Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-11-2018, 01:53   #31
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
doc po terminie, wrzucony za Ronina


Daniel po szybkim prysznicu w wynajętym pokoju wybrał się na miasto w poszukiwaniu Rose, którą poznał na konkursie pierwszej pomocy. Szczęśliwie zauważył jej charakterystyczne głębokie oczy gdy rozglądał się w tłumie przewijającym się przez miasteczko.

- Hej, cieszę się że Cię znalazłem - odezwał się do niedawno poznanej dziewczyny Daniel szeroko się uśmiechając, gdy jego psi towarzysz kręcił się pod nogami..
- Rose, mam nadzieję że dobrze zapamiętałem, chciałem spytać czy dasz zaprosić się na drinka?

Dziewczyna o czarnych włosach uśmiechnęła się sympatycznie i kiwnęła głową. Tak samo jak na potwierdzenie dobrze zapamietałego imienia jak i na zgodę na pójście do tego drinka. Poszli więc razem we dwójkę razem z kręcącym się to tam, to tu psem.
- Fajny pies. Jak się nazywa? - zagaiła Rose obserwując biegającego wśród ludzi i ulic czworonoga. Ludzi było pełno jak chyba wszędzie na tym festynie. Podobnie jak w lokalu gdzie niewiele było miejsca wolnego. Ale wreszcie zajęli właśnie zwolniony przez kogoś stolik i mogli usiąść na spokojnie. - Na długo tutaj przyjechałeś? - zapytała dziewczyna gdy kelnerka odeszła aby zrealizować ich zamówienie.

- Ten włochacz to Szarik, zwiedziliśmy razem kawał świata w drodze na południe - Odpowiedział zgodnie z prawdą Daniel lekko gwiżdżąc na psiaka, który zaczepiał przypadkowych ludzi.

- Sam nie wiem ile czasu spędzę na południu, może kilka miesięcy może całe życie jeśli mi się poszczęści - uśmiechając się odpowiedział głaszcząc Szarika, który położył głowę na jego kolanach.

- Co Cię tu sprowadza Rose? Pochodzisz z tych stron? - zapytał dziewczyny siedzącej naprzeciwko.

- Tak, jestem stąd. Ale tu się tyle dzieje, tylu ludzi tutaj codziennie przyjeżdża i wyjeżdża, że czasem się czuję jakbym też była tylko przejazdem. - zaśmiała się wesoło dziewczyna machając do tego beztrosko dłonią.

- A ty skąd jesteś? I co chcesz robić u nas przez te kilka miesięcy albo dłużej? - czarnowłosa upiła łyk ze swojej szklanki wciąż patrząc na Daniela.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 05-11-2018, 01:54   #32
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Tura 5 - VIII.28; nd; wieczór; Nice City; Komisariat



- Lady Amari, nie ma ich. W knajpie powiedzieli, że spakowali się i wyjechali. Dużo pakowali bo ta Indianka postawiła sporo na arenie i wygrała. Ludzie widzieli jak odbierała nagrodę z kasy areny. Całą masę skrzyń i pakunków. - zameldował powracający do swoich szefów pracownik. Patrzył trochę niepewnie bo nie zapowiadało się to na zbyt dobre wieści więc nie był pewny reakcji szlachetnie urodzonych.

- No niech zgadnę co postawiły te biedne myszki jak mieli tyle do zapakowania. - prychnęła ironicznie kobieta o egzotycznej urodzie. - A moje złoto? Jakąś wiadomość dla mnie? Wyjaśnienie czy pożegnanie? Zostawili coś? - szefowa stronnictwa z Appalachów znów spojrzała na podwładnego. Wydawała się być spokojna ale przez to wyglądała jak żmija tuż przed dziabnięciem.

- Nic mi o tym nie wiadomo milady. W karczmie nic takiego mi nie przekazali. Spieszyli się, nie chcieli czekać na aukcję i pojechali gdzieś. Nie mówili gdzie. - John szybko odpowiedział resztę aby ewentualna złość szefowej znalazła inne ujście niż jego skromna osoba.

- Czyli myszki czmychnęły z moim serkiem. No to nie było zbyt mądre z ich strony. Ani stylowe. Ani z klasą. I dość tchórzliwe. - milady pokręciła głową wzdychając w zamyśleniu. Jej ekipa zmarła czekając na to co zdecyduje. - Które myszki czmychnęły? - zapytała znów spoglądając na podwładnego.

- Ta Indianka co była u nas i jakiś obcy typ. Nikt go w knajpie nie kojarzył. Nie mieszkał tam. - podwładny odpowiedział szybko i bez wahania. Szlachcianka przyjęła to skinieniem głowy i zamyślonym wyrazem na twarzy.

- Wiecie co odróżnia klasę rządząca od motłochu? - zapytała tak nieoczekiwanie zmieniając temat, że odpowiedziały jej zdziwione i pytające spojrzenia. - Honor. Czyli na przykład umiejętność dotrzymywania słowa i umów. - wyjaśniła swojej ekipie lady Amari. Ktoś się uśmiechnął, ktoś pokiwał głową ale milczeli czując, że to początek tej dygresji.

- Można chama ubrać w najlepszy garnitur i obsypać złotem a dalej będzie tylko obsypanym złotem chamem. Można człowieka szlachetnego wrzucić do najgłębszej kloaki ale chociaż będzie cuchnął kloaką to nie da się go skalać. - Federatka powiedziała z pełnym przekonaniem. Znów pokiwali głowami ale energiczniej niż przed chwilą.

- To co teraz? - zapytał jeden ze szlachciców. Reszta też czekała na polecenia w tej sprawie.

- Skoro mamy do czynienia z chamskimi myszkami to zagramy z nimi po chamsku. - milady wzruszyła obojętnie ramionami okrytymi eleganckim żakietem i spojrzała na jednego ze swoich ludzi. - Nemesis. Przywieź proszę mi moje złoto z powrotem. Aha i tą pożyczone wygraną. Jako rekompensatę za rozczarowanie i stracony czas. - wydała wreszcie to polecenie jakiego od jakiegoś czasu wszyscy w jej grupce oczekiwali.

- A co z tymi myszkami milady? - zapytał ekspert od nietypowych zadań.

- Wymień im nasze złoto na ołów.
- Lady wstała kończąc zajmować się tym pobocznym wątkiem gdy musiała tutaj grać o znacznie wyższe stawki. Aukcja nie poszła po jej myśli ale jeszcze wiele było do ugrania w tej grze.

- Znajdziesz ich? - zapytał z zaciekawieniem szlachcic mówiąc do pracownika który już miał wychodzić.

- Oczywiście proszę pana. Mają góra 2, może 3 godziny przewagi. Nie mogli wyjechać wcześniej niż skończyły się walki na arenie. Znam ich samochód, ją widziałem jak tutaj była a wygrała dwa konkursy to nie tylko ja ją będę kojarzył. I ta fura wygrała wczoraj mud race. Tego typa co z nią jest nie wiem kim jest ale wiele to nie zmienia. A teraz Pan wybaczy, mam robotę do wykonania. - mężczyzna wydawał się być pewny siebie i swojego sukcesu w powierzonym zadaniu. Na koniec skłonił się szlachcicowi a ten łaskawie gestem zezwolił mu odejść.






Daniela i Henry’ego przywieziono zaraz po sobie. Prawie na jeden moment, tak, że spotkali się na korytarzu komisariatu. Gdy policjant otworzył jakieś drzwi wewnątrz już siedział przy stole ich azjatycki kolega. Wszelkie siniaki, roztarcia, skaleczenia były już opatrzone ale co miało mu zaczerwienieć czy napuchnąć to właśnie był ten etap, że czerwieniało i puchło w pełni. Do rana pewnie zsinieje i jeszcze bardziej spuchnie no ale w końcu zacznie schodzić. Akiro był i osowiały i po takich walkach nie było się co dziwić. Siedli więc we trzech ale zanim zdążyli coś sensownego powiedzieć czy uradzić drzwi się otworzyły i do środka pokoju wprowadzono Vesnę. Znaleźli się więc w niezbyt dużym pokoju przesłuchań sądząc po klasycznym lustrze na jednej ze ścian. Mieli do dyspozycji stół na tyle szeroki aby pomieścić ich czwórkę i krzesła aby usiąść. Akurat cztery by każdy miał po jednym.

Mieli na tyle dużo czasu i swobody by ustalić, że znaleźli się tutaj w bardzo podobnych okolicznościach. Do każdego z nich podeszło dwóch policjantów i grzecznie ale stanowczo poprosili o wspólny spacer na komisariat. Dokładniej do radiowozu a potem na komisariat. Daniela i Henry’ego zgarnęli jakiś czas po aukcji, Vesnę widocznie zgarnęli w podobnym czasie gdy skończył się koncert Kristin. Ale gwiazda miała tak wielkie wpływy w tym mieście, że policjanci ulegli jej urokowi i nawet na komisariat jej kumpela pojechała w jej suvie który pewnie nadal czekał przed komisariatem. No a Vesna, że nie była w tym osamotniona dowiedziała się dopiero gdy otworzyły się drzwi do gabinetu i ujrzała trzech swoich kolegów. Na początku musiano więc zatrzymać cichego i obitego Azjatę ale mimo mistrzowskich umiejętności walki wręcz był obecnie w takim stanie, że nawet przy próbie stawiania oporu nie byłby w pełni swoich sił i możliwości. Gliniarze byli lakoniczni i zdawkowo oznajmili każdemu, że mają wyjaśnić na komisariacie jakąś sprawę. Jaką to już nie powiedzieli, mieli dowiedzieć się na miejscu. Na miejscu zrobiono im zdjęcia przy charakterystycznej tablicy do oznaczania wzrostu więc jeszcze bardziej wyglądało, że mają jakieś kłopoty. Zabrano im całą broń jaką jeszcze mieli przy sobie i zaprowadzono do tego pokoju bez okien za to z wielkim lustrem. Zostawało czekać, domyślać się o co tu chodzi albo wspominać miniony dzień.


Z najnowszych wydarzeń najświeższym newsem było to, że mapę kupili Nowojorczycy. Końcówka była nie bardziej zacięta i emocjonująca niż jakiś z festynowych konkursów. Z grupki z pół tuzina twardych zawodników została przy końcu dwójka. Teksańczycy spasowali wycofując się do roli widzów gdy sumy oscylowały wokół wartości wypaśnej fury albo dwóch. Na końcu pozostała dwójka zawodników, dumna Federatka i zawzięty Nowojorczyk. Szlachcianka sypała ze swojej strony na szalę kolejne złoto i biżuterię a kapitan kolejne skrzynki z bronią i amunicją. Trudno było szacować kto z nich spasuje o włos wcześniej ale gdy do tej zdawałoby się góry gambli kapitan jeszcze dorzucił skrzynkę granatów lady Amari stwierdziła chyba, że tego już nie ma albo nie warto przebijać i spasowała. Rozentuzjazmowany sędzia odstukał trzykrotnie młotkiem zanim przybył umowę i wreszcie ogłosił nabywcę mapy: kapitan Erik Schuster z Nowego Jorku! To dawało pewną perspektywę na to jaką wartość ma dla grubych ryb o coś utopione w bagnach skoro są skłonni tyle płacić za samą wskazówkę do niego.

Widownia zaczęła bić brawo od tego emocjonującego widowiska. Kapitan schylił na moment głowę w ukłonie gdy wchodził na scenę i nawet lady Amari skłoniła mu się skromnie jak na godnemu przeciwnikowi oddać honor przystało. Była jeszcze jednak ostatnia szansa na zmianę wyniku czyli procedura weryfikacyjna. Na wypadek gdyby kogoś poniosło trzeba było zdać zadeklarowane na wpłatę fanty. Więc zaczęło się znoszenie kolejnych skrzyń i pakunków. Widocznie było co i ile trzeba bo w końcu stary Durand i młody kapitan uścisnęli sobie dłonie uśmiechając się do siebie i oficer NYA pokuśtykał za starcem na zaplecze aby dostać upragnioną mapę.

Gdy ostatnia szansa przepadła Federatka podniosła się i niespodziewanie śmiało podeszła do grupki kowbojów z Teksasu wyraźnie ich tym zaskakując. Powiedziała coś do nich czy raczej do jednego z nich, pewnie ich szefa. On zawahał się, popatrzył po reszcie zanim coś odpowiedział. Chwilę tak rozmawiali ale krótko po czym Federatka a za nią jej świta opuścili salę w jakiej odbywała się aukcja. A niedługo potem sala zaczęła pustoszeć a z głównej sali dobiegały dźwięki i muzyka oznajmiające, że zaczyna się koncert Kristin Black.

A Kristin dała czadu! Chyba jeszcze bardziej niż wczoraj wieczorem na arenie! Wydawało się, że drobna i szczupła blondynka jest tak nabuzowana pozytywną energią jak wulkan. I podobnie przekazuje widowni tą ogromną energię a ta rewanżowała się jej tym samym. Była niesamowita i ściany klubu wydawały się pękać w szwach i pęcznieć od nadmiaru energii jaka emanowała i od gwiazdy i jej wielbicieli. Wszyscy zdawali się nadawać na tej samej fali. Skakali, tańczyli, śpiewali ulubione kawałki, gibali się, pili i śmiali. Zabawa była przednia! Zupełnie jakby sycili się nawzajem po roku rozłąki gdy wreszcie blondwłosa gwiazda wróciła na domowe podwórko by dać czadu na koncercie przed swoją najulubieńszą publicznością a oni mogli się wyszaleć ze swoją najulubieńszą gwiazdą!


Długo nie mieli okazji nacieszyć się swoją wzajemną obecnością. Drzwi przez jakie sami niedawno przeszli otworzyły się i wszedł przez nie jakiś starszy gliniarz. Nie zamknął ich tylko obejrzał sobie całą czwórkę w milczeniu. Stojąc o krok od framugi tak jakby chciał ją sobą zablokować. W końcu gdy nacieszył już oczy ich widokiem odszedł ze dwa kroki i oparł się ramieniem o boczną ścianę przyjmując pozę obserwatora. I wtedy weszła ona.

Dało się ją słyszeć wcześniej niż widzieć. Spokojny rytm obcasów na posadzce. A potem elegancko ubrana sylwetka w kostium korporacyjnej bizneswoman. Ten sam zestaw co miała na aukcji. Tylko tam nie miała bioder przypasanych pasem bojowym z kaburą i szablą. Podobnie jak przed chwilą ten starszy gliniarz ona też zatrzymała się chociaż nieco bliżej stołu ale też zlustrowała po kolei całą czwórkę. Za nią wszedł jeszcze jeden, starszy i brzuchaty facet który towarzyszył jej i na aukcji.

- Dobry wieczór. - przywitała się szlachcianka gdy zamknęły się drzwi do pokoju. - Na wypadek gdyby ktoś mnie jeszcze nie znał to powiem, że jestem lady Razan Amari z Federacji. - przedstawiła się kobieta o dość egzotycznych rysach twarzy. Mówiła poważnym i uważnym tonem i wystawiła dłoń w stronę tego starszego faceta we fraku i w żabocie. Ten musiał wiedzieć o co chodzi bo bez wahania z małej teczki na akta wyjął jakąś kartkę i podał swojej szefowej. Poza tą dwójką, starszym gliniarzem w sali było jeszcze dwóch policjantów. Ale ze dwóch zostało jeszcze na zewnątrz przy drzwiach. No i w końcu byli na komisariacie więc całkiem sporo było tutaj mundurowych.

- My z Akiro z Federacji to już się trochę znamy. - powiedziała na głos zerkając do trzymanej kartki ale tylko na moment. Zaraz podniosła znad niej wzrok na obitego Azjatę. - Gratuluję zwycięstwa, naprawdę świetna walka. Zestaw umiejętności godzien podziwu. - lekko skłoniła głową i chociaż nie uśmiechała się wydawało się, że potrafi docenić czyjeś umiejętności a przynajmniej cichy Japończyk chyba to zrobił. Ale wzrok znów jej wrócił do trzymanej kartki.

- Vesna Holden z Detroit. - bezbłędnie spojrzała na siedzącą czekoladowłosą po drugiej stronie stołu. - Kumpela Kristin Black. I miss mokrego podkoszulka. Świetny show, było na co popatrzeć. - też lekko skłoniła jej głową po czym widocznie czytała kolejne nazwisko zapisane na kartce.

- Daniel Wierzbowsky, pancerniak. - z obcym nazwiskiem miała zauważalne trudności ale jednak nie poszło jej tak najgorzej. Gdy sobie z tym poradziła popatrzyła na Wierzbowskiego. - Król strzelców tego sezonu. Też nic tylko pogratulować. - jemu również lekko się skłoniła i znów wróciła do trzymanej kartki.

- Colonel Henry Mc’Tavish. - zerknęła na ostatniego z całej czwórki. - W ogóle cię nie kojarzę ale zostało tylko to nazwisko. - minimalnie wzruszyła ramionami gdy mężczyzna o jakim i do którego mówiła widocznie nie zapadł dotąd jej w pamięć.

- Czyli brakuje nam do kompletu Anne z Federacji, Indianki. Mistrzyni rewolweru, świetnego strzelca i niezłej twardzielki. - powiedziała znowu wracając wzrokiem do swojej kartki. Pokiwała głową i popatrzyła jeszcze raz na siedzącą po drugiej stronie czwórkę.

- Ze swoich informacji wiem, że opuściła miasto bez pożegnania. A to oznacza nie wywiązanie się z umowy jaką ze mną zawarła razem z waszym kolegą Akiro w imieniu całej waszej piątki. - powiedziała poważnym tonem obserwując reakcję całej czwórki na te informacje. - Wedle bowiem tej umowy, cała wasza piątka, pracuje dla mnie. - dodała i położyła dotąd trzymaną kartkę na stole aby reszta mogła się z nią zapoznać. Widać było, że to ksero ale na tyle wyraźne by nie było problemów z jego studiowaniem.

A poza tym jednak brzmiało jak standardowa umowa na usługę. W tym konkretnym wypadku ekipa podwykonawców, zobowiązywała się wynajmującemu do dostarczenia czołgu lub jego wyłowionemu z bagna ekwiwalentowi w ciągu 30 dni do Nice City. Umowa przewidywała klauzulę z możliwością przedłużenia umowy za zgodą obydwu stron jeśli chciałyby kontynuować ze sobą współpracę. Termin umowy mijał 26-go września. Więc rzeczywiście gdzieś za miesiąc skoro była końcówka sierpnia. Wykonawcami zlecania było pięć osób, dokładnie te które właśnie Federatka przeczytała na głos. Podpisane w imieniu całej piątki przez Anne i Akiro z jednej strony i lady R.Amari z drugiej. Wszystko wyglądało więc nawet bardziej niż oficjalnie bo w tych czasach zwykle preferowano umowy ustne i w papierologię mało kto się bawił.

Szlachcianka dała im w spokoju przeczytać umowę i gdy to zrobili kontynuowała dalej.
- Jak widzicie w umowie jest załącznik o wydanej na koszty przygotowań zaliczce którą Anne i Akiro odebrali i pokwitowali. - to też na tym ksero było widać. Pięć złotych pierścieni które zleceniodawca przekazał podwykonawcy a dwa podpisy kwitowały ten odbiór. Szacowana wartość przeliczeniowa tych kosztowności wynosiła równowartość kilkuset litrów paliwa albo dobrych pół tuzina paczek amunicji.

- Wiem również, że Anne poza tym, że wyjechała furgonetką, ta którą wczoraj wygrała mud race, zgarnęła również mnóstwo fantów z zakładów po ostatniej walce na arenie. Szambelanie jaki był kurs na zwycięstwo Akiro? - szlachcianka nie dała im się nudzić, protestować czy mówić. Ledwo skończyli trawić co powiedziała od razu dołożyła kolejne detale.

- 1:9 milady. Co jeśli postawiła wszystkie pięć pierścieni powinno dać sumę kilku tysięcy litrów paliwa wedle tutejszych cen. - starszy, grubszy mężczyzna odpowiedział usłużnie swojej szefowej.

- Nielicho by się obłowiła taką nagrodą. - pokiwała głową szlachcianka i dała w spokoju oszacować sumę tej fortuny zebranym w gabinecie ludziom. Ale suma była tak zawrotna, że nawet gdyby podzielili to na cztery, pięć czy sześć osób to nadal byłoby grubo! Pewnie gdzieś na głowę to by było tyle co Colonel dostał w niewielkiej paczce od Straussa albo Vesna w bonach od Mechlera. No raczej nie mniej. Właściwie to raczej na pewno więcej. Może dwa razy więcej? Trzy? No w każdym razie sporo więcej. I to wszystko zgarnęła za wygraną Anne! I wedle słów szlachcianki wyjechała ich wspólną furgonetką.

- Tak. I naprawdę, by mnie to może specjalnie nie interesowało. Ten jej wyjazd i rezygnacja z umowy. Mało stylowe, kompletnie bez klasy, za grosz honoru, do tego tchórzliwe i jak widzę nieuczciwe nawet wobec ponoć swoich kolegów. Zwłaszcza, że odjechała z kimś nie od was. - szlachcianka podsumowała to co myśli o takim zachowaniu i na twarzy widać było u niej wyraz wyższości i pogardy wobec takiego zachowania.

- Ale to. - Federatka stuknęła zadbanym paznokciem jaki pewnie nie skalał się pracą fizyczną, w kartkę z umową. A dokładniej z wypisaną zaliczką. - To. Jest. Moje. - powiedziała dobitnie mówiąc i stukając przy każdym wyrazie w kartkę. Popatrzyła twardo na wszystkie twarze zebrane wokół stołu. - I chcę to z powrotem. Skoro wasza strona rozwiązała umowę. - rzekła prostując się znowu po drugiej stronie stołu.

- Dlatego jestem skłonna renegocjować umowę. - powiedziała zerkając na swoje zadbane paznokcie. - Dam wam tydzień. Na oddanie mi tego co należy do mnie. Mojego złota. Lub jego ekwiwalentu o ile wyrażę zgodę. W zamian nie interesuje mnie kompletnie jak to załatwicie z Anne i jej nagrodą. Możecie się tym podzielić wedle uznania. Ale za jej głowę dam wam dwa pierścienie. - lady Amari mówiła spokojnie jakby mówiła o pogodzie lub innym podobnym towarzyskim temacie.

- Jeśli te pierścienie nie zostaną mi przez was zwrócone w ciągu tygodnia. Zostanie mi rozesłać za wami listy gończe i przekazać sprawę policji. - szlachcianka popatrzyła znowu na swoich rozmówców ale szybko spojrzała na starszego gliniarza. Ten potwierdził głową.

- Współudział w przestępstwie wyłudzenia i kradzieży. Przy sumie tej wartości to kilka tygodni pracy w kolonii karnej. Wierzcie mi, nie chcecie tego robić. To zwykle robią czarnuchy, niewolnicy, najtańsi robole i właśnie tacy co wydawało się, że są cwani a jednak niekoniecznie są. Jak odpracujecie swoje przez te kilka tygodni wyjdziecie na wolność. No chyba, że do tego czasu jeszcze coś sobie uzbieracie ekstra. - odezwał się milczący dotąd gliniarz. Gliniarz popatrzył na ich czwórkę bez wyrazu jakby było mu wszystko jedno czy trafią do tego obozu czy nie. A system prawny wydawał się działać podobnie jak często na południu gdzie bezproduktywnie dłużej niż kilka dni nikt aresztantów, więźniów czy jeńców nie trzymał tylko musieli jakoś zarobić czy chociaż odpracować na swoje utrzymanie.

- I Akiro jako gwarant i najbardziej podejrzany zostanie w areszcie przez ten tydzień. A co dalej to zależy co będzie za tydzień. Jeśli lady Amari wycofa skargę to sprawy tak jakby nigdy nie było i odejdziecie wolni. - policjant jakby na ostatni moment przypomniał sobie o tym detalu wskazując na obitego Japończyka.

- No. To teraz wy. Macie coś do powiedzenia? Razem lub osobno. - szlachcianka znów przejęła pałeczkę i popatrzyła na czwórkę po drugiej stronie stołu dając im wreszcie okazję się wypowiedzieć.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 09-11-2018, 21:04   #33
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

- Więęc… lady Amari, zrezygnowałaś już całkiem z tego czołgu? Bardzo honorowe podejście.- zadumał się Mc’Tavish przyglądając się z ciekawością arystokratce i oczekując jej odpowiedzi.
- Nie mów mi nic o honorze bo nie wyglądasz mi na eksperta w tej dziedzinie. - szlachcianka lekko uniosła brew obdarzając siedzącego po drugiej stronie stołu mężczyznę niezbyt przychylnym spojrzeniem. - I moje plany to nie wasze zmartwienie. Nie o tym teraz rozmawiamy. Rozmawiamy o kłopotach w jakie wpakowała was wasza wiarołomna koleżanka. Czy na ten temat ktoś z was ma coś do powiedzenia? - Federatka szybko sprowadziła rozmowy na te tory które ją najbardziej w tej chwili interesowały. Popatrzyła po kolei na całą siedzącą po drugiej stronie stołu czwórkę.

- Wedle spisanej umowy, chcesz żebyśmy dla ciebie odzyskali ten cholerny czołg, nieprawdaż?- zadumał się Henry i drapiąc się po brodzie dodał.- Ergo… jeśli gdzieś tam w tej ślicznej główce uknuł ci zamysł wysłania jakiejś ekipy w nadziei, że na bagnach jest drugi czołg… bo czemu niby nie. To teoretycznie… w ramach wypełnienia tej umowy, można by nas dołączyć do tej ekipy.- nie żeby wierzył w jakąkolwiek szansę na znalezienie drugiego czołgu. Niemniej Henry również nie wierzył w jakikolwiek honor u Federatów. I nie zdziwiłby się, gdyby za zwycięską ekipą ruszyły kolejne mające odzyskać nagrodę. Ba, niewątpliwie taki był plan Straussa.

Federatka wróciła spojrzeniem do Henry’ego. Lustrowala go tak chwilę wzrokiem aż poczuł się trochę nieswojo. - Być może byłaby taka opcja. Abyście dołączyli do innego zespołu. Ale gdybyśmy rozmawiali z czystą karta. A jak widać nie rozmawiamy z czystą kartą. - kobieta wymownym gestem wskazała na leżąca na stole umowę podpisaną przez obie strony.

- Wasza koleżanka złamała tą umowę ułatwiając się z moim złotem jaką dałam jej i Akiro na poczet przygotowań do tej wyprawy. Dlatego teraz chcę od was moje złoto. Od niej albo od kogokolwiek. Dopiero wtedy możemy rozmawiać o dalszym zawieraniu umów. - Federatka nie wydawała się skłonna do ustępstw dopóki nie odzyska tego co zwinęła Anne wyjeżdżając chyłkiem z miasta.
- Z pewnością… niemniej… na tym dokumencie są podpisy Anne i Akiro. I tyle… Mogli się podawać za przedstawicieli naszej ekipy, ale rzecz w tym, że ja mogę się podawać za cesarza całej Ameryki i będzie to tyle samo warte. Nie ma żadnych dokumentów potwierdzających tego, że Anne była moją szefową. Nie ma żadnych dokumentów potwierdzających tego, że mogła się wypowiadać w moim imieniu i zawierać jakieś umowy. Współczuję oczywiście twojej stracie, tym bardziej że to była także moja strata… bo zapisanych przez ciebie w tym papierku kosztowności na oczy nie widziałem. Więc tak jak ty poniosłem stratę… van po części był finansowany przeze mnie. I przez to jestem skłonny…- Mc’Tavish nie miał zamiaru dać się zagonić do kąta kolejnej zarozumiałej babie jaką napotkał w tej mieścinie.-... dość do sensownego porozumienia. Skoro już zapłaciłaś za usługę, to… nawet będąc stratny na niej, jestem gotów ją wykonać mimo tego, że de facto nic mi nie zapłaciłaś. I dołączyć do podobnej misji bez zaliczki, za to licząc na to że honor Federacji skłoni cię do zapłacenia za wykonaną usługę, po misji. Jeśli jakąś taką planujesz. To chyba uczciwe?

- No nie najgorzej. - mruknęła szlachcianka po wysłuchaniu wersji rozmówcy z drugiej strony stołu. - Ale ja nie wnikam w wasze wzajemne relacje. Kto jest czyim szefem, co komu sponsorowal albo się czymś podzielił albo nie. To są wasze prywatne sprawy które rozwiazujcie między sobą. Nie interesuje mnie to. - lady machnęła ręką jakby odganiała natrętnego insekta.
- Interesuje mnie to, że niżej podpisana dwójka, w imieniu całej piątki, zobowiązała się do wykonania konkretnej pracy, w konkretnym terminie i wzięła na poczet zaliczki konkretną kwotę w moim złocie. A teraz jedna z tej dwójki wyrolowala jak widzę nas wszystkich. Ja nie mam swojego złota i swojego zmotoryzowanego zespołu do tego zadania a wy nie macie pojazdu, złota i kłopoty z prawem na karku. - szlachcianka podsumowała sytuację w jakiej znalazły się obie strony negocjacji przez samolubna zagrywke Anny.
- I właśnie dlatego nadal rozmawiamy. Scenariusz jaki zaproponowałeś jest możliwy do zrealizowania. Jak tylko zwróćcie mi moje złoto. A pewnie przy okazji odzyskacie swój wóz i nagrodę jaką ta sroczka zwinęła za moje złoto. Daje wam na to tydzień. Żeby oczyścić się z zarzutów, wyjść na swoje że sporym zapasem i przyjść z czysta kartą na to właściwe zadanie. Ale nie mogę tej zniewagi puścić płazem. - lady Amari pokręciła głową. Widać nie wykluczala jakiejś formy współpracy no ale dopiero gdy sprawa Anny zostanie załatwiona po jej myśli i odzyska swoje złoto jakie tamta zabrała im wszystkim.

