|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
18-10-2019, 02:52 | #151 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_05lRKSdJBM[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
21-10-2019, 20:43 | #152 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 43 - IX.06; wt; przedpołudnie IX.06; wt; przedpołudnie; wioska Johansena; świetlica; narada; gorąco, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie Chyba niewielu w osadzie Johansena miało kolejnego dnia siły i ochotę aby wstawać rano. Kac, zakwasy, obolałe mięśnie, ochrypnięte gardła i ból głowy był powszechny na każdym kroku i w każdym posłaniu. Pewnie dlatego “rano” czyli gdy większość wstała i doprowadziła się to jakiego takiego porządku to zrobił się późny ranek czyli właściwie trochę przed południem. Tubylcy potrafili się okazać naprawdę gościnni zapraszając drużynę gości na te spóźnione śniadanie równie chętnie jak ostatnich wieczorów na biesiadę. Śniadanie było obfite, z dużą ilością gotowanego, pieczonego albo smażonego mięsa z ubitych w ostatnich dniach dzikunów oraz niezawodną ilością niekończących się ryb, owoców i kompotów. Okazało się, że mięso dzikunów nadaje się do jedzenia chociaż jak na drapieżników wypadało, było dość łykowate i suche, przynajmniej tak samo w sobie. Ale tubylcza kuchnia potrafiła obejść ten mankament więc jedzenia było pod dostatkiem. Wyglądało na to, że ostatnia doba sprawiła, że między większością drużyny gości i gospodarzy rozwinęła się niezła komitywa a niesnaski i brak zaufania poszły w odstawkę. Tego późnego poranka przyszła kolej na zmianę opatrunków tak u miejscowych rannych jak i u gości. W przypadku gości zajmowały się tym Vesna i Lee. Okazało się, że wczorajsza wyprawa do mrocznej i dusznej dżungli została chyba niejako zrekompensowana przez wieczorną zabawę, wesołość i obfity posiłek w jakim uczestniczyła większość wyprawy Federatów po czołg. Rany zazwyczaj goiły się dość ładnie. Nawet u młodej Morgan było widać wreszcie jakiś postęp więc odpoczynek w tej osadzie musiał jej wreszcie pomóc uzbierać sił aby zwalczyć osłabienie otrzymanymi kilka dni temu ranami. Najlepiej ze wszystkich poszkodowanych chyba wyglądał sam szef. Podczas zmiany opatrunku Vesna miała wrażenie, że Lee przygląda się uważnie spokojnie siedzącemu błękitnokrwistemu chyba szukając śladów tej zgnilizny o jakiej wczoraj rozmawiali. No ale w ranach akurat jej nie było a, że od początku szarpana kłami dzikuna rana nie zagrażała życiu młodego i zdrowego mężczyzny to i teraz już wydawało się, że jeszcze dzień czy dwa i przy dobrych wiatrach powinna zabliźnić się na dobre. W podobnym stanie była większość karawaniarzy jacy zostali zranieni kilka dni temu, podczas nocnych walk z dzikunami. Ich rany jeszcze trochę im dokuczały w pełnieniu codziennych obowiązków ale z perspektywy kilku dni goiły się całkiem ładnie. Podobnie wyglądał postrzelony przez motocyklistów Burger który jeszcze nie odzyskał płynności ruchów co zdradzało, że nadal coś mu dolega no ale jednak zwierzak zrobił się wyraźnie żywszy niż jeszcze wczoraj czy wcześniej. To samo można było powiedzieć o Alexie. Postrzał w łopatkę jaki oberwał podczas drogowego starcia z gangiem na motorach jak na razie goił się bardzo ładnie. Trochę gorzej wyglądała sprawa z łuczniczką. Od wczorajszej zmiany opatrunków jakoś rana nie wyglądała zbytnio lepiej więc w jej przypadku wyprawa do dżungli mogła jakoś wpłynąć na to gojenie się rany. W podobnym stanie okazał się Marcus. Chociaż w jego przypadku oznaczało to akurat sukces w powolnym gojeniu się poważnej rany jaką odniósł w nocnym starciu z dzikunem. No a najpoważniejszy stan reprezentował jego indiański kolega który do wcześniej rany na boku, wczoraj otrzymał kolejną, też na torsie gdy jeden z uciekających z zaatakowanego leża dzikunów, rzucił się na niego raniąc go. Chociaż jak na tak świeżą ranę to odpoczynek w lazarecie miejscowych chyba mu pomógł bo rany, stara i nowa, nie wyglądąły źle. Niemniej