ty panie wyjeżdżasz a ja i panicz Malcolm pozostaniemy, zgadnij kto większy wpływ mieć będzie na niego przez najbliższy rok czy dwa... i jak postąpi jeśli znajdzie me truchło a jeden ze służących wskaże testament w którym całą winą wasz ród i knucia małżeńskie obarczy?... - mówię to na wypadek... wypadku, ale chyba się rozumiemy.
Z gościny póki co nie skorzystamy, choć dobrze będzie wiedzieć, że w razie co jest gdzie się udać, trzymać cię będę więc panie za twe szlacheckie słowo... nic więcej zresztą nie mam. A ze zdradą... poradzimy sobie, jak zawsze. A jeśli chodzi o interesa to te przy moim paniczu się ostaną, chyba że ...
- halfling przypomniał sobie raz jeszcze scenę zastaną u Malcolma, palone żołnierzyki i ten straszny ton w jakim zrugał Tupika... - ech nieważne, odrzekł po chwili, wiedząc, że bezpieczeństwa u Richelieu na próżno mu szukać.
- Jeśli chcesz panie mieć kogoś swojskiego, na zamku, kto by choć zadbał o panicza do czasu ślubu, inszych kandydatek na żonę mu nie szukał i przesłał gołębiem słówko lub dwa do waszmością ufam iż jakąś zaliczkę od ręki dostanę. Im szybciej mnie Waść wynajmiejsz tym szybciej profitów możesz się spodziewać... a pewne profity mogłyby zdać Ci się od zaraz. - odrzekł pewnie dając wyraźnie do zrozumienia, że Richelieu go nie zbędzie obietnica przyszłej zapłaty na zamku, tam gdzie będzie można wykończyć Tupika bez podnoszenia żadnego alarmu czy niepokoju. Wyjazd z Malcolmem nie wchodził w rachubę, no chyba że zamek waliłby się i palił i nie byłoby mu gdzie zamieszkać...
Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem choć halfling ostro zadzierał głowę do góry, Richelieu w końcu ustąpił oddając mu sakiewkę o skromnej zawartości, lecz wprawne palce "byłego" złodzieja wnet wyczuły nie monety lecz wypukłości kamieni szlachetnych.

- Tak tym sposobem panie od razu zmieniasz postać rzeczy, uważaj bo i sam jesteś tu bardziej zagrożony niż przypuszczasz. Wzgardzona kobieta bywa największym zagrożeniem dla mężczyzny gorszym niźli stado żołdaków, jednak wzgardzony kapłan rycerz... dość będzie jak powiem, że nawet nie wiesz jakie po głowie mu myśli się kłębią i gdybym nie był powściągliwy i rozważny mógłbyś tej nocy nie obudzić się panie.
Tupik nie kłamał biorąc pod uwagę jego słabą znajomość trucizn, prędzej otrułby na śmierć szlachcica niż przyprawił go o mdłości o które prosił Zygfryd. To że nie kłamał, nie oznaczało przecież , że musiał mówić pełną prawdę...
- Na tym jednak nie koniec, rycerz nie znajdujący ujścia swej satysfakcji z pewnością będzie do niej dążył, tymi lub innymi sposobami. No ale jaki byłby ze mnie kucharz gdybym ubijał kurę znoszącą złote jaja...
- halfling uśmiechnął się tajemniczo - postaram się w miarę swych skromnych możliwości dopomóc Ci panie. W końcu zapłata zobowiązuje...
A w przyszłości rad byłbym gdyby raz w miesiącu lub na dwa miesiące jakiś posłaniec z zamku przybył z prezentem czy liścikiem od laydy dla panicza, byłby to dobry pretekst do dalszych opłat i wymiany informacji. brak opłat uznam za rozwiązanie umowy...


Rozmówcy rozstali się w porozumieniu, jak długim i jak trwałym - miało się dopiero okazać.

Okazało się dość szybko, halfling ledwo zdążył w skrytce schować rubiny, topazy i kilka pomniejszych diamentów gdy pędem musiał ruszyć na szykowanie śniadania. Po drodze też porozmawiał chwilę z Grimem

- Ależ oczywiście Panie Grimie, będzie to dla mnie zaszczyt zorganizować panu odpowiednie sumy pieniężne. Taki wynalazek będzie z pewnością także dobrze służył zamkowi, postaram się więc, aby panicz Malcolm hojnie sypnął kiesą na owe zbrojenia. Zresztą, jeśli panicz nie będzie zainteresowany, to odpowiednie sumy i tak się znajdą... a tu proszę w podzięce za solidne wzmocnienia mego pancerzyka.
- Tupik wręczył Grimowi jeden z otrzymanych rubinów, pokaźnej wielkości - godziwa zapłata za godziwą robotę. - Osobiście bestyję ubijałem, choć nie sam oczywiście, dwoje krasnoludów także w tej walce brało udział, a co to była za walka! Opowiem przy najbliższej okazji - stwierdził pędząc do kuchni i niemal załamując się na stan pracy niewyspanych kuchcików.

