Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2016, 13:03   #141
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Adrenalina szalała. Potwór… rakietnica nie pomogła. Może dała kilka chwil. Może to wystarczy.
Może… Nie zauważył, kiedy chwycił za dłoń Ange i pociągnął za sobą. To był odruch, to był instynkt. Nieśmiały Bobby gdzieś znikł. Pozostał tylko Bear… myśliwy z głuszy i instynkty jakie w niej zyskał. Pociągnął dziewczynę do kajaków, przygotował do spływu.
Arisa? Nie widział jej w okolicy. Nie wiedział gdzie jest. Nie wiedział gdzie szukać.
Nie miał czasu. Bestia już była na ich tropie. Musiał uratować Ange, musiał uratować siebie.
Ratunek był w wodzie… w rzece. W dzikim nurcie który nawet jeśli nie odstraszy potwora, to pozwoli im odskoczyć od niego.
Barker zdawał sobie sprawę jak niebezpieczny to plan. Wiedział o tym dobrze, gdy protestował wcześniej na takie pomysły. Pływanie kajakiem po nocy było niebezpieczne i mogło zakończyć się tragedią, zwłaszcza że nie wszyscy w ich grupie byli doświadczonymi kajakarzami. Bobby… na szczęście był.
- Gdzie jest Arisa?- pytanie to było niczym smagnięcie bicza, było wyrzutem sumienia dla Barkera. I pozostało bez odpowiedzi. Bobby po prostu nie mógł jej powiedzieć. Nie teraz, nie w chwili gdy ważą się ich własne losy. Fizycznie nie był do tego zdolny. Wszak się jąkał przecież.
A potem… potem pojawił się potwór. Za szybko!
Nie mieli czasu, Bear zachował się instynktownie wybierając śmierć dla siebie i Angie w w wodnej kipieli. Reszta była migawkami, z dramatycznej walki o życie, z prób utrzymania swojej głowy ponad wzburzoną wodę, z desperackich bojów o łyk powietrza i chronienie Angie przed śmiercią.
Byli miotami przez wzburzoną rzekę i tylko cudem uniknęli śmierci.


Przetrwali z trudem. Zmęczeni i przemoczeni. Rakietnica z ostatnią racą ocalała… cudem. Bobby łapał oddech zerkając z niepokojem na Ange i mając nadzieję, że nic się jej nie stało. Pierwsza pomoc to nie była jego specjalność, a tym bardziej medycyna. Gdyby jej coś poważnego stało to nie byłby w stanie jej pomóc. Wyglądała na przygnębioną i Bobby chciał ją pocieszyć. Ale nie miał śmiałości, zresztą… nie było też na to czasu. Byli zmarznięci i zmęczeni. Potrzebowali ognia. Barker przesunął spojrzeniem na znalezisko. Pozostałość po poprzednim nieszczęśniku, którego prąd zniósł tak samo jak ich.
Kajak wyglądał na starą i toporną konstrukcję. Drewnianą. Teraz w modzie były kompozyty. Drewno było ciężkie i toporne… nawet Indianie nie pływali na takich.
Bear uśmiechnął się do siebie. Normalnie by niewątpliwie panikował na widok, ale teraz był na to zbyt zmęczony i widział o wiele bardziej makabryczne rzeczy. Trup więc nie robił żadnego wrażenia na Bearze. Ale mógł mieć coś użytecznego. Potrzebowali bowiem ognia. Potrzebowali ciepła. Potrzebowali odpoczynku. Bear czuł w kościach jak bardzo ta wodna “jazda bez trzymanki” nadwyrężyła jego siły. Ange czuła się jeszcze gorzej pewnie. Ale w tej chwili to nie potwór im zagrażał. A zimno.
Trup.. miał przy sobie niewiele… prawie nic użytecznego... jedynie jakieś przerdzewiałe bambetle - nóż, skórzane sparciałe pasy. Szlag. Bobby zamierzał sprawdzić, co miał przy sobie. Większość wszak została w plecaku, ale chyba nie jego własny nóż po dziadku i… co miał w kieszeniach?
Zanim zdołał sprawdzić, coś jeszcze przykuło jego wzrok. Coś błyszczącego. Sięgnął po to i wydobył amulecik. Chyba z czystego srebra. Pająk w pajęczynie. Chyba. To coś było podobne do pająka.
- Co tam masz? - usłyszał za sobą pytanie Ange i odwrócił się dodając.- Tttto.
Podał dziewczynie srebrzyste znalezisko i zaczął mówić.- Mmmusimy sięę oggrzaaać, spróbbuję rrozzpaliić ooognisko, ale.. jeeeśli pppocieranie o siebbie pppatyków zzaaffwiedzie too...- powinni się rozebrać do bielizny i przytulić do siebie by ogrzać się ciepłem własnych ciał. Ale przecież tego nie mógł jej zaproponować. Zresztą nie miało to sensu. Mogli zdjąć mokre ubrania i rozwiesić na gałęziach wokół ogniska w idealnej sytuacji. Ale sytuacja nie była idealna, musieli być w każdej chwili gotowi do ucieczki. Dlatego musieli marznąć w mokrych ubraniach-... będziedzie… dziemy się ttulić. By ogrzać.-
Potem Bearowi przyszedł do głowy pomysł by użyć znalezionego przerdzewiałego noża i jakiegoś kamienia do krzesania iskier, więc.. nie oddalając się za bardzo od Ange i od ich małej zatoczki rozejrzał się za jakimiś gałęziami, z których dałoby się zrobić podpałkę. I w końcu ognisko. Potrzebowali chwili odpoczynku i uspokojenia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-04-2016, 00:28   #142
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Frank + Arisa

Obudził się. Czyli spał. Albo stracił świadomość. Bo przecież inaczej by się nie budził. Siedział pod drzewem iii… No w sumie wszystko się zgadzało. Chyba. Siedział pod drzewem, w lesie, ciemnym i deszczowym podczas burzy… Był w domu! Chyba… No może nie w domu ale przynajmniej wrócił z tamtego czegoś do bardziej tutejszego czegoś. Tego z zapętlonym obozem i jaskiniami które tak bardzo chciał odnaleźć. No i osłabienie spowodowane utratą krwi, zimno, dreszcze i takie tam też się chyba zgadzały. Miały sens przynajmniej.

Zdążył się rozejrzeć ale ogarnął niezbyt wiele. No las po nocy i burzy. Aż tak się nie znał na takich klimatach by coś więcej mu to powiedziało. Musiałby pewnie znaleźć ich obóz albo rzekę chociaż by się jakoś zorientować gdzie właściwie jest. Nawet jeśli te cube’owe zasady ruchomych kafli nadal działały i “działy się”.