utrata krwi i ogólne osłabienie bólem i wysiłkiem sprawiały, że Indianin był w najcięższym stanie z całej grupy. A paradoksalnie, jedynymi którzy wyszli z opresji paru ostatnich dni bez szwanku byli Lamay i Barry, do wczoraj porwani i przetrzymywani przez tubylców załoganci pierwszej wyprawy do dżungli. Dzięki niewoli ominęły ich wszelkie walki, zranienia i kontuzję więc po sprawdzeniu ich stanu obie z Lee doszły do wniosku, że opieki lekarskiej w tej chwili im nie potrzeba. A jakoś trochę wcześniej, jeszcze na etapie budzenia się i mozolnego etapu powrotu z poziomu do pionu, który przy takiej gorączce dnia i aktywnej nocy zawsze był mozolny, poszczególne osoby mogły z wolna łączyć fakty z nocnej biesiady i tego ciężkiego budzenia o poranku. Anton po rozstaniu z Arią z którą spędził większość ostatniej nocy, mógł odwiedzić córkę i psa. Burger powitał go radosnym wywaleniem ozora i machaniem ogonem, córka zaś chciała aby jej wszystko opowiedział co się działo odkąd opuścił z resztą swoich kolegów wioskę bo po powrocie tego co usłyszała widać było jej mało. Mieli okazję pogadać w spokoju bo Lee coś się nie pokazywała dając im spokój, albo po drodze do sali gimnastycznej gdzie było śniadanie. Vesna i Alex też w końcu się obudzili istnie runnerowym porankiem. Wciąż leżeli na posłaniu Marisy która dopełniła obietnicy i ugościła całą trójkę, łącznie ze swoją sąsiadką Lee. W przeciwieństwie do Lee, Mulatka zajmowała odgrodzoną przepierzeniami część dawnej klasy podzielonej ma mniejsze pokoiki. Później okazało się, sądząc po dźwiękach zza przepierzeń, że chyba nie tylko Marisa nie spała w tej sali samotnie. A przy okazji wyszło, że może jedno posłanie nie starczyłoby aby pomieścić cztery osoby, zwłaszcza jak nie zamierzały spać spokojnie ale wystarczyło, że tubylcze dziewczyny wyciągnęły z jakiejś dziury dodatkowe posłanie i nagle zrobiło się miejsca w sam raz, nawet na różnorakie nocne aktywności. I gdy tym późnym rankiem po kolei otwierali powieki chyba cała czwórka wspominała miło te aktywności a najbardziej zadowolony był chyba ganger. Bo okazało się, że dziewczyny bardzo dosłownie wzięły sobie ten trening przed nadchodzym weekendem więc był głównym obiektem ich zainteresowania. A poza tym były najzwyczajniej w świecie ciekawe nowych przybyszów i wymiany kulturowej jaką ze sobą nieśli, pod względem nocnych aktywności również a może i zwłaszcza. O poranku więc Alex miał minę i manierę nażartego kocura do jakiego ostatniej nocy przyszły trzy myszki aby się z nim pobawić tak jak to najbardziej lubił się z nimi bawić. Ostatniej nocy Marcus zaś miał okazję rozmówić się z Lemay’em i Barrym. Ludźmi których nie widział od czasu gdy zostawiał ich i szedł z chuderlawym Ricardo aby sprawdzić czy da się przebyć zalaną i częściowo zarwaną drogę. A gdy wrócili z Ricardo to kierowcy i jego nawigatora nie było tak samo jak sporej części bagaży i broni. Teraz wreszcie obie strony mogły uzupełnić swoje wiadomości. Okazało się, że załoga osobówki nie miała zbyt wiele do powiedzenia na temat samego napadu. Czekali w samochodzie aby nie moknąć więc widzieli przed maską sylwetki Marcusa i Ricardo stopniowo oddalają się i maleją żmudnie idąc drogą. Nawet nie pamiętali już czy obaj zniknęli już za zakrętem czy jeszcze nie gdy poczuli ukłucie w szyję. W pierwszej chwili wydawało się, że to jakiś nieco bardziej wredny owad ale gdy wyjęli po strzałce ze swojej szyi dopiero się zorientowali, że to atak. No ale to już było za późno. Nic nie zdążyli zrobić, trutka działała błyskawicznie. Barry zdążył wysiąść z samochodu i upadł w błoto zaraz potem. Lemay osunął się na kierownicę. Nawet nie wiedzieli kto ich napadł. Obudzili się już związani gdy jak się okazało później, ci tubylcy prowadzili ich przez dżunglę do tej osady. Obaj bali się co dalej będzie i mieli nadzieję na ratunek od swoich kolegów. Dlatego gdy dzień czy dwa później, usłyszeli samochody mieli nadzieję na ten ratunek. A tu się zaczęła jakaś jatka, te