Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-04-2022, 03:34   #91
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
9. Sommerzeit, 2524 KI


***



Waldemar

Księgi, książki, książeczki. Opasłe woluminy i cienkie dzienniki, zwoje we wzmacnianych tubusach i blaknące powoli mapy. Szkice, notatki, wolne myśli. Zamkowa biblioteczka mimo rozmiarów była bogata w słowo pisane i bez większego trudu szłoby znaleźć jakąś mniej lub bardziej ciekawą lekturę do poduszki. Tyle że Waldemar lekturą zaczynał swój dzień, a nie kończył. Zaczynał nader wcześnie, bo zamek - w postaci służby, bo kogóż innego - dopiero co zaczynał się budzić do życia, dzwonnicy którzy mieli zaszczyt bić w poranne dzwony przewracali się na drugi bok, a koguty dopiero rozgrzewały struny głosowe, szykując się do piania i witania nowego dnia. Waldemar sunął więc pustymi korytarzami niczym duch, zatrzymany tylko raz czy dwa przez nocną straż w drodze do biblioteki.

Atticus, starszy człowiek, był już na nogach. Jak oznajmił Brökowi dnia poprzedniego, nie spał za wiele godzin i nie miał nic przeciwko by otworzyć wcześniej księgozbiór. Pomlaskał jedynie i wyżalił się Waldemarowi, zanim zostawił go samemu sobie, które to żale można było podsumować znanym powiedzeniem “starość, nie radość”. Emerytowany szpieg jedynie potakiwał, nie bardzo chcąc wysłuchiwać szczegółowych zeznań na temat atticusowych dolegliwości i przypadłości. Szczęśliwie klekotanie bibliotekarza ustało, gdy już skończył pomagać w zbieraniu różnych dzieł i dzienników i Waldemar zasiadł przy stole, zaczynając wertowanie, a sam starzec oddalił się w daleki koniec komnaty, ku swojemu biurku.

Atticus prędko jednak pożałował chyba dobroci serca i nie w smak było mu obecność obcego najeźdźcy w jego królestwie. Waldemar z księgozbiorem obchodził się tak delikatnie, jak tylko mógł, ale prędko zabrakło mu miejsca na stole i gdy zaczął rozkładać kolejne księgi na ławie, bibliotekarz nieomal dostał apopleksji. Atticus prędko zgodził się na prędkie przemeblowanie i przesunięcie drugiego stołu, najpewniej chcąc uniknąć momentu w którym - bój się Sigmara - Waldemar zacząłby rozkładać papiery na podłodze i parapetach. I chociaż bibliotekarz nie wyrzucił szpiega ze swojego królestwa, tak miał na niego baczenie, czy aby nie bezcześcił papierowych relikwii.

Tym razem Waldemar wziął na tapetę temat terenów spornych, do których prawa rościło sobie zarówno Teoffen, jak i Serrig. Temat był... obszerny. To było do przewidzenia. Gruby wolumin, ważący pewnie tyle co noworodek, który traktował o historii Sollandu wspominał o dawnych granicach imperialnych prowincji. Właściwie jednej to granicy, która wiła się wzdłuż rzeki Soll, uchodząc do Górnego Reiku i była tą jedyną, które wszystkie wertowane źródła uznawały za starą wissenlandzko-sollandzką granicę. Były i inne źródła, ba!, Waldemar nawet wyciągnął skądś wyblakłą i startą miejscami mapę, która granicę wyznaczała wiele mil na północ, wzdłuż rzeki Salm. Kolejna z kolei rysowała ją przez dzisiejsze teoffeńskie niziny, obejmując nawet dzisiejsze Teoffen, a ówczesne... coś. Plamy w tamtym miejscu zakryły sadybę, kasztel, donżon, czy co tam stało na Skale zanim dziesięć pokoleń wstecz von Teoffenowie dostali ziemie.

Sami Reuterowie za czasów Sollandu byli... cóż, byli. Reutesbrück, rodowa siedziba henriettowej familii, była jednym z wtedy nielicznych miejsc przeprawy przez Soll, która straciła na ważności wraz ze wzrostem Sonnefurtu tuż za miedzą. Sami Reuterowie ziemię na której dzisiaj stało Serrig dostali z nadania sollandzkiego Elektora, za “wierną i honorową służbę oraz militarne zasługi”, co znaczyć mogło wiele. Im dalej wstecz, tym historia stawała się coraz bardziej niejasna. Zasługa najazdu Żelaznego Kła, śmierci ostatniego Elektora i absolutnego zniszczenia i dewastacji, które ogarnęły Solland i wykreśliły go z kart historii. Wtedy też i granica stała się niezwykle plastyczna, a i von Teoffenowie osiedlili się na Skale, wedle waldemarowego rachunku.

Zjednoczenie wyniszczonej prowincji Sollandu i wtedy małoznaczącego Wissenlandu zdawało się być jednym z zarzewi tego prowincjonalnego konfliktu, ciągnącego się przez dwa stulecia. Reformy Magnusa Pobożnego i stopniowa unifikacja prowincji pozostawały kontrowersyjnym tematem nawet teraz, gdy po Sollandzie zostały wspomnienia i przechwałki herbowych, że w ich żyłach płynie stara sollandzka krew. Waldemar dalej wertował księgi i rozwijał zwoje, pochłonięty swoimi badaniami. Tereny sporne, tereny sporne... Brök doszedł do wniosku, że cała granica między Teoffen i Serrig była jednym, wielkim terenem spornym. Linia demarkacyjna była zapewne narysowana palcem na mapie gdzieś daleko, w Nuln czy Altdorfie, za nic mając regionalne realpolitik i dolewając jedynie oliwy do ognia.

Z jednej strony stara rodzina Reuterów, trzymająca ziemie z nadania dawno martwego Elektora Sollandu. Z drugiej nuworysze z Teoffen, osiadli na opuszczonych terenach, których terytorialne pretensje potwierdziły reformy i dekrety. Spory o górskie granice rozwiązały klany górali, które stanowczo opierały się ambicjom obu rodzin. Freundeswald, kolejna kość niezgody, wedle starego traktatu miał pozostawać nietknięty. Granica ciągnąca się przez niziny też była podważana przez lata, gdzie Serrig chciało przesunąć ją na żyźniejszych terenach na północ, a Teoffen marzyło się włączenie całego Lasu Przyjaciół do swoich ziem i przesunięcie granicy na południe. Wszystko podszyte historycznym kontekstem, historią miłosną i, obecnie, pogłębiającymi się różnicami ideologicznymi. Beczka prochu, o ile nie cały arsenał. Waldemar przetarł twarz dłońmi.

- Och, Atticusie - chichot jakiejś służki dobiegł uszu szpiega.

Nie wiadomo kiedy do biblioteki wślizgnęło się dziewczę ze śniadaniową tacą dla bibliotekarza, ale Atticus zdawał się nie być aż tak głodny, bo bawił czarnowłosą służkę jakimś zbereźnym limerykiem z książeczki z czerwoną okładką. Czemu młoda dziewczyna zdawała się być zainteresowana garbatym starcem, Waldemar nie wiedział. Gusta bywały jednak różne. Brök sięgnął po jeden z dzienników i zaczął wertować stronice, starając się wygłuszyć chichoty panny i końskie zaloty Atticusa.

- Oj, Malwinko, Malwinko - zamlaskał bibliotekarz. - Powinnaś zmykać do kuchni, bo Brunhilda się obrazi.

- Nawet nie zauważy, że mnie nie ma - odparło pewnie dziewczę.

Waldemar wertował dalej, ale zatrzymał się, gdy wychwycił nader znajomą nazwę którą wczoraj usłyszał z ust Rusta. Pochylił się nad dziennikiem, uważnie wczytując w słowa przed nim, ale jedno nie dawało mu spokoju. To jakże znajome uczucie... Uczucie bycia obserwowanym. Czyżby zwrócił na siebie uwagę sarno-okiej Malwiny? A może to po prostu stara, dobra paranoja? Służka zdawała się być pogrążona w rozmowie z Atticusem, nie poświęcając Waldemarowi ani krztyny uwagi, ilekroć zerkał ukradkiem w ich stronę. Uczucie jednak nie zelżało ani na moment.

Lekturę dziennika przerwano mu nagle. Halabardnik Henrietty był kolejnym już gościem w bibliotece, ale nie wdawał się w pogawędki czy powitania z gruchającymi gołąbkami, kierując kroki wprost do Waldemara i oznajmiając, że Lady wzywa. Teraz, natychmiast. Brök jedynie skinął głową i, korzystając z nieuwagi Atticusa, schował dziennik Magnusa Reutera za pazuchę, skory do dalszej lektury z dala od chichotów i limeryków. Podniósł się i podreptał za strażnikiem, zostawiając za sobą nieład, który miał rozgniewać Atticusa, gdy tylko ten oderwie się od flirtów z Malwiną.

A na to nie zanosiło się prędko.


***



Tupik i Philippus

Teoffen było tradycyjne, konserwatywne, jak to z prowincjonalnymi zamkami bywało. Bardziej nastawione na bycie posterunkiem, na pilnowanie ładu i porządku i nawet dwa stulecia niewiele zmieniły charakter zarówno zamku, jak i samej rodziny. Warownia była warownią, zaprojektowaną na surowo, z niewielką ilością komfortu i luksusów za wyłączeniem skrzydła mieszkalnego. Samo archiwum, do którego kroki skierowali Tupik i Philippus wciśnięte było w zatęchłą piwnicę, jakby od niechcenia. Zakurzona domena pająków, tkających swoje misterne pajęczyny.

Brakowało nawet oficjalnej pozycji bibliotekarza, który zająłby się księgozbiorem, jego organizacją i utrzymaniem. Teoffeńskie archiwum trwało więc w stanie, jak zwykło się mówić, artystycznego nieładu. Woluminy i tubusy, księgi i książeczki, wszystko powciskane na zakurzone półki regałów bez większego ładu czy składu, a co dopiero mówić o organizacji alfabetycznej czy tematycznej. Nawet wybudzony z drzemki w kącie archiwista - który wyglądał młodo jak na ten zawód - za bardzo nie potrafił wskazać gdzie co było i zdawał się być poirytowany najściem i przerwaniem snu. Przecierając oczy i ziewając pomógł im nieco powyciągać co bardziej obiecujące pozycje, ale w wertowaniu i ocenie ich realnej przydatności już nie, wracając do drzemania w kącie.

Na dokładne oględziny nie mieli wystarczająco dużo czasu, więc ograniczyli się jedynie do pobieżnego przeglądu zawartości woluminów i tubusów, nie siląc się nawet na odkładanie ich na miejsca. Skoro archiwista miał organizację biblioteki w poważaniu... Duet najzwyczajniej w świecie sortował papierzyska i odkładał co bardziej obiecujące. Tupik chwycił tubus z mapą datowaną na trzy dziesięciolecia wstecz, która pamiętała lepsze czasy, będąc jednocześnie najprzydatniejszym dziełem kartograficznym ze sterty. Philippus z kolei podał niziołkowi dziennik niejakiej Adelajdy von Teoffen, żony któregoś z lordów, który przy szybkim przewertowaniu zdawał się opisywać początki konfliktu z Serrig. Ostatnią zdobyczą był opasły traktat historyczny niejakiego Galla, który opisywał historię reform Magnusa Pobożnego i zjednoczenie ziem Wissenlandu i Sollandu.

- Serwus - radosny dźwięczny głos przerwał przeglądanie księgozbioru.

W nozdrza duetu wdarł się zapach świeżo pieczonego pieczywa, uchodzącego z przykrytego czystą szmatką koszyka, znajdującego się w dłoniach Eleonory. Łasiczka, która po przybyciu do Teoffen zdawała się niemalże zniknąć wśród zamkowej służby, uśmiechała się serdecznie w ich kierunku, z zaciekawieniem w ciemnych oczach zerkając na papierowy stos. Wyciągnęła koszyk w ich stronę.

- Prowiant na drogę - zaoferowała w ramach wyjaśnienia. - Słyszałam, że jaśniepan wysyła was do Serrig.

- Nie trzeba było.

Tupik odebrał podarunek, ale zerknął na niegdysiejszą towarzyszkę podróży przeciągle. Panna Cassini od czasu przybycia do Teoffen nie wychylała się za bardzo i wsiąknęła w tabun służek kuchennych, od czasu do czasu dając jedynie występy w “Koźle” i szeptając im tą, czy inną plotkę. Wizyty towarzyskie między nimi były jednak rzadkie i dziwnym zbiegiem okoliczności było to, że postanowiła znaleźć ich właśnie teraz. Zwłaszcza że zmartwienie rysowało się na jej buzi i w głosie, gdy wspomniała o Serrig. Tupik był pewien, że świeże bułeczki były jedynie pretekstem. Nie mylił się.

- Uważajcie na siebie w Serrig - próżno było szukać w Eleonorze rozdygotanego dziewczęcia ze szlaku. Odżyła na zamku. - Zwłaszcza przy Tileańczykach i szlachcie. Przede wszystkim przy tych pierwszych. Matula zawsze ostrzegała, że Tileańczycy będą się uśmiechać, a za plecami nóż szykować.

- To w sumie jak wszędzie - Tupik wzruszył ramionami.

- Aha, ale oni mają intrygi i machlojki we krwi - ripostowała Łasiczka. - Jest takie powiedzenie w Tilei, że przyjęcia są niebezpieczniejsze od wojen. Miejcie to na względzie.

- Będziemy mieli - Philippus pokiwał głową, zbierając się powoli do wyjścia.

