Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-09-2022, 16:50   #31
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
MIŁOŚĆ OBLANA CIENIEM
************************************************** *************************************************


Szczęście nieśmiało wychyliło łeb. Ann szybko dopiła zawartość ostatniej paczuszki, zadowolona z pełnego brzuszka, a jeszcze bardziej z telefonu...
- Już, już! - ruszyła w kierunku, gdzie stało urządzenie komunikacyjne, wracając się tylko, aby byle szybciej wyrzucić torebkę.

I pobiec po tym do telefonu.

- Jestem już. - od razu zakomunikowała przez słuchawkę, trzymając ją w drżących dłoniach.
- Dobrze. Będę się streszczał. Za jakieś pół godziny wyjeżdżam ze Stillwater, przyjedź bym mógł zostawić ci wskazówki co do twojego pobytu w tym miejscu.- odparł beznamiętnie stary wampir.- Wolałbym uniknąć rozmowy na temat szczegółów przez telefon.
Więc jeszcze jest... Musi tam się pojawić!
- Zaraz będę! - rozłączyła się i zaraz wróciła do Williama.

- Pojedźmy do Róży, proszę, proszę. - spojrzała błagalnie jak szczeniak.
- Dam ci kluczyki, pod warunkiem że nie rozwalisz mi samochodu. Żadnego szarżowania na drodze. No i musisz wrócić tu na noc. Ja dziś nie planuję opuszczać domu.- zaproponował Blake popijając krew z kieliszka.
- Już motorem szarżowałam. Nie będę zbytnio samochodem. - obiecała... w ten dziwny sposób - Wrócę przed czwartą, jestem grzeczną dziewczynką.
- To jedź… i uważaj na siebie.- rzekł wampir i poszedł po kluczyki. I po chwili Ann mogła pojechać do swojego ukochanego.



Podróż Ann się ciągnęła, mimo że pewnie trwała kilka kilkanaście minut. Nauczona jednak poprzednią wpadką młoda wampirzyca nie szarżowała na drodze. W końcu dotarła do miejscowego elizjum, gdzie Larry i ochroniarz Cyrila rozmawiali przy kontuarze i byli to jedyni Kainici na sali. Miejscowych Ventrue nie było widać, ani właścicielki przybytku ani neofitki.
- Hej, Larry. - odezwała się do Brujah, podchodząc do wampirów i zapytała Gangrela - Cyril w pokoju, jak sądzę?
- Pakuje się chyba. - Larry potwierdził jej przypuszczenia, a Raze skinął głową zgadzając się z nim.
- Dzięki. - nie marnując czasu, ruszyła do pokoju Cyrila.

***

Larry miał rację, stary Tremere pakował walizki. Nie zwrócił większej uwagi na nią, gdy weszła po zapukaniu.
Sam pakował walizki... Ann uważała, że to dość śmieszne, choć nie uśmiechała się.
- Wzywałeś. - odezwała się, podchodząc bliżej Tremere.
- Tak. Wzywałem. - Cyril wyprostował się i spojrzał na swoją podopieczną. - Trochę tu posiedzisz. Przynajmniej z miesiąc lub dwa. Twój powrót byłby… niefortunny dla mnie.
Przymknęła oczy uspokajając myśli.
- Co się dzieje w Nowym Jorku?
- Ktoś morduje Kainitów w sposób bardzo pomysłowy. I z pewnych powodów ja jestem głównym podejrzanym. - burknął Cyril.
- Czemu mój powrót byłby niefortunny? - zaniepokoiła się.
- Twoja obecność narobiłaby mi mnóstwo kłopotów. Lepiej gdy przebywasz… tutaj. - stwierdził spokojnie Tremere nie przerywając pakowania. - W ten sposób nikt nie uważa, że… zabiłem resztę twojej koterii twoimi rękami.
- Chyba też giną ważniejsze wampiry? - zapytała.
- Też… w tym kilku moich wrogów, co czyni mnie jednym z głównych podejrzanych. A że mój primogen tylko czeka okazji, by zawiesić moją głowę jako trofeum nad kominkiem, planuję mu nie dawać takich okazji. - stwierdził z odrobiną sarkazmu Cyril.
- Jesteś na celowniku Szeryfa?
- Każdy jest na celowniku Szeryfa. - zaśmiał się chrapliwie Tremere.- Nie muszę czekać na oficjalne pismo od tego szczurka by wiedzieć co się dzieje pod stołem. Nie istniałbym tak długo na tym świecie, gdybym nie potrafił zawczasu wywęszyć kłopotów.

- Wykonałyśmy z Nadią misję dla Wilkołaków... - niepewnie rzekła - Choć chyba futrzaki nas w jakiejś rodzinnej grze wykorzystały.
- Ich kazirodcze związki mało mnie obchodzą. Dostałaś zapłatę?- zapytał wprost Cyril kończąc się pakować i zamykając walizkę.
- Jeszcze nie. Nie chcieli od razu, bez sprawdzenia plików. Nadia musiała na koniec wykorzystać elektryczność, abyśmy się wydostały z miejsca... - zmarszczyła brwi - Tam był czarny wilkołak. Mówił, że to miejsce to jego Labirynt. - spojrzała uważnie na Tremere - Futrzaki mówią, że nie jest jak one. Wręcz były wściekłe, że o nim wspomniałyśmy, jakby był jednym z nich. Czy masz przypuszczenia czym on mógł być?
- Dla wilkołaków ważne są miejsca mocy… zwą je caernami. Przynajmniej tak w Europie je zwały. To ich siedziby, często obudowane labiryntem ścieżek i dróżek mających zmylić magów poszukujących potęgi. - odparł beznamiętnie Cyril. - Możliwe, że to właśnie caern tam jest. Dla nas Kainitów jest jednak bezwartościowy.
- Ten Wilkołak miał być wedle nich od Wyrma... ale wilki zwalczają Wyrma, przecież.
- Słuchaj moja droga.- odpowiedział z lekkim zniecierpliwieniem Cyril. - Wilkołaki to banda dzikusów które zostały obdarzone mocą. Mocą której nie pojmują, więc jak każda banda prymitywów dobudowali do tego folkor mający wyjaśnić ich bestię oraz dodać ich zmaganiom z własnym potworem szlachetne wytłumaczenie, oraz… nadać ich życiu sens oraz heroiczną misję. Ja osobiście zawsze uważałem je za istoty niewarte uwagi. Ten cały wyrm to prostu dopisanie osobowości bezosobowym siłom. Wyrm to Entropia, Tkaczka to Dynamika, a Gaia to Statyka. Trzy siły kształtujące świat… Wilkołaki opowiadają bajki dla dzieci i tylko dzieci mogłyby w to uwierzyć. Chcesz poznać szczegóły to ich pytaj. Ja nie marnowałem czasu na ich bzdety za życia i nie widzę powodu na marnowanie go po śmierci.
- Niezależnie jak wielkim dzikusem był ten czarny... Prawie się wykrwawiłam przez niego. - westchnęła - Na szczęście Nadia pomogła, bym do reszty wilków nie poszła oszalała z głodu.
- Jeśli ci tak zależy, pozwalam ci się zemścić na tym czarnym wilkołaku i go zabić. - łaskawie stwierdził Cyril nie poświęcając wielkiej uwagi kwestii pomocy od Nadii.

Może to i lepiej, że nie drążył...
- Czy... masz dla mnie jakieś polecenia poza siedzeniem tu?
- A tak… kilka. Ponoć ma się zjawić tu mag. U Williama. Obserwuj go i spróbuj zapamiętać co robi. Zapisuj jego czarowanie. Może uda się jakieś sekrety u niego wypatrzyć.- zaczął Cyril namyślając się wyraźnie.
- Byłoby łatwiej, gdybym choć ciutek wiedziała o okulcie... - nieśmiale zasugerowała.
- Cokolwiek bym ci powiedział i tak by nie miało znaczenia. Magyia, którą ja znałem i widziałem… zmieniła się znacznie przez te wieki. A ja sam nie mam kontaktów wśród magów. - wzruszył ramionami Cyril i zamyślił się.- Co wiesz o tym całym zabójstwie czy też porwaniu Giovanniego?
- Na jego szczątki nie trafiliśmy, ale na grasującą w okolicy bestię z innych wymiarów... Bariery w szpitalu psychiatrycznym padły i w trakcie pełni można wejść do tych miejsc... i pewnie w nich się zagubić. Czas i przestrzeń tam są... nieobliczalne. Różne stwory się wydostają teraz…
- Giovanni zdaje się nie kupować tej bajeczki i ja osobiście też nie. - stwierdził Cyril z cynicznym uśmieszkiem. - Owszem, wiem o szpitalu. Ale jakoś nie wierzę, że potężny nekromanta dał się pokonać jakiemuś wynaturzeniu i potulnie tam zaciągnąć. Coś tu śmierdzi…- po czym wzruszył ramionami. - ...tak czy siak, zakręć się wokół tego Giovanni, bądź przydatna i miej oczy otwarte. Może czegoś się dowiesz, a i może zyskasz jakąś przysługę od tego klanu do wykorzystania w przyszłości. Warto mieć dług wdzięczności u nich.
"Warto żebym ja miała czy ty przeze mnie?"
- Tak zrobię.
- Dobrze. Poza tym bądź czujna. Co prawda ów tajemniczy zabójca nadal działa tylko w Nowym Jorku i nie podążył za tobą, ale zawsze może zmienić zdanie. - odparł Cyril pocierając podbródek. - A Nadia dostanie podopiecznego.
- Charliego? - zapytała - Jeżeli to ten Panders, to ona złością wysadzi Stillwater....
- To już nie nasz problem. Tylko naszego Primogena.- zaśmiał się złośliwie Cyril i wzruszył ramionami. - Nadia dużo szczeka, ale nie gryzie aż tak często.

- Jeżeli chodzi o jedną kwestię... - spięła się w sobie - Skoro już wyjeżdżasz... a ja mam tu zostać.. długo... - spojrzała Cyrilowi w oczy, błagalnie - Czy możesz teraz... mnie nakarmić...?
- Nie. Twoja kara nie minęła. Przyślę ci fiolkę, gdy minie. - odparł zimno Tremere.
Wampirzyca czuła się, jakby została rozbita na kawałki.
- A... ale... - zagubiła się w słowach - Wtedy... Zapomniałam się... Ciężko znosiłam co mówili o tobie, panie... - powoli padła na kolana - Błagam... Nie zabraniaj mi...
- Nie dramatyzuj. Otrzymasz fiolkę wkrótce. Nie jest ci potrzebna do życia.- odparł spokojnie Cyril.
Ann wstała wpatrzona w podłogę.
- Czemu...? - szepnęła - Tak byłoby lepiej... Teraz dostać…
- Powinnaś się nauczyć wstrzemięźliwości i cierpliwości. - stwierdził spokojnie Cyril i dodał. - Poza tym… nie mam teraz czasu na zabawę w pojenie, muszę wyruszyć jak najszybciej jeśli chcę dotrzeć do miasta przed porankiem.
Nie odpowiedziała, z bólem próbując się pogodzić ze swoim losem.... Czy nie spodziewała się tego?
Tremere wziął walizkę i minął wampirzycę ruszając do drzwi.
- Pewnie wyślę paczkę za parę dni, albo zadzwonię.
- Dziękuję... - szepnęła idąc za Cyrilem.
"Teraz mówisz o wstrzemięźliwości i cierpliwości? W Nowym Jorku nie było to ważne?"
- Do zobaczenia. - to jeszcze usłyszała nim zamknął za sobą drzwi.

***

Ann chwilę stała wpatrzona w drzwi w osłupieniu. Uczucie znane z życia zaszczypało ją w oczy. Znowu ją zostawiał...
W Nowym Jorku było lepiej. Tam nie żałował krwi, karmił bardzo często. Wystarczyło być posłusznym, wykonywać polecenia... a czasem po prostu być w okolicy. Przez te wszystkie lata nie opuszczała Cyrila. Cztery dni pozostawienia to była największa trauma... a teraz?
Jak miała sobie radzić? Od odejścia zaczynała czuć się skołowana. Nie chciała tej rozłąki, niczym nie zawiniła!

Jest beznadziejnie uzależniona... do czego umyślnie doprowadził ją Cyril.

Ann opuściła pokój i widząc Tremere na końcu korytarza, skierowała się do głównej sali. Patrzyła w podłogę, przypominając postawą i bólem w spojrzeniu skopanego szczeniaka.
Szczenię kundla...

***

Larry siedział przy barze obojętnym spojrzeniem “eskortując” Gangrela i Tremere udających się do wyjścia. Nie zauważył załamanej Ann, a jeśli nawet, to najwyraźniej mało go to obchodziło. Sam w dość wesołym nastroju.
- Co jest powodem twojej wesołości i czy dasz jej trochę? - odezwała się Ann, gdy usiadła obok Brujah.
- Giovanni są… będzie ciekawie podczas najbliższych nocy. A czemu ty jesteś taka przybita? Miałaś ostrą akcję wczoraj. Powinnaś być zadowolona.- odparł Brujah przyglądając się Ann.
- Nawet nie wiesz jak ostrą... - mruknęła - Gdy wilkołak atakuje z zaskoczenia ze ścian w labiryncie, przestajesz się czuć jak potężny drapieżca, a raczej bliżej ci ofiary. - warknęła bezsilnie.
- Chcesz się założyć o to ? - uśmiechnął się bezczelnie Larry odsłaniając kły. - Ja się tam żadnego wilkołaka nie boję. I im groźniejszy wróg tym lepiej.
Po czym uderzył mocno plecy Ann klepiąc ją przyjacielsko. - Poza tym, tym bardziej powinnaś się cieszyć i świętować, wyszłaś z tego cała i zdrowa.
- W sumie... To nie było najgorsze. - zerknęła w stronę drzwi ze smutkiem - Czy Nadia ma dostać Pandersa pod swoje skrzydła?
- Tak słyszałem. I jest z tego powodu wkurzona.- zaśmiał się Larry i zauważywszy jej spojrzenie spytał. - A tobie co?
- Ty chcesz wrócić do Nowego Jorku. Ja też. - oparła policzek na dłoni - Tam było... inaczej. Tu... - przetarła oczy - Nieważne. - machnęła ręką - Ciężko zająć myśli, aby nie tęskniły.
- Wiesz… przyznaję że nie jestem najbystrzejszym pisklakiem w kurniku, ale… - zamyślił się Kainita dodając.- ... potrafię dostrzec, gdy ktoś kręci… zamiast powiedzieć wprost w czym problem.
Ann zastanawiała się, jak ubrać to w słowa.
- Tęsknię za pobytem w Nowym Jorku, a mówiąc szczegółowo - za pobytem przy Cyrilu Sauvetiirze, a ten jego pobyt teraz w Stillwater... nie wpłynęły dobrze na nastrój, nasze relacje.
- Tremere z natury nie są towarzyskimi stworami, więc…- zadumał się Brujah. -... jakoś nie wyobrażam sobie waszych towarzyskich relacji tam w Nowym Jorku. Siedzieliście przy kominku i opowiadaliście ploteczki?
- Opiekuje się mną. Nie plotkujemy. - uśmiechnęła się półgębkiem - Ale sama jego obecność, możliwość przebywania obok…
- Więź krwi… każdy przez to przechodził. Z czasem dojrzeje, jak to bywa z miłostkami.- znów przyjacielsko poklepał Ann po plecach. - Zobaczysz.
Skierowała spojrzenie na oczy Larry'ego.
- Sądzisz, że Nadia wybuchnie bibliotekę ze złości, czy jest szansa, że przetrwam, jeżeli do niej pójdę?
- Cóż… Nadia to furiatka, ale wyładowuje swój gniew na tym kto ją wkurzy. Unika postronnych ofiar, a teraz chyba jest cięta albo na primogena Nowego Jorku, albo na naszego księcia, więc… może unikniesz ciosów .- ocenił Brujah uśmiechając się szczerze.
- W najgorszym wypadku usłyszysz wybuch lub padnie elektryczność w całym Stillwater. - uniosła się z siedzenia - Mój motor przeżyje?
- Dziś go ci odwiozę do siedziby Blake’a… ale wpierw będę niańczył Giovanniego. Smith ma sprawy do załatwienia, a nie chce zostawiać nekromanty samego w kostnicy. Na wypadek gdyby ten postanowił odegrać u nas Świt żywych trupów. - zaśmiał się chrapliwie Brujah.
- Co mu wpadło do głowy, by Giovanniego do kostnicy dać? On nie zrobi świtu żywych trupów, tylko porno z żywymi trupami…
- Ich klan jest wkurzony tą sytuacją. Typek który jechał z limuzyną nie był pierwszym lepszym sztywniakiem z ich rodziny. To była szyszka z Europy, która przyjechała w ważnej sprawie do Ameryki. Ktoś wysoko postawiony w ich rodzinie…- wyszeptał cicho Larry nachylając się ku Ann. - Ci z Włoch mocno cisną na rozwiązanie sprawy, więc miejscowi są pod presją i naciskają nas.
- A tak szczerze... - oparła się o kontuar - Jak masz upewnić się, że sztywniak nie przekroczy linii, sam jej nie przekraczając? Raczej uszkodzenie go czy urażenie nie wchodzi w rachubę…
- Doprawdy? A pamiętasz za co tu mnie zesłano? Jestem postrzeleniem, który łatwo wpada w szał. - odparł drapieżnie się uśmiechając Larry. - Może mi odbić i mogę zrobić coś nieracjonalnego. I z pewnością ten nekromanta o tym… wie.
Teraz to Ann poklepała Larry'ego po plecach.
- Więc dobrej zabawy wariacie. - uśmiechnęła się - Idę do biblioteki rozluźnić swoje nerwy i obejrzeć spektakl. W roli głównej: Nadia.
- Powodzenia. Zostawić ci jakiegoś zombiaka do zabicia? Żywe trupy to jednak niezbyt ekscytujący przeciwnik. Chyba że idą dziesiątkami.- zażartował Brujah.



- Wejść. - krótkie i szorstkie słowo po zaanonsowaniu się przy drzwiach. Blokada ustąpiła, Ann mogła wejść i zejść do siedziby Nadii. Wampirzyca jak zwykle siedziała za biurkiem otoczona ekranami na których to toczyła samotną walkę z szeregami cyfr próbując rozgryźć ukryte w nich sekrety.
- Czemu zawdzięczam tą wizytę?- zapytała nie spoglądając na Ann.
- A więc Charlie był powodem twojej złości, gdy rozmawiałaś przez telefon. - wprost powiedziała.
- Mhmm… wepchnęli tego Pandersa do mojego klanu. Jako… własność, podwładnego. Na szczęście Augusto nie był na tyle głupi, by uczynić tego pomiota Sabatu jednym z Tremere. - wysyczała gniewnie Nadia i westchnęła. - No cóż, trzeba będzie jakoś z tym żyć.
- Ale przecież... Skoro umie magię... To jakby jest... Tremere? - powiedziała niepewnie.
- Nie. Nie jest! - wrzasnęła Nadia odrywając się od obliczeń i wstając.- Opanowanie dyscypliny nie czyni członkiem Klanu. To wymaga przygotowań, poznania natury Rodziny, historii i filozofii… Taumaturgię można poznać niezależnie, jak każdą inną dyscyplinę. Aby dołączyć do Klanu, trzeba czegoś więcej. I ten… parias, ta pijacka parodia zrobiona przez Sabat dla draki. Kpiny z Tremere nie jest i nie będzie pełnoprawnym członkiem klanu!
- Nawet przygotowywany i planowany wampir może zostać zniszczony już na starcie, jako nienadający się. - mruknęła - On nie został. Czemu nie wykorzystać okazji i nie poddać go testowi? Jeżeli jest porażką to padnie jak każda porażka, jeżeli zda... można otrzymać wartościowego wampira do wykorzystania nawet.
- Takie myślenie jest porażką Ann. Branie takich szans od losu i sądzenie, że wszystko wyjdzie dobrze na końcu. Że każde wyjście będzie jeśli nie sukcesem, to przynajmniej nie skończy się porażką.- odparła butnie Nadia i machnęła ręką. - Ale rzecz w tym, że przypadek to chaos… a chaos kończy się rewoltą… i to krwawą. Tremere wszystko planują, dokładnie odmierzają każdy krok. Nie ma tu miejsca na przypadek. Jest tylko ściśle określony porządek.

Ann patrzyła w milczeniu na Nadię nim rzekła.
- Ty... Boisz się.
- Ja widziałam rewolucję, widziałam chaos… ledwie go przeżyłam. Tak. Boję się.- burknęła Nadia. - Bo widziałam co jest na końcu chaosu. Ty zaś nie.
- Zostawianie niepewnego elementu samemu sobie w niczym nie pomoże. Naucz go porządku, dyscypliny. Nie zostawiaj skołowanego zdziczałego psa bez ukierunkowania.
- Augusto podrzucił mi go, więc to właśnie zrobię. - stwierdziła beznamiętnie Nadia uspokajając się. - Nauczy się swojej roli w społeczeństwie i w Klanie, pozna zasady Maskarady. I nic więcej nie zamierzam go uczyć. Może być kolejnym bezpańskim psem na usługach Tremere, żywym dopóki posłusznym. Jeśli uznam, że łamie Maskaradę, występuje przeciw memu Klanowi… jeśli uznam że szpieguje dla Sabatu, jest martwy. Primogen zlecił mi zadanie i nie mogę się z niego wymigać.
- Według mnie to marnowanie okazji dla siebie. - pokręciła głową - Oddawanie bez walki możliwego assetu, dla kogoś innego do skorzystania na twojej pracy, zamiast móc go wykorzystać w razie potrzeby.
- Jesteś przecież zabawką Cyrila, a dziwi cię to zachowanie? Jesteśmy bardzo egocentryczni i potęgę zachowujemy dla siebie niechętnie się nią dzieląc z kimkolwiek. Ten Panders zaś jest zbyt chaotyczny i zbyt…- machnęła reką.- … to alkoholik. Z tego co wiem, może jedynie pić krew pijaczków. To… wyjątkowe marnowanie potencjału.
- Dziwi, bo nie chcesz wykorzystać okazji, jaka może zwiększyć twoją siłę. - złożyła ręce za sobą - Mogę być zabawką Cyrila, ale sądzisz, że gdyby on nie miał przed oczami interesu w opiekowaniu się mną, to byśmy rozmawiały? I w przeciwieństwie do Charliego, ja nie szczycę się dyscypliną Tremere.
- Bo żadnej nie znasz na szczęście. - odparła Tremere ironicznie i zaczęła się bardziej przyglądać Ann w zamyśleniu. - To… ciekawe. Zastanawiałaś się może ile twoich słów pochodzi od twojego śmiertelnego charakteru, a przez ile z nich przemawia Lasombra, który cię stworzył?
- Do czego zmierzasz? - zapytała ostrożnie.
- Do tego… że to twoje kombinowanie pasuje do tego Klanu. Lasombry to żmije syczące do ucha silniejszym od siebie i manipulujące innymi zza ich pleców. To nie są osoby siedzące na tronie, to osoby stojące tuż za tronem. Doradzające i dążące do potęgi poprzez pociąganie za sznurki z cienia. - wzruszyła ramionami Nadia.- Oczywiście nie znasz swojego twórcy, ale jego krew płynie w tobie i objawia się nie tylko przez samą dyscyplinę, którą opanowałaś. Ma subtelny wpływ na twoją psyche.
- Interesuję się losem Pandersa na tyle, że sama chciałam mieć kogoś, kto by mnie poprowadził, a jego wiedzy o Stwórcy... Tak, zazdroszczę. - skrzywiła się - Chciałabym znać pysk tego, którego nienawidzę najbardziej. - spojrzała na twarz Nadii - Cyril mówił mi o interesach wśród Kainitów. Tak, to mógłby być też i dla mnie, mieć kogoś z Klanu po swojej stronie, ale wiem, że to samo musi się tobie opłacać. Temu pokazuję ci co zyskałabyś.
- Jesteś w Stillwater, Klany są daleko, my blisko. Tutaj wszyscy jesteśmy po jednej stronie,bo nikt inny nie będzie pilnować naszych pleców. Więc…- wzruszyła ramionami wkładając ręce w kieszenie.-... zresztą, no… Nie zostawiłam cię w laboratorium, prawda? Pilnowałyśmy się tam nawzajem. A już na pewno Garry i William dbają o ciebie.
Młoda kainitka uśmiechnęła się półgębkiem.
- Nie zostanę tu na zawsze, wątpię byś ty także pragnęła zostać. Nie jestem tak naiwna, aby sądzić, że wszyscy ze Stillwater zachowywaliby się tak samo w Wielkim Jabłku. Straciłam Koterię, a niezależnie od moich niechęci do nich... jednak byłam jakąś jej częścią. - skrzywiła się - A szczególnie starsze wampiry najchętniej by pozbyły się każdego kundla, do czego przykładają się milczącym przyzwoleniem na agresję względem Cienkokrwistych i Bezklanowych, sami chętnie wbijając nóż w plecy niegroźnym sobie wyrzutkom. Cyril chroni swoim wpływem, ale oczekuje, że na co dzień sama ogarnę przetrwanie. - założyła ręce na piersi - Sojusznicy są na wagę złota, szczególnie ci mogący być ciebie bliżej niż na wyżynach społecznych, do których nie masz dojścia. Inne priorytety są na górze, ważniejsze od problemów gruntu.
W odpowiedzi na to Tremere zaśmiała się sarkastycznie i rzekła. - Ty możesz wrócić do Nowego Jorku, ja mogę zostać zastąpiona w Stillwater przez innego członka klanu, ale ten… Charlie… on jest uwięziony w tym mieście do końca swojego nieżycia. To część umowy zawartej między Augusto a Smithem. Charlie nie może opuścić tej domeny. Więc jeśli chcesz skompletować tam nową koterię to nie masz co brać tego… Pandersa pod uwagę.
Ann przewróciła oczami.
- To niech przynajmniej będzie przydatny w Stillwater, żebyśmy nie musiały iść same znowu przeciw jakimś wilkołakom, tylko mogły postawić przed siebie mały bezpłatny koksownik.
- Uważasz, że zabiję tego eks-sabatnika przy najbliższej okazji? - zapytała Nadia z nutką zaciekawienia w głosie.
- Uważam, że polecenia od Augusto powinny cię zatrzymać, ale... Wypadki się zdarzają, każdy zdaje sobie z tego sprawę. - odparła lekko.
- Może innym się zdarzają. Nie mnie. Ja nie naginam zasad dla swojej korzyści, nie oszukuję i nie kombinuję. - odparła spokojnie i chłodno Nadia. - Od takiego naciągania reguł biorą się kłopoty i rewolucje. Jeśli nie szanujesz zasad, to nie masz problemu z ich złamaniem później. To jak próchnica… zaczyna się delikatnie, a potem… zniszczenia są nieodwracalne.
- A co z działaniami w afekcie? Traumy z przeszłości mogą do nich doprowadzić, Nadia.
- Jeśli nie potrafisz nad sobą zapanować to cóż… to twój problem. Ja doskonale panuję nad swoją bestią i umysłem i lękiem. Jestem wojowniczką mojego klanu. Nawet jeśli na taką nie wyglądam.- odparła z krzywym uśmieszkiem Nadia.- Nie przypisuj swoich słabości i lęków mnie.

- Och, czyli... Poszłabyś ze mną ubić tego wilkołaka, wojowniczko? - Ann wydawała się... zadowolona z tej opcji.
- Nie… wilkołacza indoktrynacja już ze mnie wyparowała. Nie mam interesu w zabiciu tego wilkołaka. - wzruszyła ramionami Nadia.
Ann nie była z tych słów zadowolona.
- Skoro ten Charlie to taki problem, to po co w ogóle go chciano tu?
- Spytaj naszego Księcia, albo Williama. Ja go tu nie chciałam. - stwierdziła ironicznie Tremere.
- Ale twój Regent się zgodził. Czemu?
- Spytaj Cyrila, to on negocjował. - wzruszyła ramionami Nadia.
- Gdzie jest ten Charlie w ogóle teraz?
- Lukrecja z Joshuą kończą go urabiać w hotelu. Póki co, nikt nie ma dostępu poza nimi. I Williamem. - zadumała się Nadia.- Pewnie wkrótce zostanie oficjalnie przedstawiony i przekazany mi.
- To będzie warte obejrzenia, gdy go utulisz jak niania. - zaśmiała się pod nosem.
- Niech cię fantazja nie ponosi. Nawet za życia nie byłam milutka.- odparła cierpko Nadia.
- Nie sądziłam, że znajdę kogoś, kto przebije Cyrila w byciu nudnym. - mimo słów przyjaźnie i łagodnie na Nadię patrzyła.
- Jeszcze za krótko nie żyjesz… - odparła obojętnym tonem Nadia.

- Ach, zapomniałabym. - rozejrzała się po pokoju - Masz w tej bibliotece jakieś książki okultystyczne?
- Hmm? Oczywiście, że mam. A po co ci one? - zapytała wampirzyca.
- Chciałabym zapoznać się z podstawami... nie z magią, na co mi to, ale podstawowymi zagadnieniami.
Nadia spojrzała na Ann zdziwiona i po chwili wybuchła śmiechem.
- Ty chyba nie sądziłaś, że dostaniesz coś dotyczącego prawdziwej magyi, co? Nie, nie, nie… jedynie co mogę ci dać, to te okultystyczne bzdety wypisane przez śmiertelników.
- Mówiłam, nie magia. Coś o... wampirach. Tylko śmiertelni... to śmieszne źródło.
- Dostaniesz kroniki Caina. Dobra lektura dla młodych Kainitów. - stwierdziła po namyśle Nadia i udała się w głąb biblioteki przekazując caitifce.- Zostań tu i NICZEGO nie dotykaj.
Ann grzecznie niczego nie dotykała, ale jednocześnie uważnie oglądała co Nadia ma w swojej jaskini.
Wkrótce Nadia wróciła z grubym i ciężkim tomem z mosiężnymi okuciami. Księga nie była podpisana.
- Oto kronika Caina. Jedne z najstarszych i najważniejszych tekstów. Mogą być trochę ciężkie dla nie wyrafinowanych umysłów. - rzekła ironicznie wampirzyca wciskając w ręce Ann ową księgę.
Caitiffka była bardzo zadowolona. Posiadane przez nią informacje pochodziły z zasłyszanych urywków rozmów, strzępów zdań, domysłów... Niektóre z nich mogły być błędne, a część fałszywa. Czasem Bezklanowca umyślnie karmiono fałszem dla zabawy. Ann przestała pytać, gdy zrozumiała jaką zabawę ma z tego jej Koteria.
- Dzięki. - uśmiechnęła się do Nadii, nie reagując na zaczepkę - Cyril może i jest dobrym nauczycielem dla Tremere, ale nie ma ochoty tłumaczyć nic kundlowi. - wzruszyła ramionami bez jakiegoś przejęcia czy zaskoczenia.
- Kronika nie przydaje się na ulicy. - wzruszyła ramionami Nadia.
- Mhm... - Ann zagapiła się dłużej na Nadię - Ale głupio nie wiedzieć niczego... eee... no, o wampirach. - na chwilę straciła wątek.
- Młodzi nieszczególnie interesują się historią. Dla nich Kain to bajka, a Przedpotowcy to potworki którymi straszy się małe wampirki.- oceniła melancholijnie Nadia nieświadoma zerkania Ann.
- Em... No tak, tak. Camarilla zaprzecza bajkom. - uśmiechnęła się nerwowo i przeczesała palcami włosy, patrząc na szyję Nadii.
- Nie. Nie zaprzecza .- zamyślła się tymczasem Tremere.- Po prostu… nie zajmuje się tym. Nie miej złudzeń, większość Primogenów drży na myśl o tym że któryś się z nich przebudzi, ale na co dzień…- westchnęła głośno. - Na co dzień są przepychanki polityczne, interesy, intrygi, plotki. Na co dzień zapominamy o tym co nad nami ciąży i wolimy być… jak ludzie.
- A czy... Jest tu też o Klanach? - zapytała podchodząc pół kroku - Bo... Najwyraźniej jest więcej Klanów niż myślałam... I wedle Księcia jest idealistycznym Brujah... To też się dzieje?
- Nie daj się nabierać na propagandę. Klan jest taki jaki jego primogen… - machnęła ręką Nadia. - To on nadaje mu kształt w domenie, to on trzyma wszystkich podległych mu Kainitów za metaforyczne jaja. Brujah mogą się uważać za idealistów, ale ci z Nowego Jorku to banda najemnych zbirów i rasistów, bo taki jest Groza, a u nas to fani łomotu, bo taki jest Larry.
- A wiesz czemu Larry... znaczy, co mu zrobił Książę Smith, że go do parteru przytrzymuje?
- Sprał go na kwaśne jabłko. Smith go powalił w walce wręcz i sprał tak mocno, że do trumny wciągano jeden wielki krwawiący kawał brujahowego mięsa. Joshua jest po prostu silniejszy od Larry’ego. - zaśmiała się Nadia i dodała. - Niestety ja tego nie widziałam. Lukrecja mi opowiedziała.
- To musiało być nowe, szokujące doświadczenie dla Larry'ego. - zamilkła na moment - Masz Potomka?
- Nie. Nie planuję też mieć. - odparła stanowczo Kainitka.- Potomkowie to wrzód na tyłku najczęściej.
- Starsi chyba lubią mieć wrzody na tyłkach, skoro robią.
- Potomek to przywilej od Księcia. Najpierw trzeba uprosić miejscowego władcę o pozwolenie na zyskanie go. Potem trzeba go wybrać i… pamiętaj że mówisz o starszych. Jeśli wybrali jednego potomka raz na 30 czy 40 lat, to wcale nie jest tak dużo.- wyjaśniła Nadia.

- Nadia... - zamilkła zbierając słowa - Wiesz... Muszę powiedzieć... - zamknęła oczy - Ładna jesteś.
- Ty też… na swój sposób. Nawet atrakcyjna, obiektywnie mówiąc. Niemniej przeze mnie przemawia mój gust estetyczny. A przez ciebie moja wypita krew. To ci minie za kilka nocy.- odparła niewzruszonym tonem Nadia. - Nie martw się tym.
- Tak, tak, tak. - potrząsnęła głową - Wszystko dobrze.
- Jeśli chcesz tu zaczekać aż Garry się odezwie w kwestii zapłaty od wilkołaków to mogę znaleźć ci cichy kąt do czytania.- zaproponowała Nadia.
- Muszę odwieźć samochód do Williama, aleeee jest czas.
- Rozumiem. - skinęła głową Nadia i dodała. - Ja, jeśli pozwolisz, wrócę do moich obliczeń.
- Aha. Tak. Jasne. - uśmiechnęła się przytulając do siebie księgę.

***

Ann usiadła w kącie biblioteki, wbita pomiędzy dwa regały, zapłoniona nimi przed wzrokiem osób “z zewnątrz”. Świetlówki oświetlały wampirzycę lekturę, która była jak Nadia mówiła - wymagająca. Bezklanowa z zaskoczeniem zrozumiała, że Tremere nie była złośliwa mówiąc o trudności, czego oczekiwała po niej. Ann musiała korzystać z pomocy w zrozumieniu tekstu przetłumaczonego z łaciny, nie idealnie, gdzie nikt nie trudził się załączeniem oryginału niektórych fragmentów. Szkolna znajomość łaciny nie pomagała, jak by tego wampirzyca chciała, niestety.

Minęła chyba z godzina lub dwie poświęcona na mozolne przedzieranie się przez tekst napisany w staroangielskim pełnym zwrotów i słów wymagających od Ann zerkania do słownika ze smartfona. Minęła więc wieczność zanim ów smartfon zadzwonił.
- Tak? - zapytała odbierając szybko.
- Hej… tu Garry. Masz chwilkę by tu do mnie wpaść? Wilkołaki przywiozły wasze fetysze. - usłyszała w odpowiedzi.
- Dobrze, jestem akurat teraz u Nadii, to się ruszę do ciebie. Pliki przetrwały?
- Chyba w zadowalającym stopniu. Oni nie mówili nic na ten temat. Ja nie naciskałem.- wyjaśnił Garry. - Daj jej znać, skoro jesteś u niej, ok?
- Jasne, zaraz będziemy.

