Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2021, 06:38   #291
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Spoon wpatrywał się w związanego mężczyznę w zatęchłym pomieszczeniu. Patrzył mu prosto w oczy, głęboko. Miał swoje przedstawienie. Swoje pięć minut, a to była jego widownia. Musi teraz wypaść jak najlepiej i dla Brusilli i dla Mitry. Tak… Zadba o to by więzień się go bał jeszcze za nim zacznie.
W końcu uśmiechnął się szeroko obnażając powoli wampirze kły. Pozwolił sobie czuć przyjemność. Bo tak cholera to było przyjemne.
-Pokazał bym mu, że może boleć bardzo, albo trochę mniej… - zwrócił się do swojego rozmówcy, ale patrzył na "widownie". Po czym niedbałym ruchem chwycił metalowy pręt służący do przypalania. Złapał go oburącz w połowie długości. Skierował krążącą w nim krew do rąk i... Bez większego wysiłku wygiął. Zbliżył się do więźnia, powoli… bez pośpiechu
-Cześć. Jestem Spoon i jestem nowym biczem Mitry. A ty… Ty… masz własność Boga Słońce. – powiedział stykając ze sobą kciuka i środkowy palec prawej dłoni i przybliżył rękę do odsłoniętej nogi więźnia.
-Gdzie ona jest? – zapytał napinając palce i uderzył.

***

Spoon patrzył na zgromadzone z nim w magazynie wampiry.
-No dobra Anna nie kłamała. - powiedział Bruhja kiedy znaleźli pieczęć. Po czym wzruszył ramionami.
-Może to coś znaczy, a może jest po prostu głupią krową. Tak czy siak. Chcę teraz znaleźć Brusille. Już za długo z tym zwlekałem. Ta królewska sucz ogłosiła krwawe łowy na Arwyn i to wystawiło Brusille na odstrzał. Jutrzejszej nocy chcę znać jej lokalizacje. I… Cóż… Mogę pomóc z porwaniem tej aktorki, albo wydusić tę informacje z martwego gardła tej starej Nosferatu. Mi jest wszystko jedno. Najdalej po jutrze Brusilla ma być już przy mnie - bezpieczna. - Spoon myślał jeszcze chwilę.
-A jeśli chodzi o artefakt, no tą czapkę jakąś tam to pomówię z Arwyn. Markus, jeden z szeryfów Londynu, brat Brusilli mówił mi, że ona chce powrotu Mitry tak bardzo jak my. Po za tym ta Bruhja może rzuci trochę światła na nagły awans w hierarchii Anny, pozycję Valeriusa i śmierć Mitry i jak to się ma w sumie do Petera Thomasa, który łaskawie nas obudził. To na te pytania chciałbym znać odpowiedź w pierwszej kolejności.
 

Ostatnio edytowane przez Rot : 07-09-2021 o 10:40.
Rot jest offline  
Stary 07-09-2021, 12:40   #292
 
8art's Avatar
 
Reputacja: 1 8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację
- Bierzesz czy nie? Jak nie to opchnę to i tak Hackney cyganom, co się wzięli za łby ze swoimi hindusami z West End.

Irlandczyk spojrzał się na niego wyranie poruszony. Tony uśmiechnął się w myślach. Olly wyglądał ze swoją ryżą czupryną i bokobrodami prawie jak pieprzony leprechaun. Typowy irol, wypisz wymaluj, a Tony uderzył w czułą nutę. Wiedział, że Olly obskoczył kiedyś od cyganów niezłe bęcki.

- Po moim trupie jacyś pieprzeni gypsies dostaną te fanty pierdolony makaroniarzu! Dawaj te naboje! - szylingi zmieniły właściciela, a towar błyskawicznie przeszedł z rąk z do rąk: - I herbatę!

Tony wyciągał z torby metalowe pudełko Earl Greya z Harrodsa, gdy usłyszeli charakterystyczny gwizdek.

- Fuck! W nogi! - obaj krzyknęli równocześnie. Bobbies trafili na trop Castellego szybciej niż się tego Tony spodziewał, a kilka nocy w areszcie było ostatnim czego potrzebował Włoch. Przynajmniej teraz nie miał już fantów, ale jakby go drapnięto z kontrabandą, to miałby naprawdę przejebane. Zresztą i tak na dołku Włosi mieli teraz wyjątkowo niemiło. Od rozpoczęcia wojny tacy jak on mieli zagwarantowaną ścieżkę zdrowia. Wszystko przez pierdolonych faszystów Mussoliniego. Żeby on chociaż kiedykolwiek podniósł rękę w rzymskim pozdrowieniu. Przecież przez faszystów jego rodzina wylądowała w Londynie dekadę temu.

Gwizdki nasilały się. Kątem oka dostrzegł jeszcze dwóch policjantów wpadających za nimi w zaułek. Rodzielili się. Olly poleciał stromymi schodami metra do peronu stacji High Holborn.