potwory które latały na zewnątrz i wewnątrz budynku próbowały przegryźć się przez siatkę w drzwiach i oknach dawnej szkolnej szatni ale na szczęście nie dały rady więc odpuściły. Trwała ta straszna noc gdy nie było wiadomo czy obaj dotrwają świtu. I bali się co będzie jeśli potwory wygryzą wszystkich. Zdechliby z głodu i pragnienia w tamtej szatni. No ale rano jakoś znów przyszli miejscowi sprawdzić co z nimi, dali jeść i pić no to jakoś to poszło. Parę dni później pokazała się nawet ta laska, ciemnowłosa, ta co wygrała konkurs mokrego podkoszulka no i obiecała pomoc, sprawdziła rany i w ogóle dała im nadzieję, że jakoś w końcu ich stąd wydostaną. No i wreszcie wczoraj przyszli tubylcy i oznajmili, że Federata dopełnił przyrzeczenia więc w zamian są wolni a ich rzeczy zostały im oddane. Sami zaś byli ciekawi co się działo z resztą wyprawy przez te wszystkie dni swojej niewoli więc pytali o to Marcusa. --- Po tym późnym śniadaniu, w połowie drogi pomiędzy pochmurnym porankiem a południem, większość drużyny gości zebrała się w świetlicy. W tej samej gdzie pamiętnej nocy podczas ataku dzikunów Vesna i Alex byli świadkami i po części uczestnikami nerwowych negocjacji pomiędzy van Urkiem a Johansenem. Wtedy obie strony oskarżały się o wszystko co złe ich spotkało i sytuacja tamtej nocy była całkiem inna niż dzisiejszego dnia. W tej naradzie uczestniczył znów i van Urk i Johansen. Poza tym ze strony tubylców była też i Lee której udział w wyprawie niejako Ves i Alex przehandlowali za szturmówkę Runnera oraz trójka myśliwych jacy wczoraj uczestniczyli w wyprawie na dzikuny czyli Jeff, Bruce i Marisa. I paru innych. Czas było zaplanować dalsze kroki wyprawy bo na ślad czołgu na razie nikt z nich nie natrafił. Ale jak się okazało tubylcy natrafili na coś innego. Ślady opon i kopyt. W ciągu kilku dni. Raczej kilka grupek po kilka samochodów, kilkanaście koni, jeden wóz ciągniony przez konie. Spory ruch jak na tą okolice. Wszystkie ciągnęły z New Iberii w głąb dżungli. Tą samą drogą na której tubylcy zaatakowali wóz Lamay’a. Teraz od paru dni nie było nowych tropów. Więc ci co przeszli w głąb dżungli jeszcze nie wrócili. Takie wieści mocno zaniepokoiły Federatę bo wydawało się, że zostali w tyle z tym peletonem różnych amatorów czołgów. Ale tym akurat Johansen i reszta myśliwych się nie dziwili i nie martwili. Tutaj teren był jeszcze względnie suchy. Ale im bliżej Wielkiej Rzeki i Wielkiej Delty tym wody było więcej. Mosty i asfalt dróg często były zerwane lub nieprzejezdne i im dalej na wschód albo południe tym bardziej opłacało się mieć łódź niż własne koła czy nogi. Uważali, że na ten teren jak już, to najlepszy jest mocny koń a nie koła. No i łódka. Trudno było powiedzieć czy trójka myśliwych zgłosiła się sama, dostała “prikaz” od swojej rady starszych czy to van Urk chciał właśnie ich ale koniec końców wyszło na to, że Jeff, Bruce i Marica dołączą do wyprawy karawaniarzy jako przewodnicy na tych samych prawach jakich Federaci zwerbowali całą resztę ekipy jeszcze w Nice City. - Dobrze, czy są jakieś sugestie i pomysły co możemy w tej sprawie zrobić? - van Urk, jak to miał w zwyczaju, zanim podjął ostateczne decyzje dał okazję wypowiedzieć się swoim podwładnym. Mimo uspokajającego tonu Johansena wydawał się jednak nieco zaniepokojony wieściami o konkurencji jaka ich zdołała wyprzedzić w tym wyścigu po czołg. Do tej pory, od wyruszenia z Nice City, raczej nie natykali się na namacalne ślady innych grup poza luźnymi plotkami. Teraz okazało się, że co prawda tubylcy nie potrafili powiedzieć kto dokładnie zostawił te wszystkie ślady parę dni temu ale założenie, że to inne, konkurencyjne grupy mające chrapkę na czołg wydawało się jak najbardziej na miejscu. Trudno było jednak oszacować gdzie są teraz i na jakim etapie szukania czołgu są obecnie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
25-10-2019, 11:50 | #153 |
