30-09-2017, 00:55 | #21 |
Reputacja: 1 | Abe studiował schemat skażenie statku. Po zastanowieniu postanowił działać szybko ale zminimalizować swoje ryzyko. Pewne pomieszczenia były niezbędne i te trzeba było oczyścić: ambulatorium niektóre pomieszczenia techniczne, inne miały niski priorytet. Schowek na miotły, nieużywane pomieszczenie mieszkalne, magazyny, sypialnie, w końcu w ambulatorium też miało łóżka. Ze smutkiem popatrzył na kambuz, mrugała w nim kontrolka skażenia, o ile o pakowaną żywnośc się nie martwił to ze smutkiem pomyślał o świeżych owocach i warzywach które ostatnio dorwali, może i przetrwały jakoś dekompresje statku i po rozmrożeniu byłyby smaczne ale teraz po skażeniu radioaktywnym nie miał ochoty. Zatem puszki, żywność liofilizowana, odwodniona, proszki koncentraty. Super możliwe że jeśli nie będzie szansy na naprawy to zdechną bez czegoś dobrego do zjedzenia Abe przycisnął przycisk nadawania -Ok Linda już idę, będzie sporo roboty
__________________ A Goddamn Rat Pack! Ostatnio edytowane przez Leminkainen : 30-09-2017 o 01:09. |
30-09-2017, 04:24 | #22 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 3 - 30 min po skoku Układ Dagon; 30 min po skoku; pobojowisko Mostek Tichy siedział na mostku za konsoletą skanera. Skany ucierpiały po ostatnich szaleństwach dość mało. Nie było idealnie ale było całkiem dobrze. W porównaniu do reszty raportów o stanie reszty statku to nawet było wyśmienicie. Kosmos oczywiście był w ruchu. I konsoleta razem z wyświetlanymi wynikami pokazywała to wybitnie dobrze. Tak samo jak i otrzymywane raporty od załogi i ocalałych czujników Alex. Tak i ludzie i maszyny wybrani wysokiej półki speców byli w stanie ogarnąć nawet taki galimatias jaki mieli. Na zewnątrz, poza obecnie poszarpanym poszyciem “Archeona” kosmos był w ruchu. Tak skaner jak i nawigator mieli to teraz na swoich konsoletach aż nadto dobrze widoczne. Wylądowali całkiem nieźle. Zupełnie jakby wykonywali poprawny, standardowy hiperskok. Gdzieś na krańcach układu, z dala od wielkich ośrodków masy które były takie kłopotliwe przy hiperskokach. Obecnie znajdowali się jakieś 17 j.a. od ostatniego w układzie gazowego giganta. Wylądowali akurat po tej stronie orbity po której znajdowała się ta planeta więc gdyby tam chcieli dolecieć to nie trzeba było przelatywać na podświetlnej przez cały układ. Więc znów im się pofarciło. Tylko czy chcieli tam dolecieć? O to było pytanie na najbliższe kilka godzin. Te około 17 j.a. mogli pokonać w kilka godzin. Korweta wciąż zachowała prędkość bo niby co ją miało wyhamować w próżni? Brak działających silników niczego tu nie zmieniał. Ale zmieniał gdy chciało się ją wytracić. Prya mogła użyć silników manewrowych by nadać pożądany kierunek. O żadnej tam bitewnej zwrotności jaką mieli przed utratą głównego źródła zasilania nie mogło być mowy. Ale na takie podróżne manewry przez układ wystarczało. Natomiast wyhamowanie tej prędkości na samych manewrówkach no to cóż. Tego układu mogło być za mało. A na pewno do tego najbliższego gazowego olbrzyma było zbyt blisko. Wedle obliczeń Hermkens po prostu “Archeon” śmignąłby obok planety ale nie miał szans wyhamować. Tak mówiły jej komputery nawigacyjne. Póki co do tego gazowego olbrzyma przy obecnej prędkości dolecieliby za jakieś 4 - 4.5 h. Ten czas mieli by coś wymyślić w kwestii hamowania. Alternatywę naturalnie mieli. Nawet gdyby nie udało się wyhamować korwety mogli użyć dropshipa jako łodzi ratunkowej i wylądować na tej bazie, statku czy co to tam było. Tyle, że to był lot w jedną stronę bo dropship nie miał możliwości ścigać się z rozpędzoną do prawie pełnej, podświetlnej prędkości korwetą. Można też było manewrami wytracać prędkość umiejętnie korzystając z asyst grawitacyjnych i silników manewrowych do wytracenia prędkości. Ale raz, że było to dość trudne i ryzykowne to dwa powolne liczone na tygodnie, może miesiące. Do tego czasu jakby tu nie zawitał pościg z Floty to albo by znaczyło, że zrezygnowali, albo ich zgubili, albo uznali że przepadli w nadprzestrzeni. Tichy miał też czysto skanerską zagwostkę. Co to było na tej orbicie tego zapomnianego systemu? Obiekt nie zareagował ani na pojawienie się jednostki z hiperskosku co nawet prastare XX wieczne instrumenty pomiarowe wykryłby jak wystrzał pistoletowej racy nad stadionem ani na powitanie radiowe “Archaona”. To było dziwne. I podejrzane. Każda jednostka powinna odpowiedzieć choćby dlatego by właśnie nie wyjść na dziwną i podejrzaną. Do tego obiekt był martwy. Skanery korwety przynajmniej nic nie wykrywały. Żadnych pracujących silników, generatorów, emisji nadajników, nawet tych automatycznych jakie były odpowiednikiem świateł rufowych w nawodnych jednostkach. Optyka korwety klasy Ranger IV nie wykrywała też właśnie żadnych świateł. Po prostu brak reakcji. To było jeszcze bardziej podejrzane. Tak mogły postępować albo jednostki chcace ukryć swoją obecność albo przy poważnych awariach lub po prostu wraki. Jeśli tam był ktoś kto chciał zostać wykryty to powinien skapnąć się, że korweta go namierzyła mimo wszystko skoro nadała kierunkową wiadomość pod jego adres. Jeśli to była jakaś poważna awaria albo po prostu wrak to musiało być bardzo źle jeśli nikt nie siedział “na oku” choćby właśnie po to by sprowadzić jakąś pomoc. Poza tym Alex nie znalazła nic w rejestrach o obiekcie tutaj. Ale był to tak rzadko odwiedzany system, że ostatnia aktualizacja była sprzed pół wieku. Obecnie skany szacowały wielkość obiektu na jakieś 300 - 500 m. Czyli jak standardowy frachtowiec albo standardowa stacja orbitalna. Bez emiterów energii jaką dawały silniki i różne nadajniki które były podstawową pożywką dla skanów to te miały trudności z podaniem detali o obiekcie. Był równie wdzięczny do badania jak jakiś zimny, pozbawiony środków cywilizacji okruch skalny zagubiony w kosmosie. Na mostek przyszła “Red”. Z jakimś akwarium. A w akwarium latało zawieszone w próżni jakieś robalowate stworzonko. Prawie na pewno należało do Nivi. Chyba, że od ostatniego postoju ktoś jeszcze z załogi stał się miłośnikiem insektów. Za to z mostka wypłynął Drake. Ale drugi z mostkowych Leonów chwilowo i tak nie miał jak pełnić swoich obowiązków bo jedyny obiekt jakiego wykrywały skany, ten na orbicie gazowego olbrzyma, był i jeszcze przez jakąś ponad godzinę będzie poza zasięgiem jakiejkolwiek pokładowej broni. Znaczy gdyby nawet udało się uzbierać energii by uruchomić jakąś. Drake i Nivi Drake wypłynął z mostka. Po drodze minął Red która z kolei płynęła na mostek. Ze przezroczystym akwarium z wierzgającym w nieważkości insektem. Płynął przez główny korytarz korwety. Czy do ładowni gdzie miała być Nivi czy do wieżyczki rufowej to i tak musiał przedostać się na tyły jednostki. A, że ładownia była jakieś pół setki metrów od mostka a rufowa wieżyczka prawie ze sto no to do ładowni dotarł w pierwszej kolejności. Po drodze mógł sobie zwiedzić statek. Po pierwsze główny korytarz będący jakby kręgosłupem komunikacyjnym statku był raczej cały. I sądząc po komunikatach powietrze w nim było. Ale ogólna tendencja była im bliżej do rufy tym stopień zniszczeń był większy. Częściej pojawiał się brak jakiegoś światła, przebicia od jakichś odłamków, ślady zadymień po pożarach ale mimo wszystko gdyby jeszcze wróciło ciążenie nie wyglądałoby tak źle. Przy ładowni już wyglądało to gorzej. Tu już trzeba było być ślepym by nie zauważyć skali zniszczeń. I to, że przez przedarte poszycie kadłuba wdzierała się kosmiczna pustka. Gdzieś tu w pobliżu musiała uderzyć jakaś podgłowica torpedy. Widać było, że jakaś jej część albo pośrednie efekty trafienia zmiotły miejsce gdzie stał kontener czyli ich paczka i złota świnka na bardzo, bardzo gruby hajs. Zamiast niej na podłodze ładowni zostały tylko urwane zaczepy mocujące. Nie wiadomo było jak trafienie zniósł dropship. W końcu był całkiem po sąsiedzku. W ładowni czekała też Nivi. Oboje wyszli z tej przygody jak dotąd bez szwanku. Przynajmniej kombinezony nie nosiły śladów przebić. Razem założyli plecaki manewrowe do skafandrów i wylecieli w przestrzeń wokół ich macierzystej jednostki. Z bliska wydawała się niezmierzona. Dobre pół setki metrów czy w stronę rufy czy mostku. Za to ilość zamrożonych odłamków jakie unosiły się w kosmicznej ciszy wokół burty robiła już przygnębiające wrażenie. W końcu dzięki wskazówkom Alex namierzyli zgubę. Zdołała odpłynąć już całkiem ładny kawałek ku rufie a nawet za. Dzięki temu mogli przelecieć wzdłuż tylnej części korwety. Przy okazji Drake mógł rzucić okiem na to co zwykle widział jako światełka, cyferki i wykresy na swoim pulpicie. Dolna, rufowa wieżyczka oberwała. Poważnie ale nie bezpośrednio. Nie była więc stopionym kraterem jak przy bezpośrednim trafieniu ale też nie wyglądało to na nic lekkiego do naprawy. Ale czy da się to zrobić to już musiałby Rohan albo Abe, może “Red” rzucić na to okiem. Z mostka raczej nic tu nie szło więcej zdziałać to mógł zameldować już teraz. Jeszcze gorzej wyglądała rufowa, prawa ćwiartka. Teraz już nie dziwił się czemu na mostku nie ma odczytów z tej ćwierćstrefy. Nie było i raczej nie będzie. Przypominała wiadro w które ktoś wrzucił granat. Nie było to specjalnie szkodliwe dla jednostki jako całości ale sprzęt na jakim on pracował czyli skanery, wyrzutniki flar czy właśnie wieżyczki były z założenia na powierzchni. A ona własnie oberwała najbardziej. Tu nie było nad czym się zastanawiać, czujniki były zniszczone. Póki skądeś nie zamontują nowych to nic tu nie zwojują. Będą mieli wypięty na wszelkie ataki tyłek zapraszający do kopnięcia wszelkie działka, rakiety i torpedy. Dolecieli wreszcie do kontenera. Kontener przy ziemskim ciążeniu pewnie ważyłby z tony i nawet we dwójkę mieliby trudność go ruszyć. Ale w próżni to już takie niemożebnie trudne nie było. Były zaczepy linki, były napędy plecaków mogli we dwójkę spokojnie zatargać pudełko z powrotem do ładowni. Co rzucało się w oczy od razu to brak jednego włazu. Tego z węższej strony. Widocznie oderwało go jak wyrwało od podłogi ładowni. Ale dzięki temu prawie nie dało zajrzeć się do środka. Wewnątrz zaś była pomniejsza skrzynia, też oderwana tym samym wybuchem, były jakieś trociny i inne waty jakie miały zapewniać miękkość i ochronność zawartości tego sprzętu badawczego jaki miał być w środku. No tylko ten mały generatorek, system rurek, okładzin i innych takich zaskakująco przypomiał standardowy układ SPŻ. Ale przecież transport żywych stworzeń pod takimi metkami i oznaczeniami byłby zdecydowanie nielegalny. No i poza tym wewnątrz, wewnętrznego pudła, też całkiem sporego, owszem było zamrożone obecnie coś co je wyściełało od środka, jak jakieś zmrożone gluty ale nic specjalnie żywego poza tym nie było tam widać. Zresztą jak było to w pobyt w próżni ocalałoby bardzo niewielka ilość żywych stworzeń i jak wiedziała Nivi nawet legendarnie odporne ziemskie niesporczaki mogły przetrwać takie warunki próżni kosmicznej ale w formie anabiozy. Medlab Linda słuchała zgłoszeń reszty załogi. O dziwo załoga w większości wyszła z tych szaleństw bez szwanku. Rohana udało już jej się postawić na nogi i wypłukać ciężkie promieniowanie jakiego nabawił się w ładowni. Za to do laba przybył Papa. Na szczęście jej królestwu nie oberwało się podczas tych szaleństw i właściwie nie licząc zwyczajowego bajzlu w szafkach i przestrzeni jaki spowodowały drgania, wstrząsy i napięcia po trafieniach przekazane przez kadłub i pokłady to wyszła z tego bez szwanku. Póki była energia mogła działać prawie normalnie. Z “Papą” też okazało się, że miał po co przybyć. Linda śmiało mogła zawyrokować diagnozę, że musiał tym barkiem przygrzmocić w coś i to mocno. No i pękł obojczyk , łopatka i całe te górne zawieszenie na żebrach było w nie wesołym stanie. Aż zaskakujące, że ten olbrzym z wąsikami potrafił zachować taką pogodę ducha i humor przy tak poważnych obrażeniach. Tutaj współczesna sztuka medyczna miała dwie drogi do zaoferowania, umownie zwanymi cywilną i wojskową. Cywilna recepta nakazała dać delikwentowi zwolnienie z wszelkich zajęć, zwłaszcza fizycznych które obciążałyby naruszone kości, leki kościotwórcze, painkillery, w odpowiednim czasie rehabilitanta i oczywiście pomoc psychologa w standardowym zestawie. Gwarantowało to, że w ciągu kilku tygodni i miesięcy kości zrosną się prawidłowo tak samo jak reszta ciała i psychiki pacjenta. Recepta wojskowa zaś skupiała się na bieżących efektach i skutkach. Miała za adanie postawić żołnierza na nogi i utrzymać go na nich aż do wykonania zadania lub by chociaż sam dotrwał do czasu przybycia ekipy medevac*. Ta recepta zalecała ogromne ilości stymulantów da bazie endorfin i painkillerów powszechnie zwanymi stimpakami. Do tego mogła wsadzić ramię pacjenta w temblak by je usztywnić. Póki byłby pod działaniem stimpaków i podobnych painkillerów tylko by mu przeszkadzał ale dla zrastania się jego ramienia i gdyby ich nie było było to znacznie zdrowsze rozwiązanie. Ta “wojskowa” taktyka tak naprawdę nie leczyła żadnych obrażeń a jedynie pozwalała utrzymać ból i krwawienie pod kontrolą do czasu przybycia pacjenta do szpitala lub podobnej placówki. Permanentnie jej stosowanie miało więc często bardzo niechciane i kłopotliwe skutki uboczne w przypadku złamań były to klasyczne problemy z wadliwym zrastaniem się pogruchotanych kości. Zaletą zaś było to, że w warunkach katastrofy gdzie liczyła się perspektywa minut i godzin a nie miesięcy i lat potrafiła ledwo żywego człowieka postawić z powrotem na nogi. Zostawała jeszcze ochrona antyradiacyjna dla reszty załogi. Rohan już swoje dostał, “Papa” był pod ręką tak samo jak ona sama. Zostawała pozostała siódemka. Najłatwiej by było jakby wszyscy przyszli jakoś do medlaba albo zebrali się w jednym miejscu to by mogła obsłużyć ich wszystkich za jednym zamachem. Mogła też rozdać komu się da te leki i liczyć, że przekażą je następnym. Inżynier gdy leżał przypięty do stołu operacyjnego i wchłaniał w siebie antyradiacyjną kroplówkę jaka miała wypłukać z niego nadmiar radów, remów i grejów miał chwilę by odpocząć i pomyśleć gdy nie musiał niczego rozwalać ani nic nie wybuchało nad głową. A z pomocą chętnej jak zwykle do rozmowy Alex, własnego liczydełka w głowie i raportów reszty załogi miał całkiem niezły obraz sytuacji. Tam gdzie ktoś był albo były czujniki Alex. Nivi nie mogła uruchomić Sparka. Poleciała z Drakem po ich złotą świnkę. I widocznie zasuwający przez układ statek sprawił, że mieli dokąd lecieć więc trochę im zeszło. Dopiero wracali. Ale była Alex i Veronica. Komputer pokładowy musiał zarejestrować jego słowa i przekazać je załogowej informatyczce. Te bez większej chwili zwłoki i trudności uruchomiła Sparka. Humanoidalny robot już ruszył do maszynowni i pewnie zabrał się już do pracy z typowym robocim uporem. To tak. To miałby jakąś pomoc. Problemem zaś pokładowego inżyniera był nieco większej skali. Sam statek. Wciąż zasuwali przez kosmos. A, że kosmos był w ruchu i póki nie nastąpiło jakieś zdarzenie kosmiczne co by to zmieniło to będzie w ruchu. W tej chwili właśnie byli takim ruchomym okruchem wszechświata. Pędzili przez niego i będą pędzić. Dłużej niż mieli energii w bateriach, dłużej niż mieli żarcia w lodówkach, dłużej niż mieli zapasy tlenu, wody i jakiekolwiek w sumie zapasy. Dłużej niż by tu wszyscy żyli. By zatrzymać te wieczne spadanie można było manewrować i używać nawigacyjnych sztuczek. Dało się to zrobić. Ale przypominało to manewrowanie oceanicznego liniowca wiosłem. Bez prawdziwego źródła napędu nie tylko nie mieli grawitacji czy kłopot z głównym uzbrojeniem ale i zwyczajnego postoju nie mogli zrobić. Rozwiązanie dostrzegł już wcześniej bo przecież mieli jeszcze jeden reaktor na pokładzie. Miał na tyle mocy by przywrócić zasilanie w podświetlnych silnikach. Ale najpierw trzeba było sprawdzić stan tych silników. Jak poszedł reaktor nie wiadomo czy automatyka zdążyła wszystko na czas odciąć. Zwłaszcza w tak wariackiej sytuacji. A dwa to trzeba było przebić się przez te wszystkie kadłuby, grodzie i