Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Rozmowy przy kawce > Muzyka, film
Zarejestruj się Użytkownicy

Muzyka, film Forumowy dział „kulturka”


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2008, 19:28   #81
M.M
 
M.M's Avatar
 
Reputacja: 1 M.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodze
Ostatnio na dużym ekranie oglądałem...



...Johny'ego Rambo. Nie oszukujmy się, filmy z tym amerykańskim super-komandosem w roli głównej nigdy nie były nastawione na rozrywkę duchową. Rzekłbym, że prędzej na umysłową, jeśli można za nią uznać doznania, nazwijmy to, wizualne. John nie jest typem filozofa, a więc i filmy o nim nie niosą za sobą jakiegoś specjalnego bagażu z zakresu psychologii, socjologii etc. Jedynie w pierwszej części starano się wiernie oddać emocje, z którymi walczyła dusza człowieka dręczonego wizjami wojny. Dodać trzeba, że starano się z dość miernym skutkiem, bo tak naprawdę, czy kogoś poruszył dramat Johna z pierwszej części jego przygód? Oczywiście nie, bo liczyła się tylko walka i to ona była i zawsze będzie motywem przewodnim sagi o Rambo. Widzowie rozpaczali raczej z powodu tego, że jatki już na ekranie nie będzie, nie zaś podzielając udrękę bohatera. Pisze to wszystko po to by zastrzec, że jako recenzent kierował się będę kategorią filmu. Ocenię go jako film akcji, nie jako dramat (chociaż widziałem i takie opisy, sic!).

Dużo jest w filmie przemocy. To nie dziwi wcale, biorąc pod uwagę treść, którą reżyser chce nam przekazać. Jest sobie Birma, łamie się tam w drastyczny sposób prawa człowieka, rebelianci są skazani na niepowodzenie, wszyscy milczą, udając, że nic się takiego nie dzieje, a birmańscy żołnierze urządzają sobie zakłady, polegające na tym, który z pierwszych, uciekających wieśniaków wdepnie na minę i rozpadnie się na tysiąc krwawych strzępów. Jest sobie i Johny Rambo, trudniący się łapaniem węży na swoistego rodzaju kij, którym przeciętny obywatel nie strąciłby nawet jabłka z drzewa, nie mówiąc już o klepaniu kobr po głowach. Okazjonalnie łowi ryby z... łuku (to nie żart!), tudzież kuje w swej kuźni Hefajstosa bliżej niezidentyfikowane żelastwa, które zaliczyłbym raczej do rodziny broni białej, niż do sztućców. Jest wreszcie wielce szlachetna ekipa wolontariuszy, chcących odciążyć uciskanych tubylców, że się tak wyrażę, przy pomocy Johny'ego. Musicie bowiem wiedzieć, że Rambo steruje też łodzią (i tu cytat: "nikt nie zna rzeki lepiej od ciebie", szczerze się uśmiałem). Po żarliwych przysięgach, że to nie jego biznes, John za namową czystej jak gołębica wolontariuszki, zgadza się w końcu przewieźć całą ekipy do Birmy. Ekipa jak się łatwo domyśleć trafia do niewoli, no i... zaczyna się rzeź. Najlepszym przyjacielem Johna w czwartej części, prócz nieśmiertelnego noża, jest czarny jak śmierć łuk. Łuk ten nie posiada bajerów z "dwójki", tj. nie wysadza w powietrze sporych połaci dżungli. Jest to zwykły łuk na zwykłe strzały, a widząc jak sprawnie posługuje się nim John nawet Legolas popadłby jeśli nie w kompleksy to przynajmniej w konsternację. Broń palną nasz bohater zdobywa tylko na pobitych wrogach.

