13-02-2018, 00:38 | #1 |
Reputacja: 1 | Sekretne przygody mieszkańców domu na końcu alei Wiązów Na końcu alei Wiązów, gdzie asfaltowa droga zmieniała się w trakt pokryty kocimi łbami, stał dom. Górował nad tą częścią miasta niczym prastare zamczysko wampirzego księcia. W tym porównaniu nie ma niczego przesadzonego, gdyż była to stara wiktoriańska rezydencja, która lata swojej świetności. Przez co wśród wielu budziła ona poczucie strachu i irracjonalnego lęku. Obdrapana fasada przypominała wyglądem pomarszczoną skórę starca. Oblepione brudem okna przywodziły na myśl zalepione ropą oczy ulicznych meneli, czy też nakromanów. Fakt, że mieszkańcy domu na wzgórzu, stronili od sąsiadów i niemal praktycznie nie wychodzili na zewnątrz, dopełniał tylko obrazu grozy i ostatecznie pieczętował złą sławę domu. Mało jednak kto wiedział, że wewnątrz ponurego domu dzieją się, rzeczy dziwne, tajemnicze, a nawet magiczne. Swój niepomierny udział miała w tym liczna grupa kotów, która okupowało dom niczym tłum zziębniętych pasażerów poczekalnie w oczekiwaniu na spóźniony pociąg w mroźny, grudniowy wieczór Stado kotów stanowiło najliczniejszą grupę mieszkańców i choć wielu mogło ich uznać, za gospodarzy tego miejsca, to jednak nie one dzierżyły palmę pierwszeństwa. Najważjniejsza była bowiem pani Róża Bamber. Dom na końcu alei Wiązów nie należał, co prawda do niej, ale to właśnie ona decydowała tutaj o wszystki. Każdy, czy mu się to podobało, czy też nie musiał się jej podporządkować, znosić jej kaprysy i humory. To ona troszczyła się o porządek, ona przygotowywała posiłki dla wszystkich i ona także posiadała klucze do wszystkich pokoi w domu. Jej mąż, Samuel Bamber, pełnił kiedyś obowiązki majordomusa, ale te czasy minęły bezpowrotnie. Od kiedy Samuel Bamber stracił w wypadku obie nogi, stracił też całkowitą chęć do życia. Jego jedyną radością i tym, co trzymało go wciąż na tym świecie, była dwudziestoletnia whiskey, której niezmierzone zapasy wypełniały piwnicę domu na końcu alei Wiązów, a także wspomnienia bogatej i pełnej przygód młodości, gdy był najważniejszym ze służących pana domu kapitana Mortimera Lightwooda. Całe godziny, dni i tygodnie Samuel Bamber siedział w swoim pokoju i mamrotał coś sam do siebie, co i raz pociągając wyleżakowanego alkoholu, prosto z butelki. Jako się rzekło, właścicielem domu był kapitana Mortimer Lightwood. Człowiek o którym można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to ile ma lat. Z wyglądu nikt nie dałby mu więcej niż pięćdziesiąt wiosen, ale wystarczyło tylko jedno spojrzenie w jego małe, piwne oczy, skryte za przyciemnianymi binoklami, by stracić wszelką pewność, co do jego wieku. Oczy kapitana Lightwooda były bowiem oczami matuzalema. Ich niezmierzona głębia i dziwny blask sprawiały, że można było odnieść wrażenie spoglądania w prastare jezioro skryte na dnie jaskini, nietkniętej ludzką stopą od milionów lat A jakby tego było mało, kapitan Mortimer Lightwood był postacią iście eteryczną. Pojawiał się niespodziewanie to tu, to tam i nikt nigdy nie wiedział, gdzie obecnie przebywa. Jedynym pewnikiem były jego spektakle organizowane, co trzy dni w sali bawialnej. Przedstawienia te miały liczną publiczność w postaci stada kotów oraz pozostałych mieszkańców domu na końcu alei Wiązów, o który opowiedzieć przyjdzie innym razem. Gatsby, jak zawsze wylegiwał się na półce nad kominkiem. Tylko on miał prawo leżeć w tym miejscu, gdyż tylko on potrafił ułożyć swoje puszyste cielsko w taki sposób, by nie przesunąć choć o milimetr żadnego z bibelotów stojących na