Mina Henry’ego kwaśna i zniesmaczona raczej wyraźnie sugerowała, że nie… jeśli się oczyści z zarzutów to z pewnością nie podejmie żadnej współpracy z kobietą.

Panna Holden siedziała w lekkim oddaleniu od pozostałych, z nogą założoną na nogę i czekała, słuchając w ciszy. Twarz miała kamienną, a na niej przyczepioną uprzejmą minę. Nigdy nie lubiła Federatów, ale to nie znaczyło, że miała okazywać tą niechęć publicznie. Poczekała aż poprzednik skończy rozmowę i dopiero wtedy się odezwała.
- Pozwolisz milady, że ja w tej sprawie wypowiem się bez dodatkowych… - zmrużyła trochę oczu - elementów rozpraszających uwagę. Widzę, że po raz kolejny mieszać… Z tego powodu prosiłabym o możliwość wymiany paru zdań w cztery oczy.

Lady poszła z Vesną, a Colonel też poszedł. Najpierw się odlać, a potem opuścił więzienie. Tu już nie miał nic do roboty. Może i ruszyłby w pościg ze Anne, która kiwając arystokratkę od siedmiu boleści nie raczyła choćby wspomnieć reszcie ekipy o swoim przekręcie. Tyle że nie miał większego zaufania do reszty ekipy i uznał, że lepiej ratować skórę na własną ręką. Nadal miał zaliczkę od Straussa, a to mogło oznaczać że gangster będzie skłonny się z nim skontaktować. Może wtedy da się załatwić przy tej okazji jakiś sensowny interes? Kto wie.
Sam Colonel uznał, że nie ma ochoty na wciskanie się w dupę lady Amari więc… wolał spróbować szczęścia z Las Vegas. Lub własnych kontaktów w mieście. Dlatego swoje kroki skierował do “Muszelki” by porozmawiać z jedyną osobą której ufał w tym mieście… Lucy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 10-11-2018, 00:57   #34
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_05lRKSdJBM[/MEDIA]

Ostatni raz w pokoju przesłuchań Vesna była jeszcze w Detroit, ale ten w którym znalazła się teraz nie różnił się wiele od tego co pamiętała. Po środku stał metalowy, prosty stół a po jego obu stronach znajdowały się krzesła. Konkretnie dwa - jedno dla przesłuchiwanego, drugie dla przesłuchującego. Brakowało śladów krwi na podłodze, kajdanek na podłokietnikach pierwszego mebla i tej aury strachu, jakim zwykle podobne miejsca przesiąkały. Pokoje przesłuchań, katownie - różnie na nie mówiono. Tym razem to technik usiadła na krześle dla winnych, po drugiej stronie usiadła Federatka, z cieniem szambelana stojącym za plecami.
- Dobrze… wreszcie możemy porozmawiać - poczekała aż szlachcianka usiądzie pierwsza i dopiero wtedy sama zajęła miejsce. Ta zasada też działała poza Detroit, hierarchia ważności i wpływów. I zwykła kultura.
- Dziękuję milady za zgodę na rozmowę prywatną. Tym bardziej o tak późnej porze i przy całym… ładunku negatywnych emocji związanych z powodem dla którego tu jesteśmy - zaczęła, kładąc dłonie na chłodnym blacie jedna na drugiej, splatając palce - Chciałabym też podziękować za… wykonanie gestu dobrej woli jakim jest wspólne spotkanie. Ciężko odłożyć na bok impulsywność w chwili gdy ktoś nam bruździ. Tym bardziej postaram się nie nadużywać waszej cierpliwości. Mogę prosić o ponowne okazanie tej nieszczęsnej umowy?

- Proszę. -
odpowiedziała krótko Federatka i skinęła głową w stronę rozmówczyni ale patrząc na szambelana. Ten bez słowa wyjął z teczki owa kartkę jaka widzieli już wcześniej w pokoju obok i na znak swojej szefowej położył ją przed Vesna. Szlachcianka chyba była trochę zaskoczona stylem i słowami użytymi przez pannę Holden ale na razie przyjęła taktykę ostrożnego wyczekiwania.

Technik przyjęła dokument, przyglądając mu się uważnie. Przeczytała całość kiwając powoli głową i tylko oczy jej skakały po literkach. Wreszcie odłożyła kartkę na stół i przesunęła ją w stronę Federatki.
- Umowa o dzieło sporządzona wedle przyjętych norm cywilno-prawnych, bez dodatkowych załączników poza pokwitowaniem odbioru zaliczki… dlatego właśnie chciałam porozmawiać prywatnie - westchnęła cicho, wracając rękami do poprzedniej pozycji i spojrzała prosto w twarz szlachcianki - W tamtym pokoju mieliście pani okazję samej przekonać się, jakiego rodzaju ludźmi są osoby tam zgromadzone, nie wspominając nawet o tej która nie dość że ukradła nieswoją własność, to pohańbiła się złamaniem danego słowa, robiąc sobie odpowiednią renomę - przy tym skrzywiła się z niesmakiem - Nas w to wciągając przy okazji. Przyznam, że cała ta sytuacja jest… niesmaczna i nie jest to oczywiście wasza wina. Wy również jesteście stroną pokrzywdzoną, Milady. - nabrała powietrza i sapnęła krótko - Ale wracając do tematu, ten rodzaj umowy jest dobry do zatrudnienia kogoś, kto o ich zawieraniu formalnym nie ma pojęcia, a zwykle układy pieczętuje potrząśnięciem pięścią… rozumiem zastosowanie jej, bo niestety w dzisiejszych czasach duży odsetek społeczeństwa poza napisaniem imienia na kartce nie wykrzesa z siebie więcej od kątem czytania… o czytaniu ze zrozumieniem nie ma co wspominać. Jednak jeśli chodzi o procedury formalne tutaj - wskazała ruchem głowy na kartkę - Gdy próbujemy wprowadzać porządek do świata bez porządku, sami też niestety temu porządkowi podlegamy. Detroit do duże, dzikie miasto. Jest Liga, są Gas Drinkersi. Są gangi zajmujące się jedynie zabawną i rozbijaniem po ulicach. Ale jest też Downtown, zarządzane przez pana Schultza i jego ludzi. Pewnie wyda się to wam śmieszne i ciężkie do uwierzenia, ale zawieranie umów, ich tworzenie i obramowywanie w ramy przyjętego porządku nie jest mi obce. - wzruszyła odrobinę ramionami - Wy chcecie odzyskać waszą własność i zmazać plamę dyshonoru, w pełni to popieram. - uśmiechnęła się, wskazując brodą na drzwi - Oni nie muszą wiedzieć, że w świetle prawa przy tego typu umowach aby były wiążące, jest potrzebne pisemne upoważnienie od każdej z osób podpinanych, gdy ktoś je niby reprezentuje, a ja nie dawałam Anne żadnego upoważnienia do przemawiania w moim imieniu i wystarczy paru świadków że było się wtedy kompletnie gzie indziej. - oczy się je zwięzły - Co więcej, zeszłego wieczora jasno wyraziłam zdanie aby mnie w to nie mieszać. Dziś rano kiedy dowiedziałam się że umówili się z wami na tę nieszczęsną usługę, nasze drogi się rozeszły. Przeniosłam się do innego lokalu i machnęłam ręką na tego cholernego busa, chociaż to ja go trzymałam na chodzie przez ostatnie pół roku. Akiro miał to z wami wyjaśnić, widać miał inne zajęcia. Ja niestety nie mogłam się pojawić osobiście, czego teraz żałuję, grafik mi nie pozwolił. Pracuję dla CSA, panu Mechlerowi zobowiązałam się pomóc w sprawie z czołgiem i będę niezmiernie wdzięczna jeśli przez głupotę kogoś, z kim nie mam do czynienia, będzie się próbowało mnie zmusić do łamania danego słowa, a to źle świadczy o człowieku - zrobiła krótką przerwę na poprawę ramiączka sukienki, które opadło a wcześniej tego nie zauważyła - Nie uważam się za przedstawiciela kłamliwego plebsu, akurat ze swoich zobowiązań się wywiązuję i tym razem liczę że nic temu nie stanie na przeszkodzie. Wy milady będziecie mieć tamtych zza drzwi do tego aby odzyskać swoje dobra… a wiem, że i tak je odzyskacie. W ten czy inny sposób. Ze złodziejem też rozwiążecie sprawę po swojemu. - tym razem uśmiechnęła się krótko - Imię firmy, rodu czy innej poważnej grupy zawsze jest priorytetem, a uchybienia wszelakie… są załatwiane. Zawsze. Pan Shultz miał od tego przykładowo White Handa - wzdrygnęła się odruchowo przy imieniu cyngla starego Teda - wy, milady, też macie kogoś takiego. Każda firma ma. Stąd wiem że złoto odzyskacie a tamta kłamliwa… pluskiew dostanie to na co zasłużyła. Bez względu na to jak spisze się ta część - pokazała na papier umowy.

- No popatrz James. Trafiła nam się młoda dobrze wychowana dama. O dziwo. - słowa Vesny wyraźnie zaskoczyły Federatów. Zwłaszcza ten “przyjęte normy cywilnoprawne” sprawiły że brwi ze zdziwienia powędrowały w górę.

- Zaiste, nie można się nie zgodzić z tym wnioskiem milady. - szambelan przytaknął grzecznie ale w pełni wydawał się być zgodny ze słowami szefowej. Czekał na co się zdecyduje a lady Amari siedziała wygodnie oparta o poręcz krzesła lekko bujając nogą i zastanawiając się co z tym wszystkim zrobić.

- I widzisz James, ta młoda dama dała się już zwerbować Teksańczykom. Czyli naszej konkurencji. - powiedziała tonem sugerującym, że wciąż trawi uzyskane informacje.

- Tak i wydaje mi się, że traktuje tą sprawę poważnie. - starszy, łysiejący szambelan potwierdził, że usłyszał i zrozumiał to samo a do tego wyraził swoją opinię.

- Tak. Tak jak ja poważnie traktuję swoje złoto i moje zniewagi. - kobieta w żakiecie i egzotycznej urodzie zapatrzyła się w tą drugą, po drugiej stronie stołu. Znowu zamilkła na chwilę.

- No cóż moja młoda damo. - szlachcianka westchnęła jakby wracając do rzeczywistości i zwróciła się znowu bezpośrednio do rozmówczyni. - Umowa o dzieło i normy cywilnoprawne. Niezłe. Nie pamiętam gdzie ostatnio słyszałam taki styl poza rodzinnymi stronami. - głowa szlachcianki lekko skłoniła się w geście uznania.

- I oczywiście masz rację z tym upoważnieniem. Niestety jak sama ładnie to odmalował żyjemy w takim świecie jakim widać i jesteśmy zmuszeni skorzystać z pewnych uproszczeń. Na przykład umówić się z przedstawicielami jakiejś społeczności, firmy czy grupy i liczyć, że oni dopilnują aby te podjęte zobowiązania były wykonane jak należy. Tak było i w tym wypadku. - Federatka mówiła poważnie i wskazała na leżąca na stole kopie podpisanej wczoraj umowy.

- No niestety chociaż ten system częściej działa niż zawodzi czasem trafiają się takie przypadki jak ten. - westchnęła znów wskazując na skserowana kartkę papieru i dając znać, że jej to bardzo nie na rękę.

- I jeśli chodzi o zdarzenia losowe albo inne trudności jestem skłonna okazać wyrozumiałość. No ale w tym wypadku jest to jawne okazanie złej woli, lekceważenie i sabotaż. I ponieważ jesteście w to wplątani siłą rzeczy te podejrzenia promieniują i na waszą czwórkę. - Federatka panowała nad sobą bardzo dobrze ale mimo to Vesna wyczuwała po tym co i jak mówiła, że do sprawy dyshonoru i kradzieży złota ma emocjonalny stosunek. Była wkurzona. Przynajmniej wkurzona. A to obiecywał, że tak łatwo nie odpuści numeru jaki wywinęła Anne. Tylko wychowanie i maniery były w stanie ukierunkować tą złość na ładne słówka ale sens nadal był ten sam: nie zamierzała Anne puścić płazem takiego numeru. Nie było tylko wiadomo co postanowi w sprawie pozostałej czwórki.

- I jak mówiłam w pokoju obok to moje plany to moja rzecz. Jeśli będziecie mieć w tym planie swoją rolę to was pewnie o tym powiadomię. W sprawie tej Anne z Federacji powiadamiam. Macie okazję zwrócić mi co moje, oczyścić się z zarzutów, odzyskać samochód i zgarnąć jej nagrodę. Jako premie przywieźć mi głowę tej pluskwy. Bardzo by mnie ucieszył taki prezent. - ciemnowłosa szlachcianka wróciła do swojego punktu widzenia.
- Wydaje mi się też uczciwe. Ze posprzątacie coś co nabrudziła wasza koleżanka. No i najlepiej ja znacie. Na przykład możecie wiedzieć kim jest ten facet który z nią odjechał. Bo to nikt od was, nie ma go w umowie, nie jest to twój facet, nie mieszkał z wami a odjechał z nią jak stary znajomy. Nie miała jakiegoś dobrego znajomego przez ostatnie kilka miesięcy? Nie wspominała o kimś takim? - brew Federatki lekko uniosła się w grymasie wyczekiwania. Potem znów swoim zwyczajem strzepnęła jakiś niewidoczny pyłek ze swojego żakietu. Zastanawiała się chyba nad czymś bo popatrzyła na wciąż stojącego przy niej mężczyznę. Ten popatrzył wyczekująco gotów spełnić jej polecenie lub doradzić to o co zapyta.

- Właściwie to na tym powinnyśmy zakończyć rozmowę. - powiedziała szlachcianka po tej chwili zastanowienia wciąż patrząc na starego szambelana. Ten zmrużył oczy chyba niezbyt mogąc odczytać intencje szefowej. - Pracujesz dla konkurencji, jesteś w grupce która ma kłopoty z dotrzymywaniem umów nie ma żadnych dowodów nie nie obmyśliliście tego wspólnie a jak będziesz mieć rozterki i kłopoty no to właściwie nic mi do tego. Nawet lepiej skoro nie pracujesz dla nas. - szefowa Federatów wyliczała kolejne wady jakie widziała w Vesnie Holden i szambelan potwierdzająco każdą potakiwał głową na znak zgody.

- Ale mimo wszystko młode damy to dzisiaj rzadkość. Potraktuję cię jak inwestycję w przyszłość. - lady Amari chyba na coś się zdecydowała bo pokiwała głową zgadzając się z własną analizą sytuacji a szambelan zmrużył oczy w nieco zaskoczonym grymasie. Wtedy szlachcianka spojrzała znowu wprost na ową młodą damę.

- Wyobraź sobie młoda damo, że pewien dżentelmen z południa nie oparł się urokowi damy ze Wschodniego Wybrzeża i zaprosił ją na poniedziałkowe śniadanie. Po pewnej sugestii oczywiście. - Federatka niespodziewanie uśmiechnęła się lekko znowu strzepując pyłek z kolana całkiem niewinnym gestem. Przyjrzała się własnym kolanom jak na dobrze wychowaną kobietę przystało, przykrytym spódniczką od żakietu.
- I zapewne podczas owego śniadania mogą podyskutować o różnych sprawach. Być może będą mogli podyskutować nawet o problemach pewnej wspólnej znajomej, młodej i obiecującej damy. - powiedziała niewinnym tonem wygładzając spódniczkę jakby właśnie ona przykuwała jej uwagę a nie to co i do kogo mówi.

- A o ile się orientuję, ty i twój partner, po wyjeździe pewnej kłopotliwej myszki, straciliście środek transportu. Więc i tak od ręki mielibyście kłopot gdzieś wyruszyć poza miasto. No chyba, że się coś zmieniło w tej kwestii w ciągu ostatnich kilku godzin lub ja o czymś nie wiem. - szlachcianka spojrzała pytająco na dziewczynę z Detroit czekając na jakiś znak w tej sprawie.

- W każdym razie nie wiem, jeszcze nie wiem, gdzie jest ten cały czołg ale pewnie wyprawa nie zajmie jeden dzień, przygotowania do niej też nie. Dlatego jakby się ktoś szybko uwinął z tą nieplanowaną chyba przez nikogo, robotą dla mnie miałby szansę wrócić zanim sprawy ruszą naprawdę z miejsca. Zwłaszcza jeśli szef owej damy nie widziałby problemów gdyby nie było jej przez pierwszy dzień czy dwa. Zresztą. Jeśli za jego pracownicą miejscowe władze roześlą listy gończe no to przecież częściowo spadnie to i na niego i całą jego ekipę. Więc mam nadzieję, że okażę się rozsądnym człowiekiem i dojdziemy w tej kwestii do porozumienia. Tylko zanim zacznę sobie jutro strzępić język w tej sprawie, bo nie lubię jak widzisz tracić czasu, śliny, krwi, złota i atramentu na darmo, to chciałabym wiedzieć młoda damo, czy jeśli załatwię ci przepustkę na ten dzień czy dwa w CSA to pojedziesz i załatwisz sprawę z tą myszką co myśli, że jest taka cwana. - Federatka gdy już powzięła decyzję mówiła szybko i zdecydowanie niemniej dykcję miała wspaniałą więc nawet gdy mówiła szybko nadal była w pełni zrozumiała. Mówiła biznesowym tonem przedstawiając warunki umowy i na koniec popatrzyła pytająco na Vesnę czy ta przyjmuje jej ofertę.

- Macie rację milady - Vesna odpowiedziała po krótkiej przerwie na opanowanie chęci żeby zacząć zachowywać się jak Alex. Zazdrościła mu umiejętności stawania okoniem, buty i agresywnej pewności siebie gdy ktoś jawnie zaczynał go wkurzać, szczególnie w takich sytuacjach jak tutaj. Uśmiechała się cały czas uprzejmie, biorąc głębszy wdech żeby kupić jeszcze parę sekund zanim zacznie mówić dalej. Spokojnie i opanowanym głosem, jak przystało na kogoś poważnego, wychowanego w Downtown.

- Często jesteśmy zmuszani do upraszczania procedur aby dostosować się do powszechnego, niskiego poziomu wykształcenia i obycia. W końcu człowiek musi jakoś funkcjonować w społeczeństwie, nawet jeżeli odbiega ono od akceptowalnej średniej. Nasz świat jest równie nieidealny... co umowa która tu leży. - odparła z kamienną twarzą i pokazała wzrokiem na kartę niezgody - Działa skutecznie na osoby potrzebujące przedstawicieli i mające problem z samodzielnym myśleniem. Inaczej rzecz stoi z pozostałymi. Tymi którzy orientują się ile luk znajduje się między tymi literami. Takimi, którzy mogą się poczuć dość mocno urażeni, gdy wmawia im się współudział w kradzieży i to tak partacko wykonanej… gdyby jeszcze choć raz w życiu zniżyli się do tego aby coś ukraść. Są inne sposoby na dostanie tego co się chce, ale to przecież oczywiste, więc nie ma sensu się zbędnie rozwodzić. Doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie jest Detroit. Tak samo jak nie są to Appalachy. W jednym i drugim miejscu podobne problemy załatwia się na miejscowy sposób, ale jesteśmy w Luizjanie. Próbujemy postępować według przyjętego porządku. - odwzajemniła lekki uśmiech - Co prawda nie mam w zwyczaju... powiadamiać - zmrużyła nieznacznie oczy.

- Zwykle informuję, tak jak w tej chwili, że nie życzę sobie, aby ktokolwiek chodził i rozpowiadał, na przykład mojemu mocodawcy, że mu coś ukradłam, albo pomogłam ukraść, opierając się o zapis na papierze który podważy pierwszy lepszy prawnik. Przed tutejszą radą miejską, albo trybunałem… zależy co tu mają. Bo to byłyby jawne oszczerstwa - kiwnęła głową w lewo, potem w prawo - Szczególnie gdy osoba pomówiona ma świadków na to, że nie jest już częścią wspomnianej grupy. Można mi zarzucić wiele… mogę też nie mieć za sobą oddanego dworu gotowego działać na jedno skinienie palca, wciąż mam jednak… - zrobiła krótką przerwę. Federatce na pewno powiedziano z kim przyjechała, taki drobny detal -... paru przyjaciół i zwykle gdy próbuje się mnie wyrolować robię się wyjątkowo… malkontencka i uparta. Zwykłe płotki też szanują swój czas, bo czas to gambel, ale kiedy chodzi o szkalowanie dobrego imienia, zwykle panujące zasady odstawia się na bok. Wy milady macie sporo na głowie przy przygotowaniu wyprawy, ja też miałam nadzieję załatwić parę spraw w najbliższym czasie… trudno - wzruszyła ramionami, składając dłonie na stole. Dlatego właśnie nienawidziła kontaktów z Federatami przyzwyczajonymi, że każdego ich słowa słucha się jak prawdy objawionej i nie kwestionuje, bez względu jak są głupie.

- Młoda dama wie też, że rozmawia z kimś nobliwym i na poziomie. Kto dużo stracił, nie tylko materialnie. Rozumie jego złość i chęć przywrócenia stanu pierwotnego. - popatrzyła bezpośrednio na drugą kobietę - Nie mam ochoty rzucać sobie wzajemnie kłód pod nogi, bo to nie przystoi ludziom na poziomie. Co do tego gdzie Anne pojechała i po co… nie wiem. Jest kurierką, tych melin i szemranych kumpli zapewne posiada na pęczki - przyznała szczerze - Od zawsze była zarozumiała i patrzyła z góry na resztę, ale dobrze strzelała co jest przydatne na Pustkowiach - wzruszyła ramionami - Człowiek z którym odjechała to jej kumpel, kochanek… ciężko stwierdzić. Zenek. Małomówny, też trzymał się na uboczu. Więcej o niej może wiedzieć David, służyli wspólnie i Akiro - robił jej za sługusa i wyręczała sie nim. - tym razem to ona strzepnęła z dekoltu niewidzialny pyłek, albo meszkę.

- Byłabym niezwykle zobowiązana, gdybyś milady jutro przy śniadaniu porozmawiała z moim mocodawcą o tym krótkim urlopie. Dla kogoś kogo również okradziono i próbowano oszukać. W tej wersji. - zaczęła znowu uśmiechając się uprzejmie - Jak mówiłam odłączyłam się od nich wcześniej i machnęłam ręką na wspólne auto. W każdej chwili mogę sobie od ręki załatwić nowe. Czekam aż mój partner się obudzi i ogarnie na tyle, żeby nie irytować mnie marudzeniem od progu - wzruszyła ramionami jakby nie było to nic wielkiego i trudnego. Z plikiem talonów od Mechlera… nie było. - Patrząc na to gdzie się ten czołg znajduje, przygotowania i sama podróż zajmą sporo czasu, siły i środków. - skrzywiła się krótko nie rozwijając tematu, za to podejmując inny - Nie lubi gdy ktoś próbuje mnie rolować, nikt nie lubi… zwłaszcza gdy taka pluskwa uważa się za cwańszą od samej Fortuny. Znajdę ją, ale działam bez tamtych, na własny rachunek. Mam dość partactwa - wskazała dłonią na poczekalnię - Złoto jest wasze, to co znajdę przy poszukiwanych należy do mnie. Jako zadośćuczynienie za poświęcony czas i siłę. Jak mówiłam wiem że swoich ludzi też wyślesz, bo w sprawach honoru nie ma co polegać na przypadkowej zbieraninie o wątpliwej jakości i reputacji. Możemy pojechać na polowanie wspólnie, to zapewni wam pewność że zadanie zostanie wykonane, a mnie gwarancję, że przez czysty przypadek po całej sprawie nie pojawi się mi nagle za plecami druga ekipa i nie rozwali żeby zabrać co twoje, a dodatkowo wygraną z Areny. Pustkowia są niebezpieczne, różne przypadki chodzą po drogach i ludziach… w kwestii głów. Jej głowa jest wasza. Dostarczę ją na srebrnej tacy - tym razem uśmiechnęła się zimno - Nikt jednak nie będzie ingerował w to, co stanie się z nią i resztą ciała przed dekapitacją. Wy milady macie swoje metody… prości ludzie z Detroit też hołdują pewnym tradycjom na takie okazje.

- Myślę, że mogę się zgodzić na takie warunki.
- odezwała się szlachcianka siedząca po drugiej stronie stołu. - Nie wnikam kto mi odda moje złoto. Wolisz pracować bez nich to pracuj. - na ten warunek Federatka zgodziła się bez oporu. - Oczywiście masz rację, zadbałam już aby moje złoto wróciło do mnie. Niestety mam ograniczone już w tej chwili możliwości skontaktowania cię z moim człowiekiem bo opuścił nasz hotel. Nie wiem czy jeszcze jest w mieście. Jeździ jednak czarną furgonetką z przyciemnianymi szybami. - lady Amari wykonała przywołujący gest dłonią w kierunku swojego szambelana i ten szybko otworzył teczkę. Po chwili szukania w niej czegoś wyjął jakiś błyszczący detal i podał go szlachciance. Ta odebrała go i położyła na środku stołu. - Weź to. Jeśli mu pokażesz, będzie wiedział, że jesteś ode mnie. - powiedziała cofając dłoń i zostawiając na blacie ładnie wyglądający pierścień.

- Z owym dżentelmenem z południa porozmawiam na twój temat. Myślę, że dojdziemy do porozumienia. Jeśli miałabyś jakieś kłopoty w tej sprawie myślę, że bez kłopotu znalazłabym ci u nas jakąś odpowiednią posadę. - lady pokiwała lekko głową oglądając ponownie górną część sylwetki rozmówczyni. - I ciekawe wyrażenie z tym czołgiem. Mówisz jakbyś wiedziała gdzie się on znajduje. - zmrużyła nieco oczy koncentrując się na twarzy rozmówczyni.

- Czarna furgonetka z przyciemnianymi szybami… a jak się nazywa ten wasz człowiek? - panna Holden wzięła pierścień i zamknęła go w dłoni. Zapowiadało się, że zaplanowane na wieczór atrakcje z Kristi, tak jak cały plan na noc i najbliższy się poszły się pieprzyć same z siebie. - Milady… a skąd prosty człowiek spoza miasta miałby wiedzieć takie rzeczy? - spytała, unosząc trochę jedną brew - Monsiuer Durand cierpiał na bagienną gorączkę. W jego rany wdarło się zakażenie. Wystarczy spojrzeć jak się to skończyło. Aby konieczna była amputacja musi minąć trochę czasu, zwykle da się uratować kończyny poprzez wycięcie objętych martwicą tkanek i terapię antybiotykową. W skrajnych przypadkach dobre efekty daje obłożenie ran larwami much. Pozbywają się obumarłej tkanki, zostawiając czyste… - westchnęła, rozkładając ręce - To trochę zabawne… nawet patrząc tutaj, na Nice City. Brałam udział w paru konkursach, a i tak większość ludzi kojarzyć będzie mokre koszulki - machnęła dłonią.

- Wołamy go Nemesis. - odparła szlachcianka lekko się uśmiechając pod koniec wypowiedzi Vesny gdy mówiła z czym się kojarzy jej wizerunek miejscowym ale przez większość tego co mówiła była czujna i uważna. - Ja akurat najbardziej kojarzę cię młoda damo z tych rzeczy które widziałam na własne oczy. - lekko skłoniła głową wyjaśniając nieco swoje skojarzenia na temat dziewczyny z Detroit.

- I jak mam rozumieć tą opowieść o Durandzie? Zajmowałaś się nim po przyjeździe tutaj? Powiedział ci w jakiś sposób na jakich bagnach jest ten czołg? - szlachcianka drążyła temat bezpośrednio związany z główną nagrodą w tym całym wyścigu gdzie start był tutaj, w Nice City.

- Nemesis? - Vesna powtórzyła, robiąc zdziwioną minę - Nemesis - powtórzyła jeszcze raz, kręcąc głową i zaśmiała się cicho, aż przymknęła oczy z radości.
- Tak… Nemesis - odkaszlnęła i po krótkiej walce z mięśniami twarzy, przywróciła im powagę. Rozbawione zostały tylko jej oczy. - Bez urazy… to imię jest po prostu bardzo symboliczne w odniesieniu do prywatnego cyngla. Zemsta, przeznaczenie, sprawiedliwość. Zapewne nie będzie miał w dłoniach koła i gałęzi jabłoni, a na głowie korony z jelenimi rogami… Nemesis, Rivalitas… - westchnęła jakoś tak zamyślona, obracając wzrok na okno - Tym bardziej rada będę mogąc go poznać. Albo ją. Jeśli chodzi o monsieur Duranda próbuję zwrócić uwagę na jeden detal. Skoro ktoś tak doświadczony w podróżach jak on prawie zginął, teren musi być ciężki. Bagnisty, do tego skoro do tej pory nikt nie znalazł tego czołgu, jego miejsce zakopania jest w dzikiej części bagien. Ekstremalnie niebezpiecznej… stąd moja dygresja na temat długości przygotowań do podobnej wyprawy. Tyle, milady.

