Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-01-2019, 13:32   #111
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Czekając na powrót zwiadu, Joe postanowił przyjrzeć się rzece. Tak na wszelki wypadek, jakby okazało się, że z pozoru bezpieczniejsza droga poprzez most, okazała się, no cóż, jednak nie tak bezpieczna.
Zszedł niżej na brzeg, by z bliska przyjrzeć się powierzchni rzeki. Wyglądało to groteskowo. Jakby pod pół przezroczystą skórą wiły się jakieś dziwne oślizgłe wnętrzności.
Strącony przez Abi mały kamień nie zatonął, a powierzchnia wydawała się... wytrzymała.
Joe chwycił jakiś kawałek deski. Trochę spleśniały... ale cóż. Kilka razy szturchnął powierzchnię. Była miękka, wgięła się lekko do środka, kecz nie udało się jej przebić.
To było obiecujące. Przynajmniej trochę. Czy utrzyma człowieka? Joe jednak nie zamierzał tego sprawdzać osobiście. To co było pod spodem mogło być żrące, albo wessać go po prostu pod spód... Lepiej sprawdzić to inaczej.
Joe rozejrzał się dookoła. Nieopodal dostrzegł starą ciężarówkę. Wrak wbił się w jakieś drzewo wgniatając szoferkę. Do tego pojazd był cały podziurkowany, jakby ktoś obstrzelał go z miniguna. Chyba też był już szabrowany, już na pierwszy rzut oka widać było, że ktoś pozbawił go wielu elementów, a niepotrzebne części rozrzucone zostały dookoła.
Joe podszedł i przyjrzał się dokładniej. Skupił wzrok na kawałku pnia. Gruby i ciężki. I gładko odstrzelony ciężkimi pociskami od reszty... ciekawe co tu się wydarzyło?
Nie myśląc wiele Joe dźwignął pień i zaniósł nad rzekę. Cisnął nim, jak jakiś wrestler cisnął by swoją ofiarę. Pień chlapnął ciężko o powierzchnię wzbudzając niby fale. Lecz nie zapadł się, pozostając na powierzchni. Świetnie. Więc można było po tym łazić. Tylko jak daleko? Może im bliżej środka, to coś robiło się mniej ehm trwałe?
Joe wrócił się do ciężarówki i przywłaszczył sobie jedno z ciężkich kół.
Rozpędził je i poturlał po rzece. Ciężkie koło toczyło się, nie zapadając. Po chwili zginęło gdzieś w gęstej mgle.
Cóż. To też było obiecujące.
Jeśli zwiadowcy nie przyniosą pomyślnych wieści, to rzeka była też dobrą alternatywą.
 
Ehran jest offline  
Stary 28-01-2019, 22:09   #112
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 15 - Przy moście

David i Koichi




Droga na most nie była ani długa ani skomplikowana. W końcu właz dzięki któremu wyszli na powierzchnię był o rzut beretem obok wjazdu na most. Nawet schody prowadzące z przybrzeżnego deptaka ku Westminster Bridge zdołały się zachować. Więc pod tym względem to nie była trudna trasa. Niepokojąca i drażniąca nerwy była ta mieszanina bezludnej ciszy i dźwięków w sercu zrujnowanej metropolii jakie w ogóle im się nie kojarzyły z sercem metropolii jakie we wcześniejszym życiu poznali. Drażniąca była nawet ta wszędobylska mgła która sprawiała brak nieba i dezorientację zmysłów bo człowiek nie miał pojęcia co w niej tonie w promieniu dalszym niż kilkadziesiąt kroków.

Ledwo zdążyli zbliżyć się do poziomu ulicy prowadzącej na most gdy przywitała ich skulona, zasuszona sylwetka jakiegoś nieszczęśnika. Zasuszona sylwetka wydawała się nadal próbować czołgać w stronę mostu. Zamarła w desperackim geście wyciągając rękę w stronę mostu. Byli na tyle blisko swoich towarzyszy, że słyszeli eksperymenty Joe który badał właściwości rzeki rzucając na nią różne rzeczy. Ciche ani dyskretne to nie było no ale z drugiej strony Nick mówił, że cienie są głuche. Niemniej było to sprzeczne z ludzką naturą skradania nakazującą poruszać się cicho i ostrożnie gdy wydawało się, że rozmowy, gruchoty czy szorowanie przedmiotami po powierzchni musi przykuć czyjąć uwagę. Ale na razie nic na to nie wskazywało.

Jeszcze ostatni kawałek, ostatnie kilka stopni i obydwaj mogli wychylić się zza kamiennej balustrady aby wyjrzeć wzdłuż ulicy. Po lewej mieli bezpośredni wjazd na most i jego początek. Czerwona kurtyna przesłaniała widok w jakim jest on stanie dalej niż kilkadziesiąt metrów od nich. To co było widać to wraki. Mnóstwo wraków samochodów jakie tu były w chwili zagłady. Tam dalej to może nawet jakiś karambol był bo wydawało się, że to jakieś kłębowisko tych samochodów. No ale to już było na pograniczu widoczności, częściowo zasłonietę przez bliższe samochody więc nie trudno było dojrzeć jak to wygląda. Ale nawet jak samochodem nie dałoby się przejechać to pieszy pewnie jakoś by się przecisnął.

