Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-03-2016, 10:57   #131
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Frank

Frank ruszył za głosami. Za szeptami niesionymi przez las. Za jedynym drogowskazem, jaki miał. Zagubiony i przerażony, ale przecież kto nie czułby się podobnie w jego sytuacji. Czerwień na niebie, czerwień w lesie i czerwień pod stopami.

To ostatnie zauważył dopiero po kliku chwilach.

Pod butami chlupała mu woda. Lecz nie była to woda, tylko krew. Posoka, która wsiąkła w ziemie, przesyciła ją, zmiękczyła zmieniając w płytkie trzęsawisko oblepiające w najgłębszym miejscu kostki.

Nie śmierdziała. To było dziwne. Tyle krwi powinno cuchnąć rzeźnią. Powinno cuchnąć, jak padlina, ale nie cuchnęła.

Las wokół niego zmienił się niedostrzegalnie. Frank zauważył, że na gałęziach wiszą… truchła. Wysuszone szczątki zwierząt – głownie ptaków, na ile potrafił to ocenić: sów, wron, kruków. Ale były też inne zwierzęta: większe i mniejsze gryzonie: wiewiórki, szczury, myszy oraz inne zwierzęta: borsuki, rosomaki, a nawet jeleń czy niedźwiedź. Cała zasuszona menażeria. Na cholernych drzewach! Na cholernych drzewach! Gałęziach! Konarach! Wszędzie.

I wtedy zobaczył szepczącego. Wysoko, na konarze rozłożystego dębu. Nogami w dół wisiał… on sam. Frank Jackson.

Miał zamknięte oczy, bladą twarz a z półotwartych ust wydobywał się szept. Jego własne imię.


Mikołaj i Connor

Mikołaj i Connor nie czekali, aż to, wynurzało się z płomiennego kręgu wyjdzie tutaj i zrobi z nimi to, co zrobiło z Bruce’m. Ruszyli w las, licząc na to, że reszta postąpi za ich przykładem. Uzbrojeni w łapacze snów i w pochodnię, która powinna starczyć niemal do świtu.

Szybko zorientowali się, że reszta pozostała na miejscu lub udała się w inną stronę? W każdym razie reszty nie było! Odwrócili się natychmiast, kiedy dotarło do nich, co się stało, ale podobnie jak jakiś czas temu nie pomogły ani nawoływania, ani szybki powrót w stronę obozu.

Obozu nie było. Ludzi w nim nie było. Była tylko ich dwójka. Mikołaj i Connor.

Ich serca zabiły dziko. Krzyczeli. Nawoływali. Lecz byli, jak dzieci we mgle, lecz bez mgły. Ewidentnie rozdzieleni od reszty przez prześladującą ich siłę. Przez coś, czego ludzkie umysły nie mogły ani nazwać, ani pojąć. Nie mogły lub najzwyczajniej w świecie nie potrafiły.

I wtedy uderzyły pioruny. Jeden po drugim. Potężne wyładowania atmosferyczne przecięły nieboskłon. Raz! Drugi! Trzeci! Kolejny i kolejny! A potem raz jeszcze!

Zagrzmiało ogłuszająco, jakby gdzieś obok wybuchały bomby! Jedna po drugiej! Odpowiadające ilością liczbie rozbłysków!

Ogłuszeni i oszołomieni mężczyźni spojrzeli po sobie.

Byli absolutnie pewni, że błyskawice uderzały w jedno miejsce znajdujące się dość niedaleko od miejsca, w którym się znajdowali. Mila, góra dwie.
Pytaniem bez odpowiedzi pozostawało, w co uderzają pioruny?

Mogli pójść to sprawdzić lub kontynuować próbę odszukania reszty ludzi ze spływu. Ostatnio to się udało po chwili i mimo rozdzielenia znów wszyscy byli razem.

A potem zginął Bruce.


Angelique, Arisa, Bobby, John

Podejmowali decyzję wolno. Palce Arisy sięgnęły po urządzenie, na które zgrała dane ze znalezionej kamery. Przycisk wabił. Kusił. Przywoływał. Jakby wokół nie było ognistego kręgu. Jakby w środku nie formował się niewyraźny cień. Zarys czegoś, co niewątpliwie stanowiło śmiercionośne zagrożenie.

To, że zniknęli Mikołaj i Connor pierwszy zauważył Bobby. I szybko połączył ten fakt z tym, że faceci zwiali do lasu przed tym, co nadchodziło szybciej, niż reszta. Nie marnując czasu na ustalenia, jak oni go marnowali. A to, że zmarnowali wystarczającą ilość czasu ustalając plan działania, zrozumiał pierwszy John. I to, że właśnie ta opieszałość będzie kosztowała życie któregoś z nich, też zrozumiał ochroniarz!

- Ruszać się! – wrzasnął wyrywając ludzi z dziwnego stuporu. – Musimy stąd uciekać! On zaraz tutaj będzie!

Krzyk poderwał Arisę na nogi. Uskrzydlił Boobiego, który chwycił obie dziewczyny pod ramiona i zaczął biec w kierunku rwącego strumienia, na którym – według słów zabitego przewodnika – zaczynał się Szlak Połamanych Wioseł. Szlak, któremu raczej – uzmysłowił sobie to właśnie w tej chwili – już raczej nie będą mieli okazji stawić czoła.

