Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-10-2019, 02:52   #151
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_05lRKSdJBM[/MEDIA]
Cała ta wiocha w środku dżungli nie była taka zła, gdy wreszcie jej mieszkańcy i ludzie van Urka przestali gapić się na siebie spode łba, zamiast tego wspólnie podnosząc szklanice do toastów. Napięta atmosfera zniknęła, jakby ktoś przebił niewidzialny balon. Jeńcy wrócili do ekipy, dzikuny zniknęły. Może i do Det było daleko, jednak tubylcy mieli w sobie ducha zabawy, co pokazali, organizując niezłą bibę. Była wóda, żarcie, muzyka. Brakowało świateł stroboskopów i starego rocka z samochodowych kaseciaków, lecz i tak nie dało sie narzekać, a gdy Alex swoim Runnerowym zwyczajem wyciągnął skądś zielsko, od razu zrobiło się swojsko, miło i domowo. Panna Holden z przyjemnością obserwowała jak zwaśnione dotąd strony integrują się, wspólnie pijąc, tańcząc i bawiąc się. Poza tym było jedzenie… dużo jedzenia które przede ściągało uwagę Vesny w sposób naturalny. Odkąd rozległy się pierwsze takty skocznej melodii wygrywanej na skrzypcach, dziewczyna cały czas albo coś przeżuwała, albo właśnie dokładała na swój talerz nowe porcje smakołyków z którymi chodziła nawet na parkiet. W jednej z przerw między tańcem, zabawą i lawirowaniem wśród tłumu, przysiadła razem z Foxem przy jednym ze stołów, mając obok Lee i Marisę.

- A gdyby tak nagadać wąsatemu że nasz fircyk też powinien wziąć udział w nocnej zabawie za tydzień? - spytała lekkim tonem, zagryzając myśl suszoną figą. Przeżuła ją, połknęła i sięgnęła po kolejną - Wyszłoby w końcu czy to pedał, czy tylko taki zniewieściały.

- Nie ma co się pytać! Na pewno pedał. I to zniewieściały. - Alex widocznie też się nie oszczędzał podczas tej biesiady to i odpowiedział niefrasobliwie i bez namysłu szczerząc się i jarając zioło jednocześnie. Obie towarzyszki i nowe koleżanki detroickiej pary zachichotały rozbawione tą dyskusją.

- A kto to jest fircyk? - zapytała zaciekawiona Lee zerkając to na jedno to na drugie że swoich gości.

- Taki elegant co chodzi ubrany w jedwabie… jak jakaś baba. Do tego ma maniery jak z dawnych czasów, wygląda na zniewieściałego… a no taki nasz van Urk - technik machnęła ręką w stronę pary przywódców i zaraz zagryzła temat ciastem bananowym - Ani nie przeklnie, ani… no ma się za szlachcica, a wiadomo że ta Federacyjna szlachta to sami dorobkiewicze którzy mieli farta po dniu zagłady. Prawdziwa szlachta to była w Europie, za oceanem… no ale jest miły - mruknęła na koniec, aby oddać honor ich szefowi, bo go lubiła. Jednak siedząc obok swojego Runnera nie zamierzała mu psuć świętowania wychwalaniem kogoś innego niż on sam. Dlatego też od razu oparła się brunetowi na ramieniu, uśmiechając się szeroko.

- I jeszcze z wykałaczką chodzi, jakby porządnej kosy nie mógł podnieść. W Novi by go zjedli na zagrychę. U nas w Downtown szybko by go Stary albo Steve usadzili… chociaż Steve to by go pewnie wsadził. Do rzeki. W betonowych butach - parsknęła, popijając piwa i popatrzyła na towarzyszki - Prawdziwy facet musi umieć i dać po gębie i maczetą drogę przez dżunglę wyciąć, no nie? Bez strachu że sobie paznokcie połamie.

- O tak, z tą maczetą to na pewno. Dlatego ja się wcale nie rwałam do maczety dzisiaj jak tylu facetów tam było. - Marisa przytaknęła szybko do tego elementu wypowiedzi nowej koleżanki jaki był dla niej zrozumiały i trafił do przekonania.

- A tam, ta Europa… - Alex machnął łapą na znak, że to miejsce nie kojarzy mu się z niczym interesującym. - Chociaż nie… Niektóre fury to robili całkiem - całkiem… No i jeszcze niektóre spluwy… - wydawało się, że Runner już całkiem machnie ręką na stary kontynent gdy jednak przypomniało mu się prawie w ostatniej chwili, że jednak pochodzą stamtąd jakieś rzeczy warte uwagi.

- Aha, to ten wasz szef to taki fircyk. - Lee z kolei zagadnęła o co innego. Popatrzyła przez przestrzeń stołów, biesiadujących i tańczących par wśród jakich o dziwo dało się dostrzec Antona i Arię, na siedzące dwie najważniejsze osoby w tej sali gimnastycznej. - Wygląda mi całkiem zdrowo. - powiedziała z namysłem gdy tak sobie go pooceniała chwilę w spokoju.

- No nie mów, że ci się podoba! - Alex który właśnie zaciągał się skrętem i go podał Vesnie prawie się zachłysnął dymem gdy usłyszał te podejrzenia o herezje u nowej koleżanki.

- Nie no co od niego chcesz? Wygląda całkiem zdrowo. - jej kolorowa sąsiadka i koleżanka wydawała się mieć chyba zbliżony standard co do oceny wartości gości. I na pewno był to standard całkiem odmienny od tego jaki miał Alex. Bo najpierw popatrzył najpierw na jedną, potem na drugą z niedowierzaniem i pretensją aż w końcu na swoją osobistą foczkę jakby w niej była ostatnia nadzieja no właściwy światopogląd.

Technik westchnęła smutno, równie smutno kręcąc głową. Musiało być po alexowemu, bo jeszcze był gotowy walnąć focha i milczeć do końca imprezy bardzo głośno i bardzo wymownie.

- To tylko pozory - wzięła od gangera skręta i zaciągnęła się, a potem mu go zwróciła - Jest trefny… jak zgniłe jajo. Niby z wierzchu wygląda ok, ale jak je weźmiesz do ręki, albo rozbijesz skorupkę, wychodzi zgnilizna. Zacznijmy od tego, że nie przyda się wam do niczego, bo woli spółkować z innymi mężczyznami - rozłożyła bezradnie ręce - Poza tym widziałyście jego ręce? Czy tak wyglądają dłonie kogoś, kto umie o siebie zadbać? Ani on dziczy nie karczował, ani rannych nie niósł. Wątły jest, ciuchami nadrabia. Alex by zdmuchnął z planszy nie wstając z ławy, prawda kochanie? - zaćwierkała do partnera i zmieniła temat - Co chcecie zobaczyć poza Nice City? Gdy skończy się cała ta chryja, możemy się gdzieś kopnąć - popatrzyła po dziewczynach - Chcecie coś zobaczyć? Góry? Morze? Śnieg? Pustynię? - zbystrzała, wracając wzrokiem do Alexa - Pojedźmy do Miasta Świateł! Zagramy w kasynie, porozbijamy się po klubach i przećpamy połowę oszczędności, a dziewczyny zobaczą co to znaczy wielkie miasto i do tego jasne! Tam ciągle mają elektrownie i prąd - wyjaśniła.

W miarę jak obu dziewczynom rzedły miny gdy słuchały rewelacji o tym tylko z pozoru zdrowym człowieku jaki siedział i rozmawiał z wodzem ich wioski to Alexowi zdawała się odpływać szarość z twarzy. Znów nabierał kolorów i bezczelnego wigoru.

- No dokładnie tak, słuchajcie Ves, ona jest lekarzem to się zna na takich sprawach. - czarnowłosy ganger siedzący w samym podkoszulku i spodniach zaciągnął się właśnie odpalonym szlugiem jakiego wyjął gdy Vesna przedstawiała ukryte wady i felery ich wspólnego szefa. - A z Vegas zajebisty pomysł. Zawsze chciałem zobaczyć czy naprawdę mają tyle świateł, kasyn, prochów i całej reszty. Czuję, że tam bym się odnalazł. - Runner poparł pomysł na wyprawę do Vegas bez wahania. Wręcz tryskał entuzjazmem na taki pomysł. Dziewczyny, wciąż skonfundowane wiadomościami o Federacie, dały się ponieść dyskusji o dalszych planach ale minki wciąż miały niepewne gdy zerkały na siebie nawzajem albo na oboje Detroitczyków.

- A co to te Vegas? To daleko? - zapytała Lee z taką miną i tonem jakby pierwszy raz w życiu słyszała tą nazwę.

- No Vegas to Vegas, nawet Kristi Black daje tam koncerty! - Runner znów miał trudności z notowaniem faktu, że ktoś, na krańcu świata albo i dalej może aż tak nie ogarniać świata dalszego niż krawędź widocznej dookoła dżungli.

- A kto to jest Kristi Black? - Marisa zadała kolejne pytanie z podobną niewinnością jak jej kumpela. Na taki podwójny atak Alexowi znów zabrakło słów i dobrej woli do łagodnego wyjaśnienia dziewczynom co i jak.

- Vegas to miasto, jeszcze przedwojenne. Kiedyś było znane z kasyn i do tej pory to zostało. - panna Holden zaczęła wyjaśniać. Podrapała się po brodzie, by strzelić nagle palcami. Z miski owoców wyjęła trzy figi i położyła je na stole. Jedną dwa centymetry od drugiej i wskazała pierwszą.
- Tu jesteśmy my, tutaj jest Nice City. Dzień, półtora drogi - wskazała drugą figę, a następnie dołożyła trzecią. Dobre pół metra od pozostałych - A tu jest Vegas, pośrodku pustyni. Daleko za Teksasem. Z tydzień drogi minimalnie, jeśli po drodze nic nie wypadnie, ani się nie przydarzy. Nie wiem ile dokładnie mil, ale ponad dwa tysiące na pewno. Nigdy tam nie była, tylko słyszałam - uśmiechnęła się pod nosem - A Kristi to nasza kumpela. Jest wielką gwiazdą, jeździ po całych Stanach i daje koncerty. Poznacie ją, bo skoro bujacie się z nami, to na pewno prędzej niż później do niej zajedziemy… dobrze pójdzie do w weekend wpadnie na noc prokreacji.

- Taakk? - Alex zareagował pierwszy gdy Ves skończyła mówić i wspomniała o swoich planach względem ich wspólnej blondwłosej kumpeli. I wydawał się zdziwiony tym pomysłem. Wziął skręta w zęby i sam sięgnął po jakąś butelkę, odkręcił ją, powąchał i jakby się chwilę zastanawiał.

- No tak, jak macie kogoś na tą noc poczęcia, kogoś zdrowego, to na pewno możecie ich przywieźć. - Lee pokiwała głową tak chyba na wszelki wypadek, żeby dać znać, że nie jest przeciwna takiemu pomysłowi.

- No tak, my się chętnie podzielimy i ugościmy wszystkich gości. - Marisa też dołożyła swoje trzy grosze obserwując jak Alex w końcu się namyślił i zaczął rozstawiać cztery szklanki i rozlewać tam jakiś kolorowy płyn z tej butelki.

- Nie o to chodzi. Zastanawiam się czy ona się zgodzi. - wyjaśnił chyba właśnie głównie obu tubylczym dziewczynom gdy nalewał im napitek do szklanek. - Myślisz, że się zgodzi? - zerknął na Ves gdy nalewał do jej szklanki.

- Jasne że się zgodzi - Ves wyszczerzyła się wesoło, machając zbywająco ręką jakby nie chodziło o nic wyjątkowego - Poprosimy ją bardzo ładnie, przedstawimy wszelkie plusy całej wyprawy… w tym te pisane markerem. Poza tym tutaj będzie incognito, więcej swobody, a nie że tak na smyczy - parsknęła, opierając się na gangerze mocniej, przez co praktycznie leżała mu na ramieniu. Objęła go też ramieniem w pasie - Kto wie? Trzeba jeszcze zagadać z Kay, Jasmine… resztą dziewczyn spod prysznica. I z Johnem. Załatwić beczkę gorzały i worek prochów. Jakąś porządną muzę… w drodze powrotnej zajechać po Nutellkę…

- Aaaa! No tak, za pisanie markerem to rzeczywiście może się udać. Tylko chyba trzeba by dużo markerów zabrać. - twarz Runnera rozjaśniła się i nieco zmienił swoją pozycję tak, że teraz Vesna mogła usiąść mu na jednym udzie i siedzieć bokiem do niego. Wolną ręką wręczył jej szklankę, pozostałe rozdał dziewczynom a ostatnią wziął dla siebie. - No to za Kristi i resztę naszej paczki! - zawołał głośno wznosząc toast i wypijając z połowę szklanki jednym haustem.

- Chociaż akurat ze smyczą jest jej bardzo do twarzy. - zauważył gdy chuchnął w powietrze po tych promilach. Smakowało jak jakaś owocowa nalewka o przyjemnym, lepkim smaku a jednak z całkiem mocnymi promilami.

- Ona chodzi na smyczy? To jest jakaś niebezpieczna? - Marisa odkaszlnęła krótko gdy przełknęła nalewkę ale chyba trochę ją zaniepokoiły słowa nowego kolegi.

- Nie, nie, to taka zabawa. - Alex szybko zaprzeczył wodząc drugą dłonią gdzieś po plecach Vesny bawiąc przy tym ich oboje. - I z dziewczynami świetny pomysł. Zabierzemy ile nam się uda zebrać i zabrać. Nutellkę też. Zresztą, jak będzie z nami Kristi to pewnie i tak byśmy się od niej nie opędzili. - Alex przemieszał swoją dłoń od kibici siedzącej na jego nodze dziewczyny, przez jej kręgosłup aż do łopatek i karku.