Reputacja: 1 | Opowieść uwolnionych członków ekipy zwiadowczej wiele wyjaśniła jak też zainteresowała Marcusa w jednym aspekcie - dmuchawki i działania ich trujących strzałek. Postanowił nawet nim opuszczą tą wiochę zdobyć jeden egzemplarz broni tubylców wraz z kilkoma pociskami drogą ewentualnej wymiany. Taka broń przeciw zwierzakom niezbyt mogła mu się przydać, ale przeciw już ludziom... to dawało naprawdę spore możliwości manewru podczas zwiadu i podchodów. "Buźka" snuł zatem opowieść o wędrówce, zaciętej walce, wygranej i zniszczeniu gniazda dzikunów dwójce uwolnionych jeńców. By potem zagadać do tubylców odnośnie wymiany handlowej. Był gotów wymienić piersiówkę z alkoholem lub Valapren czy tabletki WD-Tabs w zamian za dmuchawkę i strzałki do niej. ---------- Pora było wrócić do zadania, które było ich pierwszym celem - dotarcie do czołgu. I tutaj oczywiście już pojawiły się problemy w postaci konkurencji, która podążała ich śladem a nawet ich wyprzedziła trochę. Na najemników znów spadała rola rozwiązania tych przeciwności losu. - W zależności od ilości grupy proponowałbym dokonywać odpowiednich działań opóźniających. Sabotaż sprzętu, usuwanie pojedyńczych strażników lub całych nocnych patroli. Likwidacja wrogich przewodników, utrudnianie im dalszej podróży tak by myśleli że dżungla i jej mieszkańcy nie lubią intruzów. - odezwał się "Buźka" bawiąc się nożem. - Skoro nas dżungla tak miło powitała, to czemu inni nie mieli by tej gościny zasmakować?
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
26-10-2019, 23:57 | #154 |
Reputacja: 1 |
|
29-10-2019, 02:12 | #155 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 44 - IX.07; śr; południe IX.07; śr; południe; wioska Johansena; świetlica; narada; skwar, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie Wszyscy Kolejny poranek okazał się gorący ale deszczowy. Na zewnątrz panowała plucha, klepisko podwórza otoczonego ogrodzeniem zmieniło się w zestaw czerwonego błota, kałuż i strumieni. A mimo to było gorąco. Wydawało się, że deszcz w ogóle nie chłodzi powietrza. W tych warunkach trudno było myśleć o wyprawie poza osadę. A wszędobylska dżungla jaka zdawała się rozciągać tuż po drugiej stronie drogi tłamsiła wszelkie okruchy cywilizacji. Widać było jeszcze bezludne resztki dawnych budynków a osada tubylców przy tej ciemnozielonej ścianie była niczym ostatni bastion ludzkiej cywilizacji. Naprawdę można było uwierzyć, że jest się ostatnimi ludźmi na tej planecie. A jednak tubylcy twierdzili, że wkrótce się rozpogodzi i nie będzie padać cały dzień. Zawierzając ich opinii van Urk zdecydował się przedsięwziąć dalsze kroki dlatego deszczowy poranek wykorzystano na przygotowania do drogi. Mijał drugi dzień od wyprawy do dżungli i rozprawy z dzikunami. Ten czas odpoczynku wszystkim się bardzo przydał. Rano gdy Vesna razem z Lee zmieniały opatrunki okazało się, że zaczyna się robić całkiem przyzwoicie. Obfite posiłki, odpoczynek, luźna atmosfera, świeże opatrunki zrobiły swoje tak samo jak czas. Rany u wszystkich goiły się bardzo dobrze. Właściwie to sam szef karawniarzy właściwie już nie wymagał opieki czemu nie mogła nadziwić się Lee gdy później została sama z Vesną. - A jak on ma tą zgniliznę to szybciej wraca do zdrowia? - zapytała cicho ciemnowłosej koleżanki pewnie wciąż pamiętając co podczas wieczornej uczty dwa dni temu ta jej opowiadała o szefie. W najcięższym stanie była córka Antona. Chociaż mimo wszystko odpoczynek jej pomógł i wydawało się, że jej rana wreszcie zaczęła się goić. Chociaż wciąż mocno dokuczała nastolatce. W niewiele lepszym stanie był kumpel Marcusa. Indianinowi rana rozszarpana kłami dzikuna nie pomogła po tej którą już nosił od kilku dni. Ale i tak wyglądało to lepiej niż gdy dwa dni temu Vesna opatrywała go na świeżo po zranieniu gdzieś tam w dżungli. Reszta poranionych już zaczynała względnie dochodzić do normy. Jeszcze przy większym wysiłku musieli uważać ale zaczynali wychodzić na prostą. Anton zaś o poranku zorientował się, że leki mu się kończą. Zostało mu ich może