|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
27-07-2019, 16:46 | #81 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 19 - 2519.VIII.01; zmierzch Miejsce: Ostland; Sava; karczma “Pod rozwścieczonym ogrem” Czas: 2519.VIII.01 Angestag (7/8); zmierzch Warunki: ciepło; sucho; półmrok; tłoczno zewnątrz ulewa Gabrielle - Co za gbury. - hrabina von Osten pozwoliła sobie na komentarz gdy zorientowała się, że przemoknięci towarzysze Lotara którzy wzbudzili jej zaciekawione spojrzenie rozejrzeli się po głównej sali iii… wyszli. No co prawda wcześniej Karl coś gadał przy barze ale tyle. Poza Lotarem żaden z nich nawet nie podszedł do stołu a Gabrielle zaliczyła od nich jedynie zdawkowe skinięcie głową jakby dali jej znać, że ją dostrzegli, rozpoznali i tyle. Litz nie była pewna czy hrabina siedząca prawie naprzeciwko nie wyłapała to wszystko no ale nie dało się przegapić, że prawie pół tuzina mężczyzn pokręciło się chwilę po zatłoczonej sali głównej i szyło z powrotem na zalany ulewą świat. Jeszcze tylko byli świadkami jak wychodzący spotkali się z dwójką zakapturzonych postaci w przejściu. Dwóch woźniców jacy pewnie właśnie rozprzęgli wozy i konie a teraz sądząc po zdumionych spojrzeniach i gestach jakimi wskazywali na zalany ulewą świat zewnętrzny chyba nie mogli uwierzyć w to widzą i słyszą. Lało tak, że przysłowiowego psa było szkoda na zewnątrz wyganiać. Pewnie dlatego kto tylko dał radę to siedział w “Ogrze” czekając na poprawę pogody. A towarzysze Gabrielle i Lotara jednak zdecydowali się z nimi więcej nie rozmawiać a nawet wrócić na tą ulewę na zewnątrz. Zostali jedynie na tyle aby coś zjeść ale nawet wówczas usiedli przy innym stole. A gdy zjedli znów wyszli, jako jedyni, w tą ulewę. Nikt inny nie wychodził na zewnątrz w taką słotę. - Szkoda. Mam wrażenie, że już ich gdzieś widziałam. A mam pamięć do twarzy. Dla portrecisty to konieczne. Wyłapywanie ciekawych typów ludzkich, zapamiętywanie najbardziej charakterystycznych detali, uchwycenie charakteru lub ulotności chwili i odmalowanie tego pędzlem na płótnie. - mimochodem hrabina o duszy artystki dała się ponieść swojej pasji i płynnie przeszła od gości którzy zjawili się w karczmie tylko na chwilę i zaraz ją opuścili nie zaspokoiwszy ciekawości milady. No ale milady miała też i inne pasje o jakich chętnie opowiadała i się nimi dzielił. - Milady cudownie maluje. Widzieliście jej obrazy? Jak żywe! Portrety, pejzaże, sceny ze zwierzętami, bitewne, polowania a wszystko takie piękne, jak żywe! - Laura nie omieszkała podzielić się zachwytem nad swoją panią i mówiła z taką egzaltacją jakby co najmniej sama malowała te płótna o jakich właśnie mówiła. - Oh, to tylko takie tam płócien mazanie rozpieszczonej pannicy. - hrabina zbyła komplement machnięciem ręki i upiła łyk ze srebrnego kielicha. Musiała go mieć gdzieś w swoich bagażach jeszcze z kazamat bo w całym “Ogrze” nie dało się dostrzec drugiego takiego naczynia. - A może milady by coś teraz namalowała? Mnie się tak serce i dusza raduję jak widzę ten akt tworzenia który tylko milady potrafi wyczarować tak z samych farb i płótna. - rudowłosa minstrelka poprosiła swoją milady o tą drobną przysługę. Arystokratka miała minę jakby sama się nad tym zaczęła zastanawiać. - A może tak portret? Bo na pejzaż to za bardzo leje nie ma gdzie płótna rozstawić a portret można zrobić. Wysechł by zanim byśmy ruszały dalej. - Laura uparcie drążyła malarski temat próbując użyć kolejnych argumentów. - Portret… A czyj? - blondynka z zamyśloną twarzą rozglądała się dookoła jakby czekała, że kogoś jednak wyłowi w tym pstrokatym tłumie kto byłby wart uwiecznienia. - Może Gabi? Gabi ma taką interesującą osobowość. I barwny charakter a do tego jest taka odważna. - minstrelka wskazała na siedzącą prawie naprzeciwko niej koleżankę. Ta uwaga sprawiła, że szlachcianka zaczęła się wpatyrwać w twarz brunetki. - No tak, rzeczywiście. Bardzo oryginalna twarz. I te oczy… Interesujące. I jakże pociągające, jakże wpadające w pamięć. Zgodzisz mi się pozować Gabi? - całkiem ładna blondynka z pierścieniem hrabiowskim na palcu zapytała z całkiem uprzejmym uśmiechem siedzącą po drugiej stronie stołu brunetkę o różnokolorowych oczach. Ale właściwie zanim ta zdążyła udzielić odpowiedzi to hrabina nagle uderzyła dłonią w blat stołu. - Ano tak! Już wiem gdzie cię widziałam! I was wszystkich. No przecież ja już was namalowałam. Nigdy nie zapominam twarzy swoich modeli. Co najwyżej mogę nie kojarzyć w pierwszej chwili. - hrabina von Osten roześmiała się z ulgą i sympatią gdy coś co zaczęło drążyć pod czaszką jej wspomnienia, kropla po kropli, właśnie dokopało się do właściwej materii i przypomniała sobie skąd zna Gabrielle i jej towarzyszy co niedawno spożyli kilka stołów dalej posiłek i pewnie pojechali dalej. - Milady już spotkała Gabi? - Laura zmrużyła brwi zerkając uważnie to na błękitnokrwista malarkę to na tą która miała być czy może nawet już była jej modelką. - A nie, tego nie wiem. Nie pamiętam. - blondynka uśmiechnęła się niefrasobliwie zbywając te błahostki machnięciem ręki. - Ale pamiętam, że was namalowałam. Wspaniały obraz. Nieskromnie dodam, że jeden z lepszych jakie wyszły spod mojej ręki. Scena bitewna. Zatytułowałam go “Obrona Zamku”. Epicka sceneria, szturm zamku przez straszliwe bestie i potwory, obrona trzeszczy w szwach ale dzielni obrońcy wciąż walczą. A wszystko na tle majestatycznych skał, gór i śniegów. Piękny kontrast. Biel, błękit, szarość i jasny róż śniegów i lodów, czerń i czerwień murów i krwi, żółć ognia, błysk stali, ciała konających i zabitych, wieczne zmagania zamarłe na płótnie, namiętność, strach, obowiązek, upór, desperacja… Tak, tak, wszystko tam jest. Aahh… Nie mogę się doczekać kiedy znów go zobaczę. - hrabina z dumą i rozrzewnieniem opowiadała o swoim dziele. Tak z jej opisu wydawało się, że jest to pełnoprawne malowidło o tematyce bitewnej. - A czy milady mogłaby nam zaprezentować to arcydzieło? - zapytała zafascynowana tą opowieścią minstrelka. - Oczywiście. Zapraszam do mojego zamku w Wendorf. Mam nadzieję, że go nie zniszczyli podczas mojej nieobecności. - arytokratka westchnęła i rozłożyła ramiona gdy zasępiła się niepewna losu swojego dzieła o jakim opowiadała z taką pasją. - To jak Gabi? Dasz się zaprosić do tego malowania? - blondynka uśmiechnęła się do swojej potencjalnej modeli z całkiem sympatycznym uśmiechem. Miejsce: Ostland; ruiny; ruiny Czas: 2519.VIII.01 Angestag (7/8); zmierzch Warunki: nieprzyjemnie; mokro; jeszcze jasno; pusta, błotnista droga, zachmurzenie Tladin i Karl “Co za mordęga!”, “No nie wiem czy to był najlepszy pomysł”, “Za jakie grzechy…”. Tego typu myśli jeśli nie przeszły przez głowę uczestników wyprawy górskie ostępy to nawet mogły się wypsknąć chociaż raz. No i nie było się co dziwić. Znów lało. Rozpadało się na dobre, tak samo jak rano. Wydawało się, że te trzy czy cztery godziny pochmurnego nieba przed południem to był jak dar od dobrych bogów względnie dobrej pogody. A zaraz w samo południe jak się rozpadało to na dobre. Nawet gdy zatrzymali się w Savie w “Ogrze” na tyle aby coś zjeść to nawet jak w kuchni przygotowano im całkiem sycący i co najważniejsze gorący posiłek z podwójną porcją kaszy to trochę ich rozgrzało od środka. Chciałoby się posiedzieć w cieple, wysuszyć no ale Karl z Tladinem postanowili kontynuować podróż mimo niepogody. A chociaż w żołądku zalegał przyjemnie, rozgrzewający ciężar zjedzonego posiłku to na zewnątrz lało bez wytchnienia. Najbardziej zaskoczeni tą decyzją byli chyba obydwaj wozowi. Popatrzyli w zdumieniu na Karla i Tladina jakby spodziewali się, że tylko żartują. Jechać w taką ulewę? Jak dopiero co przyjechali, rozprzęgli wozy i konie, no zjedli, wreszcie zaczynało się robić ciepło i teraz mieli znów wyjść na zewnątrz na tą słotę? No prostym ludziom jakimi byli ci wozacy takie porządki nie mieściły się w głowie. No ale skoro taka była wola szefów no nie mieli wyjścia. Smętni niczym skazańcy znów nałożyli na siebie mokre płaszcze i wyszli na zewnątrz, w tą siekącą ulewę aby znów przygotować konie i wozy do jazdy. Niedługo potem mała karawana znów ruszyła w drogę. Ale to była droga przez mękę. Już po porannej ulewie jechali kilka godzin w mokrych rzeczach bo nie było jak ani gdzie się wysuszyć. Teraz gdy wyszli z ciepłego, suchego, przyjemnie oświetlonego wnętrza “Ogra” na tą jesienną słotę, wszystko wydawało się jeszcze bardziej mokre i zimne. Ulewa siekła z góry bezustannie. Zmieniała drogę w błotnisty potok. Bywały miejsca, że wody było tyle jakby się jechało wzdłuż jakiegoś potoku. Wozy tonęły po osie w błotnistej mazi i kałużach, konie zapadały się po pęciny w tej samej brei. Podróż stała się udręką. Nic nie było widać dalej niż na kilka długości wozów dookoła co znacznie utrudniało orientację w terenie. Nawet gdy ulewa w końcu skończyła się po kilku pacierzach od wyjazdu z Savy to było niewiele lepiej. Niebo dalej było pochmurne. A ziemia nie była w stanie wchłonąć od ręki nadmiaru wilgoci. Napędzany końmi pojazdy tonęły w tej wilgoci grzęznąc w tej brei i kałużach regularnie. Praktycznie pokonanie każdego zakrętu i prostej wydawało się niezwykłym wyczynem. Jak nie błotna pułapka to bajoro po osie, jak nie bajoro to połamane konary które ulewa strąciła na ziemię, jak nie konary to szarpanie się aby po raz kolejny wyciągnąć i przepchnąć wóz kawałek dalej. A dzień się kończył. W końcu stało się jasne. - Nie zdążymy. Musimy znaleźć jakieś schronienie na noc. - powiedział jeden z wozaków gdy już było wiadomo, że nie mają szans zdążyć przed nastaniem nocnych ciemności do owej karczmy o której mówiono im w “Ogrze”. Zapewne gdyby było sucho to mogło się udać. No ale nie w taką pluchę po dwóch ulewach tego samego dnia które podtopiły okolicę. No ale wreszcie coś znaleźli. Jakieś rozsypujące się ruiny chyba kościoła, klasztoru albo mniejszego zamku. Stały niedaleko drogi przez jaką brnęli. Karczmy w jakiej mieli zamiar dzisiaj nocować nie było widu ani słychu. Było jeszcze na tyle jasno aby móc rozbić się tam na noc. Inaczej można było nocować na samej drodze albo spróbować przepchnąć się kawałek dalej i licząc, że za następnym zakrętem czy prostą będzie ta upragniona karczma.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 27-07-2019 o 23:12. Powód: Warunki na drodze. |
28-07-2019, 13:09 | #82 |
