BŁOGOSŁAWIONA KREW Montpellier, czerwiec 2595
Promienie słonecznego światła przebijały listowie gęstej roślinności w delcie Rhone na podobieństwo złocistych oszczepów, migotały w pomarszczonej toni płynącej leniwie wody. Niczym klejnot ułożony na zielonym kobiercu mangrowców, białe Montpellier pyszniło się śnieżną barwą swoich wysokich obronnych murów. Czerwone płaszcze patrolujących wały Sangów przypominały z oddali krople rozpryśniętej po pasie bieli krwi, tak symbolicznie ważnej dla zamieszkujących wielkie miasto Franków. Strzeliste dachy pałacu neolibijskiego konsula wznosiły się wysoko w pogodne letnie niebo, widziane z pokładów setek pracujących na odnogach delty rybackich łodzi.
Montpellier - klejnot czystej frankańskiej krwi strzeżony pieczołowicie przez afrykańskich protektorów miasta. Kolebka odradzającej się potęgi dawnego dumnego kraju. Siedziba wykształconych i układających dalekosiężne plany ludzi o wielkich ambicjach. Nadzieja na odzyskanie utraconej bezpowrotnie chwały i wpływów mogących zadecydować o losach całej Europy.
Montpellier - gniazdo mrocznych intryg i skrytobójstw, bezwzględnej walki o przychylność starej arystokracji, wyrachowania, zimnego okrucieństwa i gotowości do poświęcenia wszystkiego w imię dobra własnego rodu.
Dwie strony tej samej monety, jakże obojętne dla prostych ludzi mozolących się w pocie czoła na łodziach do połowu ryb i małży, w portowych magazynach, w fabrykach i warsztatach, przy krosnach, hydraulicznych prasach i tartacznych piłach. Dla maluczkich, pełnych szacunku wobec błękitnokrwistej szlachty, oczarowanych egzotyką neolibijskich rezydentów i głęboko wdzięcznych wielkim tego świata za ochronę przed potwornościami Wynaturzonych, ważny był każdy przeżyty w sytości i spokoju dzień.
Montpellier czuwało nad nimi niczym troskliwy rodziciel, chroniąc przed zakusami feromanserów, zapewniając rynek zbytu na plony i pozwalając snuć pełne optymizmu plany na przyszłość.
Tajemnice innych planów, układanych w sekretnych pokojach narad, za zamkniętymi oknami albo w głębokich kazamatach rodowych rezydencji, miały na zawsze pozostawać tajemnicą dla tych, którzy swą ciężką pracą utrzymywali błękitnokrwistych suzerenów.