- Nemesis jest tu bardzo odpowiednim i adekwatnym imieniem.
- kobieta skinęła głową oglądając swoje paznokcie. - Zwłaszcza gdy chodzi o wykonanie mojej woli w tego typu wypadkach z jakim właśnie mamy do czynienia. - chociaż nie zmieniła położenia swojej dłoni jakiej się tak uważnie przyglądała to oczy skoczyły jej ku twarzy młodszej kobiety. - No chyba wszyscy słyszeli co się stało temu Durandowi. To rzeczywiście daje do myślenia. No ale od początku pogłosek o tym czołgu nie zapowiadało się to na kaszkę z mleczkiem. - podsumowała swoje wątpliwości milady po czym wydawało się, że ma zamiar się zbierać.

- Czy korzystając z okazji jeszcze coś chciałabyś omówić? - zapytała pro forma zerkając na dziewczynę z Detroit.

- Nie milady, zabrałam już wystarczająco wiele waszego czasu - technik skłoniła głowę w lekkim ukłonie - Nie przejmujcie się proszę mną na tę chwilę. Wiem co mam robić. Pozwolicie, że się oddalę… szukać waszego człowieka. Szczęście dopisze, jeszcze nie wyjechał z miasta. - popatrzyła na nią i łamiąc protokół wstała jako pierwsza, a kiedy to robiła, pochyliła się trochę nad stołem.
- Ten czołg... zachodni brzeg. Nie wiecie tego ode mnie - szepnęła patrząc Federatce prosto w oczy. Kontakt był krótki, bo tylko przez chwilę dało się zakrywać tak twarz włosami i udawać że powoli prostuje ciało.


Vesna opuściła komisariat miejscowej policji tak samo jak się na nim znalazła: na własnych nogach. Tylko tym razem nie towarzyszyli jej panowie w mundurach ale nadal czekała kilku pojazdowa eskorta ze zniecierpliwioną gwiazdą estrady w centrum tej kawalkady.
- No nareszcie! Co się stało? Co od ciebie chcieli? - zawołała Kristin z mieszaniną zniecierpliwienia i niepokoju gdy brunetka wpakowała się z powrotem na tylne siedzenie jej suva.

- A szkoda gadać… - panna Holden westchnęła ciężko, opierając głowę o zagłówek fotela i zamknęła oczy - Przepraszam Kristi, ale muszę coś pilnie załatwić. Znaleźć… jednego kolesia, wyjechać na parę dni za miasto. Okradli mnie, kurwa - otworzyła jedno oko i popatrzyła zmęczonym wzrokiem na blondynkę - Próbowali wrobić w inną kradzież, a jakby tego było mało… chyba chcieli wrobić w gównianą współpracę, straszyli listami gończymi i inne takie. Trochę poprostowałam. Ale ciężko szło, jak to z Fedziami - skrzywiła się - Przyjechaliśmy tu z Alexem w… większej grupie, w takiej bezpieczniej podróżować. Jak to zwykle bywa okazało się, że różnica charakterów trochę za duża jednak - zrobiła przerwę żeby znowu westchnąć - Rano kazałam im spierdalać, wynieśliśmy się, wzięliśmy rozwód. Wczoraj dostałam paroma epitetami po plecach… powiedz, po co się mieliśmy męczyć? - prychnęła i mówiła dalej - Teraz się okazała że jedna z tych wszy ukradła brykę. Wspólną, za którą jeszcze mnie i Alexa nie spłacili. Do tego wzięła w naszym imieniu zaliczkę od Amari. Zastawiła na arenie, a jak wygrała zapakowała całość i spierdoliła, zostawiając smród. Dogadałam się z Amari. - popatrzyła gdzieś na sufit zanim ponownie nie zamknęła oczu - Możemy się przejechać i poszukać furgonetki z przyciemnianymi szybami? Będzie w niej koleś od Amari… mój łowca. Nie popuszczę tej lambadziarze - syknęła przez zęby i wyprostowała się na siedzeniu - Mnie się nie roluje.

- Ojej.
- blondynka współczująco położyła dłoń na ramieniu kumpeli a w końcu bez pytania objęła ją, przytuliła i uspokajająco zaczęła głaskać po głowie. - Ale tarapaty. - westchnęła gdy przetrawiła to co usłyszała. - Masz rację, wygląda na to, że masz przez nich same kłopoty. A z tą furgonetką to się nie przejmuj, równie dobrze możemy pojeździć sobie po mieście zanim wrócimy do pokoju. - powiedziała chcąc pocieszyć i uspokoić brunetkę.

- Chłopaki! Spadamy stąd. Musimy przeczesać miasto i znaleźć czarną furgonetkę z przyciemnionymi szybami. - szefowa o blond włosach zakomenderowała odwracając się ku dwóm facetom na przednich siedzeniach i ci odpowiedzieli sakramentalnym “Tak Kristin” po czym samochód ruszył z miejsca. Główny samochód ruszył a wraz z nim i jego eskorta.

Podróż przez miasto na ostatnim dniu czy raczej nocy festynu nie była zbyt prosta. Część miasta nadal było odcięte dla ruchu pojazdów, wszędzie łaziły bezładne, rozbawione, hałaśliwe kupy ludzkie. Do tego firmowe samochody Kristin Black ściągały ku sobie spojrzenia, okrzyki i zaczepki widzów czy fanów. Na poboczach i chodnikach zaś stało mnóstwo wszelakich pojazdów.

Ale okazało się, że szczęście im sprzyjało. Kierowca zauważył wśród wielu innych podejrzaną bryłę na czterech kołach. Całkiem solidna, klasycznie amerykańska linia z dobrym zawieszeniem i uterenowioną wersją jaka pewnie nie obawiała się byle kałuży. Akurat kierowca otwierał drzwi do szoferki i wsiadał do niej gdy pojazdy gwiazdy filmowej zatrzymały się do pewnego stopnia blokując mu wyjazd. Przez przyciemniane szyby, które po nocy wydawały się smoliście czarne, nie było już jednak w ogóle widać gościa który tam właśnie wsiadł.

Zabójca czy zabójczyni - kto siedział w bryce na przeciwko? Późną, prawie nocna porą… do tego po podjęciu zlecenia. Przywitanie mogło wyjść różnie.
- Jak wyglądam? - Vesna zażartowała, poprawiając włosy i malując usta na krwistą czerwień. Spojrzała na Kristi i pochyliła się żeby ją pocałować.
- Dzięki… jesteś najlepsza na świecie - przyznała szczerze, odgarniając jasny kosmyk włosów za ucho gwiazdy. Przyjaciółki… to było bardzo możliwe.
- Mam z nim jechać załatwić sprawę. Mogę wrócić późno - wyciągnęła ze stanika zwitek talonów i wcisnęła je blondynie w ręce, sobie zostawiając raptem parę - Jeżeli nie wrócę do rana… nic mi się nie stało. Pojechałam polować, daj to proszę Alexowi, niech kupi brykę na ten pieprzony czołg. Pracujemy oboje dla Mechlera, Patrick powie mu co i jak… tylko niech się nie biją i - nabrała powietrza i dokończyła pustym głosem - Jak wstanie a nie mnie jeszcze nie będzie… powiedz mu, że go kocham, ok? Wiem że się nim zaopiekujesz… Tobie też się odwdzięczę, obiecuję - złapała ją za rękę - Tylko… muszę to załatwić. Ogarnę interesy, wrócę i jestem twoja. - pocałowała ją jeszcze raz na pożeganie - A teraz wybacz… i bądź niegrzeczna - dokończyła z kosmatym uśmiechem - Dokładnie przepytam cię o listę grzeszków i bardzo… bardzo dokładnie będziemy je prostować.

Blondynka roześmiała się wesoło z ostatniego pomysły Vesny. Widać bardzo przypadł jej do gustu. Ale dalej trzymała w objęciach brunetkę jakby się bojąc z nią rozstać. Przestała się śmiać, uśmiechać i popatrzyła poważniej.
- To nie znasz go? I chcesz jechać z nim sama w tą noc? A jak ciebie też sprzątnie czy co? - Kristin akurat ten pomysł nie przypadł do gustu. Widocznie widziała to jako kolejną porcję kłopotów albo potencjalnych kłopotów. - To może weźmiesz któregoś z moich chłopaków? - zaproponowała wskazując na przednie siedzenia.

- Nie sprzątnie. - pokazała pierścień na palcu i pomachała dłonią - Nie bój się, mam wizytówkę. Będzie dobrze - pocałowała ją po raz trzeci, zgrywając pewna siebie. Faktycznie mógł ją zdjąć w każdej chwili, ale jakby poszła z nieswoja obstawą to by wyszła na tchórza. Nie wolno jej było tchórzyć. Więc się uśmiechała bezczelnie - A twoich chłopaków mogę wziąć jak wrócę. Po jednym, obu naraz… byle Alex nie widział - zaśmiała się, otwierając drzwi.

- Oj tam chłopaki ci tylko w głowie! A mnie kto weźmie? Znowu będę musiała zaprosić Kay. A już miałam plany na wspólną noc. - blondynka wróciła do niefrasobliwego tonu rozkapryszonej gwiazdy przyjmując pocałunek wdzięcznie i chętnie. Ale pod tą maską błazenady Vesna dostrzegała nadal cień niepokoju w oczach i to pewnie związany z jej osobą.

W końcu drzwi trzasnęły odcinając Vesnę od jej blondwłosej kumpeli. Pojazdy gwiazdy jednak jeszcze nie odjeżdżały. Sama panna Holden podeszła te kilka kroków do szoferki z ciemnymi szybami i zastukała w szybę. Szyba zaczęła odsuwać się na dół. Nie tak płynnie jak z automatem więc widać była napędzana klasycznym zestawem: wajcha + ręka.

Gdy się opuściła wystarczająco niski zobaczyła wewnątrz twarz faceta. Chociaż umykały jej w słabym świetle detale to musiał to być jakiś facet. Zatrzymał wzrok na pierścieniu jaki założyła na palec. Przyglądał mu się chwilę nim uniósł wzrok na jej twarz.

- Z czym przychodzisz? - zapytał w ramach powitania.

-Z wieściami - powiedziała próbując przebić mrok żeby zobaczyć detale. Mężczyzna, chyba starszy od Alexa, a na pewno od niej. Ciemnowłosy, o ile wzrok nie płatał jej figla - Wiem co masz zrobić, za czym gonisz. To się nie zmieniło, ale zmianie uległa ilość łowców. Ja i mój partner jedziemy z tobą. Ty zabierasz głowę i złoto, my rzeczy które nam skradziono. I resztę. Milady zadecydowała.

Facet w szoferce nie odezwał się. Obserwował najpierw rozmówczynię, potem samochody z jakich wyszła, w końcu coś za przednią szybą.
- Mam swoje zadanie. I mam świeży trop. Wsiadaj albo spadaj. - odpowiedział krótko kładąc ręce na kierownicy. Drugą ręką przekręcił kluczyk i zaczął uruchamiać pojazd. Van zachrypiał i zazgrzytał ciężko ale kolejna próba przyniosła pożądany efekt i odpalił już gładko.

Technik skrzywiła się skonsternowana. Koleś chciał jechać w pościg furą, która w każdej chwili mogła odmówić współpracy?
- Chcesz ich ścigać z wyciekającym olejem i prawie zatartym silnikiem? - prychnęła przechodząc do drzwi od strony pasażera. - Padnie ci na trasie i co wtedy? Zaczniesz ich gonić z buta? Życzę powodzenia. Bryka twojego celu nie rozkraczy się na środku drogi, bo chodzi jak żyleta. Wiem o tym, bo sama się nią zajmowałam - otworzyła drzwi i zaczęła się pakować do środka - Ta ledwo ciągnie, a czeka nas kawałek trasy. W szczerym polu ci jej nie naprawię samymi dobrymi chęciami. Muszę mieć swój sprzęt. - popatrzyła na niego przez półmrok szoferki - Proste równanie. Albo teraz podjedziemy do Feurs du Mal po moje klamoty. Albo potem stracisz więcej na szukaniu odpowiednich narzędzi i kogoś kto ci tę furę postawi na koła… a tym czasie tamci się oddalą. - westchnęła - Dziesięć minut, tyle to zajmie.

- Proste równanie, albo jedziesz ze mną albo wysiadasz.
- odparł facet za kierownicą sprawnie cofając pojazd na ulicę. Widząc, że kumpela Kristin Black wsiadła do środka jej samochody też ruszyły dalej. Kierowca furgonetki wyprowadził ją w przeciwnym kierunku i ruszył przez miasto. Jechał niezbyt szybko bo szybka jazda przy tak zawalonych ludźmi ulicach była proszeniem się o kłopoty. Ale prowadził sprawnie i pewnie omijając kolejne grupki, hamując by je przepuścić albo przyspieszając aby je wyminąć. Po początkowych kłopotach z odpaleniem motor maszyny wydawał się działać całkiem równo i pewnie.

- Skoro już z tobą jadę - zaczęła po paru minutach przerwy, znowu spoglądając w bok na kierowcę - I mamy współpracować, to miło byłoby aby ta współpraca przebiegała w jakichkolwiek ludzkich warunkach. - westchnęła, a potem poprawiła włosy, zgarniając je na plecy.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 10-11-2018, 01:01   #35
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Wsiadła obcemu typowi do auta i dała się wywieźć w siną dal, nie informując nikogo prócz Kristi, na wariata zaczynając zadanie zamiast się przygotować… ale najgorsza była ta część o obcym facecie. Za samo to Alex ją oskóruje żywcem.
- Mam na imię Vesna, miło mi cię poznać… Nemesis - uśmiechnęła się do niego nieznacznie - Chcę ci pomóc, nie robić za balast. Przed spotkaniem z milady byłam na koncercie, nie mam przy sobie broni, ani nic przydatnego. Nawet jedzenia. Leków. Nic… nawet głupiej kurtki, a robi się zimno. Ciebie też szukałam na wariata, zresztą widać - westchnęła pocierając twarz dłonią - Proszę, czy byłbyś na tyle uprzejmy aby poświęcić te parę minut?

- Ja mam co potrzeba.
- odpowiedział krótko i sięgnął po coś za swoje siedzenie. Po chwili wydobył jakąś bluzę którą rzucił jej na kolana. - Chcesz to idź na pakę i się prześpij. Ale nie będę robił dla ciebie nadprogramowych przystanków. Dogonimy ich w nocy. Albo rano. Zależy jak będą jechać i kiedy się zatrzymają. Potem ja zrobię swoje i zgarnę swoje. Możesz wziąć resztę. I dalej nie musimy się widzieć. - kierowca przedstawił jak widzi sprawę. A wydawał się być dość mocno ukierunkowany na to aby wykonać zadanie, w jak najszybszym czasie.

- Dobra… a myślałam że Steve był służbistą - przewróciła oczami, ale bluzę przyjęła. Na pewno była na nią za duża, za to z pewnością ciepła. O wiele cieplejsza niż cienka sukienka którą miała na sobie, w dodatku bez rękawów, a z cienkimi ramiączkami.
- Dziękuję - powiedziała mniej nadąsanym tonem, przystawiając materiał do twarzy. Wciągnęła powietrze i parsknęła pod nosem. Ładnie pachniała, wcale nie potem, ani smarem lub stęchlizną tak częstą niestety. Tylko albo dobrym mydłem, albo całkiem znośnymi perfumami czy dezodorantem.

- Jeśli spytam o zapasowe spodnie zostanie to uznane za przekroczenie granic tolerancji na jedną godzinę? - spytała z nieznacznym uśmiechem, coraz ciekawiej zerkając na kierowcę. Profesjonalista, było widać. Chociaż papa nazywał takich szkapami. Takimi, które szkoli się aby miały klapki na oczach, co pomaga przy specyfice ich pracy. Zaraz w jej głowie pojawiły się setki pytań, jak to u typowej kobiety która lubi dużo wiedzieć. Niestety wiedziała też że na większość koleś nie odpowie, a szkoda.

- Daj spokój, nie jesteś taki zły żebym miała uciekać od twojej obecności przy pierwszej możliwej okazji… i o higienę dbasz - mruknęła pogodnie, rozpinając suwak i zakładając ubranie na plecy. Od razu zrobiło się jej przyjemniej. Zdjęła buty i przeniosła nogi na fotel, zginając je w kolanach przy brodzie - Syn Nyks, nie córka… ciekawe. Spodziewałam się kobiety. Przy takim pseudonimie. Pasuje - objęła nogi ramionami i zaśmiała się cicho - Muszę spytać, wybacz. Na tej pace znajdzie się bicz, koło, albo gałąź jabłoni? Bo pewnie pytanie o czapkę z jelenimi rogami uznasz za sugestię odnośnie wierności poprzednich czy aktualnej partnerki i zarobię strzała, a trochę by było szkoda. Lubie swoje zęby. Bez nich dopiero zrobiłaby się… grecka tragedia - zagryzła wspomnianym elementem anatomii wargę.

Facet zerknął na nią. Wrócił do prowadzenia patrząc znowu głównie przed siebie. Tłumy zdawały się rzednąć i chyba zbliżali się do granic miasta.
- Nie mam dla ciebie spodni. Ale z tyłu jest koc i śpiwór. - odpowiedział prowadząc przez noc tą czarną furgonetkę.

- A coś do jedzenia? - spytała z nadzieją i jak na zawołanie zaburczało jej w brzuchu. - Jestem głodna… nie żebym narzekała albo marudziła… ale naprawdę bym coś zjadła - westchnęła tym razem dość ponuro.

- W plecaku. - kierowca wskazał kciukiem gdzieś za siebie. Ale wnętrze półciężarówki było już całkiem ciemne więc nawet jak tam był jakiś plecak to z szoferki nie było go widać.

- Masz jakąś latarkę, albo włącza się tam jakoś światło? Mogę tu zapalić, nie zaczniesz się wydzierać? - seria pytań się ponowiła, dziewczyna gapiła się na towarzysza już całkiem jawnie, całkowicie obracając głowę w jego kierunku - W razie czego znajdą się tam na pace narzędzia do naprawy bryki? A leki? Bandaże, katgut, nici i igły, coś do odkażania… wolę wiedzieć na wszelki wypadek gdzie tego szukać, jeżeli zajdzie potrzeba.

Facet spojrzał na nią. Dość cierpkim wzrokiem. Potem odwrócił się znowu na drogę i sięgnął gdzieś pod deskę rozdzielczą. Wyjął stamtąd latarkę którą podał pasażerce.
- Nie grzeb mi. Idź spać albo siedź. Ale przestań tyle trajkotać. Nie musisz ze mną jechać. A ja nie muszę cię wieźć. Sam też świetnie wypełnię zadanie. - kierowca burknął mając widać za złe pasażerce jej “trajkotanie”. Latarka działała i gdy Vesna przechyliła się przez siedzenie na ławeczce wozu dostrzegła jakiś plecak. Dość wypchany to mogło być tam jedzenie czy coś podobnego. Ale bez przejścia na drugą stronę siedzenia nie miała szans sięgnąć go z tej szoferki.

- W to że sam je świetnie wykonasz nie mam wątpliwości. Milady mówiła że jesteś najlepszy, a to już coś znaczy - wzruszyła ramionami i podniosła się. Najpierw przechyliła się przez siedzenie, zostając dolną połową w szoferce, a górną balansowała w ciemności. Niestety aby dostać się do celu musiała przejść tam cała, co też zrobiła - Nikt tu nie kwestionuje twoich kompetencji… i nigdzie ci do cholery nie grzebię, ani nie trajkoczę. Pytam grzecznie, jak biały człowiek, gdzie w razie potrzeby szukać materiałów do połatania ciebie, albo tej fury. Anne dobrze strzela, a każda strzelanina to loteria. Poza tym robiła jako kurier, jeśli ma tu w okolicy kumpli nagle się okaże że to już nie jedna czy dwie spluwy kontra ty, ale trochę gorszy pieprznik. - odwróciła się do kierowcy i spojrzała kwaśno na jego potylicę. Ręce za to szukały w plecaku wspomnianego jedzenia.

- Co jeszcze o niej wiesz? - zapytał nie odwracając głowy. Wyjechali już chyba z miasta bo domy wokół ulic zniknęły albo były już dość daleko od szosy jak farmy. W plecaku był termos i pakunki z kanapkami, słoikami z żywnością, serem i kurczakiem. Wyglądało jak zestaw na wynos kupiony w jakimś sklepie czy lokalu.

- Półindianka? Arogancka? Zadufana w sobie i patrząca z góry na otoczenie? Podróżuje z kolesiem którego wołają Zen, albo Zenek. Nie integrowałam się za wiele z nimi. Umie strzelać, mają na pewno broń - oczy Vesnie zabłysły kiedy dojrzała wreszcie pozytyw nocnej wycieczki. Jakikolwiek. Szybko rozpakowała pierwszą kanapkę i pochłonęła ją na trzy gryzy. To samo stało się z drugą i trzecią, więc na całą minutę zapanowała cisza. Przy czwartej westchnęła z ulgą, a nawet zamruczała trafiając na pastę z pomidorów i papryki.
- Ale dobhe… - pochwaliła, przełknęła i już spokojniej odkręciła termos - Chcesz herbaty, kawy… zależy co tu masz - dodała gapiąc się podejrzliwie w ciemny otwór.

- Rozpoznasz tego Zena? - zapytał pracownik do zadań specjalnych lady Amari. W tym czasie Vesna odkryła, że w termosie musi być kawa. Przekonała się o tym gdy uderzył ją jej zapach oraz gdy jakaś kropla na jakimś wyboju padła na jej dłoń. Nie parzyła ale była dość mocno ciepła.

- Mhm - potwierdziła siorbiąc kawę i dojadając piątą kanapkę. W plecaku zostały jeszcze cztery i te słoiki. Technik wzięła jeden, odkręciła, powąchała i zgarnęła za sobą i termosem do przodu. Zanim jednak przeszła na powrót do szoferki, zdjęła bluzę, tak samo jak kieckę. Tę ostatnia złożyła ostrożnie aby się nie pobrudziła i znowu wciągnęła pożyczone ubranie na tyle duże aby ją okryć.
- Nie będzie z tym problemu. Wygląda normalnie, żaden mieszaniec. Mniej się rzuca w oczy - mruknęła zgarniając śpiwór, termos, słoik, papierosy i zapalniczkę na fotel pasażera. Przeszła przez oparcie, zaczynając się mościć. I oczywiście nie przestawała gadać.
- Auto też rozpoznam, nawet jeżeli je na szybko przemalują. Zajmowałam się nim, znam każdą plamę rdzy i dziurę. Wiem jak chodzi silnik. Gdzie są pęknięcia na szybach - powiedziała, kończąc się układać, okręcać i wreszcie westchnęła jakby z ulgą, potrząsając termosem. Z zabitym pierwszym głodem zaczynała się robić przyjazna i przyjaźnie nastawiona do najbliższej okolicy.
- Kawki? Przyda ci się kofeina jeśli masz zamiar całą noc prowadzić.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 10-11-2018, 20:57   #36
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 6 - VIII.29; pn; ranek; Nice City i Pustkowia




Poniedziałkowy poranek nie był taki najgorszy dla Henry’ego. Gorący i pochmurny patrząc na to co się działo za oknem. Ale nie był też taki najlepszy. Dobre było to, że obudził się cały i w jednym kawałku. Nikt mu nie celowal w głowę ani nie groził nożem. Nawet nikt się nie darł w pokoju czy za ścianą. Chociaż z racji profilu “Muszelki” w nocy było z tym różnie. W końcu ten festyn to dla lokalu tego typu jak żniwa i wszyscy tu pracowali na pełnych obrotach. Z jednej strony więc nikt za bardzo na Colonela nie zwracał uwagi no ale też i czasu za bardzo nie miał. Zwłaszcza wieczorami i nocami czyli w typowych godzinach pracy tego burdelu. Teraz, o poranku, czyli środku nocy dla takiego lokalu było dość cicho i spokojnie.

Natomiast mniej dobre było to, że zasoby zaczynały mu się kończyć. W lokalu Lucy bytował za pół darmo no ale jednak nie za darmo. Aby opłacić kolejną dobę musiał zostawić trochę ammo. Jeszcze pociągnie tak z kilka dni no ale jak nie skombinuje jakiegoś szmalu to nie będzie go stać nawet na “Muszelkę”.

Miał oczywiście swój skarb czyli paczuszkę pierwszorzędnych prochów od Straussa. No ale z tym też nie było tak różowo. Paczuszka rozkosznej chemii była niczym sztabka złota: droga i wiele warta, idealna jako skondensowany gambel przy większych transakcjach ale mało wygodny w codziennym obrocie. Mógł ją zacząć upłynniać po kawałków to by na takie codzienne drobiazgi starczyło na tygodnie. Albo pobawić się w dilera i zacząć regularną sprzedaż. Tylko to by go pewnie odciągnęło od innych zajęć. A oba wyjścia oznaczał naruszenie paczki co nie wiadomo czy byłoby do odtworzenia. Podobnie mógł wymienić paczkę na więcej drobniejszych i wygodniejszych gambli.

Tylko nie był pewny co teraz zrobi Strauss. Dał mu zaliczkę za konkretne zadanie i jako szefowi ich wesołej furgonetkowej grupki. A obecnie nie miał ani furgonetki ani grupki. Anne zakosiła furę i się zmyła z miasta nie oglądając się na resztę, że zostawia ich z ręką w nocniku. Akiro siedział w pace. Vesny nie widział odkąd wyszła z pokoju przesłuchań z lady Amari a poza tym i tak wzięła z nimi rozwód. Ostatni jaki był w mieście i Colonel miał z nim względnie dobre relacje to Wierzbowsky. Tylko czy nawet gdyby się dogadali to Strauss uzna równoważność dwóch pieszych do piątki zmotoryzowanych? Nie wiadomo. A jeśli nawet to Colonel straci punkty u niego jeśli nie załatwi tego co obiecał czyli wozu z obsadą i wyprawę po ten czołg. Bez fury opuszczenie miasta robiło się mocno utrudnione. Po mieście zresztą też chociaż jeszcze można było się przejść z buta. Ale w mieście była i agencja wynajmująca najemników i dealer samochodowy. Tyle, że ani jedni, ani drudzy, nie kiwnął palcem bez kasy i zaliczki.

No i był ten list gończy w zawieszeniu na tydzień jeśli szlachcianka zrobi to co obiecała jeśli oni nie zrobią to co chciała. A wydawało się, że jest na tyle wkurzona numerem Anne aby nie odpuścić. I na tyle wpływowa i zasobna by mieć za co fundować nagrody. Chyba, że Henry pogodzi się z opracowaniem kilku tygodni w skwarze i znoju to wtedy ten list był mało straszny. No albo wymyśli co tu teraz zrobić aby wyjść na swoje. W tym nowym dniu i tygodniu miał więc nad czym myśleć.






Chciał kawy. Wziął nakrętkę termosu wypełnioną tym ciepłym, rozgrzewającym płynem. Ale nadal był równie rozmowy jak Akiro. W końcu więc zmogła ją ta monotonna podróż przez nocne Pustkowie i widocznie zasnęła. Poznała po tym jak obudziło ją potrząsanie za ramię. - Wstawaj. Rzuć na to okiem. - człowiek lady Amari obudził ją. Stał w otwartych drzwiach od jej strony i wodząc, że ją obudził cofnął się dając jej się wygrzebać z szoferki. - Tam. - wskazał brodą w kierunku krzyżówek na jakich stanął.

Była jeszcze noc, od ziemi były mgliste opary. I wydawało się, że stoją pośrodku niczego. Bo przez tą zasłonę nocy nic sensownego nie było widać poza tym co oświetlały reflektory pojazdu. A widać było właśnie te krzyżówki. I van nadal mruczał na jałowym biegu więc nie dość, że jeszcze się nie zepsuł to widać postój nie zapowiadał się na długi.

Prawie obcy facet wskazał jej gestem kierunek a na koniec poświecił latarką. Szedł o krok obok niej i z pół kroku za nią. - Któreś z nich to od waszego vana? - zapytał oświetlając asfalt a raczej naniesione na niego łachy piachu i błota. Materii na jakiej opony pojazdów odciskały, ładny, wyraźny ślad. A na tym nocnym Pustkowiu nie było się kogo zapytać czy coś widział a nic innego nie zdradzało którędy mogła pojechać uciekająca furgonetka. No chyba, że wiedziało się jaki ma bieżnik opon. A to dla panny Holden nie było żadną tajemnicą i po chwili oglądania lach i błota mogła wskazać właściwą odnogę drogi.

- Zajebiście. Nie są zbyt daleko. - Nemezis chociaż się nie uśmiechnął wydawał się zadowolony. I z tego wskazania kierunku i z tego, że jednak zabrał gadatliwa pasażerkę.





Potem gdy wrócili do czarnej furgonetki i wznowili podróż Vesna znowu zasnęła. Obudziło ją nieprzyjemne uderzenie w głowę. Gdy otworzyła oczy okazało się, że jest już widno. I właśnie wyjechali w jakąś gruntową drogę z ledwo przyschniętym na wierzchu błotem. We wystającym dniu unosił się lekka mgła od parującego nadmiaru wilgoci.

