Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-09-2018, 09:44   #41
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację

Salon “Fashion” należący do Abigail Towns nie był najmodniejszym salonem piękności w dzielnicy. Chyba nawet nigdzie się nie reklamował. Ale klientów mu nie brakowało, w salonie ciągle ktoś był gadał, plotkował i oczywiście robił fryzury. Kiedyś salon należał do sióstr Towns i był dwa razy większy niż obecnie.

Niesnaski rodzinne spowodowały jednak, że salon został podzielony na pół. Abigail pokłóciła się z siostrą Mary, która po mężu nazywała się Wiggins. Obie siostry specjalizowały się w tym samym zawodzie, ale Mary Wiggins postanowiła otworzyć salon fryzjerski dla panów, który nazywał się “Sign”. Oba lokale miały część wspólną, gdzie myto i suszono głowy klientów. Siostry miały w zwyczaju zachowywać porządek, spokój, choć czasem zdarzały się pomniejsze awantury.


- Abigail Towns.
O’Connor stał oparty o futrynę otwartych drzwi bawiąc się odznaką. Spoglądał od czasu do czasu na wnętrze i znajdujących się w nim ludzi. Większą część uwagi skupiał jednak na trzymanym przedmiocie. Cienka strużka dymu unosiła się z zapalonego niedawno papierosa.
- Szefowa zaraz wróci - odezwała się jedna z fryzjerek. - Proszę spocząć. Życzy pan sobie strzyżenie?
- Nie - odparł krótko i przesunął się o jeden krok, by nie blokować przejścia.
Abigail Towns pojawiła się po kilkunastu minutach. Była to modnie ubrana, blondynka z obfitym biustem wyglądała na kobietę przed czterdziestką. Widocznie była zmęczona i zabiegana:
- Agnes - krzyknęła od progu. Dwie pozostałe fryzjerki i sprzątaczka spojrzała na koleżankę. - Nie udało się, wyjechał wczoraj do Miami. - Usiadła zrezygnowana w jednym z foteli.
- A co z Jessicą? - zapytała Agnes.
- Sprzedał ją podobno. Nie uwierzycie - Abigail złapała się pod piersiami. - Sprzedał dziwce w kreolskiej dzielnicy.
- Niemożliwe - krzyknęły wszystkie kobiety i zrobiło się głośno. Każda z kobiet miała inny pomysł jak uratować wspomnianą Jessicę. Kobiety były zaaferowane i O’Connor musiał się przebić przez ten gwar panujący w zakładzie fryzjerskim.


Zaciągnął się głęboko, zaś żar coraz mocniej zbliżał się do filtra. Wypuścił dym w kierunku kobiet i pstryknął niedopałkiem pod ich nogi. Bez słowa, niedbale wyciągnął odznakę.
- Abigail Towns - powtórzył.
Pani Towns przydepnęła niedopałek i wskazała wzrokiem jednej z pracownic, aby sprzątnęła peta.
- Słucham… - zwróciła się do detektywa. - Zapraszam do mojego gabinetu. Tylko proszę wyraźniej pokazać odznakę, bo już tu mieliśmy kiedyś żartownisia, który machał fałszywą odznaką i chciał się ogolić za darmo. Prawda dziewczyny? - koleżanki wydały z siebie potwierdzający pomruk i wrócił do plotkowania.
- Howard Blackwood - odparł krótko i zamiast odznaki wyjął wizytówkę zakładu, którą pokazał z odległości.
- Nasza wizytówka. Ktoś polecił panu nasz zakład?
Skinął głową.
- Dowód z miejsca zbrodni - odparł nieco zbyt głośno świadom obecności klientów w lokalu.
- Kontynuować? - krótkim ruchem głowy wskazał zakład oraz jego gości.
- Chce mi pan zadać kilka pytań? - właścicielka upewniła się czy dobrze rozumie. - Oczywiście słyszałam o śmierci pana Blackwooda. Kto nie słyszał? Całe miasto o tym mówiło. Co pan chce wiedzieć?
- Na miejscu… - przerwał, by niespiesznie zapalić papierosa wydobytego z papierośnicy.
- … znaleziono wizytówkę z takim dopiskiem. Howard Blackwood, Alex Martino, Truman Butler. Była pani związana z którymś lub kimś z ich otoczenia?
- Rozumiem. Pan Martino był naszym częstym klientem. - powiedziała Abigail Towns wskazała korytarzyk. - Wolałabym nie rozmawiać o tym przy moich pracownicach.

Poprowadziła O’Connora do swojego kantorku. Było to niewielkie pomieszczenie wypełnione zdjęciami zwierząt, słodkich piesków, kotków i kanarków.
- Pan Martino przyjeżdżał do bardzo często. Powiem wprost. Był związany z jedną z moich pracownic. Sam pan rozumie żonaty mężczyzna na jego stanowisku. Nie chciałam mieć z tym romansem nic wspólnego. Ale przymykałam na to oczy. - Pani Towns spojrzała jeszcze raz na wizytówkę. - To z pewnością pismo Elizy.

Abigail wyciągnęła z szuflady albumik ze zdjęciami. Wyciągnęła jedno z nich i podała detektywowi.


- Nazywa się Eliza Brown. To ta dziewczyna w kapeluszu. Zdjęcie może pan zatrzymać. - Abigail Towns dłońmi podparła biodra. - Po śmierci pana Martino dałam jej kilka dni wolnego. Chce pan wiedzieć coś jeszcze, panie… - wstrzymała się nie pamiętając nazwiska detektywa.




Time-Picayune Publishing Company - piątek, poranek

W siedzibie Picayune przy North Street 615 panował nadzwyczajny ruch. Poza pracownikami po redakcji krzątała się grupa młodych mężczyzn. Jeden z kolegów wyjaśnił Lovellowi, że mają gości z uniwersytetu. John Randall przyprowadził grupę studentów z uniwersytetu Tulane, aby obejrzeli redakcję i zapoznali się z pracą dziennikarzy.


Redaktorzy próbowali pracować z wiszącymi nad ramionami studentami. W pokoju telegraficznym panował gwar, dzwoniły telefony, a wszystkiego dopełniały stukot kilku maszyn do pisania.




John Woodbridge po wielu usilnych prośbach wydał zgodę na wizytę studentów, ale nie był zadowolony. Przechadzał się po gabinecie i poprawiał zatyczki w uszach. Lovell zjawił się w jego gabinecie szybko zaczęli rozmawiać o samobójstwie Morozowa i powiązaniu tej sprawy z wypadkiem Blackwooda. Woodbridge opowiedział mu, że w końcu udało mu się dogadać z Warrenem. Sprawa Blackwooda wyglądał na coraz bardziej skomplikowaną, przynajmniej tak jawiła się redaktorowi naczelnemu. Na dodatek sprawę prowadził detektyw Raymond O’Connor. Woodbridge uważał go za wyjątkowo trudny charakter i był sceptyczny czy uda się od niego wyciągnąć jakiekolwiek sensowne informacje.





Głowę Milli Blackwood zaprzątała sprawa macochy, która nie wróciła do domu. Czuła się w obowiązku i zgłosiła to zaginięcie na policji. Potem pojawiła się kartka z informacjami, jakoby Deanna miała wyjechać do Houston. Milli próbowała skontaktować się z macochą, ale pozostawiony numer telefonu okazał się niewłaściwy. Telefonując do hotelu dowiedziała się tylko, że rezerwacja na to nazwisko została odwołana. Wszystko to wydawało się enigmatyczne.

Podczas gdy Milli szykowała się na umówioną kolację z Jamesem Caine’em jedna z pokojówek przyniosła jej gazetę. Dziewczyna była wyraźnie zakłopotana, bo brukowiec tym razem pisał właśnie o Milli.

- To straszne, co wymyślają w tych gazetach. Jak można takimi kłamliwymi oszczerstwami szargać panienki imię. W głowie mi się to nie mieści.



Milli Blackwood należy do grona tych bezwstydnych dam, które nie potrafią uszanować żałoby. Jej ojciec nie spoczął jeszcze w poświęconej ziemi, a ona już bawi się jak w karnawale. Zamiast nosić czarną krepdeszynową sukienkę panienka Blackwood afiszuje się w towarzystwie. Widywano ją już nieobyczajnie ubraną w brązowe wzorzyste muśliny dodatkowo w towarzystwie podejrzanego mężczyzny...


Milli przez głowę przeszło czy w ogóle ma w swojej garderobie taką sukienkę. Ale pismaki zawsze coś wymyślą od siebie i tak było w tym przypadku. Spotkało ją to samo, co niedawno ciocię Sarę.

Wujek Jo Rogers wracał jutro z Waszyngtonu, Milli wreszcie będzie mogła się z nim spotkać i liczyć na jego wsparcie. Teraz jednak szykowała się do kolacji z adwokatem Jamesem Caine'm.


James Caine kontaktował się z kancelarią braci White. James próbował umówić spotkanie, ale obaj właściciele Artur i Stanley White byli zajęci przez pilne obowiązki. Zaproponowali spotkanie w nadchodzącym tygodniu, najwcześniej mógł to być wtorek lub środa.

Eric McGee zadzwonił do Jamesa i przekazał mu obiecane informacje dotyczące samobójstwa Morozowa. Udało mu się ustalić, że Morozow przedawkował morfinę. Taka jest przynajmniej oficjalna wersja w papierach. Jednak w raporcie koronera jest wzmianka o ranie napletka. Erikowi McGee wydało się to dziwne i podejrzane i nie omieszkał podzielić się tym spostrzeżeniem. Morozow jako psychiatra pracujący w New Orlean Sanitarium, był rozpatrywany jako świadek w sprawie wypadku Blackwooda i niejakiego Martino. McGee wymawiając nazwisko Blackwooda podniósł nieco głos i zrobił znaczącą pauzę.

Po czym kontynuował:
- Z pewnością to zwyczajny przypadek, że przypadkowy samobójca z gazety był zamieszany w wypadek twojego obecnego klienta. Nie masz do mnie w ogóle zaufania. Gdybyś powiedział o Blackwoodzie to ułatwiłoby mi nieco sprawę. - powiedział tonem udawanej skargi.



 

Ostatnio edytowane przez Adr : 06-09-2018 o 12:17.
Adr jest offline  
Stary 26-09-2018, 21:41   #42
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Pizzeria "Vito's"
Środa, wieczór

Słońce zachodziło, przed pizzerią "Vito's" zatrzymały się dwa radiowozy. Jeden z policjantów natychmiast po zatrzaśnięciu drzwi ruszył w kierunku O'Connora.
- Ani kroku.

Zaciągnął się papierosem i z odchyloną do tyłu głową wydmuchnął dym pionowo w górę, po czym zdjął nogi ze stolika. Wszyscy czterej funkcjonariusze patrzyli na niego spode łba, ale nic nie powiedzieli. Widział jednak, że jeden z nich poczerwieniał na twarzy. Raymonda nie interesowało co myślał, a pewnie nie była to laurka wystawiona profesjonalizmowi nie pozwalającemu przemaszerować przez środek miejsca zbrodni.
Okrężną drogą podszedł do fotografa ściskającego kurczowo swój sprzęt.

- Chcę dokładnych zdjęć. Bardzo dokładnych - zapowiedział, zaś mężczyzna skinął tylko głową i zabrał się do pracy, która szła mozolnie. Zdjęcie całej scenerii. Zdjęcie frontu pizzerii, szklanych odłamków, śladów opon, miejsca postoju samochodu, łusek, ciał w ujęciu ogólnym oraz poszczególnych cech takich jak twarze czy rany postrzałowe. Zdjęcie wybitego okna i podziurawionej kulami części zewnętrznej oraz wewnętrznej lokalu.

Ciszę przerwało burknięcie pod nosem jednego z policjantów rozpoczynających obchód po miejscu zbrodni.
- To pieprzona wojna gangów...

Jego towarzysze nie zwrócili na to uwagi. Najwyraźniej chcieli szybko odbębnić zadanie i wrócić do domów. Najtęższy ze wszystkich, na oko czterdziestoletni mężczyzna z łysiną opisywał zawzięcie zastany widok. O'Connor tymczasem bez słowa wszedł do lokalu, skąd zabrał jedną nie do końca opróżnioną szklankę z alkoholem. Wcisnął koledze po fachu w dłoń, a ten spojrzał na detektywa podejrzliwie. Nim jednak zdążył się odezwać Raymond wyrwał mu szkło.
- Myślałem, że z whisky też potrafisz wróżyć.

Odrzucone na bok naczynie z hukiem roztrzaskało się o ulicę. Detektyw podjął nim z otwartych ust policjanta zdążył wydobyć się dźwięk, lekceważąco ucinając temat w samym zarodku.
- Nie zapomnieliście o czymś? Najnowsza technika zwana: przesłuchanie świadka? Wyciągaj kapownik i pisz. Samochód...

Auto opisał najdokładniej jak tylko potrafił, co równoznaczne było z zapisaniem gryzmołami trzech stron niewielkiego notatnika. Nie czekał na pytania ze strony funkcjonariusza. Odwrócił się na pięcie i skierował do własnego, służbowego pojazdu. Po drodze, nie spoglądając na cywila, machnął ręką w jego kierunku. Nie miał czasu na pierdoły.
- Przekażcie, żeby znaleźli ten samochód! - zawołał wsiadając. Drzwi z drugiej strony otworzyły się w chwili zatrzaśnięcia tych po stronie kierowcy. Raymond wydobył papierosa i z trzaśnięciem zapalniczki powołującym do życia wysoki płomień, zapalił końcówkę. Kolejne trzaśnięcie, tym razem duszące płomień, poprzedziło uruchomienie silnika.

Zrobiło się już ciemno, gdy w nieprzerwanym milczeniu dotarli na miejsce. Detektywowi to nie przeszkadzało, a nawet było na rękę. Ostatnie, czego było mu trzeba to paplający fotograf na siedzeniu pasażera. Obawiał się, że dziś mógłby zapewnić mu rychłą wizytę u dentysty. Nastrój Raymonda nie poprawił się po wyjściu. Jedyne zdjęcia, jakich mógł sobie zażyczyć to krajobraz miasta z palmami. Wszelkie niezauważone ślady zostały zatarte przez badających zdarzenie policjantów przybyłych zaledwie dzień wcześniej. Można było zamknąć ulicę. Nie obchodziło go, że nikt nie mógłby tędy przejechać. Były jeszcze inne drogi.

Ostatni raz spojrzał na zakręt, na którym doszło do czołowego zderzenia, wystrzelił niedopałek i splunął zanim wsiadł. Tym razem jednak odwrócił się w kierunku pasażera.
- Następny przystanek - kostnica. Mogę cię wysadzić w dowolnym momencie.

Nie zabrzmiało to dobrze. Nie przejmował się jednak ani tym, ani spojrzeniem fotografa, który po dłuższej chwili zrozumiał o co chodziło.
- Może być kostnica - odparł nieco zbyt piskliwym głosem fotograf.



Kostnica
Środa, noc

Pasażer zmył się niemal natychmiast po zatrzymaniu. Nie trzeba było być Sherlockiem Holmesem, aby widzieć, iż jak najszybciej chciał opuścić towarzystwo detektywa. Ten jednak wypuścił go dopiero, gdy przekazał, że chce mieć wywołane zdjęcia facjat następnego dnia rano. Niewyraźna mina fotografa świadczyła, iż zdaje sobie sprawę, że czeka go przynajmniej częściowo nieprzespana noc.

Raymond przez ciężkie drzwi wszedł do środka, gdzie przelotnie machnął odznaką i skierował się do pomieszczeń sekcyjnych jakby doskonale znał drogę. I rzeczywiście tak było. Na miejsce dotarł jeszcze przed koronerem. Detektyw siedział na stole z głową pogrążoną w kłębach gryzącego dymu. Ze zmrużonymi oczami obserwował otwierające się drzwi.
- Jest pan mordercą - przywitał koronera zaciągając się kolejny raz.
- Zabił pan Howarda Blackwooda, ale z jakiegoś powodu chce pan, żeby wyglądało to na zawał serca. Jak pan to zrobił?

- Nie zabiłem go to pewne.
Koroner znał Raymonda, dlatego nie zaskoczył go styl jakim go przywitał. Już razem pracowali i byli uodpornieni na swoje charaktery. Baker w przeciwieństwie do O’Connora był jednak marudą.

- Dawaj go na stół - przetarł twarz O’Connor i przyjrzał się dokładnie papierom podpisanym przez Paula Blackwooda jako rozpoznającego ciało.

Dwaj pomocnicy wyciągnęli ciało z lodówki. Blackwood poza siniakami na nogach, otarciami w okolicach kostek i złamaniami nie miał świeżych obrażeń. Widoczna była duża blizna na brzuchu zapewne po starej operacji. Widać było również nacięcie w klatce piersiowej. Patolog rozcinał klatkę piersiową mężczyzny podczas sekcji, co potwierdziło, że Blackwood zmarł na zawał.

O’Connor zerknął w papiery. W rubryce przyczyna śmierci widniało: niedrożność naczyń wieńcowych z powodu miażdżycowej choroby serca. Tryb śmierci jest przypadkowy.
Cytat:
Cause of death: coronary occlusion due to arteriosclerotic heart disease. The mode of death is accident.
Podszedł bliżej, by pobieżnie obejrzeć ciało. Wyraźnie złamana była kość widełek goleni prawej nogi. Poszła kość boczna i przyśrodkowa. Lewa nie pozostała bez szwanku - złamana piszczel. Otarcia znajdowały się w okolicach kostek. Punktowe. Oba siniaki znajdowały się na lewym udzie. Jeden z nich był duży, lecz Raymond nie potrafił określić ich pochodzenia. Cięcie sekcyjne i drugie...

- Jak dawno i po czym? - mruknął wskazując na bliznę. Nie tracił jednak czasu na oczekiwanie na odpowiedź. Strzelając zakładanymi, gumowymi rękawiczkami odchylił najpierw lewą, a potem prawą rękę, by dojrzeć to, co było do tej pory osłonięte.

- Jakieś dziesięć lat temu wycięli mu wyrostek robaczkowy.

Przy okazji przyjrzał się paznokciom oraz skórze dłoni w poszukiwaniu drobnych uszkodzeń, stopnia szorstkości oraz nienaturalnych odbarwień. Powtórzył to samo dla obu nóg. Obejrzał także pięty i stopy. Howard Blackwood leżał z porozrzucanymi na boki kończynami, lecz O’Connor jeszcze z nim nie skończył. Z rosnącym, zakrzywionym ku dołowi popiołem, resztkami papierosa odmierzającego czas zajrzał najpierw do jednego, potem drugiego ucha. Długi glut popiołu połamał się przy zderzeniu z podłogą. Następne były oczy. Ordynarnym ruchem uniósł obie powieki, by spojrzeć pod nie, na gałki oczne i do wnętrza przez martwe kominy źrenic. Równie gwałtownym ruchem otworzył usta. Przyjrzał się zębom pod mocno odciągniętymi w górę wargami, wyciągnął chwycony w palce język oglądając z każdej strony, po czym bezceremonialnie wsadził rękę do gardła nieboszczyka.
Zużytą rękawiczkę, wywiniętą zewnętrzną częścią do środka, odrzucił za siebie, na podłogę. Założył następną i przyjrzał się skórze głowy oraz szyi. To ostatnie z miejsc zainteresowało go szczególnie. Były tam ślady krwawego podbiegnięcia i wyraźne pęknięcie błony wewnętrznej na wysokości bruzdy wisielczej. Denat był podduszany albo wręcz powieszony.

- Czas zgonu?
Papieros w kąciku ust zatrząsł się podczas mówienia, lecz detektyw nie zwrócił na to uwagi. Zamknął oczy. Ponownie przystąpił do oględzin zwłok. Tym razem z użyciem innego zmysłu niż wzrok.

- Około dziewiątej przed południem.

Powoli i bardzo dokładnie obmacywał zwłoki zaczynając od góry do dołu nie pomijając żadnego fragmentu ciała. Przejeżdżał palcami i uciskał chcąc starając się wyczuć drobne anomalie. Jedynie z klejnotami rodowymi Blackwoodów obszedł się nieco inaczej, choć początkowo nic na to nie wskazywało. Dopiero wtedy, gdy zgodnie ze schematem powinien przesunąć rękę dalej, ścisnął mocno zwiększając szansę na wykrycie ewentualnego ciała obcego. Różne przedmioty w różnych miejscach zostawiali zabójcy. Detektywa nie obchodziło jak cała scena wyglądała.

Przekręcił nieboszczyka na plecy i powtórzył stosowane wcześniej badania. Tym razem jednak wbił dłoń prosto w odbyt, gdzie grzebał przez chwilę. Zmienił rękawiczkę odrzucając zużytą, wywiniętą za plecy.
Gdy skończył raz jeszcze obrócił zwłoki. Ponownie z zamkniętymi oczami skupił się na szyi, by zbadać krtań oraz rdzeń kręgowy na wysokości szyjnej. Na nierozciągliwej linie jedno i drugie trzasnęłoby jak zapałki. W przeciwnym wypadku… śmierć mogła nie być delikatna. Brak dopływu powietrza, spuchnięty ozór. Dałoby się wykryć.

- Sprawdź uduszenie.
Rzucił do lekarza sięgając do papierosa, gdy dwie pozostałe rękawiczki spadły cicho o kafelki podłogi. Nie wyczuł przerwania rdzenia kręgowego, co wykluczało linę statyczną. Jeśli już to dynamiczna, cienka, choć jednocześnie wystarczająco gruba, by nie przeciąć skóry. Jeśli to była lina.