- Od której? - Lee zapytała tak niewinnie chociaż z tak błyszczącymi oczami, że trudno było stwierdzić czy żartuje czy tak na poważnie pyta jak o tyle rzeczy wcześniej.

- Noo… - pytanie zaskoczyło gangera bo na chwilę stracił rozpoczęty wątek który go tak ładnie pochłonął. - To się zobaczy. Zresztą jak chcecie to możecie z nami jechać to zobaczycie jak wygląda te Nice City, Kristi i w ogóle cała reszta. - kierowca zgodził się wspaniałomyślnie jakby okazywał dziewczynom nie wiadomo jaką łaskę.
- Ale John? - zapytał gdy widocznie nie przegapił tego detalu i wrócił spojrzeniem do twarzy okolonej ciemnymi włosami jaką miał tuż przed sobą. - Oj nie zawracajmy mu głowy Ves. Na pewno będzie bardzo zajęty i pewnie ta paniusia ma dla niego mnóstwo zajęć. Pewnie znów kogoś ściga albo co on tam robi. - Runner zaczął mówić jakby nie było sensu kłopotać wspólnego znajomego jakimiś rzeczami na peryferiach znanego świata. A Marisa i Lee miały miny jakby nie do końca nadążały z tą rozmową.

- Wiem… John jest bardzo zajęty - technik zrobiła smutną minę, patrząc na stół - Ale może… jeśli porozmawiam z milady, pozwoli mu się urwać na dobę czy dwie. O ile oczywiście będzie chciał. Poprzednio gdy go szukałam, wspomniałam milady po co i nie… - zrobiła minę wcielenia niewinności - Nie miała nic przeciwko, a wręcz życzyła nam dobrej zabawy. Zresztą to tylko maksymalnie dwie doby, a on tak ciężko pracuje - uderzyła w smutny ton - Przydałoby mu się odpocząć i się rozerwać. Urlop taki, żeby baterie podładować… tak, pogadam z milady gdy zajedziemy do Nice City.

- Oj, tam jeszcze tej paniusi chcesz tym głowę zawracać? Jeszcze się wkurzy i nam potnie po premii za zawracanie głowy takimi głupotami? No i wtedy jak miał wolne no to do rana i tak by go nie było gdzie by się tam nie szlajał po mieście, z nami czy bez. A tutaj no dłużej i dalej. Nawet w ogóle nie wiadomo czy będzie w mieście jak przyjedziemy. - Alex siedział teraz na krześle jakby tam miał rozżarzone węgle pod siedzeniem gdy tak próbował odwieść Vesnę od jej pomysłu zapraszania Johna na tą weekendową imprezę w tej osadzie.

- A ten John to jest zdrowy? Znaczy tak od środka też? - Lee zapytała poważnie jakby wciąż mając w pamięci rewelacje jakie niedawno usłyszała o szefie drużyny gości. Słysząc to pytanie Alex prawie słyszalnie jęknął zdruzgotany tym dwutorowym atakiem.

- A ta Kristi? Jak z nią trzeba chodzić na smyczy to wszystko z nią w porządku? - Marisa z podobną powagą drążyła nieco inny wątek tej dyskusji.

- Z tego co nam wiadomo i co zdążyliśmy sprawdzić, oboje są zdrowi i w żaden sposób nie da się ich nazwać trefnymi, a ta smycz… bo lubi. - technik wyjaśniła wesoło - Jedni lubią chodzić w sukienkach, inni w spodniach. Wolą kaptury albo czapki, a ona jak nikt niepowołany nie widzi, lubi chodzić na smyczy. Mówcie lepiej coś o tutejszych, o waszych. Kto będzie?

- Aahaa… - Lee pokiwała głową, spojrzała na swoją kumpelę jakby się naradzając spojrzeniem i w końcu z uśmiechem wróciła do dwójki rozmówców. - No to niech przyjeżdżają. - oznajmiła radośnie na co Alex zareagował głośnym westchnięciem dezaprobaty. I pewnie nie chodziło mu o Kristi.

- No a kto będzie… - dziewczyny ten temat zainteresował jakby rozmowa dotyczyła szykowanych prezentów na czyjeś urodziny albo gwiazdkę. I obie, uzupełniając się nawzajem, uderzyły w typowo, plotkarski ton gdzie Ves, bo Alex oczywiście atutami innych samców, kompletnie nie był zainteresowany więc zaczął rozlewać kolejną porcję nalewki. A dziewczyny tłumaczyły wesoło co i jak. Wyglądało na to, że same jeszcze nie były pewne kto mógłby być bo ostatecznie decydowała rada starszych a głównie Johanson. Z tych co już wcześniej dali się jakoś poznać parze z Det to mieli być ci dwaj myśliwi co im towarzyszyli podczas dzisiejszej wyprawy. Szacowały, że skoro wyprawa wróciła z sukcesem a oni wrócili w jednym kawałku to rada pewnie ich wynagrodzi udziałem w tej nocy poczęcia. No i dlatego były prawie pewne, że Marisa też będzie no i Lee miała nadzieję, że również zostanie zaproszona. A z pozostałych osób szykowała się całkiem niezła gromadka obu płci. Ale dziewczyny same nie były jeszcze pewne bo bez skrupułów plotkowały o swoich sąsiadach i sąsiadkach gdy wskazywały wzrokiem lub słowem na biesiadujące, tańczące, śpiewające albo grające sylwetki. W zdecydowanej większości jeśli szło o kobiety były to takie zdrowe i w sile wielu. Takie akurat które rokowały największe szanse na zajście w ciąże, donoszenie jej i udany połóg. Wśród mężczyzn panowała większa różnorodność, zwłaszcza pod względem wieku chociaż tutaj też raczej dominowali ci młodzi. O ile Alex początkowo się chyba trochę fochał gdy na tapetę wzięły swoich sąsiadów to gdy dziewczyny mówiły też o swoich sąsiadkach to nawet chyba zapomniał, że miał się fochać dalej i się rozpogodził.

- Wiecie co? - Vesna popatrzyła na towarzystwo, podnosząc się z kolan Runnera - Zwijamy się stąd, zróbmy sobie trening przed weekendem. U Lee odpada, bo tam Anton położył Morgan - popatrzyła na Mulatkę, uśmiechając się do niej kosmato - Słyszałam że nas zapraszałaś. Jeśli nasza czwórka się zmieści to chodźmy!
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 21-10-2019, 20:43   #152
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 43 - IX.06; wt; przedpołudnie

IX.06; wt; przedpołudnie; wioska Johansena; świetlica; narada; gorąco, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie


Chyba niewielu w osadzie Johansena miało kolejnego dnia siły i ochotę aby wstawać rano. Kac, zakwasy, obolałe mięśnie, ochrypnięte gardła i ból głowy był powszechny na każdym kroku i w każdym posłaniu. Pewnie dlatego “rano” czyli gdy większość wstała i doprowadziła się to jakiego takiego porządku to zrobił się późny ranek czyli właściwie trochę przed południem. Tubylcy potrafili się okazać naprawdę gościnni zapraszając drużynę gości na te spóźnione śniadanie równie chętnie jak ostatnich wieczorów na biesiadę. Śniadanie było obfite, z dużą ilością gotowanego, pieczonego albo smażonego mięsa z ubitych w ostatnich dniach dzikunów oraz niezawodną ilością niekończących się ryb, owoców i kompotów. Okazało się, że mięso dzikunów nadaje się do jedzenia chociaż jak na drapieżników wypadało, było dość łykowate i suche, przynajmniej tak samo w sobie. Ale tubylcza kuchnia potrafiła obejść ten mankament więc jedzenia było pod dostatkiem. Wyglądało na to, że ostatnia doba sprawiła, że między większością drużyny gości i gospodarzy rozwinęła się niezła komitywa a niesnaski i brak zaufania poszły w odstawkę.

Tego późnego poranka przyszła kolej na zmianę opatrunków tak u miejscowych rannych jak i u gości. W przypadku gości zajmowały się tym Vesna i Lee. Okazało się, że wczorajsza wyprawa do mrocznej i dusznej dżungli została chyba niejako zrekompensowana przez wieczorną zabawę, wesołość i obfity posiłek w jakim uczestniczyła większość wyprawy Federatów po czołg. Rany zazwyczaj goiły się dość ładnie. Nawet u młodej Morgan było widać wreszcie jakiś postęp więc odpoczynek w tej osadzie musiał jej wreszcie pomóc uzbierać sił aby zwalczyć osłabienie otrzymanymi kilka dni temu ranami. Najlepiej ze wszystkich poszkodowanych chyba wyglądał sam szef. Podczas zmiany opatrunku Vesna miała wrażenie, że Lee przygląda się uważnie spokojnie siedzącemu błękitnokrwistemu chyba szukając śladów tej zgnilizny o jakiej wczoraj rozmawiali. No ale w ranach akurat jej nie było a, że od początku szarpana kłami dzikuna rana nie zagrażała życiu młodego i zdrowego mężczyzny to i teraz już wydawało się, że jeszcze dzień czy dwa i przy dobrych wiatrach powinna zabliźnić się na dobre.

W podobnym stanie była większość karawaniarzy jacy zostali zranieni kilka dni temu, podczas nocnych walk z dzikunami. Ich rany jeszcze trochę im dokuczały w pełnieniu codziennych obowiązków ale z perspektywy kilku dni goiły się całkiem ładnie. Podobnie wyglądał postrzelony przez motocyklistów Burger który jeszcze nie odzyskał płynności ruchów co zdradzało, że nadal coś mu dolega no ale jednak zwierzak zrobił się wyraźnie żywszy niż jeszcze wczoraj czy wcześniej. To samo można było powiedzieć o Alexie. Postrzał w łopatkę jaki oberwał podczas drogowego starcia z gangiem na motorach jak na razie goił się bardzo ładnie.

Trochę gorzej wyglądała sprawa z łuczniczką. Od wczorajszej zmiany opatrunków jakoś rana nie wyglądała zbytnio lepiej więc w jej przypadku wyprawa do dżungli mogła jakoś wpłynąć na to gojenie się rany. W podobnym stanie okazał się Marcus. Chociaż w jego przypadku oznaczało to akurat sukces w powolnym gojeniu się poważnej rany jaką odniósł w nocnym starciu z dzikunem. No a najpoważniejszy stan reprezentował jego indiański kolega który do wcześniej rany na boku, wczoraj otrzymał kolejną, też na torsie gdy jeden z uciekających z zaatakowanego leża dzikunów, rzucił się na niego raniąc go. Chociaż jak na tak świeżą ranę to odpoczynek w lazarecie miejscowych chyba mu pomógł bo rany, stara i nowa, nie wyglądąły źle. Niemniej utrata krwi i ogólne osłabienie bólem i wysiłkiem sprawiały, że Indianin był w najcięższym stanie z całej grupy. A paradoksalnie, jedynymi którzy wyszli z opresji paru ostatnich dni bez szwanku byli Lamay i Barry, do wczoraj porwani i przetrzymywani przez tubylców załoganci pierwszej wyprawy do dżungli. Dzięki niewoli ominęły ich wszelkie walki, zranienia i kontuzję więc po sprawdzeniu ich stanu obie z Lee doszły do wniosku, że opieki lekarskiej w tej chwili im nie potrzeba.

A jakoś trochę wcześniej, jeszcze na etapie budzenia się i mozolnego etapu powrotu z poziomu do pionu, który przy takiej gorączce dnia i aktywnej nocy zawsze był mozolny, poszczególne osoby mogły z wolna łączyć fakty z nocnej biesiady i tego ciężkiego budzenia o poranku. Anton po rozstaniu z Arią z którą spędził większość ostatniej nocy, mógł odwiedzić córkę i psa. Burger powitał go radosnym wywaleniem ozora i machaniem ogonem, córka zaś chciała aby jej wszystko opowiedział co się działo odkąd opuścił z resztą swoich kolegów wioskę bo po powrocie tego co usłyszała widać było jej mało. Mieli okazję pogadać w spokoju bo Lee coś się nie pokazywała dając im spokój, albo po drodze do sali gimnastycznej gdzie było śniadanie.

Vesna i Alex też w końcu się obudzili istnie runnerowym porankiem. Wciąż leżeli na posłaniu Marisy która dopełniła obietnicy i ugościła całą trójkę, łącznie ze swoją sąsiadką Lee. W przeciwieństwie do Lee, Mulatka zajmowała odgrodzoną przepierzeniami część dawnej klasy podzielonej ma mniejsze pokoiki. Później okazało się, sądząc po dźwiękach zza przepierzeń, że chyba nie tylko Marisa nie spała w tej sali samotnie. A przy okazji wyszło, że może jedno posłanie nie starczyłoby aby pomieścić cztery osoby, zwłaszcza jak nie zamierzały spać spokojnie ale wystarczyło, że tubylcze dziewczyny wyciągnęły z jakiejś dziury dodatkowe posłanie i nagle zrobiło się miejsca w sam raz, nawet na różnorakie nocne aktywności. I gdy tym późnym rankiem po kolei otwierali powieki chyba cała czwórka wspominała miło te aktywności a najbardziej zadowolony był chyba ganger. Bo okazało się, że dziewczyny bardzo dosłownie wzięły sobie ten trening przed nadchodzym weekendem więc był głównym obiektem ich zainteresowania. A poza tym były najzwyczajniej w świecie ciekawe nowych przybyszów i wymiany kulturowej jaką ze sobą nieśli, pod względem nocnych aktywności również a może i zwłaszcza. O poranku więc Alex miał minę i manierę nażartego kocura do jakiego ostatniej nocy przyszły trzy myszki aby się z nim pobawić tak jak to najbardziej lubił się z nimi bawić.