- Myślę, że są w stodole. Albo za. Żeby ich z drogi nie było widać. - przywitał się człowiek Federatki gdy zorientował się, że pasażerkę ta jazda po wertepach jednak obudziła. Wskazał głową na zabudowę jakiejś zapuszczonej farmy pewnie o jeden zjazd dalej. Budynki stały akurat po stronie pasażera. Musiało być do nich z kilkaset metrów. Kierowca wydawał się czujny i skoncentrowany jak sprężyna sprężynowca tuż przed zwolnieniem.

- Aha. - pokiwał głową z satysfakcją jakby obstawił na loterii właściwy numerek. Musieli sporo objechać po tych wertepach. Minęli tą podejrzana farmę, wyjechali na jakąś drogę równoległa do tej jaką pewnie jechali pierwotnie i pojechali kawałek. Kierowca zatrzymał się i przez chwilę obserwował farmę przez lornetkę. Ale sama widziała, że “od tyłu” wrota stodoły były otwarte. A przez nie widać było znajomą bryle chociaż bez detali z tej odległości. I zamknięte wrota od strony którą pierwotnie jechali. Z tamtej, rzeczywiście w stodole nie byłoby ich pewnie widać. I z tego właśnie ucieszył się łowca.

- Jeszcze nie wstali. - powiedział prawie wesoło i ruszył vanem. Zjechali podobnie w jakieś zabudowania, tak by od strony drogi nie było widać pojazdu. Nemezis zatrzymał i zgasł silnik. Wysiadł i otworzył boczne drzwi vana. Wlazł do środka i zgarnął spod ławki jakiś podłużny pakunek oraz plecak z jedzeniem.

- Czas zrobić swoje. - mruknął a potem wszedł do budynku. Widziała przez rozwalone okna jak wchodzi na piętro. Po chwili wahania podążyła za nim. Gdy weszła na górę zauważyła jak przesuwa jakieś stare biurko i krzesło. Potem na biurko położył ten podłużny pakunek i plecak z prowiantem. Z pakunku wyjął karabin z lunetką.

[MEDIA]http://i1313.photobucket.com/albums/t546/beanz200/beanz2_SSG69_zpssnrjnsz0.jpg[/MEDIA]

- Nie podchodź do okien. - poinstruował ją widząc, że też przyszła na górę. Sam też z tym biurkiem ustawił się w korytarzu, w głębi pomieszczenia. Spokojnie go ustawił na biurku i usiadł na krześle. Dłuższą chwilę ustawiał coś i poprawiał przy optyce aż chyba uznał, że “to już” bo zostawił karabin na biurku i oparł się wygodnie na krześle i sięgnął do plecaka z prowiantem. I widocznie czekał. A w międzyczasie zaczął jeść śniadanie zabrane do plecaka i popijać kawą. Sądząc po minie jaką poczęstował pasażerkę chyba był dość mocno zdziwiony jak bardzo w nocy uszczupliła jego zapasy. Jak zwykle prawie się nie odzywał a od czasu do czasu zerkał w kierunku stodoły przyglądając się jej przez lornetkę. Od czasu do czasu dawał jej popatrzyć przez lornetkę i przez nią widać było wyraźnie ich wóz ale nie mogła dostrzec obozowiska, ogniska ani sylwetek.

- Zbierają się. - powiedział człowiek Amari i to całkiem flegmatycznie. Równie flegmatycznie jadł czym mógł przypominać jakiegoś przeżuwacza. Odłożył nakrętkę z resztką kawy i oddał jej znowu lornetkę. - Są dwa cele. A muszę przeładować. Przez moment nie będę widział zbyt dokładnie, co się tam dzieje. Jak są szybcy to mogą gdzieś się skitrać. Patrz gdzie. - poinformował ją już pochylony z okiem przy lunetce karabinu. Mówił nadal bez pośpiechu, oszczędnie i wręcz flegmatycznie. A jednak biło od niego pewność siebie i spokój ducha jakby działo się wszystko wedle ustalonego scenariusza, przerabianego nie wiadomo ile razy.

Gdy człowiek Federatów podał jej lornetkę mogła widzieć wreszcie ruch wewnątrz stodoły. Czarne, proste Indiańskie włosy, jedzenie śniadania, zagaszenie ogniska, świetne humory. Mężczyzna i kobieta wydawali się po złości prowokować do oddania strzału. Ale ten nie padał mimo, że strzelec wydawał się przyczajony za karabinem gotów oddać go w każdej chwili. Ale nie strzelał. A tamta, odległa i nieco przymglona odległością i lekką mgłą dwójka nieświadoma dwójki obserwatorów zbierała się bez pośpiechu do zwijania obozu. Otworzyli boczne drzwi i wrzucili tam coś, pewnie śpiwory lub podobne coś. Anne skierowała się ku szoferce ale Zenek coś powiedział wykonując ponaglający gest. I ostatecznie to on usiadł za kierownicą a Indianka obok. Kierowca odpalił furgonetkę i zaczął ruszać. Ale jechał wolno i w stosunku do dwójki podglądaczy prawie na wprost. Po wyjeździe ze stodoły pewnie chcieli skręcić i pewnie albo podjechać bliżej albo wrócić na drogą jaką obie furgonetki przyjechały w nocy. Ale nie wyjechali.

- Najpierw kierowca. - powiedział cicho człowiek do zadań specjalnych lady Amari dając znak, że wreszcie się zacznie. No i się zaczęło. Mężczyzna ściągnął palcem cyngiel o te kilka decydujących milimetrów i huknął strzał. Nemesis oderwał oko od lunety i zaczął ściągać zamek broni do siebie. Z zamku wypadła złota łuska a w lornetce widać było efekt wystrzału o kilkaset metrów dalej. Przednia szyba poszła w drobny mak o wnętrze szoferki rozchlapało się na czerwono. Ciałem kierowcy siła uderzenia rzuciła najpierw w tył a potem osunął się bezwładnie na kierownicę. Indianka musiała być w tym momencie w szoku kompletnym bo siedziała tuż obok zachlapana krwią, kością i mózgiem kumpla. Zamek obok panny Holden zgrzytał sucho, metalicznie, przeryglowując broń i podając z magazynka kolejny nabój. Strzelec wrócił spojrzeniem do celownika lunetki ale Anne otrząsnęła się z szoku z jakimś złodziejskim instynktem i chyba padła na płask znikając z widoku i linii strzału. Nemesis czekał z bronią gotową do strzału. Ale nie dała mu okazji do powtórnego strzału. Musiała wciąż żyć bo widzieli jak tylne drzwi vana się otwierają.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 11-11-2018 o 00:44.
Pipboy79 jest offline  
Stary 17-11-2018, 01:05   #37
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=u0HS5Tee6mk[/MEDIA]

Poranek pełen niespodzianek zaczął się od tego, że Vesna w ogóle się obudziła, a nie musiała biorąc pod uwagę pewien dość istotny fakt - dała wywieźć się obcemu, niebezpiecznemu człowiekowi daleko poza miasto. Jakby tego było mało, wsiadła do jego auta sama, bez obstawy. Bez broni. Bez informacji gdzie jadą i nawet nikt nie jechał im na ogonie. Tego poniedziałkowego wczesnego poranka, przed stodołą gdzie chowała się para złodziei z busem, siedziała tylko panna Holden i jej niewygadany towarzysz na najbliższe godziny Nemezis. On mierzył przez lunetę skupiony i gotowy do pracy, ona patrzyła przez lornetkę, jedząc przy okazji kanapkę. On siedział na krześle przygarbiony, z bronią rozłożoną na blacie… tym samym na którym ona siedziała, owinięta w śpiwór i majtająca nogą między kolejnymi gryzami śniadania… te też wysępiła jeszcze od zabójcy pomimo jego początkowej miny niezadowolenia. Co miała poradzić że była głodna zeszłej nocy, która była wczoraj, a dziś było dziś i po przespanych paru godzinach… wypadało coś zjeść? Jadła więc jego żarcie, owinięta w jego śpiwór i jakby tego było mało, ubrana w jego bluzę z kapturem. Piła te jego kawę, przyjechała jego bryką… rozkład włożonych w pogoń środków własnych do tej pory niezwykle jej odpowiadał. Uwielbiała wygody połączone z minimalizmem wydanych przez siebie gambli.

Podczas śniadania nie za bardzo miał jak mówić, ograniczyła się więc do przypatrywania towarzyszowi. Wpierw bezczelnie i otwarcie, później zerkała na niego co parę chwil zza szkieł lornetki aż do momentu, gdy na horyzoncie nie pojawił się ruch przy busie. Kończąc swój posiłek, para rakarzy przyglądała się jak dwójka celów też kończy jeść i zaczyna się zbierać. Niestety nim wyjechali padł strzał, szoferka zyskała czerwone pokrycie, a Zen przestał zaprzątać sobie głowę problemami dnia codziennego.
- Idzie tyłem. - Ves powiedziała do zabójcy aby wiedział gdzie się gapić kiedy tylko przeładuje. - Wylezie tylnym wyjściem z busa i ucieknie drugą stroną.

- Możliwe. Ale bez samochodu daleko nie ucieknie.
- odpowiedział spokojnie, wręcz flegmatycznie, facet z przyłożonym do lunety karabinu okiem. Nie przerywał obserwacji stodoły, furgonetki i okolic. Lufa karabinu wodziła minimalnie po tej okolicy a milimetry tutaj były metrami tam gdzie była ta lufa wycelowana. Czekał.

To, że się doczekał Vesna zorientowała się prawie w tej samej chwili gdy padł strzał. W ostatniej chwili dojrzała sylwetkę Indianki jak rzuciła się przez jakąś dziurę aby wydostać się z matni jaką stała się stodoła. Była szybka, potrzebowała jednego oddechy by znaleźć się po drugiej, zewnętrznej stronie budynku. Przez zasłaniającą ją bryłę furgonetki była widoczna dopiero w ostatniej chwili. Schyliła się aby przecisnąć się przez dziurę, już na zewnątrz znikła jej głowa, zaczęły znikać ramiona, wydawało się, że jej się uda gdy huknął strzał. Ramiona znikły i już cofała nogę na zewnątrz gdy kula doleciała na miejsce. Noga zniknęła. Trochę nią szarpnęło ale trudno było stwierdzić czy to efekt postrzału czy właścicielka nią szarpnęła na odgłos strzału. Ale rozbryzgi krwistych smug jakie pojawiły się na deskach świadczyły, że skądeś ta krew musiała wytrysnąć.
- Chyba noga. Nie jestem pewien. - Nemesis zmarszczył oczy i ściągnął brwi gdy chyba próbował odtworzyć zapisane na siatkówce obrazy sprzed sekund. Ale nadal nie był pewny. Niemniej Vesna zdawała sobie sprawę, że postrzał w nogę, karabinowym pociskiem i tak jeśli nie jest zabójczy to bardzo groźny. Powinien spowolnić ofiarę, pewnie będzie kuleć i raczej nie powinna być w stanie biegać.

Człowiek lady Amari chyba doszedł do podobnych wniosków bo wstał zza biurka i złożył dwójnóg karabinu.
- Będzie uciekać czy walczyć? - popatrzył na Vesnę pytająco jakby następny ruch uzależniał od tego co ona powie.

- Wyglądało na nogę - Panna Holden odkleiła lornetkę od twarzy i dla odmiany popatrzyła na mężczyznę obok. Westchnęła.
- Nie ma już busa, nie ucieknie na pieszo z przestrzeloną nogą… a nie wygląda żeby miała pod ręką apteczkę. Połata się a to chwile zajmie… będzie walczyć - znowu przeniosła uwagę na lornetkę i to co w stodole - Pewnie myśli że to Alex strzela… dobrze. Mogę ją zagadać, ty się podkradniesz.

- Będzie walczyć. - ciemnowłosy facet pokiwał głową gdy trochę jakby powtórzył co powiedziała rozmówczyni a trochę jakby potwierdziła jego przypuszczenia. - Tak, lepiej założyć, że będzie walczyć. - pokiwał znowu głową i przeniósł wzrok z Vesny na odległą stodołę. Szacował coś albo zastanawiał się nad czymś. - Nie mamy po co się śpieszyć. To ona słabnie a nie my. Przejdę się. - dodał i zaczął schodzić na dół tymi samymi schodami jakimi oboje tu weszli. Wrócił do samochodu, wszedł znowu na kufer i tam znów coś pogrzebał. Po chwili wyszedł i zasunął za sobą drzwi. W ręku trzymał broń jaką Vesna świetnie rozpoznawała i z filmów i z historii. Amerykański klasyk! I żołnierski i gangsterski.

[MEDIA]http://www.rockislandauction.com/html/dev_cdn/62/1472.jpg[/MEDIA]

Nemesis zarzucił Thomsona na ramię i z karabinem wyborowym w dłoni ruszył obchodzić budynek. Wydawało się, że te kilkaset metrów jakie dzieliły go od tej stodoły, zamierza przejść na piechotę.

- Ona dobrze strzela, ale chyba o tym już mówiłam - technik odłożyła lornetkę, za to bardzo uważnie patrzyła na zabójcę zbierającego się do akcji. Wstała ze stołu, tęsknie rzucając krótkim spojrzeniem na plecak z jedzeniem.
- Kilkaset metrów patelni… pustej, bez osłon. - wzruszyła niby niedbale ramionami, drepcząc za towarzyszem - W razie czego gdzie szukać apteczki gdyby była potrzebna?

W odpowiedzi mężczyzna poklepał się po bocznej, dość mocno wypchanej, kieszeni spodni. Jeśli miał tam jakąś apteczkę to bardzo małą ale już taki opatrunek osobisty mógł tam wsadzić albo inny bandaż czy dwa.
- Ma tylko broń krótką. Aby ostrzelać drogę musiałaby wrócić do stodoły albo obejść ją jakoś bokiem. - odpowiedział krótko człowiek Federatów gdy przeszli przez wyasfaltowaną drogę. Potem była gruntowa, wysypana szutrem ale nie szedł nią. Szedł poboczem gdzieś miedzy zetlałym, rozpadającym się płotem a zdziczałą trawą i jakimiś krzakami które rosły przy drodze. Wokół panował dość pochmurny ale za to znów gorący poranek. Trawa i krzaki wdzięczne zbierały mglistą wilgoć po nocy i oddawały ją na ubrania i buty przechodzących przez nie ludzi. Ale Nemesis na to chyba nie zwracał uwagi. Na towarzyszkę idącą za nim też niezbyt. A raczej musiała iść za nim bo między krzakami a płotem nie było zwykle zbyt wiele przestrzeni. No chyba, że droga obok.

Mężczyzna co jakiś czas przystawał i obserwował przez lunetę karabinu budynki w jakich kierunku zmierzali. Gdy kilkaset kroków skróciło się do kilkudziesięciu zamienił broń i karabin powędrował na plecy a polewaczka w dłonie. Zaczął też poruszać się chyłkiem. Zatrzymał się niecałe dwadzieścia kroków od frontu ściany stodoły i cicho stojącego minibusa z rozwaloną przednią szybą i zakrwawioną od wnętrza szoferką. Na miejscu kierowcy wciąż było widać nieruchomą sylwetkę zaległą na kierownicy. Ale pasażerki nigdzie nie było widać ani słychać. - Zostań tu. Sprawdzę wóz. Jak dam ci znać to wsiądziesz i odjedziesz. Może się myszka skusi na taki uciekający serek. - szepnął do niej wskazując lufą automatu na nieruchomą furgonetkę.

- Mam usiąść na miejscu kierowcy… po tym jak rozwaliłeś mu łeb i udekorowałeś jego mózgiem całą szoferkę - popatrzyła kwaśno na rozmówce, kręcąc głową z wyraźną niechęcią. Tam musiało być bardzo, ale to bardzo brudno.
- Jak to dobrze, że swoje ubranie zostawiłam w bezpiecznym… czystym miejscu - mruknęła ponuro, obciągając odruchowo czarną bluzę sięgającą jej do połowy uda. Krew, flaki, tkanka szarych komórek… i ona, próbująca najpierw wywalić bezgłowego Zena, a potem odpalić furę. - Uważaj na siebie… i powodzenia - domruczała nagle dość przyjemnym i przyjaznym tonem.

- No. - Nemesis okazał się rozmowny jak zwykle gdy potwierdził właściwie obie części tego co powiedziała rozmówczyni. Potem rozejrzał się jeszcze dookoła i nagle poderwał się do biegu. Sprintem przebiegł niebezpiecznie puste dwadzieścia czy trzydzieści kroków nim dopadł do ściany starej stodoły. Potem szedł z Thomsonem gotowym do strzału i przystawał co chwila zaglądając przez jakieś szczeliny do wnętrza budynku. Wydawało się, że złośliwie prawie ociąga się ze zbliżeniem i sprawdzeniem wozu tak jak to sam przed chwilą mówił. Ale w końcu doszedł do otwartych wrót stodoły i stojącego w nich pojazdu. Kucnął a w końcu położył się na ziemi zaglądając pod pojazd i dalej do wnętrza. Wreszcie cofnął się tyłem do szoferki pojazu i zerknął przez zachlapaną szybę do środka.

Obejrzał się tam gdzie została Vesna i wykonał wymowny gest podciętego gardła. Potem kucnął, położył się i wczołgał się pod wóz. Zajął tam pozycję gotów ostrzelać całe wnętrze stodoły. I wtedy machnął przyzywająco do Vesny.

- I jeszcze przylatuję na jedno jego gwizdnięcie… - wymamrotała zaczynając truchtać pod szoferkę, ale szybko się opamiętała i zaczęła z wysoko uniesioną głową iść statecznym krokiem w odpowiednim kierunku już czując jak musi przewalać trupa, a z jego głowy wychlapuje się resztka szarego budyniu i pada jej na ciuchy. A potem jak czerwony od krwi fotel syfi bluzę na plecach i skórę ud, pośladków, łydek… oby tylko wredny skurczybyk zdechł krwawo bez uwalniania zawartości jelit i pęcherza.

Facet schowany pod furgonetką jakoś jej nie poganiał. Zresztą ten w szoferce też nie. Tego na dole straciła w końcu z oczy gdy podeszła wystarczająco blisko wozu. Ten drugi za to ukazał się w całej okazałości gdy otworzyła drzwi. Na wpół leżał, na w pół siedział oparty o kierownicę. Kula wybebeszyła mu sporą część głowy razem z zawartością. Tą zawartość siła uderzenia rozchlapała po całym wnętrzu szoferki. Ale mimo to bez większego trudu Vesna dała radę go pociągnąć na tyle mocno by wypadł na zewnątrz i z tępym odgłosem zderzył się z szutrem na ziemi.

Teraz mogła zająć jego miejsce. Akurat siedzisko było względnie czyste. Gorzej było z kierownicą i deską rozdzielczą bo było w lepkiej, kleistej mazi poprzetykane szkłem i kostnymi odłamkami. Ale kluczyk dalej tkwił w stacyjce. Gdy go przekręciła pojazd odpalił za pierwszym razem. A potem chociaż nie miała takiej wprawy jak Alex to jednak dała radę ruszyć na tej pustej, spokojnej i równej drodze. Widziała w lusterku oddalający się i malejący budynek stodoły z którego zdawało się w każdej chwili może dopaść ją ołów. Ale jednak panowała cisza. Nikt nie strzelał. Poza znajomym pomrukiem silnika i odgłosami zawieszenia wozu nie słyszała nic więcej.

Chyba dostała co chciała - miała pakę wyładowaną przeróżnym szpejem i gamblami, do tego bus znowu był w jej posiadaniu i pomijając trupa całkiem nieźle się prezentował. W stodole został Nemesis i Anne, a Vesna jakoś nie miała złudzeń kto wyjdzie z tej potyczki z życiem. Ona miała swoje, zostało zwinąć się i wrócić do Nice City… gdyby nie parę kwesti.
Po pierwsze nie wypadało odejść bez pożegnania od kogoś, kto ją bezinteresownie nakarmił, a to już coś. Po drugie trzeba było dopilnować aby indianka na pewno została martwa. Po trzecie panna Holden nie lubiła prowadzić i po czwarte, a pewno i najważniejsze, za cholerę nie wiedziała gdzie się znajduje.

- Przed siebie i do domu - mruknęła gapiąc się na rezerwę paliwa, a potem westchnęła ciężko, opierając czoło o kierownicę. Już się nie łudziła, że Alex przypadkowo jej nie zabije za ostatnią eskapadę. Trudno. Zawróciła furą trochę po łuku, jadąc do miejsca gdzie zatrzymał się wóz Federaty.

Odjechała i zatrzymała się przy czarnej furgonetce. A wokół widziała pochmurny ale gorący poranek. I nic więcej. Oczekiwanie szarpało nerwy. Nie było wiadomo co się dzieje na sąsiedniej farmie. Żołądek się ściskał spodziewając się w każdej sekundzie strzału jakby właśnie tam człowiek miał oberwać. Łapy pociły się nieważne jak często się je wycierało. I nagle huknęły strzały! Trochę przytłumione przez odległość i budynki ale dalej wyraźnie słyszalne. Cała seria ognia maszynowego. Chociaż krótka. I znów ta złowroga cisza. Nie wiedziała co się tam dzieje. Koniec? Przerwa? Kto kogo trafił? Trafił ktoś kogoś? Przez tą odległość to nawet jakby już było po to by się kawałek wracało. Znaczy jakby to człowiek do zadań specjalnych lady Amari wracał.

I po nie wiadomo jak długim czasie znów huknęła seria. Znów nieco przytłumiona ale słyszalna. To musiał strzelać Thompson. Anne chyba miała tylko broń krótką. I znów cisza. Przedłużała się. Nie było więcej strzałów. Wreszcie zobaczyła go jak wraca. Dojrzała go przez okno w budynku z jakiego ustrzelił Zenka. Teraz wracał z karabinem dalej na plecach i polewaczką luźno trzymaną w opuszczonej dłoni. Wracał sam i wydawał się być w jednym kawałku. Nie widziała na nim krwi ani by utykał. Za to dojrzała wetknięty za pas wygrany rewolwer Anny a przez ramię miał przewieszony pas z bronią jakiej nie miał gdy się rozstawali. Jeszcze trochę niecierpliwości i wrócił do swojej furgonetki. Wrzucił zdobyczną broń na siedzenie pasażera i sam zasiadł na miejscu kierowcy po czym zaczął uruchamiać silnik.

Czyli sprawa została załatwiona zanim technik zdążył choćby pomyśleć czy nie włączyć się do dyskusji na ołów co byłoby głupie… chciała też coś powiedzieć, ale widać mężczyzna miał inne plany.
- Skoro już po sprawie to może zrobisz sobie pół godziny przerwy na życie? - spytała neutralnym tonem nie ruszając się z miejsca - rozumiem że jesteś cały, zadanie wykonałeś. To chwila na oddech? Cokolwiek?

- Jest jeszcze coś do zrobienia. - powiedział gdy uruchomił silnik. A potem wycofał swoją furgonetkę z podwórka, wyjechał na drogę a potem wrócił na ową farmę która stała się miejscem ostatniego noclegu i śniadania Anny i Zenka.

Holden w tym czasie machnęła ręką, darując dalsze strzępienie ozora, całkowicie niepotrzebne. Chciał jechać po głowę, jego sprawa. Miał inne plany? I tak nie brał jej w nich pod uwagę inaczej niż szczegółu który przeszkadza. Czarujące.
Wykorzystała za to czas na sprawdzenie w jakim stanie jest bus i co mu dolega oprócz rozbitej przedniej szyby. Spojrzała na pakę z ciekawości co tam się uchowało z nagrody i ile tego jest. w końcu trzeba też było wytrzeć juchę z siedzenia kierowcy. Gdyby tylko wiedziała gdzie jest, jak dalej jechać.

Wyglądało na to, że furgonetka jest w porządku. Poza tą rozbitą, przednią szybą oraz szklanymi i biologicznymi resztkami rozsypanymi i rozchlapanymi po szoferce. Pojazd reagował ładnie i sprawnie na działania kierowcy. Podobnie wyglądała ołowiana część nagrody ułożona na kufrze pojazdu. Widać Anne musiała się nieźle obłowić na tej ostatniej walce Akiro i swoich zakładach. Była to spora nagroda do wystrzelania w małych i dużych kalibrach. Najwięcej czasu zabrało jej doczyszczenie kabiny. Na szczęście mogła powiedzieć, że jest u siebie więc bez trudu znalazła jakieś szmaty i czyścidło aby zrobić swoje. Po jakimś czasie furgonetka, nawet od wewnątrz, wyglądała po prostu jak furgonetka z niedawno rozbitą szybą.

W podobnym czasie Nemesis uporał się ze swoją robotą. Wjechał znowu na podwórko swoją furgonetką i wyjrzał przez boczną szybę w drzwiach. - Dasz radę jechać? Jak wiesz jak wracać to lepiej jedź przede mną. Jak nie to za mną. - powiedział nie wysiadając z samochodu.

Technik przerwała pracę i popatrzyła na niego przez parę sekund.
- Sukienka - powiedziała, machając głową na pakę jego fury - I nie. Nie wiem jak jechać.

- To zabieraj. I jedź za mną. Zajedziemy do jakiegoś baru albo stacji. Kawa się skończyła.
- facet zdawał się wracać do swojego oszczędnego, wręcz flegmatycznego trybu mówienia. Wskazał kciukiem za swoje plecy dając znać, że Vesna może zabrać swoje rzeczy. I dyplomatycznie nie wspomniał kto przez noc i poranek wypił większość kawy z termosu.

Dziewczyna popatrzyła na furgonetkę, potem na rzeźnię na przodzie i westchnęła, przecierając twarz dłonią.

- Później. Teraz i tak się wszystko uświni - wzruszyła ramionami. Była głodna i napiłaby się kawy. Założyła coś innego niż sama głupia bluza. Umyła się. Przespała w łóżku. Walnęła kielicha. - Jedź pierwszy.

No to skinął głową i pojechał. Jechał dość wolno aby mogła za nim nadążyć. Jechali tak za sobą podczas tego budzącego się dnia mijając kolejne mniej lub bardziej opuszczone budynki. Czasem wyprzedzały lub mijały ich inne samochody. Większość zdawała się jechać z przeciwka. W końcu czarny pojazd zjechał na jakąś zabudowaną blachami i workami z piaskiem stację benzynową. Kierowca wysiadł i poczekał aż drugi kierowca zatrzyma się w pobliżu.
- Idę zatankować. I coś zjeść. Jak chcesz to jedź dalej. Tą drogą, 190-ką, dojedziesz aż do Nice City. - powiedział wskazując na drogę po jakiej właśnie jechali. A potem odwrócił się i ruszył do wnętrza budynku stacji i jadłodajni w jednym.

Opcja kusiła - wrócić jak najszybciej do Fleurs du Mal, przepakować szpej. Umyć się. Były też oczywiście minusy.
- Alex i tak mnie zabije - mruknęła mało pogodnie, gasząc silnik. Z okna baru powinno być widać czy ktoś się nie przystawia do jej fury, ale dla pewności i tak odłączyła parę kabelków pod stacyjką i zabrała ze sobą.

- Pokażesz mu furę i wygraną to może zmięknie. - powiedział prawie obcy dla niej facet gdy siadał do jakiegoś stolika. Po chwili podeszła do nich kelnerka i zapytała co podać. Zabójca zamówił solidne śniadanie i sporą ilość mocnej kawy. Teraz, jak tak siedział bez widocznej broni i gdy nie wiedziało się co robił ileś tam kwadransów temu na opuszczonej farmie trudno było się nie oprzeć wrażeniu, że to kolejny kierowca jakich wielu. Przynajmniej tak zdawała się go traktować kelnerka która przyjmowała od niego zamówienie na śniadanie i tankowanie pojazdu jak od pewnie każdego, innego klienta. Za to gdy przypatrzyła się jego towarzyszce zmrużyła oczy, przekrzywiła głowę i nagle oczy otworzyły jej się ze zdziwienia.

- Hej! Przecież ty jesteś ta kumpela Kristin Black! Byłam w sobotę na koncercie i was widziałam na scenie! - kelnerka nagle rozpogodziła się uśmiechając się do siedzącej przy stole klientki.

Tej pozostało odwzajemnić uśmiech i nie myśleć że wygląda koszmarnie, a poza tym jest głodna… i parę innych nieprzyjemnych rzeczy.
- Dała czadu, nie? - zaśmiała się wchodząc w rolę wesołej i pogodnej. Bo afterparty po niedzielnym koncercie też ją minęło - Vesna, a ty? Co macie tu dobrego i na szybko? Umieram z głodu… i braku kawy. Co polecisz?

- Norma. -
odpowiedziała dziewczyna energicznie kiwając głową gdy mówiły o najsławniejszej w okolicy blondwłosej gwieździe estrady. - Noo! Dała czadu! Co roku przyjeżdżam na jej koncerty ale w tym roku to naprawdę dała czadu, nawet jak na nią! - potwierdziła z ekscytacją no ale zaraz wróciła do reszty pytania. A polecała jajecznicę lub omlety bo świeże i dobre, mogą być z dodatkiem sera jak ktoś lubi. No i grzanki oczywiście bo toster znów działał więc mogli serwować tego klasyka. Oprócz tego wołowinkę albo wieprzowinkę. No i kawy to oczywiście też by nie zabrakło. A na deser jeśli ktoś miał ochotę polecała gofry. Z pudrem lub dżemem, zależy co kto lubił.