- Rzeczywiście ślady na szyi są znacznie wyraźniejsze niż w czasie sekcji. - Baker przyznał detektywowi rację. - Te cholerne skoki napięcia, zobacz w jakim oświetleniu musimy pracować. - próbował się tłumaczyć.

- Sugerujesz powieszenie czy zadzierzgnięcie?- lekarz kichnął i zakrył twarz dłonią. Po chwili kontynuował. - Zwykle bruzda wisielcza znajduje się pomiędzy wyniosłością krtaniową, a kością gnykową. Dalej biegnie ku tyłowi, wznosi się i ostatecznie albo łączy się na karku albo okolicy podpotylicznej. Tu nie mam tak wyraźnych śladów. Jeśli wisiał to z pewnością przez chwilę. - dedykował Baker.

- Bardzo możliwe, że był podduszany za życia. Ale nie to raczej nie była przyczyna zgonu.

Przynajmniej nie bezpośrednia.

- Niedawno zrobiły się bardziej widoczne, czyli był podduszany mniej więcej wtedy, kiedy się przekręcił?

- Możliwe. Ale może go transportowali z jakimś workiem zaciśniętym na szyi. Kto wie, mogło tak się zdarzyć.

- Zaglądałeś mu w bebechy. Czy pikawa mogła mu stanąć z silnych emocji? - zapytał wskazując na szyję.

- Silne emocje, stres, jakiś nagły szok. Jest tego sporo. Był zawałowcem. Prędzej czy później serce by nie wytrzymało.

O'Connor dowodem tego nazwać nie mógł, ale silną poszlaką jak najbardziej. I stanowiło przesłankę do wstrzymania odczytania testamentu. Policja miała wszelkie podstawy do tego, by wszcząć śledztwo w sprawie morderstwa. Było dokładnie tak, jak powiedział na komisariacie. To nie seria nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Chyba, że Blackwood był skrzywiony i lubił być podduszany przez panienki. To jednak miało wykazać dochodzenie.

- Wyniki badania krwi?

- Czysty. Brak podejrzanych substancji.

- Dawaj Martino.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 27-09-2018, 23:39   #43
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Redakcja The Times-Picayune, poranek (piątek)
- I tak mamy więcej informacji niż należałoby wrzucać w szpaltę na raz. - Sebastienne wyspany i świeży niczym skowronek zdawał się być odporny na sceptycyzm. - Na razie chcę spotkać się z nim aby ustalić co możemy puścić w popołudniówce, a co na jutrzejszy poranek. Jak rzucimy wszystko to będą wściekli, a jak będę z O’Connorem to konsultował, łatwiej na jakąś nić współpracy. Może dać coś na popołudniówkę, abyśmy publikację innej informacji wstrzymali do jutra? - Lovell zawahał się. - Przy okazji. Ten twój informator, Warren… może być informatorem również Ballarda. Wtedy jeżeli opublikujemy na razie tylko to co chce Warren, możemy nie wypracować przewagi nad Itemem. Może by w temacie Morozowa uderzyć mocniej?
- Konkurencją się nie martwię - odpowiedział John. - Oczywiście zerknijmy, co piszą o tym nieszzęsnym samobójcy. Ale wątpię, by mieli więcej informacji od nas. Na dzisiejsze spotkanie wysłali Southgate’a, natarczywy typ. Może coś wyciśnie z Warren’a. Zobaczymy co opublikują. Na weekendowe wydanie przygotuj większą porcję faktów. Dziś wieczorem tylko zajawka, nic dużego, jakiś chwytliwy lead. - John przechadzał się nerwowo po gabinecie.

Śmiech studentów poniósł się po redakcji. Jenny wparowała do redakcji wymalowana i wystrojona jakby wybierała się na ślub. To jej wejście wywołało falę euforii w grupie studentów.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/736x/a6/87/40/a68740caf51c0bf028f08c448f888826--s-fashion-vintage-fashion.jpg[/MEDIA]


- Działają mi na nerwy. - Woodbridge skwitował odgłosy dochodzące zza drzwi. - Idę za parę minut do drukarnii. Bierz się za artykuł… A jeszcze jedno co ustaliłeś coś nowego w sprawie Blackwooda?
- Na tą chwilę wszystko. - Sebastienne zerkając ku Jenny przez oszklone drzwi gabinetu naczelnego, zreferował posiadanie informacje. Nie bez dumy. Jak na jeden dzień zbierania informacji, było ich dużo. I to jakich. John nie musiał wiedzieć, jak stosunkowo łatwo Sebastienne wszedł w ich posiadanie.
- To hit i mam wrażenie, że ta sprawa to niesamowicie skomplikowane szambo. Wydaje mi się, że sprawa Morozowa wkrótce zostanie połączona ze śledztwem w sprawie Blackwooda. Mogą być też kolejne trupy. Zastanawiałem się nad tym wszystkim. - Lovell zamyślił się. - Są czasem depozyty możliwe do podjęcia tylko wtedy, gdy dwóch, trzech, lub więcej notarialnie upoważnionych stawi się zgodnie i razem. Zastąpić może to akt zgonu jednego z nich. Komuś zależało na uzyskaniu aktu zgonu Blackwooda przed kimś innym, bo jak inaczej wyjaśnić to co stało się w nocy? To nic pewnego, mgliście łączę fakty szukając powodów ich wystąpienia.
- Morozow jest martwy. Pewnie wiedział coś ważnego. Trup i tak nic już nie powie. Trzeba szukać innych świadków. To pewnie robią gliniarze. Podobno wsadzili jakiegoś włocha w związku ze sprawą Blackwooda. O tym moglibyśmy napisać coś osobnego. Pamiętasz pół roku temu pisaliśmy o gangsterach, kojarzę to chyba byli włosi. - John otworzył drzwi od gabinetu zawołał jednego z pracowników. Poprosił o szukanie w archiwum artykułów o włoskich przestępcach.

Jenny zbliżyła się do drzwi gabinetu i o coś zapytała naczelnego.
- Tak. Sebastienne jest u mnie. Proszę czekać. - odpowiedział. Przymknął drzwi.

- Wnuczka Jacksona pytała o ciebie - zwrócił się do Lovella. - Wygląda jak dama.
- Takiej powiem szczerze jej jeszcze nie widziałem. - Szwajcar przytaknął. - Hm… Mam pewien pomysł. - Spojrzał na Woodbridga. - I tak wiemy na tą chwilę więcej niż Warren powie w sprawie Morozowa na meetingu dla dziennikarzy. Wysłanie któregoś z naszych reporterów, byłoby tylko stratą jego czasu. Z Itema ma iść Southgate, natarczywy typ. Może idźmy w przeciwne wrażenie? Ktoś spokojny i jedynie notujący. Reprezentatywny, a nie atakujący o informacje. - Sebastienne skinął głową ku drzwiom za którymi czekała Jenny. - Przy okazji zaznaczylibyśmy naszą postępowość.
- Niech idzie. Wprowadź ją w temat. Ale bez szczegółów. Niech notuje i zadaje oczywiste pytania. Niech napisze szkic artykułu na ten temat. Chcę sprawdzić czy dziewczyna pisze poprawnie.
- Jawohl. - Lovell wstał i sięgnął po marynarkę. - Zacznę pisać o Morozowie, artykuł dotyczący Blackwooda dopiero po spotkaniu z O’Connorem. I… - Choć zmierzał do drzwi to obrócił się jeszcze do naczelnego. - Ten motyw z depozytem, notariuszem, aktem zgonu. Mogę napisać felieton? Bez nazwisk, nawiązań. Jeżeli było coś takiego na rzeczy i jakiś prawnik zauważy związek, może zgłosi się na policję. Będziemy mieli wkład w śledztwo. Jak to ślepy strzał, to nie ryzykujemy niczym.
- Niech będzie felieton. Pomysł nie jest głupi, a ryzyko jak zauważyłeś niewielkie. Masz zgodę. Pisz. Ja muszę iść do drukarni.
- Do zobaczenia. - Szwajcar wyszedł z gabinetu.

- Hej Jen. Mein Gott, nawet dziennikarzowi brakuje słów by opisać jak wyglądasz - odezwał się do Jacksonówny zamykając za sobą drzwi.
- Wyraz twarzy mi wystarczy. - Dziewczyna uśmiechnęła się. - Wydałam na to fortunę. Byłam na zakupach z Emmą Daliet. Ma gust trzeba jej przyznać. Ale widzisz dowiedziałam się o niej nieco więcej. Nie jest tak sfrustrowana jak przed nami udawała przy pierwszym spotkaniu. Umie cieszyć się zakupami i życiem. Wiesz - Jenny zrobiła pauzę jakby wahała się czy zdradzać Lovell’owi swoje przypuszczenia - wiesz podejrzewam, że ona kogoś ma na boku. Tylko po co jej w takim razie dowody na zdradę męża?
- Możliwe. Powiedzmy, że Emily chce się rozwieść aby być z kimś, z kim przyprawia aktualnie rogi mężowi. Jak to ona udowodni zdradę męża, to rozwód nastąpi z jego winy. - Lovell uśmiechnął się krzywo. - Majątek dla niej.
- Dziś mam kilka spotkań po południu. Pogadam z tym mężem Emmy. Zobaczymy może mi zrobić ładne zdjęcia. Umówiłam się z nim. Jestem trochę podekscytowana.
- To przestań być. Ekscytacja przesłania trzeźwe spojrzenie. Coś ci może umknąć.

- Co tam u naczelnego? - Jenny zmieniła temat. - Patrzył na mnie jakby mnie pierwszy raz widział w redakcji. To nie jest dobry omen.
- Nie jest Jen. Es ist nicht… - Sebastienne potwierdził obejmując lekko dziewczynę i kierując do swojego biurka. - Owszem, pracujesz z Peterem po nocach, latasz jako kurier - mówił gdy szli - ale to nic przy tym co jest gdy się robi za reportera. Sama zresztą widziałaś. - Wskazał miejsce koło biurka gdzie ostatnio spał zwinięty, gdy nie opłacało się wracać do domu. Lekkim gestem wymusił jej siad na krześle, samemu siadając na biurku i wyciągając papierosa. - Dziś spotkanie dziennikarzy z detektywem Warrenem, tym od sprawy samobójstwa lekarza w szpitalu. Będziesz na nim reprezentować Picayune. - Odpalił papierosa i zaciągnął się. - Zrobisz materiał z tej konferencji. Dlatego spojrzenie Johna to raczej zły omen. Bo jak się spiszesz, to będzie pierwszy krok by wejść w to gówno. - Lekko zapukał w swoje biurko i mrugnął.
- Niewiele wiem o tej sprawie. - Dziewczyna zakłopotała się. - O co mam pytać?

Sebastienne wprowadził ją pokrótce w śledztwo, choć tak jak chciał Woodbridge nie dawał zbyt wielu szczegółów, ani informacji, które przekazał Warren.
- Nie drąż, nie bądź wścibska, nie naciskaj - kontynuował, gdy już przekazał to o czym Jenny powinna mieć pojęcie. - Jeżeli choć przez myśl ci przejdzie, że pytanie, które chcesz zadać może postawić detektywa w złym położeniu i wymusić aby rzucił coś, czego na razie nie chce dawać prasie, to spasuj. Wir haben już i tak więcej, niż Warren zechce dziś zdradzić, toteż nie ma to sensu. Niech z detektywem szamocze się Southgate z Itema i reporterzy z brukowców. - Szwajcar uśmiechnął się lekko. - Naturlich, jeżeli będziesz tylko siedzieć i notować, to pozostali mogą podejrzewać, że mamy informacje z innego źródła. Dlatego bądź aktywna, ale zadawaj pytania oczywiste. Niech inni myślą, że nie odpuszczamy tematu, ale nie przywiązujemy do niego większej wagi, śląc tylko uroczą, obiecująca stażystkę, a nie jakiegoś starego wyjadacza. Dasz sobie z tym radę?
- Myślałam że to wymagać będzie dużo inicjatywy z mojej strony. W porządku poradze sobie, chyba. - Jenny zawahała się. - A dasz mu jakieś wskazówki, czego konkretnie oczekuje naczelny po tym sprawozdaniu z konferencji?
- Chyba niczego, poza tym, co powiedziałem. Chcę też zobaczyć twój warsztat. Masz zrobić sprawozdanie z tego spotkania. Szkic artykułu. John zobaczy jak piszesz. - Lovell uśmiechnął się.
- Nie zawiodę - Jenny odrzuciła kosmyk włosów trzymany w palcach, jakby odpędzała możliwość niepowodzenia.



Szkielet artykułu o samobójstwie Morozowa był istną mordęgą.
“Nic dużego”.
“Zajawka”.
“Chwytliwy Lead”.
Wobec ogromu posiadanych informacji i wiedzy o spleceniu tej sprawy ze zgonem Blackwooda cholernie ciężko było napisać coś co zainteresuje czytelnika i odruchowo nie zamieścić zbyt wiele informacji. Do tego Lovell wciąż nie wiedział czy sugerować już na tym etapie związek psychiatry z nocną wizytą bogatego nieboszczyka, bo spotkanie z detektywem O’Connorem miał mieć dopiero za półtorej godziny.
Sebastien zgniótł trzecią kartkę i usiadł nad kolejną, pustą, nie wiedząc jak zabrać się do tego artykułu.
W chwilę później zmrużył oczy jakby tknięty nagłą myślą. Chwytliwy leadi na tą chwilę bez powiązań Blackwoodem.
- Nein John, Blackwood będzie w tym artykule… - uśmiechnął się do siebie i zaczął pisać.

(...)
można zatem rzec, że to duża strata dla New Orlean Sanitarium. Andrew Morozow wedle słów współpracowników był osobą mocno wyalienowaną i niezbyt towarzyską. Koncentrował się na swojej pracy i nie odmawiał pomocy lekarskiej nawet gdy ktoś przybył do niego nawet w środku nocy. Przedawkowanie morfiny w przypadku lekarza wyklucza przypadek i wskazuje celowe targnięcie się na życie, ale jego samobójstwo jednak nie jest jednym z tych, które nie rodzą pytań. Motyw samobójstwa Rosjanina jest niejasny, a brak zażyłości w kontaktach z kolegami i koleżankami z pracy utrudnia zrozumienie czemu mógł uczynić ten straszny, ostateczny krok.
Z tym samobójstwem w pewien sposób wiąże się Deanna Blackwood, która mogła stracić życie gdy nie dopilnowani pacjenci denata zrzucili jej fortepian na samochód. Jednak czy można ryzykować stwierdzenie, że umierający za swoim biurkiem lekarz mógł choćby w najśmielszych, gasnących myślach przewidywać, że jego śmierć ma szanse na powiązanie ze zgonem kogoś z tak szanowanej i bogatej rodziny?
Na całe szczęście żonie zmarłego niedawno Howarda Blackwooda nic się nie stało, a szukanie motywów samobójczych Morozowa to praca policji.

Pozostaje mieć nadzieję, że na dzisiejszej konferencji detektyw Warren prowadzący tę sprawę rzuci nieco światła na to samobójstwo
(...)


Szwajcar przeciągnął się i skrzywił. Skoro rzeczonym “światłem” miała być kwestia morfiny i szukanie motywów w aurze niejasności samobójstwa, to redakcja była już i tak o krok przed Itemem. Lovell wiele by dał za minę Southgate’a, który po wyjściu ze spotkania detektywa z dziennikarzami, zmierzając do redakcji sięga po popołudniówkę Picayune, gdzie jest już to co on ma opisać na wydanie poranne konkurencyjnej gazety.
Informacji jednak było przecież więcej… List pożegnalny, zastraszanie Morozowa, rana prącia… Dziennikarz czuł się jak koń wyścigowy na kofeinie, twardo wstrzymywany przez dżokeja przed rwaniem do przodu. Skoro Warren miał o liście powiedzieć w poniedziałek, to na mocy układów Woodbridge’a z detektywem nie było większych szans na puszczenie tego wcześniej niż w poniedziałkowym wydaniu porannym.
Jenny musiała faktycznie dać z siebie wiele by opisać konferencję w sposób, który utrzyma czytelnika przy temacie przez niedzielę.

Westchnąwszy Szwajcar wstał i sięgnął po marynarkę. Czas gonił.






Vivi’s C., przedpołudnie (piątek)
Ciężko było w Stanach o drugie takie miasto jak New Orlean pod względem ilości miejskich legend i skrytej wyrazistości miejsc mijanych na każdym kroku. Wiele z tych miejsc jednak swój charakter i tę soczystą wyrazistość skrywały nie tylko przed przyjezdnymi, ale również przed wieloletnimi mieszkańcami “perły Luizjany”. Ba! Wieloletnimi… Można było spędzić tu całe życie, od urodzenia i wciąż być ślepym na wiele tajemnic, niuansów i smaczków miasta u ujścia Missisippi.

Osławiona w bardzo wąskim kręgu ludzkiej tkanki miasta, “Jajecznica Charlotty”, była właśnie taką miejską tajemnicą znaną nielicznym. Ludzie co dzień obojętnie mijali starą, zapuszczoną nieco bramę pozbawioną szyldów, na pograniczu French Quarter i Fauborg Marigny. Mało kto wiedział, że dziedziniec za bramą kryje niepozorny “Vivi’s Court.”, stary bar prowadzony przez Abrahama Wax’a. Dawniej, była to zwykła kuchnia na użytek mieszkańców kamienicy, otworzona przez babkę Aba, Viviane, a wieczorami przesiadywali tu mężczyźni zamieszkujący budynek nie chcąc po prostu siedzieć w domu, a nie mając czasu ani pieniędzy aby szlajać się po mieście. Wizyty ludzi z zewnątrz traktowane były wrogo, co zmieniało się powoli przez lata. Dziś już nikt nie patrzył na przybyszów dziko i krzywo, nawet bez ciekawości, ale też nie było ich zbyt wielu.

Sebastienne byłby jednym z rzeszy nieświadomych istnienia tego miejsca, gdyby nie zabrała go tu na śniadanie Coco. Szwajcar to tej pory nie wiedział (bo i nie dopytywał), czy “Babcia Charlotte” jest prawdziwą babką piosenkarki, czy też dziewczyna jak wiele innych osób po prostu tak nazywała starą murzynkę. Nie było to zresztą ważne. Ważne było to, co Charlotta potrafiła zrobić w zakresie jajecznicy.... Nawet określenie ‘niebo w gębie’ nie do końca oddawało poziom sztuki, który murzynka osiągała nad zwykłą patelnią. Kto raz spróbował, po prostu musiał tu wrócić.
Poza tym było tu przytulnie, sielankowo i cicho, można było porozmawiać w spokoju, bez chciwych wiedzy postronnych uszu.

“Vivi’s Court.” (właściwie aktualnie to “Vivi’s C.”, bo tylko tyle zostało z wiekowego szyldu) był pustawy o tej porze, gdyż dzień wkraczał w przedpołudnie. Kto miał zjeść śniadanie już tu się stołował, kto celował w lunch, jeszcze nie przybył. Szwajcar uprzedzając Abrahama by dwie porcje ciepłej jajecznicy podał dopiero, gdy przyjdzie O’Connor, siedział przy stoliku nad aromatyczną kawą i kilkoma gazetami. Zdawał się być pochłonięty lekturą.

Policjant przybył wkrótce poprzedzony chmurą nikotynowego dymu, pośród którego powiódł spojrzeniem po sali. Bez słowa podszedł do stolika oczekującego na niego mężczyzny i usiadł. Końcówka papierosa rozjarzyła się czerwienią.
- Dzień dobry panie O’Connor. - Szwajcar uniósł się lekko wyciągając dłoń na przywitanie. - jadł pan już śniadanie?
Raymond uścisnął dłoń mężczyzny krótko i mocno.
- Do rzeczy.
- Chciałbym zaoferować współpracę. Pomoc w śledztwie i konsultowanie się co możemy publikować by temu śledztwu nie zaszkodzić - odpowiedział dziennikarz. - Oczywiście przy tym za dostęp do pewnych informacji, do publikacji.
Przez dłuższą chwilę O’Connor wpatrywał się w dziennikarza.
- Zależy od informacji i pomocy - odparł i ponownie zamilkł, lecz tym razem była to jedynie pauza służąca namysłowi. Ostatecznie skinął głową. - Będziemy w kontakcie - podniósł się i zaciągnął mocno. Żar powędrował leniwym ruchem w kierunku filtra. Zgasił papierosa o blat wypuszczając przy tym dym z płuc.

