05-09-2016, 11:27 | #1 |
Reputacja: 1 | [Wilkołak: Apokalipsa] Oblicze dobra, oblicze zła Oblicze dobra, oblicze zła
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 05-09-2016 o 19:39. |
11-09-2016, 21:49 | #2 |
Reputacja: 1 | Psuja budzi się pierwsza spośród stada. Nic dziwnego, bo Psuja ma cholernie czujny sen. Śpi z jednym okiem otwartym. Z uszami nadstawionymi jak policyjne radary. Przez las niesie się pierdylion dźwięków i zapachów i wszystkie je musi Psuja przepuścić przez sito swojej uwagi, podczas gdy śni niespokojne sny. Dlatego noce są męczące i teraz, gdy leży jeszcze zwinięta w kłębek, pysk jej się drze w przeciągłym ziewnięciu. Drapie się za uchem bo coś tam swędzi, wyhodowany brud albo współlokator. Jednego i drugiego pasowałoby się pozbyć, ale Psuja nie ma na to czasu ani głowy. Od wielu dni nie widziała łóżka ani prawdziwej łazienki. Od wielu dni nie oglądała w lustrze swojej gęby. Ale tak jest lepiej, na czterech łapach. Z nikim nie musi gadać, przed nikim się tłumaczyć. Że wychudzona, że ubrania wytłamszone, że aparycja, delikatnie mówiąc, niechlujna. Wstaje słońce i Psuja sobie idzie. Kilka szczeniaków zrywa się za nią. Uwieszają się jej u gardła, próbują podgryzać uszy. Psuja musi na nich warczeć, kłapie zębami i udaje groźną, co tylko maluchy bardziej zachęca. W końcu jednak odpuszczają bo Psuja oddala się za daleko od stada. Żegnają ją wesołym merdaniem, poszczekiwaniem i wracają do matki. Psuja lubi towarzystwo wilków. Co innego z miejscowymi loup garou. Tych z rozmysłem unika. Widziała kilku ale ominęła szerokim łukiem. Zignorowała też obowiązek powitania, taki z niej prymityw. Cały czas łudzi się, że załatwi sprawę chorującego lasu i ruszy dalej. Nie ma sensu się spoufalać skoro nie planuje długo zostawać, nie? Większość dnia Psuja gania po lesie. Kroczy tropem odwiedzanych wcześniej miejsc, chorujących roślin i zwierząt. Szuka zapachów, niuansów, które mogła wcześniej przeoczyć. Zahacza też o obóz rozbity głęboko w dziczy. Wygląda dokładnie tak jak wtedy, gdy go zostawiła. Suwak namiotu jest zapięty, popiół z ogniska dawno rozdmuchał wiatr. Przez chwilę Psuja się zastanawia czy nie sprawdzić wnętrza, ale do tego potrzeba dłoni i zwinnych palców a wcale nie ma ochoty pozbywać się łap i pazurów. Ostatnio pała niechęcią do ludzkiej formy. Zresztą, gdyby ktoś tu był zostawiłby swój zapach a Psuja wyczuwała woń tylko dwóch osób, tych Indian. Kobiety i lekarza. Las nie daje Psui odpowiedzi dlatego niechętnie podąża do miasta. Snuje się po jego obrzeżach, niucha i obserwuje. Szuka anomalii, symptomów obecności Żmija. Coś musi być powodem zachorowań i Psuja wścieka się, że te powody przeoczyła. Słońce ugina się ku zachodowi, nadciąga zmierzch. Idealny czas aby pomylić cień wilka z cieniem bezpańskiego psa. Ale nawet gdy złapie Psuję blask przydrożnej latarni i widać już jak na dłoni, że to żaden kundel, nawet wtedy nikt się nie dziwi. W okolicy roi się od szakali, a Psuja przypomina jednego z nich. Ma długie, chude jak patyki nogi i przerośnięte uszy. Właściciel chińskiej restauracji przyzwyczaił się nawet, że Psuja buszuje po zmroku na tyłach jego lokalu. Stołuje się w ciemnym zaułku wyżerając resztki kurczaka gong-bao i wołowiny pięciu smaków. Dziś jest tego tyle, że nawet szczeniak by się nie najadł. Kęsy wpadają do brzucha jak do przepaści bez dna. Na dodatek Psui chce się pić. Chłepce parę łyków z kałuży ale woda jest zatęchła i mętna. Z ciągle pustym i obrażonym na nią żołądkiem wraca do obserwacji. Mija budynki i zakłady pracy, obwąchuje ciepłe jeszcze samochody, przydomowe śmietniki. Ślepi się z daleka w witryny nocnych barów i rozświetlone stacje benzynowe. Jest zła, że nie wie czego właściwie szuka. Zła, że zmarnowała kolejny dzień na bezowocne śledztwo. Jest głodna, spragniona i zmęczona. Warczy w efekcie, nie wiadomo na kogo, i gania swój własny ogon. Kładzie się w gęstych krzakach i obserwuje ulice. W barze jest tłoczno. Pachnie stamtąd piwem i pieczonym żarciem i Psuja czuje jak ślina zalewa jej pysk. To nie jest dobry pomysł ale wypełza z tej gęstwiny już jako dziewczyna. Ma w kieszeni pięć dolarów i dwadzieścia pięć centów, za mało na posiłek ale ją to nie zraża. Wygładza dłonią bluzę z kapturem i dżinsy, brudne od mokrej ziemi i trawy. Kurtka wojskowa jest pięć rozmiarów za duża i Psuja topi się w niej jakby ukradła ją swojemu ojcu. Twarz ma zadziwiająco ładną, o łagodnych rysach i magnetycznych lustrach oczu. Nie wygląda na swoje dwadzieścia dwa lata, raczej na małolatę na gigancie, co już nieraz wpędziło ją w kłopoty. Włosy ma kolorowe jak u tych dziewczyn z punkowych kapel, twarz i dłonie umorusane. Nie wygląda na wypłacalną, ani nawet na pełnoletnią niemniej zwala się na wysoki stołek przy barze. - Piwo – jej własny głos brzmi obco. Trochę się od niego odzwyczaiła. Pokazuje gestem na kawał mięsa, który pałaszuje siedzący obok, wielki jak grizzly kierowca ciężarówki. - I zjem to co on. Sięga po papierową serwetkę, pluje na kraniec i próbuje zmyć smugi kurzu z wierzchów dłoni. Pod wojskową kurtką czuje chłód wielkiego ostrza. Ukryty w nim duch niemal wierci się i porusza rozbawiony tą sytuacją. Jest ciekaw w jakie gówno Psuja wpakuje się tym razem. Ostatnio edytowane przez liliel : 11-09-2016 o 21:56. |
12-09-2016, 11:11 | #3 | |||
Reputacja: 1 | Siedział przy komputerze długo po tym, jak słońce zaszło nad Minnesotą i samym Duluth. W małym imperium Merlina McMahona pracowało się na cztery zmiany. Niebieskie światło ekranu kładło się upiornie na bladej, usianej gwiazdobiorami piegów cerze, właściwej ludziom rudym i tym, którzy rzadko wychodzą z cienia budynków. W ustach Merlina obracał się ołówek o obgryzionej końcówce, namiastka namiastki papierosów, które zwykł palić. Jedna szczupła, piegowata dłoń o wypielęgnowanych i przyciętych krótko paznokciach spoczywała na komputerowej myszy, druga tańczyła po klawiaturze. Na ekranie ciągnęły i zaplatały się linie, w sieci punktów krystalizowały przestrzenie i instalacje, warstwa za warstwą, piętro za piętrem, jak prześcieradła na łóżkach w drogich hotelach. Jak znaczenia w staroirlandzkich opowieściach, jedno przykrywa drugie, lecz wszystkie tam są, i są potrzebne, by tworzyć całość. Jak wszystkie części tradycyjnego stroju Czirokezki. Dobrą godzinę stał wpatrzony w Aerial Lift Bridge, palił papierosa za papierosem i w konstrukcji mostu szukał natchnienia do wyjścia z impasu. Drogi ucieczki, jak coraz częściej ze zrezygnowaniem przyznawał sam przed sobą. Było, było jedno wyjście... upodliłby tym siebie, Biankę i Granta, ale rozważał to poważnie jako jedną z opcji. Istniała też inna. Połączyć siły. A więc powiedzieć, powiedzieć, co wie, pokazać palcem zarysy na zdjęciach satelitarnych, wyciągnąć kopie starych map, przycisnąć je flaszką whisky i popielniczką. Powiedzieć, ale komu i jak... Ostatnio edytowane przez Asenat : 12-09-2016 o 11:35. | |||
12-09-2016, 15:52 | #4 |
Reputacja: 1 | Wskazówki niechętnie dobijały do pierwszej. Cisza. Ledwie zakłócana dochodzącym od strony jeziora krzykiem uhahanych po uszy dzieciaków. Cisza była jego bodaj najczęstszym pacjentem. Przyjmował ją chętnie. Przychodziła regularnie. Nie zawracała głowy. Nie znikała na nie wiedzieć ile czasu, po to by mógł ją zobaczyć za kilka miesięcy udającą, że go nie zna. I zawsze słuchała zaleceń. Pacjent idealny. Z początku jej nie cierpiał i zwyczajnie nie pojmował jak mogła go tak często odwiedzać. Dziś można było powiedzieć, że Jeremiah Ellsworth z ciszą doskonale się rozumieli. Tym bardziej, że każdej wizycie towarzyszył magazyn Midwest Home, lub innego pisemka remontowo budowlanego, oraz stacjonarny komputer z dostępem do internetu. Tego dnia jednak nie chciał jej przyjmować. Chciał się na poważanie zająć robotą, a potem wrócić do domu. Magazynu nie otworzył. Komputera nawet nie włączył. Siedział i gapił się za okno. A na biurku leżały dwa protokoły z oględzin. Jeden w przegródce na brudnopisy. Drugi samotnie na samym środku. Oba były jego autorstwa. I oba…
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin Ostatnio edytowane przez Marrrt : 21-09-2016 o 15:20. |
13-09-2016, 12:37 | #5 |
Reputacja: 1 | Warkot harleya niósł się kilka przecznic do przodu i na boki, zwracając uwagę nielicznych o tej porze przechodniów i irytując pierwszych zasypiających mieszkańców Duluth. Umilkł po kilku długich chwilach, kiedy maszyna zatrzymała się pod jarzącym się słabo neonem typowego baru dla motocyklistów. Kilku z nich stało na zewnątrz, paląc fajki i popijając piwo z odrapanych butelek. To byli stali bywalcy. Skinęli głowami, kiedy potężna postać zeszła z motoru, rozprostowując kręgosłup. Ciemnowłosy mężczyzna był tu doskonale znany i kto miał łeb na karku, to nie chciał już mieć z nim na pieńku. Reputacja w pewnych kręgach była wszystkim. Grant rozpiął kurtkę i zdjął rękawice, kierując się do wejścia. Kasku jak zwykle nie nosił, nie pasował do wizerunku dobrze znoszonych skór, długich butów i nieogolonej twarzy. Drzwi skrzypnęły, kilka twarzy zwróciło się ku nim, część z nich zatrzymała się na wchodzącej do środka sylwetce. Jedna nawet ruszyła w jego stronę. Kozaki na obcasie zastukały o posadzkę w rytm chodu zgrabnych, długich nóg, których właścicielka występowała dziś w stroju kowbojskim, do którego oprócz butów zaliczały się tylko krótkie szorty i podwiązana nad pępkiem kraciasta koszula. Z uśmiechem objęła ramionami gruby kark nowo przybyłego, całując go mocno w ustach. - Jesteś wreszcie! - powiedziała ze śmiechem, bo jedną muskularną ręką objął ją i ustawił obok siebie, kierując w stronę bilardowego stołu i ustawionych obok wysokich krzeseł. Na jedno skinięcie barman przesunął po kontuarze butelkę z piwem. Matthias wciągnął głęboko powietrze. Zapach tutejszego smrodu był tego dnia wyjątkowo intensywny. Pracę skończył kilka godzin wcześniej, ale tego dnia znowu chodzili po lasach. Wiedział czego szukali, efekt jednak był taki sam jak wcześniej. Bezowocność działała mu na nerwy, których pobudzenie Hannah nie potrafiło uspokoić. Wyczuł kilka nowych woni. Pot TIR-owców, liczne skóry i odór piwa od tubylców, tanie perfumy przydrożnych lasek i nieliczne wonie, których nie umiał rozpoznać. Kolorowe włosy zbyt młodej na to miejsce dziewczyny mignęły mu przy okazji. Dołączył do grupy, sadzając blondynkę na kolanach i łapiąc za tyłek. Śmiała się i żartowała, jak oni wszyscy. Niektórzy zazdrościli, inni wyzywali. Alkohol wlewał się do gardła. Ten dzień nie przyniósł żadnego przełomu pieprzonej egzystencji. Potrzeba było czegoś więcej. Po pół godzinie uznał, że jeden z przejezdnych gapił się zbyt długo i zbyt często. Grant wstał, przy protestach kochanki. Zawsze protestowała, ale nigdy mocno. Ona też to lubiła. Życie na krawędzi, myślała. Wybrał tego najbliżej dziewczyny o kolorowych włosach. Chyba nawet coś u niej próbował. Nieważne. Pięści poszły w ruch. Pierwszy cios, który trafił w jego szczękę obudził w nim nieco życia i wydobył krótki warkot. Skończyło się zbyt szybko. Złość nadal kipiała i wiedział już, że tej nocy nie uśnie. |
15-09-2016, 12:13 | #6 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
19-09-2016, 11:09 | #7 |
Reputacja: 1 | Ta noc była wyjątkowo niekompletna. Seks nie usatysfakcjonował go, obicie mordy również nie. Oba skończyły się zbyt szybko. Głęboko w Matthiasie kłębiło się znacznie więcej emocji, o wiele więcej żądzy i wściekłości. Wszystko to kotłowało się tak bardzo, że nie zastanowił się nawet, jak Szepcząca Bryza weszła do środka. Nie miał pojęcia, dlaczego pojawiła się u niego, skoro zależało jej na czasie. Nie obchodziło go to, podobnie jak sąsiadka. Fakt, że był w samym ręczniku niewiele zmieniał, jeśli ktoś miał problem z nagością - całościową lub częściową, to powinien odwracać wzrok. Nie speszył się ani na moment, przechodząc od wyjścia Hannah do rozmowy z Indianką bez gubienia rytmu jego pędzącego życia. - Ją jeszcze odwiedzę - wyszczerzył zęby w wilczym grymasie. - Jedziemy. Nie zwykł zadawać zbędnych pytań. Już w ruchu zarzucił skórzaną kurtkę i wsunął buty, do kieszeni chowając kluczyki. - Co wiesz? - Mniej niż chciałabym wiedzieć. - Odparła z nutą złości w głosie. - Nawet jej do lekarza nie zawieźli, bydlaki. Od jej przyjaciółki wiem gdzie była. Miała tam spotkać się ze swoim chłopakiem, chłopakiem z miasta. Pewnie dlatego nie powiedziała rodzicom. Zatrzymał się w połowie wciągania spodni i przeszył ją wzrokiem. - Masz adres chłopaka? Miasto jest tu - warknął, z nieukrywaną sugestią w głosie, że miałby ochotę go przesłuchać. Na swój sposób. - Rozmawiałam już z nim. - Odparła wpatrując się w niego z uważnie. - To nie on. Głuchy warkot i powrót do ubierania się był całą odpowiedzią. Po kilkunastu sekundach był już przy drzwiach. Otworzył je i poczekał na nią. - Opowiedz wszystko. - Po za miejscem, w którym to się stało i tym, że chłopak tego nie zrobił niewiele wiem. - Szepcząca Bryza podążyła za Grantem. - To przyjaciółka ofiary mi o wszystkim powiedziała. -Jedź do Swamp Lake. - Zakomenderowała. - To spory obszar do przeszukania. Poprzednia ofiara tez tam została napadnięta. Jej rodzice też nie wnieśli oskarżenia. A policja nie kiwnie palcem bez tego. Zamknął drzwi, zabierając wcześniej jeszcze strzelbę. Klasyczny shotgun był dobry na bardzo wiele problemów. Motor stał przed wejściem. Usiadł na niego, gestem wskazując na miejsce za sobą. - Nie uda ci się namówić jej do opisu miejsca? Bez tego znów utkniemy. Odpalił silnik. - Ślad jest świeży. - Powiedziała siadając z nim i obejmując w pasie. Wyraźnie czuł jej zapach. Mydło, wiatr i jakieś zioła. -Zaczynam wierzyć, że to próba zastraszenia nas. Starszyzna dostała propozycję kupna ziemi tuż przy jeziorze. W okolicy widziano kręcących się obcych. Nie tylko tam byli. A gdzie się pojawili dochodziło do gwałtu. Wszystko zaznaczyłam sobie. Grant wciągnął głęboko powietrze wraz z zapachem skór i Bryzy, a potem ruszył gwałtownie, nie mówiąc już ani słowa. Wybrał najkrótszą drogę do jeziora. Ruch o tej porze był niewielki. Wybierał skróty i leśne drogi, tak jak z McMahonem. To co od razu rzuciło się w oczy, to świeże ślady samochodu pozostawione na drodze leśnej, które pojawiały się i znikały. Ktoś poruszał się częściowo tą samą drogą co oni. I to nie były ślady samochodu rudego Irlandczyka, któremu dwa dni wcześniej Grant towarzyszył. - Samochód! - Krzyknęła Indianka. Grant też go dostrzegł. Charakterystyczny, zielony ford super duty należący do miejskich zakładów drogowych stał zaparkowany przy drodze. Niemal w tym samym miejscy, kilka dni wcześniej on i McMahon zostawiali auto, by ruszyć piechotą do jeziora. Na motorze można było podjechać jeszcze dalej, ale nie autem. Grant zwolnił. Mógłby się zatrzymać i dalej podejść pieszo, dzięki czemu byliby o wiele cichsi, ale nie było to w jego stylu. Przejechał obok samochodu i pojechał dalej. - Gdzie zaczynamy? - zapytał przekrzykując warkot silnika. - Jedź prosto. - Odkrzyknęła mu. Następnie pokierowała ich drogami dostępnymi dla jednośladów, czego dowodziły koleiny. - Chłopak mówił, że jechał skuterem. - Tłumaczyła wybierając drogę. - Jest tylko kilka takich miejsc. A od miasta można dojechać tylko w dwa. I do obu łatwo i szybko można dojść od domu dziewczyny. - Droga, którą wybrała prowadziła praktycznie nad samo jezioro. Kamienisty, ale łagodnie schodzący brzeg dawał możliwość biwakowania. Trzeba było tylko przejść kawałek wzdłuż brzegu. Szepcząca Bryza pewnie prowadziła do ukrytego za krzakami i niewidocznego z drogi miejsca. Była to idealna miejscówka na wypady w gronie przyjaciół jak i na romantyczne wieczory we dwoje. Musiało być też dobrze znane mieszkańcom rezerwatu i często odwiedzane, czego ślady zauważyli oboje. - To nie tu. - Powiedziała z wyraźnym zawodem w głosie Indianka, gdy obejrzała ślady. - Od kilku dni nikogo tu nie było. Miała racje i Grant też to czuł. Miejsce pachniało naturą. Chociaż jego nozdrzy i Indianki też, zaczęła wyraźnie węszyć, dotarł słaby zapach ludzkiej krwi. Mężczyzna spojrzał na towarzyszkę i warknął cicho. Sięgnął po broń i wciągnął głębiej powietrze. Bez dalszej zwłoki ruszył w stronę zapachu, bacznie rozglądając się na boki i trzymając przed Szepczącą. Zagrożenie go przyciągało, zachęcało do rzucenia się w jego objęcia. Stłumiony instynkt czasami krzyczał, że to on jest alfą, że to on jest przywódcą. Teraz szedł pierwszy, bez strachu i zawahania. |
21-09-2016, 00:12 | #8 |
Reputacja: 1 | Wilki potrafią szybko biegać. Milczący Wędrowcy do tego chyba zostali stworzeni. Psuja rzadko chodziła, zwykła biegać. Ten pęd i euforia jaką za sobą pociągał działał na Psuję jak narkotyk. Gdy podbiegła pod znajomy domek po prawdzie zapominała już o celu, który jej przyświecał. Po wtóre tak się w tym biegu zagalopowała, że z rozpędu machnęła jeszcze trzy kółka wokoło ogrodzenia.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin Ostatnio edytowane przez Marrrt : 21-09-2016 o 15:20. |
21-09-2016, 11:16 | #9 |
Reputacja: 1 | Psui nie podobał się zapach kierowcy ciężarówki. Kiedy ją zagadnął dziewczyna dosłownie skurczyła się w sobie. Dopiła do połowy piwo, mięso nie przeszło jej przez gardło pomimo dokuczliwego głodu. I wtedy zawrzał ferment. Na tirowca rzucił się ten nadpobudliwy motocyklista. Psuja wykorzystała moment aby stamtąd pierzchnąć. Włóczyła się chwilę po parkingu wokoło baru, zła, że zaprzepaściła okazje na ciepłe żarcie. Zataczała coraz szersze koła próbując znaleźć zapach kierowcy i jego ciężarówkę. Może wnętrze wozu powie jej coś więcej? Ale wozu nie było. Dziwne. Bardzo dziwne. Co to za kierowca ciężarówki bez pieprzonej ciężarówki? Pytania zniknęły gdy okolice rozdarł wilczy zew. Polowanie. Jest szansa, że wreszcie zapełni czymś brzuch. * Stado przywykło do obecności Psui ale pręgowany basior wzbudził żywe zainteresowanie. Szczeniaki trzymały podyktowany ostrożnością dystans, wadery pilnowały młodych, alfa robił się poirytowany obecnością obcego. Musieli działać szybko i nie nadużywać gościnności wilków. Jeremiah obiegł teren, wyniuchał z bliska truchło łosia. Psuja ponowiła swój samotny rekonesans. Spotkali się po kwadransie kawał od obozującego stada. Znów w ludzkich postaciach podsumowali informacje. - No i? - dopytywała się dziewczyna. Tutaj, w głębi lasu, jej niechlujna powierzchowność nie rzucała się aż tak w oczy. Igły wplątane we włosy i brudna twarz sprawiały wrażenie rozmyślnego kamuflażu. - Łoś był zdrowy - indianin ograniczył się do krótkiego zdania. Mimo iż jednak słowa te raczej powinny rodzić ulgę, brzmiały cokolwiek ponuro - Byk w sile wieku. - Nie on był źródłem smrodu. Raczej okolica – Psuja odwróciła wzrok. - Ten kierowca tu był. Pieprzył się z kobietą. - Nie pieprzył się - wyraźne zmęczenie pobrzmiało w jego głosie. Podszedł do drzewa i oparł się o nie ciężko - Pobił ją. A potem zgwałcił. Indiankę z rezerwatu. - Czułam krew – przyznała. - Ruszę tropem dziewczyny. - I co zrobisz? - warknął nieoczekiwanie indianin - Poliżesz po twarzy na pocieszenie? Nawet jej stąd nie wytaszczysz. Idziemy razem. - Nie ma sensu. Tylko powęszę – zaoponowała Psuja z typowym niedorostkom buntem. - Ona nie jest pierwsza – Indianin powiedział to już do jej pleców. - Twój tirowiec działa tu od jakiegoś czasu. Bije. Gwałci. Zostawia. Ale teraz ty pomyśl mała Greenpeace, co jeśli te gwałty to nie zbrodnia zwyrodnialca, a jakiś rytuał? Bo to, że wataha spokojnie sobie w tym smrodzie tam siedzi, nie jest ani trochę normalne. Wyczuwszy człowieka powinny przenieść się daleko stamtąd. A i łoś nie jest normalny. To był silny, zdrowy byk. Wilki na takie nie polują. Przez chwilę milczał. - Wracam. Wezwę patrol w okolicy. Jeśli ją znajdziesz, wezwij pomoc. Masz komórkę? Psuja szybko zaprzeczyła. - To wyjdź na szosę. Kilka razy będą przejeżdżać zanim zamkną zgłoszenie. - Gliny to kłopoty, unikam ich – odparła niechętnie. - Skąd wiesz, że były wcześniejsze? - Bo dwie z nich zanim wróciły do domu, przyszły do mnie - w głos wdarł się ton niecierpliwości - Zrobił im to ten sam człowiek? Kierowca bez ciężarówki? - zainteresowała się. Jeremy w odpowiedzi, zbliżył się do niej blisko stając z nią twarzą w twarz. Coś błysnęło w jego oczach. Coś cholernie pasującego do tych lasów. - Posłuchaj mnie Greenpeace. Bawisz się w leczenie zwierząt? W porządku. Baw się. Znajdź źródło. Dobierz lekarstwo. Gaja ci podziękuje. Ale do tych dziewczyn się lepiej nie zbliżaj. Wśród tutejszych ludzi są nie tylko rumiani uśmiechnięci indianie obsługujący klientów resortu i kasyna. Ci ludzie honor cenią znacznie wyżej niż krzywdę swoich córek. A krzywdę córek znacznie wyżej niż los jednej białej dziewczyny. Nadepniesz im na ten honor za mocno i któregoś razu możesz zobaczyć o jeden cień za dużo. Słowa Jeremiego chyba wywarły właściwe wrażenie bo Psuja postąpiła kilka niemrawych kroków w tył. - A co jeśli to jest źródło? - burknęła. - Zło, które wyrządzają tym indiankom? Wsiąka w ziemię z ich krwią i wstydem i ją zaraża? A skażona ziemia równa się skażone zwierzęta i ludzie? - Jeśli to jest źródło... to trzymaj się od niego na odległość. Dam znać teurgom Uktena. Obserwuj te wilki. Sama choroba nie jest celem sama w sobie. I... trzymaj się z dala od pubów. Naprawdę trochę śmierdzisz. A jutro rano... zbierz manatki i wyjedź stąd. - Wiesz co Winnetou - Psuja zaczęła znikać w gęstych zaroślach - wolę śmierdzieć niż gadać frazesami z chińskich ciasteczek. Będę łazić i robić co mi się podoba. Ostatnie co zobaczył to środkowy paluszek górujący nad poprutą rękawiczką bez palców. Psuja odbiegła kawałek, odnalazła spokojny zakątek w gęstwinie. Przemiana nie szła jej nigdy jak pstryknięcie z palców, musiała się skupić i uzbroić w cierpliwość. Na czterech łapach świat znów wydał się prostszy. Psuja wróciła do miejsca gdzie doszło do aktu przemocy. Poczekała aż spomiędzy plątaniny zapachów wyłoni się ten poszukiwany. Ranna dziewczyna. Indianka. Zatoczyła kilka kółek z nosem przy ziemi aż złapała pewny trop. Początkowo biegła ostrożnie ale z czasem wilcze ciało złapało swój sprężysty rytm i Psują zawładnęło to uczucie podekscytowania towarzyszące pościgom. Ostatnio edytowane przez liliel : 21-09-2016 o 13:26. |
21-09-2016, 11:18 | #10 | |
Reputacja: 1 | Santa Maria, Madre di Dio... co za burdel. Ostatnio edytowane przez Asenat : 21-09-2016 o 11:43. | |