Technik uśmiechnęła się w duchu też. Coś czuła że wie jaka jest recepta na ładowanie blond gwieździe baterii przed występem.
- Słuchaj jak będziesz jeszcze w Nice City to zajrzyj do “Fleurs du Mar”. Tam się zatrzymałyśmy - popatrzyła na kelnerkę z powagą, tylko trochę wesołą - Będę się dziś z Kristi widziała, poproszę żeby machnęła autograf na zdjęciu. Dla Normy, tak? Będzie czekał na recepcji.

- Ooo… taaakkk? Zrobisz to?!
- kelnerkę chyba porządnie zamurowało bo przez chwilę miała naprawdę mało mądry wyraz twarzy gdy z zaskoczenia trawiła propozycję kumpeli sławnej gwiazdy. - O rany, jesteś kochana! Kochana jak Kristi! - ucieszyła się Norma i pod wpływem impulsu pochyliła się i objęła klientkę siedzącą przy stole. - Znaczy tak, Norma, jakbyś pamiętała no to aż nie wiem co! Ale strasznie bym się ucieszyła! Bo próbowałam po koncercie i przed no ale nie dałam rady się tam dopchać! - wyjaśniła dziewczyna rozkładając ręce w geście bezradności. Gdzieś w tym momencie chyba złapała znaczące spojrzenie od drugiego klienta bo szybko dodała. - Dobrze, już nie zawracam wam głowy, idę zanieść wasze zamówienie. - pokiwała głową i zaczęła cofać się w stronę lady.

- Omlet z serem i bekonem. Podwójny. Dwie duże kawy, porcja jajecznicy i parę bułek. Tak z pięć będzie ok. Do tego cztery gofry z dżemem i cukrem. - Vesna szybko uzupełniła zamówienie - Do tego steka albo jakieś kiełbaski - skończyła wyliczać. Tak, to powinno wystarczyć na porządne śniadanie. Kątem oka popatrzyła czy nikt nie dobiera się do fury i dopiero odetchnęła.
- To teraz mamy pewność, że nikt nam nie napluje do talerza, ani nie poda trzeciego życia padliny - mruknęła ciszej do towarzysza.

- No. Dobrze, że nie musimy być incognito. - facet po drugiej stronie stołu zgodził się i dodał swoje. Też zerknął za okno ale dwie furgonetki jak je zostawili tak stały. Kelnerka zniknęła na zapleczu i nie było jej tam trochę. Potem wróciła na salę mówiąc do nich zza baru, że za jakiś kwadrans będzie. Sama ruszyła do kolejnego stolika aby zanieść tacę z zamówieniem jakiemuś facetowi co siedział przy stole już gdy weszli.

- No. Dobrze że umiesz wnieść promyk słońca i nadziei w ten smutny, szary ziemski padół i umiesz się cieszyć z chwilowych przyjemności bez cienia skargi - skrzywiła się ironicznie, kładąc łokcie na stole i splotła dłonie - Wyluzuj. Trochę. To nie zabija… chyba że wolisz podejrzane dodatki w swoim jedzeniu, wtedy od razu trzeba było mówić. Tu trochę flegmy, tam trochę pleśni. Kiedyś podobno ludzie uważali spleśniałe sery za rarytasy… - prychnęła jakby nie podchodziła jej ta wizja, ale nawijała dalej. - W dawnej Anglii, jeszcze na długo przed erą elektroniki… kiedy ludzie żyli trochę jak teraz. Wiesz… dorożki, świece, książki, feudalizm, włodarze, magnaci, linie krwi… pewnie kojarzysz o czym mówię - powiedziała bez funta ironii patrząc mu w oczy - W tamtych dawnych czasach, w tej dziwnej Europie i jeszcze dziwniejszej krainie zwanej Wielką Brytanią, była moda… - podrapała się po policzku, myśląc czy to odpowiednie słowo. Chyba tak - na pewien gatunek sera. Taki w którym żyły sobie wesoło larwy. Podczas posiłku, zanim wziąłeś do ust taki kawałek sera należało się o niego bić z robalami… chyba nazywał się Stilton, ale nie dam uciąć sobie ręki czy chodzi o ten z larwami, czy z rozkruszkami… takim gatunkiem roztoczy. Ponoć ludzie cenili ser z rozkruszkami za jego lekko gąbczastą, watowatą strukturę. - zrobiła krótką przerwę i dokończyła - Ja tam wolę cheddar, a ty?

- Mniej gadania przy jedzeniu. -
odpowiedział po tym jak jeszcze chwilę poprzyglądał jej się gdy wysłuchał jej historii o różnych rodzajach sera. Patrzył na nią jakoś tak wątpiąco jakby coś obliczał, szacował czy zastanawiał się ile może być prawdy w tym co mówiła czy jeszcze coś. W rozmowę wtrąciła się Norma, wracając z tacą i zamówieniem. Na razie przyniosła kawę i danie główne z omletu i bekonu oraz bułki. Gofry i reszta niedługo miały być gotowe. Postawiła podobny zestaw przed klientem bo zamówili coś podobnego. Tylko jego wersja jakoś wyglądała na uboższą bo była bez tych bułek. Popatrzył się krytycznym wzrokiem na te wszystkie talerze i w końcu pokręcił głową.
- Dobrze, że uwinęliśmy się w jedną noc. - mruknął i zabrał się do jedzenia swojej porcji.

- Co, towarzystwo ci nie pasuje? - spytała z przekąsem podsuwając sobie pierwszy talerz i zgarniając bułkę. Nalała też kawy nie zapominając żeby Nemesisowi również polać. - Wolałbyś ociekającego testosteronem, mrukliwego gościa z wielką spluwą i przeszkoleniem bojowym? - spytała bez całkowicie żadnego podtekstu zamykając się na chwilę bo zaczęła wciągać pospiesznie omlet i zagryzać pieczywem. Wskazała tylko zachęcająco na kajzerki aby się częstował.

- Wolałbym kogoś kto tyle nie gada. Po co mi to wszystko mówisz? - człowiek lady Amari po chwili wahania sięgnął po kajzerkę. I też był zajęty wcinaniem swojego śniadania. Jadł szybko i chyba rozglądał się mimo wszystko po lokalu, gościach i widoku za oknem. Chyba bo Vesna nie była pewna czy to tak specjalnie czy tak naturalnie mu to wychodziło.

- A dlaczego nie? - technik przerwała jedzenie i popatrzyła na niego krytycznie znad kubka kawy - Ludzie ze sobą rozmawiają, to normalne. Taki społeczny skill. Idziesz gdzieś, jedziesz, albo kogoś spotykasz to nie zaklejasz się taśmą tylko wydajesz z siebie dźwięki. - przepiła i odstawiła kubek i zmrużyła oczy, wzdychając - Po co? Bo to normalna rzecz. Rozmowa, konwersacja, wymienianie słów… czasem o pierdołach, niekoniecznie tylko odnośnie pracy, zleceń, zadań, działań firmy, planów na przyszłość. Jesteś w porządku, próbuję cię rozruszać i pomyślałam że dobrze będzie zjeść normalne śniadanie. W normalnej atmosferze bez niezręcznej ciszy, albo gapienia się na siebie wilkiem. Albo ograniczania się do rozkazów. Daj spokój - prychnęła teraz już chyba trochę zła - Chyba tam u ciebie z kimś gadasz, co? Nie ogranicza się to tylko do rozkazów, wytycznych i innego szajsu?

- No nie.
- przyznał jej rację między kolejnymi kęsami śniadania. Zjadł tak kilka kęsów, przeżuł, przełknął, popił kawą. - Nieźle sobie poradziłaś tam na farmie. - powiedział jakby mimochodem gdy odstawiał kubek. - Ale chcę wrócić do Nice City tak szybko jak się da i mieć to z głowy. Dasz radę pocisnąć szybciej? Ładna pogoda jest, nie taka jak w nocy. Można trochę pocisnąć. - zapytał zerkając na nią i wskazując bokiem głowy za okno.

- Dzięki, ale tak szczerze nie miałam za wiele do roboty poza wyżeraniem ci kanapek jak nie patrzyłeś - mrugnęła do niego i wpakowała do ust pół bułki. Przeżuła, popiła kawą i, nic nowego, gadała dalej - Jak najszybciej w Nice City… a co, tęsknisz za ciszą, spokojem. Bez gadatliwych bab? - zabujała brwiami, korzystając z okazji aby na trzy gryzy dokończyć omlet - To tobie świetnie poszło tam na farmie - mruknęła poważniej - przełykając kawę i dziobiąc widelcem w jajecznicy - Chcesz to jedź, załatw swoje. Oddam ci pierścień, będziesz miał komplet,a ja… - zrobiła przerwę niby po to aby zgarnąć nową porcję jedzenia i zrobić z nim to co należy, a na koniec dopchać bułką. Całą.
- Nie pocisnę - przyznała kiedy przestała żuć, przełykać i popijać - Prowadzę jak stara, ślepa baba. Do tej pory miałam szoferów. Uwierz mi cud że dojechałam aż tutaj. Poprzednio kiedy Alex dał mi prowadzić wpadłam do rowu po jakiś piętnastu metrach i urwałam koło - wzruszyła ramionami - Potem je naprawiłam, ale niesmak pozostał.

- Aha. -
facet krótko skwitował jej słowa. Wszamał kolejny fragment kończącego się omletu i popił kawą. - Myślałem, że tam u was, w Detroit to wszyscy umiecie prowadzić. - wyznał po chwili trochę chyba zdziwiony tym wyznaniem rozmówczyni. Znowu wyratowała ich Norma która wróciła do ich stolika kładąc talerz z gotowymi, pachnącymi goframi jakie zamówiła kumpela Kristin Black. Pomachała im na pożegnanie rączką mówiąc, że gdyby czegoś potrzebowali to mogą ją zawołać i odeszła za bar.

- Nie chcę nic od ciebie. Ja dostałem i jeszcze dostanę za swoją robotę. Resztę sobie zatrzymaj. - odezwał się zabójca gdy kelnerka oddaliła się i zostali sami przy stoliku.

- Jest to - panna Holden zdjęła z palca złoty pierścień i puściła go bączkiem po stole, przerywając jedzenie żeby na niego patrzeć - Federacyjne złoto. Tego nie chcę mieć, wolę zwrócić. Pomyślałam że mógłbyś oddać komplet i po krzyku. W końcu jedziesz zdać raport z zadania, zwrócić pozostałe pierścienie. Razem z głową - napiła się kawy, zaraz też zrobiła dolewkę, a złota obręcz w tym czasie zdążyła znieruchomieć między talerzami.
- Detroit to nie tylko Liga, Wyścigi, gangerzy na motorach i masowe strzelaniny wariatów. Prowadzić fury umie tam prawie każdy, to powszechna umiejętność. Ja jestem od czegoś innego - wzruszyła ramionami - Jestem, byłam, będę… bez znaczenia. Chcąc zjeść gofry nie musisz umieć ich robić - zanurzyła palec w dżemie i oblizała go.

- To, załatw sobie z milady. Nic mi do tego. - wskazał wzrokiem na leżący na środku stołu pierścień. Przerwał aby zagryźć omlet kajzerką i przez chwilę jadł w milczeniu. - Widać byłaś nie byle kim jak nie musiałaś sama jeździć. - rzucił od niechcenia wciskając soki pozostałe na talerzu w bułkę.

Bułkę, którą to Vesna zamówiła. Miał się poczęstować jedną a już coś mu ręce uciekały do kolejnej, ale co zrobić? Zawsze szło domówić jeszcze ze trzy…
- Gofra też weź - wskazała na talerz słodkości - Jeżeli są w połowie tak dobre jak wyglądają, że są… to warto.- uśmiechnęła się pogryzając ostatnie kawałki boczku i zaczęła się przyglądać kiełbasie z rusztu. Też nie wyglądała źle. Smakowała w porządku, co szybko stwierdziła - Załatwię z nią, jeżeli przeżyję spotkanie z Alexem - wzruszyła ramionami i pokręciła głową - A jak z tobą? Specjalista w swoim fachu… jak trafiłeś do milady? - spytała żeby zaraz się zaśmiać - Znam tę grę. Tu pytanie, tam pytanie… dobrze, zagrajmy w otwarte karty. Odpowiedź za odpowiedź… i tak wiem, że zdasz raport swojej pani.

- Nie ma o czym gadać. Po prostu spotkaliśmy się i pracuję dla niej.
- facet lekko wzruszył ramionami obserwując talerz z goframi. I po chwili namysłu sięgnął po jednego. - Ten twój też jest niczego sobie. Ten skośny też. Widziałem ich walkę. - pokiwał głową wgryzając się w gofra i dżem.

- No tak… moglam się tego spodziewać - dziewczyna westchnęła na pokaz, przewracając oczami - Może ty mi wyjaśnisz ten fenomen. Jeżeli chodzi o mordobicia, strzelanie, zapasy lasek i mokre podkoszulki to jakoś tłumy się zbierają. Każdy widział, albo chociaż słyszał. Bądź specjalnie przyszedł… jakoś nie widziałam tłumów na porannych zawodach techników. To trochę smutne, przedkładanie podstawowych popędów i rozrywek na rzecz czegoś, co może się przydać w przyszłości na szlaku… taki kurs pierwszej pomocy na przykład - prychnęła wcinając do końca kiełbaskę i jeszcze jedną - Alex jest niczego sobie… powiedz, mam zacząć być zazdrosna? - uśmiechnęła się niewinnie i bez podstekstu.

- Bądź sobie jaka chcesz. - facet zajadał się gofrem w najlepsze i mimo obojętności na twarzy wydawał się być w znacznie lepszym nastroju niż przed kawą i śniadaniem. - A z zawodami się nie dziw. Jak ludzie musieli poodsypiać te kace i zabawy to mało kto był na nogach o poranku. A koszulki i areny były w najlepszym czasie do oglądania. - mówił to tak jakby to było oczywiste samo przez sie i wcale go to jakoś nie dziwiło.

- Na razie jestem zaniepokojona kiedy słyszę że facet przede mną mówi, że mój facet jest niezły - zachowała powagę chociaż było to trudne - Co prawda wiem o tym doskonale, ale zwykle odganiam od niego laski… chyba, że jakieś fajne. Wtedy można się podzielić - zamaskowała uśmiech pijąc kawę. Przełknęła i na szybko wyczyściła talerz z kiełbaskami, zagryzając resztką jajecznicy,bo omletu już dawno nie było. - Jak kiedyś z czasem antenowym… najdrożej wychodziło wykupienie reklam w czasie ciekawych filmów. Albo zawodów… jak na Superbowl. Tam to dopiero morze gambli szło za parę sekund - westchnęła, łapiąc wreszcie gofra. Bułki postanowiła dokończyć z kawą po deserze - Jesteś z Appalachów, czy urodziłeś się gdzieś indziej? Wystarczy sama nazwa, bez detali z dzieciństwa. Jestem po prostu ciekawa.

- I co? Mam cię zabić jak ci powiem? No wiesz, żebyś mnie nie wydała. Też jestem po prostu ciekawy.
- człowiek lady Amari popatrzył na nią z drugiej strony stołu. Jadł tego gofra, siedział sobie jak na porannego gościa przy śniadaniu wypadało, wyglądał dość zwyczajnie a jednak z tym zabijaniem jak się wiedziało kim naprawdę jest to nie tylko jako żart przychodziło traktować takie niby niewinne pytanie.

- Wydała? A niby komu i po co? Mówiłam że cię lubię - zrobiła zdziwioną minę nad gofrem i wskazała jego jedzenie - Nie masz lepszych zajęć niż mordowanie? Jedz lepiej zamiast głupoty gadać. Zabić… pf! Kto by ci wtedy umilał czas przy śniadaniu, co? - parsknęła - Zresztą ze złotą obrączką od milady na razie jestem niezabijalna. Tak do wieczora - wyszczerzyła się - Mówiłam, że nie chcę detali. Samo miasto, okolica. Po tej jednej nazwie nikt cię nie zdemaskuje.

- No. Ładna dzisiaj pogoda. -
facet skinął głową, spojrzał za okno na stojące na parkingu pojazdy i dalej. No i rzeczywiście było dość pochmurnie ale nie padało. Właściwie zapowiadało się na kolejny tropikalny dzień. Nemesis zajadał się tym gofrem i coś nie wyglądało by miał zamiar ciągnąć poruszone tematy.

- Taka jak u ciebie w domu, czy tam bardziej kontynentalny, umiarkowany klimat bez zaduchu bagien, torfu i dżungli? A może dla całkowitego kontrastu było tam śnieżnie i mroźno? Albo kompletnie sucho… tylko upał ten sam by zostawał - Vesna w międzyczasie pogryzała drugiego gofra, machając stopą pod stołem i patrząc otwarcie na zabójcę - No już się nie bocz, przecież cię nie pogryzę. Baby są ciekawskie, szczególnie jak trafią na tak ciekawe przypadki jak twój. Interesujące, inne. Coś ponad średnią uliczną i zwyczajną normę. Nie przyzwyczaiłeś się jeszcze do tego, że przyciągasz damską uwagę? - zamrugała trzy razy i zmrużyła oczy jakby go oceniała czy nie ściemnia, chociaż nic nie mówił - O ile akurat kobiety nie masz za cel.

- No. Dobre te śniadanie było. I kawa. No ale czas już na nas.
- odpowiedział wycierając sobie usta chusteczką jakie nawet były na stole. Skończył swojego gofra i spasował zostając przy wykańczaniu kubka kawy.

- Zaraz… pali się gdzieś? - mruknęła przeżuwając jeszcze posiłek i parskając pod nosem. Pogrzebała w kieszeni, wyjęła paczkę papierosów i położyła ją na stole, robiąc zapraszający gest - Jedzenie w pośpiechu jest niezdrowie. Powoduje zgagę, niestrawność, a w połączeniu ze stresem wrzody żołądka. Niedokładnie pogryziony pokarm trudniej enzymom rozpuścić, przez co do organizmu dostarczane jest mniej wartości odżywczych - skończyła gofra i wzięła kolejnego - Poczekaj, gdzie ci się spieszy? Jeszcze rano. Wcześnie. Nie skończyłam jeść… i podtrzymywać konwersacji, chociaż Bóg mi świadkiem, syzyfowa to praca… i równie wydajna, bo o jej sukcesie nawet nie ma co wspominać… ale czego się nie robi dla dobra bliźniego? - westchnęła ciężko dając znać jak to się poświęca - Macie tam u was mechanika? Jeśli nie mogę wieczorem podskoczyć z narzędziami i zajrzeć ci pod maskę. - machnęła na furgonetkę za oknem - Ten rozrusznik brzmi paskudnie, a ja i tak u was będę, to co za różnica czy wrócę po kwadransie czy godzinie? I tak będę miała ciche dni - dokończyła markotnie, zagryzając gofra.

- Przykra sprawa. - facet zadumał się nad cieżkim losem kumpeli Kristin Black i w spokoj dopijał swoją kawę. Ale zerknął na podstawioną paczkę papierosów i w końcu sięgnął po jednego skręta. - Możemy zostać na fajkę. - oznajmił odpalając sprawnie fajkę i wrzucając zapałkę do popielniczki. Machnął zaraz potem w stronę baru i Norma kiwnęła głową idąc w w stronę ich stolika.

- Pytam serio, to nie problem - dokończyła gofra i też sięgnęła po skręta, drugą ręką zgarniając bułkę - Z bryką. - zamilkła kiedy kelnerka była już w zasięgu słuchu.

- Bryka jest w porządku. - mężczyzna zaciągnął się papierosem i wydmuchnął dym. Została mu z połowa fajki do spalenia.
Wracała już Norma razem z podliczonym rachunkiem. Zabójca wziął od niej papierek i spojrzał. Potem sięgnął do kieszeni i położył na małym talerzyku garść talonów na paliwo. Norma wyraźnie się ucieszyła i pomachała jeszcze kumpeli swojej ulubionej gwiazdy.

Technik odmachała z promiennym uśmiechem. Z mniej pogodną miną wróciła do zabójcy, rozpinając trochę bluzę. Pogrzebała w staniku, a potem położyła przed nim parę talonów żeby nie robić sobie długów.
- Bryka jest w porządku, ale nie rozrusznik. Zakatujesz ją w końcu, ale to twój problem - wzruszyła ramionami odpalając papierosa. Paliła w dziwnym jak na nią milczeniu, pogryzając bułkę i przepijając kawą. Wreszcie westchnęła.

- Moja rodzina pracowała dla pana Schultza. Bezpośrednio. Chodziliśmy przy nim - powiedziała cicho, patrząc w kubek - Opiekowaliśmy się jego interesami. Administracja… projektów. On coś chciał, miał pomysł który należało wykonać. Kwestia rozdysponowania zasobów i ludzi… aby uzyskać najbardziej efektywny rezultat, pomnażać zyski. Jak z tym pocieraniem dwóm monet przez co powstaje trzecia. Nie musiałam umieć jeździć osobówkami… chowano mnie do czego inne niż Wyścigi - prychnęła pochmurnie i zabujała kawą - Umiem kierować ciężkim sprzętem. Między innymi. Poprowadzę wszystko co ma komputer pokładowy, albo to zablokuję żeby nikt nie ruszył bez podania hasła. O ile ma w sobie elektronikę - upiła czarnego napoju i zaciągnęła się. - Są ludzie od łopaty i są ci do wyznaczania rowów, a pan Schultz… - uśmiechnęła się nikle - Szkoda że nie mogłeś zobaczyć… jego kolekcji. Miał chyba każdy rodzaj broni jaka istnieje… albo samochodów. Wozów bojowych. Jak byłam mała dla żartów pozwolił mi poprowadzić czołg. Chryslera TV-8, zabytek. Trochę… nigdy nie trafił do produkcji masowej, ale jeśli pan Shultz czegoś chce, to to ma - zaśmiała się i nagle jakby ktoś na nią wylał kubeł zimnej wody. Westchnęła - Brakuje mi tego.

- Nie wątpie. Czas na nas. -
facet odsunął talerzyk z zapłatą, wstał i zaczął się zbierać do wyjścia. - Zatankuję jeszcze. - powiedział i ruszył w kierunku baru gdzie porozmawiał chwilę z Normą. On coś powiedział, ona przytaknęła i po chwili oboje wyszli na zewnątrz do automatów z paliwem. Przy swoim stoliku i resztkach śniadania, Vesna uśmiechnęła się wreszcie pod nosem. W razie pytań u swojej pani, facet wiedział już mniej więcej co mówić, a ona wyszła na naiwną. Dobrze.
Łatwiej było grać, gdy inni nie doceniali przeciwnika w pełni.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 19-11-2018, 00:29   #38
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację

Hotel Hamilton

Droga powrotna różniła się od poprzedniej tym, że tym razem Vesna widziała dokładnie co mija, trzymając się furgonetki Nemesisa jak rzep psiego ogona. Sama w życiu nie trafiłaby do Nice City bez całej masy błądzenia, pytania o drogę i krążenia w kółko, a bak busa nie był z gumy. Zaopatrzona w parę kanapek żeby nie zgłodnieć zanim nie dotrze na miejsce, prowadziła brykę z rozbitą szybą, nucąc pod nosem razem z samochodowym radiem. Tym razem nie miała komu zawracać głowy, ani wypytywać dla samej przyjemności mówienia, bo odpowiedzi się nie spodziewała. Chodziło o zabicie ciszy, nieznośnej i męczącej. Dobrze, że Anne ani Zen nie zepsuli tego pierdzielonego radia, dzięki czemu wysłużony kaseciak robił panie Holden za towarzysza aż nie minęli pierwszych budynków miasta. Tam nadal trzymała się ogona zabójcy, aż oboje nie zaparkowali pod hotelem. Wtedy dopiero dziewczyna rozłączyła kable przy stacyjce i zniknęła wewnątrz paki aby się przebrać. Bluzę Federaty złożyła i zadowolona wyszła na chodnik, zatrzaskując za sobą drzwi.

- To twoje - powiedziała ledwo i on wyłonił się z własnej fury. Wcisnęła mu też ciuch w ręce - Dzięki, nie wiem jak bym bez tego przetrwała… albo bez ciebie. - uśmiechnęła się żywiej pokazując budynek - Tooo cooo… chyba tylko zdać co trzeba i koniec, nie? Cieszę się, że miałam okazję cię poznać. Równy z ciebie chłop, chociaż mruk. Pewnie nie dasz się przytulić na pożegnanie - na koniec prawie cudem powstrzymała śmiech żeby brzmieć poważnie.

Facet wysiadł i w ręku trzymał pomarańczowe wiadro z przykrywką. Takie plastikowe, na oko gdzieś o pojemności 20 l kanistra. Uniósł trochę brew na pomysł o przytulaniu. Po chwili ją opuścił.
- A ty za dużo gadasz. I za wiele pytasz. Uważaj na siebie. Wielu ludzi nie lubi takich pytań. Bardzo nie lubi. - odpowiedział i w ciemnych okularach jakie założył widocznie podczas jazdy wydawał się bardziej poważny, groźny i tajemniczy niż go widziała choćby przy śniadaniu.
- I dzięki za pomoc. Z tymi śladami. Bez ciebie nie uwinąłbym się tak szybko. - dodał po chwili. - Chodź zapunktować u milady. - skinął głową w bok na główne wejście do hotelu. Najlepszego w mieście “Hamiltona” gdzie zatrzymali się Federaci.

Dziewczyna za to rozłożyła ramiona i objęła go krótko póki trwał moment szoku.
- Tak chodź - odparła z niewinną miną.

- No już dobrze. Przecież nie było tak źle. - facet wydawał się nieco zmieszany albo zaskoczony tym przejawem uczuć bo po chwili wahania odwzajemnił uścisk i poklepał dziewczynę po plecach. A potem pociągnął ją ze sobą do wnętrza hotelu.

Przeszli obok recepcji, weszli na drugie piętro hotelu i tam podobnie jak obstawa u gwiazdy estrady dało się dostrzec jakiegoś typa w garniturze dość wyraźnie kojarzący się z kimś z ochrony. Nemesis podszedł do niego bez wahania i przywitał się. Strażnik zerknął na pomarańczowe wiadro, na niego, na jego towarzyszkę po czym powiedział aby poczekać. Sam zajrzał do pokoju i wrócił po chwili.
- Milady was przyjmie. - powiadomił ich strażnik wpuszczając do środka.

W środku było dość hotelowo. Kolejny hotelowy pokój chociaż taki z wyższej półki. Z własną łazienką, wysprzątany, z pościelonym łóżkiem i małym kącikiem salonowym z niskim stolikiem. Właśnie tam przywitała ich szefowa Federatów która mimo dość wczesnej pory była już na nogach. Oprócz niej był jeszcze ten starszy szambelan, ten sam z którym była na komisariacie i jakiś jeszcze jeden facet.

- Dzień dobry milady. - przywitał się krótko zabójca lekko skłaniając głową na przywitanie.

- Dzień dobry Nemesis. I jak poszło? - zapytała szlachcianka zawieszając wzrok na pomarańczowym pojemniku.

- W porządku. - specjalista od zadań specjalnych postawił wiadro na niskim stoliku i uniósł pokrywę. Milady zajrzała do środka i obserwowała uważnie co się tam znajduje. Widać była usatysfakcjonowana bo skinęła tylko głową.

- A ten jej pomagier? - zapytała podnosząc głowę na swojego pracownika.

- Wymieniłem mu złoto na ołów. - zrelacjonował krótko facet w dżinsowej obecnie kurtce.

- A złoto? - szlachcianka dała znać aby zakrył pokrywkę i zapytała o swoją zaliczkę jaką wydała Indiance kilkanaście godzin temu. Facet bez słowa sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął mały woreczek i podał szefowej. Ta odebrała ten woreczek, potrząsnęła nim i dał się słyszeć metaliczny pogłos na dźwięk którego się uśmiechnęła z zadowoleniem. Zajrzała do środka a w końcu wysypała złotą biżuterię na swoją szczupłą dłoń. - No. Nieźle. Spisałeś się jak zwykle Nemesis, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. - Federatka wydawała się w świetnym humorze od tych porannych wieści. Wzięła dwa pierścienie i wręczyła je z powrotem mężczyźnie.
- Zasłużyłeś sobie. - powiedziała z uznaniem w głosie.

- Dziękuję milady. - facet skinął głową i schował pierścienie do kieszeni.

- A, i nasza młoda, obiecująca dama. - Federatka mówiła jakby skończywszy podstawowe sprawy teraz dopiero zabrała się za kolejne.

- Bez niej nie poszłoby tak szybko. Na krzyżówkach rozpoznała właściwe ślady opon to wiedziałem którędy jechać. Bez tego może bym zgadł ale jak nie to mogliby odskoczyć. - zabójca spojrzał na Vesnę i z powrotem na swoją szefową. Pokiwała głową przyjmując to do wiadomości i najwyraźniej czekała czy Vesna powie coś od siebie.