Wówczas usłyszał kroki. Szybkie, biegnące, przedzierające się przez krzaki i zarośla. Znieruchomiał na moment niepewny co robić. Znowu miał jakąś jazdę? Ale chuj! Jeśli nawet jazda i kolejny wid czy majak to jednak całkiem realny. Głupio byłoby dać się zaszlachtować czemuś czy komuś i się potem św. Piotrowi tłumaczyć “bo myślałem, że to halun jest…” Bardzo głupie.

Zerwał się więc. To znaczy miał zamiar się zerwać ale wyszło mu niezbyt zgrabne a właściwie w ogóle niezgrabna ruchowa improwizacja pełna stęknięć i sapania. Gdy w końcu wstał stwierdził, że te drzewa to są jednak całkiem pomysłowo skonstruowane. Takie stabilne podpory akurat jak dla osób z kłopotami z motoryką jak znalazł. Okazało się, że to Arisa. Sama. I jakas tak wyglądała na tak samo spanikowaną jak biegła. Nie słyszał innych przynajmniej by biegli za nią.

- Arisa? To ja, Frank. Co się stało? Gdzie reszta? Przed kim uciekasz? - spytał zerkając niepewnie to na Azjatkę to z grubsza na krzaczory z których się właśnie wyłoniła. Cholera jak wrócił do tego zapętlonego kawałka reala nad rzeką to znów tu mógł grasować ten wendigo. I z tymi cholernymi teleportacyjnymi sztuczkami jakie już Jackson’owi odstawiał to w sumie wcale nie musiało go być słychać.

Uciekając w bok Arisa nie spodziewała się spotkać kogokolwiek. Wprawdzie nawet nie chciała spotkać nikogo i niczego. Gość, któremu tak skrzywiło łeb, by wpadał na kretyńskie pomysły chodzenia samemu po lesie? Japonka już go dawno skreśliła a niespodzianka musiała przebić się przez wstępną ostrożność. Pomysłowy Dobromir był przecież ranny, a ranne trupy miały to do siebie, że były agresywne. Jego wypowiedziane słowa jednak potwierdziły rzetelność "tak, to ten typek, jakkolwiek mu tam". Oglądając się nerwowo za siebie zbliżyła do Franka. Nie wyglądał za ciekawie. Arisa również na taką nie wyglądała. Pokrycie krwią mówiło samo za siebie. Było również dobrym argumentem na potwierdzenie jej pierwszego słowa.

- Martwi - rzuciła nie mogąc dobrać sensowniejszego określenia sytuacji i opóźnienia chłopaka, co do wydarzeń rozbitej w mak grupy.

Nie wiedziała, czy udało się jej uciec. Nie wiedziała, czy ją coś goniło. Wyglądało na to, że miała chwilę, by w końcu zabrać się za materiał z aparatu. Już za długo na to czekał. W końcu naiwne podejście mogło zostać poddane kolejnej próbie. Poza danymi z materiału był materiał nagrany własnoręcznie. Musiał być zabezpieczony zgodnie z planem.
Arisa ściągnęła plecak i zaczęła w nim grzebać. Przed woreczkami strunowymi napatoczyła się mała apteczka, która mogła się przydać Frankowi.

- Poradzisz sobie - zakomunikowała wyciągając opatrunek do rannego.

Apteczka została mu wciśnięta, lub nawet zrzucona mu przed nosem. Niestety magicznym sposobem jego zdrowie nie podniosło się, kosztem zniknięcia przedmiotu. Mimo to ranny lepiej wiedział, gdzie go bolało i gdzie trzeba było zakleić, by nie ciekło. Skoro mógł wstać i gadać, mógł też zająć się własnymi sprawami. Dziewczyna nie chciała się w to mieszać. Nie było też dużo czasu na zastanawianie się. Rozejrzała się nerwowo. Wróciła do telefonu zabierając się za materiał z aparatu.

- Dzięki - rzekł przyjmując ni to podany ni to rzuconą apteczkę. - Tak, poradzę sobie - mruknął już nieco zaskoczony i zirytowany. No nie mogła mu pomóc? Musiała coś grzebać w jakimś plecaku i aparacie właśnie teraz? I kurwa wyszczekana i tryskająca informacjami i wieściami jak news z CNN. No wszystko szło się dowiedzieć co i jak się stało. Aż rzucało się człowiekowi na serce by się jej zrewanżować taką sama pomocą i życzliwością. ~ Kurwa w szoku jest czy pojebało ją? ~ zastanawiał się Frank chwilę obserwując pakującą czy rozpakowująca się Azjatkę. No przemyć ranę to jeszcze dało się zrobić jedną ręką. Ale założyć bandaż na własnym ramieniu za pomocą drugiego i zębów to może i Connor by umiał i poradził sobie w tri-mi-ga ale Frank’owi to szło to jak krew z nosa. Para sprawnych i nie pokaleczonych dłoni jakie miała Arisa mogło diametralnie odmienić poziom trudności tej improwizowanej operacji. No ale nie. Grzebała coś w plecaku i telefonie. Ale superancko.

- Martwi? Co się stało? Gdzie jest Bruce? Gdzie Angie? Connor, Nick, John i reszta? Co się stało? Ty jesteś cała? Nie wyglądasz najlepiej. I czego szukasz w tym telefonie? - spytał starając się zachować spokój kończąc te radosne samobandażowanie w tym pogrążonym w burzy i ciemności lesie. Jeszcze się nie zdecydował czy uznać ją za zszokowaną czy pierdolniętą. Zależało od tego co powie i zrobi teraz. Na razie zachowywała się mało racjonalnie i za cholerę nie naturalnie więc jakoś miał opory wziąć jej słowa ot tak, za dobrą monetę. Jakoś poza fartem nie widział u niej predyspozycji dlaczego właśnie ona miałaby przeżyć z całej grupy. A jeśli ona przeżyła to dlaczego nie reszta? Może spanikowała i tylko jej się wydawało, że reszta odwaliła kitę? Nie wiedział. A jakoś jedno, jedyne słowo wyjaśnienia z jakiegoś masowego pogromu kajakarzy kompletnie go nie satysfakcjonowało.

