Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2016, 21:21   #1
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
[Camarilla] Polowanie

17 października 2016r. godzina 20:13,
przedmieścia Los Angeles, prywatna posiadłość Beckettów

Vera otworzyła oczy, ujrzawszy nad sobą baldachim łóżka, przeciągnęła się po wygodnej pościeli. Lekki, delikatny dotyk aksamitu muskał jej skórę, zaś w powietrzu unosił się zapach orchidei i… tak, vitae. To było dziwne? Nie przypominała sobie, by przed snem zostawili gdzieś zapas w pobliżu. Czyżby to jedno z nich cierpiało na zaburzenia pokarmowe i zwracało pokarm w czasie snu?
Ledwo przebudzona i świadoma wampirzyca przeciągała się powoli prostując wszystkie członki i czekając leniwie z otwarciem oczu. Próbowała nie zsuwać się po śliskiej pościeli. Nigdy nie zrozumiała, co Vesper widział w aksamicie. Uważała to za kolejną z jego zwichrowanych zachcianek. W niewielu przypadkach potrafiła mu odmówić więc i w sypialni skończyli na atłasie. Westchnęła dumając, że jest tyle innych materiałów, bardziej przytulnych...i wtedy dotarł do niej zapach krwi… Zamarła, rozglądając się.
“Co do ku….?” - Malkavianka rozejrzała się po pomieszczeniu, jednak pościel była czysta. Za to jej oczom ukazała się wysoka dziewczyna, siedząca w rogu pomieszczenia na wygodnym fotelu, który tak ukochała sobie Vera do swych tajemnych studiów. Nieznajoma miała na sobie jednoczęściowy kostium moro, a na jej udach spoczywał Glock 19, którym się bawiła. Buzujące emocje Very zbudziły też Vespera, zwykle wychodził z letargu wolno i ona miała wtedy trochę czasu dla siebie. Często wykorzystywała to ciesząc się spokojem i pełnią kontroli nad ciałem, a czasem specjalnie silnymi własnymi emocjami wybudzała też jego. Gdy nie chciała być sama.


- Witam szanownych państwa. - powiedziała szeptem, gdy tylko wampiry dostrzegły jej obecność. - Cieszę się, że się wybudziliście. Mam do was pewną sprawę, która wymaga waszej uwagi. - jej wzrok był czujny, a pistolet naładowany, mogła to stwierdzić z pełną odpowiedzialnością. Jeden nieostrożny ruch, a zostaną nafaszerowani amunicją… Przez chwilę mocno zaskoczona Vera próbowała zrozumieć, kim może być blond diva w halloweenowym kostiumie. Do imprezy pozostały wszak jeszcze dobre dwa tygodnie. Vesp rejestrował ten sam obraz, ale do jego ledwo przebudzonego umysłu jeszcze nie dochodziło o co tu chodzi.

Drugą myślą Very była zajarzenie, że kobiecie udało się obejść wszystkie zabezpieczenia w jej rezydencji. Poczuła rosnący wkurw i wysuwające się z dziąseł kły…. Nie dość, że panna była źle ubrana, to jeszcze wlazła do JEJ schronienia i śmie grozić JEJ bronią? “W.MOJEJ.WŁASNEJ.SYPIALNI?!” - zawyło jej w głowie.
Wyszczerzyła kły i syknęła głośno. Bez słowa uderzyła w nieznajomą swym majestatem, paraliżując ją na kilka sekund. Sekund, które wystarczyły Verze, by zerwać się z łóżka, podbiec do nieproszonego gościa, wyrwać broń z ręki i przystawić ją do skroni przeciwniczki. Sprawdziła, czy panna nie ma dodatkowych broni. Szarpnięciem postawiła laskę na nogi i ruchem glocka zachęciła do opuszczenia pokoju - wciąż kulturalnie i bez przemocy, Vesper mówił by panowała nad uczuciami! Nadal wściekła nie ukrywała, że tylko czeka na ruch inny niż wycofywanie się raczkiem panny Moro. Gdy minął pierwszy szok, blondynka krzyknęła:
- Hej, poczekaj! Mamy wspólnego znajomego! - w jej głosie dało się usłyszeć przerażenie. - Horatio!
Vera nie przestając mierzyć z broni i wypychając blondynę z sypialni wysyczała:
- Horatio chce się Ciebie pozbyć czy sama wpadłaś na pomysł samobójstwa? - mierzyła kobietę spojrzeniem. Nie zauważyła niczego niezwykłego, może poza tym, że kobieta była ghulem… I to dosyć starym ghulem. Jej aura była blado czerwona, miejscami pomarańczowa z lekkimi wstawkami w kolorze fioletu. - Masz 2 minuty na opowiastkę albo rozszarpię Ci gardło… - kolejny krótki ruch bronią. - Zacznij od tego jaki przeszłaś zabezpieczenia. - Kierowała kobietę w stronę jednego z oficjalnych gabinetów z dużym balkonem. W razie czego łatwiej się pozbyć ciała.
- Zaraz dwie minuty… - Vesper nie przeszkadzał Verze w jej działaniach będąc gotowym do przejęcia spraw w swoje ręce. Biorąc pod uwagę iż rozmawiali ze sobą jednymi, tymi samymi ustami, wyglądało to tyleż komicznie, co strasznie. - Wyciągnę z niej to szybciej, a potem w wapno… - Oczy Job wciąż wpatrywały się w blondynkę, ale patrzyły na nią dwie osoby.
- Zabezpieczenia? Phi, też mi coś… - w oczach kobiety przeleciała pojedyncza iskra, ale tego Vera widzieć nie mogła. - Jestem ekspertem od tego typu rzeczy. - oburzyła się, otwierając dłoń i ukazując trzymaną w niej iglicę pistoletu. - Możemy zakończyć dyskusję z pozycji siły i porozmawiać normalnie? - założyła ręce na piersi.
Nonszalancja kobiety wkurzyła Vespera. On był mniejszym terytorialistą i nie dostawał pierdolca, za to że ktoś wtargnął mu do sypialni, jak na całą sytuacje zareagowała Vera. Inna sprawa to włamanie, ominięcie zabezpieczeń i granie teraz pewnej siebie lali, która uważała się tu jak u siebie.
Uśmiechnął się drapieżnie, a na twarzy odmalowało się to jedynie po jednej stronie ust. Vera była wpieniona i zaciskała mocno szczękę, a nie chciał z nią walczyć. Wycofał się zresztą szybko i twarz wróciła do zaciętej miny.
- Rozmowy - wycedził - są przereklamowane. Zobaczysz skarbie, że włamania mogą nie być miłe - dodał skupiając wzrok na jej oczach i sięgając w ich głąb, do jej myśli i wspomnień.
W umyśle Vespera pojawiła się wizja blondynki rozmawiającej z Horatio pod budynkiem Sunshine Suits at The Pietro. Do jego uszu dobiegło pojedyncze słowo “kłopoty”, później kolejne, “finansowe”. Ventrue wyglądał na zmartwionego, a Horatio nie nawykł mieć takiej miny. Jego usta ułożyły się w kolejne słowo. “Sabat”. Wizja się rozmyła. Sięgnął do jej umysłu głębiej szukając tego kim była, skąd znała Horatio, płynął wśród jej umysłu kierując się nicią powiązanych myśli i wspomnień. Ujrzał moment, w którym Ventras uczynił ją swym ghulem, te kilka upojnych chwil, które spędził ze swoją sekretarką również pojawiło się w jego umyśle. Zobaczył panoramę Chicago, malującą się z dachu drapacza chmur. Oczyma blondynki widział, jak Horatio strzela do jakiegoś osobnika, po czym uciekają helikopterem z lądowiska.
Powoli wyszedł z jej umysłu.
- To ghulica Horatia. Jak to jego pomysł by tak nas naszła, to sukinsyna czeka solidny kop w dupę - powiedział z przekąsem, nie przejmując się, że mówi o księciu Chicago. Jako, że w pomieszczeniu była tylko szczupła brunetka i miss moro, mogło się wydawać, że Vesper kieruje te słowa do włamywaczki.
Ale nie do niej je kierował.
- No i już wiesz jak przeszła zabezpieczenia? - wymruczała Vera ironicznie. Jakoś nie mogła uwierzyć, że “phi to moja specjalność” przeszła bez zabezpieczenia taumaturgiczne. Jeszcze mniej mogła uwierzyć w to, że Vesper tego z niej nie wyciągnął. Paranoja wzmagała się z każdą chwilą tak jak i żądza wykopania laski z siedziby. Wkurw wzrósł - tym razem na Horatia - że nie umiał wychować swojego ghula by ten nie ładował się z butami do cudzej siedziby.
- Nie szukałem w niej tego - odparł Vesper.
- Raczej nie jesteś w pozycji do stawiania żądań. Kwestie twojego grande entrée omówię bezpośrednio z Horatio. - rzuciła tym razem do blondyny, uśmiechając się sadystycznie. - Gadaj po coś tu przyszła. Została Ci minuta... - dorzuciła wprowadzając kobietę do gabinetu i zatrzaskując drzwi. Nie miała najmniejszej ochoty być ani miłą ani pouczaną przez babę, która sama groziła jej bronią na początek. Kolejną myślą było, jakim cudem laska ma iglicę broni, którą kilka minut wcześniej miała gotową do strzału. Była pewna, że bezczel nie miał czasu na rozłożenie glocka. Niezależnie od tego, Vera nie potrzebowała broni, żeby sobie z nią poradzić... Wszystko to przeleciało błyskawicznie przez myśli wampirzycy, wciąż wpatrującej się w blondynę jak w wieczorną przekąskę.
- Moje, jak to ładnie ujęłaś, grande entrée jest moją tajemnicą. Horatio PŁACI mi za to, by być skuteczną. - posłała Verze krzywy uśmiech. - Przyszłam tu, bo mój przełożony prosi o twoją obecność na dzisiejszym spotkaniu. Ma tam swoich ochroniarzy, ale podobno jesteś, czy też jesteście najlepsi. - założyła ręce na piersi.
- Na kolana - wycedził Vesper. Blondynka upadła na kolana z wyraźnym grymasem na twarzy.
W pierwszej chwili chciał ją kopnąć w twarz. Opanował się jednak.
- Musiałaś mu zdrowo zajść za skórę dziewczyno, że zdecydował się Cię zabić - powiedział. - Bo chyba nie myślisz, że puszczę kogoś kto mi tak wlazł na chatę, prawda?
- Nie zabijaj mnie, błagam…
- blondynka się rozkleiła. - Ja… Ja tylko wykonałam to, czego oczekiwał ode mnie mój pan, proszę… - zaczęła drżeć. - Za-zapytaj go! Będzie w The Mayan, dzisiaj z Księciem! - powiedziała przez łzy, opuszczając głowę.
- O której? Co jeszcze Ci kazał przekazać? - warknęła Vera patrząc na zaryczaną pannę z niesmakiem - Że też nie mogłeś z niej tego wyciągnąć od razu… - zamarudziła rozdrażniona do Vespera.
- Może lubię jak klęczą przede mną zapłakane lale w moro i lateksie - zakpił Vesp. Spojrzałby zapewne przy tym na Verę ironicznie, ale z wiadomych przyczyn było to niemożliwe.
- Myślałby kto po tej Twojej ostatniej podrywce - prychnięcie Very zmieszało się z odgłosem tupania stopą o posadzkę.
- Eve to ty zostaw w spokoju. - Vesper zirytował się. Na chwilę na twarzy kobiety znanej powszechnie jako Jobb, w której głowie było zdecydowanie przyciasno, ironiczne skrzywienie ustąpiło irytacji. Emocje zmieniały się na obliczu równie często co usta wypowiadały słowa zdecydowanie nie dla osób trzecich. - Zresztą szokujesz mnie moja droga. Słowo “podrywka” wyczytałaś w internecie? Myślałem, że o ‘tych sprawach’ u Ciebie troszkę do tyłu.
- Podłapuje co nieco od tej twojej bladej glisty…
- syknęła Vera tonem, w którym brzmiała subtelna pogarda typowa dla wysoko urodzonych - Dziwne, “mój drogi” - dziewczyna zachichotała radośnie chociaż ton pozostał najeżony złośliwością - że jest coś na tym świecie co potrafi Cię jeszcze zszokować. Po ostatnich opowieściach, wydawać by się mogło, że już widziałeś i wiesz wszystko - W oczekiwaniu na odpowiedź Vera stanęła za klęczącą dziewczyną. Chwyciła gwałtownie za jasne pukle i próbowała pochylić się do jej szyi. Problem w tym, że Vesper się obraził.
Zblokował jej ruch, ale w krótkiej siłowaninie woli nie przeważył, toteż ciało Jobb jakby zwiesiło się nad moro-lady wciąż trzymając ją za włosy i tylko lekkie drżenie mięśni oraz napięcie na twarzy wskazywało na toczącą się gdzieś w głębi walkę.
- Nie denerwuj mnie od zachodu słońca! - wyzipiała brunetka przez ciasno ściśnięte szczęki. - Nie TY! - sykneła w kierunku przestraszonej moro barbie, szarpiąć ją za włosy.
- Damy ją Georgowi, niech wyciągnie… - wydyszał cięzko Vesper - … z niej jak to zrobiła.
- Damy… ale śniadanie samo przyszło…
- Vera napięła mięśnie karku i szyi próbując sięgnąć tętnicy pulsującej szaleńczo na szyi - Czemu zawsze zabierasz mi zabawki? - smuteczek przebił się przez jej wycedzone słowa. Przesadzała teatralnie. Wiedzieli o tym oboje, blondynka nie.
- Uch… - pulsująca tętnica była tuż tuż, przed oczyma, które były i jego. Nie był przesadnie głodny, ale… mhhhhmmr… aż czuł smak. - Ale tylko łyczek - wymruczał z wysiłkiem. - Potem ją do Georga i… - zwolnił opór i wycofał się z walki.
W jej szyję wpili się oboje.
- Spotkanie zaczyna się o dwudziestej drugiej trzydzieści… - wyjęczała blondyna, chwilę później mdlejąc. Vera spojrzała na zegarek. Była dwudziesta pięćdziesiąt trzy. Miała sporo czasu, by się wyszykować i dotrzeć na miejsce.

Krew miała… zaiste smaczną. Wciąż krążyły w niej nuty złości i strachu niczym przyprawy, stonowane, uszlachetniające smak, nieprzesadzone zbyt nadmiernymi emocjami. Zakropione adrenaliną krążącą jej w żyłach. To było… To było naprawdę dobre śniadanie.

- Viki!!! - zawył Vesper głosem Jobb gdy oderwali się od blondynki by nie ryzykować nazbyt wychłeptaniem zbyt wiele vitae.
Do pomieszczenia weszła cicho ciemnowłosa dziewczyna o lekko pustym spojrzeniu i smutnym, a raczej melancholicznym obliczu.
- Tak, Jobb? - Victoria rzadko zwracała się wprost do Very lub Vespera, związana krwią była z oboma jaźniami przez krew ciała które dzielili. Dla niej Jobb była Verą i Vesperem w jednym.
- Przyprowadź George’a.
Skłoniła głowa i wyszła po cichu.

- Kommen Sie herein! - powiedział głośno Vesper gdy rozległo się pukanie.
Do środka wszedł postawny mężczyzna koło trzydziestki z kaburą na czarnej koszuli. Victoria stanęła cicho obok niego w oczekiwaniu czy nie będzie do czegoś potrzebna.Kontrastowali trochę ze sobą. Pełen energii dryblas przez spaczenie zawodowe nie potrafiący utrzymać wzroku w jednym miejscu i drobna, szczupła, zamyślona dziewczyna o nieruchomym, jakby nieobecnym spojrzeniu.


- Możesz wyjaśnić George? jak to się stało… - Vesper mówił spokojnie, wręcz słodko kobiecym głosem, podczas gdy Vera się ubierała - że obudziłą nas ta tutaj pinda? - Wskazał niedbałym ruchem dłoni leżąca miss-moro. - Z gnatem. W sypialni. Wiesz coś o tym?
Szef ochrony zbladł.
- To niemożliwe.
- Ach! To świetnie, już myślałem, że ona jest prawdziwa… ale to przecież niemożliwe. DONNENWETTER! CZY TY SOBIE KPISZ GEORGE?!?!
- Ja nie rozumiem jak…?
- To zrozum. Weźcie ją w obroty by wyśpiewała jak ominęła systemy. Ja jak wrócę, zrobię to sam. Lepiej by obie te wersje nie różniły się od siebie.
- Vera zmarszczył śmiesznie nos przeglądając się w lustrze, przez co komunikat stracił wiele na twardości przesłania. - A i ma być nienaruszona, włos z głowy ma nie spaść. Bądź kreatywny.
- Zrobi się. Aaaa, jak wychodzicie to szykować ludzi? Jeden, dwa składy?
- Nieee, tylko Lorenzo jako kierowca, Viki pojedzie z nami i starczy. Spotkanie samej śmietanki, ochrony będzie aż nadto. Nie ma szans by cokolwiek się tam mogło wydarzyć by była potrzeba brać ludzi.


* * *

17 października 2016r., godzina 19:57
kawalerka przy Saticoy St, Los Angeles

Gangrelka szybkim ruchem zerwała się z łóżka i zlustrowała otoczenie. Tu, w tak odległych od centrum regionach, należało liczyć na siebie. I na życzliwych ludzi, którzy się nie zapuszczali w takie miejsca… czyli wyłącznie na siebie. Było bezpiecznie, przynajmniej względnie. Słońce zaszło już kilka chwil temu, ale Michelle nie była z tych, którzy zrywają się z pierwszą ciemnością. Spojrzała na ekran telefonu, zignorowała zaproszenie od ojca na kolację o osiemnastej trzydzieści, na którą się spóźniła i przeczytała smsa od Larsa.
Cytat:
Gdzieś grasuje Sabat. Pakuj się Mała, jedziemy o 21:00
Spojrzała na zegarek, właśnie wybijała 20:00. Miała godzinę, by spakować się i stawić na…? No właśnie, gdzie? Wiedziała, że dzwonienie do Szeryfa mija się z celem - był paranoikiem, nie odbierał od nikogo, poza Księciem. Pisał tylko smsy. Wzruszyła ramionami i poszła pod prysznic.

Czuła, jak ciepłe krople obmywają jej ciało, jak krwawy pot miesza się z wodą i spływa w dół. Owinęła się ręcznikiem i wtedy usłyszała dzwonek do drzwi. W pośpiechu nałożyła luźną koszulką z logo Clippersów, krótkie szorty, za którymi ukryła Berettę 92. Podeszła do drzwi i spojrzała przez wizjer, jej oczom ukazał się...


- Matt! - wykrzyknęła, otwierając drzwi. Wampir padł jej na próg jak długi, brudząc wszystko krwią. Brzuch miał rozorany czyimiś pazurami, był wycieńczony i niemalże nieprzytomny…
Zapach krwi drażnił i pobudzał. Wydawało jej się, że czuję go nim otworzyła drzwi, ale dopiero gdy Matt padł jak długi Michelle poczuła jak jej zmysły świrują. Złapała go za ramiączka podkoszulka i szybkim ruchem wciągnęła do mieszkania. Nie było czasu na strach, nie było czasu by się zastanawiać i wpatrywać w Matta. Nie miała łóżka, bo i po co? Stary materac wystarczył.
-W coś Ty się kurwa znów wpakował? - wycedziła przez zaciśnięte zęby kładąc wampira na materacu. Chwyciła koc leżący nieopodal i przycisnęła mu do krwawiącej rany. Żył, a to znaczyło, że powinien się wylizać z tego, mimo to ludzkie odruchy ratowania kumpli pozostały. Miała godzinę..ale Matt był tutaj. Kurwa, to wszystko komplikowało. Teraz nie było jednak czasu na rozmyślania. Starała się ocenić funkcję ży..nieżyciowe Matta i sprawdzić w jakim jest stanie, nim będzie myślała jak uporać się z tym burdelem.
Szybki rzut oka pozwolił stwierdzić, że nie została jej godzina, a niecałe czterdzieści minut. Rana mężczyzna przestała krwawić, ale nie zaczęła się leczyć. Brakowało mu krwi, by się wylizać z takich ran. Pozostawał jeszcze problem co zrobić z wampirem, gdy przyjedzie Lars…
Miała czterdzieści minut. To było niewiele czasu na znalezienie kogoś, na kim mógłby się pożywić Matt i doprowadzenie go do stanu używalności by Lars nie znalazł go tutaj. jeśli on go tutaj znajdzie Michelle nie była pewna co zrobi jemu, a zaraz po tym co stanie się z nią. Na plus było to, że mieszkała w dzielnicy na jaką było ją stać, czyli bez ogródek mówiąc nie najlepszej, jeśli nie powiedzieć złej. Mogła w zasadzie wyjść z mieszkania, pójść za róg i sprowadzić tu kogoś, by Matt mógł się posilić, ale to wydawało jej się takie barbarzyńskie. Z drugiej strony, czy ona rzeczywiście była w sytuacji, w której mogła tracić czas i zastanawiać się nad innymi rozwiązaniami. Zapach krwi, który unosił się wciąż w powietrzy drażnił ją. Mimowolnie zacisnęła pięści starając się skupić na czymś innym niż woń osocza. Wyprostowała się i unikając wzrokiem Matta ruszyła do wyjścia
-Nie ruszaj się stąd - nie była nawet pewna czy ją słyszy, wiedziała też, że nie miałby siły tego zrobić, jednak powiedziała to nim drzwi się za nią zamknęły. Przekręciła klucz w trzech zamkach i ruszyła ku ulicy, nie miała czasu.
Michelle wybiegła z budynku, znajdując się na skrzyżowaniu. Rzut oka pozwolił jej zauważyć pijanego meksykanina kilka kroków dalej, którego bez najmniejszego problemu mogła zaadoptować na potrzeby Matta.
Wolałaby nie poić go pijanym czy zaćpanym człowiekiem, ale chyba nie mogła wybrzydzać w tym momencie. Nie miała czasu też na subtelności czy zabawę. Rozejrzała się dokładnie po ulicy, upewniając się, że nie ma na niej nikogo, kto przypadkiem mógłby zadzwonić po policję. nie to, że bała się policji w LA, wszak dużą cześć znała, ale jednak, po co ściągać na siebie uwagę? Miała zamiar uderzyć meksykanina w tył głowy, by go znokautować. Tak by bez zbędnego oporu mogła go zanieść Mattowi.
Wszystko poszło wręcz perfekcyjnie - meksykaniec padł jak długi, a Gangrelka bez problemu zataszczyła go do swojego “apartamentu”. Jej kochanek siedział na materacu, przecierając oczy ze zdziwienia i gapiąc się na swoją ranę.
- Michelle? - zapytał, gdy weszła do pokoju. - Co… co się stało?
-To ja powinnam o to zapytać.-
Stwierdziła kładąc pijaka obok Matta. W jej spojrzeniu była troska.
-Musisz się odżywić trochę, a potem powiesz mi kto Cię tak urządził - Usiadła na materacu obok niego nie spuszczając wzroku z gangrela.
Mężczyzna przyssał się do karku “posiłku” i pił tak, jakby nie miał zamiaru przestać. Twarz zdobyczy stawała się coraz bardziej blada, aż Michelle dostrzegła, że człowiek jest już bardzo blisko “końca”...
Położyła dłoń na ramieniu Matta, na razie delikatnie.
-Już dość.
Wampir tylko warknął i wyszczerzył do niej kły.
- Masz szczęście, że jestem dzisiaj zdany na twoją łaskę… - westchnął i uruchomił vitae, które znalazło się w jego krwioobiegu. Po chwili rana zaczęła się zarastać. Rozsiadł się wygodniej i rzucił okiem na zegarek. 20:38. - To tak… Przyjechałem się pożegnać, bo opuszczam miasto. - Nawet nie zauważył, gdy pazury Michelle wysunęły się, choć nie oderwała wzroku od Matta - Wychodziłem z auta i ktoś… władował mi pół magazynku w brzuch. Taki… dziwny, wytatuowany meksykaniec. W sumie to mógł być nawet ten. - kopnął leżącego na podłodze człowieka.
-Ten jest pijany, to nie mógł być ten - W jej zwykle miłym dla ucha głosie dało się słyszeć nieprzyjemne nuty. Przyglądała mu się uważnie, poruszyła nosem jak pies który węszy, co nadało jej twarzy jeszcze bardziej zwierzęcego wyrazu. W końcu odwróciła modre oczy wgapiając się w zegarek. Nie miała wiele czasu.
-Co to znaczy, że przyjechałeś się pożegnać i czemu wyjeżdżasz?
Śmierdział krwią, tequilą i nikotyną. Ale żaden z tych zapachów nie był… jego, po prostu na nim osiadł.
- Wyjeżdżam. - wzruszył ramionami. - Tak zarządziła góra. Fajnie było w LA, ale… to nie dla mnie. - westchnął, choć było równie bezcelowe, co naturalne. - Będę daleko, mała.
Zacisnęła pięści, aż pazury rozcięły delikatną skórę dłoni. Gdy poczuła ciepłą krew pod palcami na moment się opanowała.
- Od kiedy, Ty, się kogokolwiek kurwa słuchasz? - Powróciła wzrokiem do Matta - Fajnie było, co to kurwa ma być, frazesy dla piętnastolatki? Czy ja Ci się kurwa z kimś nie pomyliłam? - była wkurwiona, choć nie wiedziała dokładnie co tak bardzo ją zdenerwowało, to, że Gangrel miał opuścić miasto, czy to, jak się w związku z tym zachowywał.
- Ej, spokojnie! - wyciągnął dłonie przed siebie niczym oskarżony o morderstwo. - Posłuchaj, sprawa jest ciężka. Mam pewne kłopoty na dupie, a wyjazd z miasta jest moją jedyną opcją. Jak się uspokoi, to wrócę, serio. - wstał z łóżka. Zegar wybił 20:45. Podszedł do Michelle i objął ją delikatnie. - Jakby ci to powiedzieć… Pali mi się pod dupą. Nabroiłem lekko i muszę, rozumiesz, muszę wyjechać.
Nie rozumiała. Ale gdy tylko ją dotknął rozluźniła się. Napięte mięśnie odpuściły, a Michelle w ludzkim odruchu westchnęła. Kątem oka spojrzała na zegarek, a gdy upewniła się, że Lars nie powinien pojawić się przez najbliższe kilkanaście minut odetchnęła, choć było to zupełnie bezcelowe.
- Nie dasz sobie pomóc, prawda? - Warkliwa nuta zupełnie znikła, a cichy głos powrócił do normy, co było dobrym znakiem. Uspokajała się.
- Michelle… - westchnął. - A niby jak mi pomożesz? Sprawisz, że wszyscy nagle zapomną o moim istnieniu? Ukryjesz mnie gdzieś? Powstrzymasz Lensa czy jak mu tam? - pokręcił przecząco głową.
- Larsa - machinalnie poprawiła go. To by wiele wyjaśniało i tego też się obawiała. - Wiesz, że wiem co i jak się dzieje w LA. Mogłabym.. - pokręciła w końcu głową - nie, to głupie. Masz rację - po wysuniętych pazurach nie było śladu, no może, poza spływającą po palcach drobną stróżką krwi - Co nabroiłeś? Powiesz mi?
Matt uśmiechnął się szeroko. - Wiesz, że nie mogę, prawda? - spojrzał na zegarek i pocałował ją w czoło. 20:49. - Zresztą, pewnie dowiesz się od Larsa niedługo. - uśmiechnął się w ten swój sposób, który jednocześnie uwielbiała i go nienawidziła.
Na chwilę położyła głowę na jego ramieniu by jego zapach osiadł na niej, by go nie zapomniała, by zakodowała go gdzieś w podświadomości, by mogła go znaleźć.
-Nienawidzę Cię, wiesz?
Posłał jej lekki uśmieszek. - Wiem. - puścił jej oczko i delikatnie wyrwał się z jej objęć. 20:51. - Muszę się zbierać.
Skinęła głową. Czas to skurwiel, wiedziała to od dawna, ale rzadko kiedy tak bardzo to odczuwała, szczególnie teraz, kiedy czas nie był ograniczeniem, przynajmniej tak się wydawało.
-Odzywaj się.. choć czasami - słowa były ciche, zupełnie jakby nie była pewna czy chce je wypowiedzieć.
- Będę. - puścił jej oczko i ostatni uśmiech. Wyszedł…
Kolejne kilka minut minęło jej w tempie dwóch godzin. Ciągnęły się strasznie, ale w końcu usłyszała dzwonek do drzwi. To był Lars.


Bardzo się starała by wyglądać normalnie, by nie dało się po niej poznać, że w środku wyje, ale nigdy nie potrafiła zachować pokerowej twarzy. Tym niemniej, nie mogła tego przedłużać, otworzyła drzwi.
- To gdzie dzisiaj?- zadała pytanie by Lars nie mógł jej zapytać o nic.
- Dostałem cynk, że Sabat zbiera się przy San Fernando. Planują grubą akcję, bo podobno w mieście znajduje się… - spojrzał na nią podejrzliwie i na leżącego na podłodze meksykańca. - A ten co tu robi? - zapytał.
- Długa historia- machnęła ręką jakby to było całkowicie normalne - Wyniosę go jak będziemy wychodzić. Ale kto się znajduje w mieście?
- Książe Chicago. Jakiś Horatio. -
westchnął. - Robimy za prewencję dzisiaj.
-Kurwa.. znowu? -
Rudowłosa nie była zadowolona. Nie lubiła takich akcji, jednak wiadomości, które przyniósł Lars były niepokojące, tym bardziej odczuła zdenerwowanie, gdy przypomniała sobie uśmiech Matta.
- A czy ten Twój informator, nie dał Ci znać, co planują? jakie siły mają? Bo taka akcja w ciemno, to nie to co lubię najbardziej.
- Wiem tyle, co i ty, młoda. -
klepnął ją w ramię. - Mogę tylko przypuszczać, że chcą jakoś namieszać… Wiesz, dwie pieczenie na jednym ogniu i te sprawy. - machnął ręką. - Ponoć spotykają się z Edem gdzieś w Mayan… Ech, szkoda gadać.
- W tym klubie? Nie no kurwa pięknie.. Co może pójść nie tak.. -
Michelle ucisnęła kąciki oczu - dobra, zbieram się.. Chyba muszę się przebrać - nieładny grymas wykrzywił jej twarz, gdy podeszła do komody, z której wyciągnęła coś, w czym mogłaby zostać wpuszczona do klubu, a jednocześnie, nie być zbyt skrępowana. Oczywiście wyglądała jak rasowy glina, koszula i spodnie.. no nikt się nie domyśli, nikt. Gdy zmieniła garderobę w łazience, schowała broń i przerzuciła sobie meksykanina przez bark była gotowa do wyjścia
- Proszę, prowadź - rzekła do Larsa puszczając go przodem. Dobrze zamknęła dom za sobą.

* * *

17 października 2016r, godzina 22:03
Klub The Novo, Downtown Los Angeles


Flo właśnie schodziła ze sceny, kończąc swój występ jako support Mamaleeka, swoistą gwiazdą Zachodniego Wybrzeża. Flo nie przepadała ani za ich muzyką, ani scenicznym wizerunkiem. A najbardziej drażniły ją nawiązania do arabskich klimatów. Było to dla niej szukanie odmienności na siłę, które nic nie wznosiło. Zmęczona schodziła ze sceny, gdy podbiegli do niej jej wierni fani, chcąc zyskać autografy na kartkach czy epkach, które niedawno wypuścili na rynek.
- Araginne, podpiszesz mi tutaj?
- Araginne, zajebisty koncert! Wpadniesz w przyszłym tygodniu do The Mayan?
- Araginne, kochamy cię!
- dało się słyszeć z grupki ludzi, która ją otoczyła. Podpisała kilkanaście kartek, cztery płytki i zgodziła się zagrać w The Mayan, podając agentowi swój numer telefonu. Służbowy, oczywiście. Z gracją ruszyła na backstage - zaczynała robić się głodna od tych występów.

Szybko wypiła lampkę vitae, gdyż usłyszała kroki na korytarzu. Gdy odwróciła wzrok, ujrzała młodego chłopaka z papierosem, ubranego w skórę i mającego słuchawki na uszach. Omal na nią nie wpadł.


- Ej! - zdziwił się, odrywając wzrok od smartfona. - Sorry, mała! Nie zauważyłem cię nawet. Chcesz fajka? - zapytał, wyjmując paczkę z kieszeni kamizelki. Pachniał smakowicie, ale wokół kręciło się zbyt wielu ludzi… - Też na Mamaleeka? I też nie lubisz tych dupawych supportów? - chłopak mógł mieć maksymalnie dwadzieścia pięć lat, nie więcej. Ba, na pewno miał mniej. - Co, wbijamy w pogo? - wyciągnął do niej dłoń i uśmiechnął się szeroko. A, musiała to przyznać, uśmiech miał iście czarujący.
Wampirzyca wbiła wzrok w mężczyznę i przez chwilę się zamyśliła.
Naiwny podrywacz, czy jednak głupek?” - zapytała samą siebie w myślach. Jej sceniczny makijaż przecież wyraźnie wskazywał, że nie jest jedną z nastolatek, które przyszły na koncert. Postanowiła się zabawić i odpowiedzieć na jakże prostacką zaczepkę.
- Na pewno jesteś gotów na taniec z diabłem w świetle księżyca, chłopcze?
- W świetle księżyca, mówisz? Ha, dla ciebie, mała, zrobiłbym to nawet po ciemku. -
uśmiechnął się szarmancko i machnął zachęcająco ręką. - Dajemy do pogo czy nie?
- Odważny z ciebie młodzieniec -
odparła Flo, uśmiechając się dwuznacznie. Odwróciła się na pięcie, ruszając w stronę swojej garderoby. Po zrobieniu pięciu kroków odwróciła głowę w stronę chłopaka i ponownie posłała mu szeroki uśmiech.
Jeśli liczyła, że chłopak zdębieje i pobiegnie za nią, to miał stuprocentową rację. Młodzieniec nie wahał się ani chwili z decyzją - pewnie liczył na jakiś bonus tej nocy. A koncert, cóż… widać nie był tak ważny, jak “mała”, którą poznał przed chwilą.
- Do odważnych świat należy, no nie? - zapytał, uśmiechając się w ten swój rozbrajający, uroczy i szarmancki jednocześnie sposób…
Wampirzyca szła wolno korytarzem, aby zatrzymać się przed drzwiami do garderoby. Ponownie rzuciła spojrzenie w kierunku chłopaka, który podążał jej śladem. Weszła do środka, zostawiając lekko uchylone drzwi.
Usiadła na starej i zniszczonej, skórzanej kanapie z której odłaziły czarne płaty czarnego obicia. Oparła się wygodnie i założyła nogę na nogę. Jej czarne, obcisłe spodnie lśniły w blasku migoczącej jarzeniówki.
Gdy chłopak wszedł do środka, powiedziała do niego:
- Zamknij za sobą drzwi piękny młodzieńcze.
- Jestem Tommy -
powiedział, zamykając drzwi. - A ty, o piękna? W sumie, to… - rozejrzał się po pomieszczeniu i wtedy dotarło do niego, że jest w garderobie. - Ty grałaś jako support? - podrapał się po głowie, prezentując bicepsa. Uśmiechnął się słabo. - Przepraszam za tamto o supportach, po prostu… Ech… - westchnął, opuszczając ręce w dół. - Nie wytłumaczę się, co?
- Siadaj -
powiedziała krótko, jakby wydawała rozkaz. Klepnęła dłonią w kanapę tuż obok siebie. Gdy Tommy pokornie zbliżył się i usiadł, wampirzyca bez słowa zarzuciła mu ramiona na szyję i zaczęła całować. Jej zimne usta łapczywie pochłaniały ciepło jego ust. Jej stworzyciel mówił, że seksualne ekstazy kończą się wraz ze śmiercią, ale co on tam wiedział. Florence nadał pragnęła ludzkich przyjemności i rozkoszy, a nie tylko ludzkiej krwi. Chłopak odwzajemnił jej pocałunek zwiększając tylko podniecenie wampirzycy. Ciepło jego ciała, buzujące w powietrzu feromony i obłędny zapach krwi powoli zaczynał doprowadzać ją do cudownej ekstaza. Flo przesunęła się tak, aby usiąść na chłopaku. Złapała jego głowę w swe dłonie i spojrzała mu w oczy. Pragnęła jego ciała, jak i jego krwi. Uśmiechnęła się zalotnie i zaczęła go rozbierać.
W głośnikach zaczęła lecieć znajoma muzyka. Para utonęła w miłosnych objęciach… Aż do momentu, gdy Flo wbiła się w skórę chłopaka, a ten odwdzięczył się tym samym. Jakież było zdziwienie wampirzycy, gdy obudziła się kilka minut później z potwornym bólem głowy. Piosenka dobiegała końca, zaś Torreadorka znalazła w swej kieszeni liścik z krótką notką “Jestem Tommy, tak BTW. ”.

* * *

17 października 2016r., godzina 22:40
The Mayan, Los Angeles


W The Mayan byli dosłownie wszyscy. Vera z Vesperem mogli zauważyć prawie całą śmietankę elit, którą znali - jeśli nie osobiście, to przynajmniej z opowieści. W zasięgu wzroku Flo przemknął Książę San Diego, uśmiechając się do niej. Michelle z Larsem czujnie obserwowali otoczenie, podobnie jak kilku sługusów Księcia Chicago w eleganckich garniturach.


- Powiedz mi, mój drogi - Vera poprawiła krótkie włosy, które dzisiaj wyjątkowo ułożyła na luzie i nachyliła się nad grubym karkiem Ventrue - Ty bardzo lubisz pozbywać się ghuli w nietypowy sposób? Czy chciałeś sprawić mi nietypowy prezent? - uniesiona w pytaniu brew była rozjaśniona do tego stopnia, że prawie niewidoczna. Jedynym ukłonem w stronę jej kobiecości była szminka nałożona niedbale na usta, na co zresztą Vesper i tak srogo marudził. Wampirzyca przeszywała księcia Chicago błękitnym spojrzeniem.
- Vera, moja droga! - ucieszył się na jej widok. - Jak się miewasz? - zapytał, robiąc lekko zdziwioną minę. - Nietypowy prezent? Co znów odwaliła? - jego głos stał się szorstki.
- Nic za co by mocno nie żałowała - Vera uśmiechnęła się krzywo do przechodzącej obok harpii - Ale wiedz, że barrrrrrrrrrdzo nie lubię jak mi się grozi bronią w mojej własnej hacjendzie. - uśmiech poszerzył się, gdy wzrok spoczął ponownie na nalanej twarzy Horatio - Dziękuję za zabawkę, przyda się. Więc co chciałeś?
- Chyba za bardzo sobie wzięła do serca słowa, że musi zasłużyć na awans... -
pokręcił głową. - Mam drobny problem w Chicago, który, jak mi się wydaje, przywlókł się tutaj za mną. - westchnął, co było tylko pustym gestem. - Tzimisce.
- Coś tym razem nawywijał? Przyznaj się Verze, słodziaku… -
słowom kobiety przeczył poważny wyraz twarzy, charakterystyczny dla brytyjskiej klasy wyższej. Vesper rzadko włączał się w rozmowy Very z innymi kainitami. Ona raczej miał w poważaniu wszelkie niuanse i wampirzą politykę. Odpalił smartfona i zerkał na wiadomości kątem oka, aby nie było to ostentacyjne i by nie uraziło Horatia. Wyglądało to jakby kobieta pogrążona w rozmowie zerkała jedynie na telefon spodziewając się ważnych wieści.
- Pojawili się ruscy. A wraz z nimi, kilku wyjątkowo upierdliwych wampirów, między innymi Tzimisce. Był też jeden Malkav... - westchnął. - Sasha Ivchenko. Kojarzysz może gościa?
- Coś mi się obiło o uszy. -
Vera zrobiła krótki “młynek” dłonią zachęcając Horatio do dalszych wyjaśnień.
- To znaczy... - podniósł jedną brew. - Podaj cenę. - uśmiechnął się do niej, wiedząc co powinno teraz nastąpić.
- I co myślisz? - wampirzyca ugryzła paznokieć na kciuku mrucząc pod nosem w powietrze - Co chcę?
- Nie wiem, czy jest w stanie wynagrodzić jakakolwiek cena wpieprzanie się w sabat -
Vesper skrzywił lekko uszminkowane usta. - Kiepsko u mnie z wyobraźnią w kwestii tej ceny, nie obejmuje tak daleko.
- Nie marudź… -
zganiła Vespera prychając i wydymając usta - Horatio, cena u mnie zawsze podobna. Masz coś co mnie zainteresuje? - ujęła Ventrue pod ramię i oplotła je drugą ręką, wymuszając niejako na wampirze kilka kroków z dala od ciekawych uszu. - Masz dojścia zapewne. Wiesz co mnie bawi, czego szukam. Moje ostatnie poszukiwania spełzły na panewce. Dostarcz mi strony z księgi lub artefakcik z Gizy na przykład. - uśmiechnęła się szeroko, przy tym nie mrugając w ogóle. - A pomogę Ci na tyle na ile będę w stanie. Nic poza tym, nic ponadto.
Ventrue pokiwał głową. - Artefakt z Gizy? - wampir nieomal parsknął śmiechem. - Wiesz dobrze, że to nie mój teren, Vera. Jest zdecydowanie poza moim zasięgiem... No ale, coś uda mi się załatwić. Ja wiem... coś związanego z Garou?
- Nie, chodzi jej raczej o dildo Nefretete -
odparł półgębkiem Vesp ukarminowanymi ustami nim wykorzystała je Vera by odpowiedzieć coś księciu Chicago.
Właśnie przeglądał fotki na instagramie. Oznaczył jedną lajkiem i przyglądał się ciekawie. Kilka radiowozów, kilkudziesięciu policjantów i stojąca przed nimi, szczupła, blondwłosa, naga dziewczyna. Nagie selfie przed oknem za którym była policyjna rozpierducha,. Tak, to był jej styl.
- Nie zwykłam bawić się twoimi używanymi zabawkami - skwitowała Vera i wzruszyła ramionami, po krótkim siłowaniu się z własną ręką chowając komórkę do kieszeni. Uniosła oczy ku niebu z miną “boshhhhhhhh”.
- Co konkretnie, Horatio? - przeszła do konkretów ponownie koncentrując się na księciu Chicago.
- Oni. - ruchem głowy wskazał grupę, która właśnie weszła do pokoju. Jakiś blondyn w podkoszulku, gość z maską na głowie i drzwiami samochodowymi w ręce w otoczeniu kilku innych.

Michelle

Michelle nie wyglądała na zadowoloną. Stała oparta o jedną ze ścian nieopodal wejścia, by mieć drzwi na widoku. Miała na sobie za dużą, wyglądająca na męską koszulę i proste czarne jeansy. Rude, krótkie włosy, nastroszone jak sierść wilka, były w nieładzie, bo nie potrafiła sobie z nimi poradzić. Jeżeli miała na sobie jakiś make-up, to na pewno nie było go widać. Wyglądała jak osoba nie na miejscu i tak też się czuła. Nozdrza drażniły zapachy różnego rodzaju alkoholi wymieszanego z tytoniem i drobną, acz wyczuwalną, wonią vitae. Starała się utrzymać kontakt wzrokowy z Larsem i tylko co jakiś czas kręciła głową na znak, że na razie nic się nie dzieje.
Gangrelka zauważyła po chwili Matta w towarzystwie kilku innych osób wchodzących do pomieszczenia. Jedna z nich wyglądała nad wyraz dziwnie, niosąc coś, co wyglądało jak drzwi z samochodu... I pałkę teleskopową. Oczywiście, to zawsze musiała być pałka…


Nabrała powietrza, choć nie miało to najmniejszego sensu w jej sytuacji. Wypuściła powoli z płuc, to co przed chwilą się tam znalazło i łapiąc kontakt wzrokowy z Szeryfem wskazała mu głową nowych gości klubu, niemile widzianych gości, wypadałoby dodać. Wsunęła dłonie głęboko w kieszeni jeansów i niespiesznym krokiem ruszyła w kierunku sabatników. Nigdy, nie nauczą się, że pałka teleskopowa pokazuje tylko, jakimi idiotami są. Oni nigdy się nie nauczą.
- Bal przebierańców, dwa kluby dalej - rzuciła do nich, a po ustach błądził enigmatyczny uśmiech.
- Posuń się, lalka. - warknął koleś z drzwiami samochodu, wpychając się przed Mata. - Mamy sprawę do załatwienia.
Modre oczy taksowały go oceniając jak dobrze jest uzbrojony i opancerzony, poza widocznymi drzwiami samochodowymi
- Ależ mi tu dobrze, a wam lepiej będzie na zewnątrz. Na razie proszę grzecznie… wypierdalać - kątem oka zerknęła na Matta.
- Jasne, jasne... - machnął tylko ręką, rozglądając się po pomieszczeniu. Gdy dostrzegł Horatia i Verę rozmawiających przy stoliku, pchnął Gangrelkę drzwiami, próbując przecisnąć się dalej.

Flo

Flo ubrana w czarną, skórzaną suknie, stała niedaleko loży na piętrze. Z tego punktu miała doskonały widok na cały klub, a na tym jej w tym momencie najbardziej zależało. Ku zdziwieniu wszystkich nie była sama. Obok torreadorki stała młoda dziewczyna o wyjątkowo bladej cerze.


Skromna różowa sukienka tylko podkreślała, tę cechę kobiety. Jej oczy nieobecne, wpatrzone w jeden punkt. Wyglądała niczym zahipnotyzowana. Flo, co kilka chwil nachlała się i szeptała jej coś do ucha.
Wampirzyca zaraz po przybyciu przywitała się z oboma książętami, jak i z pozostałymi osobistościami, które przybyły na spotkanie.
Cierpliwie czekała na rozwój wydarzeń.
Kilka minut minęło spokojnie. Po chwili wparowali do baru Anarchiści. Idący na ich czele blondyn i koleś z drzwiami samochodu nie zwiastowali nic dobrego...
 
Corrick jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172