Widok zaś w prawo pokazywał dość łagodny podjazd pod ten most. I tam, gdzieś tak dalej, że czerwona mgła już to zasłaniała chyba było to miejsce gdzie włazili do tunelu a jeszze wcześniej gdzie ruszali spod okrągłego budynku hotelu. Przynajmniej tak to wynikało z tłumaczeń stalkerów. Tutaj też widać było liczne samochody. Na całej ulicy dało się dostrzec te odpychające, zmumifikowane ludzkie sylwetki. W różnych pozach i miejscach. Z każdej jednak biło zastygłe przerażenie i chęć schowania się lub ucieczki. Jedne wraki były stałe, zardzewiałe, jakby stały tu ileś dekad, inne były częściowo lub całkowicie spalonymi skorupami, jeszcze inne wydawały się porzucone, sflaczałe i pordzewiałe. Po asfalcie i chodniku walały się porzucone przedmioty dawnego świata. Jakieś ubrania, buty, torby, pakunki, rozwalone pudło z rosypanymi książkami, leżacy rower…

Nie było jednak cieni. Nie widzieli żadnego cienia. Przynajmniej żadnego tak blisko jak poprzednio, gdy już podczołgiwali się pod właz kanalizacyjny. Chociaż gdy tak obserwowali to od strony miasta czasem w czerwonym tumanie mgły coś się przesuwało, jakby cień. Nie był jednak pewni czy to właśnie jeden z cieni czy tylko jakieś fluktuacje czerwonego oparu. Teren na ile to dało się oszacować wydawał się bez cieni ale nie było wiadomo na jak długo i czy w każdej chwili jakiś się nie pojawi zanim cała grupka nie przeprawi się przez to wejście na most.



Pozostali



Pozostali czekali. A jak czekali to mogli obserwować i kibicować Australijczykowi i Japończykowi jak im idzie te rozpoznanie. Widać było jak ostrożnie poruszają się po schodach prowadzących na poziom wyżej ku wjazdowi na most a potem zamierają tam obserwojąc. Albo drugiej parze, Amerykaninowi i Brytyjczykowi którzy zajęli się własnoręcznym badaniem rzeki.

Mervin zeskoczył na to coś, co teraz zajmowało miejsce rzeki i w pierwszej chwili wydawało mu się, że tam wpadnie! Ale jednak nie. Co prawda ta dziwna masa ugięła się pod nim na kilkanaście centymetrów ale potem zrezonansowała ten balast i stopniowo zamarła. Uczucie było dziwne. Jakby się stało na czymś sprężystym, niczym na wartwie jakiegoś gigantycznego kisielu. Przynajmniej w tym miejscu, tuż przy brzegu.

Eksperymenty Joe były o wiele większego kalibru. Co prawda jakiś gruz czy kamień zachował się podobnie jak po skoku Mervina. Ale już jak wielkolud wreszcie poszorował po ziemi jakiś stary pieniek i zdołał sturlać go na dół to…

No było na co popatrzeć. W pierwszej chwili tak chlupnęło, że wydawało się, że “rzeka” pochłonie pieniek jak każda inna rzeka, każdy inny pieniek. Czyli, że chlupnie i co najwyżej po chwili wypłynie na powierzchnię. Tymczasem pieniek wbił się w to czerwonawe coś w korycie Tamisy i zagłębił się. A po powierzchni uniosły się fale zupełnie jak po wodzie właśnie. Za to pieniek jednak nie zatonął ani nawet nie pływał jak powinien. Po prostu leżał. Leżał na tym czymś. Tylko zakrzywiał w dół to coś jak na modelach astronomicznych grawitacja gwiazd zakrzywiała przestrzeń wokół siebie. Więc chociaż leżący pieniek leżał w dołku tak głębokim, że gdyby na nim ktoś stanął to chyba z połowę sylwetki miałby poniżej poziomu… gruntu? Cieczy? No tego sino-czerwonego czegoś w każdym razie. Chociaż po tym jak się sytuacja miarę uspokoiła to powoli ale bezustannie pieniek wydawał się ciążyć i zagłębiać w to coś coraz bardziej bo dół wokół niego zdawał się pogłębiać i powiększać.

Doświadczenie z rzuconym kołem poszło tak sobie. Co prawda odbiło się od powierzchni i potoczyło to zwichrowało swój tor o jakiś garb czy coś podobnego, zaczęło robić powrotny wiraż aż wreszcie przewaliło się i znieruchomiało może ze dwadzieścia kroków od kamiennego brzegu na jakim stali obserwatorzy. Poza tym jednak nic specjalnego się nie stało. Chociaż nie. Przez okolice przeszedł grzmot, podobny jak od klasycznej burzy. Chociaż samego uderzenia nie było widać.

- Słuchajcie nie możemy dłużej czekać. Nick na pewno nas znajdzie. Albo idziemy mostem, albo rzeką ale nie możemy tu dłużej zostać. - Abi ten grzmot zdawał się zmobilizować. A może to, że te dziwne uschnięte ale poruszające się bez żadnego wiatru drzewa zrobiły się chyba trochę żywsze. Ten dziwny klekoczący szum jaki dobiegał z ich kierunku był teraz jakby intensywniejszy niż gdy jakiś czas temu wyszli z kanałów. Z jednego z nich zaczęły się unosić żarzące się iskierki, coś podobnego do świecących płatków śniegu, popiołu albo zwykłych świetlików.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 29-01-2019, 17:11   #113
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Miasto było opustoszałe.
Przynajmniej ten kawałek, przez który przemykali się David i Koichi. Wydawało się, że oni dwaj są jedynymi żywymi istotami w okolicy... prócz tych, którzy hałasowali nad rzeką.
Jakim celom miało to służyć, tego David nie wiedział. Może sprawdzali, czy czerwona kra utrzyma ciężar człowieka, może usiłowali się przekonać, czy w czerwonej 'wodzie' żyją jakieś stworzenia.

