Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-09-2012, 13:43   #371
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
post wspólny

Przerażenie odeszło tak szybko jak się pojawiło. Jest potwór, nie ma potwora. Jest ciężarówka, nie ma ciężarówki. Albo trupy. Na tej wyspie potworności pojawiały się i znikały jak podczas występu magika. Mówią, że człowiek do wszystkiego jest w stanie przywyknąć. Do tego nie. Mimo wszystko serce wyhamowało gwałtownie bo przecież nie mogło przez cały czas walić w rytmie serii puszczonej z karabinu bo w końcu pęknie. Sally była wycieńczona, zarówno tą ciągłą gonitwą jak i wewnętrznym napięciem, strachem.
Teraz, na krótki moment wszystko uleciało z niej wraz z głośnym wydechem. Opuściła broń i zaczęli iść dalej.

Korytarz zakończył się raptownie klapą w suficie. Boone naparł na nią barkiem ale nawet nie drgnęła.
- Co teraz? - zapytała kobieta osuwając się wzdłuż oślizgłej, pokrytej żywą tkanką ściany. Obrzydliwość. Mimo to wetknęła weń palec, - Jakbyśmy utknęli w gardzieli zakopanego pod ziemią potwora - przez moment wyglądała jakby znów miało jej odwalić, jakby miała wybuchnąc tym szalonym śmiechem ale niespodziewanie się powstrzymała i przywróciła na twarz poważną, a nawet załamaną minę.

Trwał w przyklęku z wyciągniętą ręką w kierunku zbliżającego się, oślizgłego czegoś. Ściany pulsowały jak żywe, smród był niemożliwy wręcz do zniesienia. Boone czuł się jak obiad w kiszkach jakiejś maszkary... Nagle wszystko się skończyło, jak nożem uciął. Fetor zdawający się oblepiać cienką warstwą ohydztwa wszystko wokół zniknął również, więc to nie to miejsce, ale koszmar zbliżający się do nich.
Żołnierz wstał z przyklęku i ruszyli przed siebie. Korytarz nie był długi, Boone wytrzeszczał oczy w ciemność przed nimi starając się nie zwracać uwagi na pulsujące spazmatycznie ściany. Palce nadal zaciskał na obłym kształcie obronnego granatu.
Metalowa drabina i klapa... Wspiął się po niej i chowając głowę w ramionach próbował wypchnąć zamknięcie blokujące im drogę. Ani drgnęło,pomimo żę wytężał wszystkie siły. Ktoś krzyknął z góry a w kobiecym głosie był ból. Patrick obejrzał się na Sally. Nie. Po tym wszystkim, po napięciu doprowadzającym do szału kiedy pełzające coś zbliżało się nie będą wracać.
Zbadał krawędzie płyty, zlokalizował zawiasy, bo zamku żadnego nie znalazł.
- Zasłoń uszy. - skierował Colta w wybrane miejsca i pociągnął czterokrotnie za spust.

Sally nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zwinęła się w kłębek przyciskając z całej siły dłonie do uszu, szykując się na huk.
 
liliel jest offline  
Stary 23-09-2012, 17:20   #372
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
– Ta'es... – burknął co najmniej niedbale, jednak posłusznie wziął się do roboty. Rozkaz to rozkaz, nie ma się co kłócić, zwłaszcza kiedy brzmi rozsądnie.
Ale między kolegami z jednego oddziału naprawdę nie trzeba używać takich brzydkich wyrazów. Bez względu na szarże.
Z drugiej strony babskie dąsy też nie prowadzą raczej do niczego dobrego.

– Chyba straciła cierpliwość i sama... wybrała się na polowanie – powiedział już bez żadnych pretensji, sprawnie wiążąc bluzę w prowizoryczny tobołek. – I nie wiem jak ty, ale ja tam będę jej kibicować. Przynajmniej dopóki coś znowu nie zechce mnie zeżreć. Zresztą gdybyś jej tak zupełnie nie wierzył, olałbyś szkopa ciepłym sikiem. Dobra, jestem gotowy.