Fabuła prosta jak trzask najprostszego z biczy. Wszystko sprowadza się do odwetu i dobrego zakończenia (okraszonego słuszną dozą epickiej muzyki). Gra aktorów jest bardzo, ale to bardzo drętwa, choć może to wina tego, że nie mieli się oni po prostu gdzie wykazać. Przykład mogą tu stanowić najemnicy, których rząd wynajmuje do odbicia wolontariuszy (to nie żart, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, Johny nie działa samotnie). Są oni silnie nakreśleni zewnętrznie i już po paru scenach wiemy, który jest dobry, a który zły. Mamy wśród nich między innymi brutalnego, niegodziwego brytyjczyka, jakiegoś egipcjanina (bądź innego wyznawcę islamu, który tak czy siak dziwnie wygląda w moro) oraz dobrego snajpera, który czując potrzebę ratowania Johna z opresji naraża na szwank własne życie. Wolontariusze są oczywiście pomocni i uczynni, a przed Birmańczykami sikają w majtki. Kwestii również nie ma wiele, podsumowując więc całość, nie mam aktorom za złe ich bezpłciowej gry, bo zdaje sobie sprawę, że to nie ich postacie miały się wybijać. Wybijać miał się JOHN. Stallone gra go tak samo jak dwadzieścia lat temu, ta sama zatwardziała gęba (choć "ciut" mocniej pomarszczona), te same niewyraźnie wymawiane kwestie i stal w oczach. Oprócz tego spokój, refleks Johna Wayne'a i pseudo-romantyczne spoglądanie na panią gołębice. Sylvester Stallone się spisał, zagrał tak jak miał zagrać, bez zbędnych ceregieli, których prawdziwi fani Rambo nie lubią (w sumie naszła mnie refleksja, że widziałem jedną prawdziwie dobrą rolę Stallone'a... może ktoś kojarzy "Cop Land"?, zagrał tam u boku De Niro i wypadł b. dobrze). Ogółem John mało mówi, więcej robi i to jest właśnie jego naturalne zachowanie, które szanuję. Dobrze, że twórcy nie próbowali na siłę wciskać nam monologów godnych Konrada z trzeciej części Dziadów. Pierwszą kwestią bohatera, która pojawia się w filmie jest "fuck off", co stanowi chyba najlepszą rekomendację. Prócz tego nader często pojawia się zdanie "go home". Jedna sentencja złapała mnie natomiast za serce. Jest to: "live for nothing or die for something"...

No i sedno całego filmu, czyli RZEŹ. Dokonuje się ona na żołnierzach Birmy w najmniej spodziewanych dla nich momentach i w różnych (choć niewielkich) odstępach czasu. Jatka jest efektowna, głośna, dynamiczna i niemal cuchnąca swądem spalonego ciała. Tutaj twórcy naprawdę się popisali. Walki ogląda się z paznokciami lub nieprzemielonym popcornem w zębach. Krew i wszelkie tkanki leją się strumieniami. Elementy akcji są więc jak najbardziej zachowane, przy użyciu najnowszych technik filmografii.

Podsumowując, na seansie Rambo często ogarniał mnie serdeczny (ale nie prześmiewczy!) rechot. Tak było np. podczas sceny, w której John ścina drzewa zdobycznym karabinem, czy (uwaga spoiler)wraca na ojcowiznę(koniec spoilera). Może wynika to z faktu, że zawsze traktowałem Rambo z przymrużeniem oka, bo tak chyba należy go traktować. Wszak każdy od 10roku życia wzwyż wie, że wyczyny Johna Rambo muszą być fikcyjne, a sam bohater jest raczej kimś w rodzaju herosa. Oglądając filmy o nim bawimy się jednak dobrze (przynajmniej niektórzy), a to chyba najważniejsze.

Ocena za ucztę akcji, podkreślam akcji: 7/10
Ocena za niezapomniane, arcyzabawne motywy: 10/10
 
__________________
Wiejski filozof.
M.M jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19-03-2008, 14:01   #82
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
Niecałą godzinę temu obejrzałem sobie 10000 B.C.

Całkiem ciekawy film, też z rodzaju tych takich "czasoumilaczy". Żadnej innowacyjności, poza tą, że jego akcja dzieje się w 12000 lat temu. Sztampowa fabuła, ograne sceny i taka sobie spójność. Efekty specjalne były całkiem ciekawe, choć to tez nie mistrzostwo. Dużo "przekłamań" i innych tego typu spraw. Brakowało mi tylko, aby Faraon (bo to mogłem bez problemu wywnioskować z jego postaci, oraz miejsca w jakim się znajdował) był wielkim i wszechpotężnym czarnoksiężnikiem. W filmie był ogrom przekłamań, ale no cóż. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie był to film skierowany do historyków, tylko typowa holywoodzka produkcja (poprawcie mnie jeśli się mylę). Film nie był jednak nudny (ani też nie trzymał w napięciu), od taki sobie obraz dla zabicia nudy. Jestem nastawiony do niego bardzo neutralnie i pozwolę sobie wystawić ocenę 5,5/10.
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)
Bulny jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-03-2008, 18:42   #83
 
Gadzik's Avatar
 
Reputacja: 1 Gadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodze


Przyznam się, iż podchodziłem do oglądania tego filmu z nastawieniem na poznanie czegoś na kształt "Czarodziejskiego ogrodu", z intrygującą scenerią i lekko wciągającą fabułą. Ot, dzieło umiejscowione o kilka oczek wyżej od "Harry'ego Pottera", miły zapychacz czasu...