- Miałabym też prośbę...

Eleonora pogmerała chwilę za pazuchą, wyciągając starannie złożony i zalakowany papier.

- Ćwiczyłaś beze mnie? - Hohenheim dawał jej korepetycje z czytania i pisania, ale nie wiedział że panna daje już sobie radę sama.

- Aha - Eleonora uśmiechnęła się dumnie w odpowiedzi. - Mam w Serrig starego znajomego z czasów Trupy. Marco. Gwardzista na zamku. Jeśli moglibyście przekazać mu tą wiadomość, byłabym wam wdzięczna.

Tupik pokiwał nieco wymijająco i niezobowiązująco głową, z wrodzonej ciekawości przejmując zapieczętowany list. Nie był pewien, czy korespondencja była rzeczywiście prywatna, czy Łasiczka może coś kręciła na boku, ale to musiało na razie pozostać w sferze domysłów. Od upartej panny Cassini, która wyznawała się na przeszpiegach, nie dowiedziałby się niczego.

- Dziękuję - Eleonora uśmiechnęła się szeroko. - Szerokiej drogi!

Łasiczka zaraz zniknęła też z biblioteki, zostawiając ich samym sobie, z chrapiącym archiwistą. Tupik zaczął zbierać dokumenty, a Hohenheim szturchnął “bibliotekarza” który zerwał się z krzesła z przeciągłym i zaspanym “osochodzi?”. Poproszony o herbarz, podreptał gdzieś między regałami i ściągnął ciężką księgę, podając ją do rąk medykusowi. “Herby i rodowody szlachetnie urodzonych”. Philippus westchnął ciężko.

- Herbarium - doprecyzował. - Z roślinami, ziołami i innymi takimi.

- Ahaaa, trza było mówić od razu, że zielnik - zaśmiał się, pożal się Sigmarze, archiwista.

Koniec końców, znaleźli co chcieli. Tupik miał lekturę na drogę traktującą o historii regionu i Serrig, Philippus dostał “Zielnik południowego Wissenlandu”, a na spółkę były jeszcze bułeczki.

Żyć, nie umierać!


***



Sądo-audiencja w Serrig

Gdzieś daleko, na słonecznym południu, gdzie kwitła filozofia i kółka myślicieli płodziły coraz to nowsze zagadnienia, nurty i szkoły, popularna była anegdota o zawistnym dworzaninie, któremu władca pozwolił korzystać z przywilejów władzy przez jeden dzień, pozwalając mu nawet na zajęcie pysznie zdobionego łoża. Łoża, nad którym despota zawiesił miecz na cienkim końskim włosie, który miał runąć nie wiadomo kiedy i obrazować miał wszechobecne niebezpieczeństwo. Tileańczycy podchwycili opowiastkę, wcielając tenże miecz Damoklesa do potocznej mowy, przysłowia używając w sytuacjach gdy groźba wisiała nad głowami. Tak jak teraz, w Serrig. Nad delegatami-koniokradami. I tylko czas miał pokazać, czy miecz runie w dół.

Rust DeGroat. Cóż to dla niego było naginać rzeczywistość słowami, utylizować oratorskie sztuczki i tonować pół-prawdami. Orsini był dobrym nauczycielem, lata spędzone na szlifowaniu fachu tylko dokładały do solidnych fundamentów demagogii i dyplomacji. Nic więc dziwnego, że gdy wystąpił przed szereg i zaczął tkać słowną pajęczynę, napięcie zaczęło powoli uchodzić z komnaty. Tak już czasami bywało i wiedział, jak szyć na swoje, by dwa dodane do dwóch zaczęło jawić się jako pięć, gdy zachodziła taka potrzeba. Tutaj taka potrzeba była, coby koński włos nie puścił miecza. Słowna gimnastyka Rusta wybiła braci zakonnych z rytmu, spuściła z grubego nieco powietrza który to otwierał, to zamykał usta niczym ryba wyrzucona na ląd, a sepleniącego zmotywowała do uważnego otaksowania DeGroata wzrokiem. Jakby analizował, szukał dziury w argumentach. Corrado ze swojego miejsca po pańskiej prawicy przyglądał się Rustowi znad splecionych palców, słabo kryjąc bycie pod wrażeniem przemowy. Henrietta natomiast skrywała uśmiech za palcami i koronkowym mankietem, nawet jakby przepijając do DeGroata gdy siegnęła po kielich, skryta poza widzeniem peryferyjnym zakonników.

Napięcie jednak wróciło, gdy odezwał się Waldemar i wydobył wyprowadzony z biblioteczki dziennik Magnusa Reutera, przodka Henrietty i zaczął odczytywać wpis. Nastroje zważyły się prędko, zmiana o sto osiemdziesiąt stopni była odczuwalna w każdym kącie. Łysemu rycerzowi aż szczęka opadła i zaczął czerwienieć na twarzy, nadymając się niczym balon. Sepleniący nieco lepiej panował nad twarzą, ale i jemu zadrgała szczęka. Corrado spłoszył się jak nigdy i tylko wypatrywał reakcji lady Reuter, której uśmiech szybko spełzł z ust. Henrietta zerwała się ze swojego miejsca i chwyciła kielich, kierując się w stronę komody gdzie stała karafka i uzupełniając naczynie. Waldemar czytał dalej, z możnymi zbyt zbitymi z pantałyku, nie bardzo wiedzącymi jak zareagować. Jedynie Henrietta dudniła wino i rąbnęła kielichem o blat, gdy Brök zakończył cytowanie słów niegdysiejszego lorda Serrig.

- Wszyscy wyjść - komenda wysyczana była w kierunku strażników i wciśniętych pod ścianę... Chuj wie kogo, urzędników? Dyplomatów? Doradców? - Wyjść. Bracia zakonnicy mają zakaz opuszczania tej sali. Ktokolwiek wyjdzie na dziedziniec lub błonia, nim wydam decyzję, przypłaci to obiema stopami na szafocie.

Ściągnięty z armatury bastard poleciał po łuku, ciśnięty w ozdobną zbroję, która zahybotała się na stojaku i runęła na kamienną podłogę. Brzdęk i raban zadzwoniły w uszach, gdy entourage ulatniał się z komnaty, kłaniając się i mrucząc “Wasze Miłości”. Delegaci trwali, nie śmiąc poruszyć się choćby o cal. Henrietta, z gromami w oczach, omiotła wściekle towarzystwo w gabinecie, ale to nie do niej należały kolejne słowa. Z zakonników, do których chyba słowa lady nie za bardzo dotarły, zeszło zaskoczenie.

- Jak. Śmiesz.

Dwa słowa podszyte furią uleciały spomiędzy ust łysego, którego twarz powoli przechodziła ze szkarłatu w królewską purpurę. Zwalisty rycerz powstał ze swojego miejsca, odgarniając poły eleganckiego płaszcza i sięgając dłonią ku zdobionej rękojeści długiego miecza, biorąc też i krok w stronę Waldemara, z żądzą mordu w oczach... Zatrzymała go dłoń sepleniącego, o wiele bardziej wyważonego w swojej reakcji na oskarżenie o dawne krzywoprzysięstwo w stronę Bractwa.

- Gustafie, nie godzi się - wyseplenił.

- Panie de Borhe - Henrietta, trzeba było przyznać, trzymała nerwy na wodzy. Tyle że dobrze słyszalne było, że cierpliwość i opanowanie były już u Jej Miłości na wyczerpaniu. Widzieli to w ruchach, gdy przemierzyła gabinet i stanęła między nimi, a rycerzami. - Przypominam panu, że dobycie stali na zamku, w obecności panującego władcy, w Imperium jest w najlepszym wypadku traktowane jako afront, a w najgorszym jako złamanie świętych praw gościnności. Jesteśmy rozsądnymi ludźmi i dalsza eskalacja, która zakończyłaby się niepotrzebnym przelewem krwi, jest scenariuszem, którego żadne z nas nie chce. Czyż nie tak, hrabio Viero?

- Zaiste, Fasza Miłość, zaiste - zaoferował sepleniący hrabia. - Finniśmy brać przykład z Pana naszego, który uczy nas, by bliźnim grzechy przebaczać...

- Domagam się satysfakcji - Gustaw nie podzielał pokorności brata Viero. - To hańba, takie łże głosić! Bractwo nasze, przez Pana umiłowane, tak kłamliwymi słowami bezcześcić. Moi bracia tego nie wybaczą, Wasza Miłość, och nie... Nasze chorągwie niebawem będą blisko, a wtedy, gdy usłyszą to, co ja...

- Gdybym nie wiedziała lepiej - gniew Henrietty przeszedł w zimne tony, o wiele bardziej niebezpieczne dla wszystkich obecnych - powiedziałabym, że pańskie słowa, panie de Borhe, brzmią jak groźba.

- Fasza Miłość... - Viero próbował wciąć się lady w słowa, ale ta uciszyła go stanowczym uniesieniem dłoni.

- Jeśli nieporozumienie eskaluje - kontynuowała niestrudzenie - i Serrig nie zezwoli na przemarsz chorągwi Bractwa, wasi mistrzowie zmuszeni będą do negocjacji z Sonnefurtem, którego to baronowa już raz odmówiła wam prawa przemarszu. Jeśli chorągwie Bractwa postanowią mimo to naruszyć nasze granice, będą forsować Soll spływający krwią. Jeśli chorągwie Bractwa oblężą Serrig, nasi sąsiedzi i sojusznicy przyjdą nam z pomocą. Jeśli to felerne nieporozumienie eskaluje w otwarty konflikt, ile czasu minie, zanim wielmożny baron Manfred odwoła swoje zapewnienia o protekcji i nadanie waszemu Bractwu ziem? Ile czasu minie, zanim wasze Bractwo zacznie być postrzegane nie jako pomocna dłoń przeciw rewolcie wusterburskiej, a jako obcy najeźdźca?

Gambit. Groźby zawisły w powietrzu i nikt z zebranych w komnacie nie miał wątpliwości, że oto reakcja rycerzy miała nadać bieg historii regionu. Czas jakby zatrzymał się w miejscu, gdy zakonnicy ważyli wszystkie za i przeciw. Corrado nie wiadomo kiedy opuścił swoje miejsce przy stole i trwał teraz niczym posąg, uważnie obserwując rycerski duet, zapewne gotów skoczyć z ostrzem skrytym w połach płaszcza. Henrietta trwała dalej między delegatami, a rycerzami, krzyżując i mierząc ich stalowym spojrzeniem. Viero, z zaciśniętą szczęką, dalej ściskał ramię Gustawa, który to z kolei skakał nienawistnym spojrzeniem między Waldemarem, a lady.

Jeden oddech... Dwa...

Trzy...

Palce Gustawa zacisnęły się mocniej na rękojeści miecza i...

De Borhe zwiesił dłoń z sapnięciem, a hrabia poklepał kompana gdy ten na powrót zajął swoje miejsce. Viero zrobił dwa kroki, stając bezpośrednio przed Henriettą.

- Jako rzeczą nasze śfięte pisma... - odezwał się pompatycznie. - ”Jeśli odpuścicie ludziom ich przefinienia, odpuści i fam Pan fasz. A jeśli nie odpuścicie ludziom, i Pan fasz nie odpuści fam przefinień faszych.”

Hrabia pokiwał głową z namaszczeniem.

- Nasi bracia przed fiekami - kontynuował - nie przypominali w niczym naszego Bractfa. Niefiele byli lepsi od zfykłych najmitów, jakich na Pograniczu pełno. Dopiero gdy zaczęliśmy kroczyć w łasce Pana naszego Jedynego, ujrzeliśmy błędy naszych poprzedników. Błędy należy fybaczać, czyż nie? I nieporozumienia rófnież. Zaszczytem Bractfa będzie dalsza fspółpraca z Faszą Miłością i zapefnienie tym styranym ziemiom pokoju, na jaki zasługują.

- Pańskie słowa cieszą mnie niezmiernie, mości hrabio - trzeba było wierzyć Henriettcie na słowo, bo w tonie próżno było szukać uciechy. - My, Henrietta Reuter, Deum gratia pani i dziedziczka ziem Serrig i Reutesbrücku; zwierzchniczka ziem Trzygłowia, Trzech Stawów, Szarej Wieży, Rossfeld i Stenger; Stara Krew Sollandu...

Reuterom nie można było odmówić imponującego tytułu rodowego, oj nie. Herbowi lubili tak nadmuchiwać swoje własne ego.

- ...z racji braku dowodów na przewiny naszych wiernych ludzi, nie odnajdujemy ich winnymi zarzucanych im czynów. Zarekwirowane wierzchowce zostaną na powrót oddane w wasze posiadanie, hrabio Viero, wraz z pieniężną rekompensatą za poniesione... szkody moralne. Ufamy, że nasza decyzja zadowala państwa?

- Zaiste, Fasza Miłość - Viero skłonił się Reuterównie. - Ja, Stefano Viero, f imieniu Bractfa Mścifego Serca Jedynego, uznaję fasz osąd za sprafiedlify i f pełni zadofalający. Niech Pan błogosłafi mądrość Faszej Miłości.

- Doskonale - skwitowała Henrietta. - Corrado, każ przygotować i odprowadzić panów rycerzy do komnaty. Hrabio Viero, panie de Borhe, możecie się odświeżyć i odpocząć, jeśli taka wasza wola. Konie będą czekać na panów na dziedzińcu.

- Tak jest, Wasza Miłość - Corrado skłonił się lady.

- Dziękujemy, Fasza Miłość - skłonił się i hrabia.

