Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2017, 18:58   #21
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Drzwi karczmy zamknęły się delikatnie za wychodzącym Edanem. Szpieg… Szef siatki szpiegowskiej? Ciekawe.
Niemniej wcale nie przejął się tym faktem i pogwizdując wesoło podążył do domu wójta.

Dom wójta przedstawiał zgoła niecodzienny widok. W sieni stało trzech marynarzy, dwójka z nich żywo o czymś dyskutowała. Trzeci ściskał swoją białą czapkę w dłoniach, minę miał nie tęgą. Za sienią, przez otwarte drzwi do biura Salzmana, widać było siedzącego za biurkiem wójta, Sifa notującego coś w kajecie i opalonego kupca, w zamyśleniu pocierającego czoło.

- Szanowni panowie raczą wybaczyć. Przybywam z ważną dla wójta sprawą - ukłonił się marynarzom przepraszająco i wszedł przez otwarte drzwi, a następnie zamknął je za sobą.
- Panowie wybaczą. Podkowy - rzucił znacząco w stronę Salzmana.

Jeden z dysputujących marynarzy spojrzał się na Edana i zastąpił mu drogę.
- A my myślisz, że za czym tu sterczym, ha? Więcy takich cwanych już było. Wójt płaci za informacje, kto pierwszy, ten lepszy. Czekać, jak pozostali – krzyknął groźnie.
Salzman wychylił się przez biurko i zlustrował chłopaka.
- Czekać! – zakomenderował.

Edan przekrzywił głowę, patrząc na tłustą twarz.
- Rozumiem. W takim razie niech wójt sam sobie tych podków szuka. Albo innego frajera niż ja i moi towarzysze, co się tego podejmie. W tak małym miasteczku. Wnoszę, że ten… no… Jurik? Nie ważne. Poczeka. Proszę się nie spieszyć - odwrócił się tyłem do zarządcy miasteczka.

Wójt wyciągnął głowę najdalej jak mógł i skonsternowany wpatrywał się w Edana. Przypominał świniaka próbującego dostać się do koryta. Zaśmiał się, świszcząc powietrzem.
- A to trzeba tak było od razu, że pan od Frederika jest– zakrzyknął zbyt przyjaźnie, aby brzmieć szczerze. – Proszę, proszę, zapraszam do biurka. W czym mogę pomóc, panie...?

Sposób, w który ów człowiek pozostawał wójtem nawet tak niewielkiego miasteczka pozostawał dla Edana prawdziwa zagadką.

- Edan z Gors Velen - odwrócił się ponownie w kierunku Salzmana z szerokim, również przyjaznym uśmiechem.
- Puśćmy w niepamięć to niefortunne nieporozumienie i zacznijmy od początku. Jak pan zapewne wie, sprawa jest dość delikatną, więc… - spojrzał na wszystkich obecnych poza pracownikiem.

Salzman w pierwszej chwili nie zrozumiał. Bezwiednie prześledził spojrzenie Edana i wlepił w niego swój ociężały wzrok. Otworzył usta, aby zadać pytanie, jednak trybik w jego głowie przeskoczył i wójt puknął dłonią w biurko.
- Raus mi z chałupy, do roboty wracać! Potem przyjść, jak zawołam! – krzyknął donośnie i skinął na kupca siedzącego przed nim – Panu też dziękujemy. Pilne sprawy mamy do obradowania z tym szlachetnym panem – uśmiechnął się przymilnie do Edana, wskazując mu zwolnione przez kupca miejsce.

- Jest pan wyjątkowo uprzejmy, panie wójcie - podziękował skinieniem głowy Edan i zajął miejsce kupca, do którego rzekł:
- Proszę wybaczyć, postaramy się z panem Salzmanem szybko dojść do porozumienia.

Kiedy już drzwi zamknęły się, Edan westchnął cicho.
- Panie wójcie, istotnie Fredrik z grubsza nakreślił sytuację. Nakreślił również ofertę i muszę przyznać, iż zaskoczyła nas nieprzyjemnie. Szacowna czarodziejka w uroczych słowach rzekła, że za tyle, to może eliksir na poprawę rozumu zrobić, zaś Hamdir skrzywił się tak mocno, że poczciwemu Yorshce całe mleko skwaśniało. Panie wójcie, powiem otwarcie, bo polubiłem pana. Siedemset orenów na uczestnika, to bardzo biednie. Biorąc pod uwagę charakter zlecenia. Głupi nie jesteśmy, panie wójcie. Skoro panienka Fillianore i mości Fredrik sami nie poradzą, to zadanie łatwym nie będzie. Nie mówiąc już o różnych niejasnościach. I problemy z prawem mogą być. Obrońcy zapłacić, opłatę za życzliwość odpowiednim ludziom uiścić, kaucja… Innymi słowy, skórka za wyprawkę.

Twarz Salzmana bladła i czerwieniała na przemian. W połowie monologu Edana zaczął się wiercić i poprawiać uwierający go kołnierz koszuli, drapać się po głowie, potakiwać, sapać, drapać się w nos, kręcić wąsa i klepać się po brzuchu i kręcić głową. Oczy biegały mu dziko od Edana do sufitu, od sufitu do ścian i za okno i znów na Edana. Odchrząknął nieprzyjemnie.
- Ymm...– zaczął nerwowo stukać grubymi palcami w biurko – Panie Edan Skowelen... – głos podniósł mu się o oktawę.
Mały Sif, zagryzając wargi, wpatrywał się w podłogę, machając nogami w powietrzu.
-Ja... ile pan powiedział pan Fredrik zaoferował państwu? – kolejna oktawa w górę. – Siedemset orenów dla każdej osoby?

Edan pokiwał poważnie głową, po czym spojrzał zdziwiony na Salzmana, choć wewnętrznie zaczynał się dusić. Zmusił płuca do nabrania powietrza.
- Myślałem, że ten chłopak przyniósł mu instrukcje od pana. Sam pan zatem rozumie, że za taką sumę, to niestety, nie możemy się tego podjąć.

Oczy wójta wyglądały jakby zaraz miały wyskoczyć z orbit. Spojrzał się na Sifa, który wkładał wszystkie swoje siły, żeby się nie roześmiać.
- Ty szczeniaku durny, co ja żem powiedział?! Osiemset orenów za wszystko, nic więcej!! Myślisz, że ja na złocie śpię, jak smok jaki w jaskini?! – Zamachnął się na chłopca, a ten skulił się w krześle, chowając głowę w ramiona.

- Ja nie wiem co jest pomiędzy panem, a czcigodnym Fredrikiem. Ale chyba nie bardzo pana lubi. W każdym razie jeśli dołoży pan trzysta do oferowanych siedmiuset, to możemy zacząć rozmawiać.

- Sif, leć mi w tej chwili po pana Frederika albo pannę Filianore – rzucił wściekły, a następnie uśmiechnął się krzywo do Edana. – Tak to jest zakutym łbom jakąkolwiek robotę powierzać. Przepraszam za kłopot, drogi panie najemniku – służalczo sumitował się Salzman - Zaraz wszystko wyjaśnimy.

Edan z kolei załamał ręce.
- Panie wójcie… Pan zarządza tym miasteczkiem i to pan decyduje. Chyba, że w czymś się pomyliłem. Panienki Fillianore nie znam, ale czcigodny Fredrik to, za przeproszeniem oczywiście, do najuczciwszych nie należy. Jeśli pan sam nie może podejmować decyzji, to nawet gdybyśmy przyjęli to zlecenie, to jak możemy być pewni wypłaty? Jak ekscelecji Fredrika zabraknie albo uroczej Fillianore, to co? Umówionej kwoty nie dostaniemy? Nie, panie wójcie. Na takie krzywe układy to i za dwa tysiące orenów bym nie poszedł. Ja muszę to dogadać z panem jako właściwym zleceniodawcą, dostać pisemne zlecenie z pańskim podpisem i dopiero zabieram się do roboty. A mówię tu w imieniu jedynych osób, które mogą się tego podjąć. Przydarzył się panu błąd, ma pan nóż na gardle, bo Jury Brambers nie będzie czekał. Teraz musi pan podjąć męską decyzję. Czy wynająć nas za dziewięćset pięćdziesiąt orenów... - podkreślił zejście z ceny.

- … i rozwiązać problem, czy liczyć na to, iż pański kupiec nie rozpuści podków po Kontynencie w czasie, gdy będzie pan szukał nowych zleceniobiorców. A wtedy odwróci się od pana Jurny Pampers i wie pan co będzie? Robienie pod siebie, bo będzie musiał pan zwrócić osiem tysięcy orenów. Proszę sobie przekalkulować czy nie straci pan więcej na dzisiejszej odmowie niźli na wynajęciu nas - zawiesił głos Edan.

Sif zatrzymał się w drzwiach, pytająco patrząc na wójta.
- Zos... – wójt zachrypiał i odkaszlnął – Zostań tutaj, siadaj z dupą – machnął na chłopaka i wyciągnął z szuflady gruby notes. Położył go przed sobą, oblizał palec i zaczął wertować stronice zapisane drobnym maczkiem.
- Sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana, niż by się młodemu odważnemu panu wydawać mogło – zaczął wójt, pewniej; jakby tajemnica, o której wiedział, dawała mu wyższość nad Edanem – Żaden z nas nie jest szefem, wszyscy mają ińszych szefów, a tamci jeszcze ińszych – zapauzował, jak mu się wydawało, dramatycznie – a nad wszystkimi szefami stoją nasi bogowie. I to przed nimi szczerze teraz panu przysięgam, że nie mam więcej niż osiemset orenów na głowę, nie mam... – pokręcił głową, patrząc na przypadkowe strony swojego notesu i przejeżdżając palcem po kolumnach z liczbami.

Edan z szerokim uśmiechem rozłożył ręce.
- Panie wójcie! Skoro tylko dwóch inteligentnych ludzi siada aby czemuś uradzić, to nie ma, powtarzam panu, nie ma takiej siły, aby nie doszli do rozsądnego rozwiązania. Pan mówi, że nie ma więcej, ja mówię, że nie ma problemu! Żyjemy w cywilizowanym kraju, prawda? Osiemset na głowę, bo tyle pan ma i dwieście za… powiedzmy dwa miesiące od wykonania zlecenia. Stoi? - zapytał Salzmana.

- A gdzie ja potem pana szanownego znajdę, za te dwa miesiące, żeby wypłatę dostarczyć? – zapytał wójt, w konsternacji drapiąc się po łysiejącej łepetynie.

- Wójt się tym nie kłopocze. Napisze się w zleceniu, że płatne dwa miesiące po wykonaniu zlecenia, a podstawą będzie kwit zaświadczający wykonanie zlecenia z datą. Jeśli po trzech miesiącach nie stawimy się po odbiór tych dwustu orenów, to przechodzą na własność miasteczka. Jeszcze tylko jedna uwaga. Prosilibyśmy o wypłatę w koronach novigradzkich z kursem z dnia dzisiejszego. Czyli w sumie sto pięćdziesiąt trzy korony na osobę plus cztery na podział dla zespołu, co wynika z nierównych rachunków. Redania tuż za Pontarem, także nie powinno być problemu - pokiwał głową Edan.

Jego krasnoludzki znajomy z sektora bankowego z lisim uśmiechem wyjaśniał, że korona zwyżkuje i zwyżkować najprawdopodobniej będzie. Żądając koron po pewnym czasie najprawdopodobniej otrzyma się więcej niż ustalona wcześniej kwota w orenach.

Salzman kiwał głową, wyraźnie pocieszony. Złapał za czysty pergamin leżący na brzegu biurka.
- A na jakie godności mężnych panów rzekomy kwitek mam wypisać?

Edan Skowelen? Jeśli ten analfabeta poprzekręca tak każde imię, to choćby wzorowo się sprawili, żaden z nich nie dostanie złamanego orena. Szybko powtórzył w głowie listę imion. Olgierd z Gryfenbergu i Irys. Do tego... Hmmm... Ślepy Pies? Może wystarczy.

- Proszę wypisać wszystko pozostałe, a ja już się zajmę wpisywaniem imion. I tak ma pan już wystarczająco dużo zmartwień na głowie, aby się jeszcze kłopotać poprawnym zapisem - machnął ręką Edan.

Sif do tej pory uśmiechający się łobuzersko na chachmęty Edana, teraz zmrużył oczy i obserwował go z taką miną.
Wójt zatroskany pokiwał głową.
- Tak się nie zgodzę zrobić, panie Edanie.
Sif nachylił się nad wójtem i szepnął mu coś na ucho. Salzman niecierpliwie go odgonił i spojrzał na mężczyznę.
- Wypisywanie kwitków przeprowadzimy w obecności wszystkich zainteresowanych i pana Frederika – powiedział.

- Wie pan, panie wójcie, przydarzyła się pewna omyłeczka. Ja jestem Edan z Gors Velen, a nie Skowelen. Jest to jedyny powód, dla którego proponowałem wpisanie imion. Wszyscy pragniemy uniknąć kłopotów przy wypłacie, bo na papierze stoi jedno, a przychodzi drugie. W takim razie, uprzejmie prosiłbym o kawałek czystej kartki i coś do pisania. Zapiszę wszystkie imiona tak, jak powinno stać na dokumentach. Naturalnie każdy może także wpisać swoje imię za siebie, jednakże… pragnąłbym aby ekscelencja Fredrik nie był obecny. Gdy wychodziłem nie był zadowolony z odrzucenia jego oferty. Może próbować sabotować wspólnie wypracowane porozumienie. Widzę po panu, iż jest pan osobą inteligentną i dobrą. Wszystko wypisane jest na pańskiej twarzy i w pańskich oczach. To piękne cechy, panie wójcie. Zaprawdę piękne. Niestety, za przeproszeniem oczywiście, obwieś Fredrik będzie próbował ponownie omamić pana żerując na pańskiej dobroci jak pasożyt. Za przeproszeniem oczywiście. Tak jak to było w sprawie z podkowami. Czyj to był pomysł? Fredrika, oczywiście - Edan westchnął i pokręcił głową. Wyraz zirytowania wpełznął na twarz wójta. Widać było, że Edan mówi za dużo i za długo. Niewielki móżdżek w wielkim czaszysku najwyraźniej osiągnął stan wrzenia.

- Dlatego uważam, że obecność ekscelencji przyniesie więcej szkody niż korzyści nam wszystkim - dodał, a następnie rozejrzał się, pochylił i rzekł półgębkiem, konspiracyjnie:
- Wydaje mi się, że mógłby próbować pana oszukać ponownie. Mógłby zaoferować te siedemset orenów, przekonać, iż zgodziliśmy się na pracę bez kwitów, a potem przyszedłby po osiemset…
Popatrzył na Salzmana porozumiewawczo.

Wójt grzmotnął pięścią w stół.
- Dosyć tego gadania, szanowny panie. Rozumiem pana obawy i wdzięczny jestem bardzo za troskę. Jak pan jednak mówi, jestem człowiekiem inteligentnym i znam się na biznesie. Każdy z uczestników otrzyma ode mnie osiemset orenów w koronach novigradzkich i kwit, uprawniający do odebrania pozostałych dwustu za dwa miesiące od daty wykonania zlecenia – powiedział rozdrażniony.

Musiał wysłuchiwać zbyt wielu słów w zbyt krótkim czasie i myśleć za dużo, niż był przyzwyczajony. Dodatkowo, zbliżała się pora obiadowa, a on od rana siedział w biurze o suchym pysku. Jegomość Edan zaczynał mu działać na nerwy. Wypisał coś na czystym kawałku pergaminu. Przystawił do niego pieczęć.
- Proszę, proszę wpisać pańskie imię i złożyć podpis, kiedy będzie pan gotowy, panie Edanie. Obawiać się o moją uczciwość się pan nie musi, pieniądze zostaną panu wypłacone, pan Fredrik nie ma tu nic do gadania. To moje złoto.

W prawym górnym rogu widniała dzisiejsza data i nazwa wioski. Poniżej, na środku, wielkimi literami wykaligrafowane było „Potwierdzenie wypłaty”. Pod tym widniał tekst napisany małymi literami:

Cytat:
Ja, Lorenc Salzman, wójt Vildheim, uroczyście potwierdzam wypłacenie podpisanemu niżej ____________________ ośmiuset orenów w koronach novigradzkich po wykonaniu zadania i przedstawieniu wystarczającego ku temu dowodu. Upoważniam go do odbioru pozostałych dwustu orenów po upływie dwóch miesięcy od daty wykonania zlecenia.
Jeśli upłyną trzy miesiące od wykonania zadania i rzeczony nie upomni się o zapłatę, przepada ona.
Podpisano: wójt Vildheim, Lorenc Salzman.
Edan z kolei uśmiechnął się rozbrajająco.
- O to chodziło, panie wójcie. O to chodziło - złapał pióro i wstawił w wolne miejsce swoje imię, po czym spokojnie podmuchał na tusz, by wysechł, złożył dokument i schował za pas.
- Przyślę pozostałych zainteresowanych. Czy pański młody towarzysz mógłby pójść ze mną i ich przyprowadzić? - zapytał Salzmana.

- Tak, niech zmyka, już mi na nerwy zaczyna działać. Poszedł z panem Edanem, już. I spróbuj mi jeno coś namącić… – uniósł na chłopca palec wskazujący w odgrażającym geście.

- Interesy z panem to czysta przyjemność - Edan ukłonił się z uśmiechem na pożegnanie i wyszedł z chłopakiem. Odezwał się dopiero na zewnątrz.
- Dzięki, młody. Będziemy o tobie pamiętać w chwili zapłaty za zlecenie. Mam wrażenie, że to ty jesteś szefem Salzmana. Nie mylę się? - zapytał swego towarzysza.

Sif uśmiechnął się zupełnie jak Edan. Szeroko i rozbrajająco.
- Ja tylko pilnuję dobra Vildheim, wujaszku Edanie - odpowiedział wymijająco.

- I słusznie. Sam by sobie nie poradził nawet z zasznurowaniem własnych portek… Nie… Z tym to by sobie poradził. Wierzę, że jednak nie wykonujesz tego za niego. Jeśli jest inaczej, to nie chcę tego wiedzieć - otrząsnął się z obrzydzeniem. Sif wybuchnął śmiechem.
- A w jakich relacjach jesteście z Fredrikiem i Fillianore?

- Pracujemy wspólnie nad dobrem Vildheim. A wy wujaszku, czego chcecie od pani Filianore? – zapytał mały z błyskiem w oczach. Edan zauważył, że głębokie spojrzenie Sifa nijak pasuje do kogoś w tak młodym wieku.

Edan pokiwał głową.
- Wszyscy jesteście od tego… no… Ingwarda. Widzisz młody, dopiero się okaże czego chcemy od siebie wzajemnie. Skoro mamy się pakować w tę waszą kabałę… za niezłą sumę w gruncie rzeczy, to mógłbyś mi powiedzieć coś o tym Fredriku. Wolę nie obudzić się z nożem w gardle... choć wtedy pewnie bym się nie obudził. Nie istotne. Nie lubię też być miażdżonym przez siły, których nawet nie znam. Chociaż nigdy nie byłem miażdżony, więc nie powinienem się wypowiadać. Ale podskórnie czuję, że nie lubię tego.

- Nie, nie jestem od pana Ingwarda – Sif odparł spokojnie. – Pan Ingward jest mniejszym złem, z którym Vildheim nauczyło się żyć w symbiozie. Chroni nas od większych złych.
Chłopak spojrzał na Edana poważnie, ściągnął brwi.
- Nie powinniście załazić za skórę panu Fredrikowi, wujaszku. Niektórym ciężko wytrzymać w jego obecności, zgadzam się, ale to bardzo niebezpieczny człowiek. Zrobiliście mu coś niebagatelnego?

Spojrzał łobuzersko na Sifa, po czym wzruszył ramionami.
- Taki… mały dowcip. Nie zdziw się, młody, jak zobaczysz go oblanego winem. Wiem co sobie myślisz. Stary chłop, a zachował się jak baba. Zamiast dać w mordę, to oblał winem. I tu rozminęlibyśmy się z prawdą. Sam się oblał. A teraz jeszcze spotkanie z wójtem. Dobrze wiesz, młody, że nie zaoferował siedmiuset na głowę. Powiedz mi o nim coś więcej.

Sif uśmiechnął się dziwnie, słysząc słowa Edana.
- Jak baba? Bardziej jak nieznośny chłystek, szukający uwagi – stwierdził i błysnął zębami. – Cóż więcej mogę Ci opowiedzieć, wujaszku, ponadto, co sam mogłeś zaobserwować swoim czujnym okiem?

Edan roześmiał się.
- I twojemu nie można niczego zarzucić. No dobrze, to powiem ci co wiem o hultaju. Razem z Fillianore pracują dla Ingwarda, ale Fredrik jest jakby trochę bliżej. Inaczej nie pozwoliłby sobie na oszustwo względem elfki. Jest oszustem i całkiem niezłym w walce. Podejrzewam szermierkę aczkolwiek nie zdziwiłbym się, gdyby też potrafił coś wyczarować. Posiada również siatkę szpiegów rozsianych przynajmniej w okolicznych miastach. Nie lubią się z Fillianore, choć zdarza się, że są kochankami. Teraz powiedz mi cóż możesz powiedzieć więcej niż zaobserwowałem - założył ręce za plecami, maszerując wolno.

Sif był pod wrażeniem. Kiwał głową przy każdym zdaniu Edana.
- Chcesz usłyszeć coś potwierdzającego twoją opinię o nim, czy wręcz przeciwnie, szukasz powodów, aby go polubić i uczynić waszą wspólną misję przyjemniejszą dla was obu?

- Ani jedno, ani drugie. Przynajmniej pod względem zamiarów. Wystarczą mi suche informacje z jakiejkolwiek części. Może być z obu.

- Mogę jedynie podzielić się swoimi spostrzeżeniami. Nie znam przeszłości pana Fredrika, nigdy w nią nie wnikałem – powiedział zamyślony. - Wiem, że bywa tutaj z panią Filianore, czasem bez. Pani Filianore jednak nigdy nie bywa tu bez niego. Jedyna rzecz, której jestem pewien, to fakt, którego nie wie nawet pan Frederik. Że zależy mu na pani Filianore bardziej, niż by tego chciał. Myślę, że szczerze jej nienawidzi, tak jak ona jego. Ale potrzebują się wzajemnie, potrzebują tej nienawiści...
Sif zapauzował. Poprawił nonszalanckim gestem swoje szelki.
- Nie widziałem nigdy, jak walczy, na ten temat nic rzec nie mogę. Ale musi być niezgorszy, to jeden z najlepszych ludzi pana Ingwarda.

Edan pokiwał głową w zamyślniu.
- Powiedz mi młody, czy rzeczywiście jesteś tak młody? - zapytał nagle, patrząc z ukosa na Sifa i uśmiechając półgębkiem.

Chłopak uśmiechnął się tylko, nic nie mówiąc.
- Powinniśmy zobaczyć , jak się mają sprawy w karczmie, wujaszku Edanie.

- Powinniśmy - odparł Edan z poszerzającym się z wolna uśmiechem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 19-10-2017 o 19:08.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 19-10-2017, 19:31   #22
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
W gardzieli krakena.

Fredrik westchnął w końcu, wyciągnął Filianore lampkę wina z dłoni i kopnięciem obrócił krzesło obok niej. Usiadł przodem do Olgierda, Irys i Ślepego Psa.
- Zdrowie pięknych pań – uniósł kieliszek i pociągnął solidny łyk trunku. – To jak będzie, panowie i panno – uśmiechnął się do Irys - mamy o czym rozmawiać?
Odchylił się i oparł lewe ramię o oparcie krzesła, prawą ręką kręcąc małe kółeczka kieliszkiem.

Edanowi zaświeciły się rozszerzone szeroko oczy, gdy odwrócony do niego tyłem Fredrik wzniósł kieliszek. Mały złośliwiec w jego wnętrzu uśmiechnął się bardzo, ale to bardzo paskudnie i zatarł niewielkie, psotne rączki. Szybkim, zdecydowanym ruchem Edan wsunął stopę między plecy, a oparcie tuż po postawieniu podeszwy na tylnej części siedziska, po czym gwałtownym ruchem wykręcił ciało. Mały złośliwiec podskakiwał radośnie widząc opadające do tyłu krzesło oraz jedną, wyciągniętą rękę w asekuracyjnym, bezskutecznym odruchu. Pod wpływem impetu stół przesunął się i stuknął Edana w klatkę piersiową, lecz w podzielanym przez złośliwą istotkę zachwycie nawet tego nie poczuł. Dalej już nic nie widział, ale słyszał. Gruchnięcie o podłogę.
Chłopak wyprostował się na własnym krześle z szerokim, na wskroś niewinnym uśmiechem.
- Gdybym był tym psem, też bym cię ugryzł. Ale nie w łydkę, tylko… - skrzywił się z gwałtownym obrzydzeniem.
- Odwołuję. Pies miał rację. Nie zabiera się damom wina… i w zasadzie prawie niczego - rzekł, gdy fircyk podnosił się oblany winem. Trzeba jednak przyznać, iż mówienie przynosiło Edanowi niejakie trudności przez fale ledwie powstrzymywanego śmiechu. Choć profilaktycznie sięgnął po długi nóż symulując trzymanie się za brzuch.

Fredrik spojrzał na swoją klatkę i palcami odkleił poplamioną koszulę od skóry. Spojrzał na Edana. Spojrzał na Filianore pukając pięścią w stół i rechoczącą w niebogłosy.
- Wyjdź ze mną na zewnątrz, Edanie z Aldersbergu – powiedział wolno i spokojnie, wyciągając dłoń w kierunku drzwi karczmy.
Elfka przestała się śmiać, natychmiast. Wyprostowała się i zerknęła na Edana.

- Widzisz, jesteś menda, szuja i oszust. Zatem nie mamy o czym rozmawiać ani robić niczego innego. Wiem co sobie myślisz, ale… wolę panie - zakończył Edan teatralnym szeptem z chichotem.

Siedzący przy stole Ślepy Pies odchrząknął i przetarł brodę dłonią. Przed nim znajdował się pusty kubek po winie, ale starszy mężczyzna zdawał się nie zwracać teraz na to uwagi. Mlasnął i wydął usta.
- Jak na moje, mości Edanie, splamiliście właśnie nie tylko koszulę pana Fredrika. Mąż, jakiejkolwiek reputacji byście mu nie przypisywali, ma prawo oczyścić swoje imię w uczciwej walce. Odmawiając mu jej dowodzicie własnego tchórzostwa - przemówił żebrak spokojnym, sędziowskim głosem.

Edan zaś przestał się śmiać i poważnie pokiwał głową.
- Dostrzegam mądrość w waszych słowach, panie - rzekł, po czym wstał, a następnie równie poważnym gestem przepuścił Fredrika przodem.

- Aczkolwiek… - wtrącił się ponownie starzec, tym razem odwracając twarz w stronę Fredrika. Jego spojrzenie, choć błędne, odzwierciedlało wewnętrzne opanowanie i mądrość. - Ważniejszym od honoru człowieka jest jego dusza. Melitele uczy, by bliźnim wybaczać, a krzywdy zapominać. Wybierzcie sami, mości Fredriku, co jest dla was ważniejsze na tym padole smutków - zakończył i przekrzywił głowę, jakby w oczekiwaniu na jego odpowiedź.

- Czyli złoto… - wyszeptał teatralnie Edan do elfki.

Fredrik zaśmiał się.
- Dziadku. Już rozumiem, czemu Filianore cię lubi – podniósł z podłogi krzesło, ściągnął kurtkę i rozpiął poplamioną koszulę. Usiadł na krześle obok Filianore i zaczął bawić się kosmykiem jej włosów, patrząc na staruszka.
- Chcecie z nami ruszyć na przygodę, tak jak powiedziała?
Filianore zignorowała pytanie Edana i nieruchomo wpatrywała się w trójkę osób przed nią.

Chłopak westchnął spoglądając na Fillianore i Fredrika.
- Państwo wybaczą - rzucił do wszystkich, zaś szeroki uśmiech powrócił na jego twarz i odwrócił się w kierunku wyjścia.

Całe zamieszanie spowodowane przez Edana , Olgired obserwował z uniesionymi brwiami, już ostentacyjnie trzymając rękę na głowicy miecza. Rozluźnił sie gdy sytuacja chwilowo ucichła.
- Z Gryfenbergu. Olgierd z Gryfenbergu. - Spojrzał w oczy Fredrikowi. - Najwyraźniej ten cały Ślamazar znowu coś pomieszał. - Dopił wino i odstawił kieliszek.
- Tysiąc za naszą dwójkę brzmi rozsądnie. Póki co. W końcu Irys ryzykuje nie mniej, a dodatkowo będzie musiała opiekować się całym tym cyrkiem. Na czym miałoby polegać to zadanie?

- Oczywiście, wójt Salzman z pewnością przewiduje premię za szybkie wykonanie zadania i wynagrodzenie ewentualnych... zawikłań… – Fredrik splótł dłonie i w zamyśleniu stukał o siebie palcami wskazującymi – Nie wiem, na chwilę obecną uruchomiłem całą moją siatkę wywiadowczą. Próbujemy ustalić jakikolwiek punkt zaczepienia…

Drzwi karczmy zamknęły się za wychodzącym Edanem.

- Czyli nie wiesz za co nam płacisz? Wątpię. Musisz wiedzieć co ma być naszym celem, nawet jeśli jeszcze nie wiesz gdzie zacząć. Odpowiedział chłodno Olgierd.

- Naszym celem są podkowy, rzecz jasna - Fredrik przechylił głowę i zmierzył Olgierda. - Masz jednak rację, nie wiem, gdzie zacząć - zasępił się.

- Czyli nasz drogi wójt posiał gdzieś “podkowy” tych przeuroczych krasnoludów co go odwiedzili niedawno? Jak miło. Zakpił Olgierd. - Jakieś pomysły co z nimi zrobił?

Ślepy Pies nachylił się nad stołem i śledząc głosy rozmawiających, przysłuchiwał się wymianie zdań. Wydawał się rozluźniony, może tym, że nie doszło jednak do żadnej walki. Nie wtrącał się jeszcze do dyskusji, pozwalając, by Olgierd dokładnie przepytał ich zleceniodawcę. Zamiast tego kiwnął głową w kierunku, gdzie przedtem usłyszał Filianore i uśmiechnął się przyjaźnie, dając tym samym niemy wyraz zgody na jego uczestnictwo.

- Sprzedał je kupcowi, który przypłynął i odpłynął parę dni temu. Za bezcen. Doświadczony handlarz poznał się na towarze i na tępym wójcie… – Fredrik pokiwał głową – Pieprzony idiota... Zbieram informacje w porcie, żeby ustalić, co to był za statek, skąd przypłynął i dokąd odpłynął. I kogo miał na pokładzie.

- A więc za tysiąc orenów mamy napadać kupców? Co mi po tych pieniądzach kiedy roześlą za nami listy gończe? Tym razem zapytał zupełnie poważnie.

- Nie, panie Olgierdzie. Na żadnych kupców. Kupcami zajmę się ja z Filianore. Nie będziemy plamić rąk porządnych ludzi brudną robotą - Fredrik uśmiechnął się paskudnie. - Ale nas dwoje… A czasem tylko ja sam, w pojedynkę, bo na jej zdrowy rozsądek rzadko można liczyć - spojrzał na elfkę przeciągle - nie zdziałam zbyt wiele. Zawsze to bezpieczniej i lepiej dla powodzenia misji mieć dodatkowy miecz na trakcie, zielarkę - wskazał na Irys - czy gawędziarza, którzy słowem jest zdolny położyć kres walce.

- A więc poczekamy i zobaczymy co też ci twoi szpiedzy wyszpiegują. W końcu tysiąc drogą nie chodzi. Olgierd wyciągnął się na krześle przyjmując wygodniejszą pozycję. - Może jeszcze na jaką balie ciepłej wody się załapie? Skomentował cicho. - Byle nie po Ślepym... Przetarł twarz dłonią.

Wspomniany Ślepy z kolei skupił swoją uwagę na Fredriku. Postukał palcem o blat stołu, po czym podrapał się po brodzie z namysłem.
- Mości Fredriku, mówicie, że wójt wykłada kiesę, za którą spodziewa się opłacić pana Olgierda oraz panienkę Irys, prawda to? Dlaczego więc chcecie wypłacić im po pięćset na głowę, skoro dobrodziej Salzman przewidział dla nich osiemset od osoby? - zagaił chytrze.

Fredrik pokiwał głową, uśmiechając się szeroko.
- Coraz bardziej mi się zaczyna podobać pana obecność na naszej wyprawie! – pochylił się w stronę Ślepego i konspiracyjnie i wyszeptał – Musi pan więc wiedzieć, że wójt przeznaczył 800 orenów na całe zlecenie, czym się absolutnie nie przejmuję i naturalnie zamierzam wydać więcej – Mrugnął równie chytrze i zmieszał się. – Mrugnąłem właśnie do was w pojednawczym geście – dodał dla pewności.

Starzec uśmiechnął się, rozbawiony i pokręcił głową.
- Czyli tytuł dobrodzieja należy się komu innemu - wykonał jakieś dworskie machnięcie dłonią i skinął mężczyźnie. - Oczywiście, możecie liczyć na moje skromne towarzystwo. Vildheim to za małe miejsce jak na żebraka, chętnie pozwiedzam okolicę. A może i jaki grosz wpadnie do kieszeni… - zmrużył marzycielsko oczy.


***


Drzwi otworzyły się z hukiem, a w nich stanął uśmiechnięty od ucha do ucha Edan. A przy nim niewielki pomocnik wójta. Wyższy z obu dzieci przepuścił niższego, po czym sam wszedł, zamknął drzwi i usiadł pomiędzy stołami, prawym bokiem do Fillianore. Wsparł ramiona na oparciu krzesła.
- No, to ileśta wytargowali? - zapytał.

- A ty coś taki ciekawy i zadowolony? - Odpowiedział Olgierd. - Całkiem niezłą sumkę zaproponowano. Sam utargowałeś coś interesującego?

Ślepy Pies podniósł głowę, przysłuchując się Edanowi.

- Panie Olgierdzie, bardzo proszę mi zrobić tę przyjemność i wylać miód kwoty na me uszy - wyszczerzył się jeszcze szerzej.

- Tysiąc. - Olgierd splótł ręce na piersi i zmierzył wzrokiem Edana. - Za pomoc naszej dwójki.

- Tysiąc orenów na głowę dla całej przepięknej czwórki. W koronach novigradzkich. Buuuum! - dokończył wprost do Fredrika z bezczelnym wyrazem facjaty, a następnie nieco spoważniał.
- Wystarczy jedynie stawić się u szacownego wójta, wstawić swe imię, zabrać dokument i brać się do roboty. Osiemset orenów płatne natychmiast po wykonaniu zadania, dwieście dwa miesiące później. Termin na odbiór to miesiąc.

Żebrak wybałuszył ślepe oczy i dosłownie zachwiał się na krześle.
- T-ty… tysiąc? - wyjąkał.

- Jednak brak pośrednika, to brak pośrednika. - Olgierd pokiwał głową uśmiechając się lekko. - Czyli wójtowi jednak zależy na zachowaniu łba jeszcze przez jakiś czas. Dobrze wiedzieć.

- Dokładnie wiecie jakich argumentów użyłem - pokiwał głową Edan.
- Mam jednak jeszcze jedno spostrzeżenie, którego użyłem na naszym szacownym pracodawcy. Skoro tak zdolni pracownicy pana Ingwarda jak ekscelencja Fredrik i piękna Fillianore potrzebują pomocy, to miarkuję, że dno jest śmierdzące. Bardzo śmierdzące. Jakże by nie było, ten oto zawodowy młodzieniec poprowadzi wprost do gabinetu wójtowego, gdzie czekają urocze świstki - dodał bujając się lekko na krześle.

- Podpisy na czymkolwiek od tego węża niezbyt mi się podobają, ale za tą cene? Chyba warto zaryzykować. Ruszamy? Ileż można w karczmie siedzieć, kiedy robota stygnie.

- Jedna uwaga, panie Olgierdzie. O dokumenta proszę się nie frasować. Tekst układałem ja, a wójt na papier jedynie to przelał. Warunki wszelakie spod mojego konceptu wyszły - popatrzył wprost na Fredrika.

- Jeszcze nie wiem czy winno mnie to uspokoić, czy wręcz przeciwnie. - Zawadiacko uśmiechnął się Olgierd, zaś Edan ukłonił się pokracznie w odpowiedzi, nie wstając z krzesła - No ale dobrze. Sif, idziemy? Zwrócił się do chłopaka.

Starzec pogładził swoją brodę, po czym sięgnął po oparty o stół kostur, zaciskając na nim dłoń.
- Za taką kwotę, panie kierowniku, to ja i na rękach pójdę - wyszczerzył się.

- Wystarczy że pójdziesz na nogach. Jeszcze cyrku nie otwieramy… jeszcze. Skomentował Olgierd.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 19-10-2017 o 20:33.
Cattus jest offline  
Stary 20-10-2017, 18:56   #23
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację


Moira stała na brzegu, a wiatr rozwiewał kosmyki rudych loków puszczone luzem przy policzkach. Spojrzenie jej oczu, lewego zielonego, a prawego niebieskiego, utkwione było na górującej nieopodal latarni morskiej, o którą rozbijały się wzburzone przez wiatr fale.
Skrzyżowała ręce pod piersiami, rozmyślając nad słowami, które przed chwilą usłyszała. Vildhjart wciąż żył i wcale nie opuścił swojej kryjówki. Dlaczego zatem pozwolił, by po okolicy zaczęły krążyć plotki o jego rzekomym zniknięciu? Miał w tym jakiś cel? I po co były mu te cholerne podkowy, którymi zresztą nie tylko on się interesował?

Z zamyślenia wyrwały ją dopiero nieprzyjemne dreszcze, które wstrząsnęły jej ciałem. Zaczęło robić się chłodno, a ona nie miała ze sobą swojego płaszcza. Westchnęła cicho i wykonała skomplikowany gest dłońmi, szepcząc wyuczoną formułkę. Po jej ciele rozlała się fala przyjemnego ciepła, którego nawet zimny wiatr nie był w stanie rozgonić.
- Podkowy… - mruknęła pod nosem, po czym uśmiechnęła się szelmowsko i zaraz ruszyła w tylko sobie znanym kierunku.


Czarodziejka weszła do wynajmowanego przez siebie pokoju i zamknęła drzwi. Przekręciła klucz, nie chciała, by ktokolwiek jej przeszkadzał.
- Nie, to za mało - stwierdziła, wpatrując się w klucz tkwiący w dziurce.
Wyciągnęła przed siebie dłonie i skupiając swoją uwagę na zamku, wypowiedziała magiczną formułę. Drewniane drzwi lekko zadygotały, zatrzeszczały w zawiasach, a po chwili otoczone zostały magiczną powłoką, niewidzialną dla niewyczulonego oka.
- To powinno wystarczyć.
Moira podeszła energicznym krokiem do okiennicy i zatrzasnęła ją, potem zasuwając zasłonę. W izbie momentalnie zapanował półmrok.

- Dwa zwierciadła - powiedziała do siebie, wyciągając z kufra pod ścianą dwa okrągłe lusterka. - Dwie soczewki - kontynuowała wyliczanie, kładąc przedmioty obok siebie. - Czarna kotara… Gdzie ona była… O! Jesteś!
Moira z niemałym wysiłkiem wytaszczyła ciężki materiał ze skrzyni i rzuciła nim na łóżko. Z kufra wyciągnęła jeszcze cztery lampy i jakieś zawiniątko, po czym wszystkie te przedmioty zaczęła ustawiać w odpowiednich miejscach, tworząc całkiem misterną konstrukcję.
- Miejmy nadzieję, że wystarczysz - powiedziała do zawiniątka, po czym rozwinęła lnianą szmatkę i wyciągnęła z niej połyskujący w ciemności brylant wielkości dłoni niemowlaka. - W najgorszym wypadku połączenie będzie mało stabilne.

- Teraz tylko zaklęcie… Cholera, jak to szło? - Moira gorączkowo zaczęła się zastanawiać, próbując sobie przypomnieć formułę zaklęcia niezbędnego do nawiązania połączenia.
Stała przed megaskopem. Może nie był najlepszej jakości, ale był zrobiony najlepiej, jak na warunki jakimi dysponowała. Poza tym po raz pierwszy konstruowała go samodzielnie, bez żadnego nadzoru.
Odetchnęła głęboko i wyciągnęła dłonie w kierunku dwóch zwierciadeł stojących naprzeciwko siebie. Zgięła serdeczne palce obu dłoni i naznaczyła w powietrzu misterne wzory, jednocześnie wypowiadając magiczną inkantację. Światła z rozstawionych lamp zaczęły jaśnieć prawie oślepiającym blaskiem, a snopy światła padały na dwa zwierciadła, odbijając się w stronę umiejscowionego na podeście z kufra brylantu. Z niego światło załamywało się i rozpraszało na rozwieszoną kotarę.

Na materiale zaczęły się pojawiać kolorowe plamki światła, które po chwili wyostrzyły się, ukazując obraz blondwłosej kobiety. Jej spojrzenie groźnie wyzierało na Moirę. Rudowłosa czarodziejka odetchnęła głębiej. Nie wiedzieć czemu, ale rozmowy z tą kobietą zawsze ją stresowały. Czuła się przy niej jak mała dziewczynka, która ledwo stawiała swoje pierwsze kroki.
- Moira? Dlaczego się ze mną kontaktujesz? Sprawiasz jakieś problemy Aspiusowi?

Moira zmarszczyła brwi na krótką chwilę, jakby się nad czymś zastanawiając.
- Aspiusowi? - spytała i zanim Antonietta, jej mentorka, potężna czarodziejka i prawie matka, zdążyła odpowiedzieć, Moira zrobiła to za nią. - Masz na myśli Vildhjarta? Czyli się znacie… No tak, nie powinno mnie to dziwić. Nie, nie sprawiam mu problemów, przynajmniej nie celowo. Niemniej, chciałabym się czegoś o nim dowiedzieć, bo sam nie jest skory do plotkowania na swój temat.
Zaśmiała się, ale szybko przybrała z powrotem poważną minę, widząc niewzruszone spojrzenie Antonietty.

Mentorka lustrowała Moirę przez chwilę.
- Aspius... – zapauzowała. Przejechała dłonią po perfekcyjnie upiętych włosach. – Aspius skontaktował się ze mną, ponieważ twoja obecność w tym jego... Vildheim nie przeszła niezauważona. Pracuje aktualnie nad nowym projektem i chciał wiedzieć, czy będziesz w stanie mu się przysłużyć – wbiła w Moirę nieruchome spojrzenie – Poręczyłam za ciebie moją reputacją, Moiro. Nie przynieś mi wstydu.

Moira nie odpowiedziała od razu. Przyglądała się przez chwilę wizerunkowi Antonietty La Rouge. Wyglądała, jakby faktycznie stała tuż przed nią, ale Moira doskonale wiedziała, że była to tylko projekcja. Nie czyniło to spojrzenia Antonietty mniej mrożącym krew w żyłach. Moira czasami zastanawiała się czy ona też patrzyła na innych takim wzrokiem.
- Czyli można mu zaufać? - spytała w końcu, mrużąc lekko powieki. - Przynajmniej na tyle, na ile można zaufać takiemu wyalienowanemu zgredowi - dodała znacznie ciszej. - Wiesz nad jakim projektem pracuje? Dlaczego potrzebuje pomocy? Czemu zamknął się w tej głupiej latarni? Po co mu jakieś durne podkowy wykute przez jakiegoś tam krasnoluda?

- Twoja niezmienna ciekawość świata... – Antonietta uśmiechnęła się ni to przyjemnie, ni wrogo – będzie musiała poczekać z zaspokojeniem, Moiro, ponieważ nie wiem. Nie nadzoruję badań tego starego dziwaka. Wiem, że jest uznanym alchemikiem i bełkotał coś o metalach, z których zrobione są te podkowy. Koberlit? Krobelit? – Rzuciła uważne spojrzenie na swoje długie paznokcie pokryte złotym lakierem. – Nie sądzisz chyba, że przykuwałam większą uwagę do tego, co mamrotał?

- Nie, nie sądzę - odparła Moira.
Spodziewała się takiej odpowiedzi, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że trochę się zawiodła. Cóż, wiedza nie przychodzi łatwo. Postanowiła jednak zadać starszej stażem czarodziejce jeszcze jedno pytanie, choć nie żywiła wielkich nadziei na uzyskanie odpowiedzi.
- Mówi ci coś nazwisko Elkhorne?

Antonietta uniosła brwi i westchnęła, kręcąc głową.
- Do widzenia, Moiro. Zachowuj się, jak na czarodziejkę przystało.
Machnęła ręką. Czarny materiał kotary wiszący przed młodą czarodziejką na powrót stał się pusty. Połączenie zostało zerwane.

Moira zaklęła szpetnie pod nosem. Oparła ręce o biodra i zaczęła chodzić w tę i we w tę, rozmyślając nad czymś. Konkretnie, jej myśli krążyły nad przebytą przed chwilą rozmową z Antoniettą La Rouge. Już nawet nie była tak zaaferowana domownikiem latarni morskiej. Bardziej intrygowało ją zagadkowe urwanie tematu Elkhorne’a.
Czyżby Antonietta znała Fredrika? A może jego ojca? Kto wie, może nawet jego dziadka? Czy Fredrik w takim razie miał coś więcej wspólnego z magią? Wydawał się przejęty losami latarni, wiedział o niej więcej, niż chciał zdradzić. Dosyć agresywnie zareagował na żywe zainteresowanie Moiry Vildhjartem. Do tego słowa, które wypowiedział ostatniego wieczoru, przed tym jak się rozstali. “Nie sądzę, żebyś znalazła w tej wiosce człowieka bardziej przychylnego twojej profesji niż ja”.

- Kim ty jesteś, Fredriku Elkhornie…


Moira nie musiała długo zastanawiać się, gdzie szukać wysokiego, przystojnego mężczyzny o długich blond włosach, którego miała niebywałą przyjemność poznać dnia poprzedniego.
Nie zdziwiła się więc w ogóle, kiedy otworzyła drzwi “Krakena” i ujrzała Fredrika siedzącego przy jednym ze stolików. Zaskoczył ją natomiast posępny nastrój, w jakim najwidoczniej był Elkhorne. Wcześniej nie wydawał się być człowiekiem, który w ogóle miewał takie humory.

- Czyżbyś został wystawiony przez swoją niedoszłą randkę? A może jakaś całkiem rozumna dziewka poznała się na tobie, chlusnęła winem i zostawiła samego z wielką plamą na koszuli i ujmą na honorze? - Moira uśmiechnęła się łobuzersko i, nie pytając, dosiadła się do stolika, opierając się łokciami o blat, a brodę podpierając na splecionych dłoniach.
- No, bądź tak łaskaw i nalej nowej towarzyszce tego fantastycznego wina, którym zapijasz swoje smutki.

Fredrik spojrzał na Moirę zmęczonym wzrokiem. Podwinął rękawy swojej błękitnej koszuli i napełnił kieliszek czarodziejki winem. Podsunął jej szkło i oparł skrzyżowane ramiona na drewnianym blacie, zawieszając spojrzenie na twarzy okolonej pasmami rudych loków.
- Czego chcesz, Cytrusku?

Czarodziejka chwyciła kieliszek i zanim cokolwiek powiedziała, upiła łyk jego zawartości. Wino faktycznie było dobre, a to była już idealna pora, by raczyć się smakiem tego trunku.
- Moira Redrose - powiedziała w końcu, przyglądając się z zaciekawieniem Fredrikowi. - To chyba najwyższy czas, byś i ty poznał moje nazwisko.
Uśmiechnęła się łagodnie, na co Fredrik zareagował zaskoczonym spojrzeniem.
- Coś taki markotny? Nie sądzę, byś dąsał się z powodu byle jakiej dziewczyny, więc opowiadaj, nim stracę zainteresowanie. - W oczach czarodziejki mignął zadziorny błysk.

- Czy to znaczy, że nie chcesz już, żebym nazywał cię Cytruskiem, Cytrusku? – zapytał z ledwo wyczuwalną nutą żalu w głosie, dolewając sobie wina.
- To ten kretyn Edan, utargował od wójta tysiąc orenów na głowę. Dumam, jak u licha, mu się to udało… – odrzekł posępnie.

- Myślę, że moje chcę czy nie chcę niewiele tutaj zmieni. Zresztą, to bardzo ładne przezwisko, dużo ładniejsze od innych, które zdarzyło mi się słyszeć. - Moira delikatnie wzruszyła ramionami i przygładziła upięte w siateczce włosy, chociaż żaden kosmyk spod niej nie wystawał.
- Edan? Chyba nic mi nie mówi to imię. Zresztą, czemu to takie ważne? Może ma po prostu więcej charyzmy? No, nie mów mi, że jesteś zazdrosny? - Czarodziejka zachichotała pod nosem.

- Nie przypuszczasz chyba, że znam uczucie zazdrości? – w jasnych oczach Frederika na powrót zaczął migotać szelmowski błysk.
- Na dodatek o tego chłystka wyplutego przez morze? Nie, Cytrusku. Powiem ci jednak – nachylił się konspiracyjnie nad stołem i zniżył głos do szeptu – że przez chwilę był trupem. Dobrze, że nie wstałem dziś lewą nogą – uśmiechnął się i odchylił na oparcie krzesła. Poplamiona rozpięta koszula ledwo zakrywała jego klatkę piersiową.
- Powiedz mi lepiej, jak ci minął dzień? – zapytał niskim głosem, lustrując nową fryzurę Moiry. – Ładnie ci tak – powiedział i dzierżąc kieliszek w dłoni wskazał na włosy czarodziejki.

Gdyby Moira była zwykłą dziewczyną, pewnie zarumieniłaby się, spuściła wzrok i coś tam wymamrotała pod nosem, zawstydzona komplementem Fredrika. Moira jednak ani trochę zwykłą dziewczyną nie była.
- Wiem - odparła krótko, po czym sięgnęła po kieliszek i upiła, jakby od niechcenia, kolejny niewielki łyk.
Kiedy odstawiła szkło na stolik, wciąż wpatrywała się w Fredrika. Na resztę jego słów nie odpowiedziała od razu, zastanawiając się, czy w ogóle powinna.
- Spotkałam Vildhjarta - powiedziała w końcu.

Fredrik zaśmiał się całkiem szczerze.
- Spotkałaś Vildhjarta. Jak? Gdzie?

- W tej jego durnej latarni, w której się zamknął przed całym światem.

- Vildhjarta nie ma w latarni, Cytrusku - odparł poważnym tonem. - Zaczynam martwić się o twoje zdrowie psychiczne.*

Moira uśmiechnęła się. W tym uśmiechu było coś dziwnego. Jakby właśnie usłyszała coś, co oczekiwała usłyszeć. Jakby odkryła w Fredriku coś, co wcześniej tylko podejrzewała.
- Sądzę, że tym powinieneś zamartwiać się najmniej.
Moira wyprostowała się na krześle.
- Wczoraj powiedziałeś mi, że jesteś osobą najbardziej przychylną mojej profesji w Vildheim. Mógłbyś rozwinąć?

- Nikt cię tu nie lubi, Cytrusku. Zazdroszczą ci lub się ciebie boją. Stąd blisko do nienawiści, zgodzisz się? – wrócił do opierania się rękoma o stół, nachylając się. Chciał być bliżej Moiry.
- Ja cię szanuję. Podziwiam moc, którą dzierżysz. Pociągasz mnie. Jesteś nieokiełznana... – spojrzał na odstający z jej siateczki rudy lok i uśmiechnął się bezwstydnie – jak twoje włosy.

Moira sięgnęła dłońmi do upiętych na wysokości karku włosów i zsunęła złotą siateczkę. Rude loki posypały się kaskadą na jej ramiona, a zapach cytrusów stał się intensywniejszy. Czy zrobiła to celowo? Bardzo możliwe. Fredrik zareagował na to spojrzeniem, jakim wygłodniały wilk obdarzyłby urodną sarnę.
Ostrożnie położyła siateczkę przed sobą i również oparła się rękoma o stół, nachylając się bliżej Fredrika. Mogła mu spojrzeć głęboko w jego jasnoszare oczy i tak też zrobiła.
- Całe szczęście, że nie przybyłam tutaj szukać przyjaciół - powiedziała cicho, tak że teraz tylko on był w stanie usłyszeć jej głos. - Chociaż, skoro uchodzisz za takiego przychylnego czarodziejom, to kto wie…
Moira mrugnęła niebieskim okiem do Fredrika i uśmiechnęła się.

Mężczyzna rozchylił usta i z wolna przejechał czubkiem języka po zębach, wpatrując się w kształtne usta Moiry.
- Nie powiedziałaś mi w końcu, po co wpadłaś do Vildheim, Cytrusku . Może nie bez przyczyny wylądowałaś akurat w mojej wannie… – wyszeptał i uniósł spojrzenie z powrotem na oczy czarodziejki.

Moira przechyliła lekko głowę, mrużąc na moment powieki. W tej chwili z wielką łatwością mogłaby rzucić na Fredrika urok. Wystarczyło głębokie spojrzenie prosto w oczy, wypowiedzenie formułki niskim, uwodzicielskim głosem i byłby jej. Poznałaby wtedy wszystkie jego sekrety, bo wcale nie chciałby ich trzymać dla siebie. Dowiedziałaby się, co go łączy z Vildhjartem i prawdopodobnie Antoniettą. Kto wie, może poznałaby jeszcze kilka innych ciekawych tajemnic.
Czarodziejka uśmiechnęła się jednak, nie wypowiadając magicznych inkantacji, porzucając pomysły o rzucaniu uroków. To byłoby zbyt proste, pomyślała, a ja nie lubię prostych rozwiązań.
- Wierzysz w przypadek, czy może jesteś zwolennikiem przeznaczenia? - spytała, wciąż wpatrując się w jego oczy w kolorze stali.

Fredrik długo nie odpowiadał, łakomie wędrując po każdej części twarzy Moiry.
- Myślę, że przeznaczenie działa przez przypadki, Cytrusku. Jedno nie może istnieć bez drugiego – wziął łyk wina i ostrożnie wyciągnął dłoń w kierunku policzka czarodziejki i odgarnął kosmyk jej włosów za ucho.


- W takim razie, drogi Fredriku, musimy być sobie całkiem przypadkowo przeznaczeni - odpowiedziała Moira, po czym powoli wyprostowała się na krześle. - Żeby natomiast zaspokoić twoją ciekawość, do Vildheim przybyłam, by zaczerpnąć wakacji. Odrobiny oddechu od ciągłych, mało ważnych problemów ludzi prostych, którzy za głupi urok są w stanie oddać cały swój majątek.
Westchnęła i zaczęła bawić się kosmykiem swoich włosów, nawijając go na palec.
- Jak możesz łatwo zgadnąć, nici z moich planów. Ot, cała tajemnica mojego pobytu tutaj.

- Dlaczego nici?

- Znalazłam sobie tutaj kilka zajęć. Latarnia, a w niej ten dziwak Vildhjart, srebrne podkowy… - powiedziała od niechcenia, przyglądając się jednak reakcji Fredrika.

Fredrik uśmiechnął się i przechylił głowę. Pasemka blond włosów opadły mu na klatkę piersiową.
- Srebrne podkowy? Nie jestem kowalem, ale nie wydaje mi się, żeby srebrne podkowy były do czegoś przydatne. Z pewnością nie koniom – patrzył na Moirę rozbawiony, wyczekując kolejnego ruchu w ich wspólnej grze.

- Koniom nie, ale pewnym krasnoludom na pewno… - Moira wzruszyła ramionami, a lekki uśmieszek nie schodził z jej twarzy. - A to zapewne tylko początek listy.

Fredrik wyprostował się.
- Twierdzisz, że spotkałaś Vildhjarta i wybierasz się z nami po podkowy? Będziesz tak miła i powiesz mi coś więcej? – zapytał, nie kryjąc zainteresowania.

- Wybieram się z wami po podkowy? Ach, to jest jakaś specjalna wyprawa po nie… - Moira udała zaskoczenie. - Widzisz, próbujesz nagiąć zasady gry, w którą oboje się wplątaliśmy. To chyba nie moja kolej na mówienie więcej, ale niech będzie. Do tej pory nie planowałam wybierać się na żadne wycieczki w poszukiwaniu jakichś durnych podków, ale twoje szczere zainteresowanie trochę mnie zaintrygowało.

- Cytrusku – uśmiechnął się protekcjonalnie – [/i]nie oczekuj, że uwierzę, że kłótnia krasnoludów umknęła twojej czujnej uwadze. Co chcesz wiedzieć? Jestem wystarczająco rozczarowany i znudzony twoim lodowatym sercem, aby odpowiedzieć na wszystkie pytania[/i] – machnął zrezygnowany ręką.

- Och, czyżbyś tak łatwo się poddawał? - Moira pokręciła głową. - Rozczarowałeś mnie, a już zaczynałam cię lubić - dodała, posyłając Fredrikowi zadziorny uśmiech. - Czy wiesz gdzie rozpocząć poszukiwania? Masz jakiś trop? I czemu tak się nadąsałeś z powodu tego całego Edana?

- Odpowiem, jeśli powiesz, że rozważasz dołączenie do naszej skromnej drużyny – Fredrik zmrużył jasne oczy – będziesz mogła dzielić ze mną namiot – dodał zachęcającym tonem.

Moira ponownie nachyliła się w stronę Fredrika, kusząco eksponując dekolt swojej sukni i kryjące się pod nią krągłości.
- Rozważam taką ewentualność - przyznała, celowo nie precyzując, którą sytuację miała na myśli.

Fredrik westchnął i zawiesił spojrzenie na biuście Moiry. Pokręcił głową. Tak blisko, a tak daleko, mówił jego wzrok.
- Cytrusku... Z pewnością nie ułatwiasz mi teraz procesu myślenia – powiedział cichym i niskim głosem. – Ciągle zbieramy informacje o kupcu, któremu Salzman sprzedał podkowy, prawdopodobnie będziemy musieli się przepłynąć do Redanii – oderwał wzrok od dekoltu czarodziejki, wziął spory łyk wina i oblizał wargi.
- A Edan jest rozwydrzonym dzieciuchem bez krzty honoru, nie rujnuj tego momentu pytaniami o niego.

- Kiedy? - spytała krótko Moira.

- Dziś wieczór, noc lub jutro z rana.

Moira przyglądała się Fredrikowi w milczeniu. Po chwili powoli wstała od stolika i podeszła bliżej mężczyzny, stając za jego plecami. Jej dłonie znalazły się na jego ramionach. Nachyliła się nad nim, łaskocząc jego policzek rudymi lokami.
- Zatem powinnam pójść się spakować - wyszeptała mu do ucha i złożyła delikatny pocałunek na jego policzku. Wargi czarodziejki ledwo musnęły skórę Fredrika, ale mógł poczuć przyjemne ciepło od nich bijące.
Wyszła.

 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 20-10-2017 o 19:06.
Pan Elf jest offline  
Stary 22-10-2017, 18:47   #24
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Po podpisaniu dokumentów, Ślepy wraz z Kilą wybrał się do wioski, aby przysłuchać się życiu jej prostych mieszkańców, ich bolączkom i żalom. Wiedziony hałasem dotarł do domu kowala, przed którym miała miejsce kłótnia. Mógł wyczuć zapach rozgrzanego do czerwoności metalu. Słyszał gniewne okrzyki mężczyzny, przerywane gwałtownymi uderzeniami młota o metal i zdenerwowany głos kobiety, próbującej przekrzyczeć panujący rwetes. Oprócz kłócącej się dwójki, troje lub czworo dzieciaków biegało dokoła domu, najwyraźniej walcząc na kije. Do czułych uszu Ślepego docierały głuche odgłosy uderzeń, wyzwiska i szczery, dziecięcy śmiech.
Nagle jedno z dzieci wpadło wprost pod nogi starca, przewracając się. Zaraz potem poczuł znikome uderzenie w stopę.
- Staszek, Jahan, zaatakowały nas bobołaki! Musimy dobyć srebrne miecze! – podekscytowany malec ukłuł Ślepego w łydkę końcem swojego kijka. Kila szczeknęła ostrzegawczo i usiadła przy staruszku, obserwujac bacznie chłopca.
Kłócąca się para zdawała się nie dostrzegać zaistniałej sytuacji.

- Spokojnie, Kila - Ślepy Pies przywołał swojego czworonożnego towarzysza do porządku. Następnie wspierając się na kosturze przykucnął, tak by mniej więcej znaleźć się na wysokości dziecka. Odwrócił na niego swoje ślepe spojrzenie i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Bobołaki są mniejsze i całe porośnięte futrem, a do tego mają zęby jak bobry - wyjaśnił pogodnie i przekrzywił lekko głowę. - Jak ci na imię, młodzieńcze?

- Jestem wiedźmin Drogan i wraz z moim bratem dbamy o porządek w całej Temerii! – odkrzyknął chłopczyk. Starzec usłyszał tupot małych stóp, pozostała dwójka zatrzymała się tuż przed nim. Dzieci oddychały szybko.
- Ja jestem wiedźmin Staszek, a to nasza służąca, Jaśka! – odezwał się drugi. Chłopcy zachichotali, zaraz jednak zaczęli głośno piszczeć. Na ziemię upadły małe kamyki. Starzec mógł usłyszeć, że dziewczynka wkłada wszystkie swoje siły w rzucanie, w złości wydawała ciche stęknięcia.
- Też jestem wiedźminem, dużo lepszym niż wy! – wykrzyczała. Ślepy poczuł na sobie jej spojrzenie.
- Od razu wiedziałam, że to nie bobołak, tylko zwykły dziadek – dodała dla poparcia swojej racji.

- Ah, sławni pogromcy potworów. Nie spodziewałem się was spotkać - starzec zaśmiał się miło i sięgnął dłonią do Kili, którą pogłaskał po łbie. - Dobrze wiedzieć, że pilnujecie porządku. Ciekawi mnie… Do jakiej szkoły należycie?

Mały Drogan dumnie wypiął pierś. Na sznurku wisiał mały kamyk.
- Ja należę do szkoły gryfa, nie widzicie mojego medalionu?
- Szkoła niedźwiedzia – dodał Staszek.
Dziewczynka nie odpowiedziała od razu.
- Nie pozwolili mi nosić medalionu – odparła smutno. Ślepy poczuł ciepłą obecność przy swojej dłoni. To dziewczynka wyciągała rękę trzymającą porwany sznurek z przywiązanym doń kamykiem. – A chciałam być ze szkoły wilka…
- Dziewczynki nie mogą być wiedźminami, musicie gotować i sprzątać, nie dla was są przygody! – wykrzyknął rozzłoszczony Drogan.

Ślepy puścił psiaka i sięgnął po kamyk. Zważył go w dłoni i pogładził kciukiem.
- Mistrzu wiedźminie Droganie powinniście wiedzieć, że wstępując na szlak, porzuciliście dawne zwyczaje i ustalone normy. Chłopak czy dziewczyna… wasze życie odtąd zostało poświęcone, by chronić ludzi przed potworami. Dlatego musicie się pogodzić i połączyć siły. Bowiem potworów na tym świecie więcej jest niźli wiedźminów. I tylko razem zapewnicie sobie bezpieczeństwo. - Przemawiając głębokim głosem, zataczał spojrzeniem po trójce maluchów. Chociaż ich nie widział, próbował wyobrazić sobie ich twarze. Kiedy skończył, złapał za rozwiązany sznurek i wyciągnął go w stronę dziewczynki.
- Noś go z dumą, wiedźminko Jasiu. Chociaż różne wasze szkoły, krew w waszych żyłach płynie jedna - powiedział uroczystym tonem i skinął na nią zachęcająco, bo się pochyliła.


Dziewczynka odetchnęła głęboko, zafascynowana. Starzec zawiesił naszyjnik na jej szyi i zawiązał go na mocny supeł. Chłopcy milczeli, Ślepy mógł się domyślić, że ich miny były nietęgie.
- Mam na imię Jahan! A wy, dziadku, też jesteście wiedźminem? Macie takie dziwne oczy – powiedziała mała Jaśka i nachyliła się nad staruszkiem.

- Ja… jestem z bardzo mało znanej szkoły Psa - odparł z przyjemnym uśmiechem i znów wrócił do głaskania Kili.
- Powiedzcie mi… ten kowal jest waszym tatą? O co się kłóci z mamą?

Jahan spojrzała się na rodziców. Chłopcy szeptali sobie coś na uszy, nieświadomi, że staruszek ich słyszy. Planowali bowiem zabrać mu kostur i wszcząć z nim walkę. Szkoła Psa? Nigdy o takiej nie słyszeli, poza tym nie wyglądał na silnego. No i oddał Jaśce medalion, teraz będzie się szarogęsić.
- Tatko chyba znowu przelulał pieniądze od interesantów na cholernych kościach – Jaśka wzruszyła ramionami, gładząc palcami swój naszyjnik. Zabrzmiała jakby nie rozumiała, co mówi, tylko powtarzała to, co usłyszała. – Zwykle o to się kłócą. Potem tatko wychodzi i wraca jak już śpimy. A mama się do nas nie odzywa i ma minę. I zapomina nas ucałować na dobranoc – dodała lekko naburmuszonym tonem.
Ślepy mógł wyczuć skradającego się za nim jednego z chłopców. Drugi znacznie się przybliżył do jego boku, gdzie opierał się na kosturze.

- Wiedźmini nie napadają na ludzi, Droganie i Staszku - odezwał się Ślepy Pies, nie poruszając się nawet o milimetr. - Mam jednak dla was zadanie, chłopcy. Chcecie się go podjąć?

Drogan i Staszek stanęli jak wmurowani. Rzucili sobie pytające spojrzenia, a następnie wbili zaciekawione spojrzenie w Ślepego.
- Jakie? Jak nas widziłeś, Staszek powiedział, że nie widzisz! Widzisz?
Ślepy Pies uśmiechnął się tajemniczo i pokiwał głową.
- W mojej szkole posługujemy się innymi zmysłami niż wzrok - odparł swobodnie i skupił na nich uwagę.
- To zadanie nie dla każdego śmiałka. Wymaga bowiem wielkiego poświęcenia i wytrwałości. Właściwie to nie wiem, czy mu podołacie… - zaintonował z faktycznym wydźwiękiem wątpliwości.

Jeden z chłopców energicznie stuknął kijkiem w ziemię.
- Oczywiście, że podołamy! – To był Drogan.
- Jesteśmy wytrwali i waleczni! Powiedzże, panie wiedźminie! – Poparł go Staszek.
Dziewczynka pisnęła z podekscytowania i zaczęła podskakiwać w miejscu.
- Ja też będę mogła, dziadku? – zapytała z nadzieją w głosie.

Żebrak umilkł na chwilę, robiąc efektowną pauzę trzymającą w napięciu.
- Chcę, żebyście pomogli dzisiaj waszej mamie w przyrządzaniu posiłków oraz sprzątaniu. Jako że wiedźmini nie pracują za darmo… w zamian dostaniecie to - Ślepy Pies sięgnął za poły szaty i wyciągnął z niej dwie monety, które wyżebrał w porcie tego dnia. Rozłożył je na otwartej dłoni i poruszył palcami.
- Pokażcie swojej mamie, że ją kochacie, a udowodnicie swoją wartość największych śmiałków. Żaden potwór wam wtedy nie dorówna. To jak, mogę na was liczyć, mistrzowie wiedźmini?

Całej trójce zaświeciły się oczy. Patrzyli na leżące na dłoni starca monety z otwartymi w niedowierzaniu buziami. Pierwszy do biegu zerwał się Drogan. Wtulił się w biodro kobiety, oburącz obejmując jej nogi. Za nim pognała Jaśka, przytulając się do mamy z drugiej strony.
- Kochamy cię, mamusiu, jesteś najlepszą mamą na świecie! – Krzyknął Drogan i ścisnął ją z całych sił.
- Nie lubimy, jak masz minę, nie bądź nigdy smutna, mamuś! – Zawtórowała mu Jahan.
Staszek zabrał monety z dłoni Ślepego i przez chwilę wpatrywał się w jego twarz. Jako najstarszy z całej trójki być może rozumiał najwięcej. Pogłaskał Kilę i przestąpił z nogi na nogę.
- Dziękujemy, panie wiedźminie. Czy... – chłopiec zwiesił głowę – będziemy mogli kiedyś razem potrenować? – Spytał nieśmiało, gniotąc w dłoni monety. – Nigdy nie widzieliśmy prawdziwego wiedźmina...
Zaskoczona kobieta rozejrzała się i dopiero teraz zauważyła obecność niewidomego starca. Zasępiła się i wolnym krokiem zaczęła podchodzić do Staszka.

- Właśnie rozpoczęliście swój trening. Czeka was jednak długa droga… - Ślepy Pies stęknął, podnosząc się na równe nogi. Przetarł kolana i wsparty na kosturze odwrócił się w stronę, skąd dochodziły go kroki kobiety. Uśmiechnął się uprzejmie i skłonił głowę.
- Ma pani wspaniałe dzieci. Takie pociechy to prawdziwy skarb - odezwał się, zawieszając spojrzenie gdzieś w otoczeniu żony kowala.

Kobieta, nadal otoczona przez Drogana i Jahan, przyciągnęła do siebie Staszka za kołnierz umorusanej koszuli. Ten w tym czasie chytrze schował otrzymane od starca monety do kieszeni.
Matka dzieci spojrzała niepewnie na Ślepego.
- Trudno w całym Vildheim znaleźć większe niecnoty niż ta trójka, dobry panie. Diaboł wie co mają za uszami – westchnęła i zabrała Droganowi kij z ręki. – Mam nadzieję, że panu nie dokuczali?

- Skądże, pani kowalowa. Sam kiedyś miałem syna w ich wieku - Ślepy Pies westchnął i spochmurniał lekko. - Zdrowia i szczęścia wam życzę. Niech się pani nimi dobrze zajmie, a one odwdzięczą się tym samym na starość - kiwnął głową i pokręcił kosturem w ziemi.
- A wy, moi mali wiedźmini, pamiętajcie o zadaniu - pokiwał ostrzegawczo palcem.

Kobieta spojrzała na zasępiałe lico starca i pogłaskała czupryny całej trójki.
- Dziękujemy, wam też wszystkiego dobrego, panie. Cieszę się, że znaleźliście wspólny język z tymi huncwotami. Wyglądacie mi na mądrego straca – skinęła głową i zamyśliła się.
- Lećcie przemieszać w kociołku, już dość pana namęczyliście – powiedziała do trójki, postukała ich po głowach i odczekała, aż się oddalą.
- Zajdźcie czasem odwiedzić tych nicponi. Myśmy z Mańkiem też dwa nasze dziatki pogrzebali, będzie osiem lat… – położyła dłoń na dłoni niewidomego, którą wspierał się na kosturze. – Ale trzeba żyć dalej, prawda, panie? Coby się bogowie nie pogniewali, że danym nam życiem wzgardzamy – zacisnęła dłoń i zapauzowała. – Zajdźcie jeszcze kiedy, panie. Urwisy się ucieszą.

- Jeśli będę w okolicy… nie omieszkam - potaknął i wolną ręką poklepał przyjaźnie dłoń kobiety. Skinął jej głową i odwrócił uwagę na swojego czworonoga.
- Kila, idziemy - zakomenderował, po czym raz jeszcze zwrócił twarz w stronę kowalowej. - Bywajcie i niech się wam darzy.
Kiedy pożegnania się skończyły, Ślepy Pies ruszył w dalszą drogę, spacerem przez miasto. Odchodząc, ani żona kowala ani żadne z trójki urwisów nie mogli dostrzec uśmiechu na twarzy starca. I pojedynczej łzy spływającej po policzku.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 24-10-2017, 22:35   #25
 
Mimi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputację
Ślepy Pies, Olgierd i Irys późnym popołudniem wybrali się do wójta, aby własnoręcznie podpisać przygotowane wraz z Edanem dokumenty. Dzięki niepowszedniej głupocie Salzmana i nieprzeciętnej charyzmie chłopaka, za wykonanie zadania każdy z drużyny miał otrzymać tysiąc orenów. Na początku wizyty wójt kłaniał się i uśmiechał przymilnie, z każdym składanym podpisem jednakowoż, mina mu rzedła. Pocieszał się jednak w duchu, że tym sposobem, choć kosztownym, zachowa swój stołek w Vildheim, a co ważniejsze – głowę.
Wkrótce jego humor miał ulec znacznej poprawie.


Hamdir, po opuszczeniu pokoju Perełki, wybrał się do domu Smolnika, aby zabrać swoje mienie. Zatrzymany jednak został przez Sifa, co trochę opóźniło jego pakowanie.
Okazało się, że jeden z jego znajomych o podejrzanej profesji widziany był kilka dni temu w Vildheim wraz z załogą swojego statku, "Złotej Nimfy". Hamdir został więc wezwany do wójta, gdzie przepytano go dokładnie o wszystkie szczegóły.

Moira, jak zapowiedziała, udała się do „Przystani” i rozpoczęła przygotowania do nadchodzącej podróży. Była bardzo zadowolona z siebie, w końcu udało jej się przechylić szalę zwycięstwa w grze z Fredrikiem na swoją stronę. Przynajmniej tak jej się zdawało.

Przedziwnym zbiegiem okoliczności dla Hamdira i Moiry, hrabia Volkbert z Roggeven właśnie przybył do Vildheim.
Jak się wkrótce miało okazać, wizyta hrabi nie miała nic wspólnego z brodatym wyspiarzem.
Volkbert zjawił się tu z powodu czarodziejki.


Olgierd

Z dołu karczmy dochodził cichy gwar miejscowych, którzy po długim dniu pracy dysputowali o sprawach ważnych i mniej ważnych nad kuflem piwa. Sif zapukał do pokoju na poddaszu.
Zza drzwi zionął intensywny zapach ziół. Młodzieniec dotknął drzwi i przymknął oczy, marszcząc brwi. Odsunął szybko dłoń, drzwi się uchyliły.
- Oh, witaj Sif. Coś się stało, dowiedzieliście się czegoś z wójtem? – odezwała się cicho Irys.
- Wyruszacie do Redanii. W nocy dokuje tu statek wracający ze Skellige. Wszystko w porządku? – Sif zerknął do wnętrza małego pokoiku. Łóżko obwieszone było ziołami, a na nim leżał półprzytomny Olgierd odziany w same spodnie.
- Tak, Olgierd za dużo wypił na pusty żołądek. Zdarza się najsilniejszym – Irys uśmiechnęła się przepraszająco.
-Dziękuję za informację, Sif. Przygotujemy się do podróży.

Zamknęła drzwi i przysiadła na brzegu łóżka. Czułym gestem przetarła mokre czoło mężczyzny lnianym skrawkiem materiału.
Olgierd zacharczał, zacisnął zęby i spojrzał na nią dzikim wzrokiem. Wbił palce w jej udo. Irys skrzywiła się, nie odsunęła jednak jego ręki. Pogłaskała ją uspokajająco i zacisnęła na niej swoją drobną dłoń.
Nagle plecy mężczyzny wygięły się w łuk, wszystkie mięśnie na jego ciele napięły się, aż do bólu. Rozległ się gardłowy ryk. Dziewczyna przytknęła do jego nosa gałganek nawilżony ziołową esencją. Olgierd opadł na łóżko, łapiąc się za głowę.
- Irys... - mówił z trudem. Jego głos był ochrypły, a źrenice nieludzko powiększone – Powinienem wyjść...
Nie wyszedł jednak. Z głową w ramionach Irys zasnął w końcu, otumaniony silną dawką soku z piłorytki.


Noc
Port Vildheim


Noc była dziwna. Prawie w całości widoczna tarcza księżyca oświetlała dachy budynków zimnym, bladym światłem. Brak wiatru wygładził taflę morza; przypominało wielkie, spokojne jezioro.
Panowała głęboka cisza, jednak tej dziwnej nocy Vildheim nie mogło zasnąć.
Magiczny ogień płonący w latarni oświetlał puste morskie wody. W porcie uwijali się marynarze, kupcy i różnej maści podróżnicy szykowali się do wejścia na pokład redańskiego okrętu, którego światła właśnie pojawiły się na horyzoncie.


Sif pognał po Olgierda i Ślepego, wójt stał przed domem i nerwowo wypatrywał Fredrika i Filianore. Na próżno.
- Jak diaboł ogonem nakrył... – potarł w zamyśleniu brodę i ruszył w stronę Muszelek. Choć nie grzeszył mądrością, wiedział, że teraz już nic nie leży w jego mocy. Wyprzytkał się z całego sekretnego zapasu orenów, który trzymał na czarną godzinę. Musiał wyżalić się Kokardce...

Wczłapywał się po schodach, kiedy nagle stał się ofiarą wybiegającej z zamtuza Perełki. Dziewczyna wpadła na niego w pełnym pędzie i oboje stoczyli się na kamienną uliczkę. Zignorowała wściekłe prychnięcia wójta i wyzwiska rzucane w jej stronę; pozbierała się z ziemi i na łeb na szyję pognała do domu Smolnika, rybaka, z którym pracował i mieszkał Hamdir.

- Hamdir! Musimy ruszać! – Perełka waliła w drzwi jakby się paliło.
Działo się jednak coś znacznie gorszego niż pożar. Ludzie jej ojca byli w wiosce.

Ludzie lorda Ottmira, ojca Perełki, czyhający na nią i Hamdira przybyli do Vildheim przed zmierzchem. Z trojga ludzi dziewczynie udało się zauważyć jednego. I to właśnie z tego powodu biła pięścią w drzwi domu Smolnika.
Nagle krzyknęła i spojrzała się w dół. Z jej klatki piersiowej wystawał bełt.

Drzwi otworzyła Stokrotka, żona Smolnika. Wydarła się w niebogłosy, widząc przed sobą osuwającą się na ziemię dziewczynę. Spojrzała w górę i zauważyła napinającego kuszę mężczyznę. Podszedł bliżej. Światło padające z wnętrza domu oświetlało jego szpetną twarz. Z uśmiechem celował w Stokrotkę.
- Dobry wieczór. Zastałem Hamdira?

 

Ostatnio edytowane przez Mimi : 24-10-2017 o 22:45.
Mimi jest offline  
Stary 27-10-2017, 17:12   #26
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Czas spędzony w lesie z Fillianore wprawił go w znakomity humor. Jeśli do tego momentu miał prowadzić go "Albatros", to było warto po stokroć.
Z szerokim uśmiechem przywitał port i wszystkich w nim zgromadzonych. Cała wesoła kompania w radosnym składzie. No, może nie do końca tak radosnym.

Nagle obrócił głowę w kierunku krzyków. Trzech mężczyzn. Jeden z nich wpakował bełt z niewielkiej odległości w czarnowłosą ślicznotkę. Epicentrum było bardzo blisko, gdyż zaledwie rzut kamieniem od Edana. Z paskudnym uśmiechem postanowił wykorzystać porównanie, jakie przyszło mu do głowy.
Szybkim ruchem chwycił kamień i rzucił w kusznika tuż po tym jak Hamdir niczym wystrzelony przed kilkoma chwilami pocisk, wypadł z budynku wprost na przeciwnika.

Kamień tymczasem leciał i trafił w złączone miecze. Zainteresowało się tym jednak dwóch pozostałych zbirów, lecz jeden obrał sobie Olgierda za cel.

Głośne, ostentacyjne westchnięcie niezadowolenia przeszło niezauważone w zgiełku walk. To z kolei wywołało grymas na twarzy Edana. Opuścił głowę, odkręcił się bokiem do podążającego ku niemu napastnika, po czym przykucnął obserwując przeciwnika kątem oka. Kiedy tamten był na odległość trzech dużych wypadów chłopak gwałtownie podniósł ku niemu głowę i roześmiał się obłąkańczo wspierając lewą dłoń na podłożu. I sieci rybackiej. Położył na podłożu drugą dłoń. Przestał się śmiać, zaś górna warga zadrżała odsłaniając zęby. Z gardła wydobył się psi warkot.

Zmierzający ku Edanowi mężczyzna zgodnie z przewidywaniem zastygł w półkroku z mieczem na ramieniu. Cofnął się nieznacznie i rzucił spojrzenie na Filianore. Ta już od dłuższej chwili obserwowała go jak myśliwy łanię. Pokiwała wolno głową, zasłoniła Edana i uśmiechnęła się, odsłaniając równy rządek elfich zębów. W rozpostartych dłoniach trzymała sięgające jej do łokci sztylety.
Mężczyzna odzyskał chwilowo utracony rezon. Dzikusy, pomyślał, i zaszarżował.

- Trzech syyyynów matka miała… - zaśpiewał fałszywie Edan.

Filianore nie drgnęła. Zbir podbiegł z mieczem skierowanym w brzuch elfki. Ta czekała na ostatni moment. Z niesamowitą szybkością przetoczyła się pod mieczem, przejeżdżając jednym z ostrzy po udzie napastnika. Warknął wściekle, ale to jedyna reakcja, na jaką mógł sobie pozwolić. W powietrzu już znajdowała się sieć zarzucona z bliska przez wyszczerzonego dziko Edana.

- Dwóch słyyyyneło z mądrości...

Opadła na przeciwnika szczelnie otulając go wieloma nieregularnymi warstwami splecionych linek z obciążnikami na krawędziach. Jednym, płynnym ruchem odczepił od pasa linkę i rzucił nią przez ramię przeciwnika. Natychmiast pociągnął, aby kotwiczka na końcu wbiła się w plecy tuż nad obojczykiem przy szyi.

Mężczyzna krzyknął dziko i spróbował unieść ręce w górę. Na próżno. Szarpnął zaplątanym w sieci mieczem, ten jednak zaplątał się jeszcze bardziej. Nie mogąc wykonać porządnego zamachu, puścił miecz i wyciągnął zza cholewy sztylet. Nie przerywając obłąkańczego krzyku, rozciął kawałek sieci, wysunął przezeń dłoń i chwycił linkę.
- Pojebańcy! - wrzasnął i pociągnął z całej siły, zaś Edan pospieszył mu z pomocą.

- A trzeeeeeci co był gupi...

Filianore z uśmiechem obserwowała jego zmagania.
Chłopak ułatwił mężczyźnie ciągnięcie zgodnie podążając za jego ruchem. Szybkim biegiem zaczął okrążać przeciwnika zaciskając linę na jego szyi. Zdążył zrobić jeden obrót, gdy linka świsnęła w powietrzu, rozrywając się pod naporem ostrza. Edanem lekko zachwiało, stanął jednak na nogi. Mężczyzna powiększył dziurę i zrzucił z siebie sieć. Przenosił rozsierdzony wzrok z elfki na Edana i z powrotem.

Widząc jak mężczyzna bardzo niespodziewanie pozbywa się sieci i liny, Edan zaczął cofać się w kierunku morza. Po kilku krokach jego buty zastukały o drewniane nabrzeże. Nigdy nie widział, żeby ktokolwiek tak szybko uporał się z zaplątaniem w sieć. Nigdy nie widział takiego ostrza, które potrafiłoby tego dokonać tak szybko. Nigdy nie widział, by ktokolwiek czując zaciskającą się na szyi linę reagował tak szybko, tak precyzyjnie i tak skutecznie. Nie wspominając o bólu, jaki musiał odczuwać, gdy kotwiczka ryła jego ciało. Ten człowiek wedle wszelkich, absolutnie wszelkich prawideł nie powinien być w stanie tego zrobić. Podobnie działali niektórzy łowcy nagród. Zarzucali sieć, by uzyskać kilka darmowych sekund na pochwycenie lub wykończenie przeciwnika.

Ale na tego mężczyznę nie podziałało. Kim on był?

Filianore także cofnęła się lekko, unosząc puste ręce w górę. Nie zamierzała już walczyć.
- Jest cały twój, zasrańcu – zawołała do zbira buńczucznie. – Uważaj, bo mocno gryzie.

Edan jednak nie miał zamiaru walczyć z takim przeciwnikiem. W otwartej walce na miecze nie miał z nim szans, patrząc na to, co zaprezentował przed chwilą.

- Dał się wmanewrować! - dokończył z szerokim uśmiechem, po czym rzucił torbę Fillianore i tyłem, z rozłożonymi rękami runął do wody.

Filianore złapała torbę i z prychnięciem odrzuciła ją na bok.
- Z wody przybył, do wody odszedł – pokiwała głową, śledząc spojrzeniem znikającego Edana. – No cóż, przystojniaczku… – elfka przygryzyła dolną wargę i dobyła sztyletu - Wygląda na to, że jednak jesteś cały mój – zamruczała bardziej do siebie niż do niego.

Może i Edan nie był profesjonalnym pływakiem, jakich wystawia Oxenfurt, ale nie utopić się potrafił. Przepłynął pod wodą kilka metrów i cicho wynurzył twarz tuż pod deskami. Nabrał powietrza ponownie, zanurzył się i powtórzył manewr. Zatrzymał się dopiero przy końcu gotów ponownie ukryć się pod wodą. Nikt jednak nie próbował go gonić ani poszukiwać.

Tymczasem przeciwnikowi Fillianore nie było do śmiechu. Miał dosyć tego zadania, tej nocy i tej walki. Nie rozumiał, co się dzieje. Widząc jednak łakome krwi spojrzenie elfki wyciągnął z sieci miecz i stanął naprzeciwko niej.




Wyszedł na brzeg i ociekając wodą z wesołym pogwizdywaniem ruszył w drogę powrotną. Na miejscu było już po sprawie. Zwłoki leżały z grubsza tam, gdzie stały zanim obróciły się w trupy. Głęboko zaciągnął się powietrzem i wypuścił je przez usta.

- Cudownie - mruknął do siebie z szerokim uśmiechem. Elfka ze Ślepym Psem pochylali się nad jednym z nieboszczyków, zaś Edan ponownie założył torbę.
Znowu czekało go suszenie...

Podszedł do swego niedawnego przeciwnika. Odciągnął mu wargę, by sprawdzić czy przypadkiem nie jest bestią, ale nie zanosiło się na to. Wyciągnął z jego ciała kotwiczkę, zaś przeciętą linę połączył kilkoma solidnymi, żeglarskimi węzłami. Skoro okręt utrzymuję, to czemu nie miałyby zespolić dwóch kawałków sznurka?

Zainteresował się również nożem, który z taką łatwością poradził sobie z siecią i liną jednocześnie. Obrócił kilkukrotnie bronią, przytknął do gardła nieboszczyka, po czym przeciągnął po nim z zainteresowaniem. Jeśli ostrość rzeczywiście była nadzwyczajna, to warto go sobie przywłaszczyć. Łącznie z pochwą z cholewy.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 27-10-2017, 22:11   #27
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Gdy Hamdir opuszczał zamtuz był już wieczór. Słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, przybierając czerwoną barwę. Brodacz nie wiedział co takiego było w tej dziewczynie, że tak skutecznie potrafiła ukraść mu prawie cały dzień. Jednak pomimo swoich wdzięków to nie ona była źródłem delikatnego uśmiechu, jaki zagościł na jego twarzy.

Wreszcie opuszczał Vildheim! Znów chwyci za miecz, przestanie być zawszonym rybakiem, skończy z monotonnym życiem w spokojnej wiosce. Wracał na szlak, gdzie czuł się najlepiej, gdzie było jego miejsce, gdzie spędził większość życia i gdzie... spotkały go wszystkie nieszczęścia. Westchnął głęboko. Wiedział, że znów kusi los, że pewnie przyjdzie mu za to zapłacić, ale teraz nie miało to znaczenia. Znów będzie mógł być dawnym sobą, przynajmniej do czasu znalezienia jakiejś bezpiecznej kryjówki przed czarnowłosym i jego siepaczami.

- Panie Hamdir - chłopięcy głos wyrwał go z rozmyślań.

To był Sif.

- No, czego? - spytał.

- Wójt chce was widzieć.

- No to co? Jestem trochę zajęty - odparł Laerten, a po chwili dodał - No dobrze, wpadnę do niego rano - skłamał, rano miał już być bowiem daleko.

- Wójt chce się z wami widzieć natychmiast - chłopak nie ustępował.

Brodacz spojrzał na słońce, którego tarcza chowała się już za linię horyzontu. Westchnął z irytacją. Nie bał się grubasa oficjalnie rządzącego w Vildheim, nieoficjalnie mało kto go szanował. Nie chciał jednak zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Ile mogło potrwać takie spotkanie? Najwyżej Perełka poczeka na niego u Smolnika. Stokrotka nie powinna czynić problemów, nawet jeśli wie czym się dziewczyna zajmuje, o ile tylko ta ostatnia powie, że czeka na Hamdira.

- Dobra, już dobra. Prowadź, smarku.


- Co słychać, panie wójcie? - Hamdir powitał grubasa od progu, a następnie bezceremonialnie i bez pytania zajął jedno z krzeseł stojących przed biurkiem, kładąc na tym ostatnim skrzyżowane nogi.

- Panie Hamdir– wójt lustrował wyspiarza, zacząwszy od jego brody, poprzez blizny i muskulaturę, skończywszy na czubkach butów, znajdujących się na blacie swojego biurka. – Potrzebujemy informacji, które są w pana posiadaniu. Na temat statku i jego kapitana, z którym pana widziano parokroć.

- Smolnika macie na myśli, wójcie? - spytał Hamdir niewinnym głosem zakładając obie ręce za głowę. - Toż przecie jego wszyscy tutaj znają.

- Nie Smolnika, inszego. Obcego. Ludzie gadają, że szemraną działalność prowadzi… – wójt zmrużył świńskie oczka. – Złotem zapłacę, panie Hamdir.

- Musicie być bardziej szczegółowi, wójcie. W karczmie pijałem z wieloma obcymi.

- Szczerbaty ponoć.

- Kto pija w karczmach, długo wszystkich zębów nie nosi - wielkolud zaśmiał się z własnego żartu. - Panie wójcie, jak zwykle miło mi się z wami rozmawia, chętnie poświęciłbym na to nawet całą noc, ale tak się składa, że mam już inne plany. Proszę o konkrety. Gdzie to mnie z nim widziano, kiedy, co to za statek?

Salzman również się zaśmiał, jednak nerwowo i wymuszenie. Otarł wąsa.

- Nie dalej niż trzy, cztery dni temu. W karczmie pana widziano, jak żeś pan pił z nim i jakimiś rycerzami do spółki. Statek był do przewozu ludzi i towarów. Chcielibyśmy jeno wiedzieć gdzie odpłynął i czy jakieś dodatkowe informacje pan zna.

- Z rycerzami mówicie… - rybak zastanowił się. - To pewnie o kapitana Rufusa wam idzie. A co to, list gończy za nim wydajecie, czy jak?

- Nie, jeno żem sprzedał coś jego znajomkowi i oboje tymże statkiem odpłynęli. Zacna drużyna jego śladem wyrusza, co by to odzyskać – wójt wyjął spod koszuli złoty kluczyk i otworzył jedną z szuflad biurka.
- Będzie jeno do informacji potrzebny, jak pan, panie Hamdir... Co dalej z tym kupcem się wydarzyło i jak go znaleźć – Położył ciężki mieszek na blacie biurka. – Dwieście orenów, panie Hamdir. Co pan wie?

- Dwieście? - brodacz odparł powoli wpatrując się w mieszek. - Okrutnie wam musi zależeć na tym czymś. No, ale skoroście przy pieniądzu po świeżo zakończonej transakcji i tak bardzo chcecie odzyskać raz sprzedaną rzecz, to chyba nie pożałujecie mojej skromnej osobie kolejnych dwustu orenów, co?

Wójt pokiwał głową.
- Ja dobrym ludziom nigdy pieniądza nie żałuję, panie Hamdir. Wszystek jednak na zlecenie poszło, czterech chłopa musiałem opłacić. Trzech i dziewkę… - Rozłożył ręce na znak bezsilności – Nic nie mogę poradzić, nie mam.

- To chudo, panie wójcie, chudo - brodacz pokręcił teatralnie głową. - Jak zamierzacie przekonać Rufusa do gadania, skoro nie sypniecie mu groszem? A zapewniam was, że będzie się on cenił znacznie bardziej niż ja, skromny rybak.

- Pan Rufus to już nie moje zmartwienie. Ja płacę i wymagam – uciął wójt. Zapas jego cierpliwości powoli się wyczerpywał.

- Jak tam sobie chcecie - powiedział nadal wesołym tonem Hamdir, po czym podniósł się z krzesła, oparł rękoma o blat biurka i spojrzał z góry na zarządcę Vildheim. - Po przyjacielsku jeno ostrzegam. Jeśli ktoś spróbuje ugrać coś z nim siłą, skończy wypatroszony na jednym z masztów jego statku. Rufus jako kapitan pływa po tych wodach od blisko 20 lat i nie bez przyczyny nigdy nie połasili się na niego wyspiarze ze Skellige, albo pirackie szumowiny z kontynentu. Pomyślcie o tym, wójcie.

Salzman uśmiechnął się tylko na te słowa. Hamdir podniósł mieszek, potrząsnął nim koło ucha, sprawdzając zawartość, po czym usiadł ponownie na krześle.

- Chętnie odpowiem na wasze pytanie, ale w gardle mi zaschło. Na pewno macie jakiś przedni dwójniak w piwniczce, co?

Wójt zaśmiał się szczerze, nachylił się do szafki stojącej obok biurka i wyciągnął flaszeczkę i dwa kieliszki.

- Bardzo przednią wódeczką mogę poczęstować – odparł zadowolony i nalał trunku do obu szkieł. - Zawsze to miło spotkać człowieka o podobnych zainteresowaniach – uśmiechnął się uniżenie.

Hamdir przyjrzał się krytycznie niewielkiemu kieliszkowi, po czym wzruszył ramionami i przechylił go do ust. Trunek rzeczywiście był zacny. Bez ceregieli chwycił butelkę, nalał wójtowi, a potem pociągnął z niej zdrowo. Tak pije się na wyspach, kto tam słyszał o kieliszkach?

- Pomyślmy. Kapitan Rufus zwany Szczerbą, z racji lubowania się w poprawianiu męskiej urody. Jego statek po wyjściu z portu skierował się na północ, widziałem to wczoraj rano na własne oczy. Gdzie dokładnie popłynął, nie wiem. Coś jeszcze chcecie wiedzieć?

Salzman przechylił kieliszek, puknął pięścią w stół i odkaszlnął. Podstawił puste szkło Hamdirowi.

- Że niby zęby wybija? – zagaił przyjaźnie. – A może wiecie, do jakiego portu ma zwyczaj zawijać? Czy prosto do Novigradu, czy dalej do Roggeven?

Brodacz zacisnął lewą dłoń w pięść, gdy usłyszał nazwę Roggeven, ale poza tym nic nie dał po sobie znać. Polał jeszcze raz wójtowi, po czym powiedział zgodnie z prawdą:

- Jego załoga to zbieranina z całego wybrzeża, nie ma stałego portu, kotwiczy tam, gdzie go pognają interesy. Nie wiem dokąd teraz płynął, nie pytałem - prawda była taka, że Hamdir nie pytał Szczerby o cel, przypuszczając, że on sam jeszcze nie wiedział, kto padnie jego następną ofiarą i gdzie to się stanie. Zresztą i tak go to nie obchodziło.

- Dobrze, dobrze… – wymruczał wójt w zamyśleniu. - To będzie wszystko – napił się i skrzywił obrzydliwie. – Dobry z pana chłop, panie Hamdir. Cieszy mnie, że mamy pana w wiosce. Nie wiem, czemu ktoś by panu źle życzył… – wydął wargi w zamyśleniu.

Laerten zamarł w połowie drogi z krzesła do pozycji stojącej.

- Co mówicie? Kto mi źle życzy? - zimny pot spłynął mu po plecach. - Kiedy to było?!

- No tak z pół godziny temu - wójt podrapał się po brodzie, patrząc za okno. - Znacie go, czekacie na kogoś?

Nie odpowiedział. Nim Salzman dokończył pytanie Hamdir był już za drzwiami.


Wpadł do chałupy jak wicher. Zastał tam tylko Stokrotkę.

- Hamdir, co u licha?! - krzyknęła. - Wpadasz jak jakiś...

- Nie teraz! – przerwał zapowiadający się dłuższy wywód. - Zaraz ci wszystko wyjaśnię, ale najpierw mój pokój.

Wbiegł do siebie. Rzucił się na siennik, za którym wymacał spore zawiniątko. Wyciągnął je i rzucił na posłanie. Następnie zza szafy wyciągnął okrągłą tarczę i położył obok. Znak na tarczy był już niemal niewidoczny. Zamazały go liczne sparowane nią uderzenia. Nawet jeśli ktoś wiedział co niegdyś na niej widniało, dziś mógłby już tego nie dostrzec. Odwiązał zawiniątko i oczom jego ukazały się pas z mieczem, topór, sztylet, hełm i kolczuga. Spod szafy wyciągnął buty z wysoką cholewą, a z nich parę skórzanych rękawic. Zaczął od założenia kolczugi, co poszło mu dość opornie, potem buty, do których włożył na koniec sztylet. Dalsze czynności przerwały mu hałasy dochodzące z głównej izby. Najpierw walenie do drzwi, podniesiony głos, należący z pewnością do Perełki, a w końcu krzyk Stokrotki.

Brodacz chwycił pas z mieczem i topór w jedną rękę, a tarczę i hełm w drugą, po czym wybiegł z pokoju. Drzwi wejściowe były otwarte. Przy nich stała Stokrotka krzycząc w niebogłosy, a na progu... leżała przebita bełtem Perełka! Hamdir zamarł na ten widok, ale wówczas dostrzegł, że przed domem stoi ktoś jeszcze. Ktoś trzymający w swych rękach kuszę. Kuszę, z której chwilę wcześniej wystrzelił!

Niewiele myśląc skoczył przed siebie. Wypuścił z rąk topór, tarczę i hełm, nie było czasu. Pochwę od miecza złapał w lewą dłoń, szarpnął, wyciągnął z niej ostrze, a następnie ją również wyrzucił. Zwinnie wyminął przerażoną gospodynię, przeskoczył nad martwą, jak przypuszczał, Perełką i rzucił się na nieznajomego. Nigdy nie lubił kusz, zbyt długo się je ładowało. Zamachnął się i ciął napastnika z góry. Mężczyzna wyrzucił kuszę z rąk, dał susa w tył i również wyciągnął miecz. W samą porę, aby sparować uderzenie Hamdira. Cios był na tyle mocny, że pod napastnikiem ugięły się kolana.

Hamdir wykorzystując swój impet spróbował kopnąć lewą nogą przeciwnika w żołądek. Następnie chwycił bastardowy miecz obiema rękoma i uderzył ponownie, tym razem z prawej strony na wysokości szyi. Morderca skorzystał jednak z siły jego kopnięcia i pozwolił całemu ciału na bezwiedne odrzucenie w tył. Wykonał przewrót, by złagodzić upadek i błyskawicznie stanął na równe nogi. Miecz Laertena przeciął powietrze tuż przed jego twarzą. Był niesamowicie szybki. Z wolna zaczął zataczać półkole, obserwując brodacza.

Ten wyprostował się, miecz trzymał już tylko w prawej ręce. Ruszył powoli w przeciwną stronę, starając się jednocześnie skrócić dystans do przeciwnika. Gdy tylko znalazł się w odległości ostrza od niego, pchnął straszliwie prosto w klatkę piersiową, ale tamten zbił klingę. Hamdir zaatakował, tnąc raz po raz. Czekał na chwilę, gdy oponent sam zdecyduje się uderzyć. Wówczas zamierzał go pochwycić. W klinczu miałby nad nim przewagę.

Mężczyzna unikał śmiertelnych machnięć Hamdira. Postanowił wziąć go na przeczekanie. Nie spodziewał się jednak takiej wytrzymałości z jego strony. Wyczekał na odpowiedni moment pomiędzy zamachami, kiedy pomyślał, że wyczuł już przeciwnika. Zaatakował, proste cięcie przez klatkę. Miecz przejechał po kolczudze. Hamdir właśnie na to czekał. Uderzył zbira z całej siły w wystawione ramię, miecz wypadł mu z ręki.

Mimowolnie Hamdir uśmiechnął się szeroko. Pochwycić przeciwnika za ramię i w ten sposób unieruchomił silnym uciskiem. Następnie zamierzał skończyć jego żywot jednym celnym pchnięciem. Tamten jednak spróbował ratować się odskokiem. Wylądował na kolanach, podparł się rękoma, ale nie uciekł wystarczająco daleko. Dosięgnął go sztych wyprowadzonego celnie miecza. Mężczyzna upadł płasko na ziemię, ostrze rozharatało mu cały bok, wyrosła pod nim kałuża krwi. Wydobywający się z jego gardła jęk nie wróżył mu długiego życia.

- Przynajmniej zajebaliśmy ci tę sukę… – stęknął i wyciągnął rękę po leżący nieopodal miecz.

Laerten, który już miał zostawić pokonanego, by ten powoli zdechł, nie wytrzymał na dźwięk jego słów. Raz jeszcze wzniósł miecz i opuścił go na szyję zbira oddzielając jego obmierzły łeb od reszty ciała. Przez chwilę wpatrywał się w drgające zwłoki, ale szybko oprzytomniał i rozejrzał się wokół. Dojrzał jeszcze dwóch wrogów, którzy jednak go nie zaatakowali, a to za sprawą kilku znajomych twarzy. Jednego spętali siecią Edan i Filianore, a drugiego walką zajął wojak, którego Hamdir spotkał wcześniej w karczmie. Szybko ruszył w stronę tych ostatnich.

Wstrzymał się jednak, gdy zobaczył dziwny, grymas na twarzy rycerza. Tamten skoczył nagle na swego przeciwnika i powalił go na ziemię. Ktoś krzyknął „Olgierd!”, chyba imię tego mężczyzny. Obaj walczący upadli tuż pod nogami brodacza. Ten w pierwszej chwili miał ochotę uciąć powalonemu łeb, ale powstrzymał się. On i tak właściwie już nie żył, a Laerten miał ważniejsze rzeczy do zrobienia. Zaczął się wycofywać, a po przejściu paru kroków puścił się biegiem w stronę domu Smolnika.

Przy Perełce czuwał jakiś dziadek, na oko żebrak. Drzwi do domu były zamknięte, zapewne przerażona Stokrotka zatrzasnęła się w środku. Hamdir wyminął staruszka i dosłyszał własne imię padające z ust dziewczyny. Żyła! Nie wiedzieć kiedy miecz wypadł mu z dłoni i z głośnym brzękiem upadł na bruk. Jednym ruchem przypadł do niej.

- Jestem – zdołał powiedzieć mimo ściśniętego gardła.

Na jej twarzy nie zauważył żadnej reakcji. Może go nie usłyszała, ale nie potrafił wydobyć z siebie kolejnych słów. Wkrótce dopadła do nich dziewczyna, którą Laerten spotkał rano po wyjściu z karczmy. Okazało się, że znała się na leczeniu, bo zaraz wzięła się za opatrywanie rany. Hamdir nie protestował, wpatrywał się tylko bezmyślnie w twarz Perełki. Kolejne słowa wypowiadane przez otaczających go ludzi omijały jego świadomość.

- Przeżyje – doszło wreszcie jego uszu. Były to słowa uzdrowicielki.


Na własnych rękach wniósł Perełkę do domu i ułożył delikatnie na stole, wedle zaleceń zajmującej się nią dziewczyny. Stokrotka, która otworzyła im w końcu drzwi spytała niepewnie:

- Wszystko w porządku, Hamdir?

Nie odpowiedział, pokręcił tylko powoli głową. Kolejne słowa wydobył z siebie dopiero po pytaniu rycerza, który dołączył do nich nie wiedzieć kiedy:

- Kto to był? – spytał wskazując na drzwi.

- Nie znam ich imion - przemówi zachrypniętym głosem brodacz. - Chcieli dopaść mnie, a dopadli ją.

- Paskudna sprawa. Będzie ich więcej? - Olgierd spojrzał na drzwi, jednak szybko zwrócił swoją uwagę z powrotem na brodacza. - Olgierd z Gryfenbergu. - Podał mu rękę. - A to Irys. Zielarka.

Irys rozdarła zakrwawioną koszulę dziewczyny, poprosiła gospodynię o miednicę i czyste ścierki. Wyciągnęła korek z flaszeczki i zaczęła oczyszczać ranę.

- Hamdir - odpowiedział Hamdir, odwzajemniając uścisk rycerza. - Laerten - dodał po chwili, wypowiadając swoje nazwisko po raz pierwszy od lat. Ludziom z wioski powiadał się tylko z imienia, ale czuł, że dla tego przybysza powinien uczynić wyjątek.

Jednocześnie jednak nie odrywał wzroku od opatrywanej Perełki. Czuł się jakby śnił, jakby to wszystko było nierzeczywiste. Zaraz wybudzi się z tego koszmaru, a ona jak zwykle będzie leżała wtulona w jego bok, gotowa by przegnać jego troski. Ale w jakiś sposób ten moment nie chciał nadejść.

- Dużo więcej - dodał po chwili, odpowiadając na pytanie wojaka.

- Nawet nie pytam. - Olgierd również przeniósł wzrok na kobiety. - Dzisiaj w nocy odpływa nasz statek. Moglibyście stąd zniknąć na jego pokładzie. Zaproponował.

- To was wynajął Salzman? - Hamdir połączył fakty. - Płyniecie na północ?

Zamyślił się. Północ to ostatni kierunek w jakim chciałby się udać, ale zostać w Vildheim byłoby samobójstwem. Perełka nie może teraz podróżować traktem, a na wynajęcie statku nie było czasu. Jednak w Redanii wpływy czarnowłosego mogą być ogromne, długo się tam nie ostaną. Ale może Kovir? Przynajmniej ona byłaby tam względnie bezpieczna.

- Kiedy wypływacie? - spytał w końcu.

- Tak, to my. Mieliśmy już iść do portu, ale… sam wiesz- Olgierd wzruszył ramionami. - Więc jak tylko będziemy gotowi.

Hamdir pokiwał głową.

- Dziękuję - powiedział. - Tobie, jej - wskazał Irys - wam wszystkim.

-Mmhm - Odpowiedział Olgierd i oparł się plecami o ścianę obok drzwi.- Macie tu gdzieś wody? Zaschło mi w gardle.

Irys w tym czasie skupiona była na usuwaniu strzały z ciała Perełki. Po uprzednim podaniu jej silnej esencji z bulw dwugrotu, ostrożnie odpiłowała grot małym nożykiem i wypchnęła bełt. Gdyby dziewczyna była przytomna, z pewnością krzyczałaby w niebogłosy. Na całe jednak szczęście, nie była. Dzięki obniżonemu ciśnieniu, Perełka nie krwawiła tak bardzo. Zielarka posypała ranę szarym proszkiem, przykleiła do niej zieloną papkę wydzielającą ostry zapach i przycisnęła do jej rany lniany opatrunek.

- Unieście ją, panie Hamdirze, ostrożnie. Muszę owinąć bandażem.

- Żaden ze mnie pan, po prostu Hamdirze - odrzekł brodacz, ale posłusznie podszedł i uniósł Perełkę najdelikatniej jak potrafił.

- Dwugrot sprawi, że będzie spała przez wiele godzin, prawdopodobnie majaczyła w gorączce. I będzie słaba przez cały dzień – tłumaczyła Irys, sprawnie owijając klatkę Perełki bandażem. - Płyniecie z nami, Hamdirze? Bo jeśli nie, będę musiała pana poinstruować z medykamentami, opatrunkami… – zaczęła wymieniać i przeglądać zawartość swojej torby w oczekiwaniu na odpowiedź.

- Chętnie popłyniemy, jeśli nie macie nic przeciwko naszemu towarzystwu.

Irys skinęła głową. Przetarła czoło, zostawiając smugę krwi na policzku. Obmyła dłonie w miednicy z wodą i wytarła je w leżący na stole ręcznik.

- W takim razie ja się zajmę Perełką. Jeśli pozwolisz – uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń do Hamdira – Irys.

- Miło mi - wielkolud uścisnął jej dłoń. - Widać, że znasz się na opatrywaniu rannych. Musiałaś widzieć w swoim życiu wiele krwi - spojrzał raz jeszcze na śpiącą Perełkę, po czym zaczął zbierać z podłogi swój porozrzucany ekwipunek. Najpierw podniósł pas, który szybko zapiął. Za niego włożył topór, a na ręce rękawice. Hełmu tymczasem wolał nie zakładać.

- Jeśli nie zabierasz ze sobą swoich znajomków z podwórza, to nie mamy - dodał Olgierd i podał Irys prawie pełny kubek wody. - Ranna już gotowa do drogi?

- Tak. - odparła Irys.

- No to w drogę, bo się jeszcze ktoś władny całym tym burdelem zainteresuje i nie mam tu na myśli Muszelek - zażartował Olgierd, jednak zachował obojętną minę. - Trzeba ci ponieść jakieś graty, kiedy ty zajmiesz się Perełką? - zapytał Hamdira przed wyjściem.

- Nie, dzięki, dam radę - odpowiedział brodacz zakładając tarczę na plecy. - Miecz! - nagle przypomniał sobie i wyjrzał za drzwi licząc, że nikt go sobie jeszcze nie przywłaszczył. Na szczęście był, gdzie go zostawił. Otarł go jakąś szmatą i wsunął do pochwy.

- No to w drogę. Statek niby nie zając, ale wiecznie tam nie będzie stał - Olgierd był gotów do wyjścia.
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 05-11-2017 o 17:20.
Col Frost jest offline  
Stary 29-10-2017, 16:31   #28
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Wynajęty pokój na poddaszu.


Gdy w końcu koszmar minął, Olgierd otworzył oczy i wpatrzył się w sufit. Był w miasteczku i teraz tego żałował. A gdyby? Gdyby tylko... Pokręcił powoli głową, przecierając oczy. Nagle jego rozmyślania przerwało energiczne pukanie do drzwi. Olgierd nawet nie zaszczycił wejścia spojrzeniem. Za drzwiami do pokoju na poddaszu stał Sif – pomocnik wójta. - Statek na horyzoncie, zbierajcie się! Zakomunikował głośno i tyle go widzieli, a raczej słyszeli.

Irys spojrzała na Olgierda. Od intensywnego zapachu ziół zrobiło się jej sennie, ale energiczne walenie w drzwi rozbudziło ich obu.
- Jak się czujesz? – złapała twarz mężczyzny w obie dłonie i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Wyglądasz znacznie lepiej. Musimy iść, Olgierd, zbieraj się.

- Paskudnie. Olgierd przetarł twarz i usiadł na brzegu łóżka. - Ale chyba mogę już iść, choć nie wiem czy chcę. Spojrzał na Irys. - Wiesz jak długo mamy płynąć? Wstał i przetarł twarz koszulą nim narzucił ją na siebie.
Po dłuższej chwili był już niemal gotowy, kończąc przypasywać miecz. - No więc jak, gotowa?

Irys zebrała swoje pakunki i zapięła zielony płaszcz. Wysunęła spod niego kasztanowe włosy, które falą opadły na jej plecy i ramiona.
- Gotowa. Idź po Okonia, ja sprawdzę, co się dzieje przy porcie.

- Przypomnisz mi kto wymyślił to niedorzeczne imie dla konia? Zapytał Olgierd unosząc jedną brew. - Ale pójdźmy razem. Nie chce żebyś sama pałętała się nocą po porcie w tej zapadłej mieścinie.

Irys uśmiechnęła się i otworzyła drzwi.
- Chodźmy więc – zignorowała komentarz na temat imienia Okonia – Masz zawroty głowy?

- Nie, ale jestem głodny. Głodny i zły. Narzucił na siebie płaszcz i wyszedł z pokoju, kierując się do stajni.
Gdy dotarł już na miejscu założył Okoniowi siodło, dopiął popręg i przytroczył do niego juki. Okoń zarżał cicho w proteście tej nocnej wyprawy, ale Olgierd poklepał go niedbale po szyi i wyprowadził za lejce ze stajni.


Plac główny Vildheim.


Zebrani przy porcie ludzie zamarli. Wszyscy mogli usłyszeć mrożący krew w żyłach wrzask Stokrotki. Zamarła też Irys i towarzyszący jej Olgierd. Okoń parsknął głośno i machnął łbem, niespokojnie przebierając przednimi nogami.
Ślepy, choć nie mógł widzieć, domyślał się, że ktoś został zaatakowany. Wszyscy wokół zaczęli nerwowo szeptać i przyglądać się zajściu z bezpiecznej odległości.
Okiennice domostw dokoła pozamykały się jak na komendę.
Mężczyzna z kuszą mierzył do kobiety stojącej w drzwiach. Nagle z domu wybiegł Hamdir i w rozpędzie rzucił się na mordercę z mieczem.
W tym momencie pojawił się również Edan i Moira, akompaniowani przez Fredrika i Filianore.
Zauważyli, że dwoje ludzi sięga do pasa i rusza w stronę domu Smolnika. Niechybnie byli to towarzysze mężczyzny z kuszą.

- O! Koń! Olgierd rzucił lejce Irys, a sam dobył miecza i szybkim krokiem ruszył w stronę dwójki towarzyszy kusznika. - No chyba, kurwa, nie! Wycedził przez zęby, opierając ostrze na ramieniu i zwalniając nieco kroku. Był gotowy. Sam nie wiedział czemu się w to mieszał. Może była to krzywda uczyniona kobiecie? A może po prostu musiał się wyładować? Nie miało to już znaczenia.

Edan spojrzał ze zmarszczonymi brwiami na powstały chaos. Mlasnął lekko. Znajdowali się rzut kamieniem od samego epicentrum. Pochylił się gwałtownie, złapał kamień i cisnął nim w kusznika. Szkoda byłoby nie wykorzystać dosłownie dzielącego ich dystansu.

Ślepy Pies podniósł się z ławki i stękając przez starcze kolana, stanął wsparty na kosturze. Zachwiał się lekko i wystawił wysoko uszy, nasłuchując jak świstak. Przekręcając głowę pod dziwnymi kątami, namierzył kierunek, z którego dobiegał go harmider.
- Kogo licho niesie? - mruknął pod nosem i natychmiast ruszył w stronę zamieszania, stukając laską po portowym bruku.

***

Za przeciwnika trafił mu się jeden z kompanów kusznika, który właśnie dobył długiego miecza. - Niedoczekanie kurwiu. - Pomyślał Olgierd, odruchowo pokazując zęby. Akurat tego potrzebował. Porządnej bitki dla rozładowania napięcia. Albo tego chciała uporczywa obecność czająca się w cieniach na granicy jego świadomości. Czekająca na moment słabości, który będzie mogła wykorzystać i zaatakować.

Od ścierających się mieczy odbił się kamień rzucony przez Edana. Walczący mężczyźni tego nie zauważyli. Nie uszło to jednak uwadze dołączającym do walki pozostałym dwóm najemnikom. Skinęli na siebie i jeden odszedł w kierunku Edana, drugi zakręcił młynek mieczem, spojrzał na Olgierda i uśmiechnął się parszywie.
- Nie lza wtrącać się w nieswoje sprawy, wojaczku – zarechotał i splunął w bok.

Olgierd ugiął nieco kolana i przygotował się do ataku. Cios wyprowadził na głowę napastnika. Szybki, ale łatwy do sparowania. I na to liczył. Zaraz po udanym bloku zamierzał przechylić ostrze w tył i z impetem uderzyć głowicą w zęby rozbawionego przeciwnika. Ten stanowczo miał ich zbyt wiele.

Stało się dokładnie jak przewidział Olgierd. Przynajmniej do pewnego momentu. Najemnik zablokował cios, oburącz ściskając rękojeść w górze i natychmiast uderzył dłonie Olgierda z wielką siłą, sprawiając, że ten poleciał do przodu. Zbir kopnął go w bok i uniósł miecz do następnego ciosu.

Olgierd tylko wyszczerzył zęby wilczo, widząc wznoszące się ostrze. Momentalnie przyskoczył do oponenta, zasłaniając głowę uniesieniem ostrza i uniemożliwiając mu zadanie ciosu, choć i sobie odebrał tę możliwość. Odruchowo postanowił rozbić mu nos czołem.

Rozległ się głośny szczęk metalu. Ostrze napastnika uderzyło w płaz Olgierdowego miecza. Siła uderzenia nie pozwoliła jednak na pełne wyprostowanie, skorzystał z tego i łokciem uderzył w brzuch zbira. Ten odruchowo się skulił, a Olgierd dołożył do tego planowany wcześniej cios głowicą. Na ziemię potoczył się wybity ząb.
- Skurwysynie... – wycharczał napastnik, przejechał rękawem po ustach i splunął krwią.

Hamdir ruszył z pomocą Olgierdowi. Zatrzymał się jednak, widząc nieludzki grymas na twarzy mężczyzny. To samo zrobił jego przeciwnik.
Do nozdrzy mężczyzny dotarł bowiem wszechogarniający zapach krwi. Olgierd uniósł lekko głowę, węsząc i wydał ciche, gardłowe warknięcie. Skoczył na napastnika z nienaturalną szybkością. Ten nie zdążył przedsięwziąć żadnej obrony. Poleciał na plecy, lądując przed stopami Hamdira.
- Olgierd! - Irys krzyknęła zatrwożona i zaczęła szperać w jukach trzęsącymi się rękoma.

Laerten w pierwszej chwili miał ochotę uciąć dziwnemu wojakowi łeb, ale powstrzymał się. Co prawda po tym pokazie nie wierzył, by ten miał się okazać mu przyjazny, ale przecież jego przeciwnik również. Po co miał się wtrącać do walki dwóch swoich wrogów? Przy odrobinie szczęścia ten cały Olgierd zabije tamtego i odejdzie swoją drogą. Brodacz zaczął się powoli cofać. Z początku szedł do tyłu, celując mieczem w kotłującą się parę. Gdy odszedł na bezpieczną według siebie odległość, odwrócił się i puścił biegiem w stronę domu Smolnika.

Olgierd opanował się, klęcząc nad powalonym, wyraźnie zaskoczonym i zbitym z tropu przeciwnikiem. Szybko rozejrzał się na boki, na ułamek chwili spotykając się wzrokiem z wielkim jak dąb, brodatym mężczyzną. Nie dając jednak zbyt wiele czasu na myślenie powalonemu przeciwnikowi przywalił mu raz i drugi czołem, podciągając go sobie dodatkowo rękami, chcąc go ogłuszyć.
Gdy powalony przestał się już szamotać, Olgierd wstał zupełnie spokojnie i splunął na nieprzytomnego.
- A by cię chuj… Skomentował rozglądając się za swoim mieczem. Widząc, że sytuacja była już opanowana, krzyknął do zbierających się gapiów.
- Dawać tu jakiś sznur i związać go jak prosiaka! Powiesicie se mordercę! Po czym przyklęknął ponownie, aby odebrać nieprzytomnemu pozostałą broń i mieszek. Trafił mu się przyjemnie leżący w dłoni, pobrzękujący cicho mieszek z monetami, drugi nieco mniejszy, najprawdopodobniej z fisstechem, sztylet i długi miecz. Porządna robota, przedstawiająca realną wartość.

Gdy oporządził zbira, wstał z nowymi gratami, rękawem wytarł twarz z krwi i ruszył do Irys. Widząc jej przerażoną minę, uspokajająco machnął ręką, kręcąc powoli głową.

Gdy zbliżał się do towarzyszki, jej uwagę odwróciła postać postrzelonej kobiety. Irys ruszyła do niej niemal biegiem, zmuszając niespokojnego Okonia do truchtu. Olgierd powoli podążył za nimi, uważnie rozglądając się na boki. Zdobyczny miecz schował w jego pochwie, owinął pasem i niósł na ramieniu.

Obok postrzelonej klęczał już widziany wcześniej, wysoki brodacz i trzymał ją za rękę. Ślepy jakimś cudem znalazł się pomiędzy tym wszystkim, ale w typowy dla siebie sposób usuwał się poza zasiąg wzroku i uwagi.

Zapach świeżej krwi był tu szczególnie drażniący. Najlepiej jakby szybko przenieśli się z dala od sporej kałuży, która zdążyła wykwitnąć pod ranną kobietą.

***

Kiedy Perełka, postrzelona towarzyszka Hamdira, była już opatrzona i nie groziło jej wykrwawienie, Olgierd poszedł przodem do portu. Tuż za nim Irys prowadziła Okonia, a obok niej Hamdir niósł na rękach ranną.

Olgierd szedł w ciszy, rozglądając się na boki, to zerkając na gwiazdy nad ich głowami. Z małej torby przymocowanej do pasa wyciągnął pare niewielkich liści i zaczął je żuć. Odruchowo przyśpieszył kroku.
Jak dobrze pójdzie to wyjdą z portu jeszcze przed świtem, na co liczył. Im szybciej podróż statkiem będzie miał za sobą, tym lepiej. Trudno było o gorszy czas na taką wyprawę.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 29-10-2017, 16:54   #29
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Ślepy zbliżył się do centrum wydarzeń. Słyszał szczęk metalu, bitewne krzyki, stęknięcia oraz zdumione westchnięcia widowni.
- Przynajmniej zajebaliśmy ci tę sukę… – usłyszał charczący głos. Miecz ze świstem przeszył powietrze. Ciche mlaśnięcie. Starzec oczyma wyobraźni mógł dostrzeć toczącą się po kamiennym bruku głowę. Po lewej usłyszał mężczyznę nucącego znaną zaśpiewkę. W obecnej sytuacji brzmiała upiornie, nie pomagał temu też nieszczególnie czysty głos śpiewającego.

Odwrócił się. Gdzieś z prawej strony dochodził cichy kobiecy szloch i pojękiwanie, pełne wysiłku i bólu.

Żebrak westchnął ciężko i przymknął oczy z bolesnym grymasem na twarzy.
- Ludzie, elfy, krasnoludy… zawsze pierwsi do przelewania krwi - mruknął pod nosem, kręcąc głową. Próbował wyłapać głosy poszczególnych uczestników walki, może namierzyć swoich towarzyszy. Zgiełk był jednak zbyt wielki i nawet jego wyczulony słuch miał problem w rozróżnieniu sapnięć, okrzyków, szczęknięć oraz brzdęków.
Oczywiście jako osoba niewidoma nie powinien brać udziału w walce, bo i na samobójstwo jeszcze mu się nie zanosiło. Dlatego nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, ruszył w kierunku kobiecego szlochu.
- Już dobrze, dziecko - odezwał się z pełną łagodnością w głosie, kiedy podszedł na bliską odległość.

Dziewczyna z sykiem wciągnęła powietrze, z trudem oparła się o ścianę domostwa.
- Dziadku… – wyszeptała. Dopiero z bliska poczuł bijący od niej silny zapach krwi i usłyszał jak ciężko jej oddychać. Wyciągnęła dłoń w kierunku Ślepego, ta jednak zaraz opadła bezwiednie.
- Hamdir… – odchyliła głowę i przymknęła oczy. Walczyła o każdy oddech.

Ślepy dopadł do dziewczyny, odkładając kostur i przyklękając tuż obok. Wymacał jej ramię i przytrzymał je pewnie. Poruszał głową i przeskakiwał wzrokiem, jakby próbował dopatrzyć jej obrażeń.
- Już, już. Hamdir sobie poradzi - wymruczał uspokajająco. - Gdzie jesteś ranna?

Perełka uchyliła oczy i spojrzała na twarz Ślepego. Chyba dopiero teraz domyśliła się, że jest niewidomy. Położyła swoją drobną dłoń na jego i z trudem większym, niż to pokazywała przyłożyła jego palec do wystającego z niej bełtu. Skrzywiła się.
- Nie daj mi zasnąć, dziadku – rozejrzała się półprzytomnie i dojrzała mężczyznę lądującego pod nogami Hamdira. Uśmiechnęła się pod nosem.

Bezdomny syknął cicho, ostrożnie macając ranę postrzałową. Zaraz jednak przybrał dobroduszny uśmiech na usta.
- Wszystko będzie dobrze, panieko - szepnął. Jedną ręką natrafił na jej kark i przytrzymał go delikatnie, drugą wyciągnął zza poły szat swój wysłużony bukłak. Odkorkował go i wystawił mniej więcej w okolice ust Perełki.
- Pij, dziecko - polecił dobrotliwie.

Perełka wzięła kilka łyków trunku, zaczęła się jednak krztusić i syczeć. Wino polało się na jej ranę. Puknęła zaciśniętą dłonią w drewnianą ścianę za sobą i krzyknęła dla dodania sobie odwagi. Zauważyła, że walka się skończyła.
- Dziękuję, dziadku – chciała oddać mu bukłak, wypadł jej jednak z dłoni – Hamdir…
Do Perełki podbiegł wyspiarz. Zaraz za nim podbiegła do niej Irys, kładąc swoją torbę na ziemi. Złapała za bukłak.
- Pusty. Olgierd. Przynieś mi wódki z karczmy. - Rozcięła bluzkę Perełki i obejrzała dokładnie ranę. Oparła ją sobie o ramię i obejrzała ranę wlotową.
Po chwili wrócił Olgierd i podał Irys pełną butelkę trunku. Dziewczyna rozpoczęła opatrywanie Perełki od wlania w jej gardło sporej dawki wódki.

Hamdir dobiegając usłyszał słowa dziewczyny. Samemu nie zdając sobie z tego sprawy wypuścił z dłoni rękojeść miecza, który z głuchym brzękiem uderzył o bruk. Padł przy niej na kolana i nachylił się do niej.
- Jestem - tylko tyle zdołał z siebie wyrzucić.
Nie zwracał już na nic i na nikogo innego uwagi.

Ślepy Pies złapał za kostur, zgarnął pusty bukłak i cofnął się, robiąc miejsca widomym.


***
Wraz ze zniknięciem Perełki, Hamdira oraz pozostałych, którzy postanowili jej pomóc, na pobojowisku zostały już tylko trupy oraz Filianore z Fredrikiem, przekomarzający się gdzieś z boku. Ślepy Pies przechadzał się po placu wsłuchany w martwą ciszę. Po raz kolejny rozmyślał o żywocie ludzkim. Cieszył się, że w porę udało się dotrzeć do rannej dziewczyny i pokonać napastników, a jednak… Był już starym człowiekiem i zbyt wiele widział, bądź doświadczał śmierci. Stanowczo zbyt wiele.

Wiedziony zapachem krwi i fekalii, skierował się w stronę jednego bandyty. Miał zamiar mu się lepiej “przyjrzeć”.

Stanął nad zwłokami mężczyzny, który strzelił do Perełki I walczył z Hamdirem. Podeszwy jego startych butów wydały nieprzyjemne mlaśnięcie. Ciało leżało w kałuży krwi wylanej z boku i szyi zabitego.
Nikt oprócz niego nie rwał się na pomoc lub do oglądania poległych. Ci, którzy obserwowali walkę z bezpiecznej odległości udali się na powrót do portu. Co ciekawsi mieszkańcy uchylili okiennice i z ukrycia zerkali na uliczkę. Noc trwała dalej. Dopiero z rana miejscowy grabarz zajmie się zwłokami. Teraz nikt nie chciał mieć z nimi nic do czynienia. Nikt oprócz niewidomego staruszka, który ostrożnie nachylił się nad ciałem. Rozcięty skórzany pas lepił się od krwi. Po omacku odpiął przyczepione do niego sakwy. W pierwszej natknął się na małe, zakorkowane fiolki, druga wypchana była materiałem. Wyciągnął go z kieszonki i rozwinął. Coś zaszeleściło i zabrzęczało. Obmacał swoje znalezisko. W pergamin zawinięte były trzy chłodne monety. Nie były to oreny temerskie ani korony novigradzkie. Znalezione dukaty były cięższe i grubsze. Ślepy przejechał palcami po pergaminie, nie wyczuł jednak żłobień pióra. W trzeciej kieszonce umieszczony był ciężki kastet.

- Przedpłata za zlecenie? Czy znak rozpoznawczy waszej bandy? - mruknął do siebie starzec, obmacując w palcach monety. Nie potrafił określić ich pochodzenia, a to mogło oznaczać, że napastnicy przybyli z dalekich stron, bądź posiadali jakieś unikaty - zrabowane lub wygrane w karty.
- Pergamin - kontynuował, jeszcze raz badając kawałek materiału. - Nie chciał, by jego sakiewka pobrzękiwała. A może nałożono na niego jakiś malunek? Ktoś będzie musiał to obejrzeć - westchnął i ponownie zawinął monety w pergamin. Następnie obmacał ciężki kastet.
- Nie jest to broń zawodowego zabójcy tylko dryblasa rozmiarów szafy. Ktoś cię nasłał, ale nie dbał o zachowanie finezji tego ataku. Porachunki gangów? Celem była tamta dziewczyna, albo po prostu nie dbali o przypadkowe ofiary. - Ślepy Pies odłożył kastet na piersi mężczyzny i docisnął go lekko dłonią. Na koniec wziął jedną fiolkę i ostrożnie ją odkorkował, po czym przystawił do nosa i poruszył dłonią, by wydobyć z niej zapach.

Słodkawy zapach uderzył wyczulone nozdrza starca. Cokolwiek to było, musiało być silną esencją jakiegoś zioła lub alchemicznie przyrządzonej mikstury. Ślepy zakorkował fiolkę i otworzył następną. Nie poczuł niczego. Zatkał ją i pomieszał, przytykając ją do ucha. Nic. Zważył ją w dłoni i porównał wagą z drugą. Była nieco lżejsza. Najwidoczniej była pusta. Trzecia pachniała gorzko, duszący aromat przypominał amoniak; od samego wąchania twarz mężczyzny skrzywiła się w odrazie.
- Sole trzeźwiące? - zapytał samego siebie, zatykając trzecią fiolkę. - Może nie przyszli tutaj tylko po to, by kogoś zabić. Ciekawe, czy sami to przygotowali, czy dorwali jakiegoś alchemika. Irys będzie musiała rzucić na to okiem.

Ślepy Pies obmacał jeszcze ciało, ale znalazł już tylko sztylet. Mógł go zabrać, ale nie zrobiłby z niego dobrego użytku. Odłożył go więc na miejsce. Kiedy skończył, pochylił się po raz ostatni nad ciałem.
- Twoja przygoda się tutaj zakończyła. Spoczywaj w pokoju - wyszeptał, po czym podniósł się z kolan. Nic więcej już w ten sposób się nie dowie. Dlatego nadstawił ucha.
- Panienko Filianore, jesteście tutaj? - zapytał, podnosząc głos.

Elfka zerknęła w bok, słysząc znajomy głos. Uśmiechnęła się i ruszyła w kierunku starca, wycierając oba sztylety o materiał sukienki na udach.
- Gotowi do podróży, dziadku? Statek niedługo dobije do brzegu. Muszę się przebrać, cholerna jucha…
Faktycznie. Również Filianore przesiąknięta była zapachem krwi, jak wszystko dokoła. Jej biała sukienka pokryta była szkarłatnymi plamami posoki leżącego obok trzeciego bandyty.

- Prawie gotowi - odparł Ślepy i wyciągnął rękę z pergaminem w jej stronę. Kiwnął zachęcająco głową, by go zabrała. - Wiadomo, kim byli napastnicy? - zapytał w międzyczasie.

Wyciągnęła rękę i zabrała pergamin z ręki Ślepego. Rozłożyła go.
- To ten rosły brodaty rybak, co walczył z tymi niegrzecznymi chłopcami. I czarnowłosa dziwka z Muszelek – wzruszyła ramionami i oddała kartkę mężczyźnie. – Miarkuję, że płatni zabójcy, dziadku. Nie, nie posuwałabym się tak daleko. Banda nieporadnych obijmord.

Żebrak pokiwał głową, wysłuchując elfkę. Podrapał się po brodzie i spojrzał gdzieś w bok.
- Rozpoznajesz te monety? - zadał kolejne pytanie.

Zabrała monety z dłoni starca i obróciła je dokoła. Zmarszczyła brwi.
- Nie wiem, czy to monety, dziadku. Złote krążki z wygrawerowanym krukiem. Warto sprawdzić, czy prawdziwe – oddała mu dukaty. – Skąd to macie?

- Z krukiem, powiadasz? - powtórzył, kiwając głową. - Miał je przy sobie jeden z napastników. Myślałem, że to część zapłaty za wykonanie zlecenia, ale z tego co mówisz, to nie są pieniądze. Przynajmniej nam nie znane - dopowiedział. - Możemy tylko mieć nadzieję, że ta dziewczyna… Perełka, tak? Że wyjdzie z tego cało.

- Nie wiem, dziadku, nie znam jej imienia. Znam ją tylko z widzenia, jak tego wielgachnego rybaka… – Filianore uśmiechnęła się do swoich myśli – Który jak widać, zwykłym rybakiem nie jest. Kto wie komu i za co podpadli?

- Może jeszcze będzie okazja, by go o to spytać. Tymczasem… - poruszył głową, jakby chciał się rozejrzeć. - Nic tu po nas, panienko. To robota dla grabarza. Mogę jeszcze z czymś pomóc w przygotowaniach do podróży? - zapytał pokornie.
- Nie, spotkamy się w porcie. Dopilnuję osobiście, żebyście nie przegapili statku – zawołała elfka z szerokim uśmiechem i pospiesznym krokiem odeszła w przeciwną do morza stronę.

- A więc do zobaczenia - rzucił z uśmiechem Ślepy Pies i chowając fanty do kieszeni, ruszył wolnym spacerem w stronę portu. Chciał zajrzeć do postrzelonej dziewczyny, jednak pamiętał, jak mówili, iż przenoszą ją do jakiegoś domu Smolnika. Żebrak nie wiedział, gdzie to jest, a że cały plac był przesiąknięty zapachem krwi i śmierci, wytropienie jej sprawiłoby mu małe problemy. Mógł więc jedynie być dobrej myśli.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 29-10-2017 o 17:11.
MTM jest offline  
Stary 31-10-2017, 17:34   #30
 
Mimi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputację
Moira

Wydmę porastały wysokie kępy wyschniętych bylin, szumiących cicho pod wpływem morskiej bryzy. Zbliżała się do pachnącego igliwiem boru. Jasne światło księżyca i ogień z latarni po przeciwnej stronie krzyżowały jej cień na drodze przed nią. Gdzieś na drzewie pohukiwała sowa.
Prymitywne porachunki nie były w guście czarodziejki. Chciała skierować się w stronę portu, droga była jednak zablokowana przez nowo wyrosły tłumek gapiów.

Fredrik gdzieś zniknął. Odkąd posunęła się o krok za daleko w karczmie, czuła bijący od niego chłodny dystans. Unikał spojrzenia jej niebiesko zielonych oczu, nie reagował na jej zaczepki i nazwał ją po imieniu, gdy przyszedł po nią do „Przystani”.
Moira była więc znudzona i zdegustowana. Port śmierdział, niedaleko od niej lała się krew i szczękała stal, akompaniowana przez nieprzyjemne stęknięcia i okrzyki. Koszmarny wieczór...

Czarodziejka wciągnęła głęboko powietrze i przymknęła oczy. Usłyszała za sobą cichy krok, do cienia przed nią dołączył jeszcze jeden. Uśmiechnęła się wrednie.
- Czyżby przeszły ci te dąsy, Elkhorne? – odezwała się, odrzucając włosy w tył i tym samym wzbijając za sobą cytrusowy powiew. Mężczyzna zbliżył się, usłyszała przy uchu głośny wdech.

- Witaj, Moiro – odezwał się za jej uchem głeboki głos. Nie należał do Fredrika.
Czarodziejka zmartwiała na ułamek sekundy. Jej serce zaczęło walić jak młot. Zaczęła recytować formułę zaklęcia, moment za późno. Poczuła chłodny dotyk metalu na swojej delikatnej skórze. Łańcuch oplótł jej nadgarstki i boleśnie ucisnął, wydobywając z Moiry cichy syk.
Słowa ugrzęsły jej w gardle, zgięła się w pół, wstrząsana silnymi odruchami wymiotnymi. Osunęła się w ciemność, aby za chwilę ocknąć się pod wpływem pulsującego i błyskającego bólu w jej głowie. Dwimeryt.

- Już, już. Powiedziano mi, że im bardziej się opierasz, tym bardziej boli. A na ból przyjdzie czas potem – głęboki głos rozbrzmiał protekcjonalnością. Mężczyzna przytrzymał chwiejącą się czarodziejkę za ramiona, poczekał, aż atak spowodowany nagłym zablokowaniem magii minie. Ujął jej twarz w dłonie i skierował jej spojrzenie na siebie.
- Vol... Volkbert...? – zapytała półprzytomnie, próbując połączyć wirujące przed jej oczami plamy w spójną całość. Volkbert... Świadomość do niej wracała, nabrała powietrza do krzyku. Może Fredrik zdoła ją usłyszeć i w końcu na coś się przydać?
Z okrzykiem bólu wypuściła powietrze z płuc. Hrabia zamachnął się ponownie, policzek Moiry zaczął pulsować piekącym bólem.
- Nie powinnaś była uciekać, Moiro... – drugi policzek zapłonął. Rude włosy opadły jej na twarz. W ustach poczuła metaliczny posmak krwi. Hrabia wyglądał, jakby dopiero się rozgrzewał.
Kątem oka zauważył coś w dali i westchnął.
- Musimy się pospieszyć, nasz statek przypłynął.
Wyciągnął zza pasa małą fiolkę, odkorkował ją i przystawił do nosa czarodziejki. Ani jej się śniło wąchać. Szarpnęła głowę w bok. Hrabia zaśmiał się szpetnie.
- Waleczna do ostatniej chwili, jak zawsze – skwitował i popchnął Moirę na pokrytą mchem dróżkę. Upadła bezwiednie. Wtarł w jej nos zawartość fiolki i wziął ją w ramiona.

Czarodziejka poczuła rozgrzewający ziołowy zapach. Oczy się jej wywróciły. Jedyne, co docierało do jej umykającej świadomości był kojący szmer morza i lasu i wszechogarniający zapach świeżych ziół. Chciała zasnąć. I zasnęła.


"Argus"

Hamdir mocniej ujął Perełkę i wszedł ostrożnie na trap prowadzący na drewniany pokład pokaźnego „Argusa”. Za nim zadudniły kroki ciężkich butów Olgierda i lekkie stąpnięcia Irys, ciągnącej Okonia za lejce. Koń objuczony był pakunkami podróżującej pary, dodatkowo nowym nabytkiem w postaci lnianego worka wypełnionego połową krążka sera, dwoma bochnami chleba i trzema laskami kiełbasy, podarowanym Hamdirowi przez Stokrotkę.
Ślepy zabrał ze sobą Kilę, Filianore zebrała Edana, którego mokre ubrania nadal lepiły się do jego ciała. Chłopal obarczony został zadaniem dźwigania małego antałka piwa, który ku wspólnej, choć niewypowiedzianej przez nikogo nadzei, wystarczy na ich dwudniową podróż.

Fredrik się gdzieś zapodział. Pojawił się po dobrej godzinie, w paskudnym nastroju. Pospiesznym krokiem wszedł na pokład i udał się do kasztelu, w którym mieściła się kajuta kapitana.
Na okręt wsiadali ostatni spóźnialscy. Ostatnim był tajemniczy jegomość o nader nieprzyjemnej aparcyji, jego ludzie wnosili na pokład statku kilka pokaźnych skrzyń.
Gdy przechodzili obok, do nosa Ślepego dotarł subtelny aromat cytrusów. Pudła zataszczone zostały na rufę statku.

Na dolnym pokładzie statku w części dziobowej znajdowały się dwie kubryki wypełnione kojami, część łóżek zajęta była przez drzemiącą i pochrapującą załogę statku. Zapach powietrza wypełniającego pomieszczenia pozostawiał wiele do życzenia, ale otoczenie było czyste i schludne. Po przeciwnej stronie znajdowała się ciągnąca się przez pół pokładu mesa połączona z małym kambuzem, gdzie urzędował okrętowy kucharz.
Do pustego pomieszczenia poniżej mesy prowadziły wąskie schodki. Było ono wypełnione piaskiem i kamieniami, służącymi jako balast.

Na dolnego pokładu w części rufowej wiodła osobna zejściówka, tu znajdowały się kabiny dowództwa i znakomitszych pasażerów, do których jak się okazało, należał też spóźnialski osobnik, przed którym każdy członek załogi skłaniał się wpół.

Przez szklane okienko w kajucie kapitana było widać ciepło oświetlone wnętrze, na drewnianych ścianach zawieszone były obrazy, mapy i dywan orientalnego pochodzenia. Na samym środku pomieszczenia stał stół, na którym rozpięta była mapa. Na niej walalały się pozwijane pergaminy, kompas i parę klepsydr. Na samym środku położony był masywny kompas.

Marynarze obrzucali podejrzliwymi spojrzeniami Hamdira i Perełkę, a wiele stęsknionych spojrzeń oblepiało Irys, równocześnie groźno łypiąc w stronę Olgierda.
Edan zdawał się w mig zadomowić i wpasować w towarzystwo. Ślepy, przysiadłszy nieopodal, drapał kudłaty łeb Kili.

Gdy odbito od brzegu, pozwijano wszystkie liny i ustawiono maszty, niebo na wschodzie z wolna jaśniało.
Gdzieś na dziobie zebrało się kółeczko, ktoś urządzał pojedynek na pięści. Dalej, trzech majtków rozsiadło się na skrzyniach i zaczęło grać w karty.
Po wschodzie słońca z mesy dotarły szantowe zaśpiewki, stuknięcia kufli i stukanie łyżek o drewniane spody misek z kaszą. Rozpoczynał się wspaniały dzień na morzu.


Silny wiatr wiał z południa, stopniowo przysłaniając niebo nad nimi sinymi chmurami.
- Może burza, może nie burza. Może będziem musieli w zatoczce przeczekać. Ephraim, wejdź na gniazdo – powiedział zachrypniętym głosem jeden z marynarzy i kontynuował załatwianie się przez burtę. Zapiął pas i beknął donośnie. Długowłosy mężczyzna pospiesznie wspiął się na grotmaszt i zaczął obserwować ląd przez lunetę.
- Nic nie widać! – zakrzyknął.


Wkrótce ściana deszczu przesłoniła widoczność. O lewą burtę statku nieustannie obijały się fale, wpuszczając na drewniany pokład spienioną morską wodę. Gdzieś z prawej na ciemnosinym niebie odznaczały się białe punkciki. Stado mew.

Przez zamieszanie spowodowane zbliżającym się sztormem nikt nie zauważył jak z kajuty kapitana wyszedł jeden z mężczyn należących do towarzystwa zamożnego jegomościa, który dotarł na pokład „Argusa” jako ostatni. Gdy jednak ktoś zauważył i podszedł bliżej kasztela, przez pokryte smugami deszczu okienko mógłby zauważyć czerwoną plamę pokrywającą leżącą na stole mapę. Usłyszałby głuchy odgłos, z jakim na podłogę zsunęły się zwłoki kapitana.


Skrzynia na pokładzie "Argusa"


Ból w całym ciele. Szum i ciemność. Zapach morza. Gwałtowne kołysanie. Moira spróbowała się poruszyć, była jednak szczelnie opleciona sznurem.
Słyszała odgłosy rozmów, zagłuszone hukiem fal i wyciem wiatru. Chyba padało, na drewno nad jej głową co chwilę coś spadło, po drewnianej podłodze pospiesznie przechadzały się ciężkie buty wielu osób.
Wydarzenia sprzed snu zaczęły do niej wracać. Volkbert... Gdzie była? Chciała krzyknąć, buzię miała jednak ciasno zakneblowaną, policzki obolałe, a usta spierzchnięte.

Z drewnianej skrzyni dobiegło stłumione westchnięcie czarodziejki.

 
Mimi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172