Zaczęli bieg i wtedy John poczuł, że jakaś siła przebija mu nogę. Zachwiał się w pół kroku, krzyknął i stracił równowagę. Upadł spoglądając w dół, na swoją nogę. Łydkę przebijał mu jakiś kolec, niczym ostrze grzbietu jakiegoś wielkiego jeżozwierza. Kościsty szpikulec wystawał z rozerwanego, spływającego krwią mięcha. Z tak okaleczoną nogą John raczej nie był w stanie biegać. Co najwyżej kusztykać. A o ucieczce mógł jedynie pomarzyć.

Krzyk usłyszały dziewczyny i usłyszał Bear. Odwrócili się widząc leżącego na ziemi Johna oraz bestię, która uformowała się mniej więcej humanoidalna postać, pełna ociekających czerwienią ostrzy, kolców i szpikulców.

Było niemal pewne, że dopadnie Johna, jeśli mu nie pomogą. I nie było pewne, czy nie dopadnie ich, jeśli tego nie zrobią.

Krąg ognia nadal płonął, ale wygasał i Bobby zrozumiał, że płomienie jednak powstrzymywały demona. Że oddziałały go od przerażonych, bezbronnych ludzi. Reguły się nie zmieniły. Płomienie nadal były ich sojusznikiem, ale wtedy… wtedy stawiali czoła pomagierom. A to, co przechodziło do nich z… z nie wiadomo skąd… było chyba tą siłą, której powinni bać się najbardziej. Tej, którą powinni trzymać na dystans i unikać…

Dwa uderzenia serca. Tyle czasu minęło od krzyku Johna, gdy te wszystkie myśli przebiegały przez umysł przerażonego Bobbyego.
 
Armiel jest offline  
Stary 26-03-2016, 11:50   #132
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Trochę się zdziwił, gdy okazało się, że Bear tak ochoczo podchwycił pomysł Angelique, która przecież w sytuacji, gdy straciła brata, nie mogła myśleć do końca logicznie. Według Connora porywanie się na rzekę, gdy ta z pewnością nie będzie spokojna ze względu na nadchodzącą burzę (w końcu na wyżej położonych terenech za wodą mogło już lać), było głupim pomysłem. Jeśli nie idiotycznym. Nawet jeżeli rzeka nie była jeszcze wezbrana, to swoją głębokość miała. Z drugiej strony, skoro Ange nazwała rzekę strumieniem, widać było, że nadal jest w szoku po śmierci Bruce'a. Gorzej, jeśli przyczyni się do utonięcia kogoś z ekipy, ale jeśli ludzie szli za osobą, która była roztrzęsiona i nie myślała logicznie, to był już ich wybór i nie miał zamiaru przekonywać ich na siłę. Fajnie, że chociaż Nick zachował zdrowsze podejście do tematu i w końcu razem ruszyli za nawołującymi ich głosami, zostawiając pozostałych w obozie.

Nie odeszli daleko, gdy las znów zamknął ich w pętli. Obóz rozpłynął się w powietrzu, tak samo jak i pozostali. Jakby to wszystko nigdy nie istniało. Nawoływali kilka razy, ale Mayfield domyślał się, że to bezcelowe. Cokolwiek trzymało ich w szachu, nie chciało, by odnaleźli pozostałych i wyglądało na to, że pozwala im tylko na tyle, na ile chce w danym momencie. Gdy kręcili się w kółko, szukając jakiejś wskazówki, czy drogi, strażak odezwał się do Nicolasa.
- Znowu jesteśmy zapętleni, ale i tak uważam, że lepiej było iść w las, niż próbować się przedrzeć przez rzekę na drugą stronę. - Poprawił czołówkę. - Zbliża się burza, woda będzie wezbrana, ryzyko jest duże. Aż się dziwię, że reszta posłuchała Angelique, tak, jakby nikt nigdy nie był na spływie i nie wiedział, albo się nawet nie domyślał, jak rzeka może być niebezpieczna, zwłaszcza w złą pogodę. No ale jak sobie chcą, mam nadzieję, że uda im się znaleźć wyjście z tej sytuacji, a potem sprowadzą jakąś pomoc.

Nie pogadali długo, gdy nagle tak przywaliło piorunami, że nawet opanowany zwykle Connor podskoczył w miejscu. Czuł się, jakby był w centrum jakiegoś nalotu bombowego. Dość szybko okazało się, że błyskawice uderzają w to samo miejsce, ze dwie mile od nich. Jak to było w ogóle możliwe? Czyżby tam, gdzieś w lesie było coś, co ściągało na siebie wyładowania? Mayfield spojrzał na Nicka.
- Jestem za tym, żeby to sprawdzić. - Zarządził. - I tak kręcimy się w kółko po lesie, a tutaj mamy jakiś punkt zaczepienia. Kto wie, może znajdziemy tam coś, co pomoże nam wydostać się z tego koszmaru. Idziesz, Nick?
Skinął na kumpla głową i powoli ruszył w stronę widzianych z daleka piorunów, rozglądając się przy okazji czujnie wokół. Nie chciał snuć domysłów, bo przekonał się już, że nic tutaj nie trzymało się kupy i z logiką miało niewiele wspólnego.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 30-03-2016, 08:15   #133
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Ściskając w jednej dłoni łapacz snów, a w drugiej płonącą pochodnię Mikołaj wraz z Connorem zagłębił się w morki lasu. Zdawało mu się, że pozostała część grupy jest tuż za nimi, jednak jak się później okazało, albo zostali w obozie, albo "magia" tego miejsca znów ich rozdzieliła.

Na nic zdały się nawoływania i próby szukania pozostałych, zresztą Mikołaj nie specjalnie się do tego przykładał. Miał już dość gubienia się i odnajdywania, miał dość tego miejsca i chciał się stąd wydostać.

- Nie ma co ich szukać. To nie jest normalne miejsce. Jeśli ten las czy te ...*potwory*...- to słowo ciągle nie chciało mu przechodzić przez gardło. Mimo wszystkiego co widział, ciągle w to nie mógł uwierzyć. Nie ma czegoś takiego jak potwory, klątwy i zaklęte lasy.

- ...nie chcą, żebyśmy ich znaleźli to nie damy rady. -

Słowa Mikołaja przerwał grzmot. Potem kolejny i następny. Zdawało się, że biły w jedno, konkretne miejsce. Jakby... jakby ktoś lub coś chciało wskazać im dokąd mają iść. Mikołaj nie miał lepszego pomysłu co mogli zrobić. Mogą próbować szukać pozostałych, co skazane jest najprawdopodobniej na porażkę, mogą błądzić po lesie bez celu, bo nawigacja nie działa, a w mroku ciężko o orientację lub mogą sprawdzić co przyciąga pioruny. Może to jakiś piorunochron przy bazie strażników leśnych albo coś w tym stylu.

Jak się okazało, jego towarzysz miał taki sam plan, co ucieszyło Mikołaja. Nie będzie musiał przekonywać Connora do swojego planu.

- Z ust mi to wyjąłeś. Jasne, idę z tobą. Chodź. - powiedział, po czym machnął dłonią w kierunku, w które uderzały błyskawice.

Mikołaj szedł przez mrok, dzierżąc pochodnię, którą trzymał wysoko w górze, tak aby oświetlała jak największy obszar, a łapacz snów chwycił niczym magiczny amulet, który miałby ochronić go przez atakiem bestii zrodzonej z cieni.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 30-03-2016, 09:40   #134
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.


Gdy odkrył to coś pod butami zawahał się. Iść dalej? Wyglądało jakoś dziwnie jak krew. A co najmniej jak jakaś woda z nią zmieszana. Ale skąd? Jak ktoś by dał radę utoczyć tyle krwi? Pod jakimś drzewem czy w małym budynku... Ale tak? W całym fragmencie lasu? Przecież by chyba wyschła czy odparowała... I pewnie jakieś padlinożercy by się pławiły tu do woli. No i śmierdziałaby chyba znacznie jak taka ilość. A tu nic. Wyglądało jak czerwona woda czy właśnie krew ale była bezwonna.

A potem zobaczył te truchła zwierząd na drzewach. No niby jakieś takie zwierzęta. No nic specjalnego. Borsuki, lisy, kuny i inne takie. Ale na drzewach? Aż tyle? Same ciała. Wygldało jak jakaś choinka obwieszona ozdobami albo ten ptak... Zapomniał jak się nazywa ale był taki ptak co rozwieszał jakieś żaby czy inne takie na kolcach gałęzi. No ale to był mały ptak, żabę mógł zawiesić ale nie lisa czy kunę nie wspominając o chyba chlernym niedźwiedziu! Kto by wieszał niedźwiedzia na drzwie?!

Ten fragment lasu wyglądał jak jakaś spiżarnia. Albo kolekcja trofeuów. Albo... Cmentarz? Tego ostatniego nie był pewny. Coś mu świtało, że Indianie zostawiali chyba jakies ciała na powierzchni ale czy tak? Tak na drzewach? To wszystkie było takie dziwne... Metafizyczne...

~ Oj, chyba nie jestem u siebie... ~ poczuł się zagubiony. Te dziwne niebo z jeszcze dziwniejszym księżycem, ten las, to płynne coś pod butami, truchła zwierząt... Nie miał pojęcia jakby to wszystko mogło być możliwe w jego rzeczywistości. Tu powinna być burza albo deszcz w nocnym lesie a nie jakaś nienaturalna cisza i bezwład. To było aż niemożliwe chyba do osiągnięcia w ich realu jakikolwiek z tych elementów. Więc...

~ Jestem duchem? Albo w świecie duchów? No super! A gdzie kurwa była faja pokoju z ekstra zielskiem?! ~ zamiast tego użarł go ten wendigo i teraz... Nie miał pojęcia co się dzieje. Co to kurwa było? Jakaś duchowa chatka Puchatka tego wendigo? Mieszkał tu jak nie był w ich realu? To nie byłoby dobre. Bo człowiek nie powinien tu być. No własnie chyba nie bez fai i jakiś rytuałów czy co. A przecież Frank Jackson nie był indiańskim szamanem by odstawiać taką międzywymiarową podróż.

To było... Zatrzymał się i przysłonił oczy dłonią. Nie było dobrze oj nie. Czym były te truchła zwierząt? Trofeami? Jakiś duch lasu kolekcjonował tu coś co sam upolował? Zabił? Pokonał? Wygrał kurwa w karty z innymi duchami? No niedźwiedzia można było się pochwalić bo to faktycznie cenna zdobycz jest? Ale jakaś fretka czy kuna? Jakoś małe okazałe mu się to wydawało. Albo... Może to jakieś odzwierciedlenie tego co zostało uwięzione w tym bomblu szamana? Jakiś istot żywych istot uwięzionych oprócz niego? Ale... Wówczas chyba powinni być i inni ludzie. Znaczy kajakarze. Chyba że się wydostali. Albo już n... Chyba że na odwrót. Może to zestaw tych istot co kiedyś już zginęły w takim bąblu. Z każdym razem gdy był on uruchamiany. W tej jaskini przecież tak mu się wydawało, że różne starocie są. Nie wiadomo właściwie jak często i od jak dawna mogły odchodzić takie hece. Wówczas jeśli tamci jeszcze tam byli i byli żywi to chyba nie powinno być ich tutaj.