- Prosiłbym o jeszcze chwilę. - Lovell zdawał się zdziwiony tak zdecydowaną próbą odejścia. Abraham w tym czasie podszedł stawiając na stoliku dwie porcje jajecznicy.
- Coś opublikować musimy. Mogę wprost napisać o wydarzeniach w domu Morozowa i o tym, że Blackwood nie zginął w tym wypadku, a wcześniej, oraz o możliwym powiązaniu sprawy śmierci Howarda z samobójstwem Morozowa. O tym, że tego drugiego pasażera auta nafaszerowano ołowiem. Ale wiem, że to skomplikuje śledztwo. Chciałbym ustalić ile możemy napisać na ten moment, jeżeli mamy współpracować.
Detektyw stał w bezruchu przerwanym wolnym potarciem dłoni o policzek.
- Policja poszukuje ocalałych z wypadku - odparł z rozmysłem.
- Owszem, oraz tego bogu ducha winnego właściciela drugiego auta pod naciskami senatora. - Sebastienne sięgnął po widelec. - Naprawdę, polecam - wskazał talerz. - Pewnie nie żyją, albo są zamieszani. Ale to nie odpowiedź na moje pytanie.
- Przeciwnie. Ilu było pasażerów samochodu Blackwooda?
- Może ma pan lepsze informacje. - Szwajcar spojrzał bystrzej na detektywa. - Zakładam, że tylu ilu było w czasie wystawiania aktu zgonu, minus dwóch Rosjan.
- Trzech. Plus kierowca - odparł krótko Raymond.
Dziennikarz przełknął i zastanowił się.
- Butler, Martino i ktoś nieustalony jak mniemam, jeżeli nie liczymy wcześniej zmarłego?
- Martino, Blackwood, jeden gość i Butler. Na to wskazują ślady - potwierdził O’Connor. - Możecie też coś dorzucić o nagrodzie za sprzedanie tego skurwiela. Zbudujecie sobie tajemnicę i spekulacje. Ludzie to łykną i będą warować po kolejny numer.
- Panie O Connor… - Sebastienne spojrzał na detektywa chłodniej. - Budowanie poczytności to jedno, ale ja znałem Howarda, nie zbyt blisko, ale dość, aby traktować to jako sprawę prywatną. Dlatego nie pieprzmy tu o celowaniu w łykanie nowych numerów. Bardziej zależy mi by to rozwikłać niż na szpalcie.
- Wzruszające. Serce rośnie - warknął detektyw. - Tyle mogę rzucić ludziom teraz. Jeśli nie jest pan zainteresowany, pański wybór - rzekł, po czym odwrócił się do wyjścia.
- Jestem. Co z Morozowem i jego bratem? - Dziennikarz spytał “pleców” detektywa. - Samobójstwo lekarza albo samobójstwem nie było, albo wymuszone. Jego brat przyjeżdża organizować pogrzeb. Jeżeli ktoś sprząta świadków, to opublikowanie związku Rosjan ze sprawą pomoże wam, czy nie?
Policjant odwrócił głowę.
- Nie wierzę w przypadki. Jeśli Rosjanie mieli związek, to może. A jeśli nie? To gówno jest głębokie. Jeszcze jedno. Właściciel drugiego auta ma alibi. Ktoś mu podjebał wóz.
- W tej sprawie - dziennikarz podniósł się - kluczem chyba jest czemu dla kogoś tak ważne było by po cichu uzyskać akt zgonu, a nie sam wypadek, czy zabójstwo Martino. Zgadzam się. Głębokie, rzadkie gówno. - Wyciągnął rękę na pożegnanie. - Będę w kontakcie.
Raymond skinął głową i uścisnął rękę dziennikarzowi na pożegnanie. Wyszedł bez słowa, ze szczękiem otwieranej zapalniczki rzygającej ogniem na końcówkę wetkniętego pomiędzy usta papierosa.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 27-09-2018 o 23:41.
Leoncoeur jest offline  
Stary 03-10-2018, 23:44   #44
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Kostnica
Środa, noc


Alex Martino wyglądał na trupa bardziej niż Howard Blackwood. Dwa wielkie otwory wylotowe ziały w klatce piersiowej nieboszczyka. Kule nie miały szans ominąć serca i żołądka. Przyczyna zgonu wydawała się jasna dla każdego. Prawie. O'Connor był daleki od takich założeń.

Założył rękawiczki, zapalił kolejnego papierosa i przystąpił do ponownych, metodycznych oględzin ciała. Ruchy były wierną kopią zastosowanych kilka minut wcześniej na innym ciele, lecz tym razem nie znalazł niczego prócz... złamanych kości prawej nogi. Identycznego złamania w identycznym miejscu. Niemniej nie posiadał żadnych siniaków ani zadrapań, co stanowiło wskazówkę samą w sobie w kontekście oględzin poprzedniego ciała.

Kiedy detektyw obrócił Martino na brzuch dostrzegł trzy niewielkie rany wlotowe. Jedna kula musiała pozostać wewnątrz.

- Czas zgonu?

- Ciężko powiedzieć konkretnie. W przypadku Blackwooda sprawa była prostsza, bo...

Raymond gwałtownie wypuścił nikotynową chmurę w kierunku doktora tuż przed przerwaniem mu.
- A mniej konkretnie?

- Między ósmą a dziesiątą.

- Rano? - dopytał lekko zdziwiony policjant, ale Baker gwałtownie pokręcił głową.

- Po południu.
O'Connor bez słowa spojrzał na leżące obok siebie zwłoki.
- Przyczyna śmierci?

- Zastrzelony. Nie ma żadnej wątpliwości. Ta kula uszkodziła serce, a ta przebiła się przez żołądek.

- A trzecia?

- Utkwiła. Wyciągnęliśmy ją. Pochodziła z broni... - urwał Baker podchodząc do dokumentacji. Prześlizgiwał się po niej palcem, zaś za nim podążał wzrok i mamroczące poszczególne słowa usta.

- Mam! Colt M1911. Trzydziestka ósemka.

- A to przedśmiertne czy pośmiertne? - wskazał na złamania kości obu mężczyzn.

- Bez dwóch zdań pośmiertne. Spójrz na tkanki. Krew zdążyła już częściowo odpłynąć.

- A siniaki i otarcia Blackwooda też pośmiertne?

Detektyw kolejny raz nie skomentował. Jedynie wpatrywał się w dwa trupy, jakby wzrokiem sprawić, by się usiadły i opowiedziały swoją historię. Nic takiego się nie wydarzyło. Nagle, gdy cisza przedłużała się nieznośnie, zaś papieros dopalał się między ustami O'Connora, zerwał rękawiczki. Skinął głową mężczyznom. Nim wyszedł wystrzelił za siebie niedopałek.



Komisariat policji
Środa, noc
Zamknął za sobą drzwi własnego gabinetu i zasłonił wszystkie żaluzje, choć nie musiał tego robić. Na komisariacie pracowali jedynie funkcjonariusze dyżurni oddaleni od jego gabinetu. Opadł na krzesło za biurkiem i odchylając się na nim założył nogi na biurko.

Blackwood był podduszany przed śmiercią. Świadczyły o tym cienkie, słabo widoczne, lecz nie naruszające ciągłości skóry ślady na szyi. Okoliczności nie były jednak znane. Mogło to świadczyć równie dobrze o perwersyjnych upodobaniach bogacza, co o torturach. Mógł być na krótko powieszony, choć przy tak cienkich śladach było to mało prawdopodobne. Chyba, że nie wisiałby całym, sporym ciężarem. Ślad mógł spowodować także worek założony na głowę i nieco zbyt mocno ściśnięty pod szyją. Pewnym jest jednak to, że podduszany był i to przed śmiercią.

Drobne otarcia w okolicach kostek wykluczały wiązanie kończyn dolnych linami. Co prawda znajdowały się po zewnętrznej stronie, lecz były punktowe. Ludzie wiążący swoje ofiary nie przejmują się otarciami związanymi ze zbyt mocnym zaciśnięciem więzów. Nie myślą o tym, że jeniec będzie się poruszał, przez co powstaną podłużne, jednoznaczne otarcia. Liczyło się tylko to, by nie uciekł. Poza tym, dość osobliwą praktyką byłoby wiązanie nóg przy pominięciu rąk. Powszechne były sytuacje odwrotne lub całkowite krępowanie.

Jeden duży i jeden mały siniak na lewym udzie mogły powstać w wielu okolicznościach. Nie był w stanie ustalić nawet czy powstały naturalnie, czy ktoś im pomógł w narodzinach.

Sam Blackwood zmarł około dziewiątej wskutek zawału serca, ale Morozow wydał akt zgonu dopiero o 16:30. To osobliwe biorąc pod uwagę zapobiegliwość, jaka kazała mu wynająć ochroniarza i kierowcę - Trumana Butlera. Ochroniarz, który nie wie co się dzieje z jego szefem przez około sześć, do mniej więcej sześciu i pół godziny? O'Connorowi ciężko było w to uwierzyć, choć ewentualność taka istniała. Są miejsca, w których drugi mężczyzna nie jest pomocą, a przeszkodą.

W międzyczasie miała miejsce strzelanina, której efekty widoczne były po karoserii oraz uroczo zabarwionym czerwienią wnętrzu auta.

Między dwudziestą a dwudziestą drugą Martino został zastrzelony, co oznaczało, że jeździli ze zwłokami około trzech godzin. Zatrzymali się gdzieś, a Martino wyszedł z samochodu. Dostał trzy kulki w plecy.

Złamania, jakich doświadczyli obaj mężczyźni były pośmiertne, lecz założenie o ich powstaniu w wyniku wypadnięcia z samochodu było absurdalne. Tak podobne złamania nie mogły wystąpić w wyniku wypadnięcia. Poza tym byłyby to najdziwniejsze ze złamań wypadkowych, jakie widział w karierze. Ludzie wylatujący przez przednią szybę mają urazy górnej części ciała, która to jako pierwsza napotyka przeszkody. Żaden z nich nie miał ani jednego śladu przemawiającego za tą teorią.

W okolicach północy nastąpiło zderzenie czołowe z samochodem Giordano nadjeżdżającym z naprzec...

Ruchem rewolwerowca wyciągnął papierośnicę i zapalniczkę. Po chwili powietrze wkoło O'Connora wypełnił dym. Tym razem zwiastował nadejście odkrycia.

W momencie zderzenia Blackwooda i Martino nie było w żadnym z samochodów. Detektyw był tego całkowicie pewien. Powiedziały mu to same trupy. Na parkingu znajdowały się dwa wraki po czołowym dzwonie. W kostnicy leżały dwa trupy bez żadnych, absolutnie żadnych obrażeń świadczących o uczestnictwie w kraksie. Siniaki i otarcia Blackwooda oraz nienaturalne uszkodzenie kości obu mężczyzn w żadnym wypadku nie mogły być zaliczone do tej kategorii. Nie ważne czy wypadli z samochodu, czy nie. Pozostałyby ślady po uderzeniach w twarde powierzchnie samochodu. Impet był zbyt duży, aby bezwładne zwłoki wyszły bez szwanku. Byłoby to mało możliwe nawet wtedy, gdyby żyli i osłaniali się rękami.

Ktoś doprowadził do zderzenia dwóch samochodów i podrzucił zwłoki...



Komisariat policji
Czwartek, rano
Obudziły go promienie słońca przesączające się przez zasłonięte w niewłaściwą stronę żaluzje. Z paskudnym skrzywieniem uchylił oczy i machinalnie sięgnął po papierosa. Nie wstawał. Nie miał zamiaru. Przynajmniej do momentu, w którym nikotyna we krwi nie zostanie uzupełniona.

Choć ciało leżało na sofie, trybiki mózgu zdążyły się już rozkręcić. Po dokonaniu nocnego odkrycia zagłębił się w dokumentacji notującej strzelaniny w przedziale czasowym, w którym zginął Martino. Tropów nie było wiele. Pierwszym z nich był cmentarz St. Rocha i zdarzenie zgłoszone przez panią Hill. Druga dotyczyła murzyńskiej dzielnicy, gdzie słyszało je kilka osób.

Należało zatem uruchomić informatorów i odwiedzić panią Hill.

Tymczasem podźwignął się na nogi. Zgasił papierosa w popielniczce, a następnie podszedł do mapy. Czerwonymi szpilkami oznaczył miejsca, w których Blackwood znalazł się po śmierci z całą pewnością. Były dwa. Jednym z nich była alko-jaskinia Morozowów, zaś drugim miejsce zderzenia czołowego samochodów.
Zdołał się ponadto dowiedzieć, że Howard planował wylot na łowisko nieopodal Kuby. Tego dnia miał kompletować sprzęt na wyprawę. Miał umówione spotkanie z jakimiś ludźmi. Niewykluczone, że Martino był jednym z nich. To mało i dużo zarazem.

Westchnął i zasiadł za biurkiem. Wzrok powędrował mu do zegarka. Szósta trzydzieści. Przetarł oczy, a następnie warknął sam do siebie.
- Do roboty.

Wylądowała przed nim książka telefoniczna. Otworzył ją na numerach telefonów szpitali w Nowym Orleania i wykręcił pierwszy numer. Odezwał się, gdy tylko na miejscu podniesiono słuchawkę. Nie dał się odezwać rozmówcy lub rozmówczyni.
- Detektyw O'Connor. Proszę mi sprawdzić czy we wtorek dostaliście kogoś z paskudnymi ranami postrzałowymi?

Ilość krwi w samochodzie Blackwooda wskazywała na to, że ktoś mocno oberwał. Najpewniej był zatem trupem lub w szpitalu. Którymkolwiek. Musiał obdzwonić wszystkie.



Komisariat policji
Czwartek, rano
- Harris, za kwadrans wyniki sprawdzonego rewolweru, zdjęcia po strzelaninie w "Vito's" i informacja o samochodzie - warknął do posterunkowego niedługo po wyjściu z gabinetu. Nie spodziewał się, by właścicielem był kto inny jak Giordano, ale być może odnaleziono na nim coś więcej. Albo odkryto jego udział w którejś z niedawnych strzelanin.
Na wykonanie zadania mieli całą środę. To wystarczy. A jeśli nie, złoży swoim kolegom przyjacielską wizytę.

Zdjęcia natomiast były szczególnie interesujące w przypadku ofiar. Wieczorem miał spotkanie z McGrathem i zamierzał mu pokazać twarze obecnych zwłok. Chciałby też mieć informacje o samochodzie, którym przyjechali i odjechali. Nie miał zamiaru wracać dziś na posterunek.

Tymczasem ponownie zagłębił się w raportach dotyczących wtorkowych strzelanin. Tym razem jednak nie zawężał ich do konkretnych godzin. Potrzebował raportów z całego dnia odrzucając te, których odgłosy nie pasowały do Tommy Guna M1921. Czyli interesowały go odgłosy serii, nie pojedyncze pyknięcia.



Droga do salonu fryzjerskiego "Fashion"
Czwartek, przed południem
W drodze do pizzerii zatrzymał się kilkukrotnie, by uruchomić siatkę informatorów. Potrzebował więcej danych wtorkowych o strzelaninach. Zarówno podejrzanych o związek z Martino, jak i znalezionych jeszcze przed wyjściem z komisariatu.

Samo spotkanie z Nickym Mangano było mniej udane niż zakładał. Na miejscu miał się pojawić Luigi Giordano. Nawalił, więc Włoch się wkurwi, co było problemem. Musiał znaleźć tego kutafona jeszcze przed jego szefem. Jeśli będzie odwrotnie, to niewykluczone, że O'Connor nie będzie miał z kim gadać.

Przystanął przy budce telefonicznej. Farquade zostawił mu wiadomość, że chce pogadać, ale Raymond nie miał czasu go odwiedzić. Pospiesznie wykręcił numer.



Salon fryzjerski "Fashion"
Czwartek, przed południem
Zatem portfel należał do Martino. Coś musiało go łączyć z "Vito's", "Pink Garden" i "Silver Society". Pierwsza z lokacji okazała się fałszywym tropem, o trzeciej nie miał pojęcia. Pozostała druga. I Eliza Brown, którą trzeba było odwiedzić.

To już kolejne miejsce. Farquade dodał mu kilka punktów do listy. Poinformował, że Giordano został tymczasowo aresztowany i tkwi w Parish Prison pod troskliwą opieką Gordona Butlera. Butlera.
Kiedy tylko O'Connor usłyszał nazwisko, powiedział szefowi, żeby ten nagrał mu spotkanie z dyrektorem więzienia. Najlepiej na wczoraj. Dwie pieczenie mogły się upiec przy jednym ogniu. Być może zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa. A nawet jeśli jest, to musiał porozmawiać z Giordano. Obiecał szefowi, że wkrótce się skontaktuje, by dowiedzieć się na którą godzinę zostało umówione spotkanie.

Raymond był pewien, że Luigi nie miał zbyt wiele wspólnego ze śmiercią Blackwooda. Farquade też wydawał się wątpić. Zatrzymanie nastąpiło pod naciskami senatora Rogersa chcącego odciągnąć uwagę od pijącej żony. Nikt nie będzie mieszał się O'Connorowi do śledztwa. Nikt. Musiał zatem zająć się senatorem i grzecznie wytłumaczyć mu, by nie wpierdalał się w nieswoje sprawy. Da się zrobić. Pewnie nadepnie mu tym na odcisk, jednakże miał to gdzieś. Jeśli senatorzyna będzie próbował się odgryźć, to spotka go seria bardzo nieprzyjemnych zdarzeń. Przypadkowych, oczywiście.

Pod koniec rozmowy komisarz zwrócił uwagę Raymonda na samobójczą śmierć Andrew Morozowa. Irlandczyk widział nagłówki przelotem. Oto kolejny przypadek. Samobójstwo popełnia osoba składająca zeznania w sprawie śmierci Blackwooda. Plaga zbiegów okoliczności.
Jego sprawę dostał Frank Warren, do którego Raymond od razu zadzwonił, by umówić się z nim na spotkanie. W mieszkaniu denata.

- Tak. Potrzebuję adresu pani Brown - odparł właścicielce salonu fryzjerskiego całkowicie ignorując sugestię powtórzenia nazwiska.

Nim zadzwoni ponownie do komisarza, zatrzyma się, żeby porozmawiać z informatorami. Być możne znaleźli coś o Trumanie Butlerze. I trzeba będzie wysłać kilkoro dzieciaków oraz bezdomnych, żeby obserwowali żonę senatora. Wtedy pozostanie tylko czekać aż wpadnie. Bo wpadnie. Alkoholiczka nie upilnuje się długo i narobi głupot. A wtedy O'Connor ją dopadnie.

Umówił także kolejne spotkanie w kostnicy. Tym razem na stół miał trafić Morozow i rzekomi Irlandczycy.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 15-10-2018, 15:46   #45
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Przelot do Nowego Orleanu, czwartek, wieczór.

Gaston na prośbę Gabi podwiózł Alicję na wyznaczone miejsce. Samolot stał na wąskim pasie startowym i był gotowy do lotu. W pobliżu stały dwa hangary. Daliet uściskał Alicję na powitanie i powiadomił, że oczekują jeszcze na pilota, który spóźnia się.

Adrien przenosił jej walizki i zaczął pakować je do niewielkiego samolotu. Poprosił Alicję by usiadła w niewielkiej altance i poczekała. Przekazał jej gazetę “Times picayune". Był tam artykuł o Blackwoodzie autorstwa Sebastienna Lovella.

Kobieta przeczytała wszystko uważnie, obiecując sobie, że spotka się z autorem gdy już będzie w Orleanie. O ile go tam znajdzie. Raz na jakiś czas zerkała w stronę fotografa upewniając się czy już nie powinna się zbierać. Ubrana w czarną garsonkę, która mocno podkreślała jej kształty nie odsłaniając przy tym zbyt wiele, cieszyła się z odrobiny cienia, jaką zapewniała jej altanka.

Kiedy Daliet krzątał się przy samolocie zjawił się pilot. Po krótkiej rozmowie z Adrienem został przedstawiony Alicji Blackwood. Nazywał się Luis Hood.

[MEDIA]http://cdn.collider.com/wp-content/uploads/2016/01/aviator-dicaprio.jpg[/MEDIA]

Zapytał grzecznie Alicji czy nie boi się lotu na zatoką.
- Nigdy nie latałam, więc nie jestem pewna. - Alicja uśmiechnęła się i ujęła pod ramię Adriena. - Z panami na pewno będę bezpieczna.

Dla Blackwood naprawde był to pierwszy lot i mimo robienia uśmiechniętej miny, stresowała się jak nigdy ostatnio. Do tego jeszcze te emocje. W końcu znajdzie się w Nowym Orleanie. Za późno. Jej dłoń zacisnęła się na kilka sekund mocniej na przedramieniu Dalieta, w którym przez niemal cały przelot szukała oparcia. Jej ojciec już nie żył. Całe jej plany… marzenia o zemście, legły w gruzach. Pozostało pytanie: Co dalej? Będzie musiała się dowiedzieć co dokładnie się wydarzyło. Czy ten dupek miał jakąś rodzinę? Jeśli tak to kim byli? Jakoś po godzinie udało się jej zdrzemnąć. Spóźnienie pilota było brzemienne w skutki, okazało się, że nie zdążyli dolecieć przed zmrokiem. Na szczęście Adrien obudził ją tuż przed lądowaniem i mogła zobaczyć na własne oczy światła nocnego miasta - Nowego Orleanu.

[MEDIA]https://cdn.cnn.com/cnnnext/dam/assets/160727135506-iconic-aircraft-de-havilland-dragon-rapide-royal-airforce--3402566-super-169.jpg[/MEDIA]

- Piękny. - Mimo wszystkich wątpliwości, bo nadal nie wiedziała gdzie będzie spać… jak właściwie ma zacząć działać? Uśmiechnęła się. To miasto było piękne, ale ona… ona była piękniejsza od niego i podbije serce każdego obecnego tu mężczyzny byleby osiągnąć sukces.

Pilot zaprosił Alicję do kokpitu i pozwolił przejąć jej stery oczywiście pod swoją kontrolą. Pan Hood był pod wrażeniem urody panny Blackwood i przez cały lot był bardzo miły. Opowiadał o swoich podróżach do Brazylii, kreował się na podróżnika i światowca.



