|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
20-12-2014, 12:28 | #1 |
Reputacja: 1 | [kawaii storytelling] Akademia Magii - Rok Pierwszy
Ostatnio edytowane przez Ogryzek Szatana : 11-01-2015 o 14:21. |
20-12-2014, 17:57 | #2 |
Reputacja: 1 | Sixti wstała o drugiej w nocy, czyli dwie godziny wcześniej niż zwykle. Musiała odrobić normę, ale dziś dostała lekką pracę. Szorowała gary i narąbała drewna, a potem zjadła owsiankę i chleb. Było w nim trochę robaków, z czego się ucieszyła. Wracając do dormitorium wyjęła Frykasy ze skrytki. Część zjadła, resztę dała po kryjomu Twelf Aprilowi , bo dostał karę i i od dwóch dni nic nie jadł. Jak nie będzie miał siły pracować to do zsyyypuuu! Okruszkami nakarmiła paprotki, robią się nerwowe gdy są głodne. Potem podlała kaczki, niedługo dojrzeją i odlecą. Potem o ósmej rysowała krąg. Wychowawczyni biła ją po dłoniach. Niewiele czuła bo od codziennego odrzucania pół tony węgla i prania w detergentach robionych z galaretowatych sześcianów. Cieszyła się, że znika, bo na niebie latały mózgi, a to oznaczało opad Manniczny, a lubiła siebie z czterema kończynami. Książki kłamią, ale to nie było złe bo wieloryba zobaczyła, a zwierzaki lubiła. Jednak czekała naprawdę długo i sześć razy czytała dokument, w którym napisano, że była winna Helsgate 25 tysięcy talarów. Kiedyś to spłaci, jak wyślą ją za dwa lata do kopalni, choć to zajmie ze trzydzieści lat, a ludzie tyle nie żyją za wyjątkiem Wychowawców. Martwiła się też tym, że się spóźni i nie wyrobi normy, a za to groziło pięć batów i obcięcie racji o połowę. Na szczęście potem jakiś koleś otworzył portal. Załatwienie tych dziwnych rzeczy zajęło chwilę i zaraz trafiła do kwater. Do pokoju weszła osoba, trudno było rozpoznać jakiej jest płci. Rysy twarzy były nieco gładsze, ale nie widać było praktycznie drugorzędnych cech płciowych. Była wysoka jak osoba starsza rok lub dwa, a dłonie miała jak robotnik po dziesięciu latach pracy. Miała czarne włosy i oczy, a cerę bardzo bladą. Ubrana była w szare spodnie i koszulę Rozejrzała się pokoju przytłoczona niewyobrażalnym przepychem. Lecz ci uczniowie wyglądali dziwnie. Szybko pojęła dlaczego. Nikt po za nią nie był nigdy w szkole. Podeszła do pierwszej osoby i zapytała suchym głosem. - Gdzie tu jest pralnia
__________________ Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo. Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda... Cisza nastanie. Awatar Rilija |
21-12-2014, 01:12 | #3 |
Reputacja: 1 | Jak zwykle Lyserg, wychodząc z założenia, że jeśli coś ma być dobrze zrobione, to musi to zrobić osobiście pilnował służby przy pakowaniu swoich rzeczy nie skąpiąc przy tym kąśliwych uwag. Chlipiąca wciąż matka już rano przestałą go rozczulać (jakby w ogóle był zdolny do ciepłych uczuć) i zaczęła irytować, co wzmagało tylko kąśliwość uwag, oraz spowodowało solidnego kopniaka, po którym służący skręcił kark na schodach. Kolejny trup, do kolekcji wuja. Pewnie się ucieszy. Krąg narysował sam, osobiście, choć matka upierała się, że ktoś powinien to zrobić za niego. W tym całym przedwyjazdowym rozgardiaszu tylko wuj zachowywał zimną powściągliwość. Chłopak podejrzewał, że jego krewniak się cieszy. Gorzej będzie jak baron powróci z nauk i zechce przywołać wujaszka do pionu. Zimne oblicze wuja tuż przed wyruszeniem dodało mu odwagi i zdecydowania. Ta nauka pomoże mu w dalszej karierze. Tego był absolutnie