***

Gdy rozłączyła się, od razu poszła do Nadii.
- Wilki dały fanty.
- W końcu. - mruknęła Nadia odrywając się od swoich komputerów. - Bierzemy twój czy mój wóz?
- Możemy mój. Will mówił bym nim nie szalała, to nie masz co się martwić.
- No to pojedziemy twoim.- zgodziła się Nadia.

***

Po opuszczeniu biblioteki, obie ruszyły do siedziby Lukrecji. To tam stał zaparkowany samochód Willa. Wsiadły do niego i ruszyły. Nadia zajęta jakimiś obliczeniami na tablecie nie planowała poświęcać uwagi otoczeniu. Cóż, to Ann miała wszak prowadzić.
- Tylko nie rozpraszaj się moją bliskością.- dodała Tremere zapinając pas.
Ann jedynie mruknęła słabo w zapewnieniu i całkowicie skupiła się na drodze…



Przemierzały powoli wąską drogę prowadzącą do siedziby sekty Garry’ego. Dobrze utrzymany acz nieco błotnisty szlak. I nagle… coś mignęło między drzewami, coś białego i łysego… bladego bardzo. Czyjaś głowa wystająca z ubrania w barwach khaki.
Ann zwolniła.
- Nadia... mamy jakieś towarzystwo.
- Mhmm?- Nadia oderwała się od obliczeń i obie rozejrzały się. Osobnik którego zauważyła Ann, zdołał już zniknąć wśród drzew.
- Bardzo blady ktoś, biały jakby... Zobaczyłam tylko łysą głowę wystająca z ubrania w barwach khaki... Zniknął wśród drzew. - mruknęła, wyraźnie poruszona.
- Masz jakąś broń? Bo ja nie. Nie sądziłam że będzie mi groziło coś poważniejszego od namolnych ghuli Garry’ego. - stwierdziła spokojnie Nadia rozglądając się.
- Mogę ci dać swój pistolet, o ile wytrzymasz, że sama zostaniesz... - spojrzała na Nadię - Mam przy sobie też sztylet, ale wolę się nie pokazywać i nie iść na 1v1, jak Larry…
- Ja też nie. - odparła po namyśle Nadia. - Samotne ganianie po lesie za widmem z pistolecikiem nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Jedźmy dalej.
- Nie zaufasz, że będę obok? - zasmuciła się na pokaz.
- Nie. - stwierdziła krótko Kainitka w okularach.- Zwłaszcza gdy usłyszę odgłos odjeżdżającego samochodu.
- Cykor.
- Zawsze sama możesz wykazać się bohaterstwem i pogonić w las. Poczekam na ciebie… pięć minut może. - odparła beznamiętnie Nadia.
- Jak wolisz, cykorze. - ruszyła dalej w stronę terenu Garry'ego.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 18-09-2022, 16:59   #32
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

************************************************** *************************************************
CIEŃ OBLANY MIŁOŚCIĄ
************************************************** *************************************************


U Garry’ego było po staremu. Hippisowska komuna zmieszana z dzikimi zwierzętami łażącymi gdzie popadnie. W tym całym cyrku należało wpierw znaleźć owego Gangrela, który już pewnie zapomniał, że do nich dzwonił.
Ann rozejrzała się za najmniej widocznie sprutą osobą, aby ją złapać i zapytać wprost.
- Gdzie jest Garry?
- Kwiatuszku nocy letniej…- chuda postać o długich włosach i w długiej indiańskiej koszuli równie dobrze mogła być młodym mężczyzną, jak i kobietą. Lekko zachrypiały głos tego nie ułatwiał. - Miszczu jest wszędzie… czuwa nad nami.
- Garry jak zawsze… niezawodny.- stwierdziła sarkastycznie Nadia.
- Gdzie normalnie się znajduje, jak szuka Nirwany? - zapytała lekko.
- Nooo… w sali tronowej… albo wśród gwiazd?- zapytał/a wyznawca w odpowiedzi.
Ann zastanowiła się... może to tam co go wpierw spotkała?
- Dzięki. Idź spać, może mistrz ci ześle sny o krainie pełnej zrozumienia.
Spojrzała na Nadię.
- Ty byłaś kiedyś wśród gwiazd? - ruszyła w stronę, którą ostatnio przebyła, gdy poznała Gangrela.
- Nie. W ogóle staram się tu… nie być.- Nadia szła ostrożnie spoglądając na ziemię, jakby oczekiwała że zaraz wdepnie w krowi placek. - Nic dziwnego, że go wykopali z Nowego Jorku. Uosabia większość negatywnych stereotypów związanych z klanem. Minus drapieżność.
- Ja tam go lubię. - stwierdziła.
- Oczywiście że lubisz. Jest znośny jak na Gangrela, tylko ta jego… nora. Obleśne miejsce.- wzdrygnęła się Nadia rozglądając dookoła gdy szły obie, z Ann na przedzie.

- Nie brałaś nic kiedykolwiek? Nie byłaś żywa i młodziutka?
- Byłam dobrze wychowaną panną, a potem nie miałam czasu się zamartwiać takimi duperelami jak narkotyki. Miałam większe problemy na głowie. Na przykład, jak dożyć następnego dnia bez narażenie się na gwałt lub śmierć. - odparła flegamtycznie wampirzyca.
- Nie próbuj udawać, że szlacheccy rosjanie carskiej Rosji byli tacy cnotliwi... Dekadencja. To lubią elity nie tylko Francji.
- Byłam za młoda na dekadencję, a choć szlachta była dekadencka… to Niebiański Chór nie był. To byli w większości prawosławni popi. A potem… wszystko trafił szlag. Moje doświadczenia z używkami ograniczają się do wina. - wzruszyła ramionami Nadia.
- Niebiański Chór? - Ann spojrzała zdziwiona - Ja używałam, dla zabawy. Głównie, kiedy chciałam dać nauczkę swojej rodzinie. Taki bunt.
- Ja dla zabawy polowałam na wilki i niedźwiedzie. A Niebiański Chór to… magowie… jedna ze szkół filozoficznych, głównie gnostycy poszukujący więzi z Absolutem. Z Bogiem. Szczerze powiedziawszy nie identyfikowałam się z nimi za bardzo i pewnie porzuciłabym tę Tradycję prędzej czy później, na rzecz innej. Ale zaczynałam właśnie u nich.- wyjaśniła wampirzyca, gdy zagłębiały się w korytarze budynku dążąc do pomieszczenia w którym Ann po raz pierwszy zobaczyła Garry’ego.
- Ale czy magowie nie są silni? Więc... czemu mieliście problem z ludźmi podczas rewolucji?
- Bo to nie ludzie stali za rewolucją… a zbuntowani magowie i wampiry. - wyjaśniła krótko Nadia i dodała.- A magowie są silni, gdy są starzy i doświadczeni. Ja taka wtedy nie byłam, dopiero opanowywałam arkana pierwszych ścieżek, poznawałam pierwsze Sfery i określałam swój paradygmat. Byłam słabym magiem.
- Ja nie chciałam obalać niczego w rodzinie. Chciałam by dano mi spokój. - spojrzała na Nadię - Nie szukałam i nie szukam rewolucji. Nie chcę tylko robić czegoś, co inni ustalili, zabierać profitów z urodzenia, nie czynów.
- To nie ty szukasz rewolucji, to ona znajduje ciebie.- westchnęła ciężko Tremere, gdy doszły do ciężkich drzwi, za którymi powinien być Garry.
Ann po prostu pchnęła drzwi, mając nadzieję, że nie będąc marnowały czasu na zabawę w chowanego z Gangrelem.

Garry się znalazł… goły jak święty turecki, nieprzytomny od wypitej krwi, oblepiony nagimi ciałami wyznawczyń nieprzytomnych od ekstazy którą im pocałunek wampira zafundował. Garry był sztywny… zapewne od viagry którą wypił wraz krwią. I jedna z wyznawczyń składała mu lubieżny hołd.
- Na Caina i jego dzieci… - załamana tym widokiem Nadia walnęła się w czoło. - Musiałeś akurat teraz się załatwić, stary lubieżniku?
- Aż takich akcji nie odstawiałam... - Ann wzięła stojącą obok butelkę z zimną wódką i zwróciła się do Nadii - Ty chcesz go przebudzić?
- To zależy… masz przy sobie pistolet… prawy półdupek wydaje się łatwym celem. - oceniła Nadia.
- Mam, ale... - podeszła bliżej wampira i uniosła butelkę - Wolę to.
Po czym wylała na jego ciało lodowatą wódkę.
- Co do… - mruknął Garry otwierając oczy i potem przetarł dłonią twarz. - Ooo… hej… co wy tu robicie?
Tej wypowiedzi towarzyszył dźwięk dłoni Nadii uderzającej o jej własne czoło.
- Dzwoniłeś do mnie. Są fanty od Wilków dla nas. - cierpliwie wyjaśniła Ann.
- Noooo tak… są… gdzie je zostawiłem. Pewnie w spodniach. Gdzie są spodnie?- zastanowił się Gangrel, po czym wynurzył się goły spośród wyznawczyń wijących się dookoła niego. - Tam są te fanty… w spodniach.
- I teraz je znajdziesz, prawda? - Ann oparła się o ścianę.
- Acha… zakładam, że je zostawiłem tutaj.- odparł Garry rozglądając się dokoła i świecąc gołym zadkiem. Zrobił kilka kroków i pochylił się wyciągając spodnie, a potem z kieszeni spodni coś małego.
- Tu są.
- To małe? - zdziwiła się Ann.
- To są woreczki na leki i talizmany. - wyjaśnił Garry pokazując je Ann i Nadii. - Indianie Wielkich Równin noszą je na szyi, w środku są talizmany powiązane z noszącą je osobą. Coś jak… duchowy dowód osobisty. Te tutaj są pełne i wedle Garou, chronią jakoś noszące je osoby przed atakami na duszę i umysł. I w teorii powinny chronić was.
Caitiffka spojrzała na Nadię.
- Wampiry mają duszę?
- Nie. - odparła wampirzyca. - Istota bez duszy nie może mieć awatara, a ja utraciłam swojego. Czy te woreczki… naprawdę zadziałają?
- Eeee… w teorii… tak?- Garry nie brzmiał zbyt pewnie.
- A co z przechodzeniem przez Umbrę?
- Wilkołaki mogą cię zabrać ze sobą. Sama nie przejdziesz… nie wiem jak Tremere, ale inne klany nie potrafią… - wzruszył ramionami Garry.-... same przechodzić przez Umbrę.

Spojrzała na woreczek. Po tym na Nadię. - Jeżeli wampiry nie mają duszy... to jak zżerasz ją diabolizując?
- To celne pytanie.- zamyśliła się Nadia, a Garry dodał.- Ja uważam, że…
- Ty nie możesz niczego uważać, machając nam swoją kuśką przed oczami.- warknęła Nadia i dodała wyjaśniając. - Jeśli chcesz wytłumaczenia godnego Wyznawców Seta, to człowiek ma więcej niż jedną duszę. Ma Ka i Ba. Właściwie to ma ich więcej, ale to skomplikowana kwestia… niemniej upraszczając to bardzo, Ba… czyli dusza ulatuje po śmierci, a to co trzyma nas przy egzystencji to Ka i to jest pożerane przy diaboliźmie.
- A to nie ma nic wspólnego... z Bestią? - zapytała.
- Nie… Bestia to skaza grzechu Kaina.- wyjaśniła Nadia palcem nakazując Garry’emu się uciszyć. - Tkwi w tobie, kusi do ulegnięcia głodowi i zmieniania swojej egzystencji w krwawą orgię.
- Więc jakiego grzechu są winni ci, co nie chcieli Przemiany? - zapytała poważnie.
- Najgorszego… pecha.- zaśmiał się cicho Garry i wzruszył ramionami. - Byłaś w złym miejscu o złym czasie po prostu. Mogło być gorzej… Malkavian mógł cię ukąsić i przemienić. Czasem tak robią, podczas pierwszej nocy… zwykle wtedy najmocniej im odbija.
- Co za pocieszenie... - spojrzała w ziemię - Czy każdy Klan ma... em... wadę? Ventrue można przerobić na "niesmaczną" krew, to wiem.
- Ehmm… nie gadamy o takich rzeczach. To niegrzeczne.- odparł cicho Garry i skinął. - Tak, każdy.
Ann schowała swoją torebeczkę.

- Może twoje zwierzaki coś wyczuły... W drodze tutaj, trafiłyśmy na... nieznajomego przemykającego pomiędzy drzewami. Blady jak śmierć, łysy. Ubrany w khaki. Szybko zniknął, nie goniłyśmy. - dodała - Byłyśmy wtedy na tej wąskiej drodze prowadzącej tutaj. To nie był nikt z naszych.
- Wiesz… to są tylko zwierzęta. Jeśli wampir chce się przed nimi ukryć, to ma na to dużą szansę. Najczęściej jednak Kainici nie biorą pod uwagę, że zwierzęta mogą być czyimiś szpiegami… a nie tylko częścią tła. - rzekł w zakłopotaniu Gangrel. - Ale roześlę zwiadowców, może coś zauważą.
- Nigdy wcześniej kogoś takiego nie widziałeś?
- Hmm… mogłem… chyba. Wiesz, trafiają się różni Kainici przejazdem. Jeden mógł być łysy. - zadumał się Garry i podrapał po głowie.
- Jesteś pewna, że go widziałaś? A może to była jakaś wizja?- zapytała tymczasem Nadia.
- Wizja? - zapytała Nadii.
- Przywidzenie… Garry ma ich od groma, a potem wydzwania po ludziach plotąc trzy po trzy. - machnęła ręką Tremere.
- Nie przewidziało mi się. - mruknęła - A to plecenie Garry'ego trzy po trzy, tyłek ci oszczędziło, więc nie narzekaj, ładnie proszę.
- Tak się składa, że twoja teoria co do ocalenia, zwłaszcza po spotkaniu z renegackim wilkołakiem, jest deczko… naciągana. Myślę, że to co przede wszystkim nas ocaliło to moja zimna krew. - stwierdziła protekcjonalnym tonem Nadia.
- Gdybyś się uparła dalej iść tamtą drogą, to potworków byłoby pewnie więcej. - parsknęła - Nie dziwota, że Garry zadzwonił do mnie wtedy. Do ciebie by nie dotarł nigdy.
- Nie wierzę po prostu w zabobony i wróżenie z fusów. - stwierdziła sceptycznie Nadia, a Garry próbował mediować. - Dziewczyny, po co te nerwy… napijmy się trochę z kultystów i obgadajmy sprawę.
- Nie ma to co obgadywać. Załatwilłyśmy chyba wszystkie interesy. - oceniła Nadia.
- Masz problem z mówieniem ci "nie", Nadia. - spojrzała twardo na Tremere.
- Raczej nie jestem na tyle naiwna, by dać sobie wciskać pierwszy lepszy kit. - wzruszyła ramionami okularnica.
- Ale jesteś na tyle naiwna, by iść na ślepo twardym planem, bez zmian. - odparła.
- Nie widzę powodu by zmieniać plany tylko z powodu tego, że ktoś miał kiepski trip po narkotykach. - zadrwiła Nadia zerkając znacząco na Garry’ego. - I na litość boską, ubierz się w końcu!
- Nie jesteś za stara, aby się przejmować? - zapytała.
- Jestem też estetką, widziałaś kiedyś rzeźbę na której się facetowi pręży? Nie. Bo to obrzydliwy widok. - rzekła stanowczo Nadia i ruszyła do wyjścia z budynku.- Czekam w samochodzie, pospiesz się…
Caitiffka pokręciła głową i zwróciła się do Garry'ego.
- Może przystopuj z tym, jeżeli Raze się tu pojawi, co?
- Raze mnie, większość starych mnie zna. Dobrze wiedzą, czego tu się spodziewać.- odparł dobrodusznie Garry i dodał z uśmiechem. - A Nadią się nie przejmuj. Urodziła się z cytryną w ustach.
- Pójdę, bo odjedzie beze mnie. Trzymaj się. - pożegnała Gangrela i ruszyła za Nadią.
- Ty też. Zawsze wpadaj gdy masz ochotę…- rzekł na pożegnanie Garry.



Podczas jazdy powrotnej Nadia się nie odzywała badawczo przyglądając się nowemu skarbowi od wilkołaków.
- Wygląda jakby działało? - zapytała w końcu obserwując drogę.
- Ehh… nie wiem. Auspex nigdy nie był moją mocną stroną. Będę musiała pociągnąć za parę sznurków w Nowym Jorku, albo… poczytać. - zamyśliła się Nadia. - Może coś znajdę w archiwum. Wolę się upewnić, że futrzaki nie wcisnęły nam bubli ze sklepiku z pamiątkami.
- Mówisz, że nie wierzysz w zabobony... a co prezentuje ten woreczek od wilków, co?
- Nie wierzę w zabobony… - potwierdziła wampirzyca. - Nie wierzę w czytanie losów z dłoni, tarota, astrologię. Nie wierzę bo uprawiają to śmiertelnicy nie mający pojęcia o magyi i po prostu zmyślający na potęgę. Żeby móc wróżyć wpierw trzeba zapanować nad właściwym aspektem rzeczywistości… nad czasem. Trzeba go zrozumieć, trzeba poznać jego reguły i umieć je wykorzystać. Nie wystarczy rozłożyć parę kartonowych prostokącików przed sobą i wciskać kit. Teraz rozumiesz?
Ann nie odezwała się, obserwując drogę, aby w końcu dodać:
- Rzeźby z prężącym się fallusem nie widziałam, ale różne rzeczy widziałam, w tym akty, w House of Arts. Nie każde zdobyłoby popularność, więc... nagi Garry mnie nie poruszy. Widziałam gorsze rzeczy.
- To że obecna “kultura” toleruje różne wynaturzenia artystyczne, nie oznacza że ja muszę przez całą rozmowę gapić się na gołego Gangrela. Co by było, gdybym to ja łaziła na golasa podczas rozmowy?- burknęła Tremere.

Caitiffce zabrakło mowy na chwilę.
- Jak chcesz... Nie będę oponować.
- No tak… nie martw się, przejdzie ci to. Ehmm… i wtedy już nie będę taka zachwycająca. - odparła speszona Tremere. - Dobrze że nie miałyśmy krwawego pocałunku.
- Przecież tak wzięłam od ciebie krew.
- Nie to miałam na myśli. Mówię o starym zwyczaju, obecnie na niego krzywo się patrzy. O wzajemnym piciu krwi przez dwójkę Kainitów. - wyjaśniła Nadia. - Nadgryzaniu nawzajem warg podczas pocałunku. William może ci o tym opowiedzieć, praktykowano to jeszcze za jego czasów. Bo to wiesz… zwyczaj kochanków.
- To dla wampira ugryzienie jest takie samo jak dla śmiertelnika...? Dokładnie?
- Tak. Jest przyjemne zazwyczaj, nawet jeśli cię gryzie taka szkarada jak nosferatu. No chyba że jesteś Giovanni, ich ugryzienie jest bolesne i może nawet zabić osobę o słabym sercu. - wyjaśniła Nadia.
- Więc... Podczas Przemiany tak samo jest?
- Tak. Aczkolwiek nie dziwię się, że tego nie pamiętasz. Sabat… ma dość dzikie zwyczaje, jeśli chodzi o tworzenie mięsa armatniego. - wzruszyła ramionami Nadia.
- To twoja Przemiana była... przyjemna?
- Biorąc pod uwagę dramatyczne okoliczności jej towarzyszące, takie jak wnętrzności wylewające się z rozprutego brzucha… to tak.- oceniła nieco sarkastycznym tonem Tremere.
- Nie wiem co bardziej mnie zabiło. - patrzyła uparcie na drogę, trochę pustym wzrokiem - Przebijanie wnętrzności czy duszenie się własną krwią. Tak, dzikie zwyczaje.
- Nie każdy ma takie szczęście jak William czy Lukrecja. Ich przemiany były bardzo przyjemne, a i Patty pewnie nie ma powodu do narzekań. - zastanowiła się głośno Nadia.
- Dogadujesz się ze swoim Stwórcą?
- Nie mam okazji. Mój stwórca nie wydostał się cały z Rosji. Mam za to jego czaszkę w roli pamiątki. Spalili go jacyś chłopi w okolicy Władywostoku. Gdy dotarłam na miejsce, były już tylko zwęglone resztki i kości. - wzruszyła ramionami wampirzyca. - Szkoda, bo był porządnym facetem.
- Czy przypadkiem nie powinny szczątki wampira szybko zmienić się w pył? Im starszy tym szybciej?
- Tak się dzieje… zazwyczaj. Niemniej z jakiegoś powodu nie stało się w tym przypadku. Nie wiem czemu. Możliwe że jego eksperymenty z magią krwi jakoś… naznaczyły jego ciało.- wzruszyła ramionami Nadia.

- Nadia... - zawahała się - Czy potrafisz z krwi odczytać kim był Stwórca? Odnaleźć go magią?
- Nie. Ja nie potrafię. Trzeba opanować ścieżkę krwi i znać odpowiednie rytuały.- wyjaśniła Nadia.- A nawet wtedy, trudno będzie znaleźć twojego Stwórcę.
- Warto było zapytać. - westchnęła.
- Twój stwórca może być martwy, albo na drugim końcu świata. - wzruszyła ramionami Nadia.- Chcesz się mścić, to skup się na klanie twojego Stwórcy.
- Na razie to i tak mścić się mogę tylko na tym czarnym wilku. - westchnęła.
- Jeśli masz ochotę… z pewnością miejscowe futrzaki ci za to podziękują, kolejnym szmelcem z magicznego kuferka. - odparła ironicznie Nadia.
- Wezmę Larry'ego i będzie fajnie. - mruknęła.
- No… Larry się z pewnością ucieszy. Tylko musisz jeszcze nad nim zapanować. - stwierdziła sarkastycznie Nadia.
- Nie jego, to na nikim więcej nie mogę. - odparła smutno.
- Cóż… - wzruszyła ramionami Nadia i spojrzała na Ann. - Jak chcesz mścić się na czarnym skoro niemal zeszczałaś się ze strachu na jego widok?
- Więc mam kisić się w złości na innych, nigdy frustracji nie upuszczając? - zatrzymała nagle samochód - Ty nigdy nie mściłaś się na tych, co cię skrzywdzili w Rosji?
- Hmm… Nie. Bo musiałabym tam wrócić, a nie mam ochoty tam wracać. - stwierdziła oschle wampirzyca Tremere. - A jeśli chcesz wyładować frustrację, to poczekaj na kolejne odpryski Sabatu, albo na zbyt pewnych siebie Anarchów… wtedy na nich będziesz mogła się mścić.
- Nie będę, jeżeli mi Cyril nie da zgody! - nie wytrzymała, krzycząc ze złością.
- Myślisz że Cyrila obchodzi co ty tutaj robisz? Możesz nawet całe noce siedzieć u Garry’ego, naćpana krwią jego wyznawców, a i tak nie zwróci na to uwagi. Dopóki zadania domowe jakie ci zleci będą odrabiane, dopóty on będzie zadowolony. - wzruszyła ramionami Nadia.
- Gówno wiesz, jak małostkowy być potrafi. - fuknęła.
- Doprawdy? Myślę że znam go dłużej niż ty…- odparła ironicznie Nadia i nagle pochwyciła za podbródek Ann przybliżając twarz jej do swojej. - I też potrafię manipulować innymi, więc…
Pocałowała nagle i namiętnie usta Ann. Wargi te były zimne i miękkie. Normalnie to dotknięcie nie wzbudziłoby w caitifce nic, ale… nagle wspomnienie smaku krwi budziło w niej uczucia do Tremere. I sprawiło, że Ann poczuła odprężenie i przyjemność.
- … nie myśl sobie, że nie wykorzystam twojej słabości do mnie póki istnieje.- oderwała swoje wargi od jej. - W tej chwili jesteś słaba wobec mnie młoda caitifko, słaba i bezbronna. To minie za kilka nocy… ale do tego czasu… zachowuj się grzecznie.
Mówiąc to muskała palcami szyję Ann. - Dobrze?
Wpływowi Nadii brakowało wiele do wpływu Cyrila. Nie naginała jej woli, ale... w sumie Ann nie chciała robić tego, co by drażniło Rosjankę.
- A jak ja zachowuję się niegrzecznie?
- Zatrzymałaś samochód, zachowujesz się jak… rozpieszczona panienka, która nie dostała tego co chciała pod choinkę. - Tremere tymczasem igrała z jej pragnieniami, rozpięła koszulę przy szyi i zaczęła wodzić palcami pod nią, po obojczyku przyciśniętej do drzwi samochodu Ann. Uczucia jakie wypełniały jej umysł i ciało, nadawały sytuacji pozory… życia.
Nadia znów z premedytacją ją pocałowała w usta, potem w szyję i spojrzała w oczy.
- Chcesz się wyżyć? Poproś o trening Larry’ego.
- Zatrzymałam, bo nie chciałam ryzykować samochodem Williama. - mruknęła, odsuwając wzrok od Nadii, jednocześnie walcząc z rozgoryczeniem, jak i z igraniem Nadii. Zapaliła silnik samochodu.

- Niech i tak będzie.- odparła zadowolona z sytuacji Nadia i odsunęła się od Ann. Po czym dodała z uśmiechem. - Na pocieszenie powiem ci, że… gdybyśmy były żywe, to… sytuacja mogłaby się posunąć o wiele dalej. Jesteś atrakcyjna.
- Pewnie masz rację. - stwierdziła - Za życia nie powstrzymywałabym się. Nie pamiętam, żebym po śmierci odczuwała chęci czy przyjemność. - ruszyła - Nie licząc przyjemności krwi, oczywiście.
- Ale do łóżka Cyrila byś wskoczyła, gdyby ci to zaproponował.- odparła Nadia i wzruszyła ramionami. - I byłoby ci tam przyjemnie, mimo że jego przemieniono pod koniec życia. To jest właśnie siła więzi.
- Kiedy on w ogóle żył? - zapytała po chwili ciszy.
- Twierdzi że pod koniec średniowiecza, ale ja uważam że raczej w okresie renesansu.- oceniła wampirzyca i wzruszyła ramionami dodając.- Jeśli cię to interesuje, to jestem dziewicą. Arystokracja mogła się nurzać w rozpuście, ale dopiero po ślubie… dziewictwo było w cenie, niestety.
- To tłumaczy czemu jesteś wiecznie sfrustrowana. - dodała krótko.
- Eksperymentowałyśmy z kuzynką i widziałam ryciny. I odczuwałam pociąg do młodych przystojnych ułanów. Teraz nie odczuwam nic, więc trudno to nazwać frustracją.- odgryzła się Nadia. I spojrzała z ironią na Ann. - Jeśli ktoś jest tu sfrustrowany, to ty raczej.
- Z innych powodów niż ty. - odparła.
- Nie, gdy jesteś w moim towarzystwie… - zaśmiała się ironicznie Nadia.
W stronę twarzy Nadii poleciała ściereczka do szyb, wcześniej wciśnięta w schowek w drzwiach.
- Spieprzaj, kujonie.
- Ty naprawdę chcesz się doigrać, co? - mruknęła złowieszczo Nadia i poprawiła okulary na nosie.
Ann nie odpowiedziała, kierując pojazd do miasta, pod bibliotekę.

***

Nadia poczekała, aż Ann tam zajedzie i się zatrzyma. A wtedy nagle chwyciła za włosy caitifkę i szarpnięciem zmusiła do odsłonięcia szyi. Po czym zaczęła całować i muskać językiem szyję Ann szepcząc cicho.
- Powiedz jak bardzo chcesz bym cię pocałowała. A może ukąsiła, chcesz poczuć jak spijam twoją krew. Jaka to ekstaza?
Ann zadrżała.
- A ty... chcesz pić moją krew? - zapytała ostrożnie.
- Jeśli chcesz wiedzieć, jest to pokusa.- do tych lubieżnych pieszczot dołączył mocny dotyk drugiej dłoni na piersi Ann. Emocje rozpalały myśli, wizja ukąszenia była dziwnie pobudzająca.
- Ale jej nie ulegnę…- pocałowała za to mocno usta Ann i dodała. - Jeśli jednak będziesz mnie drażnić, to zaciągnę cię do piwnicy biblioteki i cóż… ehmm… może zostawmy to niedopowiedzenie.
- Wysiadaj już... - głos Caitiffki był rozdygotany.
- Będziesz grzeczna i zachowasz swoje wyskoki dla innych, czy mam sprawić byś była głodna, sfrustrowana i błagała na kolanach? - rzekła złowieszczo Nadia bawiąc się ciałem Ann, póki co przez ubranie i smakując skórę szyi. Była dominująca i złowieszcza, ale słodki zew jej krwi pobudzał zmysły Ann mimo to.
- Będę...
Usta Ann zostały zamknięte namiętnym zimnym, acz wprawiającym w przyjemnie rozdygotanie pocałunkiem.
- Dobrze. Bo choć nie mam ochoty, potrafię być bardzo zimną suką. - odparła po nim Nadia nie puszczając Ann i spoglądając jej w oczy. - Nie chcesz się o tym przekonać.
Następnie odsunęła się od caitifki i wysiadła z samochodu. - To był bardzo pouczający wieczór, dla nas obu. Lepiej jednak nie rozgadywać o tym. Nie chcemy dać Lukrecji okazji do plotkowania.
Ann skinęła głową, czując iluzję zapomnianych uczuć przez martwe ciało, tworzone opitym krwią umysłem. Starając się nie patrzeć za długo na Nadię, ruszyła do willii Williama.



Ann weszła do willi, trzymając w objęciach księgę o żelaznych okuciach. Wyglądała na przybitą, podchodząc do Williama, aby podać mu kluczyki.
- Dzięki. - usiadła ciężko na kanapie obok Toreadora.
- Jak tam spotkanie z Cyrilem? Udane?- zapytał ostrożnie acz przyjaźnie Kainita.
Pokręciła głową.
- Nie...
- Acha… no cóż. Cyril bywa dość egocentryczny. - odparł dyplomatycznie William.
- I lubi mnie karać. - głos się jej załamał.
- No cóż…- wampir czule objął ją ramieniem i przytulił. - … zawsze był dość… stanowczy.
Schowała twarz w dłoniach.
- Coraz rzadziej chwali, coraz częściej karze...
- W jaki sposób karze? - zapytał cicho William.
-... - zawahała się - Odmawia krwi.. której od początku dawał czesto...
- Och… to… niezupełnie karanie, a raczej przygotowanie… - westchnął ciężko Blake wyjaśniając. - Ghule wymagają regularnego karmienia krwią dla zachowania ich lojalności i sił. Wampirom… wystarcza kilka takich razów, a potem… po prostu szkoda krwi. Więzy lojalności są zapewnione, a dalsze karmienia tracą sens. Obawiam się, że Cyril powoli przygotowuje cię do odstawienia od swojej piersi. Lojalna i tak będziesz, a on swoją krew będzie mógł wydać gdzie indziej. To cenny zasób, więc nie może być… marnowany niepotrzebnie.
- Nie, nie, nie, nie, nie. - zadrżała - Nie może mnie porzucić, nie może! - wampirzyca wyglądała na przerażoną - Najpierw mocno uzależnił, aby teraz zostawić?!
- Nie zamierza zostawić. Nadal pewnie będzie nad tobą czuwał i wydawał ci polecenia. Po prostu z czasem przestanie karmić swoją krwią. - wyjaśnił Blake.
Dziewczyna patrzyła tępo w przestrzeń.
- Nie mogę tego stracić, to daje poczucie bycia żywym, uczuć! Nie chcę stracić tego…
- Ann… skarbie, Kainici nie żyją w ten sposób. Nie karmimy się swoją krwią nawzajem przez całą wieczność. A Cyril ma też na utrzymaniu pewnie grupkę ghuli.- odparł cicho Blake.
- Jestem lepsza niż oni! - jęknęła.
- Ale też nie wymagasz ciągłych dostaw krwi, jak oni.- westchnął Toreador.- Obawiam się, że czas pogodzić się z rzeczywistością. Cyrila prędzej czy później nie będzie stać na karmienie ciebie. Vitae jest zbyt cenna na to.
- Bez Vitae... nie ma uczucia... tylko pustka…
- Znam to uczucie i ból który nadchodzi po nim. - westchnął Blake i pogłaskał Ann po głowie. - Będziesz musiała się nauczyć istnieć bez tego stanu upojenia. Będzie ciężko… będzie boleśnie, ale z czasem wyjdziesz z tego.
- I po co? - spojrzała Toreadorowi w oczy - Siedzieć na ulicy bez celu? Jedynie uważać, czy Brujah się na ciebie nie zasadzają? Po prostu BYTOWAĆ?!
- Nie wiem. Sama musisz nadać swojej egzystencji cel. - przyznał William po chwili namysłu. - A jakby jakiś Brujah się na ciebie zasadzał… zadzwoń do Larry’ego. Chętnie z nim podyskutuje.

Było wyraźnie widać, iż Ann ciężko to znosi.
- ...czy mściłeś się kiedyś na osobach, które uczyniły ci krzywdę? - zapytała nagle.
- Tak. Dawno temu, gdy byłem jeszcze młodym i butnym Kainitą. - stwierdził wyraźnie zawstydzony William.
- Więc teraz na mnie pora najwyraźniej. - syknęła w przestrzeń - Nadia mówi, że się nie mściła. Jej strata.
- No nie wiem…- westchnął ciężko Blake i pokręcił głową.- Ja żałuję marnowania czasu na zemstę. Ale jeśli ciebie to popchnie do przodu, to… niech tak będzie. Z czasem zmądrzejesz.

Po czym zmienił temat.- Jutro w nocy jest zebranie. Dołączymy nowego członka do naszej społeczności i omówimy… inne sprawy.
- Więc Charlie przetrwał. - stwierdziła, wpatrzona w podłogę.
- Zabić go zawsze można. Przywrócić do egzystencji, już nie. - wyjaśnił Toreador.
- Nie zjedli go za Nadię? Łaskawość.
- Trochę.- przyznał William.
- Jak załatwili problem z jego twarzą?
- Bandana… i bandaże…- zaśmiał się Blake i pokręcił głową. - Tylko Tzimisce mógłby coś poradzić w tej kwestii.
- Nadia mi powiedziała, że Książę musiał Larry'ego do pionu ustawić.... Jak Brujah z Brujah. Jak to wyglądało?
- Tak jak to zawsze wygląda u tego klanu. Dwóch zabijaków prało się po pyskach walcząc na gołe pięści. Wszystkie chwyty dozwolone. Zdemolowali starą stodołę Sama Stones’a… aaa… nie wiesz kto jest. Stonesowie to śmiertelnicy mieszkający na obrzeżu lasu. Obecnie tylko Sam mieszka jeszcze w rodzinnej posiadłości. Jego wnuki wyjechały do Nowego Jorku i nie interesują się co dzieje się na ich ziemi. A Sam rzadko opuszcza dom i w ogóle nie dogląda swoich budynków gospodarczych. Artretyzm potrafi dopiec. Sprzedał swoje stada jakieś dziesięć lat temu.- Toreador wyraźnie się rozgadał.
- I co dalej było z Brujah? Jak Joshua pokonał Dukesa? - spróbowała przywrócić Willowi tok myśli na dobre tory.
- Joshua jest szybszy i silniejszy i bardziej doświadczony. Powalił go uderzeniami pięści i podcięciem nóg za pomocą szybkiego uderzenia kolanem w jego staw kolanowy. A gdy Larry już leżał, Smith przyszpilił go do ziemi i sprał na krwawe jabłko. Brujah nie są finezyjnymi wojownikami, za to zwykle skutecznymi. - wyjaśnił Blake.
- To było jak Larry w Stillwater się pojawił? Od razu zaczął fikać?
- Pierwszej albo drugiej nocy. Larry nie jest skomplikowaną osobą. - przyznał ze śmiechem Kainita.
- Co zrobił, że aż Księcia ruszył?
- Rzucił wyzwanie Księciu, by go zastąpić. - zaśmiał się głośno William i dodał.- Larry nie uznaje nad sobą kogoś, kto jest od niego słabszy.
Ann również się zaśmiała choć ciszej.
- Och, Larry... ale i tak go lubię. On i Josh to Brujah, z którymi mam dobre doświadczenia. Najemnicy zazwyczaj byli OK, ale chłopcy Pawlukowa... - pokręciła głową.
- Tak. Z tego co słyszałem nowojorski Primogen tego klanu jest kłopotliwy.- przyznał William.
- Sabat, bezklanowi, anarchiści czy cienkokrwiści - dla niego to śmieci, z których trzeba oczyścić Nowy Jork. - westchnęła - Nawet nie widzi różnicy, każdy do wymazania z przestrzeni. Chyba tylko dzięki opiece Cyrila nie byli tak skorzy zabić, choć zgniatarki śmieci lubili…
- Dość prymitywne podejście do złożonej sytuacji jak na Primogena, nawet jeśli to Primogen Brujah. - ocenił Toreador. - Zwykle tacy Kainici jak pan Groza, nie zyskują tak dużych wpływów.
- Ponoć starsze wampiry popierają jego metody i zapatrywania, więc ma w sumie ich przyzwolenie.
- Więc istnieje tylko dzięki ważnym protektorom. Społeczeństwo Kainitów, to sieć naczyń połączonych. - wyjaśniał Toreador głaszcząc Ann po włosach.