Działania tamtych w najmniejszym nawet stopniu nie przeszkadzały 'zwiadowcom' w ich działalności. Jeśli cienie nie reagowały na dźwięk (a tak mówili 'tubylcy'), to nawet najgłośniejsze łubu-dubu nie mogły zwrócić ich uwagi.

Jak na razie wydawać się mogło, iż żadne cienie nie krążą w pobliżu i pierwszą myślą Davida było "trzeba to wykorzystać".

- Idź - powiedział do kompana. - Nie ma cieni, więc powinno ci się udać.

- Ja powiadomię pozostałych
- dodał po sekundzie. Tamci co prawda byli w zasięgu głosu, ale nie chciał się wydzierać. - Parę kroków i zaraz wracam.

Oczywiście najchętniej sam by pobiegł na most, a potem dalej, ale ktoś musiał wrócić po tamtych, a obaj przecież nie musieli tego robić.
Miał zamiar podejść kawałek i zawołać. A potem, nie czekając na pozostałych, iść w ślady Koichi'ego i ruszyć przez most.
Im szybciej to zrobią, tym lepiej.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 30-01-2019 o 08:52.
Kerm jest offline  
Stary 30-01-2019, 20:27   #114
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Podczas gdy część grupy sprawdzała most, Mervin zajął się rzeką oplatającą to, co pozostało z londyńskiej metropolii. Dawna Tamiza w istocie wydawała się teraz budyniowatym deserem o szerokości kilkuset stóp. Skoro stalker mówił (tak twierdziła Abi), że dało się przejść koryto wypełnione swoistym "puddingiem" to bez wątpienia było to w zasięgu możliwości hibernatusów. Wilgraines popatrzył na zarysy westminsterskiego mostu. Gdzieś tam mogły czaić się cienie. Przebycie 200 metrów na drugi brzeg rzeki zdawało mu się być łatwiejszym zadaniem, niż mozolne czołganie się pod presją upiornych widmowych istot. Pierwszy eksperyment doktora dawał nadzieję na sukces. Zawiesina utrzymała jego ciężar. W sukurs przyszedł mu Joe, ciskając w nurt spory pieniek. "Nie zatonął". To również było przesłanką za wyborem tej trasy. Biolog miał żyłkę ryzykanta. Poza tym nie chciał przeżywać tego, co wcześniej kosztowało go sporo nerwów. Otoczenie dało o sobie znać. Kilka zjawisk tylko pozornie naturalnych sprawiło, że doktor nie wahał się dłużej nad decyzją. Zresztą, czy było coś "naturalnego" w strefie?
- Idziesz "Siggy"? - popatrzył pytająco na dziewczynę. - Czy wątpisz i brakuje ci wiary jak pewnemu apostołowi...?

Sam powoli ruszył w kierunku drugiego brzegu, starając się stawiać stopy z pewną delikatnością i wyczuciem. W miarę przyśpieszając, jeśli warunki na to pozwolą. Do przebycia miał 200 metrów, może więcej... To dawało w przybliżeniu ponad 400 kroków...

Planował po drodze wziąć koło ratunkowe rzucone już wcześniej. A nuż się przyda... - uśmiechnął się pod nosem., dodajac sobie szczyptę otuchy. Uważnie obserwował kolory pod powierzchnią dziwnej masy, czy zdoła dostrzec tam jakąś anomalię? Gdyby tak się stało, to postara się ominąć to miejsce. Wiedział, że w tej nietypowej przeprawie, jak wszędzie w strefie, zapewne jest jakiś "haczyk' - Nick prawdopodobnie wybrałby most. Chociaż trudno jednoznacznie to stwierdzić, bez jego obecności. Spojrzał przez ramię, czy ktoś jeszcze podjął ryzyko spaceru Tamizą?

Co do jednej kwestii Mervin miał stuprocentową pewność, bez względu na finał tej, zgoła karkołomnej próby. Wiedział, że w swoim życiu nie powtórzy już tego wyczynu...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 30-01-2019 o 20:33.
Deszatie jest offline  
Stary 01-02-2019, 18:24   #115
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Złapanie oddechu nie przychodziło łatwo. Zdawało się, że mieli się znajdować w kryjówce już teraz. Sigrun nie czuła się zbyt dobrze; choć rany od czasu pamiętnego rozdzielenia w metrze nadal bolały, to jednak złościło ją, że jeszcze nie wyszli ze Strefy. To wszystko zajmowało o wiele zbyt dużo czasu.

Tymczasem, biolog postanowił zbadać rzeczny szlam nieco bliżej i zaprosił ją do wspólnego babrania się w błocie.

- Więc, oddzielamy się od reszty grupy i samopas próbujemy przeprawić się przez rzekę? - Sigrun uniosła brew. - Łooł, mistrzu, sama nie wiem, co jest lepsze. Być zamordowanym przez cienistą istotę z piekła rodem, czy utonąć w radioaktywnej brei. Zajebisty temat. Poczekaj, muszę pomyśleć.

Wyrzuciła niedopałek. Choć ręce same powędrowały do paczki, jakoś zatrzymały się.
David Greer wołał, że droga była czysta.