Zabryzganie krwią, nerwowe oglądanie się i trzęsące dłonie były nadzwyczaj narzucającymi sygnałami, że było coś na rzeczy. Ranny domagał się informacji, do których koszt sięgnięcia był zdecydowanie za duży. Uniosła wzrok na niego, po chwili zastanowienia się przejechała raz jeszcze okolicę, a następnie wróciła znowu do niego. Drętwa ręka sięgnęła do zamontowanego GoPro na przedzie czerwonawego kasku. Odpięła urządzenie i przełączyła jego tryb pracy na odtwarzanie ostatniego nagranego materiału, który rozpoczął się przed namiotem Mounta. Skręcenie kiszek przywitało ją ponownie na wspomnienie obrazów, których doświadczyła w tamtej sytuacji. Jednak to obrazy były najwierniejszą i najdokładniejszą odpowiedzią na jego wszystkie pytania. Nie potrafiła skupić się na tyle, by zajmować się jednocześnie zadaniami pobocznymi i zadaniem głównym.
 
Proxy jest offline  
Stary 07-04-2016, 18:41   #143
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Mikołaj i Connor

Szli poprzez zadymione pole. Pod och stopami chrzęściły łamiące się kości. Każdy krok wznosił w gorę tuman pyłu, jak by delikatnie i ostrożnie go nie stawiali.

Krztusząc się i łzawiąc znaleźli się w końcu na tyle blisko posagu by upewnić się, ze mimo niemal realistycznej rzeźby, jest to tylko statua.

Ohydna. Odrażająca. Odstręczająca. Okropna. Obrzydliwa. Obrazoburcza.

Rzeźba była ogromna. Jeszcze jeden przymiotnik na „o”. Kiedy stali w jej cieniu sięgali bestii ledwie do połowy włochatych łydek.

Bestia zdawała się być schwytana w roztopioną, zeszkloną skałę, w której znikały stopy potworności. Podobnie jak pazury, które też wtopiły się w grunt zeszklony przez pioruny w jedną, lśniącą bryłę.

I wtedy go ujrzeli. Mężczyznę zamkniętego w klatce z żeber stwora. Pomalowana twarz, wykrzywione w krzyku usta, szalone oczy.

Mężczyzna chciał coś krzyknąć, Być może ich ostrzec, lecz wtedy uderzył kolejny piorun.

Ujrzeli, jak błyskawica uderza w czubek głowy potwora, rozpływa się po ciele, spływa w dół, pomiędzy żebra, przelewając po krzyczącym człowieku, by po chwili popłynąć dalej, pos topach, na ziemię.

A potem przez ich ciała! Ciskając na ziemię z bólu. Siekąc, parząc, smażąc!
Upadli wrzeszcząc i dymiąc.

Ale ból minął bardzo szybko. Spojrzeli po sobie. Byli nietknięci, chociaż mężczyzna we wnętrzu posagu zmienił się w dymiące truchło.

Truchło, które jednak na ich oczach znów odzyskało ciało.

Usmażone mięso pokryło się bąblami, pękło, na miejscu wylanych płynów pojawiła się skóra, początkowo pomarszczona, potem gładka i lśniąca od potu, lecz bez najmniejszych śladów oparzeń.

Spomiędzy żeber bestii znów spoglądała na nich pomalowana twarz czystego szaleństwa.

Frank i Arisa

Frank nieudolnie i raczej niezbyt skutecznie opatrzył swoje rany. Sam, ponieważ Arisa przez cały czas nie odrywała oczu od swojego telefonu.
Nie bardzo jej wierzył…. Sam nie wiedział dlaczego. Może dlatego, że myśl o tym, że przeżyli tylko ona i on była dla niego koszmarem większym, niż ból przeciętych nadgarstków.

Tymczasem Arisa, niepomna na starania Franka, prawie zapominając o jego obecności, uruchomiła pliki ze znalezionej kamery.

Większość była nieczytelna, ale ostatnie…

Ostatnie…

Krótkie nagrania pokazywały twarz mężczyzny, którego widziała na oprawionych w ramki zdjęciach w schronisku, z którego ruszali. Bart Calgary. Ów zaginiony ekspert od survivalu, który zniknął gdzieś w okolicach Szlaku Pojebańców.

Chaotyczne nagrania pokazywały, jak miota się po lesie. Dźwięk był bardzo słaby i dziewczyna mogła tylko domyślać się, że Calgary kręci się w kółko. Wraca do obozowiska. Mówił coś o łapaczach snów. O tym, że nie widział ich wcześniej.

Potem wyraźnie przed kimś lub przed czymś uciekał.

A potem pojawiło się zbliżenie na jego twarz. I dźwięk stał się wyraźniejszy. Bart wypowiadał słowa głosem zmęczonym, ale podekscytowanym, podenerwowanym i na krawędzi szaleństwa. Po wymizerowanej twarzy widać było, że przeszedł tyle, że zbliżył się do kresu swej wytrzymałości.

- Jestem uwięziony. Nie wiem gdzie i dlaczego. Nie wiem jak. Ale błądzę tu bez celu. Wracam ciągle w jedno miejsce. A w puszczy jest to coś. Wczoraj trafiłem na ślad. Jak zbiorę siły spróbuję nim pójść. Chodzi o sowy. Trzeba kierować się tymi łapaczami snów, na których są sowy. Tak właśnie jest. Śniłem o tym.

Nerwowy ruch kamery w bok. Na las. Na puszczę. Puszczę zatopioną w dziwnej, czerwonej poświacie.

- Czasami nie wiem, co jest snem, co rzeczywistością. Jakby tu, gdzie się znalazłem, nie miało to znaczenia. W zasadzie, jestem przekonany, że umarłem i błąkam się jako duch. Duch z kamerą. Hahaha. Dobre.

Znów gwałtowny ruch kamery. Coś pojawiło się na krawędzi lasu. Na skraju obrazu. Szarpanie obrazu. Skok. Upadek kamery.

To było ostatnie nagranie.

Arisa podniosła głowę.

Usłyszeli coś. Jakiś dźwięk. Narastający trzask łamanych gałęzi.

Coś zbliżało się w ich stronę.

Angelique, Bobby

Bobby zręcznie uwinął się z ogniem wykorzystując znane sobie sztuczki surwiwale. Skrzesanie iskry. Podpałka zrobiona z wydłubanego próchna i włosów. Z kilku znalezionych piór. Iskra. Podmuchać. Cierpliwie. Ostrożnie.
Aż w końcu pojawia się płomyk. Potem większy ognik, by w końcu na plaży zapłonęło dymiące ognisko. Na początku, do momenty aż w cieple pierwszych patyków udało się podsuszyć kolejne. Wtedy ognisko stało się takie, jakim powinno być. Jasne, przyjemne i dające otuchę oraz ciepło.

W tym czasie Angie obejrzała szkielet. Szczątki były stare. Podobnie jak łódź. Stawiała, że mają ponad sto, może nawet i ze sto pięćdziesiąt lat. Dziura w czaszce sugerowała uderzenie czymś twardym i tępym – kamieniem lub czymś podobnym. Resztki stroju przypominały czasy Dzikiego Zachodu swoim wykonaniem. Takie, które można oglądać w maleńkich muzeach porozrzucanych na różnych zadupiach USA. Pewne było tylko to, że to szczątki mężczyzny i że nie zginął on śmiercią naturalną.