- Gdy cię pierwszy raz zobaczyłam, bałam się, że będziesz miał mało... zadowolone spojrzenie, kiedy wyjdzie, że jestem kundlem.
- Cóż… na prowincji jesteśmy bardziej tolerancyjni. - zaśmiał się Blake.
- Więc w mieście byłbyś jednym z tych strasznych Toreadorów? - wyszczerzyła się.
- Nie wiem… byłem jednym z potężniejszych, dawno temu. - przyznał Blake i wzruszył ramionami. - Ale w połowie dziewiętnastego wieku opuściłem Nowy Jork.
- To byłbyś. Nie z powodu zrobienia czegoś, tylko istnienia. Musiałeś mieć naprawdę duże wpływy w mieście i klanie.
- Wtedy klany były nieco mniejsze. - zaśmiał się Kainita. - Nie tak potężne jak na starym kontynencie.
- Nie byłeś Primogenem?
- Ehmmm… niezupełnie. - odparł Blake wyraźnie unikając tematu i pewnie dlatego poszukał innego kierunku rozmowy. - A jak wam poszło z… wilkołakami?
- Dostałyśmy woreczki z talizmanami... ale ani Nadia, ani Garry nie wiedzą czy one działają. - odparła, zastanawiając się czemu Will unika tematu.
- Cóż… Nadia pewnie i tak jest zadowolona, zawsze to coś czym można zabić czas. - zaśmiał się Will. - Ciężko się z nią współpracuje, ale jest bardzo kompetentna i całkiem sprawna na polu bitwy.
- Czemu Charlie zostaje? - zapytała - Czemu Książę na to się zgodził? Co Cyril wyciągnął?
- Nic. Augusto przekonaliśmy i przekupiliśmy go. Charlie zostaje, bo… - westchnął ciężko Toreador i spojrzał na dziewczynę. - … może być przydatny. Jeśli trafi nam się kolejna zabłąkana sfora Sabatu to przyda nam się dodatkowy mag, a poza tym… kolejna sfora może nie być zabłąkana, za to liczniejsza. Skoro wysłali tu jedną i ta zawiodła. Biskup może wysłać kolejną, liczniejszą i mocniejszą.
- Przecież dekady dzielą ataki, mówiłeś że to nie jest częste. - zmarszczyła brwi - Nadii też sama mówiłam, że Charlie może być przydatny, choć ona uparcie nie ma zamiaru się mocniej włączyć. Ale Joshua musiał naprawdę Sabat zaboleć, że chcą dla niego rozbijać Sfory o Stillwater.
- Ataki na Nowy Jork nie są za częste. Ale ta sfora nie przybyła atakować tego miasta. Nie sądzę też by przybyli z powodu Joshui. - zaczął teoretyzować William. - Sabat czegoś tu szuka, a wkrótce po przybyciu Sfory, Giovanni zostaje zabity lub porwany na terenie naszej Domeny. Sądzisz, że to wszystko… to przypadek? Zwłaszcza, że widziałaś sama jakichś dziwnych typków?
- Jak teraz jechałyśmy z Nadią do Garry'ego, to pomiędzy drzewami w lesie zobaczyłam łysego, biało-bladego faceta w khaki. - dodała.
- Coś się zalęgło na naszych ziemiach. Coś co wie, jak się przed nami kryć. Coś co realizuje własne plany…- zadumał się Toreador. - ...niekoniecznie związane z nami, ale pośrednio sprowadzające kłopoty na nas. Dlatego przyda nam się dodatkowe wsparcie.
- Mnie nie wadzi nowy, choć Nadii tak.
- Nadia ma swoje traumy i uprzedzenia przez które widzi świat. I obsesję na temat porządku i prawa. Patrzy krzywo na ciebie, gdy rzucisz papierek na ulicę.- zaśmiał się Toreador.

- Co do kar od Cyrila... Nie powiedziałam całej prawdy... - skrzywiła się lekko - Krew... to nie główna forma. Głównie poniża. Czasem za mikre błędy, a czasami bez powodu innego niż potrzeba pokazania wyższości. Szczególnie nad kobietą, które są gorsze według niego. Muszę mu służyć podczas spotkań w klubach... w tym stroju pokojówki... - westchnęła z tłumionym poczuciem wstydu - Choć to przełykam w milczeniu udając przed sobą, że to się nie dzieje, nie istnieje... Cięższych... nie mogę. - spojrzała w podłogę - Ciągle pamiętam... Miałam z miesiąc... Nie zdołałam wykonać polecenia... - ciężko składała słowa - Ten Tremere... miał mnie spopielić... Ja przetrwać... - wbiła paznokcie w dłonie leżące spodem ku górze na księdze trzymanej na kolanach - Ogień... pali do kości.. godziny ucieczki... kpi... bawi się... naucz się... Jak? Strach... ból... głód... feu, feu... pamiętaj... - drżała, pogrążona we wspomnieniach, w traumie, widząc inną rzeczywistość. Spod palców zaczęła wypływać krew, na razie nie plamiąc księgi.
- Cóż… Tremere nie słyną z cierpliwości do potomków i uczniów. To bardzo surowi nauczyciele. - przyznał cicho William niezbyt zaskoczony jej wypowiedzią.
Dziewczyna spojrzała na krwawiące wnętrza swoich dłoni, wciąż drżąc, rażona wspomnieniem.
- Kiedy Charlie dmuchnął ogniem... - zaczęła dyszeć z nerwów - ...chciałam go zabić. Zniszczyć. CHCIAŁAM BY CIERPIAŁ! - krzyknęła w ciągle obecnej traumie - Tylko... myśl... że ma któryś przetrwać... - schowała w dłoniach twarz, brudząc ją krwią - Nie chcę uciekać... Chcę zabić.
- To… naturalne. Lęk przed ogniem jest coś… czymś naturalnym. Nie martw się tym. - uścisnął delikatnie Ann tuląc ją do siebie. - Nie przejmuj się tym. Charlie nie jest agresywny i używa wampirzej magii tylko w samoobronie.
- To też pomogło mi nie zabić... - Ann wtulała się w Toreadora, czując w jego osobie wsparcie - Ale ten głos... Słyszałam jak kpił... Wtedy.... Wróciło to do mnie…
- Nie ma go tu. I wątpię by się tu ów Kainita zjawił. - pocieszał ją William.
- Cyril później przyszedł... był zadowolony, że wygrałam... dał krwi...
- Cały Cyril. - stwierdził kwaśno i sarkastycznie Blake.

- Teraz mówisz, że muszę nauczyć się istnieć bez krwi... - głos jej zadrżał - Tylko co zostanie w relacji?
- Lojalność i ochrona. Jestem pewien, że Cyril będzie podawał ci krew. Tylko bardzo… rzadko. - wyjaśnił William. - Docelowo raz na kilka miesięcy.
Ann spojrzała w podłogę.
- Wiesz... Kiedy mnie karmi... Czuję... Troskę... Rodzicielską miłość... To niesamowite…
- Oczywiście że to czujesz. Z pewnością czułabyś podobną przyjemność gdybyś napiła się mojej krwi albo Larry’ego, albo każdego innego Kainity. - odparł cicho William.
- Uczucie istniejące z kłamstwa jest lepsze od żadnego. - stwierdziła.
- Chyba nie planujesz spojrzeć w słońce jutro rano?- zapytał cicho Blake.
Ann pokręciła głową.
- Nie... ale może kiedyś... ktoś inny... byłby…
- Cóż… nie martw się. Dopóki zostaniesz w Stillwater, będę się tobą opiekował i Garry też.- pocieszył ją Kainita.

- ... jak poznałeś Cyrila?
- Hmmm… przybyłem tu z Anglii. Cyril, zanim tu trafił przebywał u regenta Klanu Tremere w Londynie. Tam się spotkaliśmy podczas załatwiania spraw dyplomatycznych między naszymi klanami. Był wtedy pomocnikiem regenta w tych sprawach i pośredniczył w rozmowach… i zdecydowanie chciał uciec z Londynu. Dusił się w nim.- wyjaśnił Blake. - Pomogłem mu wtedy przekonać regenta, by wysłał Cyrila do Nowego Świata. Trafił wtedy do Luizjany.
- Przebywaliście częściej w jednym miejscu?
- Nie. Otóż… ja trafiłem do Nowego Jorku. I przez kilka dziesięcioleci nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Nie wiem co Cyril robił w Luizjanie, ani dlaczego przeniesiono go tu. Tremere są bardzo hermetycznym klanem.- wyjaśnił Toreador.
- Czy było zaskoczeniem, gdy się teraz do ciebie odezwał, byś mnie przetrzymał?
- Nie wiem… nie mam pojęcia co się dzieje w Nowym Jorku. - wzruszył ramionami William. - Wszystko od tego zależy.
Wampir spojrzał na zegarek i dodał.
- Czas na nas. Legowisko czeka, dzień wkrótce nadchodzi.



Leżała w ciemności piwnicy willi Blake’a, patrząc szeroko otwartymi oczami w mroki pustki przestrzeni. W momentach przed zaśnięciem czuła się martwa. Gdy wsłuchiwała się w swoje nieme ciało, gdy starała się przypomnieć sobie ciepło skóry, bicie serca. Oddech...
Płakała przed zaśnięciem podczas pierwszych nocy. Była przerażona, samotna... a sama być nie chciała.
Teraz uczucia zbladły, jednak w takich chwilach, bezklanowa naprawdę czuła, iż umarła, a jej ciało to tylko zatopiona w czasie kukiełka. Simulacrum Annabelle Baudelaire.

Przerażała ją możliwość, że William miał rację i Cyril zaprzestanie dawać jej krwi. Vitae była jak miłość w płynie, najprawdziwsze uczucia, jakie wampir mógł odczuć. Wydawały się równie realne, co uczucia żywych. Nie chciała ich stracić. Bała się powrotu tej beznadziei, strachu, opuszczenia odczuwanych przed spotkaniem Tremere.

Nie rób mi tego...


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 22-09-2022 o 11:21.
Zell jest offline  
Stary 20-09-2022, 19:30   #33
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sen był... ciekawy. Nie śnił jej się dokładnie koszmar. Jej umysł stworzył mieszankę za pomocą krwi. Połączenie żalu z powodu Cyrila z ekscytacją, jaką rozpalała Nadia. Nie podniecała Ann cielesność, ale... siła krwi robiła cuda. Ciało mogło nie czuć, ale umysł projektował emocje.
Choć może nie powinna wspominać o tym Nadii... i opisywać, w jakim ubiorze ją w śnie widziała.
Prawdę mówiąc, co musiała przyznać przed sobą... ten sen... był dość przyjemny...?



Było to pewnym pocieszeniem po wczorajszej nocy. Ta nie zaczynała się ciekawie. Przynajmniej dla Ann, bo do Williama ktoś zadzwonił. Ktoś kogo się on nie spodziewał. Rozmowa była ważna i chyba prywatna, bo Blake wyprosił ją z pokoju na czas jej trwania. Nie była to długa pogawędka. Potem zaś oboje wyruszyli do siedziby Ventrue w Stillwater. Ponieważ czekało ich kolejne zebranie. Tym razem jednak Ann nie miała być w jego centrum zainteresowania, a przygarnięty przez miejscową “Camarillę” Sabatnik.

W samochodowym radiu leciał kawałek Depeche Mode.


- To dla wszystkich zagubionych dusz, od waszej wróżki. Nie bądźcie zamknięci na nowe doświadczenia. Karty zapowiadają wam zmiany w życiu…- mruczał zmysłowy kobiecy głos tuż po piosence.- … zarówno dobre jak i złe. Więc wasza Jaine Love mówi wam, bądźcie otwarci na zmiany i miejcie oczy szeroko otwartej nocy i kolejne. Świat nie stoi w miejscu. A teraz proszę kolejnego rozmówcę na linię.
- Tu Larry…- odezwał się znajomy głos.
- Ach Larry… co cię do mnie sprowadza. Jaki głosik kazał ci do mnie zadzwonić?- zapytała Jaine, a w tle słychać było głos tasowanych kart.
- Eech… trochę nuda…- przyznał Larry, co wywołało śmiech u Jaine.- Nuda mój drogi? A nie zawód miłosny, albo zauroczenie. Karty mówią mi o nowej pannie w twoim życiu.
- Nie…- zaśmiał się chrapliwie Larry i dodał.- Za młoda dla mnie. Bardziej mnie ciekawi, czy coś… się wydarzy. Wczoraj widziałem… eee… cóż… porąbane rzeczy.
- Tak to jest, gdy się pije bimber podejrzanego pochodzenia, prawda?- odparła żartobliwie Jaine przetasowując karty i dodając.- Widzę interesujący układ, będzie coś interesującego… mrocznego, ale nie tak szybko jak byś chciał. I Larry?
- Taaa… - zapytał mężczyzna w radiu.
- Uważaj na siebie.- dodała Jaine.
- Emm… ok. Wątpię bym musiał, ale ok.- odparł Larry.



Na zebranie Ann weszła sama. William musiał jeszcze coś załatwić i jedynie podwiózł ją. Powiedział że wkrótce się zjawi, tak jak reszta Kainitów. Bo jak się okazało po wejściu paru z nich brakowało. Na przykład samego księcia Stillwater. Oraz Clyde’a, oraz Garry’ego... oraz powodu tego zebrania. Charlie'go.

Była za to Lukrecja pogrążona w rozmowie z Larry’m, cichej acz intensywnej. Była Nadia siedząca przy stoliku z kwaśną miną, w ładnej bluzce i w krótkiej skórzanej mini i czarnych pończochach… i długich czarnych szpilkach. Ugh… po wczorajszej ich “rozmowie” Ann zaczęła zwracać uwagę na takie detale. Przynajmniej w przypadku tej Tremere.
Miracella alias Patty, też zwróciła uwagę Ann, choć nie dlatego że była urodziwa czy seksowna (choć zapewne była). Nie. Powodem był strój i fryzura młodej Ventrue. Ann miała wrażenie, że gustem upodabnia się do swojej Pani. Było to intrygujące i niepokojące. Czy gdyby znała swojego twórcę, to czy… byłaby taka jak on lub ona?
Patty mimo nowego statusu nadal zajmowała się tym, co robiła zawsze. Pilnowała by drinki były odpowiednio liczne i odpowiednio schłodzone. Na widok Ann uśmiechnęła się i podeszła.
- Jak na razie jest spokojnie, ale mistrzyni mówiła mi że zrobi się gorąco. Teraz ponoć oczy z Nowego Jorku spoglądają na nasze miasteczko z powodu tego zaginięcia.- zaczęła mówić przyglądając się caitifce, która zorientowała się że nie ma tu jeszcze jednej osoby. Wampira z klanu Giovanni. Czy jednak powinien tu być? Nie należał do miejscowej koterii. Może nie miał prawa?
- Ten… wampir z obcego klanu… ja tam niewiele wiem o Giovannich. A mistrzyni nie chce o nich mówić.Naprawdę są tacy straszni?- zapytała cicho, wyraźnie ciekawa tej kwestii. A że Ann pochodziła z Nowego Jorku, to zapewne uznała że caitifka będzie w tej kwestii dobrze poinformowana. No i zapach… Ann przez chwilę zastanawiała się, a potem z zaskoczeniem stwierdziła skąd go zna. Patty używała tych samych perfum co Lukrecja. I z podobną intensywnością.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-10-2022, 09:39   #34
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
INTRYGI, ZAUROCZNIE I HOBO-TREMERE
************************************************** *************************************************

Patrzyła na Patty z nieprzyjemnym zaskoczeniem. Ventrue w tym momencie przypominała jej, czemu zbuntowała się rodzinie.
Być tym, co inni ustalili... Być... klonem.
- Uhm... A co rozumiesz przez "straszni"?
- Nooo.. przerażający. Inni Kainici przy nim szeptają. - odparła poufnym tonem młoda Ventrue.
- To kazirodczy mafiozi o upodobaniach, których żywi zboczeńcy seksualni by się nie powstydzili. - szepnęła - Zombie, spaghetti, cementowe buty i seks. Oraz dużo kasy. -wzruszyła ramionami - Z taką mafią nie zadzierasz.
-Achaaa… takie typki. - zadumałax się Patty i spojrzała na Ann. - To źle, że tu się zjawili? Powinniśmy się… bać?
- Uważać może. Nowy Jork zaczął bardziej patrzeć, jak Giovanni się zezłościli. Ten klan to wielka rodzina.... pewnie dosłownie. Zirytowali się ci, z Europy, bo to jakaś ważna osoba była. - wzruszyła ramionami - Ponoć czasem widać po członkach ich kazirodcze związki.
-Ale... wampiry nie mogą mieć dzieci. Luk… mistrzyni mówiła, że dhampiry to bajka wymyślona przez ludzi. - zszokowała się d Patty.
- Źle zrozumiałaś. - uśmiechnęła się rozbawiona - Człowiek ma dziecko, przemieniają go. Jego dziecko ze swoim rodzeństwem ma inne dziecko. Któreś z nich zostaje przemienione. Ten Klan jest z super cienkiej puli genowej, a głównie tylko z niej biorą nowych członków. Nie wiem czy nie tylko. Więc wampirami stają się osoby z kazirodczych związków, często.
- To brzmi trochę jak to co… Garry opowiadał o wilkołakach.- zadumała się Patty, a tymczasem do obu rozmawiających kobiet dostojnym krokiem zbliżała się Lukrecja.
- Może wilki są odporne, ale my to z już uszkodzonych genów robimy wampira. - odwróciła się do podchodzącej Lukrecji i skłoniła grzecznie głowę.
- Miracello… - Lukrecja zwróciła się do Patty.- Mogłabyś upewnić się czy specjalni goście w naszym hotelu nie rozrabiają? Bardzo mi zależy na spokoju dzisiaj.
- Oczywiście moja pani.- Patty dygnęła niczym pokojówka i ruszyła wykonać polecenie Lukrecji.

- Hmm… ostatnio twoje nieżycie obfituje w niespodzianki, nieprawdaż?- zapytała uprzejmie primogenka zwracając się do Ann.
- Wyraźnie, choć w Nowym Jorku potrafiło być też ostrzej. - odparła
- Mhmm… z pewnością. - odparła Lukrecja ni to zgadzając się ni to ignorując odpowiedź Ann. - Więc… jak ci się te interesy z futrzakami udały?
- Dostali te dane, zapłacili w końcu... Czyli udały się, jak sądzę. Nadia sprawdza te błyskotki jeszcze. Choć nie wiem czy się opłaciło, patrząc na to, co z Nadią przechodziłyśmy.
- A co takiego przeszłyście? Widzisz…- wskazała kciukiem na naburmuszoną Nadię.- Nie jest dziś ona w humorze, a nawet gdy bywa to… cóż, nie jest materiałem na gawędziarza jak Larry czy Garry.
- Starałyśmy się nie dać utłuc czarnemu Wilkołakowi, goniącemu nas po Labiryncie, z którego ścian na nas wyskakiwał. - stwierdziła lekko - Były też inne radości, ale to chyba główne danie.
-Interesujące… może przyjdzie nam to wykorzystać. Niby jesteśmy z futrzakami w dobrych relacjach, ale wiesz... One nie żyją wiecznie. Gdy te pokolenie umrze, następne może już nie być takie przyjazne. A gdyby nauczyć się przenikać przez ściany… odkrycie tak potężnej dyscypliny byłoby… przydatne.- zamyśliła się Lukrecja.
- Wilkołaki... bardzo nie lubiły tego. Takie jak on są... eee... mówiły, że od Żmija. - położyła dłoń na ramieniu drugiej ręki, ubranej w mitenki - Nie wiem czy moglibyśmy się dyscyplin wilków uczyć... mają jakieś w ogóle?
- Nie nauczyć. Przyjrzeć się jak to robią i spróbować pokombinować nad naśladowaniem ich na naszych warunkach. Przyznaję, nie bardzo się na tym znam, ale prawda jest taka że nowe dyscypliny mogą zostać opracowane z czasem, przez odpowiednio utalentowanych Kainitów, a… - Lukrecja spojrzała na Nadię.- … choć przyznaję to z niechęcią, Nadia jest taką Kainitką. Gdyby tylko potrafiła wyjąć głowę z własnej dupy i spojrzeć poza swoje tabelki Excela.
- Widziałam wampira, to prawie na pewno był wampir, który... No, coś takiego robił. Podchodził do ściany i znikał... pojawiając się dalej. - zamyśliła się.
- Widzisz! - podekscytowała się Lukrecja.- Są tacy co eksperymentują, co rozwijają się. My też mogłybyśmy spróbować. Skoro innemu się udało… Oryginalna dyscyplina to olbrzymia przewaga Ann. Z takich odkryć wyrastały nowe Linie Krwi.
- Mogłybyśmy? - Ann wyraźnie była zdziwiona i trochę zagubiona tym tokiem rozmowy.
- Teoretycznie… - przyznała Lukrecja z uśmiechem. - Nie jest to łatwe, ale cóż… co innego mamy do robienia na tym zadupiu? Gapienia się tęsknie na drogę prowadzącą do Nowego Jorku?
- Czy coś zamierzasz, pani? - zapytała ostrożnie.
- Mmmoże…- zamyśliła się Lukrecja przyglądając badawczo Ann i dodając.- A co? Byłabyś zainteresowana? I dyskretna?
- Zależy... - caitiffka nie czuła się teraz komfortowo i pewnie - Na co bym się zgadzała.
- Nic wrogiego twojemu Cyrilkowi, ale też nic o czym on powinien wiedzieć. Dlatego musiałabym cię odrobinę upoić swoją krwią. - rozważała cicho Lukrecja.- Dla pewności twojej dyskrecji.
Obrazek zaczął się Ann układać.
- Odrobinę?
- Odrobinę… gdy przyjdzie na to czas i okaże się, że masz ochotę i determinację by wyrwać się stąd. I być kimś więcej niż tylko ulicznym krwiopijcą, którym to wyżej postawieni się wysługują.- kusiła Lukrecja spoglądając Ann w oczy.
- Powiedz mi, pani. - spojrzała na swoje ramię - Naprawdę sądzisz, że jestem tak głupia? Zdesperowana?
- Zdesperowana z pewnością. Głupia niekoniecznie. - odparła ironicznie Lukrecja splatając ramiona na swoim biuście. - No i bezczelna… ale nie ty jedna na świecie, więc się nie obrażę za te… szczerości.
Wyszło szydło z worka.
- Wiem, że Cyril jest ci niemiły, pani, więc można nie być zadowolonym, że ktoś od niego w Stillwater się znalazł. - wzruszyła ramionami - I byłoby pewnie bezpieczniej, gdyby krew zapewniała, że nie zacznie on zdobywać informacji mną, a już niesamowicie dobrze, gdyby można było ze mnie informacje o nim wziąć. - powoli rzekła - Mylę się?
Lukrecja zachichotała ironicznie i dodała .- Mylisz się w wielu sprawach. To prawda, że nie darzę Cyrila przyjaźnią i nie lubię go. Aleee… - wzruszyła ramionami dodając. - … to nieistotny pionek Tremere, nie liczący się w wielkim układzie sił. Rozgrywa swoje intrygi wśród miejscowych członków klanu i próbuje wygryźć Palafoxa. Ot, cała prawda o nim. Ale co mnie obchodzi kocioł intryg Tremere? Co mnie obchodzą jego sekrety? Tym bardziej, że żadnego nie znasz, nieprawdaż? Obie dobrze wiemy, że Cyril nie ujawnia swoich tajemnic przed podwładnymi. Za to chętnie zbiera różne ploteczki i tu masz rację… wolałabym, żeby nie zbierał ich o mnie. Zemsta za mój upadek, jeśli rzeczywiście brał w nim udział o co go nadal podejrzewam, byłaby słodka ale… znów… jestem kobietą interesu i mogę zapomnieć o wendentcie na nim, choćby z tego powodu, że nie byłby on głównym celem mojej zemsty. W ramach obopólnych interesów mogłabym spokojnie puścić to w niepamięć. I niech się Tremere gryzą między dobą.
- Więc czego chcesz ode mnie? - zapytała wprost - Żebym nie plotkowała, jakie masz suknie? On nie ma ochoty słuchać o bzdurkach.
- Och... czuję się urażona. Jak dotąd nie miałyśmy okazji pogadać o sukienkach, bieliźnie, muzyce i chłopcach. Będziemy musiały to nadrobić. - odparła sarkastycznie Lukrecja. - Na razie proponuję sojusz. Mam już swoją Miracellę, Larry jest gotów mnie poprzeć… Nadia… jest kłopotliwa. Gdyby się dało ją bardziej przekonać do współpracy… - machnęła ręką dodając .- Nieważne. Proponuję sojusz… bo ty masz jeden głos w naszej społeczności. I czasem chciałabym, żeby ten głosik należał do mnie. Niekoniecznie w każdym głosowaniu, tylko w tych ważnych dla mnie. Wcale nie chcę wchodzić w rolę księcia tej pipidówy.
- Mam jeden głos? - zdziwiła się - Mogę popierać... ale nie na ślepo. Mogę wesprzeć, pamiętać o tym, nie stawać na przekór, tylko... - spojrzała uważnie - Co w tym dla mnie, pani?
- Gadasz jak Nadia…- odparła Ventrue z odrobiną frustracji głosie.- “Nic nie obiecuję, nic nie dam na pewno. Za to już oczekuję zapłaty.” Zapominasz moja droga o celu przed nami, który to możemy tylko osiągnąć pracując razem, pod moim skromnym przewodnictwem. Powrocie do Nowego Jorku w wielkim stylu, a nie jak żebraczki. Wtedy na pewno Cyril spojrzy na ciebie łakomym okiem. Jest łasy na władzę i pieniądze.
- Nie widzi mi się ruletka, kładzenie głowy na pieniek. Jeżeli mam już to zrobić, chcę wiedzieć iż jest to opłacalne. Nie znamy się tak naprawdę, nie mogę ocenić twoich atrybutów przywódcy, a to co wiem nie jest wystarczające do wyrobienia opinii. - powiedziała spokojnie - Mogę powiedzieć, że Nadia tym bardziej ryzykantem nie jest. Ona musi mieć stabilny plan. Ja chcę jakikolwiek chociaż.
- Na razie żaden nie jest ci potrzebny. Bo ruletki nie ma. Zagrożeń też nie. Nie w Stillwater, nie w tej sali.- wyjaśniła Lukrecja i dodała. - Potem… może tak. Na razie więc wystarczy wykazać odrobinę zaufania. Nie żądam od ciebie, póki co, nic co mogłoby ci zaszkodzić. Ni twojemu panu.
Wypięła dumnie piersi w kierunku Ann dodając. - Wiesz co odkrył Larry przyglądając się nekromancie w kostnicy?
- Że z pożądaniem patrzy na nieboszczyków?
- Że tylko przygląda się trupom i ich ranom. Nie używał żadnej ciekawej techniki, żadnych sztuczek, a wiesz co to znaczy? - spytała Ventrue niczym nauczycielka egzaminująca krnąbrną uczennicę.
- Nie chce/nie umie nic pokazać, sprawa nie ma takiej wagi jak zakładamy czy nie uważa, że cokolwiek by mu oględziny dały lub wie więcej niż myślimy.
- Dużo gadania, ale i tak nie wysnułaś właściwych wniosków. - zaśmiała się cicho Lukrecja. - To oznacza, że wkrótce przybędzie ktoś bardziej kompetentny. Bo ten tutaj miał się tylko rozeznać w sytuacji. Teraz wyślą kogoś od… specjalistycznej roboty.
- Będzie ciekawie. - stwierdziła mało szczęśliwym głosem.
- Będzie też okazja dla nas, coś ugrać. - wyjaśniła Lukrecja z uśmiechem. - Jeśli masz dość rozumu i odwagi. I determinacji. Ale co dokładnie, to jeszcze nie wiem.

Ann zastanawiała się.
- Jeżeli zgodziłabym się na propozycję... - rzekła po chwili - ...musiałabym wypić twojej krwi?
- Nie. Nie na początku. Dopiero później ewentualnie, gdy plany nabrałyby już kształtów i sytuacja tego wymagała. Na razie jednak przymusu nie ma. - uściśliła Lukrecja.
- Zastanawiam się... - spojrzała na Lukrecję - Czy ty naprawdę sądzisz, że będziesz mogła wrócić do Nowego Jorku?
- Jesteśmy nieśmiertelnymi istotami, ty i ja. Siedzimy w zapomnianej przez Boga i Diabła mieścinie. To nie ma znaczenia jakie są szanse. Co innego lepszego masz do zrobienia, wolisz z Nadią wypełniać tabelki z Excela? Słuchać poezji Blake’a… a może opaść na dno i zatonąć w oparach narkotycznej krwi jak Garry? - spytała retorycznie Lukrecja i dodała. - Ja… wolę planować, wolę działać.
- Ja wrócę i tak, jak się sprawy uspokoją w mieście. - założyła ręce na piersi - Dlaczego więc sądzisz, że to taka łakoma dla mnie oferta?
- Bo widzisz… wrócisz do tego co było. A z moją pomocą wrócisz coś znacząc.- odparła ironicznie Lukrecja.- Nie doszłaś już tego, że Cyril będzie wobec ciebie bardziej “szarmancki” i uczynny, jeśli staniesz się jego cennym zasobem, a nie tylko… - przerwała zerkając na drzwi przez które wszedł Garry. Klepnęła Ann po ramieniu mówiąc. - Wrócimy do tego później. Przemyśl to co mówiłam i… nie bądź taka pewna, co do rychłego powrotu, albo powrotu w ogóle. Nadia też sądzi, że może wrócić w każdej chwili.
Ann nie odpowiedziała, jedynie skinąwszy głową. Tak, przemyśli...
Zerknęła w stronę Nadii.
Czy musiała dziś tak być ubrana?!

***

Widząc, że Lukrecja poszła do Garry'ego, sama Ann przysiadła się do Nadii.
- Ciekawy... strój. - uśmiechnęła się lekko.
Tremere spojrzała z ukosa na Ann i rzekła. - Jeśli to twoja zaczepka na podryw, to musisz jeszcze nad tymi kwestiami popracować.
Uśmiechnęła się taksując wzrokiem strój Ann. - Ale sądząc po stroju, ty podrywać dziś nie planowałaś.
- Mamy spotkanie. - mruknęła - Bo inaczej... - ściszyła głos - Pocałowałabym cię.
- Kto powiedział, że pozwoliłabym ci na to. - odparła złowieszczo Nadia i przyjrzała się dziewczynie badawczo. - Mocno cię wzięło, co?
- Co wzięło? - zapytała niewinnie.
- Moja krew i uczucia jakie wywołały… będę z tego powodu wyrozumiała dla twoich… wyskoków. - odparła łaskawie Nadia i spojrzała na swoją bluzkę, spódniczkę i nogi. - Wiesz dlaczego oburzył mnie widok gołego Garry’ego?
- Bo to nie mister Ameryki?
- Dokładnie. Jestem martwa tak jak ty. Jedzenie nie sprawia mi przyjemności, ani picie… poza krwią. Seks wymaga… cóż, tego co ty posmakowałaś. By emocje wywołane krwią pobudziły wspomnienia z czasów życia. Więc widoki cenię. Jestem estetką, a Garry to… zapuszczony brudny hipis… więc niezbyt ładny widok.- potwierdziła Nadia i spojrzała na Ann dodając.- Przez co łatwo mi znosić twój flirt. Jesteś w miarę miła oku… pozbawiona dobrego gustu, ale przynajmniej niebrzydka.
- ...czyli ugryzłabyś mnie?
- Hmmm… gdyby istniała między nami jakaś emocjonalna więź wcześniej i podobne miałybyśmy gusta, rozważyłabym to. Jedno dziabnięcie jeszcze nie czyni trwałej więzi.- odparła wampirzyca po dłuższym namyśle.
- Krew tworzy emocjonalną więź. - stwierdziła i westchnęła - I daje... Uczucia, emocje. Nie czujesz się tak beznadziejnie pusty w środku, wiesz?
- To bzdura. - stwierdziła spokojnie Nadia.- Myślisz, że bez krwi nie masz emocji? To co czułaś tam przy czarnym wilkołaku, jeśli nie emocje właśnie. Krew Kainity daje ci samozadowolenie, jest tym samym co pije Garry co noc, tylko wzmocnionym stukrotnie. Nie czuję się pusta będąc całkowicie wolną od uzależnienia od innego Kainity, choć… pamiętam że proces uwolnienia był bolesny.
- Posiadane emocje są albo negatywne, albo nie tak... Wyraźne. Pijąc krew... - westchnęła - Czujesz się jakby żywa.
- Nie mów mi że urodziłaś się w pokoleniu EMO… wszystko musisz widzieć w czarnych barwach?- zapytała retorycznie Nadia i wzruszyła ramionami zakładając nogę na nogę.- Jesteś wiecznie młodą, nieśmiertelną istotą i możesz z czasem zyskać potęgę przekraczającą możliwości śmiertelników. A jedynie co potrafisz to smęcić. To dołujące.
Wstała od stołu.
- Chodź za mną.
Caitiffka wstała za Nadią i jak i chciała, ruszyła za nią.