Technik kiwnęła głową Federatce, potem popatrzyła z ciepłym uśmiechem na zabójcę.
- Daj spokój, poradziłbyś sobie równie dobrze i beze mnie. Naprawdę chylę czoła przed umiejętnościami i wyszkoleniem twoich ludzi, milady - kiwnęła krótko głową drugi raz i zdjęła pierścień z palca - Zostało jeszcze to, a także pytanie czy jesteście już pani po śniadaniu? Chcę wiedzieć na czym stoję w kwestii teksańskiej.

Mężczyzna lekko skinął głową przyjmując wyrazy uznania ale nie skomentował tego więcej. Za to rozmowę podjęła jego szefowa.
- Owszem, już jesteśmy po śniadaniu. I rozmowach przy śniadaniu. Szczerze mówiąc też nie spodziewałam się, że tak szybko wrócicie. Dlatego rozmawiałam o dniu czy dwóch zanim wrócisz do miasta. Ale pan Mechler okazał wyrozumiałość. Wspominał, że jesteście trochę mało kompatybilni z ich napędzanym owsem transportem. A dzień czy dwa i tak zajmą im przygotowania do wyprawy więc przypuszczam, że wiele w tej sprawie się nie zmieniło bo wróciliśmy z kwadrans temu. A pierścień zatrzymaj. Skoro Nemesis mówi, że byłaś taka pomocna młoda damo to zarobiłaś na niego. Czy poza tym chcesz mnie jeszcze o coś zapytać? - Federatka wydawała się nadal w świetnym humorze i wyglądało na to, że przez jedną noc sprawy z czołgiem za bardzo się nie posunęły do przodu.

- A racja… te ich napędzane owsem, niewygodne bryki bez bagażników... - Vesna nabrała powietrza i wypuściła je mówiąc powoli, dygnęła zaraz szybko, wsuwając pierścień znowu na palec - Dziękuję milady i… - wyprostowała plecy, rozejrzała się trochę chaotycznie na boki, a potem westchnęła krótko jakby dała za wygraną.
- Wybaczcie proszę, ale tak. Mam jedno pytanie i nie jest ono związane z szykowaną wyprawą, ani tym bardziej nie dotyczy czegokolwiek ważnego pod kątem strategicznym na najbliższe dni. Niemniej… nie mogę nie spytać - popatrzyła zmęczonym wzrokiem na Federatkę, ściszyła też głos - Wasze ubrania… są świetnie skrojone. Gatunkowo również pierwsza klasa. Coś… mi przypominają - zmarkotniała, cmoknęła krótko i mówiła dalej - Czy w waszej szafie znalazłoby się coś, co mogłabym odkupić? Szukam porządnej sukienki. I etoli z lisa - uśmiechnęła się półgębkiem - Z moją musiałam się pożegnać w dość… mało dyplomatyczny sposób.

Vesna miała wrażenie, że szambelan chciał coś powiedzieć. Chyba coś z oburzeniem czy podobną uwagą ale Federatka uciszyła go gestem więc tylko się zapowietrzył. Spojrzała znacząco na Nemesisa i ten skłonił się i opuścił pokój w lot rozumiejąc spojrzenie we właściwy sposób. Zabrał tylko z powrotem pomarańczowe wiadro z zawartością. Lady Amari zaś wodziła po sylwetce Vesny ciekawym spojrzeniem.
- Obawiam się, że nie zwykłam wyprzedawać swojej garderoby jak jakaś podrzędna liczykrupa. - powiedziała z zastanowieniem. Szambelan potwierdził skinieniem głowy jakby właśnie coś takiego sam przed chwilą miał zamiar powiedzieć.

Podeszła do jednej ze ściennych, szaf, dosłownie trzydrzwiowych i otworzyła ją. Przyglądała się chwilę zawartości co jakiś czas rzucając spojrzenie na dziewczynę z Detroit. Wnętrze szafy na ubrania, o dziwo, było pełne ubrań. Elegancko widzących na wieszakach zupełnie jak w jakimś dawnym sklepie z ubraniami. Albo w prywatnych kolekcjach co ważniejszych ryb w dzielnicy Schultzów.

- Myślę, że to by było w twoim rozmiarze. - powiedziała szefowa Federatów gdy po kilku próbach, sprawdzania jakichś zestawów, wreszcie któryś wyjęła. Wyglądało na jakiś biznesowy komplecik garsonki i sukienki. Akurat jak do biura czy to dawnego czy gdzieś w jej rodzimej dzielnicy. Do tego gospodyni sięgnęła po coś na górę i wyjęła coś futrzanego. Podeszła do czekającej młodej damy i wręczyła jej to wszystko chyba zaskakując swojego szambelana całkowicie. Ten drugi mężczyzna też był zdziwiony albo może tylko zaciekawiony ale żaden się nie wtrącał ani nie odzywał. - Ale myślę, że mogłabym sprezentować coś takiej młodej, obiecującej damie. - Federatka uśmiechnęła się lekko i z tym uśmiechem nawet mogła się wydawać sympatyczna.

Ciężko było odpowiedzieć, kiedy głos nie chciał się słuchać. Vesna patrzyła zahipnotyzowana w srebrne futro leżące na górce starannie złożonych ubrań. Ona pewnie wybrałaby tradycyjną, żałobną czerń materiału, ale i tak…
- Dziękuję milady - odpowiedziała po odchrząknięciu. Dygnęła też głębiej, spoglądając kobiecie w twarz - Naprawdę… brak mi słów aby wyrazić wdzięczność za waszą dobroć, szczodrość - patrzyła jej prosto w oczy, aż wreszcie westchnęła, ściszając głos - Muszę spytać, pani. Czy podczas śniadania z panem Mechlerem… chwalił się czymś niezwykłym? - popatrzyła już poważnie na arystokratkę.

- A co twoim zdaniem by było takie niezwykłe? - zapytała uprzejmie szlachcianka patrząc na Vesnę wyczekująco. Ale to, że prezent się przyjął chyba też sprawiło jej przyjemność tak samo jak obdarowanej.

Teraz… mogli mieć w dupie cały ten czołg, Ves i Alex. Zgarnęli tyle gambli, że spokojnie starczy im na najbliższe… długo. Albo porządne zakupy. No ale zobowiązali się do pomocy teksańczykom. Ona się zobowiązała w imieniu ich obojga. Poza tym oboje nie lubili nudy.
- Ostatnio w modzie są najróżniejsze dzieła sztuki topograficznej. - odpowiedziała równie uprzejmie co gospodyni, głaszcząc srebrne futro palcami z wyraźną przyjemnością.

- Zaiste. Ale pewne topowe dzieło sztuki, o ile mi wiadomo młoda damo, znalazło ostatniego wieczoru nowego nabywcę. - szlachcianka nie odzywała się chwilę, zmrużyła na moment oczy w badawczym spojrzeniu przyglądając się rozmówczyni. - A po raz kolejny mówisz do mnie jakby to nie był jedyny egzemplarz tej ciekawostki topograficznej. - lekko uniosła brew do góry czekając na jakąś odpowiedź od młodszej kobiety.

- Macie pani pod ręką mapę stanu Luizjana? - odpowiedziała pytaniem na pytanie po krótkiej przerwie potrzebnej na podjęcie decyzji, a gdy to zrobiła odetchnęła trochę lżej. Ciągle jednak mówiła cicho, głaszcząc lisie futro - Mapy z zaznaczoną ciekawostką topograficzną są dwie. Jedną ma kapitan NYA. Drugą Monsieur Durand zachował dla siebie - ściszyła głos do szeptu - Jeżeli wydacie pani to że z wami rozmawiałam o tych planach przy zardzewiałym złomie, Mechler najpewniej mnie zutylizuje… ale wiem że kobieta waszej klasy wie czym jest dyskrecja. Dlatego też… mam dla was prezent, milady. - westchnęła na koniec dość ciężko.

- James czy mamy taką mapę? - zapytała szefowa Federatów zerkając na szambelana.

- Zaraz sprawdzę milady. - służący skłonił się grzecznie i wyszedł z pokoju. Ten drugi facet jaki został wydawał się zaintrygowany ale dalej się nie odzywał.

- Coś czułam wczoraj, że jest w tym wszystkim jakieś drugie dno. - uśmiechnęła się wesoło ciemnowłosa kobieta. Podeszła do barku i obsłużyła się sama nalewając bursztynowego płynu z karafki do dwóch krępych szklanek z podobnego kompletu. - I nie obawiaj się, potrafię zadbać o swoich przyjaciół. - dorzuciła wesoło wracając do swojej rozmówczyni z parą szklanek z czego jedną podała jej do ręki.

Technik przyjęła poczęstunek i zakręciła nim, patrząc jak wewnątrz szklanki robi się wir.
- Chodziło o to aby Monsiueur Durand miał za co żyć spokojnie na emeryturze - przyznała szczerze, patrząc gdzieś za okno - To dżentelmen starej daty, naprawdę wyjątkowy człowiek… a ja dałam słowo, podjęłam się współpracy z CSA. Na szczęście zostaje pewno spektrum do lawirowania… i przyjacielski wypad na drinka - uniosła szklankę w niemym toaście do Federatki.

- Rozumiem. - zgodziła się kobieta o egzotycznej urodzie i przyjęła toast. Upiła łyka i akurat wrócił do pomieszczenia szambelan. Przyniósł ze sobą teczkę a z niej wyjął atlas samochodowy. Chwilę w nim szukał aż w końcu położył na biurku z otwartą mapą dawnej Luizjany i okolic. Federatka zachęcająco wskazała gestem na otwartą książkę dając pannie Holden możliwość skorzystania z niej.

Ta z pamięci odtworzyła zapisane poprzedniego dnia wskazówki starego kaleki, pokazując tak jak on punkt po punkcie trasę. Tłumaczyła co i jak, jeżdżąc palcem po mapie aż wreszcie zakreśliła je, w tym miejscu gdzie starzec zeszłego wieczora.
- Dokładnej lokalizacji co do metra nie zna, bo już wtedy zżerała go gorączka od zakażenia, ale to tu. To jest też zaznaczone na mapie kapitana nowojorczyków. - dopiła drinka - To samo wie Mechler i jego ludzie. Nie wiem co z Vegas, mogą szykować jakąś dywersję, to do nich podobne… - zmarszczyła czoło - A chyba… wyskoczę dziś na drinka z jedną dziewczyną od nich. Jeśli się dowiem że chcą wam wyciąć niemiły numer - popatrzyła na arystokratkę - Dowiecie się zanim wróci do siebie.

- No proszę. Jaka obiecująca. Naprawdę obiecująca. Gdyby ci się nie ułożyło z Mechlerem i resztą śmiało pukaj do nas.
- milady wydawała się być wręcz rozpromieniona tymi informacjami jakie przekazała jej rozmówczyni. Przyglądała się wskazanemu na mapie atlasu miejscu ale nie tak by jej gość pomyślał sobie, że go zaniedbuje. - Oczywiście jakbyś miała ochotę to wpadnij po tym wieczorze na drinka. Albo śniadanie jeśli wolisz. - zaproponowała milady z ciepłym uśmiechem na twarzy. Wymieniły jeszcze parę zdać, choć i tak pannę Holden najbardziej intrygował milczący jegomość przy oknie. Niestety o niektóre rzeczy nie wypadało pytać na pierwszej randce.

Fleurs du mal


Jazda po mieście wymagała o wiele więcej uwagi i skupienia niż rajd po Pustkowiach. Tutaj co chwila ktoś pojawiał się na poboczu drogi, albo przez nią przechodził, spiesząc załatwić poranne sprawunki. Przy bokach drogi czaiły się domu, a zza nich lubili wyskakiwać nagle piesi, więc panna Holden toczyła busa powoli, pilnie przyglądając się drodze przed sobą aż po długich, męczących i stresujących minutach dojechała pod burdel. Zgasiła silnik, powtórzyła rytuał odłączania i mieszania kabli, aż wreszcie usiadła ciężko, opierając czoło o kierownicę. To był ciężki poranek, mimo wszystko, a najgorsze dopiero ją czekało. Nie wiedziała czy Alex się obudził, a jak tak… czy da sobie cokolwiek wytłumaczyć zanim rozkręci awanturę, w której będzie musiała brać udział mimo zmęczenia? Słońce wzeszło dopiero parę godzin wcześniej, a ona już leciała z nóg. O innych problemach i pilnych sprawach do załatwienia wolała nawet nie myśleć, bo samo wspominanie myślenia powodowało ból głowy. Była też Kristi, która na pewno się martwiła… i Patrick. I Mechler…
Vesnie za to chciało się spać jak diabli. Wysiadła ociężale, powłócząc nogami aż do drzwi wejściowych. Tam wzięła się w garść i już energicznie wkroczyła do lokalu od razu kierując się tam, gdzie zeszłego wieczora zostawiła Alexa. Szczęście jej dopisze to może jeszcze będzie spać. Albo znajdzie się gdzieś przy Kristi zbyt zajęty żeby wspominać gdzie to mogła się podziać jego, pożal się Boże, dziewczyna.

Powrót do “Fleurs du mal” był całkiem spokojny. Przeszła przez nikogo nie niepokojona do części “gospodarczej” gdzie mieszkały dziewczynki, tam dotarła na piętro gdzie mieszkała i Kristin i Kay, spotkała ochronę gwiazdy która tym razem nie robiła jej trudności chociaż musiała dać się przeszukać czy nie ma broni ani nic takiego. Potem przed drzwiami blondynki przywitał ją strażnik i już bez kłopotów otworzył drzwi. A ledwo otworzył te drzwi i przekroczyła próg ujrzała Alexa i Kristin. W jednym łóżku. W sporej mierze roznegliżowanych. I śpiących głębokim snem. Żadne z nich nawet nie drgnęło ani gdy strażnik otworzył drzwi, ani gdy brunetka weszła do pokoju ani gdy ochroniarz zamknął te drzwi. W sumie nadal było zbyt wcześnie na detroicki poranek, zwłaszcza po takim mordobiciu i wyczerpującym weekendzie jakie zaliczył rajdowiec. I sądząc po wczorajszym poranku to gwiazda estrady też coś chyba nie miała zwyczaju wstawać skoro świt.

Z bliska dojrzała głównie siniaki i otarcia na ciele i twarzy Alexa. Ciężko było ich nie zauważyć. Wyglądały paskudnie, prawie wszędzie miał jakieś zaczerwienienie, zadrapania albo siniaki. Ale chociaż wyglądał jakby wpadł pod kosiarkę czy dał się zglanować to wiedziała, że żadne z tych obrażeń nie jest tak poważne na jakie wygląda. No i dzień, noc, no najpóźniej jutro rano powinny zblednąć i się zagoić.

Blondynka zaś co prawda siniaków i otarć nie miała. Ale śpiąc na brzuchu w skąpym bezrękawniku i samych majtkach wyraźnie wystawało spod bielizny znamię uczynione dwa dni temu przy pomocy ust i markera. Podobnie widać było podłużny autograf na udzie chociaż rozczytać go było w tej pozycji trochę trudno. Ale przecież wiedziała co tam jest napisane bo sama się tam podpisała podekscytowanej blondynce.

Wyglądało w porządku, obyło się też bez awantur. Zawsze jakiś plus. Technik wróciła do drzwi wyjściowych i otworzyła je cicho. Był już dzień. Silvio zaczynał zmianę.
- Hej chłopaki - zagaiła do ochroniarzy za progiem - Mogę mieć prośbę? Rzucicie okiem na tego busa z wybitą szybą, co stoi przed lokalem? Jest tam parę cennych gratów, a raz już go ukradli. Będę wdzięczna.

- To może dasz kluczyki to każę chłopakom zaparkować go z naszymi? Chyba, że wolisz sama. -
odpowiedział propozycją ochroniarz.

- Rozłączyłam kable… takie przyzwyczajenie - uśmiechnęła się krótko i wyszła na korytarz, zostawiając pokój za plecami. Zamknęła ostrożnie drzwi aby nikogo nie obudzić - Przeparkuję, tylko powiedz gdzie… i nie komentuj jak będę się łamać na trzydzieści razy zanim to zrobię - rozłożyła trochę bezradnie ręce.

- Dobra, nie ma sprawy. - Silvio podszedł do sąsiedniego pokoju i otworzył drzwi. - Kevin, idź z Vesną na dół. Pomóż jej przeparkować brykę. - rzucił z progu i cofnął się na korytarz. Zaraz też wyszedł kolejny młody facet w podobnie firmowym ubraniu i rzucił spojrzeniem po ciemnowłosej dziewczynie na korytarzu bo szef ochroniarskiej zmiany wrócił do swojego posterunku przed pokojem szefowej.

- Dobra, to prowadź do tej bryki. - Kevin skinął głową w głąb korytarza.

- A zapraszam - technik gestem wskazała kierunek i oboje wyszła przed lokal, gdzie bus z rozbitą przednią szybą. Dziewczyna otworzyła drzwi i stając na palcach pogrzebała przy stacyjce, podłączając poprawnie kable i dorzucając te wcześniej wyjęte. W końcu zamknęła obudowę, wsadziła kluczyk do stacyjki i dopiero obróciła się do ochroniarza. Samo parkowanie zajęło kilka minut, a kiedy wreszcie Vesna nie mogłą już patrzeć na próbującego wyglądać profesjonalnie faceta w garniaku, który udawał że wcale się nie śmieje, wreszcie westchnęła i poprosiła aby on zaparkował, co dupek zrobił za pierwszym podejściem… złośliwie na pewno i na farcie.
- Bo… słońce świeciło - burknęła odbierając kluczyki.

- Spoko. - uśmiechnął się facet i zerknął pewnie na pakę gdzie dojrzał te wszystkie skrzynki i podobne graty. Trudno było ich nie zauważyć bo zawalały sporą część kufra vana. - A to chcesz tu zostawić? Można to przenieść do hotelu, kampera czy gdziekolwiek. Ale jak wolisz sobie zostawić no to nie ma sprawy. - zaproponował wskazując brodą na stojącego niedaleko kampera, chyba tego samego gdzie pierwszy raz Vesna bliżej się poznała z blondwłosą gwiazdą estrady. Z jednej strony wydawało się to rozsądne bo przez rozbitą szybę mógł do środka wejść ktokolwiek by właściwie chciał. Jedyną ochroną zdawała się marka lokalu, sąsiedztwo maszyn z logo Kristin Black i ogrodzenie. Ale poza tym rozwalona jednym strzałem szyba była jak otwarta brama. Z drugiej strony wszystko zostawało pod ręką i można było wsiąść w maszynę i wywieźć całe te ołowiowe bogactwo ze sobą.

Panna Holden podrapała się po nosie, patrząc to na faceta obok, to na busa aż wreszcie pokiwała głową, dusząc chęć żeby zakląć.
- Tak… masz absolutną rację. Trzeba to przenieść, może do kampera, albo gdzieś do piwnicy… piwnica lepsza. Pomożesz mi Kev? - obróciła się przodem do towarzysza, uśmiechając się promiennie. I tak była brudna, zmęczona, dodatkowo nie myła się od wczoraj, więc śmierdziała. Co jej szkodziło jeszcze trochę się spocić?

- Nie wiem co tu mają w piwnicy ale do kampera to mogę ci to przenieść od ręki. Hmm… To znaczy jak wrócę po klucze… - ochroniarz pokiwał głową na znak zgody no ale przypomniał sobie, że miał zejść pomóc przeparkować czyjąś brykę a nie otwierać kampera. Vesna musiała jeszcze trochę poczekać ale opłacało się. Kevin w końcu wrócił, podjechał kamperem pod vana bo jak mówił był zbyt leniwy aby dźwigać przez parking jak można było od drzwi do drzwi no i dalej już poszło względnie lekko. Chociaż noszenie nomen - omen, skrzynek z ołowiem, lekkie nie było to jednak na dwie pary rąk jakoś to poszło dość łatwo. Na koniec Kevin przeparkował z powrotem kamper na miejsce i mogli wracać na górę.

Istnieli ciągle dżentelmeni i ci cali dobrze wychowani mężczyźni, odwalający ciężką robotę aby kobiety nie musiały… panna Holden nie uważała się za feministkę. Dla niej feminizm kończył się, kiedy trzeba było wnieść lodówkę na piąte piętro. Po wąskich, krętych schodach.
- Skąd jesteś? Długo robisz u Kristi? Jak tu trafiłeś? Masz jakąś rodzinę? Co lubisz? - chodziła za ochroniarzem, bzycząc mu za plecami kolejne pytania i częstując szerokim, uprzejmym uśmiechem. Po zakończonej pracy wystawiła w jego kierunku paczkę skrętów, proponując aby przed wejściem do środka jeszcze zajarali.

- A dzięki. - powiedział wesoło i z chęcią przyjął skręta z podstawionej paczki. - Drugi sezon. Załapałem się podczas jej koncertu w Oklahomie. Z Oklahomy jestem. - odpowiedział Kevin trzaskając zapalniczko wesoło i z równie wesołą miną gdy wchodzili razem po schodach wracając na kwaterę blondwłosej gwiazdy. - A na razie taka fucha to jak dla mnie jest w porządku to mam nadzieję, że trochę się tu załapię na dłużej. - wydmuchnął pierwszy kłąb tytoniowego dymu - A ty? Ponoć z Detroit jesteś? Naprawdę? - zapytał trochę zaciekawionym tonem.

- Oklahoma, nieźle. To kawałek już z ekipą przejechałeś - pokazała ręką z papierosem na wozy i zaciągnęła się - Labor Omnia Vincit - zaśmiała się cicho przymrużając jedno oko - Praca wszystko zwycięża. Tak, naprawdę jestem z Det. To że wszyscy tam umiemy jeździć to bujda na resorach. - zaśmiała się głośniej i pokręciła głową - Dobra, 99% społeczeństwa umie jeździć, więc jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę. Ale daj spokój… jak niby mam się nauczyć, skoro Alex nie daje mi usiąść za kółkiem, bo on lepiej prowadzi? - westchnęła boleśnie - Jak niby ma nie być lepszy jak nie mam szans się poduczyć, bo jak coś to tylko on dupsko sadza w fotelu kierowcy jakby go kto tam przykleił… a właśnie, jak wam tu minął wieczór wczoraj i dzisiaj ranek? Ten mój zjeb się budził? Awantury robił? Z Kristi w porządku? Nie piła za dużo?

- No z naszą Kristin idzie człowiekowi zwiedzić trochę świata.
- Kevin roześmiał się wesoło i pewnie była to prawda. W końcu Vesna sama była na koncercie jej szefowej daleko stąd, przy Wielkich Jeziorach, teraz tu, na dalekim, goracym południu a jeszcze i tak gwiazda dawała koncerty chyba po całych dawnych Stanach. Więc jej ekipa musiała jeździć z nią tak samo.

- I nocka zeszła spokojnie. Ale no po dwóch takich ciężkich koncertach pewnie zmogło dziewczynę. Nad ranem lekarz był. Bo ten twój się przebudził i zaczął coś bredzić. No to lekarz mu podał co trzeba i poszedł spać znowu. To pewnie trochę pośpi. Ale nie byłem przy tym to tylko mi tak chłopaki mówili. - streścił jej w największym skrócie wydarzenia z ostatnich nocnych godzin i zatrzymał się przy pokoju z jakiego zawołał go Silvio. Wrócili na miejsce więc Kevin się chciał pożegnać. - No to trzymaj się. Miło było poznać. - machnął jej ręką na pożegnanie i uśmiechnął się lekko.

- Fatygowali lekarza bo ten jełop bredził? - spytała, parskająć rozbawiona i machnęła ręką - To u niego normalne. Cud jak powie coś z sensem. Dzięki Kev, do zobaczenia - pożegnała się, i udając że wcale się nie spieszy, wróciła do pokoju, zobaczyć co z obitym gangerem.

Obrazek po powrocie do pokoj nie zmienił się za bardzo niż ten jaki zostawiła za sobą wychodząc jakiś kwadrans temu. Te pełnowymiarowe łóże dalej było w stanie skutecznie utopić w sobie nie tylko jedną ale i dwie osoby. Kristin i Alex dalej spali jak zabici tak samo jak ich zostawiła.

Pomyśleć że przez te ostatnie godziny kiedy gnili w pościeli, ona z biednego kurwia stała się kurwiem bogatym, do tego z perspektywą nowej ciekawej znajomości, odzyskanym busem, złotem na paluchu…
- Ech kurwa… - mruknęła cicho aby nikogo nie obudzić, przysiadając na skraju łóżka gdzie spał jej chłopak. Sprawdziła mu puls, obejrzała z grubsza ale skoro medyk dał mu prochy nasenne aby się kurował, raczej nie było opcji aby się obudził prędko. Kristi też wyglądała na zmęczoną i wykończoną ostatnią nocą. I tylko panna Holden tryskała radością i energią, bo przecież inaczej się nie godziło, kiedy do załatwienia zostawała jeszcze masa rzeczy.
Po skończonym badaniu wstępnym, na palcach przeszła do łazienki. Z ulgą zdjęła z siebie brudne ciuchy i wzięła kąpiel w zimnej, ale czystej wodzie. Wyszorowała się dokładnie, łącznie z włosami i paznokciami noszącymi ślady po Zenie.

Czysta, pachnąca i przebrana w świeże ubrania, wróciła do sypialni. Na stole znalazła kartkę i długopis, zrobiła z nich użytek zostawiając krótką wiadomość:

Cytat:
“Wróciłam, nic mi nie jest. Mam trochę do załatwienia, lecę na miasto.

Będę potem.

Kocham Was, bądźcie niegrzeczni.”

Ves
Zadowolona z efektu zgarnęła garść talonów i na palcach wykradła się ponownie na korytarz. Może i jeszcze było wcześnie jak na detroickie standardy... niestety interesy rządziły się innymi prawami.
Nawet w Mieście Szaleńców.


 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 19-11-2018, 05:20   #39
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 7 - VIII.29; pn; przedpołudnie; Nice City

Vesna




Poniedziałkowy poranek przeszedł w późny poranek a wreszcie w pełnoprawne przedpołudnie. Dzień wstał w pełni i jak to chyba było normą na tym głębokim podłudniu znów zrobiło się skwarno. I to pomimo pochmurnego nieba. No ale chociaż chmurzyło się od świtu to jakoś nie padało. Ale panował taki skwar, że na ulicach dominowały luźne i lekkie ubrania.

Krajobraz zaś przypominał pobojowisko. Zupełnie jakby po jakimś festynie było. Ruch był spory. Wydawało się, że tak jak przez ostatnie dni przed festynem ludzie spływali do Nice City tak teraz je opuszczali. Ruch i pieszych, i wozów, i dwukółek, i samochodów był całkiem spory. Gdzieniegdzie nawet zdarzały się korki i stłuczki. Zupełnie jak w rodzimym mieście Vesny. No i te porzucone butelki, konfetti, papierowe i plastikowe kubki, resztki jednorazowych tacek z jedzeniem wszystko to przypominało, że jest po masowej imprezie. Bardziej rozgarnięte szczury* już zaczynały zbierać, przebierać i wybierać co tylko się dało by odzyskać z tych poimprezowych resztek co tylko się dało.

Przy okazji panna Holden stwierdziła, że poruszanie się pieszo po Nice City, w taki swkar, jest średnio wygodne. Z drugiej strony podróż samochodem w tym korku wydawała się równie złym pomysłem. Rano widać miała szczęście gdy jadąc za furgonetką Nemesisa przejechali przez dopiero budzące się miasto. Teraz zaś ruch dla tak mało doświadczonego kierowcy jak ona wydawał się zabójczy. Ale to nie mogło powstrzymać od zrealizowana swoich planów. A trochę ich miała.

Na pierwszy ogień poszła sprawa z kowbojami. Z nimi też miała względnie najpewniejszy adres bo wystarczyło uderzyć do “Płonącego Siodła” i jak nie zastała całej grupki to tych na których najbardziej jej zależało. W każdym razie byli jej nowy szef, Mechler, no i jej nowy, drugi chłopak, Patrick. Ale obaj byli zdziwieni gdy ją ujrzeli w lokalu o kowbojskim wystroju. - Już jesteś? Rozmawiałem z tą Federatką i… No w sumie nieważne. Jesteś to jesteś. - szef ekipy w kapelszach dał temu wyraz no ale skoro już była to przeszedł w miarę gładko nad tym do porządku dziennego.

Chwilę porozmawiali. Wyczuwała, że nie jest za bardzo uszczęśliwiony z powodu jej “konszachtów” z w końcu konkurencyjną ekipą. Ani tego, że o jej nieobecności w mieście dowiedział się dziś rano od Federatów. Kręcił na to trochę nosem. Vesna wyczuwała, że chociaż mówił, że nie ma sprawy to jednak powstał na tym tle jakiś zadzior. Mógł zniknąć w niepamięci zdarzeń ale też mógł kiedyś wrócić rykoszetem. Ale lady Amari chyba wyjaśniła o poranku na tyle aby wytłumaczyć sprawę nieobecności Vesny w mieście więc Mechler też o to nie robił obecnie rabanu.