Jedynie Gustaw de Borhe zapomniał o kulturze osobistej, bo skinął jedynie głową, przelotnie i jakby od niechcenia, podnosząc się ze swojego miejsca i ruszając do wyjścia. Dalej jeszcze nieco czerwony na twarzy, omiótł delegatów wściekłym spojrzeniem, lwią część uwagi poświęcając Waldemarowi, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół jego aparycji. Rycerze, odprowadzeni przez Corrado, opuścili komnatę i gdy drzwi łupnęły głucho za nimi, Henrietta w końcu się rozluźniła. Ruszyła na powrót w stronę karafki z winem i wychyliła kolejny kielich, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało podejrzanie jak “pieprzeni granicznicy”. W chwilę później zebrała zalegający na posadzce bastard i zasiadła na swoim rzeźbionym krześle, kładąc ostrze na blat przed sobą.

- Jak mniemam pożar w wiosce też był nieporozumieniem? - Złość jeszcze nie do końca zeszła z pani Reuter, kolor na polikach trzymał się dalej, ale głos wrócił na spokojne, a nie syczane, poziomy. - Na przyszłość, gdy każę wam zdać raport szczegółowo, macie zdać go szczegółowo. Bez zatajania niewygodnych faktów czy występków, rozumiemy się? Nie lubię niespodzianek. Gdybym wiedziała, że konie zwinęliście zakonnikom, uniknęlibyśmy tego całego... nieporozumienia.

Henrietta skrzywiła się przy ostatnim słowie, a delegaci pokiwali jedynie głowami, że i owszem, rozumieli. Ciężko było nie zrozumieć, gdy lady precz odrzucała kwiecistą mowę i obierała w jej miejsce bezpośrednią szorstkość.

- Prochy, które odzyskaliście z obozu - kontynuowała - są resztkami błogosławionych męczenniczek Pani Miłosierdzia. Moi ludzie sprokurowali je i sprowadzili do Serrig. Miały być gestem dobrej woli podczas rozmów z Teoffen oraz podarunkiem, który przekazaliby siostrom Shallyi z Klasztoru Nieskończonego Miłosierdzia. Odzyskane przez was, teraz mogą posłużyć nam jako gałązka oliwna i gest, który ostudzi gorącą atmosferę po fiasku rozmów. Posłaliśmy wiadomość do Teoffen, oferując im wspólne dostarczenie prochów do Klasztoru i, zakładając że przystaną na naszą ofertę...

Delegaci wiedzieli dokąd zmierza monolog Henrietty, ale nie było im dane usłyszeć kolejnych słów. Drzwi komnaty skrzypnęły i Corrado wślizgnął się do środka, ściskając w palcach rulon, jaki przyczepiano gołębiom pocztowym. Tileańczyk przeciął pomieszczenie szybkim krokiem i wręczył papier lady, która złamała pieczęć z zainteresowaniem na twarzy.

- ”Łupacz” powstał.

Maska stanowczej żelaznej damy opadła nieco wraz z tymi dwoma słowami, w które wtłoczony był miks szacunku, zaskoczenia i strachu. Henrietta pobladła nawet lekko na twarzy, a Corrado zafrasował się jeszcze bardziej niż przy rycerzach. Cóż, trudno było się dziwić, gdy w miejsce triumwiratu wracał sąsiad noszący przydomek “Łupacza”. Delegaci słyszeli to i owo o lordzie Erycku, którego reputacja zbudowana na łupieniu nawet we wrogim Serrig wzbudzała szacunek.

- Detlef nas odwiedzi - oznajmił Henrietta, chmurząc się jak jesienne niebo i odkładając rulon. - Musimy przygotować komnaty, wzmocnić gwardię zamkową...

- Zajmę się tym, Wasza Miłość - odparł Corrado.

Pogrążona w myślach lady pokiwała głową, jakby zapominając o delegatach. Dopiero chrząknięcie któregoś z nich wyrwało ją z zamyślenia. Henrietta strzeliła palcami, jakby w nerwowym tiku.

- Bądźcie gotowi do drogi w każdej chwili - zakomenderowała krótko. - Jeśli Detlef się zgodzi, prochy będziemy mogli wywieźć prosto z Serrig, co ułatwia nam sprawę. Do tego czasu, jesteście wolni. Możecie odejść.

Delegaci zaczęli się kłaniać i wyrzucać z siebie formułki.

- Nie pan, panie Brök - rzuciła Henrietta. - A ty, Leo, poczekaj na mnie na korytarzu.

Waldemar jedynie zastygł w miejscu, skinąwszy głową lady. Leonidasowi z kolei serce zabiło mocniej, gdy jaśniepani zwróciła się bezpośrednio do niego i myśli zaczęły gonić pod jasną czupryną, jakie to miała wobec niego plany. Corrado uśmiechnął się jedynie lekko w jego stronę, odprowadzając wszystkich oprócz szpiega do drzwi, przy których przystanął i zerknął w stronę Reuterówny. Jedno machnięcie dłonią i Tileańczyk również opuszczał komnatę, zamykając za sobą drzwi.

Waldemar wiedział, że oto zbliża się czas niełaski i strofowania. Znał język ciała, umiał czytać ludzi, a Henrietta - gdy już pozostali sam na sam - nie kryła się wcale ze swoim niezadowoleniem, nie przybierała maski i nie hamowała nerwów. Palce bębniły o poręcze krzesła, a w ciemnym spojrzeniu na powrót zagościły gromy. Nic nie zwiastowało przyjemnej pogawędki w cztery oczy, a już zwłaszcza nie lodowate nuty które wkradły się w jej ton, gdy w końcu przemówiła.

- Trzy ligi od Serrig maszerują właśnie zastępy Bractwa. Zbrojne, wyszkolone, zaprawione w bojach. Jak myślisz, ile chorągwi?

- Nie wiem, Wasza Miłość - mimo że pytanie było retoryczne, Waldemar nie śmiał nie odpowiedzieć.

- Ile regimentów piechoty? Ile strzelców, ile lekkiej jazdy, a ile ciężkiej?

Henrietta podniosła się ze swojego miejsca, nie czekając na odpowiedź która byłaby taka sama jak poprzednia. Mówiła dalej, z każdym kolejnym zdaniem zbliżając się coraz to bardziej do trwającego niczym posąg Waldemara.

- Nie wiesz. I nie wiedząc, przemówiłeś pochopnie, narażając nas wszystkich. Moją odpowiedzialnością jest zapewnienie bezpieczeństwa Serrig i każdej jednej duszy, która przysięgła mi lojalność w zamian za protekcję. Traktuję tą odpowiedzialność bardzo poważnie, panie Brök. Wobec czego znam pańską karierę. Przyjaciół, wrogów. Zwłaszcza tych drugich, z których niektórzy są nader blisko. Dopóki służy pan dobru Serrig, dopóty znajduje się pan pod moją protekcją.

Henrietta zatrzymała się krok przed Waldemarem, nie przerywając kontaktu wzrokowego ani na chwilę.

- Jeśli jeszcze raz narazisz Serrig na niebezpieczeństwo, nie zostanie po tobie nawet włos.

Waldemar w swoim życiu słyszał już wiele gróźb. Wypowiadanych w afekcie, pod wpływem chwili czy emocji, podszytych buzującymi nerwami. Groźba Henrietty wypowiedziana była jednak spokojnym jak na nią głosem, jakby recytowała jakąś formułkę lub przepis na jabłecznik. Brök nie miał wątpliwości, że groźba nie była pusta.

- Możesz odejść.

Waldemar opuścił komnatę, odprowadzony przez żelazne spojrzenie Henrietty.
 
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-04-2022, 03:39   #92
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Dexter

Przygotowania do podróży Schlejer spędził wpierw wśród medykusów i cyrulików, wdychając zapachy czystego spirytusu, używanego do czyszczenia ran i narzędzi (z tym drugim będącym wymysłem Philippusa) i przebierając wiązki z suszonymi ziołami. Zapuścił się nawet do przylegającego do lazaretu skromnego ogródka, gdzie pozwolono mu na zerwanie paru świeżych roślin. Później z kolei udał się do zbrojowni, prosząc brodatego kwatermistrza o nogawice i rękawy do kolczugi, które ten dostarczył mu z grymasem z nie wiadomo jakiego powodu. Może przeszkadzały mu krzątanina i ruch, jakie wywołały rozkazy lorda Erycka?

Było, nie było, Dexter następnie udał się na dziedziniec, w którego kąt wciśnięty był gołębnik. Gruchające ptactwo wizytę miało w poważaniu, dając się przenosić sługom do mniejszych klatek, które miały być zapakowane na wóz orszaku. Schlejer obserwował poczynania paziów, fundujących gołębiom przymusową przeprowadzkę i w całym tym obserwowaniu nie zauważył sunącego ku niemu upiora. Dopiero piskliwy głos oderwał go od obserwacji i zmusił do powrotu do rzeczywistości.

- Morgden, synku! - Ton Hildegardy wchodził w płaczliwe nuty. - Ledwoś wrócił, a znów mnie opuszczasz. Matce serce znów łamiesz, dopiero cię odzyskałam!

- Rozkazy lorda - bąknął Dexter, próbując wyminąć szlachciankę, ale ta złapała go w swoje szpony.

- Ale obiecaj - załkała - obiecaj że wrócisz do mnie, synku. Nie mogę cię znów stracić. Obiecaj, Morgden!

- Aha, obiecuję - przytaknął Schlejer, któremu nie w smak była uwaga jaką służba i żołnierze zaczęli ich obdarzać.

- Niech Sigmar cię chroni, Morgdenku - Hildegarda wcisnęła w dłoń Dextera srebrny pierścień z jakimś kamykiem szlachetnym. - Pamiętaj o mnie, będę się modlić o twój powrót. Rychły, Morgdenku, rychły.

Nim Dexter zdołał wyswobodzić się z uścisku i umknąć gdzieś hen, daleko, upiór chwycił go za poliki i ucałował w czoło. A później w jeden policzek i drugi, a palce wygładziły włosy. Łzy zalśniły na twarzy wdowy. Szczęśliwie wrota zamczyska otworzyły się i na dziedziniec wyszedł panicz Detlef, nawołując zebraną drużynę. Dexter skorzystał z okazji.

- Nie lza kazać paniczowi czekać - bąknął pod nosem.

I czmychnął czym prędzej, zostawiając zawodzącego upiora za sobą.


***



Leonidas

Coraz to gorętsza aura letniego poranka miała problemy z wdarciem się w rozległe korytarze zamku na Serrig. Lekki chłód bijący na całej długości korytarza i sama kamienna ściana, o którą oparł się Leo, studziły nieco buzującą w jego żyłach krew i uspokajały pobudzone zmysły. Henrietta w aureoli gniewu była dla niego zjawiskowa, piękna i straszna niczym Furia z jakiejś starej legendy, zjawisko nie kobieta. Pobudzała zmysły, gotowała krew, rozpalała w mieszańcu ogień, którego do końca nie mógł nawet stłamsić chłód korytarza. Tlił się dalej, podsycany przez żywą wyobraźnię Leonidasa, która podsuwała mu scenariusze i powody, dla których lady chciała widzieć się z nim sam na sam. Wybujałe fantazje, mało mające wspólne z rzeczywistością, ale mimo wszystko tak przyjemne do rozkładania na czynniki pierwsze...

Jęknięcie drzwi wyrwało Leo z malowania coraz to ciekawszych mentalnych obrazów. Waldemar bezszelestnie spłynął w dół korytarza, tym swoim wyuczonym krokiem cichego drapieżnika, a w ślad za nim wyłoniła się Henrietta. Z tą swoją charakterystyczną szorstką elegancją i ciężkimi krokami stanęła w korytarzu, zamykając drzwi komnaty. Halabardnicy stojący na straży napięli się jak struny pod spojrzeniem swojej pani.

- Poinformujcie Corrado, by zwołał Radę na południe - spojrzenie zeszło w stronę Leo. - Za mną, Leonidasie.

Zwei Monde nie trzeba było prosić dwa razy. Ruszył za Henriettą, która mimo że już spokojniejsza i bez gromowego spojrzenia, dalej była ucztą dla oczu. Pewność siebie wylewała się z jej sylwetki, parła przed siebie marszowym niemal krokiem, srebrne linie blizn na dłoniach i przedramionach lśniły kusząco. “Profil godny bicia monet”, jak brzmiał ulubiony flirt Lothara, ale dopiero teraz Leo widział pierwszy taki profil. Prowadziła go wąskimi, surowymi korytarzami zamczyska, przejściami używanymi głównie przez służbę. Głębiej i dalej, wąskimi stopniami w górę, zatrzymując się przed drzwiami wciśniętymi w daleki koniec skrzydła.

Obszerna komnata była surowa jak korytarze doń prowadzące, bez zbędnych ozdób. Była prosta ława pod prawą ścianą, były stojaki z orężem, były ciężkie metalowe kule z uchwytami, był i sporych rozmiarów skórzany worek zawieszony na niskim suficie, było i dziwne ustrojstwo, zapewne jakiś tileański wynalazek, które na pierwszy rzut oka powinno być w kazamatach jako narzędzie tortur - z wąskim siedziskiem, ciężarami podpiętymi liną do poprzecznego uchwytu i paroma kołowrotkami. Leonidas przyjrzał się ciekawie urządzeniu, dochodząc do wniosku że musiało być jakimś południowym sprzętem do ćwiczeń. Cóż za kuriozum.

Henrietta przecięła komnatę raźnym krokiem, wydobywając ze skrzyni w kącie dwa drewniane, treningowe miecze. Odwróciła się w stronę mieszańca i, bez ostrzeżenia, rzuciła jeden w jego stronę. Leo chwycił drewniany oręż.

- Zobaczymy, jak dobry jesteś w fechtunku - oznajmiła lady, wywijając młyńca mieczem i wskazując mu przeciwległy koniec komnaty. - A w międzyczasie możesz mówić, dlaczego prosiłeś Corrado o prywatną audiencję.

Leo nie był do końca pewien, czy Henrietta oczekuje od niego bycia chłopcem do bicia, czy pełnoprawnym partnerem sparingowym. Chociaż z jego zdolnościami władania mieczem, pewnikiem i tak skończy jako to pierwsze. Odchrząknął, kierując się na wskazane mu miejsce.

- Wasza Miłość, nie śmiem podnie...

- Śmiesz - przerwała mu Henrietta. - Lothar wychwala cię pod niebiosa, Corrado jest tobą zaintrygowany. Chcę zobaczyć, z jakiej gliny jesteś ulepiony.

Leo skinął głową, poprawiając uchwyt na rękojeści, a lady ruszyła wolno po okręgu, wbijając w niego to piękne spojrzenie.

- Mów - zakomenderowała. - Mów otwarcie i bezpośrednio.

- Ekspedycja - zaczął Zwei Monde, również ruszając po okręgu. - Ekspedycja była zorganizowana beztrosko. Iść zbrojną kupą przez las, bez zwiadowców na szpicy, z druidem za przewodnika. Druid zdradził, ktokolwiek go polecił, został oszukany. Las powinien był być jego domeną, a zostaliśmy zaskoczeni. Wniosek jest tylko jeden, oszukał.

- Oszukał nas wszystkich - przytaknęła Reuterówna. - Zaufałam guślarzowi z racji jego łzawej opowiastki, jak to Teoffen las karczuje i przyrodę niszczy. Zawiódł i sir Stefan, nie biorąc na poważnie moich rozkazów o zapewnienie bezpieczeństwa ekspedycji. Wszystko zjebało się, a Teoffen skorzystało z okazji. Winnych pociągnę do odpowiedzialności.

- Z całym szacunkiem, moja pani...

Słowa przerwał wypad Henrietty i jeden, drugi sztych w jego stronę, a w chwilę później szerokie cięcie. Leo zbił uderzenia i skoczył w bok, zwiększając nieco dystans. Lady jak na razie jedynie sprawdzała jego defensywę.

- Z całym szacunkiem, moja pani - kontynuował po chwili. - Nie wierzę, by to Teoffen zdradziło.

- Nie, nie Teoffen.

Henrietta ponownie skoczyła w jego stronę, uderzając szeroko z dexteru. Leo paradę złożył na prędko, miecze zastukały o siebie, ale szlachcianka już wykręcała złączone drewniane ostrza, z zaskakującą siłą. Wjechała w Zwei Monde barkiem, odpychając go w tył. Mieszaniec nie czekał, stając pewnie na nogach i odpędzając nacierającą Henriettę ciosem na odlew.

- Kto? - Uleciało spomiędzy jej ust. Leo dostrzegł iskry w jej oczach, iskry rozbawienia.

- Głosiciel? Ludzie rewolucji? Podżegacze i szpiedzy Wusterburga zapewne są wśród ludu, a kto najwięcej zyskuje na konflikcie? W obozie to służba i pospólstwo ruszyli do ataku na nas. Co, jeśli ktoś ich do tego podburzył? To na pospolity lud winny zwrócić się szlacheckie oczy.

- Zaiste.

Kolejne spotkanie, kolejne uderzenia i kolejne głuche odgłosy drewnianych ostrzy spotykających się w pełnym pędzie. Tym jednak razem żadne nie odskoczyło, wymieniając razy w bliskiej odległości.

- Corrado mówił, że chcesz służyć - Henrietta zbiła uderzenie. - Jako kto? Koniuszy? Moje oczy wśród pospolitego ludu?

- Jeśli taka wasza wola, moja pani - wysapał Leo, zdzielony przez bark mieczem.

Odpłacił się pięknym za nadobne, Henrietta syknęła gdy dostała po palcach. Zrobiła dwa, trzy kroki w tył, a Leo ruszył w ślad za nią. Sztych jednak zakończył się bezwładnym toczeniem w przód, gdy Reuterówna zbiła mieczem i wyminęła go prędkim piruetem. Z wystawionymi plecami był łatwym celem i już miał nadrabiać tą niedogodność, ale szlachcianka była szybsza, chwytając go w swe szpony. Smukła dłoń chwyciła za warkocz i pociągnęła go w tył, a ręka z mieczem oplotła jego prawicę, wykręcając kończynę na granicę dyskomfortu i bólu. Woń perfum zmieszana z potem uderzyła go w nozdrza, a oddech na obnażonej szyi momentalnie zelektryzował nerwy.

- Wiele wymagam od tych, którzy chcą mi służyć - głos Henrietty wszedł w niższe tony, tuż przy uchu Leo. Usta niemalże muskały jego skórę i jakby zabrakło mu oddechu w płucach. - Przede wszystkim zdrowego, trzeźwego osądu. Otwartej komunikacji. Szczerości. Lojalności.

Bez ostrzeżenia wypuściła go z potrzasku, pchając do przodu.

- Reszta delegatów - lady ponownie ruszyła po okręgu, dając Leonidasowi moment na pozbieranie się do kupy. - Co o nich sądzisz?

- Ufam im - odparł bez wahania. - Greger i Hans, prości wojacy, ale obdarzeni niepospolitym sprytem. Odważni, szczerzy, ale godni zaufania.

- Dopóki pieniądz dobry, jak to z siepaczami bywa - ripostowała Henrietta.

Leo ponownie ruszył jej na spotkanie, wymieniając razy i nawet przedzierając się przez defensywę. Nie wiedział, czy Henrietta po prostu bawiła się nim jak kot myszą, powstrzymując od ataku na całego, czy może tak jak i on delektowała się bólem oraz kwitnącymi na skórze siniakami. Cień uśmiechu tańczący na jej ustach mógł znaczyć wiele.

- Pan DeGroat - kontynuował - jest spoiwem. Scala naszą grupę. To jego opanowanie, to mistrzowskie władanie słowem... Człowiek, którego warto mieć po swojej stronie.

- I diablo niebezpieczny - Henrietta wymieniła kolejne uderzenia z przytakującym jej Leo. Uderzenie w goleń wytrąciło go z równowagi, ale riposta która trafiła w pańskie biodro, odpędziła ją na moment.

- Pan Brök - na wspomnienie Waldemara grymas wypełzł na lico Henrietty. Widocznie gniew dalej bulgotał gdzieś pod powierzchnią. - Pan Brök jest mężem wielkiej wiedzy i mądrości. Jego wyważenie, logiczne myślenie, rozsądek. Prawdziwy dyplomata, który może być atutem w budowaniu pokoju.

Henrietta tylko mruknęła w odpowiedzi, ni to potwierdzająco, ni przecząco. Taniec Leo i lady trwał dalej, to swoiste tango serrigano z drewnianymi mieczami, wyciskający z nich siódme poty, pobudzający krew i wtłaczający kolor na blade lica. Jednak jak to z tańcami bywa, każdy musiał kiedyś dobiec końca i zakończyć się ostatnią spektakularną figurą. Ostatni manewr należał do Henrietty. Finta była mistrzowska, była iluzją iluzji, wielowarstwową blagą i Leo mógł tylko podziwiać pełnię szermierczego talentu lady. Wykręcona boleśnie dłoń, Henrietta wciskająca się w jego przestrzeń osobistą, chwytająca go i przerzucająca przez biodro. Leo rąbnął o kamienną podłogę, oddech uciekł z płuc nagle i boleśnie. Ciężki bucior na grdyce mieszańca zwiastował finisz.

- Nie powstrzymywałeś się, nie hamowałeś - szczery uśmiech wykwitł na obramowanej burzą loków twarzy Henrietty. - Cenię to. Nie zawiedź mnie, drogi Leonidasie.

Zwei Monde nie wiedział, co było przyjemniejsze. Słowa pochwały? A może Henrietta, piękna i silna Henrietta, patrząca na niego z góry, spocona, dysząca i uśmiechająca się w jego kierunku? Ten widok... Ten widok działał jak narkotyk. I nagle scenariusz podboju pani na Serrig zdawał się być odległy niczym zimne stepy Kislevu. Henrietta Reuter była zdobywcą, a nie zdobyczą.

Drapieżnik doskonały.

Ucisk na grdyce zelżał, Henrietta wyciągnęła ku niemu dłoń, pomagając w zebraniu się z podłogi. Kolejne słowa które uleciały z jej ust jednak zmroziły Leo krew w żyłach.

- Rumburak - wyciągnęła dłoń, odbierając mu miecz. - Druid przestawał często z Rumburakiem. “Pod Śniętą Rybą”. Chcesz służyć? Służ. Wywiedz się, ile możesz o zielarzu. Jeśli okaże się zdrajcą, zawiśnie na murach jako przestroga.


***



Semen

Na dziedzińcu było głośno. Raban i krzątanina służących wszelkiej maści, pakujących skrzynie i worki na wóz, stajenni wyprowadzający i oporządzający wierzchowce, przegląd wojska i plotkujące służki przy studni. Rozkazy lorda Erycka o wyprawie do Serrig prędko obudziły zamek ze zwyczajowego porannego marazmu i narzuciły o wiele żwawsze tempo. Bieganina odbijała się echem od kamiennych ścian, a przekrzykiwania i rozkazy na dziedzińcu topiły otoczenie w jeszcze większych ilościach hałasu. Semen, siedzący na ławeczce przy cekhauzie przyglądał się temu wszystkiemu na spokojnie, czekając na pojawienie się osoby, która miała wybrać i dowodzić zbrojnym ramieniem orszaku.

Osobą tą, ku jego zdziwieniu, okazał się być nie kto inny, jak Jean-Gabriel. Rycerz w tym swoim wymyślnym pancerzu wytoczył się z zamku i zaraz zaczął krążyć, oceniając stan przygotowań. Semen podniósł się i ruszył w jego kierunku. Odpoczynek i ziołowe specyfiki Hohenheima polepszyły jego stan zdrowie i kuśtykanie zelżało znacząco.

- Monsieur Paczenko - Bretończyk powitał go z uśmiechem.

- Sir de Beaumanoir - Semen kiwnął głową. - Pan będzie dowodzić zbrojną drużyną?

- Zgadza się. Jego Miłość lord Eryck przydzielił mi tenże zaszczyt.

Semen nie wszedł w dyskusję, czy zaszczyt rzeczywiście był zaszczytem, ani nie drążył dlaczego to Bretończyk właśnie miał dowodzić żołdakami. Taki, a nie inny dowódca był zapewne efektem jakiegoś kompromisu wypracowanego za zamkniętymi drzwiami, w rodzinnym gronie. Kozak przeszedł jednak do konkretów.

- Jeśli mógłbym zasugerować parę imion... - Urwał, pozwalając słowom zawisnąć w powietrzu, coby uniknąć nachalności i wybadać sytuację.

- Ależ oczywiście, monsieur Paczenko, oczywiście - Jean-Gabriel połknął haczyk. - Cenię pańską opinię i zdanie, proszę, proszę. Jak najbardziej.

- Siwy Karl, Jonas, Stary Heinrich - zaczął wyliczać Semen - Aaron i Rudy Rutger.

De Beaumanoir pokiwał głową, przywołując do siebie jednego ze strażników i recytując imiona powołanych do orszaku wojaków. Paczenko znał wymienioną przez siebie piątkę. Może i nie byli za pan brat, ale kwintet reprezentował swoimi osobami tak zwaną “starą szkołę”. Prawdziwych, prostych żołnierzy którzy pluli na politykę i w poważaniu mieli intrygi możnych; takich, którzy szanowali jego i jego podejście, niezrzeszonych i neutralnych. Kolejne imiona wymieniane przez Jean-Gabriela były jednak nieco bardziej... O ile nie niepokojące, tak ciekawe. Część z nich zapewne powołana przez samego lorda Erycka do którego ucha szeptała Matrona, część - w postaci młodych idealistów i oportunistów - przez panicza Detlefa. Ten żołnierski miks potwierdzał, że obozy trwały dalej, mimo powolnego powrotu autorytaryzmu do Teoffen.

Żołnierze powoli zaczynali się zbierać na dziedzińcu, to rechocząc między sobą, to dyskutując, to poprawiając uprzęże i siodła. Semen do wyjazdu był gotów od dłuższego czasu, więc trwał jedynie na ławeczce, obserwując towarzystwo i kątem oka wyłapując Dextera przy gołębniku, w szponach jakiejś zapłakanej szlachcianki. Tupik i Philippus krzątali się gdzieś dalej, pakując dobytek do juków, młody Lanwin przebierał i sortował strzały w kołczanie... Wrota zamku jęknęły w końcu, wpuszczając na dziedziniec panicza Detlefa w półpancerzu. Młoda twarz, zakryta w części kędzierzawą czupryną, była wykrzywiona w grymasie i nachmurzona. Młodziak nie tracił jednak czasu i gestem nakazał dosiąść koni, wrzucając jeszcze na wóz, do jednej ze skrzyni, jakiś pakunek.

- Na koń - zahuczał Jean-Gabriel, prowadząc dwa bretońskie peszerony i podając lejce jednego z nich Detlefowi.

Orszak powoli zaczął wytaczać się z objęć zamkowych murów, przecinając Podgrodzie zapełnione pospólstwem chcącym życzyć paniczowi szczęśliwej drogi i w końcu opuszczając samo Teoffen, sunąc ubitym gościńcem. Przez okalający Skałę las, później pola i niziny, ku odległemu Serrig. Spokojnym tempem, w kierunku południowym.

Prosto w paszczę lwa.


***



Kwartet w Serrig

Salę Rady opuścili już na spokojnie, ścierając zimny pot z karków i w duchu dziękując za szczęście, opatrzność bożą czy zwykły fart. Wybryków na Rozdrożach i koniokradztwa nie przypłacili skórą, nie zawiśli na szafocie, ani nie zostali rozrąbani przez braci-zakonników. Poranek zdecydowanie przypominał kolejkę górską, której tor przecinał jakiś kanion czy inny wąwóz. Przynajmniej teraz, prowadzeni przez Corrado przez salę audiencyjną, mogli już spokojnie odetchnąć. Zostawiali Waldemara i Leo w tyle, ale jak przysłowie głosiło - “pani każe, sługa musi”. Wyboru w tej kwestii za bardzo nie było. Da Capelli zrównał się z Rustem.

- Ben fatto, panie DeGroat - Corrado odezwał się w rodzimym tileańskim. Ciężko akcentowanym, zdradzającym mocno południowe pochodzenie. - Wspaniały pokaz retoryki.

- Dziękuję, messere - Rust też przeszedł na obcy dla tutejszych język. Tileańczyk nie bez powodu zrezygnował chwilowo z Reikspielu.

- Cieszy mnie, że słowa naszego wspólnego przyjaciela nie były jedynie przesadnymi peanami na pańską cześć. Potrzeba nam teraz takich ludzi, jak pan. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wizytę młodego panicza z północy - Rustowi nie umknął fakt, że Corrado bardzo uważnie unikał imion i nazw własnych, które mogły zdradzić charakter słownej wymiany. - Liczę, że skorzysta pan z okazji na dokładne rozeznanie się i zapoznanie z prostymi ludźmi, którzy będą mu towarzyszyć. Wiedza jest cennym nabytkiem.

- Oczywiście, messere - przytaknął Rust. Bułkę przez bibułkę, delikatnie i subtelnie, iście po tileańsku Corrado dawał mu do zrozumienia, czego oczekuje. - Im więcej wiedzy i informacji, tym przyjemniejsza rozmowa nad kieliszkiem wina.

- Istotnie - kąciki ust Corrado drgnęły, ale zaraz skrzyżował spojrzenie z Rustem. W ciemnych oczach zalśniła stal. - Tragiczny pożar na Rozdrożach nie był przypadkiem. Nie, nie musisz potwierdzać, ani przeczyć. Czasami trzeba ubrudzić ręce. Oczekuję tylko, że następnym razem uprzedzicie mnie i poinformujecie o zaistniałych komplikacjach. Nasza pani nie lubi niespodzianek. A jak sam pan wie, w naszych zawodach trzeba być dobrze poinformowanym i gotowym na wszystko. Zdaję sobie sprawę, że daleko mi w pańskich oczach do naszego wspólnego przyjaciela, ale moim priorytetem jest racja stanu i bezpieczeństwo tych ziem. Dopóki bezpośrednio nie narażacie pokoju i dobrobytu, dopóty możecie liczyć na moją protekcję. Zatajanie faktów balansuje na tej granicy i nadwyręża moje zaufanie do pana i pańskich towarzyszy.

- Rozumiem, messere - przytaknął Rust.

- Corrado! Tu jesteś!

Dźwięczny głos odbił się od ścian foyeru. Corrado skłonił się zaraz nadciągającemu ku nim szlachcicowi, w prostej koszuli znaczonej śladami farb. Rysy twarzy, zapewne duma rodowa, były znajome zarówno Rustowi, jak i Gregerowi. Przypominały jeszcze nie tak dawne harce w Nuln, ale Adalbertowi Löwensteinowi daleko, nader daleko, było do szczylowatego Klemensa. Czcigodny małżonek Henrietty był o wiele spokojniejszy, rozlazły i łagodniejszy, bez tego charakterystycznego zacięcia i ambicji swojego kuzyna. Miast rządzić Serrig jure uxoris, żył we własnym świecie pejzaży, aktów i olejnych farb, rzadko kiedy wyściubając nos za swoje komnaty. Nie dziwota więc, że na zamku zdobył jakże prestiżowy tytuł “Pantofla”.

- Dostawa farb z Kreutzhofen jeszcze nie dotarła - Adalbert rzucił w stronę Corrado z pretensją, nie zwracając uwagi na resztę towarzystwa.

- Panowie wybaczą - da Capelli rzucił w stronę delegatów.

Grzeczne kiwnięcia głowami były jedynym pożegnaniem, a Corrado poprowadził Adalberta, psioczącego na uszczuplające się zapasy farb, w głąb zamku. Delegaci, teraz już na powrót w liczbie czterech (Waldemar dołączył do nich nie wiadomo kiedy tym swoim bezszelestnym krokiem), spojrzeli tylko po sobie i obrali kierunek na przydzielone im komnaty, chcąc odprężyć się nieco po audiencji i poczynić skromne przygotowania, zanim zamek ożyje wraz z przybyciem orszaku z Teoffen. Czuli w kościach, że te godziny mogły być ostatnimi spokojnymi godzinami na najbliższą przyszłość.

Tyle że i one nie były do końca spokojne. Rust i Waldemar wychwycili odgłosy dobiegające z komnat pierwsi, ale nim zdołali ostrzec ciężko stąpających Hansa i Gregera, z gardła tego pierwszego wyrwał się kaszel. Prędkie kroki i skrzypnięcie drzwi. Kwartet przyspieszył kroku, wychodząc zza zakrętu i fiksując spojrzenia na plecach sylwetki w dalekim końcu korytarza, kierującej się do drzwi które dalej prowadziły do królestwa BruBru - kompleksu kuchennego.

- Hola, hola, chłopcze - Waldemar wstrzymał junaka.

Młodziak zastygł w miejscu, obracając się w ich stronę. Blada twarz zdawał im się znajoma...

- W czymś pomóc, m-m-mój panie?

- Szukałeś czegoś? - Rust uchylił drzwi komnaty, zerkając do środka.

- S-s-sprzątałem. I ś-ś-ś-świeżą pościel przyniosłem panom.

Nie trzeba było zdolności i talentów Waldemara czy Rusta, by zauważyć kłamstwo szyte naprawdę grubymi nićmi. Rozwarte przez DeGroata drzwi zdradzały, że żadnego sprzątania czy czystej pościeli nie było, komnata stała tak, jak ją zostawili. Brök zmrużył oczy i pamięć zdradziła tożsamość chłopaka.

- Malcolm.

Jedno niby słowo, niby niewinne, ale zmroziło młodego, który oblał się potem i pobladł jeszcze bardziej. Malcolm, paź sir Helmuta, który wtedy, w obozie, polewał im wino. Już nie tak rozstrzęsiony i dygocący jak wcześniej, ale dalej nerwowy. Złapali go na gorącym uczynku. Szczegółów uczynku może jeszcze nie znali, ale wiedzieli że Malcolm coś ma za uszami.

- Cho no tu - warknął Hans, zbliżając się do pazia.

Chłopak nie czekał, okręcając się na pięcie. Wystrzelił przed siebie w pełnym sprincie, pchając drzwi z całą siłą i gnając dalej kolejnym korytarzem. Gruber i Bedhof nie czekali, zrywając się do pościgu bez zbędnych pomyślunków. Rust był tuż za nimi, z Waldemarem na szarym końcu. Malcolm wpadł do kuchni w swojej szaleńczej ucieczce, która wyrwała okrzyki zaskoczenia z kuchtów i służby. Biała chmura mąki, z upuszczonego worka, spowiła otoczenie i wściekły ryk BruBru odbił się od ścian. Malcolm biegł jednak dalej, przez kolejne drzwi, na zewnątrz, przecinając ogródek wciśnięty między mury i ściany zamku, kierując się na krużganek.

Zamek rozbrzmiał odgłosami gonitwy.


***



Orszak Teoffen

Detlef narzucił dosyć żwawe tempo podróży, na tyle na ile pozwalała obecność wyładowanego po brzegi wozu. Orszak brnął gościńcem, wpierw w cieniu teoffeńskiego gaju, a później już otwartą drogą otoczoną przez uprawne pola i rolnicze sadyby. Letnia aura i czyste niebo rozleniwiała jeźdźców, wyciskając poty z wbitych w pancerze i skórznie żołnierzy, ale nikt nie śmiał zrzucić z siebie obronnej garderoby. Nie gdy eskortowali dziedzica Teoffen, nawet gdy ledwo co opuścili zamek który jeszcze rysował się na horyzoncie i dopiero co zaczynał niknąć. Niebezpieczeństwo mogło czyhać wszędzie i jak jeden mąż trzymali oręż w pogotowiu, a i strażnik na koźle wozu miał na kolanach nabitą kuszę.

Wbrew nadziejom Tupika na lekturę podczas postojów, tych nie było wiele, a gdy już były, trwały nader krótko - ot, w krzaki na siku i kupę, z powrotem na koń i dalej w drogę. Detlef orszak trzymał krótko i widać skory był dotrzeć do Serrig tak szybko, jak tylko się dało. Przecinając sadyby zwalniał jednak, głównie z racji pospólstwa które wylegało na zewnątrz chcąc pomachać dziedzicowi, pobłogosławić jego zdrowie czy po prostu wyciągnąć w jego stronę brudne łapy. Detlef znosił to dzielnie, z wymuszonym uśmiechem na ustach grzecznie odmawiając całowania noworodków, które matki wyciągały w jego stronę. Analiza naszyjnika również okazała się być mało owocna, co oznajmił mu Hohenheim przy odcedzaniu kartofelków.

- Czasami naszyjnik to po prostu naszyjnik - medykus wzruszył ramionami. Nie wykrył w ozdobie ani krztyny magii. - A runy to po prostu runy. Forma pisemna, symbole.

Druga połowa podróży była nieco bardziej owocna, jeśli idzie o lekturę. Tupik, który wymienił kuca na miejsce na wozie, miał możliwość bliższego zapoznania się ze znalezionym w bibliotece dziennikiem. Rozłożony na workach, z twarzą wyciągniętą ku słońcu zagłębił się w historię Teoffen i Serrig, spisaną dłonią Adelajdy. Dziennik pamiętał lepsze czasy, zaleganie w zatęchłej i mokrej piwnicy odbiło się na jakości papierowych stronic, które miejscami były poplamione lub zupełnie rozlatywały się halflingowi w palcach.

Von Teoffenowie dopiero co zagrzewali wtedy miejsce na Skale, z lordem Albrechtem władającym ziemiami i samą Adelajdą płodzącą trzecie pokolenie rodziny w tej części świata. Stosunki były wtedy kordialne i przyjacielskie, nawet pomimo spornej granicy żadna ze stron nie łapała za broń, stawiając na dyplomację. Rządzący w Serrig lord Andreas był wtedy w Teoffen równie częstym gościem, co lord Albrecht na południu. Wspólne uczty i polowania, łupienie bandytów i nawet wspólne oblężenie zamku jakiegoś krnąbrnego wasala. Którego, Tupik nie był w stanie rozszyfrować, bo plama zasłaniała sporą część stronicy.

Przyjaźń, a przynajmniej kordialna sąsiedzkość, nie trwały jednak długo. Jak na złość Adelajda widocznie przestała prowadzić wtedy swój dziennik, bo wpisy były zdawkowe i rozrzucone w czasie, a niektóre ze stron nawet wyrwane w całości. Lord Andreas, wedle spisanych słów, porwał wtedy niecnie córę rodu, Marię i uprowadził ją... Gdzieś. Kolejna plama. Albrecht von Teoffen zebrał karną ekspedycję, chcąc afront i hańbę zmyć krwią Serrig, które oskarżało jego ukochaną córkę o gusła i zauroczenie Reutera. Walna bitwa na Złotej Łące, gdzie zatryumfował... Słowa były rozmazane, ale dalszy wpis traktował o oblężeniu Serrig, więc Tupik wywnioskował, że zatryumfowało Teoffen. Nowy lord Serrig, Magnus zwany Krwawym, wybijający teoffeńskie poselstwo co do jednego i chyba tylko czystą brutalnością swych działań wypychający armię Albrechta z dala od miasta. Kolejna bitwa, tym razem ze zwycięstwem Serrig. Śmierć dziedzica Teoffen z ręki Magnusa. Ziemie spływające krwią. Zawieszenie broni i rozejm, tylko i wyłącznie z powodu niemożności oblężenia czy szturmu na Teoffen. Pokój, delikatny jak porcelana, ale pokój. Stan Adelajdy zdawał się pogarszać po wojnie, bo kolejne już wpisy stały się nader monotonne.
”Gdzie moja Marysia? Śniła mi się.”
“Jest tutaj, widziałam ją w oknie wieży.”
“Moja Marysieńka.”
“Odwiedziła mnie, gdy spałam.”
I ostatni, zanim stronice stały się nieczytelne.
”A może oni naprawdę byli w sobie zakochani?"
Wóz szarpnął nagle i zaskakująco, przynajmniej dla pogrążonego w lekturze Tupika. Reszta orszaku już od dłuższego czasu wpatrywała się w coraz to bliższe Rozdroża. Właściwie to w to, co z Rozdroży zostało. Czarne, spopielałe szkielety chat, wyzute z życia. Dobytek walający się po drodze, zostawione naprędce taczki, beczki i skrzynie. Detlef wpatrywał się w spaloną ruinę, ściskając lejce aż mu knykcie pobielały.

- Lanwin, Vincent, Mark - rzucił, nie oglądając się nawet przez ramię. - Dwóch z was objedzie wioskę dookoła, jeden przez wioskę. Wypatrujcie szabrowników, zasadzki, czegokolwiek. W szkieletach chat łatwo się schować.

Wywołani zwiadowcy przytaknęli na rozkazy i zacięli konie, z Lanwinem biorącym na siebie przejazd przez wioskę, Vincentem lewą stronę na przełaj, a Markiem - prawą. Orszak wpatrywał się w oddalających prędko jeźdźców z rękoma na broni i oczami dookoła głowy. Dalej, wzdłuż gościńca, Lanwin zwolnił wjeżdżając w obręb pozostałości po chatach. Widzieli jak uważnie rozgląda się dookoła i zagląda w każdy mijany budynek. Dwójka zwiadowców okrążająca Rozdroża była w połowie drogi do ponownego spotkania na przeciwległym końcu.

Lanwin zbliżał się do niegdysiejszego serca wioski i sporego budynku, który jeszcze dnia poprzedniego był zajazdem, a teraz stał odłogiem z na wpół zapadniętym dachem. Młody zwiadowca cmoknął na konia, ale nagle zatrzymał się i stanął w siodle, jakby nasłuchując. Świstu z tej odległości nie usłyszeli, ale jakiś pocisk wybił Lanwina z siodła i legł w chmurze piachu, a koń wierzgnął dziko. Z chat do których zwiadowca nie miał jeszcze okazji zajrzeć i z resztek zajazdu wylały się ciemne sylwetki. Uzbrojone w łuki, pały, siekierki i bogowie wiedzą, co jeszcze. Strzały zafurkotały w powietrzu, ale powbijały się w ziemię ładny parę metrów od nich.

- Żałosne - sarknął Semen z politowaniem. Na taki dystans krótkie łuki nadawały się słabo.

- Szlag - syknął Detlef, chwytając za rękojeść. - Jean-Gabriel, sześć ludzi na północ. Paczenko, sześć ludzi na południe. Reszta za mną. Weźmiemy ich z trzech stron.

- Tak jest - unisono odparli Bretończyk z Kislevitą.

Detlef zaciął konia, skory przewodzić szarży między ruiny śmierdzące spalenizną, na tłuszczę zbirów, którzy znaleźli się w złym miejscu, o złym czasie. Pytanie tylko, czy zdarzenie rzeczywiście było losowe?

- Za Teoffen!

Szarża ruszyła, jak to szarże miały w zwyczaju, z kopyta.


________________________________________

5k100
 
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16-04-2022, 15:56   #93
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Tupik z trudem przełamał chęć wybatożenia archiwisty , pulsująca żyła na skroni i zaciśnięte pięści były w zasadzie jedyną zewnętrzną oznaką gniewu. Kopalnia informacji była w nieładzie, niszczała wręcz na jego oczach zjadana przez robactwo i pleśń a archiwista najwyraźniej miał to w głębokim poważaniu. Rzucił porozumiewawcze spojrzenie Theo które jasno wyrażało że jeszcze się zajmie człeczkiem od ksiąg – w tej chwili jednak miał zbyt mało czasu na to by się z nim użerać, wywalać ze stanowiska, batożyć czy cokolwiek. Czas do wyjazdu płynął nieubłaganie i zwyczajnie nie zamierzał go teraz marnować na rzeczy które nie mogły mu bezpośrednio pomóc.

Mapa oraz dziennik Adelajdy okazały być się całkiem przydatne – na mapę zawsze można było nanieść aktualne poprawki , generalnie jednak ułatwiała orientacje w terenie ( a nigdy nie wiadomo czy zawsze będzie przy niziołku jakiś przewodnik – zwiadowca ) , dziennik opisywał zaś ciekawe dzieje – na które można by się w przyszłości powołać czy to dla złagodzenia czy też zaognienia sytuacji. Tym właśnie była wiedza w odpowiednich rękach.

Łasiczce podziękował za poczęstunek i list przyjął, niemniej był niemal pewnym, że zawiera on dość kłopotliwe wieści czy rozkazy. Musiał poważnie zastanowić się czy powinien je przekazać czy tez wykpić się po powrocie iż nie znalazł właściwej osoby… Z drugiej strony Łasiczka była pomocna w drodze z oblężonego miasta, miał wobec niej swego rodzaju … chmmm może nie dług wdzięczności , co świadomość relacji a tych nigdy nie ignorował.

Na odchodnym rzucił chłodno archiwiście , budząc go z drzemki walnięciem piąstki w stół

Jeśli do naszego powrotu archiwum nie zostanie uporządkowane tematycznie i alfabetycznie to obiecuje ci że kolejną posadą będzie czyszczenie stajni, albo co gorszego. Radzę ci też zaprząc do pomocy jaką służkę z zamku by pomogła w oczyszczeniu tych ksiąg z pleśni. Na moje oko to już teraz jesteś winny zdrady rodu von Teoffen przez świadome i celowe zniszczenie bezcennych zasobów.

Groźba jaką rzucił podparta właściwą tonacją i wymownym spojrzeniem przez lata ćwiczonym na całej maści bandziorów – musiała dać do myślenia. Było to mordercze spojrzenie , ćwiczone wśród bezwzględnych oprychów których spojrzenia Tupik także musiał przetrzymać i odwzajemnić.

Nie słuchając nawet prób wyjaśnień, pogróżek czy kpin wyszedł trzaskając drzwiami. Późniejsze wyrzuty sumienia spowodowane rozważaniem czy aby nie za ostro potraktował archiwistę szybko zostały zagłuszone przez jedną z bułeczek Łasiczki. Tupik w czystej postaci.


***

Tępo podróży było nieco zbyt duże jak na wyobrażenia halflinga. Ten lubił rozkoszować się podróżą sama w sobie, licznymi przystankami , między posiłkami, oglądaniem przyrody – zwłaszcza wszelkiej masy jam i grot jeśli jakieś po drodze się nadarzały. Często sama podróż była już swoistym celem dla Tupika, zaś takie gnanie na złamanie karku byle tylko jak najszybciej dotrzeć na miejsce zwyczajnie go męczyło. Zwłaszcza że brakowało w tym czasu na przekąski , a jedzenie podczas jazdy było niezdrowe. Zwłaszcza gdy trzeba było używać obu rak do posmarowania bułeczki , czy przekrojenia pomidorka… Puszczanie lejców nawet u sprawnego jeźdźca mogło być niezdrowe , zwłaszcza gdy na drodze następowały niespodzianki jak choćby węże wychodzące z zarośli i straszące konie… Tupik w miarę szybko więc wycwanił się i przesiadł na wóz , gdzie już mógł w spokoju zajmować się podtrzymywaniem swojej egzystencji poprzez dokarmianie oraz ubogacanie ducha poprzez lekturę.

W duchu wyobrażał sobie nawiedzającą Adelajdę martwą Marysienkę niczym duch czy wąpierz jakiś. Ciekaw był czy li tylko faktycznie zapadła na zdrowiu psychicznym czy może jednak coś było na rzeczy. Tupik już tyle w swoim życiu widział, że niczego z góry wykluczać nie zamierzał. Starał się jednak zapamiętać wszelkie fakty daty i imiona, tak by w razie potrzeby móc nimi sypać jak z rękawa nie posiłkując się dziennikiem. Doskonale pamiętał poradę Łasiczki o niebezpieczeństwach związanych z przyjęciami u Tielańczyków - z nimi nie miał do tej pory specjalnie do czynienia , więc wierzył akrobatce na słowo . W sumie najbezpieczniej byłoby nic nie mówić, ale nie zawsze się dawało … zwłaszcza w jego przypadku.

Względna sielankę w końcu przerwał napad. Detlef nader sprawnie podjął dowodzenie, choć Tupik nieco wątpił w słuszność jego decyzji. Okrążanie wroga było dobrym posunięciem – pod warunkiem, że pewnym było że ruch zmierza do okrążenia a nie do wejścia w pułapkę. Poznali jedna źródło wroga i broń jakiej użył, ale nie mogli przecież wiedzieć czy nie ma go w innych miejscach i czy okrążając sami nie dadzą się okrążyć. Tupik nie zamierzał jednak kwestionować decyzji Detlefa tak czy inaczej jakaś decyzja była lepsza od żadnej i jedyne co pozostało to się jej podporządkować.

Ustawił się wśród skrzyń i beczek na wozie dające mu całkiem niezła osłonę uszykował tarcze do jeszcze lepszego zasłaniania się przed strzałami oraz procę by móc odpowiadać ogniem i wspierać walczących. Zaparł się nogami o skrzynie tak że nawet w czasie ostrych manewrów wozu nagłych przyśpieszeń czy zakrętów nie wylecieć z wozu. Nie będąc na koniu i tak nie miał możliwości szarży a że procarz był z niego całkiem dobry to postanowił skupić się na ataku z dystansu , ponaglił jedynie woźnicę by ten czasem nie odjechał w inną stronę

– Pędem, jak rozkazał Panicz Detlef , za Panicza ! Za Teoffen !


K100 : 36, 16, 67, 26, 29

 
Eliasz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16-04-2022, 16:18   #94
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Krok za krokiem, Waldemar podążał korytarzem, nie oglądając się za siebie. Dźwięk obuwia Henrietty na kamiennej posadzce dawno przestał drażnić jego uszy, gdy z młodego Malcolma wyszła szuja.
- Dorwijcie go. Zawiadomię kogo trzeba - rzucił do ruszających do biegu kompanów stary cyrulik.
Jego akompaniament, choć w gonitwie jawił się zbytkiem, mógł być przydatny gdzieś indziej. Odnotował w myślach, by przygotować Hansowi coś na chrypkę, spiesząc do kuchni.

Ta była jednak pusta. Starca to zaskoczyło. Z drugiej strony, nadchodziła pora obiadu. Kuchenną spotkał wychodząc, wracającą z sali jadalnej.
- Już nakrywacie? - zdziwił się Waldemar serdecznie.
Dziewczyna przytaknęła.
Czy dotarły do niej plotki o niedawnej awanturze?

Cyrulikowi zajęło kilka zdań, nim zaczęła się rozmowa. Nie dał po sobie poznać, że się spieszy. Był miły i cierpliwy nawet, gdy przechodził do sedna.
- Malwina jest z wami? Przyjdzie zaraz?
- Już idzie, niosła widelczyki.

Czarnowłosa faktycznie zbliżała się, dygnęła na powitanie. Waldemar się odkłonił, choć nieco krzywo.
- Bibliotekarz prosił mnie o przekazanie, że ma jeszcze naczynia do zabrania - oznajmił wywołując u dziewcząt wymianę uciesznych spojrzeń.
Koleżanka Malwiny jednak nieco pobladła.
- Brakujące nakrycie do zastawy wyniósł. Dlatego mi brakuje. Idź do niego od razu - poleciła.
- Też tam zmierzam, może pójdziemy razem? - zapytał mężczyzna i nie czekajac na odpowiedź ruszył do biblioteki.
Malwina szła krok za nim, po chwili się zrównując.


- A wie panna, młody Malcolm miał ostatnio coś na sumieniu - wyrzucił z siebie Waldemar po kilku chwilach rozmowy o pogodzie.
Dziewczyna wydała się przestraszona. Mężczyzna złapał ją za przedramię.
- Ano, straże już się nim zajęły. Podobno miał w Wusterburgu rodzinę, co też niedobrze dlań wróży.
Młódka spinała się niczym jelenie ścięgna przy skoku przez przeszkodę.
- A najgorsze, że ostatnio zaniedbując swoje obowiązki w komnatach, podobno do hrabiego Viero zachodził - ciągnął Waldemar, ale tego było dla dziewczyny dosyć.
- Wszystkim nam kazał przyboczny pana de Bohre się zjawiać, nagabywał na te wizyty. Ich wojsko pono lada dzień pod miasto podejdzie, a pan hrabia czegoś na zamku szu-u-ka - zająknęła się.

Cyrulikowi trzeba było przyznać, że w rozmowie był delikatny jak spowiednik. Nie dowiedział się, cóż takiego zamiarował Malcolm. Paź po odwiedzinach u przybocznego Bractwa nie był skory do rozmów w gronie służby. Malwina została przymuszona, by nadchodzącego wieczora zapewnić Bractwu dostęp do biblioteki.
"Skoro nie chodziło o czytanie, które byłoby osiągalne dla gości bez tego całego cyrku, to zapewne o wypożyczenie na stałe, na które Serrig nie chciało sie godzić", koncepował Waldemar.

Zapukali do komnaty Atticusa. Na cyrulika wylało się, kolejne tego dnia, wiadro pomyj, które na bieżąco zmywał z siebie grzecznością i przyjazną, spolegliwą retoryką.
- Atticusie, byłeś zajęty, nie godziło mi się przerywać...
- Nie, to nie tak, ale może pozwól i wysłuchaj...
- Zgadzam się w pełnej rozciągłości...


Tym podobne hasła towarzyszyły umieszczaniu tomów i tomików na odpowiednich miejscach. Na szczęście nie było ich dużo. Obecność Malwiny, którą przed rychłym ulotnieniem się z talerzami Waldemar powstrzymał groźnym wzrokiem, zdawała się wpływać na bibliotekarza łagodząco. Krzyki przeszły w chichoty, czytelnia była w ładzie a dziennik Magnusa Reutera zwrócony.
- Byłoby dobrze, gdybyśmy mogli spotkać się jeszcze raz Atticusie. Może po obiedzie, sprowadź tylko Kanuta. Ja też przyprowadzę kompana. Wedle moich wiadomości mus nam lepiej zabezpieczyć zamkowe zbiory. Teraz wybacz, ale pan Corrado czeka.

Cyrulik ciągnął za rękę kuchenną poszukując doradcy. Teraz już widocznie nie oszczędzał nóg w obawie, by nie było za późno. Gdyby Malcolm uciekł, mogłoby to sprowokować Bractwo do gwałtownego działania.


 
Avitto jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17-04-2022, 22:19   #95
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Koronkowe plecenia De Groata zadziałały jak trzeba. To, co uszyto - było nie było, nie coś, w czym Krzyżacy chcieliby paradować z własnego wyboru - zaczęło jawić się całkiem naturalnym, wygodnym i rozsądnym na tę okazję. Właściwie obeszło się nawet bez kłamstwa. Krzywić się na taki obraz sprawy, gdzie wszyscy chcieli dobrze i niedobrze w ogóle byłoby chcieć inaczej, samo byłoby jakoś krzywe.

Rust wiedział jednak, że to gra na krótką metę. Rycerze przyjechali sprawdzić Henriettę, poszarpać trochę jej struny, przemeblować nieco porządek na dworze, zostawić lekko odmienionym, dać Serrig odczuć swoją obecność. Rozmiękczyć i podgotować na później.

Waldemar też musiał to wiedzieć, ale zagrał ostro. Nie patyczkował się, walnął ich afrontem na odlew. Wymusił reakcję. Widać chciał odrzeć z ról, które grali. Przeszarżował?

Rust zdziwił się, że to ten sepleniący, którego wcześniej brał za gorącą głowę w braterskim duecie, wykazał się opanowaniem. Dał się nawet zbić do defensywy, koncyliacyjnie przyznał, że kiedyś to było (chociaż teraz to nie jest) i swoimi słowami potwierdził na dworze, że Bractwo ma swoje za uszami. Nie było co wierzyć, że teraz całość da się radę zamieść pod dywan nieporozumienia. Nawet jeśli miało to jednak nasrożyć rycerzy i popchnąć ich mocniej na zderzenie, gdy wyjadą już z zamku i zaczną swoje knucie, Serrig dostało wygodny oręż. Wszyscy słyszeli, że bracia przyznali, kim byli przed wiekami.

W to można było teraz bić jak w bębenek. A jakby było trzeba uchylić serc, spojrzeć szerzej, mówić o tym, co dziś, a nie kiedyś, co można było powiedzieć? Że kim są? Agresywnymi przybłędami z dzikich krain, którzy teraz w imię obcej Imperium wiary gotowi byli wymachiwać bronią na dworze, gdzie ich goszczono? Oj, trzeba było liczyć, że każdy wyjdzie z audiencji odmieniony i niepomny nieporozumień.

Rust liczył, że zmiękczył chociaż przełożonych. Że Henrietta i Corrado puszczą mu płazem zatajenie historii z rycerzami. Gdyby wiedział, że trafią na zamek tak szybko (i to na zamek w Serrig, a nie do Teoffen? Prędko się w tym połapali!) i do tego, że to takie szyszki (hrabia to już nie w kij dmuchał), pewnie nie opuściłby tematu. Zostało się pokajać, więc pokajał się należycie i zapewnił, że na przyszłość będzie już encyklopedycznie dokładny.

* * *

Przyszłość zakradła się do sypialnej komnaty sama, gmerać w podróżnych klamotach i węszyć. Postanowiła się ujawnić w osobie Malcolma, który szpiegowaniem potwierdził, że gra wchodzi w kolejną fazę. Rust zmierzył młokosa wzrokiem, zezując na szybko po pokoju. Gówniarz grzebał w jego gratach, ale niewiele mógł dostać. Ot, co najwyżej zgarnął trochę monet. Najważniejszy atut, po który jeszcze nie odważył się sięgnąć, nawet pod rycerskimi groźbami, De Groat miał zaszyty w ubraniu.

- Słuchaj Malcolm…

Chuja tam, posłuchał. Nic nie posłuchał, tylko wyrwał jak z procy, dudniąc po zamkowych korytarzach. Zasuwał żwawo i jako lokals miał rozeznanie, gdzie zwalniać, gdzie przyspieszać, gdzie skręcać. Rust już parokrotnie rozrysowywał sobie w głowie układ komnat, ale młody po Serrig kursował pewnie od dłuższego czasu. A jeśli wyskok z grzebaniem po ich fantach to nie był pierwszy taki numer, to Malcolm miał pewnie plany na ewentualność klapy.

Ha! Widać było, że tak, bo po tym jak runął do kuchni i narobił rabanu tłukąc naczynia, zaraz wskoczył do zmywalni, ale tylko po to, by zmylić pogoń. Hans i Greger wparowali między statki zaraz za nim, ale cwaniak rozlał balię z mydlinami i zaraz był z powrotem w kuchennej, rwąc naprzód. Któryś potrącony kuchta nawet spróbował go złapać, ale gnój się wyślizgnął, wyleciał na zewnątrz zmiatając kogoś drzwiami.

- Szpieg! Szpieg Teoffen! – Rust wypadł na ogródek za zbiegiem. – Łapać szpiega!

Stolarze heblujący deski na dziedzińcu zrobili wielkie oczy, służka motająca się z żurawiem przy studni spuściła wiadro z pluskiem, ale strażnik, który kopcił fajeczkę pod bluszczem na wezwanie pozostał niewzruszony.

- Dawajcie go z lewej! – warknął do kompanów Rust. Wszyscy mieli bliżej do schodów na półpiętro i Malcolm zdążył już zadudnić na stopniach, ale sam De Groat walił na prawo, na schody od drugiej strony. Obie drogi prowadziły na galeryjkę, ale Rust szacował, że zdąży wpakować się przed pierwsze drzwi na piętrze przed Malcolmem.

Miał taką nadzieję – liczył, że wtedy draby odetną mu drogę i będzie okazja porozmawiać. O ile Malcolm nie doleci do sali przed nim, ani nie wykaże się cyrkowym pochodzeniem, odstawiając małpkę na kolumnach krużganka.

Rzuty: 13, 100, 25, 54, 39.
 
Panicz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-04-2022, 22:38   #96
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Kolaboracja i Manipulacja

Słowa, które z uwagą łowił w sali audiencyjnej, a które były szyfrem do komnaty tajemnic, ostatecznej nagrody, gasły w głowie Leonidasa w obliczu sylwetki Lady. Sylwetki podziwianej dla odmiany od tyłu, krok uważnej pumy, czujność kruka. Fakt, że tak długo pozwalała sobie na trzymanie najmity za plecami dowodził na równi jej odwagi, jak i zaufania jakim zdawała się go obdarzyć.

Głębiej i głębiej w zakamarki poufałości, zbyt prędko do celu uznał Leo i uświadomił sobie, że Pani na Sering prowadzi go w pułapkę intrygi, a liczne przekroczone korytarze były tego metaforą, przeniesieniem idei na rzeczywistość.

Balansował na utkanej przez pajęczycę sieci próbując nie zostać kolejną ofiarą, a współtancerzem. Zbierał i oddawał razy, rycerze zapewne oceniliby oglądając przedstawienie, że nie ma odwagi postawić się Damie, ale w rzeczywistości Leo dawał z siebie wszystko. Wszystko nie wystarczyło, by nie został pod butem, choć wtedy owa perspektywa jawiła mu się wyjątkowo atrakcyjną to nie mogła trwać za długo, a nawet gdyby, stagnacja nie zbliżała do celu, wystawiając na próbę niecierpiący zastoju temperament mieszańca.

Zmiąwszy ciosy słowne i fizyczne, jakże one się dopełniały, jak wyważone były, nie mógł wyjść z podziwu, młody mężczyzna postanowił postawić krok dalej.

- Wiedziałaś. Wiedziałaś, zanim oddałem ci swe usługi, ryzykując lojalność Lothara - drewniany miecz upadł głucho na posadzkę, a kobieta sięgnęła po lekki miecz ze zdobnym jelcem w kształcie ażurowego kosza i niebezpiecznym ruchem przystawiła do policzka mieszańca. Pociekła wąska struga szkarłatu.
- Nie jest błękitna - zauważyła - uważaj na słowa chłopcze - znów podstępny sztylet słowny
- ..że ten człowiek jest mi bliskim kompanem. Więcej, użytecznym i niebezpiecznym narzędziem. - tymczasem zmysły przebijały światy. Leo ledwo nie zachłystnął się aurą. Kontynuował - Jasnym musi być, że dokonałem wyboru. Jeśli RumBurak ma cokolwiek wspólnego z kmiecią rewoltą dostaniesz jego głowę na tacy. - Pani wciąż spowita była w Ulgu, tylko tam i ówdzie przebijały jaskrawe kolory, Aqshy, Hysh, Azyr i Chamon, nuty Shyish - znam wartość czasu, ale sugeruję się nie spieszyć, jeśli jest jak myślisz Pani, taki ukryty agent dostający fałszywe informacje byłby tym bardziej cenny.
- Ty mi sugerujesz?! Koniuszy! - odsłoniła się, ale miecz powędrował na drugi policzek Fretki z mniejszym już impetem, odsłoniła i w pełni ujrzał jej majestat. Tak wiele ognia, światła, ale i zgubny Dhar, strach, zrozumiał. Niemniej zanim na powrót otworzył usta jeszcze jedno. Ghyran, esencja życia w okolicach lędźwi.

Czy wiedziała? Czy powinien jej powiedzieć? - zawahał się

- Co ty mi tu? - zapomniał, że jego oczy musiały zalśnić szafirem, nie zdążył się nawet na siebie wściec, że tak łatwo obnażył karty, bo otrzymał cios z kolana w podbrzusze. Zgiął w pół.

Powrócił do siebie, ostrze podniosło mu podbródek.

- Łupacz. - zaczął - Nie musi być tak straszny. Nie jest straszny. To tylko miano. Można z nim zrobić co się będzie chciało. Trzeba to zapisać. Do tego potrzebny jest Brök, De Groat przekona wszystkich do czego będzie trzeba. Można budować wizerunki według woli. Aż w końcu każdy zostanie tyle wart co jego miecz. - mało nie powiedział jej, że ją kocha, zmiął słowa.

Rozluźniła się - Idź już, za dużo słów, za mało efektów. Nie wracaj bez daru. - miecz opadł.
- To był zaszczyt - skinął uprzejmie, ale ona już straciła nim zainteresowanie, przynajmniej taką przyjęła pozę.

****

W pobliżu komnat, gdzie spodziewał się spotkać kamratów było zamieszanie. drzwi pootwierane. Odepchnął brutalnie sługę i rozejrzał po celi. Nie wszystko jak zapamiętał. Sprawdził ingrediencje: Łza dziewicy, nos niedźwiedzia, gruczoły skunksa, święte oleje, jak zostawił. Sięgnął za połę kurty wydobył zmięty pergamin. Znów brakowało czasu, by go wypróbować. Wyszedł na korytarz.

- Pany gonią człeka.- tłumaczył ktoś - Malcolma - wtrącił ktoś inny.
- Pilnować mi tego! - złapał nieszczęsnego pazia - Jak ci palce do obracania stron potrzebne!

Długim krokiem wparował do kuchni, tam zamieszanie, pora obiadu dla państwa, a w powietrzu mąka, bałagan. BruBru dająca dyspozycje zerknęła na niego tylko przelotnie. Wyrwał patelnię z rąk Marysi, jak wiadomo patelnia mogła być niebezpieczną, więcej, nieobliczalną bronią w dłoniach kuchty.

- Zwariowałeś? Co robisz? - fuknęła na niego
- Zadanie rano było proste, ale proste się skończyło. Jak podacie posiłek pójdziesz do Lothara, zanieś mu vino, cokolwiek, ważne, żeby cię widzieli. Możesz mu powiedzieć o moim wzburzeniu. Spotkamy się wieczorem, szukaj mnie.
- Twoi koledzy gonili Malcolma pazia her Helmuta, tam pobiegli - uśmiechnęła się. - wkręcała się młoda służka
- A i do Lothara, że Matrona pierzynę ledwo ze starego zdarła, żeby się z łoża podniósł. - puścił oko

Wreszcie ją oswobodził. Nagrodził klapsem. W drzwiach na dziedziniec złapał jeszcze Grubego.

- Nie spisałeś się rano - zarzucił - służka cię ubiegła. Wyczyść konie, cośmy nimi przybyli i miej oczy szeroko. Postaraj się. Gdzie twój kolega, ten bardziej pryszczaty? - urabiał pospiesznie ptaszka
- Pił wczoraj panie. Pewnie wodę chlipie.
- Dawaj go do stajni.

Pociągając za sobą na dziedziniec nieszczęśnika przekroczył wrota, tam też zadyma. Ludzie w kupy zbici coś sobie pokazywali. - Tam jest, tam! - Jedna ręka Fretki spoczęła na grubym zwitku postronku, przewieszonym przez poręcz na ganku, druga pchnęła młodego.

- Bierz ogarze! Pokaż ileś wart!

Nie wiedział Leo kto kogo i dlaczego goni, ale manipulowanie maluczkimi wydawało mu się coraz lepszą zabawą. Niesiony wiatrem swych potężniejszych protektorów kopiował ich grę.


Cytat:
Nie wiem kiedy dojdzie do rozmowy z Marysią.
- Pośród wygód, których tu doświadczasz, patelni, ciepła kuchni, dodamy kilka obowiązków. Dość już jesteś duża i mądra - schlebiał - Twoje uszka i oczka będą moje. Będziesz słuchać i tyko mi zdawać relację. Jak by mnie zbrakło - spostrzegł, że się przelękła - możesz mówić panu de Groat'owi, Lotharowi, lub samemu Corrado. - bawił się jej włosami - ale tylko jakby mnie zabrakło. To zwykła gra, graj według reguł, a zajdziesz wysoko. - spojrzał jej w oczy - Jak wysoko byś chciała? Nie odpowiadaj. Widzę.

Dłoń wędrowała po opalonych łydkach do bladych ud. Druga trzymała mocno włosy, by głowa nie chciała uciekać, by usta nie uniknęły pocałunków. Marysia nie musiała w owej chwili być pewna czy chce Lonidasa, specjalnie miała jego wola przeważyć. Nie brutalnie, ale naginając granice.

Naginał je we tę i w drugą. Wszystko dla uświęconego celu.
Nie wiem jakie będzie tempo.
Czy ogar Fretki pomoże złapać Malcolma?
Czy uda mu się spotkać mimo wszystko Rum Buraka? - mogę to rozpisać na PW, albo w następnym poście.
Czy uda mu się oddać konie braciszkom osobiście - tu znów uwaga o małej fabularce.
Czekam też na spotkanie z kolegami, żeby im nieco wyznać. Jeszcze spotkanie z koniuszymi... Rozpuszcza szpiegów, sprzedając im półprawdy.
Znaki od RumBuraka najchętniej wypróbowałby w drodze do obozu rycerzy za murami przy ognisku.

44/31/43/59/09
 

Ostatnio edytowane przez Nanatar : 18-04-2022 o 22:41.
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19-04-2022, 08:49   #97
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Pajdzion - warknął do ludzi Paczenko i skierował się od południowej strony. Ruszył starając się by zawsze między oddziałem, a obszarpańcami była jakaś przeszkoda. Była taka niepisana zasada, jeśli chciałeś strzelać, to zawsze była chałupa przed tobą, jeśli chciałeś się schować, chałupa stała z boku. Może warto by oszukać los i udawać, że chce strzelać z kuszy i dzięki temu przekraść się do wrogów?

kSTO: 20, 93, 43, 56, 72

 
Mike jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19-04-2022, 11:18   #98
 
Bielonek's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielonek nie jest za bardzo znanyBielonek nie jest za bardzo znanyBielonek nie jest za bardzo znanyBielonek nie jest za bardzo znanyBielonek nie jest za bardzo znanyBielonek nie jest za bardzo znany
Audiencja nie zrobiła na Gregerze wrażenia, bo i nie bardzo chciało mu się wchodzić, kto kogo czym i za co? Między bogiem a prawdą zawsze w takich sytuacjach polegał na gadce Rusta i tym razem również się nie zawiódł. Cała ta dyskusja znudziła go na tyle, że zdążył kilkukrotnie ziewnąć. Starał się to robić skrycie, ale jednak nie poświęcił się temu, bo złowił wściekłe spojrzenie tego łysego. Zresztą może nie był to efekt jego ziewania, bo łysy zakonnik pałał wściekłością od samego początku a już jak odezwał się cyrulik, to niemal wykipiał. „Gorączka” pomyślał Greger konstatując, że Gustaw de Borch nie miałby szans na długie i pogodne życie na ulicach Nuln. Tam okazywanie uczuć zwykle źle się kończyło. Bedhof wiedział z doświadczenia, że nie ma sensu pokazywać po sobie jak słowa innych ludzi podnoszą mu ciśnienie. Chętnie by zamienił z Gustawem kilka słów, ale wiedział że prawdopodobnie skończyło by się to nożem sterczącym tamtemu z trzewi a wylewające się wątpia nie są najlepszym z argumentów w układnej dyspucie. Choć z całą pewnością doniosłym. Na szczęście sprawa powoli zaczynała się rozmywać a nastroje opadły. Greger wrócił więc do swoich kontemplacji, słuchając „mądrych głów” niejako mimochodem. Aż w końcu ta paplanina skończyła się jasno wydanymi poleceniami, co ostatecznie położyło kres wszechobecnej nudzie, którą jednak niektórzy emocjonowali się ponad miarę. Greger postanowił wypytać o to wszystko Rusta, ale dopiero gdy nadąży się po temu okazja. Nie chcia by inni brali go za ignoranta a na przyjacielu..., tak chyba uznawał Rusta za kogoś, komu najbliżej było do tego słowa, ...mógł polegać. Na jego wyrozumiałości i dyskrecji. Taaak, podpytanie Rusta było wyśmienitym pomysłem! Zawsze lepiej wiedzieć dokładnie kogo prać a tu, na dworze w Serrig, wszystko było pogmatwane i nieco niezrozumiałe dla Gregera. Bedhof zwykł takie sytuacje w Nuln rozwiązywać ciosem tasaka ale tu mogło by się to nie obejść bez echa. Zresztą na cios tasakiem zawsze przyjdzie odpowiednia pora. Co do tego Greger nie miał wątpliwości. I wiedział również, że gdy przyjdzie co do czego, to on będzie musiał zagrać ostatni akord w uwerturze. Tak zwykle bywało a nic nie wskazywało na to, by tu, na południu sprawy miały wyglądać inaczej.

Opuścili komnatę po otrzymaniu stosownych instrukcji, które w sumie sprowadzały się do tego, że mają siedzieć na dupie i czekać. Bedhof nie miał nic przeciwko takiemu obrotowi spraw. Wszak dawali im jeść i pić do woli, dawali wygodne wyrko o którym w slumsach Nuln, na robocie, mógł tylko pomarzyć. Nawet dziewki były takie jak lubił, jędrne, o ładnych łydkach i gładkim licu. Nie tek piękne i harde jak Greta, ale jednak do rzeczy. Wczoraj co prawa nie w smak mu były zabawy, ale dziś, skoro nie mieli nic do roboty..

-Masz gadane Rust! Niech mnie przerżnie stado dzikich świń, masz chłopie gadane! - powiedział z uznaniem do druha przytrzymując go nieco, gdy szli korytarzem. Tak, by nie musieli nadużywać zrozumienia dla dyskrecji postronnych słuchaczy.

-Co jest? - spytał DeGroat pojmując w lot, że Bedhof nie ma zamiaru składać mu publicznie gratulacji bez powodu. Greger ściszył nieco głos i mruknął doń. - Wytłumaczysz mi co jest? Bo kurwa za chuja nie rozumiem o co w tym chodzi i na chuj tu jesteśmy? Nie, żebym narzekał, ale wiesz, lepiej wiedzieć komu przypierdolić teraz a komu później. - To chyba było najlepsze przedstawienie problemu, który trapił nieco Gregera. I może doczekałby się odpowiedzi, gdyby nie zamieszanie przy ich komnatach. .

Wszystko przerwał widok Malcolma, giermka czy tam innego totumfackiego któregoś z urodzonych panów. Greger nie wyznawał się na tych ichnich powiązaniach i zależnościach. Wyznawał się jednak doskonale na prawie własności i prywatności. Sam przecież przeżył całe niemal życie od smarka poczynając aż do chwili obecnej łamiąc i gwałcąc te prawa. Z tego też względu był na ich punkcie nieco uczulony. Zwłaszcza, gdy ktoś gwałcił jego prawa!

-Cho no tu! - krzyknął Hans do młodzika, który całym sobą zdawał się potwierdzać, że jego intencje i działania były, delikatnie mówiąc, naganne. Zresztą najlepszym na to dowodem była jego błyskawiczna reakcja. Reakcja do której Greger już zdążył się przygotować. Doświadczenie nabyte w ulicznych rozróbach nauczyło go poznawać ten rys, grymas czy może zmarszczkę, która zwykle poprzedzała czyjąś reakcję i Greger już w biegu zrzucał swój ciężki płaszcz, gdy gnój ruszył do ucieczki.

-Stój kurwi synu! - ryknął dodając swój głos do wrzasku kompanów, ale na tamtego podziałało to odwrotnie do oczekiwań wszystkich krzykaczy. Standard. Rzucił się do panicznej ucieczki. Drzwi z kuchni huknęły o ścianę gdy ten wparował do królestwa kuchcików a Greger poprawił im drugi raz, słysząc za sobą trzask pękającego drewna. Odepchnął zaaferowaną służącą, która zdziwiona nagłością wtargnięcia weszła mu w drogę. Hans deptał mu po piętach, ale było gorzej, bo Malcolm wiał zyskując nad nimi przewagę. Roztrącając szafki z zastawami, wywalając garnki i kubki na ziemię, potrącając krzątających się służących. W górę pofrunęła patera z owocami, biała chmura mąki niczym mgła przesłoniła widok, ale Greger nie zważając na nic pędził dalej. Razem z Hansem wypadli przez kolejne drzwi pędząc tropem skurwiela.

Greger w biegu potrącił jakiegoś służącego, który kręcił się w kółko zdumiony tym co się dzieje a z wywróconego skopka u jego stóp na podłogę wylało się mleko które wnet rozpaćkały buciory Bedhofa. Biegł dalej, choć nie uszedł jego uwadze nagły skowyt Hansa, który chyba pośliznął się na białej kałuży i runął na ziemię. „Pewnie skręcił nogę” pomyślał Greger, ale nie tracił na sprawdzanie ani chwili. Wiedział, że teraz najważniejszy jest Malcolm.

Wypadł przez kolejne drzwi na ogród wciśnięty pomiędzy bryłą zamku a murem i ujrzał uciekiniera już na schodach na krużganki.

- Szpieg! Szpieg Teoffen! Łapać szpiega!– Rust krzyknął wypadając na ogródek za Gregerem i Hansem, który zebrał się co prawda, ale wyraźnie utykał i miotał gromkie klątwy. – Ty chuju! Ze skóry cię obedrę!

Stolarze heblujący deski na dziedzińcu zrobili wielkie oczy, służka motająca się z żurawiem przy studni spuściła wiadro z pluskiem, świnie babrające się zagrodzie babrały się dalej.

-Dawajcie go z lewej! - krzyknął Rust. Greger zarejestrował jego krzyk, ale już przecież gnał na schody. Wiedział, że Rust ruszy w kierunku drugich. Znali się jak łyse szkapy. Malcolm sadził po schodach jak kozica, już był w połowie, już przy wejściu na krużganek. Już...

To co Malcolm planował dalej stało się nieaktualne, gdy wpadł na zwabionego krzykami strażnika, który porzucił swą nudną służbę przy murze i wyszedł na krużganek, by zaspokoić ciekawość. Runęli obaj. Malcolm zerwał się pierwszy, ale Greger już niemal deptał mu po piętach. Młodzik wyrwał długimi susami, ale Greger był coraz bliżej a z drugiej strony po schodach na galerię pędził Rust. Malcolm zawahał się. To był tylko moment, ale Greger wiedział, że go dopadnie. Skoczył. Uciekinier chciał pomknąć dalej, ale potężne łapy Bedhofa zamknęły go w mocarnym uścisku i obaj zwalili się na barierkę, która zatrzeszczała złowróżbnie.

-Mam cię kurwi synu! - Ryknął Bedhof i przywalił giermkowi z byka, by nieco uspokoić wijącą się glizdę. Zmiażdżył go w ramionach wyduszając dech z piersi. Naparł jeszcze mocniej na barierkę i dopiero gdy usłyszał trzask pękającego drewna zrozumiał, że przesadził. A potem ziemia pomknęła im na spotkanie...


5k100: 02, 67, 86, 51, 12
 
Bielonek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19-04-2022, 20:29   #99
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Ochh ta radość, że za rycerza się podał i tyle skarbów z łaski Pana na Teoffen otrzymał i od medyków cenna zioła pozyskał, a dzięki zabraniu gołębi to bezpieczniejsze miejsce gdzieś pośrodku orszaku mógł zająć. Miło i fajnie by wszystko było gdyby nie strach przed tym upiorem co go w zamku dorwał. Babę do końca rozum opuścił i chyba na serio go za swego syna wzięła. Na dalsze rozmyślania jednak nie było czasu bo natknęli się na spalone chaty i wroga pośród nich. Pospiesznie dołączył do oddziału prowadzonego przez Paczenkę będąc pewnym jego bojowych zdolności.

-Za Teoffen! - wraz z resztą wrzeszczał, aż tu nagle wpadł na genialniejszy plan niż ten z zamkowego wychodka jak se łatwo i prosto pożyć.
- A jakby tak z powodu wrogiego ostrzału z konia spaść. Niby w głowę się uderzyć i przypomnieć sobie iż nazywa się tak na prawdę Morgden von Werk?

Rzuty: 22,78,82,16,44
 
Lynx Lynx jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20-04-2022, 19:08   #100
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Medyk nie nosił broni. Pałka służyła do anestezji, sztylet do rozcinania ubrań by dostać się do ran. Nie walczył. Co nie znaczyło, że nie uczestniczył w walce. Kazał woźnicy zablokować koła wozu i zajął się organizowaniem punktu pomocy medycznej. Lepiej mieć wszystko pod ręką, gdy zaczną napływać ranni.
[5d100=20, 49, 38, 100, 82]

 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172