Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-11-2010, 09:34   #141
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandir
Elf wrzasnął z wściekłości i ugryzł duponta w nos. Zachrzęściły miażdżone tkanki, wrzasnął przeciwnik. Yavandir poprawił mu z bańki, a gdy osłabł uścisk na nadgarstku wyrwał się i zatopił parokrotnie nóż w szyi wroga. Zerwał się cały we krwi schował nóż i chwyciwszy line, by nie zawadził się o nic skoczył za burtę, w miejscu gdzie zmyło Berengara.
Wbił się w skotłowaną wodę. Sól szczypała rany, ale nie tym przejmował się teraz. Fala, tym razem mniejsza wepchnęła go w głąb, przejechał brzuchem po piasku. Wszędzie wokoło widział kupę wznieconego piasku i skołtunioną wodę. Cień! Chyba ludzka sylwetka, zaczął tam płynąć jak szalony, lina trochę przeszkadzała, ale na razie się jej nie pozbył, choć był gotów gdyby to mogło pomóc uratować Berengara.
 
Mike jest offline  
Stary 25-11-2010, 10:49   #142
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
- Zamilcz niecnoto! - krzyknął na niziołka - Nie ja zwady szukałem i bogowie mi świadkiem, a także wszyscy tu obecni, że bezkrwawe wyjście z tej sytuacji zaproponowałem. Jeżeli mości Richelieu przeprosi mnie i przyzna że rycerze Imperium to odważni szlachcice, to jestem tedy gotów te przeprosiny przyjąć i pojedynek odwołać.

Zygfryd był wzburzony zwłaszcza stanowiskiem Tupika co do Richelieu. Wkurzył się jeszcze bardziej gdy niziołek sugestie dotyczące wojskowości snuć zaczął. Wkurzył się, ale odpowiedział spokojnie.
- Lord Malcolm powinien zadecydować o sposobie działania. Ja tylko radą mogę posłużyć, a ona jest taka. W zamku ludzi jest tylko tyle by z trudem atak nieprzyjaciela odeprzeć. Myślę że zamieszanie w mieście specjalnie zostało wywołane by resztę sił za murów wywabić. Zostańmy więc na miejscu, czujność zachowując. Kapitan Kress, który przebywa teraz w mieście ze swym oddziałem z pewnością opanuje sytuację. To rezolutny człowiek i nie bez przyczyny Lord Berengar uczynił go dowódcą zbrojnych.
 
Komtur jest offline  
Stary 25-11-2010, 12:19   #143
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Halfling z uśmiechem przyjął zarzut niecnoty. Porównał go szybko w drodze analogii do tego jakby portowa dziwka zarzuciła mu puszczanie się. Świeżo miał jeszcze w pamięci wieczór w którym rycerz proponował mu podtrucie szlachetnego gościa co by sobie pojedynek ułatwić...

- Zamilknę gdy mój Pan lord Malcolm tego sobie zażyczy, póki co wiąże mnie ostatnia wola lorda Berengera i obowiązek dbałości o sprawy szlachetnego lorda Malcolma, a ty panie każesz mu podejmować decyzję zanim jeszcze usłyszał raport na temat śmierci lady Lucienne.
Raport który wiele wnosi do całej sprawy a i pewnie powiązany jest z sytuacją w mieście, biorąc pod uwagę zleceniodawcę mordu.

Co zaś się tyczy Kresa, to do tej pory nie odpowiedział na wezwanie w związku z mordem na zamku - którego to wysłania strażników sam byłeś świadkiem, skąd więc to zaufanie, że sobie tam w mieście poradzi, skoro nawet nie wiemy czy żyje... a i nieobecność jego dziwnym trafem wiąże się z zamieszkami w mieście. Skoro ma ludzi i straż miejską do dyspozycji, czemu rozruchów w zarodku nie stłumił?

Halfling powstrzymał to co mu się cisnęło na usta, podejrzenie o zdradę i wywołanie zamieszek. Brak odpowiedzi straży i Kresa jawiła się w tym momencie jako oczywista oczywistość - oddali się pod władztwo Cecilowi, zarazie która należało natychmiast ubić aby owe zamieszki zatrzymać...

- Raport jednak jak mniemam szlachetny lord Malcolm będzie chciał i raczył wysłuchać na osobności, zbyt wiele spraw zamkowych on obejmuje, aby uszy postronne miały go wysłuchiwać.

Milczeniem pominął też liczebność straży zamkowej, skoro każdy zdawał mu się zdrajca przekupnym - a w myśl tej zasady im ich mniej tym lepiej. Zamku dało rade obronić i w niewielkiej liczbie żołnierzy, mury były wysokie a i brama solidna.

Tupik gotów był dokładnie zdać relacje paniczowi - o zdradzie Otta i Cecila - posiłkując się listem na wpół stworzonym a nie wysłanym, o propozycji wysłanej gołębiem do mistrza, mającym im czas do ranka wykupić w oczekiwaniu na powrót Kressa lub przybyciu części straży miejskiej, o podejrzeniach wobec zamkowych strażników - spowodowane choćby pewnością jaka biła z listu do Cecila o łatwości zamku przejęcia, miał zamiar pominąć jedynie nocną propozycję Zygfryda, aż tak daleko rycerz go nie uraził by miałby się na nim mścić.
Plan ataku na Cecila uważał za najlepsze co można zrobić dla powstrzymania planów zamachowców, a Kresowi odkąd nie wrócił ani nie dał też znaku życia zwyczajnie przestał ufać podejrzewając go o współudział w dokonaniu zamieszek. takie oskarżenia musiały jeszcze ostygnąć, bo zbyt gorące w tej chwili mu się zdawały.
 