Ale w takim razie co robił tu Frank? Zaczynał się serio już tak zmieniac w tego wendigo, że tu trafił jakby już nim był? Różnił się od tych trucheł. Te były ciche i nieruchome. Martwe. Jakby wisiały tu od nie wiadomo jak dawna. A on nie. Wciąż był sobą i miał raczej konsekwentną kolejność zdarzeń które go tu doprowadziły. Wakacje, wyjazd, przylot, ośrodek, Mount, kajakarze, spływ no i potem ta cholerna noc.

Westchnął ciho i ruszył ponownie za tym głosem. Ale zdębiał gdy zobaczył ciało z którego dochodził. Już z daleka nie podobało mu się wzbudzając czujność i niepewność. Nawet obawę. Zwolnił i rozejrzał się dookoła ale przecież musiał jakoś rozwikłać tą zagadkę! Więc kontynuował marsz mimo że jakoś dziwnie wydawało mu się, że to ludzka sylwetka. No w sumie jak głos to i człowiek. Ale ten był jakoś zawieszony na drzewie tak samo jak te truchła dookoła.

~ Nie! Niee... ~ pkręcił głową jak z bliższej odległości rozpoznał ubranie i resztę. To był on sam! Kolejny Frank Jackson! No był już całkiem blisko by być tego pewnym. Zaschło mu w gardle. Oblizał nerwowo wargi i znowu się rozejrzał dookoła. Miał ochotę uciec. Ale gdzie by uciekł? Wszędzie ten cholerny las. Był pewny, że nawet nie jego las z nie jego rzeczywistością. Nie bylo wiadomo czy w ogóle ma jakiś koniec. Albo znowu jakieś zapętlenia, że bez sposobu i tak by wracał na jeden kafel. Był więc uwięziony tutaj. Z tymi truchłami na drzewach. I tymi innymi Frank'ami Jacksonami. Kim oni byli? Jakimiś odbiciami z innych rzeczywistości? Komuś kto się nie udało wydostać czy co? Jakies pieprzone zakrzywienia czasoprzestrzenne!

- Noo... Frank Jackson. Z Baltimore. Jestem... Kto cię tak urządził brachu? - zaryzykował i spytał tego zawieszonego mężczyznę. Przejawiał jakąkolwiek aktywność spośród wszystkich trucheł na drzewach. I był na tyle świadomy by znać jego imię. Czy może swoje... Ale może była jeszcze jakaś nadzieja? Może sprawa była na tyle świeża by dało się jeszcze wrócić? Jeśli miał przed sobą jakieś swoje alterego któremu się nie udało może czegoś się dowiedział? Coś rozkminił? I wołał go by go ostrzec albo poinformować. Przerwać ten przeklęty krąg i wyzwolić się z niego. W sumie obawiał się i jakoś tak niepwenie czuł sie gadając... W sumie nie wiedział do kogo czy czego. Ale nie miał pojęcia co by jeszcze mógł w tej chwili zrobić by czegoś się dowiedzieć i rozjaśnić jakoś sytuację. A czas chyba nie był jego sprzymierzeńcem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-03-2016, 16:45   #135
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Co mógł zrobić?! Co był w stanie zrobić Bobby w tej sytuacji?!
Rzucić pochodnią? Zaatakować?
Nie... To byłoby szaleństwo. Nie mieli broni. Żadnej broni. Nie mieli nic poza... rakietnicą.
Dwa pociski. Pozostałe dwa stracili z Bruce'm.
-Uccciekkkać! Jjjjuż... jak nnajddalej!- krzyknął Bear głośno do dziewczyn. Nnniee ooggllądddać się... nnnnie czczeekkać na nnikkogo. Ucieeekać!
Tylko to mógł zrobić. Dwa pociski... jeden mógł wystrzelić.
Wycelował wprost w pysk potwora i nacisnął spust. Pocisk nadziei.
Bobby jednak nie miał czasu, by zwracać uwagę na efekt swego wystrzału. Dziewczyny były... powinny się oddalić, a on … rzucił się też do ucieczki. Pozostawienie Johna na pastwę potwora ciążyło na sumieniu Barkera, ale nic im innego nie pozostało. Rzucenie się z pochodnią na potwora było samobójstwem, walka z tym bezpośrednio była samobójstwem. Jeśli raca zdoła zranić lub odpędzić potwora, to dobrze… Bobby nie zamierzał czekać, aby się o tym przekonać. Należało jak najszybciej się oddalić od tego miejsca. Nie było tu źródeł ognia poza gasnącym ogniskiem, była za to woda blisko.. były mokre trawy i gołe skały.
Była śmierć… być może Johna, być może i Beara, ale Barker zamierzał się upewnić, że dziewczyny przetrwają.
-Zwiewwffaaać, jjjużżżż!- krzyknął do nich by pogonić do ucieczki i zawsze znajdować się między nimi, a dziewczynami.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-04-2016, 01:23   #136
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Koniec był bliski i nieunikniony. Nie było żadnego sposobu, by odpowiednio zadziałać. Wieczna ucieczka i tak kiedyś by się skończyła. Uciekanie nie było produktywne, nie niosło za sobą żadnego istotnego efektu. Można było stać w miejscu a wyszło by na to samo. Mimo, że akcje wynikające z obiektywnej oceny sytuacji były identyczne jak poddanie się i stanie w miejscu, Japonka nie podjęła takiego rozwiązania. Przeżycie nie miało rozwiązania i "zbiegało do zera". Cel w samych założeniach nie mógł być zrealizowany. Należało obrać inny. Przekwalifikować priorytety i cel poboczny ustawić na środek podium. Liczyło się pozostawienie jak największej ilości informacji.