pewien. Przybycie do szkoły, a więc podróż teleportem i przejażdżka na dysku nie wywołały na twarzy Lyserga żadnych emocji, poza lekkim znudzeniem. Tak, znudzeniem. Dopiero co się pojawił i już był znudzony. Znudzony tym gmachem, nauczycielami i uczniami. W głowie już układał sobie zestawy wyszukanych tortur dla każdej osoby, która się do niego zbliżyła, lub o coś zapytała. Sam, nie pytany milczał a jego zimne i ewidentnie nieprzyjazne spojrzenie odstraszało, dość skutecznie kolejnych natrentów. Przy spisywaniu podał swoje dane nie omieszkając przedstawić się z tytułem. Wiedział, że tu będzie go pozbawiony, lecz wbrew przepisom nie zamierzał z niego rezygnować. Nikt, nawet król nier może zabronić szlachcie podawania swoich tytułów. Dura lex, sed lex – Jak mawiało łacińskie przysłowie. Inauguracja roku była nudna, jak flaki z olejem. Tak, jak baron przypuszczał długie, napuszone przemowy przetykane gęsto jakimiś sentencjami mającymi sprawić, że zdania będą brzmiały godnie. Nudy, nudy, i jeszcze raz nudy. Podczas tych przemów nieomal nie usnął. Dopiero podane na końcu konkrety przyciągnęły jego uwagę. Klasa złozona ze szlachty. To było ciekawe. Tam właśnie będzie mógł szukać "przyjaciół" do pomocy w swoich planach. Tam właśnie, będzie mógł siać niezgodę i intrygi, by cieszyć oko i ucho ich efektami stojąc poza podejrzeniami. "To mogą być nawet przyjemne lata" – pomyslał sobie i nawet pozwolił na cień uśmiechu. Profesor Klein nie zrobił na Lysergu jakiegoś wielkiego wrażenia. Baron nie znał go i nie znał jego zdolnosci magicznych, choć podejrzewał, że to jeszcze jeden z tych świętoszkowatych. Co ciekawe, profesorek również był baronem, ale chyba gardził tym tytułem. Naiwny głupiec. Po przechadzce udał się do swojej kwatery. Jego czarny kocur – Merlin jakj zwykle okupował środek wyrka i nawet nie podniósł głowy, po wejściu swego pana. Nie musiał. Koci słuch bezbłednie rozpoznał odglos kroków Lyserga. Chłopak zdając sobie sprawę, że tu służba mu nie pomoże zaczął się rozpakowywac i układać swoje rzeczy w szafkach i na półkach, co w niewielkim stopniu nadawało jego lokum iluzję domu, za którym z resztą wcale nie tęsknił. Gdy skończył usiadł w fotelu przed kominkiem z grubą księgą dotyczącą trujących ziół i pogrążył się w tej "lekkiej" lekturze.
__________________ Gargamel. I wszystko jasne |
21-12-2014, 14:40 | #4 |
Reputacja: 1 |
|
21-12-2014, 23:09 | #5 |
Reputacja: 1 | Welcome to Gleraswen
Ostatnio edytowane przez Tropby : 21-12-2014 o 23:16. |
22-12-2014, 16:36 | #6 |
Reputacja: 1 | Gilbert Hastur. Średni wzrost. Ubrany tak ekstrawaganckie, jak tylko był w stanie. Średniej długości włosy, grzywka i maska zasłaniające oczy. Miecz schowany w swojej pochwie służył mu za laskę. Uśmiechał się, był dość zadowolony z rozwoju dzisiejszego dnia. Głównie dlatego, że nic się nie stało. Teraz, teraz widok był... - Przepięknie. - mniej więcej taki. - Idealnie. - podsumował widok swojej poszeregowanej klasy. Armia małych, zabawnych mrówek nad którymi będzie się pastwił przez najbliższe trzy lata. Chociaż po drodze musiał też się nimi zajmować, co może będzie nieco bardziej wymagające. Powoli, jego oczy przelatywały od jednej osoby do drugiej, analizował swoją małą kastę. Widział kilka interesujących twarzy, ale nie chciał póki co przyciągać ich na myśl. Będzie miał sporo więcej czasu aby zająć się analizowaniem swojej dzieciarni, dzisiaj jest