24-10-2007, 22:32 | #61 |
Reputacja: 1 | A ja widziałam Ratatui, nie żadne mordobicia Film słodki i ciepły - dużo mniej zabawny, niż się spodziewałam z trailerów (w zasadzie niewiele było sytuacji powodujących wybuchy śmiechu), ale wyszłam z kina z poczuciem dobrze wykorzystanego czasu na wartościowy film - cóż z tego, że animowany? |
28-10-2007, 12:49 | #62 |
Reputacja: 1 | Patrze i czuje się taki odseparowany od kina. Co ja tak naprawdę oglądałem ostatnio w kinie? O boże... nie pamiętam. Powiem, więc jaki ostatnio film przypadł mi do gustu. Były to "Extremalne Randki", film rozbawił mnie może nie do łez, ale na pewno rozbawił. Dla kogoś wydawał się denny? Nie moja wina, że mam takie krzywe poczucie humoru :P Ekstremalne Randki, czym to się je? W tej komedii, czwórka dwudziestokilkuletnich przyjaciół szuka bezskutecznie Miłości. Na wyprawie narciarskiej, jeden z nich spotyka piękną dziewczynę po przypadkowym wypadku na lodowych zboczach. Pozostali dochodzą do wniosku, że ekstremalne okoliczności wypadku, pozwoliły zakwitnąć miłości. Decydują, że ścieżką do prawdziwej miłości, jest ustawienie "Ekstremalnej Randki" z przedmiotami ich sympatii. Po kilku sukcesach, planują złożone porwanie, które nie może nie wypalić. Ale wynajęci "porywacze" okazują się byłymi więźniami ze swoim własnym planem, a "Ekstremalne Randki" wymykają się spod kontroli. Pozostali przyjaciele muszą teraz uratować porwanych, próbując uniknąć długiej ręki prawa. Z każdej strony napotykają na przeszkody, ponieważ przygoda staje się z każdą chwilą dziksza. W końcu pościg ściąga ich do Los Angeles, gdzie ich sekrety zaczynają wychodzić na jaw. Czy "Ekstremalne Randki" doprowadzą ich do szczęśliwej miłości? Obsada: Amanda Detmer: Lindsay Culver Jerry Hardin: Jake Nectar Rose: Jamie Bob Koherr: Duży mężczyzna Dylan Neal: Sean Meat Loaf Lee Tergesen: Hack Andrew Keegan: Troy Riley Enrique Trujillo: Pablo Ossie Beck: Chłopak nr 1 Devon Sawa: Daniel Roenick Jamie-Lynn DiScala: Amy Baker Jeff Eveleth: Surfer (niewymieniony w czołówce) Ian Virgo: Packer Ellison John Di Maggio: AJ |
10-11-2007, 20:49 | #63 |
Patronaty i PR Reputacja: 1 | 1408 The Dolphin Hotel invites you to stay in any of its stunning rooms. Except one. Przed obejrzeniem filmu myślałam, że będzie to film sensacyjny, wskazywałaby na to obsada: John Cusack i Samuel L. Jackson. Szybko się jednak przekonałam, że jest to horror. Ale nie kolejny głupi horror gdzie jakiś mutant przeprowadza sieczkę wśród nastolatek, tylko porządny horror, który wbił mnie w fotel. Nie było dużo krwi, nie było dużo ucieczek i pościgów, nie było maniakalnego zabójcy. Co więc było? Groza w najlepszym wydaniu. Dziwne rzeczy przydarzały się głównemu bohaterowi, niejeden stracił by po tym zmysły. Cały czas zastanawiałam się, czy pan Enslin (Cusack) przeżyje. Zdawało mi się że tak, czy dobrze mi się zdawało musicie zobaczyć, w każdym razie końcówka wszystko ładnie pokazuje. Akcja dzieje sie głównie w penym pokoju hotelowym, ponieważ Enslin zajmuje się opisywaniem nawiedzonych pomieszczeń. Z tym że do tej pory nie wierzył, że rzeczy paranormalne dzieją się naprawdę. Dla tych co widzieli: Maksymalna schiza byłaby wtedy, gdyby na końcu nie udało mu się wyjść z tego pokoju
__________________ Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher |
13-11-2007, 20:53 | #64 |
Reputacja: 1 | Ja sam może nie widziałem 1408, ale czytałem ksiązke. Jest kręcony na podstawie opowiadania o takim samym tytule autorstwa S. Kinga. Musze przyznac, że czytało sie dosyc dobrze. A tak poza tym to polecam całą serię opowiadań "Wszystko jest względnie-13 mrocznych opowiadań". Sam na początku byłem zły gdy na moja prośbe kupna jakiejs dobrej pozycji Kinga, brat przyniósł mi serie opowiadań (forma literacka za którą nie przepadam). Ale byłem miło zaskoczony. Bo każdy kto przeczytał choc pare parę ksiązek tego autora, wie, że czasem zdarzy mu się popełnic taki literacki knot, że ze świeczką szukac gorszego. A ta seria z pewnoscią do knotów sie nie zalicza! |
18-11-2007, 11:53 | #65 |
Reputacja: 1 | Resident Evil: Extinction - całkiem niezłe zaskoczenie w porównaniu z poprzednimi częściami. Nie ma tu już sieczki prze absolutnej z zombiakami, pojawia się jakże miodny temat surviwalowy w klimatach postapokaliptycznych. Można rzec, ze ciut w wymowie opustoszałych miejsc, braku paliwa/żywności innych dóbr podobny, do wg. mnie rewelacyjnego filmu '28 dni później'. Beż fajerwerków, prócz zawsze z idealnym makijażem< kurcze, też tak chce> nawet w samym środku bitwy Milly Jovovich która tym razem prócz broni konwencjonalnej ma również...mniej konwencjonalną...;p No i plusik za muzykę- ciekawy, nie narzucający się nachalnie główny temat, całkiem fajne tło. Plus do tego film na jakim byłam już jakiś czas temu, ale a ż wstyd byłoby o nim nie wspomnieć - Gwiezdny Pył. Z początku na ten film szłam z pewnymi obawami, jak się uda przenieść na ekran kinowy tę niezwykłą książkę Neila Gaimana. Mój mężczyzna szedł z jeszcze większymi oporami świecie wierząc że ciągnę go an komedię romantyczną czy inne romansidła. Oboje wyszliśmy z kina mocno pozytywnie zaskoczeni. Film nie oddaje może dosłownie książki, ale ma w sobie to co nie właśnie w czasie lektury urzekło: jest ciepły, humorystyczny i pięknie nakręcony. Ogromnym plusem jest kreacja, można by rzec dwóch postaci, w tym jednej drugoplanowej - Lamia grana przez wspaniałą w tym filmie w roli ej złej i paskudnej Michelle Pfeiffer jako Lami i po prostu genialnej kreacji Roberta De Niro jako Kapitana Szekspira. Bardzo ciekawe zdjęcia, doskonale pasująca muzyka i zachowany klimat książki- to film jaki zdecydowanie warto obejrzeć, zwłaszcza w takie nieprzyjemne, długie zimne wieczory jak o tej porze roku- ku rozgrzaniu ducha.
__________________ Whenever I'm alone with you You make me feel like I'm home again Dear diary I'm here to stay |
25-11-2007, 22:15 | #66 |
Administrator Reputacja: 1 | Zgon na pogrzebie Poszedłem na ten film całkiem przypadkiem bez wcześniejszych planów. Nawet nie wiedziałem o czym on jest. Koniec końców okazało się, że jest to angielski humor całkiem wysokich lotów. Uśmiałem się naprawdę niesamowicie i nie żałuję kasy. W skrócie jest to film o pewnym bardzo nieudanym pogrzebie. Zaczyna się złą zawartością trumny, przez złą zawartość opakowania od tabletek uspakajających a kończy się na złej zawartości łóżka denata. Dla wielbicieli trochę czarnego i absurdalnego humoru świetna pozycja. No i pozycja z wczoraj. Pulp Fiction. Przedstawiać nie muszę chyba. Oglądałem chyba z 6 raz. I nadal uważam, że jest to film idealny. Nie zmieniłbym tam ani jednej sceny, ani jednego dialogu. Nic. Czysta perfekcja :P |
04-12-2007, 18:22 | #67 |
Reputacja: 0 | Hitman Powiem szczerze, że mocno przereklamowany. Dużo gadania i historii, a przecież to film akcji. Ale komuś może się spodobać. Co do odwzorowania gry to świetnie zrobiony, wiele motywów z PC-tów zostało przeniesionych na ekran. |
04-12-2007, 22:13 | #68 |
Reputacja: 1 | The closer Melodramat Bardzo dobry film, zgrabnie nakręcony opowiada nam historię miłości, ale i nie tylko. Bohaterów charakeryzuje popęd do tego uczucia, który wiedzie ich rozmaitymi ścieżkami, a ostateczny ich cel bywa, nierzadko, niespodzianką. Świetny Clive Owen |
12-12-2007, 19:32 | #69 |
Reputacja: 1 | MR Books Pan Brooks (Kelvin Kostner) jest zdolnym biznesmenem, kochającym mężem i ojcem. Oddana żona (Marg Helgenberger) nie widzi poza nim świata, a córka (Danielle Panabaker) jest dla niego prawdziwym źródłem radości. Jednakże ten wspaniały mężczyzna prowadzi drugie życie. Jest seryjnym mordercą. Dzięki nieprzeciętnej inteligencji długo pozostaje poza jakimikolwiek podejrzeniami. Ale w końcu popełnia błąd. Zostaje zauważony przy próbie morderstwa przez fotografa (Dane Cook), który zaczyna go szantażować. Na trop sprawy wpada też detektyw Atwood (Demi Moore), która ma osobiste powody, aby zaciekle ścigać seryjnego zabójcę. Czy Pan Brooks zdoła ukryć swoje drugie życie i prawdziwą twarz? (opis z filmweb) film lekki i przyjemny. Ogląda go się z dużą przyjemnością. Ma całkiem przyjemne zakończenie które wywołuje uśmiecha na twarzy. Ode mnie 9/10 (nie ma 10 bo film nie ma tego czegoś co sprawia, że chce się go obejrzeć jeszcze raz) |
28-12-2007, 14:05 | #70 |
Reputacja: 1 | Odyseja Kosmiczna (Zamieszczam kiedyś napisany przeze mnie komentarz to tego filmu, który ostatnio oglądałem raz jeszcze) Też miałem full odlot i metafizyczne fikołki w głowie podczas i po oglądnięciu tytułu. Ale nim wróciłem na spokojne wody codzienności, otarłem pot z czoła, wlazłem do mojej ultramarynowej szklanej bańki, poprawiłem sznur pępowiny czy dobrze przytwierdzony do panelu nawigacyjnego i udałem sie do konstelacji Coola. Na miejscu puściłem banie na jałowym biegu i odczułem ten sam stan co podczas filmu: lewitującego mnie jako okruszka bytu i wszystkiego wokoło jako moją ruchomą, duchową otulinę. Tylko cichy szum kosmicznej zawiei łaskotał owal mojego pojazdu, wprawiając go w lekkie nieukierunkowane piruety. Dziwne, ale cichości w dopełnianiu swojego rytuału, nie przeszkadzał stały akompaniament gasnącego cichym pomrukiem sztosu. Tylko chwilami pojawiała sie w mojej głowie myśl, ze trzeba mi w końcu naprawi tą dysze, bo od takiego lekkiego chrzęstu zwykle sie zaczyna, a kończy sie potem kapitalnym remontem układu. I podpuścił mnie ten stan wolno dryfującego istnienia do przejścia w głęboki stan relaksu całego mego ciała. Mimo moich mikrouncji wagi poczułem sie ciężki, ale w zasadzie to nie ja odczuwałem tą ciężkość , tylko moje członki. Macki stały sie ciężarem dla siebie ponad miarę swojego udźwignięcia, głowa jakby zakuta w kask niskociśnieniowy opadała i opadała (a to dziwne bo od samego początku miałem ją na zagłówku). Potem stało sie coś dziwnego. Bo zacząłem odczuwać ciężar myśli, i muszę dodać nigdy nie zdarzyło mi sie coś tak odjechanego. No i rozpoczęła sie ta słabo kontrolowana obsuwa po równi pochyłej mojego umysłu. Myśli w swojej astralnej naturze trzeba wam wiedzieć nie mają jakiś specjalnych odkształceń czy wygodnych do złapania perforacji czy jakiś "skalnych półek" gdzie można by łatwo wsadzić nogę czy rękę własnej świadomości, aby ją podtrzymać. Niestety nie pamiętam wyraźnie momentu "przejścia". Bo trudno żebym pamiętał skoro lecąc łeb na szyje po śliskiej powierzchni myśli, czas zaczął gubić swoje wyraźne funkcje, skoro to co sie działo nie dzieliłem i nie komentowałem, bo niby jak? Poślizg był konkretny! No i rozpłynął sie czas i idea mająca w nim stałą podporę. Luke po myśleniu zgrabnie wypełniła, niczym nie zmącona, przejrzysta światłość. I rozparła sie na dobre w mojej głowie! Zaczęła się tak szybko rozprzestrzeniać, że nie potrafiłem zanotować z jaką biegłością opanowywała rubieże mojego ego, tnąc swoją odśrodkową siłą spychała moje pojecie "ja" na skraj swoje rozszalej fali. Starałem sie bronic przed nią, popędliwie myśląc o sobie, jako jedyny ratunek przed tym czymś. Wiedziałem ze walka jest nie równa i długo nie wytrzymam. Skupiając swoje ostanie siły na szańcach mojej "mojości", w pewnej chwili zacząłem sie radować że przegrywam! Nie, może nie radowałem sie, a bardziej stawałem sie radością nie mającą odniesienia do niczego. Była wyzuta z bruzdy dzielącej to co raduje i tego co raduje. Stałem sie wówczas... wszystkim. Poza czasem i naiwnymi kryteriami, daleko od lęku. Nie wiem ile to trwało bo tak jak wspomniałem czas to lokaj myśli, który gdy traci swego pana "Myśl" kończy w mig swoje normalne obowiązki. Długo mógłbym opowiadać o tym doznaniu, ale zaraz widze, mimo odwołać do najwymyślniejszych metafor, budowanych na bazie mojej starej, z waszą tożsamą, wiedzą doświadczalną, byłoby jak opowiadanie o smaku zroszonego zimną rosą bigula za pomocą barw. Mógłbym rzucić most na drugą stronę, moglibyście nawet śmiało po nim kroczyć, i co z tego. Skoro i tak nie dotarlibyście do samego końca. Zamiast palca wskazującego księżyc, dostrzeglibyście tylko sam palec. Kosmicznym odlotem nie nazywam jednak szalonego tripu w odmęty rozbielonej przezroczystością jedni umysłu ze światem, lecz drogę powrotną. Wiecie jak sie czułem? Jak gość uczestniczący w pierwszoosobwych narodzinach mnie samego! Mając przy tym 22 tera lata, będąc całym tym tobołem doświadczenia i z późnomłodzieńczą dojrzałością najchlubnijeszego z organów, jakim jest mój mózg. Burza na Orionie to pikuś w porównaniu do mega zawirowań w mojej łepetynie gdy przyszło do wciśnięcia rozbieganej masy myślowej (niby mnie) do cienkiego jak ucho igielne lejka-prowadnicy biegnącej do mojej starej, utartej formy bycia. Nie wiem ile to trwało, ta cała bajera z moją konsolidacją i zastyganiem w starą bryłe. Jedno wam powiem. Czułem sie jak król, bawiący sie przed chwila w atmosferze wina i pięknych ciał, który naraz dostaje z siłą natychmiastowego wykonania wyrok banicji, bez możliwości złożenia skargi czy prośby o odbywanie kary w zawiasach. Ehh, jakoś nie mogłem sie uwolnić, ze to do czego wracam jest daleką od doskonałości atrapą esencji życia, jakimś śmiesznym śmietniskiem (tak to słowo przeleciało mi wówczas przez głowę). Chwycony w wielkie niewidoczne imadło zostałem sprasowany do swojego komicznego światka. Wtedy myślałem ze dostałem dotknięty palcem samego Konstruktora, chwyciłem chwilową zajawkę na dowodzenie jednoosobową armią zbawienia. Ale zaraz pomyślałem kogo i niby przed czym miałbym zbawiać? Nie to nie dla mnie. Zrobiło sie na prawdę metaodlotowo. Fakt. Zebrałem sie do kupy i odpaliłem, nieobywający sie bez złowróżbnego kaszlnięcia z dyszy, mój pojazd. Trochę miałem rozbiegane macki z całego tego ambarasu (plątały mi sie z pępowiną) która świeciła mi teraz w tęczowo migotliwych barwach. Byle szybciej do domu. Ta dysza mnie dobija, jutro postaram sie zajechać na punkt napraw statków. Jak będę miał w przyszłości takie głębokie podróże to będzie nie za dobrze. Dlaczego? Bo jak zawsze na Service Depot , będą chcieli za kosmetyczną poprawę działania wydechu trzykroć wartości tej kretyńskiej usługi, a ja nie będę miał serca wykłucać się o swoje, bo to teraz tak jakbym kłócił sie z samym sobą. Tak, znowu sie poddać i poczuć tę nieopisaną, harmonizującą radość znoszącą granice na "ja" i "ty". Ale jakim kosztem?! Pewno zaśpiewaliby sobie 50 keoro! O Nie! To nie daruje! Jeszcze trochę tego Kubricka i żegnaj cała wypłato! Ostatnio edytowane przez Francez : 28-12-2007 o 14:11. |