- Sorry, Merv, ale z dwojga złego wolę stabilny grunt - rzekła, robiąc w tył zwrot i idąc ku Greerowi. - Nie możemy teraz rozdzielać grupy. Merv, powinieneś iść z nami. Abi? Ruszmy się, kurwa. Jeśli cieni nie ma, to jest okej. No chyba, że są, w takim wypadku przyjmijcie moje najszczersze, najrzewniejsze i najbardziej usmarkane przeprosiny. Ruszmy dupy, ha!

Rzekłszy to, ruszyła truchtem w stronę Australijczyka, darując sobie przemowy i przekonywanie pozostałych. Oczywiście, “cienie” nie były żadnym gwarantem bezpieczeństwa. Tyle Sigrun zdążyła zrozumieć: w obu przypadkach prosta droga może okazać się problemem. Mając jednak pod ręką Koichiego i Greera, przeżycie mogło okazać się ciut prostsze. Ostatecznie, miała po co żyć. Wizja opuszczonej w mieście fury nadal ją nie opuszczała.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online  
Stary 07-02-2019, 21:46   #116
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Koichi zamierzał zrobić zwiad, sprawdzić czy mostem da się bezpiecznie przejść. Potrafił poruszać się cicho i niepostrzeżenie. Choć cieniom nie robiło to akurat różnicy. Japończyk nie zareagował ani na ględzenie ani na fochy Mariana, ruszył z Davidem na Westminster Bridge. Wszędzie walały się pordzewiałe wraki samochodów. W większości uszkodzone przez wojenną zawieruchę – uszkodzone wybuchami, posiadające przestrzeliny w karoserii czy poczerniałe od spalenizny. Gdzieniegdzie leżały zwłoki, zarówno żołnierzy jak i cywilów. Koichi przekradał się między wrakami, starając się nie mącić wszechobecnej ciszy. W pewnym momencie, kiedy stawiał stopę na ziemi podczas wychodzenia zza samochodu, rozległ się straszny huk. Japończyk błyskawicznie schował się powrotem za zasłonę, jednak to nie go lekka stopa spowodowała rumor. Byli to jego towarzysze eksperymentujący na brzegu rzeki. Koichi skinął tylko Davidovi głową, dając znać, że wszystko w porządku i ruszył dalej.
- Idź - usłyszał - Nie ma cieni, więc powinno ci się udać. Ja powiadomię pozostałych. Parę kroków i zaraz wracam.
-Trzymaj się w zasięgu wzroku. – odparł na propozycję Davida –Poczekam tutaj. Pospieszmy się i przejdźmy przez ten most, bo hałas jakiego narobili nasi towarzysze może ściągnąć tu inne istoty. Nie tylko cienie.
Czekając na resztę, Koichi zerknął na powierzchnię czegoś, co niegdyś było Tamizą. Ocenił wysokość na jakiej był. Nie chciałby być zmuszony tam skakać.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 07-02-2019, 22:10   #117
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
- Słuchajcie. - rzekł Joe do pozostałych. - Wydaje się, że powierzchnia rzeki jest bezpieczna. A co z cieniami... to nikt nie wie... teraz ich nie ma, zaraz mogą znów się zlecieć. Mówię, idźmy rzeką. - Joe nie był największym mówcą, i to było niestety widoczne na pierwszy rzut oka. jednak w przeciwieństwie od mostu, tu nie roiło się od wysuszonych trupów. Co sugerowało, iż jest to bezpieczniejsze przejście... lub... że coś zżera ciała w całości... no względnie, że pomysł jest tak szalony, że nikt się do tej pory na to nie zdecydował...
Chłopak staną na miękkiej powierzchni rzeki czekając, czy pozostali się zdecydują.
Głownie spoglądał w stronę Mariana. On się Joe'emu jawił jako kumpel i do tego spec survival owiec. - Idziesz? - zapytał.
Gdyby polak go nie poparł, cóż, Joe nie zamierzał samemu tułać się przez strefę.

___________
Rzut1
 
Ehran jest offline  
Stary 10-02-2019, 13:10   #118
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 16 - Śmierć altruisty

Rzeka; Mervin



Wydawało się, że Merwin będzie musiał przeprawiać się na przełaj po rzece samotnie. Nikt jakoś nie wyglądał aby się kwapił spróbować tego wyczynu. Albo kierowali się ju Australijczykowi i Japończykowi albo stali niezdecydowani. Przez chwilę Joe po swoich eksperymentach wydawał się też mieć ochotę pójść pieszo po tym galaretowatym czymś jakie zalęgło się w korycie rzeki ale gdy zapytał Polaka o zdanie i nie doczekał się sensownej reakcji ostatecznie poszedł w kierunku mostu. Na końcu zdecydowała się stalkerka. Widząc, że zdecydowana większość grupki zdecydowała się spróbować swoich sił mostem też podążyła za nimi. Wcześniej jednak podeszła do Brytyjczyka i zdradziła mu gdzie spróbują dotrzeć czyli gdzie jest następna stalkerska kryjówka. Właściwie na dawne miary odległości i czasu nie było to tak daleko. Niedaleko Big Bena. Chociaż obecnie nawet sławnej wieży zegarowej nie było widać przez te czerwone opary a jak wyglądał drugi brzeg czy nawet druga część “rzeki” można było tylko zgadywać.

- Powodzenia. - Abi uścisnęła mu dłoń w geście sympatii i życzliwości, posłała pełen otuchy uśmiech po czym odwróciła się i odeszła ku schodom prowadzącym na podejście na most. A biologowi i podróżnikowi pozostało spróbować zrealizować swój pomysł.