półce. Kilka razy dziennie pani Bamber wchodziło do salonu i bacznym oczkiem sprawdzała, czy żadne ze zdjęć, porcelanowych figurek, czy kandelabrów nie zmieniło swego miejsca. Za każdym razem, gdy inspekcja przebiegła pomyślnie, pani Bamber drapała Gatsby’ego za uchem, co sprawiało mu niebiańską wręcz rozkosz. Zbliżała się właśnie godzina, gdy gospodyni powinna pojawić się w salonie. Gatsby po raz kolejny podniósł leniwie prawą powiekę, ale ku swemu zdziwieniu nadal nie dostrzegł pani Bamber. Za to ku swemu zdziwieniu i przerażeniu, co było mu niezmiernie ciężko przyznać przed samym sobą, ujrzał kapitana Lightwooda stojącego na środku pokoju . Kapitan Lightwood włos miał rozwiany, jakby właśnie ukończył długi bieg. Jego oczy wypełniała wściekłość godna samego boga piorunów, Zeusa. Kapitan Lightwood rozejrzał się bacznie po pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na półce, gdzie wylegiwał się Gatsby. - I na co się gapisz, pchlarzu? - syknął kapitan. - Phhh - oburzył się Gatbsy - Pchlarzu? Pragnę przypomnieć, że pochodzę z niezwykle starej rodziny perskiej szlachty. - Gówno! - krzyknął kapitan Lightwood, waląc przy tym podkutą żelazem laską w podłogę. - Gówno! Gówno! Lepiej powiedz swoim pobratycom, że do wieczora ma się znaleźć moja zguba. Jeśli nie, popamiętacie na długo mój gniew. Obiecuję wam! - Jaką zgubę? - zapytał kompletnie zaskoczony i zbity z tropu Gatsby. Nie uzyskał jednak odpowiedzi na swoje pytanie, gdyż kapitan Lightwood obrócił się już na pięcie i zniknął w wirującej chmurze kurzu. Gatsby, zwany przez wielu Wielkim, zamyślił się na długą chwilę. Po czym przeciągnął się unosząc wysoko w górę swój puszysty zad. Następnie zeskoczył z półki nad kominkiem i wdrapał się na oparcie skórzanego fotela na którym wieczorami raczyła przesiadywać pani Bamber. Zamiałczał przeciągle i niezwykle donośnie. Koty z najdalszych kątów domu nadstawiły uszu. Ich nieformalny przywódca wołał ich na naradę. Kilka chwil później salon wypełniony był nieprzebraną kocią masą. Ponad pięćdziesiąt kotów wszelkiej maści i rasy zebrało się w pokoju. Każdy z nich znalazł sobie wygodne miejsce i z uwagą wsłuchiwał się w słowa ich nieformalnego przywódcy, najstarszego z nich, Wielkiego Gatsby’ego. Usadowiony na oparciu skórzanego fotela i górujący nad wszystkimi Gatsby rzekł krótko i dosadnie. - Mamy kłopot bracia i siostry. Ktoś zwędził coś naszemu gospodarzowi, co wprowadziło go w wielką wściekłość. Na nasze szczęście, krew nie uderzyła mu jeszcze do mózgu, więc dał nam czas do wieczora, abyśmy odnaleźli jego zgubę. Szukajcie zatem i powodzenia, gdyż jeśli nie odszukacie zguby, kapitan Lightwood obiecał, że jego zemsta będzie sroga i krwawa i popamiętacie ją na długie lata. Szmer zaniepokojenia przeszedł wśród kociego tłumu. Zaniepokojone koty spojrzały po sobie, po czym ponownie wlepiły wzrok w Gatsby’ego. - Tylko nie pytajcie mnie - rzekł kocur - co zginęło naszemu gospodarzowi, gdyż nie wiem. Któryś z was zapewne jednak wie, któryś z was co słyszał, albo widział. Zatem szukajcie i jeszcze raz powodzenia. Zaniepokojone i zasmucone koty rozeszły się bez słowa. A przecież to miał być taki miły i spokojny dzień. Bonnie Wieści podane przez Gatsby’ego zburzyły spokój wielu kotów. Bonnie jednak do nie należała i to z dwóch powodów. Po pierwsze skoro świt miała kolejne starcie z Amonem, którego pani Róża pieszczotliwie nazywała Ancymonkiem, na co ten reagował wzgardliwym prychnięciem. Amon przebywał w domu zaledwie od kilku, a mimo to panoszył się, jakby to on piastował tutaj najwyższą funkcję. Przechadzał