ich pierwszy dzień. Na dobrą sprawę, nie powinien się nimi w ogóle zajmować. Choć z drugiej strony nie chciał, aby ktoś się zaczął bać akademii. Zaklaskał powoli. - Dobrze więc, może zacznijmy ode mnie. - zadecydował, przykładając dłoń do piersi. - Jestem Major-generał Gilbert Hastur, szlachcic z jednego z niewielu rodów zajmujących się czarną magią za zezwoleniem ministerstwa magii. - wyjaśnił. - Zarazem jedynym specjalistą w tej dziedzinie jakiego posiada ta szkoła, więc gdyby ktoś miał pytania to... - jakaś jedna dłoń uniosła się w tłumie. - To zajmiemy się nimi na lekcji, albo coś w tym stylu. - zaproponował, niezbyt chętny an angażowanie się w cokolwiek. Przynajmniej dzisiaj. Gilbert sięgnął do kieszeni i powolnym ruchem, pilnując aby nic z niej nie wypadło, wyjął z niej kilkanaście kartek papieru. Spojrzał na grupę. Było w niej dwadzieścia pięć osób. Oznaczało to, że musiał oddać też swoją kartkę. To był problem. - Dobrze, podejdźcie teraz po kolei i odbierzcie swoje mapy. - zaproponował. Były to bardzo proste mapy akademii, które zrobił osobiście, a następnie przeklnął tak, że kleks zawsze znajduje się w miejscu, w którym stoi posiadacz. Co prawda nie wiedział, ile taka klątwa wytrzyma. Była prosta, więc może nawet i z miesiąc. Uśmiechnął się. Mapy były nie do końca poprawne. Nasz Gilbert nie opanował się podczas ich wyrysowywania. Nie wszystkie skopiował identycznie. Na jeden, łazienki damskie i męskie były pozamieniane. Na innej drzwi miały te same symbole co okna. Jeszcze na innej, numery klas zmieniały się po każdym złożeniu. - Będzie to wasza pierwsza lekcja. Urządzenia magiczne są tak zdolne jak ci, którzy z nich korzystają. Oznacza to, że jeżeli ktoś się zgubił, to powinien spędzić więcej czasu na nauce. - kto wie, może uda się ich zmotywować w ten czy inny sposób. - No, już, ruszamy do dormitoriów. Klasy sobie pooglądacie jak będziecie mieli w nich lekcje. Jak was teraz oprowadzę, to mi pozasypiacie. - zauważył, czy raczej wyjaśnił w ten sposób swoją logikę. Podróż ta, teoretycznie prosta, okazała się dosyć...kłopotliwa. Gilbert poruszał się spokojnie, idąc pomiędzy swoimi uczniami i zerkając na ich mapy co tylko któryś zaczął swoją przeglądać. W ten sposób dedukował drogę do akademików. W efekcie, obeszli całą placówkę w kółko i nawet zaliczyli łuk dookoła innych akademików. - Panie Gilbert? Ktoś zawrócił głowę swojemu nauczycielowi. Czarnowłosy obrócił się w jego stronę. Był to młody chłopak, oczywiście. Wszyscy tutaj mieli dokładnie tyle samo lat, chyba, że mu o czymś nie wiadomo. Wzrostem się nie wyróżniał, miał jasne oczy i blond włosy, a jego zielony kaptur zdawał się poniekąd uroczy. Gilbert uśmiechnął się do niego. - Co jest? - Jak to jest z szlachtą w tej akademii? - Nie ma jej! Albo wszyscy w niej jesteście! Na naszym terenie nie ma czegoś takiego jak szlachectwo, bo w końcu i tak wszyscy magowie dostają ten tytuł w jednym albo drugim królestwie. - uspokoił. - Ale nie bijcie mi się z nimi! To nie jest dla was żadna wymówka na dogrywki. Oni dalej mają wpływowe i bogate rodziny. - Gilbert zaciął się nieco. Może to zdanie było zbyt...dojrzałe w argumentowaniu? - Nie o to mi chodzi. - uspokoił chłopak. - Jak to jest z, no, z ich klasą. Skoro nie ma szlachectwa, to czemu mają swoją własną? Gilbert zatrzymał się. A z nim cała grupa. Czarnowłosy nauczyciel podrapał się w podbródek, zamyślony nad potencjalnym