Nowy Orlean, czwartek, noc.

Gdy już wylądowali na lotnisku Luis Hood pożegnał ich i zostawił Alicji swoją wizytówkę. Adrien Daliet zamówionym autem podwiózł Alicję do Hotelu Grunveld, zakwaterował swoją nową przyjaciółkę. Przynajmniej na początku pobytu nie musiała się martwić o zakwaterowanie.

Adrien zaproponował Alicii aby została jego asystentką w pracowni fotograficznej. Miał do zrealizowania sporo projektów i zleceń, które odroczył aby zrobić sobie urlop.
Blackwood zaprosiła Dalieta do swojego pokoju. Zdjęła płaszcz odsłaniając dopasowaną garsonkę i odwiesiła go przy wejściu.
- O wszystkim pomyślałeś. - Uśmiechnęła się do mężczyzny i podeszła do okna. Nie zapalała światła. Chciała by fotograf nie obawiał się, że ktoś z zewnątrz ich zobaczy, a także wiedziała, że oświetlona ulicznymi latarniami i światłami aut będzie wyglądała tajemniczo i kusząco. Spoglądając na ulicę pozwalała by jasne smugi przesuwały się po jej ciele eksponując kobiece kształty. - Z przyjemnością zostanę twoją asystentką.
- To tylko podstawowe sprawy. Z pewnością nie o wszystkim pomyślałem, moja droga. - odpowiedział Adrien. - Jest wiele spraw, o których mam nadzieję będziesz decydować sama. Zakładam że nie przyjechałaś do Nowego Orleanu tylko po to aby sypiać ze mną… - Daliet podchodził do niej uśmiechnął się i położył ręce na jej ramionach.
Alicja uśmiechnęła się.
- Miałbyś coś przeciwko gdyby tak było? - Kobieta delikatnie pogładziła jedną ze spoczywających na jej ramieniu dłoni.
- Nie. - fotograf spojrzał. - Możesz swobodnie planować co chcesz robić. Pragnąłbym tylko abyś znalazła dla mnie czas. - Daliet pocałował ją.
Alicja oddała pocałunek obejmując mężczyznę.
- Będę twoją asystentką, prawda? - Wymownie przesunęła wzrokiem po jego ciele by na koniec utkwić swoje spojrzenie w jego oczach. - Myślę, że będziemy mieli dla siebie całkiem dużo czasu… jeśli tylko będziesz miał ochotę.

Byli trochę zmęczeni podróżą. Kochali się tej nocy powoli. Bez pośpiechu. Rozkoszując się każdym długim pocałunkiem. Leniwie przeciągając pieszczoty, aż do granic orgazmów. Alicja chciała by fotograf myślał tylko o niej by chciał do niej wrócić. Lubiła mieć swoją “przystań" w nowym miejscu i chciała by Adrien się nią stał.



Atelier fotograficzne, piątek rano

Kreolska dzielnica zwracała uwagę z charakterystycznymi zabudowaniami. Atelier fotograficzne należące do Adriena Dalieta mieściło się na Frenchman Street 506 w niepozornym z zewnątrz, ale obszernym domu.

[MEDIA]http://ipekbocegi.co/wp-content/uploads/2018/05/creole-architecture-and-atelier-the-urban-form-of-a-creole-cottage-in-new.jpg[/MEDIA]

Daliet od razu zaczął od wyjaśnień czym zajmuje się jego firma fotograficzna:
- Bardzo często pracujemy w terenie. Mam teraz kilka zleceń, ale wymagają dużego doświadczenia. Albo pojedziesz z Johnem, który ma pracować na ślubie pani Sylvie Dernamy. Albo...

- Nie mówiłem Ci, ale przyjmuje ekskluzywne zlecenia. Mam teraz jedno zapytanie czy mogę przysłać fotografa do kabaretu, gdzie spotykają się mężczyźni z wyższych sfer. Piją, grają w karty i czasem płacą za seks. Praca będzie wymagała dyskrecji i wykonywania poleceń właścicielki kabaretu. Świetnie poradziłeś sobie z robieniem zdjęć z ukrycia, ale nie wiem czy to nie zbyt poważna praca jak na początek. Twój aparycja na pewno spodobałaby się pani Boquet. Jeśli nie przeszkadza ci praca w takim miejscu to umówię cię na rozmowę. Co byś wolała robić na początek ślub czy kabaret?

- Chyba wolałabym kabaret.
- Alicja z zainteresowaniem rozglądała się po studiu zerkając na zrealizowane przez Dalieta fotografie. Wizja wpadnięcia w oko jakiemuś bogaczowi bardzo jej odpowiadała. Daliet był kochany, ale by ugrać coś w sprawie swojego ojca potrzebowała wpływów i to szybko. - Jeśli tylko mi ufasz. - Uśmiechnęła się ciepło do swojego kochanka.
- Zaufanie. Mówisz to przekornie? - zapytał Adrien.
- Odrobinę. - Alicja usiadła na stołku ustawionym przed tłem do wykonywania portretów. - To niesamowite miejsce

[MEDIA]https://media0.giphy.com/media/gMJQepfKYuli/200w.gif[/MEDIA]

- Cieszę się, że Ci się tak podoba. Rozejrzyj się po pracowni.
Alicja przez chwilę przyglądała się pomieszczeniu nie ruszając się z miejsca. Lubiła takie momenty… być w centrum. A miała wrażenie, że tło znajdujące się za plecami jakoś właśnie w takim miejscu ją lokowało.
- Dużo spędzasz tu czasu? - Podniosła się z krzesła i ruszyła w kierunku drzwi, za którymi spodziewała się odnaleźć ciemnię.
- Ostatnio, przed urlopem długo tu pracowałem. Spędziłem w atelier bardzo dużo czasu. Ale teraz mam inne sprawy, które zaprzątają moją uwagę. - Adrien nagle posmutniał. Uśmiech który często mu towarzyszył w rozmowach z Alicją zmienił się w grymas. - Mam problemy. Nie wiem czy powinienem ci zaprzątać tym głowę. Dlatego nie pojechałem na Florydę. Opowiadałem ci o tej wyprawie jachtem. Musiałem skrócić urlop i zweryfikować plany. Mam problemy z żoną… - Daliet westchnął i dodał ze zrezygnowaniem w głosie - to małżeństwo jest już martwe. - Adrien zamilkł.
Alicja przerwała zwiedzanie i obejrzała się na mężczyznę.
- Powinieneś mi zaprzątać tym głowę. - Blackwood uśmiechnęła się ciepło i delikatnie ujęła dłoń Dalieta wsuwając w nią swoje palce. - Jakiej natury to problemy? Wiem, że może jestem w dziwnej pozycji by o to pytać, ale nie da się tego uratować?
- Nie ma to sensu. Uczuciowo już od dawna nie jesteśmy razem. Emma jest aktorką, nie może się przebić na castingach. Może jak zmieni nazwisko i zwiąże się z kimś innym to w końcu stanie się sławna. Problemy dotyczą majątkowych spraw. Dziś mam umówione spotkanie z jej nową przyjaciółką, podejrzewam, że to prawniczka.
- Adrien zmrużył oczy.
- Nie będę mógł Ci towarzyszyć w czasie obiadu.
- Myślę, że jakoś sobie poradzę ze zjedzeniem w samotności…
- Blackwood objęła mężczyznę układając by ręce na ramionach. - Choć mam nadzieję, że potowarzyszysz mi przy kolacji… tak w formie wynagrodzenia.
- Oczywiście
- powiedział Adrien z przesadnym entuzjazmem, który mocno kontrastował z jego smutnymi opowieściami o żonie.
- Odbiorę Cię z kabaretu. Porozmawiaj z panią Boquet. Zobacz czy to zlecenie będzie Ci pasować.
Daliet pogrzebał w papierach i podał Alicji wizytówkę House of Pink Garter.
Blackwood przyjęła wizytówkę i ucałowała mężczyznę.
- Będę na ciebie czekać. - Odsunęła się od Dalieta uśmiechając się cały czas. Skoro została zwolniona z obowiązków kochanki w porze obiadowej postanowiła zapolować na autora interesującego ja artykułu.
 
Aiko jest offline  
Stary 29-10-2018, 19:54   #46
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Alicja Blackwood przeglądając prasę zwracała uwagę przede wszystkim na artykuły o swoim ojcu i rodzinie Blackwoodów. Dowiedziała się z nich kilku informacji, przeczytała też rewelacje i plotki dotyczące swojej siostry Milli, o jej ciotce alkoholiczce oraz sprawach którymi żyła opinia publiczna Nowego Orleanu.

Uwagę Alicji przykuł jeden z dziennikarzy Picayune’a. Postanowiła się spotkać z panem Lovellem na obiedzie. Zadzwoniła do redakcji.
- Sebastienne, ktoś do ciebie - krzyknął Howard, samozwańczy szef działu sportowego, który przypadkiem odebrał telefon i machał teraz słuchawką by zwrócić uwagę Szwajcara, który w końcu zerknął w kierunku dziennikarza.
- Scheisse… - jęknął prawie że żałośnie.

Po powrocie z krótkiego spotkania z detektywem O’Connorem stanął do wyścigu z czasem, aby zdążyć napisać artykuł o Blackwoodzie jeszcze na dzisiejszą popołudniówkę. Peter już właściwie złożył tekst i wręcz stał nad dziennikarzem niczym kat nad duszą marudząc, że zaraz idzie z tym do drukarni i dłużej nie czeka.
Sebastienne właśnie kończył, gdy Howard zaczął się drzeć i machać telefonem.
- Słucham, o co chodzi? - Szwajcar rzucił szybko i trochę szorstko, do słuchawki.
- Och… czyżbym przeszkadzała. - Alicja pozwoliła sobie na słodki ton słysząc niechętny głos w słuchawce. - Nazywam się Alicja Blackwood i chciałabym rozmawiać z panem Sebastianem Lovellem w sprawie artykułu, który napisał o moim ojcu.
- Alicja Blackwood? - Może jeszcze przed chwilą myśli Szwajcara wciąż były przy maszynie do pisania, ale momentalnie oprzytomniał. - Ojcu? Ale… Tak, tu Sebastienne Lovell - mówił bardzo chaotycznie.
- Cieszę się. - Alicja uśmiechnęła się do słuchawki. Nie lubiła rozmawiać przez telefon były to te niekomfortowe momenty gdy nie mogła wesprzeć swojej jedwabistej barwy głosu odpowiednią oprawą wizualną i potwornie ją to irytowało. - Tak. Chciałam porozmawiać o moim ojcu. Howardzie Blackwood. Czy miałby Pan chwilę?
- Natürlich! Właśnie kończę pewien materiał. Góra kwadrans i będę w pełni do Pani dyspozycji. Gdzie i o której chce się Pani spotkać?
- Przyznaję, że od niedawna jestem w Nowym Orleanie i nie znam zbyt wielu lokali. Jeśli może Pan zaproponować jakieś miejsce do którego dotrę w kwadrans z dzielnicy Kreolskiej to z przyjemnością się pojawię.
- Zaproponuję tedy Tortorich’s, za pół godziny. Zapraszam na lekki obiad. Jeżeli nie posmakują pani serwowane tam ostrygi przyjmę każdą karę - zażartował wciąż nieco roztargniony.
- Trzymam Pana za słowo. - Alicja aż uśmiechnęła się do słuchawki. - Widzimy się wobec tego za pół godziny.
Sebastienne gapił się przez krótką chwilę w słuchawkę po zakończeniu połączenia. Powiedzieć, że był zdezorientowany, to jak rzec, że Juliusz Cezar był lekko zdziwiony, gdy pierwsze ciosy sztyletów zaczęły dziurawić jego ciało. Lovell nie rozumiał co się dzieje. Druga córka? Alicja? O co tu do cholery chodziło?!
Po tej krótkiej chwili zawiechy rzucił się desperacko do swojego biurka i maszyny do pisania. Czas gonił.



Tortorich’s, wczesne popołudnie[/right]
Alicja była Tortorich’s nieco wcześniej. Na tyle na ile pozwoliło jej na to zgarnięcie sprzętu i wpadnięcie do hotelu w celu przebrania się w strój bardziej odpowiedni na wizytę w kabarecie. Wybrała stolik, z którego dobrze widziała wnętrze ale i sama była dobrze widoczna. Jak zwykle nie obawiała się, że może zostać przeoczona.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/a2/4c/5a/a24c5aef69c6d1acb39e9f10c78cd39f.jpg[/MEDIA]


Wpadając do restauracji Szwajcar wyszarpał swój kieszonkowy zegarek by sprawdzić czy nie jest spóźniony i zaaferowany tym zapomniał o ostrożności związanej z tą czynnością. Identyczne z obu stron pokrywy wymuszały robienie tego z ostrożnym skupieniem i nadawały temu znamiona pewnego rytuału wróżby. Klapka odskoczyła i tabaka wysypała się z pojemnika na podłogę.
Pudło.
Lovell prawie że wściekły odwrócił zegarek otwierając drugą pokrywę i na cyferblacie wskazówki przekazały mu prosty komunikat: od rozmowy z Alicją Blackwood minęły 32 minuty.
Potoczył wzrokiem po sali szukając na niej samotnie siedzących kobiet. Nie miał wszak pojęcia jak wygląda córka zmarłego milionera.
Widząc wchodzącego mężczyznę Alicja uśmiechnęła się. Tak samo jak do kilku poprzednich. Do tej pory nie trafiła, ale dzięki tym delikatnym uśmiechom dorobiła się już kawy, deseru lodowego, papierosa, a nawet poznała sąsiada, który bardzo chciał jej go odpalić. Była bardzo ciekawa czy nowy gość lokalu okaże się być tym, na kogo czekała.

Sebastienne nie miał większego wyboru. Siedząca przy stoliku, piękna kobieta była jedyną siedzącą samotnie. Nie ryzykował niczym gdyby okazała się kimś innym.
- Guten Tag - powiedział podchodząc do stolika kłaniając się lekko. - Sebastienne Lovell z The Picayune, czy mam przyjemność z panną Alicją Blackwood?
- Cieszę się, że Pan dotarł już się obawiałam, że Pan o mnie zapomniał. - Alicja wygasiła papieros w popielnicy i z uśmiechem zaczekała aż mężczyzna się do niej dosiądzie. - Przez telefon brzmiał Pan jakbym go wyrwała z jakiegoś istotnego spotkania.

Nim usiadł Szwajcar ujął rękę kobiety i pochylając się ucałował wierzch dłoni.
- Będę szczery jak na spowiedzi - rzekł siadając na krześle naprzeciw Alicji. - Przepraszam za lekkie spóźnienie, musiałem skończyć artykuł o śmierci pani… ojca… Proszę wybaczyć, ale naprawdę jest Panna córką Howarda? To wręcz szokująca informacja.
- Dla mnie bardzo szokującą informacją jest fakt, że mój ojciec nie żyje. - Alicja czuła się niekomfortowo mówiąc o starym Blackwoodzie w ten sposób, ale ukryła to pod typowym dla siebie delikatnym uśmiechem. - Muszę też przyznać, że dowiedziałam się o tym z pańskiego artykułu.
- To była również dla mnie, osobiście, bardzo smutna informacja - Szwajcar rzekł szczerze i miękko. - Smutna i wstrząsająca - powtórzył z lekkim zamyśleniem. - Informacja o drugiej córce, o której nikt nigdy nie słyszał... była dla mnie sensacją. - Lovell patrzył na Alicję z ciekawością. Jego mowa ciała wskazywała, że wciąż nie do końca wierzy w rewelacje na temat ojcostwa Backwooda względem Alicji.
- Cóż nie spodziewałam się by mój ojciec chciał to rozgłaszać. - Alicja opuściła wzrok i zaczęła przesuwać palcem po pustym kubku, starając się zająć czymś dłonie. - Jest to też powód, dla którego w pierwszej kolejności widzę się z Panem, a nie z rodziną o której dopiero co się dowiedziałam.
- Rozumiem… - Dziennikarz skłamał gładko. - I bardzo mi to schlebia. - Gestem przywołał kelnera. - Musi panna jednak zdawać sobie sprawę, że z pewnością znajdą się osoby poddającę w wątpliwość panny tożsamość. - Dyplomatycznie starał się wątpliwości, które go toczyły, zrzucić na niesprecyzowalnych “ich”. - Ostrygi? - dodał pytająco gdy kelner podszedł do ich stolika. - Czegoś się panna napije?
- Skoro tak Pan zachwalał tutejsze ostrygi nie miałabym nie spróbować. Jeszcze jedna kawa byłaby cudowna. - Alicja uśmiechnęła się do kelnera po czym przeniosła wzrok z powrotem na Sebastiana. - Czy ma Pan na myśli jakieś konkretne osoby?

Sebastienne kiwnął głową kelnerowi pieczętując zamówienie. Spojrzał na Alicję wpatrując się w jej oczy.
- Konkretne? Mam na myśli wszystkich, nie wyłączając siebie. Być może jest panna córką Howarda i krzywdzące są podejrzenia, iż tak nie jest. Z drugiej strony… zmarł milioner i nagle wypływa na wierzch nieznana nikomu wcześniej jego córka. Dziedziczka fortuny.
Alicja zrobiła szczerze zaskoczoną minę, nie spodziewała się tego po staruszku. Cóż… była niemal pewna, że miał w tym swój jakiś ukryty cel.
- Nie spodziewałam, że ojciec będzie chciał mi cokolwiek zapisać. - Ponownie przybrała uśmiechniętą maskę i oparła podbródek na dłoni wpatrując się w Lovella. - Moją tożsamość może potwierdzić mój akt narodzin, a którym świętej pamięci Howard Blackwood potwierdził swoje ojcostwo, ale przyznaję że nie pomyślałam by zabrać go z Kuby.
- To błąd, ale skoro wypływając stamtąd nie wiedziała panna o śmierci Howarda, nie jest to dziwnym. Jeżeli jest panna córką Howarda Blackwooda, to nie ważne co zapisał. Czy prawnie czy czysto moralnie coś się pannie należy i w sprawy spadkowe może to wprowadzić spore zamieszanie. - Szwajcar nie spuszczał wzroku wytrzymując spojrzenie Alicji. W jego oczach coś błysnęło. - Howard nie żyje, a panna tu jest. Wynikają naturalne pytania. Nie wiem czemu panny przybycie i ujawnienie się splotło się z jego śmiercią. Co dalej? Walka o spadek? Chęć dowiedzenia się czemu zginął? Zwykła wycieczka i powrót na Kubę?

Alicja zaśmiała się cicho. Jak mogła wytłumaczyć temu człowiekowi, że gardziła pieniędzmi Howarda oraz po co?
- Ma Pan w zanadrzu bardzo dużo pytań. Może na nie odpowiem, ale sama także potrzebuję nieco informacji.
- Zjawia się piękna kobieta, znikąd… Przedstawia się jako córka zmarłego milionera i wskazuje, że potrzebuje w sobie znanych celach pewnych informacji - Lovell uśmiechnął się lekko. - Byłbym kretynem, gdybym w to wchodził. Ale matka zawsze powtarzała, że ze mnie głuptas. Jakie to informacje, na których pannie zależy?
Alicja przesunęła wzrokiem po ciele mężczyzny dając sobie chwilę do namysłu.
- Obawiam się, że będzie Pan nieco rozczarowany. Bo są to pewnie informacje, które zna każdy przebywający w Orleanie. - Podniosła wzrok ponownie zawieszając go na oczach dziennikarza. - Miał Pan okazję spotkać się z Milli i Deanną Blackwood podczas swego dochodzenia? Jestem bardzo ciekawa jakimi są osobami.
- Z panną Milli nie zdążyłem jeszcze się spotkać. Wiem o niej tyle co i inni. To osoba… hm… postępowa. - Lovell odrzekł ostrożnie. - Z wdową rozmawiałem, ale boję się, że moja opinia o niej nabyta po krótkiej rozmowie, mogłaby być niesłusznie krzywdząca. Cóż, w końcu straciła męża. Taki cios może rzutować na zachowanie.
- Postępowa? - Alicja wydała się szczerze zainteresowana tym faktem. - A jak tam sprawy spadkowe? Przyznaję iż byłam pewna że się zakończyły.
- Jeszcze nie, zamierzałem spotkać się między innymi w tej sprawie z panną Milli dzisiaj.
- Gdyby mógł Pan przy tej okazji nie wspominać o tym, że jestem w Nowym Orleanie, byłabym wdzięczna. Myślę, że spotkam się z rodziną, ale… to jeszcze odrobinę za wcześnie.

Alicja uśmiechnęła się do kelnera, który postawił przed nią ostrygi i pomału zabrała się za jedzenie.
- Odpowiadając na pańskie pytanie. Przyjechałam tu by wyjaśnić okoliczności śmierci mego ojca, głównie na prośbę mojej matki. - Uśmiechnęła się ciepło do Lovella. - Więc jeśli byłby Pan w stanie zdradzić na ten temat nieco informacji byłabym bardziej niż wdzięczna.
Lovell udał skoncentrowanie na swojej porcji.
- Panno Alicjio, tu muszę odmówić. Te informacje są ważne, a o pannie wiem, że jest panna córką Howarda… bo jedynie tak panna powiedziała. Gdybym miał szczegóły śledztwa i dzielił się nimi w takiej sytuacji, to byłbym po prostu idiotą. Matka mówiła jedynie “głuptas”, a ja szanuję jej zdanie. - Spojrzał przepraszająco na kobietę i zastanowił się lekko. - Pewien pomysł jednak mam… - Przekrzywił lekko głowę. - Wyłączność na artykuł, wywiad z Panią o ojcu. Dla zabezpieczenia naszej gazety poświadczony aktem urodzenia. Zmrużył lekko oczy na chwilę porzucając powierzchowność lekko roztargnionego dziennikarza. - Wtedy powiem co wiem i jeżeli chce panna rzeczywiście rozwikłać tę zagadkę… oferuję swoją pomoc. w dalszym śledztwie.