na trzy dni. A mieli w planach udać się dalej. Przynajmniej szef tak im obwieścił. Widocznie wczoraj przemyślał co kto powiedział i dzisiaj rano obwieścił swoje plany. - Na razie założymy tutaj bazę. - wskazał na podłogę dawnej klasy jaką gościom udostępnili gospodarze i w której głównie przebywali. - Ale nie możemy sobie pozwolić na utratę kontaktu z naszą konkurencją. Musimy wiedzieć co knują i gdzie oni właściwie w ogóle w tej chwili są. Ale nie ma się co pchać w ciemno całym konwojem. Dlatego wyślemy grupę rozpoznawczą. - oznajmił elegancki jak zwykle Federata. A dalej zdradził bardziej detaliczne plany jakie miał względem swoich pracowników. - Marcus bardzo dobrze sobie poradziłeś w dżungli. Widzę, że jesteś odpowiednim człowiekiem do tego zadania. - szef zwrócił się bezpośrednio do człowieka z Kill One wskazując go palcem. - Anton, będziesz mu towarzyszył. Widzę, że jesteś w niezłej kondycji a przyda się siła ognia i w ogóle siła. - następnie skierował swoją uwagę na Nowojorczyka rosyjskiego pochodzenia. - Lemay zabierzesz ich swoim samochodem. - Federata dokompletował odzyskanego niedawno kierowcę razem z jego samochodem. Niechcący dzięki swojej niewoli wyszedł cało z wszelkich opresji więc podobnie jak Anton był w jednym kawałku. - Rozmawiałem też z Brucem który nam towarzyszył w rozprawie z dzikunami. Pojedzie z wami, przyda wam się ktoś miejscowy. - i tym sposobem szef wyznaczył załogę wyprawy rozpoznawczej jaka miała rozeznać się w terenie. - A teraz wy. - arystokrata odwrócił się w stronę pary z Detroit dając znać, że dla nich też przewidział jakieś zadanie. - Przemyślałem twoją sugestię Vesno i wydaje mi się całkiem słuszna. - Federata nawiązywał do tego o czym rozmawiali na wczorajszej naradzie. - Wrócicie do Nice City po zaopatrzenie i posiłki. - zaczął mówić ale nie skończył bo Runner wyrwał się pierwszy. - No pewnie! - Alex nie ukrywał, że taki plan jak najbardziej mu odpowiada. Ale cierpki wzrok szlachcica i usta zaciśnęte w wąską linię były nawet dla chaotycznej natury gangera czytelnym sygnałem, że nie lubi jak mu się przerywa. Zwłaszcza ktoś kto w jego mniemaniu nie jest równy mu pozycją. Może dlatego następnie, zwrócił się już ewidentnie do Vesny. - Vesno czy mogę cię prosić byś przekazała wiadomość Lady Amari? - zwrócił się do niej uprzejmie jakby ją prosił chociaż i tak wiadomo było, że ta “prośba” jest równorzędna poleceniu służbowemu. W końcu w Downtown też podobno nigdy nie krzyczał a i tak wszyscy bez szemrania wykonywali jego polecenia. A od wczoraj Vesna zorietnowała się, że co jak co ale wysadzenie mostu to bardzo śliska sprawa. Zależy jaki duży, z czego jest zrobiony, no i w jakim się zachował stanie. Wszystko dało się wysadzić o ile miało się odpowiednio dużo materiałów wybuchowych. Albo odpowiednio mocnych. I tu zaczynała do gry wchodzić fizyka wybuchów i wytrzymałości materiałów. Prawdopodobnie tymi domowymi środkami wybuchowymi może i dałoby się wysadzić jakiś drewniany mostek. Ale jakby się trafił taki żelbet jak wiadukt autostrady no to byle co go nie wysadzi. Przynajmniej gdyby był w takim stanie jaki był kiedyś. Do tego trzeba by naprawdę dużo materiałów wybuchowych a najlepiej jakieś oryginalne wojskowe. A takich ze sobą nie mieli i jakoś nie wpadły jej w oko gdy ostatnio byli w Nice City. No ale miejscowi sami mówili, że sporo mostów już nie było więc może nie będzie czego wysadzać? Wyprawa zwiadowcza miała dopiero ruszać aby sprawdzić co jest dalej, w głębi dżungli gdy oni, z Alexem mieli jechać “do miasta”. A bez rozpoznania trudno było zgadnąć co by mogło być potrzebne do wysadzania i co by trzeba było wysadzać. Marcusowi zaś wczoraj udało się znaleźć kogoś kto był skłonny wymienić się na dmuchawkę. A dokładniej to Jeff, jeden z tych myśliwych jaki brał udział w wyprawie na dzikuny. Tak, miał na zbyciu jedną dmuchawkę. Mógł nawet pokazać gościowi jak się jej używa i rzeczywiście gdy Marcus brał ten sam kawałek rurki to wyglądało jakby za