wytłumaczeniem. Właściwie jak na miejsce integracyjne, była to swoista bariera. - Cóż, pewnie po to, aby był święty spokój? Wszyscy wiemy jakie charaktery miewają typowi szlachcice. - wzruszył ramionami. - Oczywiście ja nie jestem typowy. Była to dość tania wymówka. Dzieciaki z specjalnej klasy mogą być wszyscy z szlachty, ale na ile można być rozwydżonym w takim wieku? Pokoje, łóżka i wszystko inne mieli dostać takie same jak reszta, więc idea obcowania z nie-szlachcicami, tak samo jak i ich zachowanie na lekcjach powinno, przynajmniej w teroii, być takie samo. Może rodzice sypnęli dyrektorstwie pieniędzmi, aby ich dzieciarnia nie zadawała się z "plebsem"? - Dajcie im szansę. - zaproponował Gilbert. - Poza tym, jak popiszecie się lepszymi ocenami, to pokażecie im kto tu rządzi! - zauważył. - Wasze wyniki w nauce to jedyny czynnik decydujący o waszej wartości w tej akademii! Gilbert miał poniekąd mieszane uczucia. Z jednej strony, podołał dostarczeniu dzieciaków do dormitoriów, z drugiej, wlazł w jakiś las i się zgubił. Właściwie, od kiedy tutaj w okolicy był las? Dobra, głupie pytanie. Większość akademii musi mieć lasy, z uwagi na to, że uczą alchemii. Gdyby chociaż miał z sobą jakąś miotłę do latania, czy cholera wie co. A teraz siedział pod drzewem oglądając jakiegoś grzybka. Myślał nad nim długo, w końcu jednak postanowił, że nie będzie go zjadał. W końcu na wszelki wypadek, nie miał tu nigdzie dogodnej toalety. Wyglądało na to, że dzisiaj śpi na spokojnej trawie. A jutro zagina szukać swojej klasy. Że też wcześniej nie przyszło mu do głowy wyuczyć się na pamięć co gdzie jest w akademii. Tym bardziej, że od jutra ma nauczać. No nic, zobaczymy, jak to pójdzie... |
24-12-2014, 12:32 | #7 |
Reputacja: 1 | Anastazja z ulgą usiadła na swoim łóżku. Ten dzień był bardzo męczący dla młodej księżniczki, która pozwoliła sobie ziewnąć, korzystając z tego, że wreszcie znalazła się sama w swoim pokoiku. Po chwili zajrzała do jej podręcznego lusterka i sprawdziła czy dobrze się prezentuje. Odbicie pokazało jej śliczną buzię szlachetnie urodzonej panienki o ciepłych, brązowych oczach i podobnej barwy, choć jaśniejszych włosach. Znać było w rysach tej twarzy przyszłą urodę, gdy za parę lat stanie się dorosłą kobietą, ale już teraz widać w niej było powagę i godność rodu książęcego. Odkąd dziewczynka pamiętała, jej rodzice zawsze kładli wielki nacisk na odpowiednie wychowanie swojej córki, zwłaszcza że przez długi czas była następczynią tronu. Księstwo Lothelameth, położone w cieniu swojego wielkiego sąsiada Gleraswen, mogło szczycić się arystokracją zdecydowanie odbiegającą od archetypowych rozleniwionych szlachetek. Szczególnie dla rodziny książęcej ważne było budowanie prestiżu dynastii oraz państwa, stanowiącego w pewnym sensie zaścianek. W Lothelameth nie mieszkał nawet ani jeden mag, pomijając oczywiście jarmarcznych kuglarzy. Trudno zatem przyszło ukryć książęcej parze radość, po otrzymaniu przez Anastazję listu z akademii. Oto ich marzenia o podniesieniu statusu księstwa stały się bardziej niż realne! Sama księżniczka także nie mogłaby ukryć ekscytacji, gdyby nie wieloletni trening, jaki przechodziła od kiedy nauczyła się mówić. W końcu nigdy nie opuszczała granic swojego kraju, a w dodatku tyle czytała o zagranicznych obyczajach, krainach i zwierzętach, że nieraz w wyobraźni zapuszczała się w te tereny. A teraz miała okazję sama zapoznać się z tym wszystkim, wszystko to zobaczyć! - Ćwir, ćwir, ćwiririr, ćwirk-ćwir! Z zamyślenia księżniczkę wyrwał wesoły świergot czyżyka, który tak często podnosił Anastazję na duchu. W domu wszyscy zwracali się do niej per „Wasza wysokość”, czy „Wasza miłość”, a nawet rodzice zwracali się do niej pełnym zestawem imion. Jedynie jej młodszy, chorowity braciszek okazywał jej swoje uczucia i zwracał się do niej „Nastka”. Niestety, Ludwiś był bardzo słaby od urodzenia i ciągle na coś chorował. Miał alergię na prawie wszystkie zwierzęta, więc w pałacu nie trzymano żadnych kotów ani psów, nie mówiąc już o dziwniejszych cudach natury. Wyjątkiem był ten mały, wesoły ptaszek, którego sama obecność nie powodowała u książątka łzawienia, kichania, ani drgawek. Księżniczka bardzo się do niego przywiązała i traktowała z wielką czułością, na co ten odpowiadał niespotykanym u takich ptasząt posłuszeństwem. Kiedy wypuszczała go z klatki, ten fruwał sobie po pokojach nie wadząc nikomu, a gdy tylko Anastazja zagwizdała, zaraz do niej podlatywał i lądował na wyciągniętych palcach, świergocząc z przejęciem. Żałowała, że teraz nie może go wypuścić, ale bała się, czy zwierzyniec innych uczniów, który wyglądał mniej, bądź bardziej osobliwie, nie zrobiłby mu krzywdy. Nie miała do tej pory okazji zawiązać jakichś relacji z pozostałymi pupilami akademii, a choć powiedziano jej już dzisiaj parokrotnie o równości i braku tytułów w szkole, to wciąż nie potrafiła się pozbyć tej sztywności. „Dobro poddanych, siła Księstwa i prestiż dynastii”- tę dewizę słyszała wielokrotnie w swoim życiu, a pan ojciec przywoływał ją tego poranka w rozmowie już kilkakrotnie. „Pobyt w akademii to nie wakacje, nie swobodny wyjazd z domu”, mówił do Anastazji. „To misja, zadanie do którego odpowiedniego wykonania jesteś zobowiązana przez Księstwo, a także jego poddanych. Na twoich barkach spoczywa w przyszłości los wielu ludzi, za których jesteś odpowiedzialna przed ich potomkami, oraz przed naszymi przodkami. Wierzę, że jako moja córka, Anastazjo Victorio Ludwiko, sprostasz wszelkim próbom i sprawisz, że ja, twoja matka i brat, a także cały naród, będziemy z ciebie dumni.” Księżniczka Lothelameth przestała pieścić przez klatkę czyżyka i odłożyła ją, po czym wzięła się za rozpakowanie swoich rzeczy, a później za studiowanie mapy kompleksu i informacji w broszurach o nauczycielach. Mimo iż miał to być pierwszy dzień nauki, zamierzała być perfekcyjnie przygotowana i nie przynieść sobie wstydu, przez pomylenie sal, czy nietaktowne wypowiedzi. Potarła palcami pierścień z herbem jej rodu. „Szukanie przyjaciół musi poczekać”, pomyślała. Ostatnio edytowane przez Earendil : 26-12-2014 o 00:10. |
29-12-2014, 16:40 | #8 |
Reputacja: 1 | Noble's Quarters
|
04-01-2015, 20:19 | #9 |
Reputacja: 1 | Sixti ciągnęła za sobą Marie, aż wpadła do najbliższego pokoju. Był tam tylko chłopiec czytający jakąś książkę i kot leżący na łużku. Podbiegła do chłopaka - Nazywaj mnie Sixti a to jest Marie moja współ.... mieszka ze mną. To jest fajne - wskazała na roślinę w książce - Jest słodka, ale potem ma się biegunką. Mogę pogłaskać kota? Z Mortem się polubią. Mort to też kot... i wrona i macki...
__________________ Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo. Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda... Cisza nastanie. Awatar Rilija |
08-01-2015, 07:44 | #10 |
Reputacja: 1 |
|