Od drzwi zerknął jeszcze z żalem na ciężki karabin. Większa siła ognia to coś, z czego nie należy pochopnie rezygnować... Tyle że akurat ta konstrukcja z mobilnością niewiele miała wspólnego. Może gdyby było ich trzech i planowali przypadkiem zasadzkę, warto byłoby się z tym żelastwem szarpać. Ale w ich sytuacji rzeczywiście lepiej było je po prostu rozwalić w cholerę.
 
Betterman jest offline  
Stary 23-09-2012, 19:58   #373
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ CZWARTY:

MILION UMIŁOWANYCH I MILION ZAPOMNIANYCH





Harikawa, Summers

Drogę za nimi znaczył ogień. I znaczył wybuch. Potężna eksplozja amunicji od ciśniętego wprawną ręką granatu wstrząsnęła dzwonem bunkra, wstrząsnęła plażą pod ich stopami. Z otworów rzygnęły płomienie a po nich dym. Czarny i tłusty dym.

Ale Suumers i Harikawa byli już w bezpiecznej odległości. Coraz bliżej plaży, na której, niczym śnięte morskie olbrzymy, rdzewiały i gniły wraki okrętów.
Czuli już ich zapach. Charakterystyczny smród rdzy i butwiejącego drewna. Zapach soli i wodorostów. Oraz jeszcze jeden. Dominujący zapach gnijących ryb. Rozkładających się – jak zobaczyli – na płyciznach pomiędzy wrakami.
Okręty tworzyły prawdziwą „małpią ścieżkę”. Labirynt połączonych ze sobą pokładów, masztów oraz innych części. Droga przez wraki mogła być dość trudna, ale dwóm nawet rannych ale wysportowanych żołnierzom, nie powinna sprawić problemów. Chyba, że zdarzyłoby się coś nieprzewidywalnego.

Byli coraz bliżej. Kishler znikł im z oczu. Spojrzeli raz jeszcze na wraki, na mętną, wypełnioną ławicami śniętych ryb wodę pomiędzy nimi a potem na siebie.

Nadal mieli szansę zawrócić. Poszukać innej ... opcji. Odpuścić Kishlerowi, który był tam, gdzieś przed nimi. Na którymś z tych niesamowitych wraków.





Noltan, Dempsey

Notan nie czekał, aż Japończyk ... przekształci się, czy co tam miał zamiar zrobić. Uderzył ponownie celując w oko.

Wróg jednak był dość szybki i ostrze, zamiast zagłębić się oczodół, przecięło głęboko twarz Japończyka. Znów to samo! Żadnej krwi – nawet najmniejszej kropli. A gdzieś, przez bicie serca, z dość daleka, Robert usłyszał krzyk jakiejś kobiety.

Dempsey nie pozostawił Noltana na pastwę losu i Japończyka. Miał zamiar zaatakować, pomóc jak tylko zdoła.

Nóż Roberta znów przeciął ze świstem powietrze, ale .. trafił w pierś ... potwora w którego nagle przeistoczył się Żółtek. W coś, co przypominało humanoidalnego, rosłego jaszczura. Jaszczura z inteligencją w ślepiach. Zimną, nieludzką, pradawną.

Stwór zaatakował z furią. Siekł powietrze zakrzywionymi szponami, jednak Noltan doskonale radził sobie w walce bezpośredniej. Z tym, że kolejne kontry, które trafiły w cielsko monstrum, nie robiły na potworze większej szkody.

Dempsey zatrzymał się, widząc przebieg tego nierównego pojedynku. Dyszał ciężko. Spojrzał na ... pradawnego potwora, zrodzonego eony temu na zapomnianym kontynencie zwanym Lemurią. Nie miał pojęcia, skąd to wiedział, ale wiedział i już. Czarownik. Nasienie zapomnianych bóstw. Gniewny potomek pradawnych władców Ziemi, z czasów, kiedy ludzie byli jedynie małpami kryjącymi się pośród gałęzi drzew. Noltan był bez szans. Nie miał ani odpowiedniej broni, ani wiedzy, a w końcu popełni błąd i pradawny stwór wydrze mu serce z miękkiej piersi.

Ale było pewne rozwiązanie....

W Dempseyu wzbierało coś. Kiełkowało w środku. Jakaś ... moc. Energia.
Mógł się na nią otworzyć. Poddać się jej. Najpewniej ... zmiótł by wtedy jaszczura ze swojej drogi. To, co mogło w nim się narodzić było potężniejsze, niż starożytny potomek nieśmiertelnych i zapomnianych władców pradawnej Ziemi. Jednak – raz przebudzone – mogło nie zechcieć odejść. I budziło lęk. Podobny do tego, jaki budził jaszczurolud.





Yoshinobu,

Posłuchała Dempseya i – uzbrojona w szpikulec do papieru – pobiegła w stronę laboratorium.

Patryk i Anna już wbiegali do środka. Nie czekali na nią, ani na nikogo innego.
Sakamae dobiegła do drzwi w chwilę później. Do drzwi, które zamknięto jej przed nosem. Zatrzaśnięto tuż przed twarzą.

Uderzyła w nie z rodzącym się gniewem. Na próżno. Anna i Patryk – cokolwiek zamierzali – postanowili ich zostawić.

Coś w niej pękło. Budziło się zrodzone z gniewu.

Sekamae waliła brudnymi pięściami w ciężkie, nieustępliwe drzwi. I czuła, jak wzbiera w niej jakaś nieznana wcześniej siła. Czuła, jak tajemnicza energia, niczym gorejąca gwiazda, domaga się ujścia. Ale wiedziała, że jeśli uwolni tą nowo uświadomioną moc, może ... może nie być odwrotu.

Uderzała z gniewem w drzwi. A na korytarzu Amerykanin i jej towarzysz stanęli do nierównej walki z czymś, czego tak po prostu zabić się nie dało.




Dean, Boone

Huk. Huk. Huk. Huk.

Strzały przecinały ciszę podziemnego tunelu. Raniły uszy. Nawet osłonięte kruchymi dłońmi.

Plan był dobry. Klapa poleciała w dół sprowadzona tam siłą grawitacji.
Droga na górę stanęła otworem.

Ktoś tam krzyczał. Jakaś kobieta. Przyłączył się do niej inny, męski głos.
Boone nie czekał. Ruszył szybko, ale ostrożnie po szczeblach drabiny, by po chwili wystawić głowę na zewnątrz.

To, co ujrzał, spowodowało, że serce zabiło mu szybciej.

Znajdował się w jakimś sporym pomieszczeniu. Pod sufitem widział kratownice, a pod nimi podczepione na grubych łańcuchach ciężkie klatki. Widział też sporej wielkości generatory prądotwórcze pracujące na pełnych obrotach. Przy jednej ze ścian stała dziwaczna konstrukcja – jakieś straszliwie skomplikowane urządzenie pełne szpul, kół zębatych, lamp oraz żarówek i światełek. Robiło wrażenie.

Tuż pod nim jakiś mężczyzna ... atakował broczącą krwią kobietę. Mężczyzna był cały ubłocony, a jako broni używał własnych pięści i nóg.

Z boku stał ... stał potwór. Hybryda człowieka i jaszczurki. Groteskowa. Przerażająca.

A za nią, na kamiennym cokole, pulsował dziwny, sferyczny kryształ. Co chwila zmieniał barwę – to było pewne. Ale wydawało się również, że poza kolorem zmienia i rozmiar i kształt, a to już idealnie wkomponowywało się w szaleństwo tej przeklętej wyspy.

Kawałek dalej Boone usłyszał, jak ktoś rozpaczliwie i desperacko wali w drzwi.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-09-2012 o 20:03.
Armiel jest offline  
Stary 24-09-2012, 21:59   #374
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
W tym pokręconym świecie pozbawionym normalnych reguł to jedno nie miało prawa się zdarzyć. Ludzie, z którymi wydawało się, że łączy ją wspólny cel... ludzie, którym zaufała i uratowała życie tam, w dole... ci ludzie zostawili ją za drzwiami. A przecież MUSIAŁA się tam dostać. Wiedziała już, że oboje muszą zginąć równocześnie. Nie potrafiła walczyć, ale liczyła na to, że we trójkę dadzą sobie radę. We trójkę... oni nie wiedzieli tego, co ona...

Kostki dłoni miała już pozdzierane od walenia w zatrzaśnięte drzwi, gardło zdarte od ciągłego wrzasku, próśb i gróźb. Jednak drzwi nadal pozostawały zamknięte a ona nie wiedziała, co się za nimi dzieje. Czuła tylko zew...

A potem coś w niej zaczęło wzbierać. Jakaś moc, która usiłowała się wydostać... Czyżby Milion Umiłowanych zdecydował się w końcu im pomóc?
TAK!
Walenie w drzwi na chwilę ustało. Sakamae stanęła prosto i spokojnie wpatrzyła się we własne dłonie zastanawiając się, czy może ta moc, jeśli ją przyjmie, pozwoli jej otworzyć te drzwi? Zabić Kyou i Kyo? Uwolnić tę wyspę od tego koszmaru? Wzrastająca w niej siła dawała poczucie władzy, uspokajała świadomością, że przecież użyje jej w dobrej sprawie, że potrzebuje teraz tylko odrobiny energii, a co potem, okaże się... potem...
Ronald na pewno zrozumie...
Ron...?

Strach.
Dojmujący, obezwładniający strach.

Kobieta opadła na kolana i ukryła twarz w brudnych, okrwawionych dłoniach. Nagle uświadomiła sobie, że ta siła, ta moc... nie byłaby w stanie jej kontrolować.
Potrząsnęła głową, jakby to mogło pomóc jej oczyścić myśli. Odepchnąć pokusę. Uspokoić się. Skupić.
Nie pomogło.
Pokusa nadal istniała, spokój i skupienie nie miały szans zaistnieć w tym piekle. Ale Sakamae znów była sobą. Nie miała do czego wracać, bo jej życie straciło kolory po śmierci męża. Ale za to życie ludzkie nabrało dla niej wartości. Trafiła na tę wyspę, bo nie zgodziła się zostać potworem. Czy wyjście cało z tego koszmaru było warte poświęcenia samej siebie? Swojej duszy?

NIE!

Jeszcze raz spojrzała w stronę mężczyzny, z którym podstępny los połączył ją... na złe. Czuła, że brodacz ma ten sam dylemat, co ona. Byli przecież połączeni... jednak nie potrafiła zgadnąć, jaką podjął decyzję. Nie daj się... szepnęła bezgłośnie, jakby nawet w ten sposób mógł ją usłyszeć...

***

Podjąwszy decyzję Sakamae wstała i z nową siłą zaczęła dobijać się do drzwi, zmuszając zdarte gardło do kolejnego wysiłku. Cokolwiek zostało jej przeznaczone, poradzi sobie - lub zginie - jako człowiek.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 24-09-2012 o 22:02.
Viviaen jest offline  
Stary 27-09-2012, 15:35   #375
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nie mieli szans, teraz wiedział już na pewno. Nie mieli najmniejszych szans w starciu z potomkiem Pradawnych. Nie chodziło o życie jankesa, umierając spełniłby tylko swój żołnierski obowiązek, swoją rolę na tym świecie, ale on i ona zginąć nie powinni. Spojrzał na Samkamae akurat w chwili kiedy padała z płaczem na kolana. W pierwszy odruchu chciał jej pobiec z pomocą, ale chyba domyślał się skąd to zachowanie.

Dlaczego nie, do cholery!
Mimo opanowującego go drżenia zdecydował się dopuścić wzbierającą w nim moc do głosu. Tak czy inaczej ryzykował.
Wyrównał oddech starając się uspokoić. Oparł się o ścianę i zamknął oczy.
Jeśli chcesz odrobinę wody wystarczy tylko lekko odkręcić kurek kranu, jeśli zależy ci na łyku świeżego powietrza uchyl tylko okno.
Miał wrażenie, że za chwile zburzy tamę na rzece Jangcy albo stanie na drodze huraganowi, po chwili przestał mieć złudzenia, że cokolwiek jest w stanie skontrolować.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 27-09-2012, 16:25   #376
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dean & Boone

Boone wyskoczył w sam środek zamieszania niby klaun z pudełka i choć wejście to nie należało do cichych i efektu zaskoczenia też się nie spodziewał a jednak nikt nie zwracał na niego uwagi. Zupełnie jakby był przezroczysty.

Obserwował dziwaczny mechanizm i trzy osoby - mężczyznę okładającego kobietę i jaszczuroluda stojącego obok, jakby poza konfliktem.
Sally wygrzebała się akurat z tunelu i stanęła obok żołnierza. Wymienili spojrzenia po czym Boone ruszył do dwójki walczących i bez cienia wątpliwości zdzielił mężczyznę kolbą w łeb. Nie włożył w cios tyle siły ile mógł. Chodziło raczej o to aby zaprzestał masakrowania krwawiącej już kobiety. Zaraz zresztą wycofał się zachowując bezpieczny dystans i wycelował w jaszczurowatego potwora. W zasadzie to mocno zastanawiał się czy nie pociągnąć za spust.

Przez cały ten czas ktoś dobijał się po przeciwnej stronie drzwi podgrzewając dodatokwo napiętą już do granic atmosferę.
- Co tu się dzieje? Czemu chcesz ją zabić? - Boone skierował pytanie do mężczyzny, który otrzymał cios w głowę ale zaraz skinął też na pozostałą dwójkę. - Gadać. Wszyscy kurwa, po kolei. Albo ołowiem naszpikuję.

Boone niezmiennie mierzył w człowieka-jaszczurkę ale był przygotowany aby szybko zmienić cel.

Tymczasem cała uwaga Sally Dean skupiła się na pulsującym morfującym krysztale. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś równie fascynującego. Nagle zrodziło się w niej pełne przekonanie, że to ten kamień jest źrodłem anomalii wyspy. Czas i przestrzeń zmieniała się tutaj tak jak zmieniał się kształt i barwa kryształu. Pomyślała, że coś tak unikatowego nie może pochodzić z tego świata.

Kiedy Boone obezwładnił mężczyznę Sally była już przy cokole. Nagle wszystko przestało mieć znaczenie, liczyła się jedynie migocząca bryła energii. Sally z nabożnością wyciągnęła ku niej ręce. Dla takich momentów warto żyć. Czuła, że to coś ważnego. Coś co zmieni ją samą. I kto wie, może nawet cały świat.

To przecież jej przeznaczenie. Poznać niepoznane. Odkryć nieodkryte. Przekroczyć granicę, za którą jeszcze nikt nie był. Wiedziała, że to ryzykowne. Że może zginąć zaraz, tu, na miejscu albo nawet może spotkać ją los jeszcze gorszy niż ludzi hybrydy. Igrała z ogniem i... czuła z tego powodu dreszcz ekscytacji.
 
liliel jest offline  
Stary 27-09-2012, 19:30   #377
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harikawa & Summers

Yametsu Harikawa, kapral wojsk USA nie wahał się ni chwili. Gdzieś w tym labiryncie statków krył się wróg. Namacalny przeciwnik, którego mógł ubić... Którego należało ubić. Ta wyspa pochłonęła jego towarzyszy broni, ale jej nie mógł nic uczynić. Natomiast Kishler był przeciwnikiem z krwi i kości.
Yametsu nie wiedział z jakim celem przylecieli tutaj. Ta wiedza zginęła z ich dowódcą. Ale śmierć Kishlera nada sens śmierci. I nada sens działaniom Harikawy. I jego śmierci. Bo nie łudził się, że wyjdzie stąd żywy.
Zresztą tutejsze Japsy też były żywymi trupami, zjadającymi własnych zmarłych. Lepiej już zginąć w walce niż popaść w takie upodlenie.
Yametsu Harikawa ruszył do przodu, by znaleźć i dopaść przeciwnika... za wszelką cenę.

Summers maszerował kilka kroków za nim. Odruchowo zachowywał dystans charakterystyczny dla ludzi przyzwyczajonych do narzędzi zapewniających ponadprzeciętną siłą rażenia, chociaż teraz niósł w rękach tylko japoński czterotakt. Właściwie mógł żałować, że podręczna, rodzima artyleria została pod ziemią, ale stokroć bardziej wolał cieszyć się tym, że sam wydostał się na powierzchnię.
Że Tongue go stamtąd wyciągnął...
Rodzaj broni miał w zasadzie drugorzędne znaczenie, bo potrafili skorzystać z każdej. Tak naprawdę liczyło się, czy zdążą, zanim ktoś weźmie ich na cel. Na tych upiornych wrakach można by z powodzeniem ukryć całą armię, ale starczyłby jeden snajper. I przede wszystkim tego Luke szukał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 27-09-2012, 20:42   #378
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Harikawa, Summers

Obaj żołnierze byli zwinni, jak koty. Mimo ran szli przez zdewastowane, przerdzewiałe wraki bez większych problemów. Kiedy trzeba było, przeskakiwali nad wyżartymi przez rdzę dziurami lub balansowali po przewalonych masztach. Dążyli w jedną stronę – w kierunku parowca, na którym stracili z oczu SS-mana.

Pierwszy zobaczył je Summers, a Harikawa w chwilę po nim. Paskudne, latające monstra z plaży. Gnieździły się na okręcie na prawo od nich – potężnym lotniskowcu, sądząc po konstrukcji, amerykańskiej produkcji. Jednak porastające kadłub zielsko i plamy rdzy nie pozwalały odczytać nazwy.
Od parowca oddzielały ich już tylko trzy statki. W tym ten, na którym gnieździły się potwory. Byli już dośc daleko od lądu i wyraźnie widzieli pierścień czarnych, burzowych, rozświetlanych błyskawicami chmur, który zdawał się oddzielać przeklętą wyspę od reszty świata.

Na parowcu rozbłysło jaskrawe światło. Pulsujące czerwienią, niczym świeża krew. Blask zaniepokoił skrzydlate bestie. Kilka z nich leniwie poderwało się do lotu.

Było raczej pewne, że jeśli będą chcieli przejść przez pokład okrętu, na którym gnieździły się bestie, najpewniej zmuszeni będą utorować sobie drogę siłą lub przekraść się. Mogli też stracić nieco czasu i poszukać obejścia z innej strony.

Kolejny rozbłysk na pokładzie parowca upewnił ich, że Kishler zaczął jakieś kombinacje.




Dean

Jej towarzysz zajął się swoimi sprawami, a ona poczuła pragnienie. Zmieniający się jak w kalejdoskopie kryształ przykuwał jej uwagę, wabił, kusił.
Wyciągnięta dłoń była coraz bliżej.

Palce trafiły na jakąś energię, niczym na drobne wyładowanie elektryczne. Sally poczuła, że od jej palców, aż po najskrytsze zakamarki jej ciała przepływa potężna fala energii.

Poczuła, że sutki napinają się jej pod podartą koszulą, a łono pulsuje bólem i ciepłem. Poczuła się tak kobieco, jak dawno się już nie czuła.

A potem był błysk.

Kryształ wybuchł tęczową, gorącą łuną światła. Eksplozją ognia, światła, mroku i czegoś jeszcze. Czegoś lepkiego i wszechpotężnego. Sally zamknęła oczy, a kiedy otworzyła je ponownie już nie była sama.




Boone

Boone był odrobinę skołowany, ale gotów był zastrzelić każdego, kogo uzna za zagrożenie.

Zapytany człowiek zamrugał oczami, jakby przebudzony z jakiegoś transu.

- Co? – zapytał jękliwie i mało przytomnie.

Pobita przez niego kobieta osunęła się na kolana, pochyliła czołem do podłogi – jak do modlitwy – i zamarła w tej zapewne niewygodnej pozycji. Z jej ust wydobywało się łkanie. Żałosne i ciche.

- Co? – jęknął ponownie nieznajomy.

I wtedy wzrok Boona i przypominającego jaszczura stwora spotkały się.
Oczy. Te przeklęte oczy. Była w nich jakaś pierwotna siła. Potężna moc, która – niczym magnez – przyciągnęła uwagę żołnierza.

- Nie ... patrz – wydukał mężczyzna.

Ale było już a późno.

Boone miał tylko ułamek sekundy. Jedną szansę, nim pochłonie go moc wężowego spojrzenia.

- Zaaabij ich – syk w głowie był niczym rozkaz.

Lufa broni powoli kierowała się w stronę oszołomionego człowieka, który przed chwilą bił swoją koleżankę. Teraz Boone już wiedział, dlaczego.




Noltan, Dempsey

Cięcie, odskok, unik, pchnięcie.

Na dłuższą metę taka walka nie mogła trwać długo. Zmęczony Noltan w końcu popełnił błąd i szponiasta łapa stwora spadła na jego bark. Ostre pazury rozerwały mundur i ciało. Trysnęła krew i Postman poleciał w tył, na ścianę. Nóż – jedyna broń w tej nierównej walce – poleciał na ziemię.

- Myślałeś, że mnie zabijesz – głos potwora rozległ się bezpośrednio w głowie żołnierza. – Mnie, który miał tysiąclecia doskonalić sztukę walki i zabijani

Uderzając ogonem o ziemię w gniewie, potwór stanął nad oszołomionym przeciwnikiem.

- Giń!

Wrzask, który rozbrzmiał w umyśle Roberta Noltana prawie pozbawił go przytomności i zmysłów. Żołnierz osunął się po ścianie czekając na ostateczny, kończący nierówną walkę cios.




Dempsey

W odróżnieniu od Sakamae Ronald dał ponieść się fali wzbierającej w nim energii.

Przez chwilę poczuł się tak, jakby połknął roztopioną lawę. Potem całe jego ciało wypełnił żar. Ogień! Kwas! Jakby połknął wszelkie znane światu ługi i żrące substancje a potem popił magmą prosto z wulkanu.
Dempsey zawył.

Poczuł, jak coś rozrywa mu ciało od środka. Na strzępy.

Zatracał swoją ludzką formę. Rósł. Ginął jako człowiek, naradzał się jako ...
Tak.

Wybrany.

Zaakceptowany.

Umiłowany.

Jeden z Miliona.

Spojrzał z wysokości na jaczuroczłowieka w resztkach japońskiego munduru.
Potwór zobaczył go. Cofnął się. Z lękiem i szacunkiem.

- Nie poznałem cię, Umiłowany.

Powiedział potwór bez otwierania ust.

- Jam jest Panem Cuchnących Rozlewisk. Czy Milczący Strażnicy dali ci coś dla mnie, Umiłowany.




Yoshinobu

Sakamae widział walkę Noltana z jaszczurem. Walkę przegraną. Poczuła też, że Dempsey – jej towarzysz – otwiera się na to, co ona zablokowała. Na moc podarowaną im w zapomnianej świątyni.

Ujrzała ze zgrozą ale i fascynacją, jak ... jego ciało zmienia się.
Jak przeistacza w coś, co nie było już ani człowiekiem.

Z jego głowy wyrosła kolczasta, mięsista maska, rozwierając się na końcu w coś, co przypominało ociekający płynami kielich owadożernego kwiatu. Stał się ... potworem.

Ronald odciągnął uwagę jaczuroluda od obezwładnionego Noltana.
A potem usłyszała, co powiedział jaszczur i zamarła.
Pan Cuchnących Rozlewisk. Jeden z tych, których wskazał im zmumifikowany mnich.


Pan Cuchnących Rozlewisk,. Pani Lotosu oraz Ten, Który Strzeże Plugawych Gniazd.

Doskonale pamiętała ich „imiona”.
 
Armiel jest offline  
Stary 28-09-2012, 13:38   #379
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Ręce powoli opadły, umysł ledwie dawał wiarę w to, co widziały oczy. A przecież tego właśnie mogła się spodziewać - człowieka zmieniającego się w potwora... Człowieka, który nadal - czuła to wyraźnie, był Ronaldem Dempseyem. Ronem, przez którego omal nie zginęła tam, na plaży i dzięki któremu żyła do teraz. A który przed chwilą - tego też była pewna, postawił na szali własne życie, żeby ich uratować. Mimowolnie zadrżała na myśl, że ona też mogłaby wyglądać podobnie... Wystarczyło tylko dać się ponieść, pochłonąć tej mocy... Potrząsnęła głową.

Nie.

Podjęta przez nią decyzja wcale nie czyniła jej lepszą lub gorszą od brodacza. Wybrała inną ścieżkę niż on i od tego nie ma już odwrotu. Nadal jednak mieli misję do wykonania. Nadal pozostawał problem zamkniętych drzwi do laboratorium, za którymi byli pozostali jeńcy, Kyou i... skarb. Dary od milczącego mnicha dla potworów, z których jednego właśnie bezskutecznie usiłowali zabić.

***

Sakamae odwróciła się od masywnych drzwi i powoli podeszła korytarzem do tego... czegoś... co jeszcze przed chwilą było Ronem. Nadal miał ciało mężczyzny, więc stanęła tuż obok niego i wsunęła rękę w jego dłoń. Nie spojrzała na żołnierza leżącego pod ścianą w obawie, że znów zwróci na niego uwagę Kyo.

Omal się nie roześmiała zdając sobie sprawę z tego, jak cała scena wygląda z perspektywy człowieka-jaszczura.
Niewysoka, wychudzona Japonka w porwanych i zakrwawionych resztkach ubrania, której spod brudu i zaschniętego błota nie widać rysów twarzy. Czyste były tylko dwie smugi - pozostałość płynących po policzkach łez.
Mała, niepozorna kobietka stojąca ramię w ramię z potworem - Umiłowanym, jednym z miliona, którego nie zamierzała opuszczać a któremu Kyo okazywał ogromny szacunek pomieszany z lękiem.

Spojrzała na jaszczuroluda. Przemówiła, zanim którykolwiek z pozostałych zdążył zareagować na jej zachowanie. Kiedy się odezwała, jej głos był zachrypnięty i cichy, ale wyraźny. I pewny siebie.

- Więc to Ty jesteś Panem Cuchnących Rozlewisk. Tak, mamy dla Ciebie dar. Ale nie tylko dla Ciebie. Również dla Pani Lotosu i Tego, Który Strzeże Plugawych Gniazd. Aby jednak go otrzymać, musisz nas zaprowadzić do laboratorium. Tam na nas czeka...

Cały czas patrzyła mu prosto w oczy mając nadzieję, że posłucha. Może wyczuje w niej resztki cofającej się mocy? Może uzna, że jest pod ochroną Ronalda-Umiłowanego? A jeśli nie? Kobieta była boleśnie świadoma tego, że już nic nie zależy od niej. Zrobiła wszystko, co mogła. Uciekać już nie miała dokąd.

O rosnącym zdenerwowaniu świadczyły tylko pobielałe kostki palców, zaciśniętych na dłoni towarzysza.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 30-09-2012, 13:03   #380
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Błysk zrozumienia był bardzo szybki. Jaszczur jakoś kontroluje umysły... Zadziałał instynkt żołnierza. Zneutralizuj zagrożenie, a może po prostu swojskie, teksańskie "zabij skurwysyna". Patrick szarpnął snajperką która już zmierzała w kierunku mężczyzny próbującego go ostrzec, a kiedy lufa zatrzymała się na wysokości głowy jaszczura - pociągnął za spust.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172