Początek nie wyglądał tak źle. Tak samo jak poprzednio, zszedł na wierzchnią warstwę tej leguminy i zaczęła się pod nim uginać ale okazała się niezwykle sprężysta więc utrzymała jego ciężar. A potem zostało zrobić pierwszy krok i kolejny. Dłoń puściła chropawy blok skalny jaki tworzył wyprofilowane wieki temu wybrzeże i zostało podążać krok za krokiem. Przeszedł tak kilka chwiejnych kroków. I kolejne kilkanaście. Doszedł mniej więcej do tego koła jakie rzucił Joe. Ono też leżało na sino - czerwonej warstwie tego czegoś gdy przez “wodę” przeszła jakaś fala a za plecami rozeszło się jakieś chlupnięcie. Rozejrzał się szybko próbując namierzyć potencjalne zagrożenie i zorientował się, że w końcu chyba zatonął ten pieniek co go przy brzegu poturlał Joe. Ta galaretowata masa w końcu pochłonęła ten kloc i jeszcze kołysała się trochę wyrównując poziom do poprzedniego. Wyglądało to jak film w zwolnionym tempie gdzie ta galareta próbuje powoli wrócić do poprzedniego kształtu i ten dołek po pieńku stopniowo profilował się do poziomu reszty tej dziwnej masy.

Brytyjczyk jednak poza obserwacją tego zjawiska nie odczuł jakiś innych sensacji. Ten największy skok gdy pieniek przebił się w głąb czerwonej mas wywołał falę która rozeszła się po okolicy i nieco nim zachwiała ale na tym właściwie się skończyło. Mógł kontynuować swoją wędrówkę. Szybko odkrył kolejną przeszkodę: orientacja. Z każdym krokiem oddalał się od wschodniego brzegu rzeki i tracił kolejne fragmenty widoku tego brzegu. Zasięg widzenia ograniczał się kilkudziesięciu metrów więc przeciwległego brzegu jeszcze nie widział. Nawet jakby był w tym samym miejscu co kiedyś. Właściwie jedynym punktem odniesienia był Westminster Bridge. Wydawało się, że dopóki będzie się iść wzdłuż niego pewnie w końcu dojdzie się do drugiego brzegu. Brytyjczyk więc dawał krok za krokiem czując jak pod każdym ta masa pod nim denerwująco się ugina. Miało się wrażenie, że przy każdym kroku człowiek bez ostrzeżenia zapadnie się w tą galaretowatą kipiel.

A jednak stało się coś innego coś innego. Usłyszał krzyki. Pełne przerażenia i bólu ludzkie krzyki. Za plecami. Widok był już zbyt niewyraźny aby być pewnym co widzi i słyszy. Ale w czerwonej mgle, na skraju widzialności, wydawało mu się, że widzi dwie sylwetki. Wyglądało na to jakby opędzały się od roju owadów albo świecących iskierek. W końcu jedna spadła z wysokiego brzegu. Po chwili czerwony opar przesłonił znowu widok i wszystko wydawało się równie realne jak jakaś halucynacja. A jednak po jakimś czasie okazało się, że nie była to halucynacja. W końcu usłyszał charakterystyczne mlaszczące odgłosy jakie sam wydawał gdy dawał kolejny krok przez tą czerwoną breję. Po jakimś czasie wyłowił z czerwonego mroku jakąś sylwetkę. Sylwetka w końcu okazała się człowiekiem w przepalonym i postrzępionym kombinezonie antyskażeniowym. Gazmaskę gdzieś zgubił dlatego go rozpoznał. To był ten Polak, Marian. Ale wyglądał marnie. Przynajmniej jednak miał na tyle sił aby iść samodzielnie.



Westminster Bridge; grupka mostowa



Stopniowo wykrystalizowała się grupka ochotników jaka miała zamiar spróbować swoich sił przeprawy przez most. Do dwójki zwiadowców postanowiła dołączyć Szwedka. Prawie w ostatniej chwili dołączył też wielgachny Amerykanin który prawie do ostatniej chwili zdawał się wahać czy nie wybrać pomysłu przeprawy na przełaj a od swojego kolegi Mariana nie doczekał się klarownej decyzji gdzie ten podąża. Na końcu doszła do nich stalkerka która krótko pożegnała się z Mervinem życząc mu powodzenia ale zdecydowałą się przyłączyć do większej grupy. Chociaż minę miała taką jakby nadal nie była pewna która z tras może być bezpieczniejsza. Gdy ruszali w stronę mostu Mervin wchodził na “rzekę” a na nadbrzeżu zostali ostatni dwaj którzy nie mogli się zdecydować a może woleli poczekać na coś czy na kogoś, Marian i Michael.

Abi nie była pewna co oznacza nieobecność cieni. Dalej podążały za Nickiem? Nie były zainteresowane mostem? Może było tu coś co je odstraszało albo po prostu nic nie przywabiało? Może nie uznawały go za swoje terytorium albo uznawały i wtedy wrócą tutaj lada chwila. Trzeba było się śpieszyć póki była okazja. Ale też irytująco trzeba było poruszać się powoli bo w każdym skrawku cienia mógł się kryć cień. Czasem widzieli samotną sylwetkę Brytyjczyka jaki zdecydowanie ich wyprzedził idąc na przełaj przez rzekę. Ale poruszali się po tym moście bez styczności z tym dziwnym czymś co pulsowało pod nim. Od wraku do wraku, obok rozwalonej walizki, zmumifikowanego w szary pył ciała, obok przegniłej torby, zetlałego koła, wyrwanych drzwi, powoli posuwali się do przodu.

