06-04-2016, 13:03 | #141 |
Reputacja: 1 | Adrenalina szalała. Potwór… rakietnica nie pomogła. Może dała kilka chwil. Może to wystarczy. Może… Nie zauważył, kiedy chwycił za dłoń Ange i pociągnął za sobą. To był odruch, to był instynkt. Nieśmiały Bobby gdzieś znikł. Pozostał tylko Bear… myśliwy z głuszy i instynkty jakie w niej zyskał. Pociągnął dziewczynę do kajaków, przygotował do spływu. Arisa? Nie widział jej w okolicy. Nie wiedział gdzie jest. Nie wiedział gdzie szukać. Nie miał czasu. Bestia już była na ich tropie. Musiał uratować Ange, musiał uratować siebie. Ratunek był w wodzie… w rzece. W dzikim nurcie który nawet jeśli nie odstraszy potwora, to pozwoli im odskoczyć od niego. Barker zdawał sobie sprawę jak niebezpieczny to plan. Wiedział o tym dobrze, gdy protestował wcześniej na takie pomysły. Pływanie kajakiem po nocy było niebezpieczne i mogło zakończyć się tragedią, zwłaszcza że nie wszyscy w ich grupie byli doświadczonymi kajakarzami. Bobby… na szczęście był. - Gdzie jest Arisa?- pytanie to było niczym smagnięcie bicza, było wyrzutem sumienia dla Barkera. I pozostało bez odpowiedzi. Bobby po prostu nie mógł jej powiedzieć. Nie teraz, nie w chwili gdy ważą się ich własne losy. Fizycznie nie był do tego zdolny. Wszak się jąkał przecież. A potem… potem pojawił się potwór. Za szybko! Nie mieli czasu, Bear zachował się instynktownie wybierając śmierć dla siebie i Angie w w wodnej kipieli. Reszta była migawkami, z dramatycznej walki o życie, z prób utrzymania swojej głowy ponad wzburzoną wodę, z desperackich bojów o łyk powietrza i chronienie Angie przed śmiercią. Byli miotami przez wzburzoną rzekę i tylko cudem uniknęli śmierci. Przetrwali z trudem. Zmęczeni i przemoczeni. Rakietnica z ostatnią racą ocalała… cudem. Bobby łapał oddech zerkając z niepokojem na Ange i mając nadzieję, że nic się jej nie stało. Pierwsza pomoc to nie była jego specjalność, a tym bardziej medycyna. Gdyby jej coś poważnego stało to nie byłby w stanie jej pomóc. Wyglądała na przygnębioną i Bobby chciał ją pocieszyć. Ale nie miał śmiałości, zresztą… nie było też na to czasu. Byli zmarznięci i zmęczeni. Potrzebowali ognia. Barker przesunął spojrzeniem na znalezisko. Pozostałość po poprzednim nieszczęśniku, którego prąd zniósł tak samo jak ich. Kajak wyglądał na starą i toporną konstrukcję. Drewnianą. Teraz w modzie były kompozyty. Drewno było ciężkie i toporne… nawet Indianie nie pływali na takich. Bear uśmiechnął się do siebie. Normalnie by niewątpliwie panikował na widok, ale teraz był na to zbyt zmęczony i widział o wiele bardziej makabryczne rzeczy. Trup więc nie robił żadnego wrażenia na Bearze. Ale mógł mieć coś użytecznego. Potrzebowali bowiem ognia. Potrzebowali ciepła. Potrzebowali odpoczynku. Bear czuł w kościach jak bardzo ta wodna “jazda bez trzymanki” nadwyrężyła jego siły. Ange czuła się jeszcze gorzej pewnie. Ale w tej chwili to nie potwór im zagrażał. A zimno. Trup.. miał przy sobie niewiele… prawie nic użytecznego... jedynie jakieś przerdzewiałe bambetle - nóż, skórzane sparciałe pasy. Szlag. Bobby zamierzał sprawdzić, co miał przy sobie. Większość wszak została w plecaku, ale chyba nie jego własny nóż po dziadku i… co miał w kieszeniach? Zanim zdołał sprawdzić, coś jeszcze przykuło jego wzrok. Coś błyszczącego. Sięgnął po to i wydobył amulecik. Chyba z czystego srebra. Pająk w pajęczynie. Chyba. To coś było podobne do pająka. - Co tam masz? - usłyszał za sobą pytanie Ange i odwrócił się dodając.- Tttto. Podał dziewczynie srebrzyste znalezisko i zaczął mówić.- Mmmusimy sięę oggrzaaać, spróbbuję rrozzpaliić ooognisko, ale.. jeeeśli pppocieranie o siebbie pppatyków zzaaffwiedzie too...- powinni się rozebrać do bielizny i przytulić do siebie by ogrzać się ciepłem własnych ciał. Ale przecież tego nie mógł jej zaproponować. Zresztą nie miało to sensu. Mogli zdjąć mokre ubrania i rozwiesić na gałęziach wokół ogniska w idealnej sytuacji. Ale sytuacja nie była idealna, musieli być w każdej chwili gotowi do ucieczki. Dlatego musieli marznąć w mokrych ubraniach-... będziedzie… dziemy się ttulić. By ogrzać.- Potem Bearowi przyszedł do głowy pomysł by użyć znalezionego przerdzewiałego noża i jakiegoś kamienia do krzesania iskier, więc.. nie oddalając się za bardzo od Ange i od ich małej zatoczki rozejrzał się za jakimiś gałęziami, z których dałoby się zrobić podpałkę. I w końcu ognisko. Potrzebowali chwili odpoczynku i uspokojenia.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
07-04-2016, 00:28 | #142 |
Reputacja: 1 | Frank + Arisa Obudził się. Czyli spał. Albo stracił świadomość. Bo przecież inaczej by się nie budził. Siedział pod drzewem iii… No w sumie wszystko się zgadzało. Chyba. Siedział pod drzewem, w lesie, ciemnym i deszczowym podczas burzy… Był w domu! Chyba… No może nie w domu ale przynajmniej wrócił z tamtego czegoś do bardziej tutejszego czegoś. Tego z zapętlonym obozem i jaskiniami które tak bardzo chciał odnaleźć. No i osłabienie spowodowane utratą krwi, zimno, dreszcze i takie tam też się chyba zgadzały. Miały sens przynajmniej. |
07-04-2016, 18:41 | #143 |
Reputacja: 1 | Mikołaj i Connor Szli poprzez zadymione pole. Pod och stopami chrzęściły łamiące się kości. Każdy krok wznosił w gorę tuman pyłu, jak by delikatnie i ostrożnie go nie stawiali. Krztusząc się i łzawiąc znaleźli się w końcu na tyle blisko posagu by upewnić się, ze mimo niemal realistycznej rzeźby, jest to tylko statua. Ohydna. Odrażająca. Odstręczająca. Okropna. Obrzydliwa. Obrazoburcza. Rzeźba była ogromna. Jeszcze jeden przymiotnik na „o”. Kiedy stali w jej cieniu sięgali bestii ledwie do połowy włochatych łydek. Bestia zdawała się być schwytana w roztopioną, zeszkloną skałę, w której znikały stopy potworności. Podobnie jak pazury, które też wtopiły się w grunt zeszklony przez pioruny w jedną, lśniącą bryłę. I wtedy go ujrzeli. Mężczyznę zamkniętego w klatce z żeber stwora. Pomalowana twarz, wykrzywione w krzyku usta, szalone oczy. Mężczyzna chciał coś krzyknąć, Być może ich ostrzec, lecz wtedy uderzył kolejny piorun. Ujrzeli, jak błyskawica uderza w czubek głowy potwora, rozpływa się po ciele, spływa w dół, pomiędzy żebra, przelewając po krzyczącym człowieku, by po chwili popłynąć dalej, pos topach, na ziemię. A potem przez ich ciała! Ciskając na ziemię z bólu. Siekąc, parząc, smażąc! Upadli wrzeszcząc i dymiąc. Ale ból minął bardzo szybko. Spojrzeli po sobie. Byli nietknięci, chociaż mężczyzna we wnętrzu posagu zmienił się w dymiące truchło. Truchło, które jednak na ich oczach znów odzyskało ciało. Usmażone mięso pokryło się bąblami, pękło, na miejscu wylanych płynów pojawiła się skóra, początkowo pomarszczona, potem gładka i lśniąca od potu, lecz bez najmniejszych śladów oparzeń. Spomiędzy żeber bestii znów spoglądała na nich pomalowana twarz czystego szaleństwa. Frank i Arisa Frank nieudolnie i raczej niezbyt skutecznie opatrzył swoje rany. Sam, ponieważ Arisa przez cały czas nie odrywała oczu od swojego telefonu. Nie bardzo jej wierzył…. Sam nie wiedział dlaczego. Może dlatego, że myśl o tym, że przeżyli tylko ona i on była dla niego koszmarem większym, niż ból przeciętych nadgarstków. Tymczasem Arisa, niepomna na starania Franka, prawie zapominając o jego obecności, uruchomiła pliki ze znalezionej kamery. Większość była nieczytelna, ale ostatnie… Ostatnie… Krótkie nagrania pokazywały twarz mężczyzny, którego widziała na oprawionych w ramki zdjęciach w schronisku, z którego ruszali. Bart Calgary. Ów zaginiony ekspert od survivalu, który zniknął gdzieś w okolicach Szlaku Pojebańców. Chaotyczne nagrania pokazywały, jak miota się po lesie. Dźwięk był bardzo słaby i dziewczyna mogła tylko domyślać się, że Calgary kręci się w kółko. Wraca do obozowiska. Mówił coś o łapaczach snów. O tym, że nie widział ich wcześniej. Potem wyraźnie przed kimś lub przed czymś uciekał. A potem pojawiło się zbliżenie na jego twarz. I dźwięk stał się wyraźniejszy. Bart wypowiadał słowa głosem zmęczonym, ale podekscytowanym, podenerwowanym i na krawędzi szaleństwa. Po wymizerowanej twarzy widać było, że przeszedł tyle, że zbliżył się do kresu swej wytrzymałości. - Jestem uwięziony. Nie wiem gdzie i dlaczego. Nie wiem jak. Ale błądzę tu bez celu. Wracam ciągle w jedno miejsce. A w puszczy jest to coś. Wczoraj trafiłem na ślad. Jak zbiorę siły spróbuję nim pójść. Chodzi o sowy. Trzeba kierować się tymi łapaczami snów, na których są sowy. Tak właśnie jest. Śniłem o tym. Nerwowy ruch kamery w bok. Na las. Na puszczę. Puszczę zatopioną w dziwnej, czerwonej poświacie. - Czasami nie wiem, co jest snem, co rzeczywistością. Jakby tu, gdzie się znalazłem, nie miało to znaczenia. W zasadzie, jestem przekonany, że umarłem i błąkam się jako duch. Duch z kamerą. Hahaha. Dobre. Znów gwałtowny ruch kamery. Coś pojawiło się na krawędzi lasu. Na skraju obrazu. Szarpanie obrazu. Skok. Upadek kamery. To było ostatnie nagranie. Arisa podniosła głowę. Usłyszeli coś. Jakiś dźwięk. Narastający trzask łamanych gałęzi. Coś zbliżało się w ich stronę. Angelique, Bobby Bobby zręcznie uwinął się z ogniem wykorzystując znane sobie sztuczki surwiwale. Skrzesanie iskry. Podpałka zrobiona z wydłubanego próchna i włosów. Z kilku znalezionych piór. Iskra. Podmuchać. Cierpliwie. Ostrożnie. Aż w końcu pojawia się płomyk. Potem większy ognik, by w końcu na plaży zapłonęło dymiące ognisko. Na początku, do momenty aż w cieple pierwszych patyków udało się podsuszyć kolejne. Wtedy ognisko stało się takie, jakim powinno być. Jasne, przyjemne i dające otuchę oraz ciepło. W tym czasie Angie obejrzała szkielet. Szczątki były stare. Podobnie jak łódź. Stawiała, że mają ponad sto, może nawet i ze sto pięćdziesiąt lat. Dziura w czaszce sugerowała uderzenie czymś twardym i tępym – kamieniem lub czymś podobnym. Resztki stroju przypominały czasy Dzikiego Zachodu swoim wykonaniem. Takie, które można oglądać w maleńkich muzeach porozrzucanych na różnych zadupiach USA. Pewne było tylko to, że to szczątki mężczyzny i że nie zginął on śmiercią naturalną. No i był amulet. Pająk w pajęczynie z czerwonym kamieniem na odwłoku. Wyglądał na zręczną, jubilerską robotę. Ukryci nieopodal rzeki, nad brzegiem, Bear i Angie zaczynali odzyskiwać siły a wraz z nimi nadzieję, że jakoś uda im się wykaraskać z tej niestworzonej historii. I wtedy znów usłyszeli bębny. Tym razem wyraźniejsze dudnienie dochodzące gdzieś z lasu, na krawędzi, którego się schronili. I albo im się wydawało, albo słyszeli coś jeszcze. Jakieś śpiewy. Jakby chóralne, rytualne zaśpiewy. |
07-04-2016, 20:05 | #144 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Idąc w stronę rzeźby, Connor zerknął przelotnie na Nicka i uśmiechnął się lekko do siebie. Los bywał przewrotny. Mayfield wyglądem przypominał kibola mogącego oddać życie za klubowe barwy, a Nicolas wyglądał jak model z okładki jakiejś gazety dla dobrze ubranych gentlemanów, który po prostu zgubił się w lesie. Obaj właśnie łączyli siły, by wyrwać się z zastanego koszmaru. Co więcej, obaj na bank pochodzili z różnych środowisk, a potrafili znaleźć nić porozumienia i się dogadać. Pozory myliły. Zawsze i wszędzie. A już zwłaszcza w momentach, gdy trzeba było zadbać o to, co najważniejsze, czyli życie. Cieszył się, że ziomek z namiotu miał na tyle jaj, że postanowił zostawić Angelique i pozostałych, pragnących wybrać się na przebieżkę przez "strumyk". Nawet, jeśli to było spowodowane zwykłą, ludzką głupotą, to mógł zrobić coś więcej i ich zatrzymać; nakłonić, by poszli za nimi. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Zerknął raz jeszcze w stronę Nicka. Może nie znali się od dawna, ale Connor podświadomie czuł, że może liczyć na Debskiego, co by się nie działo. Możesz mieć ładną gębę i uchodzić za "lamusa", a w konkretnych okolicznościach pokazać, że taki nie jesteś. I na odwrót. Connor znał wielu koksów, którzy błyszczeli wyglądem, ale gdy przyszło co do czego, byli pierwsi, żeby brać nogi za pas. Prawdziwi mężczyźni napompowani sterydami dla podniesienia poziomu własnego "ja". Fajnie, że Nick taki nie był. W końcu dotarli do rzeźby, pokasłując i przecierając oczy. Strażak widząc statuę miał ochotę krzyknąć "co ty żeś zeżarł, ziom", ale się powstrzymał. W ogóle od pewnego czasu jakoś oswoił się z myślą, że może zginąć i starał się myśleć na tyle trzeźwo, na ile pozwalała sytuacja i jego nerwy. Bez zbędnych emocji. W końcu jeśli i tak jesteś w dupie, to co cię ogranicza? W jakiś sposób to mógł być nawet najlepszy spływ w jego życiu, jeśli oczywiście przeżyje. Przestał się bać, że zginie, po prostu robił to, co podpowiadał mu instynkt. Zupełnie jak w pracy. Tam też mógł się pożegnać z życiem. Wielokrotnie. Nie było momentu na dalsze przemyślenia, gdy ujrzeli wykrzywioną twarz, próbującą coś wykrzyczeć. Niedługo później kolejna błyskawica spłynęła po figurze i ich dopadła. Connor padł, krzycząc, czując, jak jego ciało się rozpada. Doświadczając każdego wyładowania nieposkromionej energii. Chwilę mu zajęło, nim doszedł do wniosku, że wszystko jest dobrze. Że może się ruszać. Że nie stało się im nic poważnego. Zebrał się na nogi, zerkając przelotnie na Nicka, zbierającego się z ziemi. Connor chciał coś powiedzieć, ale widząc regenerujące się ciało mężczyzny zamkniętego w środku rzeźby, zaniemówił na moment. To było nieprawdopodobne. Kości oblekły ścięgna, potem skóra. Niedługo potem nie było najmniejszych śladów oparzeń. Mayfield spojrzał na Nicka. - Wyciągamy go ze środka, a potem zapakuję mu ostrze noża prosto w serce - rzucił do Debskiego. - To nie jest normalne, że gość się regeneruje zamknięty w środku tego totemu. Możliwe, że zamknięto go tutaj nie przez przypadek. Connor szarpał za żebra statuy i ciął nożem, próbując wydobyć ciało Indianina na zewnątrz. Miał nadzieję, że Nick mu pomoże. Czyste serce, czysta dusza - przypomniał sobie swoją myśl, gdy niedawno obeszły go pajęczaki. Dobro i Zło. Jeżeli tak było, powinno udać im się coś zmienić i zmienić wir wydarzeń. Jeśli nie, cóż... żyjesz i umierasz tylko raz.
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |
10-04-2016, 18:26 | #145 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
11-04-2016, 20:32 | #146 |
Reputacja: 1 | Bębny. Słyszał je. Podobnie jak tęskne zaśpiewy. Parszywy wabik. Bobby ignorował je. Stały się tym samym co wiatr w koronach drzew i zapowiedź burzy. Tłem. Jako człek do bólu praktyczny, Barker szybko zaczął je ignorować. Nie stanowiły zagrożenia i jak dotąd nie zaprowadziły ich nigdzie. Były jak natrętne muchy i tak one odciągały niepotrzebnie uwagę od rzeczy ważnych. A tymi były: ogień, odpoczynek i odzyskanie spokoju. Wydarzyło się wszak tyle nieprzyjemnych i okropnych zdarzeń. Tyle potworności, z którymi nie mieli czasu się oswoić. Ange przeżyła je mocniej… co było zrozumiałe. Straciła brata i to w makabryczny sposób. Bobby też się tym przeraził, ale nie był to nikt z jego rodziny. W dodatku w przeciwieństwie do Agne, miał podporę duchową. Ange właśnie. Nie była to skomplikowana podpora. Ot męsko-rycerski imperatyw chronienia damy. Ale wystarczająca, by radził sobie jako tako z grozą sytuacji. Bobby zmienił pozycję, znajdując się za dziewczyną, otoczył ją nogami, otulił ramionami, a swoją głową oparł na jej ramieniu. Jakby był wielkim niedźwiedzim futrem, zamknął ją w sobie delikatnie i tuląc zaborczo rzekł cicho. -Pó... pppó... pppójdziemy...oookkk, ale jeszcze nnnieee tteerrazz, pppotrzebujeeemy sięęę ogrzrzzać, wyschnnąć. Nnnabrać sił. I wtedy... pppójdzieee... my, gdzie chcesz.- znieruchomiał w takiej pozycji ogrzewając swym ciałem drobną w porównaniu z nim dziewczynę.- Cccokolwieek tam jest, zmmęczeni nie ppoddołaamy. Pppotrrzebujeemy nabraaać sił. Zwłaszszszcza ty potrzebuuuujesz. Cmoknął ją czule w policzek. Zwykle by się nie ośmielił tak traktować ledwo poznaną kobietę, ale... sytuacja była wyjątkowo, a Angie... potrzebowała wiedzieć, że nie jest sama. Że Bobby będzie przy niej. Już podczas pierwszego jego ruchu drgnęła niepewnie, jakby chcąc uciec, ale gdzie niby miała? Nie dość, że spieprzają przed mistycznymi bestiami,to jeszcze ma wiać przed jąkałą? Nie odpowiedziała na żadne jego słowo, słuchając i koncentrując się na przekazywanej jej treści. Jego śmiałość była dla niej powodem do niepokoju, nie na odwrót. Zlękła się i zawierciła, jakby nie chcąc się ściskać. Mógł wyczytać z jej ciała, że jest jej to w niesmak. Mimo to, póki nie był bardziej bezczelny i natarczywy, nie próbowała reagować agresją. - Później, to znaczy kiedy? One wiecznie nie grają. -wzruszyła ramionami i westchnęła bardzo głośno. Miała wrażenie, że niedługo gdzieś w krzakach pojawi się chodzący cień,albo co gorsza, że pojawi się za plecami Bobbyego i przebijając go kolcem od tyłu, przebije też ją... Okropne, paranoiczne myśli. Jeśli Bobuś nie ma pytań, to Ange już nie ma nic do powiedzenia. - Oppowiedz coś.. o sssobbie.. llubb ccokkolwiek.. ja bbbym oppowiedział, ale mmmam z tym prob prob problemy.- wydukał Bobby rozluźniając nieco uścisk, ale nadal trzymając dziewczynę.- Dla zabbicia czassu.- I odwrócenia uwagi od bębnów przy okazji. W zasadzie nie martwił się tak bardzo jak ona, bo zauważył że jak dotąd atakowani byli tylko w ich niefortunnym obozowisku. Niemniej musieli w końcu musieli wrócić, inaczej Ange będzie dalej gnębiona przez bębny. Kobieta kiwnęła głową, jakby próbowała uspokoić samą siebie. Nabrała do płuc dużo powietrza i zatrzymała na parę sekund, aby po chwili je wypuścić. Nie chciała biec jak głupia w stronę bębnów i znowu się rozczarować dobiegając do obozu, w którym najpewniej czekał potwór. - Emm, nie wiem co mam mówić - stwierdziła, zastanawiając się i skupiając myśli - Skończyłam medyczne studia, z Brucem mieliśmy lepszy start, bo rodzice mieli dużo kasy. Kilka lat temu zginęli w wypadku samochodowym, gdy wracali z wakacji. Odziedziczyliśmy po nich spory majątek, choć to dla mnie mało ważne. Dużo przeznaczam na fundacje, akcje charytatywne. Są osoby, które bardziej tego potrzebują niż ja, ja wolę pracować w szpitalu... Generalnie wychodzi na to, że teraz zostałam sama. W sumie z psem, zostawiłam go u przyjaciółki... Chciałabym móc wrócić i go znowu zobaczyć - zakończyła gdyż jej głos się załamywał. Nie chciała wiele rozmawiać. Położyła dłonie na rękach Bobbyego, który to nimi ją objął. W sumie teraz zdawały jej się być bardziej pocieszycielskie niż chwilę temu. Może naprawdę źle go ocenia... -Cccóż… jjjaaa… jeeessteem pppisssarzeem, ffwieeem żże nie nie nie wyglądam.- Bobby próbował dukając opowiedzieć o sobie. Banialuki, pewnie nudne w tych okolicznościach, ale liczył się głos, prawda? Liczyło się ciepło drugiej ludzkiej istoty. Liczyła się obecność. Choć z trudem udało mu się wyjaśnić kwestię pisarstwa.- Bbbbo pppiszę… llitttera… urę fffaktu…. Ppprzewoodnniiikiii mmyśliiiskie i te.. ppporradniiiki węwęwędkarskie.- zawstydził się, gdy wyjawił dziedzinę w której pisał. Nie była ona zbyt nobilitująca. Zaczął więc jej dukać kolejne fakty ze swego życia. O rodzinie, o rodzinnym interesie… czyli sieci sklepów z przynętami na ryby i wabikami na ptaki. Jąkając się opowiadał jej różne całkowicie nie połączone ze sobą fakty, ze swego życia. Byleby tylko zagłuszyć bębny i odciągnąć jej uwagę. Potrzebowali odpoczynku, a więc Barker starał się by wypoczęła. Z ich dwojga to ona mocniej odczuła te wydarzenia, zarówno fizycznie jak i duchowo. A on… był w tej chwili jej jedyną opoką.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
12-04-2016, 08:19 | #147 |
Reputacja: 1 | Mikołaj zbliżał się do statuy, idąc ramię w ramię z Connorem. W sumie to sam nie wie, czemu proponował podział ról - mimo, że znał gościa tylko kilka dni to i tak wiedział, że barczysty mężczyzna nie zgodzi się czekać biernie i obserwować rozwój sytuacji. Mikołaj zdziwiłby się na to co zobaczył, gdyby mógł się jeszcze zdziwić. To co zobaczył w statui* mogło przyprawiać o dreszcze. Znajdował się tam człowiek, uwięziony w klatce piersiowej stwora, wyglądał na Indianina. Może na wojownika, gdyż to sugerowałyby jego barwy wojenne wymalowane na skórze i pióropusz. Mikołaj nie znał się na tym, tylko gdybał. Wtedy osobnik wyrwał się z letargu, rzucił się do przodu, opierając się na żebrach stwora. Coś krzyczał, jednak Mikołaj nie mógł zrozumieć ani słowa, nie był nawet pewny, czy był to znany mu język. Z mowy ciała wywnioskował dwie rzeczy - albo ten człowiek chciał ich ostrzec albo im groził, w każdym razie jego reakcja była gwałtowna. Gwałtowna jak piorun, który niespodziewanie uderzył w posąg. Wyładowanie elektryczne w mgnieniu oka przeszło od rogów, poprzez klatkę schodową i więźnia, aż sięgnęło dwójki, która niczego nieświadoma zbliżyła się do posągu. Potężna dawka nieujarzmionej energii elektrycznej przepłynęła przez ciała mężczyzn, sprawiając im ogromny ból, a finalnie znajdując ujście do ziemi. Mikołaj upadł na kolana, podpierając się dłońmi. Z jego pleców unosił się dym i para wodna, dodatkowo potęgowane kroplami deszczu, które rozbijały się o powierzchnię jego kurtki. Chłopak głośno stęknął, jakby zaparło mu dech w piersiach i dopiero po dłuższej chwili mógł odzyskać oddech. Ból jednak ustąpił, nomen omen, błyskawicznie, a mężczyźni wyszli z bliskiego spotkania z piorunem bez szwanku. Mikołaj podniósł się, wpierając się na jednym kolanie, a dopiero później, niepewnie, wstając. Spojrzał na Connora i upewniwszy się, że jemu też nic nie było, spojrzał na Indianina. A raczej na to co z niego zostało. Zapach spalonego mięsa szybko dotarł do nozdrzy chłopaka i szarpnął jego żołądkiem. Gdyby coś w nim jeszcze miał z pewnością znalazłoby się to teraz na polanie. Przysłonił dłonią usta i spojrzał na zwęglone zwłoki, które... regenerowały się? Nie mógł w to uwierzyć, ale był to fakt. Spalona skóra odpadała, a spod niej wyłaniała się nowa, nietknięta, a po chwili uwięziony mężczyzna był jak nowy. Na sugestię Connora Mikołaj się skrzywił. - Wyciągnijmy go, ale nie pozwolę Ci go zabić. On może coś wiedzieć, nawet jeśli się z nim nie dogadamy to może nam pokazać o co tu chodzi. Wyciągnijmy go i zabierzmy go z polany, a... jakby coś się działo to miej nóż pod ręką.- powiedział. __________________ *to poprawna forma, sam jestem zdziwiony :O
__________________ Może jeszcze kiedyś tu wrócę :) Ostatnio edytowane przez Lomir : 12-04-2016 o 10:49. |
12-04-2016, 10:07 | #148 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Mayfield uniósł brew na słowa Nicka i na moment się skrzywił. - Nie jestem przekonany, bo skoro ktoś go tam zamknął, to może miał ku temu powód - nie zamykasz Indiańca w czymś, co wygląda na totem, bo masz taki kaprys. - Strażak wpatrywał się w "rzeźbę" będąc w pełnej gotowości. - No chyba... no chyba że ten Indianiec jest ofiarą. Kurwa, sam już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. - Przejechał dłonią po krótko ściętych włosach. Przyjrzał się raz jeszcze mężczyźnie zamkniętemu za żebrami i nagle wpadło mu coś do głowy. - Ten gość wygląda jak jakiś szaman... widziałem parę filmów na Discovery i tamci ubierali się podobnie - powiedział do Nicka. - Po co zamykać szamana w takim "czymś"? No chyba, że jego poratymcy mieli powód... lub tak jak mówię, sam jest ofiarą tego Wendigo, czy jak to się tam nazywa. Connor westchnął ciężko. - Dobra, zrobimy, jak chcesz. Wyciągamy go, ale jeden jego fałszywy ruch i nie zawaham się nawet na moment. I nie spiesz się, bo chcę sobie jeszcze obejrzeć ten "totem". Zanim Nick zaczął działać, Mayfield przyjrzał się posępnej rzeźbie, w poszukiwaniu jakichś wskazówek, które mogły im podpowiedzieć, czy mają do czynienia z sojusznikiem, czy wrogiem. Może coś przeoczyli? Czegoś nie dostrzegli? Za czymś takim rozglądał się Connor.
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |
13-04-2016, 00:30 | #149 |
Reputacja: 1 | Po usłyszeniu dźwięku, bez jakiegokolwiek namysłu, wstała na równe nogi i ruszyła się. Wprawdzie już wstając zrobiła pierwszy krok. Własną kamerkę odebrała z rąk chłopaka montując z powrotem na kasku. Obejrzała się w celu doprecyzowania kierunku, w którym "to coś" nadchodziło. Obrała przeciwległy. Wybebeszone rzeczy upchnęła w komorze plecaka byleby tylko go zamknąć i założyć na plecy. |
13-04-2016, 02:02 | #150 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Frank Jackson - małomówny optymista. Film oglądany na małej nahełmowej kamerce szału nie robił. Zupełnie jak z jakiegoś horroru co to sie reżyser upiera, że musi się trzęść i być na wpółzamazany by robić odpowiednie wrażenie, klimat, tajemniczość i takie tam filmowe bzdety. Sam też tak umiał "podkręcić" nawet dość zwykły filmik by tak wyglądał. A jeszcze by się dorobiło i popracowało w studio to w ogóle by wyszedł nawet sf jeśli trzeba. Przynajmniej jeśli Frank by się do tego zabrał. Mimo to film mu wyjaśnił całkiem sporo. Z zaintersowaniem śledził losy kajakarzy odkąd się odłączył. Oglądał jak się zgubili i rozdzielili po jego rozstaniu. Jak się odnaleźli. To coś co się stało z chyba Aaronem jak dobrze pamiętał jego imię. Z zaciekawieniem oglądał ten kawałek jak wracają do obozu. Nawet cofnął i przewinął i zastopował i znów cofnął. Ale nie znalazł. Nie znalazł siebie ani tego faceta ze strzelbą którego widział jak właśnie gdzieś w tym momencie celował do reszty wracajacych do spustoszonego obozowiska kajakarzy. No aż tak dziwne nie było. W końcu kamera na kasku Japonki nie koncentrowała się na patrzeniu w czerń lasu i to jeszcze w fartownym momencie i właściwym kierunku. No można było liczyć, że fartem może coś i złapie ale jak nie no to żaden dowód to nie był, że nie. Akurat to też leżało w gestii jego profesji no i hobby właściwie też. - O kurwa... - mruknął mimo woli jak zobaczył jaki koniec spotkał Bruce'a. No w jednej chwili stał przed namiotem a potem... No jakby go jakis mikser przekręcił. Tylko bez miksera. No i się potem... Złożył? Ułożył? Posklejał? Znaczy jego ciało... W... No jakiś twór... Rzeźbę? Maszynę? Co to kurwa miało być?! Pokręcił z niedowierzaniem i obawą głową. Nie chciał wierzyć. Ale musiał. Miał dowód na filmie przed oczami. Nawet policja by pewnie musiała uznać to za dowód. Znaczy gdyby takie rzeczy choć czasem trafiały na policję a potem do sądu. Potem widział końcówkę filmu. Jak uciekają chaotycznie bo coś tam nadciąga. Uciekają! Czyli żyją! A przynajmniej jeszcze przed paroma minutami żyli. ~ Co za kłamliwa szmata! ~ pomyślał ze złościa o stojącej obok Japonce gdy okazało się, że słusznie jej niedowierzał. Spodziewał się właśnie czegoś takiego. Że coś się stało i się rozbiegli albo ona tylko spanikowała i dała dyla. Ale nie, że coś pozarzynało wszystkich. Na supersrinterkę nie wyglądała i z lasek to coś kojarzył, że chyba Angie była niezła w te klocki a nie panna jej brata. Zresztą jakoś po tej skośnej żalu, przejęcia czy płaczu też nie widział po tak strasznej śmierci niby w końcu faceta. Choć cholera go wie, może się tylko ruchali od dwóch tygodni. W końcu XXI w no nie? Za to na histeryczkę i panikarę to chyba miała niezłe skille. Ledwo się pojawiły jakieś kopoty, jeszcze nic nie było pewne i wiadome i wtedy nagle tego Bruce'a kochała i się szykowała już na romantyczną śmierć. Może to Bruce spierdolił i to ona miała zginąć pierwsza albo razem i się kawał chuja z niego okazał dlatego jej zwisało czy padł czy nie? Tak na pewno to była jego wina. Jak tak zepsuł plana no to dobrze mu tak, że zginął. Nawet jak tu prawie wpadła na Frank'a ten się spytał to nawet ten co naprawdę zginął nie zasługiwał nawet na słowo wzmianki. Reszta zresztą też widocznie nie a prawdopodobnie nadal żyli. Przynajmniej większość. Nie liczyła się Arisa i jej cholerne aparaty! Drugi film Calgarego obejrzał jednak z zaciekawieniem. Jakoś nie kojarzył wcześniej tego miejsca i zdarzenia z zaginięciem tego surwiwalowca. Widać spotkało go to samo co ich. Musiał być kumaty skoro w pojedynkę coś zdołał rozkminić. Przynajmniej bardziej kumaty od Frank'a. Medaliony z sowami. Ciekawe. Dotąd nawet nie zwrócił uwagi, że na tych krązkach i sznurkach są jakieś wizerunki. A właściwie, że jakiś konkretny może mieć jakieś znaczenie. I czemu sowy? Jak ten Calgary na to wpadł? Też widział czy słyszał tamtego starego z jaskini? Użądliło go coś jak Frank'a? Ciekawe jak skończył. Skoro nie wrócił do domu i cywilizacji to pewnie niezbyt dobrze. Ale z urwanego filmu nie szło sie więcej dowiedzieć. Ale teraz miał inne zmartwienia. Coś nadciągało! Normalnie widział prawie powtókę z ostatnich kadrów filmu Calgary'ego. A u niego to był koniec filmu. Oczywiście Arisa zareagowała jak się można było spodziewać po tak zimnokrwistej suce. Wyrwała mu właściwie swoją kamerę i zaczęła zwiewać. Frank kalkulował błyskawicznie. Chciała go zostawić. To było oczywiste. Z powodu utraty krwi i rany na nodze był wolniejszy od niej. Z dójki celów oczywiste było, że stwór zabierze się za pierwsze które dopadnie. Czyli za te wolniejsze. Czyli Franka. Sprowadziła mu to coś na łeb bo przylazło za nią z obozu z tej samej strony co ona a teraz ona miała zwiać by choć na chwilę pooddychać dłużej a Jackson miał sobą skarmić kły i azury bestii. ~ O niedoczekanie twoje cholerna zdradliwa suko! ~ syknął w myślach widząc plecy Japonki. - A dokąd to laleczko? - szarpnął ją za ramię stopując momentalnie. - Zobacz, twój kolega się za toba tęsknił... - syknął złośliwie odwracajac ją do siebie gwałtownym ruchem. Zobaczył w ciemnościach jaśniejszy owal jej twarzy i chmurę czarnych włosów wokół. - Zobacz, przyszedł za tobą... - pięść Franka zagębiła się w brzuchu Arisy. Duż, łatwy, cel ładnie stopujący trafionego. Albo trafioną. - Po ciebie... - wysyczał dalej wściekłym tonem trafiajac skuloną po pierwszym ciosie dziewczynę w twarz. Z satysfakcją zanotował jak po pięści rozbryzgło się i spłynęło coś gorącego. - Nie każ mu czekać, zdradliwa szmato! - złapał ją za zmierzwioną czuprynę i szarpnął bezlitośnie na dół przewalajac ją na ziemię. Czuł jak strach i adrenalina mieszają się ze sobą. Nie miał żadnej gwarancji, że to zadziała. Tylko nadzieję. Odwrócił się i zaczął odbiegać. Tak prędko jak zdołał. Zostawił Azjatkę za sobą, powaloną i krwawiącą. Bestia była już blisko. Frank nie miał pojęcia co zrobi. Nie miał w końcu pojecia co to w ogóle jest. Ale na pewno było gorźne. Czy Arisa ma szanse? Znaczy czy wyda się stworzeniu na tyle ciekawa by dać czas Frank'owi uciec. Należało jej się. Dokłądnie ten sam los chciała właśnie sprezentować jemu. Teraz by kuśtykał a ona pędziła przed siebie. Nie miał szans wygrać takiego wyścigu. A jeśli to na darmo? Jeśli zabicie jej zajmie stworowi krócej niż splunięcie? No to chuj. Pewnie dopadnie i jego. Można te coś w ogóle zgubić czy oszukać? Nie miał pojęcia. Zostawała nadzieja. Ale ciekawe w sumie. Jeśli stwór przylazł z obozu gdzie była reszta grupy to albo ich już pozażynał albo mu zwiali. Jakby to drugie to faktycznie była nadzieja, że jakoś da się to zrobić.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |