Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-10-2010, 23:32   #71
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Miasto

Tupik

- O panie, a co tu można rzekać? Jaki kuń jest, każden widzi. Piętna wypalonego ni ma, tedy i jak zgadnąć z czyjej on stadniny? A rasa? Jaka tam, panie, rasa, zwykły kuń pod wierzch, wszędy takiego dostaniesz.– stwierdził autorytatywnie pierwszy wypytywany masztalerz.
W kolejnych stajniach kolejni masztalerze tylko potwierdzali opinię pierwszego, czasami wzbogacając ją o propozycję przywołania pryncypała w celu dokonania zakupu rzeczonego zwierzęcia. Które, swoją drogą, wywoływane przez siebie zamieszanie miało za nic.
Wyglądało więc na to, że obronność zamku D’Arvill zwiększy się o porządnego konia pod wierzch.

Karczmarze również nie okazali się zbyt pomocni. Plotki, jakie mieli do przekazania ograniczały się do przeinaczonych bądź ewidentnie kłamliwych faktów z życia miasteczka i otaczających go ziem. Zapewne były i takie dotyczące zamku, ale tymi jakoś z majordomusem się nie dzielili.
Tupik dowiedział się więc, że szewc Jacques został po raz piętnasty ojcem, choć jest to liczba orientacyjna, gdyż wszystkich szewskich dzieci nikt nigdy w jednym miejscu nie zebrał ani nie liczył i właściwie sami rodzice tak naprawdę nie wiedzą, ile ich mają.
Wydało się, że młynarz Bernard, którego żona starczała za trzy kobiety, tak masą jak i wrednością, dosypywał pyłu do mąki. Jakiego pyłu i skąd go brał, ustalić się nie udało, ale sprawa była w toku.
Kloszard Yves miał ponoć widzenie, w którym objawiła mu się Pani Jeziora i przekazała wieści dla króla pana. Yves tak się widzeniem i swoją misją przejął, że czym prędzej nabył parę flaszek cienkiego wina i ruszył do stolicy. Dwa dni później znaleziono go utopionego w płytkim rowie, do którego wpadł po pijaku, co wywnioskowano na podstawie leżących koło niego pustych butelek.
Nieco żywsze bicie serca Tupika wywołała zasłyszana pogłoska o tym, że barman Rene z „Oberży Rene” robi dla wroga. Szybka indagacja wykazała jednak, że nie robi, tylko już zrobił i nie dla wroga, a w rogu, karczmy mianowicie, alkierz dla bardziej wymagających klientów.
Stara Claudine, babka-aborcjonistka z podgrodzia, miała niedługo osiągnąć zaawansowany i godny pozazdroszczenia wiek osiemdziesięciu lat. Obchody urodzin miały zostać połączone z wręczeniem jej nagrody „za zasługi dla społeczności”. Ponoć sam burmistrz ma mieć w tym udział, bowiem i jemu lata temu przysłużyły się jej umiejętności.
Reszta plotek utrzymana była w podobnym tonie, toteż nie ma co nimi sobie głowy zaprzątać.

W kordegardzie, gdy przystąpił do wyjaśniania sprawy, szybko okazało się, że była całkowicie przypadkowa i jedynym winnym były kiepsko wykonane beczki. I to była ta dobra wieść. Tą złą okazał się komendant straży, człowiek wyjątkowo pryncypialny, nieustępliwy i do tego krystalicznie uczciwy. Lord Berenger potrafił obsadzić właściwego człowieka na właściwym miejscu.
- Dziwnym mi się cała ta sprawa widzi. – powtórzył, wpatrując się podejrzliwie w Tupika. – Dziwnym i niejasnym, by nie rzec dosadniej. Chcecie mi powiedzieć, panie, że mam oddać mundury temu typowi? Wino niech sobie bierze choćby i zara, choć i ono pewnikiem ciemnymi sprawkami zdobyte, chociaż dowodów niestety nie mam… ale mundury? Raczycie, panie, żartować chyba.

***

Kordegarda, loch

- Dać, to ja w ryj mogę dać. Jak żeś taki odważny to tu chodź.
- Słyszeliśta go, nieludzia pieprzonego? Tedy niech dostanie, o co prosi!

Rzucili się na niego grupą, czterech, może pięciu. W sumie i z tym pewnie Grim by sobie poradził, gdyby nie to, że jeszcze jeden nagle zaatakował od tyłu.
Uderzony w głowę krasnolud zachwiał się i stracił równowagę. Wtedy dopadli do niego pozostali. Obalili go na ziemię i zaczęli kolektywnie kopać, pluć i ubliżać kowalowi.

Linczu nie przerwało nawet przybycie Młokosa. Więźniowie zupełnie nie zwrócili uwagi ani na jego słowa, ani na to, że coś przez kraty rzucał. Przynamniej ci, którzy bili krasnoluda.
Tymczasem przez otwarte drzwi do strażników doszły już odgłosy rozróby. Gdy Młokos wychodził, całą trójka akurat wpakowała się do lochu klnąc, krzycząc i tłukąc pałkami w kraty.
Gdy w końcu uspokoili tumult, co im wystarczyło i ani myśleli wchodzić do celi, by sprawdzić, czy kowal żyje, a co dopiero go przenosić. Już mieli wychodzić, gdy zatrzymał ich głos innego więźnia.
- E, pany strażniki! Chceta wiedzieć, co narobił ten, cośta go wepuścili tutej?

***

Młokos

Dopiero co opuścił odwach, gdy nagle czyjeś ręce wciągnęły go do pobliskiego zaułka. Nim przewrócono go na ziemię, zdołał dostrzec trzech zamaskowanych drabów, którzy niezwłocznie po zakneblowaniu go, przystąpili do bicia i kopania. Jednak w przeciwieństwie do oprawców krasnoluda, robili to w ciszy i na spokojnie. Młokos zaś miał okazję poczuć się jak Grim przed małą chwilą.
Ciosy były wprawne, szybkie i mocne, gdyby tłukli go pałkami nie wyszedłby z tego żywy. Wkrótce jednak pojawiła się i pałka, z siłą i prędkością biegnąca na spotkanie z kością piszczelową. Coś jakby kliknęło, noga wykrzywiła się nienaturalnie, a Młokos o mało co nie udławił się tkwiącą mu w ustach szmatą. Zanim o mało co nie zemdlał z bólu.
Wtedy bicie ustało, a któryś z drabów chwycił go za włosy i uniósł mu głowę.
- To było tylko ostrzeżenie. – warknął mu do ucha. – Przestań kombinować z mundurami i nawet nie próbuj szkodzić ich właścicielom, bo następnym razem jednej całej kości w tobie nie zostawimy. Zrozumiałeś? Rozumiesz? Rozumiesz, kurwo, czy nie!?

***

Zamek, obora

Dziesiętnicy, ostrzeżeni przez Gestarda, starali się nie okazywać zdziwienia miejscem odprawy. Żeby ułatwić sobie zadanie, postanowili złożyć to na karb ciężkiej kapitańskiej nocy.
Gestard pojawił się ostatni, szybko przeliczył towarzystwo, po czym zasalutował służbiście.
- Wszyscy są, kapitanie! – krzyknął znacznie głośniej niż należało. Widząc grymasy bólu na twarzach Kressa i jego towarzysza, uznał zemstę na spełnioną, po czyn kontynuował już normalnym tonem.
- Gotowi do odprawy, kapitanie. Jakie rozkazy?

Zamek

Ciekawa bądź niepokojąca, w zależności od przyjętej optyki, stała się pewna sprawa, która natychmiast dostarczył służbie tematu do plotek na najbliższy tydzień, a prawdopodobnie i na cały miesiąc.
Jedynie osoby lepiej poinformowane mogły pododawać, co trzeba, by wyciągnąć w miarę realistyczne wnioski.
Otóż lady Lucienne, opuściwszy rankiem swą komnatę, czego świadkiem jej służka, obsobaczona przez nią wcześniej słowami damy niegodnymi, nigdy nie dotarła do zamkowej jadalni na śniadanie. Szybko też się pokazało, że zaginięcie to żadnymi szutkami bądź zabawami tłumaczone być nie może. Ot, była baba i nie ma baby. Jak kamień w wodę przepadła ozdoba dworu D’Arvill.

[Sythriel proszona jest o niepostowanie i kontakt pw/gg]
 

Ostatnio edytowane przez Cohen : 18-10-2010 o 23:40.
Cohen jest offline  
Stary 19-10-2010, 00:05   #72
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Znaczy się w czarnej dupie jesteśmy. Przyznam się, ze na magie bardziej liczyłem niż na wywijanie mieczem. Przed wieczorem wystrzelają nas ci z wyspy, a na wieczór zjadą kamraci tego tam - wskazał kciukiem kąt jaskini. - Gadał coś o jaskiniach co kamrata im tam coś zeżarło. Tylko jak mówicie, panie d'Orr, że magia tu śmierdzi to nie wiem czy sens jest szukać wejścia.
- A nieprzesądnych ludzi to tylko w kolegiach magicznych można szukać, albo uniwersytetach.
Wstał. Przeciągnął się.
- Trzeba coś zjeść, póki można.
 
Mike jest offline  
Stary 19-10-2010, 01:06   #73
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Głowa stale wskazywała nadnaturalną pamięć do dnia poprzedniego, lecz ból powoli bo powoli, lecz jednak sukcesywnie ustępował pozwalając oficerowi na coraz klarowniejsze myślenie. Wyjaśnienie przez Annama sytuacji nowo przybyłym oraz zebranie raportu do ludzi trwało akurat tyle by mógł sformułować własne myśli.
- Skoro jest jak mówicie, znaczyć to, że jest lepiej niż się obawiałem - zmrużył oczy szukając dalszego biegu swoich myśli - choć gorzej niż miałem nadzieję - spojrzał na lekko zmieszane twarze podkomendnych - czyli reasumując tak jak się spodziewałem!
Choć do biegania było mu pewno jeszcze daleko, chodzenie wychodziło już Frankowi bardzo składnie i z tej niemal nowo nauczonej zdolności korzystał teraz na trasie od koryta do krasuli i z powrotem. Kilka kroków pomiędzy każdą wypowiedzią pozwalało zebrać na powrót myśli które jak gdyby również nauczyły się chodzić i gdy tylko Kress skupiał się na mówieniu rozbiegały się po całej głowie jak szalone.
- Gestard - zwrócił się wreszcie do najstarszego ze zwiadowców - weźmiesz dwie dziesiątki ludzi i udacie się wraz z moim przyjacielem obecnym tu Jean Pierrem - mówiąc to wskazał na mężczyznę, który tak bardzo starał się trzymać pionową postawę, że już na pierwszy rzut oka wyglądało to podejrzanie.
- Z jakimi rozkazami Waszmość nas śle?
- Zzzz -
znów musiał się chwilę zastanowić - z bardzo ważnymi naturalnie i bardzo dla sprawy istotnymi.
Stary wojak przytaknął jedynie marszcząc lekko brwi, jak każdy wojskowy lubił jasność i klarowność w a aktualnych poleceniach kapitana nie było ani jednego, ani drugiego. Służba jednak nie drużba i robić trzeba, pozostawało mieć nadzieję, że rycerz wskazany mu do asysty będzie wiedział dokładnie co robić im trzeba. Kress tymczasem kontynuował.
- Annam - spojrzał na drugiego po sobie rangą - ostajesz z trzema drużynami na zamku. Wypatrywać macie zagrożenia tak jakbyście wypatrywali cnoty u wiejskiej dziewki! Póki nie rozmówię się z Imć Tupikiem oraz szlachetnym - splunął przy okazji na ziemię pozbywając się resztek smaku buta - oraz ze szlachetnym de Leve jesteś tu niepodzielnym dowódcą i jeśli cokolwiek w zachowaniu domowników, czy służby wyda ci się podejrzane masz reagować z wszelką starannością!
Zamyślił się lekko w reakcji na dziwne spojrzenie swojego zastępcy - Ze wszelką dokładnością, przychylnością, brutalnością, grunt żeby kurwa było z maksymalną skutecznością, bez tracenia czasu, ludzi i energii na niepotrzebne zabiegi. Rozumiemy się?
Dziesiętnik skinął głową, któremu to ruchowi towarzyszył łotrowski uśmiech.
- Przyjmujesz rozkazy tylko i wyłącznie ode mnie, chyba, że sam powiem ci inaczej, żadne pieczęcie, żadne podpisy, nic na gębę. Odpowiadasz pod moją nieobecność za obronę tych murów.
- Nie obawiaj się jednak za nadto -
Jean pozwolił sobie się wtrącić widząc markotne miny pozostałych - Szturmować zamek odważy się jedynie człek szalony, lub dysponujący mocno przeważającymi siłami, a wedle mojej wiedzy okoliczni władycy nawet połączeni nie dadzą rady z marszu go podejść.
Jean Pierre zamyślił się na chwilę po czym dodał - no chyba że myślimy o zdradzie i wpuszczeniu wroga na zamek potajemnie, to zmienia postać rzeczy.
Ostre spojrzenie Franka zakończyło mało pocieszający wywód jego przyjaciela. Skoro jednak zostało to już powiedziane, nie mogło pozostać bez komentarza.
- Podejrzewamy zdradę kogoś na zamku, dla tego tak ważne jest byście mieli na wszystkich szczególne baczenie, na wszystkich bez wyjątku.