Obie wyszły się przewietrzyć wychodząc przez drzwi dla obsługi na tyły hotelu. Tam Nadia się przeciągnęła i westchnęła.
- No dobra… miejmy to za sobą.
Po czym popchnęła Ann na drzwi, przez które wyszły i docisnęła swoje ciało do jej. I pocałowała… mocno, władczo, z wyraźnym wyrachowaniem i satysfakcją. I doświadczeniem.
- Zadowolona?- spytała po pocałunku.
- A ty? - zamruczała w uśmiechu.
- Jestem estetką… żebyś mnie zadowoliła, to musiałabyś paradować przede mną w seksownej bieliźnie i ładnym makijażu… z odpowiednią fryzurą. - odparła ironicznie Nadia przyglądając się oczom Ann. - Dotyk nie sprawia aż tak dużej przyjemności, acz… twoje usta są… satysfakcjonujące. Wiesz jaki jest twój problem Ann?
- Jaki? - zapytała przesuwając palcami po włosach Nadii, która nie zwracała na to uwagi mówiąc. - Brakuje ci hobby, czegoś czym mogłabyś się zająć. W Nowym Jorku miałaś przetrwanie na głowie… tu nudę. I dlatego tak smęcisz.
- A ty narzekasz. - odparła - Bo nuda cię przytłacza.
- Ja mam konkretne powody do narzekania. Właśnie jeden z nich dzisiaj podejmiemy na zebraniu.- odparła Nadia nadal przyciskając Ann do drzwi.- Zakładam, że za życia byłaś co najmniej biseksualna, skoro tak gładko przyjęłaś to zauroczenie mną.
- Byłam. - zgodziła się - Pewnie w końcu chcieliby bym miała męża i dziecko, ale czułam pociąg do obu płci. Czy to ma większe znaczenie po śmierci?
- Możesz się zakochać po śmierci. Bez picia krwi. Twój gospodarz jest tego dowodem. - wyjaśniła Nadia odsuwając się lekko. - Jesteś nadal człowiekiem, nadal masz te same uczucia, te same nawyki… na szczęście lub niestety.
- Z wiekiem mi się zmieni?
- Hmmm… nie wiem. Nie sądzę. Stare wampiry Tremere nadal knują między sobą, walczą o sfery wpływów. I zazdrośnie strzegą swojej potęgi. Żadne z ludzkich nawyków im nie zanikły. - odparła sarkastycznie Nadia. - Żałosne.
- Tobie chyba też nie zanikły. - spojrzała oceniająco - Czemu więc oni są żałośni, a ty najwyraźniej tak się nie widzisz?
- Dlatego, że ja przeszłam piekło i widzę trywialność ich intryg i sporów. Kruchość Piramidy zależności którą Tremere budują w każdym mieście. Widzę… paliwo pod stos.- uśmiechnęła się krzywo Kainitka.- I zastanawiam się, kto rzuci zapałkę.
- Możliwie inni też przeszli piekło. - położyła dłoń na jej policzku - Ale skoro mówisz, że widzisz, co się dzieje... Czy masz zamiar coś robić? Czy czekać, by potańczyć przy zgliszczach?
- Ja szukam boskiej odpowiedzi zakodowanej w świętej księdze. To mi da potęgę większą niż krew płynąca w naszych żyłach. - Nadia zmrużyła oczy przyglądając się obliczu Ann. - Śmiało sobie poczyniasz. Cyril też ci na to pozwalał?
Ann zaśmiała się lekko.
- Nie, nie pozwala i na mniejsze rzeczy. Raz tylko się do niego przytuliłam, gdzieś na początkach. Zdezorientowany Tremere.
- Nie dziwi mnie to… - odparła Nadia ignorując dotyk dłoni Ann na swoim policzku. - Pewnie za życia też nie bardzo go ciągnęło do łożnicy. Niemniej i tak wskoczyłabyś mu do łóżka, gdyby naszedł go taki kaprys. - wzdrygnęła się na samą myśl.
- To nie było przytulenie z podtekstem seksualnym. Tego podtekstu nie było nigdy do niego. Potrzebowałam... poczucia bezpieczeństwa. Wsparcia. - przeszła do szeptu - Jakiegokolwiek.
- I potrzebujesz krwi, by to poczuć? Tutaj? Z nadopiekuńczym i sentymentalnym Toreadorem u boku? - spytała retorycznie Nadia, sama… głaszcząc Ann po policzku.
- Uczucia krwi są mocniejsze... Bardziej prawdziwe. - zamknęła oczy - Mówisz, że szukasz boskiej odpowiedzi... ale co jeżeli nie znajdziesz jej, nim inni wszystko zniszczą?
- Intensywniejsze… tak… bardziej prawdziwe? Wątpię. Nie ma w tym nic prawdziwego.- dłoń Nadii pieścić poczęła szyję. - Powiedz mi Ann, czy za miesiąc, półtora… gdy uwolnisz się od tej miłości, będziesz z odrazą wspominać wszystko na co sobie pozwolę teraz?
Drugą dłoń docisnęła do piersi z wprawą ją masując przez ubrania i budząc wspomnienia doznań w ciele Ann.
- ...a na co sobie pozwolisz? - zapytała cicho.
- Na pewno chcesz wiedzieć? - ścisnęła boleśnie krągłość Ann i puściła po chwili caitifkę dodając. - Taka fałszywa miłostka nie trwa wiecznie, chyba że zdecyduję się podtrzymać, albo się w nią włączyć. Nie wiem czy chcę i czy tego naprawdę chcesz.
- Zależy od ciebie... - zastanowiła się - Ty na pewno byłabyś zawstydzona, że kundla tarzasz przed dniami.
- Dlaczego miałabym być zawstydzona? Zrobiłabym z ciebie moją zabawkę. Niewolnicę nawet… Jeśli szukasz materiału na romans z kart książki dla gospodyń domowych, to Lukrecja jest lepszym wyborem, a jej podopieczna nadałaby się jeszcze lepiej. Jest młoda, ale jej krew upoiłaby cię tak samo jak moja. - zaśmiała się ironicznie Nadia.
- Skąd w młodziutkiej dziewczynie takie chęci? - zapytała.
- Gdy się jest młodą amoralną i sfrustrowaną arystokratką na prowincji, mającą zachować dziewictwo do ślubu i mającą boską władzę nad pospólstwem… to różne mroczne pomysły przychodzą do głowy. - wzruszyła ramionami Nadia. - Całkowita władza upija i korumpuje moja droga i to bardzo mocno.
- Wydajesz się usilnie starać mnie zniechęcić. Co byś zrobiła, gdybym zechciała takiego związku?
- Pokaż mi swoją bieliznę… - zażądała od razu. - Teraz.
Ann wyraźnie była zdezorientowana.
- Ale... Spotkanie... Musimy wracać...
- Tchórz cię obleciał? Nie każę ci przecież iść tam nago. Masz tylko tu i teraz pokazać mi jaką bieliznę założyłaś.- odparła Nadia i podeszła bliżej. - Wyjaśnijmy sobie jedno. To nie byłaby zrównoważona relacja. Ja decyduję, ty słuchasz i spełniasz moje polecenia i czerpiesz z tego radość. Tak by było nawet, gdybym się z ciebie napiła. Taka jestem.
- I to nie byłoby ograniczone do prywatności?
- Widzisz tu kogoś poza mną? Jeśli się będziesz guzdrała ktoś rzeczywiście może nas przyłapać. Niemniej…- odparła wpatrując się w oczy Ann.- … zadałaś wcześniej pytanie, masz odpowiedź.
Wampirzyca wyglądała na wybitą ze spokoju. Wyraźnie nie spodziewała się czegoś takiego. Rozejrzała się, po czym powoli rozpięła spodnie i zsunęła je, aby pokazać co Nadia chciała.
- Hmm… góra też.- odparła Nadia krytycznie przyglądając się obnażonym przez caitifkę sekretom.
Ann wyraźnie się spięła.
- Zakrywam tak dokładnie, aby waszego... gustu estetycznego nie drażnić. - uniosła ku górze bluzkę, ukazując tak blizny, zaleczone w różnym stopniu, oraz zakryty ścisłymi opatrunkami bok w okolicach płuc.
- Zgadzam się z tobą. Ten komplecik jest koszmarny. - Nadia chwyciła za biustonosz i brutalnie zdarła go z caitifki. - Możesz się ubrać.
Po czym wyrzuciła jej biustonosz do pobliskiego śmietnika.- Jutro oczekuję cię w czymś bardziej zmysłowym. I z porządnym makijażem. Masz tak przyjść do mojej biblioteki, jeśli oczywiście się nie wystraszyłaś.
Założyła ubranie na siebie, czując pewien wstyd. Nadia...
- Wracajmy już....
W co ty się pakujesz?!
Tremere podeszła do Ann, objęła ją w pasie ramieniem, przyciągnęła władczo do siebie i pocałowała z namiętnością i wprawą, wyraźnie rozkoszując się sytuacją i władzą jaką miała nad caitifką. Dłoń pieściła przez chwilę ukrytą pod strojem pierś, a doznania były wyraźniejsze z powodu zmniejszonej bariery tkanin.
- Nie myśl, że twój gest mi nie zaimponował. - odparła po pocałunku. - I nie oczekuję z całą pewnością, że się zjawisz. Zrozumiem jeśli stchórzysz.
- Zamordujesz psychicznie Charliego... - szepnęła drżąc lekko.
- Byłoby to… idealne rozwiązanie.- język Nadii przesunął się po szyi Ann lubieżnie. Najwyraźniej taka wizja ją podniecała. - Acz… przekonałam się, że większość ludzi potrafi wytrzymać naprawdę wiele udręki, a wampiry jeszcze więcej. Obawiam się, że to raczej nie ma szans na powodzenie. Ale pewnie… spróbuję.
Puściła w końcu Ann i westchnęła. - Dobrze... pomacaj sobie co chcesz w nagrodę i wracajmy.
Ann zaczęła całować szyję Nadii przesuwać po niej kłami, starając się nie ulegać pokusie upicia jej krwi, a jedynie drażniąc jej skórę.
- No już już… wystarczy tego dobrego.- pochwyciwszy za włosy caitifkę Nadia ze śmiechem odsunęła Ann od siebie. - A tobie tylko jedno w głowie. A potem się dziwisz, że Cyril nie chce się tulić. Opróżniłabyś go.
Puściła Ann i ruszyła przodem do drzwi, kręcąc przy tym pupą zachęcająco.
- Wracamy.
Ann nie wiedziała jak się czuje w takiej sytuacji. Sen był przyjemniejszy... ale czy mogłaby taką znajomością zyskać coś ze strony Nadii?
Bez słowa poszła za Tremere do środka.



Sytuacja w środku się zmieniła. Obecnie Garry gadał z Williamem i pozostali Kainici mieszkający w Stillwater już byli. Brakowało tylko Księcia i Clyde’a.
- Co was tak długo nie było? - zaciekawiła się Lukrecja, a Nadia zbyła ją krótkim. - Musiałyśmy sobie wyjaśnić parę spraw.
I poszła dalej.
Ann wzruszyła tylko ramionami, najwyraźniej uważając kwestię za zakończoną, niewartą roztrząsania i po prostu poszła usiąść obok Williama, zatrzymując się na razie kawałek od rozmawiającego Toreadora. Nie słyszała co mówią, zresztą to nie miało znaczenia. Po chwili bowiem wkroczył sam książę Stillwater.
- Widzę że wszyscy już tu są.
Najwyraźniej Clyde nie należał do “wszystkich”.
- Więc przejdźmy do konkretów. Jak pewnie wiecie, jeden Giovanni zaginął lub zginął, a kolejny przyjechał go szukać. Co prawda możemy go formalnie przegonić, ale nie ma co antagonizować tego klanu. Niemniej nie zamierzam pozwolić mu się tu panoszyć, więc… będziemy nadzorowali ich działania. Wszyscy już wiedzą co odkrył Larry?
- Wiedzą. Nic.- stwierdziła sarkastycznie Lukrecja.
Ann spojrzała na Ventrue, po czym zwróciła się do Księcia.
- Wymowne nic, bym rzekła.
- Tak. Niemniej to ich nie zniechęciło do opuszczenia naszej domeny.- odparł Joshua i wyjaśniał dalej.- Zamierzają tu zostać na czas śledztwa. Gino poinformował mnie, że zamierzają zająć kilka pomieszczeń w hotelu.
- Będą problemy żywieniowe.- zastanowiła się Lukrecja, a Smith dodał.- Klan będzie załatwiał sobie posiłki we własnym zakresie, nie wykorzystując zasobów naszej domeny. Jak dokładnie, to nie wiem… niemniej trzymam ich za słowo.
- Ma już jakieś plany, poza byciem oisef?
- Eeem… co?- zapytał Joshua, a William uściślił. - Darmozjadem.
- Nie będą darmozjadami. Będą płacić za pobyt i z pewnością Giovanni mają swoje plany, acz nie są chętni by je zdradzić. Dlatego nalegałem, by zawsze im przydzielić opiekuna i przewodnika, który zaopiekuje się grupą śledczą. I dopilnuje by nie narobili zamieszania…-
- … i nie odkryli, że na naszym terenie są jeszcze inne wampiry, których oficjalnie nie ma, prawda?- odparła złośliwie Lukrecja.
- Nie wiem o czym mówisz.- odparł z kamienną miną książę.
- Nie zgrywaj idioty. Dobrze wiemy, że z Williamem ukrywacie obecność innych Kainitów w okolicach Stillwater. Nie jesteśmy idiotami.- warknęła Lukrecja.- Przymykałam na to oko, dotąd… ale teraz, gdy jeden z nich może być potencjalnie zamieszany w to morderstwo czy porwanie, to chyba czas zagrać w otwarte karty, nieprawdaż?
Caitiffka nie odezwała się. Nie wiedziała czy Lukrecja mówi o tych, co sama Ann zobaczyła... ale chciała móc obadać reakcję oskarżonych.
- Nie wiem o czym mówisz. A zakładając teoretycznie, że są takie istoty na takim terenie, to po pierwsze… mówimy tu o jednej osobie. A po drugie, wypytałbym taką osobę o… powiązania z tym klanem, tuż po zjawieniu się Giovanni. I otrzymałbym odpowiedź negatywną.- odparł zimno Smith z kamienną twarzą.
- I uwierzyłbym wpatrując się w śliczne oczka, jak każdy naiwny mężczyzna. Bo mówimy o teoretycznej kobiecie, prawda?- zadrwiła Lukrecja.
- Jednej teoretycznej kobiecie… potężnej kobiecie, której teoretycznie pewna Ventrue nie chce nacisnąć na odcisk. - stwierdził chłodno Joshua.
- To naprawdę robi nam się grupka. - wtrąciła Ann - Kobieta i dwóch mężczyzn jeszcze. Stillwater rozwija żagle? - odparła spokojnym tonem.
- Nic nie wiem o dwóch mężczyznach.- stwierdził krótko szeryf i westchnął wzruszając ramionami.- Domeny nie są szczelnymi kopułami Ann, jeśli pojedyncze lub nieliczne grupki wampirów zachowują ostrożność, to mogą się przemknąć przez jej tereny niezauważone. Tak samo jest w Nowym Jorku.
Ann na chwilę zawiesiła wzrok na Williamie, gdy książę stwierdził, że "nic nie wie o dwóch mężczyznach" nie zauważając niczego.
- Mimo to powinnam, powinnyśmy… ją poznać.- odparła Lukrecja. A Smith wymienił spojrzenia z Williamem, który odpowiedział wzruszeniem ramion.
- Zobaczę co da się zrobić w tej kwestii. Jednakże… tylko ty, chyba że ktoś jeszcze chce? - zapytał Joshua wędrując spojrzeniem po reszcie osób na sali. Nikt inny się nie zgłosił. Ani Larry, ani Nadia nie byli zainteresowani.
- Mogę robić za entourage, aby Lukrecja samotnie nie szła. - spojrzała na Ventrue.
- Się zobaczy.- stwierdził Joshua i spytał. - Ufam, że każdy z was jest gotów poświęcić noc dla naszej domeny i każdego mogę wpisać w grafik jako potencjalnych przewodników?
Ann zgodziła się i spojrzała na resztę.
Podobnie uczynili pozostali, acz Garry z wyraźnym wahaniem i niechęcią.
- Cudownie. Jutro wyznaczę któregoś z was, a co do przyjemniejszych rzeczy. Do naszej rodziny dołączają dwoje nowych Kainitów. Jednego już znacie… -wskazał na Miracellę.
Po czym rozpoczęło się przedstawienie. Książę formalnie zapytał Patty, ta odpowiedziała. I następnie rozpoczęło się głosowanie. Książę zagłosował za siebie i Clyde’a… reszta zaś tylko w swoim imieniu. Tak, tak, tak… wszyscy się zgadzali. Caitifka też.
Ann czekała na inne przedstawienie. Obserwowała Nadię w oczekiwaniu.
- Gratuluję Miracello dołączenia do naszej domeny i uznania za członka klanu Ventrue. Teraz, druga sprawa…- stuknął dłonią w drzwi dając wyraźnie znak. I drzwi się otworzyły, a do środka wszedł Clyde z wampirem o obliczu pokrytym bliznami na kształt run.



- Hej… - rzekł na powitanie były Sabatnik.
- Nasz… przyjaciel co prawda nie może osiągnąć takiego statusu jak my. - wyjaśnił Joshua wzruszając ramionami. - Co do tego Tremere byli bardzo stanowczy. Znajdzie się on pod opieką miejscowych członków w tego klanu, obecnie w osobie Nadii. I będzie jej… podwładnym bez praw które ma każdy członek mojej domeny.
- Luzik. - wtrącił nowy Kainita i beknął chwilę potem, by dodać.- I tak nie lubię polityki.
Na to Ann z zainteresowaniem spojrzała na Nadię. Ta miała kwaśną minę i zabijała nowego wzrokiem.
Joshua skinął głową i westchnął.- Dobra… przejdźmy do załatwienia formalności.
Charlie skinął głową. - Ok.
I zaczęło się przedstawienie i przedstawianie. Nowy nie powiedział nic nowego, czego Ann już nie wiedziała. No i zaczęło się głosowanie. Tak, tak, tak…
- Nie. - odparła Nadia chłodno.
- Nie?- zdziwił się Joshua.- Przecież to wszystko jest tylko formalnością. Plany te zostały uzgodnione z Primogenem Nowego Jorku.
- No i? Głosowanie nie wymaga jednomyślności. - stwierdziła Tremere.- Nie widzę powodu, by nie zaprotestować, choćby jako manifestacji mojej niezgody na ten pomysł. Nic to nie zmieni.
- Rewolucjonistyczna nutka jest jednak w tobie. - Ann spojrzała Nadii w oczy.
- Po prostu korzystam z tego waszego wynalazku... demokracji. Działam w ramach prawa. Rewolucja… moja droga, gwałci wszelkie prawa. - wyjaśniła Tremere.
- Czy w tym momencie nie podważasz prawa pochodzącego z decyzji Regenta? - caitiffka odparła z anielskim spokojem.
- Nie muszę się zgadzać z każdą decyzją Regenta. Muszę tylko wykonywać polecenia i zalecenia. I to uczynię. - odparła chłodno wampirzyca.
- To chyba najbliżej "tak", jak możesz się spodziewać, Książę. - zwróciła się do Joshui.
- Tak, niewątpliwie… a reszta?- zapytał Joshua, reszta zagłosłowała na tak, wraz z Ann.
I na tym zakończyły się wszelkie sprawy, jakie Smith postanowił załatwić tej nocy. Zebranie zmieniło się powoli w krwawą popijawę i wieczorek pokerowy. Z Nadią, Garrym, Joshuą i Williamem przy stoliku.


***

Ann podeszła do Lukrecji i usiadła naprzeciw kobiety, sama popijając krwawą Mary z kieliszka.
- Masz jakieś wyobrażenie członka twojej idealnej świty, pani? - zapytała usłużnie.
- Świty? Hmmm… profesjonalny wygląd byłby idealny. Elegancka fryzura, gustowny żakiet, spódnica za kolano, koszula biała najlepiej.- zadumała się Ventrue. - Gdy przyjdzie czas Miracella cię ubierze. Ma świetne wyczucie mody.
- Nie zaprotestuję. - odparła Ann z cierpliwością - Skąd masz informacje o tej osobie, do której zechciałaś iść?
- Hmm… nie domyślasz się kto to może być?- zapytała ironicznie Lukrecja popijając trunek. - Szczerze powiedziawszy, trochę blefowałam… Nie mam nic poza podejrzeniami. Niestety całe moje zasoby i kontakty lokuję w Nowym Jorku, by wiedzieć do czego bym wróciła. Tu w mieście mam tylko moje ghulice i was…


- Musi być to okropne. Jakbyś była oślepiona, prawda?
- Nie…- machnęła ręką Lukrecja. - Małe intrygi i sekreciki naszego Księcia i jego Toreadorka obchodzą mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Stillwater to tylko tymczasowe lokum. Nie obchodzi mnie ile wampirów chowają po kątach pod warunkiem, że… nie ma z nimi kłopotów. To co się stało w związku z klanem Giovanni, świadczy o tym, że jednak jakieś problemy będą i nie czas teraz na takie tajemnice.
- Ty pani mogłaś blefować, ja z dwoma nie blefowałam. - wzruszyła ramionami - Więc jeżeli są cichaczem trzymani w Stillwater, to jest tu większa grupa. - przymrużyła oczy w rozbawieniu - Jeżeli planujemy szturmować Nowy Jork, to wolałabym wiedzieć wcześniej.
- Mogą też być szpiegami Sabatu ukrywającymi się przed nami. Jeśli Sabat tu czegoś szukał, a tak twierdzi nowy członek naszej rodziny, to oczywistym jest że wpierw wysłaliby zwiadowców. A grupa którą rozgromiliśmy, posłużyłaby do precyzyjnego uderzenia. - zastanowiła się głośno Lukrecja.
- Precyzyjniej tamtą grupą? Oni byli wystarczająco nieuważni, aby wpaść na Wilkołaki, co dopiero myśleć, że mogliby czegoś lepszego dokonać. Czy po tych latach nie nauczyli się, czemu trzeba unikać konkretnych terenów Stillwater?
- Cóż… tamci mieli pecha. Wpakowali się przypadkiem na sforę wilkołaków i utracili przywódców i wskazówki co do misji.- zaśmiała się ironicznie pytając Lukrecja.- Gdyby mieli lidera i opiekuna duchowego to może byliby bardziej dyskretni?
- Opiekun duchowy? Sabat nie wydaje mi się uduchowioną zgrają... - zapytała, nie rozumiejąc tego dokładnie.
- Cóż… określenie “inkwizytor” pasuje lepiej do tej roli, albo… komisarz polityczny. - zaśmiała się cicho Lukrecja.- Jest to osoba, która pilnuje by sfora i jej przywódca trzymali się doktryny Sabatu i wyznaczonego im zadania.
- Czyli... sami nie mają tyle we łbach, aby to ogarnąć?
- Sabat stawia na ilość, a nie na jakość jeśli chodzi o szeregowych członków. Śmiertelność wśród nich jest wysoka. - wzruszyła ramionami Ventrue. - Ale niech cię nie zmyli niska jakość tych śmieci. Starsi Sabatu są sprytni, inteligentni i bardzo niebezpieczni.
- Starsi Camarilli tak samo...
- To prawda. Jednak Camarilla mocniej stawia na Maskaradę i ogranicza znacznie przebudzenia nowych Kainitów. Najpierw trzeba uzyskać pozwolenie Księcia by przemienić śmiertelnika. W Nowym Jorku niekoniecznie oznacza to osobiste spotkanie z Księciem. Niemniej nadal taka prośba musi mu zostać przełożona choćby przez pośredników i… rozpatrzona pozytywnie. - wyjaśniała Ventrue popijając trunek. - A samowolna przemiana śmiertelnika zawsze jest karana śmiercią twórcy i zazwyczaj… potomka. Camarilla idzie w jakość, nie w ilość.
- Sabat do tego ma... unikalny sposób Przemiany. Charlie przykładem.
- Charlie jest… ciekawym przypadkiem.- przyznała Lukrecja i wzruszyła ramionami.- A co do metod Sabatu, to oni przedkładają skuteczność nad subtelność.
- Mam pytanie... - zdecydowała - Słyszałaś coś więcej o Klanach Sabatu.... Tzicośtam i Lasombra?
- Hmmm… o Diabłach słyszałam, że mistrzami w formowania ciała i wyglądają szkaradnie. Ot, takie straszenie. O klanie Lasombra wiem tylko tyle, że są jednym z najważniejszych klanów Sabatu i de facto że nim rządzą. Lasombra… - Lukrecja wzruszyła ramionami wspominając -... rzadko są na pierwszej linii, a Tzimisce są w Europie, nie tutaj.
- Ponoć w Nowym Jorku mają problem z Lasombra.
- Sabat to Lasombra… - odparła ironicznie Lukrecja.
- Często Sabat atakuje miasto?
- Hmm…. różnie to bywa.- oceniła wampirzyca.- To zależy co rozumiesz przez atak.
- Rzut Sabatu na Nowy Jork, aby przejąć.
- Raz na kilka dekad.- zaśmiała się Lukrecja i pokręciła głową.- Nie… zwykle jest kilka małych grup Sabatu nacierających w różnych miejscach jednocześnie, próbując wykonać polecone im zadania i wycofać się zanim Brujah uderzą z pełną mocą.

- Pani... Abstrahując od twoich doświadczeń... - spojrzała Lukrecji w oczy - Jaki był w zwykłej relacji Książę?
- Czarujący, szarmancki i emanujący potęgą. To żmija, piękna, ale i groźna…- wyjaśniła sarkastycznie Lukrecja spoglądając na pustawy już kieliszek.
- Ty miałaś przejąć fotel Księcia po udanym coup?
- Nie. Gdyby tak było, nie siedziałabym tutaj. Nie byłam na tyle ważna, by być groźną dla Księcia. Dlatego nadal egzystuję. - odparła ironicznie Lukrecja. - Jeśli wejdziesz mu w drogę, to zginiesz bolesną śmiercią… chyba że jesteś tylko drobnym kamyczkiem na jego drodze, wtedy może cię po prostu kopnąć na pobocze.
- Temu przetrwałaś? - zapytała.
- Na to wygląda…- oceniła Lukrecja.

- Czemu więc powinnam wejść w sojusz z kimś, kto upadł w Nowym Jorku i tamten Książę go zesłał? To ma szansę na kolejną porażkę, jeżeli o tym pomyślisz. - zapytała w końcu.
- Planujesz spróbować odebrać władzę Księciu? Jeśli nie to nie widzę powodu, by nie zawrzeć sojuszu. Ja planuję tam wrócić i trzymać się od spisków przeciwko niemu z daleka. Dostałam nauczkę i wyciągnęłam z niej wnioski.- odparła ironicznie Kainitka.
- Uwierzyłabym bardziej, gdybyś do "trzymać się z daleka" dodała "na razie".
- “Na razie”… jest opcją do rozważenia dopiero za dekadę lub trzy.- odparła kwaśno Lukrecja. - Wierz mi, nie chcesz mu wejść na odcisk.

- Hmm... - dopiła swojej Krwawej Mary - Czy chciałabyś może więcej Mary, pani?
- Nie… natomiast chciałabym wiedzieć o czym tak długo dyskutowałaś z Nadią… na osobności? - zapytała Lukrecja z lisim uśmieszkiem.
- Ustalałyśmy relacje. - wzruszyła ramionami.
- Relacje? A jakież to relacje wymagały ustalenia? Jakie ty w ogóle masz z nią relacje? Jesteś przecież uwiązana do Cyrila. - zdziwiła się Ventrue.
- Czyli mam swoje doświadczenia z Tremere. A o relacjach... wybacz, ale nie zdradzę szczegółów.
- Czyli ja się tu uzewnętrzniam, a ty coś kryjesz przede mną? Podstępna żmijko.- zaśmiała się ironicznie Lukrecja. I wzruszyła ramionami.- A potem się dziwisz, że od razu nie rzucam ci moich planów pod nogi. Ten sam powód. Pewne rzeczy mogą być ujawnione tylko po pewnym czasie i na odpowiednim poziomie… zaufania.
- Sama wiesz, że jestem uwiązana do Cyrila. Czemu oczekujesz, że zacznę nagle mówić rzeczy, które dotyczą Tremere?
- Cyrila… nie Tremere. Lojalność Cyrila wobec swojego klanu jest… wątpliwa. - wzruszyła ramionami Ventrue. - Cyril dba tylko o jedno… o siebie.
- Wątpię by moje rozrzucanie e informacji o Tremere, było ku jego zadowoleniu. Chciałam ustalić relacje z Nadią, aby wiedzieć czego obie oczekujemy i nie następować na jej nogi.
- Rozumiem.- odparła Ventrue z podejrzliwym uśmieszkiem.

- Jeżeli nie będziesz używać mojego głosu, aby bruździć, Księciu Smithowi czy Williamowi... to mamy sojusz. - zdecydowała - Nie oznacza to oczywiście, że da ci to automatycznie sojusz z Cyrilem i obejdzie jego rozkazy, ale to chyba jasne.
- Nie obchodzi mnie sojusz z Cyrilem, ani też brużdżenie miejscowym. - stwierdziła Lukrecja z uśmiechem.- Nie mamy sprzecznych celów Ann.
- Więc ustalone. - pokiwała głową.
- Mhmm… tak… wspólniczko. - mruknęła wesoło Lukrecja zadowolona z “połowu”.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 16-10-2022 o 09:48.
Zell jest offline  
Stary 16-10-2022, 09:55   #35
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
TO NIE JEST COŚ, CO OPOWIADAM NA TRZEŹWO
************************************************** *************************************************

Po rozmowie z primogenką Ventrue, spojrzenie Ann spoczęło na Charliem. Wampir ten niespecjalnie się socjalizował. Wypiwszy kilka przygotowanych dla niego drinków, wydawał się być zadowolony z nieżycia. Przypominał caitifce Garry’ego.
- W sumie powinno mi być cię żal. - odezwała się Ann, podchodząc do "Tremere".
- Hę? - odparł niezrozumiale wampir zwracając uwagę na Ann. - Czemu?
- Twoja nowa... pani... Nadia. - skinęła w stronę grających - Zabije cię psychicznie.
- Czyli… nic nowego, tak? - Charlie nie wydawał się szczególnie przejęty.
- Wątpliwe, że nic nowego. Ona cię nienawidzi za samo istnienie, pogardza. - skrzywiła się - Za twoje zachowanie. Czy raczej brak umiejętności i samopogrążanie się.... sprawia, że sama zaczynam wątpić w sens prób bronienia cię, co ostatnio robiłam.
- Cóż…- Kainita był niewzruszony jej słowami. - Żyję.. żyłem na ulicy długo. Wiem co to nienawiść i pogarda i… myślę, że jakoś przeżyję kolejną jej porcję.
- Twoje olewcze podejście nie pomaga opinii Bezklanowców. - parsknęła - Sam robisz z siebie to zarzygane zero. To co dają inni - to zwykła pogarda, ale obrzydzenie nie jest zagwarantowane. Ogarnij się i nie dokładaj do ogólnych trudów Bezklanowców.
- Oj tam paniusiu… po co się tam tym przejmować, zwłaszcza tutaj. Skoro ona i tak ma mnie gnoić, to po co mam jej dawać satysfakcję?- zapytał retorycznie Charlie.
Ann pokręciła głową. Zawsze, gdy takich widziała w Nowym Jorku, to czuła złość, że ich opinia rzutuje na jej...
- Nie następuj na odcisk nikomu, bo i wcale miłe twarze nie są miłe zawsze. - przysunęła się - A jeżeli przyszłyby ci do głowy jakieś wybryki... to pamiętaj, że wciąż mam nóż wypijający krew. Tańczyłeś z nim ciekawie, jak miałeś w plecach.
- Luzik. Nie planuję żadnych wybryków. Jestem zadowolony z tego, że nie muszę się pakować w bójki. Nie lubię walczyć. - odparł wampir unosząc dłonie w geście poddania.

***

Larry stał uśmiechnięty koło okna i powitał podchodzącą Ann wesoło.
- Hej… dobrze się bawisz?
- Niezbyt... -westchnęła - Jestem zła. Tylko wiesz, to taki typ złości, której nie dajesz upustu.
- Ja bym wziął porządną spluwę i poszedł do strzelnicy pod moją stacją. Aaaa… właśnie.- Larry wyjął kluczyki i podał je Ann. - Motor jest naprawiony, ale nie szalej z nim tak jak ostatnio. Nie mam magazynu pełnego części zamiennych do niego.
- Dzięki, zbawco. - wzięła kluczyki z uśmiechem - Nie będę szaleć... albo nauczę się lepiej jeździć.- pokręciła głową - Nadia poradziła, abym u ciebie spuszczała pary. Pobiła się z tobą... ona chyba chce mojej śmierci.
- Nie sądzę. Jedyne co obchodzi tą Tremere to jej równania matematyczne. Inni Kainici ją nie obchodzą. - wzruszył ramionami Larry i poklepał Ann po ramieniu.- Nie przejmuj się nią tak.
- To znaczy, że byś mnie nie ubił jeżeli bym się z tobą biła? Na komplementy ci się zebrało.
- No wiesz… w sparingu prawdopodobnie bym cię nie ubił. Prawdopodobnie…- przyznał trochę bez przekonania Larry.
- A to się nazywa prowokacja. - uśmiechnęła się Ann - Skąd wiesz czy naprawdę nie mam wielkiej siły, za którą mnie wyproszono z Nowego Jorku?
- Cóż…- wzruszył ramionami Larry i uśmiechnął się złowieszczo. - Gdybyś miała parę w łapach, byłbym mile zaskoczony. A ty rzeczywiście w niebezpieczeństwie.
- Brujah Pawlukowa i Garry postarali się, abym nie padała za szybko, niszcząc mi nerwy w ciele. To początek, co?
- No to jesteś twarda… ale nie silna. Przyjmowanie ciosów, to nie to samo co rozdawanie ich. - odparł filozoficznie Brujah.
Mina Ann mówiła, że chce powiedzieć coś czego w ogóle nie powinna....
- Cóż.. - przysunęła się do ucha Larry'ego i szepnęła, wcześniej już napinając mięśnie gotowa na ból - Chyba tak źle nie mam z ciosami. Kołek…
- Miałaś farta, bo sądziłem że jesteś po mojej stronie. Nie liczyłbym na niego, gdy nie jestem odwrócony do ciebie plecami. - wzruszył ramionami Larry.
- Następnym razem użyję sztyletu. - uśmiechnęła się - I nie powinieneś zakladać, że każdy nie użyje chwytów poniżej pasa. Walczenie fair.... jest głupie.
- Nikt ci nie broni ciosów poniżej pasa podczas walki. Ale nie na sparringu. Tam walczymy grzecznie i na luzie. - wzruszył ramionami Larry. - Po to by się rozruszać, może czegoś nauczyć… i dla zabawy.
- Hmm... Czy opanowałbyś się wystarczająco, abym siłę wytrenowała z tobą? - zapytała... odważnie.
- Nie… tego cię nie nauczę, za to tłuc się tak. - stwierdził po namyśle Brujah. - Sztuczek ulicznych i łojenia skóry innym.
- Czy to nie jest to samo?
- Nie. Wbrew temu co sądzi wielu, to niezupełnie to samo. -zaśmiał się Larry.
- Wchodzę w to. - uśmiechnęła się - To i owo z ulicy umiem, ale zawsze więcej w cenie.
- Na ulicy poznaje się tylko proste sztuczki. Ja zrobię z ciebie prawdziwego wojownika.- odparł z przesadną chełpliwością Larry.
- Nie wątpię. - odparła Ann z wyuczoną pewnością - Bardzo będzie boleć?
- Eeee… chyba nie….- podrapał się po głowie Larry.
- Nieważne w sumie.- stwierdziła z zadowoleniem.

***

Patty nie brała aktywnego udziału w tym całym wieczorku karcianym, ograniczając się do pilnowania by wszystko było na swoim miejscu. Pod tym względem się nie zmieniła. Nadal była miła, usłużna i uprzejmie. Zupełnie nie jak Ventrue.
- Czy na pewno Lukrecja cię przemieniła? - rozległ się głos zza Miracelli.
- Skąd ta niepewność?- spytała z uśmiechem Patty.
- Jesteś zbyt uprzejma, usłużna... - Ann uśmiechnęła się z rozbawieniem.
- Rasowa dyplomatka…- zaśmiała się Miracella i skinęła głową dodając. - Mistrzyni również potrafi być taka i bywa prywatnie… Nie jest taka straszna, jak się ją bliżej pozna.
- Czyli jesteś jeszcze za młoda. Poprawi ci się. - zaśmiała się.
- Możliwe…- zaśmiała się enigmatycznie Patty i spojrzała na swoją panią.- Długo rozmawiałyście, więc chyba nie jest taka straszna? Na pewno nie tak przerażająca, jak bibliotekarka.
Ann zaśmiała się.
- Ja nie mam z Nadią złych relacji.
- I nie przeraża cię ani trochę? - zapytała ironicznie Miracella.
- Przerażać? Nie... Bardziej ciekawi.
- Jedno drugiemu nie przeszkadza… - wzruszyła ramionami młoda Ventrue. - A co takiego cię w niej ciekawi?
- Nie czaruj mnie. Twojej matce się nie udało, więc tobie też nie uda.
- Doprawdy? To taka tajemnica? - zdziwiła się Miracella uśmiechając się lekko. - Nie wiedziałam, że powody twojej ciekawości wobec niej są takim sekretem.
Po czym skinęła głową. - Dobrze, nie będę więc wypytywała o to.
- Chciałam cię prosić o coś... Z Lukrecją pójdę jako świta, wtedy będziecie mnie ubierać, ale czy mogłabyś mi teraz... użyczyć makijażu? Masz ubrania na stanie? Chciałabym poczuć się... bardziej kobieco.
- Cóż… chyba lepiej… wyglądać bardziej profesjonalnie… urzędniczo.- zastanowiła się głośno Patty przyglądając i wzruszyła ramionami dodając. - Nie widzę powodu by ci pomagać, więc… przyjdź do mnie, gdy nadejdzie czas.
- Teraz nie chodzi o strój dla członka świty. Tylko dla mnie. Personalnie.
- Och… no cóż… myślę że da się coś wybrać dla ciebie. Choć nie wiem czemu miałabyś zmieniać swój styl. - oceniła Miracella, nagle jej oczy rozszerzyły się gdy coś sobie uświadomiła. - Ty… ty… ty upiłaś się krwią Nadii?
Ann spojrzała zdziwiona.
- Skąd ten pomysł? Ja piję inną krew.
- Jeśli ktoś chce diametralnie zmienić swój image, to czyni to dla kogoś. - westchnęła Patty zakładając kosmyk włosów za ucho. - Dlatego ja czułam potrzebę ubrać się tak jak… się ubrałam.
- Ja się nie zaczęłam ubierać jak Cyril. - sarknęła - Rozumiem, że kundle jak ja nie są widziane w lepszych strojach i nie powinny nawet o nich marzyć, ale widzisz.... Ja za życia głównie w takich dorastałam. Wybacz, że chcę się lepiej poczuć. - fuknęła, najwyraźniej urażona.
- Cyril nie jest wymagającą arystokratką jak Nadia. - mruknęła cicho Miracella, po czym głośniej dodała.- Rozumiem, aczkolwiek nie jestem pewna czy stroje jakie mogę ci zaoferować są lepsze. Bądź co bądź to Stillwater. Nie ma tu sklepów z drogą i modną odzieżą. Raczej nic ekskluzywnego nie mam w garderobie.
- Przynajmniej masz ghule... One mogą coś zdobyć.
- Ty także możesz mieć… ghule to nie potomkowie. - dodała ironicznie Miracella i wzruszyła ramionami.- Większość ghuli to koleżanki z pracy i są to ghule mojej Pani, nie moje. Zresztą co takiego możemy załatwić mając za klientelę kierowców ciężarówek?
- Może i to zastanawiające, ale nie mam chęci na ghule. Może to za blisko moim doświadczeniom.
- Rozumiem. Sama nie mam żadnego. - przyznała Miracella.
- Dam sobie radę. - machnęła ręką.
- Tak czy siak, jeśli się zjawisz… jutro, to coś powinnam dla ciebie znaleźć. Mamy podobne sylwetki. Na pewno coś modnego, ale raczej nic przerażająco drogiego. - dodała ciepło Kainitka.