Gdy to sobie uświadomiła podjęta za nią decyzja nie pokrywała się z jej wymaganiami. Nie mogła wleźć do wody nie zabezpieczejąc telefonu. Nie było czasu na zabezpieczenie urządzenia, a gdzie dopiero na przeprawę. Nie mogła sobie pozwolić na ściągnięcie plecaka, wyszperanie woreczka strunowego i zapieczętowanie urządzenia. Zmieniła plany odbijając w las w kierunku dołu rzeki. Nie patrzyła się ani nie odezwała słowem do Ange i Bobiego. Trzeba było uciec od natychmiastowej śmierci. Los Johna nawet nie dotarł do przemyśleń Arisy. Wszystkie moce przerobowe, które była wstanie wyciągnąć w takiej sytuacji przeznaczyła na własne zadanie, ludzie stali się nieistotni.

Brutalnie nauczona dokładniejszego rewidowania swoich koncepcji, doszła do wniosku, że samo pozostawienie informacji nie było wystarczające. Indianie stracili status przyjaciela. Poza odtworzeniem materiału potrzebowała tak ukryć najważniejsze informacje, by tylko odpowiednie osoby były w stanie do nich dotrzeć. Kartę z nagraniem z GoPro należało umieścić w telefonie mającym skopiowany materiał z aparatu. Wyciszony telefon należało schować tak, by jego lokalizacja była możliwa tylko przez GPSa. Ograniczony dostęp uniemożliwiłby dojście osób, chcących zatuszować całą sprawę, jak zrobiono to z Calagarym. Telefon i tak był nie używany przez ostatnie dni, więc oszczędzanie energii powinno dociągnąć odpowiednią ilość czasu.

Zadanie trzeba było wykonać w bezpiecznym miejscu.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 01-04-2016 o 01:41.
Proxy jest offline  
Stary 02-04-2016, 12:21   #137
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Mikołaj i Connor


Ruszyli w stronę, gdzie uderzyły pioruny. Las wokół nich stał się dziwnie cichy i chociaż wiatr wiał jeszcze, a burza nie chciała ustąpić to jednak oni poruszali się jakby w jakimś odrzeczywistnionym miejscu.

Im bliżej miejsca, które przyciągało błyskawice byli, tym wyraźniej czuli charakterystyczny zapach ozonu w powietrzu. I czegoś jeszcze. Jakaś słodkawa woń smażonego mięsa i bardziej gryzący w gardło smród spalonej sierści.

W końcu wyszli na otwartą przestrzeń – pozbawione drzew pogorzelisko, jeszcze dymiące, ale już niegroźne. Wyglądało to tak, jakby pioruny i pożary już jakiś czas temu wypaliły w tkance puszczy polanę o średnicy zbliżonej do boiska sportowego.

Poza dymem, spalonymi szczątkami zwierząt i zwęgloną roślinnością w tym polu rażenia nie było niczego. Niczego, poza jednym obiektem zlokalizowanym w samym środku. Obiektem, który wyglądał jak statua, lecz taka… cielesna.

Obiektem przedstawiającym stojącą na zadnich łapach istotę, o przegniłym ciele, wyprostowanej niemal ludzkiej sylwetce i łbie, który przywodził na myśl skrzyżowanie wilka i jelenia.

Bestia stała pośrodku pogorzeliska, niczym ohydny i zarazem przerażający strażnik czegoś.

Jej widok przyprawiał o dreszcze ale jednocześnie absorbował… przyciągał. Jakby w tym spowitym dymie stworze skrywał się jakiś sekret. Groźny i niebezpieczny, ale jednak sekret.


Frank

Frank odezwał się a na brzmienie jego głosu Frank-na-drzewie otworzył oczy.

I Frank-pod-drzewem ujrzał w nich tylko ból. Ból i obojętność. Jakąś dziwną pustkę, od której zakręciło mu się w głowie. Zawirowało tak, że nie zdołał zapanować nad nogami i nad swoją własną świadomością.
Frank upadł. Zapadł się w sobie. Stracił przytomność.

A kiedy się ocknął zorientował się, że siedzi pod drzewem. Z przeciętymi żyłami. Bliski utraty świadomości i sił.

Było mu zimno. Potwornie zimno, ale w końcu stracił sporo krwi. Czuł to.
Nad nim szalała burza. Oddalająca się gdzieś dalej.

Puszcza trzeszczała, jęczała pod naporem wiatru. Wichura przynosiła do uszu Franka dziwne odgłosy, ale tym razem nie było w nich szeptów, ani krzyków.

I nagle Frank usłyszał czyjeś pospieszne kroki. Ktoś biegł przez las. Niemal pędził, jakby uciekał przed czymś niewypowiedzenie strasznym.


Angelique, Bobby

Bobby wystrzelił rakietnicą prosto w kolczastą bestię widząc, jak płomienie i żar rozbłyskują na ciele kreatury, smażąc je i paląc, ale nie na tyle groźnie, aby ją całkowicie powstrzymać.

Ciągnąc dziewczyny za sobą rzucił się do ucieczki. Nie mógł już pomóc Johnowi. Wiedział o tym. Ale musiał pomóc sobie i tym, które postanowił otoczyć swoją opieką.

Nie słuchał krzyków. Nie chciał ich słyszeć, a może ich nie było? Po prostu pędził, aż dopadł miejsca, gdzie były kajaki, liny i cały ich cięższy sprzęt.
Wiedział, że spłynięcie jest szaleństwem, ale przedostanie się na drugi brzeg wydawało się być realne. Liczył na to, że rwąca woda powstrzyma potwora, który wydawał się być tuż, tuż.

Angie była bezwolna. Pozwoliła przypiąć sobie linę asekuracyjną, nałożyć kapok, kask. Cene sekundy, ale bez tego wejście w górską rzekę było szaleństwem! A Arisa, Arisa gdzieś znikła i w tej chwili, czując zbliżającą się bestię, nie mieli szans jej odnaleźć. Teraz musieli uciec na drugą stronę. Byle dalej od źródła zła i zagrożenia.

John

Uciekli. Zostawili go na pastwę potwora. John nie miał im za złe. W końcu co mogli innego zrobić. Z wysiłkiem podniósł się na nogi. Poderwał z tytanicznym trudem i zaczął kusztykać w las. Kolejne dwa kolec przebiły mu drugą nogę i plecy.

Ten drugi wyszedł przez klatkę piersiową, w fontannie krwi, wraz z kawałkami płuc.

John nie zdążył jednak upaść. Trzeci kolec, tym razem nie wystrzelony lecz znajdujący się na jednym z odnóży demona, przebił mu czaszkę, niczym stalowa szpilka skorupkę jajka. Kostny szpikulec wyszedł ustami, w fontannie szkliwa, zębów i czerwieni.

Demon uniósł bezwładne ciało w górę, podrzucił, pochwycił w kilka innych odnóży, szarpnął, rozerwał na strzępy zabryzgując wszystko wokół krwią w promieniu kilku dobrych metrów. Szczątki mięsa i kości, które jeszcze kilka sekund wcześniej były Johnem Smithem – ochroniarzem – teraz były jedynie nawozem użyźniającym las.

Poza głową, która nabita na szpikulec szeptała słowa o głodzie.


Arisa

Odbiegła w bok. Pomiędzy drzewa. Kierując się wzdłuż rzeki, jak wcześniej próbowali to zrobić całą ekipą spływu, nim krwawy koszmar zaczął się na dobre.

Uciekała jak najdalej od reszty. Jak najdalej od źródła zagrożenia. Uważając na rzekę, podobnie jak wcześniej jąkający się przewodnik. I podobnie jak on, w jakiś niepojęty sposób oddaliła się od niej.
Biegnąc zważyła nagle, że ktoś siedzi pod drzewem. Niemal na tego kogoś wybiegła. Z ulgą ale i niedowierzaniem zorientowała się, że to Frank, zaginiony uczestnik spływu.


Frank i Arisa

Frank też zauważył Arisę która, niczym zjawa, wyłoniła się niespodziewanie spomiędzy drzew. Zasapana i wyraźnie przerażona. Ich oczy spotkały się na chwilę.

Angelique, Bobby

- Gdzie jest Arisa? – zapytała nagle Angie.

Boobby skończył dopinać jej strój ochronny.

- Gdzie ona jest!? – tym razem Angie już nie pytała, lecz wrzeszczała.

Bear chciał już odpowiedzieć, otwierał usta by wyjąkać jakieś uspakajające kłamstwo lub powiedzieć prawdę, kiedy go ujrzał.

Potwor przybył szybciej, niż zakładali. Pojawił się na linii drzew i tylko błyskawiczny refleks chłopaka uratował ich oboje przed wystrzelonymi kolcami.

Popchnął Angie i razem z nią wpadł w rwący nurt górskiej rzeki.

Jej nurt okazał się dużo bardziej porywisty, niż sądził. I dużo głębszy. Porwał ich w dół rozdzielił od siebie ale dzięki kapokom i kaskom byli ochronieni przed zdradliwymi skałami.

Walka z prądem rzeki była szaleństwem i po kilku rozpaczliwych próbach po prostu dali się nieść. Jak dwa nic nieznaczące obiekty porwane przez rozszalały żywioł.

Uderzali o skały, dławili się wodą, odbijali od niewidzialnych przeszkód. A potem poczuli, że spadają gdzieś w dół, z rozpędem, z wrzaskiem, z lodowatą wodą wlewającą się do ust.

Na koniec była kipiel. Rwące wiry i czarne skały, które niczym szpony próbowały rozedrzeć ich na strzępy.

Ale w końcu, nadal połączeni krótką linką asekuracyjną, zdołali wydostać się na brzeg. Bardziej zdołał Bear, bo Angelique była na pół żywa. Starczyło jej ledwie tyle sił, by wydostać się na kamienisty brzeg.

Leżąc na plecach oddychali ciężko, jak po jakimś cholernym maratonie. Szum rzeki brzmiał w ich uszach niczym tętnienie krwi. Ale przynajmniej nie słyszeli krzyków ani szeptów. To, byli pewni, pozostawili za sobą.
Kiedy już Bear odzyskał odrobinę sił usiadł i rozejrzał się wokół.