dotknięciem magicznej różdżki jakoś przestawała działać jak należy. - Nie przejmuj się, to kwestia wprawy. Wszyscy tak zaczynają. - Jeff poklepał go po ramieniu aby dodać mu otuchy widząc te pierwsze próby z nową bronią. Co więcej Jeff mógł dodać do dmuchawki zarówno strzałki które wyglądały jak trochę większe drzazgi z doczepionymi lotkami. Same z siebie to niewiele robiły. Sekret tkwił w małej buteleczce z gęstą mazią. Trzeba było umoczyć czubek strzałki w tej mazi, wsadzić do rurki, wycelować i dmuchnąć. Cel wielkości człowieka powinien paść w ciągu paru chwil. Ale nie od razu. Dlatego lepiej było atakować z ukrycia. Drugą wadą było to, że strzałka leciała na kilka, może kilkanaście kroków. Mogła polecieć i dalej no ale już nie miała sił wbić się w ciało. Z ciałem też trzeba było uważać bo najlepiej było strzelać w odkrytą skórę. Najlepiej w szyję. Wtedy trutka działała najskuteczniej. Jak gdzie indziej ale strzałka się wbiła no to mogło trochę potrwać zanim trucizna rozporwadzi się z krwią po ciele. Ale nawet trafiona kończyna powinna zdrętwieć a następnie paraliż powinien stopniowo rozejść się na resztę ciała. Więc za zestaw dmuchawki, strzałek i buteleczki z trucizną Jeff życzył sobie 10 tabletek Valaprenu. Po poranku wszyscy mieli czas wolny który można było spożytkować na przygotowania do drogi. Najlepiej wewnątrz dawnej szkoły bo na zewnątrz coś deszcz łomotał o cały ten ziemski, błotnisty padół. A do tego chyba robiło się coraz goręcej. Ale w południe, jeszcze przed obiadem zgodnie z prognozami tubylców deszcz ustał. I chociaż niebo dalej było pochmurne a na ziemi panowało błoto i kałuże które od razu zaczynały parować zwiększając zaduch dżungli to przez resztę dnia nie powinno już padać. No może coś przelotnego później ale nic poważnego. Więc zarówno furgonetka Lemaya jaką miało jechać rozpoznanie jak i granatowy van Detroitczyków były gotowe do drogi. I wydawało się, że trzeba się liczyć, że obie mogą nie wrócić przed nocą do tej bazy. Zwiadowcy musieli liczyć się z tym, że spędzą noc w dżungli a Bruce który nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w samochodach miał kłopot aby określić czy da się przejechać czy nie. Mówił, że pieszo na pewno się da. Zaś para z Detroit miała dotrzeć do Nice City i tam oddać się do dyspozycji Lady Amari. Chodziło głównie o zorganizowanie zapasów i posiłków co mogło potrwać cały jutrzejszy dzień jak przewidywał van Urk no ale może milady wyśle ich szybko z powrotem z innymi poleceniami. Więc najprędzej pewnie wrócą jutro albo pojutrze.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
03-11-2019, 09:49 | #156 |
Reputacja: 1 | Wymiana handlowa nie była po myśli Marcusa, ale drogą targów zawsze dało się coś ugrać. Dlatego też "Buźka" nie dał większości zapasów swoich leków. Zamiast tego poszła reszta Valaprenu jaką posiadał, piersiówka z alkoholem i 4 dawki Tubokuraryny - taka wymiana wydawała mu się lepsza niż poprzednia. Nie mógł się pozbawić leków w tej dziczy, zwłaszcza że nie był pewien czy łatwo uzupełni te zapasy. No ale przynajmniej zdobył nową broń, która była dla niego wielce przydatna oraz cicha. Spojrzał na ekipę z którą miał jechać. Nie przepadał za Antonem, ale póki co nie miał innego wyjścia niż tolerowanie tego osobnika. Już raz "Buźka" się z nim "starł" i wtedy przegrał potyczkę. Po słowie mało kiedy wygrywał, to nie była jego działka. Odrzucił jednak póki co wszelkie opcje wyrównania rachunków. Miał robotę do wykonania i na tym miał zamiar się skupić. Mając wolny czas sprawdził na spokojnie stan swojego karabinu i amunicji do niego, woląc aby nie zaciął się nagle w niespodziewanym momencie. - Tylko pamiętaj. Strzelasz tylko gdy to będzie naprawdę konieczne. - odezwał się do Antona jeszcze - Nie chcemy przecież by nas wykryli zbyt wcześnie. Co najwyżej możemy zwalić winę za podchody na konkurencję - Nowojorczyków na Teksańczyków i na odwrót, w zależności na kogo trafimy najpierw.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