Ann milczała chwilę.
- Twój aktualny wygląd nie jest zły, wręcz bardzo ci pasuje, ale... - zmarszczyła brwi - Jest za bardzo jak coś, co Lukrecja by się nosiła. W co ciebie by ubrała, umalowała... Jeden z powodów mojej śmierci, bardzo odległy w konsekwencjach, to była gorejącą niechęć do życia wedle planu tradycji rodzinnej. Oczywiście głównym powodem był pechowy splot zdarzeń, ale to historia większości Bezklanowych, eh? - mruknęła ze słyszalnymi kanadyjskimi przyzwyczajeniami, których zwykle unikała.
- To wynik więzi krwi… tak to Lukrecja tłumaczy… ma minąć z czasem. - wyjaśniła Miracella. - Im więcej nocy minie tym mniejszy będę miała impuls, by ją aż tak dokładnie naśladować.
- Nigdy nie mialam ciągot do naśladowania Cyrila. Chciałam z nim być, obok...
- Możliwe… ale zastanawiałaś się kiedyś ile z twoich czynów i myśli jest twoich, a ile to wpływ twojego twórcy? Przyznaję, że to iż go nie znałaś nie ułatwia ci sprawy.- odparła w zamyśleniu Ventrue i dodała. - Ale ile z śmiertelniczki Ann… jest w wampirzycy Ann?
- Nie przesadzajmy. Sabatowego psychola chyba nie przypominam, co?
- Hmm… a kto powiedział że przemienił cię sabatowy psychol? Sabat to nie tylko zwierzęcy furiaci. - wzruszyła ramionami Patty.
- Trzeba być psycholem, aby zadźgać kogoś, aby tak się wykrwawił. - zmarszczyła brwi - Temu tak mówię.
- Trzeba, ale też nie trzeba być wampirem by to zrobić. - odparła z ironicznym uśmiechem Patty. - Tu w burdelu zdarzają się podobne historie.
- Ale przypominam ci? - zapytała grobowo.
- Był taki jeden który pokiereszował jedną z nas i uciekł przez okno.- przyznała Patty. - Lata temu.
- Co to ma do mojego Stwórcy?
- Wpływ Stwórcy jest bardziej subtelny, niż zmienianie cię w psychola. No i…- wzruszyła ramionami Miracella. - … w psychola zawsze możesz się zmienić, jeśli pozwolisz zdominować się bestii tkwiącej w tobie. Jak w każdym innym Kainicie.
- Lukrecja ci opowiada takie historyjki przed snem? - zaśmiała się.
- Większość stwórców opowiada takie historyjki swoim potomkom. Oczywiście bestia nie jest… prawdziwą istotą. To metafora głodu, który może zmienić Kainitę w dzikie zwierzę.- wyjaśniła Patty. - Jeśli nie karmimy się regularnie.
- Wtedy możesz posunąć się do wszystkiego...
- No… dlatego właśnie Sabat wrzuca takich osuszonych nieszczęśników na jedno miejsce i pozwala im ruszyć kupą na łowy. Camarilla ma wtedy masę roboty z wyłapaniem ich i zatuszowaniem takiego wydarzenia. - dodała Patty.
- Albo zakopują takich i czekają, aż grupa rozszarpie się nawzajem.
- Nie jestem zaznajomiona z ich metodami aż tak dobrze… - przyznała Patty i spytała.- Więc jak to było w twoim przypadku?
Ann uśmiechnęła się krzywo.
- Porwano mnie z ulicy w Kanadzie, wciśnięto w metalowy kontener ciężarówki, gdzie było więcej porwanych. Zawieźli nas w końcu przez granicę, do wykopanej dziury, zaczęli zabijać. Próbowałam uciec, nie udało się. Dźgał mnie, abym się wykrwawiła... Reszta dość... niewyraźna. Było nas więcej niż jedna ciężarówka. Tak zakopany nowy wampir... - westchnęła - Dużo krwi.
- A co potem… się stało? Domyślasz jaki był cel w stworzeniu was?- zapytała Miracella.
- Taką ilość tworzą dla walki. Masz zginąć niszcząc wrogów Sabatu. - wzruszyła ramionami - Więc miałam zginąć, zapewne. Drugi raz.
- Ale jakoś przeżyłaś… - zamyśliła się Ventrue.
- Uciekłam w delirium. Serio, nie wiem, nie pamiętam. Cyril też nie był zadowolony z odpowiedzi. Nie mam szokujących informacji o planach Sabatu dla Lukrecji czy kogokolwiek.
- Cóż… ty i ja. Jesteśmy pionkami starszych od nas. Nie zdradzają nam swoich planów i zamierzeń. - odparła ciepło Miracella.- Myśli też.

- A jak u ciebie było? Miło?
- Bardzo miło… ekstatycznie… w łóżku…- zaśmiała się cicho Patty i dodała cicho.- Za życia Lukrecja musiała być doświadczoną i wyrafinowaną kochanką.
- Myślałam, że Ventrue zawsze mają rodowód.
- Oczywiście że mają… rodowód. - zaśmiała się Patty i dodała.- Ale za życia też mają ciało i krew… i czasem ognisty temperament.
- Czyli ty za życia miałaś urodzenie?
- Ehmm… nie. Nic takiego poważnego. W moim przypadku, cóż… rodzina w Minnesocie, posiadają kurzą fermę, którą obecnie kieruje starszy brat.- zaśmiała się Miracella i dodała.- Mistrzyni po prostu nie ma dużego wyboru. Kogo innego przemieni, jeśli nie jedną z pracownic?
- Uszczupliła swoją lodówkę tak.
- Można to i tak ująć. - przyznała ze śmiechem Miracella.

- Nie powinnam być złapana przez Sabat. Nie pasowałam do grupy... - westchnęła - Pech, zły wybór drogi. Przez biedniejsze dzielnice było szybciej.
- Cóż… jesteś teraz córką nocy, nieśmiertelną wampirzycą… istotą z legend.- rzekła ciepło Patty pocieszając Ann. - Więc ostatecznie chyba nie jest tak źle, prawda?
- Powiedział Ventrue do kundla. - odparła sarkastycznie - Gratulacje. Coraz lepiej ci idzie w tej skórze.
- Tutaj niewiele się różnimy. - wzruszyła ramionami Patty. - W Stillwater to nie ma znaczenia. Ba, ty jesteś nawet nieco wyżej. Bo jesteś samodzielna.
- Tylko nie przenoś tego podejścia do Nowego Jorku. Zjedzą cię za to.
- Mam wrażenie, że zjedzą i tak. Jak się słucha opowieści Lukrecji, to można pomyśleć, że Nowy Jork to bardzo mały basen z bardzo dużymi rekinami. - zaśmiała się cicho.
- Raczej to żmije. Nie przejmuj się, twój Klan to takie dupki. - wzruszyła ramionami - Raczej odradzam mięciutke podejście w Nowym Jorku jak w Stillwater. To okazywanie słabości, pogrążanie swojego wizerunku. Ventrue musi mieć standardy. - uśmiechnęła się ironicznie i przewróciła oczami - Ale to niech twoja mama ci tłumaczy.
- Cóż… mamy czas. W końcu dopiero urodziłam się… kilka dni temu.- przypomniała jej z uśmiechem Miracella.

- A jak twoje relacje z Potomkiem naszego Księcia?
- Pff… Clyde ma o sobie za duże mniemanie. Joshua go nie faworyzuje. Jeśli już kogoś to swoją żonę. - wyjaśniła Patty.
- Chce cię zaciągnąć do łóżka? - zaśmiała się.
- I każdą inną pracownicę. I chce za friko.- odparła ironicznie Miracella.
- Już cię oczarował? - zapytała ze śmiechem - Lukrecję chciał.
- Chciał… to jest właściwie określenie. Ciebie chyba też chciał? I z podobnym skutkiem?- zapytała figlarnym tonem Miracella.
- Coś tam próbował zagadywać, ale byłam tak niezainteresowana, że nawet nie zauważałam. Już myślałam, że mieliście threesome - ty, Lukrecja i Clyde!
- Nie podsuwaj mu takich pomysłów, bo Lukrecja potrafi być złośliwa… więc lepiej żeby jej podpadł głupimi sugestiami. - zażartowała Miracella.
- Boisz się, że ciebie i Clyde’a by sparowała?
- Raczej, że podałaby mu na srebrnej tacy jego własne przyrodzenie.- odparła Patty z przekąsem.- Niewielka strata zważywszy, że by mu odrosło.
- Można byłoby mu znowu uciąć. - pokiwała głową z zadowoleniem.
- Z pewnością.- przyznała ze śmiechem Patty i zerknęła na Clyde’a kręcącego się koło Lukrecji. - Może nawet zobaczysz kastrację, jeśli zajdzie mistrzyni za skórę.




Było zimno, na pewno było zimno... czemu tego nie czuła?
Ann trzepała z siebie listopadowy deszcz. Trafiła wreszcie przed budynek, do którego kazał iść jej ten Cyril... Oby nie zmuszał jej do spania w noclegowniach tygodni!
Przemoknięta dziewczyna, której równie po ubraniu spływała woda co krew, zbliżała się do przytułku Szwarza. Rozdarta bluza z kapturem (jak i jeansowe spodnie) nosiła ba sobie wiele mniej lub bardziej zaschniętej krwi, szczególnie w okolicy boku. Woda nadawała brudnej tkaninie iluzje świeżych kolorów, ale nie zmywała złości, irytacji i strachu z jej oblicza. Krążyła chwilę po okolicy, zagubiona, z plamami krwi przy ustach.
Bała się... a jednocześnie była zła.
Mężczyźni siedzący przy wejściu do przytułku od razu ją zauważyli. Jeden pospiesznie wszedł do środka, drugi czekał wyraźnie aż podejdzie. Solidnie zbudowani i porządnie ubrani. Prawdopodobnie wtajemniczeni… bo widok Ann nie zrobił na nich większego wrażenia.
Podeszła ostrożnie do oczekującego, zachowując się jak zdziczałe zwierzę, ostrożnie sprawdzające teren... Obawiające się, że ktoś zaatakuje.
- Na co czekasz, chodź tu.- zawołał do niej mężczyzna przy drzwiach do przytułku.
Dziewczyna obróciła się na chwilę, lustrując wzrokiem teren, po czym udała się do przytułku, zachowując nieufność w ruchach.
- Poczekaj tutaj.- odparł mężczyzna wpuszczając ją do holu budynku, po którym kręciło się paru żuli, równie brudnych i śmierdzących co ona.

- Gdzie jest Schwarz? - zapytała zniecierpliwiona, ścierając smugę rozmokłej krwi z brody.
- Szef jest zajęty, został już pewnie poinformowany o tobie. Czekaj aż cię wezwie.- odparł mężczyzna spokojnie.
- Co to, jakiś cholerny urząd? - parsknęła, wbijając się plecami w ścianę, na której zostawiła błotniste smugi.
- Przytułek. - przypomniał mężczyzna i dodał. - Szef nie lubi bałaganu i brudu.
- No to złą działkę wybrał. - sarknęła - Czego się lepszego tu spodziewał?
Odpowiedzią było milczenie mężczyzny. Obserwował swoich “podopiecznych” , w tym i Ann… nie poświęcając nikomu większej uwagi.
Ann w końcu nie wytrzymała milczenia.
- Chociaż płaci ci minimum krajowe? - odezwała się do człowieka, przechodząc przed niego, by zwrócił na nią uwagę.
- Praca charytatywna. - przypomniał jej mężczyzna. - To jest przytułek prowadzony przez organizację pożytku pub…-
- Hej… ty… nowa… szef już na ciebie czeka.- odezwał się męski głos z korytarza prowadzącego w głąb budynku.
- Wreszcie... - burknęła, idąc za głosem.
Ruszyła wąskim korytarzem na tyły budynku. Przy wejściu do gabinetu czekał rosły mężczyzna i zaprosił ją bez słowa do środka. Tam, jak się okazało, pomieszczenie było całkowicie zaprzeczeniem reszty budynku. Żadnych odrapanych ścian, żadnych pożółkych ulotek. Dywan na podłodze solidne biurko, reprodukcje impresjonistów na ścianach i elegancki mężczyzna zasłaniający twarz perfumowaną chusteczką za burkiem. Patrzył na Ann z odrazą mówiąc.
- Ktoś ty?
- Ann Paige. - spojrzała po otoczeniu - A ty musiałeś nakraść z kasy podatników. - skrzywiła się - Nie przesadzaj. To tylko krew. I ziemia. I błoto. Chyba się już nie pocę, oui? - zapytała z trochę francuskim akcentem.
- Śmierdzisz… śmierdzisz.. - burknął mężczyzna.- A moje czułe zmysły to wszystko potęgują. A twoje imię nic mi nie mówi Kainitko.
Ann wyraźnie próbowała zlokalizować to słowo w słowniku...
- Czyli "wampirzyco"? I to ty jesteś tym mięczakiem, co brudu nie lubi.... Ugh. - wykonała gest... obrzydzenia... cechą charakteru?
- Skończyłaś fochy? - odparł niespecjalnie poruszony jej zachowaniem mężczyzna.- Powiedz kim jesteś i co tu robisz?
- To ty masz fochy. - parsknęła - Dopiero w mieście się pojawiłam. Powiedziano, że będę tu mieszkać, w tym przytułku.
- Kto ci to powiedział? - zapytał mężczyzna.
- Cyril... - zamyśliła się - Cyril z Tremere.
- Acha…- zamyślił się mężczyzna i krzyknął głośno. - Bruce!
Mężczyzna który pilnował drzwi wszedł do środka.
- Pokaż pannie nowe lokum. Te specjalne dla jej rodzaju. - rzekł mężczyzna i dodał. - Kwestię posiłków omówi się jutro przy okazji. Dziś już noc się powoli kończy.
Po czym gestem próbował odprawić Ann.
- Chwilę, co to ma znaczyć, dla mojego rodzaju? - zapytała nieufnie.
- Kobiet. Mamy też wspólną salę męską jeśli jesteś zainteresowana.- wyjaśnił krótko szef.
- Jasne... Po wstaniu będę głodna, wiesz? Tak baaardzo. - mruknęła.
- Bruce… niech sobie skubnie jakiegoś żula po drodze, tylko dopilnuj by go nie wysuszyła. - westchnął ciężko mężczyzna.
- Sie robi szefie. - odparł Bruce.
Ann wyraźnie zadowolona, jak kot, któremu jedzenie dasz, pozwoliła się wyprowadzić.



Bezklanowa wampirzyca wróciła do rezydencji Toreadora przed nim samym. Leżała cały czas na kanapie w salonie z rozłożoną księgą od Nadii przed sobą, pozwalając płynąć niezauważalnie czasowi, będąc skupiona nad lekturą.
Po jakimś czasie posłyszała odgłos nadjeżdżającego samochodu, a potem odgłos klucza w zamku w drzwiach. William wracał do domu.
Ann usiadła na kanapie zamykając księgę i odwracając ją tyłem okładki do góry. Położyła ją obok siebie... i czekała.
William wszedł do pokoju i zauważył Ann, uśmiechnął się i ruszył do swojego pokoju. Zapewne nie chciał przeszkadzać, w tym co robiła.
- Joshua kłamał wszystkim, czy ty okłamałeś mnie? - zapytała z miejsca.
- To znaczy? - zapytał William zatrzymując się.
- Zaprzeczył, że wie o dwóch mężczyznach. - patrzyła na Toreadora - Albo mu o żadnym nie mówiłeś, na jakiego trafiłam, albo on oszukuje w takiej sytuacji.
- Kłamaliśmy w jednej kwestii. W okolicy mieszka jeszcze jedna wampirzyca… i nie należy do Camarilli. Co do tych, których widziałaś, to…- wzruszył ramionami William wzdychając.- … nie wiem kim oni są. To mogą być wędrowcy, którzy zatrzymali się gdzieś w naszej domenie i starają się nie przyciągać uwagi do siebie. Gdzie się ukrywają, nie wiem. Kim są, tym bardziej nie wiem. Garry ich szuka, ale na razie bez skutku.
- To czemu nie powiedziano nic na zebraniu o nich? W tych kłopotach z Giovanni mogą brać udział, być świadkami lub faktycznie nikim... ale czemu ryzykować i odrzucać możliwości? - wstała, pozostawiając księgę na sofie i podeszła do Williama - To chyba niedobry czas na zakładanie, że zdarzają się przechodnie, ale na pewno są bez winy.
- Bo wędrowne grupy Kainitów nie są czymś niezwykłym w tych stronach. Anarchy zatrzymują się u Lukrecji czasami, a czasami w starych porzuconych chatach w lesie. Nie są warci rozważania więc w naszym gronie. Natomiast oczywiście powiadomimy o nich naszych gości i niech mają zajęcie. - wzruszył ramionami Toreador. - Uściślając zaś, to ty im powiesz, bo pewnie nekromanta zażąda dokładnego opisu ich.
- To nie problem dla mnie. Po prostu niepokoję się, że nawet naprawdę nieistotne strzępy informacji, jeżeli zostaną przemilczane, rzucą na Stillwater złe światło. Podejrzenia. W końcu ich, nawet paranoiczne spojrzenie, może rozzłościć Nowy Jork i tak dalej. Naczynia połączone, oui?
- Cieszy mnie twoja troskliwość o naszą małą społeczność. Niemniej na zebraniu nie omawialiśmy śledztwa klanu Giovanni, tylko ich obecność. - uśmiechnął się Blake. - Bo to że zginął jeden z nich, nie jest naszym problem. Tylko to że oni będą tu siedzieć i mogą napytać nam kłopotów. Dobrze będzie mieć na nich oko, jak i… delikatnie kierować ich nosy z dala od naszych spraw. A o Nowy Jork się nie martw. Nie są częścią Camarilli jak reszta klanów i szczerze mówiąc traktowało się ich tam jak zło konieczne. I pewnie nadal tak traktuje.
- Mylisz się. - odparła Ann mocniej - Fakt, że wydarzyło się to u nas automatycznie wciąga nas w całą hecę w ten czy inny sposób. Giovanni mają pieniądze i wpływy... na tyle mocne, aby nie musieć stawać po stronie żadnej z sekt... i jeżeli na zebraniu nie omawialiśmy śledztwa i możliwych dalszych ruchów oraz zagrożeń z tym związanych.... to kiedy mamy zamiar? Chcecie każdemu dać improwizować podczas spotkania? - zapytała poważnie - Najgorsze co możemy zrobić to zniechęcić do siebie nekromantów. Odbije się to na wyniku w ich oczach.
- Na razie inicjatywa jest po ich stronie Ann. Chyba że sami zaczniemy odwalać za nich brudną robotę i szukać owego zabójcy czy porywacza. - stwierdził Toreador.

- Po prostu miejcie to też na widoku. - westchnęła - A kim jest ta kobieta? Była z Sabatu?
- Tak… kiedyś… to bardzo stara i bardzo potężna Kainitka. Jeśli Giovanni zechcą z nią zadrzeć, to cóż… niewątpliwie paru ich potomków skończy w kawałkach. Nie planuje się podlizywać Camarilli, więc dla wszystkich jest najlepiej jeśli… uznamy że nie istnieje. Jeśli jej obecność zostanie odkryta, ta ziemia spłynie krwią wampirów z Nowego Jorku zanim stąd ucieknie.- wyjaśnił William.
- Z jakiego Klanu jest? I czemu Lukrecja ma się bać? Tylko przez potęgę?
- Jest Ravnoską z Bliskiego Wschodu. I jest bardzo potężna, więc lepiej jej nie irytować. Sztylet który masz, dostałaś dzięki niej. Mężczyzna który ci go wręczał jest jej sojusznikiem. Nie wiem czy ghulem czy tylko kochankiem. Ale są blisko, więc… sama rozumiesz. - wyjaśnił Toreador.
- Co to za Klan? - zapytała, nie znając nazwy - Czy z Ventrue są na noże?
- Bardzo stary i niemal wymarły. Ravnos to oszuści, kłamcy i złodzieje… to stereotyp co prawda, ale nie do końca nieprawdziwy. Klątwa ich krwi zmusza ich do drobnych wykroczeń.- wyjaśnił William.
- Więc nie byliby dobrze widziani przez Ventrue, chociażby. Masz jakąś radę co do relacji z nią? Czego nie chcieć, by nasza Lukrecja robiła przy niej?
- Hmm… po prostu przypilnować, by ambicja Lukrecji nie wzięła góry nad rozsądkiem. Pewnie już miałaś okazję przekonać się, że nasza Ventrue ma tendencje do knowań.- wzruszył ramionami William.
- Ciekawe ją obserwować... Jak patrzeć czy nie spadnie inny z liny balansując na niej. - uśmiechnęła się - Edukujące doznanie.
- Nawyki z Nowego Jorku czasami przyćmiewają jej rozum. - westchnął William i dodał. - A Tanith nie ma cierpliwości do amatorskich Talleyrandów.
- Spróbuję ją powstrzymać nim zrobi krok w przód... gdzie będzie przepaść.
- Cóż… Lukrecja najwyżej dostanie po łapkach. - zaśmiał się Blake. - Może to ją coś nauczy.

- William... - odezwała się niepewnie - Zakochałeś się kiedyś bez krwi będąc już Kainitą? To w ogóle dla nas możliwe?
- Tak. To jak najbardziej możliwe.- odparł ciepło Kainita i dodał.- Pociąg fizyczny to tylko jedna ze składowych miłości. Niestety… nie mam dobrego gustu jeśli chodzi o dobór… partnerów na wieczność.
- Czy takie uczucie jest tak silne, jak to z krwią?
- Nie… ale jest za to prawdziwe. Żadne uczucia nie są tak silne jak te związane z krwią. Bo to narkotyk i podkręca wszystko mocno. Tak samo…żadna euforia nie nie dorówna tej po LSD. Ale też… tylko chemia. - wzruszył ramionami William.
- To czemu teraz z nikim nie jesteś?
- Sparzyłem się na tej miłości bardzo mocno…- westchnął William.- … i boleśnie. A potem… cóż… nie spotkałem wśród śmiertelników czy nieśmiertelnych nikogo, który by poruszył właściwe struny w mej duszy. Ale…- uśmiechnął się do Ann. - … niczego nie wykluczam. A ty? Kochałaś kogoś tak… naprawdę?
Ann dłużej się zastanowiła.
- Nie. - odparła - Za życia... nie miałam czasu na relacje, nawet przyjaźń. Ciągłe podróże... A po śmierci... mam Cyrila.
- No cóż… - uśmiechnął się ciepło William. - Uwierz mi. Dla nas życie nie kończy się po śmierci. Staje się tylko nieco… inne.
- Nie jestem tak optymistyczna... - westchnęła - Oby Cyril nie zostawił... Jego obecność to... niezwykłe uczucie.
- Domyślam się. Przeszedłem przez to samo. - przyznał Blake.
- Uczucie, gdy on pogłaszcze cię po głowie... Takie mocne...
- Wiem… upija jak przednie wino.- uśmiechnął się Kainita wspominając.
- Jak sobie poradziłeś?
Wampir pokręcił głową i westchnął. - Tooo… długa historia. I raczej na inną noc.
- Jakąś konkretną noc?
- Taką podczas której zgarniemy jakąś pijaną osóbkę… to nie jest coś co opowiadam na trzeźwo. - odparł z uśmiechem William.
- Ty ponoć nie pijesz!
- Zazwyczaj nie, ale… jak Garry zaprasza nie wypada odmawiać.- wzruszył ramionami Toreador.
- Pewnie mnie też pijany się przyda.
- Oj tak… i naćpany… dla poprawy nastroju.- rzekł radośnie William.- A teraz do trumien, świt się zbliża.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 20-10-2022, 18:45   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Kolejnej nocy, Ann miała plany. Elegancko się ubrać i udać do Nadii. Plany, które musiały poczekać. Joshua zadzwonił. Książę poinformował Williama o swoich decyzjach. Toreador miał pomagać w śledztwie Giovanni i de facto je nadzorować i dopilnować by w swoim wścibstwie śledczy klany nie wygrzebał jakichś starych trupów z szafy. Zaś Ann miała spotkać się z Lukrecją i wraz z nią pojechać spotkać się z tajemniczą Ravnos. Miała na szczęście trochę czasu na zmianę garderoby u Miracelli. Pozostało więc wsiąść na naprawiony motor i wyruszyć do Stillwater.
Zapowiadała się pracowita noc.


Patty posiadała całkiem pokaźny zestaw strojów przydatnych w różnych sytuacjach i… do różnych fantazji. Najwyraźniej nie tylko kierowcy ciężarówek się tu stołowali. Czasem trafiał się klient o bardziej “wyrafinowanych” gustach i bardziej zasobnym portfelu. Dzięki temu miała też spory zestaw garsonek, marynarek i krótkich spódniczek… z których to Ann mogła przygotować kilka gotowych zestawów biurowej sekretarki, jakie widuje się w filmach dla dorosłych. Niemniej nadal byłby na tyle eleganckie by Ann mogła je założyć bez uczucia wstydu. To że większość z nich było podróbkami markowych ciuchów, było detalem który caitifka musiała jakoś przełknąć. Cóż… Patty nie dysponowała funduszami pozwalającymi na noc szaleństw w markowych butikach.

Lukrecja miała swoje słabości, jak się okazało. Jedną z jej słabości, była czarna lśniąca maszyna, luksusowy czarny cadillac. Wyraźnie zadbany i rzadko używany. Stojący w dużym ogrzewanym garażu. Lukrecja bardzo ceniła ten samochód, choć pewnie rzadko z niego korzystała. I drzemał w Lukrecji demon prędkości, objawiający się w gwałtownych przyspieszeniach i ostrym ścinaniu zakrętów. Lukrecja wiedziała gdzie jechać. Książę jej powiedział. Bo i czekał na miejscu.



Trochę im zajęło meandrowanie w lesie, bo jak się okazało tajemnicza Ravnoska mieszkała na uboczu. Za to w całkiem wygodnej choć małej, eleganckiej chatce. Coś co bogata osoba wynajęłaby by wypocząć z dala od zgiełku miasta i… przede wszystkim od paparazzi.
Ta Kainitka musiała być bogata, mieszkała lepiej niż William. Wóz policyjny szeryfa już tam stał. Pozostało zatrzymać się koło niego, pójść krętą ścieżką do schodów. Potem po schodach na górę i do drzwi.
Weszli tam we trójkę, Joshua zapukał dla formalności. Po czym wszedł do środka.
W środku elegancka nowoczesność ustąpiła egzotycznemu miszmaszowi średniowiecza, bliskiego wschodu a nawet nutkom kultury Indii. Wszędzie wzorzyste dywany, posążki różnych hinduskich bogów i demonów. Arabeski zdobiły ściany, a u powały dziesiątki ziół się suszyło. Wszędzie leżały też różnego rodzaju amulety z różnych kultur, średniowieczny oręż. I święte obrazki zarówno wywodzące się z zachodniego chrześcijaństwa jak i ikony były porozwieszane na ścianach.
- Gospodarz tego domu wierzy, że wsparcia należy szukać w każdym miejscu. Cóż, gdy się gra w ruletkę z losem… warto inwestować w zwiększenie prawdopodobieństwa na swoją korzyść.- zmysłowy głos wyrwał trójkę Kainitów z rozglądania się po salonie.
Kanapa która przed chwilą była pusta, teraz była zajęta przez bladoskórą kobietę o kasztanowych włosach i zdecydowanie nieludzkim spojrzeniu. Jej egzotyczny strój zdradzał zainteresowania bliskim wschodem, a siedzący na ramieniu kruk, sugerował klan do którego należała.
- Obecnie nazywam się Jaine Love.- rzekła na powitanie. - Siadajcie gdzie chcecie i powiedzcie do was do mnie sprowadza?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 12-11-2022, 16:25   #37
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
TĘSKNOTA ZA UCZUCIAMI
************************************************** *************************************************

Lukrecja usiadła z gracją starając się swoją zdominować otoczenie i przejąć kontrolę nad sytuacją.
- To chyba zrozumiałe czego chcemy. Sytuacja zrobiła się skomplikowana. Popełniono zbrodnię na naszym terenie. Zbrodnię wobec klanu Giovanni. I oni nie odpuszczą tej sprawy, zaczną grzebać w Stillwater. Oczywistym jest więc, że mogą przy tej okazji wygrzebać jakieś brudy… więc nasza mała społeczność powinna wiedzieć o tych brudach zanim Giovanni je znajdą. Czyż… nie… tak? - podkreśliła ostatnie słowa.
- I ja mam być tym brudem?- stwierdziła Kainitka. - Ravnos nie jest jednym z klanów Sabbatu.
- Są Ravnos antitribu.- wtrąciła Lukrecja, a Jaine rzekła z uśmiechem.- Są i Ventrue antitribu… do czego zmierzasz?
- To że się ukrywasz daje powody do podejrzeń, także u Giovanni. Wolałabym wiedzieć powody ukrywania się, jak i zostania w jednym miejscu tak… długo. - odparła Lukrecja spoglądając wprost w oczy wampirzycy. Ta roześmiała się beztrosko.- Zostałam tu, bo jestem zmęczona… wędrowaniem. Może nie wyglądam, ale mam swoje lata. I od czasu do czasu potrzebuję odpocząć. Przez stulecie lub półtora.
Ann wyraźnie była zaciekawiona klimatem zarysowanym przed nią. Obserwowała ten szalony nieporządek formy, jednocześnie doceniając jego wyjątkowość w tym bałaganie. Zagięcia cieni tym bardziej nadawały tajemniczości miejscu....

- Pani Borgia chce tylko przekazać swoje zaniepokojenie rozwijającą się sytuacją, pani. - młoda wampirzyca wyjaśniła spokojnie - Stillwater staje na celowniku, czy tego chcemy czy nie. Giovanni nie będą przebierali w środkach, aby nikogo nie urazić, a wraz z nimi Nowy Jork. Nie jest ważna niczyja osoba, gdy szuka się kozła ofiarnego. Stąd zaniepokojenie czy niektóre nasze ruchy nie zostaną podciągnięte pod podrobiony dowód w tej sytuacji, a dla zbyt wielu samo "zmęczenie podróżą" będzie przyznaniem się do winy gdy zaczną szukać na oślep. Domena nie może udawać, że tego nie ma, a mieszkańcy tym bardziej nie powinni, pani.
- Nowy Jork i tamtejszy Książę pała do Giovannich tą samą miłością co wy. O czym pani Lukrecja doskonale wie. Wszak była blisko niego, nadzorując jego finanse… nieprawdaż? - zapytała retorycznie Jaine zerkając na Ventrue. Ta prychnęła tylko gniewnie. Po czym Ravnoska kontynuowała. - Oczywiście postaram się pomóc w tropieniu owego… napastnika. Im szybciej Giovanni zakończą tu swoje interesy, tym lepiej dla wszystkich.
- Znaczy… będziesz im wróżyć. Trudno to uznać za pomoc.- odparła Lukrecja, a Jaine wzruszyła ramionami dodając.- Specyficzne warunki jakie panują w okolicy czynią przewidywanie przyszłości tutaj bardziej skutecznym. Choć oczywiście nie można na liczyć na stuprocentową skuteczność takich wróżb.
- Trzymajmy się każdej możliwości. - stwierdziła Ann - Nawet jeżeli nie jest stuprocentowa, nawet jeżeli to ledwo mżonka... Nie mamy nic lepszego w tym momencie. - stwierdziła do Lukrecji - W Stillwater.... coś jest. Nieważne czy i jak bardzo wydaje się fantastyczne. W tym momencie nie posiadamy luksusu wyboru, więc nie możemy jakiejkolwiek opcji skreślać, skoro mamy ich tak mało. Giovanni chcą coś otrzymać i będą szukać. Najgorzej ich samopas puścić.
- Joshua… pozwalasz na to?- zapytała Ravnos zwracając się do Księcia, który nie wtrącał się dotąd w rozmowę. - Will ich pilnuje.
- To na razie powinno wystarczyć. - wzruszyła ramionami Jaine. - Will jest silniejszy niż się z pozoru wydaje. Usadzi ich bez problemu.

- Sztywniak który przyjechał nie jest chyba ich śledczym. To urzędniczyna z natury.- stwierdziła Lukrecja. - Ktoś pewnie od nich przyjedzie, ktoś kto przejmie śledztwo. Przypuszczam, że Szkaradziec.
- Szkaradziec? - zapytała młodziutka kainitka, nie wiedząc kto zacz.
- Miejscowy “specjalista” klanu od rozwiązywania problemów. Wyjątkowo twardy Kainita. Przetrwał wyrafinowane tortury z rąk Tzimisce zachowując rozum… w miarę. Ale twarz ma potwornie oszpeconą. - wyjaśniła Lukrecja wzdrygając się na wspomnienie owego wampira.- Rzadko go wyciągają z enklawy w Nowym Jorku, ale jeśli ktoś się będzie nadawał do rozwiązania tego problemu to właśnie on.
- To nie będzie rozwiązanie problemu, tylko wybranie na oślep winnego, byle był. - stwierdziła Ann.
- Cóż… to będzie dobra osoba do wykonania roboty wedle Giovannich. Tak przypuszczam.- zaśmiała się sarkastycznie Lukrecja i zaczęła opowiadać.- Szkaradźca widziałam tylko raz. Jakaś pomniejsza banda Sabatu okradła klan z jego towarów. Wytropił ją, odzyskał to co zostało i cóż… wytapetował flakami i krwią winowajców ich magazyn. Ku przestrodze dla innych Sabatników.
- Zapowiada się emocjonujący czas. - westchnęła bezklanowa.
- Szkaradziec pod odrażającą twarzą zachowuje pozory normalności, potrafi być kulturalny i sensowny. To nie jest dzika bestia, ale… według mnie, nie wszystkie klepki zdołał ocalić. Pewnej nocy, po prostu mu odbije całkiem i trzeba go będzie… uśpić na wieki. Takie jest moje zdanie.- zamyśliła się Lukrecja.
- Och. - caitiffka wzruszyła ramionami - Czyli... jak Larry.
- Nie… zdecydowanie jak Larry. Larry to furiat, tamten ma… traumę. - zaprzeczyła Ventrue.
- Pożyjemy… zobaczymy… skoro Giovanni chcą szukać zabójców, to pewnie przede wszystkim na tym się skupią. Ten klan potrafi być subtelny i stara nie robić sobie wrogów. - oceniła Jaine Love.
Ann spojrzała na Joshuę.
- Czy Giovanni coś bardziej niepokojącego do ciebie przekazali, Książę? Żądają przymusowego dziesiątkowania za każdy tydzień bez wyniku?
- Na razie nie. Chcą prowadzić śledztwo w mojej domenie i zgodzili się na nadzór owego śledztwa w zamian za… cóż… wolną rękę co do jego prowadzenia. W rozsądnych granicach oczywiście.- wyjaśnił Joshua. - Przewodnik taki jak Will będzie pilnował, co by nie przesadzili w swoich działaniach.
- Zakładasz, że jakich by mogli chcieć się dopuścić?
- Nie wiem… jeśli zechcą obudzić cały cmentarz umarlaków, to William jest dość silny na tyle by to im wyperswadować. Albo Larry.- uśmiechnął się ironicznie Smith, a Love dodała.- Tak czy siak, społeczność domeny może liczyć na moją pomoc, jak i moich sojuszników.
Spojrzała na Ann. - Zakładam że sztylet spełnia pokładane w nim nadzieje?
Następnie zwróciła się do Lukrecji. - Niemniej nie dołączę do waszej grupki jako jeden z uczestników spotkań i podejmowania decyzji. Wolę się nie wychylać i wolelibyście bym się nie wychylała. I przypuszczam że Książę oraz Primogeni Nowego Jorku też wolą udawać, że mnie nie ma w okolicy.
Ann skinęła wdzięcznie Ravnosce, gdy ta o sztylecie powiedziała.
- Tak powinno być najbezpieczniej. Nie ma co rozbudzać starych wampirów z Nowego Jorku z komfortowego snu o intrygach. Nie zaburzajmy ich istnień naszą obecnością, to mniejsza szansa na zwrócenie niechcianej uwagi na nas. Chyba wolimy to utrzymać w takim stanie. - wampirzyca nie mówiła wprost do nikogo, jednocześnie zahaczając niby mimochodem o Lukrecję i Jaine.