No i był amulet.

Pająk w pajęczynie z czerwonym kamieniem na odwłoku. Wyglądał na zręczną, jubilerską robotę.

Ukryci nieopodal rzeki, nad brzegiem, Bear i Angie zaczynali odzyskiwać siły a wraz z nimi nadzieję, że jakoś uda im się wykaraskać z tej niestworzonej historii.

I wtedy znów usłyszeli bębny. Tym razem wyraźniejsze dudnienie dochodzące gdzieś z lasu, na krawędzi, którego się schronili. I albo im się wydawało, albo słyszeli coś jeszcze.

Jakieś śpiewy. Jakby chóralne, rytualne zaśpiewy.
 
Armiel jest offline  
Stary 07-04-2016, 20:05   #144
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Idąc w stronę rzeźby, Connor zerknął przelotnie na Nicka i uśmiechnął się lekko do siebie. Los bywał przewrotny. Mayfield wyglądem przypominał kibola mogącego oddać życie za klubowe barwy, a Nicolas wyglądał jak model z okładki jakiejś gazety dla dobrze ubranych gentlemanów, który po prostu zgubił się w lesie. Obaj właśnie łączyli siły, by wyrwać się z zastanego koszmaru. Co więcej, obaj na bank pochodzili z różnych środowisk, a potrafili znaleźć nić porozumienia i się dogadać. Pozory myliły. Zawsze i wszędzie. A już zwłaszcza w momentach, gdy trzeba było zadbać o to, co najważniejsze, czyli życie. Cieszył się, że ziomek z namiotu miał na tyle jaj, że postanowił zostawić Angelique i pozostałych, pragnących wybrać się na przebieżkę przez "strumyk". Nawet, jeśli to było spowodowane zwykłą, ludzką głupotą, to mógł zrobić coś więcej i ich zatrzymać; nakłonić, by poszli za nimi. Teraz jednak nie miało to znaczenia.

Zerknął raz jeszcze w stronę Nicka. Może nie znali się od dawna, ale Connor podświadomie czuł, że może liczyć na Debskiego, co by się nie działo. Możesz mieć ładną gębę i uchodzić za "lamusa", a w konkretnych okolicznościach pokazać, że taki nie jesteś. I na odwrót. Connor znał wielu koksów, którzy błyszczeli wyglądem, ale gdy przyszło co do czego, byli pierwsi, żeby brać nogi za pas. Prawdziwi mężczyźni napompowani sterydami dla podniesienia poziomu własnego "ja". Fajnie, że Nick taki nie był. W końcu dotarli do rzeźby, pokasłując i przecierając oczy. Strażak widząc statuę miał ochotę krzyknąć "co ty żeś zeżarł, ziom", ale się powstrzymał. W ogóle od pewnego czasu jakoś oswoił się z myślą, że może zginąć i starał się myśleć na tyle trzeźwo, na ile pozwalała sytuacja i jego nerwy. Bez zbędnych emocji. W końcu jeśli i tak jesteś w dupie, to co cię ogranicza? W jakiś sposób to mógł być nawet najlepszy spływ w jego życiu, jeśli oczywiście przeżyje. Przestał się bać, że zginie, po prostu robił to, co podpowiadał mu instynkt. Zupełnie jak w pracy. Tam też mógł się pożegnać z życiem. Wielokrotnie.

Nie było momentu na dalsze przemyślenia, gdy ujrzeli wykrzywioną twarz, próbującą coś wykrzyczeć. Niedługo później kolejna błyskawica spłynęła po figurze i ich dopadła. Connor padł, krzycząc, czując, jak jego ciało się rozpada. Doświadczając każdego wyładowania nieposkromionej energii. Chwilę mu zajęło, nim doszedł do wniosku, że wszystko jest dobrze. Że może się ruszać. Że nie stało się im nic poważnego. Zebrał się na nogi, zerkając przelotnie na Nicka, zbierającego się z ziemi. Connor chciał coś powiedzieć, ale widząc regenerujące się ciało mężczyzny zamkniętego w środku rzeźby, zaniemówił na moment. To było nieprawdopodobne. Kości oblekły ścięgna, potem skóra. Niedługo potem nie było najmniejszych śladów oparzeń. Mayfield spojrzał na Nicka.
- Wyciągamy go ze środka, a potem zapakuję mu ostrze noża prosto w serce - rzucił do Debskiego. - To nie jest normalne, że gość się regeneruje zamknięty w środku tego totemu. Możliwe, że zamknięto go tutaj nie przez przypadek.

Connor szarpał za żebra statuy i ciął nożem, próbując wydobyć ciało Indianina na zewnątrz. Miał nadzieję, że Nick mu pomoże.
Czyste serce, czysta dusza - przypomniał sobie swoją myśl, gdy niedawno obeszły go pajęczaki. Dobro i Zło. Jeżeli tak było, powinno udać im się coś zmienić i zmienić wir wydarzeń. Jeśli nie, cóż... żyjesz i umierasz tylko raz.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 10-04-2016, 18:26   #145
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Kiedy Bobby zajął się ogniskiem, Ange podeszła do szkieletu człowieka. Przycupnęła na drewnianym dziobie kajaka i poczęła bacznie go oglądać, z wyraźnym zainteresowaniem. Początkowo sądziła, że ofiara po prostu strzeliła sobie w głowę, co byłoby dla niej zdecydowanie zrozumiałe w ogniu obecnych zdarzeń, jednak nie spodziewała się, że mogła aż tak kolosalnie się pomylić.
- Ten szkielet ma chyba ponad wiek. To nie wróży nam dobrze - zakomunikowała słabo i odetchnęła. Potrzebowała odpoczynku, wziąć oddech, a z drugiej strony musiała mieć jakieś zajęcie, aby nie myśleć o śmierci brata. Uczuciowa huśtawka była nie tylko kłopotliwa, ale zabierała chęci do życia jak i zdolność koncentracji. Nie chciałaby, żeby Bobby znów musiał ją ubierać jak dziecko lub ciągnąć siłą podczas ucieczki. Swoim stanem narażała jego życie, a wiedziała, że nie jest tego warta.
Schyliła się po połyskującą w kajaku rzecz, aby bacznie się jej przyjrzeć. Swego rodzaju amulet, może wisiorek? Ale po co dorosłemu facetowi takie cacko, czyżby uważał, że talizmany chroniące przed złem naprawdę istnieją i potrafią pomóc?

Kobieta wstała z trudem i włócząc nogami podeszła do Bear'a i rozpalonego przez niego ogniska. Usiadła obok nadzwyczaj ciężko, podkulając nogi pod brodę i obracając znalezisko w dłoniach. Amulet przedstawiał pająka, siedzącego w utkanej przez siebie pajęczynie, a na odwłoku błyszczało coś na wzór rubinu.
- Wiesz, kiedyś czytałam, że taka pleciona konstrukcja, jak ta w tych łapaczach snów, czy też tutaj pajęczyna, miały działać jak swego rodzaju sito. Zatrzymują na sobie złe dusze, nie pozwalając im przejść, a te dobre przepuszczają - westchnęła ciężko opierając policzek na kolanach i twarz zwracając w kierunku Bobby'ego.
- Nie bardzo wiem, w co mam wierzyć, ani co myśleć o tym wszystkim. Mam nadzieję, że to jakiś zły sen. Nawet nie mam sił sięgnąć po tablet, z braku nadziei na jakąkolwiek reakcję tych urządzeń... - wyznała ze zrezygnowaniem w głosie. Wyglądała naprawdę smutno, powieki były całe zaczerwienione, podobnie jak zmęczone od łez oczy, a w jej głosie zagościła lekka chrypa, prawdopodobnie spowodowana podrażnieniem gardła od krzyku.
- Nie chcę tu już być... - załkała po dłuższej pauzie, a jej usta wygięły się w wyrazie żałosnej rozpaczy. Ścisnęła trzymany w dłoni amulet, a jej oczy zaszkliły się, gotowe ronić kolejny potok. A przynajmniej tak się wydawało.

Nagłe brzmienie bębnów ocknęło ją ze stanu nostalgii i braku chęci życia. Gwałtownie uniosła głowę rozglądając się nerwowo wokół siebie i niespodziewanie, pełna zlęknienia, przylgnęła plecami do boku Bobbyego. Czuła się pewniej mając go za sobą, co dwie pary ocząt to nie jedna.
- O nie,tylko nie mów mi, że znowu zawróciliśmy do dawnego obozu... I to jeszcze pewnie inny wymiar, bo teraz prócz napierdalania jeszcze śpiewają! - uniosła się ni to złością, ni rozpaczą, po czym szybko zakryła uszy dłońmi, aby zagłuszyć dźwięki. Zbyt bardzo się bała, by tam iść, wolała ciepło rozpalonego ogniska, wolała spokój. W dłoni wciąż ściskała amulet i wcale nie przeszkadzał jej w próbie odizolowania się od dźwięków dochodzących z głębi lasu. Nie chciałaby tam iść, ale wszystko zależało od Bear'a. Przecież nie zostanie tutaj sama bez niego, prawda?
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 11-04-2016, 20:32   #146
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bębny.
Słyszał je. Podobnie jak tęskne zaśpiewy. Parszywy wabik.
Bobby ignorował je. Stały się tym samym co wiatr w koronach drzew i zapowiedź burzy. Tłem.
Jako człek do bólu praktyczny, Barker szybko zaczął je ignorować. Nie stanowiły zagrożenia i jak dotąd nie zaprowadziły ich nigdzie. Były jak natrętne muchy i tak one odciągały niepotrzebnie uwagę od rzeczy ważnych.
A tymi były: ogień, odpoczynek i odzyskanie spokoju. Wydarzyło się wszak tyle nieprzyjemnych i okropnych zdarzeń. Tyle potworności, z którymi nie mieli czasu się oswoić. Ange przeżyła je mocniej… co było zrozumiałe. Straciła brata i to w makabryczny sposób. Bobby też się tym przeraził, ale nie był to nikt z jego rodziny. W dodatku w przeciwieństwie do Agne, miał podporę duchową. Ange właśnie.
Nie była to skomplikowana podpora. Ot męsko-rycerski imperatyw chronienia damy. Ale wystarczająca, by radził sobie jako tako z grozą sytuacji.

Bobby zmienił pozycję, znajdując się za dziewczyną, otoczył ją nogami, otulił ramionami, a swoją głową oparł na jej ramieniu. Jakby był wielkim niedźwiedzim futrem, zamknął ją w sobie delikatnie i tuląc zaborczo rzekł cicho.
-Pó... pppó... pppójdziemy...oookkk, ale jeszcze nnnieee tteerrazz, pppotrzebujeeemy sięęę ogrzrzzać, wyschnnąć. Nnnabrać sił. I wtedy... pppójdzieee... my, gdzie chcesz.- znieruchomiał w takiej pozycji ogrzewając swym ciałem drobną w porównaniu z nim dziewczynę.- Cccokolwieek tam jest, zmmęczeni nie ppoddołaamy. Pppotrrzebujeemy nabraaać sił. Zwłaszszszcza ty potrzebuuuujesz.
Cmoknął ją czule w policzek. Zwykle by się nie ośmielił tak traktować ledwo poznaną kobietę, ale... sytuacja była wyjątkowo, a Angie... potrzebowała wiedzieć, że nie jest sama. Że Bobby będzie przy niej.
Już podczas pierwszego jego ruchu drgnęła niepewnie, jakby chcąc uciec, ale gdzie niby miała? Nie dość, że spieprzają przed mistycznymi bestiami,to jeszcze ma wiać przed jąkałą? Nie odpowiedziała na żadne jego słowo, słuchając i koncentrując się na przekazywanej jej treści. Jego śmiałość była dla niej powodem do niepokoju, nie na odwrót. Zlękła się i zawierciła, jakby nie chcąc się ściskać. Mógł wyczytać z jej ciała, że jest jej to w niesmak. Mimo to, póki nie był bardziej bezczelny i natarczywy, nie próbowała reagować agresją.
- Później, to znaczy kiedy? One wiecznie nie grają. -wzruszyła ramionami i westchnęła bardzo głośno. Miała wrażenie, że niedługo gdzieś w krzakach pojawi się chodzący cień,albo co gorsza, że pojawi się za plecami Bobbyego i przebijając go kolcem od tyłu, przebije też ją... Okropne, paranoiczne myśli.
Jeśli Bobuś nie ma pytań, to Ange już nie ma nic do powiedzenia.
- Oppowiedz coś.. o sssobbie.. llubb ccokkolwiek.. ja bbbym oppowiedział, ale mmmam z tym prob prob problemy.- wydukał Bobby rozluźniając nieco uścisk, ale nadal trzymając dziewczynę.- Dla zabbicia czassu.-
I odwrócenia uwagi od bębnów przy okazji. W zasadzie nie martwił się tak bardzo jak ona, bo zauważył że jak dotąd atakowani byli tylko w ich niefortunnym obozowisku. Niemniej musieli w końcu musieli wrócić, inaczej Ange będzie dalej gnębiona przez bębny.

Kobieta kiwnęła głową, jakby próbowała uspokoić samą siebie. Nabrała do płuc dużo powietrza i zatrzymała na parę sekund, aby po chwili je wypuścić. Nie chciała biec jak głupia w stronę bębnów i znowu się rozczarować dobiegając do obozu, w którym najpewniej czekał potwór.
- Emm, nie wiem co mam mówić - stwierdziła, zastanawiając się i skupiając myśli - Skończyłam medyczne studia, z Brucem mieliśmy lepszy start, bo rodzice mieli dużo kasy. Kilka lat temu zginęli w wypadku samochodowym, gdy wracali z wakacji. Odziedziczyliśmy po nich spory majątek, choć to dla mnie mało ważne. Dużo przeznaczam na fundacje, akcje charytatywne. Są osoby, które bardziej tego potrzebują niż ja, ja wolę pracować w szpitalu... Generalnie wychodzi na to, że teraz zostałam sama. W sumie z psem, zostawiłam go u przyjaciółki... Chciałabym móc wrócić i go znowu zobaczyć - zakończyła gdyż jej głos się załamywał. Nie chciała wiele rozmawiać. Położyła dłonie na rękach Bobbyego, który to nimi ją objął. W sumie teraz zdawały jej się być bardziej pocieszycielskie niż chwilę temu. Może naprawdę źle go ocenia...
-Cccóż… jjjaaa… jeeessteem pppisssarzeem, ffwieeem żże nie nie nie wyglądam.- Bobby próbował dukając opowiedzieć o sobie. Banialuki, pewnie nudne w tych okolicznościach, ale liczył się głos, prawda? Liczyło się ciepło drugiej ludzkiej istoty. Liczyła się obecność. Choć z trudem udało mu się wyjaśnić kwestię pisarstwa.- Bbbbo pppiszę… llitttera… urę fffaktu…. Ppprzewoodnniiikiii mmyśliiiskie i te.. ppporradniiiki węwęwędkarskie.- zawstydził się, gdy wyjawił dziedzinę w której pisał. Nie była ona zbyt nobilitująca. Zaczął więc jej dukać kolejne fakty ze swego życia. O rodzinie, o rodzinnym interesie… czyli sieci sklepów z przynętami na ryby i wabikami na ptaki. Jąkając się opowiadał jej różne całkowicie nie połączone ze sobą fakty, ze swego życia. Byleby tylko zagłuszyć bębny i odciągnąć jej uwagę. Potrzebowali odpoczynku, a więc Barker starał się by wypoczęła. Z ich dwojga to ona mocniej odczuła te wydarzenia, zarówno fizycznie jak i duchowo. A on… był w tej chwili jej jedyną opoką.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 12-04-2016, 08:19   #147
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Mikołaj zbliżał się do statuy, idąc ramię w ramię z Connorem. W sumie to sam nie wie, czemu proponował podział ról - mimo, że znał gościa tylko kilka dni to i tak wiedział, że barczysty mężczyzna nie zgodzi się czekać biernie i obserwować rozwój sytuacji.

Mikołaj zdziwiłby się na to co zobaczył, gdyby mógł się jeszcze zdziwić. To co zobaczył w statui* mogło przyprawiać o dreszcze. Znajdował się tam człowiek, uwięziony w klatce piersiowej stwora, wyglądał na Indianina. Może na wojownika, gdyż to sugerowałyby jego barwy wojenne wymalowane na skórze i pióropusz. Mikołaj nie znał się na tym, tylko gdybał.

Wtedy osobnik wyrwał się z letargu, rzucił się do przodu, opierając się na żebrach stwora. Coś krzyczał, jednak Mikołaj nie mógł zrozumieć ani słowa, nie był nawet pewny, czy był to znany mu język. Z mowy ciała wywnioskował dwie rzeczy - albo ten człowiek chciał ich ostrzec albo im groził, w każdym razie jego reakcja była gwałtowna.

Gwałtowna jak piorun, który niespodziewanie uderzył w posąg. Wyładowanie elektryczne w mgnieniu oka przeszło od rogów, poprzez klatkę schodową i więźnia, aż sięgnęło dwójki, która niczego nieświadoma zbliżyła się do posągu. Potężna dawka nieujarzmionej energii elektrycznej przepłynęła przez ciała mężczyzn, sprawiając im ogromny ból, a finalnie znajdując ujście do ziemi.

Mikołaj upadł na kolana, podpierając się dłońmi. Z jego pleców unosił się dym i para wodna, dodatkowo potęgowane kroplami deszczu, które rozbijały się o powierzchnię jego kurtki. Chłopak głośno stęknął, jakby zaparło mu dech w piersiach i dopiero po dłuższej chwili mógł odzyskać oddech.

Ból jednak ustąpił, nomen omen, błyskawicznie, a mężczyźni wyszli z bliskiego spotkania z piorunem bez szwanku. Mikołaj podniósł się, wpierając się na jednym kolanie, a dopiero później, niepewnie, wstając. Spojrzał na Connora i upewniwszy się, że jemu też nic nie było, spojrzał na Indianina.

A raczej na to co z niego zostało. Zapach spalonego mięsa szybko dotarł do nozdrzy chłopaka i szarpnął jego żołądkiem. Gdyby coś w nim jeszcze miał z pewnością znalazłoby się to teraz na polanie. Przysłonił dłonią usta i spojrzał na zwęglone zwłoki, które... regenerowały się? Nie mógł w to uwierzyć, ale był to fakt. Spalona skóra odpadała, a spod niej wyłaniała się nowa, nietknięta, a po chwili uwięziony mężczyzna był jak nowy.

Na sugestię Connora Mikołaj się skrzywił.

- Wyciągnijmy go, ale nie pozwolę Ci go zabić. On może coś wiedzieć, nawet jeśli się z nim nie dogadamy to może nam pokazać o co tu chodzi. Wyciągnijmy go i zabierzmy go z polany, a... jakby coś się działo to miej nóż pod ręką.- powiedział.





__________________
*to poprawna forma, sam jestem zdziwiony :O
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)

Ostatnio edytowane przez Lomir : 12-04-2016 o 10:49.
Lomir jest offline  
Stary 12-04-2016, 10:07   #148
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Mayfield uniósł brew na słowa Nicka i na moment się skrzywił.
- Nie jestem przekonany, bo skoro ktoś go tam zamknął, to może miał ku temu powód - nie zamykasz Indiańca w czymś, co wygląda na totem, bo masz taki kaprys. - Strażak wpatrywał się w "rzeźbę" będąc w pełnej gotowości. - No chyba... no chyba że ten Indianiec jest ofiarą. Kurwa, sam już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. - Przejechał dłonią po krótko ściętych włosach.

Przyjrzał się raz jeszcze mężczyźnie zamkniętemu za żebrami i nagle wpadło mu coś do głowy.
- Ten gość wygląda jak jakiś szaman... widziałem parę filmów na Discovery i tamci ubierali się podobnie - powiedział do Nicka. - Po co zamykać szamana w takim "czymś"? No chyba, że jego poratymcy mieli powód... lub tak jak mówię, sam jest ofiarą tego Wendigo, czy jak to się tam nazywa.
Connor westchnął ciężko.
- Dobra, zrobimy, jak chcesz. Wyciągamy go, ale jeden jego fałszywy ruch i nie zawaham się nawet na moment. I nie spiesz się, bo chcę sobie jeszcze obejrzeć ten "totem".

Zanim Nick zaczął działać, Mayfield przyjrzał się posępnej rzeźbie, w poszukiwaniu jakichś wskazówek, które mogły im podpowiedzieć, czy mają do czynienia z sojusznikiem, czy wrogiem. Może coś przeoczyli? Czegoś nie dostrzegli? Za czymś takim rozglądał się Connor.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 13-04-2016, 00:30   #149
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Po usłyszeniu dźwięku, bez jakiegokolwiek namysłu, wstała na równe nogi i ruszyła się. Wprawdzie już wstając zrobiła pierwszy krok. Własną kamerkę odebrała z rąk chłopaka montując z powrotem na kasku. Obejrzała się w celu doprecyzowania kierunku, w którym "to coś" nadchodziło. Obrała przeciwległy. Wybebeszone rzeczy upchnęła w komorze plecaka byleby tylko go zamknąć i założyć na plecy.

Frank został całkowicie olany, jakby nie istniał. Jakby współpraca nie była w jakikolwiek sposób zawiązania. Jakby fakt przekazanej małej apteczki był tylko akcją "przy okazji". Jakby to on sam miał zadbać o własny zad.

O jakie sowy, do jasnej cholery, chodziło Calageremu? Zwierze, które ot tak siedzi sobie na zawieszonym łapaczu? Raz, że za duże, dwa, że żadnego wcześniej nie było. Zauważyła by. Wzór, który został pleciony do sznurka, kości i patyków? Zauważyła by, choć nie mogła przyznać, że widziała wszystkie. Nie mniej, takie łapacze snów według Calagarego wyznaczały jakąś ścieżkę. Wyśniła mu się. Jako, że było wiadome iż łapacze snów spełniały swoją rolę... Można było przypuszczać, że na drugim końcu ścieżki nie kryło się nic, co nie chciało zamordować na miejscu. Cóż z tego, gdy na każdym metrze tej ścieżki można było krwawo wybuchnąć... Takiego tropu niestety, lub stety, nie dało się zignorować. Każda chwila wiązała się z ryzykiem a "zapisanie stanu rozgrywki" odwlekane było już wystarczająco długo.

Materiał Calagarego nie wpłynął w żaden sposób na samopoczucie Arisy. W dalszym ciągu była pokryta krwią i zesztywniała. Resztki racjonalnego skupienia, które mogła wyskubać, były oddelegowane do zadania. W końcu mogła wszystko przygotować. Zamieniła karty pamięci GoPro z telefonem kontynuując nagrywanie. W ten sposób jedno lokalizowalne urządzenie posiadało pełen zestaw nagrań: Calagarego w pamięci telefonu i własny w pamięci karty. Wyklikując uchlastała wszystkie funkcjonalności pozostawiając jedynie GPSa i internet. Całkowicie nieme i nieruchome pancerniejsze urządzenie zapakowała do woreczka strunowego. Hasło, które musiałyby przejść osoby tylko z odpowiednimi umiejętnościami lub zapleczem, utajni informacje przed tuszującymi sprawę je*anymi Indianami z łukami.

Kierunek, jaki należało obrać, musiał doprowadzić do bardzo niefortunnego miejsca, jakim było ognisko. Zjawisko "zapętlenia", poprzez wyjście poza obszar, zapewne by tam doprowadziło. Jednak byłoby to skorzystanie z metod autorstwa morderczych demonów. Calagary nie wyszedł na tym za dobrze. Arisa uznała, że drogą powrotną będzie szeroka krzywa. Pozwoliłoby to na pozostawienie metek z silvertapa, oznaczonych jak poprzednie z numerem i inicjałami. Oczywiście jeden z tych numerów zamiast na taśmie znalazł się na woreczku strunowym z telefonem. Schowany w terenie telefon miały znaleźć odpowiednie służby. Nawet, w celu jebitnego zaznaczenia, potrzeby jego odnalezienia, na metkach dodała part number urządzenia. Nic nie znaczący bohomaz dla dzikusów, wrzucony do googla wypluwałby model telefonu Arisy, czego NIE DAŁO się przeoczyć.

Wykonanie głównego zadania powodowało przejście priorytetu na kolejne: analiza informacji o łapaczach snów, na których są sowy.
 
Proxy jest offline  
Stary 13-04-2016, 02:02   #150
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.



Film oglądany na małej nahełmowej kamerce szału nie robił. Zupełnie jak z jakiegoś horroru co to sie reżyser upiera, że musi się trzęść i być na wpółzamazany by robić odpowiednie wrażenie, klimat, tajemniczość i takie tam filmowe bzdety. Sam też tak umiał "podkręcić" nawet dość zwykły filmik by tak wyglądał. A jeszcze by się dorobiło i popracowało w studio to w ogóle by wyszedł nawet sf jeśli trzeba. Przynajmniej jeśli Frank by się do tego zabrał.

Mimo to film mu wyjaśnił całkiem sporo. Z zaintersowaniem śledził losy kajakarzy odkąd się odłączył. Oglądał jak się zgubili i rozdzielili po jego rozstaniu. Jak się odnaleźli. To coś co się stało z chyba Aaronem jak dobrze pamiętał jego imię. Z zaciekawieniem oglądał ten kawałek jak wracają do obozu. Nawet cofnął i przewinął i zastopował i znów cofnął. Ale nie znalazł. Nie znalazł siebie ani tego faceta ze strzelbą którego widział jak właśnie gdzieś w tym momencie celował do reszty wracajacych do spustoszonego obozowiska kajakarzy.

No aż tak dziwne nie było. W końcu kamera na kasku Japonki nie koncentrowała się na patrzeniu w czerń lasu i to jeszcze w fartownym momencie i właściwym kierunku. No można było liczyć, że fartem może coś i złapie ale jak nie no to żaden dowód to nie był, że nie. Akurat to też leżało w gestii jego profesji no i hobby właściwie też.

- O kurwa... - mruknął mimo woli jak zobaczył jaki koniec spotkał Bruce'a. No w jednej chwili stał przed namiotem a potem... No jakby go jakis mikser przekręcił. Tylko bez miksera. No i się potem... Złożył? Ułożył? Posklejał? Znaczy jego ciało... W... No jakiś twór... Rzeźbę? Maszynę? Co to kurwa miało być?! Pokręcił z niedowierzaniem i obawą głową. Nie chciał wierzyć. Ale musiał. Miał dowód na filmie przed oczami. Nawet policja by pewnie musiała uznać to za dowód. Znaczy gdyby takie rzeczy choć czasem trafiały na policję a potem do sądu.

Potem widział końcówkę filmu. Jak uciekają chaotycznie bo coś tam nadciąga. Uciekają! Czyli żyją! A przynajmniej jeszcze przed paroma minutami żyli. ~ Co za kłamliwa szmata! ~ pomyślał ze złościa o stojącej obok Japonce gdy okazało się, że słusznie jej niedowierzał. Spodziewał się właśnie czegoś takiego. Że coś się stało i się rozbiegli albo ona tylko spanikowała i dała dyla. Ale nie, że coś pozarzynało wszystkich. Na supersrinterkę nie wyglądała i z lasek to coś kojarzył, że chyba Angie była niezła w te klocki a nie panna jej brata. Zresztą jakoś po tej skośnej żalu, przejęcia czy płaczu też nie widział po tak strasznej śmierci niby w końcu faceta. Choć cholera go wie, może się tylko ruchali od dwóch tygodni. W końcu XXI w no nie? Za to na histeryczkę i panikarę to chyba miała niezłe skille. Ledwo się pojawiły jakieś kopoty, jeszcze nic nie było pewne i wiadome i wtedy nagle tego Bruce'a kochała i się szykowała już na romantyczną śmierć. Może to Bruce spierdolił i to ona miała zginąć pierwsza albo razem i się kawał chuja z niego okazał dlatego jej zwisało czy padł czy nie? Tak na pewno to była jego wina. Jak tak zepsuł plana no to dobrze mu tak, że zginął. Nawet jak tu prawie wpadła na Frank'a ten się spytał to nawet ten co naprawdę zginął nie zasługiwał nawet na słowo wzmianki. Reszta zresztą też widocznie nie a prawdopodobnie nadal żyli. Przynajmniej większość. Nie liczyła się Arisa i jej cholerne aparaty!

Drugi film Calgarego obejrzał jednak z zaciekawieniem. Jakoś nie kojarzył wcześniej tego miejsca i zdarzenia z zaginięciem tego surwiwalowca. Widać spotkało go to samo co ich. Musiał być kumaty skoro w pojedynkę coś zdołał rozkminić. Przynajmniej bardziej kumaty od Frank'a. Medaliony z sowami. Ciekawe. Dotąd nawet nie zwrócił uwagi, że na tych krązkach i sznurkach są jakieś wizerunki. A właściwie, że jakiś konkretny może mieć jakieś znaczenie. I czemu sowy? Jak ten Calgary na to wpadł? Też widział czy słyszał tamtego starego z jaskini? Użądliło go coś jak Frank'a? Ciekawe jak skończył. Skoro nie wrócił do domu i cywilizacji to pewnie niezbyt dobrze. Ale z urwanego filmu nie szło sie więcej dowiedzieć. Ale teraz miał inne zmartwienia. Coś nadciągało! Normalnie widział prawie powtókę z ostatnich kadrów filmu Calgary'ego. A u niego to był koniec filmu.

Oczywiście Arisa zareagowała jak się można było spodziewać po tak zimnokrwistej suce. Wyrwała mu właściwie swoją kamerę i zaczęła zwiewać. Frank kalkulował błyskawicznie. Chciała go zostawić. To było oczywiste. Z powodu utraty krwi i rany na nodze był wolniejszy od niej. Z dójki celów oczywiste było, że stwór zabierze się za pierwsze które dopadnie. Czyli za te wolniejsze. Czyli Franka. Sprowadziła mu to coś na łeb bo przylazło za nią z obozu z tej samej strony co ona a teraz ona miała zwiać by choć na chwilę pooddychać dłużej a Jackson miał sobą skarmić kły i azury bestii. ~ O niedoczekanie twoje cholerna zdradliwa suko! ~ syknął w myślach widząc plecy Japonki.

- A dokąd to laleczko? - szarpnął ją za ramię stopując momentalnie.

- Zobacz, twój kolega się za toba tęsknił... - syknął złośliwie odwracajac ją do siebie gwałtownym ruchem. Zobaczył w ciemnościach jaśniejszy owal jej twarzy i chmurę czarnych włosów wokół.

- Zobacz, przyszedł za tobą... - pięść Franka zagębiła się w brzuchu Arisy. Duż, łatwy, cel ładnie stopujący trafionego. Albo trafioną.

- Po ciebie... - wysyczał dalej wściekłym tonem trafiajac skuloną po pierwszym ciosie dziewczynę w twarz. Z satysfakcją zanotował jak po pięści rozbryzgło się i spłynęło coś gorącego.

- Nie każ mu czekać, zdradliwa szmato! - złapał ją za zmierzwioną czuprynę i szarpnął bezlitośnie na dół przewalajac ją na ziemię. Czuł jak strach i adrenalina mieszają się ze sobą. Nie miał żadnej gwarancji, że to zadziała. Tylko nadzieję.

Odwrócił się i zaczął odbiegać. Tak prędko jak zdołał. Zostawił Azjatkę za sobą, powaloną i krwawiącą. Bestia była już blisko. Frank nie miał pojęcia co zrobi. Nie miał w końcu pojecia co to w ogóle jest. Ale na pewno było gorźne. Czy Arisa ma szanse? Znaczy czy wyda się stworzeniu na tyle ciekawa by dać czas Frank'owi uciec. Należało jej się. Dokłądnie ten sam los chciała właśnie sprezentować jemu. Teraz by kuśtykał a ona pędziła przed siebie. Nie miał szans wygrać takiego wyścigu. A jeśli to na darmo? Jeśli zabicie jej zajmie stworowi krócej niż splunięcie? No to chuj. Pewnie dopadnie i jego. Można te coś w ogóle zgubić czy oszukać? Nie miał pojęcia. Zostawała nadzieja. Ale ciekawe w sumie. Jeśli stwór przylazł z obozu gdzie była reszta grupy to albo ich już pozażynał albo mu zwiali. Jakby to drugie to faktycznie była nadzieja, że jakoś da się to zrobić.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172