Popędził ich do roboty sam poprawiając ostatnie dania i dając tez się najeść w międzyczasie swojej ochronie - Grimowi i Waldemarowi

W wariackim tępię zdążył też zajść na śniadanie aby przypilnować poczęstunku i odpowiedniej oprawy. Delikatne sałatki z truflami, pieczony ziarnisty chlebek, pokrojone w plasterki szyneczki ułożone na kształt statku , owoce morza i ogrodu oraz aromatyczne ciasto biszkoptowe - przepis babuni, nie jednego przyprawiały o ślinotok, najbardziej żal mu było strażników, którzy mogli tylko patrzeć...

W końcu jednak musiało dojść do nieuniknionego Zygfryd wyzwał na pojedynek Richelieu, a że nowy pracodawca a i być może jedyny prawdziwy sojusznik panicza - przynajmniej na dwa lata - był chwilowo pod opieką Tupika, ten nie mógł nie zareagować... szczególnie , że sama wola Berengera zrównywała ich w stanach, o czym Richelieu mógł nie wiedzieć, ale miał okazję się przekonać.

- Mości Panie Zygfrydzie! Nie godzi się to tak, gościa i jednocześnie ochronę przyszłej żony naszego Pana na pojedynki wyzywać! Rozumiem, że poczułeś zniewagę ale znajdźcie proszę inszy sposób satysfakcji lub przynajmniej wstrzymajcie się z owymi pojedynkami aż szlachetny pan Richelieu, opiekun jakże drogiej nam laydy, przyszłej Pani lordowej na zamku, dowiezie ją bezpiecznie do posesji jej ojca. TAM - halfling zrobił wyraźny nacisk na owe słowo - pojedynek można będzie toczyć, nie narażając szlachetnej panny na niebezpieczeństwa podróży czy wręcz na smutek jaki NIE POWINIEN jej towarzyszyć podczas powrotu, szczególnie gdy będzie opowiadać swemu szlachetnemu ojcu o przyjętych zaręczynach... Źle by się stało gdyby tragedia , niezależnie po czyjej stronie zawiniona i dokonana, śmiercią i smutkiem obłożyć miała tak dostojne i wiekopomne zaślubiny.

Halfling skrzywił się nieco , nie mogąc powstrzymać owego grymasu na przypomnienie sobie widoku schlanego Malcolma, nie o takie jednak drobiazgi chodziło, więc odzyskując rezon dodał.

- Nie tak wypada kończyć gościnę naszych szlachetnych gości i SĄSIADÓW - dodał nieco wyraźniej, choć wątpił aby dla Zygfryda miało to mieć jeszcze jakieś znaczenie. Dla Tupika miało i to nie tylko z racji kiesy jaka mu się poszerzyła i miała się jeszcze poszerzyć, ale ze zwyczajnego dbania o interesy panicza, któremu dość już było wrogów by przyłączać doń kolejnych. Dwuletnie zabezpieczenie jednej z granic było wystarczającym powodem aby rozwiązanie sporów wstrzymać do tego czasu, szczególnie osobistych i wynikłych z obrazy majestatu...

Nikt niemal nie zwracał uwagi na sługę który krzyczał o pożarze - a już na pewno nie rycerze wlepiający w siebie swój wzrok. Halfling jednak pamiętał dobrze, tym bardziej że jego obecność wciąż była na miejscu szybko tez wykorzystał nadarzająca się okazję, tym razem to on rzucił rękawicę, choć nie tak fizyczną jak to uczynił Zygfryd
- Panie - zwrócił się raz jeszcze do Zygfryda, - wypadało by raczej zająć się płonącym miastem, ruszyć na odsiecz częścią armii skoro sam jeden masz i doświadczenie bojowe i powierzono ci dowództwo. Kiedy miasto płonie nie czas na męskie porachunki, bo i niezależnie który z was nie zginie i tak będzie źle i tak nie dobrze. Pan Richelieu musi odwieźć bezpiecznie nasza przyszłą panią na zamku, a ty mości rycerzu masz pożar w mieście do ugaszenia. Ja będę pilnował obrony zamku dopóki nie wrócisz, lub nie przyślesz straży gdy już sytuacja w mieście się uspokoi.

Tupik wiedział, że mówi rozsądnie... roztropnie... wszystko zależało jednak po części od Zygfryda a i po części od Malcolma - ten mógł zatrzymać przepychanki kogutów w każdej chwili, Tupik nie wiedział jednak czy panicz tego by chciał... Żądza krwi była w nim solidnie zakorzeniona, no ale halfling zrobił co mógł i w tym odnajdywał spokój swego ducha.
Mógł co prawda zrobić ciut więcej... ale miał nadzieje, że nie będzie musiał sięgać po argument siły , mając do dyspozycji siłę swych argumentów.
 
Eliasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172