Przyjrzał się uważnie każdemu po kolei szukając w ich wzroku zrozumienia powagi sytuacji. Cała szóstka była doświadczonymi żołnierzami tak w służbie D`Arvillów jak i podczas poważniejszych wojen, pierwszy jednak raz działać musieli bez swojego suwerena, który zawsze swym rozsądkiem i doświadczeniem przewodził ich działaniom, wszyscy mieli obawy, że w zaistniałych okolicznościach działają trochę po omacku, nie znając zamiarów wroga, nie mając rozeznania w jego sile i taktyce, tak na prawdę nie będąc nawet pewnymi rodzaju zagrożenia. Wszystkim jednak razem z pewnością żołdu leżało na sercach dobro zamku, nie było więc wątpliwości, że dołożą wszelkich starań by wypełnić polecenia dowódcy możliwie najlepiej jak tylko potrafią.

Ostatniej części Kress nakazał szykować się do wyjazdu z nim samym do miasta, zamek nie był wszak jedynym celem, którego strategiczne znaczenie mogło decydować w najbliższej przyszłości. Nie było też za specjalnej pewności, że pozostawiony zupełnie sam sobie garnizon Straży Miejskiej poradzi sobie z ewentualnym najazdem. Obrońcy rodu D`Arvill musieli myśleć na bardzo wielu frontach jednocześnie i Kress czuł, że mimo najszczerszych chęci nie jest w stanie ich wszystkich ogarnąć prostym wojskowym umysłem...
 
Akwus jest offline  
Stary 19-10-2010, 01:55   #74
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
"No że tez z całej straży na porządnego musiało trafić... ale to i dobrze, że i takich mamy..." - pomyślał Tupik zbierając się do przemowy...

- Zuch kapitan, takich nam trzeba! - pochwalił na początek, - Wspomnę o tym komu trzeba za uczciwość i praworządną postawę nagroda Cię kapitanie nie minie.

Kapitan aż się wyprostował z dumy, był to nieliczny komplement jaki w życiu dostał z powodu własnej uczciwości.
Widząc jednak że to nie wystarczy pochylił się nieco w stronę kapitana ściszając konspiracyjnie głosik.
- W takim razie Panu mogę powiedzieć w tajemnicy, tylko proszę o jej dochowanie bo misja to sekretna i arcyważna. Mundury są nie dla Kedgara przeznaczone , ale na zamek dla żołnierzy. Pierwotnie miały służyć do celów ćwiczeniowych, co by szybciej wroga rozpoznać, z większą nienawiścią atak przeprowadzić wreszcie by już z daleka potrafić rozpoznać barwy przeciwnika. Zauważ panie, że nie są to nasze mundury, ale przeklętych du'pontów, nic tu komu po nich, jak ktoś je w obrębie lub w pobliżu miasta założy to śmierć pewna w tej okolicy.
Ostatnio jednak z powodu tragedii jaka się wydarzyła padł pomysł co by mundury parszywych du'pontów potajemnie na zamek ściągnąć, nie wzbudzając niczyich podejrzeń, aby w ziemie parszywców można się było wyprawić. Mamy tam pewne rachunki do wyrównania a bez mundurów to i z daleka nasz oddział du'ponty wypatrzą.

Halfling zrobił teatralną pauzę, wydymał policzki i wyciągnął fajkę która począł nabijać.

- Ale jak tu mundury du'pontów zdobyć nie wzbudzając niczyjego zainteresowania? Szwaczki jak to szwaczki nawet dni by nie wytrzymały by nie dać upustu plotkom jakie to zamówienie idzie na zamek, a gdyby sprawa wyszła... - tu znów zrobił teatralną pauzę i podszedł do lampy aby odpalić fajkę, dopiero gdy zaciągnął się pierwszym buchem o słodkim aromatycznym zapachu, dokończył
- Gdyby sprawa wyszła to z podstępu przeciw du'pontom nici. Dlatego proszę o dyskrecję i zachowanie milczenia.
Dlatego właśnie zdecydowałem się zatrudnić w tym celu tą kanalię Kedgara
- tu zrobił minę jakby mówił o robaku - może i śmierdzi od niego na kilometr, ale tajemnicy dochować potrafi szczególnie jeśli mu złotem zaświecić. Miał przewieźć do zamku towar cicho i potajemnie, wraz z dostawą wina którą zamawiałem. A tu raptem z ranka takie mnie wieści dochodzą, że transport zatrzymany a towar zarekwirowany. Mam nadzieję, że niewielu strażników wie o mundurach , a jeśli wiedzą niech milczą, bo inaczej życie oddziału zamkowego narażą co to się na du'pontów mają wybrać.
-Sprawa była postanowiona przez samego lorda
- dodał po czym zaciągnął się kolejnym buchem przez chwilę obserwując wypuszczany zeń dym, - dopiero po dostarczeniu mundurów reszta i to tylko ta niezbędna miała się dowiedzieć po co i na co. Ja wszak wiem, ale zdradzić nie mogę bo i ta wiedza dokładna panu nie potrzebna...

Halfling skupił się na kulminacyjnym momencie swej opowiastki. Wcześniejszy słowotok miał nie tylko uśpić rozbudzoną czujność strażnika, ale też racjonalnie mu wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi. Halfling był za sprytny by po raz kolejny proponować mu wydanie rzeczy Kedgarowi, ten strażnik musiał go co najmniej nie lubić , za demoralizację jego ludzi i na tej bazie zamierzał przyszykować dobry grunt pod porozumienie.

- Wystarczy, że mundury do zamku szanowny kapitan dostarczy, najlepiej osobiście, żeby już nikogo więcej nie wtajemniczać. Strażnicy niech myślą, że mundury wciąż w strażnicy bo ... bo żadnemu z nich tak bardzo jak panu zaufać nie można. - niemal zakończył dosypując kolejną pochwałę. Dowódca dobrze wiedział co miał halfling na myśli, znał swoich ludzi i pewnie żadnemu z nich nie ufał tak bardzo jak sobie. Halfling podejrzewał nawet, że to on sam był odpowiedzialny za odkrycie ładunku, bo cała reszta pewnie głęboko w kieszeni Młokosa siedziała. Oczywiście samotna wyprawa kapitana do zamku musiała wzbudzić nie liche podejrzenia o czym halfling doskonale wiedział, dawał jednak kapitanowi ułudę wyboru, choćby po to by ten nie czuł się zmuszany do czegokolwiek. Mógł w końcu wybrać pomiędzy samotną podróżą na zamek a ...
- Chmmm albo skoro już tu jestem, mógłbym sam je na zamek zabrać i dostarczyć tylko trzeba by było je ukryć i najlepiej tak by nikt już ich nie widział - dodał starając się wciąż zachować pozory wielkiej mundurowej tajemnicy.
-Jak wolisz kapitanie , rozumiem obawy wobec Kedgara, sam tej szui nawet złamanego pensa bym nie pożyczył, ba jeszcze mu potrącę z wypłaty za to , że nie zrealizował zamówienia jak należy. Miało być dyskretnie, na zamek, a jak się okazuje już co najmniej kilka osób wie o sprawie, całe szczęście że strażnicy, czyli nasi.

Dodał na koniec. Czekając na reakcję kapitana. Bajeczka była ładna, nawet bardzo biorąc pod uwagę jak niewiele czasu miał na jej skonstruowanie. Na szczęście halfling był wygą kłamstwa i bajeczek, nie od dziś wykręcał się przed takimi rozmówcami, którzy gdyby tylko usłyszeli fałsz w jego głosie wypruliby mu fraki. Dowódca.. mógł co najwyżej nie uwierzyć. Czy miał jednak powód? Nie chodziło o mundury swoich, tylko wrogów - a tych nikt przy zdrowych zmysłach na ziemiach D'Arvillów by nie nakładał.

Halfling znał się na plotkowaniu, ale ostatnie lata nauczyły go jeszcze jednej przydatnej umiejętności - przekonywania. Wiedział jak to się robi, potrafił wejść w skórę rozmówcy i mówić to co ów chciał usłyszeć. Poza tym wiedział, że każda bajka musi mieć ręce i nogi ... i jakieś zabezpieczenie na wypadek sprawdzenia. Lord nie żył a tego typu zamówienie mógł kierować do majordomusa , kwestią zagadki pozostawało natomiast czy wtajemniczyłby go głębiej w plany. Być może zwyczajnie by go oszukał aby zmylić ewentualnych szpiegów. Co by nie było sprawa miała swoje "wyjaśnienie" i tylko od kapitana zależało czy je przyjmie.
Tak naprawdę wystarczyło wyjechać ze strażnicy z mundurami aby mieć drogę wolną... choć Tupik nie był na tyle głupi by zmierzać wprost do Kedgara z mundurami. Kapitan mógł być nadobowiązkowy i zwyczajnie go śledzić, a na wpadkę przed miejscowa strażą, z powodu ciemnych interesów Młokosa nie miał ochoty. "Najwyżej pożegnam się ze swymi 15 procentami" - pomyślał wiedząc, że jeśli dowódca nie chwyci przynęty, sam już nie zdoła go przekonać...
Tupik nie byłby sobą gdyby rozmowy nie pociągnął dalej, udając że mundury i kwestia jak zostaną dostarczone na zamek właściwie go nie interesuje... Gdyby za bardzo nalegał, mogłoby się to strażnikowi wydawać podejrzane, więc po chwili sprawnie przeszedł do drugiego tematu.

- Słyszałem , że trzymacie tu krasnoluda, zbrojmistrza, szacownego imć Grima

Na słowo szacownego kapitan aż przełknął ślinkę, dobrze wiedział , że z tym więźniem będą kłopoty

- Można wiedzieć czemu?

- Zatrzymany w sprawie o zabójstwo, wraz z drugim podejrzanym co się szczurołapstwem zajmuje.

- Nie może to być - odrzekł zdziwiony halfling, nie kryjąc ani zdziwienia ani wkradającego się weń oburzenia. - Jak to tak zbrojmistrza najlepszego w mieście zatrzymywać, kiedy pracy i zamówień na zamku tyle, że bez niego nijak się nie obejdzie? Po prawdzie to nic pewnieście nie wiedzieli o szykującym się zamówieniu... a nawet gdyby to i tak inaczej postąpić nie można było...

Częściowe lub nawet całkowite zgadzanie się z rozmówcą nie tylko zbliżało dane osoby, ale w przypadku halflinga stanowiły przyczółek do dalszych zdobyczy...

- Kapitanie a czy problemem będzie jak szanowny Grim , płatnerz i kowal jakiego ze świecą szukać, nie mógłby spędzić reszty aresztu na zamku , lub w jakowymś areszcie domowym? Kując i przygotowując zbroje? Mieliśmy wzmocnić pancerze i broń zamkowej straży, ale i wam się skapnie trochę lepszego oręża i pancerza... - po kuszącej ( choć realnej) obietnicy , przeszedł jednak do konkretów.
- A jak w ogóle został zatrzymany? Świadków jakichś macie że to on zabił? Po prawdzie to świadków pewnie i nie potrzeba cios topora musiał wyraźny ślad zostawić.
- Ale ofiara nie zginęła od ciosu topora, została zasztyletowana. - odrzekł kapitan dopiero po chwili rozumiejąc, że może niepotrzebnie wyprowadzał Tupika z błędu.
- Jak to zasztyletowany?! Bez świadków zatrzymujecie krasnoluda, który kozika by do ręki nie wziął? Krasnoluda dla którego honor ważniejszy niż życie? Krasnoluda który prędzej na gołe pięści walkę by stoczył niż sztyletował kogo jak najgorszy zbój? - Mina halflinga wyrażała niedowierzanie i dezaprobatę, wyraźnie było widać, że nie rozumie poczynać kapitana, lub skutecznie to udawał.
- Coś mi się widzi , że może zbyt dużo pochwał od początku powiedziałem i teraz gorzki giełgieć przyszło mi wypić. Prowadźcie no to mości krasnala i tego drugiego podejrzanego - powiedział halfling tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Teraz gdy najbardziej zbrojmistrz potrzebny wzięli i zamknęli go pod byle pretekstem, że niby zasztyletował kogoś - oburzał się Tupik mówiąc właściwie już sam do siebie i teatralnie przewracając gałkami ocznymi w geście niedowierzania. Ponownie wziął macha,który skutecznie tuszował prawdziwe reakcje ciała,które mogły być dostrzeżone przez uważnego obserwatora. oczywiście nie wtedy gdy Tupik zajmował się tą czynnością, skupienie na fajce pozwalało mu zakamuflować nawet największe kłamstwo. W tej chwili posługiwał się jedynie manipulacją.

Gdy już doszli do celi - czego strażnik majordomusowi odmówić nie mógł, halfling po raz kolejny złapał się teatralnych gestów.

- Na wszystkie świętości, co mu zrobiliście? - zapytał, a właściwie zarzucił strażnikom, nie czekając na odpowiedź. - To są te wasze nowoczesne metody przesłuchania? Zmusić złapanego by przyznał się do winy??!! No ładnie, pięknie po prostu, teraz to by wypadało się przyjrzeć każdemu skazańcowi którzy przeszedł przez wasze łapska !- niemal grzmiał w środku strażnicy. - Niech no się tylko D'Arvill dowie to nie wiem czy nie skończycie gorzej od niego - wskazał na nieprzytomnego krasnoluda, celowo unikając którego D'Arvilla miał na myśli. - Jak ma on zrealizować osobiste i niezwykłej wagi zamówienie?
Tu także nie wspomniał czyje, choć kontekst zdania sugerował, że chodzi o D'Arvilla, co chwile później niejako wzmocnił.
- Oj będzie bardzo wkurzony... "jak nie dostanie ulubionego podwieczorku..." - dokończył w myślach, gdy przez głowę przeleciał mu wyrostek Malcolm.