Alicja w ogóle nie była zrażona jego odmową. Gdyby ot tak się zgodził raczej świadczyłoby to o tym, że z tym człowiekiem nie warto współpracować. Co prawda nie spodziewała się by kogokolwiek mogła interesować jakaś przypadkowa córka Howarda, ale to Lovell wyceniał swoje usługi.
- Myślę, że to uczciwy układ. - Odłożyła sztućce kończąc posiłek i uśmiechnęła się do mężczyzny. - Wobec tego postaram się by jak najszybciej przesłano mi ten akt urodzenia by nie czuł pan, że wychodzi na głupka.
- Wunderbar. - Sebastienne otarł usta serwetką, coś błysnęło mu w oczach, a kąciki ust powędrowały lekko do góry. - Kiedy mogę liczyć na przyjemność rozmowy z panną o ojcu?
- Jeśli zależy Panu bym pojawiła się z aktem urodzenia… za pewne za kilka dni. - Alicja zrobiła minę jakby szczerze jej było przykro z tego powodu. - Skontaktuję się z matką i możemy się umówić na telefon by ustalić dokładną datę.
- Ten akt jest potrzebny właściwie jako zabezpieczenie dla publikacji. Zresztą mój redaktor naczelny wcześniej może potwierdzić istnienie takiego dokumentu telefonicznie w kubańskim urzędzie, co zresztą tenże urząd może poświadczyć za pomocą telegramu. Aczkolwiek sam dokument sie przyda. Również pani, gdyby oficjalnie poruszana była sprawa spadkowa. - Szwajcar zmrużył lekko oczy przyglądając się urodziwej rozmówczyni. - Tę rozmowę o ojcu mogę przeprowadzić wcześniej. Dziś, jutro? Kiedy panna zechce.
- Dziś muszę jeszcze popracować. - Alicja uśmiechnęła się i mrugnęła do Lovella. - Polecam się jeśli szuka Pan początkującego fotografa. - Poklepała się po torbie z aparatem, przypominając sobie, że nie wzięła własnego sprzętu z hotelu. Będzie jednak musiała się tam pojawić przez udaniem się do kabaretu. Zaśmiała się cicho osłaniając usta. - Nie. proszę się tym nie przejmować. Wywiadu mogę udzielić nawet jutro jeśli ma Pan czas, ale wolałabym to potwierdzić gdyż sporo zależy od mojej rozmowy dzisiaj wieczorem. Czy taki układ Panu odpowiada?
- Oczywiście. - Dziennikarz wyjął notes z kieszeni marynarki i coś szybko w nim napisał. - Jeżeli nie będzie mnie w redakcji… to mój domowy numer. - Równo i starannie oderwał kartkę i podał ją Alicji. Aż uśmiechnął się do siebie na tę formę ‘wizytówki’. - Mam co prawda sporo pracy, ale nic czego nie mógłbym przełożyć dostosowując się do jakiejkolwiek godziny.
Alicja przez chwilę przyglądała się z uśmiechem karteczce z numerem. Przesunęła palcami po cyfrach i podniosła wzrok na reportera.
- Ja zatrzymałam się na razie w hotelu Grunveld. Gdyby chciał się Pan ze mną skontaktować, zapewne najszybciej będzie przez recepcję. - Ostrożnie złożyła karteczkę i wsunęła ją do kieszonki w etui na aparat.
- Nie omieszkam. - Szwajcar spojrzał Alice w oczy. - Jeżeli mogę… gdzie się panna urodziła? Dam tę informację naczelnemu by mógł zacząć weryfikować panny tożsamość. Im wcześniej, tym lepiej.

Blackwood spokojnie wpatrywała się mężczyźnie w oczy. Och kusiło ją by mu nie mówić. Toż jeśli potrzyma go w niepewności, Lovell będzie stawał na rzęsach by się czegoś dowiedzieć. A ona lubiła być w centrum uwagi. Tyle że…. Zamiast w centrum uwagi tego jednego mężczyzny, mogła zwrócić na siebie oczy całego Nowego Orleanu.
- W Hawanie na Kubie. - Uśmiechnęła się ciepło. - Mam nadzieję, że szybko uda się rozwiać pańskie wątpliwości.
- To jest nas dwoje. Jestem przekonany, że to nie zajmie długo. - Szwajcar otarł usta serwetką. - Polecam nie tylko tutejsze obiady - zmienił temat na mniej zobowiązujący. - Wieczorami serwują tu inna ucztę. Dla uszu. Grają tu naprawdę świetny jazz.
- Wobec tego będę musiała tu zajrzeć także wieczorem. - Blackwood sięgnęła po kawę i upiła nieco. - Czy można tu Pana spotkać podczas takich wydarzeń?
- Staram się przychodzić tu jak najczęściej, ale różnie z tym bywa. - Jeden kącik ust Szwajcara powędrował niewiele do góry. Pochylił się lekko jakby miał zamiar zdradzić jakiś sekret.. - Miałem zamiar spędzić tu wolny wieczór i noc we wtorek. W efekcie nie dane mi było i od wtorku latam po mieście jak kot z podpalonym ogonem. - Mrugnął lekko. - Uroki wolnego zawodu nie sprzyjają duchowym ucztom.
- To nie dobrze. W życiu ważne jest to by znajdywać czas na te niewielkie przyjemności. - ALicja także nieco nachyliła się nad stołem i odezwała się konspiracyjnie. - Chyba, że dla Pana praca jest przyjemnością.
- Jest - odpowiedział nie speszony. - A jakąż pracę wybrałaby Alicja Blackwood gdyby miała łączyć ją z przyjemnością?
Blackwood zaśmiała się.
- Proszę mi mówić po prostu Alicja. - Odchyliła się do tyłu i powróciła do picia kawy. - Obawiam się jestem zbyt zmienną osobą by wytrwać zbyt długo w jednym miejscu lub zawodzie.
- Z miejsca w miejsce, zmienna jak żywioł, poruszając sobą wszystkich wokół i nie pozwalając oderwać od siebie wzroku. Samą swoją obecnością pobudzająca niepewność jak wiele zmian jej przybycie poczyni w mieście. - Lovell uniósł lekko brwi i przekrzywił głowę. - Meine Damen und Herren, oto Nowy Orlean nawiedził kolejny huragan… - Twarz niby to wyrażała zatroskanie, choć wesołość błyszcząca w oczach zadawała kłam pozie troski o miasto.

Alicja osłoniła usta gdy znów chciał się z nich wyrwać śmiech. Widać było, że Lovell miał dryg do tego co robił.
- Myślę, że nieco przecenia Pan moje możliwości. Wierzę, że to miasto nawet nie zauważy mojej obecności.
- Zauważy Alicjo - Sebastienne płynnie przeszedł na propozycję mówienia jej po imieniu. - O to proszę być spokojna - dodał dwuznacznie, nie wiadomo czy ufając w jej naturalne umiejętności skupiania na sobie uwagi, czy w siłę prasy i swój przewidywany w to swój wkład. - Proszę mi mówić po prostu Sebastienne.
- Pozostaje mi wobec tego wierzyć, że znasz się na opinii publicznej tak dobrze jak na jedzeniu. - Blackwood odstawiła pustą filiżankę po kawie. - Wszystko było przepyszne.
- Kamień z serca. - Dziennikarz udał głęboki oddech pomieszany z westchnieniem ulgi. - Choć mam nadzieję Cię jeszcze pod tym względem zaskoczyć.
- Też mam taką nadzieję. - Alicja zerknęła na wiszący w pobliżu drzwi zegar i jej mina stała się nieco poważniejsza. - Obawiam się jednak, że będę musiała uciekać do swoich obowiązków. Postaram się dać znać, kiedy będziemy się mogli spotkać, tak szybko jak tylko uda mi się coś ustalić.

Szwajcar kiwnął powoli głową i wstał od stolika.
- Czekam zatem. - Wyciągnął dłoń jak do pochwycenia dłoni Alicji i ucałowania jej na pożegnanie.
Blackwood odpowiedziała uśmiechem. Gdy mężczyzna wyprostował się przysunęła się nieco tak by Lovell mógł na nią spojrzeć z góry.
- Do zobaczenia niebawem. - Mrugnęła do reportera i wyminęła go by ruszyć z powrotem do hotelu. Miała niewiele czasu do umówionego spotkania.
- Do zobaczenia… - odrzekł dziennikarz nie wiadomo czy do Alicji czy do samego siebie. Do końca starał się ukryć jak wielkie uczyniła na nim wrażenie.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 03-11-2018, 20:58   #47
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Narzekania i wyrzuty… Caine zbył je milczeniem. Uśmiechnął się cierpko słysząc słowa McGee. Czyżby adwokat chciał wywołać u niego wyrzuty sumienia? Naiwne podejście. Caine nie był prostaczkiem z ławy przysięgłych. Retoryczne chwyty na niego nie działały.
- To wszystko?- zapytał wprost.- To wszystko co potrafiłeś ustalić? Jeśli potrzebujesz czasu, by dowiedzieć się więcej to nie ma z tym problemu. Jeśli jednak to wszystko, to…- przerwał wypowiedź dramatycznie. Tak by McGee poczuł się jak uczniak zdający egzamin przed surowym profesorem.

- Tak to wszystko. - powiedział beztrosko Erik, ale słychać było w tym zdaniu nutę irytacji. - Oczywiście, że to wszystko. Nic więcej nie da się ustalić.

McGee nie zraził się tonem Jamesa. Granie uczniaka cholernie go nudziło. Przez chwilę korciło go by powiedzieć. “Nie wszystko to dopiero początek. Zapłać pięć tysięcy zielonych, a powiem ci wszystko.” Ale skoro Caine nie chciał współpracować, należało odpuścić.

- Niestety to wszystko… - połączenie telefoniczne zostało przerwane.

Caine przez chwilę rozmyślał, czy mógłby to rozegrać dyplomatycznie. I pewnie mógł, ale prawda była taka, że coś w McGee i jego podejściu drażniło doświadczonego adwokata. W Eriku było zbyt dużo z oślizgłej pijawki, wczepionej w nogę. Może to nie było praktyczne z jego strony, że tak “zignorował” ambicje Erika, ale… cóż poradzić, ten facet nie potrafił zrobić na nim dobrego wrażenia.
A skoro White’owie byli zajęci aż do następnego tygodnia, mógł osobiście udać się do kostnicy i odkurzywszy stare znajomości dopytać się o sekcję zwłok Morozowa. Ot, tak dla zabicia czasu. Po drodze wypadałoby kupić jakieś cygara, bo znany mu tam patolog był nałogowym palaczem.

Adwokat postanowił odwiedzić znajomego patologa Rashforda, ale niestety nie zastał go w kostnicy. Rashford jako uznany lekarz miał liczne obowiązki i prywatną praktykę, które przynosiła mu znaczne dochody. Nie mógł wyrzec się tych dolarów, które same szukały drogi do jego portfela. W biurze James Caine’a zastał asystenta, robiącego porządki w dokumentach.

Archiwista Roy Krog siedziedział zagrzebany w papierach. Pieczątki, podpisy, karty niezliczony szpitali. Przeklęty stos papierów. Roy nienawidził tej urzędniczej roboty. Kilka niefortunnych błędów sprawiło, że jego nieźle rokująca kariera została strącona w papierowe piekło segregatorów i szufladek.


Krog porządkował dokumentację medyczną. Na długim stole leżały rozłożone dokumenty, opisane rysunki i karty pacjentów, którzy już nie potrzebowali pomocy lekarzy.
- Hej Roy. Zajęty jesteś czymś ważnym?- zapytał przyjaźnie James przysiadając się na krawędzi biurka.
- Jak widzisz. - mruknął Roy. - Dawno cię u nas nie było. Co cię do nas sprowadza, bo domyślam się że nie pogaduszki?
- Skąd taki pomysł, że nie pogaduszki, właśnie? Niezobowiązujące ploteczki… nieformalne.- James wyjął kubańskie cygara i spytał.- Zapalisz?
- Chętnie - Roy poczęstował się. - nie było cię z trzy, może cztery miesiące. To pewnie coś konkretnego chcesz. Nie owijaj w bawełnę. No to o jaką sprawę chodzi?
- Kostnica to nie jest… miejsce do którego chce się wracać za życia.- zażartował James i podał cygaro Royowi, sam zapalił swoje i następnie pożyczył zapalniczkę archiwiście. - Interesuje mnie wasz ostatni denat. Morozow… telefonował do mnie przed śmiercią, ale nie miałem czasu odebrać. Jak pewnie rozumiesz… jego zgon jest dla mnie niepokojący.
- Morozow. Nowa sprawa. Przedawkował morfinę. Ale nie był uzależniony. Ktoś kto przyjmuje ją regularnie ma większą tolerancję na morfinę. Samobójstwo, ale słyszałem coś jeszcze. podejrzewają że ktoś go nastraszył czy nawet wymusił na nim śmierć.
- Na pewno to było samobójstwo, czy może zostało siłą wymuszone? - zastanowił się James ćmiąc cygaro.- Sekcja przyniosła jakieś ciekawostki?
- Ciekawostki - Roy skrzywił się. - Miał brzydką ranę na kutusie. Ktoś go paskudnie obrzezał. Nic dziwnego, że sobie strzelił morfinę na uśmierzenie bólu. Nie wiem. Jerry mówi, że też wolałby złoty strzał z morfiny niż tortury. Ale to tylko nasze spekulacje.
- Ile minęło czasu od obrzezania do śmierci?- zapytał ostrożnie Caine, szukając w głowie informacji na temat detektywa Warrena. Czy i kiedy słyszał to nazwisko.
- Nie pamiętam, ile czasu. Ale ta rana, by go nie zabiła. Ale musiała być bolesna.
- Wiesz.. nie pytam o konkretną godzinę. Bardziej ogólnie...dzień wcześniej, parę godzin?- zapytał James ćmiąc spokojnie cygaro.
- Pewnie parę godzin, o ile dobrze pamiętam. Nie była zagojona. - odparł Roy. - A kto to ten Morozow?
- Lekarz… pracujący bodajże w psychiatryku. Ostatnio namnożyło się takich… dziwnych zgonów.- westchnął Caine i wzruszając ramionami.- Blackwood to chyba zapoczątkował.
- Aha. No o Blackwoodzie słyszałem. Ale jego nie mamy. Zawieźli go do konkurencji. Baker i spółka go badali i cieli. - Roy położył rękę na portfelu i powiedział: - Na nic bogactwo. Nawet tacy sławni ludzie jak Blackwood idą do piachu.
- Współczuję facetowi, który zajmuje się śledztwem na temat jego zgonu. Sprawa pokręcona, prasa się mu pewnie kręci pod nogami a szefostwo oczekuje wyników.- odparł James zaciągając się dymem i nieco kłamiąc. Nie polubił O’ Connora na tyle, by mu współczuć.
- Nawet nie chce mi się o tym myśleć. - Roy Krog nie lubił detektywów, zbyt wiele razy traktowali go protekcjonalnie.

Archiwista zgasił papierosa. Czas na przerwę dobiegł końca.

- Ktoś zajmuje się sprawą Morozowa czy ją odfajkowano to jako samobójstwo i zamknięto ją?- zapytał niby mimochodem Caine.
- Na pewno nie zamknęli jeszcze tej sprawy. Papiery są u detektywa Warrena. Jego pytaj jak chcesz czegoś pewniejszego niż nasze domysły.
- Niestety teraz mam w planach spotkanie na którym… nie bardzo mogę palić. Chcesz? - zaproponował Caine podając Krogowi resztę cygar w pudełku.
- Pewnie. Dzięki. Rashford uważa, że intensywny zapach cygara najlepiej zabija smród trupów. - Krog spojrzał na stertę papierów. - Byle dotrwać do urlopu. - rzucił od niechcenia jedną z fiszek na blat.
- Powodzenia w tym. - rzekł na pożegnanie Caine i z uśmiechem opuścił kostnicę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-11-2018, 10:09   #48
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
James zjawił się punktualnie, jak to miał w zwyczaju. Oczywiście elegancko ubrany i z w pełni profesjonalnym uśmiechem na twarzy. I dużym okrągłym pudełkiem, jak na kapelusze.
Udawał się wszak w gości do kobiety, więc wypadało przynieść ze sobą co najmniej kwiatki.
Właściwie nie wiedział czego spodziewać po pannie Blackwood, która była wszak panienką z dobrego domu, ale… czy aby na pewno tak grzeczną, jak chciała być widziana?
Gdy tylko usłyszała dzwonek chciała podbiec do drzwi, tak wiele rzeczy chciała się dowiedzieć, jednak lata wychowania utrzymały ją w miejscu. Siedziała więc w saloniku pozornie zajęta lekturą gdy kamerdyner powoli i z godnością godną lepszej pozycji społecznej szedł w stronę drzwi. John odebrał od gościa płaszcz i kapelusz a następnie zaanonsował gościa
- Mr James Caine
wstała powoli i przywitała prawnika z grzecznym nic nie mówiącym śmiechem.
- Miss Blackwood, wygląda panienka… olśniewająco.- rzekł na powitanie lekko się kłaniając.
- Mr Caine - skinęła głową - czego się Pan napije - zapytała zbliżając się do barku. Już od dawna wiedziała co chciała zaproponować gościowi na aperitif chciała jednak się przekonać jakim drogami chodzą myśli James’a.
- Czerwone wino półwytrawne. Lub cokolwiek panna poleci. Zdam się z chęcią na panienki kaprysy miss Blackwood.- rzekł uprzejmie mężczyzna nie odrywając oczu od sylwetki Milli.
Na myśl o pół wytrawnym winie Mili poczuła niesmak, sięgnęła do barku i wyciągnęła z niego butelkę białego wina musującego
- W takim razie Mr Cane jeśli zdaje się pan na moje kaprysy rekomenduję wino z winnicy którą moja prababka Rosmary wniosła w posagu do rodziny. - sięgnęła po korkociąg.
- Będę zaszczycony móc posmakować takiego skarbu.- odparł z uśmiechem mężczyzna. Przyglądał się butelce z zainteresowaniem. - Mam nadzieję, że warto marnować na moje skromne podniebienie tak cenny trunek.
Mili uśmiechnęła się, przyjmując tak oczywistą pomyłkę w powiedzeniu za formę komplementu.
- Ależ my Caine ten trunek jest cenny wyłącznie dla członków naszej rodziny - odpowiedziała zręcznie otwierając butelkę. Zręcznie rozlała płyn do kieliszków. Widać było, że nie robi tego pierwszy raz, co było odrobinę nietypowe jak na pannę w jej wieku. Widać jednak winiarskie tradycje musiała wyssać z mlekiem matki.
James uniósł kieliszek i przyjrzał się trunkowi pod światło, po czym ostrożnie spróbował go.
- Wyśmienite.- skomplementował z uśmiechem i zerknął na Mili zaciekawiony czy sama też upiła, czy tylko dotrzymuje mu towarzystwa.
Skinęłą głową
- Wprawdzie to jeszcze młode wino, bo zaledwie dwuletnie wino, więc nie można tego przewidzieć z całą pewnością, ale wszystko na razie wskazuje że z czasem będzie ono tak zwanym dobrym rocznikiem. - napiła się z widoczną przyjemnością. Sposób trzymania kieliszka i cała jej postawa wskazywała, że jest to zachowanie dla niej najzupełniej naturalne.
Wywołało to lekki uśmiech Jamesa, który z zainteresowaniem wędrował spojrzeniem po jej ustach podkreślonych przez makijaż.
- Młode wino, ma swój urok.. bywa śmiałe i zaskakujące. Nieprzewidywalne. I kusi świeżością.- słowa które padły z jego ust nie musiały odnosić się do wina.- A jakie trunki panienka preferuje?
- Wszystko zależy od okazji i pory - odpowiedziała wymijająco, acz z dużą pewnością siebie - a Pan ma jakiś swoich ulubieńców?
- Tak… aczkolwiek większość z nich najlepiej smakuje w sytuacjach, o których nie powinno się mówić przy damie.- odparł z łobuzerskim uśmiechem mężczyzna upijając wina, które tak chwalił.
- Mr Caine czyżby Pan sugerował, że nie jestem damą - odpowiedziała z udawanym oburzeniem w głosie - skoro odnosi się Pan do niegodnych tematów?
- Wprost przeciwnie…- odparł z uśmiechem James przyglądając się twarzy Mili z zainteresowaniem.- Gdyby było tak jak panienka sądzi, to czyż miałbym powód krępować się co do wyjawiania szczegółów owych sytuacji?
- Mr Caine, problem tutejszych gentelmanów polega na tym że czasem przesadnie chronią damy od zwykłych sytuacji, a czasem dają do zrozumienia rzeczy od których włos na głowie się jeży… - zmieniła dyskretnie temat - a Pan do której grupy należy?
- Przypuszczam, że do obu… zależnie od kaprysu jak i sytuacji. I kobiety. Są delikatne kwiaty, które trzeba trzymać w szklarni. Są wreszcie polne kwiaty, które dzielnie znoszą kaprysy matki natury i najchętniej rosną niechronione przed deszczem i słońcem. Są wreszcie bluszcze okalające twarde pnie drzew. Pnące się wokół nich i czerpiące siłę. A ja… ja jestem ogrodnikiem.- wyjaśnił adwokat po dłuższej chwili namysłu.
Mili aby pokryć krępującą chwilę ciszy, napiła się wina.
- A do jakiej grupy mnie by pan zaliczył? - zapytała po chwili milczenia.
- Do zagadek… jest panienka intrygującą zagadką.- z uśmiechem odparł James.
- Brzmi to tak jakby lubił Pan zagadki - roześmiała się perliście wpuszczając gościa aby powiedział jeszcze więcej.
- Tak… zwłaszcza te kuszące oczy zagadki. - odparł pół żartem pół serio mężczyzna. Zadowolony dodał.- No i… uważam, że uśmiech dodaje panience uroku.
Nic nie mówiąc spojrzała na zegarek, zastanawiając się na jakim etapie są przygotowania do kolacji.
- Miała panienka ciężki dzień, w związku z przygotowaniem pogrzebu? Przypuszczam, że… już ustalone w jakim kościele odbędzie się ta uroczystość.- zapytał ostrożnie Caine przerywając tą ciszę.
Jej twarz w momencie posmutniała, wydawało się że w momencie wyparowała z niej cała radość.- Jeszcze nie - odpowiedziała - nie wiem jak długo uda się uchronić ciało przed rozkładem, ale potrzebujemy jeszcze trochę czasu żeby sprowadzić moją siostrę z Kuby i wyjaśnić co się stało z Deaną…. Wiesz, że ona do tej chwili nie wróciła do domu?Podobno wyjechała, ale nie zabrała ze sobą rzeczy.A w hotelu w którym miała się zatrzymać była, co prawda, rezerwacja na jej nazwisko, ale została odwołana. To nie jest do niej podobne, ani trochę żeby w tak ważnej chwili schodzić ze sceny…
- Policja już się tym zajmuje? Powiadomiłaś ich?- zapytał James zdając sobie sprawę, że w obecnych okolicznościach, to Mili staje się główną podejrzaną.
- Tak. Zaraz z samego rana zawiadomiłam ich o tym, że Deana nie wróciła na noc, a o reszcie dowiedziałam się dopiero przed chwilą.. to było trochę krępujące… no i zachowanie Deany stawia nas w złym świetle. Nie rozumiem jej zachowania
- Ludzie różnie reagują na stratę bliskich. Należy być wtedy bardziej wyrozumiały dla ich… nieracjonalnych reakcji.- stwierdził uprzejmie James. Zamyślił się na moment. A potem rzekł.- Myślę że wkrótce odwiedzi pannę detektyw w związku ze zniknięciem macochy. Proszę mu wtedy odpowiadać szczerze i spokojnie.
- Nie mam nic do ukrycia, ale .. - napiła się aby ukryć łzy które pojawiły się w jej oczach - jestem na nią tak strasznie zła… jak mogła mnie zostawić samą z tym wszystkim. Chociaż może źle ją oceniałam, myślałam że to taka pucharowa żona, że papa kocha ją, a ona jego pieniądze, ale przecież gdyby tak było na pewno nie zrobiłaby takiego skandalu zwłaszcza teraz… A jak Panu minął dzień - zgrabnie zmieniła temat rozmowy.
- Na rozmowach. Dość… ciekawych i głównie związanych z pracą. - westchnął James drapiąc się po czole.- Nie chcę zanudzać szczegółami, ale okoliczności związane ze śmiercią panny ojca są… zagmatwane.
- Dlaczego? - zapytała.
- Nie tylko pani macocha zaginęła. Jedna z osób pośrednio powiązana z całym tym wypadkiem pani ojca popełniła samobójstwo w dość… niepokojących okolicznościach. Za wiele na ten temat nie wiem. Jestem wszak adwokatem, nie detektywem policji.- wyjaśnił spokojnie James, choć nie wydawał się ostoją spokoju.
Mili w milczeniu usiadła na otomanie.
- Ale jak to…
- Nie wiem. Wygląda jednak na to, że poprzez swoją śmierć pani ojciec wplątał się w podejrzaną intrygę. Jednak szczegóły są tajemnicą śledztwa, o którym to nie jestem na bieżąco informowany. - wyjaśnił z uśmiechem James i dodał pocieszająco.- Uważam, że ta sprawa jednak ani panny, ani pani macochy nie dotyczy.
Wzięła głęboki oddech
- A jeśli papa wpadł w kłopoty, Deana o tym wiedziała i ktoś zrobił jej krzywde… Myśli pan, że jest to możliwe? - powiedziała kierując się w stronę zielonej jadalni.
- Ja…. przypuszczam, że pani ojciec… raczej po prostu zmarł w nieodpowiednim czasie i miejscu. I przez swój zgon skomplikował życie paru osobom.- pocieszył ją James, a następnie spytał.- Próbuje pani ściągnąć swoją przyrodnią siostrę z Kuby? To bardzo szlachetny czyn.
- Gdy bym tylko wiedziała jak to zrobić - mruknęło Mili w odpowiedzi otwierając drzwi do jadalni. Ich oczom ukazał się bogato zastawiony stół. - zapraszam - powiedziała wskazując gościowi miejsce na przeciwnym końcu stołu.
- Czy to… rozsądne? - zapytał adwokat. - W końcu niewiele o tej krewnej… wiadomo. Przepraszam za wścibstwo, ale muszę spytać… Czy przejrzała już panienka zapiski i notatki w domowym gabinecie ojca?
- Alicja została uwzględniona w testamencie, zatem tak czy siak pojawi się w moim życiu - westchnęła - już się pojawiła… Dlatego lepiej ją zaprosić i przyjąć na łono rodziny, niż hodować sobie wroga na uboczu. Jeśli chodzi o gabinet to nie przyszło mi to do głowy. Nie wiem czy sama dam sobie z tym wszystkim radę, pomoże mi Pan Mr Caine?
- Oczywiście. - odparł z uśmiechem mężczyzna przyglądając się gospodyni, zwłaszcza jej biodrom, gdy mówił. - Przyjmowanie na łono… rodziny jest szlachetnym zamysłem, ale nie wiem czy warte aktywnego szukania panny przyrodniej siostry. Może się zjawi sama… może nie zjawi w ogóle. Kto wie… niekiedy uraza do ojca bywa większa, niż potencjalny zysk. A co do reszty rodziny, to jak pozostali członkowie rodu przyjęli wiadomość istnieniu przyrodniej siostry panienki?
Wzruszyła ramionami
- Okazuje się, że istnienie Alicji było sekretem tylko dla mnie. Niemniej jednak zysk w tym będzie taki, że gdy ona się pojawi te namolne pismaki zajmą się ją a nie mną. Wie Pan, że prasa nazywa Pana podejrzanym mężczyzną mr Caine?
- Tylko tyle?- rzekł żartobliwie James i zamyślił się dodając.- Cóż… Dobre imię ma swoją wartość, ale nie jest dla mnie kluczowe. Lubię żyć pełnią życia, a jeśli muszę przy tym poświęcić dobrą prasę to cóż… należy rzucać sępom ochłapy, by nie dobrały się do żywego mięsa miss Blackwood. Panna chce rzucić swoją przyrodnią siostrę im.
- Spójrzmy na to na zimno, przez to co papa nawywijał sępy bez cienia wątpliwości i tak się na nią rzucą, ona na pewno przy pierwszym kontakcie z nimi powie coś czego nie powinna, a teraz to wszystko co moja siostra może odwalić zostanie złożone na karb żałoby i będzie traktowane z większym miłosierdziem niż w normalnych czasach, gdy nie będzie żadnej taryfy łagodzącej, żadnego współczucia. Dla każdej z nas to tak po prawdzie układ vin vin. Mam nadzieję że Alicja niedługo się pojawi… podjęłam już nawet pierwsze kroki, żeby ją tu sprowadzić.
- Nie potępiam bynajmniej panny planów wobec przyrodniej siostry. W tej chwili i tak pozostało jedynie gasić pożary. Niemniej… sytuacja może nie okazać się taka vin vin. Dziennikarze, szczególnie brukowców, to prawdziwe hieny gotowe rozszarpać każdego na strzępy. Proszę nie mieć złudzeń panno Blackwood… reputacja rodziny i tak zostanie mocno nadwyrężona. Miejmy więc nadzieję, że nieślubna córka to jedyny trup w szafie pani ojca. - odparł adwokat, który mimo tego że zbił fortunę na głośnych procesach. - Acz… rozgłos, nawet taki, ma swoje dobre strony, zwłaszcza jeśli kusi panią wyjście z cienia i roli córeczki tatusia. Stanowisko prezesa firmy, choć tradycyjnie zajmowane przez mężczyznę, w oczach prawa może być obsadzone damskim kuperkiem.
- Teoretycznie tak - westchnęła - ale boję się, że większości mężczyzn nie będzie się to mieścić w głowie, co innego gdybym miała męża który mógłby się zająć tym oficjalnie. Myślę, że skończy się na powołaniu prezesa spoza famili.
- Wiem… właśnie dlatego wykorzystać ten rozgłos do bezczelnego wymuszenia tego stanowiska.- odparł z uśmiechem adwokat, po czym skinął głową.- Niemniej rozumiem, więc… pewnie wuj Paul przejmie kontrolę nad firmą ojca?
Wyraźnie się poruszyła wewnętrzne, na twarzy wykwitły jej rumieńców.
Niedoczekanie jego - prawie podskoczy łatwo na krześle - on nie ma pojęcia o interesach, położył by firmę chyba że spacyfikowali by go dyrektorzy. - drugi stryj rozdał by wszystko ubogim… ja rozumiem ubogich trzeba wspierać ale bez przesady… Mam nadzieję że żaden z nich nie będzie reflektować na tą synekurę.
Obawiam się że nie liczyłbym zanadto na ich wstrzemięźliwość. To duży majątek i jeśli panienka chce go zachować w całości, musi o niego zawalczyć. Testament zawsze można podważyć. A ktoś blisko spokrewniony, brat na przykład, ma na to duże szanse, zwłaszcza gdy wdowa zaginęła, a jedna córka jest z nieprawego łoża. W zasadzie… ostatnią przeszkodą jest panienka. - zastanowił się James.
No wypraszam sobie - powiedziała z wyraźnym oburzeniem w głosie - jaka jedyna córka, co najwyżej jedna z dwóch córek jest z nieprawego łoża. W zasadzie aktualnie to moje prawo do spadku jest największe, a ja czuję się całkiem dobrze i nie zamierzam umierać… zresztą nie wierzę ażeby stryjowie dybali na moje życie. Czy Pan się dobrze czuje Mr. Caine?
Miss Blackwood, jestem doświadczonym adwokatem. Brałem udział w wielu procesach i proszę mi wierzyć. Kłótnie w rodzinie bywają bardzo brutalne, a gdy w grę wchodzą olbrzymie sumy… metaforyczne wbijanie noża w plecy jest częstą praktyką wśród krewniaków. - stwierdził spokojnie James i westchnął dodając.- Oczywiście panny rodzina może być chlubnym wyjątkiem. Ale sam wolę brać pod uwagę wszelkie możliwe scenariusze i dobrze przygotować się na ten najgorsze. I to pannie radzę.
A zatem co Pan by mi proponował, gdybym była Pańską klientką - zatrzepotała rzęsami.
Nie wiemy co zawiera testament. Ja go nie spisałem, a otworzyć przedwcześnie nie mogę. Przede wszystkim radziłbym nająć jednak jakiegoś prawnika do przyszłej reprezentacji panienki interesów. Zorientować się na temat ilość udziałów pani ojca firmie… i… określenia własnych ambicji miss Blackwood. Czy chce pani przekazać firmę ojca w ręce wujów? Jeśli nie, to trzeba zastanowić się nad tym, co chce pani z tą firmą zrobić… poleganie na tym, że zarząd wybierze sam nowego prezesa, oznacza de facto oddanie firmy w nieznane ręce i ograniczenie się do czerpania korzyści z dywidendy. - zamyślił się Caine.
Ta firma to moje życie, nie pozwolę aby dostała się w złe ręce. Zna Pan jakiegoś godnego zaufania prawnika od spraw spadkowych?
Pewnie paru by się znalazło. - zamyślił Caine drapiąc po podbródku. - Ale nawet oni wiele nie osiągną jeśli nie sprecyzuje panna swoich celów.
Ja mam tylko jeden cel, nie pozwolę aby dorobek mojego ojca został zmarnowany, aby rządy w firmie przejęła osoba niekompetentna. Jeśli chodzi o resztę spraw to powiem tak, ma szeroki margines negocjacyjny.
Na razie więc proponowałbym przy najbliższej okazji zapoznać się z tym dorobkiem. Jaki on jest i w jakim jest stanie. Najlepiej z pomocą zaufanego ekonomisty, który wyjaśniłby dokumentację i ocenił stan firmy pani ojca. To tak na dobry początek. A po kolacji, ty i ja… razem… w pokoju…- przez chwilę bawił się wyraźnym podtekstem tej wypowiedzi, by przejść do meritum całkiem… przyzwoitego.-... panny ojca, przejrzymy jego zapiski, dokumenty… wszystko. A i mam dla panny niespodziankę. Prezent.
Druga opinia nigdy nie zaszkodzi, ale mam o tym całkiem niezłe pojęcie. Pewnie Pan nie wie, ale spędziłam w firmie całe lata, zanim pojawiła się Deana. No ale nigdy nie przestałam trzymać ręki na pulsie - gdy wzięła oddech, jej wyraz twarzy się zmienił całkowicie, tak jakby coś sobie uświadomiła - podarek? Co Pan dla mnie ma?
To niespodzianka. Przekona się panna, gdy przyjdzie czas.- James uśmiechnął się pokazując jej nieduże pudełko przypominające te na kapelusze przewiązane wstążką.
Mili wyciągnęłą rękę w strone podarku.
Mr Caine, proszę się ze mną nie drażnić, niech Pan powie co Pan tam ma.
Niecierpliwość może prowadzić do popełniania błędów.- odparł James nie ujawniając zawartości pudełka, ale podał je dziewczynie.
Mili sięgnęła po pudełko, a następnie delikatnie je otworzyła, po czym spojrzała pytająco na gościa.
- Przebranie. Jeśli panna chce niepostrzeżenie zjawiać się w miejscach, których nie powinna się pojawiać… to inny wygląd, inna tożsamość jest najlepszym wyborem.- wyjaśnił uprzejmie James.
- O, a to ciekawe, chętnie wybrałabym się w jakieś, do którego normalnie przyjść mi nie wypada.
- Miałbym kilka propozycji, ale obawiam się że ten wieczór już mamy zajęty.- odparł żartobliwie mężczyzna powoli kończąc posiłek.- Przeglądanie zawartości gabinetu pańskiego ojca pewnie zajmie nam dużo czasu.
- Nie wydaje mi się - odpowiedziała - mój papa był uporządkowany człowiekiem więc jeśli chciałby aby ktoś coś znalazł to nie powinniśmy mieć z tym kłopotu jeśli to pewnie tego nie znajdziemy i tak i tak. - wzruszyłam ramionami. .
- My szukamy jednak tych rzeczy, które pani papa trzymał w tajemnicy. I nie chciał by ktoś odkrył.- odparł z wyrozumiałym uśmiechem James. - I te pewnie dobrze są ukryte.
- Jeśli są ukryte to na pewno, nie w domu gdzie w każdej chwili mogą to znaleźć pokojówki, czy Deana…
- Zobaczymy.- odparł spolegliwie James kończąc temat.*

***
Gabinet Howarda Blackwooda
Mili gdy zjedli obiad po raz pierwszy od śmierci papy weszła do jego gabinetu uznając że jeśli spadło się z konia należy jak najszybciej go ponownie dosiąść. Zatrzymała się jednak w drzwiach.

Gabinet Howarda Blackwooda był pomieszczeniem dość ascetycznym, jak na miejsce pracy bogacza. Miejsce pracy Blackwooda było jedynym pomieszczeniem, gdzie nie na ścianach nie było obrazów, ani fotografii oprawionych w ramy, przestrzeń była oczyszczona wyzbyta z nadmiaru przedmiotów. Dwa przedmioty wyróżniały się biurko i półka z książkami technicznymi dotyczącymi mechaniki, sławnych wierteł, a także wydobycia i przetwórstwa ropy naftowej.

http://www.fdrlibrary.marist.edu/day...30555018_o.jpg

Biurko było nieco zagracone drobnymi bibelotami. Howard kojarzył ludzi z przedmiotami, zwykle były to drobne prezenty, które z czasem stawały się odpowiednikami osób z jego otoczenia. Zdarzało mu się mówić i śmiać się, że ma większość przyjaciół, znajomych i współpracowników na biurku. Przedstawiał te drobne przedmioty jak chciał, pozwalały mu łatwiej skupić się na ludziach i ich sprawach. Mili podeszła do biurka i zaczęła się przyglądać bibelotom. Uśmiechnęła się gdy zobaczyła mały samolocik, którym tak bardzo lubiła bawić się w dzieciństwie. Nie widziała już go od kilku lat, schowała go do kieszeni i przeglądała bibeloty dalej.
Jedyne, co skojarzyło się Milli z klimatem wyspiarskiej Kuby była niewielka rozmiarami muszelka. Wyróżniała się wśród stalowych, drewnianych i porcelanowych bibelotów tym, że była dziełem natury, a nie rzemieślnika. Wzięła ją w rękę, była chłodna i przyjemna w dotyku. Po chwili ją odłożyła i zabrała się za poszukiwanie kalendarza ojca.
Klasycznego kalendarza spotkań nie udało się odnaleźć. Ale w ręce Milli trafił kalendarz wędkarski ojca z otwartej przykładowo strony można było się dowiedzieć że “inna jest aktywność ryby w nowiu, inna w pełni czy pierwszej i ostatniej kwadrze. Spojrzała na datę śmierci ojca, oraz na kilka dni wcześniej i później szukając jakiś odstępstw od normy.
Większość zapisków jest prowadzona regularnym pismem. W tygodniu po śmierci Howarda był wpis zajmujący sporo miejsca, podkreślony Florida expedition. Blackwood widocznie planował kolejną z wypraw, ale niestety nie doczekał jej rozpoczęcia. Wsadziła akalendarz do kieszeni.

Adwokat zaś na razie skupił się na biblioteczce. Wyciągał książki pospiesznie sprawdzając czy wśród nich nie tkwi jakaś interesująca zakładka, lub są jakieś zapiski które mogą być interesujące. I czy za książkami nie kryje się jakiś mały sejf.
Techniczna biblioteczka Blackwooda nie zawierała nic podejrzanego. Z książek wypadło kilka starych pocztówek od brata wysyłanych z różnych meksykańskich miast. Ale intuicja nie myliła Jamesa, gdzieś za regałem z książkami wypatrzył sejf.




Widok sejfu odezwał Mili od kalendarza. Podeszła do ściany. Milli dobrze pamiętała że ojciec ma w gabinecie sejf. Kilka razy wyciągał przy niej pieniądze. Pamiętała, że nie przesuwał mechanizmu szyfrującego. Używał klucza, który prawdopodobnie nosił przy sobie. Spojrzała na prawnika
- Papa nosił zawsze klucz przy sobe, ale był osobą logicznie myślącą dlatego jestem pewna, że gdzieś tu musi być… - to mówiąc wróciła do biurka i dalej metodycznie kontynuowała poszukiwania.
Zamiast dołaczyć do poszukiwań przy biurku James z zainteresowaniem przyglądał się sylwetce pochylonej panny Blackwood. Bądź co bądź ów widok był bardziej przyjemny dla oka, niż to co znajdą w sejfie. A i nie było sensu, by oboje na raz przetrząsali szuflady w poszukiwaniu klucza.

Mili znalazła w biurku dwie koperty. W obu były klucze. Pamiętała, że szary był od sejfu. Podeszła więc do sejfu i przekręciła klucz. W sejfie znajdowało się kilka stosów banknotów, za nimi, jedna sztabka złota pod, którą widać było jakieś teczki i koperty.
I te ostatnie znaleziska naturalnie zainteresowały adwokata, bo przestał się przyglądać samej Mili, a zaczął dokumentom… przez co niemal przytulił się do pleców gospodyni czekając aż je wydobędzie. Mili wyciągnęła pieniądze
- Mr Caine proszę się przesunąć - powiedziała po czym przełożyła pieniądze na biurko.
Adwokat skinął głową, po czym pospiesznie odsunął się od dziewczyny.
Po wyjęciu pieniędzy Milli dostrzegła cztery teczki na dokumenty i trzy koperty. Dwie koperty były zapieczętowane, pieczęcie były zaschnięte z inicjałami H.B. Obie były tak lekkie, że wydawały się puste. Trzecia była otwarta i jako jedyna była opisana jako spis dłużników.*
- Mogę? - zapytał adwokat sięgając po otwartą kopertę. Tą ze spisem dłużników.
Mili sięgnęła po dwie pozostałe koperty i spojrzała na nie pod światło.
- Nie musi panna się tak krępować. To teraz panienki dom, panienki gabinet, panienki koperty. - ocenił James uznając za mało prawdopodobne, aby akurat te koperty były wzmiankowane w testamencie.
Mili usiadła przy biurku, wyciągnęła z kieszeni chusteczkę starła czerwoną szminkę po czym przyłożyła kopertę do ust aby swym własnym oddechem rozgrzać i zwilżyć klej aby otworzyć je bez śladu. Wydawała się być pewna w swych ruchach do tego stopnia, że prawnikowi zdawało się nie robi tego pierwszy raz.
Adwokat zaś, nawet jeśli się zdziwił, to jednak większą uwagę poświęcał samej postaci Mili niż temu co robiła. Wodził spojrzeniem po jej łabędziej i kuszącym krągłościom jej ciała.
- Nie jesteś tak grzeczną panienką, za jaką chcesz uchodzić. - zauważył żartobliwie.
W kopercie opisanej jako spis dłużników, była kartka spisana ręcznym pismem.

Jones 5 tysięcy spłacona
Lee 15 tysięcy spłacona
Jo Rogers 112 tysięcy
Martino 20 tysięcy
Polly 2 tysiące

Przy nazwisku Martino była adnotacja “termin spłaty przekroczony.”

Milli otworzyła pierwszą kopertę. Znajdowała się w niej pojedyncza kartka z wierszem zatytułowanym “The Handless Maiden” pod wierszem był podpis “ Twoja G.”

Druga otwarta koperta zawierała list Paula do Howarda. Zaczynający się od słów “spal po przeczytaniu”
Mili zlekceważyła jednak te słowa i czytała dalej.

Schowała list do koperty, a samą kopertę ukryła głęboko w kieszeni. Potem jak gdyby nigdy nic zbliżyła się do prawnika.
Adwokat nie zaglądał przez ramię panienki, sam zajęty listą i jej studiowaniem. Martino… to nazwisko brzmiało znajomo, choć w tej chwili nie mógł skojarzyć za bardzo o kogo chodzi.
Stanęła na palcach próbując jeszcze raz przeczytać nazwiska
- Niewiele mi one mówią - odezwała się cicho.
- I nie mają one znaczenia, poza ostatnim… Martino. Zdesperowani dłużnicy mogą sięgnąć po radykalne rozwiązania. - wyjaśnił adwokat i zwrócił się do dziewczyny. - A co ty znalazłaś?
-List od stryja, nic ważnego - odpowiedziała wzruszając ramionami, po czym dodała, aby zmienić temat - O. Nie wiedziałam że tato pożyczał pieniądze szefowi kadr.
- To nie ma znaczenia, zważywszy że on je oddał.- zamyślił się adwokat przyglądając się badawczo Milli. - O czym wspominał stryj? Nieważne listy nie są zamykane w sejfie.
- Papa miał jakieś kłopoty w firmie i zastanawiał się nad jej przekazaniem.
- Jakiego rodzaju kłopoty? - zapytał adwokat zamyślony. - I komu chciał ją przekazać?
- Nie do końca zrozumiałam, ale ktoś wtrącał się w sprawy firmy i generował problemy, które były one na tyle poważne, aby wynająć ochronę - odpowiedziała , po czym wzięła głęboki oddech - jeśli chodzi o sukcesję, papa chciał abym została prezesem, stryj zaś uważał, że to nie jest dobry moment.
- Przykro mi, że zabrzmię bezdusznie, ale pewnie zgodziłbym się ze stryjem. Jeśli sprawy rzeczywiście wymagały wynajęcia ochrony, to uczynienie panienki prezesem, byłoby porównywalne do wrzucenia panny do basenu z krwiożerczymi rekinami. Ale to moja prywatna opinia, jako… osoba odpowiedzialna z realizację testamentu pani ojca, nie powinienem się wtrącać. - rzekł uprzejmie James. - Może też warto pomyśleć, za wynajęciem jakiegoś profesjonalnego ochroniarza.
- Myślę, że na tym etapie nie prowadziłoby to do niczego dobrego a wręcz przeciwnie. Jeśli ktoś zrobił rzeczywiście krzywdę papie wynajęcie przeze mnie ochroniarza byłoby dla niego jasną informacją, że coś wiem, a w tym przypadku pozór nieświadomości mnie chroni.
- Albo brak ochrony ułatwi mu zadanie. - stwierdził James podchodząc bliżej do dziewczyny i musnął pukiel jej włosów palcami. - Proszę na siebie uważać. Szkoda by było, gdyby tak piękny kwiat został przedwcześnie ścięty.
- Taka już dola pięknych kwiatów - odpowiedziała ruszając się zręcznie jak fryga - ja jednak mam nadzieję, że jeśli jestem kwiatem to stalowym. Zresztą jak Pan zauważył nie ruszam się nigdzie bez mojego kierowcy. - uśmiechnęła się - a nieszczęście zawsze może spotkać człowieka. Zresztą i tu Alicja mi pomoże, bo teraz są dwie problematyczne dziedziczki a nie jedna…
- To naiwne sądzić, że córka marnotrawna okaże się panienki sojuszniczką. Owszem… można mieć nadzieję że się jakoś dogadacie, ale równie dobrze może stać się największym wrogiem.- odparł James siadając na biurku i wodząc spojrzenie po pięknym, oby stalowym, kwiatuszku.- Szukamy dalej, czy może ma panienka jeszcze inne propozycje co do tego wieczoru?
- Niezależnie od tego po której Alicja stronie się opowie i tak wprowadzi nową zmienną do rachunku, teraz już nie ma jedynej dziedziczki którą trzeba wyeliminować, są dwie.. - po chwili zwilżyła językiem wargi i dodała - Noc jeszcze młoda … spróbujmy znaleźć coś więcej.
- W biurku?- zapytał cicho James i uniósł dłoń, by palcem musnąć opuszkiem palca dolną wargę dziedziczki.- Muszę przyznać, że stojąc tak blisko panny, trudno nie zauważyć iż te piękne usteczka są wręcz stworzone by kusić.
Mili lubiła bawić się w kotka i myszkę z mężczyznami, lubiła ich przyciągać i odpychać by ostatecznie samej nadawać tempo relacji. Nawet jeśli miała w planach miły wieczór odniosła wrażenie, że prawnik zaczyna robić się z odrobinę uciążliwy w swej nachalności. Niby więc niechcący oparła się o stos książek który “przypadkowo” zwalił się na stojący tuż za nim elektryczny dzwonek na służbę który wydał z siebie przytłumiony przez warstwy książek jęk.
Kilka chwil później do drzwi, ktoś zapukał.
- Milli to ty?
Po chwili wahania do gabinetu weszła Miriam czarnoskóra niania Blackwoodów.
https://wir.skyrock.net/wir/v1/resiz...300&up=no&q=70

Milli zastanawiałam się gdzie znikłaś po kolacji. Potrzebujesz czegoś, moja droga?
Mili uśmiechnęła się z miną niewinnego dziecka
Tak, Miriam myślałam, że dam sobie radę z porządkowaniem gabinetu papy, ale to przekracza moje możliwości - westchnęła
Kochana nie kłopocz się tym, zaraz przyślę tu kogoś. Wiem jak Ci trudno. Ale dzwoniła ciocia Sara wybrała już kwiaty na pogrzeb, a asystent senatora pan White zajął się wszystkim formalnościami. Jutro sobota i mają to wszystko przewieźć, kwiaty, wazony i tak dalej. Katafalk musimy ustawić na dole w pokoju przyjęć. Senator już jedzie z Waszygtonu i jutro będzie u nas na śniadaniu z cioteczką Sarą. W niedziele pogrzeb i stypa, czeka nas wiele przygotowań. Ale ty kochanie niczym się nie przejmuj. Twój wujek... rozmawialiśmy dziś i każdy wie, co ma robić. Ty niczym się nie kłopocz. Odpocznij. Trochę już późno. - Miriam zerknęła na adwokata.
Jeśli tylko czegoś potrzebujesz to zaraz wołam dziewczyny?*
Myśle Miriam, że już pora skończyć na dzisiaj - ziewnęła spoglądając na prawnika - jest już późno..
- Oczywiście.- odparł uprzejmie James i skłonił się dziedziczce dodając.- Myślę że sam zdołam trafić do drzwi. Nie chciałbym sprawiać niepotrzebnego kłopotu odprowadzaniem.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 21-11-2018, 15:27   #49
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Hotel Grunveld

Alicja wróciła do hotelu, klnąc w duchu że przez swoje zapominalstwo musi nadkładać drogi. Podeszła do recepcji upewnić się czy nikt do niej nie dzwonił.

Alicja dostała list od matki. Gabi informuje że w gazecie zamieszczono ogłoszenie dotyczące śmierci Blackwooda i rodzina jest zaproszona na pogrzeb. Gabi jest zszokowana śmiercią, waha się czy przyjechać.
Blackwood podziękowała za list i poinformowała, dziewczynę na recepcji, że jutro będzie chciała nadać odpowiedź. Ściskając w dłoni kartkę udała się do pokoju.
W pokoju sięgnęła po jedną z zakupionych przez siebie gazet dotyczących śmierci ojca i znalazła tą, na której było zawiadomienie o pogrzebie. Wybrała numer z telefony hotelowego. Musiała się chociaż dowiedzieć ile ma czasu nim da matce odpowiedź.
- Rezydencja Blackwoodów, słucham?
- Dzień dobry. Nazywam się Alicja Lachance. Dzwonię w sprawie pogrzeby Howarda Blackwooda. Była o nim mowa w gazecie. - Blackwood podała tytuł gazety.
-Aha to pani. Mam na imię Miriam, zajmuje się domem państwa Blackwoodów. Pogrzeb odbędzie się w niedziele. Ale rozumiem że przyjechała pani już dziś. Mam przygotować dla pani pokój jeśli pani sobie tego życzy, możemy po panią wysłać kierowcę. - gadatliwa czarnoskóra niania Milli nie pozwalał Alicji dojść do słowa. Gdyby nie potężne kichnięcie gadałaby dalej.
- A, o której będzie pogrzeb? Moja mam, która była bardzo blisko z Panem Blackwoodem chciałaby przyjechać, ale musi dotrzeć z Kuby. - Alicja celowo zignorowała temat mieszkania w domu rodziny ojca.
- Zacznie się w domu o pierwszej po południu.
- Wobec tego pojawiłybyśmy się bezpośrednio na pogrzebie. Czy będzie to duży kłopot? - Blackwood udała zakłopotaną. Miała jeden dzień by spotkać się z żoną i córką. Tylko jak? I czy miało to sens skoro nie miała aktu urodzenia?
- Żaden kłopot. Przekażę panience Milly. - gospodyni zamilkła oczekując.
- Dziękuję uprzejmie. - Alicja odetchnęła. - Pod jakim adresem mamy się stawić?
Blackwood skorzystała z leżącego przy telefonie notesu i zapisała podany adres: Calhoun St. 248. Jutro sprawdzi co to za dzielnica. Podziękowała jeszcze raz i rozłączyła się.

Wrzuciła do torby brakujący, niewielki aparat i razem z notesem siadła przy niewielkim stoliku znajdującym się w jej pokoju. Sporządziła telegram do matki, dając znać o dokładnym adresie i godzinie pogrzebu, a także prosząc ją o swój akt urodzenia i część ubrań. Delikatnie zasugerowała, że chyba rodzina nie wie nic o nich. Tak sporządzony list zniosła do recepcji wychodząc z hotelu.


House of Pink Garter - kabaret popołudnie

[MEDIA]http://d30y9cdsu7xlg0.cloudfront.net/png/16310-200.png[/MEDIA][/center]

W kilku ostatnich dniach Emmanuelle Boquet miała sporo problemów, dziś wyjątkowo była chwilowo w dobrym humorze.



Alicja założyła na siebie klasyczną małą czarną.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/01/f9/65/01f965809f86a06e8be8c4710aee9944.jpg[/MEDIA]

Wzięła z sobą głównie żałobne ubrania, a na transport reszty garderoby będzie musiała jeszcze chwilę poczekać. Z zainteresowaniem rozejrzała się po lokalu poprawiając na ramieniu torbę ze sprzętem.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/736x/c7/30/99/c7309925aa41ba6992047d4c3c81da61.jpg[/MEDIA]

Pani Boquet przywitała Alicję ciepło, zaprosiła do jednego z pokoi na górnym piętrze. Niby była wesoła, gdy zaczęła zadawać pytanie wydawała się szorstka i niezbyt miła.

- Proszę mi opowiedzieć o sobie. Ale nie historyjki z dzieciństwa czy rodzinne opowieści. Czym się pani interesuje? Jakie książki pani przeczytała?

- To jak pani wygląda widzę wyraźnie. Tak. Chcę poznać pani poziom intelektualny. Tego nie widać przy pierwszym wrażeniu.
- Ostatnio przeczytałam “Absalom, Absalom!” autorstwa William Faulkner. - Alicja uśmiechnęła się do pani Boquet. Prawda była taka, że czytywała zazwyczaj to, co pomagało jej w pełni zadowolić jej ofiarę. Ostatnio zapoznawała się z wystawami fotograficznymi w stanach i sytuacją na rynku, ale tego właścicielka kabaretu nie musiała wiedzieć. Była ciekawa jaką opinię o tym co widzi ma Emmanuelle, ale wolała na nią uważać. KObieta mogła się okazać jeszcze lepsza w tej grze niż Blackwood. - Czytałam całkiem dużo, choć nie idzie mi to bardzo szybko. Wcześniej o ile dobrze pamiętam było The Waves autorstwa Virginii Woolf.

Pani Boquet przyjrzała się uważniej Alicji:
- Co wyciągnąłeś z książki Virginii Woolf? Nuda życia, cynizm, przeczucie nadchodzących porażek. Czas przemija. Fale się ścigają ze sobą, ale i tak rozbiją się o brzeg, znikną w piachu. - ”Wszyscy znikniemy.” pomyślała Emmanuelle i zamilkła na chwilę.

- Podobała Ci się ta książka? Nie nazbyt poetycka?
- Nigdy nie miałam nic przeciwko poetyckości a książki byłam ciekawa z dwóch powodów. Autorki, której widmo pojawia się w postaci jednej z bohaterek. Oraz pewnej opinii, którą usłyszałam. - Alicja cały czas mówiąc delikatnie się uśmiechała choć niepokoił ją ten nietypowy egzamin. - Podobno autorka ukazała w swej powieści to jak wychowanie mężczyzn ma wpływ na ich dorosłe życie. Byłam ciekawa jak objawiło się to w książce.
- Ciekawe. - pani Boquet dotknęła dłonią swojego policzka - Jaki wpływ, pani zdaniem, ma wychowanie na mężczyzn?
- Taki sam jak na kobiety. - Blackwood zaśmiała się szczerze. - Ale to i tak ciekawe gdy ten temat porusza osoba z innej epoki.

- Wypytuje panią o kulturę, bo przychodzą do nas mężczyźni wykształceni, intelektualiści, którzy lubią towarzystwo oczytanych kobiet. - wyjaśniła właścicielka. - Czuje się pani na siłach spędzić czas w takim towarzystwie?
- Czuję się, ale chciałabym się upewnić jakie dokładnie jest moje zadanie. Przysłano mnie tutaj bym wykonała zdjęcia… z tego co zrozumiałam w miarę możliwości dyskretnie. - Alicja przyglądała się uważnie Boquet.
- Tak pani zadanie dotyczyć będzie robienia zdjęć z ukrycia. Ale nie mogę powierzyć pani tego, ot tak, pierwszego dnia znajomości. Jeszcze niewiele o pani wiem. Powiem, kiedy i komu zrobisz zdjęcia. Na razie proszę wieczorami u nas bywać i sprawiać wrażenie, że dla mnie pracuje. Dobrze?
- Jeśli takie były ustalenia z Dalietem z przyjemnością będę tutaj gościć. - Alicja puściła opakowanie z aparatem, przez chwilę nie będzie on jej potrzebny choć… chyba nie zaszkodzi mieć przy sobie swój własny podręczny sprzęt.
- Daliet powiedział pani… - Emmanuelle - Zatrudniamy kobiety, które uprawiają miłość z gośćmi. Ale pani nie zamierzam mieszać w sprawy tego typu. Dla większości gości to nocny klub z ekskluzywnymi występami kobiet… striptizerki, tancerki, znane wokalistki… Na scenie właśnie trwają próby może pani zerknąć.
Alicja przytaknęła kątem oka zerkając na występ. Bywała już w podobnych lokalach na Kubie. Nigdy jej nie kusiło by tak występować, ale wiedziała że byłaby w tym dobra.
- Dziś wieczorem proszę przyjść do mnie. Zrobi pani kilka zdjęć na próbę.
- Z przyjemnością. - Uśmiechnęła się przenosząc wzrok z powrotem na Emmanuele. - Tylko mam pytanie… czy skoro mam pozować na pracownice, otrzymam jakiś strój?
- Nie. Wystarczy pani strój wieczorowy. Naszych pracowników rozpozna pani po różowych wstążkach, lub wstawkach w stroju i specyficznych formach biżuterii.

Pani Boquet sięgnęła do komody i podała Alicji dwie różowe wstążki. Trzecią zawiązała jej w nadgarstku lewej dłoni.
- Noś to w widocznym miejscu. - poinstruowała nową współpracowniczkę.
- Dobrze. - Alicja przyjrzała się nietypowemu dodatkowi po czym schowała pozostałe wstążki do torby na aparat. - Wobec tego komu mam zrobić zdjęcia?
- Dziś na próbę zrób kilka zdjęć występującym i fotografuj mnie. Zobaczymy jak te zdjęcia wyjdą.
- Z przyjemnością. - Blackwood podniosła się z krzesła i sprawdziła czy w futerale na aparat wszystko znajduje się na swoim miejscu.
Emmanuelle Boquet oprowadziła Alicję tak aby większość pracowników “Podwiązki” mogła je widzieć razem. Blackwood przyglądała się lokalowi wybierajac miejsca, w których w razie czego mogłaby się przyczaić by wykonać niezbędne zdjęcia, jednocześnie zapamiętując jak wygląda praca w kabarecie. Wzrokiem odnajdywała dziewczyny ze wstążeczkami.*

Alicja robiła zdjęcia rozglądała się po lokalu. Podwiązka była kabaretem, gdzie spotykali się ważni ludzie z półświatka gangsterskiego, bywali tu młodzi utracjusze przepuszczający rodzinne majątki na hazard i panienki, bywali członkowie elit biznesowych.

Na parterze znajdował się kabaret ze sceną, barem i stolikami. Na pierwszym piętrze salony do kameralnych spotkań, sale ze stołami do gry. Wyższe piętra był pilnowane przez ochroniarzy, tam dziewczyny z podwiązki zapraszały gości na bardziej intymne spotkania.

Na parkingu i w korytarzach kabaretu mijali się przedstawiciel prawa i gangsterskiego świata. Alicja podążała za gospodynią i choć przesuwała spojrzeniem po mijanych osobach, starała się na nikim nie zawieszać wzroku na dłużej. Wolała nikomu nie podpaść nim dokładnie nie zorientuje się na czym stoi i jak się mają nastroje w tutejszym światku. Po spotkaniu z Lovellem była jeszcze ciekawsza co stało się z Howardem. Czy rzeczywiście miała szanse na dziedziczenie? A jeśli tak, to czy jej na tym zależało

Kiedy obie panie były w pobliżu sceny kabaretowej do Emmanuelle przyszła jedna z dziewcząt i powiedziała że pan M. Chce się przywitać i przedstawić.
- Widział panie z loży i sama pani rozumie.
Boquet spojrzała w kierunku loży, ale nie było tam już nikogo.
- Alicjo chcesz poznać naszych bywalców czy wolisz już zbierać się do domu?
- Z chęcią poznam klientów Pink Garter. - Blackwood z zainteresowaniem przyjrzała się pracownicy kabaretu. Była ciekawa kim były dziewczyny, które tak zarabiały tu na życie.
- To może potrwać. - zaznaczyła szefowa kabaretu.
- Milioner poszedł do pokoju z pokerem. Jestem Lulu. - śniada dziewczyna przedstawiła się Alicji.
- Alicja. - Blackwood przedstawiła się dziewczynie i spojrzała na Boquet. - Wobec tego czy Pan Daliet mógłby tu zaczekać chwilę? Przyjedzie po mnie by zawieźć sprzęt do atelier.
- Oczywiście Adrien często tu bywał. Odnajdzie się u nas. Dlatego zaproponowałam mu to zlecenie. Ale ty się do tego lepiej nadasz. Jesteś piękna i to nie wzbudzi podejrzeń. Ale zachowajmy to w tajemnicy. - szybko wypowiedziała się Emmanuelle.



Pokój gry

Pokój do pokera znajdował się na piętrze.

Panowie widząc Emmanuell wstali od stołu. Pierwszy podszedł pan Moorhouse, nazwany przez Lulu milionerem. Przedstawił się Alicji zaprosił obie panie do stołu. Siedziało tam kilku mężczyzn. Alicja zapoznała się również z nimi. Towarzystwo przyjęło panie bardzo miło. Kilka nazwisk udało Alicji się zapamiętać Aron Ballard, William Jones, dwu irlandczyków młody miał na imię Erik, a starszy przedstawił się pan McGrathor, ostatni mężczyzna miał na imię Robert i też nie był młodzieniaszkiem.

Wokół stołu było kilka miejsc wolnych. Alicja została poproszona o zajęcie miejsca między panem Moorhousem, a Erykiem.

Alicja podziękowała i zajęła wskazane miejsce. Nieznacznie odsunęła się od stolika dając znak, że nie planuje grać. Założyła nogę na nogę pozwalając by nieco więcej uda wysunęło się spod sukienki i uśmiechając nieznacznie przyjrzała grającym.

Po chwili rozmowy Emmanuelle stwierdziła, że przyłączy się do gry. Poprosiła krupierkę o 2000 dolarów w żetonach. Śmiała decyzja pani Boquet została nagrodzona brawami.
- Znasz zasady pokera? - zagadnął Alicję pan Moorhouse.
Alicja pokręciła głową dając znak, że nie.
- Choć… to nie do końca prawda. Tam skąd pochodzę grywa się niemal w każdym zaułku. - Spojrzała na milionera spod zasłony długich rzęs i uśmiechnęła. - I choć rzadko zdarzało mi się widywać grę z krupierem, odniosłam wrażenie, że są różnice.

Rozmowa pozostałych panów toczyła się wokół planowanej gali boksu. Padały nazwiska bokserów i ich osiągnięcia.

Po chwili rozmowy Emmanuelle stwierdziła, że przyłączy się do gry. Poprosiła krupierkę o 2000 dolarów w żetonach. Śmiała decyzja pani Boquet została nagrodzona brawami. Alicja przyłączyła się do oklasków by po chwili nachylić się nieco w stronę Moorhousa.
- Czy zechce mi Pan nieco wyjaśnić zasady?
Milioner poprosił krupierkę o kartę z układami pokerowymi.
- Prosze zerknąć. To są układy kart według starszeństwa. W tej odmianie pokera zwanej Texas Hold'em każdy gracz otrzymuje dwie karty. Po czy odbywa się licytacja pozostałych pięciu kart, które będą wspólne dla wszystkich graczy. Z tych pięciu kart wspólnych i dwu własnych należy stworzyć jak najkorzystniejszy układ pięciu kart.
- Dwu graczy musi postawić nie znając kart w ciemno. Eryk postawił 40$ to tzw. Big blind, ja muszę postawić połowę stawki 20$ zwaną Small blind. Pozostali muszą zdecydować czy wyrównują stawkę 40$ i pozostają w grze w tym rozdaniu czy rezygnują udziału w tej licytacji.
Alicja przytaknęła ruchem głowy. Gdy Moorhous opowiadał przysunęła się do niego bliżej. Z jednej strony po to by mężczyzna mógł mówić ciszej, a po drugiej by zwracając się do niej mógł niechcący zerknąć w jej dekolt.

Krupier rozdała wszystkim siedzącym po dwie zakryte karty.
- Najważniejsza jest licytacja. Zobaczmy co tam mamy. - Moorhouse zerknął na karty. Pokazał je Alicji. Były As kier i 10 kier.
Blackwood zachowała niewzruszoną minę. Wiedziała, że to istotne w sumie najważniejsze. Nie zdradzić się z tym co ma się na ręce, a ona nie zamierzała psuć milionerowi rozgrywki.
Starszy irlandczyk siedzący po lewej ręce Eryka oddał karty mówiąc: Fold.
- Irish zrezygnował z licytacji. Dopiero co zgarnął niezły stos. Ale karta nie zawsze idzie.
Kolejni gracze Robert i Aron również zrezygnowali z tego rozdania. Pan Jones powiedział “Call” i dołożył 40$. Identyczne postąpiła siedząca obok pani Boquet i jej cztery żetony po 10$ wylądowały na stole. Teraz była kolej na Moorhouse’a.
- Wchodzimy w to rozdanie. Alicjo dołóż 20$ do 20$ z tego co postawiłem w ciemno. Wszyscy na razie wyrównujemy do stawki 40$. Ostatnim w tej kolejce był Eryk, stwierdził, że czeka.
Blackwood wyłożyła żetony pozwalając by różowa wstążeczka, zawiązana na jej nadgarstku zalśniła w świetle lampy.
- Licytacja zatoczyła koło. Teraz zostaną odkryte trzy karty i licytacja znów zatoczy koło. Wyłożone trzy karty to 7 trefl, As karo, 3 trefl.
Alicja wiedziała, że te karty nie były dla nich zbyt korzystne. Mieli szansę na fulla, ale bardziej prawdopodobne, że na jakieś trójki i pary… ewentualnie czwórka, ale to oznaczałoby, że pozostałe karty to asy. Blackwood zachowała pokerową minę czekając na deklaracje milionera.
William Jones wszedł do gry za kolejne 40$, Emannuelle spasowała. Moorhause pokierował dłonią Alicji i wyrównał stawkę. Erik zrezygnował. Oczywiście istniała możliwość podbicia stawki o kolejne 40$ i wtedy każdy kto chce licytować dalej musi. Blackwood zerknęła z zainteresowanie na Moorhausa ciekawa czy będzie grał dalej. Moorhouse czekał na kolejną kartę i ruch jedynego przeciwnika. Czwarta ujawniona karta czyli tzw. Turn odkryta przez krupierkę to 10 trefl. Moorhouse zbliżył się do ucha Alicji i wyszeptał:
- Dwie pary, ale jeśli on ma dwa trefle i kolor to przegramy. Co myślisz?
Alicja uśmiechnęła się i także nachyliła do ucha milionera, pozwalając by jej nos delikatnie zahaczył o jego małżowinę uszną.
- Bez ryzyka nie ma zabawy… mawiają. - Odsunęła się jednak nieznacznie, nadal pozostając blisko mężczyzny.
Jones zmarszczył brwi i czekał. Moorhouse postawił 160$ i oczekiwał na wyrównanie. Przeciwnik się wahał i w końcu zrezygnował. Krupier całą pulę żetonów przesunęła w stronę milionera i Alicji. Wygrali. Moorhouse uśmiechał się, ale nie patrzył na pieniądze tylko w dekolt Alicji.
Blackwood uśmiechnęła się i ponownie nachyliła w kierunku milionera.
- To była bardzo ciekawa gra. - Powiedziała szeptem. - Mam nadzieję, że jeszcze się tutaj spotkamy i będę mogła się więcej nauczyć.
- Moja droga przynosisz mi szczęście. - uśmiechnął się Moorhouse. Podał Alicji Asa karo i poprosił Eryka o pióro.
- Zapisz mi tutaj swoje nazwisko, numer telefon i adres. - powiedział ton, który mówił nie pożałujesz kolejnego spotkania.
Alicja przyjęła kartę ale zerknęła na Emanuelle ciekawa czy ma przyzwolenie do takiego zachowania.
- Zatrzymałam się w hotelu… - Zaczęła niepewnie.
Pani Boquet uśmiechnęła się i mrugnęła do Alicji. Nie zamierzała jej powstrzymywać. Jej postawa zdawała się mówić, rób co uważasz. Choć może to był jakiś test nowej pracownicy.
Alicja pochyliła się nad kartą i starannym pismem napisała swoje imię i nazwisko. Taką kartę podarowała Moorhousowi. Nawet jeśli miała przyzwolenie od Emanuelle to nie chciała mężczyźnie zdradzać wszystkiego. Niech się nieco postara o jej względy.
- Dziś zdradzam tyle. Jutro także tu będę i kto wie… - Uśmiechnęła się ciepło do milionera. - Może jutro zdradzę więcej.
Moorhause uśmiechnął się.
- As to ważna karta, ale trzeba wiedzieć kiedy ją zagrać. - powiedział udzielając rady, ale tak pewnym głosem że wszyscy zwrócili na niego uwagę.
- Sam As nic nie znaczy, byle para go zagłuszy - powiedział Ballard. - Nie mówiąc już większej kompanii.
- Chcesz powiedzieć, że w grupie jest siła. To banał. - skwitował William Jones. - Siła objawia się najpełniej w wybitnych jednostkach.
- Synku, sentencje zostaw dla prostaczków i pracowników fabryk. Na nich może zrobią wrażenie - skręcił go Moorhouse i odwrócił się w stronę Alicji. Kartę podpisaną przez Alicję trzymał zakrytą pod prawą ręką, na której błyszczał wielki sygnet.
- To Pan ma tą kartę. - Alicja uśmiechnęła się ciepło do milionera. - Ja mogę liczyć tylko na to, że Pan z niej skorzysta.
- Skorzystam z pewnością. Ale nie teraz. - odparł Blackwood.

Dwa kolejne rozdania wygrała Emmanuelle i powiększyła swoją pulę żetonów o około 1500 tysiąca.
Prawie się pani podwoiła - skwitował z uznaniem pan Jones.
Praktyka - odpowiedziała Emmanuelle.
Nie miał szczęścia siedzący obok Alicji, Erik McGee. Młody prawnik sprawiał wrażenie pewnego siebie, ale porażka podcięła mu skrzydła. Postawił wszystko co miał. Zagrał all in i przegrał.
Przewietrz głowę młody człowieku. Pożycze ci tysiąc jak wrócisz - zaproponował Ballard i przesunął w jego stronę paczkę papierosów.

Erik odsunął krzesło i zwrócił się z pytaniem do Alicji:
-Zechce mi pani towarzyszyć? Tu niedaleko jest balkon.
- Z przyjemnością. - Blackwood podniosła się z krzesła. - To bardzo emocjonująca gra i z pewnością przyda mi się nieco oddechu. - Delikatnie dygnęła przed pozostałymi graczami i ruszyła za prawnikiem.



Scena balkonowa. Przerwa na papierosa.

Erik otworzył drzwi i wyprowadził Alicje na balkon. Poczęstował ją papierosem.

- Nie widziałem pani wcześniej w “Podwiązce”. Pani Boquet ma talent do zatrudniania pięknych kobiet. Podoba się pani tutaj?
Blackwood poczęstowała się papierosem i odpaliła go.

[MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-R3ktnSLTgBw/Wxkl0AOE6zI/AAAAAAAAaCY/kl3DBM65o34L0aiQRwPFO5yG_LCAoA6_ACLcBGAs/s640/gardner%2Bthe%2Bkillers.gif[/MEDIA]

Uśmiechnęła się do mężczyzny wypuszczając powoli strumień dymu.
- Pan Moorhouse wypatrzył nas w chwili gdy Pani Boquet pokazywała mi moje nowe miejsce pracy. - Mrugnęła do prawnika. - To miejsce o niesamowitym nastroju i bardzo przypadło mi do gustu. A Panu? Dobrze się Pan czuje w “Podwiązce”?

Erik początkowo nie miał wesołej miny. Przed kilkoma minutami przegrał wszystkie żetony.
- Zwykle czuję się tu świetnie, często tu bywam, ale dziś nie miałem szczęścia. - prawnik grymas przykrył wydychanym papierosowym dymem. - Moorhouse panią wypatrzył bo dawno nie było w podwiązce tak atrakcyjnej kobiety jak pani.
- Skąd się pani do nas przeprowadziła?
- Z Hawany. - Alicja oparła się o balustradę balkonu, spoglądając na oświetlony latarniami Nowy Orlean. - Ale nie czuję różnicy… to miasto bije podobnym co Kuba pulsem. - Powróciła spojrzeniem do Erika. - Pan jest stąd? Jeśli oczywiście wolno mi spytać.
- Moja rodzina pochodzi z Irlandii, ale ja mieszkam od urodzenia tutaj w Crescent City. - Erik wskazał ręką pejzaż miejski, który býło widać z balkonu. - Miasto Półksiężyc to obiegowa nazwa Nowego Orleanu, który zbudowano początkowo w półkolu rzeki Missisipi.
Alicja wypuściła z ust dym podążając wzrokiem za dłonią mężczyzny.
- Mam nadzieję, że znajdę chwilę by zgłębić nieco z jego tajemnic. - Przeniosła wzrok na prawnika. Zupełnie jakby to on był jedną z tych tajemnic.
- Tajemnice miasta? Gazety krzyczą o różnych tajemnicach. Zgłębianie tajemnic to ciekawe zajęcie, ale ludzie nie lubią ujawniać swoich tajemnic. - Eryk zbliżył się nieco do Alicji i bardziej poufałym tonem zapytał:
- Jest pani na tropie jakiejś tajemnicy?
- Kilku. - Blackwood przesunęła wzrokiem po ciele prawnika i uśmiechnęła się ciepło. - Chciałby mi Pan pomóc?
- Z przyjemnością pani pomogę. Proszę powiedzieć o co chodzi?
Alicja zaśmiała się delikatnie zasłaniając usta dłonią. Opuszczając ją delikatnie dotknęła rękawa Eryka w wysokości jego przedramienia.
- Nie chciałabym Pana kłopotać… - Zaczęła ostrożnie, udając zakłopotanie. - Może zwrócił Pan uwagę na moje nazwisko…
- Przepraszam, ale podała pani tylko imię. A jak się pani nazywa? - McGee zaciekawił się i uśmiechnął czując dotyk kobiety.
- Blackwood. Alicja Blackwood. - Kobieta odsunęła dłoń nie chcąc niepokoić mężczyzny.
- Na pewno zapamiętam pani nazwisko. Jest pani może spokrewniona z tym potentatem naftowym od Blackwood Oil Company?
- Tak i to jedna z tajemnic tego miasta, którą chcę rozwikłać. - Uśmiechnęła się nieco tajemniczo do prawnika.
- To dosyć enigmatyczne. Proszę powiedzieć czego pani ode mnie oczekuje?
- Chyba nie jestem w pozycji by czegokolwiek oczekiwać. To sprawa, którą pewnie będę musiała się zająć sama, ale skoro należy Pan do środowiska… może orientuje się Pan kto zajmuje się sprawą spadkową Blackwooda?
- Wiem. Znam tego prawnika. - bez wahania odpowiedział Erik. - James Caine. Pracujemy razem w jednej kancelarii.
- Och… - Alicja oparła się balustradę pozwalając by światła ulicy podkreśliły jej zgrabną figurę. Musiała przyznać, że tego się nie spodziewała. Wolała nie mieszać swoich spraw z pracą dla Adriena… przynajmniej nie “zbyt bardzo”. Pytanie tylko czy już przekraczała tą granicę, którą sama sobie wyznaczyła. - Bardzo chciałabym go poznać. Dowiedzieć się nieco…
- Rozumiem - Erik zamyślił się na chwilę. - Mogę ułatwić pani spotkanie z Jamesem Caine’m. Reprezentuje panią już jakiś prawnik? Jeśli nie to pozwolę sobie zaproponować siebie jako przedstawiciela prawnego.
Alicja uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny udając nieco zakłopotaną.
- Nawet nie miałabym jak Panu zapłacić, a przyznam że wątpię by spadek w jakimkolwiek stopniu mnie obejmował.
- Jakie są podstawy pani wątpliwości? Jeśli dobrze rozumiem, nie kontaktowała się pani jeszcze z Cainem. Ktoś z rodziny powiedział pani, że nie ma na co liczyć? To dosyć częste rozgrywki rodzinne. Nigdy nie szkodzi zorientować w swoich prawach. - Erik mówił dużo, był wygadany i pewny siebie.
- Myślę, że rodzina może nic o mnie nie wiedzieć. - Alicja uśmiechała się delikatnie udając niepewność. Pozwalała prawnikowi błyszczeć teraz przed nią. Wykazać się.

- Proszę się nie martwić o honorarium. Może się umówić na pewien procent od tego, co pani uzyska ze spadku. Jeśli nic pani nie zapisano, nagrodą dla mnie będzie samo pani towarzystwo. Co pani o tym myśli?
- To będzie dla mnie wielka pomoc. - Odsunęła się od barierki i ponownie podeszła do mężczyzny. - Omówimy to może rano? Mógłby mi Pan pokazać kancelarię, w której pracuje.
- Tak. Możemy się umówić na spotkanie rano w kancelarii. Dlaczego ciekawi panią kancelaria? - McGee nieco zdziwił się. -To piekielnie nudna praca. No może poza ciekawymi ludźmi, których dzięki niej poznajemy. Takich jak pani. - dodał uśmiechając się.
- Przyznam, że po prostu jestem ciekawa takich miejsc. - Alicja ujęła Eryka pod ramię. - Po za tym może przedstawiłby mi pan Pana Caina i mogłabym poznać nieco sekretów na temat spadku. - Pozwoliła sobie na nieco żartobliwy ton wypowiadając ostatnie zdanie.
- Oprowadzę panią. - Erik zgodził się szybko. “Sekrety na temat spadku. Chyba naczytała się za dużo powieści kryminalnych.” - pomyślał Erik, ale wnioskując z tonu wypowiedzi domyślił się że Alicja żartuje. Postanowił skierować rozmowę na osobelę James'a Caina.
- Wątpię, by James Caine opowiadał jakieś plotki o swoich klientach. To dyskretny i przebiegły prawnik. Radziłbym pani mieć się przy nim na baczności. Mam dla pani wiele sympatii, dlatego nie będę ukrywał, że Caine może panią wypytywać o prywatne sprawy. Dlatego polecam ostrożność w kontaktach z nim i zawsze bezpieczną zasadę ograniczonego zaufania. - Erik mówił to wszystko z lekkością, jaką osiąga się tylko podczas wypowiadania sądów pewnych i dawno ukształtowanych.
Alicja zaśmiała się cicho.
- Zaproponował Pan być moim prawnikiem więc wierzę, że zadba Pan o to bym nie powiedziała nic nierozsądnego, prawda? - Mrugnęła do Eryka. - A nie zamierzam też wypytywać Pana Caina o jego klientów, a jedynie czy zostałam uwzględniona w testamencie czy nie.
- Rozumiem. To dla pani ważne. - skwitował sprawę McGee. - Zostaje pani dziś na całą noc w podwiązce?
- To mój pierwszy dzień i niestety muszę pozałatwiać jeszcze kilka spraw. - Alicja udała szczerze zasmuconą tym faktem. Była ciekawa czy Adrien już czeka i ciekawa czemu ten fakt jest dla niej samej ważny. - Wierzę, że jutro już bardziej będę mogła się poświęcić pracy tutaj.
- Proszę pamiętać o tym, że jutro widzimy się w kancelarii. Mieści się ona w kamienicy tuż obok kompleksu budynków sądowych. Adres to: South Broad Street 2690. - Eryk zgasił papieros. - Wracamy do towarzystwa?
- Z przyjemnością. - Alicja dała się poprowadzić z powrotem do sali karcianej.
Erik ponownie usiadł do stołu i z obiecaną pożyczką wrócił do gry w pokera.


Tymczasem Adrien Daliet od kilkunastu minut przebywał w kabarecie. Znał to miejsce dobrze. Rozmawiał z jednym z barmanów. Dowiedział się, że Alicja i Emmanuelle są w pokojach przeznaczonych do gier hazardowych. Przez jedną z kelnerek posłał Alicji informację, że oczekuje na nią na dole przy barze. Daliet sączył drinka i słuchał barmana Vincenta, który streszczał mu ostatnie, mocno podkoloryzowane plotki.
Po otrzymaniu informacji Alicja delikatnie spróbowała pożegnać się z towarzystwem kontynuującym grę.
- Wybaczą mi państwo, ale z uwagi na to, że jestem nowa w mieście, czeka mnie dziś jeszcze jedno spotkanie…. Niestety raczej formalne i nie w tak doborowym towarzystwie. - Uśmiechnęła się ciepło do wszystkich zebranych.
- Szkoda że pani już nas opuszcza. - powiedział Moorhouse.
- Liczę na rychłe spotkanie. - Blackwood skłoniła się przed wszystkimi. Starając się nie przeszkadzać grającym powiedziała Boquet, że pojawi się jutro.

Emannuelle ułatwiła Alicji opuszczenie towarzystwa. Panna Blackwood schodząc po schodach usłyszała strzały z broni palnej. Po chwili na schodach wbiegli dwaj ochroniarze i wyminęli Alicję.
Blackwood zwolniła by zatrzymać się gdy mężczyźni wpadli na górę. Cofnęła się o kilka stopni by móc zerknąć na to co się dzieje ledwo wystając czubkiem głowy ponad podłogę. Czy strzały miały miejsce w pokoju, z którego wyszła? Nieco ją to zaniepokoiło.
Odgłos strzałów już się nie powtórzyły. Na korytarzu przed wejściem do pokoju gry stał jeden z ochroniarzy z bronią. Po chwili Alicja usłyszała głosy na dole schodów. Ktoś wchodził do góry i zbliżał sìe do niej. Zeszła kilka stopni w dół udając przerażoną. Starała się wyglądać jakby za wszelką cenę starała się uniknąć tego co działo się na piętrze oddalając się jak najszybciej.
Na dole u wejścia na schody zebrała się grupa ludzi. Oczekiwali na coś, ale nie wychodzili do góry. Wśród nich był również Adrien Daliet. Gdy tylko dostrzegł Alicje przebił się przez tłumek i szybko znalazł się przy pannie Blackwood.

Alicja objęła go nadal udając wystraszoną całym zajściem i korzystając z okazji by szepnąć coś tuż przy jego uchu.
- To.. to chyba z pokoju, w którym byłam. - Starała się by jej głos dotarł jedynie do fotografa. Z jakiegoś powodu czuła, że chyba nie powinna być blisko gdy sobie przypomną, że przed chwilą też z nimi siedziała.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 21-11-2018 o 15:30.
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172