pokłady z wysokoenergetyczną wiązką jaka pokierowałaby energię z reaktora do silnika. Trzy to po takim skoku reaktor hipernapędu też mógł jeszcz “dochodzić do siebie”. Alex jednak nie alarmowała więc tragedii chyba być nie powinno. Teoria była więc dość prosta. Dla obwodów energetycznych nie było to nic innego niż zwykła przedłużka z jednego źródła zasilania do drugiego. Gorzej z praktyką. Raz to trzeba było mieć materiał na tyle mocny by poprowadzić taką energię. Dwa to izolatory jakie dałyby osłonę przed takim wysokim poziomem energii. A trzy to właśnie trzeba było ją jakoś położyć z jednego napędu do drugiego. Wyglądało na kupę bardzo spoconych roboczogodzin dla sporej części załogi. Tutaj najłatwiejszy wydawał się do rozwiązania problem trzeci. Jeśliby mu pomogła reszta załogi mieli szansę zrobić co trzeba. Zwłaszcza, że większość pracy polegałoby na dźwiganiu czy robieniu dziur w grodziach i pokładach do czego nie trzeba było być inżynierem a starczyło mieć chęć do pracy i miłość do macierzystej jednostki dolanej zdrową dawką instynktu przetrwania. Problem numer dwa ostatecznie od biedy można było obejść po prostu zakazując wstępu do rufowych sektorów. Te liczne grodzie i pokłady mogły na dłuższą metę robić za izolator sam z siebie. No najgorzej było z problemem pierwszym. Tak wysoki poziom energii właściwie można było przesłać tylko przez materiały zdolne z założenia do przesłania takich materii. Jedyne co im pozostało to wiązki łączące reaktor hipernapędu z silnikami hipernapędu. Czyli musiałby odłączyć hipernapęd. Od chwili odłączenia aż do chwili podłączenia napędu podświetlnego właściwie zostałyby im tylko silniki manewrowe. I póki znów by nie podpięli wiązek z powrotem pod hipernapęd straciliby możliwość wykonania skoku. Obecnie jednak mieli komplet wiązek wysokoenergetycznych tylko na jeden zestaw reaktor - silnik. By mieć znów komplet musieliby zdobyć nowe ale na pokładzie ich nie mieli ani nie mieli żadnych zamienników. Były jeszcze silniki rezerwowe. Mogli ich użyć np. do wyhamowania statku. Ale wówczas co prawda wyhamują względnie normalnie ale pożre to większość energii silników. Z tygodni i dni zrobią się doby i godziny. *Medevac - medical evacuation, ewakuacja medyczna z pola walki lub miejsca katastrofy do szpitala lub podobnej placówki. “Red” Julia znalazła kajutę Nivi bez większych problemów. W końcu kajuty wszyscy mieli w tym samym sektorze. Mimo, że na korwecie olbrzymią ilość miejsca zżerał hipernapęd to i tak starczyło by każdy załogant miał swoją własną kabinę a i tak sporo było jeszcze “gościnnych”. Wewnątrz kajuty biolog panował chaos. Widocznie co się mogło wywalić z szafek i schowków to się wywaliło i teraz dryfowało w ciszy zawieszone w przestrzeni. Kubki, łyżki, kawałki ziemi, pojemniki i kto wie co jeszcze. Przynajmniej atmosfera tutaj była. Sam pojemnik - terrarium dla właścicielki pewnie był jasny i oczywisty do znalezienia ale w tym dryfującym w przestrzeni pobojowisku dla jej gościa takie jasne i oczywiste nie było. Do tego paliło się jedynie awaryjne oświetlenie przez co było bardziej ciemno niż widno. Bystre oczy rusznikarki jednak szybko namierzyły dryfujace pod palmami pudło o przezroczystych ściankach. Gdy je chwyciła w swoje dłonie i zobaczyła wewnątrz bezradnie przebierające włochatymi odnóżami stworzenie wiedziała, że trafiła pod właściwy adres i ma właściwego delikwenta. Podróż na mostek była całkiem przyjemna. Miała wrażenie, że im bliżej mostka tym szkody poczynione walką i skokiem są mniejsze. Niemniej nawet płynąc przez główny korytarz jednostki widać było ślady pomniejszych katastrof. Przy samym mostku minęła się z Drake. Kanonier płynął w przeciwną stronę. Na samym mostku panował względny spokój. Pozostała dwójka stałej obsady czyli ich kapitan i skaner Tichy i nawigator “Teddy” byli na swoich miejscach. Na miejscu była też i Alex ale ta nie meldowała o kolejnych pożarach czy uszkodzeniach. Widocznie pożar w magazynie torped został ugaszony na dobre a nowych czujniki Alex nie wykrywały. Gdy Drake zwolnił swoją konsoletę kanoniera właściwie można było zająć jego miejsce. Co prawda “Red” była rusznikarzem a nie kanonierem a tak naprawdę Alex mogła wyświetlić jej pożądane dane na jakimkolwiek terminalu na pokładzie ale mogła i na konsolecie artylerzysty. Strzelać i używać pokładowego uzbrojenia co prawda “Red” mogła jak każdy poza Drake czyli właściwie w ogóle. Ale akurat same systemy uzbrojenia i ich stan były już pokrewne specjalności i jej i jego. Alex mogła wyświetlić aktualną sytuację i była okazja by w miarę spokojnie popatrzeć i przeanalizować te wykresy, tabelki i cyferki. Veronika - Witaj Veronico. - odpowiedziała uprzejmie a nawet sympatycznie Alex na powitanie pokładowej informatyczki. Póki przekaźniki na statku działały właściwie mogła współpracować z Alex z dowolnego miejsca na tym statku. Dla sprawnego informatyka jak miał odpowiednie narzędzia, trochę samozaparcia i fantazji to właściwie każde miejsce mogło być mostkiem. No i pozostawała jeszcze kwestia prestiżu i komfortu bo co mostek to jednak mostek ale technicznie niezbyt to robiło różnicy. Jak chciała Kowalsky, Alex “poleciała z tematem”. No i nie wyglądało to zbyt dobrze. Pewnie to samo albo podobnie widzieli sytuację na mostku. Przede wszystkim zasilanie. Odkąd Rohan awaryjnie wywalił reaktor w kosmos. Tak dosłownie. To w przesyłach energii ziała jedna wielka dziura. Zupełnie jakby żywemu organizmowi wyrwano serce i podtrzymywano życie na respiratorach. Ta jedna rzecz powodowała poważne konsekwencje właściwie na wszystkie inne. Do tego wybuch w maszynowni wyrzucił radioaktywne resztki po statku. Im bliżej maszynowni tym radioaktywnych szczątków osłony reaktora i samego reaktora było więcej ale niektóre poleciały całkiem daleko. Tak to przynajmniej pokazywała Alex w alarmach radiacyjnych. Ocalałe czujniki nie były aż tak dokładne by namierzyć każdy fragment ale już skażone pomieszczenie mogły. Niestety nie wszędzie czujniki działały. Im bliżej dolnej, prawej ćwiartki rufy tym czarnych obrazów oznaczających zniszczenie czujników było więcej. A te które działały pokazywały najwięcej śladów zniszczeń. Od już wygaszonych pożarów, po próżnię w pomieszczeniu, dekompresje, zablokowane drzwi brak światła lub tylko awaryjne i tego typu oznaki typowej katastrofy kosmicznej. Alex przekazała jej prośbę o uruchomienie Sparka o co prosił Rohan. Prośba co prawda była skierowana do Nivi ale ta razem z Drake poleciała odzyskać ich przesyłkę. Więc Nivi póki nie wróciła nie mogła uruchomić robota ale już informatyczka za pośrednictwem Alex jak najbardziej. Alex przygotowała też z typową komputerową szybkością symulacje i wykresy. Ale człowiek przed komputerem musiał je przejrzeć, przeanalizować i wybrać któryś wariant. Na razie zostawało im żonglowanie zapasowymi bateriami. Co nieco energii mogli pozyskać wysuwając “prehistoryczne” panele słoneczne. Ale raz, że byli na zewnętrznych peryferiach układu gdzie światło centralnej gwiazdy było już dość słabe porównywalne do tego jakie docierało na Sol do Neptuna czy Plutona. Dwa to z założenia te panele miały napedzić jakiś pojedynczy element czy mechanizm statku a nie zastąpić napęd całego statku. Więc po prostu trochę wydłużały czas zużycia się baterii rezerwowych systemów. W każdej symulacji kluczowe było czy z tych systemów miały być zasilone silniki. Czy tak czy nie to drastycznie wydłużało lub skracało czas jaki mieli do dyspozycji. Uniwersalne też było odcięcie energii od wszelkich peryferyjnych układów. Same SPŻ, skany, medlab i jakieś parę pomieszczeń i korytarzy. Oznaczałoby to, że z jakieś 90 - 95% ponad stu metrowej jednostki pogrąży się w ciemności. Tam gdzie jest powietrze stopniowo się ono wyziębi, tam gdzie nie ma zostanie próżnia. Ale dzięki temu udałoby się wydłużyć żywotność systemów rezerwowych o jakieś 15 - 30%. W zależności jak bardzo by ciąć tą energię. Okoliczności sprzyjających w makroskali za dużo nie było. Po pierwsze w tym systemie banki pamięci nie rejestrowały żadnych baz ani przystani ludzkiej cywilizacji. Były tylko automatyczne stacje nadawcze dla właśnie rozbitków i im podobnych. By mogli tam przycumować i nadać sygnał SOS i liczyć, ze dotrwają do pomocy. Taki kosmiczny telefon na pogotowie. To było dobre i to Alex zapewne podała w dobrej wierze. Tyle, że takie wezwanie karetki było jak dawniej wezwanie do ran postrzałowych czyli przykuwało uwagę sił rządowych. Taka automatyczna stacja znajdowała się w centrum układu. Flota prawie na pewno wydała dyspozycje by mieć tego typu alarmy na nasłuchu. Więc kto jeszcze poza statkiem ratunkowym by przyleciał to nie wiadomo. W systemie Dagon nie było żadnej bramy. Więc jeśli szło o pomoc i ratunek można było liczyć na sąsiednie układy. Wymarzony byłby Proctor. Tam gdzie mieli pierwotnie dolecieć. Tyle, że bez hiperskoku czy własnym czy przez jakąś bramę to by się zawiosłować mogli nim by tam dotarli. W symulacjach Alex taka wyprawa była oceniana jako skrajnie ryzykowna nawet ze źródłem energii w stylu sprawnego reaktora którego przecież w tej chwili nie mieli. Na rezerwowych systemach nie było szans. Właściwie bez jakiegoś reaktora to mieli mizerne szanse opuścić cało ten system i dolecieć gdziekolwiek dalej. Wszelkie sensowne kalkulacje zaczynały się dopiero z pewnym i stabilnym źródłem napędu jakim był sprawny reaktor. Inaczej zostawało im wegetować w tym Dagonie albo wymyślić coś genialnego z innym statkiem lub innym reaktorem. - Wykrywam sygnaturę kontenera za naszą rufą. Nadajnik sygnalizuje uszkodzenie i dehermetyzację pojemnika. Tuż przy nim są Klucze Nivi i Leona. Sądząc z namiarów wracają już na pokład. Powinni wrócić w ciągu kilku minut. Nie mam innych sygnatur z przesyłki ale w tej części wiele czujników uległo zniszczeniu lub uszkodzeniu. - Alex pogodnie obwieściła odpowiedź na kolejne pytanie informatyczki. Ta widziała i wiedziała jak to działa. Dla Alex ładunek to był jakiś log w dzienniku który miał odpowiednik ludzkiego Klucza jako numer rejestracyjny ładunku. Jej czujniki wykrywały czujniki ładunku tak samo jak skany anten wykrywały sygnatury innych stacji i jednostek. Podobnie wykrywała Klucze załogi i inne dzięki czemu znała dość dobrze miejsce pobytu każdego z nich. Im dalej od pokładu lub im zniszczenia jej czujników lub emiterów Klucza lub ładunku były większe tym większe były szanse na utratę kontaktu. I z typowo robocio - komputerową “głupotą” potrafiła “zgapić” wszystko czego nie wrzucono w parametry programu. Na przykład część ładunku bez nadajników, zwłaszcza w całym morzu resztek obecnie otaczających i sunących za uszkodzona jednostką. Abe Studiowanie