W pewnym momencie usłyszeli krzyki. Ludzkie krzyki bólu i przerażenia. Przyniósł je wiatr i czerwona mgła. Gdzieś od strony z jakiej przybyli. Włos zjeżył się na karku gdy wiadomo było, że ktoś tam właśnie ginie lub walczy o przetrwanie. Tylko Japończyk miał na tyle fart lub niefart aby zostać z tyłu grupki i na tyle blisko jakiejś szczeliny aby dojrzeć cokolwiek. Widział na skraju widzialności, tam gdzie mniej więcej wyszli z kanałów i naradzali się co robić. Dwie sylwetki. Wydawało się, że opędzają się od jakiś iskierek. W końcu jedna z nich skoczyła, spadła czy została popchnięta przez tą drugą i zleciała na czerwoną masę jaka pulsowała w korycie rzeki. A druga… A druga zamarła w rozpaczliwej pozie, wynosząc ramiona ku nieboskim niebiosom a krzyk agonii jaki z siebie wydała przenikał dusze i serca wszystkich którzy go słyszeli. A potem czerwony opar znów wszystko przesłonił i Koichi tak jak i inni mógł tylko słyszeć jak wkrótce wszystko umilkło.



Wschodnie nabrzeże; Marian i Michael



Nie mógł się zdecydować. Większość optowała i poszła mostem, Mervin w końcu samotnie ruszył na przełaj przez rzekę a w końcu zostali tutaj sami we dwóch. On i Michael który został razem z nim. Mogli poczekać czy któraś z tras okaże się mniej niebezpieczna albo liczyć, że może w końcu pojawi się ten cały Nick Dick. Ale wahali się o parę chwil za długo. Nie mogli się zdecydować jaką trasę wybrać w tej strefie więc strefa zdecydowała za nich.

Te delikatnie świecące iskierki świetlików co dotąd krążyły bez ładu i składu wokół dziwnie ruchomych drzew. To chyba one wydawały ten dziwny odgłos owadziego klekotu. Słyszeli go odkąd wyszli z włazu ale teraz na tyle przybrał na sile, że obydwaj zwrócili na niego uwagę. Ale było już za późno. Teraz wyraźnie już chmara iskierek urosła do czegoś podobnego do roju wściekłych pszczół. Ruszyła ku nim. Znaleźli się w samym środku tej chmary żywych iskierek. Obsiadały ich, stukały w szkła gazmasek, odbijały się o warstwy skafandrów antyskażeniowych. Oganiali się od nich próbując wydostać się poza zasięg tego czegoś. W końcu stało się. Marian poczuł, że to coś jest na tyle silne, że zaczyna przeżerać się przez skafander i gazmaskę! Wżerało się do środka niczym krople, świecącego, żywego kwasu! Najpierw warstwa ochronna, potem ubrania, potem skóra i żywe ciało pod spodem! Próbowali biec, próbowali się wydostać, zabijać to coś ale wszystko na próżno, efekt był taki jakby próbowali zabić deszcz!

Obydwaj mężczyźni krzyczeli z bólu i agonii. Marian uniósł swoją dłoń i widział jak te piekielne robactwo przeżera się przez wszystko i wgryza się w jego skórę i żywe ciało! - Uciekaj! - w pewnej chwili Michael również żywcem pożerany przez to coś, złapał go za skafander i popchnął na tyle silnie, że Polak potoczył się ku krawędzi nabrzeża i spadł na dół. Upadł na te galaretowate coś z całym impetem. Podniósł się wciąż otoczony przez te żarłoczne świetliki i spojrzał w górę. Widok był makabryczny.

Ze skafandra, ubrania i skóry Michaela już niewiele zostało. Te żywe iskierki obsiadły i wniknęły w jego ciało wypełniając je od środka a może to był efekt czego innego. W każdym razie Michael upadł na kolana a jego sylwetka zdawała się świecić od środka, bladą, błękitną poświatą. Mężczyzna musiał wciąż jeszcze żyć bo krzyczał w umęczonej agonii. Wzniósł ręce ku niebu którego tutaj nie było. Wzniósł i krzyczał. I zaczął się rozpadać. Cała sylwetka. Zaczęła się sypać. Drobnymi, świecącymi iskierkami. Jakby cała sylwetka zmieniała się w kolejne świetliki. Rozsypywała się najpierw od dłoni, ramion, korpus, nogi… Na końcu zostały obojczyki, szyja i głowa, wreszcie sama twarz… Stały zawieszone w powietrzu jakby działały prawa lewitacji, nie upadały, nie milkły póki ostatnie kawałki Michaela nie rozproszyły się po nabrzeżu dołączając do wirujących, żarzących się bladym światłem świetlików.

Nie był pewny co było potem. Szedł, biegł, czołgał się, upadał, chwiał się… Dopiero spotkanie z Mervinem wyrwało go z szoku i odrętwienia. Spotkali się obydwaj gdzieś nie wiadomo gdzie na tej dziwnej, obcej rzece. Gazmaski nie miał, nie był pewny czy ją zgubił, wyrzucił czy rozpadła się przy spotkaniu z tym czymś. Skafander też miał tak liczne wypalone dziury, że właściwie nie chronił już przed niczym. On sam też nie czuł się zbyt dobrze. Co tu ukrywać dostał solidny łomot. Na nadgarstku widział wypalone rany które żarzyły bladą, błękitną poświatą podobnie jak to co je zadało. Był osłabiony i potrzebował odpoczynku, schronienia, snu.