Myliłem się.

Szczerze powiedziawszy trudno opisać, co sądzę o tym arcydziele. Minęły dwie godziny od jego zakończenia a w mojej głowie wciąż kotłują się urywki dialogów, wymieszane sceny i niesamowite postaci... Sama fabuła zapowiadała się względnie prosta: Hiszpania, początki dyktatury generała Franco. Córka pół-sierota, matka w ciąży z despotycznym kapitanem mającym stać się głową nowej rodziny. Jednak od samego początku przewijają się w historii urzekające baśniowe motywy, które razem z realiami okrutnej wojny tworzą przenikające się równoległe płaszczyzny... Zaś pomiędzy prezentowanymi płaszczyznami stoi okrakiem mała Ofelia, będąca dla widza swoistym łącznikiem pomiędzy światem rzeczywistym a fantastycznym... Być może niejedna osoba ochrzci w tym momencie "Labirynt Fauna" tytułem "powielacza sprawdzonych motywów", lecz jest w nim coś co nie pozwala spłycić filmu do poziomu zwykłej bajki dla dorosłych/dojrzałych: niepewność, sytuacja w której widz zacznie zastanawiać się nad prawdziwością wizji dziewczynki... Bo tak naprawdę ostateczne zakończenie oglądający musi znaleźć w sobie.

Podobno w niektórych multipleksach "Labirynt Fauna" przedstawiano jako kino familijne od lat dwunastu. Ów fakt dobitnie świadczy o totalnej ignorancji pewnych osób, które opierając się być może na plakatach same siebie zwiodły na manowce lekceważenia. Oznajmiam więc, jakby ktoś był równie niedomyślny lub po prostu oszukany ignoranckim stwierdzeniem: to nie jest film dla dzieci i rodzin szukających rozrywki w niedzielne popołudnie. Pod baśniową otoczką filmu kryje się oddana z bezwzględnym realizmem przemoc i fabuła, którą momentami mogę porównać do wymownej prozy Kinga. "Labirynt Fauna" jest baśnią, jednak baśnią dla dorosłych.

Podobno również znaleźli się tacy, którzy w dziele del Toro dostrzegali ogłupiający wpływ lewackiej propagandy. O ile tym z multipleksów mogę zarzucić ignorancję, to nad nadgorliwymi "tropicielami" komuchów postuluję spuścić zasłonę miłosiernego milczenia. Jak w każdej baśni autor potrzebuje zastosować motyw dobra i zła, a ten akurat został przedstawiony na tle hiszpańskiej wojny domowej. Nie wiąże się ona w ogóle z wymową dzieła. Ba, miejsce akcji nie robi żadnej różnicy pod względem konstrukcji fabuły, gdyż jest ona na tyle uniwersalna, że można by ją przenieść w realia okupowanej Polski lub wojny wietnamskiej. Wszak ludzkiego charakteru nie wyznaczają granice a dobro i zło. I tyle na ten temat...

Jestem pod wrażeniem gry aktorskiej. Przyznajmy szczerze, baśniowy posmak fabuły nie pozwala w pełni stworzyć pola do indywidualnego popisu psychologicznej głębi, jednak i tak prezentowane postacie wywarły na mnie ogromne wrażenie. Każdy z odtwórców świetnie wpisuje się w powierzoną mu rolę: Ivana Baquero jako zagubiona mentalnie Ofelia, Sergi Lopez jako sadystyczny kapitan oraz chociażby Angulo jako lekarz postępujący zgodnie z własnym sumieniem. Szczególnie zaś ujął mnie za serce tytułowy Faun (Doug Jones). Osobowość wymienionej istoty i pewna dwuznaczność nie pozwoliły mi przez praktycznie cały film powziąć jednoznacznej oceny jego charakteru i roli, jaką odgrywał.

W tym momencie wystarczy zamiast "Jestem pod wrażeniem gry aktorskiej" wpisać "Jestem pod wrażeniem zdjęć i pracy kamerzystów". Pozwalają one przez cały czas odczuwać przenikanie się świata realnego i fantastycznego oraz wywołać nastrój ogromnego wzruszenia bądź żywego niepokoju. Kolorystka złota i mrocznego błękitu bez problemu dorównuje tej z "Władcy pierścieni".

Na koniec pragnę zwrócić uwagę na przecudną muzykę Navarrete'a, który dodał "Labiryntowi Fauna" ogromnej dawki melancholii, zadumy i niemożliwej do opisania (przynajmniej w moim mniemaniu) nutki tajemniczości. Wielkim plusem jest fakt wręcz idealnego współgrania przesłania muzyki z prezentowaną akcją. Nie wychyla się ona przed szereg (jak to się zdarza w części filmów), lecz swoją dyskretnością umie połączyć obraz i dźwięk w umyśle widza w jedną integralną całość...