Ostatniej nocy Marcus zaś miał okazję rozmówić się z Lemay’em i Barrym. Ludźmi których nie widział od czasu gdy zostawiał ich i szedł z chuderlawym Ricardo aby sprawdzić czy da się przebyć zalaną i częściowo zarwaną drogę. A gdy wrócili z Ricardo to kierowcy i jego nawigatora nie było tak samo jak sporej części bagaży i broni. Teraz wreszcie obie strony mogły uzupełnić swoje wiadomości. Okazało się, że załoga osobówki nie miała zbyt wiele do powiedzenia na temat samego napadu. Czekali w samochodzie aby nie moknąć więc widzieli przed maską sylwetki Marcusa i Ricardo stopniowo oddalają się i maleją żmudnie idąc drogą. Nawet nie pamiętali już czy obaj zniknęli już za zakrętem czy jeszcze nie gdy poczuli ukłucie w szyję. W pierwszej chwili wydawało się, że to jakiś nieco bardziej wredny owad ale gdy wyjęli po strzałce ze swojej szyi dopiero się zorientowali, że to atak. No ale to już było za późno. Nic nie zdążyli zrobić, trutka działała błyskawicznie. Barry zdążył wysiąść z samochodu i upadł w błoto zaraz potem. Lemay osunął się na kierownicę. Nawet nie wiedzieli kto ich napadł. Obudzili się już związani gdy jak się okazało później, ci tubylcy prowadzili ich przez dżunglę do tej osady. Obaj bali się co dalej będzie i mieli nadzieję na ratunek od swoich kolegów. Dlatego gdy dzień czy dwa później, usłyszeli samochody mieli nadzieję na ten ratunek. A tu się zaczęła jakaś jatka, te potwory które latały na zewnątrz i wewnątrz budynku próbowały przegryźć się przez siatkę w drzwiach i oknach dawnej szkolnej szatni ale na szczęście nie dały rady więc odpuściły. Trwała ta straszna noc gdy nie było wiadomo czy obaj dotrwają świtu. I bali się co będzie jeśli potwory wygryzą wszystkich. Zdechliby z głodu i pragnienia w tamtej szatni. No ale rano jakoś znów przyszli miejscowi sprawdzić co z nimi, dali jeść i pić no to jakoś to poszło. Parę dni później pokazała się nawet ta laska, ciemnowłosa, ta co wygrała konkurs mokrego podkoszulka no i obiecała pomoc, sprawdziła rany i w ogóle dała im nadzieję, że jakoś w końcu ich stąd wydostaną. No i wreszcie wczoraj przyszli tubylcy i oznajmili, że Federata dopełnił przyrzeczenia więc w zamian są wolni a ich rzeczy zostały im oddane. Sami zaś byli ciekawi co się działo z resztą wyprawy przez te wszystkie dni swojej niewoli więc pytali o to Marcusa.


---



Po tym późnym śniadaniu, w połowie drogi pomiędzy pochmurnym porankiem a południem, większość drużyny gości zebrała się w świetlicy. W tej samej gdzie pamiętnej nocy podczas ataku dzikunów Vesna i Alex byli świadkami i po części uczestnikami nerwowych negocjacji pomiędzy van Urkiem a Johansenem. Wtedy obie strony oskarżały się o wszystko co złe ich spotkało i sytuacja tamtej nocy była całkiem inna niż dzisiejszego dnia.

W tej naradzie uczestniczył znów i van Urk i Johansen. Poza tym ze strony tubylców była też i Lee której udział w wyprawie niejako Ves i Alex przehandlowali za szturmówkę Runnera oraz trójka myśliwych jacy wczoraj uczestniczyli w wyprawie na dzikuny czyli Jeff, Bruce i Marisa. I paru innych. Czas było zaplanować dalsze kroki wyprawy bo na ślad czołgu na razie nikt z nich nie natrafił. Ale jak się okazało tubylcy natrafili na coś innego.

Ślady opon i kopyt. W ciągu kilku dni. Raczej kilka grupek po kilka samochodów, kilkanaście koni, jeden wóz ciągniony przez konie. Spory ruch jak na tą okolice. Wszystkie ciągnęły z New Iberii w głąb dżungli. Tą samą drogą na której tubylcy zaatakowali wóz Lamay’a. Teraz od paru dni nie było nowych tropów. Więc ci co przeszli w głąb dżungli jeszcze nie wrócili.

Takie wieści mocno zaniepokoiły Federatę bo wydawało się, że zostali w tyle z tym peletonem różnych amatorów czołgów. Ale tym akurat Johansen i reszta myśliwych się nie dziwili i nie martwili. Tutaj teren był jeszcze względnie suchy. Ale im bliżej Wielkiej Rzeki i Wielkiej Delty tym wody było więcej. Mosty i asfalt dróg często były zerwane lub nieprzejezdne i im dalej na wschód albo południe tym bardziej opłacało się mieć łódź niż własne koła czy nogi. Uważali, że na ten teren jak już, to najlepszy jest mocny koń a nie koła. No i łódka.

Trudno było powiedzieć czy trójka myśliwych zgłosiła się sama, dostała “prikaz” od swojej rady starszych czy to van Urk chciał właśnie ich ale koniec końców wyszło na to, że Jeff, Bruce i Marica dołączą do wyprawy karawaniarzy jako przewodnicy na tych samych prawach jakich Federaci zwerbowali całą resztę ekipy jeszcze w Nice City.

- Dobrze, czy są jakieś sugestie i pomysły co możemy w tej sprawie zrobić? - van Urk, jak to miał w zwyczaju, zanim podjął ostateczne decyzje dał okazję wypowiedzieć się swoim podwładnym. Mimo uspokajającego tonu Johansena wydawał się jednak nieco zaniepokojony wieściami o konkurencji jaka ich zdołała wyprzedzić w tym wyścigu po czołg. Do tej pory, od wyruszenia z Nice City, raczej nie natykali się na namacalne ślady innych grup poza luźnymi plotkami. Teraz okazało się, że co prawda tubylcy nie potrafili powiedzieć kto dokładnie zostawił te wszystkie ślady parę dni temu ale założenie, że to inne, konkurencyjne grupy mające chrapkę na czołg wydawało się jak najbardziej na miejscu. Trudno było jednak oszacować gdzie są teraz i na jakim etapie szukania czołgu są obecnie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-10-2019, 11:50   #153
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Opowieść uwolnionych członków ekipy zwiadowczej wiele wyjaśniła jak też zainteresowała Marcusa w jednym aspekcie - dmuchawki i działania ich trujących strzałek. Postanowił nawet nim opuszczą tą wiochę zdobyć jeden egzemplarz broni tubylców wraz z kilkoma pociskami drogą ewentualnej wymiany. Taka broń przeciw zwierzakom niezbyt mogła mu się przydać, ale przeciw już ludziom... to dawało naprawdę spore możliwości manewru podczas zwiadu i podchodów.

"Buźka" snuł zatem opowieść o wędrówce, zaciętej walce, wygranej i zniszczeniu gniazda dzikunów dwójce uwolnionych jeńców. By potem zagadać do tubylców odnośnie wymiany handlowej. Był gotów wymienić piersiówkę z alkoholem lub Valapren czy tabletki WD-Tabs w zamian za dmuchawkę i strzałki do niej.


----------


Pora było wrócić do zadania, które było ich pierwszym celem - dotarcie do czołgu. I tutaj oczywiście już pojawiły się problemy w postaci konkurencji, która podążała ich śladem a nawet ich wyprzedziła trochę. Na najemników znów spadała rola rozwiązania tych przeciwności losu.
- W zależności od ilości grupy proponowałbym dokonywać odpowiednich działań opóźniających. Sabotaż sprzętu, usuwanie pojedyńczych strażników lub całych nocnych patroli. Likwidacja wrogich przewodników, utrudnianie im dalszej podróży tak by myśleli że dżungla i jej mieszkańcy nie lubią intruzów. - odezwał się "Buźka" bawiąc się nożem. - Skoro nas dżungla tak miło powitała, to czemu inni nie mieli by tej gościny zasmakować?
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 26-10-2019, 23:57   #154
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Czasami jedna nieroztropna decyzja sprawiała, że ściśle założone plany brały w łeb. Czasami wystarczył jeden impuls… jak wtedy, gdy z Alexem wjechali do budynku wiochy w dżungli przez co masa zmutowanych psów miała dobre wejście dzięki staranowanej bramie. Potem zaczęła się cała chryja z jeńcami, układami, trupami, łowami… jeżdżenie między Nice City, a Espaniolą. Grupa Federatów nie próżnowała, ale ich konkurenci też nie marnowali czasu. Podczas gdy panna Holden i pozostałe wafle lady Amari gnuśniały w wiosce, reszta peletonu powoli parła do przodu.

Ściskając dyskretnie dłoń Alexa, technik posłała mu szybki uśmiech. Powinni bardziej przejąć się pracą, nawet jeśli byli zarobieni… poza tym bawili się dobrze, nie? Wypadało jednak dotrzymać danego słowa.

- Samochody to Nowojorczycy, a konie i wóz należą do CSA. Taki mieli plan - popatrzyła na fircyka, przybierając uprzejmy uśmiech. W końcu zanim wylądowali u Amari na herbatce, pracowali dla Teksańczyków przez całe dwa dni - Najpierw posłać paru konnych przodem, zaś wóz dać potem.

- Żołnierze i kowboje - do dyskusji wtrącił się Iwanow. Stał w pozycji na spocznij, wyprostowany i z dłońmi za plecami. Znowu nosił zapięty pod samą szyje mundur i minę profesjonalnego sztywniaka.

- Dużo wiesz - poparzył w dół na Vesnę, mrużąc trochę oczy - I wydajesz się pewna, ale co z Vegas? Wspominałaś przy strzelaninie o nich. Równie dobrze furami mogą jechać oni.

W odpowiedzi Shultzówna zaśmiała się perliście, wachlując rzęsami.
- Oj Anton… kobiety z naturą są bardzo ciekawskie. - przybrała wyjątkowo niewinną minę, przykładając dłoń do piersi. - Niemożliwe aby była to ekipa z Vegas, postawię na to kołpaki od fury i swoją klamkę. Słyszysz jak niezdrowa i niegościnna okolica tu jest, nie mają mapy, nie będą się pchać na ślepo. Nie są głupi. Nowojorczycy mają oryginał z aukcji, Teksańczycy odpis jedynej kopii która została u tego podróżnika z Nice City - odwróciła się do van Urka - Myślę że poczekają i zaatakują gdy będziemy wracać osłabieni długą podróżą przez dżunglę, ranami i chorobami… ale nie o tym. Na wszelki wypadek warto by poinformować milady, aby przysłała nam tu paru ludzi żeby czekali na nasz powrót i w razie czego odeskortowali, lub zasilili szeregi póki się nie wyliżemy. Warto też aby ktoś tutaj patrolował teren, na wszelki wypadek.

Nowojorczyk podrapał się po brodzie, wodząc wzrokiem od ich szefa do niewielkiej oddziałowej lekarki. Skrzywił się, zerkając na miejscowego przywódcę, Alexa i znowu szefa miejscowych.

- Co możecie powiedzieć o terenie na którym znajduje się czołg? Rodzaj terenu, przeszkody naturalne? Bagna, woda, bakterie, zwierzęta i owady. Gorączka bagienna, dezyderia, malaria, trujące rośliny, toksyny wszelkiej maści. - wyrzucił z siebie spokojnym głosem, zapatrując się na ich Federatę - Proponuję się nie spieszyć. Zbierzmy siły, przygotujmy się i pozwólmy im znaleźć nasz gambel. Trzymajmy dystans, ich śladów nie zgubimy, grupy są za wielkie. Dobrze pójdzie dojdzie do pierwszej potyczki już przy czołgu, który leży tam od jakiegoś czasu. Najpierw trzeba go wydostać. Odpalić, poskładać. NYA ma najlepszych techników i zasoby do tego zadania. Dajmy im się wykazać. Dywersji dokonamy gdy będą wracać: zmęczeni, ranni i puści w sprzęcie. Może stracą paru ludzi, parę koni. Miejmy ich na oku dzięki zwiadowcom - wskazał miejscowych myśliwych, a później Vesnę - Bomby Ves robiły dobrą robotę, dodajmy do tego umyślne otrucie ich zwierząt i ludzi. Osłabimy ich, potem zaskoczymy i odbijemy przesyłkę bez konieczności babrania się w błocie po łokcie… ale łodzie by się przydały - westchnął na zakończenie, pocierając nasadę nosa kciukiem.

- O terenie nie wiemy właściwie nic. Nikt z nas tam nie był więc nie wiemy czego się spodziewać. Poza dżunglą i bagnami. - Federata bez żenady przyznał się do niewiedzy w tym temacie wzruszając do tego ramionami. Ale nie było się co dziwić. On sam pochodził z całkiem innego krańca ZSA, większość konwojentów pochodziła z lokalnych milicji Nice City a takie rodzynki jak parka z Detroit, Marcus czy sam Iwanow też byli w tych okolicach pierwszy raz. Nie mieli więc nikogo kto byłby już w tej cholernej dżungli wcześniej i mógł się rozeznać w terenie.

- Dalsza droga prowadzi dalej ku wielkiej rzece i wielkiemu miastu. Im bliżej wielkiej rzeki i wielkiej wody tym więcej wody, mniej dróg i trudniej się podróżuje. - odezwał się Johansen skoro mowa była o lokalnych warunkach.

- Cudnie. A dam się tam wjechać furą? - Alex zapytał o to co jako kierowcę interesowało go najbardziej.

- Nie wiem. My nie używamy samochodów. Ale jest tam dużo rzek a nie na każdej zachowały się mosty. - szef lokalnej społeczności odpowiedział dość obojętnie jakby sprawa samochodów wszelakich nie interesowała go kompletnie.

- A co jeśli nie będą wracać tędy? Mogą jakoś ominąć tą drogę? - van Urk rozważał różne warianty więc i o różne rzeczy pytał lidera drużyny gospodarzy.