Westminster Bridge; grupa mostowa



Mijali kolejne fragmenty mostowego karambolu. Nawet teraz dało się odczuć ów strach, popłoch i potrzebę pośpiesznej ucieczki gdy wcale nie tak wąski zazwyczaj most okazał się zbyt wąski jak na potrzeby uciekających w popłochu ludzi. Minęli chyba każdy możliwy pojazd. Od charakterystycznych, piętrowych, czerwonych autobusów tak bardzo londyńskich, że prawie wizytówkowych po wbity w osobówkę czterokołowy wojskowy samochód pancerny, TIRa z naczepą w poprzek mostu i całą masę różnych furgonetek i osobówek jakimi dawniej zapchane były ulice każdej metropolii na świecie. Ten most właśnie wyglądał jakby wszystko przydarzyło się w samym środku korka ulicznego gdy nagle ktoś dał sygnał do startu i wszyscy ruszyli gdziekolwiek byle natychmiast. Efekt mógł być tylko jeden: wielki karambol na moście. Stłuczki, zderzenia, wbite w kamienne barierki mostu pojazdy, spalone pojazdy, przewrócone pojazdy, pojazdy w poprzek drogi, pojazdy ze śladami krwi, ostrzelane, złupione… No i trupy. Trupy ludzi. Dorośli i dzieci, starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni, wojskowi i cywile. Śmierć, wojna i strefa okazały się bardzo demokratyczne dla wszystkich. Część była zasuczona, obsępiona do kości, że nie dało się rozpoznać kim byli za życia, część obrócona w pyliste sylwetki jakie widzieli przed mostem w domenie cieni.

Karambol i most, przy powolnym tempie poruszania się wydawał się nigdy nie kończyć. Zwłaszcza, że podróżni stracili z oczu jeden kraniec mostu a kolejny się nie pojawiał. Zmieniały się tylko wraki i trupy oraz ich kompozycje jakie mijali. Samotną sylwetkę Mervina podobnie stracili z oczu nie wiadomo gdzie i kiedy. W którymś momencie po prostu zorientowali się, że już jej nie widzą i jak dotąd nie udało się jej ujrzeć ponownie. Nie wiadomo było co się z nim stało czy dzieje. Ale w końcu coś się stało.

- Oh… - Abi zamarła z wytrzeszczonymi za gazmaską oczami. Pozostali podążyli za jej spojrzeniem. Też to ujrzeli. Po prawej stronie mostu. Olbrzymi cień. Potężna masa, przewyższająca nawet poziom mostu. Musiała mieć z kilkadziesiąt metrów średnicy bo przypominała jakiś zwarte, kuliste coś. To coś było szerokie jak TIR albo i szersze! I podobnie wysokie! I unosiło się chyba bo cień nie miał żadnego “dołu” na którym był zawieszony. A jak miał to nie było go widać. Cień zdawał się przesuwać coraz bliżej w stronę mostu. Ani wolno ani szybko. Ale jeśli nie zmieni nagle swojego kierunku i tempa podróży jasne było, że dotrze nad fragment mostu na jakim znajdowali się podróżni zanim ci zdążą go opuścić. Tylko bieg dawał nadzieję, że zmyją się zanim to coś tu dotrze. Ale bieg mógł zwabić cienie albo skusić to nowe coś do zainteresowania się ruchomymi punkcikami.



Mervin i Marian



Szli i szli. To coś pod nogami dalej uginało się denerwująco pod każdym krokiem. Marian dalej wyglądał w tak opłakanym stanie w jakim się czuł. Ale jakoś to szło. Wciąż mieli fragment mostu jako kierunkowskaz chociaż albo mgła gęstniała albo jakoś się oddalali od tego mostu bo coraz częściej przysłaniały go czerwone opary. Marian bez gazmaski wyczuwał dziwny zapach. Trochę jak siarka chociaż inny ale inne skojarzenie nie przychodziło mu do głowy. W każdym razie podobnie wwiercał się i drażnił nozdrza wysuszając je tak samo jak gardło. Dlatego często kasłał i musiał spluwać aby oczyścić te gardło. Nie był pewny czy to z rzeki coś tak zalatuje czy to pozostałości po tych żrących iskierkach.

Ale pojawiło się coś nowego. Zorientowali się w pewnym momencie, że pod spodem, pod tą masą są jakieś tunele. Niektórymi coś płynęło jak jakimiś rurami albo żyłami. Inne, cieńsze pulsowały wyraźnie jak żywe coś. Inne zaś wydawały się puste. Cała ta plątanina była czasem tuż pod powierzchnią a czasem tak głęboko, że widać było tylko zamazane coś. Zdarzały się nawet trupy. Trupy zatopionych w tej galarecie pojazdów i trupy ludzi. Pierwszego odkrył Mervin gdy potknął się na nieco mniej stabilnym fragmencie “kry” i upadł. Prawie dosłownie stanął wówczas twarzą w twarz z wyszczerzoną czaszką. Na której wciąż były resztki skóry, ciała i włosy a nawet częściowo zsunięte okulary. Na zmumifikowanym czy nadżartym szkielecie podobnie zachowały się resztki ciała i ubrań tej chyba kobiety. Potem znaleźli i inne ciała i wraki. Jak wszystko tutaj wydawało się zawieszone na wieczność w tej czerwonej galarecie. I w tej czerwonej brei wyczuli coś jeszcze. Coś czego nie było do tej pory. Drgania. Ruch. Coś się poruszało. Po tej masie oprócz nich. Albo pod nią.