Eliasz jest offline  
Stary 25-11-2010, 23:10   #144
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Niewielu ludzi było tak wiernymi D`Arvillą jak Kapitan Kress i nic w tym dziwnego, że idąc do Cecile był gotów zaryzykować swoje życie, jeśli miałoby to przysłużyć się zapewnieniu rodowi bezpieczeństwa.
- Dorżnij go i udaj się za nami.
Być jednak gotowym, a usłyszeć wyrok śmierci, to dwie różne kwestie. Frank wolałby chyba, by Cecile tylko skinął swojemu człowiekowi a nie silił się na wygłaszanie tego polecenia. W jednej chwili świat najpierw się zatrzymał żeby po jednym mrugnięciu powieki ruszyć do przodu bez żadnych dźwięków, lecz ze zwielokrotnioną prędkością. Frank odruchowo odepchnął się aby przewrócić się na plecy i osłonić dłońmi przed niechybnym ciosem, w tym samym momencie twarz oprycha zapłonęła a drzwi, które jeszcze przed sekundą broniły dostępu do pomieszczenia zmiotły go z nóg. Kress słyszał jeszcze jakieś głosy, lecz odpływał już do innej krainy...

Tawerna "Pod dorodną Flądrą
Hektor dłubał sobie właśnie nożem pod paznokciami, gdy do tawerny wpadło dwóch oprychów, już na pierwszy rzut oka nie wyglądających na miejscowych. Przybyli szybko rozejrzeli się po całej karczmie, po czym bez namysłu ruszyli w stronę Hektora - żołdak uśmiechnął się, bo znaczyło to, że nie siedział tu tylu godzin na daremno.
- Tyś od Drake?
Hektor przez chwilę zrobił durną minę, lecz prędko przypomniał sobie, że kapitan tak się przedstawił w oberży Rene - Owszem, od Darke jestem.
- Toś mało bystry raczej, skoroś tyle nad tym myślał -
zarechotali obaj dosiadając się i od razu machając na kelnerkę.
- Sprawa jest - od razu zaczął drugi - rozkazów jeszcze co prawda nie ma, ale jest okazja.
Spojrzeli po sobie porozumiewawczo.
- Skoro teraz nas w mieście siła - zaczął znów pierwszy gdy tylko kelnerka przyniosła dzbaniec piwa.
- A straż pochowała się pod siano ze strachu - kontynuował drugi widząc jak jego kompan siłuje się przez chwilę z kelnerką, która zostawiwszy dzban nie miała najmniejszej ochoty usiąść na kolana oprycha - to można by wykorzystać wolny czas i trochę dorobić.
- Co konkretnie macie na myśli
- Hektor cedził słowa marszcząc się na widok bezskutecznie próbującej się wyrwać dziewczyny.
- Błahostka -odparł znów zbir uśmiechając się stale do tego co jego towarzysz wprawiał na krześle obok - niedaleko stąd jest taki składzik...
Dalszej wypowiedzi Hektor nie dosłyszał, bo dziewczyna poleciała właśnie z hukiem na podłogę odtrącona przez oprycha.
- Ja ci suko pokażę!

Frank Kress
Odzyskał przytomność w miejscu które w pierwszej chwili wydało mu się piekłem. Szalejąc dookoła ogień nie mógł wszak pochodzić z innych miejsc.
- Ocknął się! szybciej z tym medykusem, muszę wiedzieć, czy można go ruszać bezpiecznie!
- A inaczej niby co go kurwa zostawisz?
- Zamknijcie się obaj -
rozkazał Kress łamiącym się głosem - dycham jeszcze, a potrzeba czegoś dużo mocniejszego, żeby uniemożliwić mi dalsza grę.
Obaj, strażnik i podkomendny Franka spojrzeli po sobie a potem dopadli jednocześnie do kapitana.
- Pomóżcie wstać - wycedził.
Nie protestowali, bo też Kress wyglądał tak makabrycznie, że trzeba by być niezwykle nieczułym, by odważyć się na protest w obliczu prośby od żywego trupa. Gdy tylko stanął na własnych nogach i powstrzymał pierwszy odruch gdy próbowały się same ugiąć nakazał im cofnąć się zostawiając go samego. Gdyby nie ciężki stół zajmujący centralną część pokoju nie ustałby zapewne samodzielnie, wspierając się jednak na rancie zaczął powoli przesuwać się w stronę północnej ściany.
- Kapitanie, budynek za chwilę całkowicie obejmą płomienie.
- Pojmaliście go?

- Kogo - zapytał strażnik
- Nie - odparł po chwili drugi z mężczyzn - nie wiemy jak uszedł.
- Czemu mnie to nie dziwi -
odparł pod nosem Frank cały czas przesuwając się w stronę ściany - też bym uciekł gdyby mi wyrąbali w drzwiach wyjście do ucieczki.
- Kapitanie, musimy iść.
- Sranie, nie musimy -
mruczał nadal do siebie konsekwentnie zmierzając w stronę dopalającego się właśnie gobelinu.
Gdy ze ściany odpadł potężny kawałek tkaniny odsłaniając to czego wcześniej fragment ujrzał leżąc Kress obaj mężczyźni otworzyli szeroko oczy.
Cecile opuszczał pomieszczenie w wielkim pośpiechu, tak wielkim, że nie zamknął sejfu...