Administrator Reputacja: 1 | Karl był nieco rozczarowany. Nie pogodą, bo przecież można się było spodziewać, iż skoro pada, to tak szybko nie przestanie i na to rady nie było. Deszcz mógł padać i tydzień - czy to znaczyło, że mieli siedzieć i czekać na zmiłowanie? Na dodatek w warunkach niezbyt komfortowych, skoro "Ogr" nie potrafił zapewnić miejsca do spania nawet w stajni? W stajni, gdzie z pewnością byłoby przyjemniej, niż na wspólnej sali, gdzie jedyne miejsce, gdzie można było się przespać znajdowało się pod stołem. Lepiej było ruszyć dalej i spróbować dotrzeć do następnej gospody. Karl zawiódł się na "Ogrze", ale też zawiódł się na Gabrielle, która - jak się okazało - wolała mile spędzać czas z jakąś hrabiną, niż włóczyć się po górach w poszukiwaniu Bastionu. Kto zresztą mógł wiedzieć, co się roiło w jej głowie... A nuż od początku planowała wykorzystanie wyprawy poszukiwawczej do własnych celów, z Bastionem w najmniejszym nawet stopniu nie związanym. A hrabina von Osten? Nic to nazwisko Karlowi nie mówiło. Hrabiów co prawda nie było 'jak mrówków', ale heraldyką Karl się jakoś nie pasjonował, a i jego ojciec uznawał, że lepiej jest, gdy młodzieniec umie mieczem machnąć czy do przeciwnika strzelić, niż wyrecytować długą listę rodów i wzajemnych między nimi powiązań. Zanudzenie przeciwnika na śmierć rzadko było skutecznym sposobem rozwiązania konfliktu. * * * Deszcz w końcu ustał, najwyraźniej znudzony niewrażliwością lub uporem podróżników, lecz sytuacji na drodze to nie poprawiło - błoto i kałuże zdecydowanie nie ułatwiały podróży i gdy w końcu jeden z woźniców rzucił ponurym przypuszczeniem, Karl był w stanie się z nim zgodzić. Podróżowanie w ciemności, pełną niemiłych niespodzianek drogą, mogło się źle skończyć. Lepiej było rozbić obóz w pierwszym lepszym miejscu, niż ryzykować. Oczywiście można było skorzystać z muła i ruszyć na poszukiwanie gospody, która mogła wszak znajdować się za najbliższym zakrętem, ale równie dobrze mogła się znajdować dużo, dużo dalej. - Zatrzymamy się w tych ruinach - powiedział. - Jest dosyć jasno, byśmy sobie znaleźli jakiś mniej zniszczony kawałek zabudowań. A nuż znajdziemy jakiś kawałek dachu, który jeszcze się jakoś trzyma. Rozpalimy ognisko. Każde drzewo w środku jest suche, więc damy sobie radę. - Dieter, ze mną! - dodał. Ruszył w kierunku ruin by sprawdzić, czy wozy dotrą tam bez problemu. I czy da się tam zrobić jakieś obozowisko. Idąc w stronę tego, co niegdyś było (zapewne) wspaniałym budynkiem, Karl usiłował dopasować to, co widział, do tego, co wcześniej (i przed chwilą) słyszał. Kiedyś mu opowiadano o szlacheckim dworze, który stanął w płomieniach podczas rodzinnej, krwawej waśni... Jednak ruiny były - jego zdaniem przynajmniej - nieco zbyt duże jak na dworskie zabudowania. Nie wyglądały też na resztki zamku, w którym - zdaniem Dietera - straszył duch ostatniego właściciela. W klątwę i grom z jasnego nieba (zdanie jednego z woźniców) też Karl nie bardzo wierzył. Już prędzej rację miał drugi z woźniców, twierdzący iż są to ruiny świątyni czy klasztoru, który spłonął ładnych parę lat temu. Podobne zdanie miał też i Manfred, który w "Ogrze" słyszał plotkę o klasztorze. A raczej o tym, co z niego pozostało po pożarze. A że zazwyczaj zabudowania klasztorne miały wiele pomieszczeń, to Karl miał nadzieję, że coś tam ocalało i że to coś zapewni im jakieś schronienie. Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-07-2019 o 17:20. |
28-07-2019, 20:17 | #83 |
Reputacja: 1 |
|
02-08-2019, 02:21 | #84 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
02-08-2019, 03:49 | #85 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 20 - 2519.VIII.02; ranek Miejsce: Ostland; ruiny; ruiny Czas: 2519.VIII.02 Festag (8/8); ranek Warunki: umiarkowanie; wilgotno; jasno; zachmurzenie Karl i Tladin No i wszystko mokre. Nadal. Zbroje, przeszywanice, koce, derki, bagaże, worki z owsem. Wczorajsze ulewy zlały wszystko i wszystkich dokumentnie. Wydawało się, że wilgoć dostaje się w każdą, możliwą szczelinę i mimo suszenia i wyżymania wszystko dalej wydawało się mokre. Właściwie przy ognisku przez noc wyschły tylko lekkie rzeczy jak koszule czy bielizna. Średnie rzeczy jak bluzy czy spodnie były nieprzyjemnie wilgotne chociaż od biedy można było jeszcze próbować suszyć je na własnym grzbiecie. Natomiast kurty, płaszcze, przeszywanice dalej były mokre. I pewnie potrzebowały z cały dzień suszenia na ładnej, słonecznej pogodzie aby wyschły całkowicie. A tu niby ranek więc można byłoby ruszać w drogę. Więc co robić dalej? Najmniej zmartwień mieli wozacy. Rano było na tyle ciepło, że można było jechać w samej sukmanie. Mogli więc tak jechać obwieszając burty wozu swoimi bluzami i płaszczami. Zbrojni nie mieli takiego komfortu. Przeszywanice nadal były mokre. Więc albo trzeba było założyć coś o konsystencji mokrej szmaty na siebie i docisnąć pancerzem albo jechać w samej koszuli. Pierwszy wariant zwiększał szansę złapania przeziębienia i przyspiesza zużycie przeszywanicy. Drugi no cóż, nie był problemem dopóki nie trzeba by walczyć. No chyba, że czekać cały dzień w tych ruinach aż wszyscy i wszystko wyschnie. Z czekaniem zaś był pewien problem. Otóż pogoda była zmienna. Taal okazał się kapryśny. Wczoraj wieczorem było pogodnie, w nocy niebo zasnuły chmury aby rozproszyć się wraz z nadejściem świtu. No a teraz po śniadaniu znów się zbieramy chmury. I trudno było zgadnąć. Będzie padać czy się znów przejaśni? Wczoraj, przy samej końcówce dnia okazało się, że w ruinach jest jakieś miejsce na nocleg. Nie mogło się to równać z własnym łóżkiem we “Włóczykiju” czy choćby brakowało suchego kąta i ciepła do spania jaki oferowano im we wspólnej sali w “Ogrze” no ale i tak były ciekawszym wariantem niż spanie na poboczu błotnistego gościńca. Wewnątrz wciąż dominowały kamienne ściany. Ale brakowało dachów które pewnie były drewniane więc albo spaliły się dawno temu albo przemiły tak samo dawno temu. Czyli wewnątrz też były strumienie, kałuże i błoto jak i na trakcie. Ale jednak grunt był stabilniejszy, ściany dawały ochronę przed wiatrem i widokiem z traktu. No i dlatego było mimo wszystko trochę przyjemniej niż rozbijać się po prostu na poboczu drogi. Tyle, że wczoraj wieczorem, pomimo malowniczego zachodu słońca, tym bardziej wszystko i wszyscy byli mokrzy. Ale sądząc po śladach dawnych ognisk nie tylko oni wpadli na taki pomysł. Chociaż tej nocy byli jedynymi gośćmi tego postoju. Sama noc minęła bez przygód. Chociaż ranek odbił się czkawka co niektórym. Spanie pod chmurką, w na mokrej ziemi, na mokrym pledzie i pod mokrym kocem było mało przyjemne. No i nie pozostało bez wpływu na samopoczucie podróżnych. Tladin i Bernard wyglądali i czuli się jak po jakiejś całonocnej zabawie. Tylko bez zabawy. Zatkane nosy, zaropiałe oczy i nieprzyjemne łupanie w skroniach. Manfred wyglądał jeszcze gorzej. No i jeszcze kwestia prowiantu. Po zjedzeniu kolacji wczoraj i śniadania z dzisiaj zauważalnie stopniały zapasy dla samych podróżnych. W porównaniu do zapasu paszy dla zwierząt to sami dla siebie prowiantu zabrali dość mało. Jakby dziś mieli tutaj zostać w tych ruinach to jeszcze strachu nie było ale jedzenia na jutrzejsze śniadanie już by starczyło ale rachunki na dalszą podróż robiły się nieciekawe. No ale jak ruszać jak wszystko mokre? Droga na pewno też. Na razie w świetle dnia mogli się dokładniej zorientować co to za ruiny. Wydawało się, że jakieś sakralne. Może jakiś stary klasztor albo świątynia. Dało się to poznać po częściowo wciąż jeszcze czytelnych freskach na ścianach. Przedstawiały sceny z żywotów bogów, świętych i bohaterów Imperium. No i cokolwiek doprowadziło do upadku tego miejsca zapewne ogień miał w tym swój udział bo osmolenia i resztki sczerniałych belek widać było nawet dzisiaj. No ale to wszystko musiało się zdarzyć bardzo dawno temu sądząc po stanie opuszczenia tych ruin. Miejsce: Ostland; Sava; karczma “Pod rozwścieczonym ogrem” Czas: 2519.VIII.02 Festag (8/8); ranek Warunki: ciepło; sucho; jasno; tłoczno zewnątrz pochmurno Gabrielle Poranek we własnym łóżku okazał się całkiem przyjemny. Nawet jeśli to nie było takie łóżko jak we “Włóczykiju” to nadal było całkiem niczego sobie. W końcu karczmaż oddał hrabinie pewnie najlepszy pokój w swoim lokalu. A pokój miał cztery łóżka a ich akurat tej nocy była czwórka. Co prawda okazało się, że niebo się chmurzy ale w porównaniu do ulewy wczorajszego poranka no to nie było tak źle. Zwłaszcza Gabrielle miała okazję podziwiać namalowany wczoraj obraz jaki wciąż stał i schnął na sztalugach. W końcu zapewne mało kto z plebsu mógł się pochwalić, że pozował hrabinie jako model. A Laura okazała się mówić prawdę gdy zapewniała o talentach swojej pani. Na obrazie prezentowała się naga kobieta leżąca na łóżku. Łóżko wydawało się jakieś takie bardziej eleganckie a mroczne tło było utkane z kuszącej tajemnicy. Można było odnieść wrażenie, że znajduje się gdzieś w jakiejś rezydencji czy pałacu. No ale głównym tematem był akt młodej i zgrabnej kobiety. Leżącej na boku i podpierającej się ramieniem. Drugą dłonią bawiła się nożem. Patrzyła na ten swój nóż charakterystycznymi oczami o dwóch, różnych barwach. Obraz wydawał się być przesycony drapieżnym erotyzmem. Wydawało się, że w każdej chwili dziewczyna na obrazie może rzucić w kogoś ten nóż albo go odłożyć. Zerwać się do nagłego ataku tym nożem albo odłożyć go aby przyjąć gościa do siebie i swojego łóżka. - To ty? - Lotar był zaskoczony gdy w świetle dnia, już po wyjściu hrabiny na dół oglądał ten schnący obraz. I znów przyglądał się tak samo ciekawie obrazowi jak i żywej modelce. Hrabina von Osten uchwyciła nawet blizny Litz i na tym obrazie dodawały jej drapieżności i charakteru tak jak wczoraj mówiła o tym malarka. A to ciekawie wtapiało się w jej nagie i typowo kobiece kształty które aż zapraszały aby się z nimi zapoznać bliżej. - No, no… Szczerze mówiąc myślałem, że Laura przesada z tymi jej talentami. No ale… - brodacz przyznał z zakłopotaniem ale w końcu zabrakło mu słów. Bo obraz był namalowany jak pod boskim natchnieniem. Gdy widziało się obraz nietrudno było zgadnąć kto pozował artystce do tego malowania. No ale gdy całą czwórką spotkali się przy śniadaniu wyszło też i parę mniej przyjemnych spraw. Po pierwsze Raina i Maruviel nie wróciły. Ani wczoraj wieczorem no ani jak na razie teraz. Co jeszcze zbyt wiele nie znaczyło. Przy wczorajszych ulewach i obecnym stanie dróg to trasa do miasta i z powrotem mogła im zająć o wiele dłużej niż gdy pokonały ją wozem za pierwszym razem. Dziewczyny mogły wrócić i na obiad a może i na kolację. O ile znów się nie rozpada. I o ile zechcą wrócić bo wczoraj Raina wydawała się mieć dość hrabiny. Z drugiej strony pobyt w mieście mógł być dla niej dość ryzykowny i bywalczyni tawern musiała świetnie zdawać sobie sprawę. Drugą mniej przyjemną rzeczą była pogoda. Co prawda nie padało. Ani w nocy ani teraz rano. Ale niebo było pochmurne a na zewnątrz było tak sobie. Chociaż chyba cieplej niż wczoraj no ale o to akurat było nietrudno. Za to robiło się luźniej. Wydawało się, że większość podróżnych których zagnały tutaj wczorajsze ulewy korzystała z okazji aby ruszyć od nowa w swoją drogę. Więc chociaż część jeszcze jadła śniadanie to goście co chwila chodzili do swoich pokojów, albo z powrotem na dół, wyłazili na zewnątrz, szykowali wozy i zwierzęta do drogi. No i była jeszcze hrabina von Osten. Hrabina miała dla swoich towarzyszy dwie wiadomości, dobrą i mniej dobrą. Dobra była taka, że tak jej przypadli do gustu, że zapraszała ich na swoje skromne włości w gościnę. Tylko, że to było na zachód stąd. Właściwie na południowy zachód. I właściwie aż do Ristedt jechało się tym samym traktem co do zamku Lenkster. Tylko do zamku należało kontynuować tą samą drogą co do tej pory a do włości hrabiny skręcić na południe, ku jej rodzinnemu Wendorf. Zapraszała zwłaszcza Gabrielle którą chętnie namalowałaby ponownie no ale w swojej pracowni. No i mogłaby przy okazji pokazać jej ową panoramę bitewną z obrony górskiego zamku. Sama była ciekawa porównania modelki na żywo z tym co zostało uwiecznione na obrazie. Bo między wierszami Litz wyczuła, że tak na sucho to chyba hrabina nie lubiła malować i potrzebowała czegoś lub kogoś do pobudzenia jej weny. No i byłoby wszystko świetnie gdyby nie to, że hrabinie nie wypadało się taplać w błocie traktu jak jakiejś chłopce. Ledwo wczoraj zniosła takie upokorzenie aby jechać na zwykłym, chłopskim wozie. Ale zniosła to z iście hrabiowską godnością. A wciąż nie było wiadomo czy Raina i Maruviel wrócą a jak tak to kiedy. - A dla milady to co by było odpowiednie do podróży? - Laura wyglądała na poważnie stropioną, że nie mogą zadowolić jej pani. - Rumak. No może być ostatecznie koń podróżny. Ale oczywiście najodpowiedniejsza byłaby karoca. - hrabina von Osten bez wahania sprecyzowała swoje podróżne wymagania. Pozostała trójka wymieniła dyskretne spojrzenia. No jeszcze wóz, zwykły wóz to trochę podróżnych tutaj było. Może udałoby się gdzieś podczepić. No ale rumak, koń czy jakiś powóz chociaż no to robiło się naprawdę trudno.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
02-08-2019, 18:47 | #86 |
Administrator Reputacja: 1 | Czy decyzja o opuszczeniu "Ogra" i podróży w deszczu była najlepszą z najlepszych? Co do tego można było mieć nieco wątpliwości, ale skoro decyzja została podjęta i zrealizowana, nie warto było zbyt długo się rozwodzić nad jej plusami i minusami. W końcu trochę deszczu nigdy nikomu nie zaszkodziło, a trudno było wymagać od pogody, by nigdy nie padało i Karl był pewien, że podczas poszukiwań Bastionu nieraz jeszcze zmokną, nawet bardziej. A przecież mokre rzeczy można było wysuszyć. Co prawda nie od razu, ale to dało się przeżyć. Budowla była nieco bardziej zrujnowana, niż można by pragnąć, a brak dachu nie sprzyjał zorganizowaniu porządnego obozowiska. Niestety świątynia, ku rozczarowaniu Karla i wbrew wszelkim zasadom, nie miała podziemi - a przynajmniej Karl nie potrafił odnaleźć wejścia do nich. I w ten prosty sposób idea nocowania w przytulnym lochu spłynęła z deszczem i uleciała z wiatrem... Na szczęście było na tyle jasno, że można było i drew narąbać na ognisko, i uprzątnąć nieco teren, pozbywając się nadmiaru błota czy przynosząc świeże gałęzie. Dało się żyć. Noc minęła spokojnie - ogień, chociaż mizerny, nie wygasł, a nawet dał nieco ciepła, deszcz nie padał, żaden nieproszony gość ni zwierz nie nie odwiedził obozowiska. Nawet warty, jak się okazało, były niepotrzebne. Wszyscy dotrwali cało (i mniej więcej zdrowo) do rana, a od odrobiny kataru nikt jeszcze nie umarł. Z drugiej strony - lepiej było jak najszybciej zwinąć obozowisko i ruszyć w drogę, by znaleźć jakąś gospodę. Albo choćby wynająć stodołę. No i zadbać o coś solidnego do jedzenia, bo głód nie jest przyjacielem żadnego wędrowcy. |
02-08-2019, 20:20 | #87 |
Reputacja: 1 |
|
26-08-2019, 12:23 | #88 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
29-08-2019, 05:53 | #89 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 21 - 2519.VIII.05; zmierzch Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Pod odyńcem” Czas: 2519.VIII.05 Marktag (3/8); zmierzch Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pogodnie Karl i Tladin Marktag czyli dzień handlowy. Znów tydzień się zamknął i dojechali do Ristedt właśnie w połowie handlowego dnia. Oczywiście Ristedt było drugorzędnym miasteczkiem więc a nie stolicą prowincji więc i targ nie mógł się równać z tymi jakie odbywały się w Wolfensburgu. Niemniej przy mniejszej skali miasteczka to i tak wydawało się, że gwaru i luda pełno. Jak to w dzień targowy. Co prawda dojechali po południu więc najlepsze rzeczy poschodziły pewnie rano. Jak to w dzień handlowy. Ale jeszcze i tak można było spróbować szczęścia i nabyć zapasów albo i coś spróbować sprzedać z własnych zapasów. Gdy przejeżdżali pod bramami miasta nad niebem dominowała słoneczna pogoda i piękny błękit. Chociaż z rana mżyło a potem z pół dnia było pochmurnie. Ale chmury stopniowo rzedły a w południe wreszcie pokazała się pomarańczowa kula światła. Wcześniejsza podróż od owej pamiętnej ulewy sprzed kilku dni przeszła w miarę spokojnie. Tyle, że każdego dnia coś padało. W ostatni Festag odpoczywali jak dobrzy bogowie lubili i nakazywali ten dzień święty święcić. W Podgracenie gdzie się wówczas zatrzymali nie było żadnej świątyni ale były dwie kapliczki przy jakich zbierali się wierni na nabożeństwo. Jedna w centrum wioski poświęcona patronowi całej prowincji czyli Sigmarowi a druga na jej skraju dla uczczenia Talla i Rhyi. Tam przy okazji wysuszyli swoje rzeczy. Ale zanim się wysuszyły to minął cały Festag. Więc przynajmniej rankiem w Wellentag byli gotowi do drogi i mieli już wszystko suche. Ale początek tygodnia okazał się pochmurny i dżdżysty a do tego w południe znów na ten ziemski padół spadła ulewa. Znów trzeba było albo przerwać podróż i szukać schronienia albo pogodzić się z tym, że wszystko znów będzie mokre. Drugi dzień tygodnia był podobny jak pierwszy. Chociaż trochę mniej dżdżysty. To jednak jechało się trudno bo trakt robił się typowo ostlandzki przy takiej aurze. Czyli wieczne błoto, kałuże i koleiny na który chybotały się i skrzypiały wozy. Ziemia ledwo zdążyła obeschnąć a kolejnego dnia znów coś padało. W Aubentag, czyli wczoraj, znów padało w samo południe. Okolica zrobiła się bardziej bezludna, wiosek było mniej a ściany lasu coraz częściej i szczelniej otaczały obie strony drogi jakby chciały ją zadusić. Wczoraj udało się dojechać do Dobruski. Kolejnej wioski która specjalizowała się w wypalaniu węgla drzewnego. I była na tyle blisko Ristedt, że dzisiaj pomimo mżystego poranka wjechali do miasta z godzinę po południu. Jadąc po kocich łbach i przeciskając się między masą innych wozów i tłuszczy znaleźli oberżę w której pomimo targowego dnia udało się znaleźć miejsce i dla podróżnych, i wozów, i zwierząt. Karczma nazywała się “Pod odyńcem” i nad głównym wejściem rzeczywiście był namalowany czerwoną i czarną farbą odyniec na szyldzie zbitym z dwóch desek. Wnętrze okazało się dość gwarne i tłoczne. Ale nie aż tak aby nie znalazło się miejsce dla kolejnych gości. Razem z woźnicami było ich akurat na obsadę jednego ze stołów. Dania nie były tak wyszukane jak we “Włóczykiju”, kelnerki nie aż tak ładne, nie było muzyki umilającej czas gościom i właściwie “Odyniec” nie miał startu do “Włóczykija” no ale za to był tu i teraz i miał jedzenie i dla ludzi i dla zwierząt bo właściciel honorował okazany list żelazny wystawiony przez wolfenburski ratusz. Czekając na to aż kelnerki podadzą zamówioną kaszę z dodatkami była okazja się odprężyć, przepłukać gardło, rozprostować kości i rozejrzeć po lokalu. Klientelę w większości stanowiły chyba osoby jakie przyjechały na targ i dobijały wewnątrz tego targu albo go opijały. Na obiad bowiem było już raczej za późno a na kolację czy wieczorny ruch zbyt wcześnie. A mimo to, że tego tłumu gości, kramarzy, kupców, handlarzy kilka osób mogło budzić ciekawość. Po pierwsze jedyny elf w lokalu. A raczej elfka. Siedziała przy stole pod ścianą rozmawiając i chyba omawiając coś z jakimś mężczyzną. Wydawała się młoda. Ale z drugiej strony wszystkie elfy wydawały się wiecznie młode. Wydawało się, że jest pochłonięta rozmową ze swoim rozmówcą i oboje kufle trzymali do zwilżania gardeł i widać było, że nie ma między nimi zażyłości ani nie przyszli na jedzenie. Więc pewnie omawiali jakąś sprawę. Gdy kelnerki przyniosły strawę i można było zająć się jedzeniem aby napełnić puste żołądki w oczy rzucił im się inny biesiadnik przy innym stole. Młody i pulchny niziołek wydawał się jeść jakby brał udział w jakichś zawodach na szybkość jedzenia. I wydawało się aż dziwne, że ktoś tak niewielkich gabarytów jest w stanie zjeść tak dużo i tak szybko. Przy nim piętrzyły się już puste talerze i miski a kelnerki nadal donosiły kolejne dania. Nie dało się zauważyć pewnej kobiety. Głównie dlatego, że przechodziła pomiędzy stołami zagadując do biesiadników ale ci zwykle ją zbywali po dłuższej albo krótszej rozmowie. Kobieta już nie była młódką ale też i jeszcze nie była stara. Nawet zmarszczek nie było u niej widać. Była ubrana w jakąś długą do podłogi suknię albo togę z ciemnego materiału. Ubranie chociaż wydawało się czyste było jednak podarte, zwłaszcza na dole gdzie dolny skraj mógł o coś zawadzić. Kobieta nie miała widocznej broni więc raczej nie trudniła się wojaczką. Wyglądała raczej jak jakaś uczona albo kapłanka. Chociaż nie było widać na ubraniu żadnych symboli boskich patronów więc chyba jednak nie była też i kapłanką. - Pozdrowiony. - kobieta podeszła też i do stołu zajmowanego przez czwórkę podróżnych. Akcent wydawał się być tutejszy. Dalsze pozdrowienie przerwał jej kaszel. Gdy uniosła dłoń aby zakryć usta rękaw nieco opadł jej na dół i okazał się fragment opatrunku na nadgarstku. Obydwaj wozowi spojrzeli na nią, potem na dwóch pracowników wolfenburskiego ratusza i wyraźnie wrócili do jedzenia dając znać, że przekazują prowadzenie ewentualnej rozmowy Karlowi i Tladinowi. - Przepraszam. - kobieta uśmiechnęła się przepraszająco i wyprostowała dłoń więc rękaw znów zasłonił opatrunek na nadgarstku. Mówiła jak osoba jaka odebrała porządne wychowanie i wykształcenie. - Czy mogłabym panom zająć odrobinę czasu? - zapytała obdarzając spojrzeniem siedzących przy stole mężczyzn. Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Przyłbica i kwiat” Czas: 2519.VIII.05 Marktag (3/8); zmierzch Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pogodnie Gabrielle No i wreszcie pokazało się Słońce! Właściwie pokazywało się całkiem sporo ostatnimi czasy ale wczoraj i przedwczoraj były zdecydowanie bardziej deszczowe niż dzisiaj. Dzisiaj tylko spadła poranna mżawka i później właściwie jak wyszło słoneczko to świeciło nadal. Więc dzisiaj chyba był najładniejszy dzień z kilku ostatnich. A wszystko zaczęło się od tych piekielnych ulew, jedną rano drugą w środku dnia w ostatni Angestag. Wszystko się przez to popsuło! Przynajmniej jeśli chodzi o plan podróży. Ale przynajmniej w przepełnionym gośćmi “Ogrze” nie było tak źle. Właściwie we własnym pokoju to było nawet całkiem wygodnie. Cztery osoby na cztery łóżka. Akurat i w sam raz. W Festag było przyjemniej. Głównie dlatego, że większość gości rozjechała się za swoimi sprawami więc zrobiło się dużo luźniej. A pod wieczór jednak wróciły Raina i Maruviel. Obie były mokre, zziębnięte i wymęczone podróżą do miasta i z powrotem. Zwłaszcza przy takiej aurze. Więc wróciły, pokazały się, zjadły kolację ale zanim hrabina zeszła na swoją więc się rozminęły. A zaraz potem obie podróżniczki poszły spać do jakiegoś wolnego pokoju i nie było ich widać ani słychać do rana. A, że hrabinie się nie śpieszyło bo chciała aby namalowany ostatniej nocy akt nowej modeli wysechł należycie a z drugiej strony Gabrielle i Lotarowi nie udało się zorganizować żadnego transportu godnego hrabiny to i tak musieli spędzić ten czas w “Ogrze”. Za to nowy tydzień przyniósł nowe szanse i okazje. Po pierwsze przy śniadaniu spotkali się wreszcie w komplecie. Ale Gabrielle i chyba Laura także wyczuwała, że hrabina von Osten drażni i irytuje Rainę. Obie wydawały się swoimi przeciwieństwami. Elegancka blondynka o nienagannych manierach i lubiąca być w centrum zainteresowania i ciemnowłosa, okryta w brązy i szaroście dziewczyna o manierach ulicy. Maruviel wydawała się być wycofana i raczej nie ingerowała w rozmowy ludzi chociaż nie stroniła od ich towarzystwa i dyskusji z nimi. Dało się wyczuć, że sprzyja Rainie od czasu sprawy w sklepie Grubera w Wolfenburgu tak samo jak Laura sprzyjała swojej pani. - Lepiej niech ona się tak nie obnosi. Co prawda w Wolfenburgu nie biegają jeszcze po ulicach szukając hrabiny która powinna gnić w miejskich kazamatach a jej tam nie ma. Ale w końcu zaczną. - Raina cicho mruknęła do Gabrielle wyraźnie zirytowana rzucającą się w oczy arystokratką i jej manierami. Właśnie Raina i Maruviel znacznie przyczyniły się do kwestii dalszej podróży. Raina stwierdziła, że skoro jest Wellentag to z Wolfenburga powinien jechać kurier. Wozem. I powinien tędy przejeżdżać chociaż pewnie nie z samego rana. Zaś elfka przepowiedziała, że pomimo słonecznego poranka w południe będzie padać. No i rzezywiście gdy do “Ogra” wszedł mężczyzna z emblematem książęcego kuriera było południe i właśnie zaczynała się kolejna ulewa. Zupełnie jak dwa dni temu. Eckbert jak miał na imię woźnica okazał się być darem dobrych bogów. Z powodu awarii musiał wyjechać później, wcześniejszy kurier zabrał większość co trzeba było zabrać więc miał nienaturalnie wiele miejsca. A urokowi listu żelaznego z ratusza, hrabiowskiego pierścienia rodowego von Ostenów oraz osobistemu urokowi potencjalnych pasażerek nie był w stanie się oprzeć. Chociaż uprzedził, że jedzie do Ristedt boczną trasą a nie traktem głównym. Ale nawet hrabina von Osten była skłonna zgodzić się na tą niedogodność mając możliwość podróży w wozie krytym budą. Co prawda nie była to ani karoca ani powóz no ale aż tak wybredna jednak nie była. Więc to właśnie w wozie Eckberta cała gromadka wjechała do Ristedt. Pierwszy nocleg wypadł w jakiejś sporej wiosce gdzie nawet karczma była i tam właśnie przenocowali. Chociaż karczma już była z tych prostych czyli zwykły szynkwas i na noc sala główna do spania. To oczywiście nie spodobało się dumnej hrabinie ale tłumaczenia i prośby Laury sprawiły, że ostatecznie zgodziła się zostać tutaj na noc. Może dlatego, że innych gości nie było więc całą salę główną mieli tylko do swojej dyspozycji. Wczoraj zaś znów przejechali spory chyba kawałek. W każdym razie w południe znów padało no ale zwykły deszcz a nie ulewa czy coś gorszego. Potem się jednak przejaśniło. No ale wozem bujało mocno gdy przedzierał się przez kolejne kałuże, błoto i koleiny. Wieczorem nocowali w innej wiosce, Hovica, jak ją nazywał Eckbert. I jak mówił, są już rzut beretem od miasta. Jutro rano powinni tam dotrzeć ale już po nocy nie będzie już się tam pchał. Okolica rzeczywiście zrobiła się jakby dziksza i mijali w dzień mniej wiosek. A przez te wszędobylskie lasy nie szło dojrzeć żadnego miasta. A kolejny poranek przywitał ich mżawką. Ona jednak nie powstrzymała Eckberta przed ruszeniem w dalszą drogę. Ale według elfki później powinno się przejaśnić i być całkiem ładnie. I znów blondwłosa długoucha się nie pomyliła. Bo już wkrótce mroczna, ponura ściana lasu sunąca się po obu stronach dziurawej, błotnistej drogi nagle się urwała i dojrzeli widoczne mury miasteczka. Co prawda z Wolfenburgiem nie mogło się ono równać no ale przez te osady zagubione wzdłuż traktu po jakim od paru dni jechali to i tak wydawało się cieszyć oko swoją ostoją cywilizacji. Tylko, że zanim wyjechali z obu ścian lasu coś ich doszło z głębi tego lasu. Konie niespokojnie zastrzygły uszami, zarżały, Eckbert nie zwlekał tylko ponaglił je prawie do galopu i rozbryzgując kałuże i błoto ruszył naprzód. Cokolwiek tam kryło się przy tym trakcie, co by nie planowało to chyba jednak nie miało wystarczającej okazji aby spróbować się z odjeżdżającym w pełnym pędzie wozem. Ale gdyby jechali tędy trochę później albo to co kryło się w lesie było dyskretniejsze… I tak już w pełnym świetle dnia przejechali przez wschodnią bramę Ristedt. Okazało się, że w mieście jest dzień handlowy. No tak. Przecież był dzisiaj Marktag. Ulice były pełne przechodniów, wozów, kupców, kupujących, sprzedających no jak to w dzień handlowy. Tu musieli pożegnać się z Eckbertem. Musiał odnaleźć swojego poprzednika i dowiedzieć się co i jak z dalszą trasą. Kto jedzie, kto zostaje, kto wraca i takie tam kurierskie sprawy. Dalej rolę przewodnika przejęła sama hrabina von Osten. Bywała wcześniej w tym miasteczku więc chociaż nie miała chyba o nim zbyt dobrego mniemania bo nie było wystarczająco rozrywkowe na jej wykwintny gust to jednak znała gospodę do jakiej można było się udać. I tak świta hrabiny trafiła do “Przyłbicy”. Według hrabiny gospoda nosiła tą nazwę bo Ristedt było mniej więcej w połowie drogi między Lenkster a Wolfenburgiem. No trochę bliżej Lenkster. Więc dla rycerzy i różnych załatwiaczy z zamku na zachodnim pograniczu prowincji to była pierwsza ostoja cywilizacji więc chętnie tutaj stawali na popas. A tu właśnie upodobali sobie “Przyłbicę”. Stąd nazwa. A kwiat? No cóż, dzielni panowie i kawalerowie przecież po ten ciężkiej i odpowiedzialnej pracy nad samą granicą z Hochlandem i posępnymi górami pod bokiem musieli przecież znaleźć sobie jakiś kwiat na ukojenie trudów tej służby prawda? A w “Przyłbicy” właśnie było sporo takich utalentownych kwiatuszków. Razem zjedli posiłek który chyba powinien być obiadem bo był przecież w środku dnia. Tak mniej więcej. Wtedy można było zacząć myśleć co dalej. Z kurierskim wozem Eckberta ładnie im się udało pokonać ten odcinek trasy ale co dalej? Były spore szanse, że kurier będzie jutro wracał do stolicy w powrotną trasę. To by im ten dość wygodny środek transportu się skończył. No ale byli w mieście, więc szanse na złapanie jakiejś okazji do podróży na południe znacznie wzrosły. - Dziś jest pełnia. Muszę pomodlić się do mojej bogini. Opuszczę was i dołączę rano. - oznajmiła elfka skłaniając się lekko nieco zaskakując resztę towarzystwa. Pełnia rzeczywiście chyba wypadała dzisiaj. Od paru nocy praworządny z dwóch księżyców robił się pełniejszy i pełniejszy. - A ja rozejrzę się po mieście. Mam tu paru znajomych, dawno obiecałam im, że ich odwiedzę. - Raina prawie od razu zgłosiła własne plany. Trudno było zgadnąć czy tak było naprawdę czy po prostu chciała się urwać. Czasowo czy na stałe. Ale zanim opuściła lokal często zerkała w stronę jakiegoś młokosa. Nie tylko ona zresztą bo młody Kislevita, jak można było sądzić po stroju i mowie, z dyskrecją miał niewiele wspólnego. Właściwie to wręcz przeciwnie. Był hałaśliwy i podchmielony. Dwóch stojących za nim drabów pewnie było jego ochroniarzami albo kimś podobnym. Ale młody panicz nie zwracał na nich uwagi. - Tak jest! Tańcz kwiatuszku, tańcz! - krzyczał roześmiany ponaglając dwie dziewczyny które pląsały tuż przed jego stołem aby go zabawić a trzecia stała obok przygrywając im wszystkim na lirze. - Ojej… ona chyba jest z Bretonii… nie jestem pewna… - Laurę zainteresował ktoś inny. Wskazała spojrzeniem na jakąś kobietę która mimo dość obiadowej pory już ledwo trzymała się na nogach. A raczej trzymała częściowo pion tylko dzięki temu, że siedziała na ławie i pomocny stół jej pomagał zachować ten pion i poziom bo zaległa na nim prawie całkowicie. Ale jeszcze coś kontaktowała bo mamrotała coś sama do siebie. Może śpiewała coś a może nie. Może rzeczywiście to było po bretońsku z ich stołu trudno było zrozumieć co ta dziewczyna tam mamrocze. - Interesujące. - trudno było powiedzieć czy hrabinę bardziej zainteresował kislevicki, hałaśliwy młodzian z pewnie pełną kiesą czy zalana, półprzytomna dziewczyna może z dalekiego kraju. On był ubrany jak szlachcic strojny jak na polowanie a ona jak ktoś z nizin kogo w ogóle tu chyba nie powinno być. A może jeszcze zwróciła uwagę na inną kobietę. Ta siedziała pod ścianą i ubrana była jak jakaś wojowniczka. Może nawet oficer. Przy pasie, luźno, na kislevicką modłę, zwisała jej szabla. Sprawiała wrażenie dość młodej ale i czujnej. A może spiętej czy zdenerwowanej. Piła zdecydowanie najmniej z całej tej trójki a od czasu do czasu rozglądała się po wejściu gdy ktoś wchodził albo po gościach siedzących przy stołach.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
29-08-2019, 09:37 | #90 |
Reputacja: 1 |
|