- Słuchaj, jest sprawa transportu. No my mamy konie no a z wami jest kłopot. Musicie jakoś skołować jakiś transport. Mamy jeszcze jedną ekipę, oni mają wóz, może dacie radę z nimi się zabrać. No i czekamy na ruch Nowojorów. Jeśli dziś nie ruszą to ruszamy jutro rano. No chyba, że coś się spierdzieli. - nowy szef przedstawił swojej nowej pracownicy jak to się mają najważniejsze sprawy. Wyglądało na to, że raz to nie chce aby za wcześnie wydało się, że i tak mają mapę a dwa musieli się obkupić w sprzęt na drogę. Bo jak zgadywał Nowojorczycy mają kółka więc po drodze będą podróżowali prędzej niż konna ekipa. Normalnie nie mieliby szans dotrzymać im kroku no ale skoro wiedzieli gdzie jest meta to nie było teraz takie straszne. Reszty dowiedziała się od Patricka gdy wyszli na miasto kupić pannie Holden kapelusz.


---



- Nieźle cię wcięło wczoraj. - zauważył Teksańczyk gdy szli przez tą południową, miejską spiekotę. - No ale po tych rewalacjach co rano przyniosła ta “milady” to chyba nie ma co się dziwić. A jak poszło? Bo Mechler się trochę wkurzył jak się dowiedział, że będą za wami się ciągnąć listy gończe. - Patrick szedł spokojnym, miarowym krokiem zerkając na idącą obok niższą i drobniejszą kobietę. Widać też planował inaczej spędzić noc i z interwencji “paniusi” jak ją nazwał Mechler, chyba szczęśliwy nie był. Ale za to cieszył się, że z takiej nieplanowanej, nocnej eskapady wróciła całkiem szybko.

Patrick zaprowadził ją do jakiegoś sklepu. W pierwszej chwili wydawało się, że to sklep. Ale to chyba była tylko jakaś przybudówka. A za nią to chyba jakaś większa hala albo i dawny magazyn. Z ubraniami. No i ubrania rzeczywiście tam były. Kurtki, koszule, płaszcze, ponczo, pasy, buty. Wszystko pod podróż przez Pustkowia. Nawet uprząż dla konia, różne sakwy, torby, plecaki, liny no nic tylko łazić, wybierać i kupować. I takie wyraźnie używane, i takie średnie, i wyraźnie przedwojenne, no i takie całkiem nowe. No i oczywiście był cały grajdoł z kapeluszami.

Teksańczyk okazał się całkiem i sympatycznym, i pożytecznym partnerem do takich zakupów. Radził kupić już pod względem tej wyprawy. Hamaki też były więc zalecał pannie Holden by kupiła bo spanie na ziemi w dżungli to żadna przyjemność. Właściwie proszenie się o kłopoty. No i plecaki. Zależy czy do pakowania czy do noszenia. Na pewno będzie padać albo mokro więc jeszcze jakiś olejak czy ponczo by się przydało na deszcz i pijawki. No i naturalnie to po co tu głównie przyszli czyli kapelusz. Z wyborem kapelusza to też trochę zeszło bo jak mawiał Teksańczyk to kapelusz wybierał przez kogo chce być noszony a nie na odwrót. Taki teksański żarcik. I tradycja.

Sam Patrick też się trochę obkupił. Kupił jakieś koce, linę, sakwę i trochę ubrań. Gdzieś w międzyczasie poinformował Vesnę, że na sjestę pewnie wszyscy wrócą do “Siodła” więc jakby chciała coś załatwić z szefem to będzie okazja. Teraz większość rozlazła się po mieście też szykując się do drogi. Potem wieczorem pewnie dopiero się znów wszyscy no albo prawie spotkają. Wieczorem może być też ta dodatkowa ekipa jaką wynajął Mechler. Grupka marynarzy z Mississippi. No chyba, żeby już na tą sjestę się pokazali ale też mieli się obkupić na drogę. W każdym razie mają furgonetkę więc mogli by chyba zabrać Vesnę i Alexa no ale tylko zgadywał bo nie gadali o tym wcześniej. W każdym razie szef nie powiedział im dokąd jadą podał tylko odległość bo chcieli wiedzieć ile paliwa muszą zabrać. No i szef na razie odłożył sprawę na potem ale był dylemat jak mają jechać. Kiedy, z kim i z czym. Bo końmi tego złomu z bagna pewnie nie wyciągnął. No chyba, ze względnie na wierzchu gdzieś leży. A bez tego robiły się różne kombinacje i “ale” co do schematów podróży i powrotu. Bo nawet jak trafią jak po sznurku do tego czołgu czy co to tam było w tych bagnach, i nawet jakby dotarli pierwsi czy zaklepali sobie miejscówę to jeszcze nie oznaczało, że wyszarpią z bagna te ciężkie coś. Miał więc nad czym Mechler sobie głowę łamać przez dzisiejszy dzień. Nowojorczycy pewnie też więc może nie tak im prędko będzie im ruszyć z miasta. No chyba, że coś mają na taką okazję.


---



Z planów Vesny wypadła Jolene. Gdy rozstała się z Teksańczykiem bogatsza w nowy kapelusz i zaszła do lokalu gdzie blondynka mówiła, że bywa no to jej tam nie było. Wyszła i nie było wiadomo kiedy wróci więc pannie Black zostało zostawić jej wiadomość albo czekać. Ale, że miała w planie jeszcze inne sprawy na mieście nie mogła czekać zbyt długo. W końcu więc nogi zaprowadziły ją do hurtowni “Petro” a tam chociaż nieplanowana wpadła jej w plan Christine. Chociaż nie tak od razu.

Hurtownia paliw była hurtownią co się zowie. Widać przed wojną też było to coś podobnego bo widać było cały kompleks z rampami załadunkowymi, jakimiś dźwigami, wrotami do tych magazynów, wjeżdżającymi i wyjeżdżającymi ciężarówkami a na placu stały i mniejsze pickupy, vany a nawet wozy konne. I wszyscy zgodnie albo czekali na swoje beczki i cysterny, albo je ładowali albo rozładowywali. Więc praca w tym ośrodku wydawała się mimo skwaru lejącego się z nieba działać całkiem prężnie. Ogordzenie, wieżyczki strażnicze i sami strażnicy też wydawało się całkiem przyzwoite. A do tego, fasadą tego kompleksu był dwupiętrowy biurowiec i była to też jedyna chyba część tej firmy do jakiej można było swobodnie wejść z ulicy.

A po wejściu było nieco chłodniej, zaś wystrój i recepcja bardziej przypominały jakiś hotel. Był nawet jakiś młody chłopak, może w wieku Vesny, po drugiej stronie recepcji. Chyba powinien być w marynarce ale z powodu tego gorąca powiesił ją na oparciu obrotowego krzesła. Za to przy samej recepcji działał mały, obracający wentylator przyjemnie mieląc powietrze. I o dziwo poznał kto przyszedł do firmy.

- O! Ty jesteś ta kumpela Kristin Black! Byłem w sobotę na jej koncercie! - wypalił bez zestanowienia podnoszac się do pionu jeszcze zanim Vesna zdążyła zbliżyć się do lady. Potem trochę się zmieszał bo okazało się, że nie zapamiętał jak kumpela Kristin Black ma na imię. Potem zaś wyszła szara, skwarna rzeczywistość. - Noo alee… Nie mam cię na liście gości na dzisiaj… - westchnął z zakłopotaniem gdy sprawdził coś w jakimś zeszycie. Przez chwilę wydawało się, że panna Holden może się odbić od muru obojętnej biurokracji. Ale Albert zaczął tłumaczyć. Był poniedziałek rano więc szefowa i inne ważniaki mieli poranną naradę. Aby obgadać sprawy na nadchodzący tydzień więc trzeba było poczekać aż skończą.

Ale czekanie w towarzystwie Alberta nie było takie straszne. Zaproponował kawę i herbatę, właściwie pozwolił i zaprosił Vesnę za tą służbową stronę recepcji i gadał o weekendzie. Tak chyba przy okazji soboty i swojej rozmóczyni jeszcze zaczął się zachwycać zapasami w kisielu no i miss mokrego podkoszulka. No i co jak co ale on wtedy kibicował za Christine bo w końcu koleżanka z pracy. I właśnie Christine wyratowała Vesnę z dalszego czekania.

- O. Ves. A co ty tu robisz? - zapytała ubrana po biurowemu czarnulka bo wyglądała na szczerze zaskoczoną z widoku koleżanki u siebie w pracy. Szła z jakąś teczką pod pachą dość pośpiesznym krokiem i wyglądała w tym biurowym stroju kompletnie inaczej niż w sobotę wieczorem w mokrym podkoszulku albo i bez pod prysznicem potem.

- No bo Vesna przyszła do szefowej no ale ona ma teraz zebranie no to czekamy. - wyjaśnił Albert starając się ukryć zmieszanie nagłym pojawieniem się koleżanki z pracy.

- Tak? No to chodź ze mną, co tu będziesz czekać jak pierwszy lepszy klient. - Christine machnęła wesoło reką na znak aby Vesna ruszyła za nią. Po drodze wyjaśniła jej, że szefowa i tak ma zebranie więc to trochę potrwa no ale na razie Vesna może poczekać u niej w biurze i w ogóle będzie bliżej, szybciej no i się ucieszy z takich odwiedzin.


---


*Szczury - bezdomni, menele, degeneraci itd.




Colonel




Colonel obudził się w swoim pokoju jaki wynajmował w “Muszelce”. Poza tym, że się obudził i mógł stwierdzić jaki pochmurny i gorący jest kolejny dzień miał okazję przemyśleć swoją rozmowę z Lucy. Burdelmama tego przybytku na pewno była zorientowana co jest grane w tym mieście no ale nie wiedziała wszystkiego.

Na przykład nie wiedziała gdzie się zatrzymała ekipa z Vegas. Ale słyszała plotki, że gdzieś w prywatnym domu czy czymś takim. Gdzieś na obrzeżach miasta. Może któraś z przybrzeżnych farm. Co by tłumaczyło dlaczego ich nie widać za bardzo na mieście. Ale mają punkt kontaktowy w “Trzech Kostkach” i tam się ugadują z ludźmi. O “Trzech Kostkach” Henry słyszał już wcześniej więc to się akurat zgadzało.

Z upłynniamien większej ilości prochów był albo mały albo duży albo żaden kłopot. Zależy jak na to spojrzeć. Nie było problemu pod tym względem, że nikt tutaj nie ścigał za dilerkę. No chyba, że ktoś miał trefne prochy i ludziom zaczynało po nich odwalać albo co gorsza odwalali kitę. Wtedy interesowało to odpowiednich ludzi od policji zacząwszy a na znajomych, szefach i ofiarach takich naszprycowanych trefną szprycą delikwentów skończywszy.

Poza tym można było raczej bez kłopotów wymienić prochy u lokalnego pasera i on wydawał się najpewniejszym adresem bo wymienić się pewnie dało całość prawie od ręki. No i prawie każdy lokal usługowy w stylu baru czy burdelu pewnie by puścił prochy w zamian za alk, żarcie czy swoje usługi.

O tym kto mógłby lubić czy nie lubić ekipy z Appalachów nie miała pojęcia. To znaczy sporo osób albo ich podziwiało, za styl i klasę no i te sypanie złotem albo obśmiewało ich maniery i ten niemodny, staroświecki styl. Ale to raczej tak było z każdą ekipą z Federacji bo co jakiś czas ktoś od nich tutaj gościł. Choć na pewno rzadziej niż ludzie z Teksasu czy Mississippi. No ale kto z nich tak naprawdę lubił albo nie lubił się z Federatami tak całościowo czy akurat z tymi co byli teraz w mieście naprawdę Lucy nie miała pojęcia.

Z robotą temat rzeka. Zależy co kto szukał. Od ręki pewnie od groma było różnych karawan rozjeżdżających się w cztery strony świata więc można było się przy którejś zakręcić. Różni ludzie byli tam potrzebni. No teraz była sprawa z tym czołgiem tam też różne ważniaki szukały ludzi więc podobnie można było spróbować szczęścia. Poza tym była masa przeróżnych lokali, od sklepów, przez warsztaty a na usługach skończywszy. Też można było znaleźć swój kawałek podłogi. Tylko znowu zależy czego konkretnie by się szukało, za ile i na jak długo.


O Nowojorczykach Lucy też nie wiedziała zbyt dużo. Bo zwykle wiedziała coś o tych którzy gościli w jej lokalu a oni nie gościli. Więc znała tylko plotki. Po pierwsze jak na przedstawicieli ponoć największej armii powojennego świata to byli dość mało wojskowi. Raczej jak banda jakichś mechaników. Zapewne gdy się powiedziało “żołnierz NYA” każdy wyobrażał sobie ostrzyżonego na wojskowego jeża typa, z kwadratową szczęką i karabinem w łapie a ci nie. Nawet trudno było powiedzieć, że mundury mieli wszyscy i jednolite. No coś tam mieli ale wyglądali jak jakaś zbieranina starająca się ubrać po wojskowemu a nie taki obrazkowy żołnierzyk z regulaminów.

Przyjechali do Nice City w podobnym czasie jak ekipa z vana. Zatrzymali się w jakimś motelu. Już prawie w ostatnim momencie szefowa “Muszelki” przypomniała sobie, że gościli jakiegoś gangera. Zgrywał ważniaka chwaląc się powiązaniami z Nowojorczykami. Trudno było rozsądzić czy to prawda czy tylko się zgrywał.

Teraz był już późny, poniedziałkowy poranek. Właściwie to niedaleko było do południa. Colonel był sam w swoim pokoju a za drzwiami i ścianami czekało na niego całe miasto do zdobycia. Albo wymyśli jakiś plan albo sam skończy jako trybik w czyimś planie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-11-2018, 17:16   #40
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V5YOhcAof8I[/MEDIA]

Mechler był wściekły, ale miał na tyle taktu, żeby nie okazywać tego wprost. Mimo pozornie spokojnego przebiegu porannej rozmowy, nie dało się nie odczuć kwasu gotującego się tuż pod sympatyczną powierzchnią. Pomyśleć że jedna gnida narobiła tyle zamieszania, psując ludziom krew. Dobrze, że już jej nie było, a większość machlojek dało się odkręcić na plus. Duży, tłusty, ołowiany plus, śpiący grzecznie w kamperze Kristi, obok odzyskanego busa - ten ostatni wymagał paru napraw, zatankowania i znowu mógł cieszyć dziewczynę z Detroit możliwością wożenia się po okolicy, tym razem bez zbędnych elementów. Wychodząc z Patrickiem od szefa CSA milczała, trzymając język za zębami w nienaturalny sposób, ale miała o czym myśleć. Teoretycznie bryka którą wróciła należała do całej exbandy, więc Colonel i Daniel też mieli w niej swój wkład. Teoretycznie była dobrem wspólnym, za wspólne gamble skołowanym… teoretycznie.

W praktyce panna Holden postanowiła wziąć ją jako opłatę za rozwiązanie problemu listów gończych, które razem z odwaleniem roboty przez Nemesisa, zdjęto z ich karków. Skrzynie z wygraną za to zarekwirowała bez mrugnięcia okiem. Jako zapłatę za ciężkie warunki pracy i opuszczenie afterparty po koncercie Kristi.

- Ta poranna rozmowa przy śniadaniu - odezwała się wreszcie, wracając do rzeczywistości, upału, skrawu, duchoty. I Patricka. Ten ostatni element sprawił, że odruchowo się uśmiechnęła - Byłeś przy niej? Co ta bladź nagadała staremu?

- Niezupełnie byłem. Znaczy byłem w tym lokalu no ale oni gadali we dwójkę więc nie słyszałem o czym. My siedzieliśmy ze dwa stoliki dalej i ta jej obstawa podobnie. Trochę spina była bo właściwie nie było wiadomo czego się spodziewać. A ona niby taka paniusia z jednak z bronią chodzi. No ale skończyło się na gadaniu. Szef był trochę spięty, ona chyba trochę mniej albo lepiej się maskowała. W każdym razie coś pogadali przy śniadaniu, potem wstali, pożegnali się jak to w dobrym tonie wypada i ona zabrała się ze swoimi ludźmi a Mechler wrócił do nas. Resztę więc znamy z tego co on powiedział.
- Teksańczyk wzruszył ramionami gdy przeglądał leżący lub wiszący ekwipunek w sklepie. Opowiadał leniwym, spokojnym tonem jakby nie było specjalnie o czym. Ale streścił ogólny przebieg negocjacji dwóch grubych ryb tak dobrze jak zdołał w tych paru słowach.

- Federaci… są specyficzni - mruknęła, wyjmując paczkę skrętów i zapaliła jednego, resztę wystawiając do kowboja aby się poczęstował - Próbowała mnie wrobić w kradzież… przyjechaliśmy tu z Alexem większą grupą - wydmuchnęła dym, stawiając na szczerość - Znasz Pustkowia, lepiej tam nie podróżować samemu. Na trasie było ok, gorzej już tutaj. Różnica charakterów, zdań… wczoraj rano kazaliśmy im spierdalać, tak mniej więcej - pokręciła głową - Jedna z nich podpisała umowę z Amari, wzięła zaliczkę. W naszym imieniu też. W moim - warknęła zła - Zaliczkę postawiła na Akiro w turnieju i wygrała. Wygrane gamble zapakowała w naszego busa i dała nogę ze swoim przydupasem. Próbowała - zaciągnęła się znowu, tym razem ze złym uśmiechem - Normalnie kazałabym pani szlachcic się gonić, widziałam tę umowę. Mogła gadać o listach gończych, ale na mnie by nie wystawili. Na pewno nie tutejsze władze. Taka tam… papierologia, kruczki i tym podobne bzdury… - popatrzyła na kowboja mrużąc oczy - No ale. Mnie też okradła. Ten bus był wspólny, zostało w nim parę moich gratów, więc się dogadałyśmy. Amari chciała swoje złoto, ja moje pierdoły… plus wygrana Anne jako rekompensata za straty moralne… zgadałam się z jej człowiekiem i oboje pojechaliśmy na polowanie. Udało się załatwić od ręki… a Alex to przespał - dokończyła niby lekko, ale coś humor się jej zepsuł.

- Aha. - Patrick pokiwał głową i przez chwilę wydawało się, że nic więcej nie powie bo tak przebierał i sprawdzał kolejne ubrania jakby kupno kolejnej dżinsowej kurtki czy kapelusza interesowało go w tej hurtowni ubrań najbardziej. - No to dobrze, że się wyjaśniło. Nie wiadomo jakby wyszło gdyby nie. Ale skoro policja potraktowała sprawę tej kradzieży serio to resztę mogła potraktować podobnie. - kowboj chyba nie do końca był przekonany w wersję Vesny, że kruczkami i papierologią przekonałaby kogoś z władz gdyby sprawa zrobiła się gardłowa. No ale skoro się jakoś rozwiązała i to nawet pomyślnie to chyba nie miał zamiaru tego rozdrapywać.

- Szybko wam poszło w każdym razie. Gdzie ich dopadliście? Tutaj, na południu, nie przepadamy za koniokradami. - Teksańczyk widocznie wcale nie współczuł parze cwaniaczków ale historia chyba w naturalny sposób budziła jego zaciekawienie.

- Parę godzin za miastem. Zatrzymali się w starej stodole na uboczu, w jakimś lesie - Ves bez przekonania zaczęła przekładać ubrania, w koszu pełnym materiału szukając szczęścia, miłości, bogactwa i odpowiedzi na pytanie o sens życia - Za to u nas na północy nie przepadamy za tymi którzy próbują nas wyfrajerzyć. Coś jeszcze chcesz wiedzieć? Ile zajęło odcięcie głowy Anne? Na ile kawałków rozwalił się łeb Zena, albo jak ciężko wydrapywało się resztki jego mózgu z tapicerki? Potrzebuję nowej szyby do bryki - burknęła do koszuli w kratkę którą trzymała bez przekonania w rękach - Mamy już transport. Naszego busa. Da się do niego zapakować potrzebny szpej… i zapas ubrań. Myślisz że są tu jakieś kalosze na obcasie?

- Kalosze na obcasie? No chodźmy i zapytajmy.
- Patrick widząc, że rozmowa o nocnej wyprawie za miasto nie sprawia rozmówczyni przyjemności nie drążył więcej tematu. Podszedł do jakiejś ekspedientki i pół żartem, a pół serio naprawdę zapytał o te kalosze na obcasie. Ekspedientka chyba się mocno zdziwiła ale poprowadziła ich do jakichś skrzyń. Wewnątrz były różne buty, głównie właśnie kalosze. Większość w jednolitych, ciemnych barwach jak to po elemencie typowo roboczym, i to zwykle używanego przez facetów, można było się spodziewać. I przez dobrą chwilę we trójkę mogli grzebać i przebierać w tej skrzyni. W końcu sklepowa ich zostawiła przy tym zajęciu i grzebanie, szukanie gumiaków w różnych wzorach, parowanie gdy były rozkompletowane jakoś puściło przykry temat w niepamięć.

Oczywiście, że nie było kaloszy na obcasie, to by było za proste… albo Ves za dużo wymagała. Albo po prostu okolica nie było dostatecznie stylowa żeby pomyśleć o tym jak niby kobieta miała iść na bagna… skandal. Najbardziej jednak pocieszająca była obecność bruneta tuż obok. Zdziwiła się, że odpuścił, nie drążył, nie dopytywał. Zamiast tego robił co mógł żeby przestała zamulać… jak jakiś zamulony frajer. Wreszcie zaprzestała poszukiwań gumiaków w wersji damskiej, robiąc krok do tyłu i w bok, czystym przypadkiem wpadając na kowboja. Obróciła się i objęła go z całej siły, chowając twarz w jego koszuli i swoich włosach.
- Chcę ci coś kupić… ale nie wiem co by ci się spodobało. Co już masz, albo uznasz za niepotrzebne - podniosła wzrok, uśmiechając się blado, ze zmęczeniem - Może okulary? Przydadzą się na te słońce. Druga propozycja to różowe sztuczne futro… bardzo męskie. I ciepłe. Idealne na bagna. Wszystkie moskity twoje.

- Różowe, bardzo męskie futro? -
Patrick wydawał się poważnie zastanawiać nad tą opcją. Objął wtuloną w niego kobietę uspokajająco głaszcząc ją po plecach i przy okazji włosach. - No jakiż facet by się nie skusił na taki podarek. - powiedział w końcu poważnie. - Ale nie wiem czy tu znajdziemy coś takiego. A stoisko z okularami chyba widziałem na rogu. Chodź zobaczymy co tam mają. - rzucił łagodnie i równie łagodnie zgarnął ze sobą Vesnę tak, że ruszyli przez te sklepowe stoły, szafy, wieszaki, wnęki i sporą ilość innych klientów. Grzebali za odpowiednimi pinglami dobre dziesięć minut, gdy kowboj przymierzał dziesiątki modeli, a technik krytycznie go w nich oglądała, aż wreszcie, kiedy zaczynał się już chyba irytować, doszli oboje.
Tym razem do kompromisu wizerunkowego.

Hutrownia paliw Petro


Czy szefowa Petro ucieszy się na widok gościa z Detroit nie szło zgadnąć. Christie robiła dobre wrażenie, rozsiewając optymizm i przy okazji zgarniając pannę Holden w głąb biura, dzięki czemu zniknęła konieczność siedzenia na recepcji, chociaż nie było tam aż tak źle… i wentylator działał.
- Widziałam wczoraj walki w błocie - technik zagadała do towarzyszki, uśmiechając się szeroko - Świetnie ci poszło. Mnie pewnie trzeba by było zbierać z podłogi ledwo bym przeszła przez próg areny… jak wtedy w tym kiślu - zaśmiała się serdecznie, kiwając głową - Dużo tu macie roboty? Nie chcę ci przeszkadzać, w razie czego umiem sama się sobą zająć.

- Miałam startować już w zeszłym roku ale w ostatniej chwili się spietrałam. No to w tym roku jak po tych miskach i kiślu mi tak dobrze poszło i było świetnie to postanowiłam iść na całość. Szkoda, że ciebie nie było.
- ciemnowłosa kobieta prowadziła swojego gościa jakimiś korytarzami i schodami, przechodząc przez kolejne drzwi i mijając kolejnych ludzi. Wyglądało na to, że całkiem tłoczno w tym biurze i ludzie nie przychodzą tu spędzać czas wolny tylko naprawdę coś pracują. Jednak Christine wydawała się zadowolona i zachowywała się swobodnie i z wizyty gościa i z weekendowych wspomnień. Zerkała na idącą obok koleżankę z filuternym uśmiechem na znak, że ów po części wspólny weekend wspomina całkiem przyjemnie.

- A co u Alexa? Pewnie wypruty po takim weekendzie co? Widziałam jego wczorajsze walki dał czadu no ale pod koniec wyglądał dość niespecjalnie. Zresztą ten skośny też. - zapytała otwierając jakieś drzwi w którym chyba był jakiś gabinet. Gestem zaprosiła czekoladowłosą koleżankę do środka.

- Tutaj rezyduję. - wyjaśniła gdy ta weszła a gospodyni zamknęła drzwi. - Musiałam coś skserować. Mamy tutaj działające ksero. - oznajmiła i pochwaliła się jednocześnie. No ksero może nie było w dzisiejszych czasach większą sensacją niż telefon, telewizor czy komputer no ale podobnie jak z innymi urządzeniami dawnego użytku codziennego z kategori “RTV i AGD” działające urządzenie już rzucało się w oczy.
- A roboty jak co poniedziałek. Zebranie mamy zawsze w poniedziałek rano. Właściwie już po, dlatego się tak szwendam jak widzisz. Ale szefowa jeszcze coś została obgadać to pewnie niedługo skończy. A tak w ogóle to co cię tutaj, do nas, ściągnęło? - Christine usiadła po swojej stronie biurka dając znać, że koleżanka też może się rozsiąść gdzie chce.

- Jak go widziałam rano to spał. - Vesna westchnęła, przysiadając na blacie obok gospodyni i machinalnie zaczęła się bawił kosmykiem włosów - Wygląda… jakby znowu pochlał i wdał się w bójkę. Bywało gorzej - uśmiechnęła się krzywo - Niezłe biuro, dawno nie widziałam działającego xero. Czyli… jeśli bym potrzebowała odbitki fotek mogę się do ciebie o nie uśmiechnąć? - spytała żeby zmienić temat na lżejszy i dodała pogodnie - A byłam w okolicy to pomyślałam że wpadnę, odwiedzę cię przy okazji. No i twojej szefowej dałam słowo że się pojawię… jakoś. No to jakoś jestem - zaśmiała się, rozkładając ramiona.

- O. Gadałaś z szefową? I mówiłaś jej, że przyjdziesz? Ciekawe. Masz jakąś sprawę czy co? - czarnowłosa pracownica hurtowni paliwowej wydawała się zaintrygowana powodem odwiedzin swojej nowopoznanej koleżanki. - A już myślałam, że to ze względu na mnie. A tu widzę taka zwykła kierowniczka działu to dla ciebie za nędzna zdobycz i celujesz w fotel prezesa. - zaśmiała się autoironicznie parodiując melodramatyczny ton. Całkiem udanie zresztą.

Panna Holden przewróciła oczami i westchnęła wymownie, załamując do tego ręce.
- No musiała mnie przejrzeć… ehhh - westchnęła po raz drugi, tym razem bardzo boleśnie i przewróciła oczami - Ja tu próbuje być profesjonalna, udawać poważną businesswoman… a ta i tak wie, że wpadłam na ploty - pociągnęła nosem patrząc na brunetkę z błyskiem w oku - Winna, proszę o łagodny wymiar kary… i kawę, jeśli to nie problem. - rozweseliła się - Byłam w okolicy i serio pomyślałam że wpadnę zobaczyć co u ciebie… a przy okazji i tak… no obiecałam Millard że zajrzę. Wczoraj miałam urwanie głowy, dziś też… - pokręciła wspomnianą częścią ciała - Mam parę talonów na zamianę na paliwo, zresztą próbuję tu się dowiedzieć gdzie się da podstawić furę żeby wstawić przednią szybę bo mi się rozwaliła w busie… a poza tym chyba cię chciałam wyrwać na piwo pod wieczór. O ile zechcesz wyjść na miasto ze zwykłą jakąś tam mechanik… pani kierownik.

- Pani kierownik.
- czarnowłosa gospodyni zmrużyła oczy podpinając się pod te przedstawienie i chwilę leniwie obracała lekko obrotowym krzesłem to w lewo, to w prawo jakby smakowała w głowie to co powiedziała “jakaś tam mechanik”. - No teraz może być. Tak prawie całkiem udana próba podlizywania się i zbierania punktów. I jeszcze te wieczorne wyjście na piwo czy co… tak, tak, teraz o wiele lepiej… - pokiwała ciemnowłosą głową w zadumie nad tymi pomysłami Vesny. - Wreszcie ktoś mnie tu docenił. A nie, że tylko była asystentka szefowej co to za włażenie jej w dupę dostała awans. - powiedziała trochę z ironią a trochę z irytacją. Ale zaraz wstała i przeszła obok siedzącej na jej biurku Vesny.

- Jakby nie widzieli, że już trochę tu robię i jeszcze jej poprzednik mi obiecał to stanowisko. I przyszła Roxy to się wreszcie doczekałam. Mówię ci, jakbym była facetem to pewnie nikt by nawet nie mrugnął okiem. - odwróciła się do rozmówczyni gdy otworzyła jaką szafkę. W niej był chyba kącik gospodarczy bo Vesna dojrzała poza szczupłą sylwetką, tym razem ubraną po biurowemu a nie w kuse majteczki i takiż podkoszulek, jakieś puszki, pudełka z cukrem, herbatą, łyżeczkami, szklanki, kubki i podobne precjoza. - Dobra, olać to. Kawę tak? Pijesz z czymś tą kawę? - machnęła ręką starając się chyba zatrzeć jakoś to co właśnie powiedziała.