Tawerna "Pod dorodną Flądrą
- Dziwka - rzucił raz jeszcze oprych gdy kobieta z porwaną suknią zasłaniała poranioną twarz uchodząc na zaplecze.
Jego kompan z obnażonym mieczem powstrzymywał kilku krewkich marynarzy, którzy wstali jej na pomoc - Po sprawie panowie, po sprawie - rzucił zbir ciskając w ich stronę kilka monet - po sprawie dobrze się napić.
Atmosfera w tawernie pozostawała napięta, lecz chwilowo wszyscy wrócili do swoich obowiązków.
- To jak - zapytał znów łotr - wchodzicie w to? Nawet jeśli was dowódca nie da przyzwolenia, to wiesz, nie musicie od razu wszyscy i tak oficjalnie. My jesteśmy swoje chłopaki, Vinszu bez na ani rusz, więc przymknie oko na tą samowolkę.
Hektor kipiał w środku ze złości, lecz wyznaczone przez kapitana rozkazy zabraniały mu zdradzić się z czymkolwiek, a grając okrutnego banitę, którego miał udawać nie mógł na całe zajście zareagować inaczej niż dołączeniem się lub w skrajnym przypadku obojętnością, którą zewnętrznie reprezentował.
- Pochopnie działacie chłopcy, miasto nie jest nasze.
- Nie jest, ale będzie, więc nikt nie będzie nas ścigał nawet jeśli sprawa się wyda.

Wciąż mówił jeden z oprychów, podczas gdy drugi stale spoglądał w stronę kontuaru za którym właściciel tawerny rozmawiał z jedną z kelnerek starając się ja uspokoić.
- No jak szybka decyzja?
- Jeszcze na mnie gadają!
- Uspokój się chłopie -
Hektor zupełnie zignorował zapytanie o udział w rabunku i skupił się na tym, który nieświadomie zbliżał się do granic wytrzymałości potężnego wojownika.
- Nie będzie mnie dziwka obrażała takim afrontem, a potem jeszcze psioczyła nam mnie temu fagasowi.
- Uspokój się proszę.
- Nie twój interes.
- Hej, panowie! Bez sporów mi tu, o interesach przyszliśmy rozmawiać, a nie o dupach.

Hektor i drugi z oprychów mierzyli się już jednak wzrokiem sprawdzając się wzajemnie, tej nocy krew musiała się polać i wiedzieli o tym wszyscy znajdujący się w karczmie. Nie mogli mieć jednak jeszcze wiadomości o tym co za kilka godzin miało ogarnąć całe miasto. Na razie wystarczyło im to jak dwaj zbóje przy stole mierzyli się spojrzeniami.

Frank Kress
Z każdą chwilą płonęło coraz więcej elementów wyposażenia i choć samym murom ogień był niestraszny, to pozostawało kwestią czasu kiedy zajmą się belki kolejnych kondygnacji i całość zawali się do środka. W użytych buteleczkach musiało być coś o wiele bardziej łatwopalnego niż oliwa.
Kress drżącymi rękoma rozwarł szerzej sejf i na chwilę wstrzymał oddech - Cecile mógł wszak przed wyjściem opróżnić go ze wszystkich cennych dokumentów.
Pomiędzy stalowymi ściankami leżał jednak zwitek papierów a na samym ich wierzchu ten najważniejszy pergamin. Wątpliwości nie mogło być żadnych, bo choć laku był przełamany, to nadal pieczęć i klejnot odciśnięte były weń wyraźnie. Kress łapczywie chwycił dokument ignorując wszystko pozostałe.
- Teraz możemy wyjść - zwrócił się do obu mężczyzn. - Zabierzcie resztę dokumentów.

Tawerna "Pod dorodną Flądrą
Ciała obu mężczyzn wrzucono do pobliskiego kanału z nadzieją, że straż przypisze ich śmierć jakimś lokalnym porachunkom, obaj mieli wszak na sobie tyle żelastwa, że bez trudu dało się w nich rozpoznać pierwszej maści złoczyńców.
Właściciel tawerny oraz dwaj marynarze, którzy pomagali pozbyć się ciał uścisnęli kolejno Hektorowi rękę.
- Nie dało się inaczej szanowny panie - rzekł bez przekonania potężny woj - tak nie postępuje się z kobietami, takim ludziom nie przystoi podnosić ręki na słabszych.
Wszyscy pokiwali tylko głowami będąc nadal w uznaniu dla tego co w tawernie zademonstrował Hektor.
- A jeśli ich znajdą?
- Tego bez głowy i tak nie poznają -
zażartował jeden z marynarzy.
- Bo mało to osób ginie? Czasem w kanałach odnajdują zwłoki po tygodniu, czy dwóch, tak jak wczoraj w nocy co je ten szczurołap z krasnalem znaleźli. Nie wiadomo kto to i czemu kojfnął.
Mężczyźni skinęli sobie tylko porozumiewawczo głowami, po czym wszyscy rozeszli się w swoje strony.

Tej nocy w mieście miało jednak paść znacznie więcej trupów i te dwa - choć pierwsze - nie stanowiły jakiejś znaczącej zmiany w statystyce.

Garnizon straży miejskiej
Franak leżał na kozetce przysłuchując się rozkazom wydawanym sprawnie przez Serafina Merę. Bandaże nakładane już drugi kwadrans przez jakiegoś szarlatana piekły go niemiłosiernie, lecz jednocześnie obwiązane mocno dookoła żeber pozwalały jakkolwiek się ruszać.
- Będzie bolało szlachetny panie - powiedział cyrulik kończąc swoją robotę - posmarowałem niedźwiedzim sadłem z kilkoma domieszkami mego autorstwa - uśmiechnął się na wzmiankę o tych modyfikacjach - lecz musi boleć, żeby się zagoiło.
- Nie strasz mnie już człowieku, odejdź i daj poleżeć, dzięki ci za wszystko.

Dopiero gdy medyk wyszedł Frank dźwignął się ciężko na łokciu spoglądając na Serafina, który rozmawiał właśnie z Hektorem.
- I nikt się nie pojawił? - zapytał dla upewnienia się komendant.
- Nie - odparł spokojnie Hektor dłubiąc swoim nożem pod paznokciami.
- Widzisz Kress - Mera obrócił się do rannego słysząc jego poruszenie - Tawerna to ślepy zaułek, gdybyś mnie wcześniej zapytał, powiedziałbym ci, że to bez sensu, nikt nie przyszedł.
Frank tylko wzruszył ramionami sycząc zaraz po tym z bólu.
- Leż głupcze, musisz dojść do siebie. O tym do czego doprowadziłeś porozmawiamy jak posprzątam ten cały bałagan.

Choć Serafin starał się, by nie było tego zbytni znać, jego głos przepełniony był żalem do młodego kapitana. Frank czuł, że jeśli wyjdą z tego cało, to jeśli Mera będzie wiązał go z wybuchem tych zamieszek konflikt między nimi może tylko narosnąć. Opadł powtórnie na łóżko nie chcąc tracić nikłych sił na jałową teraz dyskusję. Doskonale sam zdawał sobie sprawę, że nie wyszło najszczęśliwiej. Może Ceciel i tak planował dziś rozpocząć swoją zabawę, może i tak mieli zaatakować o świcie, a może jednak swoim działaniem Frank sprowokował ich do przedwczesnego rozpoczęcia całości, może udało im się zmusić przeciwnika do wykonania ruchu nim ten zdołał do końca poustawiać pionki. Na takie pytania nie dało się na razie odpowiedzieć, tak samo jak na to czemu Cecile trzymał w swoim sejfie czysty pergamin opieczętowany przez sir Berengara...
 

Ostatnio edytowane przez Akwus : 25-11-2010 o 23:13.
Akwus jest offline  
Stary 28-11-2010, 16:14   #145
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Wyruszyli skoro świt i o dziwo karawanę kolektora dogonili znacznie szybciej niż przewidywali. Czy nawet wynikałoby to z wstępnych przypuszczeń czy obliczeń.

Jak zawsze na jakimkolwiek szlaku starego świata czekało ich miłe i standardowe powitanie.

- Stać! Kto idzie? – piątka konnych zastąpiła im drogę, okrążając ich. Za nimi pojawili się czterej piesi, uzbrojeni w kusze. Co prawda nie celujący jeszcze w podróżnych ale gotowi uczynić to a nawet pewnie dużo więcej w każdej chwili. Na jakąkolwiek oznakę zagrożenia.

Profesor również podejmował "standardowe" kroki. Wcześniej jego traper puszczony przodem powiedział mu o obecności wojska na drodze. Z łatwością wypatrzył on duży oddział żołnierzy sam pozostając niezauważony. Co prawda nie mógł podejść za blisko i wykonać dokładnego rekonesansu, w obawie przed odkryciem. Ale przyniósł uspokajającą wieść iż to ta sama grupa której ślady widział wcześniej....

-Dlaczego dogoniliśmy ich tak szybko. Wcześniej mówiłeś co innego a przyzwyczaiłem się iż twoje oceny są zawsze trafne. rozpoczął Profesor.

-Wóóóz paaaanie jeeeden z wozóóów był uszzzzkodzony. Nieprzeeewidziaaane okooooliczności jak to maaaawiająąąą. Wiiiidziałem jak moooontują kołoooo. Goooodło któreeee wiiiidziałem toooo zdaaaaniem Jeeerome symbooool księciaaaa Aaaakwintii.- Born nigdy nie zawodził profesora ale rozmowa z nim zawsze wydawała się trochę śmieszna. Jąkał się gdy przychodziła do rozmowy widać że rzadko wcześniej gadał z ludźmi. Był wcześniej pewnie samotnikiem a teraz zwyczajnie był onieśmielony.... Jednak zawsze rzeczowy.

-Świetnie. Ich pech nasze szczęście. W grupie zawsze bezpieczniej... pomyślał jak i powiedział Heinrich.

-Born Gustavo wy się na lasach znacie. Podążajcie z nami dyskretnie obserwujcie co przed nami i za nami. Książęcy poruszają się wolno wozy ciężkie od skrzyń. Bez problemu dacie radę. Co prawda ludzi kolektora nikt napadać się nie ośmieli. Ale kto wie co w dzisiejszych czasach może nas spotkać. Resztę ustalcie z Klausem. zakończenie rozmowy było dla Profesora typowe. Klaus był tu od czarnej roboty. Ustalał zawsze szczegóły kosmetyczne. Takie jak np znak na który mieli do nich dołączyć. Czy takie objawy zdrowej paranoi jak to że każdego wieczora mają możliwość meldunku niezauważeni. Bowiem ludzie profesora za potrzebą chadzać będą ciut dalej w krzaki....

Heinricha szczegóły nigdy nie obchodziły. Wiedział że ludzie tacy jak Klaus są od mokrej i czarnej roboty. Jak również że zawsze się przydają... Na Klausie polegał od dawana jeszcze za czasów sprzed Rosenborga. Nigdy się nie zawiódł. Co prawda uważał że czasami przesadzają ze środkami ostrożności ale tego ponoć nigdy za wiele....

- Witajcie. To mój pan Profesor i szlachcic Henrich Wolfborg. rozpoczął Jerome zapowiadając zgodnie ze zwyczajem z kim mają do czynienia. Etykieta w Bretonii obowiązywała wszędzie nawet na drodze. A on nosił zgodnie z nią nawet narzuconą na kolczugę liberię przedstawiającą godło jakie obrał sobie wolfborg złotego wilka w biegu.

-Chcielibyśmy dołączyć do was w drodze. Mój pan z chęcią zapozna się z waszym. Droga do D'Avrill minie im pewnie raźniej. A razem przecież bezpieczniej.

-Czekać. odpowiedział rutynowo dowódca grupy. Skinął i jeden z żołnierzy cofnął się w głąb obozu. Wrócił po chwili by powiedzieć

-Kolektor z chęcią cie przyjmie panie. I da miejsce w swojej karecie obok siebie.

-Przekaż mu podziękowania. I prowadź rzekł profesor.

-Ryszardzie dołączcie do grupy. Zadbaj o wszystko popytaj też o jakieś wieści z okolicy. Trzeba wiedzieć co w trawie piszczy.- powiedział cicho do swojego zaufanego towarzysza.

Sam Profesor dosiadł się do Kolektora. Nie była to może elegancka kareta. Raczej odpowiednio zabezpieczona lecz w środku wygodna i przestronna. Obok wozu jechał Jerome by być pod ręką Heinricha. Klaus i Ryszard ruszyli w obóz. Wkrótce zaś całość ich wyprawy w drogę.

Kolektor okazał się raczej marnym źródłem informacji na jakie liczył Heinrich. Sam zadawał mnóstwo pytań... Nie dając Profesorowi przejąć inicjatywy. Cóż widać podróż w milszym i bezpieczniejszym miejscu również miała swoją cenę jak wszystko w życiu....

Jechali w dalszą drogę w głąb ziem D' Avrill.....
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 28-11-2010 o 16:18.
Icarius jest offline  
Stary 04-12-2010, 11:49   #146
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Ryszard skinął głową Profesorowi. Czasami miał wrażenie, że Heinrich traktuje go jak wspólnika, a czasami jak pomagiera, który dlań wypełnia zadania. Nie miał jednak za złe staruszkowi, wszak to on był mózgiem całej grupy i to on brał odpowiedzialność za wszystkich, to też miał prawo wymagać od swoich ludzi lojalności, oraz wykonywania różnych zadań. Postawny człek w kapeluszu miał tylko nadzieję, że kiedyś osiądą na miejscu i będzie mógł pracować dla Profesora tak jak najbardziej lubi, czyli młotem kowalskim w swej kuźni. Póki co, do tego było daleko a na obecną chwilę miał inne zadanie do wykonania. Musiał popytać spotkane przy karawanie osoby.

Pierwszą osobą był starzec w eleganckich ubraniach. Wyglądał na jakiegoś urzędnika, lecz Ryszard nie znał się na tym za bardzo, to też nie wnikał w pełnioną przez męża funkcję.
-Witaj panie. Jak zdrowie?- spytał, zaś mężczyzna spojrzał na Ryszarda pogardliwie i równie pogardliwie odpowiedział.
-Nie mam czasu na rozmowę. Poszukaj sobie kogoś innego do pogawędki...- Kowal nie wzruszył się jednak i nie zraził. Wiedział, że w ciągłej podróży nie ma powodów do zadowolenia i miał świadomość, że ludzie mogą być zwyczajnie rozdrażnieni.

-Niechaj bogowie przegonią wszelkie przeciwności z naszej drogi.- powitał kolejną osobę. Tym razem był to rzemieślnik, a przynajmniej na takiego wyglądał. Ryszard zawsze potrafił dogadać się z osobnikami swojego pokroju.
-Bądź pozdrowiony. Nie widziałem Cię wcześniej?- osobnik od razu zauważył iż rozmawiający z nim mąż to nowa twarz w karawanie.
-Tak dzisiaj dołączyliśmy wraz z moim przyjacielem Heinrichem. Jakie wieści przynosicie z szlaku?- wyjaśnił i począł kontynuować rozmowę.

-Szkoda gadać. Licho jakieś nawiedziło okolice. Na drodze napotkaliśmy masę spalonych wiosek. Niektórzy plotkują iż to macki plugawego...- ściszył głos -Chaosu dotarły aż tutaj. Ale ja w to nie wierzę. Pewnie zbóje albo jakieś plemię koczowniczych barbarzyńców. Nic nadzwyczajnego. Ogólnie u nas spokojnie było. Nic nad czym można by się było zastanawiać.- odpowiedział z uśmiechem.
-Oby tak pozostało do kresu naszej podróży.- podsumował Ryszard.
-A jak!- rozmowa skończyła się na pożegnalnym uścisku ręki, zaś kowal powrócił do miejsca, gdzie oczekiwał powrotu Heinricha aby zdać mu skromny raport.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 10-12-2010, 15:48   #147
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Wyprawa

Elf płynął. Pokonując ból promieniujący z ran, świeżych przecież i dodatkowo wystawionych na działanie morskiej soli, mięśni, które sięgały kresu wytrzymałości oraz płuc rozrywanych niemal przy każdym ruchu, wymuszających tym zaczerpnięcia choćby niewielkiego łyku zbawczego tlenu. Mimo to płynął, mając przed oczyma zarys jakiejś sylwetki, wierząc, że to Berenger. I że nie jest dla niego za późno.
Wreszcie osiągnął swój cel.
Cel, który okazał się odłamanym fragmentem burty.
Nim Yavandir zdołał zareagować, uderzyła kolejna fala, przytrzymując go pod powierzchnią i miotając na wszystkie strony.