się po domu niczym lord doglądających swych włości. Działało to na Bonnie niczym przysłowiowa płachta na byka i nie trzeba jej było więcej, aby siłą naprostować buńczuczne zachowanie Amona. Ich pierwsze starcie można powiedzieć zakończyło się remisem. Przyczajona Bonnie skoczyła na grzbiet, niczego się nie spodziewającego Amona. Spróbowała ugryźć go w ucho i wytarmosić je z całych sił, ale kocur wykonał zwinny wymyk i wyswobodził się uścisku Bonnie, zrzucając ją na ziemię. Amon syknął i spojrzenia kotów skrzyżowały się. Kolejne spotkania i bójki wyglądały podobnie. Były to krótkie, ale niezwykle intensywne starcia z których raz zwycięsko wychodziła Bonnie, a raz Amon. Starcie dzisiejszego ranka było jednak zgoła inne. Gdy tylko pierwsze promienie słońca wpadły do domu na końcu alei Wiązów, oba koty pojawiły się w kuchni wiedzione swym niezawodnym instynktem. Obudzony przez głód Mały Tim stał właśnie przy lodówce i pałaszował łapczywie plasterki wędliny. - Ooo! Kotki! - zapiszczał Mały Tim i klasnął uradowany w dłonie. Trzymane przez niego plasterki aromatycznej wędliny w momencie wylądowały na podłodze. Bonnie i Amon natychmiast skoczyli do nich. Nim jednak którekolwiek z nich zdążyło porwać zdobyć, Mały Tim zaczął się drzeć, jakby ktoś go żywcem ze skóry obdzierał. Kocie spojrzenia skrzyżowały się i w sekundę później nastroszona kula futra toczyła się po kuchni. Towarzyszyły temu piski, warczenia i groźne syczenia. Kotłowanina trwała dobrych kilkanaście sekund. W tym czasie przerażony Mały Tim z krzykiem “Mamo!” uciekł do swego pokoju. Amon w końcu przyszpilił do podłogi mniejszą od siebie Bonnie. Trzymając łapę na jej gardle, nachylił się nad nią i zamiauczał. - Uspokój się Charlotte. Skup się, bo czas nagli… Amon nie zdążył jednak dokończyć swej mowy, gdyż do kuchni wpadła pani Róża Bamber. - A co tu się wyprawia do jasnej Anielki! - rozejrzała się szybko po kuchni. Chwyciła ścierkę wiszącą na drzwiach od piekarnika i z wściekłością ruszyła na wojujące koty z okrzykiem. - O! Wy gałgany piekielne! Ja wam dam! Straszyć mojego biednego syneczka! Poszły stąd, ale już! Szmata wylądowała najpierw na grzbiecie Amona, a chwilę później oberwało się Bonnie. Oba koty z podkulonymi ogonami uciekły z kuchni. Teraz po wysłuchaniu mowy Gatsby’ego, Bonnie wspominała te wydarzenia i zastanawiała się jednocześnie, jak odgryźć się Amonowi i co znaczyły jego tajemnicze słowa. Słowa, które w jakiś dziwny sposób wierciły dziurę w jej mózgu. Lady Luna W czasie przemowy Wielkiego Gatsby’ego, Lady Luna siedziała spokojnie na szczycie jednej z szafek znajdujących się w salonie. Uważnie wyłapywała słowa ich kociego wodza, jednocześnie czyszcząc sobie pyszczek po porannej uczcie. Nie chodziło bynajmniej o codzienne śniadanie, jakie serwowała wszystkim kotom pani Bamber. Lady Luna dzięki swej przezorności, sprytowi i odwadze z samego rana najadła się do syta niezwykle pysznej wędliny przeznaczonej tylko dla domowników. Głuptasy Bonnie i Amon po raz kolejny skoczyli sobie do gardeł, a przezorna Luna skorzystała z okazji i bezpiecznie pochwyciła całą zdobycz. Złość pani Róży skupiła się na dwójce awanturników, więc postępek kociej damy nawet nie został zauważony. Jednym słowem wyśmienity początek dnia. Nawet słowa Gatsby’ego nie bardzo ją zasmuciły. Lady Luna lubiła jak coś się działo, a wszystko wskazywało na to, że najbliższe dni będą niezwykle ciekawe. Potwierdzały to także słowa Amona, które usłyszała wychodząc z kuchnie ze swoją zdobyczą. - Charlotte, Charlotte, Charlotte - powtarzała kocica w myślach. Znała to