schematów statków ukazało ogromną wyrwę jaką uczyniło jednostce wyrwanie bijącego serca w postaci reaktora silników podświetlnych. Co prawda mieli drugi ale konstrukcja korwety jak i większości jednostek bazowała na jednym reaktorze pod który wszystko było jakoś podpięte. Ten drugi, napędzał wyłącznie hipernapęd. A i tak był zminiaturyzowany niesamowicie bo te zamontowane w bramach były o niebo większe. Tak. Bez reaktora który napędzał wszystko wesoło nie było. Ratowanie czegoś było jak naklejanie plastrów na zadrapania przy bezpośrednim trafieniu w serce. Niemniej jakoś trzeba było zacząć reanimować tą jednostkę. Już korzystali z awaryjnego zasilania i póki co jakoś to starczało. Schematy przesłane przez Alex nieźle pokazywały te pomieszczenia które uległy dekompresji, te które straciły szczelność ale sąsiadowały ze szczelnymi sektorami więc powietrze jeszcze było. I te które były raczej całe. Alarmy o pożarach zgasły. Z próżnią ogień, nawet najpotężniejszy jeszcze nie wygrał w znanej ludziom historii podboju kosmosu a tam gdzie było powietrze zadziałały automatyczne systemy gaśnicze. W magazynie torped nie działały ale tam niedawno podziałała “Red” i obecnie panował tam spokój. Były też pomieszczenia w których migał alarm o skażeniu radioaktywnym. Głównie w rufowych sektorach w pobliżu maszynowni. Część pomieszczeń była oznaczona na czarno czyli czujniki w nich uległy zniszczeniu albo łącza z nimi i Alex nie miała danych o tych rejonach. Ponieważ za skażenie prawie na pewno odpowiadały rozrzucone resztki reaktora ciśnięte wybuchem nie było większego sensu przeprowadzać procedury dekontaminacyjnej póki się ich nie odnajdzie i nie usunie. By to zrobić jednak trzeba było zwyczajnie się nalatać po tych przedziałach i naszukać tych radioaktywnych odłamków. Raczej nie było co liczyć, że zrobi się to w kwadrans czy choćby dwa co oznaczało dość długie przebywanie w bezpośrednim sąsiedztwie materiałów rozszczepialnych. Apel Lindy zapraszający do medlaba by łyknąć odpowiednie leki wzmacniające nie był więc tak całkiem bezpodstawny. Gdy dopłynął na miejsce odkrył, że oprócz Lindy jest tam i Rohan i “Papa”. Rohan właśnie się zbierał i wyglądało, że już skończył co miał czy miano mu tu zrobić. Jean miał coś z ramieniem lub barkiem. Widać coś poważniejszego niż zwykłe zadrapanie. Przez drogę miał czas przemyśleć parę rzeczy. Te wywalanie radioaktywnych okruchów właściwie mógłby zrobić sam choć oczywiście łatwiej byłoby z czyjąś pomocą. Sam to musiałby co chwila zatrzymywać się by sprawdzić panel lub dopytać się Alex a jakby ktoś nim pokierował do odpowiednich skażonych pomieszczeń byłoby łatwiej i szybciej. Bo tych pomieszczeń ze skażeniem radiologicznym trochę było i widocznie była to bardzo losowa sprawa gdzie fragmenty osłony reaktora przebiły się na wylot a gdzie nie. Co prawda leciały względnie po prostej ale za to po układzie pomieszczeń to się robiło pełne 3d do łażenia.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 30-09-2017 o 04:54. |
30-09-2017, 14:20 | #23 |
Reputacja: 1 | O krok od śmierci - żywot im niedrogi. O krok od życia - śnią minione kaźnie. Gromadzą księgi - o krok od pożogi. O krok od klęski - czują się najraźniej. Tak przez godzinę, dzień, miesiąc, rok Aż zrobią ten jeden nieuchronny krok. Z głębokiego snu wydarła go szeroka i zimna dłoń doktora, zasłaniająca jego usta, przyduszająca łeb do twardej poduszki. Smaczne mary hulające w tę piękną, polarną noc przerwał Hans Teleran, jeden z tych jajogłowych, którzy wiecznie niepokoili Leona samą swoją “niecodziennością”. Jeszcze nie miał odpowiedniej wiedzy, ale tego wieczoru Tichy poważnie zadłużył się u jedynego przyjaciela. - Szanowny panie sekretarzu - ich wiecznie poważny ton początkowo mdlił Leona, lecz z czasem ze wszystkim można się zazwyczaić - wiem o tej późnej godzinie, zamkniętych na trzy spusty drzwiach i pańskiej potrzebie snu, ale to jednak są już bezlitosne realia, a my proszę pana mamy kurewski problem do rozwiązania. Rozkaz trzy-trzynaście - Nim Tichy zdążył przetrzeć oczy i zapytać o cokolwiek, informacji udzielono mu błyskawicznie. Na Tarsis Tallarn wylądowała "Srebrna Kompania Wschodniogalaktyczna", trzon federacyjnej floty, który niósł na pokładzie elitarne jednostki marines z jednym jedynym zadaniem do wypełnienia - pojmać, osądzić i rozstrzelać Leona Tichego. A jednak ludobójstwo ma jakąś tam swoją cenę. Żadna jednostka z obrony planetarnej nie śmiała podnieść ręki na okręty pływające pod federacyjną banderą. Jedynie samotne na swym stanowisku osłony stanowiły jako taką przeszkodę, dając zaszczutym uciekinierom kilkanaście dodatkowych sekund na reakcję. W pełni pojął co jest grane, kiedy doktor posłał mu zastrzyk w odsłonięte ramię. Zimny i przejmujący płyn rozlał się po mięśniach, paraliżując na pół sekundy każde kolejne piętro ciała - trzy-trzynaście, przygotowanie żywej istoty do ekstremalnych warunków kapsuły hibernacyjnej. Już obok słychać było donośny trzask osłon, rozerwanych salwą przednich dział korwet i krążowników, których syk silników wdarł się w granice planety, lądując i biorąc w oblężenie statek-siedzibę władz na Tarsis Tallarn. Dziś to Leon słuchał rozkazów. Kiedy w członki wróciła mu świadoma władza, dostał kilka prostych poleceń, porad, ostrzeżeń, a wykonał je uczynnie, bo wiedział, że to może być jego ostateczna gra. Nim jednak oddziały marines przekroczą labirynty plaststalowych, ogarniętych ciemnością nocy korytarzy, mieli czas na wdrożenie śmiałego planu. Ze swojej kajuty zabrał jedynie kilka rzeczy, okraszonych jakimś tam sentymentem. Pudełko z płytami kompaktowymi, stary odtwarzacz tychże zamierzchłych artefaktów, jakaś stara pamiątka po piastowanym stanowisku i mundur, którego nie zdążył na siebie zarzucić. Zwinięty w kostkę powędrował do prostej walizki wraz z całą resztą gratów, w czterdzieści sekund był gotowy wywlec się na korytarz, krok w krok pędząc za prowadzącym go Hansem. Mijali kajuty smacznie śpiącej załogi, obsługę skanerów, łączników, tytanicznych komputerów i systemów politycznych, komnaty siedzących całe dnie na stołkach urzędników, puste obecnie aule i ogromne kuchnie, od których bił piękny zapach przygotowywanych niespiesznie śniadań. Parę razy otarł się o zimne ściany martwej budowli, aby w pamięci utrwalić sobie miejsce, w którym dobrze sobie żył przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Celem ich wędrówki było niewielkie laboratorium, które mieściło się gdzieś na samym szczycie wielokondygnacyjnego statku. O istnieniu tajemniczego pomieszczenia wiedzieli tylko Tichy i oczywiście Hans, dzierżący tu urząd właściciela. Ewakuacyjne okno na wiecznie ruchomy kosmos, przygotowane specjalnie z myślą o życiu Tichego. Ba, nawet pierwszy marszałek nie miał takiego komfortu, gdyż to Leon, a nie szara marionetka, trzymał w żelaznej garści całą planetę i to on musiał odpowiedzieć za krwawe ludobójstwo. Gdyby nie ten szaleńczy pośpiech Hans powiedziałby - “nie na mojej warcie!”, bo właśnie przełączył zasilanie i pośrodku niewielkiego pomieszczenia ujrzeli technologiczne cudo. Otwarte drzwi małej kapsuły prezentowały wnętrze wypełnione wygodnym łóżkiem, masą rur i rureczek, świecących aparatów o przeznaczeniu zupełnie obcym dla Leona. Jajogłowy krzątał się chwilę wokół kapsuły, tam coś klikając, tam zapisując, jeszcze gdzie indziej klnąc z pośpiechu, zerkając lękliwie raz to na kamery odbierające sygnał ze strategicznych miejsc budynku, a raz na stojącego w kłopotliwym stresie Tichego. - Wszystko gotowe sekretarzu - rzucił Hans, kiedy zapraszającym gestem zachęcał podróżnika do przestąpienia progu kapsuły. Niczym ślimacza skorupa błyskała swą idealną, spiralną krągłością, aż z zachwytem chciało się schować w jej jasnożółtym wnętrzu. Leon przekazał swój mały ekwipunek doktorowi, który zapakował go gdzieś na (chyba) tyłach tego gustownego “okręciku”. Tichy uścisnął jeszcze pożegnalnie dłoń doktora i chciał nawet krzyknąć “dziękuję”, lecz ten energicznie wepchnął go do środka, zaśrubował potężne drzwi i uruchomił coś, co zmusiło Leona do poddania się woli sztucznego powoźnika. Małe, lecz silne ramiona wewnętrznej SI pochwyciły ciało sekretarza, czymś tajemniczym je owijając, układając w bardzo wygodnej pozie. Rury drgały, rozszerzane pod wpływem tajemniczych gazów, a może cieczy? Ta wędrowała w jego wnętrzu, nieprzyjemnie mrowiąc, pozbawiając go kolejnych zmysłów. Może zapamiętałby więcej z tego zamieszania, gdyby nie fikuśna maska, która błyskawicznie przylgnęła do jego zaskoczonej twarzy. Dwa głębokie wdechy, a obraz zamazał się, wnętrze kapsuły wypełniło nienaturalną mgłą, robotyczne ramiona wydawały się nie istnieć, miękkie, muskające tylko nierealne ciało… Zdecydowanie zrzuciliby go z kapitańskiej pozycji, gdyby tylko potrafili czytać w myślach, lub chociaż odszyfrować wiecznie spokojną twarz Tichego. Statek obcego pochodzenia, brak jakichkolwiek informacji, zero odzewu na powtarzające się przywitanie i ta obojętność - podniecająca sprawa. Nie był człowiekiem, który szaleńczo wierzyłyby w mity i kosmiczne legendy. Czasem nawet miał serdecznie dość bajek okraszonych co dzień innym abstrakcyjnym dodatkiem, których autorka panikowała na widok sztucznych nóg Rohana. Teraz głosy załogi, ich komunikaty o awariach, pytaniach o nowe rozkazy i zadania rozmywały się w jego głowie, przegrywając walkę z myślami krążącymi wokół obcej jednostki. Wzbudził się w nim łaskoczący lęk przed nieznanym, pieprzonym widmo dryfującym w pustce rozległego kosmosu. Ileż to razy kupieckie fregaty czy wojenne pancerniki nie wracały na swoją rodzinną planetę, zatracając się gdzieś w otchłaniach międzygalaktycznych? Zanikał wszelki kontakt, zwiadowcy nie przynosili niczego, a władza załamywała ręce - korsarze czy kosmos? Niestety, jako sekretarz i zarządca jednej z planet miał większy obszar widzenia na to, co ludzkość nazywała technologią. Ta bezduszna suka już dawno wyrwała się człowiekowi z rąk, a Tichy wyłącznie dla zachowania własnej powagi nie chciał przyznać przed Pryą, że kurwa no - masz trochę racji kochana. Jego grzechy były niczym w porównaniu z tym, nad czym kombinowali pozbawieni skrupułów naukowcy, starający się ujarzmić tytaniczną potęgę uciekinierki, chcąc wykorzystać jej siłę dla własnego widzimisię. Badania nad edycją spirali galaktycznych, kontrola ruchu planet oraz gwiazd, pokonanie barier ludzkiego umysłu, poskromienie teoretycznych tuneli prędkości, i wreszcie sztuczna inteligencja - nieznany drapieżnik, który niczym te tajemniczy stawonogi pochłaniające ofiarę w piaskowy lej, w bezdech i powolną śmierć. Ten dziewiczo-czysty statek przyciągał… ale przecież nie mógł być ucieleśnieniem tych bzdur! - Nie, nie, żadnych torped, nic! - krzyknął do rozgadanego nawigatora. - Kontakt Alex, proś o kontakt. Nie odpowiadają!? Do jasnej anielki, nawet piraci powiedzą głupie ‘witam’ przed burtową salwą! - spocony i zdenerwowany pohamował nieco emocje, zdając sobie sprawę, że nawija na kanale głównym. Eee, nie niee, to nie może być widmo Tichy, ten jednoosobowy statek, którego załogą jest sobie on sam. Siła, której nie poskromisz Tichy… Ha, nie poskromię, ale mam okazję zajrzeć do wnętrza tajemnicy! Kiedy wśród masy komunikatów komputer pokładowy dała sygnał o możliwości żeglugi do odległego miejsca naprawczego, uśmiechnął się niepokojąco, jakby chciał wytknąć martwej przyjaciółce głupotę. Wracać? Dać się bezsensownie złapać, dalej uciekać w podziurawionym sicie, kiedy przed nami największa tajemnica? Ogarnąć się nieco, gorące myśli i podniecenie odkładając chwilowo na bok. Dał znać załodze, że ma ich za wspaniałych profesjonalistów, pełne miodu pochwały wylądowały na barkach każdego, a okraszone były informacją o aktualnych priorytetach. Gość - skażenie - kontener. Kontener? Czym to się okazało, pakunkiem dla istoty? Ale skoro teraz jest pusty, to czy uciekło? - Jeżeli zniszczony kontener faktycznie przewoził istotę żywą, która jakimś cudem wydostała się do próżni pod wpływem nawałnicy usterek i problemów - nasza misja zakończy się niepowodzeniem. Mimo wszystko odzyskać pakunek i zabezpieczyć, nie wiemy przecież nic, więc wartości swojej nie utracił. Alex! Informacje na temat życia na statku, jestem pewny, że potrafisz znaleźć choćby karakana kucającego pod reaktorem! Ta gnębiąca myśl, obcy statek… czymkolwiek okazałby się ten dziw, mógłby zastąpić im Acherona? Ze świecącymi oczyma myślał o zagarnięciu teoretycznej tajemnicy i mało tego - pływać tym cudem, wytworzonym przez sztuczną świadomość technologii, suczej diablicy odczepionej od ludzkiej cywilizacji. A to nie wszystko, Alex nie przekazała żadnej informacji o uszkodzeniach tej jednostki - pieprzona kura co znosi złote jaja na wyciągnięciu ręki! Tichy ty durniu, to bajki są przecież! - Dobra Alex, jak bardzo ucierpiał nasz dropship? Wyślij mi pełne informacje o stanie maszyny. Ostatnio edytowane przez Szkuner : 30-09-2017 o 15:21. |
01-10-2017, 23:06 | #24 |
Reputacja: 1 | Linda Norton i jej zimny profesjonalizm wprawiał Rohana w dziwne poczucie bezpieczeństwa. Pogrążył się w analizach. W przeciwieństwie do Lindy inżynier wierzył, że ułatwienia są po to, żeby z nich korzystać. Przed jego twarzą zawisł holograficzny obraz rozszerzonej rzeczywistości. Było sporo do zrobienia. Kilkoma gestami przerzucał kolejne ekrany rozkładając je przed sobą. AR było o tyle wygodne, że nie można było ich potłuc. Co było niewątpliwą zaletą w warunkach walk kosmicznych. Z drugiej strony gdyby gammaskalpel na stole operacyjnym miał wyświetlacz AR zamiast klasycznego ekranu, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można by wyciąć nie ten organ w czasie zabiegu. Łatwość dostępu kosztem precyzji obsługi. Ale Rohan nie musiał w tej chwili być precyzyjny.
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 02-10-2017 o 08:14. Powód: Technikalia reaktorowo-napędowe |
05-10-2017, 09:36 | #25 | |||
Reputacja: 1 | Red przepłynęła obok swojej kajuty i po uruchomieniu magnetycznych butów, otworzyła sąsiednie pomieszczenie. Przez głowę przeleciało jej pytanie: “Czy Nivi, zawsze mieszkała obok?”; ale szybko przegnała je uważając za nieistotne. Jej sąsiadka miała sporo rzeczy Julia przyglądała się dryfującym obiektom z fascynacją. Że też tyle rzeczy mogło się pomieścić w kajucie! Jej kilka zmian ubrań wypełniało taką przestrzeń, że na większość dryfującego wokół badziewia nie znalazłaby miejsca. | |||
05-10-2017, 12:10 | #26 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
05-10-2017, 21:01 | #27 |
Krucza Reputacja: 1 | Część z Tichym pisana ze Szkunerem
Ostatnio edytowane przez corax : 06-10-2017 o 09:35. |
06-10-2017, 16:25 | #28 |
Reputacja: 1 | Nivi i Drake część 1 [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9L7mZH2u3Qc[/MEDIA]
__________________ Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu, Upał na ulicy i plamy na Słońcu. Hej, hej… Ostatnio edytowane przez Perun : 06-10-2017 o 17:02. |
06-10-2017, 19:08 | #29 | |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | ... i część druga
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena | |
06-10-2017, 19:19 | #30 |
Reputacja: 1 | Abe oglądał schemat rzucony przez Rohana - Grawitacja to i tak niski priorytet, będzie przeszkadzała w pracach naprawczych, wyłapanie całego syfu z reaktora zajmie wieczność, proponuję skażone pomieszczenia zamknąć i odciąć od obiegu powietrza tym samym zablokujemy możliwość rozniesienia skażenia, a przynajmniej ograniczymy - mruknął - pewnie i tak nam niedługo wyrosną chitynowe pancerzyki, choć niektórzy chyba nie będą narzekać. Dekontaminacja wszystkiego zajmie wieczność więc nie ma najmniejszego sensu oczyszczać zbędne sypialnie. Ogólnie ograniczmy kubaturę którą będzie obsługiwać SPŻ zamknijmy i uszczelnijmy wszystko czego nie będziemy potrzebować to pozwoli oszczędzić sporo energii. Tak w końcu robią żywe organizmy kiedy tracą krew, następuje centralizacja. Ok Rohan, wbiję się w EXO i zajmiemy się czym trzeba
__________________ A Goddamn Rat Pack! |