Peter, niespokojnie spoglądający w stronę, z której miał nadjechać ukazany mu oddział, dostrzegł wreszcie to, czego się spodziewał.
Na granicy wzroku pojawiło się kilkanaście cieni, nabierających wielkości i wyraźności z każdą chwilą.

Zamek, sala biesiadna

Richelieu odchylił się lekko, unikając rękawicy zakonnika. Wstał, nawet na niego nie spojrzawszy i skłonił się przed Malcolmem.
- Oddaję się do dyspozycji waszej lordowskiej mości. - rzekł krótko, opierając dłoń na głowicy miecza.
Malcolm, który w międzyczasie zdążył coś przegryźć i wypić chyba dzban wody, nadal wyglądał jak trzy ćwierci do śmierci, ale odzyskał jasność umysłu. W miarę.
- Co Kress, do cholery, robi w mieście? Dokąd powiódł ludzi?
Odpowiedziała mu cisza.
- Każ zamknąć wrota i zorganizuj tych, którzy zostali, na murach i dziedzińcu. - rozkazał w końcu Malcolm. - Nie wpuszczać nikogo oprócz Kressa. To rozkaz, de Leve, prywatą zajmiesz się później.
Wstał, sam, trzymając się nawet prosto, również samodzielnie.
- Pani, panie - zwrócił się do Yolande i Richelieu. - proszę mi wybaczyć. Tupik, ze mną.

Zamknąwszy się w najbliższej wolnej komnacie, która okazała się być składzikiem sprzątaczek, spojrzał gniewnie na Tupika.
- Co to za burdel? Co się tu, cholera, dzieje? Mów, czegoś się dowiedział. Wszystko, Tupik, nawet to, co chciałbyś przemilczeć. Bo pewnie i takie wieści masz?
Jak widać, Malcolm zaczynał się powoli wyrabiać. Albo parę wieków lordowania przodków jednak robiło swoje.
 

Ostatnio edytowane przez Cohen : 10-12-2010 o 18:00.
Cohen jest offline  
Stary 11-12-2010, 10:38   #148
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Ha a widzisz ! I kto tu jest niezbędny?

Słowa te jedynie przebrzmiały w głowie Tupika , nie był na tyle głupi by mówić to co myślał, nawet gdy ktoś się o to prosił i mimo , że czasem robił wyjątki, to osoba Malcolma do nich nie należała.

- Dobry Panie, odkryłem kto zabił Laydy Lucienne i kto za tym stał. Bezpośrednim zabójcą okazał się Otto, do jego to komnat prowadziła krew i zwłoki, ale najcenniejsze zeznania złożyła w tej sprawie służka Laydy Lucienne opisując co tez się działo poza naszymi oczami. Wygląda na to, że Otto, od dłuższego już czasu słał wieści do Mistrza - a znam tylko jednego - Cecila. Co gorsza w ostatnim swym liście którego nie zdążył wysłać wskazywał, że przejęcie zamku nie będzie trudne, co oznacza, że duża cześć zamkowych strażników może już być przejęta czy przekupiona przez Cecilla - Tupik wyjął zza pazuchy niewysłany list Otta i okazał go Malcolmowi, dał mu też chwilę na jego przeczytanie

" Na szczęście choć czytać go nie trzeba uczyć... to by dopiero było" Gdy Malcolm skończył czytać a rozgniewanym wzrokiem ponownie spojrzał na Tupika ten kontynuował niewzruszony jak gdyby snuł opowieść przy kominku w zimową noc.

- Sytuacja była o tyle gorsza, że przybyły Richelieu zebrał ze sobą nie małą część straży, a ponieważ na mieście pojawiły się mundury Du pontów uznałem, że i strażnicy Richelieu mogą być w dużej mierze przebierańcami. Oni plus zdrajcy zamkowi stanowili by nie małą siłę, śmiem powiedzieć większość na zamku. Nie było chwili do stracenia - z listu wynikało, że atak miał nastąpić w każdej chwili, a obecnośc Richelieu , bez powiadomienia o przyjeździe, w chwilę po śmierci Lorda zdawała się być ukartowanym z cecilem zabiegiem - aby przemycić wojsko do zamku.
Musiałem zamieszać w planach Cecilowi, wysłałem mu list ostrzegający, że o wszystkim wiem i udając, że Otto wciąż żyje a jego życie i informacje o sytuacji ode mnie zależą. Dla zmylenia przeciwnika i aby uwiarygodnić, że sprawa wciąż jest pod kontrolą mistrza zażądałem opłaty którą posłaniec miał przynieść dziś rankiem. Chciałem kupić nieco czasu, do momentu aż Kress wróci z wojskiem na zamek. Bez tych oddziałów, bez jego dowództwa zdrajcy mogliby zbyt łatwo lorda zamordować a zamek przejąć.
Chciałem to wszystko przekazać paniczowi, ale ... panicz był niedysponowany przez wieczerzę i trzeba było podjąć kroki samemu. Wzmocniłem przy pomocy Zygfryda zamkową ochronę, zwiększyłem strażników i sam dodatkowo czuwałem, przynajmniej przez część nocy nad bezpieczeństwem panicza.
Niestety
- halfling zrobił zawiedzioną minę - Zygfryd postawił wszystkich strażników na nogi, nie biorąc pod uwagę, że może stawiać na nogi także zdrajców. W tej chwili żołnierze są nieco wycieńczeni i gdyby do walki miało dojść nad ranem nie byliby zbyt efektowni... No i jeśli takie zarządy nad strażą mają potrwać jeszcze kilka dni, to śmiem twierdzić, że padną na zbity pysk a nie będą w stanie bronić zamku.

Oczywiście musiałem też wybadać zamiary Richelieu i śmiem podejrzewać, że tuż po ożenku paniczowi będzie grozić śmiertelne niebezpieczeństwo, ale same zaślubiny dają przynajmniej dwa lata spokoju od strony sąsiada a i możliwość żądania względnej pomocy. Obawy o to, że może być współorganizatorem zamachu znikły gdy postanowił wyjechać z zamku, gdyby faktycznie miał złe zamiary już tu i teraz, za wszelką cenę starałby się pozostać. Jeśli dopuścisz panie do tego głupiego pojedynku, to ojciec twojej narzeczonej z pewnością nie przejdzie nad tym obojętnie, a z kilkoma rodami na raz nie jesteśmy w stanie wojować, nie przy zamieszkach w mieście...
Niestety obawiam się o lojalność Kressa, szczególnie po tym jak oddany Otto współpracował z naszymi przeciwnikami. Kress nie odpowiedział na moje wezwania do stawienia się na zamku, co gorsza nawet straż miejska nie raczyła odpowiedzieć, na moje wezwania o posiłki na zamek. Czy to sprawka naszego zwierzchnika sił zbrojnych - nie wiem, nie mam wieści, mogę się jedynie domyślać. Oczywiście biorę też pod uwagę, że posłańcy zostali zwyczajnie zamordowani, szczególnie jeśli doszło w mieście do zamieszek, one same z siebie nie powstały. Podejrzewam działalność Cecila i uważam, że trzeba odciąć łeb temu wężowi. Oczywiście po uprzednim dokładnym przesłuchaniu na torturach.

Oczywiście mógłbym zrobić coś więcej ale jeśli chodzi o zwierzchność nad strażą, skazany byłem na tego porywczego rycerza, który dla obrony swego urażonego honoru gotów zepsuć stosunki z naszymi sąsiadami i który wymęczył całą straż przez noc zamiast proporcjonalnie rozdysponować siły. Kress zdążył wyprowadzić z zamku sporą część ludzi , przekazując je jakiemuś przybłędzie, choć co prawda rycerzowi, no i sam wyjechał z niemałą ich liczbą, a mimo to na mieście rozszalał się chaos. Mam czarne wizje na temat tego co tam się dzieje i kto jeszcze macza w tym paluszki, ale czując co się zanosi nawiązałem wstępne rozmowy z Kedgarem , którego co prawda uważam za kanalię niegodnego zaufania, to jednak sama perspektywa powiązania go z interesami z zamkiem przynajmniej będzie trzymała go z daleka. Zresztą ja tylko zgodziłem mu się dopomóc w prowadzeniu swoich dziwnych interesów poza ziemiami D'Arvilów, nakierowując go jednocześnie na działania na ziemiach Du'Pontów, na dywersję , której nam nikt oficjalnie nie zarzuci, szczególnie jeśli będzie wykonywana nie naszymi rękami. Poza tym , skoro sam dowódca straży zamkowej Kress zgodził mu się podpisać blankiet, akceptujący KAŻDY CZYN jakiego zdecydowałby się podjąć Kedgar, jako zaakceptowany przed D'Arvillów. Na szczęście podpisany był jedynie przez Kressa więc i kompetencje do czynów są mocno ograniczone.

Oczywiście nie leży nam obecnie aby zwrócić przeciw sobie także Kedgara, może i to ostatnia szuja, ale ma spore kontakty w półświatku i nie mały majątek, a w stanie ogólnego rozkładu, zamieszkach na mieście, zdrady zamkowej, skrytych zabójstw, zdrady Cecilla i prawdopodobnie dowódcy - Kressa, wobec emocjonalnych rozkazów Zygfryda, nieprzytomnego z pijaństwa panicza - Halfling nie mógł sobie tak zupełnie odpuścić co mu na sercu leżało, tym bardziej przy wskazaniu tegoż o mówieniu także rzeczy które normalnie by przemilczał, niewzruszony groźną miną kontynuował dalej - , nadmiernemu i dziwnemu zainteresowaniu sąsiadów, listów słanych przez Otta od dłuższego już czasu, jego samobójczej śmierci - lub egzekucji dokonanej przez strażników - och o tym nie wspomniałem? - Dopytał widząc zdziwioną twarz Malcolma - O tak, powiesił się w celi, zanim zdążył pisnąć słówko, albo został powieszony przez strażników. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu o ich zdradzie, ale niestety władzy nad nimi ja żadnej nie mam za Zygfryd nie robi z niej właściwego użytku. O Kressie już nie wspomnę albo jest głupi jak but, albo zwyczajnie zdradził, ta druga opcja mimo wszystko by mnie zdziwiła, ale po Ottcie, już mnie chyba nic nie zdziwi.

Chmmm to chyba wszystko , mogę paniczowi doradzać, mogę zając się tym burdelem, ale z armią służek raczej nic nie wskóram, a długo na samym moim słowie i sprycie jechać się nie da. Szczególnie odkąd strażnicy patrzą na mnie wilkiem, zapewne szykując się do zamachu i widząc, żem jedyną realna przeszkodą na tej drodze. Martwi mnie , że posłaniec od Cecila wciąż z kasa nie przybył, oznacza to, że albo zmienił plany... albo wywołał zamieszki, tak czy inaczej, trzeba by przygotować od Panicza listy , no i posłać część zbrojnych na miasto aby zaprowadzić porządek i odszukać Cecila, póki ten gad jest żyw, póty nieszczęścia będą co rusz spadały na zamek. Ja tez mam swoje kontakty w półświatku i mógłbym zbirów uspokoić lub wykorzystać przeciw temu co bunt podniósł, ale nie gdy Cecil jest u władzy, oni się go boją bardziej niż mnie. Funkcja majordomusa tez ich zapewne nie napawa trwogą... No ale lepsze to niż nic oczywiście i lepsza głowa na karku niż obok niego.

Halfling ukłonił się pokornie na koniec długiej przemowy, liczył na jakąś nobilitację, lub przynajmniej na zajęcie się panicza pilącymi sprawami, a gdyby te przerastały jego możliwości, to właśnie miał przed sobą osobę, jedyną osobę która jeszcze jakoś to całe bagno ogarniała, choćby symbolicznie...
 
Eliasz jest offline  
Stary 13-12-2010, 07:30   #149
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Odwrócił się w stronę swoich ludzi. Ci stali jak stado baranów, wpatrując się na zmianę to w siebie, to w Petera, to w wodę. Jakby ich kto zaczarował.
Ale tym razem Peter nie poczuł żadnej działającej magii. Wniosek zatem był prosty - banda idiotów, których przydzielono mu do wykonania zadania, po prostu ogłupiała. A może i ogłuchła.
Jednak czas płynął i nie pora było na obserwowanie ewidentnych objawów skondensowanego braku inteligencji. Dziedzicznej być może, skoro tak spotęgowanej.

- Co z wami?! - Okrzyk Petera poniósł się między wydmami. - Ile razy mam powtarzać? Brać się do roboty i to już.
- Kosma... Na koń i ruszaj. Trza elfa migiem wyciągnąć, nim się utopi.
- Jorge. Ty z Gaelem do wody! - zawołał, nim Kosma koniem ruszył. - Elfa chwycicie, jak blisko brzegu będzie, nim zacznie się o dno obijać i pokaleczy. Biegiem.

Koń ruszył dość szybko, ciągnąc za sobą linę, na końcu której znajdowała się wielka rybka - Yavandir. Dwaj wysłani w fale wojacy weszli nieco głębiej, wzdłuż liny idąc i w toń wodną się wpatrując.

- O tam, tam! - wrzasnął jeden z nich. - Kosma, dalej! - wołał, przekrzykując hałas wywoływany przez uderzające o brzeg fale. - Dalej! - powtórzył zachętę.

Peter również widział, ale nie do końca to, co chciałby zobaczyć.
Ludzie du Ponta byli coraz bliżej. Zdecydowanie zbyt blisko, jak na gust Petera. I trzeba było coś zrobić, zanim się zjawią z wizytą nie do końca towarzyską i przyjacielską.

- Claude, Bernard!

Wywołani oderwali wzrok brodzących w falach towarzyszy i spojrzeli na maga.

- Konie na brzeg sprowadzić. I to już!

Nie czekając na powtórzenie polecenia rzucili się przez piasek w stronę czekających nieco wyżej wierzchowców. Za trzy minuty powinni być na plaży...

Peter raz jeszcze spojrzał w stronę, gdzie w oddali majaczyły sylwetki wrogów. Cały czas mieli szansę, by im uciec. W przeciwieństwie do ludzi duPonta oni mieli konie wypoczęte, zdolne do biegu przez długi czas. I z pewnością szybsze, niż zwykłe zwierzaki - na wyprawę Yavandir wybrał naprawdę dobre wierzchowce.
Mogli uciec. Wystarczyłoby wyciągnąć Yavandira w ciągu najbliższych pięciu minut. A potem wsadzić go na konia.
I choćby przywiązać. Linę na szczęście mieli.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-12-2010, 09:26   #150
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandirr
Skołowane przez walę, nie wiedział gdzie góra gdzie dół. Znieruchomiał na chwile i obserwował bąbelki powietrza. Potem ruszył ich śladem. Wyprysnął na powierzchnie i nabrał powietrza. Chwile utrzymał się na powierzchni a potem jakaś siła wciągnęła go pod wodę. Szarpnął się, ale trzymało mocno. Odbił się od dna i zaczął wynurzać, a gdy to zrobił przeleciał po wierzchu fal niczym rzucony przez smarkacza płaski kamień.

Kosma dopadł konia i wskoczywszy na grzbiet wbił mu pięty w boki. Koń ruszył jak opętany.

Schwyciły go czyjeś ręce, odruchowo sięgnął po nóż.
- Poszywon, fierdolone ytony - warknął, plując wodą.
- Panie to my. Duponty jadą. Mus nam uciekać.
Rzucił spojrzenie na tonący wrak i na skołtunione fale. Potem popatrzył we wskazanym kierunku i pozwolił się pociągnąć do koni.
- Dawać mój łuk, kapotę i buty.
- Z ubieraniem się wstrzymajcie panie aż się skryjemy.

Yavandir zaklął i założył tylko buty.
- Na konie i spierdalamy.- warknął.
 
Mike jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172