- Tutaj raczej nie. Do Espanioli jest ta nasza droga i ta trochę bardziej na południe. Może jak dojdą do rzeki to jakoś będą mogli nią popłynąć jeśli zbudują jakieś tratwy czy co. A może w wielkim mieście są jeszcze jakieś mosty na drugą stronę. - pytanie van Urka sprawiło, że Johansen o posturze spasionego wikinga zamyślił się jakby próbował w myślach przyzwać wygląd nie tak już widocznie często odwiedzanych okolic.

- Zmniejszmy do nich dystans - Iwanow popatrzył na dowódce Federatów - Będziemy mieć ich na oku. Zobaczymy co kombinują, a jeśli znajdą most to go wysadzimy. Na razie lepiej mieć ich blisko, użyć zwiadu. Założyć bazę w okolicy czołgu. Muszą być tam jakieś Ruiny, wszędzie ich pełno. Poki się da jedźmy autem, a potem - spojrzał na szefa osady - Może da się od was odkupić łódkę lub dwie.

 
Dydelfina jest offline  
Stary 29-10-2019, 02:12   #155
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 44 - IX.07; śr; południe

IX.07; śr; południe; wioska Johansena; świetlica; narada; skwar, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie


Wszyscy



Kolejny poranek okazał się gorący ale deszczowy. Na zewnątrz panowała plucha, klepisko podwórza otoczonego ogrodzeniem zmieniło się w zestaw czerwonego błota, kałuż i strumieni. A mimo to było gorąco. Wydawało się, że deszcz w ogóle nie chłodzi powietrza. W tych warunkach trudno było myśleć o wyprawie poza osadę. A wszędobylska dżungla jaka zdawała się rozciągać tuż po drugiej stronie drogi tłamsiła wszelkie okruchy cywilizacji. Widać było jeszcze bezludne resztki dawnych budynków a osada tubylców przy tej ciemnozielonej ścianie była niczym ostatni bastion ludzkiej cywilizacji. Naprawdę można było uwierzyć, że jest się ostatnimi ludźmi na tej planecie.

A jednak tubylcy twierdzili, że wkrótce się rozpogodzi i nie będzie padać cały dzień. Zawierzając ich opinii van Urk zdecydował się przedsięwziąć dalsze kroki dlatego deszczowy poranek wykorzystano na przygotowania do drogi. Mijał drugi dzień od wyprawy do dżungli i rozprawy z dzikunami. Ten czas odpoczynku wszystkim się bardzo przydał. Rano gdy Vesna razem z Lee zmieniały opatrunki okazało się, że zaczyna się robić całkiem przyzwoicie. Obfite posiłki, odpoczynek, luźna atmosfera, świeże opatrunki zrobiły swoje tak samo jak czas. Rany u wszystkich goiły się bardzo dobrze. Właściwie to sam szef karawniarzy właściwie już nie wymagał opieki czemu nie mogła nadziwić się Lee gdy później została sama z Vesną. - A jak on ma tą zgniliznę to szybciej wraca do zdrowia? - zapytała cicho ciemnowłosej koleżanki pewnie wciąż pamiętając co podczas wieczornej uczty dwa dni temu ta jej opowiadała o szefie.

W najcięższym stanie była córka Antona. Chociaż mimo wszystko odpoczynek jej pomógł i wydawało się, że jej rana wreszcie zaczęła się goić. Chociaż wciąż mocno dokuczała nastolatce. W niewiele lepszym stanie był kumpel Marcusa. Indianinowi rana rozszarpana kłami dzikuna nie pomogła po tej którą już nosił od kilku dni. Ale i tak wyglądało to lepiej niż gdy dwa dni temu Vesna opatrywała go na świeżo po zranieniu gdzieś tam w dżungli. Reszta poranionych już zaczynała względnie dochodzić do normy. Jeszcze przy większym wysiłku musieli uważać ale zaczynali wychodzić na prostą.

Anton zaś o poranku zorientował się, że leki mu się kończą. Zostało mu ich może na trzy dni. A mieli w planach udać się dalej. Przynajmniej szef tak im obwieścił. Widocznie wczoraj przemyślał co kto powiedział i dzisiaj rano obwieścił swoje plany.

- Na razie założymy tutaj bazę. - wskazał na podłogę dawnej klasy jaką gościom udostępnili gospodarze i w której głównie przebywali. - Ale nie możemy sobie pozwolić na utratę kontaktu z naszą konkurencją. Musimy wiedzieć co knują i gdzie oni właściwie w ogóle w tej chwili są. Ale nie ma się co pchać w ciemno całym konwojem. Dlatego wyślemy grupę rozpoznawczą. - oznajmił elegancki jak zwykle Federata. A dalej zdradził bardziej detaliczne plany jakie miał względem swoich pracowników.

- Marcus bardzo dobrze sobie poradziłeś w dżungli. Widzę, że jesteś odpowiednim człowiekiem do tego zadania. - szef zwrócił się bezpośrednio do człowieka z Kill One wskazując go palcem. - Anton, będziesz mu towarzyszył. Widzę, że jesteś w niezłej kondycji a przyda się siła ognia i w ogóle siła. - następnie skierował swoją uwagę na Nowojorczyka rosyjskiego pochodzenia. - Lemay zabierzesz ich swoim samochodem. - Federata dokompletował odzyskanego niedawno kierowcę razem z jego samochodem. Niechcący dzięki swojej niewoli wyszedł cało z wszelkich opresji więc podobnie jak Anton był w jednym kawałku. - Rozmawiałem też z Brucem który nam towarzyszył w rozprawie z dzikunami. Pojedzie z wami, przyda wam się ktoś miejscowy. - i tym sposobem szef wyznaczył załogę wyprawy rozpoznawczej jaka miała rozeznać się w terenie.

- A teraz wy. - arystokrata odwrócił się w stronę pary z Detroit dając znać, że dla nich też przewidział jakieś zadanie. - Przemyślałem twoją sugestię Vesno i wydaje mi się całkiem słuszna. - Federata nawiązywał do tego o czym rozmawiali na wczorajszej naradzie. - Wrócicie do Nice City po zaopatrzenie i posiłki. - zaczął mówić ale nie skończył bo Runner wyrwał się pierwszy.

- No pewnie! - Alex nie ukrywał, że taki plan jak najbardziej mu odpowiada. Ale cierpki wzrok szlachcica i usta zaciśnęte w wąską linię były nawet dla chaotycznej natury gangera czytelnym sygnałem, że nie lubi jak mu się przerywa. Zwłaszcza ktoś kto w jego mniemaniu nie jest równy mu pozycją. Może dlatego następnie, zwrócił się już ewidentnie do Vesny.

- Vesno czy mogę cię prosić byś przekazała wiadomość Lady Amari? - zwrócił się do niej uprzejmie jakby ją prosił chociaż i tak wiadomo było, że ta “prośba” jest równorzędna poleceniu służbowemu. W końcu w Downtown też podobno nigdy nie krzyczał a i tak wszyscy bez szemrania wykonywali jego polecenia.

A od wczoraj Vesna zorietnowała się, że co jak co ale wysadzenie mostu to bardzo śliska sprawa. Zależy jaki duży, z czego jest zrobiony, no i w jakim się zachował stanie. Wszystko dało się wysadzić o ile miało się odpowiednio dużo materiałów wybuchowych. Albo odpowiednio mocnych. I tu zaczynała do gry wchodzić fizyka wybuchów i wytrzymałości materiałów. Prawdopodobnie tymi domowymi środkami wybuchowymi może i dałoby się wysadzić jakiś drewniany mostek. Ale jakby się trafił taki żelbet jak wiadukt autostrady no to byle co go nie wysadzi. Przynajmniej gdyby był w takim stanie jaki był kiedyś. Do tego trzeba by naprawdę dużo materiałów wybuchowych a najlepiej jakieś oryginalne wojskowe. A takich ze sobą nie mieli i jakoś nie wpadły jej w oko gdy ostatnio byli w Nice City. No ale miejscowi sami mówili, że sporo mostów już nie było więc może nie będzie czego wysadzać? Wyprawa zwiadowcza miała dopiero ruszać aby sprawdzić co jest dalej, w głębi dżungli gdy oni, z Alexem mieli jechać “do miasta”. A bez rozpoznania trudno było zgadnąć co by mogło być potrzebne do wysadzania i co by trzeba było wysadzać.

Marcusowi zaś wczoraj udało się znaleźć kogoś kto był skłonny wymienić się na dmuchawkę. A dokładniej to Jeff, jeden z tych myśliwych jaki brał udział w wyprawie na dzikuny. Tak, miał na zbyciu jedną dmuchawkę. Mógł nawet pokazać gościowi jak się jej używa i rzeczywiście gdy Marcus brał ten sam kawałek rurki to wyglądało jakby za dotknięciem magicznej różdżki jakoś przestawała działać jak należy. - Nie przejmuj się, to kwestia wprawy. Wszyscy tak zaczynają. - Jeff poklepał go po ramieniu aby dodać mu otuchy widząc te pierwsze próby z nową bronią. Co więcej Jeff mógł dodać do dmuchawki zarówno strzałki które wyglądały jak trochę większe drzazgi z doczepionymi lotkami. Same z siebie to niewiele robiły. Sekret tkwił w małej buteleczce z gęstą mazią. Trzeba było umoczyć czubek strzałki w tej mazi, wsadzić do rurki, wycelować i dmuchnąć. Cel wielkości człowieka powinien paść w ciągu paru chwil. Ale nie od razu. Dlatego lepiej było atakować z ukrycia. Drugą wadą było to, że strzałka leciała na kilka, może kilkanaście kroków. Mogła polecieć i dalej no ale już nie miała sił wbić się w ciało. Z ciałem też trzeba było uważać bo najlepiej było strzelać w odkrytą skórę. Najlepiej w szyję. Wtedy trutka działała najskuteczniej. Jak gdzie indziej ale strzałka się wbiła no to mogło trochę potrwać zanim trucizna rozporwadzi się z krwią po ciele. Ale nawet trafiona kończyna powinna zdrętwieć a następnie paraliż powinien stopniowo rozejść się na resztę ciała. Więc za zestaw dmuchawki, strzałek i buteleczki z trucizną Jeff życzył sobie 10 tabletek Valaprenu.





Po poranku wszyscy mieli czas wolny który można było spożytkować na przygotowania do drogi. Najlepiej wewnątrz dawnej szkoły bo na zewnątrz coś deszcz łomotał o cały ten ziemski, błotnisty padół. A do tego chyba robiło się coraz goręcej. Ale w południe, jeszcze przed obiadem zgodnie z prognozami tubylców deszcz ustał. I chociaż niebo dalej było pochmurne a na ziemi panowało błoto i kałuże które od razu zaczynały parować zwiększając zaduch dżungli to przez resztę dnia nie powinno już padać. No może coś przelotnego później ale nic poważnego. Więc zarówno furgonetka Lemaya jaką miało jechać rozpoznanie jak i granatowy van Detroitczyków były gotowe do drogi. I wydawało się, że trzeba się liczyć, że obie mogą nie wrócić przed nocą do tej bazy. Zwiadowcy musieli liczyć się z tym, że spędzą noc w dżungli a Bruce który nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w samochodach miał kłopot aby określić czy da się przejechać czy nie. Mówił, że pieszo na pewno się da. Zaś para z Detroit miała dotrzeć do Nice City i tam oddać się do dyspozycji Lady Amari. Chodziło głównie o zorganizowanie zapasów i posiłków co mogło potrwać cały jutrzejszy dzień jak przewidywał van Urk no ale może milady wyśle ich szybko z powrotem z innymi poleceniami. Więc najprędzej pewnie wrócą jutro albo pojutrze.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-11-2019, 09:49   #156
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Wymiana handlowa nie była po myśli Marcusa, ale drogą targów zawsze dało się coś ugrać. Dlatego też "Buźka" nie dał większości zapasów swoich leków. Zamiast tego poszła reszta Valaprenu jaką posiadał, piersiówka z alkoholem i 4 dawki Tubokuraryny - taka wymiana wydawała mu się lepsza niż poprzednia. Nie mógł się pozbawić leków w tej dziczy, zwłaszcza że nie był pewien czy łatwo uzupełni te zapasy. No ale przynajmniej zdobył nową broń, która była dla niego wielce przydatna oraz cicha.


Spojrzał na ekipę z którą miał jechać. Nie przepadał za Antonem, ale póki co nie miał innego wyjścia niż tolerowanie tego osobnika. Już raz "Buźka" się z nim "starł" i wtedy przegrał potyczkę. Po słowie mało kiedy wygrywał, to nie była jego działka. Odrzucił jednak póki co wszelkie opcje wyrównania rachunków. Miał robotę do wykonania i na tym miał zamiar się skupić. Mając wolny czas sprawdził na spokojnie stan swojego karabinu i amunicji do niego, woląc aby nie zaciął się nagle w niespodziewanym momencie.

- Tylko pamiętaj. Strzelasz tylko gdy to będzie naprawdę konieczne. - odezwał się do Antona jeszcze - Nie chcemy przecież by nas wykryli zbyt wcześnie. Co najwyżej możemy zwalić winę za podchody na konkurencję - Nowojorczyków na Teksańczyków i na odwrót, w zależności na kogo trafimy najpierw.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 04-11-2019, 01:11   #157
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KUCyjDOlnPU[/MEDIA]
Bycie kurierem niezwykle odpowiadało Ves. Raz że uwielbiała jeździć furą i jak każdy z Miasta szaleńców mogłaby w niej mieszkać, to dwa: zyskała szansę powrotu do Nice City, spotkania z Kristi, Kay i jak dobrze pójdzie, może nawet z Johnem vel Nemesisem… chociaż tego ostatniego pewnie Alexowi ciężko przyjdzie strawić. Poza tym jeśli mieli przy weekendzie zorganizować osadnikom z dżungli iście detroicką imprezę, musieli pojechać do miasta wszystko wcześniej przygotować. Była też kwestia ich nowych towarzyszek, którym obiecali przejażdżkę do “wielkiego miasta”, będącego trochę większą prowincjonalną dziurą, nijak nie umywającą się do wspaniałości Det prócz jednego elementu. Takiego o blond włosach - ten deklasował wszystkie inne plusy i w oczach panny Holden mógł śmiało oraz skutecznie konkurować z samą Ligą.