imię. Znała je bardzo dobrze. Dzisiejszego poranka stało się ono, niczym wytrych otwierający sekretne drzwi do komnaty skarbów. Tak wiele wspomnień zalało jej umysł, że biednej kotce aż trudno było wszystko ułożyć i posegregować. Coco Coco była rozdrażniona. Czuła się bardzo nieswojo i wszystko wokół ją denerwowało. Powodem tak złego samopoczucia kotki były sen. A dokładniej mówiąc jego znaczne braki. Cała noc minęła jej na kręceniu się z boku na bok i nasłuchiwaniu odgłosów domu. Wydawało się jej bowiem, że gdzieś w zakamarkach domu czai się jakieś niebezpieczeństwo, które zagraża zarówno jej, jak i całej kociej społeczności. Na domiar złego, ile razy udało jej się zmrużyć oko nawiedzał ją ten sam sen, czy też może lepiej powiedzieć koszmar. Senna mara, która okazała się proroczą wizją. Słowa Wielkiego Gatsby’ego potwierdziły to, o czym Coco śniła przez cała noc. Potworny gniew kapitan Lightwood. Jego krzyki ciągle dudniły jej w uszach. a pod powiekami cały czas widziała jego czerwoną od złości twarz i oczy ciskające pioruny. Wielki Gatsby skończył swoją mowę, a Coco myślała tylko o tym, aby znaleźć cichy kąt, gdzie będzie mogła się w spokoju zdrzemnąć. Już miała ruszyć do biblioteki, gdy usłyszała czyjeś ciche nawoływanie. - Psst… pssst… - cichy głos wydobywał się spod szafy. Coco schyliła głowę, aby tam zajrzeć. W najciemniejszym kącie ujrzała skuloną starą kocicę, pannę Havisham. Futro kocicy pokrywały strzępy zaschniętego błota i zgniłych liści. Bił od niej odór mokrej ziemi i pleśni. Niepomiernie zdziwiło to Coco, gdyż panna Havisham słynęła z nienagannej elegancji i czystości. - Musisz mi pomóc Coco. W piwnicy jest kos… Panna Havisham nie dokończyła swojej wypowiedzi, gdyż nagle otaczające ją ciemności zaczęły rosnąć, niczym nadmuchiwany balon. Nie minęły dwie sekundy, a ku zdziwieniu i wielkiemu przerażeniu Coco, stara kocica dosłownie rozpłynęła się w powietrzu.
__________________ I only have time to coffee The best is yet to come |
14-02-2018, 12:17 | #2 |
Reputacja: 1 | Luna zamknęła oczy po czym przyciągnęła się z gracją. Wyobrażała sobie swój łańcuch pięknych kolorowych sekretów, cudny jak biżuteria od Cartiera, którym mogła się bawić tylko ona... Poszukiwanie zaginionego skarbu brzmiało tak kusząco... jak dobra zabawa. Tak bardzo kochała zagadki - te drobne puzelki wiedzy prowadzące do kolejnych jej fragmentów, że już z tylko tego powodu byłaby w stanie rozpocząć poszukiwania. A w tym przypadku było nawet lepiej, zguba kapitana była ważna i cenna. Musiała być, inaczej nie spowodowałaby, aż takiego gniewu który przestraszyłby samego Wielkiego Gatsbiego. Wielki pers mógł, udawać nie wzruszonego, ale kocica wiedziała swoje... Czuła więc przez skórę, że musi kryć się za tym jakaś piękna tajemnica. Luna zaś kochała sekrety, szczególnie takie, które mogą uzupełnić jej naszyjnik stworzony z małych i dużych tajemnic o nowy, cenny kamień. Otworzyła oczy, przejrzała się w kredensie, jej duże okrągłe, piwne oczy wyglądały pięknie jak zawsze, jednak sierść na jej głowie była dziwnym trafem zmierzwiona. Polizała więc łapkę i doprowadziła się do jakiego takiego porządku, po czym zeskoczyła ze stołu i skierowała się w głąb domu w poszukiwaniu Amona. Wprawdzie są sekrety ważne i ważniejsze, nie mniej jednak mała odkryta tajemnica dziś, niż smakuje lepiej niż wielki sekret rozwiązany jutro. Jak to ludzie mówią: lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu... Sama myśl o ptaszulkach sprawiła, że miała ochotę się oblizać, powstrzymała się jednak była przecież dobrze wychowaną kotką.