Dojrzeli to. Przesuwający się w tempie idącego człowieka garb. Trochę jak sunący tuż pod wodą grzbiet jakiegoś stworzenia. Tylko w strasznie gęstej wodzie i właśnie dość wolno. Sunęło w kierunku mostu. To coś chwilę jakby mocowało się z barierą jaka oddzielała wnętrze galarety od świata zewnętrznego i w końcu przebiło się przez nią. Nad powierzchnię wysunęło się giętkie coś. Najpierw sunęło w górę jak pęd nowej rośliny. Tylko bardzo dużej i błyskawicznie rosnącej. Uniosło się na wysokość dwóch czy trzech dorosłych ludzi nim wygięło się i zdawało się węszyć czy szukać czegoś bo “rozglądało się” na różne strony. Było jakieś dwa tuziny od dwójki ludzi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 10-02-2019 o 13:25. Powód: Niewłaściwa strona mostu w opisie.
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-02-2019, 14:54   #119
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Żarł, żarł i zdechł...

Nie da się ukryć, że przez pewien czas wszystko szło może nie idealnie, ale całkiem całkiem nieźle - dopóki znad rzeki nie rozległy się wrzaski, bynajmniej nie będące okrzykami radości. Wprost przeciwnie.
Wyglądało na to, że któryś z tych, się chcieli przeprawić przez rzekę, wpadł w poważne tarapaty. Niestety... ci, co byli na moście, nic nie mogli z tym zrobić, nikomu pomóc. Nie mówiąc już o tym, że rozsądek nakazywał trzymać się jak najdalej od jakichkolwiek niebezpieczeństw.
David, który na moment spojrzał w stronę, skąd dobiegały wrzaski, nie zobaczył nic prócz mgły. Odwrócił więc wzrok od rzeki i skupił się na drodze przed sobą, po czym, starając się nie słyszeć tamtych krzyków, ruszył przez most.
Tu widoki nie były najmilsze, ale po chwili nawet trupy stały się tylko przeszkodami, które należało przekroczyć lub ominąć.

I jakoś dało się iść do przodu, aż do chwili, gdy Abi wypatrzyła kolejne niebezpieczeństwo - wielkie cieniste COŚ.
Teoretycznie owo coś było na tyle duże, że nawet nie powinno zwrócić uwagi na coś tak niepozornego, jak człowiek, podobnie jak człowiek nie zwróciłby uwagi na taki drobiazg, jak mysz. Ale często teoria kończyła się tam, gdzie zaczynała się praktyka, a z cieniami nigdy nic nie było wiadomo.
Na dodatek ten wielki cień wędrował w stronę mostu i wyglądało na to, że dotrze do niego równo z grupą mostową.
- Czy da się odwrócić uwagę tego cienia racami? - David, po cichu, spytał ich przewodniczkę.
- Nie mam pojęcia. - Abi pokręciła głową. - Nie wiem, co to może być. Nigdy czegoś takiego nie widziałam, więc nie wiem, na co to coś reaguje, a na co nie.
David przez moment przyglądał się cieniowi.
- Nie wiadomo, czy tam się zatrzyma, czy pójdzie dalej i da nam szansę się przedostać - powiedział cicho do pozostałych. - Jeśli chcecie, to tu czekajcie. Ja spróbuję mu uciec.

Ruszył, znacznie szybciej, niemal biegiem, w stronę brzegu, starając się, w miarę możliwości, kryć się za wrakami samochodów.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 10-02-2019 o 19:22.
Kerm jest offline  
Stary 11-02-2019, 17:09   #120
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Most był złem, które znała. Czołganie się być może było wolne, ale jednak wszystko polegało na takim rozwoju wypadków, do którego mniej więcej przyzwyczaiła się wcześniej. Nawet wrzaski we mgle, to wszystko jakoś bardzo szybko nabierało cech normalności. Ostatecznie, nie tak dawno temu jeszcze byli w ciemnym tunelu metra, próbując uciec przed dziwacznym stworem przypominającym meduzę.

Podróż mostem była w pewnym sensie uspokajająca. Sigrun w życiu nie postawiłaby stopy w dziwnej brei, jaką teraz była Tamiza. Z jakiegoś powodu nie wyobrażała sobie, żeby w rzece można było spotkać cokolwiek dobrego, nawet, jeśli wyglądała zapraszająco. Ostatecznie jednak, nikt nie miał pojęcia, co mogło ich czekać. Rzeka i most były pod tym względem ruletką. Równie dobrze mogło nie być żadnych problemów, jak i wybór mógł być śmiertelną pułapką.

I otóż wreszcie stało się. Nagle zobaczyli wielkie “coś” - normą w Strefie było to, że istoty, które napotykali, wymykały się etykietkom i pojęciom.

- Czy sądzisz, że jak złożymy ofiarę z pierworodnych synów, to puści nas wolno? - Sigrun ruszyła znacząco brwiami, co pod peleryną antyskażeniową i tak nie zostało dostrzeżone.

Skinęła głową, kiedy Greer wyłożył prosty plan:

- Nie wiadomo, czy tam się zatrzyma, czy pójdzie dalej i da nam szansę się przedostać - powiedział cicho do pozostałych. - Jeśli chcecie, to tu czekajcie. Ja spróbuję mu uciec.

Po czym pobiegł.

- Abi, czekamy pięć sekund - rzekła, zastanawiając się, czy nie będzie za późno. - Jak go to nie rozpieprzy, pryskamy za nim. Nie uciekniemy przed tym, jak tu zostaniemy. Jak masz racę i będzie ciężko, spróbuj nią rzucić. No. Raz, kurwa, dwa, trzy…
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172