- Jeśli sprzyja nam szczęście, to ten kto napadł na Giovanni już prysnął z okolic Stillwater, a wtedy… oni udadzą się za nim. - podsumowała Jaine, a Lukrecja wtrąciła.- Tooo tylko nuda trzyma cię tutaj. Tylko nuda sprawiła, że ukrywasz się właśnie na tym… zadupiu… epicentrum nudy? To trochę nielogiczne według mnie.
- Lepsza nuda niż niebezpieczeństwo. - zwróciła się do Lukrecji - Dobrze wiemy, że lepiej nawet te nudne momenty mieć niż stawać naprzeciw zagrożeniom nieprzygotowanym jak by się chciało. Można w ciszy się przygotować na inne czasy, czy też odpoczywać - jak kto woli. Byle bez bezcelowych niesnasek. Nie marnujmy sił.
- Jak już… wspomniałam, to miejsce sprzyja wróżeniu. A że za życia, byłam świątynną wyrocznią, to czuję się tu niemal jak w domu. - wyjaśniła Jaine z uśmiechem na obliczu.
- To dzięki temu ofiarowałaś mi sztylet, pani? - zapytała bezklanowa.
- To był jeden z powodów.- przyznała Jaine z uśmiechem i dyskretnie zerknęła na zegarek.- Nie chciałabym za bardzo popędzać, ale… wkrótce muszę zbierać się do roboty. Więc… macie jakieś pytania na które mogę odpowiedzieć?
- A są takie na które nie możesz?- spytała Lukrecja.
- Och… sporo. Zwłaszcza dotyczących mojej przeszłości jak i moich sekretów. Ale jako Ventrue powinnaś to rozumieć.- odparła z jadowitym uśmiechem Love.
- Wydaje mi się, że każdy kainita w którymś momencie trwania to rozumie, a nie ma sensu rozdrapywać cudzych sekretów, gdy zależy nam na obopólnej współpracy i spokoju w Stillwater, prawda? - retorycznie zapytała młodziutka wampirzyca.
- Tak.- odparła Lukrecja wstając i rzucając Jaine jednoznaczne spojrzenie. “Będę cię miała na oku”: mówiła jej mina.
Ann również wstała.
- Dziękuję za rozmowę i sztylet. Przydał się bardzo. - skłoniła lekko głowę Ravnosce - Czy oczekujesz jego zwrotu?
- Nie. Nie był mi przeznaczony. Poza tym… nie używam broni w walce. - odparła Jaine wzruszając ramionami.
Caitiffka skinęła na koniec, nim pożegnawszy się ruszyła za Lukrecją, idąc dumnym krokiem dobrze ułożonej dziewczyny.

***

Lukrecja wsiadła za kółko, poczekała aż Ann zasiądzie obok. I gdy tylko Caitifka zapięła pasy ruszyła z kopyta wyładowując skumulowaną frustrację na ostrym ścinaniu zakrętów. Dobrze że ruch w okolicy był znikomy, bo taka jazda aż prosiła się o finał w postaci wypadku drogowego.
- Pani. - Ann odezwała się po chwili szaleńczej jazdy - Czy Jaine jest naprawdę warta twojej złości?
- Nie jestem wściekła. Kto powiedział że jestem? Jestem wręcz przykładem samokontroli i opanowania.- powiedziała zgrzytając zębami Ventrue.- I Jaine nie jest warta mojej uwagi. Zadufana w sobie oszustka.
- Szczerze, nie sądzę aby okazywała wystarczająco zadufania by naruszyć twoje nerwy.
"Czy była bardziej zadufana niż ty... "
Lukrecja posłała Ann złowieszcze spojrzenie, ale nie raczyła odpowiedzieć. Dobrze że była o wiele lepszym kierowcą od Ann. W innym przypadku caitifka ponownie zaliczyłaby lądowanie w przydrożnym rowie.
- Czy nie powinnaś być zadowolona z przerwania nudy, pani?
- Spokój i cisza jest dobrą glebą dla intryg, które tkasz. Tego typu zamieszania mogą przypadkiem pokrzyżować ci szyki.- wyjaśniłą Ventrue.
- Ravnoska nie działała już dłuższy czas, a nie wydaje się chcieć zwracać uwagi.
- Ravnosi to kłamcy, oszuści, złodzieje… i ta reputacja jest słusznie zasłużona. Klątwa ich krwi zmusza ich do popełniania takich… wybryków.- odparła chłodno Lukrecja. - Nigdy nie ufaj ślepo temu klanowi. W ich słowach zawsze wplecione jest jakaś… jak oni to nazywają? Nieścisłość.
- Brzmi jak polityczna poprawność, której użyje się by przemycić coś między słowami umowy.
- W ich przypadku to nie jest nic tak niewinnego. - stwierdziła sarkastycznie Lukrecja.
- Wybacz pani, ale w przypadku umów z innymi Klanami, czy chociaż z Ventrue też nie ma nic niewinnego. Może być inna klasa, styl, w jakim zostaniesz przerobiony, ale niebezpieczeństwo zawsze zostaje.
- Nie rozumiesz sedna tej kwestii… Ravnosi to kompulsywni kłamcy i złodzieje. Mają przymus kraść i kłamać nawet jeśli nie jest to w ich interesie. - westchnęła wampirzyca.
- Chyba nie chcesz przez to uczynić szkody Ravnosce? - zapytała.
- Książę zabronił. Zresztą… nie jestem pewna czy byłabym w stanie. - oceniła na zimno Lukrecja.
- Nie wpadajcie na siebie i wszystko będzie dobrze. - pocieszyła Lukrecję - Przeżyłaś Księcia Nowego Jorku, co tam Ravnoska.
- Zobaczymy… - westchnęła ciężko Lukrecja zwalniając, bo zbliżały się już do centrum miasta.

Dojechały do garażu otwieranego na pilota i po chwili skarb Lukrecji został w nim zaparkowany. Ventrue wysiadła z pojazdu i przeciągnęła się.
- Ugh… potrzebuję prysznica i przekąski.- rzekła do siebie.



Po pożegnaniu Lukrecji, bezklanowa skierowała się w stronę biblioteki, uważając przy okazji, by nie zwracać uwagi na siebie. Faktycznie ploty Ventrue nie były im potrzebne.

Nie miała ustalonego planu, gdy naciskała dzwonek w bocznych drzwiach biblioteki, ale... przynajmniej było interesująco.

- Zamknięte.- odezwał się znajomy głos Nadii, który pod wpływem ostatnich wydarzeń brzmiał w uszach caitifki seksownie i władczo.
- Chciałaś żebym przyszła, to jestem. - odparła lekko Ann.
- Hmm… już otwieram… - odparła Nadia i drzwi rzeczywiście się otworzyły, przez które Ann od razu przeszła, kierując się do pomieszczeń Nadii.
Wampirzyca jak zwykle zajmowała się pracą nad równaniami głęboko w swoim leżu. Zerknęła na Ann dodając.
- Wyglądasz… ładnie, acz spodziewałam się czegoś bardziej… bo ja wiem… prowokującego?
- Niańczyłam Ventrue, by nie odpaliła swojego poczucia uprzywilejowania. Nie ubierałam się jak jej buffet. - stwierdziła.
- Cóż… i tak byłabyś dla niej niestrawna… prawda? - zażartowała Nadia i wróciła do tworzenia formuł w excelu. - Jakiż to powód był tego… niańczenia?
- Żeby swoim ego nie stanęła na ego silniejszego. - wzruszyła ramionami - A co? Zazdrosna, że czas na nią poświęciłam?
- Zapominasz że ja nie upiłam twojej krwi… musiałabyś mnie rozkochać w sobie staromodnymi sposobami. - zaśmiała się ironicznie Nadia i pokręciła przecząco głową. - Bardziej współczuję. Znam Lukrecję dłużej niż ty i wiem, że potrafi być męczącą snobką.
- Na każdego snoba jest jakiś sposób. Za życia widziałam ich wielu, jeden gorszy od drugiego. - oparła się o kant biurka - Trochę wyparował pierwszy urok krwi, co dało mi bardziej trzeźwe spojrzenie. Plusy i minusy takiej aktywności. - urwała.
- Z czasem urok powinien całkiem osłabnąć. Ach… i po co szykowałam dekolt dla ciebie, skoro w niego nie spojrzysz?- skłamała, bo Ann odruchowo zerknęła za monitor przekonała się że koszula Nadii zapięta była całkiem pod szyję i żadnego dekoltu nie było.
- Plusem jest, cóż, rozrywka. Zajęcie się czymś. Emocją. - przechyliła głowę - Minusem natomiast... poniżenie. Przypomniało mi to te "lekcje" Cyrila. Nic fajnego, jedynie drażniącego. Z drugiej strony co mi zostaje prócz żalu, że nawet cień uczucia nie jest mi okazywany? - zamyśliła się - Co by mi dała taka relacja z tobą, Nadia?
Tremere poprawiła okulary i spojrzała na Ann. - Nic. Bo nie jestem dobrym materiałem na romantyczną relację. Niemniej, ty możesz się zakochać, tak normalnie, po ludzku. Ja oczywiście odpadam. Lukrecji nie polecam. Książę ma żonę, a William… cóż… pewnie się domyślasz, że nie jesteś w jego typie. Natomiast Patty, Larry… ostatecznie Clyde. Albo jakiś śmiertelnik.
- Pytam co dla mnie będzie miłego w relacji. Miłości nie szukam, nie pokładam nadziei w tym.
- A czego oczekujesz? I jak długo? Zauroczenie z ciebie wyparuje po paru miesiącach. - odparła Nadia wracając do pisania.
- Chcę żeby było ekscytująco. Chcę by istnienie nie było takie... nieznośnie nudne, nijakie.
- Nie wiem czy spełniam te kryteria. Uważam się za nudną osobę. Ekscytacja umarła wraz z moim życiem.- Nadia wstała i spojrzała w oczy Ann, pochwyciła ją nagle za włosy i przyciągnęła ku sobie całując drapieżnie i zachłannie usta. Muskała wargi kłami, ale uważała by ich nie zranić.
Uśmiechnęła się po pocałunku i dodała. - Gdy cały ten urok już całkiem się z ciebie ulotni, to Patty i jej koleżanki mają w tym wprawę większą niż ja.
-... Zgadzam się. Na teraz.
- Pozostaje jeszcze odpowiedzieć na pytanie: co ja będę miała z mojego poświęcenia? - uśmiechnęła się ironicznie Nadia odsuwając się od Ann.
- To to będzie poświęcenie dla ciebie? - zapytała udając urażoną.
- Tak. Nie jestem wszak upojona twoją krwią, a choć potrafię docenić piękno i elegancję. To mój zachwyt jest czysto intelektualny i estetyczny. - odparła Nadia przyglądając się twarzy Ann.
- Zawsze możemy zaradzić kwestii twojego braku upojenia moją krwią... - uśmiechnęła się zadziornie.
- Jest to wielka pokusa… - odpowiedziała z lekkim wahaniem Nadia. - Pokusa dla każdego Kainity by wysuszyć swojego pobratymca. Oj, uważaj by jej nie ulec.
Usiadła za komputerem starając się odzyskać równowagę ducha.
- To tylko jedno picie. Nie dam ci dużo przecież. - usiadła na biurku obok Nadii, patrząc na nią z góry.
- Wystarczy by mnie nieco uzależnić i uczynić z tego całkiem intensywny romans…- odparła ze śmiechem Nadia i spojrzała na Ann. Pokręciła głową. - Pokusa duża, ale… może się zrobić naprawdę gorąco. A obecnie, lepiej dla naszej małej społeczności, bym potrafiła myśleć chłodno. Cała ta heca z Giovanni… nie zachęca do takich eksperymentów.
Ann westchnęła.
- Może masz rację. Szalony czas. - spojrzała uważniej na Tremere - Zastanawiałam się nad jedną kwestią. Hipotetycznie, jeżeli powróciłabyś do Nowego Jorku... czy automatycznie zaczęłabyś mnie traktować jak nowojorczyk klanowy kundla?
- Nie mam czasu na uprzedzenia. - stwierdziła wampirzyca. - Pochodzenie nie ma dla znaczenia.
- Wiesz, że to mogłaby być kwestia utrzymania poważania w Klanach, a na pewno Starsi nie patrzyliby przychylnie. - wzruszyła ramionami - Patty może słodzić teraz, ale gdyby na większej arenie stanęła przed wyborem... Ventrue mają "gust" i nie ścierpią miękkiego współklanowca. Zakładam, że podobnie jest u Tremere?
- Po pierwsze… ja mam poparcie Augusto i głęboko w dupie resztę Starszych mojego klanu w Nowym Jorku. A oni mają w dupie mnie. Nie jestem szczególnie poważana przez resztę mimo, że większość z nich nie dorasta mi do pięt. Ergo nie ma dla mnie znaczenia ich zdanie na mój temat.- wyjaśniła wampirzyca wracając do pracy.- A po drugie… za bardzo się przejmujesz tym co myślą inni. Pamiętaj, że inaczej możesz być traktowana na pokaz… a inaczej mogą się kształtować wasze sekretne relacje.

- Do tej pory pokazywano mi dokładnie, na jakie jedyne relacje z klanowcami może liczyć bezklanowy. - mruknęła - Uległość służebna lub Ostateczna Śmierć, z czego pierwsze wymaga łaskawego wampira, który się... zaopiekuje.
- Patty jest córką Lukrecji. Wampirzycy ze Stillwater, zdrajczyni na której ciąży zbrodnia uczestnictwa w nieudanym spisku. Raczej nie zostanie powitana wśród nowojorskich Ventrue z otwartymi ramionami, tym bardziej że atutów nie wnosi żadnych.- zaśmiała się sarkastycznie Nadia.- Przyda się jej każdy sojusznik tam. Nawet zniewolona przez Tremere caitifka. Która przynajmniej zna zasady ulicy, w przeciwieństwie do biednej Miracelli.
- Wybacz, że jestem sceptyczna. Nie ufa się na ślepo kainitom. - wzruszyła ramionami.
- Hmmm… to prawda. Niemniej błędnie zakładasz że ta zasada, dotyczy tylko ciebie. Także i biedna Patty nie będzie tam godna zaufania. Wszyscy będą ją uważać za pionek i szpiega Lukrecji, słusznie zresztą. Choć według mnie robić będzie w Nowym Jorku za zasłonę dymną dla naszej miejscowej primogenki. - stwierdziła z przekąsem Nadia.
- To czemu masz taką złą renomę? Czemu cię nie lubią w Nowym Jorku? - zapytała nagle.
- Ponieważ magia krwi, którą władam, za bardzo im cuchnie Sabatem. I tak naprawdę jestem tu tylko dlatego, że Augusto wyciągnął mnie z Rosji. Nie znają mojego pochodzenia i nie ufają moim słowom.- wzruszyła ramionami Nadia.- A ja… jak już zauważyłaś, nie dbam o ich opinię. I nie jestem… dyplomatyczna. Nie mam bowiem cierpliwości do głupców.
- Mnie uczono być cierpliwą do każdego, robić dobre wrażenie i benefity tak gwarantować. W sumie... przydaje się i po życiu.
- Mnie nieżycie nauczyło być czujną. I że dekapitacja wrogów, to najlepszy sposób zagwarantowania sobie zwycięstwa.- odparła Nadia uśmiechając się szeroko i odsłaniając kły. - Ale rewolucji i wojny domowej nie zdołasz przetrwać będąc miłą i ugodową dla wszystkich.
- Zdołam przekonać rewolucjonistę, że jestem jego ważnym zasobem i użytecznym sojusznikiem, nawet jeżeli będę nieoficjalnie działać przeciw niemu. Programowanie społeczne jest ciekawą taktyką.
Nadia spojrzała z ukosa na Ann i zaśmiała się.
- Tak. Z pewnością.

- Więc... Czy coś dzisiejszej nocy mamy zamiar robić? - wychyliła się do Nadii i ucałowała ją w szyję - Czy nie?
- A bardzo chcesz? Myślałam, że już ci nieco uczucia wywiało.- spytała retorycznie Nadia przyglądając się Ann. - O ile… gotowa jesteś dać się skrępować, to… tak.
- Przyszłam tu i nudzę się trochę, więc czemu nie? Mogę spróbować. Uczucie czy nie... mniejsza sprawa. - uśmiechnęła się.
- Posłuszeństwo… będzie nagradzane.- Nadia ujęła podbródek Ann i pocałowała ją znów. Po czym wstała.- Mam nadzieję, że bieliznę wybrałaś ładną i seksowną. Bo jak się przekonasz… moja taka jest.

***

Powinna była się spodziewać na co się godzi... a może spodziewała się? Może tylko trwała w zaprzeczeniu?

Nadia zabrała Ann do niedużego pokoiku, który oczekiwał już na ofiarę. Wpierw Bezklanową pozbawiono ubrań pozostawiając ją jedynie w bieliźnie, której pracownice Lukrecji by się nie powstydziły. Gdy młoda wampirzyca położyła się z własnej woli na łóżku, Tremere wyciągnęła spod niego grube pęta liny, którą poczęła krępować niestawiającą oporu dziewczynę. To był moment, gdy Ann zaczęła odczuwać obawę, będąc całkowicie zdana na łaskę i unieruchomioną sznurem.

Ale to był dopiero początek.

***

Uczucia jakie rozpaliła wtedy w niej Nadia były... znajome i całkiem nowe. Wydawało się, że to ciało ożyło i łapczywie nastawiło się na przyjemność, jaką za życia odczuwała... a jednocześnie Ann wiedziała, że to ciało jest martwe. Gorąc zdawał się rozlewać po skórze, powodować drżenie i sapnięcia... ale to była tylko iluzja, którą stworzył umysł młodej wampirzycy wciąż pamiętającej życie.
A co ważniejsze, smak krwi Nadii.

W normalnych okolicznościach nie pozwalałaby siebie tak poniżać, oddawać się we władanie. Dziś oddała się Nadii i co gorsza, wiedziała że odda się znowu. Chciała, choć nie powinna...
Ale krew...

Z przyzwyczajenia wzięła głębszy oddech, aby uspokoić myśli. Jej własna wzburzona Vitae tchnęła iluzję życia w ciało, pozwoliła mu reagować. Ann poczuła ciepło na policzkach, gdy blady rumieniec wstąpił na jej twarz. Nadia...
Jak to dobrze, że Cyril nie był nigdy zainteresowany. Mógł tak wiele nakazać i Bezklanowa by wykonała polecenie z uśmiechem na ustach, dziękując mu za wykorzystanie.
Z Nadią było inaczej. Nikt nie oszukiwał, nie zmusił do wypicia krwi. Sama Ann otworzyła się na oferowaną przyjemność za cenę uległości... i mogła przestać w tym partycypować. Cyril by jej nie dał odejść, nawet jeżeli by chciała, a uległość do niego... Nie miała nawet szczypty radości, co najwyżej uśmiech na fałszywą miłość lub radość przez łzy.

Wróci do Nadii, jak ta zadzwoni. Odda się jej we władanie, jak sobie rosjanka zażyczy. Wstyd było przyznać, ale to położenie podobało się Ann... jednak tylko w łóżku.
No i Nadia... miała coś w sobie...
Lub to jej krew.

A nawet jeżeli nie wszystko co ją czeka będzie tak miłe jak dziś... interesy wymagają czasem poświęceń.



Podróż na stację benzynową zajęła jej nieco czasu i sporo samokontroli. W końcu jednak znalazła się przed nią. W sklepiku pracował obecnie jeden z masywnych pomocników i obsługiwał właśnie jakichś dwóch harleyowców.
Ann weszła do sklepiku, ogarnęła wzrokiem harleyowców (czy Ameryka tylko miała takich zarośniętych misiów na dymiących maszynach?) i stanęła tak, aby dać "klienteli" załatwić sprawunki.
Trwało to chwilę nim skończyli. Byli nieco bladzi i nieco kościści… jak na typowych wytatuowanych i brodatych mięśniaków w skórach.
Bezklanowa podeszła bliżej jak skończyli i zapytała ghula:
- Gdzie jest szef?
- Zajęty. Na zapleczu. - padły krótkie słowa.
- Jak bardzo zajęty? I czym? - Ann spojrzała w stronę zaplecza pytając pro forma, bo podjęła decyzję.
- Finansami. Bardzo zajęty… nie lubi księgowości.- wzruszył ramionami ghul.
- Och. - stwierdziła wampirzyca po czym niezrażona skierowała się na zaplecze.

I zobaczyła widok rodem z lat osiemdziesiątych. Biurka, papierzyska, segregatory i klnący nad arkuszami Brujah z kalkulatorem w ręku.
- Urząd Skarbowy Stillwater przekazał ponaglenie rękoma Joshui? - zapytała z rozbawieniem Ann, wchodząc do pomieszczenia.
- Capone poszedł siedzieć przez podatki, a ja wolę być czysty w tej kwestii. Nie ma co się rzucać w oczy urzędasom. - wyjaśnił Larry wzruszając ramionami.
- A w ogóle masz pojęcie co robisz czy liczbami czarujesz tylko? - podeszła bliżej, by spojrzeć na papiery.
- Mam pojęcie. To znaczy, wiem jak się rozliczać. Nie kombinuję z liczbami jak ci najemni kanciarze Williama. - wzruszył ramionami Larry.
- Hm, to nie ja za życia miałam siedzieć w tym, ale wiem wystarczająco jak robić liczby dobrze. Mogę pomóc kochanemu szefowi.
- Jeśli chcesz…- odparł z uśmiechem Brujah robiąc miejsce dziewczynie. A samemu przesiadając się na krzesło obok.
Ann usiadła na miejscu patrząc krytycznie na papiery.
- Och tak. Powiew dawnych lat biurokracji. - po czym zabrała się za ogarnianie finansów biznesu Larry'ego.
- Mhmm… nie zarabiam zbyt wiele, ale wystarczy na utrzymanie iluzji.- przyznał wampir.



Wróciła tuż przed świtem. Auto Toreadora już było w garażu, więc i William wrócił do swojej siedziby. Zastała go na piętrze, robiącego zamieszanie w sypialni. Zapewne dla wynajętej pomocy domowej, co by nie zastała zbyt uporządkowanego mieszkania do posprzątania.
- Przyda się wysypać ziemię z doniczki na dywan. Zajmie trochę posprzątanie. - odparła zaglądając do pokoju - Dobrą noc miałeś?
- Na tyle na ile można mieć było rozkoszując się towarzystwem sztywnego trupa… i jego zombie ochroniarza.- odparł cierpko Blake i dodał. - Nie chcę robić jej kłopotu. Po prostu łóżka powinny wyglądać na używane.
- Przeturlałam się po swoim. Masz niesforną siostrzenicę pod dachem, wujku. - uśmiechnęła się - Co w sumie zdechlak dziś robił?
- Włóczył się po okolicy w miejscu wypadku, gadał do siebie i przez telefon. Zbierał “dowody” i “poszlaki” . Był dość nerwowy. Odniosłem wrażenie, że ktoś inny przejmie tą całą robotę. Zresztą… sama wyrobisz sobie zdanie na temat naszego gościa. Jest tobą zainteresowany .- odparł w zadumie William.
- Zapytał o mnie tak bez powodu? Chyba nie był informowany jeszcze o moich "spotkaniach" nieznajomych w Stillwater?
- Najwyraźniej jednak dotarły do niego wieści o twoich… spotkaniach. I chciał się spotkać w tej sprawie z tobą. Całkowicie na przyjaznej stopie.- odparł Blake spoglądając na dziewczynę. - I po prostu wypytać o nie, “przy kubku kawy”… jak to ujął.
- Brzmi ekscytująco. - spojrzała na Williama - Nie, nie ufam mu w najmniejszym stopniu, ale zawsze coś ciekawego.
- Nie chcę zabrzmieć jak adwokat diabła, ale z doświadczenia wiem, że dobrze być dłużnikiem klanu Giovanni. Oni spłacają swoje długi, zawsze. Więc… jutro będziesz miała okazję załatwić sobie przysługę u tego klanu. - ocenił Toreador.
Kolejny o przysługach u Giovanni... I tak pewnie Cyril zaraz by ją na siebie wykorzystał.
- Wiadomo kiedy chce mnie porwać? - zapytała.
- Jutro… u Lukrecji. I nie porwie. Nie ma zamiaru się ruszać z siedziby Ventrue.- wyjaśnił Toreador.
- Lukrecja mówiła, że pewno pałeczkę przejmie Szkaradziec.
- Szkaradziec… nie jest dyplomatą. Nic więc dziwnego, że nasz obecny gość chce jak najwięcej roboty zrobić zanim… tamten się pojawi. Oczywiście jeśli Lukrecja ma rację… a przez rację mam na myśli jakiś cynk z Nowego Jorku. - rzekł nieco ironicznie Blake.
- Co ten Szkaradny może chcieć? Bić nas, aż nie wymyślimy czegoś ciekawego? - parsknęła.
- Nie… będzie robił to samo co obecny, tylko że Szkaradziec jest bardziej doświadczony, bardziej potężny… i ma… cóż, poza paskudną gębą, która może przerazić Nosferatu, lekko obluzowaną piątką klepkę. Co czyni go deczko nieprzewidywalnym. - wyjaśnił Blake.
- Zapowiada się niezapomniany okres. - westchnęła - Jutro zjawię się u Lukrecji, żeby mieć załatwioną rozmowę ze sztywniakiem.

- Jeśli osłodzi ci to nieco najbliższe noce, to zamierzam cię porwać na jedną noc. Do Nowego Jorku. - rzekł wesoło William.
- Och? - bezklanowa zdziwiła się - Myślałam, że nie jestem w twoim typie. - uśmiechnęła się rozbawiona - To ma być randka w metropolii?
- Gorzej… przyjęcie u Toreadorów. - westchnął ciężko William. - Primogenka Wielkiego Jabłka zaprasza primogena Stillwater. Nie wiem po co… ostatni raz tam byłem chyba… po drugiej wojnie światowej?
- I potrzebujesz moralnego supportu siostrzenicy?
- I przewodnictwa. Jak już wspomniałem, od dziesięcioleci tam nie byłem. Spodziewałem się, że już o mnie zapomnieli. Więc obecny telefon jest… lekko niepokojący. - odparł Blake i wzruszył ramionami. - Niemniej bardziej od moralnego supportu, przyda mi się przewodnik po mieście.
- Nie ma sprawy. Mogę być votre majordome. Wiesz, żeby nie było, że z kimkolwiek się włóczysz. - Ann odparła ze spokojem.
- Przymusu nie ma z mojej strony. Jestem pewien że La Bella chętnie podeśle mi przewodnika, żebym przypadkiem się nie zgubił. - zaśmiał Toreador.- I przypadkiem nie poszedł tam gdzie nie powinienem. I oczywiście informował ją o wszystkich moich ruchach. Bo się ona troszczy o gościa.
- Ranisz mą duszę, jeżeli chcesz mi odebrać taką okazję. - położyła dłoń na sercu - Idziemy do House of Arts czy Primogenka ma inną miejscówkę?
- Neue Galerie New York , więc dość prestiżowo.- odparł z uśmiechem Blake.
- Wysłali ci ładne zaproszenie? Ładnych słów użyli chociaż?
- Bardzo. La Bella potrafi słodzić. - odparł Toreador z uśmiechem.
- La Bella to....? - zapytała.
- Elena Belle Dubois, dla przyjaciół La Bella, więc… lepiej tak do niej nie mów.- wyjaśnił William grożąc żartobliwie palcem.

- Jako nastolatka miałam fazę na nią. - zamyśliła się - A nastoletni umysł umie rzeczy wymyślić nocami, tak... - pokiwała głową - Wiesz o czym mówię.
- Nie ty jedyna. La Bella… ma charyzmę przez duże CH.- pocieszył ją Toreador. - Po prostu całkowicie fascynuje sobą.
- Przeszło mi. - wzruszyła ramionami - Była nastoletnia trauma, ale nie przebywałam tak często tutaj, aby w niej utonąć. - spojrzała na Williama - Masz pomysł czemu nagle zapałano potrzebą zobaczenia cię na miejscu? To jakiś family reunion będzie?
- Cóż… nie mam pojęcia czemu chce się ze mną spotkać. Nie jestem jej do niczego potrzebny, skoro nie byłem przez ostatnie dziesięciolecie. Nie wiem co się zmieniło. A poza tym… moje relacje z La Bellą są… - wampir wyraźnie spochmurniał. - … eemm, skomplikowane.
- Więc ona nie jest twoją przyjaciółką?
- Szczerze? - William usiadł na łóżku i zamyślił się. - Między mną i La Bellą było całe spektrum ludzkich relacji. Obecnie jesteśmy… oficjalnie przyjaciółmi, nieoficjalnie w dobrych stosunkach.
- Chyba nie było między wami romantycznych relacji? - usiadła obok Williama.
- Była… platoniczna fascynacja… niemniej powinnaś kierować swoje podejrzenie w przeciwnym kierunku. - Blake zamilkł na moment, zamyślił się. - Pewnie prędzej czy później się dowiesz tego, więc powiem ci wprost. Dubois… zabiła mojego potomka.
Ann skrzywiła się lekko.
- Czemu to zrobiła?
- Polityka, moja droga. To było w czasach, gdy obecny Książę, nie był jeszcze księciem Nowego Jorku, a La Bella nie była primogenką. - wyjaśnił William wzdychając. - W tamtych czasach, ja stałem po stronie… w sumie żadnej. Nie popierałem buntowników, ale też nie stanąłem stanowczo po stronie ancien régime Nowego Jorku.
Caitiffka milczała chwilę.
- Jaką ty miałeś pozycję w Nowym Jorku?
- Kiedyś… bardzo wysoką, moja droga. Tak jak wszyscy Toreadorzy. Niemniej jeszcze większe miałem wpływy w samym mieście. Ale kiedyś… Nowy Jork był znacznie mniejszy.- wyjaśnił pół żartem pół serio Toreador.
- Odeszłeś z miasta po tym jak La Bella zabiła twojego Potomka? - zastanowiła się - Czy może nie tyle co Potomka... co miłość?
- Cóż… gdy ginął z jej rąk, nie był już moją miłością. Nasze drogi rozeszły się dwa dziesięciolecia wcześniej. - machnął ręką William. - Mam pecha do potomków.
- Czujesz do niej urazę za to? Złość?
- W sumie… to nie. Tamto to przeszłość, a La Bella nigdy nie była moim osobistym wrogiem. I nie pastwiła się nad moim potomkiem. Z tego co wiem, jego śmierć była szybka.- wyjaśnił William wzruszając ramionami.
- Ale masz z tyłu głowy, że to nagłe zaproszenie może mieć... mniej przyjemne pobudki niż nawiązanie kontaktu ze starym przyjacielem. Może ona sądzi, że jesteś wciąż zgorzkniały i chcesz zemsty na niej?
- Hmm… cóż… wtedy powinna spróbować zaprosić mnie lata wcześniej. I tak… możliwe, że chce mnie ubić. - wzruszył ramionami Blake i spojrzał na Ann. - W takim przypadku, uciekaj od razu z miejsca. Ja sobie poradzę. La Bella mimo wszystko assamitką nie jest, a ja radziłem sobie nawet z zabójcami z tego klanu.
- Kim ty byłeś, że nasyłano na ciebie assamitów? - uniosła brew.
- Krzyżowcem na Morzu Śródziemnym. Dawne czasy…- zaśmiał się Toreador. -... w czasach, gdy należałem do Zakonu Maltańskiego idea krucjat powoli już zamierała. Ale nadal były tarcia między wschodem i zachodem. I między Kainitami pochodzącymi z różnych kultur.
- Mówisz żebym uciekała... To nie tak, że Toreadorzy potrafią być szybcy. - sarknęła.
- Jeśli La Bella rzeczywiście chce mnie zabić, to będzie musiała skupić wszystkie swoje zasoby na mnie. To jest twoje okienko na rejteradę. - odparł wampir głaszcząc Ann po włosach. - Słaba caitifka nie jest warta wysiłku polowania na nią. W tym twoja szansa.
- Zakładasz, że La Bella woli walczyć jeden na jednego, co? - wzruszyła ramionami - Jeżeli jesteś tak silny to tym bardziej przeciwnik musiałby być durniem, aby chcieć cię zdjąć przynajmniej bez obstawy.
- Obawiam się że Dubois nie jest głupia, ani na tyle dumna by walczyć jeden na jednego. To słodka intrygantka. - westchnął William i rzekł pocieszająco. - Wątpię jednak by chciała mnie zabić. O wiele wygodniej byłoby jej nająć jakichś zbirów i napaść mnie tutaj, niż.. robić zamieszanie w Nowym Jorku. Jestem primogenem Stillwater, a choć to jest dziura bez znaczenia, to tytuły… mają znaczenie dla starszyzny w Nowym Jorku. I Smith może upomnieć się o ukaranie mojego zabójcy.
- Zakładajmy, że nie ma nadziei popsuć nam tych wakacji. O mnie się nie martw teraz, będę czujna jak to na ulicach Nowego Jorku nauczono. Czyli bardzo.
- Nie martwię się. Wiem że sobie poradzisz. Wiem że sobie poradzimy. - stwierdził z uśmiechem Blake.

- Jak w sumie mam do niej się zwracać, jak podchodzić? - zapytała - Po śmierci jej nie widziałam, a za życia nasze relacje były bardziej... no, byłam córką ludzi, z którymi się interesy robiło, a przyszłą spadkobierczynią. - zmarszczyła brwi - W sumie ciekawe czy moja część spadku wciąż czeka, skoro tak nie do końca umarłam. Nawet pewnie nie dotarli, że mnie zabito... I ciekawe też kto z kainitów trzyma łapy na biznesie. Nie odpuszczonoby intratnego międzynarodowego interesu dla mortali z dobroci martwego serca.
- Miss Dubois wystarczy… - odparł z uśmiechem i westchnął cicho.- Ach… lubimy sądzić, że jesteśmy szczytowymi drapieżnikami i władcami świata, ale prawda jest taka że na szczycie… jest duża konkurencja. W Świecie Mroku czają się wilkołaki i inni zmiennokształtni, tkają swoje intrygi magowie, w sarkofagach kryją się mumie i… cóż, sama miałaś chyba okazję się przekonać na wyprawie z Nadią, że bycie Kainitką nie czyni niezniszczalną. Możliwe więc że to nie Kainici pociągają za sznurki twojej rodziny.
- Mumie? - Ann była w szoku i pokręciła głową - A kto tam moimi trzęsie... byle mocno trząsł. - nisko warknęła.
- Tak, mumie… one i Wyznawcy Seta, wampiry pochodzące ze starożytnego Egiptu istnieją. Acz mała jest szansa byś spotkała ich w stanie Nowy Jork. - odparł Toreador i dodał. - Świat jest pełen cudów… lub koszmarów których jako śmiertelnik nie zobaczysz nigdy. Jeśli masz szczęście. Jeśli pecha, to oglądasz skrawek naszego świata tuż przed śmiercią.
- Ja poznałam dni przed śmiercią. - nastroszyła się - Sabat był taki sam za twoich czasów?
- Inny… Sabat zmieniał się z czasem, ewoluował… tak jak Camarila, Anarchy i klany. Jesteśmy bardziej odporni na zmiany… ale nawet my musimy iść z duchem czasu i postępem ludzkości.- przyznał William.
- Też masowo przemieniali?
- Zależy kiedy, zależy jak…- odparł enigmatycznie Toreador zamyślając się. - … szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy to stało się to jednym z ich zwyczajów. A nie tylko koniecznością wynikającą z okoliczności. Z tego co słyszałem, zanim powstał Sabat i Camarilla, niektóre klany stosowały nagminnie taką taktykę… Tzimisce najczęściej i czasem Gangrele najeżdżały na wioski przemieniając wszystkich w celu przygotowania mięsa armatniego przed ważną wyprawą.
- A Starsi zachowują się, jakby to była wina Bezklanowych, że istnieją. Jakby to nie Klanowi tworzyli…
- Wina nie leży w twojej… bezklanowości, a w tym że powstałaś nielegalnie. Śmierć grozi nie tylko powstałemu tak wampirowi, ale i jego stwórcy. Na tworzenie potomka trzeba mieć zawsze pozwolenia miejscowego Księcia, który pilnuje tego by Kainici nie wyludnili populacji śmiertelników. - wyjaśnił Toreador.
- Czyli jako Książę... chciałbyś mnie ubić?
- Nie jestem aż tak przesądny.- odparł ze śmiechem Blake i wzruszył ramionami. - Joshua też nie.
- A La Bella?
- Też nie… - zaprzeczył Blake. - Mimo uduchowionej maski artystki, miss Dubois jest osobą stąpającą twardo po ziemi.

- Cyril twierdzi, że tylko jego wpływy mnie chronią... Myślisz, że to prawda?
- I tak, i nie. Jesteś jego… protegowaną, a nie samotnym wampirem, nad którym nie ma kontroli. I którego trzeba ubić w ramach czystek sanitarnych. Aczkolwiek pewną dozę protekcji uzyskałabyś dołączając do którejś z band Anarchów lub schodząc do kanałów. Papa Roach nadal chyba prowadzi nabór do swojej sekty, prawda?- zapytał na koniec William.
- Tak... choć o nim później sama się dowiedziałam. - westchnęła - Cyril... może innego słowa by użył niż protegowana. Wiesz, czasem da się spojrzeć kawałek pod maskę. - wyraźnie wampirzyca czasami mogła otrząsnąć się z miłości?
- Czasem… tak. - potwierdził Blake i wstał z łóżka.- No cóż… nie ma się co martwić. Cyril jest… jaki jest. Są gorsi od niego, wierz mi. A na nas już chyba czas.
- Tak... niestety sen czeka. - również wstała - Kiedy mamy jechać?
- Pojutrze…- odparł z uśmiechem Blake. - …masz czas na załatwienie sobie eleganckiej kreacji.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 12-11-2022 o 16:33.
Zell jest offline  
Stary 12-11-2022, 16:35   #38
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
LEKCJA POKORY
************************************************** *************************************************

Kara. Zapowiedział ją. Zawiodła go i miała zostać ukarana stosownie do winy. Zawiniła pychą i miała zostać nauczona pokory. I to… miało ją nauczyć.
Paczuszka zawierała strój pokojówki, wraz z bielizną. Strój pokojówki, jaki można było kupić w seksshopie. Co prawda gustowny strój, żadnego lateksu czy udziwnień, ot strój pokojówki jaki można było założyć na frywolny, lub nawet zwykły bal przebierańców. Pomijając oczywiście spory dekolt i fakt, że spódniczka kończyła się powyżej podwiązek.

Ann była wściekła. Jak on śmiał?! Była w końcu z poważanej rodziny... choć jego to wyraźnie nie obchodziło. Pewnie nawet nie wiedział.
I gdy do niego dotarła, miała zamiar mu przekazać niezadowolonie...
- Śnisz, że założę to. - rzuciła Cyrilowi paczuszkę pod nogi, wściekła wparowując do niego - ŚNISZ!
- Nie śnię już od dawna. A ty to założysz. Skąd to unoszenie się dumą?- zapytał ironicznie Cyril. - I gdzie była ta dumna wampirzyca, gdy chowałaś się za śmietnikiem jak śmierdzący szczur? Doprawdy, powinnaś się nauczyć kiedy możesz pozwolić sobie na takie wyskoki, a kiedy nie… a ten strój będzie właśnie taką lekcją.
- Daruj sobie takie lekcje. Nie założę tego, nie jestem twoją zabawką! - fuknęła młoda wampirzyca - A kara bez sensu. Ten kainita nie wiedział gdzie jego miejsce, a ja się tak nie pozwolę traktować. On odnosił się do mnie, jak do śmiecia! - fuknęła.
- Odnosił się do ciebie właściwie… to ty nie wiedziałaś, gdzie twoje miejsce.- odparł chłodno Cyril wstając. - Jesteś małą rybką w dużym stawie pełnym rekinów i chronią cię moje wpływy, ale jeśli twoje wyskoki mają narażać moje interesy to następnym razem cię porzucę i zostaniesz pożarta na moich oczach. Chyba, że tego właśnie chcesz? Woda sodowa uderzyła ci do głowy i myślisz, że sobie poradzisz bez mojego parasola ochronnego? Tak jak sobie poradziłaś z moim uczniem? Czy Brujah na ulicy? Czy wtedy w kanałach też sobie byś sama poradziła… bez Fincha chroniącego twój zadek?
- Właściwie... Nauczyłeś się żartować, co? - parsknęła - Brujah i tak mnie atakują, więc twój parasol słaby.
- Taka się nagle twarda zrobiłaś? Niech ci będzie. Albo zobaczę cię w mundurku, albo… wyrzucę na zbity pysk i u Księcia odwołam opiekę nad tobą. Wtedy dopiero się przekonasz czym to jest sfora Brujah dysząca ci za plecami. - rzekł cierpko Cyril przyglądając się dziewczynie.- Tylko szybko podejmij decyzję, mam wielu uczniów i podopiecznych… i nie mam czasu do stracenia.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy.
- Ty... - pokręciła głową w niedowierzaniu - Ty skurwielu…
- Jeśli uważasz że czerpię z tego jakąś podnietę, to cię niestety rozczaruję. - zadrwił Cyril i zerknął na zegarek. - I z łaski swojej pospiesz się z decyzją. Nie każdy ma tak jak ty dużo czasu do stracenia. Jestem oczekiwany, a ty masz pójść ze mną.
- Cyril... Poniżysz mnie... - była zła i pozbawiona opcji.
- Na tym to polega. Lekcja pokory wymaga poniżenia. Lekcja samokontroli wymaga sytuacji wzbudzającej gniew, no i może wreszcie nauczysz się trzymać język za zębami, wiedząc, że osoby, które spotkasz mogą cię zabić, zanim zdążę ich uświadomić, że jesteś pod moją opieką.- odparł chłodno wampir. - Cóż… będzie to strata dla nas obojga, choć ja przynajmniej zobaczę kreatywne użycie Sfer.
Nie wiedziała o czym mówi Tremere, ale w tym momencie nie było to istotne.
- Pójdę z tobą, ale... nie w tym! - wskazała na paczuszkę leżącą na ziemi - Urodziłam się lepiej niż to....
- Nie… pójdziesz w tym, albo radź sobie sama. Bez domu, bez opieki, bez koterii… zawsze możesz zwiać do kanałów i jeśli zdołasz dotrzeć do Malkavian, to zaczniesz radośnie bełkotać kolejne teorie spiskowe w radosnej trzódce Papy Roacha. - odparł zimno Cyril i dodał.- Jeszcze tego nie rozumiesz? To nie ty tu jesteś od stawiania warunków, tylko ja.
Przetarła oczy kręcąc głową. Nachyliła się do paczuszki, by ją podnieść, a jej twarz wyrażała ból braku wyboru zmieszany ze złością.
- Zapamiętam to... - warknęła.
- Mam nadzieję. Co to za lekcja, z której nie wyciąga się wniosków? - odparł beznamiętnie Cyril i spojrzał na zegarek.- Tylko się pospiesz.

***

Ann wróciła przebrana... z wyraźnym poniżeniem na twarzy. Zachowywała się jak kot ubrany dla rozrywki właściciela.
- Nienawidzę cię... - warknęła w stronę Cyrila.
- Doprawdy? Ale to nie ja wpakowałem cię w tą sytuację, tylko twój język. Gdybyś nie mieliła nim tak ostro, to byś nie stała tu w fikuśnej spódniczce i fartuszku. - Cyril rzucił jej szary prochowiec i kapelusz. Przynajmniej poniżenia na ulicy planował jej oszczędzić.
- Nie zdarzyło się nic strasznego... To ten dupek ukolorował. Delikatne ego. - założyła prochowiec - Gdzie idziemy?
- Do klubu dla dżentelmenów. Czas byś odpracowała swój dług.- warknął oschle stary wampir.- Nic się strasznego tobie nie stało, bo koszt twojego pyskowania potrącono z mojej puli zasobów. TYLKO dlatego nic ci się nie stało. I nie ma znaczenia czy tamten przesadzał czy nie, nie ma znaczenia, że to straszny dupek. Wśród Kainitów pełno jest dupków. Jednych możesz ignorować, ale przed innymi należy się płaszczyć… a ty tego nie zrobiłaś.
- I co on by mi zrobił? Co tobie? Będzie płakał ze złości? - parsknęła nakładając kapelusz.
- Prawdopodobnie wyrwałby ci serce. - stwierdził krótko Cyril.- I dosłownie zanim zdążyłabyś to zauważyć. Jest potężniejszym dupkiem niż ty.
- Jak teraz ma wyglądać? - zapytała głucho.
- Będziesz ładnie… wyglądać, ładnie się uśmiechać, usługiwać… głównie to podawać ciasteczka i napoje śmiertelnikom. No i usta mieć zamknięte.- wyjaśnił Cyril wzruszając ramionami. - Robić za kelnerkę.
- Powiedziałeś komuś o mnie?
- Znaczy… że jesteś Kainitką? Pewnie się domyślą, pewnie to ich nie obejdzie.- wzruszył ramionami Cyril wsiadając do swojego cadillaca.

***


Ann nigdy nie była w takim miejscu. To miejsce cuchnęło… naftaliną i starością. Było wiekowe. Fasada budynku była w stylu kolonialnym. Portier w skrojonym z elegancją mundurze był czarnoskóry. Wszystko to aż prosiło się o pikiety lewicowych aktywistów pod drzwiami, albo chociaż jakieś graffiti na ścianach, albo żebraków… bo wchodzący do środka dżentelmeni wyglądali na bogatych i wpływowych. Ale nie… okolica była spokojna, a przechodnie ignorowali budynek. Ann znała ulice w tej części miasta. Było tu kilka modnych butików z odzieżą, ale tego budynku nie kojarzyła w ogóle. Ale przecież musiała go mijać wielokrotnie, wszak nie zbudowano go wczoraj, wprost przeciwnie… to raczej miasto obrosło go ze wszystkich stron.

Wzdrygnęła się. Jak nisko miała upaść dziewczyna ze szlacheckiej francuskiej rodziny?
- Ty naprawdę jesteś mizoginistycznym, starym snobem... - mruknęła do Cyrila.
- Prawdziwym arystokratą, a nie jednym z tych nowoczesnych książątek którym, jedynie pozostała błękitna krew w żyłach zastępująca przy okazji zupełny brak klasy.- poinformował ją starzec.
- Zwykłym zakompleksionym staruchem, który buduje swoje ego na poniżaniu innych.
- Twoja opinia by mnie obruszyła, gdybyś cokolwiek znaczyła. Ale nie znaczysz…- wzruszył ramionami wampir.
Ann nie odpowiedziała.

W środku było dalej stylowo i kolonialnie. Tu Ann musiała zdjąć ten prochowiec i pokazać się publicznie. I wzbudzić umiarkowane zainteresowanie i ledwie parę drwiących uśmieszków.
Służba tu była ubrana podobnie. Od kelnerki miała dłuższą spódnicę, ale to była jedyna różnica między ich a Ann garderobą.
Tutejsi bywalcy, bardziej niż Ann byli zainteresowani snookerem, cygarami, lekturą książek i gazet.

[MEDIA]https://www.washingtonian.com/wp-content/uploads/2015/04/20150428.socialclubs_lede-995.jpg[/MEDIA]

Oraz oczywiście… rozmową. Ann stała się szybko dla nich niewidzialna, jak reszta służby. Co najwyżej przywoływali ją palcami oczekując że doleje im alkoholu do kieliszków, zapali cygaro czy wykona inną podobną czynność.
Wzrok Ann był przesiąknięty pogardą. Była obrzydzona i zła na Cyrila. Ogarnęła wzrokiem próbując określić, kto jest śmiertelny. Cóż… goście wszyscy niemal byli po sześćdziesiątce, starzy i zasuszeni. Krwi nie pili, konserwowali się whisky i innymi drogimi trunkami.
Ani chybi to obleśne mumie trzymające pokojówki w piwnicach i stawało im od pejczy i łańcuchów.
- Będziesz usługiwała mnie i moim przyjaciołom w jednej sali. To nic trudnego, przynieś, odnieś, podaj… wszystko z uśmiechem przyklejonym do twarzy i ignorowaniem macania po udach i tyłku. Choć nie liczyłbym na to. - zażartował ironicznie Cyril wyjaśniając jej obowiązki.- I z ustami zasznurowanymi. Jedyne co wolno ci powiedzieć, to… “Oczywiście sir, zaraz podam”. I podobne komunikaty. Zrozumiałaś?
- Naprawdę sądzisz, że będę uległa dla tych impotentów? - syknęła przez zęby.
- Jeśli chcesz aby nasza dalsza współpraca trwała, to tak… będziesz uległa i będziesz się uśmiechała. To test… ostatnia twoja szansa. - odparł beznamiętnie Cyril. - Na co mi nieużyteczne narzędzie?
- Zrezygnuj z tego... - szepnęła błagalnie - To nie skończy się dobrze…
- Nie. Czas żebyś nauczyła się trzymać nerwy na wodzy, a język za zębami. Pamiętaj, że większość tych… impotentów, może zgasić twoją nieśmiertelną iskrę niczym płomień świecy.- odparł Tremere. - Może to cię zmotywuje.
- I jeszcze żyjący tu są…
- No i ? Doprawdy… przywiązujesz sprawę do detali nie mających znaczenia. Nikogo nie obchodzi twój stan. - westchnął stary wampir.
- Miejmy to za sobą…
- Mhmm…- Cyril ruszył przodem, a Ann za nim.

***

Przyszło jej usługiwać starym prykom, z uśmiechem na ustach gotującym się gniewem pod powiekami. Robota uciążliwa nie była, za to prosta i nudna. Ot, podaj, odnieś, napełnij i zapal podstawione cygaro lub fajkę. Nie mogła się nawet wykazać swoimi talentami oratorskimi i zdolnościami do manipulacji, bo… wszelkie jej odzywanie się kończyło się karcącymi spojrzeniami. Panowały tu stare kolonialne zasady, służba nie była ludźmi tylko ruchomymi narzędziami. Miała się ładnie prezentować i wykonywać zadania. Jedynie odzywki jakie tolerowano, to “Yes sir” i “Yes ma’am.” Ba, do Ann najczęściej nikt się nie odzywał, by nie przerywać rozmowy… Za to stosowano gesty, pokazywano co ma wynieść, co ma przynieść, co napełnić. Popędzano ją klepnięciami, jak niesforną klacz. Rozmowa starych pryków z początku interesująca, szybko stała się nużącym bełkotem. Problem polegał na tym, że Cyril i jego kółeczko wzajemnej adoracji rozmawiali stosując terminy i porównania całkowicie dla nich zrozumiałe, ale dla niewtajemniczonej Ann… cóż, równie dobrze mogliby mówić o teorii strun czy fizyce jądrowej. Zrozumiałaby tyle samo. Jedyne co udało się jej wywnioskować to to że mówili o magicznych praktykach i tradycjach dawno wymarłych cywilizacji lub takich, o których nie wiedziała. Terminy wpadały jej jednym, a wypadały drugim uchem… co za męczący, poniżający i bezproduktywny oraz bardzo długi wieczór.

Ann zachowywała się bardzo posłusznie i nie okazywała niechęci gościom, wykonując polecenia i głównie milcząc, nawet gdy popędzano ją klepnięciami. Jedynie, gdy skrzyżowała wzrok z Cyrilem mógł on zobaczyć jej złość i odrazę, co zaraz ukryła pod maską dla gości. Na zakończenie spotkania skłoniła się podlegle znajomym Cyrila nim poszła za starym Tremere.
Dopiero na zewnątrz, gdy odsunęli się poza zasięg uwagi, Ann wykonała swój ruch.

***

Pociągnęła Cyrila na bok i pchnęła go na ścianę, trzymając za kołnierz pod szyją.
- Skurwiel... - poniżona wampirzyca warknęła nisko.
- Na kolana.- burknął wampir i kolana Ann się ugięły gdy opadała przed nim. Starzec wyrwał kołnierz z jej chwytu i patrzył jak caitifka przed nim klęka.- Myślisz, że masz prawo do humorków? Jesteś nikim. Słabą i tchórzliwą Kainitką. Nie możesz sobie pozwolić na takie wyskoki, zwłaszcza wobec stojących wyżej od ciebie w hierarchii. Nie jestem ulicznym krwiopijcą, byś mogła mi grozić. Zapamiętaj to sobie, bo następnym razem nie będę tak wyrozumiały.
- Jestem kainitą, jak ty. Nie pozwolę się tobie czy nikomu innemu traktować jak śmieć. - warknęła wściekle.
- Nie… nie jesteś taka jak ja. Jesteś młoda, słaba i niedoświadczona. I jeśli chcesz dożyć następnego stulecia naucz się właściwie oceniać swoje możliwości i szanse. Inaczej będziesz miała szczęście jeśli tylko zakończysz taki wyskok na klęczkach. - odparł złośliwie wampir spoglądając na Ann z góry. - Przeżyj trzy stulecia, rozwiń swoją potęgę, a wtedy pogadamy o tym czy dotarłaś do mojego poziomu… czy nadal jesteś jedną z tych krwiopijców, którzy muszą służyć by istnieć dalej.


- Ty też nie dotarłeś wysoko, podnóżku Regenta. - wyrzuciła z siebie.
I została spoliczkowana za tą uwagę.
- Nadal wyżej od ciebie, skoro tu klęczysz przede mną i na mojej łasce.
- Łasce... - prychnęła - To czy ty jesteś na łasce Augusto?
- Jest regentem trzeciego kręgu. Najwyższego kręgu w Nowym Jorku. Jest zwierzchnikiem wszystkich członków mego klanu. Nie jestem na jego łasce, tylko jego podwładnym. Gdyby mógł się mnie pozbyć, to by to dawno zrobił. Ty natomiast… - odparł uśmiechając się złowieszczo.-... jesteś pod moją opieką. Ja oceniam, czy przestrzegasz zasad Maskarady i postępujesz tak jak powinien członek Camarilli. Mogę cię po prostu zabić i skłamać, że knułaś z Sabatem. Twoja egzystencja jest na mojej łasce. Pojmujesz różnicę caitifko? Czy mam ci przeliterować?
- Ja mam z tobą współpracę. Ty jesteś sługą regenta. - prychnęła.
- Nie. Ja łożę za twoją lojalność wobec Camarilli i w każdej chwili mogę cię unicestwić. Rozbestwiłaś się przez ostatnie kilka miesięcy.- stwierdził znużonym głosem starzec.

- Bo zaczęłam dbać o swoją godność? - zapytała prześmiewczo - Pokazuję, że nie dam sobą pomiatać?
- Bardzo o nią dbasz… klęcząc przede mną jak niewolnica. - zakpił Cyril i pstryknął palcem nos Ann. - Skoro dbasz o godność, to dbaj o nią rozsądnie. Nie pyskuj potężniejszym od siebie, jeśli chcesz dożyć następnej nocy.
Fuknęła, chcąc wstać. Ale nie mogła.
- Czemu tak cię zabolało, że postawiłam się tamtemu wampirowi?
- Bo musiałem ratować sytuację i narażać swoje interesy, by ratować twoją skórę. - burknął Cyril spoglądając z góry. - Bo nie myśl sobie, że wyszłaś bez szwanku, tylko dzięki swojemu językowi. To ja musiałem nadstawiać kark za ciebie.
- Co niby zrobiłeś?
- Skorzystałem z wpływów, by tamten zaniechał zabicia cię podczas najbliższej nocy. - odparł stary Tremere. - Osobiście lub przez najemników… ot, taka kara dla tych, którzy przekraczają granice. Jak ty.
- I czemu na tyle ci zależało? - wampirzyca powoli uspokajała się.
- Nie lubię nie mieć racji. I nie lubię tracić interesów, w które zainwestowałem czas i wpływy. - wyjaśnił spokojnie Kainita.
- Racji?
- Nieważne. - Starzec ruszył w kierunku samochodu, po chwili przypominając sobie że Ann nadal klęczy. - Możesz wstać.
Ann szybko wstała i poszła za Cyrilem.
- Spłaciłam dziś ten dług? Zachowywałam się jak miałam? - zapytała kwaśno.
- Tak. Postaraj się nie musieć kolejny raz go zaciągać. Niemniej strój zachowaj. A nuż ci się przyda. - zadrwił ironicznie Tremere.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 12-11-2022 o 16:38.
Zell jest offline  
Stary 15-11-2022, 18:08   #39
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Po ponurym i męczącym śnie z którego Ann wybudziła się z trudem zaczęła się bardzo “ciekawa” noc. Wszak miała spotkać z przedstawicielem klanu Giovanni, klanu którym straszono młode wampiry. Wedle Williama nie miała się czym martwić. Giovanni są może potężni, ale nie zaryzykują otwartego konfliktu ze Stillwater. Brzmiało to może i pewnie w ustach Williama, ale Ann jakoś nie wierzyła jego argumentom. Bo kogo obchodziło to miejsce i grupka wampirów tworząca miejscową społeczność. Nawet jeśli byli dość potężni.Niemniej Ann miała powody, by nie przejmować się za bardzo spotkaniem z Giovanni. Wszak jedynie co chcieli od niej, to odpowiedzi na pytania. Odpowiedzi które mogła im udzielić bez zatajania czegokolwiek. Wszak ich przedstawiciela interesowała zbrodnia, z którą ani Ann ani Cyril nie mieli nic wspólnego.
Poza tym… miała wszak ważniejsze sprawy na głowie. Kiecka na imprezę u Miss Dubois. Ann dobrze znała tego typu rauty. Wiedziała jak się na nie ubierać. Problem w tym, że nie miała w co… Potrzebny był jest szykowny strój, a choć Miracella miała mnóstwo ładnych sukienek, to niestety były zbyt biedne i zbyt prostackie jak na imprezę w Neue Galerie New York. Potrzebne było ubranie z odpowiednim imieniem doczepionym do niego: Gucci,Yves Saint Laurent itd.
Penny była za biedna na takie ciuszki. Więc trzeba było znaleźć inne źródło. A więc… Lukrecja lub Nadia. Co prawda ta druga miała gust państwowej urzędniczki (przynajmniej jeśli chodzi o ubrania, bo bieliznę lubiła bardzo luksusową) to był to jednak gust wysoko postawionej i dobrze opłacanej urzędniczki.
Problem w tym, że żadna z tych wampirzyc nie wydawała się chętna podzielić swoją garderobą z biedną caitifką.
No i pozostawała jeszcze jedna kwestia.Cyril. Tremere zabronił jej wracać do Nowego Jorku. Ann więc poprosiła o pomoc Williama. Co by wytłumaczył Cyrilowi sytuację w jakiej się znalazła. I Toreador się zgodził zapewniając dziewczynę, że załatwi wszystko z Tremere i to nie jest żaden problem.



“Pąsowa Róża” była dziś pustawa, gdzieś niemal wyparowali miejscowi, a i wampirów nie było wielu. Za to było kilku smutnych panów w szarych Jazzowa i bluesowa muzyka dochodząca z podium była oniryczna.


A i sami muzycy wyglądali na lekko otumanionych. Jakby jedynie ciałami tu byli, zaś umysły znajdowały się na innym planie egzystencji. Marionetki kierowane przez inną obcą siłą. Co nie przeszkadzało im w graniu kolejnych kawałków. Niemniej Ann poczuła się nieswojo wchodząc do środka, zupełnie jakby trafiła do innego miejsca, innego czasu… innego świata. Nie było nikogo poza Lukrecją z Kainitów. Ta siedziała przy barze pijąc “krwawą mary” i rozmawiając z barmanką. Na widok wchodzącej Ann skinęła ku niej palcem zapraszając do siebie.
A gdy już ona podeszła rzekła cicho.
- Na górze, Larry stoi przy drzwiach, przez które masz przejść. W razie czego krzycz, tylko głośno. To przybędzie na pomoc.- odparła Lukrecja i widząc nieme pytanie na obliczu Ann westchnęła tylko. - Lorerai ma dziś… fazę. Nie przejmuj się tym. Pewnie źle reaguje na tylu ghuli od truposzy. Idź zrobić swoje, a potem pogadamy.
Po czym popędziła ją gestem dłoni. Ann nie pozostało nic innego tylko zrobić to co jej polecono. Jak zwykle była dziewczyną na posyłki. Dobrze przynajmniej, że tu ją choć trochę szanowano.


Larry czekał na górze, opierając się z nudów o ścianę w korytarzu i grając na … chyba gameboyu ?. Uśmiechnął do niej i rzekł. - Tam.
Skinął głową na drzwi obok niego. - Pospiesz się i…nie daj się zastraszyć.
I tyle w kwestii instrukcji.
Weszła. Pokój hotelowy, jak każdy inny. Ten był obity czerwonym zamszem i z kotarami zaciągniętymi mocno. W środku przy stole siedział Giovanni. Wyglądał tak sztywno, jak wtedy gdy zobaczyła po raz pierwszy. Woskowa figura za stolikiem. Jednak to nie on wywołał zimny dreszcz na jej ciele, a stojący przy oknie ochroniarz. Wysoki, o bladej skórze i wodnistym spojrzeniu. Ubranie wisiało na nim jak na wieszaku, modny garnitur we włoskim stylu. W sam raz na ubranie pogrzebowe. Ann wzdrygnęła się na tę myśl… ale cóż… pierwszy widziała żywego trupa. Bo ten mężczyzna nie był żywy. Stojąc w kącie przypominał eksponat z Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud, tyle że one tak nie cuchnęły formaliną jak ten typ. I żadna ilość markowego dezodorantu nie mogła tego faktu zamaskować.
- Przejdźmy może do rzeczy.- rzekł tymczasem Kainita wstając i podchodząc do Ann. I podał jej wizytówkę. - Możesz mi mówić Gino.
I tak samo było na wizytówce. Gino Piscatoni,GENEX S.A. IMPORT-EXPORT, numer telefonu i zastrzeżenie: “Dzwonić po zmierzchu”.
- Ty masz okazję do opowiedzenia swoich historii, ja mam czas na ich wysłuchanie i zadanie paru pytań, więc może… zaczynajmy?- próbował być przyjazny, ale wydawał się sztywny. A i obecność zombie w kącie pokoju trochę psuło nastrój.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-12-2022, 14:39   #40
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
formatowanie doedytuję później


- W sumie to nieoczekiwane spotkanie dla mnie. - schowała w kieszeni wizytówkę, mówiąc lekkim tonem - Kto ci o mnie powiedział? Z ciekawości pytam.
- Cóż... Giovanni szczyci się dyskrecją w interesach, więc poznane sekrety zachowujemy dla siebie. Także twoje. - odparł dyplomatycznie nekromanta uśmiechając się lekko… wyglądał niczym upiorna wersja partnera Barbie. Taki Ken dla młodocianych ghotek.
- Ważne trzymać się reguł biznesu w interesach. - stwierdziła spokojnie z pewnością i... jakimś uznaniem? - Nie posiadam rozwiązania tej zagadki, ale mam nadzieję, że moje informacje cokolwiek pomogą. - dodała przepraszająco.
- Może być pani pewna, że pani sekrety są i naszymi sekretami. Proszę usiąść.- zaproponował wampir sam- wracając na swoje miejsce.
- Z tego co wiem, była pani na miejscu wypadku?
- Dokładnie. - Ann usiadła naprzeciw Giovanniego - Przybyłam wraz z Williamem Blakiem na miejsce wypadku, gdzie już był Książę Smith.
- Proszę mi o tym opowiedzieć, co pani zobaczyła, usłyszała, co przyszło pani do głowy. Wtedy i obecnie.- odparł Kainita włączając dyktafon.

Ann opowiedziała o wyglądzie miejsca, o tym że poznała klan dzięki drzwiom samochodu. Opisała jak z bestią ze szpitala walczyli później.
- Wiedziałam, że to nie będzie bez echa, ale myślałam, że to wina stwora.
- Mhmm… - odparł Giovanni spoglądając na Ann. Przez chwilę myślał nim rzekł. - Walczyłaś z tym potworem, więc zapewne wyrobiłaś sobie o nim zdanie?
- Nie jestem wojowniczką. Miałam wsparcie dwóch silnych Spokrewnionych, więc stwór nie podołał, ale też nie padł, tylko uciekł. Nie umiem zawyrokować jak wielkim byłby zagrożeniem dla kogoś innego.
- Unikasz… odpowiedzi. Niepotrzebnie. Nie zamierzam pociągać do odpowiedzialności jeżeli twoja ocena zagrożenia okaże się błędna. Każdy ma prawo się mylić. - stwierdził Gino po długim namyśle.
- Mówienie, że dla mnie byłoby to konkretne zagrożenie nie jest miłe do przyznania głośno. - westchnęła - Był szybki, głodny i wytrzymały. Uparty. Zgaduję... że byłoby to średnie zagrożenie dla wielu?
- Dla wielu… nie dla wszystkich. I najwyraźniej nie tak duże, skoro trójka Kainitów dała mu radę.- odparł mężczyzna pocierając podbródek. - Ofiara ataku podróżowała z silniejszą obstawą.
- Temu później zaczęłam się zastanawiać czy to na pewno ten stwór był. Zobaczyłam w mieście i obrzeżach dwóch nieznajomych... choć jednego bardziej przelotnie, już po pana przyjeździe. - zaczęła ze spokojem - Między drzewami na drodze do... sekty Garry'ego, gdy jechałam samochodem z Tremere. - zmarszczyła brwi przypominając sobie - Mężczyzna w wojskowym khaki, łysy. Blady... Biały wręcz. Jak kości.
- Koło siedziby miejscowego Gangrela. Iiinteeresuujące.- zadumał się Giovanni składając dłonie jak do modlitwy. - Miejscowi Kainici zdają się nie wiedzieć za wiele o nich.
- Zwierzaki Garry'ego nic nie wywęszyły, a Garry... - westchnęła - Wtedy był wystarczająco opity krwią wyznawców, aby rozumieć gdzie ma głowę. - spojrzała podłamana - Narkotyki i Garry to miłości tych ludzi. Tremere non stop w bibliotece, Ventrue tutaj.
- Można powiedzieć, że cała Domena nie jest trzymana mocno w stalowej rękawicy. Jak zapewne powinna być. - odparł Giovanni i spoglądając na Ann, spytał. - Czym są ci łysi, według miejscowych?
- Wędrowne potwory? Nie dostałam jakiejś konkretnej odpowiedzi. - wzruszyła ramionami - Ten drugi... był inny. Zobaczyłam go jak pojawiłam się w mieście... - Ann na wspomnienie zrobiła się lekko nerwowa.
- Mhmm… więc jakie jest twoje zdanie na temat tych łysych typków?- zapytał Gino.
- Jeżeli ciągle są... Są niebezpieczni. - objęła się ręką - Ten pierwszy mnie obserwował jak... drapieżnik. Zagrożenie. Odszedł... przez ciemny zaułek... jakby... - pokręciła głową - Nagle pojawił się w innym miejscu dalej. I dalej.
- Intrygujące…- zamyślił się Gino i spytał. - Czujesz się… bezpieczna w tym mieście?
- Samotnie? Ostrożna poza centrum. Z innymi pewniej i głównie z innymi jestem. Tu bywa... taka niepokojąca atmosfera.
- Tutejsi… wydają się rozleniwieni. Uważają, że siedząc z boku są bezpieczni, bo nikt nie zwraca na nich uwagi. Prędzej czy później zapewne czeka ich brutalne przebudzenie.- ocenił Kainita.
- Ostatnio przyszedł Sabat. - przypomniała sobie - Najpierw na Lupiny wpadł, po tym my dokończyliśmy. Ale tak, leniwo tu się istnieje. - skrzywiła się - Nie wiem czemu, ale nie jestem tak spokojna...
- Miasto uczy czujności. Nie dzicz. - wyjaśnił swój punkt widzenia Giovanni.- W dziczy są proste wnyki, w mieście… pułapki są bardziej… wyrafinowane i zdradzieckie. Tutejsi odwykli od czujności.

- Czy masz jeszcze pytania do mnie?
- Hmm… wybacz, chyba już żadnych. - przyznał Gino i spojrzawszy na Ann dodał. - A ty? Nie masz mi nic więcej do powiedzenia?
Bądź przydatna...
- Może już doświadczyłeś lub doświadczysz. To miejsce niektórym sprowadza sny... Sama mam normalnie, ale tu... jakoś bardziej obce. Gangrel też i chyba większość z raz miała.
- Hmmm… otrzymałem raporty Tremere na temat tutejszych miejsc. Szpitala i piramidy. Można je podsumować jednym zdaniem. Pod żadnym pozorem tam nie wchodzić. - znowu sztuczny uśmiech na jego obliczu się pojawił. - Niemniej dziękuję za opowieść o snach. O tym nigdzie nie napisano.
Ann skinęła głową.
- Jeżeli będziesz potrzebował czegoś, to ja mogę pomóc... lub spróbować pomóc. Każda możliwość na rozmycie tej nudy jest poszukiwana.
- Będę o tym pamiętał. A ty pamiętaj… Giovanni pamiętają o swoich długach wobec innych Kainitów. I zawsze je spłacają. - odparł z bladym uśmiechem Gino.