W ferworze pakowania, sprawdzania czy aby na pewno wzięli wszystko i przyjmowania zamówień pod tytułem “kto co chce z miasta?”, Vesnie dość łatwo przyszło zmycie się Runnerowi z widoku. Prześlizgując się między domami i opłotkami, dotarła do świetlicy zajmowanej przez Johansena. Ten zaś gościł van Urka, a nim chciała porozmawiać zanim wyjedzie. Nie marnując czasu zapukała we framugę drzwi, ledwo postawiła stopy tuż przed progiem.

- O, Vesna. Wejdź proszę. - Federata odwrócił się w stronę drzwi i widząc kto przyszedł uśmiechnął się lekko i zaprosił gościa do środka. - Co cię do mnie sprowadza? - zapytał gdy już weszła do środka i mogli rozmawiać sami.

- Wybacz proszę że przeszkadzam, monsieur - dziewczyna dygnęła lekko przechodząc przez próg, nie zapominała też o miłym uśmiechu. Poczekała aż skrzypnie zamykany zamek i wtedy dopiero przeszła do konkretów. Wszak czasu za dużo nie miała, niedługo wyjeżdżali i Alex pewnie wyniucha jej brak całkiem niedługo, a po co się miał niepotrzebnie denerwować?

- Chciałam porozmawiać w cztery oczy, bez zbędnych świadków i bez ryzyka późniejszego patrzenia na mnie wilkiem - popatrzyła szlachcicowi prosto w oczy, robiąc krok w jego stronę.
- Nie chcę wchodzić w kompetencje ludzi milady, ani być odebrana jako przesadnie wścibska, lecz czy przypadkiem nie przywieźliście z Appalachów arszeniku bądź innej łatwo dostępnej i skutecznej trucizny?

- Obawiam się, że nie rozumiem.
- o ile arystokrata potwierdził zaproszenie gestem i dał zgodę na tą rozmowę to pytanie chyba go zaskoczyło. Zmrużył oczy i lekko przechylił głowę na znak, że nie może zrozumieć toku myślowego rozmówczyni a odpowiedź tylko to potwierdzała.

- Pozwolisz więc że wyjaśnię - technik podjęła z tym samym miłym, ciepłym uśmiechem - Myślę, czy nie dałoby się otruć konkurencji. Wyślemy zwiad, dowiemy się gdzie są. To ich osłabi. Pomyślałam, że mogłabym spróbować im przemycić zatruty prowiant… i dlatego rozmawiamy w cztery oczy. Wiesz monsieur, że początkowo pracowałam dla CSA. Jeśli gdzieś w buszu natknę się czystym przypadkiem na jednego z nich, nie odmówi chwili rozmowy i poczęstunku. Sęk w tym, że Alex ma na niego alergię, więc nawet o tym kowboju przy nim nie wspominam. Truciznę można podać na wiele sposobów: w pokarmie, w alkoholu. Wmówić, że to leki. Antyseptyki. Wtarte w otwarte rany zadziałają błyskawicznie.

- Ahh takk…
- głowa szlachcica powoli uniosła się do góry i równie powoli opadła na dół. Przez chwilę trawił ten pomysł pod swoją idealnie uczesaną fryzurą aż w końcu znów skinął. Tym razem szybko i dobitnie. - Bardzo dobry pomysł. Niestety nie mam tutaj nic takiego. Ale poczekaj chwilę. - mężczyzna odwrócił się i sięgnął do swojej teczki. Z niej wyjął notes, z kieszeni prawdziwe pióro i szybko zaczął pisać coś na jednej z kartek.
- Przedstaw ten pomysł milady. Wydaje mi się, że sama wiesz jakich środków potrzebujesz. Myślę, że jej też powinien się spodobać taki pomysł. - mówił trochę wolniej niż pisał. A zapisał krótką wiadomość na kilka linijek. Na koniec walnął zamaszysty podpis i chyba datę a na koniec wziął czystą kopertę. Wsadził kartkę do środka, zalakował i wrócił z tą kopertą do Vesny.
- Proszę. Przekaż tą wiadomość milady i opowiedz jej o swoim pomyśle. Tu masz moją aprobatę. No ale ostateczny głos należy do lady Amari. - powiedział wręczając jej kolejną kopertę. Ta była zaadresowana do tej samej adresatki którą wcześniej wręczył jej publicznie w świetlicy.

- Dziękuję, wiedziałam do kogo z tym przyjść - przyjęła kopertę, a uśmiech się jej poszerzył. Arystokracja z Appalachów nie różniła się wiele od biznesmenów z Downtown. Obie frakcje lubiły mieć czyste ręce, albo sprawiać pozory ich posiadania, a zagrania zakulisowe były ich chlebem codziennym.
- Jeśli mogę mieć też osobistą prośbę - wypaliła nagle - My wyjeżdżamy, Anton idzie na zwiad, Lee i Mari jadą z nami. Miej proszę oko na Megan. Wciąż pozostaje ranna… po prostu gdybyś monsieur zajrzał do niej od czasu do czasu i sprawdził, czy czegoś jej nie potrzeba, będę naprawdę zobowiązana.

- Ah tak. Ta dziewczynka.
- Federata który chyba też miał poczucie dobrze spełnionego obowiązku i niezłego deal zawahał się gdy usłyszał o tej ostatniej prośbie. Ale widocznie skojarzył o kogo pyta i prosi ciemnowłosa pracownica.
- Dobrze, zajmę się tym. Postaram się aby niczego jej nie brakowało. - obiecał z uprzejmym uśmiechem na twarzy.

- Dziękuję, teraz mogę jechać z czystą głową, bo wiem że… przynajmniej tym nie muszę się martwić - na moment w oczach dziewczyny pojawiły się wesołe błyski - Najchętniej bym cię wyściskała w podzięce, jednak to wbrew etykiecie, dlatego ograniczę się do tego monsieur - skłoniła głowę, jednocześnie dygając jak kiedyś uczył ją doradca ojca, gdy znajdzie się w obecności Shultza i będzie musiała się przywitać.
- Pozwolisz że się oddalę… chyba, że potrzeba przywieźć z miasta coś ponadplanowego. Zbieram zamówienia.

- No proszę jaka dobrze wychowana młoda dama. - szlachcic wyraźnie się rozpogodził widząc i słysząc to co Vesna robi i mówi. Przystał na to z wyraźną aprobatą. - Widzę, że jesteś kobietą z klasą. I z głową na karku. Gdy się to wszystko skończy i miałabyś ochotę na dalszą współpracę nasze drzwi stoją przed tobą otworem. - brzmiało jak jakaś wspaniałomyślna oferta ale chyba udało się Vesnie zrobić na swoim szefie dobre wrażenie tymi manierami.
- I mnie niczego nie trzeba, wystarczy, że przywieziecie te materiały na dalszą część ekspedycji i może jakieś posiłki. - van Urk odpowiedział dobrodusznie na znak, że jemu osobiście nic specjalnego nie potrzeba.
- Aha, właściwie to jest coś. Zapytaj proszę o Hermana, mojego ochroniarza. Chciałbym wiedzieć jak się czuje. Tego którego zabraliście ze sobą poprzednim razem. - jednak w końcu przypomniał sobie, że jest coś co mogłaby mu Vesna przywieźć z miasta.

- Oczywiście, dowiem się na czym sprawa rannego stoi... i dziękuję. - posłała mu szczery uśmiech zamiast wystudiowanej maski - Mam nadzieję, że przyjdzie nam się spotkać w zdrowiu następnym razem. Do zobaczenia monsieur. Bądź zdrów i bezpieczny - skłoniła się na pożegnanie i wymieniwszy ostatnie uprzejmości, wyszła na światło dzienne, kierując się od razu do wozu Alexa. Minęło zbyt mało czasu aby jej ganger kogoś połamał, albo wpadł w tarapaty... jednak i tak wolała go nie spuszczać z oka na dłużej niż to absolutnie konieczne.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 04-11-2019, 02:20   #158
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Nowa robota nie podobała się Antonowi z jednej prostej przyczyny - miał zostawić ranną córkę na co najmniej jedną dobę. Poza tym zadanie ani go ziębiło, ani mroziło. Kolejna fucha, jak patrol, gdy latał po nieprzyjaznym terenie z karabinem w łapach i modlił się aby móc wreszcie ściągnąć pancerz, umyć się i iść spać. Lub coś zeżreć. Po doborze ekipy wiedział też, że zapowiada się naprawdę ciężki dzień. Pod względem psychicznym. Uszami wyobraźni już słyszał ponure wstawki Marcusa, ale co poradzić? Padł rozkaz, a Iwanow jak każdy trep z długoletnim stażem, wiedział że nawet jak rozkaz do dupy to nie ma sensu i prawa go kwestionować. Od tego były wyższe szarże, oni mieli jedynie wykonać swoją robotę i mieć nadzieję, że nikt się kurwa nie pomyli w obliczeniach.

Przed wyjazdem należało załatwić parę spraw. Pierwszą z nich była wizyta u rudej gladiatorki, chociaż zanim ją znalazł, Rusek trochę się naszukał. W końcu rzuciła mu się w oczy jakoś na uboczu, gdy przemykała między budynkami. Ruszył za nią, chcąc dogonić zanim znowu ją wetnie w najmniej oczekiwanym momencie. Idąc za nia czuł się trochę jak gówniarz, bo ostatnim razem popili wspólnie i skończyło się tak, a nie inaczej.
- Aria czekaj! - w końcu krzyknął za nią, machając ręką aby zwrócić jej uwagę.

Dziewczyna odwróciła się gdy usłyszała za sobą głos i kroki. Widząc kto to zatrzymała się i poczekała aż Anton do niej dotrze. Potem zrobiła wyczekującą minę czekając na to jaką to ma do niej sprawę.

Nie był dobry w te klocki, pewnie powinien powiedzieć jakiś komplement. Albo cokolwiek, zamiast stać i się gapić na rudzielca z szerokim wyszczerzem na gębie.

- Wyglądasz zajebiście - rzucił i westchnął. Tak… nie rozmawiali za bardzo od imprezy w plenerze - Posłuchaj… pewnie uważasz mnie za zjeba i idiotę. Do tego sztywniaka. Alkoholika, który jak się napruje nie kontroluje tego co robi. - popatrzył na nią, unosząc odrobinę prawą brew - Śpiewa stare ballady chociażby. Było zajebiście. Ty byłaś zajebista… ciągle jesteś. - westchnął i potarł twarz dłonią - A ja nie jestem w tym dobry, wypadłem z wprawy. W ogóle to… żona mnie wyrwała, nie ja ją, nieważnie. Chcę ci powiedzieć… podziękować. Świetnie się bawiłem i mam nadzieję że ty też.

- Nie mów mi co mam myśleć.
- Aria odparła neutralnym tonem który trudno było Antonowi w pierwszej chwili rozgryźć. Mogło brzmieć jak złość na to co właśnie powiedział albo neutralna uwaga. Nie do końca był pewny.

- I pewnie, że jestem zajebista. Zajęłam trzecie miejsce w zawodach w których startują sami faceci. A to tylko jeden z moich atutów. - wydęła wargi gdy to mówiła i Anton zorientował się, że chyba jednak ironizuje sobie. Chociaż coś o jej występach na arenie słyszał już wcześniej.

- No a ty. - rzekła podchodząc do niego i otrzepując dłonią poły jego ubrania. - No też nie jesteś taki beznadziejny. Chociaż mam parę uwag. Więc liczę, że jak wrócisz z tej cholernej dżungli to będziemy mogli to omówić. - rzekła otrzepując te ubranie a na koniec uniosła w górę głowę aby spojrzeć na niego koso z lekkim uśmieszkiem w kąciku ust.

- Tylko parę? - Rusek udał zdziwienie małym rozmiarem tragedii, ale szczerzył się już prawie po ósemki. Wyciągnął własne łapska i chwycił gladiatorkę za ramiona, a potem przycisnął ją do siebie, otaczając mocno w pasie.

- Kanieczna - mruknął, zanim nie minął moment zaskoczenia. Skorzystał, całując ją na pożegnanie zanim zdążył zarobić w zęby.

- A dokąd to? - zanim zdążył się oddalić ruda złapała go za nadgarstek. Całkiem mocnym chwytem. Szarpnęła z powrotem zmuszając go by zajął dopiero co opuszczoną pozycję.
- Co to ma być? Tak to się żegnaj z jakimiś przydrożnymi lafiryndami. - prychnęła na niego jak kot otrzepujący się z nadmiaru wody. A potem złapała i pocałowała go mocno, zachłannie i zdecydowanie. Tak, że miał trudność ustać na nogach pod jej naporem i chyba tylko dzięki przewadze masy i wprawy mu się to udało. Puściła go dopiero jak chyba już im obojgu zabrakło tchu.
- Teraz możesz iść. - odparła uśmiechając się leniwie i kładąc sobie dłonie na biodrach z miną wielkiego samozadowolenia na twarzy.

- Spasiba kamandir - wydyszał poważnym tonem, zaciskając chętnie palce na jej ciele. Jeszcze chętniej zaciągnąłby ją gdzieś na pobocze i tam powtórzył ostatnie ćwiczenia… gdyby nie gonił ich czas. - Miej proszę oko na Morgan… jeśli mogę cię o to prosić. Zostaje sama, odwdzięczę się, obiecuję.