- I daj spokój, chyba jesteśmy od wczoraj po imieniu nie? - uśmiechnęła się wstawiając czajnik elektryczny do gotowania. W pomieszczeniu widocznie był prąd bo czajnik Christin podpięła pod zwykłą, ścienną, wtyczkę, zupełnie jak kiedyś. - Mamy panele słoneczne na dachu. To na sporo rzeczy starcza tego prądu no bo słonecznych dni jest u nas całkiem sporo. Nawet w pochmurne, takie jak dzisiaj, też na najważniejsze rzeczy wystarcza. A w razie czego są jeszcze generatory w piwnicy. W końcu paliwa też troszkę mamy. - roześmiała się biurowa dziewczyna na ten chyba firmowy żarcik.

- A szybę mówisz. Chyba najpewniej do “Truck Garage”. Szyby chyba też powinni zrobić. - zmarszczyła brwi z zastanowieniem opierając się o skraj szafki gdy czekała aż woda w czajniku się zagotuje.

- Kawę zwykle pijam z cukrem, mlekiem… kanapkami, ciastem, pizzą, bułkami, batonikami, cukierkami… chlebem z nutellą też nie pogardzę - technik zrobiła niewinną minę, a potem się skrzywiła - Kto taki mundry, co? Lej na takich co gadają, zawiść i zazdrość… wszędzie tego pełno jak pcheł na starym kundlu. Słuchaj… ja bym cię doceniała codziennie - wyszczerzyła się - Szczególnie jakbyś miała ten uniform co wtedy po kiślu, pod prysznicami. Ale teraz też jest elegancko. Czym się tu w ogóle zajmujesz? Słyszałam że Roxane trochę podobno wredna jest. I jędza… powtarzam plotki, to nie moja opinia - parsknęła - Wydaje się sympatyczna i inteligentna. Dobrze się z nią pracuje?

Czarnowłosa kobieta oparta o plecami o szafkę roześmiała się serdecznie gdy jej gość wspomniała o stroju w jaki obydwie były wystrojone w sobotni wieczór w klubie “Blue Star”. Przygryzła nieco wargę i pokiwała głową przyglądając się siedzącej na jej biurku koleżance.
- No tak, też świetnie wyglądałaś w tamtym podkoszulku, kiślu i w ogóle. Ale teraz też niczego sobie. Też bym tak chodziła gdybym nie była w pracy. - zgodziła się promiennie posyłając jej ciepłe spojrzenie. Odwróciła się bo para zaczęła wesoło uciekać z czajnika dając znać, że woda jest gotowa. Podeszła do niego aby zając się kuchennymi precjozami przez co musiała stanąć na chwilę tyłem do swojego gościa.

- Obawiam się, że mam cukier i mleko. Może znajdę jakieś zdechłe herbatniki dla specjalnych gości. - wróciła do herbacianego tematu gdy rozporządzała sprawnie swoimi zasobami z kącika gospodarczego.

- A Roxy. - westchnęła gdy skończyła nalewać wrzątku i spakowała wszystko na małą tackę. - To trochę skomplikowane. - dodała odwracając się przodem i wracając do biurka z tacką. Położyła ją na blacie tak by i Vesna i ona sama mogły do niej swobodnie sięgać. - Trochę prawda z tym co o niej mówią. A trochę jak nie. Jak zresztą chyba z wszystkimi plotkami. - zostawiła tackę i wróciła do szafki. Grzebała tam chwilę i po chwili zamachała triumfalnie paczką jakichś ciastek. Rozerwała je i przesypała na talerzyk. Powąchała je bo w końcu z żywnością mającą kilka dekad po terminie ważności różnie bywało. Ale tym razem widocznie było w porządku bo Christin wróciła z powrotem na swoje krzesło stawiając talerzyk z ciastkami obok kawy. Sobie też zrobiła ale jeszcze była zbyt gorąca aby ją pić.

- Roxy jest ambitna i wymagająca. Dużo wymaga i umie trzymać wszystko w garści. Ale sama też daje z siebie wszystko i angażuje się mocno w sprawy firmy. Wiesz to jedna z największych placówek ludzi z platform po tej stronie Rzeki. Może ta w Miami może się z nami równać. Reszta to przy nas płotki. Więc to ważna placówka. I można się wykazać a Roxy się chce wykazać. No ale w takim zestawieniu łatwo przedobrzyć i odebrać ją jako bezlitosną jędzę. - Christin zamyśliła się wsuwając nogi na całą długość i znów lekko bujając się na krześle, raz w jedną, raz w drugą stronę. Wzięła herbatnika i zagryzła go kawałek.

- No a ja dostałam własny dział. Logistykę. Wcześniej byłam asystentką Roxy. Jak się uda i nie zaliczę żadnej wpadki to kto wie? Może będę tutaj numerem dwa? Logistyka to ważny dział. Cała flota naszych firmowych cystern, ich grafik, mechanicy, trasy, dobranie załóg no same załogi to już dział kadr, to nie mój ale i tak sporo na głowie. Tak więc sama widzisz, że różni “życzliwi” twierdzą, że szefowa dała ten ważny dział swojej sekretarce. - na koniec skrzywiła się nieco ironicznie kończąc herbatnika. Ale sam awans i praca wydawały się sprawiać jej satysfakcję i o szefowej też chyba miała raczej pochlebne zdanie. - A co masz za romans do Roxy? - zapytała podnosząc głowę na siedzącą wyżej kobietę i dając wyraz babskiej ciekawości.

- Wpadkę? Ty? - technik zmarszczyła czoło i prychnęła - Daj spokój, nie żartuj. Znasz się na robocie i masz predyspozycje. Mówisz, że Roxy ogarnięta, do tego zaangażowana. Nie dałaby tak ważnego działu sekretarce. Powierzyła go komuś zaufanemu, kto wiedziała że sobie poradzi - wzięła herbatnika, a potem cztery następne. Nawet dobre, nie takie suche jak się zapiło kawą… no i za darmo. W końcu się rozpogodziła - Chcę się spytać jej czy za dwa - trzy miesiące nie potrzebowałaby jednego przemądrzałego mechanika… chyba będę szukać pracy… za jakiś czas - popatrzyła za okno nieobecnym wzrokiem - Nie mów na razie nikomu, ok? Chcę załatwić tę sprawę z czołgiem i tu wrócić na stałe. Macie naprawdę świetne miasto, podoba mi się tu… dobrze byłoby wreszcie mieć dom, taki normalny. No i robotę. Legalną, z trzynastkami, L4 i urlopem na żądanie.

- O! Chcesz u nas pracować? Na stałe? I zostaniesz na stałe? Byłoby świetnie! - Christi tak samo jak się zaskoczyła tymi rewelacjami swojego gościa tak i się nimi ucieszyła. Z tej radości poderwała się i objęła po przyjacielsku Vesnę. - O. A jakbyś została na przykład do przyszłorocznego festynu to za rok byśmy mogły potrenować razem aby wypaść jeszcze lepiej. - trochę odchyliła się do tyłu kiwając głową i śmiejąc się wesoło oczami. - I wiem, że Roxy też się podobały te zawody. Przynajmniej te moje wczorajsze tarzanie w błocie widziała na arenie. W sobotę to nie wiem czy była. - ściszyła głos jakby zdradzała jej wielki sekret. Potem usiadła z powrotem na swoim krześle znów pozwalając sobie wyciągnąć nogi na całą długość. Czuła się tak swobodnie, że nawet ściągnęła buty.

- To właściwie jesteś trochę też i służbowo? By zakręcić się za robotą? To o tym gadałaś z Roxy? Właściwie to kiedy? - Christin sięgnęła po swój kubek i podmuchała trochę aby ściągnąć kożuch z kawy a potem siorbnęła ostrożnie pierwszy, jeszcze bardzo gorący łyk.

- Spotkałyśmy się wczoraj na porannych konkursach. Wygrałam z nią w pamięciowym, ona ze mną w wiedzy ogólnej - Vesna schrupała herbatnika i sięgnęła po nowego - Wydaje się miłą babką, sama wyleciała z tekstem żebym wpadła… na razie tak ogólnie, wybadać grunt. I przy okazji cię obeżreć i opić - zasalutowała obgryzionym ciastkiem, a potem zrobiła kosmatą minę - Słuchaj… ten trening to jest akurat genialny pomysł. Możemy potrenować zapasy w błocie, bez błota. kisiel też ok, tak samo jak prysznic. Trzeba będzie nabrać kondycji - wyszczerzyła się - No i może namówimy Roxane żeby też się dołączyła. Nie ma co dać się wbijać w sztywne ramki i kanony. Życie jest jedno, warto je przeżyć żeby niczego nie żałować, a skoro się jej konkursy podobały - rozłożyła ręce - Może za rok też wystartuje razem z nami?

- Ona? Nie, chyba nie, nie sądzę. Przynajmniej dopóki ma swoją fuchę. -
Christin przymrużyła nieco oczy z zastanowienia ale chyba występy szefowej w tarzającej się w błocie czy kiślu zawodniczki chyba nie wydawał jej się zbyt prawdopodobny. Zamyśliła się nieco i machninalnie jadła kolejnego herbatnika popijając kawą. W końcu zerknęła koso na siedzącą na jej biurku kobietę w niebieskiej, kusej spódniczce.

- I chciałabyś potrenować? Z błotem i bez? Jej. A u mnie od podwórka zawsze takie bajoro stoi. I basenik też chyba jest. Wpadnij na grilla czy co, jak będziesz miała ochotę to się potarzamy. - pomysł widocznie spodobał się gospodyni co Vesna widziała bardzo dobrze po jej zapraszającym i chętnym uśmiechu oraz dobranym do niego spojrzeniu.

- I faktycznie, Roxy bardzo spodobały się te festynowe pamięciówki i lubi brać w nich udział. Wygrała w zeszlym roku. Ale jak dałaś jej radę wczoraj to też musisz być mocna w te klocki. - roześmiała się z przyjemnością gdy skojarzyła widocznie w jakich okolicznościach jej kumpela i szefowa spotkały się wczoraj na festynie. Chwilę gryzła ciastko i popiła kawą.

- Ona zagadała do ciebie? Żebyś wpadła? - uniosła powieki w wyrazie zaciekawienia. - No, no. To musiałaś zrobić na niej wrażenie. - rzekła z zastanowieniem. - Niee… to jak tak z tobą gadała to pewnie nie na zwykłego mechanika. Do tego pamięć jest niepotrzebna. Albo wiedza. - pokręciła ciemnowłosą głową rozkminiając tą zagadkę. - Myślę, że ona myśli, o tobie jako nowej asystentce. - powiedziała zerkajac znowu w górę na siedzącą na biurku kumpelę. - Bo odkąd ja przeszłam do logistyki to nie ma asystenta i ta fucha jest wolna. Trochę ja niby dalej jestem no ale już nie tak jak wcześniej to może naprawdę pomyślała, że się nadasz na tą fuchę. Chciałabyś? - Christin skończyła rozkminać zagadkę zachowania szefowej oraz celu wizyty swojej kumpeli i popatrzyła z zaciekawieniem na nią samą czekając jak zareaguje.

- Stanowisko asystentki? Tooo… byłabym pod tobą? - Vesna udała że ten fakt niezwykle ją zaintrygował. Poskubała herbatnika i przepiła go kawą - Hmmm… interesujące. Szczególnie w zestawieniu z basenem i grillem. Czy w obowiązkach miałabym co piątkowe treningi przy piwie i błocie? - uśmiechnęła się szeroko - Jeśli tak to bardzo, ale to bardzo chętnie. Tylko chcę mieć to na piśmie. I biurko w twojej okolicy… myślisz że to by się dało załatwić? Coś się chyba znajdzie, czas jeszcze jest - udała że się zastanawia, bujając stopą i próbując się nie śmiać.

Christin zaśmiała się wesoło na reakcje i pomysły swojego gościa. Upiła spory łyk kawy i pobujała się chwilę w swoim krześle zerkając na siedzącą na blacie kumpelę i otaksowała ją spojrzeniem od jej twarzy aż po bujającą się stopę.
- Ty pode mną? W błocie i piwie? Bardzo kusząca propozycja, chyba bym nie mogła jej się oprzeć. - powiedziała luźno i wesoło z wyraźnie zaznaczoną dwuznacznością tych użytych przez nie obydwie zwrotów. - Może te piątki to by się zrobiły najciekawszymi dniami tygodnia. - dodała z uznaniem dla pomysłowości swojego gościa.

- Ale technicznie i służbowo byśmy były mniej więcej równe. Jako asystentka byłabyś prawą ręką Roxy więc jej ustami, oczami i rękami tam gdzie ona nie może. A ja, jako szefowa działu podlegam tylko Roxy. Ale pewnie często byśmy się widziały i dostałabyś biuro obok Roxy. To na końcu tego korytarza. - wyjaśniła machając dłonią w stronę drzwi na korytarz i jedną z jego stron gdzie pewnie mieściły się owe gabinety o jakich mówiła. Zamilkła na chwilę i zaczęła bawić się trzymanym kubkiem. Patrzyła na niego jak jej palec wodzi po obramowaniu kubka, kreśląc kolejne kółka.

- A ta Roxy to ci się podoba? - zapytała niespodziewanie podnosząc wzrok na twarz Vesny. - Miałabyś na nią ochotę? - zapytała z enigmatycznym spojrzeniem. Upiła kolejny łyk kawy więc kubek częściowo zasłonił dół jej twarzy.

- Roxy… Roxy… hmmmm - panna Holden zastanowiła się, drapiąc kciukiem czubek brody - Żadnych widocznych mutacji, skóra w dobrym stanie. Do tego prosta, zdrowe włosy i zęby. Myślę że nie byłoby przeciwwskazań poznać się bliżej. - wyszczerzyła się - Pobawić w doktora, a to całkiem niezła zabawa. Chcesz to w któryś piątek ci zademonstruję - zmarugała szybko parę razy - Skoro biurko będzie niedaleko od twojego, to w przerwie na lunch też da się to ogarnąć. Jestem otwarta na propozycje - mrugnęła, zapijając herbatnika kawą.

- Ja również. - Christine odpowiedziała z przyjaznym uśmiechem i wydawało się, że Vesna podała tą właściwą odpowiedź. Bo w tym uśmiechu i spojrzeniu szefowej działu logistycznego było i trochę ulgi. - No ale jak tak, to kto wie, może jak się dogadacie to zostaniesz osobistą asystentką Roxy. Bardzo osobistą. - uśmiechnęła się czarnowłosa kobieta w biurowej koszuli i spódniczce znad swojego kubka. - Poczekaj, sprawdzę. - powiedziała i odstawiła kubek z powrotem na biurko. Do tego pochyliła się nieco do przodu i chwyciła bujającą się nogę Vesny. Ściągnęła z niej buta i obejrzała zawartość. Przesunęła dłonią po jej stopie i pokiwała z uznaniem głową.
- O tak. Myślę, że macie sporą szansę się dogadać. Jeśli nie masz nic przeciwko. - dodała z uśmiechem i stopniowo obniżała twarz aż pocałowała stopę Vesny.

- Na umowie o zatrudnieniu Roxy wymaga odcisku stopy zamiast podpisu? - technik spytała niewinnym tonem, przekręcając się tak żeby drugą nogę położyć na podłokietniku fotela i mieć gospodynię między rozłożonymi udami. - Długo to spotkanie jeszcze im zajmie? - spytała zaciekawiona, wzrokiem już pozbywając się po kolei ubrań z drugiej kobiety.

Wychodziło na to, że Vesna ma chyba talent do wprawiania Christin w rozbawienie bo czarnowłosa szefowa logistyki znowu się roześmiała wesoło słysząc jej kolejny pomysł o specyfice podpisu u szefowej firmy. Gdy przestała się śmiać popatrzyła na swoją kumpelę mniej więcej takim samym spojrzeniem jakie od niej dostała. Oparła się wygodnie na krześle ustawiając je tak aby były frontem do siebie. Z zaciekawieniem zjechała wzrokiem z twarzy panny Holden na jej rozchylone zapraszająco uda. I to co kryła króciutka, niebieska spódniczka.
- Nie wiem ile jeszcze potrwa. Ale powinna się skończyć przed sjestą. - odpowiedziała zerkając na chwilę na drzwi prowadzące na korytarz. Potem wróciła oczami do ud Vesny. Dłonie Christin zaczęły się bawić stopami Vesny dotykając je i głaszcząc. Nieśpiesznie przesuwały się w górę jej łydek, podrażniając lekko paznokciami. Zatrzymywały się gdzieś w okolicy kolana i potem znowu wracały na dół.

- Ładne pęcinki. Nawet bez kisielu i błota. Tak, myślę, że Roxy powinny się spodobać. Mnie na pewno. - mruknęła cicho pochwałę kiwając głową i posyłając właścicielce owych ładnych pęcinek kose spojrzenie. - Tylko teraz jeszcze musisz to jakoś wszystko zgrabnie rozegrać z Roxy. No i mnie nie sprzedaj co ci o niej powiedziałam. - ostrzegła siedzącą na blacie kumpelę.

Czyli panna Millard gustowała w kopytkach - ta informacja bardzo Vesnę ucieszyła. Dobrze wiedzieć zawczasu czym zagrać żeby ugrać co się potrzebuje. Podniosła stopę z oparcia i położyła ją Christine na udzie, przesuwając powoli w górę i w dół, bez przerywania kontaktu wzrokowego.

- W życiu by mi to przez głowę nie przeszło - odpowiedziała na kwestię o sprzedawaniu, przesuwając się i zmieniając pozycje żeby zsunąć się z blatu i wylądować gospodyni na kolanach. Szybko też zarzuciła jej ramiona na szyję, uśmiechając się niewinnie - To może zanim Roxy skończy spotkanie potrenujemy te zapasy? Na razie na sucho… żeby wiedzieć co w przyszłości poprawić już na mokro - zaproponowała, zaczynając rozpinać guziki biznesowej bluzki.

- Ooohh… - czarnowłosa szefowa logistyki popatrzyła smętnie i boleśnie na Vesnę a potem na drzwi. Wcześniej na jej manewry stopą po swoich udach zareagowała lekko i kusząco przygryzając mały palec swojej dłoni. I nieco szerzej rozchylając uda. Nie miała też nic przeciwko zmianie pozycji i ciepło przywitała przyjemny ciężar kobiecego ciała na swoich udach. Nie stawiała też oporu gdy Vesna zaczęła rozpinać guziki jej koszuli. Ale jednak w końcu westchnęła z wyraźnie słyszalnym żalem w głosie patrząc na te drzwi.

- Chciałabym. - mruknęła wodząc swoją dłonią po odkrytych ramionach i szyi panny Holden. - Ale tu w każdej chwili może ktoś wejść. A zebranie też może się skończyć w każdej chwili. - dodała z chyba szczerym smutkiem bo palce przeszły przez szyję dziewczyny z Det i zaczęły badać jej policzki, brodę i usta.

- A nie możemy udać, że drzwi się zacięły? - odpowiedziała pytaniem, nie przerywajac pracy, a kiedy zrobiła dostatecznie dużą wyrwę, wsadziła dłonie pod bluzkę i tam zaczęła zwiedzanie między biustonoszem, a ciepłą, gładką skórą - To by kupiło parę chwil w razie jeżeli… coś miałoby się wydarzyć. Zebranie skończyć, albo coś - mruknęła z nosem przy jej szyi.

- To chyba by mogło wyglądać trochę podejrzanie. - uśmiechnęła się ciepło czarnowłosa i sama też zrewanżowała się odchylając górę niebieskiej kiecki aby zajrzeć na te najlepsze piersi w tym sezonie. - Ale chrzanić to. - uśmiechnęła się podnosząc wzrok na jej górne oczy i pocałowała ją w usta jednocześnie wstając więc zmuszając pannę Holden aby też wstała. - Poczekaj no tutaj chwilkę. - wyszeptała jej do ucha które też pocałowała a potem szybko przeszła przez swój gabinet do drzwi i przekręciła zamek. No i zostały same, we dwie w gabinecie szefowej działu logistycznego. - Taadaam! I zamknięte. - roześmiała się wesoło czarnowłosa kobieta rozchylając ramiona jakby prezentowała jakąś magiczną sztuczkę. A potem wróciła pośpiesznie i z niecierpliwością do czekającej kumpeli. - Ale musimy być cicho i załatwić to szybko bo serio w każdej chwili ktoś może zacząć się dobijać. - poinstruowała ją po cichu i z żalem, że muszą się poznać bliżej w tak niekorzystnych warunkach. - Ale jak przyjedziesz w piątek no to cała farma będzie tylko dla nas. - roześmiała się znowu patrząc figlarnie na drugą kobietę.

- Postaram się… nie w ten to w następny - wymruczała przyciągając ją do siebie i pchajac żeby położyła się na blacie biurka - Zobaczę jak wyjdzie z tym czołgiem… ale jak wrócę - zawiesiła głos już bez żenady pozbywając się z gospodyni ubrań, a uśmiech coraz bardziej się jej poszerzał - To już się ode mnie nie odgonisz.


Christin zapowiadała się być wyborną koleżanką z pracy, z którą Vesna mogła dzielić i pasje i zainteresowania. Do tego zarówno w pracy jak i po godzinach. Chociaż jak szybko się przekonała w pracy było to trochę nerwowo. Rzeczywiście działała presja, że lada chwila ktoś szarpnie za drzwi czy wejdzie stawiając je w kłopotliwej sytuacji. Ale jednak chociaż ten pierwszy raz, na biurku Christin wyszło ekscytująco, żywiołowo i spontanicznie. Obydwie kobiety, które w weekend pod prysznicem za bardzo nie miały okazji ze sobą do czynienia, teraz mogły nadrobić te braki.

- O rany. Wcześniej w pracy robiłam to tylko z Roxy. - zaśmiała się z zadowolenia ciemnowłosa kobieta łapiąc oddech i z powrotem ubierając się w swoje ubranie. - Mam naprawdę nadzieję, że zostaniesz z nami. To byłaby właściwa osoba na właściwym miejscu. - uśmiechnęła się zapinając z powrotem koszulę. - I w samą porę. Tak łażą to pewnie zebranie się skończyło. - machnęła brodą w stronę zamkniętych drzwi. Z drugiej strony dało się słyszeć kroki i głosy świadczące o przechodzących tamtędy ludziach. Spokojne i miarowe, widocznie nikt się nie spieszył i nie gorączkował. - To co? Mam cię przedstawić czy wolisz iść sama? - zapytała kończąc zapinać koszulę i schylając się po spódniczkę.

- Czyli rychło w czas… dobrze - panna Holden kończyła się w biegu doprowadzać do porządku, na szczęście za dużo ubrań nie miała. Zakładała buty, a wzrok zawiesiła na drugiej kobiecie, szczerząc się z wysoce zadowoloną miną - Chodźmy razem, będzie jeszcze chwila zanim nie trafię na dywanik - podeszła do gospodyni i uścisnęła ją krótko, całując na pożegnanie prywatności - Z takim zręcznym językiem jak twój zrobienie dobrego pierwszego wrazenia to pryszcz.

- Oh, twój też będę pamiętać bardzo ciepło.
- Christin zrewanżowała się podobnie z przyjemnym uśmiechem. Jeszcze chwila zeszło im na ostatnie poprawki ubrań, włosów i reszty wizerunków. Jeszcze strzepnięcie jakiegoś włosa, wyrównanie zmarszczki na ubraniu, głębszy oddech i już chyba wyglądały jakby jakaś koleżanka z miasta wpadła do tej w firmie aby ta ją umówiła z szefową. - Dobrze, to chodźmy. Ale nam się udało, że nikt się nie dobijał. - zaśmiała się wesoło i psotnie gospodyni gabinetu otwierając zamek.

- Indiański masaż. Roxy tak na to mówi. Jak coś będzie o tym mowa to właśnie coś w ten deseń. Tylko nie wyskakuj do niej z tym tekstem. - rzuciła swobodnym, cichym tonem gdy szły raźnym krokiem przez korytarz. Jeszcze parę kroków i Christine otworzyła jakieś drzwi. Za nimi był gabinet i kolejne drzwi. Ale właśnie w tym pierwszym była prezes “Petro”. Chyba właśnie albo wychodziła albo wracała do swojego gabinetu by odwróciła się aby sprawdzić kto wszedł.

- Cześć Roxy. Zobacz kto nas odwiedził. - Christin weszła śmiało i zrobiła miejsce aby i Vesna mogła wejść do środka.

- O proszę! Jaka niespodzianka. Jednak pamiętałaś i przyszłaś. - panna Millard błysnęła bielą ciepłego uśmiechu podchodząc do gościa i witając się z nią ciepło.

- Przyszła trochę za wcześnie to przetrzymałam ją u siebie. Czekałyśmy kiedy skończysz. I tak miałam przerwę na kawę to spiłyśmy razem i Ves mi dotrzymała towarzystwa. I opowiadała mi o wczorajszym konkursie. No ja zaspałam, za wcześnie jak dla mnie po takiej sobocie. Ale jak Ves ma taką głowę no to na pewno przydałby nam się ktoś taki zanim ktoś nam ją sprzątnie sprzed nosa. I wcale nie mówię tego dlatego, że to moja kumpela ze świetnymi nogami co się z nią tarzałam w kisielu. - Christin zgrabnie przedstawiła sprawę promując swoją kumpelę z jak najlepszej strony. Panna Millard słuchała z ciepłym zainteresowaniem i roześmiała się jeszcze raz słyszac ten przyjacielski korytarz. Obrzuciła sylwetkę Vesny spojrzeniem nieco dłużej zatrzymując się na wspomnianych przez szefową logistyki, nogach techniczki.

- No mam nadzieję, mam nadzieję. Cóż kochanie, ja swoją cysternę rozładowałam. Taki nasz firmowy żarcik. Więc jak się tak wybawiłaś z Christin no to mam nadzieję, że dasz się zaprosić najwredniejszej jędzy w tej firmie na chwilkę. - prezes firmy odsunęła się nieco i zaczęła iść w stronę tych wewnętrznych drzwi zapraszając Vesnę gestem do środka. Christin uśmiechnęła się na pożegnanie, odwracając się uniosła kciuk do góry w geście powodzenia i dyskretnie mrugnęła jej oczkiem a potem wyszła mówiąc by wpadła jeszcze jak będzie wychodzić.

- Grzechem byłoby odmówić zaproszenia do tak intelignetnej i oczytanej…. chociaż nie wiem czy jędzy - technik uśmiechnęła się pogodnie, wchodząc do gabinetu i aż westchnęła - O rany… jest szansa że stąd nie wyjdę - wskazała na wiatrak który przyjemnie chłodził powietrze - Od samego rana latam po tym skwarze, nóg już prawie nie czuje… a tutaj wreszcie da się oddychać i żyć. Mam nadzieję że nie przeszkadzam - skończyła wesoło.

- Nie, ależ skąd. Gdybyś przeszkadzała nie zapraszałabym cię do środka. - Roxy zamknęła drzwi do swojego gabinetu. I był to gabinet co się zowie. U Schultzów też nie musiałaby się go wstydzić. Zupełnie jak wyjęte z kadru jakiegoś dawnego filmu o biurowcu. Potężne, władcze biurko, krzesło, też obrotowe no ale prawie jak fotel, przy nim te u Christin wydawało się skromne i proste.

Do tego komputer który świecił działającym monitorem, zamknięty laptop, rośliny doniczkowe, sofa, niski stolik do mniej oficjalnych rozmów i fotografie na ścianach. Jedna, największa, przedstawiała jakąś platformę wiertniczą w słoneczny dzień i na ślicznym granacie morza. Oraz zdjęcia różnych ludzi od razu kojarzących się ze światem biznesu. Tylko nie było wiadomo czy obecnego czy dawnego.

No i chłód. Wnętrze gabinetu było świetnie klimatyzowane więc aż zapraszało ludzkimi warunkami pracy a nie tą spiekotą jaka panowała na zewnątrz. - Ależ, proszę usiądź Vesno. I śmiało wyciągnij te swoje zgrabne nogi jak to mówi Christin. Zwłaszcza jak taka zmęczona jesteś. - szefowa firmy wskazała na sofę która wyglądała i na elegancką i na wygodną. Sama podeszła do jakiś szafek.
- Napijesz się czegoś? Christin opiła cię kawą to nie wiem czy coś chcesz. O. A lubisz lody? Może masz ochotę? - zapytała patrząc w zawartość szafki ale nagle spojrzała z uśmiechem na swojego gościa gdy padła ostatnia propozycja.

Technik skorzystała z zaproszenia i sofy, siadając na niej z cichym jękiem ulgi. Ściągnęła buty, rozprostowała nogi na miękkich poduchach i przymknęła oczy z przyjemności. A to był dopiero początek.

- Uwielbiam lody - przyznała szczerze, wpatrując się w Murzynkę jak w święty obrazek. Zaśmiała się cicho - Najbardziej czekoladowe. Magnez jest dobry na szare komórki, a stymulacji mózgu nigdy za wiele.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 23-11-2018 o 18:42.
Amduat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172