04-11-2019, 01:11 | #157 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KUCyjDOlnPU[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
04-11-2019, 02:20 | #158 |
Reputacja: 1 |
|
04-11-2019, 19:15 | #159 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 45 - IX.07; śr; popołudnie IX.07; śr; popołudnie; Nice City; hotel “Hamilton”; hotelowa restauracja; gorąc, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie Vesna Najgorszy był pierwszy odcinek prowadzący przez samą dżunglę. Jechało się jak w jakimś mrocznym tunelu. Dlatego gdy wjeżdżało się do Espanioli, to naprawdę można było się poczuć jak w wielkim mieście. Tyle ludzi, samochodów, koni, wozów po tej bezludnej, gorącej dziczy przez jaką przedzierała się granatowa furgonetka. Po minięciu Espanioli droga była już względnie prosta. Furgonetka jadąc pod pochmurnym niebem mijała kolejne farmy, krzyżówki, zjazdy i osady. Alex jak na swoje możliwości to jechał całkiem spokojnie. Głównie dlatego, że brak przedniej szyby przerobił furgonetkę w wielkie kabrio i pęd wysuszał i łzawił oczy ale też i chłodził ten gorący dzień. Może nawet za bardzo. Ale mimo to ze sporym zapasem zanim zaczął się zmierzch, granatowa furgonetka wjeżdżała przez rogatki Nice City. O ile Alex zdawał się traktować tą wyprawę rutynowo to obie tubylcze dziewczyny wydawały się podekscytowane i może nawet trochę przytłoczone tak pustymi przestrzeniami po drodze jak i teraz tym wielkim miastem do jakiego zajechali. Jak się okazało wcześniej bywały tylko w Espanioli. A Espaniola przy Nice City to była zwyczajna dziura. I nawet w tej Espanioli każda z nich była może dwa czy trzy razy w ciągu całego swojego życia. A tak daleko jeszcze żadna z nich nie była. - Ale tu dużo ludzi… - jęknęła zafascynowana Lee z zapałem oglądając co się dało przez okna samochodu. - I ile tu samochodów… - jej sąsiadka też miała podobne wrażenia. Alex dyskretnie rzucił ironicznego żurawia na te “dużo ludzi i samochodów”. W Det takie Nice City może byłoby niezłej wielkości osiedlem w kawałku któregoś z wielkich gangów tego miasta. No ale tutaj robiło za główny ośrodek cywilizacji i rozrywki. Głównie pewnie z powodu braku ciekawszych alternatyw. No ale na głos tego nie skomentował. Z werwą zajechał przed “Hamilton” prawie na pewno celowo się popisując “dynamicznym parkowaniem” które szarpnęło furą i zwróciło uwagę przechodniów a i pewnie gości hotelowych. A po drodze okazało się, że Alex ma sprawę do Ves. Czy raczej Anton miał do nich sprawę. Poprosił dziewczyny by podały pudełko w jakim Nowojorczyk zostawił swoje fanty a z kieszeni podał Vesnie kartkę z listą zakupów. Na liście był syrop Pinio na wadliwie działającą instalację chłodzeniową człowieka cechującą się zbyt dużym zakwaszeniem. I prarę innych, bardziej ogólnych rzeczy w tym jakieś cukierki. - No ale on chce jeszcze coś kupić dla Arii. Powiedziałem, że zapytam ciebie. No i obiecałem, że coś mu kupimy. Ja też nie wiem co jej kupić. Nóż? U nas wszyscy mieli noże. Sam nie wiem. On chyba też nie miał pomysłu. - Runner miał jeden z tych nielicznych momentów gdy wyglądało jakby prosił Ves o radę. Ale naturalne polane w takim sosie, że chodzi o jakąś głupotę a nie poważne rzeczy na jakich Alex natrualnie się znał. Więc mieli czas po drodze się nad tym zastanowić a wizyta w mieście mogła dać okazję rozejrzeć się za tym i owym. Ale teraz musiało to zejść na dalszy plan gdyż czas było rozmówić się z szefową. - To ten… wiesz Ves ty dobrze z nimi gadasz no to ten… no wiesz… - Alex dał sobie siana ledwo weszli we czwórkę do hotelu i tam recepcjonista posłał gońca na górę a po chwili zszedł na dół Ralf. Na jego widok Alexowi chyba odechciało się integracji z szefostwem więc niejako zgłosił Vesnę na ochotnika do rozmów na szczycie samemu ograniczając się do roli świadka i ochroniarza. - Dzień dobry. Milady zaraz zejdzie. Zapraszam do stołu. - Ralf miał tak samo nienaganne maniery jak i jego zwierzchnicy. Zaprosił ich