- Jasne. Wygląda na mądrą dziewczynkę. Na pewno nie będzie dawać sobie obijać gęby na arenie.
- łuczniczka uśmiechnęła się łagodnie i z pogodnej twarzy nie szło jej nie wierzyć, że dotrzyma słowa. Tyle musiało wystarczyć i starczyło. Wbrew wewnętrznej paranoi Iwanow ufał jej. Chciał zaufać... był głupi, albo po prostu był człowiekiem.


Drugim punktem na liście było odwiedzenie córki, siedzącej w świetlicy w otoczeniu innych dzieci i Burgera, robiącego za żywą, ziającą i obślinioną maskotkę. Iwanow popatrzył na nich dłuższą chwilę, przystając w progu. Dżungla nie była miejscem dla dziecka… ale jego miejsce było przy dziecku. Błędne koło, albo on był uparty i po raz nieskończony dopadły go wątpliwości. Wreszcie podszedł do małego rudzielca i kucnął tuż obok, tarmosząc psi łeb odruchowo.
- Chcesz coś z miasta? - zaczął neutralnie.

- Z miasta? Przecież nie jedziesz do miasta. Tylko tam. - dziewczynka machnęła w stronę jednolitej ściany dżungli jaka roztaczała się po drugiej stronie ogrodzenia i drogi. Sama też pogłaskała i poklepała Burgera jakby obecność psa dodawała jej otuchy. Inne dzieci przybrały wyczekującą postawę z mieszaniną zaciekawienia rozmowy ludzi z zewnątrz i trochę jakby nie były pewne czy mają odejść czy nie. Wydawało się, że psiak, jeden z nielicznych jakie ocalały z pogromu podczas nocnych walk, stał się pomostem między nimi a ich rówieśniczką. Zresztą dzieciom chyba było łatwiej budować te pomosty między sobą niż dorosłym.

- Alex i Ves jadą do miasta. - żołnierz wyjaśnił cierpliwie - Możemy zrobić listę czego potrzebujemy i im damy. Tylko bez przegięć - uśmiechnął się - Twój biedny staruszek nie robi już w budżetówce. Masz tabletki?

- Mam. A ty masz swoje?
- dziewczynka zrewanżowała się ojcu podobnym pytaniem dalej patrząc na swojego psa.

- Właśnie mi się kończą. Zostały trzy jak rano liczyłem - odparł szczerze i rozłożył trochę ręce - Więc jak, potrzebujesz czegoś? Masz… wszystkie swoje… rzeczy - popatrzył na nią wymownie, jak zawsze gdy chodziło o TE RZECZY, typowo kobiece na których się nie znał za grosz, ale na szczęście Mori zdążyła się od mamy nauczyć czego trzeba.

- Tak, rany tato… - dziewczynka prychnęła jakby właśnie ojciec narobił jej siary przy kolegach co podkreśliła wymownym przewróceniem oczu. - Nic nie chcę. Idź do Ves i Alexa i powiedz by kupili ci prochów. Czy co tam jeszcze ci potrzeba. Oni są fajni. - powiedziała jakby koniecznie chciała przekierować rozmowę na cokolwiek innego niż TE RZECZY.

- Na pewno nie chcesz ciastek, albo czegoś do rysowania? - z uporem niewzruszonej skały drążył dalej, z ulgą przyjmując zmianę tematu - Też ich lubię… może w takim razie chcesz zapas cukierków żeby obdzielić swoich nowych kolegów? - popatrzył na dzieciaki wokoło - Albo nowy nóż. Lub coś z ubrań. Ves na pewno ci wybierze coś ładnego.

Morgan miała minę jakby “była na nie” ale uwaga o cukierkach dla nowych kolegów spowodowała, że spojrzała na nich po czym wróciła wzrokiem do ojca.
- No to te cukierki jak już musisz. Cokolwiek. Oni też są fajni. - mruknęła już tak bardziej tonem jakim zwykle go obdarzała jeszcze dwa czy trzy lata temu gdy nie zaczęła przemieniać się w dorastającą pannicę.

- Dobrze kochanie, coś wam przywiozą - Anton odpowiedział spokojnie, a potem nie zważając na sprzeciwy, objął córkę, przytulając ją do siebie mocno i pocałował ją w czubek głowy - Bądź grzeczna i uważaj na siebie. Wrócę jutro albo pojutrze. - chwilę pomemlał coś niemo pod nosem, zanim dokończył - Kocham cię. Zostawiam ci Burgera… teraz idę. Ale wrócę. Nigdzie nie chodź sama. Słuchaj się Aryi.

Dorastająca nastolatka, która do tej pory gadała z ojcem jakby z musu i najlepiej to w ogóle aby sobie poszedł i nie zawracał jej głowy niespodzianie wtuliła się w niego gdy tylko ją dotknął na pożegnanie.
- Oj, tato, ja wiem, że ty musisz jechać bo znów jesteś w jakimś głupim wojsku. Ale o mnie się nie martw ja tu sobie poradzę. A ty wróć bo się na ciebie wścieknę i wyrosnę sama na jakieś nie wiadomo-co i będzie ci dopiero głupio. - powiedziała ze ściśniętym gardłem gdzieś mamrocząc w jego łopatkę i cały czas ściskając go mocno jakby mieli się już nie zobaczyć.

- Wrócę kochanie. Zawsze od ciebie wrócę - powtórzył nie puszczając jej z objęć. Zastygli tak we dwoje przez długi moment. Nim z udawanymi uśmiechami nie rozeszli się, choć gdy wyszedł za próg, Iwanow mocno zaciskał pięści i szczęki.


Ostatnim punktem na liście do odhaczenia przed wyjazdem była para z Det. Niestety Ves nigdzie nie mógł znaleźć, za to przy znajomej furze dostrzegł Runnera.
- Jak tam, gotowy do drogi? - zagaił rozmowę lekkim tonem, niepasującym do profesjonalnego sztywniaka z NYA - Spakowałeś i zabezpieczyłeś wszystkie foczki, żeby się po drodze nie uszkodziły?

- No właśnie czekam aby je zapakować.
- Alex pozwolił sobie na rubaszny żarcik. Ale rzeczywiście z całej trójki dziewczyn jaka miała z nim jechać na razie żadnej przy samochodzie nie było widać. A Runner wyskrobywał resztki przedniej szyby zasypując okolicę drobnymi, szklanymi kryształkami. - A słyszałem, że tobie trafiła złota robota. - puścił Antonowi żurawia razem z krzywym uśmiechem.

- A żebyś wiedział. - Iwanow pokiwał mądrze głową - Złota to mało powiedziane, ale nie będę cham. Chcesz to się zamienimy. Ja pojadę z rozwydrzonymi babami na zakupy do miasta, a ty skoczysz w teren, wozić się z karabinem jak na prawdziwego faceta przystało.

- No ale rozkaz to rozkaz. Sam słyszałeś. Nasz jaśnie pan tak kazał to co my, biedne żuczki, możemy zrobić?
- Alex machnął brodą gdzieś w stronę piętra szkoły gdzie, gdzieś tam była świetlica w jakiej rano odbyła się narada i szef rozdzielił zadania tak a nie inaczej. - A w ogóle to na co się czaisz? - zapytał wracając do wydłubywania kawałków szkła z framugi.

- Wojsko to syf - były porucznik mruknął nagle dość ponuro, sięgając po złożoną na cztery kartę, a razem z nią podał gangerowi garść gambli - Potrzebuje paru rzeczy, to lista. Będę cholernie wdzięczny jak to z Ves ogarniecie w Nice City.

- Pokaż. -
ganger przerwał swoje zajęcie i wziął od Antona kartkę. Rozwiną, przeleciał wzrokiem i zwinął z powrotem. - Dobra jak będzie to załatwimy ci to. - obiecał chowając kartkę do kieszeni spodni. - A to wrzuć tam do tej skrzynki na pace. - powiedział widząc naszykowane na wymianę gamble i wskazał na jeden z pojemników na kufrze wozu.

- Dzięki. Weź jeszcze flaszkę. Jaką chcesz - Iwanow kiwnął krótko głową - Dla ciebie. Za fatygę… i kurwa. - zaklął, rozglądając się czy nikt nie podsłuchuje. Nachylił się do gangera - Co kupić lasce takiej jak Aria? Użytecznego… ma rzucić okiem na Mori jak mnie nie będzie i chcę. Się odwdzięczyć. Też za fatygę - dodał prawie bez krzywienia i przełykania kiepsko szytej ściemy.

- Co kupić Arii? - Alex zamyślił się drapiąc się śrubokrętem jakim wygrzebywał kawałki szkła z framugi po zarośniętym policzku. - Ja bym kupił nóż. U nas wszyscy mieli noże. Chociaż dla mojej Ves to kiepski prezent. - przyznał po chwili zastanowienia i chyba też miał kłopot co by tu można wybrać. - Wiesz co? Pogadam po drodze z Ves. Ona jest bardziej kumata w takie sprawy. Ja to się znam na furach, spluwach i nożach a nie na kupowaniu prezentów laskom. - wyznał w końcu z rozbrajającą szczerością.

- Dobry pomysł - Iwanow parsknął, a potem uścisnął Runnerowi dłoń - Szerokiej drogi i jeszcze raz dzięki. Widzimy się pojutrze. Uważajcie na siebie.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 04-11-2019, 19:15   #159
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - IX.07; śr; popołudnie

IX.07; śr; popołudnie; Nice City; hotel “Hamilton”; hotelowa restauracja; gorąc, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie




Vesna



Najgorszy był pierwszy odcinek prowadzący przez samą dżunglę. Jechało się jak w jakimś mrocznym tunelu. Dlatego gdy wjeżdżało się do Espanioli, to naprawdę można było się poczuć jak w wielkim mieście. Tyle ludzi, samochodów, koni, wozów po tej bezludnej, gorącej dziczy przez jaką przedzierała się granatowa furgonetka. Po minięciu Espanioli droga była już względnie prosta. Furgonetka jadąc pod pochmurnym niebem mijała kolejne farmy, krzyżówki, zjazdy i osady. Alex jak na swoje możliwości to jechał całkiem spokojnie. Głównie dlatego, że brak przedniej szyby przerobił furgonetkę w wielkie kabrio i pęd wysuszał i łzawił oczy ale też i chłodził ten gorący dzień. Może nawet za bardzo.

Ale mimo to ze sporym zapasem zanim zaczął się zmierzch, granatowa furgonetka wjeżdżała przez rogatki Nice City. O ile Alex zdawał się traktować tą wyprawę rutynowo to obie tubylcze dziewczyny wydawały się podekscytowane i może nawet trochę przytłoczone tak pustymi przestrzeniami po drodze jak i teraz tym wielkim miastem do jakiego zajechali. Jak się okazało wcześniej bywały tylko w Espanioli. A Espaniola przy Nice City to była zwyczajna dziura. I nawet w tej Espanioli każda z nich była może dwa czy trzy razy w ciągu całego swojego życia. A tak daleko jeszcze żadna z nich nie była.

- Ale tu dużo ludzi… - jęknęła zafascynowana Lee z zapałem oglądając co się dało przez okna samochodu.

- I ile tu samochodów… - jej sąsiadka też miała podobne wrażenia. Alex dyskretnie rzucił ironicznego żurawia na te “dużo ludzi i samochodów”. W Det takie Nice City może byłoby niezłej wielkości osiedlem w kawałku któregoś z wielkich gangów tego miasta. No ale tutaj robiło za główny ośrodek cywilizacji i rozrywki. Głównie pewnie z powodu braku ciekawszych alternatyw. No ale na głos tego nie skomentował. Z werwą zajechał przed “Hamilton” prawie na pewno celowo się popisując “dynamicznym parkowaniem” które szarpnęło furą i zwróciło uwagę przechodniów a i pewnie gości hotelowych.

A po drodze okazało się, że Alex ma sprawę do Ves. Czy raczej Anton miał do nich sprawę. Poprosił dziewczyny by podały pudełko w jakim Nowojorczyk zostawił swoje fanty a z kieszeni podał Vesnie kartkę z listą zakupów. Na liście był syrop Pinio na wadliwie działającą instalację chłodzeniową człowieka cechującą się zbyt dużym zakwaszeniem. I prarę innych, bardziej ogólnych rzeczy w tym jakieś cukierki. - No ale on chce jeszcze coś kupić dla Arii. Powiedziałem, że zapytam ciebie. No i obiecałem, że coś mu kupimy. Ja też nie wiem co jej kupić. Nóż? U nas wszyscy mieli noże. Sam nie wiem. On chyba też nie miał pomysłu. - Runner miał jeden z tych nielicznych momentów gdy wyglądało jakby prosił Ves o radę. Ale naturalne polane w takim sosie, że chodzi o jakąś głupotę a nie poważne rzeczy na jakich Alex natrualnie się znał. Więc mieli czas po drodze się nad tym zastanowić a wizyta w mieście mogła dać okazję rozejrzeć się za tym i owym. Ale teraz musiało to zejść na dalszy plan gdyż czas było rozmówić się z szefową.

- To ten… wiesz Ves ty dobrze z nimi gadasz no to ten… no wiesz… - Alex dał sobie siana ledwo weszli we czwórkę do hotelu i tam recepcjonista posłał gońca na górę a po chwili zszedł na dół Ralf. Na jego widok Alexowi chyba odechciało się integracji z szefostwem więc niejako zgłosił Vesnę na ochotnika do rozmów na szczycie samemu ograniczając się do roli świadka i ochroniarza.