***

Ann zeszła na dół do baru z zamiarem wyciągnięcia od Lukrecji bezsensownie drogiego ubrania. Zachowywała się bardzo spokojnie po rozmowie z Giovannim.
Na dole Ventrue rozmawiała właśnie z Nadią. Obie wampirzyce zachowywały się dość powściągliwie. Temat więc musiał być delikatny.
Nadia poza biblioteką? Co to za święto?
Sama Ann stanęła kawałek od kobiet… choć w zasięgu słuchu dowiadując się tematu tego spotkania. Ich rozmowa dotyczyła owej Ravnoski i tego, jak duże stanowi zagrożenie dla Stillwater i dla samych wampirzyc. Nadia była bardziej ciekawa detali dotyczących i mniej zaniepokojona Jaine Love.
Bezklanowa podeszła do obu i spojrzała na Nadię.
- Zalało bibliotekę?
- Zrobiłam sobie małą przerwę… by wybadać najnowsze ploteczki. - stwierdziła beznamiętnie Tremere.
- Ty i ploteczki? - zapytała bez przekonania.
- Dobrze być dobrze poinformowaną. A jeszcze lepiej, gdy wymaga to minimum wysiłku.- wyjaśniła Nadia i wskazała na Lukrecję. - A ona lubi zbierać informacje.
- Cóż poradzić… jestem niezastąpiona.- odparła z uśmiechem Ventrue.
- Przynajmniej w Stillwater.- odgryzła się bibliotekarka. - Jak poszło spotkanie z nekromantą i sformalizowanym kochankiem?
- Sformalizowanym kochankiem? - zapytała.
- No… wykąpanym w formalinie… taki żart.- stwierdziła Nadia i spojrzawszy na obie wampirzyce westchnęła. - Obracam się w towarzystwie nieuków.
- Lub o innym poczuciu humoru. - Ann pokręciła głową - Było w sumie dobrze.
- No cóż… nie może sobie pozwolić na groźby. Jest poza swoim terytorium.- stwierdziła z satysfakcją Nadia.
- Będę chciała z tobą porozmawiać. - odezwała się do Lukrecji.
- Hmm… o czym? - zapytała zdziwiona Ventrue.
- O garderobie. - lekko odparła.
- Ciekawy temat… ale dlaczego ja?- zapytała Lukrecja wyraźnie zdziwiona, podobnie jak Nadia. Tremere przyglądała się Ann podejrzliwie.
- Jutro na noc jadę do Nowego Jorku. - zakończyła wrednie.
- Hmmm… och jak ci zazdroszczę. Jakiż to powód? - wampirzyca starała się zabrzmieć sarkastycznie i wydawać się niezainteresowaną.
- Primogenka wystosowała zaproszenie. - uśmiechnęła się.
- Która to primogenka interesuje się ku… caitifką ze Stillwater? - odparła Lukrecja ponuro.
- Elena Belle Dubois. Wątpię by mną, choć za życia… poznałam ją.
- Ja też wątpię. Więc czemu cię zaprasza? - wypytywała Lukrecja.
- Nie wiem czy chcesz o tym tak oficjalnie rozprawiać… - spojrzała Lukrecji w oczy.
- Wiem kiedy jestem niemile widziana.- wtrąciła Nadia i dodała zjadliwie.- Kontynuujcie swój romansik.
- Czyżbyś była zazdrosna, moja droga? - zapytała przesłodzonym tonem Ventrue.
- Nie bywam zazdrosna o kobiety czy mężczyzn. O księgi tak… nie o śmiertelnych czy Kainitów. - odparła na pożegnanie Tremere i odwróciła się, by ruszyć do wyjścia z budynku. Po drodze pomachała im na pożegnanie.
Ann spojrzała na Lukrecję.
- Może pójdziemy do ciebie, pani? Lepsza atmosfera.
- Chodźmy. - zgodziła się Lukrecja i ruszyła przodem. Po chwili obie mogły się już rozkoszować atmosferą gabinetu Ventrue.

***

- Sprawa prosta. Idę na toreadorskie przyjęcie w Neue Galerie New York i potrzebuję kreacji… drogiej. Jakie ty masz.
- Dlaczego jednak ja miałabym ci taką dać?- zapytała z kamienną twarzą Lukrecja.
- Bo zależy ci, aby nie być przypisywana do obdartusa ze Stillwater i... ten caitiff może zadziałać też w mieście na twój zysk, odpowiednie informacje zdobyć dla ciebie, zrobić to, czego ty stąd nie możesz. Nawet jeżeli o zawiązaniu odpowiednich kontaktów mowa.
- Moja droga. Ja mam swoje kontakty w mieście… - zaśmiała się ironicznie Lukrecja. - A poza tym, ty jesteś caitifką… nie Ventrue. Nie masz ze mną żadnych oficjalnych powiązań.
Machnęła ręką dodając. - Co do informacji i przysług… może i rzeczywiście jest tu płaszczyzna na dogadanie się. Ale wpierw…- skupiła wzrok na Ann. -... zacznij mówić do rzeczy. Żadnych półsłówek czy sugestii. O co chodzi z tym przyjęciem?

- Niespodziewanie Elena wystosowała zaproszenie do nikogo innego jak William, a on chce bym mu towarzyszyła. - odparła z zadowoleniem - Wiedząc, że Nowy Jork ma teraz kłopoty... to będzie ciekawe.
- Hmm… i niepokojące dla nas. Will to jeden z ważniejszych… atutów naszej społeczności. Jeśli zdoła go ściągnąć do siebie... - zadumała się Lukrecja.
- Jak bardzo ważny? - zapytała spokojnie.
- Bardzo ważny… nie tylko jako solidny wojownik, ale też jako organizator. No i pół miasta należy do niego.- przypomniała jej Lukrecja. - Jest właścicielem około 60% nieruchomości w mieście. W tym i biblioteki? I mojego hotelu.
- Czego dokładnie się boisz?
- Nie wiem. Pod tą słodką buzią, kryje się podstępna manipulatorka. Na nasze szczęście nie przepada specjalnie za przemocą i brzydzi się przelewem krwi. Co nie znaczy, że całkiem odrzuca te opcje.- westchnęła Lukrecja i wzruszyła ramionami.- Wiem, że ona i Will mają… wspólną historię.
- Och, o to chodzi. Tak, rozmawialiśmy z Williamem o kwestii możliwej chęci sprzątnięcia go. - wzruszyła ramionami - Potomka sprzątnęła to i Ojca może chcieć... Wątpliwe, ale mam na uwadze. - zamyśliła się - A pod słodką buzią kryją się też... inne rzeczy.
- Och… niewątpliwie. Romantyczka, niepoprawna uwodzicielka, artystka… znam wszystkie jej oblicza. I nie wiem które jest prawdziwe, a które jest pozą. - stwierdziła sceptycznie Ventrue.
- Nie widziałam jej po śmierci, więc czeka nowe doświadczenie. - spojrzała na Lukrecję - A wracając do sedna odnośnie sukni…
- Och… możliwe, że cię nie zapamiętała. A na pewno… nie będziesz aż tak znacząca. - dodała z ironią Lukrecja.- Jak już wspomniałam, Elena uwodzi wręcz hurtowo.
- Nie, nie... - zaśmiała się cicho - Nie mówię o doświadczeniu obopólnym czy dla niej, a dla mnie. Taka samolubna radość. Porównać odczucia obu światów.
- Z pewnością będą nieco słabsze. Mamy silniejszy wpływ na śmiertelników niż na siebie nawzajem. - oceniła Lukrecja i dodała. - Choć powierzchownie nadal uprzejma i przyjazna w odbiorze Kainitka.

- Rozumiesz czemu tak istotne jest mieć odpowiednią kreację. - powiedziała wprost.
- Odpowiednią… czy taką, którą chcesz przyćmić miejscowych? Jeśli to drugie, to twoja strategia ma wyraźne braki. Nie ma co drażnić próżnych Toreadorów. - skwitowała ironicznie doświadczona wampirzyca.
- Odpowiednią z odpowiednią metką. - miała na końcu języka powiedzieć coś o tym, że Ventrue mówi o czyjejś próżności, ale ugryzła się w język.
- Nie powinnaś raczej postawić na skromność i nie rzucanie się w oczy? Garderoba Miracelli z pewnością na to wystarczy. - Lukrecja najwyraźniej niespecjalnie potrafiła rozstać się ze swoją garderobą.
- Takie zaproszenie nie zdarza się co dekadę. - uśmiechnęła się - Po zdjęciu oddam ci, pani, dopiero po wyczyszczeniu w pralni odpowiednimi środkami.
- I mamy honorować łaskę Toreadorki wystrzałowym strojem? - burknęła Lukrecja gniewnie, być może zazdrosna o to, że Ann jechała. A ona sama nie.
- Czy zaprasza się Williama z łaski? - zapytała niewinnie.
- Pfff… jego nie. On jest zapraszany z powodu wyrafinowania primogenki. Ty jednak jesteś już przyjmowana z łaski. - mruknęła Ventrue.

- Więc... Co byś chciała bym zrobiła dla ciebie w Nowym Jorku, pani? - gładko przeszła w inny temat, głaszcząc próżność Ventrue.
- No właśnie… nie wiem. Nie mam w tej chwili konkretnego pomysłu… - zamyśliła się Lukrecja pocierając palcami podstawę nosa. - Twój wyjazd jest dla mnie sporą niespodzianką. Muszę to przemyśleć. Zróbmy tak. Zostawię u Miracelli strój wraz z instrukcjami dla ciebie, lub ona coś ci wybierze ze swoich ciuszków jeśli żadnych instrukcji nie będę miała. Może być?
- Hm... - zamyśliła się - Nie. - uśmiechnęła się - To, czy coś wymyślisz, nie ma znaczenia czy ze swojej garderoby dasz. Czemu to ma być mój problem, jak nie wpadniesz na nic do jutra?
- A masz jakieś inne potencjalne źródło markowej garderoby?- zapytała Lukrecja powątpiewając wyraźnie.
- Nie chcę zostać do wiatru wystawiona, a tak skonstruowana umowa ma dużą szansę tym się zakończyć. - wyjaśniła - Więc nie wkręcaj mnie w takie kruczki, pani. Jeżeli nie dostanę wskazówek, to i tak informacje o przebiegu spotkania dostaniesz, jeżeli swojej markowej garderoby mi użyczysz.
- Nie wiem czy będą coś warte. Drama wokół Williama obchodzi mnie tylko w tej kwestii, czy on wróci tu bezpiecznie. Aby tego się dowiedzieć, nie potrzebuję twojego raportu. - westchnęła Ventrue.
- Nie wiesz też czy nie będą nic niewarte. - wskazała - Ubrania są ważniejsze w tym momencie?
- Oczekujesz zaufania ode mnie, ale sama w ogóle mi nie ufasz? - zapytała ironicznie Lukrecja sięgając po zapalniczkę i papierosa w cygarniczce.
- Zaufania w czym? Że nie zniszczę kreacji? - zapytała z pewnym rozbawieniem - Przecież tylko bym na tym straciła na relacjach w Stillwater, gdzie wracam. To samo, gdybym nie przekazała informacji. Zyski i straty muszą się co najmniej balansować, aby na to drugie się godzić.
Wampirzyca zapaliła papierosa, zaciągnęła się dymem. Milczała. I to dość dużo czasu zajęło jej to milczenie.
- Zaufania… we wszystkim. - westchnęła i spojrzała na Ann. - Przychodzisz do mnie i żądasz wydania stroju, jakbym była jakąś ruchomą wypożyczalnią smokingów. Ubrania to bardzo osobista kwestia dla kobiety. Sama o tym wiesz… - kręciła i to bardzo. Wydmuchała kółko dymu. - Niemniej, w ramach dobrej woli… i w ramach naszego małego przymierza, otrzymasz jutro kreację. Miracella ją dopasuje stosując siebie za miarę, bo wszak macie podobną budowę ciała.
- Proszę, nie żądam. - westchnęła - Ranisz mnie stwierdzeniami, że chcę wykorzystać posiadane przez ciebie, pani, płynące bonusy ze szlachetnego urodzenia i klanowej przynależności. Oferuję w zamian za taką łaskawość informacje, jakie mogę zdobyć. - spojrzała zasmucona słowami Lukrecji.
- Och… - zaśmiała się ironicznie Ventrue.- A ty obrażasz moją inteligencję jeśli próbujesz mnie oszukać i dalej brniesz w kłamstwa. Bądź… okazuje się że pokładałam zbyt wiele wiary w twój potencjał. Jesteśmy podstępnymi drapieżnikami moja droga… i twoja prośba nie brzmiała dość ulegle, by być… wiarygodna.
- A gdzie węszysz kłamstwo? - zapytała, chyba dość zadowolona z tego przerzucania się z Ventrue - I możliwie sporą część uległego zachowania pochłaniają interakcje z kimś innym... Przepraszam za to.
- Stillwater cię wyraźnie zmienia. Zrobiłaś się zadziorna. - odgryzła się Lukrecja i zaciągnęła dymem. - Ale nie zapomnij gdzie będziesz. W Nowym Jorku uważaj bardziej na słowa i postawę caitifko. Tu nic nie grozi, tam… o ile książę może się upomnieć o swoją prawą rękę, o tyle ty… cóż, ty jesteś mimo wszystko kimś kogo można spisać na straty. Nie zapominaj o tym.
- Zdaję sobie sprawę z tego. - odparła - Istnienie w Nowym Jorku uczy dobrze przetrwania na każdym poziomie miasta.
- Zobaczymy… kiedy wrócisz z niego. - uśmiechnęła się Lukrecja i zaćmiła papierosa. - To… już wszystko o czym chciałaś ze mną rozmawiać?
- Nie wszystko. - Ann spojrzała z zaciekawieniem - Wiadomo ci o snach nawiedzających przebywających w Stillwater? Doświadczyłaś ich osobiście?
- Ty znowu o tych bzdurach?- westchnęła sarkastycznie Lukrecja i dodała nerwowo.- Tak. Miałam sny. Nie uważam ich jednak za coś… ważnego czy znaczącego. I nie bardzo widzę powodu nadawania im znaczenia. Te całe wróżenie Garry’ego czy tej Jaine… to fajerwerki mające zauroczyć naiwnych. I odciągnąć ich uwagę od ważnych spraw. Nie dawaj się tej Ravnosce wodzić za nos, tylko dlatego że miałaś jakieś dziwne majaki.
- W sumie mam je częściej niż często. - pokręciła głową - I jak rozumiem nie uważasz też, że ci obcy co ich widziałam to problem?
- Na razie nam nie sprawiają kłopotu. Zresztą od takich problemów to my mamy szeryfa.- wzruszyła ramionami Ventrue.
- I nie czujesz niepokojącej atmosfery tego miejsca?
- Nie jestem Toreadorką, ani Malkavianką by… chłonąć atmosferę. Za długo mieszkasz z Willem, zaczyna ci się udzielać jego melancholia. Może czas znaleźć sobie własne lokum? - zapytała sceptycznie wampirzyca zerkając na Ann i wydmuchując dym.
- Udziela mi się moja czujność. - burknęła - Rozumiem, że ty nie czujesz zagrożenia?
- A ty czujesz? Powiedz mi moja droga caitifko. Czy poza wyprawami w jakie pakowałaś się dobrowolnie i z pełną świadomością… czy poza nimi, byłaś atakowana? - zapytała Lukrecja przyglądając się bacznie Ann. - Jest wiele zagrożeń w Stillwater, ale w przeciwieństwie do Nowego Jorku, tu niebezpieczne miejsca są dobrze wszystkim znane. I wystarczy ich unikać.
- Nie trzeba być atakowanym, aby wyczuwać czające się niebezpieczeństwo poza znanymi miejscami… - burknęła rozczarowana reakcją.
- Jesteś przewrażliwiona. Zaczynasz szukać duchów.- machnęła ręką stara wampirzyca. - Ostrożność jest zaletą, ale wrogów mamy wśród naszego rodzaju i w Nowym Jorku. Nie tutaj. Stillwater nikt się nie interesuje… nawet Sabat.
- I wcale nie szukał czegoś teraz…
- Ktoś im zginął w okolicy… o ile dobrze pamiętam. Samo Stillwater ich nie interesowało najwyraźniej. - przypomniała wampirzyca.- Możliwe że to było tylko kolejne miejsce do odhaczenia na ich mapie drogowej.
- Naprawdę nie chcesz zobaczyć zagrożeń… - pokręciła głową.
- No to mi je pokaż Ann. Pokaż wszystkim te zagrożenia. Tylko niech będą czym się więcej niż dymem na pokazie magika. - westchnęła sarkastycznie wampirzyca. - Pokaż coś więcej niż majaki naćpanego gangrela i koszmary senne.
- Kiedy zaczniesz widzieć może być za późno…
- Uważaj, żebyś ty nie przegapiła prawdziwych wrogów, bujając w obłokach w poszukiwaniu wyimaginowanych. - odparła ironicznie Lukrecja.

***

Mogła się spodziewać zaprzeczania Lukrecji, a jednak... czuła się zawiedziona słowami Ventrue. Larry'ego nawet nie wiedziała czy pytać o kwestię. On byłby zadowolony, gdyby w Stillwater było zagrożenie, ale najprawdopodobniej uznałby, że po prostu Ann wystraszyła się czegoś małego...

Larry siedział na dole przy barze, gdy Ann zeszła już od Lukrecji. Bezklanowa podeszła do niego i usiadła na krześle obok.
- Znowu pilnujesz Giovanni? Mieliśmy się chyba wymieniać.
- Już nie… teraz szefu ich zabawia. Szeryf ich przejął. - odparł z uśmiechem Larry. - Nie wrzeszczałaś, więc nie miałem powodu wkroczyć… a bardzo chciałem.
- Przepraszam, że zawiodłam twoje nadzieje. - wymusiła smutny ton - Ale nie było potrzeby. W sumie dobrze poszło. - wzruszyła ramionami.
- Szkoda. W Nowym Jorku straszą tymi zboczeńcami w niemal każdym klanie. A nigdy nie miałem okazji przekonać się, co w nich strasznego. - odparł Larry uśmiechając się drapieżnie.
Caitiffka odparła się na kontuarze.
- Kiedy powalczymy dla nauki?
- Teraz? - zapytał Larry.
- Gdzie?
- Chodźby na tyłach hotelu. - wzruszył ramionami Larry.
- Więc chodźmy.

***

Z tyłu budynku, było ciemno, brudno, nieprzyjemnie. Przypominało to Ann uliczki Brooklynu i Bronxu. Larry wykonał kilka ruchów ramionami rozgrzewając się i mówiąc.
- Pewnie uczyłaś się różnych sztuczek samoobrony, co? Dobra rzecz na ludzi. Nie na Kainitów. My nie przejmujemy się kopniakiem w krocze, walnięciem w nerki i tym podobnymi. Nauczę cię paru sztuczek na nasz rodzaj. Ale wpierw… muszę wycenić twój potencjał.
- Głównie się broniłam... lub próbowałem się bronić przed Brujah od Primogena. - westchnęła - A to bardziej dramatyczna próba ucieczki.

- Więc się… broń! - Larry zaatakował nagle, skracając dystans i uderzając pięścią w twarz Ann. Posłał Kainitkę w powietrze i prosto w śmietnik. Walnęła całym ciałem. Gdyby nie trening Garry’ego to by właśnie wypluwała zęby ze złamanej żuchwy.
- Nie jesteśmy tu, by gadać… tylko by działać. Więc wstawaj i walcz.- odparł z uśmiechem Brujah.
Ann wstała, wyraźnie rozdrażniona.
Wampir doskoczył do niej i zaczęła się bolesna i długa młócka. Larry niespiesznie zwiększał tempo, uderzając raz po raz… unikając jej ciosów, kontrując je i uśmiechając się przy tym. I dając Ann fory. Dziewczyna miała wrażenie w dodatku, że Larry nie przykłada się do walki i zwiększa tempo tylko wtedy, gdy Ann starała się bardziej. Niemniej wkrótce… kolejna seria ciosów powaliła ją znów na ziemię. I tym razem dziewczyna nie miała sił się podnieść.
- No… coś tam umiesz i uparta jesteś… jest dla ciebie nadzieja. - stwierdził Larry na końcu.
- Uhh... - przetarła oczy - To za każdym razem... będzie takie lanie, co? - uniosła się na nogi.
- Coś w tym rodzaju. Niemniej na kolejnych laniach to ty się będziesz uczyła. Póki co uczyłem się ja. - stwierdził bezceremonialnie Kainita.
- Jak mnie nie ubić?
- Czego cię trzeba nauczyć. - wzruszył ramionami Larry.
- I czego będę się uczyć? - zapytała ciekawsko.
- Jak walczyć ze swoim rodzajem, bez czarnoksięskich sztuczek.- odparł Larry ze złowieszczym uśmiechem.
- Nie mogę się doczekać. - uśmiechnęła się.
- Jutro u mnie? - zapytał Larry.
- Jutro jestem niedostępna. William porywa mnie na imprezę w Nowym Jorku.
- Hmm… fajnie. To pojutrze więc. - odparł z uśmiechem Larry.

Ann spojrzała zaciekawiona na Brujah.
- Larry, czy ty też doświadczyłeś w Stillwater tych... nieprzyjemnych snów?
- Nie wiem… może? Nie jestem uduchowiony jak Garry i nie przywiązuję uwagi do snów, do koszmarów też nie. - wzruszył ramionami Kainita.
- Ale jesteś w stanie powiedzieć, że miałeś jakieś koszmary o podobnej sobie tematyce?
- Hmm… nie bardzo. Nie zapamiętuję ich, bo nie zwracam na nie uwagi. Nie jestem jakimś mięczakiem, by prowadzić dzienniczek - senniczek. - zaśmiał się chrapliwie Larry i spojrzał na dziewczynę mówiąc. - Nie jestem miękiszonem w garniturku, tylko prostym facetem. Szeryf pokazuje kogo lać, to leję. Nie zastanawiam się po co i czemu mam prać.
- Jeziora i czarnych macek nie kojarzysz?
- Hmmm… nie. - odparł Brujah pogodnie.
- Zjadłbyś pewnie na śniadanie, a nie koszmary z tym miał. - westchnęła.
- Pewnie… a nie… nigdy nie lubiłem sushi i reszty azjatyckiego żarcia. - zadumał się Larry.

***
Nadchodził czas świtu. William był już u siebie, zajęty oglądaniem telewizji. Głównie dla zabicia czasu, czekając aż Ann się zjawi.
Caitiffka weszła prężnym krokiem do pokoju i zasiadła przed telewizorem obok Willa na kanapie.
- Wyrwałam od Lukrecji kreację.
- To spory sukces, zważywszy jak bardzo ceni swoją garderobę. - odparł ciepło Toreador.
- Było ciężko. Mam nadzieję że nie zechce wyrolować na koniec.
- Jeśli jej nie rozzłościłaś może… nie zrobi jakiegoś… dowcipu. - odparł William z uśmiechem.
- Najwyżej ja będę rozzłoszczona... - fuknęła - Przynajmniej rozmowa z Giovannim nie była zła.
- To miło, że było miło. Dla mnie… zawsze było niezbyt wygodnie rozmawiać z nimi. - odparł Blake. - Zawsze było to wrażenie… eeemmm… jakby to… powiedzieć… obcości.

- Powiedział coś, co i mnie chodziło po głowie. - spojrzała poważnie na Williama - Czemu ty i reszta z takim maniakalnym uporem zaprzeczacie czemukolwiek co się złego czai w Stillwater?
- Bo widzisz… moja droga, mylisz nieco perspektywy. Rozmawiałaś nieco z Wilkołakami. Wiesz już co to Umbra? - zapytał Toreador.
- Powiedzmy. Co to ma do rzeczy?
- Dużo… skoro nie wiesz co to ma do rzeczy. Umbra to świat obok naszego świata. Dokładnie ci tego nie wytłumaczę. Wilkołaczy mistycyzm jest ciężkostrawny, a o szczegóły magów nie wypytywałem. Niemniej ów potwór jest właśnie w Umbrze za Zasłoną. - zaczął wyjaśniać William splatając dłonie. - A to pewien problem dla nas, bo… nie potrafimy przejść przez Zasłonę. Umbra jest dla nas całkowicie niedostępna. Wilkołaki potrafią, magowie też… ale nie my. Jak chcesz pokonać bestię, do której nie da się dotrzeć?
- William, czy ty tego nie czujesz?Jak zagrożenie się czai? Mocniejsze niż wcześniej? Co jeżeli bestia umie sama do nas się dostać?
- Rzecz w tym, że nie może. Tak twierdzi Garry, bo tak twierdzą wilkołaki, które go pilnują. Wedle nich poziom magii jest za niski. - wyjaśniał dalej Toreador. - Nie wiem dokładnie jak mierzą to futrzaki, wedle magów… wszystko zależy od wiary uśpionego tłumu ludzi. Jeśli śmiertelnicy wierzą, że smoki latają w górach, to… smoki rzeczywiście zaczną latać w górach przyciągnięte ich wiarą. Jeśli nie… smoki będą spały ukryte za zasłoną w Umbrze czekając, aż magia… czy też wierzenia ludzi pozwolą im wejść do naszego świata. Takoż jest i z potworem z jeziora, żyje w legendzie. Ale kto dziś wierzy w bajki?
- Widziałam tych obcych, ale zaprzeczacie, że są problemem. Sny szaleją, czuje się zagrożenie... Czemu zaprzeczacie?
- Ponieważ, nie wiemy czym są. Możliwe, że to jakieś wędrowne anarchy, które zrobiły tu sobie postój. Sny zaś szalały zawsze… zanim się jeszcze pojawiłaś. Osoby bardziej wrażliwe odczuwały je mocniej. - wzruszył ramionami Toreador.- A twoich obcych… szukają zwierzaki Garry’ego i wypatruje szeryf. Nic więcej nie da się zrobić. No chyba, że uda się coś konkretnego wywróżyć, ale… wizje są kapryśnymi przewodnikami.

- Wiesz kto to Barabas z Nowego Jorku? - zapytała trochę poirytowana.
- Kojarzę… nigdy nie spotkałem go osobiście. - przyznał Blake.
- Trafiłam kiedyś na jego celę w kanałach. Widziałam go, a on mnie. Sposób, w jaki mnie obserwował... jak drapieżnik zaciekawiony myszką, którą by chciał się pobawić... zamęczyć ją na śmierć. - skrzywiła się - l moja własna natura była przerażona, skulona pod ścianą. - spojrzała Toreadorowi w oczy - Podobne doznanie miałam, gdy obserwował mnie nieznajomy po przybyciu do Stillwater. To nie był zwykły anarch, William. Był... Zagrożeniem. Nie odczułam po prostu strachu. On przeraził moją naturę wampira, jak mógłby zrobić to ogień…
- Jesteś młoda… słaba jeszcze. To zrozumiałe. I ja spotykałem takich osobników w swoim życiu. Są groźni, ale… są tylko Kainitami. Czymś co znamy, czymś co możemy zabić.- wyjaśnił Blake ciepło. - Nie twierdzę, że nie są niebezpieczni, ale daleko im do bytów których istnienia nie potrafimy pojąć.
- Gdy Brujah się bawili mną, wykorzystując zgniatarkę śmieci... to nie był ten strach. Gdy mnie szukali, by połamać kości... to też nie to było. - spojrzała zaniepokojona na Williama - Nie ignorujecie tego, choćby przez ostrożność.
- Nie ignorujemy, ale to nie Nowy Jork. Nasza liczebność jest niewielka. Wpływy wśród miejscowej społeczności niby spore, ale sama… społeczność za wiele nie może. Nasze możliwości są… ograniczone. - wyjaśnił cicho Toreador.
- Więc po prostu czekamy aż coś się stanie? - zapytała z lekką irytacją.
- Poruszyłem parę moich wtyczek w Nowym Jorku i czekam na wyniki. Poza tym… tak. Chyba że masz jakiś pomysł lub wątek za którym możemy ruszyć. Choć w zasadzie to nie czekamy, aż coś się stanie. Czekamy aż Giovanni w coś wdepnie i to na nim skupi się pierwsze uderzenie… a my będziemy się temu przyglądać i jeść popcorn… i wyciągać wnioski. Po co my mamy się narażać, skoro on i jego rodzina z chęcią wystawią się na pierwszy ogień?- zapytał żartobliwie William na koniec.

Ann westchnęła.
- Czy ty też masz te... koszmary?
- Czasami zdarzają mi się. Acz nie sądzę by były rzeczywiście wizjami przyszłości. Po prostu ów byt nie mogąc zrobić nic innego, miesza nam w głowach. - stwierdził spokojnie Toreador.
- A czy wiecie czym jest ten byt?
- Cóż… poczekaj - Toreador wstał i wyszedł z pokoju. Wrócił po paru minutach z książką pod tytułem: “Legendy ludu Mohikan”. - Szczegóły znajdziesz na zaznaczonej stronie. Ogólnie jest to duch-bóstwo wypaczone przez własną chciwość. U Indian bowiem nie ma aż tak dużej różnicy między bóstwem a duchem.
Ann zaczęła przyglądać książkę.
- Jeżeli to jakiś stwór, duch, a nie człowiek, wampir czy wilkołak nawet... to czemu nie zajmą się nim magowie? Oni chyba byliby w tym lepsi.
- Gdy zjawi się nasz gość, to pewnie wytłumaczy ci dokładniej. Albo Nadia by mogła, wszak za życia należała do tej kliki. Niemniej… magowie nie są bohaterskimi obrońcami tej rzeczywistości i generalnie nie ruszają się ze swoich siedzib, chyba że naprawdę nie mają innego wyboru. Niech cię nie zmyli ich troska o szpital. Wynika ona z faktu, że ten… fenomen jest wynikiem ich błędnych działań. - odparł Toreador.- I zajmują się nim z poczucia obowiązku oraz winy.
- Czy ten duch może też zagrażać wampirom z Nowego Jorku? Wtedy by się ruszyć mogli…
- Nie jestem pewien czy obejmuje całe Stillwater. Na pewno jezioro i jego okolice, ale nie dalej…- wzruszył ramionami wampir.

- William... Czy widziałeś kiedyś naocznie aktualnego Księcia Nowego Jorku? - zapytała zaciekawiona.
- I poprzedniego. I poprzedniego. Zapominasz że mimo młodziutkiej buzi jestem bardzo bardzo stary. - odparł ze śmiechem poeta.
- On serio jest taki straszny?
- Nie straszy aparycją, czy zachowaniem. To wyrafinowany, przystojny i kulturalny mężczyzna. Niestety potrafi postępować wobec wrogów z wyrachowanym okrucieństwem. I to rzeczywiście wzbudza przerażenie. - przyznał melancholijnie Toreador. - Jeśli nie nadepniesz mu na odcisk, to przekonasz się jak bardzo czarujący i ujmujący być potrafi. Jeśli jednak… nadepniesz, to niech Bóg ma cię w swojej opiece.
Caitiffka spojrzała uważniej na Williama.
- Podoba ci się?
- Jego oblicze tak, jego sympatyczne podejście też. Ale nie jego dusza zimnego gada. - westchnął Blake i dodał. - Cóż… poza tym, jest hetero.
- Pytałeś go? - nie opanowała się.
- Takich rzeczy można się dowiedzieć, bez bezpośredniego pytania potężnego Ventrue. - zaśmiał się Kainita i dodał. - Uwodzi śmiertelniczki, ignorując mężczyzn.
- Na ile lat wygląda?
- Trzydziestoletni brunet o lekko falujących włosach, obliczu mrocznego anioła i sylwetce rzymskiego centuriona. Którym ponoć kiedyś był. - westchnął William z uśmiechem.
- Więc... naprawdę ma aż tyle lat? - zapytała ciekawa.
- Tak sugeruje i tak mówią. Osobiście, jestem gotów uwierzyć. Jest bardziej wiarygodny niż nasza Lukrecja. - przyznał Toreador.
- Musiałeś znać też tego poprzedniego Księcia, Toreadora. Jaki on był?
- Był… rozczarowaniem. Wspaniały na początku, ufny, piękny… idealista. Był cudowny. Ale miasto i jego polityka go pożarły… albo po prostu ja się dałem nabrać na pozory. - westchnął ciężko William pocierając dłonią czoło. - Stał się z czasem taki jak obecny Książę. Tylko mniej subtelny i mniej wyrafinowany.
- Obecny był jego zgubą, tak?
- Tak. Przewroty na szczycie władzy zdarzają się od czasu do czasu w naszej społeczności. Wszak nie można liczyć na przemianę pokoleń. - przypomniał jej wampir.

Ann spojrzała podejrzliwie na Williama.
- Istniałeś tak długo pod wieloma Książętami Nowego Jorku i... nawet nie byłeś Primogenem? - zapytała zaskoczona.
- Cóż… - odparł Blake z uśmiechem. - … tego nie powiedziałem. Byłem i jednym i drugim.
- Jednym i... drugim? - Ann patrzyła uważnie.
- Tak. - przyznał Kainita i wzruszył ramionami. - Pamiętaj jednak, że jest duża różnica między Księciem Londynu a Księciem Bakewell.
Ann uśmiechnęła się.
- Czy z tą wiedzą powinnam zacząć używać tytulatury w kontaktach z tobą?
- Eks-arystokracja nikogo nie obchodzi. Nawet dzisiejsi Kainici nie dbają o szlacheckie tytuły swoich Starszych. - zażartował William.
- Ale Księcia Księciem będą nazywać. - wyglądała na zaciekawioną - Które miasto było twoje?
- Stillwater. Jestem jego pierwszym Księciem. - rzekł z uśmiechem Toreador. - Dziwne że na to nie wpadłaś.
- I teraz dzielisz Stillwater z Joshuą?
- Nie. On jest teraz Księciem, a ja mu pomagam. Jak już wspomniałem… znużyły mnie przepychanki na szczycie. Ale najwyraźniej nawet gdy sam trzymam się z dala od polityki, ona znów wyciąga po mnie szpony. - westchnął Toreador. - Dlatego jedziemy do Nowego Jorku.
- Więc skoro i tak polityka nie może cię opuścić, to nie ma sensu jej unikać. - pokiwała głową.
- To błędne myślenie. Różnica polega na tym, czy chcesz płynąć na powierzchni czy też dać wciągnąć pod wodę i utonąć. - stwierdził Toreador.

- Chciałabym cię zobaczyć w szlacheckim, pozłacanym ubraniu z kilka wieków wstecz. Oczywiście europejskim. - doprecyzowała.
- Za moich czasów… stroje były śmieszne. Poza tym nie jest aż tak dobrze urodzony. Jestem potomkiem ubogiej rodziny szlacheckiej. To Nadia ma rodowód niczym koń czystej krwi. I dlatego się tak pewnie zachowuje. - zaśmiał się Wiliam. Po czym doprecyzował. -A Primogenem Toreadorów to nadal tu jestem. Ty pewnie byłabyś swoich… ale Starsi Nowego Jorku nie lubią konkurencji.
- Primogen Bezklanowcow... To brzmi... Prawie jak karykatura pozycji. - roześmiała się.
- Ponoć tacy się zdarzają. Takie słyszałem plotki. A sam Książę pewnie nie miałby nic przeciwko temu. Wdzięczny za darowane stanowisko pionek, bywa użyteczny. Ale… to antagonizowanie Starszyzny i pozostałych Primogenów.- wyjaśnił Toreador.
- Ale kiedyś chyba Książęta ubierali się wytwornie, tak bardziej?
- Kainici… ubierają się tak jak dyktuje moda śmiertelnych.- stwierdził z uśmiechem Blake. - A Książęta zawsze ubierają się wytwornie. Stosownie do okazji. A jutro zobaczysz mnie w smokingu. Wyglądam jak smarkacz… przemieniono mnie za wcześnie.
- Ile miałeś lat?
- Tyle ile widzisz przed sobą. My się nie starzejemy i nie młodniejemy. Z wyjątkiem Nosferatu, my pozostajemy takimi jakimi byliśmy. - przypomniał jej wampir.
- Będziesz wyglądał jakbyś szedł na prom.
- Niestety… tak. - uśmiechnął się nieśmiało Kainita.
-Mówisz, że masz dość polityki. Była aż taka w Stillwater?
- Nie… nie była. Ale polityki miałem już dość, gdy byłem w Europiem, a potem… w Nowym Amsterdamie. - odparł kwaśno Kainita.
- To czemu oddałeś stanowisko w Stillwater?
- Polityka. - wzruszył ramionami William i dodał.- Pamiętaj że to były ciężkie i skomplikowane czasy. Wojna secesyjna namieszała nie tylko wśród śmiertelnych… niemniej szczegóły muszą zaczekać na inną noc. Ta już się powoli kończy.
- Dobrze,dobrze, później pomęczę. ‐ zanim zaczęła odchodzić zapytała jeszcze - Pokażesz mi kiedyś swoją poezję?
- Jeśli masz czas i ochotę. - podekscytował się Kainita. - Gdzieś tam mam tomiki. Tylko… ty chyba już masz lekturę. Księgę od Nadii?
- Szybko przechodzę, a na twoją poezję zawsze znajdę czas. - odparła radośnie.
Nagle została sama, bo William stał się rozmytą plamą i zniknął. Pojawił się kilka sekund później… z trzema grubymi tomikami “Poezji renesansowej Anglii”.
- Och... - wzięła w ręce tomy - To wszystko tylko twoja twórczość?
- Tak… pod różnymi nazwiskami, ale tak… to głównie moja twórczość. - odparł dumnie Blake. - Sama książka też jest mojego autorstwa.
- Mogę na jutrzejszą podróż jeden z nich wziąć?
- Tak. Jeśli chcesz.- odparł z uśmiechem wampir zachowując się niemal jak małe dziecko.
- Rozmawiałeś z Cyrilem? - Will był słodki... Dzieciak z wyglądu i zachowania.
- Sprawa załatwiona. - odparł krótko Will.- Był bardzo zajęty, więc zgodził się bez rozwodzenia się nad tym faktem. Masz się tylko mnie trzymać, a nie wędrować samotnie po mieście.
- Żadnych wypadów samotnych?- westchnęła - słaby urlop... A może jednak z tobą uda mi się pójść gdzieś poza snobistyczną galerię.
- Będziemy tam tylko jedną noc. - przypomniał jej Toreador.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172