Znajdowali się w spokojnej zatoczce, na rozszalałej, górskiej rzece. Obok nich do połowy wyciągnięty na brzeg stał… kajak. Ale nie taki nowoczesny, lecz klasyczny, „oldskulowy”. Ani odrobiny laminatu, syntetyków, tylko drewno. W kajaku Bear wypatrzył ludzkie szczątki. Szkielet w resztkach workowatego stroju z dziurą z boku czaszki.

Kajak był ostro poharatany, pełen dziur i do połowy wypełniony wodą, w której roiło się od drobnych rybek. I wtedy zamglony wzrok Bobbyego wypatrzył coś w tej drobnicy. Błysk metalu lub czegoś podobnego.
Angelique jęknęła, wypluła z siebie resztki wody, zakaszlała i usiadła.

Żyli.
 
Armiel jest offline  
Stary 02-04-2016, 12:43   #138
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
- Nie tego się spodziewałem... - powiedział wyraźnie zdziwiony chłopak
- To jest rzeźba? Czy jeden z tych skurwysynów? W sumie, jakby to był jeden z nich to już by się na nas rzucił, nie? - kontynuował Mikołaj.

- Stary, co robimy? - powiedział odwracając się całym ciałem w kierunku Connora, stojąc bokiem do "rzeźby"
- Skoro już tu doszliśmy to... to może sprawdźmy co to jest? Słuchaj, nie chce zgrywać bohatera, kurwa, wierz mi, ale myślę, że jeden z nas powinien tu zostać. Ja pójdę i sprawdzę co to jest, wiesz, w razie czego ty będziesz miał jakiekolwiek szanse, żeby spierdolić. Rozumiesz? - przerwał na chwilę i spojrzał na środek ogromnego pogorzeliska.
- Nie wiem co to jest, ale to może być klucz do tej pieprzonej zagadki. Może to rzeźba, z której wyłażą te stwory, albo to ołtarz jej poświęcony. Kurwa nie wiem, szczerze to nie mieści mi się to w głowie i nie wiem co robić, ale nie możemy tu stać i czekać. -

Chłopak na tyle ile poznał Connora wiedział, że ten pewnie nie zgodzi się, żeby to Mikołaj szedł sprawdzić "posąg", więc od razu zaproponował
- Wiesz, zawsze możemy zagrać w kamień-papier-nożyce do trzech o to kto idzie, a kto zostanie, heh... - zmusił się do lekkiego uśmiechu, choć wcale nie było mu wesoło. Miał dość całej sytuacji i mimo jego mocnej psychiki powoli zaczynał tracić nerwy i chyba zdrowy rozsądek...
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 02-04-2016, 18:38   #139
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Connor nie nastawiał się na nic szczególnego, to i się nie zawiódł, czy zaskoczył, gdy natrafili na coś, co przypominało realistyczny posąg, albo złowieszczą figurę, mającą odstraszyć nieproszonych gości. Trochę zafrapowały go spalone truchła zwierząt i spora połać wypalonego terenu, ale póki co nie zastanawiał się nad tym głębiej, zwłaszcza, że Nick zaczął wyrzucać z siebie słowa, niczym naboje z karabinu. Wysłuchał go do końca, wciąż wpatrując się w "rzeźbę", mając nadzieję dojrzeć choćby najmniejszy ruch. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.

- Po pierwsze, Nick, postaraj się trochę uspokoić.- Zaczął, gdy Nicolas skończył. - Wiem, że siedzimy w gównie po uszy, ale dodatkowe nerwy niczego nie przyspieszą, czy poprawią. Po drugie, nie pójdziesz tam sam. Widziałeś, co stało się z Bruce'em, gdy chciał sprawdzić namiot. - Mayfield zrzucił plecak i wyciągnął z niego swój nóż. Po raz pierwszy na tym "spływie". - Też uważam, że możemy tutaj znaleźć coś, co pomoże nam rozwiązać tę zagadkę, dlatego trzeba sprawdzić ten posąg, czy cokolwiek to jest. Pójdziemy tam razem, bo razem mamy większe szanse na przeżycie, gdyby coś zaczęło się dziać - rzucił pewnie, próbując wlać w serce kumpla nieco pewności siebie. - Jeśli masz jakiś nóż, czy coś podobnego, przygotuj sobie. Podejdziemy tam wspólnie i obejrzymy to “coś”, jednocześnie mając na uwadze, że to “coś” może chcieć nas zaatakować. Musimy być czujni, bo to może być pułapka, tak samo, jak namiot, w którym zginął Bruce. Poza tym nie wiem, czy też to czujesz, ale mnie ten posąg wabi… możliwe, że jest to podpucha, dlatego będziemy ostrożni. Acha… i jeszcze jedno…

Connor sięgnął po telefon i potrząsnął nim w powietrzu.
- Chciałem cię o to poprosić już wcześniej, ale nie było chwili… Jeśli zginę, a ty przeżyjesz, daj znać mojej narzeczonej o tym, co się ze mną stało, ok? - Gdy Nick pokiwał twierdząco głową, kontynuował. - Pin do telefonu to 1502. - Uśmiechnął się na tę myśl. To była data urodzin Shelby; specjalnie sobie ustawił taki kod, żeby nie zapomnieć, bo kiedy kogoś kochasz, to nie chcesz sprawić tej osobie przykrości, zwłaszcza zapominając o jej urodzinach, a w życiu Mayfielda na co dzień sporo się działo. - Jej numer jest w ostatnio wybieranych. Na imię ma Shelby. Shelby Munroe.

Wrzucił iPhone’a do kieszeni, po czym skinął na Nicka. Trzeba się było zbierać, zatem chwycił mocniej rękojeść broni białej i ruszył wraz z kompanem w kierunku groteskowej rzeźby, z ostrzem noża przygotowanym, żeby dźgać, gdyby ponura figura nagle ożyła i chciała ich zabić. Pewnie niewiele by to dało, biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia, ale jak to ktoś kiedyś powiedział: “wyjątkowe okoliczności wymagały wyjątkowych działań”. Czy jakoś tak. Gdyby nic takiego nie miało miejsca, miał zamiar dokładnie ją obejrzeć, by dowiedzieć się czegokolwiek, co pozwoliłoby im wyrwać się z tego miejsca.

Lewa dłoń wciąż dzierżyła dreamcatcher, również gotowy do użycia, gdyby zaszła taka potrzeba. W tej chwili żałował tylko jednego: że nie był Batmanem.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 06-04-2016, 11:28   #140
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Connor i Mikołaj wykiwali ich. Zostawili na pastwę losu, dali dyla wgłąb lasu nie oglądając się za siebie. Szuje. Parszywe szuje. Ange mogła spodziewać się wiele po ludziach, ale takiego tchórzostwa nie. Nie to, żeby to ją zdziwiło, ale po prostu od samego początku tego koszmaru, każdy powtarzał jak mantrę "trzymajmy się razem", "cokolwiek się nie stanie, musimy być razem", a teraz? Spierdolili. Nie ma co owijać w bawełnę, po prostu wzięli nogi za pas, zamiast pospieszyć dziewczyny, które właśnie przeżyły śmierć najbliższej ich sercu osoby. Jak niby miały funkcjonować, jak myśleć samodzielnie? Myśli szatynki były zapełnione krwistą plamą wspomnień, uśmiechem brata, który w myślach wyciskał łzy z jej oczu. Czy naprawdę już nigdy nie usłyszy jak ten się śmieje, nie zobaczy jego radości, nie poczuje pocieszycielskiego ramienia? Ostatnia ich rozmowa nie była zbyt czuła i ciepła. Żałowała, że nie powiedziała mu wtedy jak bardzo go kocha, jak żałuje, że nie spędzali ze sobą więcej czasu, że Arisa ich oddzieliła od siebie i ta więź między rodzeństwem osłabła.
Angelique rozejrzała się mglistym spojrzeniem, kiedy Bear szykował ją do spływu. Nie zauważyła nawet, kiedy miała kask na głowie i nałożony kapok. Zajął się nią jak dzieckiem, było jej wstyd za swój stan. Ale Arisa? Gdzie jest Arisa?!
Obruszyła się, wykrzyczała pytanie, zdenerwowała się. Zawierciła się, by odnaleźć ją wzrokiem. W końcu jednak poddała się. Zachowanie japonki pozostawiało wiele do życzenia. Ange zaczęła się poważnie zastanawiać czy jej aby na pewno zależało na Bruce'ie? Nie zauważyła tego. Jedyne na czym jej zależało, to na sprzęcie, przytuliła się do tej kamery, zabrała ją i zwiała, nie ujawniając informacji jakie były zawarte na nagraniu. Samotna łza znowu zagościła na policzku kobiety, która nawet nie miała sił by ją zetrzeć.
Cienisty potwór zagościł na skraju lasu gotowy do upolowania swych ofiar. Wystrzelił zabójczy kolec, a w tym samym czasie Bobby zrobił unik i pchnął kajak. Spłynęli w dół niebezpiecznego szlaku, woląc śmierć przez utopienie niż od mistycznej istoty, której pochodzenia kompletnie nie rozumieli, a która wzbudzała w nich tak wiele strachu i niepokoju.

Angelique, mimo dużej wytrzymałości, czuła się ledwie żywa. Nie miała sił na wyczołganie się z kajaku, kaszlała tak silnie, że myślała iż wypluje płuca. Straciła na chwilę oddech, dławiąc się wodą, która blokowała dostęp powietrza. Musiała wykrzusić to, co uniemożliwiało jej oddychanie. Bear pociągnął ją wyławiając na sam brzeg, a ona leżała tak jeszcze chwilę próbując pozbierać siły. Czuła się całkowicie wypruta, z emocji, z chęci życia, z energii. Miała ochotę tak już zostać i zasnąć, a najlepiej nigdy się nie obudzić, bo po co? Dla kogo? Sposępniała.
Ciężkie powieki ustąpiły na chwilę, aby spojrzeć co robi mężczyzna. Zainteresowała się tym, że podszedł do jakiegoś obcego kajaka ze szkieletem w środku. Resztkami sił wsparła się na rękach wysilając mięśnie ramion i podniosła się z ziemi. Westchnęła ciężko oraz głośno, podchodząc do jąkały.
- Co tam masz? - spytała zbliżając się. Dziura w głowie trupa ewidentnie ją zaciekawiła, czyżby samobójstwo? Może w kajaku jest więc broń palna? Czy ten człowiek naprawdę nie widział już dla siebie nadziei, że wolał strzelić sobie w łeb? Nie zdziwiłaby się.
Kobieta postanowiła sprawnym, medycznym okiem ocenić ranę oraz postęp degradacyjny zwłok oraz poszukać dokumentów lub jakichś wskazówek w kajaku i wokół niego.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172