- Dzień dobry. Milady zaraz zejdzie. Zapraszam do stołu. - Ralf miał tak samo nienaganne maniery jak i jego zwierzchnicy. Zaprosił ich do tego samego stołu przy jakim chyba odbyła się większość wcześniejszych spotkań. Alex jednak dał znać Ves by reprezentowała ich interesy. Sam usadowił się na stołku przy barze flankowany przez Lee i Marisę ale tak by móc obserwować stół przy jakim siadła Vesna i Ralf. Niedługo potem na dół zeszła też i sama lady Amari. Jak zwykle w otoczeniu dwóch ochroniarzy którzy stanowili żywą zaporę między milady a resztą świata.

- Dzień dobry Vesno. Cieszę cię, że widzę cię w zdrowiu. - milady przywitała się z Vesną siadając do stołu obok swojego kamerdynera który wstał na moment jej przyjścia i zaczął siadać dopiero gdy i ona usiadła. - Czemu zawdzięczamy twoją wizytę? - szlachcianka i szefowa całej ekspedycji Federatów całkiem elegancko zaczęła rozmowę co pasowało do eleganckiego sznura pereł na jej szyi i kompleciku jakiego nie powstydziłaby się dawna businesswoman. Jedynie żaboty przy rękawach i na piersi wskazywały na typowo federackie zamiłowanie do stylu z dawnych wieków.




IX.07; śr; popołudnie; droga w dżungli; zarwany most; obsada kombi; gorąc, wilgotno, jasno na zewnątrz pochmurnie



Marcus i Anton








No to dojechali do “mostu z łazikami”. I rzeczywiście, w krzaczorach na poboczu dało się dostrzec zarośnięte dżunglą wraki. No a kawałek dalej był most nad brudnobrązową rzeką. Tylko, że most był zarwany. Z obu brzegów sterczały pogruchotane końcówki ale nie było szans aby przedostać się nim na drugą stronę. Jak na razie więc wszystko było dokładnie tak jak mówił Brian. Droga a raczej asfalt na drodze, nadal w większości był niż nie był, piechotą pewnie dałoby się maszerować bez większych problemów. Była też bezludna osada przy zarwanym moście, sam zarwany most i nawet te zarośnięte od wieków łaziki też się zgadzały.

Osadę minęli kilkaset metrów przed mostem. Właściwie zjazd do niej. Brian mówił, że gdyby dalej jechać tym zjazdem to też w końcu dotarło by się do jego rodzinnej wioski. A ową osadę ledwo było widać spod ściany dżungli więc wyglądała jak ta część wokół dawnej szkoły jaką plemię Johansena wybrało sobie za siedzibę. Wcześniej jechali drogą albo to co z niej zostało. Jechali dość wolno bo Lamay musiał lawirować między leżącymi na asfalcie gałęziami, kamieniami i różnym tego typu śmieciem. Kilka razy nawet wszyscy musieli wyjść aby zepchnąć jakąś taką zawalidrogę z drogi albo pomóc wydostać się kombiakowi z błota na odcinkach gdzie powodzie zerwały asfalt nie wiadomo jak dawno temu.

Ten dawny most był swego czasu całkiem solidny. Prawdziwy wiadukt na porządnej drodze. Jedna dwupasmówka w jedną a druga w drugą stronę. Mógł mieć dobre kilkaset metrów długości. Niestety jakaś siła potężniejsza od niego wyrwała z połowę tego mostu i jego resztki wciąż wystawały z brudnej, brązowej wody poniżej. Nie było szans aby w ten sposób przeprawić się przez rzekę na drugą stronę. Według Briana było to możliwe ale łodzią no jeszcze może wpław chociaż prąd było dość zauważalny co nie zapowiadało łatwą przeprawę. Ale żaden z tych środków nie zapewniał transportu samochodu.

A jednak ślady opon tu było całkiem sporo. A samochodów żadnych. Wyglądało na to, że samochody jeździły wzdłuż brzegu, śladów butów też było całkiem sporo. A sprawa wyjaśniła się gdy natknęli się na świeżo ścięte młode drzewka. Zostały po nich tylko kikuty i ślady piłowania no i wszelakich prac ręcznych. Właśnie w tej okolicy ślady opon prowadziły w stronę wody jakby nagle samochody nauczyły się jeździć po wodzie. Nowojorczyk mógł się zorientować po tych śladach, że chyba jeździł tutaj więcej niż jeden samochód. Marcus zorientował się, że pojazdów musiało być kilka i buszowały tutaj kilka dni temu. A przynajmniej sądząc po śladach po cięciu i tym jak woda rozmyła i zatarła sporą część śladów na czerwonej, gliniastej ziemi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-11-2019, 02:38   #160
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ewKDfMOv8xw[/MEDIA]
Trasa do Nice City

Jazda bryką bez przedniej szyby dłużyła się niemiłosiernie. Nie dość, że Alex nie mógł dać po garach, to ciągle w oczy wlatywały im ziarenka piachu, albo drobne patyki… lub te przeklęte robale. W chwili przejeżdżania przez dżunglę wpadały do środka fury moskity, potem już na trasie latały wszędzie muchy, meszki i inne obrzydlistwa. Na szczęście ludzkie towarzystwo dopisywało. Gorzej, że nagle zupełnie od czapy wypadła kwestia specjalnego zlecenia od ich profesjonalnego sztywniaka z Nowego Jorku.
- Czekaj, czekaj… - panna Holden odpaliła papierosa i łypnęła znad kartki sprawunków na swojego gangera - Anton powiedział ci, żebyśmy kupili. Coś. Dla Arii - doprecyzowała, aby nie zostały żadne wątpliwości - Nie dla Morgan, tylko dla Arii, tak? Nie ma opcji że ci się rudzielce pomyliły, co?

- Nie. Dla młodej to chce jakieś cukierki by miała na wkupne dla tej swojej ferajny. - Alex sądząc po wiecznie zmrużonej minie i częstym odwracaniu głowy na bok aby chociaż na chwilę jedno oko chociaż trochę oszczędzić nie był w zbyt pogodnym nastroju. Ale pewnie chodziło o tą szybę i wymuszoną, jego zdaniem, ślamazarność. - Dla Ari coś chciał. Ale ani on ani ja nie wiedzieliśmy z czego by mogła się ucieszyć. No to mówię mu, że zapytam ciebie. A on mi, że to dobry pomysł. No to pytam. - Runner w największym skrócie przedstawił propozycję z jaką przed wyjazdem przyszedł do niego rosyjski Nowojorczyk.

Technik westchnęła, przygryzając pełną wargę i mruczała coś chwilę pod nosem, myśląc że chyba pokładają w niej za dużą wiarę. Gdyby chodziło o Kristi albo Alexa nie miałaby problemu z wymyśleniem prezentu… niestety Arię znała krócej, łuczniczka była typem wojownika, niestety nie z Novi.
- Dobra… ile gambli na to mamy? - spytała krótko.

- Dał jakiś złoty pierścień. Ej, dziewczyny! Dajcie to białe pudło! - kierowca skinął za siebie kciukiem ale zaraz pewnie uznał, że Vesna może sobie sama zobaczyć więc zawołał do dwóch pasażerek na kufrze vana. Po chwili nawigacji o które pudło chodzi dziewczyny podały Vesnie niezbyt duże, zamykane, plastikowe pudło. Niewiele w nim było. Z najwartościowszych rzeczy był złoty pierścień. Podobny jaki Vesna też dostała od lady Amari jako zaliczkę na poczet roboty. Dużo lub mało. Zależy do czego przymierzać.

Shultzówna wzięła obrączkę w palce i położyła na dłoni, przyglądając się jej uważnie. Marszczyła czoło i paliła w ciszy, łapiąc słoneczne refleksy na polerowanej, złotej powierzchni.

- Arię raczej nie będą obchodziły babskie fatałaszki, jest wojowniczką. Musimy celować w coś praktycznego - mruczała do towarzystwa, otwarta na sugestie i wtrącenia - Walczy w zwarciu, na krótki dystans. Albo strzela z łuku. Strzały będą bezpłciowe. Praktyczne, ale aż do przesady. Jest coś takiego jak celownik optyczny do łuku? - uniosła brew patrząc na Alexa i rozkładając ręce w geście czystej bezradności i niewiedzy. To nie była jej bajka, wolała dopytać - Ewentualnie Aria nie obrazi się za lornetkę z funkcją noktowizji. Przydatny gambel… od biedy celownik w podobnym klimacie.

- Niezłe. Znaczy nie znam się na łukach ale nie wiem czy da się zamontować optykę. Podobno kolimator się da. Jeden koleś mi kiedyś taką bajerę sprzedał. Ale byliśmy ujarani no to nie wiem czy to tylko bajer czy nie. I nigdy nie widziałem kolimatora do łuku. Ale popytać można. A za taką lornetkę ja też bym się nie obraził. - Alex zamyślił się i mówił dość powoli gdy omawiał słabo sobie znany łuczniczy temat. Łuczników trochę w Det było. Ale głównie u Huronów. Więc Runnerzy czy Schultzowie jak już to raczej mieli kontakt z ich strzałami niż łukami. Więc temat łuków nie był wśród nich zbyt popularny.

- Dobra wiesz co? To jak taki kolimator albo lornetka to ja mogę popytać. Już w paru miejscach byłem jak latałem za emką. - skoro pomysł Vesny skierował temat prezentu dla gladiatorki na w miarę bliskie Runnerowi tematy to i od razu się zrobił na tyle prosty, że sam mógł się zająć tą sprawą. - Dobrze, że nie jakieś fatałaszki bo to byś sama musiała za tym chodzić. - prychnął rozbawiony tą myślą.

- Naprawdę? Jesteś taki kochany - technik od razu zrobiła maślane oczy, przyklejając się do ramienia kierowcy jak na podręcznikową wdzięczną foczkę przystało. Patrzyła też z uwielbieniem w ogóle nie skrywanym - Co ja bym bez ciebie zrobiła… dziękuję. A powiedz… ile taka lornetka z nokto by kosztowała? Taka żeby nie było siary jej używać.

- No trochę kosztować może. To już niezły gambel. Nie wiem czy w ogóle taka się znajdzie w tej mieścinie. Dlatego lepiej mieć plan B na wszelki wypadek. - Alex przygarnął do siebie wdzięczącą się foczkę a, że miał w tym taką samą wprawę jak i ona w tej grze to nawet całkiem zgrabnie im to wyszło.

- Na pewno znajdziesz coś odpowiedniego, bo kto jak nie ty? - Shultzówna ćwierkała mu pod ramieniem, szczerząc się wesoło - No i szyba! Dasz radę ogarnąć szybę kochanie? Zamontuję ją, tylko… no właśnie. Muszę mieć co.

- No tak, szyba… Rozejrzę się. - kierowca skinął głową i skorzystał z tej niespodziewanej bliskości aby pocałować swoją dziewczynę która tak się chętnie i umiejętnie do niego wdzięczyła. - Tak, szyba by się mocno przydała. - potwierdził dodatkową porcją kiwania głową cały czas mrużąc oczy od tego pędu.

- Ogarnę paliwo, bo jedziemy na rezerwie rezerwy - oddała chętnie pocałunek i dalej siedziała wtulona w skórzane ramię - Zajmę się też lekami dla Antona i cukierkami. Pamiętaj o strzałach, skoro i tak są na liście. Masz specjalne życzenia co do kolacji i wieczora? Pewnie i tak… Kristi nas zamorduje, jeśli nie zjedziemy do niej skoro wpadliśmy do miasta. Kay też się obrazi za brak odwiedzin.

- Na pewno. Więc szkoda je zawieść. - Vesna wyczuwała, że Alex ma ochotę na wizytę we “Fleurs du mal” tak samo jak ona i podobnie jemu się to kojarzy. - A co z nimi? - zapytał cicho lekko wskazując głową na pakę i pewnie dwie pasażerki z tyłu jakie nie tylko nie znały Kristi i jej uroków ale chyba pierwszy raz były tak daleko od swojego skrytego w dżungli domu.

- Bierzemy je ze sobą - panna Holden nie zastanawiała się nawet sekundy - Polubią Kristi, a w razie czego mogą przecież wziąć pokój obok… chociaż wątpię. Zresztą gdy ty będziesz ogarniał sprzęt, my pewnie posiedzimy trochę u blondi. No i wycieczkę po mieście im zrobię, niech zobaczą coś więcej niż te ich bagna i chaszcze. Poza tym paliwo, czyli Roxy… myślisz, że będą mieli tutaj cokolwiek z porządnych materiałów wybuchowych? - zamyśliła się, patrząc przez dziurę po przedniej szybie - Spytam dziewczyn, może któraś coś słyszała.

- Dobra. - Alex przytaknął na plan zajęć na nadchodzące godziny i dnie. - No tak, paliwo też się kończy. W beczce już niewiele zostało. No ale bak dzięki temu mamy na razie pełny. Nowa beczka by się przydała. Dasz radę załatwić jak ostatnio? - zapytał gdy rozmowa skierowała się na bardziej przyziemne i dieslowskie tory. Beczka jeszcze stała z tyłu paki, obok crossowego motocykla i innych bagaży. Ale była już zdecydowanie bardziej pusta niż pełna. Van mimo swoich zalet do przewozu osób i towarów to do ekonomicznych pod tym względem nie należał.

- A materiały wybuchowe… - zamyślił się nad kolejnym problemem. Chwilę mu zeszło bo mijał właśnie jakąś furmankę zaprzężoną w… coś z rogami. Chyba krowy. Ale van tylko obok nich śmignął więc nie było okazji przyjrzeć się zbyt dokładnie. - Wiesz, właściwie trzeba by chyba zapytać Kristi. Ona jest stąd, wszystkich zna i wszyscy ją znają. Może tych jej krawaciarzy. Ale zacząłbym od niej. - kierowca mówił jakby sam był zaskoczony wnioskami do jakich doszedł, że gwiazda estrady może mieć jakieś użytecznie informacje.

- Tak zrobimy - dziewczyna przytaknęła po chwili wahania, a potem zaśmiała się wesoło - Widzisz? Zawsze wiesz co robić, bez ciebie dawno byśmy siedzieli na poboczu jak zgraja frajerów do orżnięcia.


Hamilton


Zestawienie prasowanych w kant białych obrusów ze zmurszałymi stołami osady w dżungli… wypadało jak porównanie merola do kartonowego pudełka na dziecięcej taczce. Dobrze było wrócić do cywilizacji w pełnym tego słowa znaczeniu. Niestety czas nie był tak łaskawy i nie zatrzymał się, a do wyjazdu panna Holden i jej załoga musieli zrobić jeszcze dziesięć tysięcy rzeczy, aby móc z pełnym spokojem sumienia odfajkować wypad jako w pełni zaliczony.

Punkt pierwszy i oczywisty - hotel i rozmowa z Amari. To udało się załatwić od ręki, więc zanim technik zdążyła porządnie zgłodnieć, pojawiła się Federatka.

- Witaj milady, niezmiernie cieszę się mogąc wyrwać trochę waszego cennego czasu - Przywitały się wedle protokołu, dziewczyna z Det podniosła się, gdy starsza kobieta podeszła i usiadła dopiero, gdy tamta raczyła posadzić swój arystokratyczny tyłek na krześle. Wymieniły konieczne powitania i pierwsze, niezobowiązujące uprzejmości, a potem gdy milady dała znak, zaczęły rozmawiać na poważnie.

- Kawaler van Urk prosił, abym przekazała raport - powiedziała uprzejmie, wyjmując z torebki dwie koperty i podała je szambelanowi, aby ten otworzył pisma… cholerna etykieta.

Dama z Federacji skinęła głową a szambelan odebrał koperty. Wyjął skądeś mały scyzoryk, otworzył jedno ostrze i z wyraźną wprawą otworzył jedną z kopert wyjmując zapisaną kartkę. Widocznie tą pierwszą a nie tą krótką którą pisał przy Vesnie. Szybko przebiegł wzrokiem kartkę, popatrzył dłużej na sam jej dół i podał kartkę szefowej. Sam zaś zaczął otwierać drugą kopertę i to już była ta krótka notka którą van Urk pisał tuż przed odjazdem. Coś musiało tam zaskoczyć szambelana bo uniósł do góry brew, spojrzał przez pryzmat kartki na siedzącą naprzeciwko Vesnę a potem wrócił do czytania krótkiej notki. Chwilę trwało zanim milady zapoznała się z oboma kartkami adresowanymi do siebie. W tym czasie szambelan zamówił przekąskę w postaci patery z owocami oraz wino. A nawet polecił zająć się Alexem i jego towarzyszkami więc przed trójką przy barze też wylądowały szklanki i przekąski.

- Ciekawie widzę się sytuacja rozwija w tej dżungli. - milady krótko skomentowała oba listy bez pośpiechu znów je składając i chowając do kopert. Te podała szambelanowi a ten schował je do swojego nesesera który prawie zawsze miał przy sobie.

- A co możesz mi powiedzieć o tej sytuacji jako naoczny świadek? - szlachcianka z powrotem skierowała główną część swojej uwagi i migdałowych oczu na swojego gościa.

Panna Holden pokrótce opowiedziała co udało się jej zapamiętać z ich ostatniego wypadu do dżungli i same zasadzenia na dzikuny. Mówiła krótko, zwięźle, bez wchodzenia w zbędne opisy przyrody. Dłuższą chwilę trawiła coś w głowie, aż wreszcie sięgnęła po wino i upiła solidny łyk na przeczyszczenie gardła.

- Prawdopodobnie zostaliśmy gdzieś z tyłu peletonu po ten czołg, ale to nie szkodzi. - spojrzała na Federatkę, przybierając spokojną minę - Sama okolica wraku wydaje się być silnie toksyczna, dochodzi też kwestia naprawy tego antyku, albo zapakowania go na odpowiednia lawetę. Jeśli będziemy trzymać się konkurencji blisko, w porę zdołamy im odbić przesyłkę po drodze. Stąd pomysł z wysadzeniem mostu… są też ludzie z Vegas - tutaj skrzywiła się krótko - Na ich miejscu nie pchałabym się w dzicz, tylko poczekała już na pustym terenie i dobiła zmęczoną wyprawą ekipę. Dlatego potrzeba wsparcia, ludzi. Dodatkowo materiałów wybuchowych, ale nie prowizorki tworzonej metodą chałupniczą. Tylko pełnoprawnego dynamitu, C4, bomby lotnicze, amunicja do haubic… musimy zruszyć i zniszczyć betonowo-stalową konstrukcję. - zrobiła krótką przerwę na kolejny łyk wina - Jeśli zaś chodzi o notatkę numer dwa pomyślałam, że warto skorzystać z każdej możliwości do zdobycia przewagi. Stąd moje pytanie o trucizny. Posiadacie coś milady?

- Przyjdź jutro. - arystokratka o kasztanowych włosach odpowiedziała po chwili zastanowienia. Wcześniej wysłuchała relacji Vesny w spokoju nie przerywając jej ani razu a szambelan zachowywał się podobnie. - Tego czegoś do wysadzenia mostu na pewno nie mamy. Więc trzeba się będzie rozejrzeć po mieście. Ufam, że skoro to był twój pomysł to wiesz czego potrzebujesz. Rozumiem, że to nie chodzi o kupno kilograma ziemniaków więc jeśli znajdziesz coś interesującego to daj mi znać. Zobaczymy co da się zrobić. - wyglądało na to, że milady potraktowała sprawę poważnie i zdawała sobie sprawę, że nie będzie łatwo zdobyć tak niecodzienny towar. Ale skoro Vesna wykazywała się dotąd takim sprytem i pomysłowością to może znaleźć potrzebny towar na mieście.

- Ralf, ciebie zaś proszę o zorganizowanie dodatkowego zaciągu. Słyszałeś jak wygląda sytuacja. - szefowa zwróciła się tym razem do swojego szambelana i ten gorliwie przytaknął jej głową.

- Oczywiście milady, zajmę się tym niezwłocznie. - szambelan skinął głową jakby już miał się zerwać aby wypełnić polecenie swojej pani.

- Dobrze. Czy jest jeszcze coś w czym mogłabym wam pomóc? - milady wróciła znów do Vesny jakby rozmowa zmierzała ku końcowi ale jeszcze można było coś powiedzieć.

- Jeśli to nie problem proszę napisać kawalerowi van Urkowi parę słów na temat tego, jak czuje się jego ochroniarz. Ten, którego przywieźliśmy rannego poprzednim razem - skorzystała z okazji aby dopowiedzieć swoje - Martwi się o jego stan, więc gdyby milady rozwiała jego niepokoje, z pewnością spadnie mu przynajmniej jeden kamień z serca. Druga rzecz to paliwo. - przeszła gładko do drugiego problemu - Jako najbardziej mobilni kursujemy między Nice City, a resztą zespołu. Nasze zapasy są na wyczerpaniu, więc gdyby nie stanowiło to wielkiego nadużycia, byłabym niezwykle zobowiązana za częściową kompensację nowej beczki - taktownie zmilczała że poprzednią wygadała i załatwiła podstępem, mieszając w blond osoby trzecie.

- Myślę, że to da się załatwić. - milady skinęła głową a potem spojrzała wymownie na swojego szambelana. Ten zrozumiał polecenie bez słów i znów sięgnął do swojego niezastąpionego nesesera i wyjął z niego kolejną obrączkę. Po czym przesunął ją na stronę stołu przy jakim siedziała Vesna. Obrączka wyglądała tak samo dobrze jak ta poprzednia i wydawało się, że da się ją wymienić na niezłe tankowanie.

- Dziękuję milady - panna Holden kiwnęła w podzięce głową, biorąc złoto i wsunęła je na palec. Nie wypadało pchać niczego w stanik przy pracodawcy. Nie wyglądałoby to zbyt poważnie, a skoro załatwiali interesy, należało zachować powagę i przede wszystkim szacunek.

- Jeszcze jedno, jeśli mogę - drgnęła przypominając sobie o jeszcze jednej kwestii. Podniosła wzrok i spojrzała Federatce prosto w oczy - Czy mogę prosić o pozwolenie na spotkanie z Nemesisem? Na… stopie prywatnej, ale nie jak poprzednim razem - powiedziała z najniewinniejszą miną świata i szybko wyjaśniła - Potrzebuję porady kogoś obeznanego z bronią i walką pozycyjną. Niestety ze względu na parę czynników, którymi nie będe milady zawracać głowy, nie mogę skorzystać z porady Alexa, a potrzebuję specjalisty. Porady i ewentualnie asysty przy zakupie potrzebnego sprzętu. Nie zajmie to długo, maksymalnie dwie godziny. Za milady pozwoleniem.

- Obawiam się, że nie mam pojęcia gdzie on w tej chwili jest. Nie jestem pewna czy ma w tej chwili wolny czas. Mam nadzieję, że do rana sprawa się wyjaśni. - szlachcianka odpowiedziała bez zwłoki chociaż z pewnym namaszczeniem jakby nie miała ochoty nazywać rzeczy po imieniu.

Nie musiała, w końcu nie na darmo John był jej cynglem. Technik zdusiła chęć aby westchnąć boleśnie, zamiast tego z uprzejmym uśmiechem kiwnęła głową w geście zrozumienia.
- W takim razie ja również udam się do moich obowiązków - powiedziała, czując wbrew uśmiechowi smutek. Myślała, że uda się spotkać z mrukiem, a tu klops. Szybko przeskoczyła myślami do alternatyw. Plan b… zawsze trzeba było mieć plan b.
- Proszę o pozwolenie na odejście. Gdyby milady nas potrzebowała, będziemy w Fleurs du Mal. Sylvio, szef ochrony Kristin Black… będzie wiedział gdzie jesteśmy.

- Proszę bardzo. I widzimy się jutro po śniadaniu. - milady wstała a wraz z nią i Rolf. Spotkanie było zakończone a szlachetna dama udała się w stronę swoich komnat na piętrze.

- Czyli o 9 rano. - rzucił szybko i dyskretnie Rolf idący w ślad za swoją szefową. Dwaj ochroniarze znów flankowali tą parę a widząc, że spotkanie zostało zakończone Alex spod baru posłał Ves pytające spojrzenie.

Można było odetchnąć z ulgą i jak po sznurku podejść pod teren okupowany przez Runnera. Ledwo do niego podeszła, dziewczyna od razu objęła go mocno w pasie, przytulając się do jego torsu.

- Jutro o 9 musimy tu być, czyli zostajemy na noc. - powiedziała cicho - Jedźmy do Kristi, tam się rozdzielimy. Ty ogarniesz szybę i kolimator albo lornetkę, a ja wezmę dziewczyny na spacer do Petro po nową beczkę benzyny. Potem załatwię resztę sprawunków. Muszę znaleźć kogoś, kto ma na stanie duże ilości C4...szkoda że to nie Det. Tam bym wiedziała. Tutaj… gorzej.

- Dobra. To was podrzucę pod burdel i się rozejrzę. Ale zobacz, koniec dnia, to pewnie i tak jutro będziemy za wszystkim latać. - kierowca zgodził się na taki plan dnia. Dopił swoją szklankę i ruchem głowy dał znać, że czas zrywać się do wozu. Dziewczyny zaciekawione tym wszystkim bez sprzeciwów ruszyły za nim.

- Cholera skąd będziemy wiedzieć, że jest 9? - wsiadając do szoferki Alex miał jednak całkiem trzeźwe podejście do tej sprawy. W końcu nikt z nich nie miał zegarka.

- Kto to był? Ta kobieta i ten grubas? I ci dwaj. To jacyś strażnicy? Alex mówił, że to dla nich pracujecie? - Lee skorzystała z okazji aby dopytać się o to co ją ciekawiło.

- I dlaczego była bez obroży? Mówiliście, że chodzi w obroży i na smyczy. - Marisa też wydawała się nieco skołowana tym co właśnie zobaczyła.

- Rany, to nie ta! To ta druga. Zresztą właśnie tam jedziemy to same zobaczycie. - Alex jęknął uruchamiając silnik jakby prowadził swoje negocjacje z dziewczynami z dziczy gdy Ves negocjowała swoje z milady.

- Muszą w burdelu mieć zegarek. Poprosimy aby nas obudzili o 8 - technik zamyśliła się, skubiąc dolną wargę palcami. Pokręciła głową - Ta laska i ten grubas to nasi szefowie na ten moment, tak. A Kristi chodzi w obroży przy swoich, więc jak ją spotkamy to od razu nie wylatujcie z tym, dobrze? - popatrzyła do tyłu vana - Jutro pojedziemy na wycieczkę i obejrzycie sobie miasto, pasuje?

Plan Vesny chyba spodobał się wszystkim bo cała trójka pokiwała twierdząco głowami. A granatowy van ruszył ulicami Nice City kierując się ku znanemu celowi. Obie dziewczyny wydawały się podekscytowane i radosne tą całą wycieczką. Alex też wyglądał jak kocur na którego czeka wymarzone przez cały dzień danie. I niedługo później zatrzymali się przed głównym budynkiem “Fleurs du mal”.

- Dobra to ja zobaczę co jest grane i spotkamy się wieczorem. - Alex pożegnał się pozwalając dziewczynom wysiąść i zabrać swoje rzeczy zanim sam nie odjechał spod głównego parkingu tego lokalu rozrywkowego. Marisa i Lee pomachały mu na pożegnanie a gdy zostały same z Ves popatrzyły na swoją przewodniczkę po mieście.

- Nie bójcie się - technik machnęła zachęcająco ręką, a potem skierowały się we trzy prosto do burdelu.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172