Tupik grał, grał jak zawsze pewny siebie, na jego bezczelności zasadzała się cała umiejętność przekonywania słuchaczy. Był tak pewny siebie i tego co mówił, że ta pewność udzielała się i innym, zauważył jak jeden ze strażników który miał chyba pilnować celi wyraźnie drżał już ze strachu, a sroga mina kapitana i niemalże wściekłe spojrzenie jeszcze potęgowało ten nastrój.

- A tu proszę, nie jakiś tam byle szczurołap tylko sam Waldemar de Walt Wielki Mistrz Gildii Szczurołapów, bez niego to miasto zatonęło by w pladze szczurów. Czy wyście się z mutantami na rozum pozamieniali kapitanie? Ktoś kto pracuje uczciwie szczury łapiąc, ktoś kto podejmuje się tak trudnej i brudnej roboty miałby iść na łatwiznę i dla zysku na drogę przestępczą wchodzić? Przecież to się kupy nie trzyma! - halfling nieco przesadzał z tymi oskarżeniami, ale miał prawo i potrzebę.

- Jakie macie dowody? Świadków? Dwaj niezbędni miastu obywatele, może jeden o nie najmilszej reputacji, ale tez nie o zbrodniczej i obaj w celi odcięci od swych obowiązków i to w takiej chwili!
-Nakazuję po dobroci, aresztem miastowym obłożyć obydwu , co by poza miasto i zamek wyprawiać się nigdzie nie śmieli, nie bez zgody D'Arvilla i nie wcześniej jak przed wyrokiem uniewinniającym. Każden codziennie niech melduje się na straży, co byście ich szukać nie zaczęli. A jak się nie zameldują to ze znalezieniem jednego i drugiego porządna straż przecież problemu mieć nie będzie.
- Tego - tu wskazał na krasnala - to wam każdy wskaże i poprowadzi, aż tylu Krasnoludów ci u nas nie ma i do tego zbrojmistrzów z łapskami jak sosna.
-A tego - tu wskazał szczurołapa... - tego to nawet po zapachu zdołacie wytropić, zresztą do głowy im ucieczka nie przyjdzie jeśli będą wiedzieć, że ucieczka równoznaczna będzie z przyznaniem się do winy.
Proszę obu wypuścić o prawach i obowiązkach pouczyć a jakby trzeba było to i pokwitowanie czy insze poręczenie za nich mogę złożyć. Jak by lord się pytał

" jeśli się zapyta..."- pomyślał Tupik ciesząc się , że sam nie ma pewności co do jego śmierci i może tym tak samo pogrywać jak nie sprecyzowanym nazwiskiem D'Arvilla
- to możecie wskazać na mnie, ja przecież zbyt wiele mam do stracenia by ryzykować niepotrzebnie. Zresztą coś mi się widzi, że w tej chwili to i panu kapitanie z korzyścią to będzie bo i kłopot z głowy ... a tak - tu wskazał raz jeszcze ręką obitego do nieprzytomności krasnala, niejako na nowo przywołując w myślach kapitana tyradę jakiej doświadczył przed chwilą.

Nie wiedział czy wyjdzie ze strażnicy z mundurami i dwoma nowymi, wiernymi - jak miał nadzieję za to co dla nich zrobił - pomocnikami, ale wiedział, że nie może stracić tego czego nie ma, więc nie szkodziło mu spróbować, tym bardziej że znał się na rzeczy i odpowiednio - jak mniemał - dawkował prośby groźby i pochwały.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 19-10-2010 o 02:09.
Eliasz jest offline  
Stary 19-10-2010, 10:51   #75
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Zygfryd był mocno zaniepokojony wieczornymi wydarzeniami. Straż zamkowa była nieudolna i tylko przypadek sprawił że szpiega ubito. Tym przypadkiem był oczywiście nowo przybyły rycerz, którego de Leve znał i na dodatek była to znajomość dość bolesna. Młody zakonnik zaczynał mieć powoli wrażenie że sprawy wymykają mu się spod kontroli, zwłaszcza gdy lady Lucienne jawnie okazywała sympatię nowo przybyłemu.

- Cholera jasna -zaklął do siebie, przypominając sobie cios w żebra który powalił go prawie na dwie niedziele i gdyby nie krasnoludzka kolczuga pożyczona od brata, pewnie nie byłoby go teraz na tym świecie.

Zygfryd miał nadzieję że łaskawy Morr oświeci go we śnie, ale nic takiego się nie stało. Wstał późnym rankiem, obudzony przez pachołka wieściami o zniknięciu Lucienne. W zamku aż roiło się od plotek na ten temat, zwłaszcza że niektóre z nich wskazywały lady jako głównego podejrzanego w spisku przeciwko d'Arvill. Zygfryd postanowił pogadać o tym z kapitanem. Spotkał go kończącego odprawę zbrojnych.

- Witam waszmościów -Zygfryd powitał Kressa i jego przyjaciela -Mości kapitanie mogę na słówko. - i gdy oddalili się od wścibskich uszu zapytał -Podobno lady Lucienne zniknęła, czy wiadome jest ci coś na ten temat? Między prostaczkami chodzą słuchy że to od jej komnaty szpieg wychodził.
 
Komtur jest offline  
Stary 19-10-2010, 11:21   #76
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

- O tym, że nie tylko szpieg zakradał się do komnaty Lady również co nieco słyszałem - spojrzał wymownie na swojego rozmówcę - lecz nie o tym teraz.
Wyprostował się odsuwając lekko od rycerza - Przyznam, że o ile wciąż nadzieję żywię na szczęśliwy powrót sir Berengara, to trzeźwo też staram się myśleć ...
Samo stwierdzenie biorąc pod uwagę stan kapitana jeszcze sprzed godziny było lekko mówiąc lekkim nadużyciem.
... i racjonalnie oceniać sytuację. Du`Ponte jeśli faktycznie coś zamierza, zrobi to na dniach. Jeśli dodatkowo tym czymś będzie zbrojny najazd, musimy się do niego gotować. Potrzebuję więc wiedzieć czyście z nami i w tym trudnym momencie Panie de Leve?

Zakończył w taki sposób, że nie pozostawiało to wątpliwości, że deklaracji oczekuje tu i teraz, co więcej oczekiwał deklaracji twierdzącej, każda inna mogłaby wszak zostać niezbyt przychylnie przyjęta.

- Co zaś się tyczy naszej Lady, to zostawmy sprawę panu Tupikowi i jego głowie. Do jego powrotu kazałem postawić przy jej komnacie straż i nie wpuszczać tam nikogo z samą Lady włącznie.
 
Akwus jest offline  
Stary 19-10-2010, 13:35   #77
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
- Oczywiście żem z wami.- obruszył się Zygfryd na zapytanie Kressa- Słowo dałem lordowi Berengarowi, że mu służyć będę i nie zamierzam go łamać. A kto chce w to powątpiewać, ten nich liczy się z tym że może przyjść mu stawać przeciw mnie na ubitej ziemi.
Oczywiście nie chciał wywoływać teraz pojedynku, więc ostatnie słowa wypowiedział ciut łagodniej.

- Do tej pory nie angażowałem się w sprawy militarne, by w waści kompetencyje nie wchodzić, ale teraz chciałbym wiedzieć co waść zamierzasz?

Władza nad żołdakami daje spore możliwości i Zygfryd o tym wiedział, chciał więc uszczknąć tej władzy kapitanowi, by w przyszłości wykorzystać to do realizacji własnych celów i ambicji.
 
Komtur jest offline  
Stary 19-10-2010, 21:05   #78
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Peter wstał i przez moment przypatrywał się rozmówcy.
- Jest tak, jak mówicie, panie Yavandir - odparł po dłuższej chwili - i sytuacja nie jest najlepsza. Niewiele mamy możliwości do wyboru prócz powrotu do zamku.
- Jako rzekliście, na wyspę nie popłyniemy, przynajmniej w dzień. Nawet gdyby tamci byli ślepi, głusi i na dodatek pijani, to i tak rozpoznają, że łodzią płyną obcy. Nawet gdybyśmy zdobyli mundury du Pontów, to twarze rozpoznają. A raczej - nie rozpoznają twarzy i jeże z nas zrobią. Obcych do wyspy nie dopuszczą, nawet gdybyśmy łódkę za drzewko przebrali i zrobili z niej pływająca wyspę, bo to wszak morze, a takie dziwy po morzach nie pływają.
- Jest to prawda... - Peter zawahał się i przez dłuższą chwilę spoglądał na elfa. - Jest inna droga, co z jednej z jaskiń, pod morzem, na wyspę wiedzie. Ale to spotkaniem z magią ową zaowocuje, ja zaś nie pójdę tam z kimś, kto ucieknie z krzykiem na pierwszy przejaw użycia magii, bez względu na to, czy to będą jakieś głosy czy też stwór dziwaczny magią uczyniony.
Tu Peter wodze fantazji nieco popuścił, bowiem pojęcia nie miał, co takiego w korytarzu czaić się może, jeśli w ogóle coś się czaiło. Ale że niebezpiecznie tam było, o tym wiedział, gdyż los towarzyszy Pierre'a oczywistym był tego dowodem. No i los owego du Pontów wojaka to potwierdzał.
- Nie dam gwarancji, że przed wrogą magią osłonić kogoś zdołam - dodał.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-10-2010, 16:28   #79
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Znacie się na ziołach panie d'Orr?
- Niespecjalnie, inne rzeczy mnie zajmowały bardziej...

- Szkoda, tedy przejmijcie komendę ja na trochę w teren skoczyć muszę.
Podumawszy przez chwilę Yavandir rozejrzał się i rzekł:
- Kosma, przestań go do kurwy nędzy szturchać patykiem. Robota jest.
Kosma szturchnąwszy zaostrzonym kijkiem jeńca po raz ostatni ruszył do elfa. Ten skinąwszy głową poprowadził go na ubocze.
- Idziemy kosić trawę.
- Że kurwa co? Nie rozumiem panie
– szybko poprawił się Kosma.
- Zioła zbierać, zioła.
- A skąd wiedzieliście… ?
- Znam się na takich rzecza… a o czym ty kurwa gadasz?
- Nie, o niczym panie.
- Nie rżnij głąba, gadaj.
- No moja babka była ta no wiedziejącą kobitą… wiedźma się znaczy.
- I od niej się o ziołach nauczyłeś?
– pokiwał głową Yavandir, Kosma był pełen tajemnic.
- Zgadliście panie.
- Dobra chodź. Robota czeka, a musimy się przygotować dobrze, szukamy…


Ze dwie godziny im zeszło, ale znaleźli. Łodyżki były na wpół uschnięte. Takie jak trzeba. Powiązawszy w pęczki wrócili do jaskini i zaczęli ciąć łodygi na drobno.
- Panie d'Orr pomóżcie szybciej skończymy.

- Dobra, to teraz zaprawimy trochę obozowisko. – Yavandir wyszczerzył się wilczo do Kosmy, ten odpowiedział równie nie ładnym uśmiechem.
Łowczy zakradł się do porzuconego obozu, uważał gdzie stąpa. Rozgrzebał ostrożnie zgaszone ognisko i rozłożył tam zioła, po czym przysypał to popiołem i nadpalonymi gałązkami. Schował pusty woreczek i zatarł wszelkie ślady swojej bytności w obozowisku. A zwłaszcza w okolicy ogniska.
Nie zużył wszystkiego, część ziół zachował na potem. Na nieprzewidziane okoliczności.
Wrócił do reszty, zacierając po drodze ślady i usiadł zmęczony.
- Teraz poczekamy aż przyjadą.
 
Mike jest offline  
Stary 24-10-2010, 22:45   #80
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Zbrojni D’Arvill opuścili zamek wiedzeni przez dwóch druchów, jednak szybko ich drogi się rozeszły. Kress wiódł swoich podkomendnych prostą drogą do miasta. Jean Pierre… gdzie indziej. Zygfryd, który pozostał na zamku, wciąż nie mógł się zdecydować co wprawiało go w gorszy humor, czy to że zaginęła Lady Lucienne czy też to, że nowo przybyły … przybłęda otrzymał dowództwo nad ludźmi, którymi tak naprawdę powinien dowodzić on. Inna sprawa, że nie bardzo widziało mu się ruszać w pole. Wolał bezpieczne mury zamkowe z których bliżej było do sutej biesiady niźli z końskiego łęku. Nadto w ten sposób bliżej był młodego D’Arvilla, który wszak też potrzebował opieki. Opieki i rady. On, Zygfryd, mając nadto pod ręką Annama i trzy dziesiątki zbrojnych, był tak po prawdzie panem tego zamku. Ta myśl rozpogodziła mu zachmurzone jawnym afrontem i zniknięciem nadobnej białki czoło.

***


Kress swoich ludzi poprowadził szybkim marszem najkrótszą drogą do miasteczka. Spieszył się. Siedząc w siodle czuł się znacznie lepiej i trzeźwiał, co było zaletą nie do przecenienia. Był zły na siebie. Nie za to, że nie dopatrzył nieboszczyka. Nie za to nawet, że nienależycie poinstruował swoich ludzi przez co wszystko zaczynało sypać się niczym domek z kart stawianych na stole w szynku. Zły był zupełnie z innej przyczyny. Z powodu gnuśności. Dokładniej zaś gnuśności własnej. To ona sprawiła, że jego ludzie się rozleniwili. Gnuśność też sprawiła, że zapomniał o tym wszystkim co niesie ze sobą życie z orężem w dłoni. Życie takie… jakie wiódł Jean. Sam przed sobą tego przyznać nie chciał, ale pojawienie się kompana z przeszłości poruszyło również i tę nutę w jego duszy. Tę, która krzyczała ilekroć rozpoczynał szkolenie garnizonów D’Arvill. Krzyczała, bowiem ktoś z jego doświadczeniem, imieniem i werwą winien z orężem w dłoni walczyć a nie szkolić kmieci, synów kramarzy i rybaków. Nawet, jeśli zwali się drużyną D’Arvill i nosili oręż i pancerz.

W tej złości gnając na przedzie podążającego za nim oddziału nie zauważył Tupika, który najwidoczniej woląc uniknąć spotkania z nagle kłusującymi do miasta zbrojnymi skrył się w porastającej skraj drogi gęstwinie. Samotrzeć z dwoma wziętymi w „areszt domowy na zamku” podsądnymi straży. Objuczonymi, jako i on, przesyłką, którą wydał mu dobrotliwy Kapitan. Tupik fakt, że mijanym jest oddział wiedziony przez Kressa spostrzegł dopiero poniewczasie i wołać za nimi nie było zbytnio sensu. Wieżyce zamku widziane były już wyraźnie a wczesne przedpołudnie skłaniało do myślenia o obiedzie, na który był już czas najwyższy. Co pognało Kressa z tak licznym oddziałem do miasta w zamku z pewnością było wiadome…

***


Do swej nory dowlókł się bardziej niźli dotarł. Fakt faktem zachował fason i doprowadził się do ładu nim się u siebie zjawił, bo nie chciał wzbudzać sensacji. A musiało takową wzbudzić obicie mu mordy w jego mieście! Jemu! W jego mieście! W biały, kurwa, dzień! To miasto do cna schodziło na psy, skoro takie rzeczy działy się tu w biały dzień! To jednak podpowiadał gniew. Rozum mówił coś zupełnie innego. Ktoś grał w tym mieście grę i szło o piekielnie wysoką stawkę. Na tyle wielką, że poważono się tknąć nawet jego! Jednak za cholerę nie rozumiał jak ktokolwiek mógł dowiedzieć się o jego niecnych planach, skoro sam tak po prawdzie szukał po omacku i nie wiedział dokładnie w co i z kim gra! Ktoś musiał przejrzeć jego grę nim on sam zaczął tak po prawdzie grać! Ta myśl doprowadzała go do szału, bo nienawidził być mniej poinformowany od innych. Zawsze był krok przed wszystkimi w tym mieście. To jego sklep był najlepszy w mieście, bo miał najprzedniejszy towar. Bo wiedział gdzie i co kupić. Wiedział też za ile. I za ile komu sprzedać. I ile komu dać by nie mieć problemów. Zawsze wszystko szło jak po maśle i tylko kupcy się od czasu do czasu burzyli, ale i to układ z Tupikiem potrafił okiełznać. Mając za sobą pana tych włości; dokładniej jego majordomusa, ale wychodziło na jedno; można było znacznie więcej. Więcej niż ktokolwiek w tym mieście!

Młokos nie miał złudzeń. W okolicy był pierwszym spośród bandziorów nie dla tego, że miał najwięcej ludzi, ale dla tego, że wiedział komu ile zapłacić i dla tego, że był najbardziej cwany. Na usługach nie miał armii ludzi, ale ci, którzy mu służyli, służyli z przekonania. Przekonania do niego i do jego pieniędzy a nie tylko do tych ostatnich. Miał więc wiernych ludzi, na których polegał. Jednak tym razem któryś musiał zdradzić. Musiał! Nie było innej szansy, by ktoś znał jego plany nim on sam je by poznał! Ktoś musiał znać jego każdy ruch i widać coś w poczynionych zamiarach wzbudziło tego kogoś niechęć! Tylko kogo? Rada kupczyków? Śmiechu warta banda osłów o wiecznych żalach i zarzutach. Nienasycony na procenta Tupik? Więcej stracił by niźli zyskał wsadzając nos w nie swoje sprawy. Kto? Może Herman Trzy Palce? Herszt żebraków, który aspirował do herszta miejskiego światka? Niemożliwe. Był zbyt … ograniczony. Któż jeszcze miał na tyle szerokie perspektywy, znajomości, możliwości i plenipotentów by rzucić wyzwanie komuś takiemu jak on sam? Komu na odcisk nadepnął poszukując zbrojnych, zacieśniając przyjaźń z „zamkiem” czy też składając zlecenie na mundury. Z kim rozmawiał? Kto zdradził? Młokos, choć przezwisko mogło sugerować coś innego, nie był młokosem. Nie był gołowąsem i naiwniakiem. Wiedział, że komuś zaszkodził w jego własnych planach. Komuś na tyle możnemu, że nie zawahał się potraktować go w tak podły sposób tylko po to by dać mu ostrzeżenie.

Wiedział jednak coś jeszcze. Ten ktoś słono za to, jak go potraktowano, zapłaci…


***


Otto nie miał żadnych wątpliwości, że na zamku toczy się gra. Lord Malcolm co prawda nie był świadom niczego i kazał nawet tego dnia po śniadaniu przynieść sobie ojcowski łuk nad brzeg morza. Zabawiał się strzelając do mew i rybitw jak dziecko ciesząc się wzlatującymi w niebo ptakami, kiedy chybił i straszył rybołowów. Był dzieckiem w skórze dorosłego już niemal mężczyzny. Dzieckiem, które zupełnie lekceważyło wiszące mu nad głową zagrożenie. Otto, poinstruowany przez Tupika i samemu dodając dwa do dwóch, był już jednak tego świadom. Lord Berenger zginął najpewniej lub został porwany a na młodym paniczu kończyła się linia D’Arvill. Groziło mu niebezpieczeństwo z ręki skłóconego sąsiada a na jego własnym zamku ginęli ludzie! Do tej chwili nie znaleziono zaginionej Lady Lucienne, choć Otto podejrzewał, że dowiedziawszy się od służby o tym, że odkryto list zwyczajnie zbiegła ona korzystając z przychylności jakiegoś podatnego na jej wdzięki zbrojnego strażnika. To było najbardziej prawdopodobne, choć Otto sam przed sobą nie chciał przyznać, że myśl ta napawała go gniewem. Ledwie dzień wcześniej została uznana za członka tajemnego Bractwa a już je zdradziła! Ludzie wyższego stanu byli bez honoru! Nim jednak dane mu było myśl tę rozwinąć przerwał mu rozkazujący głos młodego panicza.

- Otto! Ty stary durniu! Ile jeszcze mam cię wołać!? – Malcolm D’Arvill nie odwrócił się nawet władczo skinąwszy nań ręką. Po raz pierwszy w życiu! Otto nigdy wcześniej nie znał takiego panicza, jakim stawał się od chwili zaginięcia jego ojca. Krnąbrnego, władczego, próbującego na ile może sobie pozwolić. Jak dziecko niepewne swoich możliwości. Malcolm był wszak jednak dzieckiem. Był … jeszcze kilka dni temu. Teraz zaś odziedziczył w udzielne władanie D’Arvill z okolicznymi ziemiami i ludźmi. W tym z Ottem. I powoli odnajdywał się w nowej, nieznanej zupełnie sobie roli…

- Tak Panie? – spytał usłużnie podchodząc do panicza bliżej skonfundowany grymasem złości na jego twarzy. Malcolm wskazał mu dłonią morskie fale uderzające o brzeg raz za razem z głośnym hukiem, gdzieś pośród skał wśród których siadały znów mewy odnajdując coś wartego wskazania. – Widzisz?

Otto widział wszystko. Fale, mewy, skały i ciemną morską toń. Co jednak młody panicz mu wskazywał, już nie wiedział.

- Wystrzeliłem stary durniu wszystkie strzały! Przynieś mi je natychmiast co do sztuki! Na coś się przydasz! – wielkopański gest wskazywał na to, że panicz Malcolm uczy się szybko. Otto świadom był tego, że wysłano go z niezwykle niebezpieczną misją. I niemożliwą do spełnienia. Żeby tego jeszcze było mało młodzik od razu porzucił brzeg wracając na zamek pozostawiając jednak na brzegu jedną ze służek, która tego dnia umilała mu zabawy łucznicze. Pozostawiając ją z poleceniem dopilnowania starego durnia! Poleceniem z którego wywiązywała się nader skrzętnie. Aż do nadejścia Tupika…


***


Zioła zebrali dosyć szybko. Szybko też uporali się z dziwacznym planem Yavandira, choć trudno było im zrozumieć o co mu tak po prawdzie chodzi. Wieża stojąca ledwie kilkaset kroków od brzegu morza kusiła swą bliskością, ale w ich oddziale zbyt wielu było doświadczonych rybaków, by zbagatelizować zagrożenie, jakie Diabelska Wieża i opływające ją wody ze sobą niosły. Tutejsze prądy były zdradliwe i tylko podczas odpływu można było swobodnie do wieży żeglować. To tłumaczyło wieczorne wyprawy zbrojnych Du Ponte do wieży. Teraz jednak to oni mieli łódź na brzegu i mogli do wieży powiosłować. Mogli. Gdyby tylko znaleźli w sobie dość odwagi, by rzucić wyzwanie Point du Mer Diable…


Do wieczora jednak nie wydarzyło się nic. Gnuśność nie służyła nikomu bo nawet dwóch ludzi pod komendą Kosmy dało sobie po gębach. Z umiarkowanie błahego powodu – poszło o babę jednego z nich, którą okazało się że chędożyli obaj. Kiedy jednak przyłączyło się do tego więcej zainteresowanych napięcie wyraźnie poszło w gwizdek. Przynajmniej to związane z ową dziewuchą. Wieża wciąż kusiła swą bliskością i jednocześnie straszyła. Bali się jej. Nawet ich magus, uczony Peter wyraźnie kręcił się niespokojny. Coś w tej okolicy działało ludziom na nerwy. Nerwy, które kiedy do wieczora nie pojawił się nikt z wspomnianych „zmienników” oddziału jeńca, napięły się niczym postronki….


***


Na zamku wrzało. Rzecz była co najmniej dziwna, ale fakt faktem gości na dworze D’Arvill nie zbywało. Nie przybywali nazbyt często, bo stary Lord Berenger do ludzi nazbyt wylewnych i gościnnych nie należał. Utrzymywał jednak poprawne stosunki z sąsiadami, z wyłączeniem Du Ponte, przez co sąsiedzkie wizyty zdarzały się od czasu do czasu. Podobnie jak wspólne polowania. Jednak nigdy nie zdarzyło się dotąd, by którykolwiek z możnych zamieszkujących okoliczne ziemie przybył do D’Arvill samodzielnie niezapowiedziany. Nie na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Tym większe było zaskoczenie wszystkich, kiedy do zamku przybył oddział dziesięciu zbrojnych D’Arvill pod dowództwem doświadczonego Gestarda. Odesłany przez Jean Pierre jako honorowa eskorta napotkanych przypadkowo a zmierzających niezapowiedzianie do zamku gości. Lady Yolande de La Rocque oraz namiestnika Nicolasa Richelieu w otoczeniu kilkorga służby i zbrojnych…


***


Młokos do swego zajazdu dotarł późnym popołudniem. Tu czuł się znacznie bezpieczniej i tu w spokoju mógł przemyśleć wszystko co się ostatnio z jego udziałem wydarzyło. To, że nad D’Arvill zbierają się czarne chmury, było pewnym. To, że burzowe chmury niosą wiatry znad Du Ponte, było również niemal przesądzone. Jednak to, że owe burzowe podmuchy i jego samego mogą w wir rzucić dziwiło. Znaczyło że ktoś patrzył mu na ręce i chciał uniknąć jego zaangażowania się w cały spór. Wieczorem otrzymał w końcu wiadomości, które mogły rzucić na sprawę zupełnie inne światło. Na sąsiadujące z D’Arvill ziemie de La Rocque przybył kolektor książęcy rozpoczynając coroczny pobór należnych danin. Jakby w wyraźnej próbie ucieczki przed nim, do D’Arvill przybyła młoda Lady Yolande, której wiek i uroda czyniły z niej przednią partię do zamążpójścia a fakt, iż młody panicz Malcolm, sierota, wciąż nie został z nikim związany choćby słowem pozwalało wierzyć, że wizyta miała nader interesowny charakter. Nad wszystkim zaś unosiło się widmo Du Ponte.


Du Ponte! Od chwili, kiedy zaczął szermować tym nazwiskiem i tym rodem powierzając Maciejowi nader delikatną sprawę, kolej rzeczy nabrała zawrotnego tempa. Komuś wyraźnie się to nie spodobało! Młokos wiedział, że to kto w mieście sprzyja Du Pontom dowie się błyskawicznie od szeregu swoich informatorów. Choć z drugiej strony nieco obawiał się teraz pytać. Nie z racji strachu przed tym co mogło by nastąpić. Raczej dla tego, by nie spłoszyć gagatka…


.
 
Bielon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172