18:42

Ocena filmu: 9+/10
 

Ostatnio edytowane przez Gadzik : 21-03-2008 o 21:11.
Gadzik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-03-2008, 18:50   #84
M.M
 
M.M's Avatar
 
Reputacja: 1 M.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodze
Cytat:
Przyznam się, iż podchodziłem do oglądania tego filmu z nastawieniem na poznanie czegoś na kształt "Czarodziejskiego ogrodu", z tajemniczą scenerią i lekko wciągającą fabułą. Ot, dzieło umiejscowione o kilka oczek wyżej od "Harry'ego Pottera", miły zapychacz czasu...
Oj, bardzo się pomyliłeś... Pod twoją recenzją podpisuję się dłońmi i stopami. To jeden z tych nielicznych filmów, których nie da się opisać słowami, bo i tak niewiele to da. Trzeba po prostu obejrzeć. Chwała twórcom, że w dobie Holy i Bolywoodu są w stanie stworzyć tak głębokie psychologicznie dzieło. I podobnie jak ty, po obejrzeniu filmu zbierałem szczękę z podłogi przez godzinę, a jej ostatnie fragmenty znalazłem pod biurkiem dopiero na drugi dzień...

EDIT: Faun to wg. mnie jedna z najlepszych kreacji kinowych w ogóle. Amen.
 
__________________
Wiejski filozof.
M.M jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-03-2008, 09:45   #85
 
Christianus's Avatar
 
Reputacja: 1 Christianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumnyChristianus ma z czego być dumny
A ja "ostatnio" (czyt. miesiąc temu ) widziałem:

I muszę powiedzieć, że w życiu tak się nie wzruszyłem na filmie sensacyjnym (a chcę zaznaczyć, iż posiadam głęboką pogardę do produkcji kultury masowej). Kto nie widział, niech zobaczy. Film wart obejrzenia. Wspaniała kreacja Denzel'a Washington'a, za którą niejeden Bratt Pitt i inne wymoczki, by się pochlastały. Doskonała muzyka i klimat! KLIMAT!!! Przez duże "K" i kolejne literki. Scenariusz i wogóle pomysł na film, jak najbardziej oryginalny. Choć filmów o tym, jak "7 zabitych walczy o życie", albo "zabili go i uciekł" jest na pęczki, ten jeden wart jest obejrzenia. Motyw zemsty pojawiał się już niejednokrotnie, to fakt. Ale tu został doprowadzony do perekcji. Trochę o fabule:
Film rozpoczyna się mistrzowsko zrealizowaną sekwencją ujęć obrazujących pokrótce porwanie jakiegoś syna bogatego biznesmena (w centrum Mexico City). Zaraz potem dowiadujemy się że niejaki Creasy (Denzel Washington), były agent CIA ucieka ze stanów i szuka sobie pracy w Meksyku. Załatwia mu ją kolega po fachu Rayburn (Christopher Walken). Jak już zapewne się domyślacie Creasy dostaje robotę jako ochroniarz pewnej dziewczynki o imieniu Pita (Dakota Fanning).
Potem już jest cała akcja, której przyjemności odkrywania nie chcę zakłócić. Więc jeśli wpadnie wam kiedyś w ręce, śmiało pchać do odtwarzacza DVD i zanurzyć się w wielowątkowym obrazie, jakim bez wątpienia jest "Człowiek w ogniu".
3mcie się!!!
 
__________________
Uczyć się, modlić do swego Boga i pracować. Zawsze czerpać pełnymi garściami z życia, czując się jednocześnie bezwarunkowo szczęśliwym. Pracować nad sobą i kochać za nic. Oto co znaczy być dobrym człowiekiem.
Christianus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-03-2008, 11:56   #86
 
Harv's Avatar
 
Reputacja: 1 Harv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie coś
Dzwiwnym trafem też ostatnio oglądałem film "Człowiek w ogniu", ale nie jestem nim tak zauroczony. Pierwsza połowa była bardzo ciekawa jak dla mnie, druga może już zbyt absurdalna (typowa holywoodzka akcja, ale całkiem dobrze zrealizowana) - jest wiele nieścisłości, ale można na nie przymknąć oko. Ciekawym pomysłem wykorzystanym w filmie jest częsta zmiana ujęć, szybka zmiana filtrów, krótkie zwolnienia z przybliżeniem. W filmie przedstawiają np. równolegle czytanie instrukcji o odbiorze porwanego i ich wykonywanie - jest to dość efektowne i pozwala szybciej opowiedzieć historię. Jednak (przynajmniej w moim odczuciu) te wszystkie błyski i skoki męczą oczy. Ogólnie jeśli mam wystawiać ocenę to będzie to 7/10. Można obejrzeć i czerpać z tego przyjemność, ale nie trzeba .
 
__________________
Nie chcę ukojenia, które mogłoby mi odebrać skruchę, nie pragnę uniesień, które wbiłyby mnie w pychę. Nie wszystko, co wzniosłe, jest święte, nie wszystko co słodkie - dobre, nie wszystko co upragnione - czyste, nie wszystko co drogie - miłe Bogu.
Harv jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13-04-2008, 11:03   #87
 
Yelonek's Avatar
 
Reputacja: 1 Yelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłość


War
Sensacyjny

Z reguły filmy z takimi gwiazdami jak właśnie grającymi tu Stathamem i Jetem Li uważa się za wysokobudżetowe szmiry (Transporter, Jet Li: The one), których jedynym atutem jest satysfakcjonująca dawka kopnięć, salt i nokautów z nieodłącznymi eksplozjami. Mogą się one podobać, ale nikt nie oczekuje od nich fantastycznej fabuły, a jedynie wizualnej papki. War natomiast, mimo iż nie aspiruje do roli ambitnego kina, w moim mniemaniu stoi przynajmniej o dwie półki wyżej.

Fabuła? Zaskakująca. Początek wydaje się być banalny - ot, dwóch agentów FBI robi wjazd na chatę, w której imprezuje triada i egzekutorzy yakuzy. Ów wjazd kończy się tym, iż niezadowolona z 'party crashers' yakuza przypomina o sobie kilka lat później kasując jednego z agentów, pozostawiając drugiemu (w tej roli - Statham) vendettę. Banał? Banał. Ale tylko przez pierwszy kwadrans, bo później zaczyna się pełna jazda, która pięknie wszystko komplikuje powodując, iż przynajmniej 2 razy zmieniamy zdanie o tym co działo się chwilę wcześniej.

Duet Li & Statham zapewnia godziwą rozrywkę także w aspekcie wizualnym. Darowano sobie, dzięki Bogu, wplatanie akrobacji do walki wręcz tudzież strzeleckiej pozostawiając wszystko na w miarę realistycznym (choć wciąż widowiskowym) poziomie. No, i samce też będą zadowolone. Golizny nie brakuje

Minusów specjalnie nie uświadczyłem. Może z wyjątkiem wpadki, iż Jet Li strzela z broni, która zawsze brzmi jakby posiadała tłumik. No, i jeszcze ten oklepany uśmieszek Jeta. On był już w każdym filmie. Oprócz tego dobre, aczkolwiek nie przełomowe kino.

Filmweb wycenił War na 7.5/10. Przychylam się do tej oceny i polecam.
 
__________________
I Don't Care If Your World Is Ending Today
'Cause I Wasn't Invited To It Anyway

Ostatnio edytowane przez Yelonek : 13-04-2008 o 11:08. Powód: Pozjadałem pojedyncze słowa.
Yelonek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-04-2008, 14:01   #88
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację


Doomsday
Scenariusz i reżyseria: Neil Marshall.
Pierwsza myśl po wyjściu z kina?
Jak sklasyfikować ten film?
Bo to, że spodobał mi się niesamowicie nie ulega wątpliwościom. Ale co to dokładnie było?
Na film szłam z dziwnym wrażeniem, że znowu pakuje sie na tak ukochane przez mojego mężczyznę filmy o zombies.Zwłaszcza, że film jest dziełem autora zarówno scenariusza jak i reżyserii 'Zejścia' jakiego nie oceniałam za dobrze.
A tu...niespodziewanka.

W sumie najbardziej to przypomina swoisty, niepełny postapokaliptyk.
Czemu niepełny? Bo zagłada nie objęła całego świata/kraju, lecz jedne konkretny region jaki został odcięty od świata.
Jak sie okazało po 25 latach, nieskutecznie.

Poczałkowo fabuła wydaje sie sztampowa- wysyłamy odział żołnierzy, jako przywódce dajemy im całkiem niezłą laseczkę, jakie ma własne osobiste powody by dostać sie dokładnie tam.

I tu kolejna niespodzianka bo prócz głównej bohaterki, pani major Sinclair ( tej roli Rhona Mitra), która w moich oczach jest swoistym połączeniem Lary Croft z Alicją (Resident Evil) i radzi sobie w każdych, nawet najbardziej surrealistycznych warunkach film był co chwile wielkim zaskoczeniem.

Akcja nie staje praktycznie ani na chwile, widz nie ma czasu nawet sie zdziwić< a jest czemu> tylko może z coraz bardziej rozwartymi oczyma oglądać kolejne sceny.

Wizja Glasgow pod władaniem mocno gangerowych punków pod wodzą niesamowitego Sola ( świetny Craig Conway ), czy też zupełnie przeciwstawnego terenu na jakim włada doktor Kane ( w tej roli jeden z dwóch znanych aktorów w tym filmie - Malcolm McDowell) są naprawie bardzo ciekawe i warte zapamiętania.

Co jeszcze mogę napisać? Że szczerze ten film powinien stać się obok '28 dni później' kolejnym angielskim filmem będącym pozycją obowiązkową dla maniaków Neuroshimy?
Pytacie dlaczego?
Bo jest w nim tyle nawiązań do Mad Maxów, że głowa mała. '
Same sceny pościgu i starcia na autostradzie to istne perełki.
Poza tym oglądając punkowców pod władzą Sola trudno jest nie mieć skojarzeń z gangerami z Detroit....

Film nie ma pretensji do bycia pogadanką ostrzegawczą, umoralniającą , czy filozoficzna na temat ludzkości i jej ewentualnych losów.
Jest porządnie zrobionym, wciągającym filmem akcji.
I też miedzy innymi za to warto na niego pójść.
A główną refleksją po nim może być myśl, jak wielką kichę by z tak fajnego pomysłu zrobili amerykanie...
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 14-04-2008 o 14:08.
Lhianann jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-04-2008, 15:24   #89
 
Yelonek's Avatar
 
Reputacja: 1 Yelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłośćYelonek ma wspaniałą przyszłość


The last sentinel
Akcja / Postapo

Z racji, że jestem chory i średnio mi wychodzi nauka, przejrzałem półkę z filmami na której jakimś cudem ostał się ten postapokaliptyk. Niewiele myśląc wrzuciłem płytkę do napędu i (pomijając dawkowanie leków) wlazłem pod kołdrę by wygrzać się 1.5h oglądając to 'coś'.

'Coś' bo naprawdę ciężko to zaklasyfikować. Z jednej strony pierwsze wrażenie film robi rewelacyjne - samotny żołdak, jego gadająca spluwa i fruwające śmieci w resztkach miasta. Mało oryginalne, gdy dochodzą do tego modyfikowani genetycznie żołnierze oraz 'technologia, która wyprzedziła człowieka'. Innymi słowy - toster ewoluował i zbuntował się przeciw gospodyni. Może i kopia terminatora połączonego z pierwowzorem I'm legend, ale... jakoś przypadło mi do gustu.

Po raz kolejny człowiek staje przeciw robotom, które sam stworzył. Po raz kolejny jest ten Jedyny, który poznaje swoją Jedyną, by stanowiąc już Parę pobić Setki. To tak w skrócie, bo po drodze był jeszcze pies i historia bohatera. Mimo to, jeszcze mi się podoba, jak każdemu maniakowi postapo.

Ale są zgrzyty, których nie przeboleję.
Pomysł na realia był przedni, ale oprawę spier...niczono dokumentnie. Pominę milczeniem grę aktorów, zwłaszcza głównego sztywniaka (można go w teorii wybronić "wychowaniem"), ale reżysera i scenarzystę wysłałbym do rąbania tajgi na Syberii. Dialogi są nieznośnie patetyczne, propagandowe spoty są takimi gniotami aż zęby bolą, zaś w przypadku scen akcji widać, że ktoś miał pomysł, ale za diabła nie wiedział jak go upchnąć w filmie. Ja rozumiem, że przeciwnicy są tylko po to, by zbierać baty... ale na miłość boską! Nawet w Kill Billu nie stali oni w kolejkach w oczekiwaniu na swoją działkę ołowiu mając w tym samym czasie lufę wycelowaną w plecy głównego bohatera/jego samicę. I takie coś zniewoliło ludzkość

Nawiasem mówiąc, kilka wątków jest niewyjaśnionych (być może przegapiłem lub są to zwyczajne wpadki). Dla tych co obejrzą film po mnie, może znajdą odpowiedzi:
- Jak ma na imię "samica"?
- Co to za zaraza przeorała ludzkość (nie jest to raczej metafora dronów)?
- Jakim cudem przeżył pies?
- Jak Tallis przeżył wybuch będąc 5cm pod taflą wody (pomijam wystające nogi)?
- Co samica ma na sobie gdy przeżywa postrzał w pierś bez zadrapania?
- Jak on (Tallis) nadal nie wierzy w swoje szczęście?
- Dlaczego obecna medycyna nie leczy ran postrzałowych przy pomocy mokrego wacika i przecierania nim twarzy? Przecież to stawia trupa na nogi nawet.

Reasumując: naprawdę duży potencjał (a przynajmniej wg. mnie takowy był) został zmarnowany. Nie przemyślano scen, nie dopracowano i zastanawiam sie, czy w ogóle obejrzano go przed wypuszczeniem do kin. Jeśli ktoś lubi postapo - przeżyje ten film i być może znajdzie trochę inspiracji na sesje. Inni mogą sobie Sentinela spokojnie darować bez poczucia straty.

Moja ocena: 3/10. I mały + za to, że to pierwszy film, w jakim kobieta nie ma makijażu (pani naukowiec nie liczę, bo nie widać).
 
__________________
I Don't Care If Your World Is Ending Today
'Cause I Wasn't Invited To It Anyway
Yelonek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24-06-2008, 00:32   #90
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Dawno nic nie wrzucałem do mojego ulubionego pozasesyjnego tematu, najwyższa pora nadrobić zaległości

Dzisiaj przygotowałem króciutkie porównanie dwóch horrorów niemal identycznych pod względem tematu i sposobu wykonania. Napisałem „niemal” gdyż jeden film od drugiego oddziela przepaść nie do pokonania.




REC vs DIARY OF THE DEATH

W lewym narożniku zawodnik zza wielkiej wody, film w reżyserii żywej legendy George’a A. Romero, DIARY OF THE DEATH! O tym panie nie trzeba za wiele mówić, jest znany przede wszystkim z nakręcenia świetnego horroru „Noc żywych trupów” i jego późniejszych kontynuacji.
W prawym narożniku już rozgrzewa się film REC hiszpańskiej produkcji, wyreżyserowany przez Jaume Balagueró i Paco Plaza, pierwszego możecie pamiętać z rewelacyjnej „Ciemności”, której również był reżyserem.

Przeciwnicy spotkają się w 3 rundach, które wyłonią zwycięzcę, mogącego dzierżyć tytuł najlepszego filmu o zombiakach opowiadającego historię z perspektywy kamery. To bowiem łączy obie produkcję, martwe poruszające się zwłoki i ostatnio popularna metoda narracji z perspektywy kamery. Ciekawostką jest to, że zarówno, Romero jak i Balagueró byli autorami scenariuszy do swoich dzieł.



1.FABUŁAwedług mnie jest bardzo ważnym kryterium przy ocenianiu jakiegokolwiek filmu. Tytuł z dobrą fabułą zawszę się obroni a z kiepską jest to niezwykle trudne.

Diary of the dead jak też większość filmów Romero podejmujących tematykę mózgożernych zombiee nie posiada zbyt skomplikowanej fabuły, mógłbym rzec, że w ogóle nitka fabularna sprowadza się do zazwyczaj nieudanych prób przetrwania bohaterów rzuconych na pastwę martwych ludzi.

Zacznijmy jednak od początku, tytuł ten opowiada historię grupki studentów szkoły filmowej próbujących nakręcić swój własny horror o mumii/zombiakach. Przewrotny los chciał, że w tym samym momencie następuje wysyp nieumarłych i studenci dostają jak na tacy gotowy materiał.
Wyzwania pokazania prawdy i uwiecznienia jej podejmuję się Jason Cred(grany przez Joshua Close’a), kamerzysta, który bierze do serca swoją rolę.
Film niczym nie zaskakuje, czy to przewidywalnymi chwilami mającymi przestraszyć widza czy to wątpliwą inteligencją młodych amerykanów jak i ich bezradnością. Zauważa się w tym wiele odgrzewanych pomysłów.

Nie można jednak odmówić temu zawodnikowi kilku świetnych scen…niestety komediowych. Krótka scenka z amishem czy „ludzkie rybki” rozkładają na łopatki. Tylko czy horrory kręci się po to żeby bawiły?



Tu również fabuła nie jest mocną stroną, choć zdecydowanie lepiej wypada w porównaniu do konkurenta. Widz również z perspektywy kamery śledzi młodą reporterkę realizującą film o nocnej pracy strażaków. Reporterka wraz z kamerzystą udają się na pierwsze wezwanie razem ze strażakami do starej kamieniczki. Problem wydaje się być błahy, gdyż chodzi o dziwne odgłosy dobywające się z mieszkania starszej pani. Ta z niewiadomych przyczyn atakuje jednego z funkcjonariuszy policji raniąc go dotkliwie. W tym czasie kamienica zostaje odizolowana od świata, bo służby bezpieczeństwa uważają, iż w budynku doszło do wybuchu zaraźliwej choroby…
Dalszego rozwoju akcji można się już domyślić.

Zdecydowanie posiada większą liczbę nieoczekiwanych zwrotów akcji w porównaniu do przeciwnika co nie było zresztą trudne do osiągnięcia. Na pochwałę zasługuje zakończenie filmu, ale o tym warto przekonać się samemu.

W tej kategorii zarządzam remis 0:0 z lekką przewagą dla filmu Rec, niestety i jeden i drugi tytuł mocno w tym elemencie zawodzą.



2. GRA AKTORSKA. – Jak wiadomo dobra gra aktorska jest w stanie zmienić nieudaną produkcję w arcydzieło.


Aktorzy osiągnęli to, czego nie udało się osiągnąć ani w Diary of the dead ani w Cloverfield zrealizowanego w podobnym stylu…byli naturalni. Dzięki ich grze człowiek oglądając miał wrażenie jakby te zdarzenia w rzeczywistości zostały uchwycone telewizyjną kamerą a nie były posklejane w sterylnym studio.
Wśród samych aktorów nikt w szczególności się nie wyróżniał, wszyscy spisali się bardzo dobrze. Najwięcej widzimy na ekranie oczywiście biegającą główną postać, reporterkę Ángele(w tej roli Manuela Velasco) oraz strażaka Manu(Ferrán Terraza).

Minusem w tej kategorii jest sztampowość postaci. Wścibska i gadatliwa reporterka, dzielny i zaradny strażak czy milczący i tajemniczy naukowiec. Zabrakło mi tu próby pomieszania bądź nawet wywrócenia do góry nogami archetypów. Wielka szkoda.


Coś takiego jak „gra aktorska” nie istniało w tym tytule, postacie plątały się bezsensu na ekranie rażąc sztucznością. Zdecydowanie pokazanie tej opowieści z punktu widzenia kamery ucierpiało przez to w dużym stopniu.
Chwalebnym wyjątkiem jest profesor Andrew Maxwell – postać, w którą wcielił się Scott Wentworth. Niezwykle inteligentny i wygadany bohater wprowadzający do całości przyjemną nutkę czarnego humory. W porównaniu o wiele młodszych kolegów z planu pan Wentworth wypadł rewelacyjnie. Chciałoby się tylko, żeby ta rola nie była tak skromna.


Zdecydowane prowadzenie 1:0 hiszpańskiej produkcji.



3.KLIMAT – to chyba najważniejszy wyznacznik dobrego horroru. Ta kategoria ma odpowiedzieć na podstawowe pytanie: „Czy bałeś się oglądając film?


Twórca chyba sam nie miał zamiaru robić horroru a metkę filmu grozy ten tytuł dostał przez przypadek. Paradoksalnie to sceny komediowe są najlepiej zagrane i to je warto zapamiętać a całą masę „strasznych” momentów wyrzucić z pamięci. Choć miało wyjść naturalnie i tym przerażać widza to wyszło wyjątkowo sztucznie. Nawet zombiee wydawały się strasznie nieruchawe i zwyczajnie ciężko mi było kupić opowiastkę o tym, że banda ledwie poruszających się umarlaków dokonała tak strasznego spustoszenia. Żałosne.



W tej kategorii niekwestionowanym zwycięzcą jest Rec, który od początku do końca trzyma w napięciu a jego „naturalność” sprawia, że po plecach przebiegają nam ciarki i nie możemy oderwać wzroku od poczynań bohaterów. Muzyka, ujęcia kamery i gra aktorska, to czynniki, które sprawiły, że film osiągnął rzecz dla horroru najważniejszą: straszył. Nic więcej nie trzeba dodawać.


PODSUMOWANIE
Wynikiem 2:0 wygrywa REC nokautując rywala!

Hiszpanie po raz kolejny udowadniają, iż potrafią tworzyć horrory na wysokim poziomie, co więcej nie potrzeba do tego wielkich środków. Jest to niskobudżetowy film o nieskomplikowanej fabule, lecz jego wykonanie jest pierwszorzędne. Polecam każdemu miłośnikowi filmów grozy.
Amerykańska produkcja pozostaje daleko w tyle za konkurentem. Widać tu wyraźnie „zmęczenie materiałem” i to chyba najwyższa pora żeby pan Romero wziął się za inną kategorię filmów, w reżyserowaniu komedii byłby z pewnością lepszy.


Jest to dość ogólnikowe porównanie jednak powinno dać jednoznaczną odpowiedź na pytanie: „Jaki film z tej dwójki warto obejrzeć?”
 
mataichi jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172