do tego samego stołu przy jakim chyba odbyła się większość wcześniejszych spotkań. Alex jednak dał znać Ves by reprezentowała ich interesy. Sam usadowił się na stołku przy barze flankowany przez Lee i Marisę ale tak by móc obserwować stół przy jakim siadła Vesna i Ralf. Niedługo potem na dół zeszła też i sama lady Amari. Jak zwykle w otoczeniu dwóch ochroniarzy którzy stanowili żywą zaporę między milady a resztą świata. - Dzień dobry Vesno. Cieszę cię, że widzę cię w zdrowiu. - milady przywitała się z Vesną siadając do stołu obok swojego kamerdynera który wstał na moment jej przyjścia i zaczął siadać dopiero gdy i ona usiadła. - Czemu zawdzięczamy twoją wizytę? - szlachcianka i szefowa całej ekspedycji Federatów całkiem elegancko zaczęła rozmowę co pasowało do eleganckiego sznura pereł na jej szyi i kompleciku jakiego nie powstydziłaby się dawna businesswoman. Jedynie żaboty przy rękawach i na piersi wskazywały na typowo federackie zamiłowanie do stylu z dawnych wieków. IX.07; śr; popołudnie; droga w dżungli; zarwany most; obsada kombi; gorąc, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie Marcus i Anton No to dojechali do “mostu z łazikami”. I rzeczywiście, w krzaczorach na poboczu dało się dostrzec zarośnięte dżunglą wraki. No a kawałek dalej był most nad brudnobrązową rzeką. Tylko, że most był zarwany. Z obu brzegów sterczały pogruchotane końcówki ale nie było szans aby przedostać się nim na drugą stronę. Jak na razie więc wszystko było dokładnie tak jak mówił Brian. Droga a raczej asfalt na drodze, nadal w większości był niż nie był, piechotą pewnie dałoby się maszerować bez większych problemów. Była też bezludna osada przy zarwanym moście, sam zarwany most i nawet te zarośnięte od wieków łaziki też się zgadzały. Osadę minęli kilkaset metrów przed mostem. Właściwie zjazd do niej. Brian mówił, że gdyby dalej jechać tym zjazdem to też w końcu dotarło by się do jego rodzinnej wioski. A ową osadę ledwo było widać spod ściany dżungli więc wyglądała jak ta część wokół dawnej szkoły jaką plemię Johansena wybrało sobie za siedzibę. Wcześniej jechali drogą albo to co z niej zostało. Jechali dość wolno bo Lamay musiał lawirować między leżącymi na asfalcie gałęziami, kamieniami i różnym tego typu śmieciem. Kilka razy nawet wszyscy musieli wyjść aby zepchnąć jakąś taką zawalidrogę z drogi albo pomóc wydostać się kombiakowi z błota na odcinkach gdzie powodzie zerwały asfalt nie wiadomo jak dawno temu. Ten dawny most był swego czasu całkiem solidny. Prawdziwy wiadukt na porządnej drodze. Jedna dwupasmówka w jedną a druga w drugą stronę. Mógł mieć dobre kilkaset metrów długości. Niestety jakaś siła potężniejsza od niego wyrwała z połowę tego mostu i jego resztki wciąż wystawały z brudnej, brązowej wody poniżej. Nie było szans aby w ten sposób przeprawić się przez rzekę na drugą stronę. Według Briana było to możliwe ale łodzią no jeszcze może wpław chociaż prąd było dość zauważalny co nie zapowiadało łatwą przeprawę. Ale żaden z tych środków nie zapewniał transportu samochodu. A jednak ślady opon tu było całkiem sporo. A samochodów żadnych. Wyglądało na to, że samochody jeździły wzdłuż brzegu, śladów butów też było całkiem sporo. A sprawa wyjaśniła się gdy natknęli się na świeżo ścięte młode drzewka. Zostały po nich tylko kikuty i ślady piłowania no i wszelakich prac ręcznych. Właśnie w tej okolicy ślady opon prowadziły w stronę wody jakby nagle samochody nauczyły się jeździć po wodzie. Nowojorczyk mógł się zorientować po tych śladach, że chyba jeździł tutaj więcej niż jeden samochód. Marcus zorientował się, że pojazdów musiało być kilka i buszowały tutaj kilka dni temu. A przynajmniej sądząc po śladach po cięciu i tym jak woda rozmyła i zatarła sporą część śladów na czerwonej, gliniastej ziemi.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-11-2019, 02:38 | #160 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ewKDfMOv8xw[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |