01-12-2017, 09:11 | #31 | |
Reputacja: 1 | Konsylium, trochę na przekór konwencji gdzie każdy wróg chce jak najprędzej zaatakować siedzibę “tych dobrych”, miało się całkiem dobrze. Może nawet lepiej niż kiedy Elaine je opuszczała. Wszyscy członkowie Konsylium zdążyli zameldować że są cali i zdrowi - co było naprawdę dobrą wiadomością. Jedynymi dwiema ofiarami serii ataków była Julia i młody mężczyzna który oberwał przy ataku na Seigna. Dzieciaki Dante i Agnes zdążyły już - ku przerażeniu wszystkich - opanować przemieszczanie się między salami Konsylium bez użycia łączących je spiralnych schodów. Morgana dosłownie przed chwilą wygoniła jest ze swojego gabinetu, który chciały “pozwiedzać”. Z tego co maluchy zdążyły opowiedzieć, miała w środku jakieś spotkanie z tuzinem wysokich, zamaskowanych mężczyzn. Elaine odprowadziła maluchy do sali, którą zajęli ich rodzice. Sama wyszła na klatkę schodową i bez pośpiechu skierowała się w stronę pokoi członków konsylium. Bardzo jej zależało na tym by dowiedzieć się jak się ma sytuacja w pobliżu domu Blaithin więc rozstała się ze Stolarzem i postanowiła zaryzykować wizytę w gabinecie Morgany. To miejsce za każdym razem zawodziło nieuważnych obserwatorów. W przeciwieństwie do do zwyczajowo ekstrawaganckich siedzib magów, sanctum sanctorum Morgany wyglądało obrzydliwie niemagiczne. Jeżeli już coś, przypominało mieszkanie podróżniczki-starej panny którą każdy miał w bliższej lub dalszej rodzinie. Cóż z tego że był tu śmieszny jasny kapelusz, jeżeli nie było się w stanie docenić ile przeszedł? Zrozumieć sentymentu stojacego za wyborem ciężkich mebli z drewna zamiast lekkich krzeseł z ikei? Nawet widok za oknem - jednostronnym portalem, dziełem Sztuki samym w sobie - był jedynie widokiem na bezkresne wrzosowisko. Niepozorna blondynka w czerwonym prochowcu w siedziała schowana głęboko w fotelu i w ciszy obserwowała pomieszczenie. Sherlock - jej “brytan” leżący pod kominkiem podniósł głowę z warknięciem, ale przerwał, widząc Elaine. Z jakiegoś powodu istota tolerowała - być może nawet lubiła - czarodziejkę. Albo i to było grą. Gabinet miał tą bardzo ciepłą, domową atmosferę. Zapraszał by się rozsiąść, by opowiedzieć o sobie przy herbacie tudzież kawie, by zwierzyć się z najgłębszych strapień i sekretów. Tak został zaprojektowany. Maskował nieprzyjemny, zimny Nimbus Morgany. To poczucie które krzyczało “Here Comes the Queen”! w głowach ludzi. Wrażenie że ich potrzeby i pragnienia są drugorzędne, że pomarszczona czarodziejka widzi i rozumie więcej, że wie kiedy te poświęcenia są konieczne. Jak do tej pory, Elaine nie stworzyła tak silnej więzi ze Strażniczką by był to problem - ale w rękach tej kobiety nawet jej Nimbus był bronią. - Witaj, Elaine - przełożona Strażników Zasłony na Irlandię nigdy nie odsłaniała się takim detalem jak powitanie. Ton był cieplejszy niż tylko grzecznościowy, ale ani ruchy, ani niebieskie oczy nie zdradzały nic więcej. - Witaj. - Elaine jak zwykle z zainteresowaniem rozejrzała się po gabinecie. Zawsze ciekawiły ją pokoje innych konsyliarzy jednak z jakiegoś powodu każdy formował swój w pewien konkretny sposób. - Byłam ciekawa jak się masz po tym ataku i jak tam sytuacja w okolicy Blaithin. - Dobrze. Żaden z ataków nie był groźny - wyciągnęła się trochę w fotelu - Ale Blaithin...co tam tak właściwie się stało? - Musiałam pozbyć się pewnego maleństwa, które wyraźnie miało chętkę na pewien grimuar. Wywalenie go przez balkon to była jedyna rzecz jaka przyszła mi do głowy. - Elaine przysiadła na jednym z foteli. - Bardzo duży bałagan się zrobił? - Mniejszy niż przeciętny wyłom paradoksu w rękach adeptów Strzał - wzruszyła ramionami - Ale nie o to pytałam. Co zaszło między tobą a Blaithin? Elaine chyba po raz pierwszy tego dnia spoważniała, na chwilę skupiła wzrok na leżącym na ziemi psie Morgany. Pozwoliła sobie na odepchnięcie tamtych wydarzeń gdzieś w tył głowy, a jednak musiały wrócić. - Hm… - Podniosła wzrok na czarodziejkę, przyglądając się jej uważnie. Czemu Morganę w ogóle to interesowało? Czyżby ucięły sobie z Blaithin rozmowę. - Chyba można by to nazwać niewielką sprzeczką. - Jak na niewielką sprzeczkę, to była dość mocno roztrzęsiona - Z tego co zrozumiałam poczuła się dotknięta… moją rangą… uczniami… - Elaine zamyśliła się nie odrywając wzroku od Morgany. - Chciała sprawdzić coś z grimuarem, który znalazłam przy Julii, widziałam że jej to zaszkodziło więc cofnęłam ten moment. - Cofnęłaś czas? -uśmiechnęła się, jakby to wszystko wyjaśniało. Elaine tylko wzruszyła ramionami. Nie to, że jej umiejętności były dla Morgany jakimkolwiek sekretem. - Zastanawiałam się czy ją odwiedzić czy dać jej odetchnąć. - I co wymyśliłaś? - czarownica była coraz bardziej rozbawiona - Wiesz… - Elaine uśmiechnęła się do towarzyszki rozmowy. - liczyłam na jakąś poradę. Mówiła ci może coś więcej? - Nic mi nie mówiła. Nie widziałyśmy się nawet, jedynie sprawdziłam rejon - niebieskie oczy wpatrywały się uważnie w Elaine - A co miałaby powiedzieć?- - Wybacz, założyłam że się spotkałyście. - Elaine podniosła się z fotela. - Rozumiem, że udało się tam jakoś ogarnąć jeśli tak to czas na mnie. - Oho - Morgana wstała z fotela zaraz po Elaine i, cały czas z tym swoim uśmieszkiem skinęła głową na pożegnanie. Nie pozostało jej nic innego jak opuścić gabinet czarodziejki. Może powinna wybrać się do Blaithin, choć trochę pogadać. Tylko czemu miała wrażenie, że mentorka może nie za bardzo mieć ochotę ją oglądać? Dobra… na razie powinna zebrać co nieco konsyliarzy, opowiedzieć o tym czego się dowiedziała. Może ktoś wykaże się większą pomysłowością niż ona. Weszła z powrotem na klatkę schodową i wydobyła z kieszeni telefon. Po chwili napisała smsa do Blaithin: Cytat:
| |
01-12-2017, 20:16 | #32 |
Reputacja: 1 | “Mordred and Agravaine thought Arthur hypocritical—as all decent men must be, if you assume that decency can’t exist.” ― T.H. White, The Once and Future King Mniej-więcej wtedy strachy na lachy zeszły na dalszy plan. Jakaś nie do końca świadoma część jego umysłu zadziałała na własną rękę, formując naprędce imago i puszczając je w świat. Bez przygotowania, bez zobowiązań, z minimalnym tylko udziałem Woli właściciela. Owy tandetnie spleciony ładunek myślowy zawierający wizję pojedynczej osoby zignorował fizyczne bariery mieszkania i pomknął w siną dal. Był tak błahy, że kot zamierzał totalnie go zignorować i powęszyć wokół bardziej istotnych spraw. Toteż kiedy sonda wróciła i trzasnęła mu przez pysk wizją odległych krain, czworonóg wybałuszył oczy w osłupieniu. Było to dla niego jak kanarek samodzielnie wlatujący do gardła - ale niestety z wielkim impetem, wobec czego koteł prawie się nim zadławił. W przebłysku zobaczył niewyraźnego jegomościa stojącego samotnie na Klifach Moheru. Biały Wędrowiec. Czyli facet, który prawdopodobnie odpowiedzialny był za mało przyjacielską wizytę cienistych pijawek. Po grzbiecie Seigna przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nie, nie był to bynajmniej strach przed nieznanym czy przed nadchodzącym konfliktem. Raczej uczucie, że kontakt z tym podziwiającym morskie widoki frajerem był mu pisany, że pozbawiona delikatności Ręka Przeznaczenia próbowała złapać sierściucha za kark i cisnąć nim we właściwym (według niej) kierunku. Zjeżył się, stanął mentalnym okoniem i szybko odrzucił od siebie to przypuszczenie. Wyrd i on od dawna mieli ze sobą na pieńku. Bo przecież koty z krwi i kości chadzały tylko własnymi drogami. W teorii mógłby teraz puścić się w pogoń za osobą z magicznej migawki i dopaść do niej jak chart na arenie. Ale taka zagrywka ziała lekkomyślnością. Poza tym Seign wiedział, że raz złapawszy sygnał Białego Chłopca będzie później mógł zlokalizować go znacznie łatwiej niż za pierwszym podejściem. Ot, uroki jednostronnie zwiększonej więzi sympatycznej. Gdyby koteł nadstawiał tylko własnego karku, pewnie już kręciłby z zaklęć bat na wyłapanego przypadkiem gagatka. Ale miał pod swym dachem parę Bogu ducha winnych bachorów, a perspektywa igrania z ich zdrowiem i życiem skutecznie ostudziła jego zapędy. Najpierw musiał dostarczyć rodzeństwo do Konsylium. Tamtejsze zapory były po prostu lepsze od jego domowych zabezpieczeń. No i twierdza magów skrywała kilka indywiduów, którym ufał. Może nie bezgranicznie, ale wystarczająco, aby zrobić z nich gloryfikowane niańki na czas pogoni za białym leszczem. Chciał też zagadać ze swoim ulubionym szamanem. Tak, rozmowa z Ashem i wyłożenie mu zdobytych informacji mogły być na dłuższą metę bardzo pomocne - bo niewiele rzeczy miało siłę przebicia mogącą równać się z oddziałem Strzał polujących na idiotę, który ośmielił się podnieść rękę na jednego z członków Konsylium. W grę wchodziła także (przynajmniej w teorii) gadka z Morganą. Ale ta opcja była obecnie trzymana przez sierściucha w rezerwie. Dlaczego? Bo kobieta, posługując się terminem ukutym przez dobrą znajomą Seigna, wywoływała w nim tzw. “tajemne fuj”. Nie kręciło się ono wokół jej nastawienia do bliźnich czy stylu życia - te mieli niepokojąco podobne, z zamiłowaniem wcielając magicznych odludków, w ten cholerny stereotyp mistycznego pustelnika na głucho zamkniętego w swojej wieży. Może cała ta niechęć zasadzała się na przybranym przez nią imieniu? Morgana. Morgan le Fay. Postać ta od początku XX wieku była ulubionym kozłem ofiarnym pisarzy pałających się mitologią arturiańską. Czarodziejka, kapłanka, odrzucona kochanka największego z królów, domniemana matka Mordreda - szczegóły te pojawiały się dość często, ale to zdradziecka ambicja antybohaterki stanowiła element, który zdawał się niemal nierozerwalnie związany z jej fikcyjną osobą. O tak, o tej ostatniej nasłuchał się jak świnia grzmotu. Prawie niemożliwe było otworzenie pojedynczej pozycji naukowej dotyczącej kultury anglosaskiej nie natrafiając przy tym na artykuł jakiejś uschłej akademickiej feministki piejący o patriarchalnej represji wynikającej z w/w faktu. Nie powinno więc dziwić, że samo wspomnienie tego imienia wywracało mu żołądek, a o interakcjach z kimś, kto obrał je sobie za przydomek artystyczny wolał nawet nie myśleć. Nie chcąc marnować czasu, dalsze dywagacje odpuścił. Ostateczną decyzję mógł podjąć po doczłapaniu się na teren Konsylium i zdaniu raportu. Przed opuszczeniem mieszkania zebrał jeszcze kilka próbek w postaci włosów studenciny i jego partnerki. Gdyby przyszło mu do głowy później sprawdzić, jak ma się zakochana para, pamiątki te ułatwią mu życie. Sprawą Marii, planował zająć się po przepuszczeniu Białego Chłopca przez wyżymaczkę. A raczej kulturalnym zadaniu mu kilku pytań. Właśnie. |
11-12-2017, 15:07 | #33 | ||||
Reputacja: 1 | Elaine i Seign W ciągu kilku minut pojawiła się odpowiedź: Cytat:
Trudno powiedzieć kto przyprowadził kogo - zwłaszcza biorąc pod uwagę, że kot niesiony był na dziecięcych rękach w pozycji brzuchem do góry - ale Seign pojawił się na schodach Konsylium w towarzystwie dwójki bachorów. Te nie były starsze niż dwanaście lat i wyglądały na bliźniacze rodzeństwo. Sierściuch wyswobodził się z niewygodnego uchwytu i klapnął tyłkiem na kamiennym podłożu. Było mu ciężko. Ciężko mentalnie, a nie dlatego, że po drodze zjadł coś dogorywającego przy skraju jezdni. Mag podtrzymywał obecnie kilka efektów na raz i zaczynał dobrze rozumieć, co czuł Atlas przed wzruszeniem ramionami. Dopiero teraz, po dotarciu do twierdzy czarokletów, mógł porzucić swoje maskujące działania i pozwolić, aby ukształtowane we łbie symbole w końcu się rozwiały. Odetchnął. - Patrz, Mittens! Tam na dole jest jakaś pani... - A jaka ładna! Wygląda jak Lunamaria z Seed Destiny! Kocur podążył za spojrzeniami dwójki podopiecznych, a jego bursztynowe paciorki natrafiły na brnącą w górę spirali Elaine. Osobiście uważał, że dziewczynie bliżej było do Murrue Raimus, ale nie zamierzał się sprzeczać. Swoją drogą, ciekawe, czy zdołałby namówić ją do sesji cosplayowej. Ostatnio na Ebayu wypatrzył uniform wojskowy sił ORB za jedyne dwadzieścia dolców i... o czym on do cholery teraz gdybał?! Pragmatyk w jego głowie chwycił za lejce i przywołał rozbiegane myśli do względnego porządku. Stanąwszy sztywno na tylnych łapach, czworonóg wbił pazury w bluzy dzieciaków i odciągnął parę gapiów od krawędzi. Cóż z tego, że schody posiadały niewidoczną gołym okiem barierę ochronną? Przyzwyczajanie rodzeństwa do takich luksusów mogło zaowocować tym, że w przyszłości skręcą sobie karki oczekując, iż jakaś tajemna siła zawsze wybawi ich z opresji. - Cofnąć mi się, bo pogryzę! Spaść chcecie, czy co? Wiecie jak tu jest wysoko? Bo on w zasadzie nie wiedział. Za każdym razem kiedy patrzył w dół, ten przeklęty marmurowy ślimak zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jack i Jill mało się jednak przejęli. Chłopiec o złotej czuprynie poklepał go bagatelizująco po uszach i poczochrał pod włos. - Osz, Mittens. Nie bądź taki tchórz. Ty tylko cały czas się martwisz! Kot odpowiedział skwaśniałym spojrzeniem. To raczej oni nie martwili się wystarczająco. Zupełnie jakby te nieplanowane wakacje w Arkadii skradły im nie tylko rodziców oraz dawne życie, ale także wszelki instynkt samozachowawczy. Choć może za zniknięcie tego ostatniego odpowiedzialny był złośliwy nowotwór fachowo nazywany cywilizacją. Elaine wpatrywała się w telefon. Może jednak powinna odwiedzić Blaithin… pogadać. Pytanie tylko czy mentorka będzie miała ochotę na rozmowę. Właśnie zabrała się za odpisywanie na smsa gdy dotarł do niej rumor na klatce schodowej. Uśmiechnęła się widząc podopiecznych pewnego znajomego futrzaka. Szybko skończyła wiadomość. Cytat:
- Cześć kicio! Hel maluchy. - Elaine powstrzymała się by nie pogłaskać kocura na powitanie. - Wszystko w porządku? - Ta, jasne. Po prostu słyszałem, że dzisiaj wypada akcja “Zabierz Dziecko do Konsylium”, więc sobie nie żałowałem i skołowałem dwójkę. Co z tego, że nie moje. Elaine, to są Jack i Jill. Jack, Jill, ta pani, którą przyrównaliście do Lunamarii, nazywa się Elaine. Kot kiwał wskazująco głową to w jedną, to znowu w drugą stronę. Przez moment wyglądał trochę jak jedna z tych sprężynowych zabawek, które zwykle przykleja się przy kierownicy. - Dzień dobry! - piegowata dziewczynka o rudych włosach uniosła dłoń na powitanie. - Dobry...- powtórzył jej brat. Był znacznie mniej śmiały. Po dłuższym zapatrzeniu się na czarodziejkę cały poczerwieniał i wbił wzrok w kamienne bloki tworzące spiralę. ~ A tak na serio, to miałem dzisiaj w dzielnicy zlot fanów Tolkiena. Pech chciał, że wszyscy przebrali się za Nazgule. Przez jakiś czas szwędali się bez celu, bo nie mogli mnie znaleźć. Potem złączyli się w jeden Mega-Cień i zaczęli mi zjadać sąsiadów. Trochę jak w japońskich kreskówkach z lat osiemdziesiątych... nie wiem, czy znasz te klimaty, więc jeśli pozwolisz, sprzedam Ci pakiet mentalny zawierający pomoce audiowizualne... ~ Ukształtował naprędce zaklęcie zawierające całość jego turbulentnych wrażeń oraz raport ze szpiegowskich działań, które miały miejsce nieco po fakcie. Pominął tylko własny zgryźliwy komentarz. Nie chciał zalewać osoby odbierającej pakiet informacji swoimi umysłowymi fekaliami. Zbyt szanował dziewczynę, żeby skazywać ją na takie świństwo. ~ Dzieciaki nic nie wiedzą i dobrze gdyby tak zostało. Miały popołudniową drzemkę, kiedy wyprawiłem się rozpruć tę cholerę z czarnej flaneli. A Ty, siostro? Też zafundowano Ci dzień pełen niezapomnianych wrażeń? Bo może odzywa się we mnie paranoja, ale trudno mi się oprzeć wrażeniu, że to nie był odizolowany incydent... ~ Elaine uśmiechnęła się do dzieciaków i już chciała odpowiedzieć dla kici gdy poczułą wibracje swojego telefonu. Szybko przeczytała wiadomość od Blaithin: Cytat:
~ Kiciu miałbyś czas by pogadać w moim gabinecie? Trochę się działo i chciałabym ci coś pokazać.~ ~ Nosiłem się ścignąć Asha i urządzić wspólnie z nim łowy na pewnego chłopaczynę w bieli, ale widząc, że wróg jeszcze nie wali do naszych bram, czemu nie... odstawię tylko tę dwójkę do głównej hali i znajdę im jakieś zajęcie. Mam u siebie w kanciapie kilka japońskich czytanek i zapasowy zestaw do modeli. Nudzić się nie będą. ~ - Okej, ferajna! Chcecie zobaczyć Gastness Temple w skali MG? - Z Five Star Stories?! -[/i] zapytał chłopiec, natychmiast się rozpromieniając. - Dokładnie! A jak będziecie ekstra grzeczni, to pozwolę wam samodzielnie zbudować Red Mirage i Patraqushe Mirage. Ale macie nie rozrabiać, kiedy będę buszował w gabinecie. - Wow, super! Nasze pierwsze modele od Wave! - teraz to Jill wręcz skakała z zachwytu. Koteł miał sam siąść do tych zestawów, ale nic z tego nie wyszło. Plastik ostatnie trzy lata spędził zbierając kurz i trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy - szanse Seigna na odrobienie modelarskiego backlogu były marne. Lepiej przeznaczyć te zasoby na hobbystyczny rozwój młodego pokolenia. Nawet jeśli - operując upośledzonymi ramami czasowymi Upadłego Świata - owe pokolenie miało dwa razy tyle lat na karku co sierściuch. - ‘Kay. No to umowa stoi. A teraz chodźmy już na dół, bo inaczej zacznę zapuszczać tu korzenie - rodzeństwo zaklaskało, chichocząc. Głos kota niósł ze sobą ledwie wyczuwalne ziarnko goryczy. Bo przecież każde dziecko dąsa się, gdy traci zabawki - niezależnie od tego, jak dobrze pozostawałoby ukryte pod maską dorosłości. Elaine ruszyła za kocurkiem wraz z jego obstawą. Nie zrozumiała większości słów, jakie zostały wypowiedziane w tej wymianie zdań, ale z jakiegoś powodu wolała nie dopytywać.Może powinna potem, chociaż dopytać sierściucha kim jest ta Luna coś tam.... Wydobyła z kieszeni telefon i szybko odpisała Blaithin nim dotarli do kociej kuwety. Cytat:
Czarodziejka weszła do środka. Lubiła zaglądać do gabinetów pozostałych konsyliarzy wierzyła, że potrafią one powiedzieć o samych właścicielach niż oni o sobie. - Nie zajmę ci dużo czasu. Wygląda na to, że szykuje mi się jeszcze dzisiaj randka. - Ostatnie słowo wypowiedziała z przekąsem, który dziwnie kontrastował z jej uśmiechniętą twarzą. Seign, który żonglował z pudłami niewiele mniejszymi niż on sam, odłożył balast na krzesełko i odwrócił się do koleżanki po fachu. - Chcesz mi powiedzieć coś więcej, to wal śmiało. Mówca ze mnie marny, ale słucham całkiem znośnie. Zwłaszcza jeżeli to bolączki wynikające z braku zrozumienia. Siebie, drugiej osoby - to nie ma większego znaczenia. Gdzie ja dałem ten papier sześćsetkę... Ponownie zanurkował pyskiem w głąb szuflady. - Po prostu muszę się zobaczyć z moją mentorką i mam nadzieję, że mnie nie zabije za bałagan jaki u niej narobiłam. - Elaine przyglądała się z zaciekawieniem dziwnym czynnościom wykonywanym przez kocurka. - Może potrzebujesz pomocy? Podobno z przeciwstawnym kciukiem jest dużo prościej. - Jeśli Fantasia Disneya nauczyła mnie czegokolwiek, to tego, że łatwo przymknąć oko na takie sprawy. No, chyba, że bałagan ten wywołałaś nie tyle “u niej” co w niej. Wtedy wszystko się komplikuje. Zęby zgrzytają, ostrza spadają, łzy płyną strumieniami. Do głosu dochodzą scenariusze żywcem wyjęte z Szekspira albo innego Homera. Kot przez chwilę walczył z jakąś przeszkodą we wnętrzu drewnianego schowka. Pokonawszy ją w akompaniamencie zgrzytów, podjął wywód na nowo. - Ale nie przejmuj się. Marny to mentor, który przez lata zmierzające do tego tytułu nie wyrobił sobie jakiejś formy odporności na - prawdziwe bądź wymyślone - nietakty swoich uczniów. Moja rada? Bądź szczera i otwarta, a wszystko rozejdzie się po kościach. Łeb magicznego zwierzaka w końcu wyłonił się z odmętów mebla. W pysku ściskał czarną warstwę chropowatego materiału. Odrobinę poszarzałą i wymiętą. - A z tymi kciukami to - bez urazy - pic na wodę. Przynajmniej przy robocie, która nie zakłada chirurgii na otwartym sercu - tu mrugnął do dziewczyny porozumiewawczo i zatrzasnął swoim włochatym tyłkiem szufladę. - Powiedzmy, że jeśli już bałaganię to na wszystkich frontach. Na pewno skorzystam z porady i będę, i szczera, i otwarta. - Elaine uśmiechnęła się ciepło. Sama miała już uczniów, ale nadal cieszyło ją gdy ktoś postanawiał ją doszkolić. - Obawiam się jednak, że byłabym w stanie wymienić odrobinę więcej czynności, do których ten ciekawy element, jakim jest kciuk przeciwstawny, może się przydać. Czy to już wszystko? Może jednak poniosę chociaż to pudełko, chyba że lubisz biegać z rzeczami w pyszczku - powiedziała, spoglądając na rupieciarza. - A proszę Cię bardzo, możesz wziąć nawet obydwa. Na pohybel płciowym i gatunkowym stereotypom, zawsze to powtarzam! Prawie. Przynajmniej zawsze, kiedy mi to na rękę. Zamruczał jak ktoś dobrze obeznany z obecnym dyskursem poprawności politycznej. Następnie podszedł do drzwi i przeprowadził taktyczny atak na klamkę. - Przy okazji... przepraszam. No wiesz, za to, że ulotniłem się ze szpitala bez słowa. - Mawiają, że koty chadzają własnymi ścieżkami. - Elaine wzruszyła ramionami i podeszła do kredensu i zgarnęła leżące na nim pudełka. - Tak naprawdę wszyscy szybko się ulotnili, bo i po co tam siedzieć. Kim jest ta Luna coś tam? - Lunamaria Hawke. Wiem, można sobie język połamać. To postać z japońskiego serialu animowanego Gundam Seed Destiny. Dzieciaki bardzo go lubią, a większość składanych przez nie zestawów pochodzi właśnie z tego uniwersum. Osobiście wychowałem się na Mobile Fighter G Gundam i tę odsłonę lubię najbardziej. Ale lepiej nie wspominaj o tym prawdziwym fanatykom, bo obwołają mnie jeszcze troglodytą, który nie potrafi pojąć skomplikowanych intryg, jakie można znaleźć w bardziej mainstreamowych seriach - koteł uniósł łapę do warg w geście “cichosza”. Od tej pory to miał być ich mały sekret. - Przysięgam, że nie jestem w stanie powtórzyć tego mi powiedziałeś. - W głosie Elaine pojawiło się rozbawienie. Ciekawe jakim ona była troglodytą siedząc przy winie w swojej pracowni. Kot odpowiedział jej spojrzeniem z cyklu “nic straconego, możesz mi wierzyć”. Wyszli z kanciapy, wręczając zestawy dzieciom i prowadząc je do głównej hali, gdzie konstrukcja robotów mogła ruszyć pełną parą. Kupiwszy sobie w ten sposób trochę czasu, Seign mógł w końcu poświęcić pełną uwagę Elaine, która przecież miała mu coś do pokazania. Natomiast w następnej kolejności zamierzał namierzyć szamana z dredami. W sali świeżo przerobionej na tymczasowe mieszkanie przy boku Seigna i Elaine błyskawicznie znalazła się dwójka dzieciaków Dante i Agnes - dzieciaki trochę starsze niż kotopodopieczni, szybko przygarnęły pod opiekę młodszą dwójkę. Choć miny błyskawicznie im zrzedły, gdy matka poskromiła ich zapędy do pochwalenia się umiejętnościami. Elaine poprowadziła kocura do swego gabinetu, schodząc ponownie na dół po spiralnych schodach. | ||||
20-12-2017, 20:37 | #34 | |
Reputacja: 1 | I had nothing to offer anybody except my own confusion. - Jack Kerouac Otworzyła drzwi przed futrzakiem i zamknęła za sobą, gdy już oboje znaleźli się w środku. Kot usadowił się na parkiecie i czekał, aż dziewczyna zabierze głos. - Co do twojego wcześniejszego pytania, tak, mnie również coś zaatakowało. Tak samo jak wszystkich konsyliarzy. Choć z tego co słyszałam, były to głównie ataki niegroźne. Kobieta przysiadła na jednej z poduch otaczających sadzawkę i wyjęła z torby małą błękitną książeczkę oraz złożoną kartkę, na której rysowała dla dantego obraz potwora. - To maleństwo, które zaatakowało mnie. - Mamy bardzo różne definicje słowa “niegroźny”, bo ten słodziak wygląda, jakby mógł cię wszamać w dwóch kęsach. Jako przystawkę do czegoś bardziej sycącego - złote paciorki krytycznie spoglądały na obrazek przedstawiający nieproszonego gościa magini. - Ma sporo cech wspólnych z tym czarnym prześcieradłem, które napadło na moją dzielnicę. Na przykład wizerunków obu można by użyć jako innowacyjnej alternatywy dla środków pobudzających. Kawa? Fajki? Ha! Po zobaczeniu takiej pysi, szary człowiek miałby sen wybity z głowy na dobre dwa tygodnie. A Strażnicy ręce pełne roboty - fuknął na rysunek. Czemu choć raz na jego konsylium nie mogły napaść goetyckie emanacje amerykańskiego przemysłu pornograficznego? No, w ostateczności niemieckiego. - O, właśnie. Odpierając te ataki nikt nie zwrócił na siebie zbędnej uwagi śpiących? - Resztę zaatakowały podobno zwykłe oprychy. Przynajmniej tak twierdzili Dante i Morgana - Elaine rozłożyła się na poduchach wpatrując się w czerwone sklepienie nad sadzawką. - A co do zwracania na siebie uwagi. Udało mi się zrobić niewielkie zamieszanie - zerknęła na swego rozmówcę, cały czas się uśmiechając. - Zaparkowałam w tym czymś ciężarówką. Podobno Morganie udało się już posprzątać. - Jeśli nie rzuciłaś w niego płytą tektoniczną albo nie cofnęłaś go do różowych lat siedemdziesiątych razem z połową bloku mieszkalnego, to nie ma się nad czym rozdrabniać. Słyszałem, że ciężarówki łatwo zamieść pod dywan - ciężko powiedzieć, czy Seign się uśmiechnął. Na kocich pyskach zawsze widniał wyraz samozadowolenia. - Dobra. To ja pójdę wyhaczyć Asha i wywlec makówkę faceta, który nasłał na mnie te maszkarony na drugą stronę. Chyba, że masz jeszcze jakiś mroczny sekret, którym chciałabyś się podzielić? Wiesz, coś co dodałoby więcej niepotrzebnego dramatyzmu tej całej bajce? - złote oko sugestywnie łypnęło na koleżankę po fachu. Elaine uśmiechnęła się szeroko do kocurka. - Biorąc pod uwagę, że ten bazgroł nie jest tym co chciałam ci pokazać - czarodziejka mrugnęła do niego i ułożyła na poduszce obok błękitną książeczkę. - To grimuar, który znaleźliśmy przy Julii. Zaprowadził mnie dzisiaj w bardzo ciekawe miejsce. Cytat:
Odpisała naprędce dawnej mentorce, dając Seignowi czas na przetrawienie informacji. Kot podrapał się tylną łapą za uchem. Tomik błękitu nie wyglądał imponująco, ale z drugiej strony było w nim coś znajomego. Swojskiego. Zupełnie jakby zaliczał się do ulubionych lektur Mastigosa - jedną z tych, do których sięga się regularnie i z zamiłowaniem, chcąc zachować jej świeży i klarowny obraz w pamięci. To, że książka “zaprowadziła” gdzieś jego rozmówczynię przyjął względnie spokojnie, bo często robił za świadka tego typu przepraw na płaszczyźnie mentalnej. Oczywiście tu w grę wchodziła fizyczność, a przez to i “większa realność” zjawiska, ale nawet początkujący esper wiedział, że brak materialnych zahaczek nie dyskredytował prawdziwości - czy traumatyczności - zdarzenia. - To znaczy gdzie? Do domku z piernika? Do chatki na kurzej łapce? Piłaś po południu herbatkę z królem Arturem i wymieniłaś się breloczkami z sir Gawainem? - zapytał rozbawiony (oraz zaintrygowany) taką perspektywą sierściuch. Teraz chciał wiedzieć więcej, a postanowienie znalezienia przywódcy Strzał zeszło na nieco dalszy plan. - Och to spodoba ci się dużo bardziej niż domek z piernika - Elaine schowała telefon i sięgnęła po kolejną poduszkę po czym położyła ją sobie pod głowę. Może przydałaby się jej drzemka? Pytanie tylko czy dałaby radę zasnąć. Mimo wszystko rozmowa z Blaithin lekko ją niepokoiła. - Wyobraź sobie przepiękną altankę, pośrodku tajemniczego ogrodu, który jest przełomem Arkadii - kobieta spojrzała na siedzącego obok kotełka. - A co do spotkań… Spotkałam tam jakby siebie tylko z innej rzeczywistości i ach! Tak, jeśli chodzi o Artura to nazwała mnie “ta która odurza, Mab”. Coś ci świta kocurku? Nie wiem co się dzieje ale niepokoi mnie to. Zębatki sierściucha zaczęły się obracać, ale przeskakiwały bez większych postępów. Mab. Mab. Ta przeklęta Mab! Dziś w nocy miał sen z głowy. - “Prawe jest lewym, lewe jest prawym, zaś droga za nami prowadzi naprzód. To proste.” Świta mi coś, a i owszem, ale ten przypis Ci się nie spodoba. Mab zwykle opisywana jest jako jedna z fey i nosi tytuł królowej. U Szekspira otumania sennych mężczyzn tańcząc na ich wargach i spijając ich pożądliwe sny. W bardziej przychylnych interpretacjach to ona dostarcza owe senne sprośności Przemierza noc w karocy z łupiny orzecha, a jej woźnicą jest średniej wielkości komar. Ucztuje ona na snach płci brzydkiej i dość jej przy tym folguje. Płeć piękna ma z nią ciężko, bo królowa, odwiedzając inne kobiety z reguły obdarza je wargowym syfem, czytaj opryszczką pospolitą. Większość badaczy kreśli w tym miejscu powiązania do Medb, postaci z walijskiej mitologii, która również miała status królowej. Ale jeśli liczysz na przychylniejszy opis, to zgaszę z miejsca tę świeczkę. Ambitna, zdradziecka i lekkomyślna, zobowiązała się świadczyć usługi seksualne Dáire mac Fiachna’owi w zamian za wypożyczenie niezwykle płodnego byka do rozrodu bydła. Kiedy negocjacje zawiodły, wypowiedziała drugiej stronie wojnę. Klasyczna femme fatale. Może jeszcze chodzić o Mab Doragana, kolesia, który miał wywalić anglików z Brytanii i przywrócić prawowitym właścicielom ich ziemie, ale on w dziewięćdziesięciu-dziewięciu przypadkach na sto opisywany jest on jako facet. Czasami utożsamiany z królem Arturem, czasami z Henrykiem... ehm. Którymś tam. Nie mam pamięci do cyfr, niestety. Koteł trochę się speszył, bo monolog rozrósł się do niezręcznych proporcji. - Ale miejsce faktycznie brzmi fajnie. Sam chyba powinienem się tam wybrać, kiedy już to wszystko przycichnie. Jak myślisz, kogo ja bym spotkał? Obstawiam, że byłby to ktoś pokroju Grendela z Beowulfa. Albo to albo jakiś drugoplanowy frajer z Króla Leara Elaine uśmiechnęła się szeroko. - Orientujesz się nie tylko w postaciach z popkultury! Miło - odwróciła wzrok od kota, skupiając go ponownie na ozdobionym czerwoną nicią sklepieniu. - Pytała “kto tym razem będzie Cúchulainnem… to byłoby całkiem zabawne, ale może chodziło o ciebie kocurku. A co do Mab i tego kim jest w mitologii, cóż mogę mieć tylko nadzieję, że nie należy tego wszystkiego traktować tak dosłownie. Wolałabym nie roznosić opryszczek. - Orientuję się we wszystkim, co nie ma żadnego zastosowania w życiu codziennym. Me umiejętności są równie zróżnicowane co niepraktyczne, droga pani - tu koci łeb wykonał parodię ukłonu, jakby chciał tym kiepskim żartem rozluźnić powstałe napięcie. - Nie przejmuj się i podchodź do tego wszystkiego z przymróżeniem oka. Szekspir miał dziwne pomysły. A swoje najsłynniejsze dzieło i tak zerżnął ze skandynawskiej legendy ludowej, zmieniając przy tym jeno garść paragrafów. Można powiedzieć, że był jednym z najbardziej rozstawionych plagiatorów w historii. Ot, taka ciekawostka. Podobnie z resztą jak Dumas, Franklin i Orwell, którzy kiedyś stanowili dla sierściucha literackie ikony. Ale o tym Elaine nie musiała wiedzieć. Właściwie nie powinna. To nie był czas ani miejsce, aby rozdrabniać na atomy akademicką melancholię. - Jakbyś chciała znowu odwiedzić tę chatkę, uprzedź mnie. Też się zabiorę. - Obawiam się, że będę musiała to prędzej czy później uczynić. Zastanawiam się kto mógł w ten sposób zabezpieczyć ten przełom i jak stary jest - Elaine podniosła się na poduchach. - Oraz czemu ten grimuar - wskazała podbródkiem na błękitną książeczkę będącą zlepkiem wątpliwości - jest z nim powiązany. - Gdybać moglibyśmy do jutra, ale nie wydaje mi się, żebyśmy mieli na obecną chwilę szansę to rozpracować. Przynajmniej nie z pulą kart, jaką nam rozdano... Bajzel, o którym wspomniała Elaine, wydawał się być większy i bardziej kompleksowy niż jego własne dochodzenie, ale to ostatnie zdecydowanie ziało kotu na kark większą presją. Nie ulegało też wykluczeniu, że obydwie sprawy są w jakiś sposób powiązane, w końcu nawinęły się w tym samym czasie. A niebieski notesik capił niemal identycznie irytującym fetorem przeznaczenia, co ten biały palant, którego Seign zobaczył parę godzin temu w magicznej migawce. - Powiedz no, nie chciałabyś się czasem zabrać ze mną na te łowy? Bo może to mylne przeczucie, ale widzi mi się, że te ataki i Twoja niedawna wycieczka za parawan umownej rzeczywistości są połączone. Możliwe, że kiedy przyszpili się białasa, zyskamy lepsze rozdanie i będziemy mogli zająć się Twoją zagwozdką pełną parą. Ostatnio edytowane przez Highlander : 20-12-2017 o 21:40. | |
18-01-2018, 14:08 | #35 | |
Reputacja: 1 | Elaine przygryzła wargę. Chciała zobaczyć się z Blaithin. - Pewnie nie wiadomo ile się nam z tym zejdzie, co? – zerknęła na telefon. Westchnęła ciężko, na razie odkładając napisanie smsa. - Powinnam się z nią zobaczyć zanim mi zwieje z kraju. - Jak kocha, to poczeka - powiedział koteł, zachęcając dziewczynę do zmiany planów. ~ Jak nienawidzi, tym bardziej ~ przebiegło mu przez myśl na bezpiecznym kanale. Może to znowu odzywała się jego opuchła paranoja? Forma, jaką przybrało przebudzenie sierściucha sprawiała, że zawsze dopatrywał się w ludziach samych najgorszych rzeczy, jednak... rzadko kiedy bywał z tego powodu rozczarowany. A jeśli już, to pozytywnie. - Mam spore wątpliwości co do jej kochania – Elaine podniosła się z poduch i wydobyła z kieszeni telefon. - Zajmijmy się tym szybko – Nie patrząc na kocura, wystukała kolejnego smsa: “Będę trochę później, muszę się rozejrzeć za jednym typkiem.” - Chodźmy kiciu – Uśmiechnęła się do Seigna i podniosła leżący na ziemi grimuar. - Spytamy Dantego, czy może nie wie gdzie podziała się nasza zguba. Cytat:
- Pomoglibyście, już Agnes porzuciła mnie w potrzebie – jęknął rozpaczliwie, ukradkiem puszczając oko do wchodzących. Chwilę rozproszenia przypłacił śnieżką w ucho. - Najwyraźniej ci się należało – Elaine mrugnęła do maga. - Ash nie mówił ci może, gdzie się udaje? - Pojechał z nią, dosłownie pół godziny temu – kilka śnieżek minęło go o włos, kiedy odwrócił się do Elaine i Seigna. Z jakiegoś powodu wywołało to buczenie na trybunach. - Chwalili się może, gdzie dokładnie jadą? - Do Irishtown, na miejsce gdzie zaatakowano Asha – nazwa jednej z dzielnic nabrzeża Dublina padła już drugi raz tego dnia. - Obiecali wrócić dziś wieczorem. - Myślę, że spróbujemy ich znaleźć – Elaine zerknęła na Seigna, szukając jakiejś akceptacji tej decyzji. - Masz może numer do Asha lub Agnes? - Oczywiś…- śnieżka trafiła go prosto w twarz, przy akompaniamencie wojennych okrzyków całej czwórki zbójców u góry. Na twarzy Dantego najpierw pojawił się szczery szok, a później duma. Mina mu trochę zrzedła, kiedy rzucającym okazał się młodszy z podopiecznych Seigna. Koteł natomiast wydawał się bardziej napuszony niż zwykle. Może było to wywołane obniżoną temperaturą, a może jakimś spaczonym rodzajem samozadowolenia. Dante podjął ponownie: - Jesteście pewni że chcecie iść za nimi? To pewnie nie będzie najbezpieczniejsze. - Cóż, może uda nam się odrobinę pomóc – Elaine z uśmiechem obserwowała śnieżkę zsuwającą się po twarzy maga. Sielanka przyjemnie odrywała myśli od problemów, których nie była w stanie teraz rozwiązać. - A chyba przydałaby się nam pomoc Asha. - Potrzebujemy zwołać nagonkę i ściągnąć na przesłuchanie faceta odpowiedzialnego za jeden z ataków. A konkretniej za nasłanie czarnych prześcieradeł na moją dzielnicę. “Biały Wędrowiec. Ten, który rozkazuje”. Mówią Ci coś ta ksywka i opis profesji? – sierściuch nerwowo przestąpił z łapy na łapę. Śnieg ziębił go w poduszki, a cała rozgrywająca się przed nosem scena ziała podróbką bajki Disneya. Fajnie, że choć dzieciarnia dobrze się bawiła. - Agnes i Ash ruszyli po tropie tego, który zorganizował atak na nas. To zupełnie różny styl działania, ale jeżeli to ten sam… - Nie dowiemy się jeśli nie sprawdzimy – Elaine wydobyła z kieszeni telefon. - Sprawdźmy gdzie są i czy będziemy potrzebowali podwózki. Abonent nie odpowiadał. Dokładniej mówiąc, był poza zasięgiem sieci. - No, no Ash porwał ci żonę. Dobrze to spróbujemy z kicią ich znaleźć. Widziałeś może stolarza? Przydałaby się nam podwózka. - Zaszył się w kącie knajpy z tuzinem książek, zaraz po tym jak wróciliście. Ty uważaj, może i tobie próbować coś zadać – zwrócił się pół żartem, pół serio do Seigna. - Jeśli utrafi z jakąś ciekawą tematyką, to czemu by nie? - odpowiedział koteł, jakby smakując tę myśl. - Wszystkich zaległości z zakresu mojego poletka badawczego i tak już w tym wcieleniu nie nadrobię, więc równie dobrze mogę łyknąć trochę rekreacji. Elaine była bardzo pozytywnie zaskoczona. Czyżby tak zadziałała na chłopaka obecność w przełomie? Może znalazł przy tej okazji coś ciekawego. - Chodź kiciu, załatwimy sobie podwózkę. Baw się dobrze Dante – Pomachała magowi i ruszyła w kierunku biblioteki. Szpiczastouchy podreptał za nią. Potem zwolnił. Zatrzymał się, odwracając wymownie łeb. - Zanim zapomnę... mój duet diablików jest uzbrojony w nożyki modelarskie i szpachlówkę. Wiedzą jak się z nimi obchodzić, więc nie musisz się martwić. Kiedy już odmrożą sobie nosy, po prostu posadź ich przed jednym z tych pudełek pełnych plastiku i będziesz miał święty spokój. Dzięki z góry. Kiedyś Ci to wynagrodzę, D. - rzucił przez ramię do śnieżnego woja i pośpiesznie pognał za oddalającą się dziewczyną. Wiedział, że zostawia dzieciaki w dobrych rękach, ale miał nadzieję, że kiedy wróci, owe ręce nadal będą miały wszystkie palce na swoich miejscach. Elaine z uśmiechem na twarzy wparowała do biblioteki konsylium. Nie była pewna, co dokładnie mają ścigać. Była też ciekawa, za czym dokładnie gonili Ash i Agnes, skoro Dante twierdził, że banda która ich napadła była raczej jakąś zwykłą grupą. Rozejrzała się po bibliotece, szukając swojego ucznia. Bujnej czupryny nigdzie dało się zauważyć; za to niezwykle szybko zawisł nad nią - dosłownie - bibliotekarz, efemeryczny konstrukt pomagający wszystkim znaleźć to, co powinni. Najczęściej oznaczało to drzwi. Był dość... terytorialny względem biblioteki. Ostrożnie, Seign uniósł łapę w geście powitania. - Mogło być gorzej, siostro. Znacznie gorzej. Wierz lub nie, słyszałem, że w Konsylium niedaleko Beaconsfield w bibliotece urzęduje mał... goryl, znaczy się - szepnął do Elaine, unosząc subtelnie pokrytą sierścią brew. - Czeeego szukaaa, hmmm? – zaciągnęło z góry. - Nie czego tylko kogo – Elaine wyszczerzyła się do konstrukta. - Mojego ucznia. - Czylii koooogoo? Dużo iiich byłłłło. Pyskatej? Tłustołapego? – bibliotekarz skrupulatnie wymienił najciekawsze pseudonimy artystyczne dla dwójki stojących poniżej magów. - Oj narzekasz. Stolarza, toż to taki grzeczny chłopak. - Byyyył. Ale nie maaaa. Wyyyyszedł. Bieeegiem… - A mogłabym zobaczyć co czytał nim wybiegł? – dziewczyna spoważniała. Wolałaby by bliskie jej osoby nie ładowały się w kłopoty. Natomiast im, z jakiegoś trudnego do wyjaśnienia logicznie powodu, bardzo na tym zależało. - Nic nie czyyytał. Wziąął ze sooobą – konstrukt przekręcił się o sto osiemdziesiąt stopni, nie ruszając głową, co wywołało mimowolne skrzywienie na kocim pysku. - Ale mooogę pokazaać skąąd wziąął… - Z chęcią zobaczę – zgodziła się Elaine. - Cofam co powiedziałem. Nic nie może być gorsze niż to zawodzenie (!) - kot wskoczył magini za kark, kuląc uszy i nakrywając je łapami. - Wezmę dziesięć goryli zamiast niego. Sto. Cholera, wolałbym już słuchać skrzeczenia Gulmotha (!) - wyżalił się. Duch poprowadził dwójkę poszukujących do ich bardzo skąpego w materiały regału o trwałych fizycznych manifestacjach Prawdziwych Światów. Elaine tylko westchnęła i spojrzała na mało pomocną aparycję. - Dawno temu wyszedł? Proste pytanie mocno rozszczelniło procesy myślowe widziadła. Zabierało się do odpowiedzi ze trzy razy. Mniej niż najkrótszy okres oczekiwania na najnowszą publikację od EOPublishing... Średnio 2,7 wydań książki w Banglad… 2500 stron tempem Church…. - Nikooooogo nieeee byyyyło poooo niiiimm – wydukał w końcu zniechęcony próbami konwersji przekazu konstrukt, decydując się na wybór najbezpieczniejszej odpowiedzi. Spomiędzy warg Elaine wydobył się kolejny zrezygnowany świst powietrza. Kto pyta nie błądzi, mówili. Wydobyła z kieszeni telefon i wybrała numer do Stolarza. - Elaine! – młodzieniec był zaskoczony, ale jego wybuchowe przywitanie brzmiało aż trochę zbyt...przyjaźnie? - Co się stało? - Doszły mnie słuchy, że okradłeś bibliotekę i wybiegłeś z niej w bliżej nieokreślonym kieruuuunku – czarodziejka wydała z siebie odgłos podobny do tego, który wydawał bibliotekarz. Kot fuknął jej koło ucha w geście upomnienia. - Kto tak pow….- urwał, kiedy zdał sobie sprawę z żartu - Jesteś w bibliotece. - Yhym i byłam ciekawa, gdzie cię znajdę z tym tomiszczem – dziewczyna uśmiechnęła się do trzymanej słuchawki. - W “The Brazen Head”, pod tylną ścianą – młodzieniec nie był jeszcze na tyle skrzywiony przez swoją profesję i jej potencjalne niebezpieczeństwa, żeby podawać kiedy tam jest. - A czemu pytasz? Wracamy do dworku? Elaine pomachała duchowi na pożegnanie i ruszyła z kicią na ramionach w stronę drzwi. - Tym razem musimy kogoś znaleźć – odpowiedziała radośnie. - Chcesz użyczyć mi znów transportu? Seign uśmiechnął się w duchu słysząc to pytanie. Było retoryczne do bólu, podobne do tych zadawanych przechodniom w ciemnych bramach przez nerwowych młodzieńców posiadających ostre akcesoria kuchenne. No, może ostatecznie kwalifikowało się jako trochę przyjemniejsze dla strony postawionej pod ścianą. Dlaczemu? Bo Stolarz definitywnie czuł miętę do swojej mentorki, a jego mentalność potulnego dzieciaka z sąsiedztwa, jak każda tego typu, posiadała cechy masochistyczne. Koteł pokręcił łbem. Poczekał aż rozmówca Elaine zostanie zapędzony w kozi róg, a potem powiedział: - Miły chłopak, naprawdę. Stawiam dziesięć euro, że ma nad łóżkiem przynajmniej jedno Twoje zdjęcie - nie zamierzał psuć słodkiego obrazka sugerując, do czego młody mężczyzna może używać tego typu obrazków w zaciszu swojego pokoju. - No...da się zrobić… - w głosie Stolarza było już odrobinkę mniej entuzjazmu niż poprzednim razem – wciąż dość żeby całkiem zasadnie wywoływać takie uwagi jak Seigna - ale było też coś jeszcze. I to coś kusiło go równie mocno, o czym kot i magini mieli dowiedzieć się znacznie później... Ostatnio edytowane przez Highlander : 18-01-2018 o 17:00. | |
15-02-2018, 23:56 | #36 |
Reputacja: 1 | Elaine zaprosiła Seigna do torby, którą miała na ramieniu, tak że kocur miał teraz do towarzystwa grimuar i szkicownik. Umieściła ją między sobą, a Stolarzem. Delikatnie pogładziła zawieszoną na szyi monetę, pozwalając by przed oczami stanęły jej dobrze znane twarze Agnes i Asha. Poczuła jak rzeczywistość delikatnie zafalowała, a drobne czerwone nici oplatające ich wraz z motocyklem zadrżały i skręciły się utrudniając rozpoznanie swych ścieżek. Teraz należało tylko odrobinę “porozpraszać” kierowcę, by zaklęcie było skuteczniejsze. Uśmiechnęła się i mocno objęła mężczyznę, pozwalając by jedna z rąk ułożyła się nisko na jego brzuchu, niemal dotykając paska, a druga wyżej, na jego piersi. Kot, niczym sierściuch-partyzant, wystawił łeb ze swojego improwizowanego bunkra. Wyglądał tak, jakby szykował się, aby wbić koleżance kilka mało subtelnych szpil nawiązujących do natury jej czynności “rozpraszających”. Potem uświadomił sobie, że lepiej nie narażać się osobie, na której barku (dosłownie) zawiesił swój los. Bo jeszcze Elaine przypadkiem omsknie się po drodze ręka, a on nawiąże bliższą znajomość z rozpędzonym chodnikiem. Toteż peryskop ponownie zniknął pod płóciennymi falami, a jego właściciel zajął się pichceniem własnego zaklęcia. Kiedy tylko koteł zaczął pieczołowicie odmierzać elementy powstającego imago, z góry dobiegł go głos dziewczyny. - No to jedziemy. - Odezwała się opierając głowę na ramieniu kierującego. Delikatnie, tak by nie zgnieść dzielącego ich kocura. Ta pokryta futrem zapora, ten przeszkadzacz w “rozpraszaniu”, był obecnie zajęty zmienianiem wnętrza torby w prywatną salę projekcyjną. Ulokował na szkicowniku swoją monetę, wykreślając przy tym kilka pośpiesznie zarysowanych pazurami symboli. Oniuchał okrągły kawałek metalu, otarł się o niego parę razy głową. Zamruczał, jakby próbował się doń przypodobać i... chyba tak właśnie się stało, bo z krążka wystrzelił blady szpic światła, którego zawartość rozlała się magowi nad głową, tworząc obraz tuż przy klamrach torebki. A choć Seign nie był reżyserem filmowym, to po przymusowym zwężeniu źrenic dane mu było zobaczyć niezłą akcję. - Te, siostro. Powiedz lepiej szofe-.... Stolarzowi, żeby wcisnął gaz do dechy, bo jeśli nie dotrzemy na miejsce w miarę szybko, to będzie czekała na nas tylko sterta zwłok. Licytują się tam piorunami kulistymi i przyzywają stwory żywcem wyjęte z japońskiej pornografii... - nastała chwila ciszy, mącona jedynie przez burczący w zakłopotaniu silnik. -... i nie, nie odpowiem, dlaczego wybrałem akurat to ostatnie porównanie. Elaine zaniepokoiła wypowiedź kocurka. By jej zaklęcie zadziałało potrzebny był czas, a nagle wychodziło na to, że go nie mają. Przywarła mocniej do stolarza, odrobinę zgniatając znajdującego się między nimi Seigna. - Musimy się pospieszyć. - Odezwała się na tyle głośno by przebić się przez odgłosy drogi.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
05-04-2018, 23:38 | #37 |
Reputacja: 1 |
|
14-04-2018, 00:24 | #38 |
Reputacja: 1 |
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 14-04-2018 o 00:41. |
23-04-2018, 13:57 | #39 |
Reputacja: 1 | Elaine oparła się o swego ucznia biorąc głębszy oddech. Było źle, ale nie było tragicznie, nadal żyli i teraz trzeba było dopilnować, aby tak pozostało. A jeszcze najlepiej pomóc jakoś Ashowi i Agnes. - Napadł mnie ten szalony duch - czarodziejka odsunęła się od chłopaka, uśmiechając się słabo. - A tak serio to pojawiły się kłopoty - obejrzała się na ulokowanego obok Seigna. - Kiciu wiem gdzie są nasi, tylko mamy problem. Przyszła pani, kotka zbiła, a skorupki wyrzuciła. Skorupki w postaci ostatnich kilkunastu – kilkudziesięciu? – minut z jego prywatnej czasoprzestrzeni, tego, co stało się i nie stało zarazem. Splecione zaklęcia, strzaskane siedzenia i soczyste przekleństwa przelewały mu się przez podziurawiony jak sito umysł. Ogon miał najeżony do rozmiarów puchatej szczoty antystatycznej, a jego grzbiet przywodził na myśl jakiś karkołomny szereg wzniesień i dolin, którego podjęliby się tylko samobójcy. Zipał? Warczał? Może syczał? Każdego po trochu. Zwierzęce instynkty mieszały się w nim teraz z jaźnią człowieka (rzekomo) rozumnego, kotłowały, walczyły o kontrolę. Musiał zawziąć się z całych sił, żeby nie dać drapaka z pomieszczenia jak szczur z tonącego statku, jak ścigany przez bandę diabłów grzesznik. Tylko duma, ten odlany z mentalnego żelbetonu, kilkutonowy kloc, zdołał utrzymać go w miejscu, głównie dlatego, że sam był przytwierdzony do stricte nadnaturalnego podłoża, z dala od Upadłego Świata. Seign zwinął się więc w kłębek, przygryzł ogon i następne kilka minut spędził bełkocząc wulgaryzmy pod adresem sobie tylko znanych i widocznych osób, funkcjonując jako mieszanka opętanego okultysty i alkoholika w zaawansowanym stadium delirium. Po pewnym czasie dźwięki ucichły – najpierw te w jego głowie. Potem te, które sam wydawał. W końcu podniósł się do pozycji siedzącej, ale przyszło mu to z trudem. Kiedy uniósł powieki, z oczu nadal buchała mu wściekłość. Przeskakiwał spojrzeniem między Stolarzem i jego mentorką, jakby zastanawiając się, której z ofiar pierwszej przegryźć kostki. Niekumatość młodzika, połączona z tym wpieniającym sposobem bycia tępego chłopaczka z sąsiedztwa, wybiła się jednak na pierwszy plan i zaowocowała wyprowadzeniem mentalnego liścia zawierającego skondensowaną pigułę ostatnich kilkudziesięciu minut. Tych już nieistniejących, ze szczególnym uwzględnieniem stron konfliktu, jego przebiegu, doznanych obrażeń… oraz bolesnej mentalnej widokówki przedstawiającej pewnego rozanielonego romantyka ryjącego twarzą żwir tak, jakby ta była najdoskonalszą łopatą pod słońcem. Seign nawet zapisał sobie ten uroczy ciąg wspomnień w swoim mentalnym rezerwuarze, gdyż zamierzał raczyć nim każdego, kto stanie w najbliższym czasie na drodze jemu i jego magicznej posse. - Już? Wiadomo wszystko? Zaspokoiliśmy ciekawość? Super. To teraz ja mam pytania. Dwa, dokładnym będąc. Morgana jest w budynku? Bo przydałoby się zalizać rany zanim zaczniemy kolejne ujęcie. Ach, Elaine? Ja wiem. Wszystko wiem, bo mnie też zabrałaś na tę temporalną wycieczkę - wyjawił, nie bez widocznie zadartego nosa. - Moje drugie pytanie brzmi, które z was jest lepsze w babraniu się z przeznaczeniem? Ty czy Dante? Bo ktoś musi na nas nałożyć jakiś efekt ochronny zanim udamy się tam znowu. Starczy mi wyczynów kaskaderskich na najbliższy czas. Podejrzewam, że Stolarzowi też. Zamiótł ogonem, po czym uśmiechnął się do chłopaka. Na taką dozę perfidii, ordynarności i złośliwości w jednym mimicznym geście stać było tylko prawdziwe, rasowe koty. Elaine oderwała się od Stolarza, by przyjrzeć się uważnie Seignowi. Chyba nie wyszło dokładnie tak jak zaplanowała… wychodziło na to, że wyszło nawet dosyć słabo. Przeczesała włosy palcami, starając się zebrać myśli. - Niedawno widziałam się z Morganą w jej gabinecie, jak mamy szczęście może nadal ją tam zastaniemy - nie planowała zabierać kici z sobą, ale chyba informowanie go o tym mogło nie być najlepszym pomysłem. Była przywiązana do swojej twarzy, a koteczek wyglądał trochę jakby mógł w każdej chwili zrobić z niej krwawą miazgę. - Ciężko mi w tej chwili ocenić, kto normalnie jest lepszy - ja czy Dante, ale powiedzmy… na pewno jest obecnie w lepszym stanie niż ja. Kot w odpowiedzi jedynie zatrzepotał uszami. Wyglądało to trochę jak dostrajanie odbiornika do trzeszczącego i migającego kanału szarej rzeczywistości. Morgana… była u siebie? Najwyraźniej tak. Pamiętał, że rozmawiał z nią o praktykach okultystycznych w Niemczech pod koniec XVIII wieku. A potem powiedział jej… nie. To wszystko rozegrało się przecież ponad tydzień temu. Dzisiaj wywlókł czarne prześcieradła na drugą stronę, przyprowadził dziecięcą menażerię do Konsylium, przekopał swój gabinet w poszukiwaniu… czegoś i zostawił duet małych potworów z uciekinierem z „Boskiej komedii”. A potem… potem ktoś wylał mu na łeb całe to magiczne szambo. Wywiązała się walka, efekty posypały się jak źle przetasowana talia kart, a paradoks trzasnął komuś z bicza. W rezultacie on i Elaine dostali role drugoplanowe w nowatorskim remake’u „Dnia świstaka”. Tak. To by się zgadzało. Mniej-więcej. Ostatnio edytowane przez Highlander : 23-04-2018 o 14:14. |
19-05-2018, 15:23 | #40 |
Reputacja: 1 | Elaine i kicia odzyskują siły Czarodziejka przyglądała się kocurowi ze szczerą troską. Seign wyglądał trochę jakby mu ktoś dosypał pieprzu do karmy. Człowiekowi zawsze można było dać kielona po takim nieplanowanym wypadzie, ale kotu… Co właściwie jadł czarodziej zamknięty w ciele futrzaka? Dobra, to nie było teraz istotne. Przykucnęła naprzeciwko Seigna. - Dasz radę iść kiciu, czy cię zanieść? - Zachowywała niewielki dystans na wypadek gdyby kocur postanowił jednak odreagować na niej cały ten wypad. - Powinniśmy się lekko sprężyć, bo pewnie czeka nas co nieco tłumaczenia, zarówno Morganie jak i Dantemu. Oferta zaniesienia na miejsce docelowe wystarczyła, aby udobruchać kota. Choć nadal odrobinę się dąsał - głównie dlatego, że udawanie wielce obrażonego i granie na poczuciu winy Elaine wciąż jeszcze mogło mu zapewnić odrobinę luksusu - to wiedział, że mieli ważniejsze sprawy na głowie niż płakanie nad rozlanym strumieniem czasu. Erm. Mlekiem, znaczy się. Mlekiem. Toteż szczodrze pozwolił wziąć się dziewczynie na ręce. A kiedy byli już przy drzwiach i miał pewność, że towarzyszka podróży tego nie zauważy, pokazał Stolarzowi język. Miał nadzieję, że wbijane w ten sposób szpile pozwolą chłopakowi w końcu wyhodować sobie parę jąder, bo ileż można było ciągnąć ten spiel z sitcomu dla nastolatek? Odrobina asertywności, młody! Postaw się! Spróbuj kopnąć sierściucha w zad! Ujmij dziewczynę swoich marzeń i... - pomyślał Seign, zanim zostawili ucznia Elaine sam na sam z jego posiniaczonym ego. Jak to szło? Kochający ojciec musiał mieć hardą łapę? Elaine obejrzała się jeszcze przed wyjściem, delikatnie głaszcząc trzymanego na rękach kota. - Będziesz miał chwilkę by nas gdzieś podwieźć? - Zerknęła na swojego podopiecznego. - Zaraz wrócimy i bym ci wyjaśniła co się dzieje. - No...da się zrobić… - w głosie Stolarza było dokładnie tyle samo entuzjazmu niż poprzednim razem. Oboje - i Seign i Elaine - byli już wcześniej w gabinecie Morgany. I oboje byli dość czujni by nawet za pierwszym razem zauważyć ile pracy zostało włożone by precyzyjnie skonstruować tą misterną mieszankę odprężenia, ciepła i beztroski jaką stwarzało to pomieszczenie. Nawet górskie jezioro za oknem było gładkie, mimo ciepłego wiatru który wiał od uchylonego okna. Morgana była u siebie - ale bynajmniej nie była w trakcie popołudniowej herbatki. Konsyliarz Strażników Zasłony zastali w pełnych regaliach bojowych - w poszarpanym, burym druidzkim płaszczu, ciężkich trekkingach i z druidzkim kosturem na kolanach. Buzowała magią. Tak samo jak Sherlock. Brytanopodobny chowaniec był większy niż gdy ostatnio go widzieli - teraz sięgał Elaine do pasa, i znacznie przerastał kocią formę Seigna. Zjeżony, z cichym warczeniem zbliżał się na ugiętych łapach do Seigna. Elaine mocniej przytuliła do siebie kota. - Morgano czy coś się stało? - Zerknęła na czarodziejkę nie chcąc na zbyt długo odrywać wzroku od psa. Natomiast sam koci czarokleta powitał tę deklarację czworonożnej wojny dość spokojnie. Wysilił się tylko na mało przekonujące fuknięcie i napuszenie ogona. Prawdę mówiąc, skrycie podkolorował nawet trochę swoją defensywną reakcję, chełpiąc się tym, że Elaine przycisnęła go do piersi w matczynym odruchu. Czy ta zagrywka zakrawała na dziecinadę? Może. Ale dla Seigna była przede wszystkim satysfakcjonującą mieszanką naiwnej, niemal niewinnej w swojej prostocie dekadencji oraz humoru sytuacyjnego. Toteż biedne, zatrwożone kocię wtuliło się w swą panią, chcąc ukryć się przed ogarem z piekieł. - Agnes i Ash chcieli żeby być w pogotowiu - wyjaśniła Morgana. Zamknęła oczy, jakby się odprężając, a chowaniec zatrzymał się w połowie drogi między nimi. Nie zrobił się ani odrobinę przyjemniejszy, ale przynajmniej nie nacierał dalej. - Nie byli łaskawi sprecyzować jakim rodzaju pogotowia, o ile sami wiedzieli. W pomieszczeniu działa silna magia - czujecie to oboje. Aktywne zaklęcia, poza tym co zwykle jest w Konsylium. - Nie wiem czy to z uwagi na to miałaś być w pogotowiu, ale udało nam się sprawdzić z kim walczą - Elaine już spokojnie podniosła wzrok na Morganę. - Potrzebujemy twojej pomocy, jeśli chcemy ich wesprzeć. - Ta, przede wszystkim felczerskiej - dorzucił Seign ze swojego bastionu. Mimo rzekomej powagi całej tej sytuacji, przytulność nowego schronienia powoli brała nad nim górę. Robił się przyjemnie śpiący. Raz prawie nawet ziewnął, ale w porę się opamiętał. - Walczą? - Morgana drgnęła, jakby zaskoczył ją wystrzał, a mana którą tchnęła w zaklęcie sprawiła, że wraz nią drgnęła cała magiczna aura pomieszczenia. - Nie, nie walczą, widzę ich - zaprzeczyła z przekonaniem, z siłą którą rzadko ujawniała - Jeszcze nie dotarli na miejsce... - Ale dotrą - skontrował sierściuch. - A tam jakiś ubrany na biało weeb z repliką katany za 19.99$ zrobi im z dupy jesień średniowecza - dzisiaj kot nie miał ni czasu ni ochoty na zabawę w seminaria naukowe, toteż przeszedł od razu do rzeczy. - A w ogóle to siostra niech się otworzy na transmisję mentalno-medialną. Dzięki temu sporo zaoszczędzimy na czasie - zasugerował. Dla Morgany miał jeszcze tyle szacunku, by nie sprzedawać jej pakietów myślowych bez otrzymanego przyzwolenia. Dlaczego? Pewnie przez ten klawy mistyczny pseudonim. Był taki... taki diablo chwytliwy!* - Ostrzegę ich - niebieskie oczy paliły się wzburzeniem, i ledwie jej spojrzenie natrafiło na brytana, Sherlock z psią lojalnością skinął głową i rzucił się pędem do drzwi. - To on was tak urządził? - skinęła ponaglająco Seignowi, ciągle nie wstając z fotela. Co mogło być strategiczną decyzją, znając intensywność kotełowatych strumieni świadomości. A i tak drzwi, które uchyliła, trzymała mocno. - Bardziej towarzyszące mu zaklęcie. - Elaine delikatnie poluzowała chwyt na kocie, by ten w razie czego mógł.się bez trudu wydostać. - Nie jestem pewna czy to on je rzucił, tak jak nie wiem czy był tam sam. Myślę, że mimo wszystko powinniśmy się tam udać. To, że ich ostrzeżemy nie sprawi, że nie będą zagrożeni. Kot pokiwał przytakująco łepetyną na słowa swojego nosidełka. Przygotowanie zaklęcia nie zajęło mu zbyt długo - w końcu taki sam pakiet informacyjny wypichcił kilka chwil temu dla Stolarza. Teraz po prostu odgrzewał mentalnego kotleta, który nawet nie zdążył jeszcze do końca wystygnąć. Bariery psychiczne oraz jasno przydzielona strefa zrzutu w umyśle Morgany były... interesujące. Rysowały się jako godne wyzwanie, do którego postanowił w niedalekiej przyszłości powrócić. Projekt ten musiał jednak poczekać, nawet jeśli kobieta miałaby okazać się podwójnym agentem pracującym dla bliżej niesprecyzowanej opozycji. Wyciągnięcie tyłków zagrożonych magów znad rozgrzanego paleniska miało teraz priorytet. No i przerobienie weeaboo w bieli na ornament kominkowy. Tego zwyczajnie popuścić nie mógł. Gdybając tak na oddzielnym paśmie pokrytej futrem łepetyny, zakończył przekaz wspomnień. - Wydaje mi się … że rozumiem - chłodna rozwaga w głosie mówiła że tego, co przesłał jej Seign, nie potraktowała lekko. Otworzyła oczy, i, w pośpiechu krzątając się po pomieszczeniu zaczęła zbierać pozornie losowe przedmioty. Jemiołę. Jajko. Miskę wody. - Podejdźcie, zrobię co mogę. Spotkaliście tego czarodzieja już wcześniej? Obwieszeni jemiołą, pomazani jajkiem w celtyckie wzory i przemyci lodowatą wodą, Elaine i Seign poczuli jak ich ciała w ciągu tych kilkudziesięciu sekund wykonały wielodniową pracę - siniaki i inne powierzchowne urazy znikły w pierwszych chwilach, ale i głębsze rany w końcu znikły. - Nie znam człowieka. - Elaine uśmiechała się mimo powagi całej sytuacji. Wszystkie te zabiegi przypominały odrobinę jej zabawy z dzieciństwa, nawet mycie zimną wodą gdy matka odnajdywała ubrudzoną we wszystko co trafiło się dzieciakom do rąk. - Jesteś wspaniała, a teraz chyba powinniśmy udać się na ponowne spotkanie z naszym magiem. - Twój kot kupowałby Whiskas... - szepnął markotnie Seign. Starł łapą z pyska uporczywe pozostałości jajka, które, jak na złość, oparły się wodzie. Nie żeby szczególnie potrzebował brać udział w magicznej wersji Emergency Room - kuksańce, które otrzymał były znacznie lżejsze od tych, którymi do niedawna mogła pochwalić się Elaine. Ale sam fakt, że Morgana potraktowała go zaklęciem leczącym był bardzo miły. W takich sytuacjach liczył się przecież gest. Gest oraz nawiązanie więzi sympatycznych, których siłę i ukierunkowanie mógł potem spokojnie zmodyfikować na własny użytek. - No i popieram pomysł mojego nosidełka. Komu w drogę, temu czas. A jeśli nie czas, to przynajmniej przestrzeń. Mam nawet w rękawie odpowiedni efekt, który pozwoli nam dotrzeć na miejsce wcześniej niż ostatnio. Trzeba tylko znaleźć woźnicę. Er. Stolarza, się znaczy. A, no i przydałaby się ta wcześniej wspomniana izolacja przeciw losowym nieszczęściom... Tu łypnął sugestywnie na Elaine, poddając pomysł, żeby uraczyła ich jakąś zaporą względem przekleństw tego frajera w bieli. Albo klątw, jak kto woli. |