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett Ostatnio edytowane przez Wisienki : 15-02-2018 o 16:17. |
15-02-2018, 22:45 | #3 |
Reputacja: 1 | Coco zmrożona strachem przez chwilę stała jak zamurowana. Przerażanie, które ją sparaliżowało powoli zaczęło jednak ustępować miejsca zdziwieniu i zaciekawieniu. Jej smukła sylwetka zastygła bez ruchu na ugiętych łapkach. Czujne, kudłate uszy zatrzymały się w dziwnej, asymetrycznej pozycji a szara sierść lekko zjeżyła się na grzbiecie. Napięte mięśnie, drgały niewidocznie gotowe do wykonania nagłego ruchu. Kotka jednak wciąż pozostawała nieruchoma. Gdyby nie bystre, obserwujące okolice szafy miodowe oczy wyglądałaby jak wypchane zwierzę. Upiorny dodatek całkiem nieźle pasowałby do wystroju tej osobliwej rezydencji. Ciemny, lśniący wilgocią nosek zaczął węszyć wydajać ciche fuknięcia. Kotka zrobiła ostrożny krok by ponownie zastygnąć bez ruchu. Tym razem z jedną łapką uniesioną nad ziemię. Rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna tego robić. Coco nie była jednak szczególnie rozsądna. Jej wrodzona ciekawość nieraz już wpakowała ją w kłopoty, ale ona nie uczyła się na błędach. Instynkt poszukiwacza był w tej chwili niezwykle silny. Silniejszy nawet od instynktu samozachowawczego. Ludzki umysł zamknięty w kociej fizyczności sfokusowany był na rozwiązanie kolejnej zagadki. Coco musiała odkryć, co stało się z Panną Havisham. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej dała susa pod szafę wprost w miejsce, z którego kilka sekund temu zniknęła stara kocica.
__________________ "You may say that I'm a dreamer But I'm not the only one" |
19-02-2018, 23:35 | #4 |
Reputacja: 1 | W domu na końcu alei Wiązów zapanowała nienaturalna niemal cisza. Cisza, jakiej nie słyszano tutaj od wielu, wielu lat. Czyżby to strach zawładnął kocimi sercami i to on był przyczyną takiego stanu rzeczy? Niewątpliwie wiele kotów bało się gniewu potężnego kapitana Lightwooda. Wszak kocie futro nie raz, nie dwa latało już po pokojach w podobnych sytuacjach. Dlatego też po zebraniu i przemowie Wielkiego Gatsby’ego, koty w milczeniu rozeszły się po domu i rozpoczęły poszukiwania. Trudno jednak szukać czegoś o czym nie ma się bladego pojęcia. Koty to jednak sprytne zwierzęta i jak jeden mąż wpadły na jeden, ale jakże genialny pomysł. Każdy koci mieszkaniec domu na końcu alei Wiązów, przyniesie na wieczorne spotkanie z kapitanem coś, co zainteresuje ich gospodarza. Szansa, że wśród tych przedmiotów będzie akurat ten, którego poszukuje kapitan była niewielka, ale koty liczyły na coś innego. Wierzyły one, że jeżeli każdy z nich coś przyniesie i pokaże kapitanowi, jak bardzo się starał, jak wiele czasu poświęcił na poszukiwania, to kapitan doceni to i nie wpadnie w gniew. A nawet jeśli wpadnie, to nie będzie to mordercza furia, jakiej koty obawiały się najbardziej. Wielki Gatsby z uznaniem pokiwał na ten przejaw kociego geniuszu i nie podnosząc swojego tłustego tyłka z półki na której się wylegiwał, przykrył łapą znaczek pocztowy ze Statuą Wolności. Rano przez roztargnienie zostawiła go tutaj pani Róża. - Na pewno tego szuka kapitan - pomyślał Wielki Gatsby - Jeszcze się okaże, że dostanę nagrodę. Pers z zadowoleniem zmrużył oczy i zapadł w błogą drzemkę. W tym samym czasie…. Lady Luna wbrew całej kociej społeczności postanowiła działać w zupełnie inny sposób. Bardziej niż gniew kapitana i jego zguba, zainteresowały ją słowa Amona. Dlatego też gdy tylko skończyło się zebranie ruszyła w poszukiwaniu kocura. Na wstępie zajrzała do kuchni. Wiadomo przecież, że to ulubione miejsce wszystkich kotów, zaraz po salonie z miło trzaskającym kominkiem. W kuchni nie było Amona, ale za to pani Róża pogłaskała kotkę i nagrodziła kawałkiem tłustego skrawka mięsa, które z niewiadomych dla kotki powodów nie nadawało się na ludzki obiad. Przekąsiwszy małe co Lady Luna ruszyła dalej. Swoje kroki skierowała w stronę holu, a dokładniej schodów prowadzących na piętro. Po drodze minęła kilku współbraci, którzy węszyli po kątach w milczeniu, szukając kapitańskiej zguby. Instynkt nie zawiódł Lady Luny. Amon z wysoko podniesionym ogonem właśnie maszerował dumnie na górę. Kotka podbiegła do ściany i cichaczem ruszyła za kocurem. Ten nagle zatrzymał się i odwrócił się w stronę kotki. Patrzył na nią spod przymrużonych powiek, a na dnie jego oczu czaił się gniew i jakiś tajemniczy mrok. Mrok, który jednocześnie przyciągał Lady Lunę, jak i budził w niej wielkie lęk. Amon syknął złowrogo. W tym samym momencie, zza rogu wyłonił się Mały Tim. Na sobie miał luźną, szarą, płócienną koszulę, a w dłoni dzierżył drewnianą szablę. Jego głowę zdobił, krzywo przewiązany szalki, który udawał piracką przepaskę. Tuż pod jego stopami stała Bonni. Strach dosłownie ją sparaliżował i wyglądała w tym momencie, jak posąg lub co gorsza wypchany trocinami egzemplarz kota. - O! - zawołał swym dudniącym głosem Mały Tim - Kicia! Chodź będziesz moją papużką. Każdy pirat musi mieć papużkę. Kompletnie nieświadoma tych zagrożeń... Coco musiała się mierzyć z czymś równie niebezpiecznym, co i tajemniczym. W to groźne miejsce doprowadził ją instynkt. jakby powiedzieli jedni, czy też bezmyślność, jakby orzekli inni. Gdy tylko kotka dała susa w najciemniejszy kąt pod szafą, mrok otulił ją niczym koc. Nie było w nim jednak nic przyjemnego, milutkiego, ani ciepłego. Mrok był zimny, wilgotny i cuchnął stęchlizną i rozkładem. Coco poczuła, że spada z zawrotną prędkością. Trwoga ścisnęła jej serce. Otaczał ją nie przenikniony mrok i chłód. W oddali słyszała czyjś upiorny śmiech. Nagle poczuła, że łapią ją ludzkie ręce. Strach jeszcze mocniej ścisnął jej serce, a całe ciało zastygło w bezruchu. W następnej sekundzie Coco stała już na drewnianej podłodze w niewielkiej izbie, która była jej kompletnie obca. Było tutaj ciepło i przyjemnie. Lęk w momencie opuścił kotkę. Poczuła się pewnie i bezpiecznie. Pokój w którym znalazła się Coco był niewielki. Całkowicie pozbawiony okien i drzwi. Wypełniał go zapach kurzu i wilgoci, ale także jakiś wonnych kadzideł. Na wszystkich jego ścianach stały wysokie półki, wypełnione po brzegi książkami, czy też należałoby powiedzieć księgami i woluminami. W różnych częściach pokoju ustawiono dziwne i tajemnicze przedmioty o których przeznaczeniu Coco nie miała pojęcia. Instynktownie jednak czuła, że wszystkie bez wyjątku związane są z magią. Na środku pokoju stało masywne biurko na którego blacie piętrzyły się stosy ksiąg i luźno zapisanych kart papieru. Stała tam też oliwna lampka, której płomień oświetlał całe pomieszczenie. Nagle Coco poczuła drżenie podłogi, a chwilę później ciężkie dudnienie kroków. Odgłos kroków zbliżał się i nie zwiastował nic dobrego.
__________________ I only have time to coffee The best is yet to come |
19-02-2018, 23:45 | #5 |
Reputacja: 1 | Tutaj Srebrzysty szept roztrzaskał ściany twierdzy Cisza runęła w bezdenną czeluść z głośnym jękiem Tutaj Moja kochana Wiek samotności skończył się właśnie dziś Tutaj Cierpliwość i trud doczekały się nagrody Tak wiele wilków krąży wokół nas Ostatnie drobinki czasu przeciekają mi przez palce Śpiesz się! Błagam! Śpiesz się! Wiklinowy kosz naszego dzieciństwa ostatnia przystań wspomnienia i sekrety w nim pogrzebane Ożyją
__________________ Ja cięgle widzę krew Boga |
20-02-2018, 11:28 | #6 |
Reputacja: 1 | Lady Luna spojrzała na Amona z politowaniem, po czym usiadła sobie wygodnie, ale tak jednak aby w każdej chwili mogła odpowiedzieć przemocą na ewentualne dalsze prowokacje.
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett Ostatnio edytowane przez Wisienki : 20-02-2018 o 15:28. |
25-02-2018, 19:18 | #7 |
Reputacja: 1 |
__________________ "You may say that I'm a dreamer But I'm not the only one" |
28-02-2018, 00:57 | #8 |
Reputacja: 1 | - Timmie! Timmie! Co ty wyprawiasz do jasnej cholery! - dudniący z kuchni krzyk pani Róży dobiegł odbijał się od ścian niczym opętaniec w ataku histerii - Zostaw koty w spokoju! W tej chwili! Cisza, jaka zapadła po tym wybuchu była dojmująca i w ciągu jednej chwili objęła cały dom na końcu alei Wiązów. Ucichły wszelkie szmery i szurania, każdy odgłos wszelkiego życia po prostu przestał istnieć. Dom na końcu alei Wiązów zmienił się w przerażającą, bezdźwięczna pustynię. Mrok i zło otuliły przyjazne pielesze domu, cuchnącym wilgocią i pleśnią kocem tragedii. *** Dosłownie dwa uderzenia kociego serca wcześniej. - O! - zawołał swym dudniącym głosem Mały Tim - Kicia! Chodź będziesz moją papużką. Każdy pirat musi mieć papużkę. Sparaliżowana strachem Bonnie, stojąca u stóp Małego Tima, wyglądała w tym momencie, jak posąg lub co gorsza wypchany trocinami muzealny egzemplarz kota. Syn pani Bamber z szerokim uśmiechem pochylił się w stronę kotki. Bonnie w ostatnim odruchu instynktu przetrwania, obróciła głowę w kierunku Małego Tima. Jego wielka niczym bochen wiejskiego chleba dłoń jakby w zwolnionym tempie zbliżała się do karku kotki. Cała groza sytuacji w tym momencie dotarła do stojących na schodach Amona i Lady Luny. Oba koty wpadły na ten samym pomysł. Było już jednak za późno. Zdecydowanie za późno. Bonnie skoczyła gwałtownie do przodu, nie uchroniło jej to jednak przed pochwyceniem przez wielką łapę Tima. Jeszcze szerszy uśmiech zagościł na twarzy olbrzyma. - Papużko! Papużko! Chodź do mnie! Będziemy przyjaciółmi! - radosne słowa tworzyły olbrzymi dysonans z dudniącym głosem syna pani Róży. W Bonnie przebudziła się prawdziwa, dzika i prymitywna bestia, która drzemią w każdym domowym mruczku. Bonnie zasyczała wściekle. Wysunęła pazury, obnażyła ostre niczym szpilki zęby i jak oszalała, zaczęła drapać i gryźć zaciśniętą na jej karku dłoń. Grymas bólu pojawił się na twarzy Małego Tima, a jego wielka niczym bochen wiejskiego chleba zacisnęła się mocniej na karku małej kotki. Grymas bólu w mgnieniu oka przeobraził się w grymas wściekłości. Dłoń olbrzyma zamknęła się niczym żelazny potrzask. Coś trzasnęło i chwilę później główka kotki imieniem Bonnie opadła bezwiednie. Woń śmierci rozeszła się po holu, a dusza biednej kotki, odleciała do kociego raju. Oczy Małego Tima rozszerzyły się gwałtownie. Przerażenie zakrólowało w jego sercu. Umysł i intelekt chłopaka był, co prawda mocno ograniczony, nie na tyle jednak, by nie wiedział, co się stało i co zrobił. W geście obrzydzenia i lęku, odrzucił od siebie pozbawione życia i czucia ciało kotki. Upadło ono na podłogę u stóp olbrzyma z głuchym stuknięciem. Amon i Lady Luna nie mogli uwierzyć w to, co się stało. To nie był jednak koniec przerażających wydarzeń. *** Każdy grabarz wie, że… ...- ziemia przeczy snom Coco na powrót znalazła się w najciemniejszym kącie pod szafą. Od razu poczuła się bezpiecznie. Kryjówka Panny Havisham napawała ją mimo wszystko, jakimś dziwnym lękiem. Gdy poczuła znajome zapachy od razu się uspokoiła. W powietrzu było jednak coś jeszcze. Coś co ścięło jej krew w żyłach. Wszystkie mięśnie zastygły w bezruchu. Znała ten zapach. Znała go aż za dobrze. Lepka woń śmierci i towarzysząca jej zawsze dojmująca cisza zapanowały nad domem na końcu alei Wiązów. Dziewczyno wracaj! Noc! Jak każda noc Sączy krew Dziewczyno wracaj! Po kogo przyszłaś Kostucho? - kołatało się jej w głowie. Czyżbyś zabrała pannę Havisham? Nie! To niemożliwe! Dziewczyno wracaj! Noc! Jak każda noc Sączy krew Dziewczyno wracaj! - Timmie! Oj! Timmie! Coś ty narobił! - przerażony głos pani Róży Bamber zadźwięczał w ciszy, *** Nagły błysk oślepił wszystkich. Bezgraniczne białe światło zalało cały świat. W śnieżnobiałej pustce wirowały blade cienie. Niczym na piekielnej karuzeli krążyły wokół niewidzialnego środka. Ogromna noc przelała się oczyma, uszami i nosem prosto w lustro w przestrzeń czymś pustą i wewnątrz krąży I budzić mnie kazała, sam się wskrzeszać swoim pędem wokół pary duchów moich osi, tańcem ognie podnieść, a z drzew, deszczu i niezgody hałas dalej lepić i krążyć i krążyć i krążyć otępiały opętaniec spętany otępialec osmolony utopielec opleciony skazaniec obudzony zaskroniec pojebany zagorzalec złapany zagmatwaniec zapluty nagrzaniec odrodzony ulepiec I tak kołami do świtu więzy ze sobą zacieśniam, nieskończoności zaplatam koniec z końcem. (*) *** Życie wróciło do domu na końcu alei Wiązów. Nie było to jednak to samo życie, co jeszcze kilkanaście minut temu. Coś się wydarzyło. Coś pękło. Skaza na idealnym obrazie, choćby najdrobniejsza, odbiera mu całą jego perfekcje. Drobna rysa, zmienia się w głęboką, ropiejącą ranę. Ideał pogrzebany. Większość kotów na nowo zebrała się w salonie. W milczeniu i skupieniu wpatrywali się w swego nieformalnego lidera i przywódcę. Króla, jak nie raz miał w zwyczaju o sobie mawiać. Wielki Gatsby był jednak przerażony tak samo mocno, jak wszyscy jego pobratymcy. Chyba pierwszy raz w życiu nie wiedział, co miał powiedzieć. Presja, oczekiwanie i wpatrzone w niego oczy kociej społeczności zmusiły go w końcu do zabrania głosu. - I cóż wam mogę powiedzieć… - zaczął, a jego głos drżał delikatnie - Nie mam słów, aby wam wyjaśnić, to co zaszło. Nie mam słów, aby was pocieszyć lub zapewnić, że wy będziecie bezpieczni. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to że żyjemy. Bonnie odeszła. Bonnie jest już w lepszym świecie. My jednak żyjemy. Skupmy się na tym. Skupmy się i cieszmy się tym faktem. Bonnie na zawsze pozostanie w naszej pamięci. To pewne. Nie zapominajmy jednak, że nasz gospodarz wyznaczył nam zadanie. Musimy mu sprostać. Jeśli tego nie zrobimy, to będzie początek naszych kolejnych nieszczęść. Ruszajcie zatem i nie zawiedźcie kapitana Lightwooda. Wielki Gatsby zakończył swą mowę i ze smutkiem położył leb na wysuniętych przed siebie łapach. Koty pokornie rozeszły się po wszystkich kątach domu na końcu alei Wiązów. Żaden z nich jednak nie czuł ani pociechy, ani wsparcie. Nie tego oczekiwali od swego przywódcy. Nie tego. ____________ (*) Furia - Opętaniec
__________________ I only have time to coffee The best is yet to come |
28-02-2018, 17:27 | #9 |
Reputacja: 1 |
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett Ostatnio edytowane przez Wisienki : 28-02-2018 o 17:31. |
02-03-2018, 19:43 | #10 |
Reputacja: 1 | Coco czuła jakby dryfowała gdzieś między jawą a koszmarnym snem. W ciągu kilku ostatnich chwil wydarzyło się tyle przerażających, zagadkowych i niezrozumiałych rzeczy, że można by obdzielić nimi całe życie kota albo i człowieka i z pewnością nikt nie uznałby, że życie to było nudne albo chociażby zwyczajne.
__________________ "You may say that I'm a dreamer But I'm not the only one" |