- Farciarz! - pomyślał Tony, bo rudzielec dosłownie zniknął w tłumie ludzi opuszczających stację. - - Chociaż nie zdązył zabrać Earl Greya. Dobra nasza...

On sam pobiegł jeszcze kawałek chodnikiem i potem uliczką przy zbombardowanym hotelu aby wpaść na stację z drugiej strony, gdzie linia kierowała się w stronę Tower Bridge. Bobbies byli tuż za nim, wrzeszcząc i łajając uciekającego Włocha. W końcu rzucił się jak szalony w dół schodów, zyskując kilka metrów przewagi. Nie miał jednak szczęścia. Jego peron był prawie pusty. Nie zastanawiał się ani chwili. Zawsze myślał w biegu przecież. Zerwał pozostawioną na poręczy przez kogoś beretkę i wsadził na głowę pędząc w kierunku dość głębokiej niszy na peronie. Policjanci wskoczyli na peron dosłownie uderzenia serca później po tym jak Tony zniknął w cieniu. Zaczął gorączkowo sciągać płaszcz i odwracać go na lewą stronę aby zmienić wygląd. W końcu widzieli mikrego chłopaka ze zmierzwioną wiatrem fryzurą i w szarym płąszczu. Teraz był chłopakiem w bercecie i brunatnym swetrze.

Bobbies wściekle krzycząc i sapiąc ze zmęczenia rozeszli się w obie strony peronu. Na szczęście dla Castellego, nikt z czekających na pociąg nie wskazał coppers, gdzie skrył się filigranowy Włoch. Castelli przywarł jeszcze bardziej do ściany, wstrzyzmując oddech i ściskając mocniej w dłoni puszkę herbaty.


I tu poproszę MG o stosowny test.



***

- Jeśli dotrzemy do Arwyn, to dotrzemy do Brusilli. - stwierdził krótko Tony. W jego odczuciu, sprawa starej wampirzycy obierała najbardziej pilny obrót ze względu na Krwawe Łowy, jakie na nią wydano. A co tu dużo ukrywać, stara krew była zawsze w cenie. Fakt faktem katastrofa na balu Anny (nie wnikając w jej geneze i daleko idące, potencjalnie katastrofalne skutki) mogła odwrócić uwagę wielu kainitów od Krwawych Łowów.

- I podobnie jak Will uważam, że trzeba jak najszybciej omamić tę aktoreczkę i załatwić sprawę z Nosferatu z teatru.

Tony zastanawiał się jeszcze na ile bezpieczny będzie magazyn księżnej. W końcu jeśli policja odnalazła sekretne piętro w Shardzie, to czymże był magazyn.



- Lepiej znajdźmy coś bezpieczniejszego. Stawiam dychę, że wpadną tu psy za za dnia.
 

Ostatnio edytowane przez 8art : 07-09-2021 o 12:58.
8art jest offline  
Stary 07-09-2021, 18:42   #293
 
Klejnot Nilu's Avatar
 
Reputacja: 1 Klejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputację
"Gratowisko czy Skarbiec?" pytał sam siebie Navaho w myślach, pomału przedzierając się przez zagracone mieszkanie. Z jednej strony rzeczy były ewidentnie upychane tutaj bez ładu i składu, z drugiej - kilka z eksponatów było warte naprawdę sporo.

Z zamyślenia wyrwał go znajomy głos. Zaatakował go znienacka, od tyłu, jak zawsze, standardowy numer Richarda. Dla wiecznie czujnego indianina, było to wyjątkowo irytujące, że zawsze dał się podejść w ten sam sposób. Nosferatu zapewne to wyczuwał i robił to specjalnie.

- Tak, ewidentnie. Nad Europą wisi widmo wojny. I to poważnej wojny. To nie pozostanie bez echa w naszym świecie, pewnie to rozumiesz, prawda?

To nie była pierwsza wizja dzisiejszej nocy, tym razem Utamukeeus próbował się skupić na niej. Wiedział, że nie dzieje się to naprawdę, ale czy jego świadomość i siła woli jest na tyle silna, by przejąć kontrolę nad zwidami?

- Każda aktywność człowieka nie pozostaje bez echa. - odpowiedział zdawkowo, ale szczerze.
- Wiesz, że coraz częściej nasze szeregi zasilają bezklanowcy. Cieszę się, że to akceptujesz. Nadal dla szlachty pozostają jedynie pariasami. Ma to swoje plusy ze względu na nasze potrzeby. Ale ciekawi mnie coś innego. Co sądzisz o tych, których zwą Zrodzonymi o Zmierzchu? O wampirach, których krew jest tak słaba, że ponoć mogą wędrować w świetle dnia?
- Znana jest mi taka umiejętność. Sam, z odpowiednim przygotowaniem, rytuałami i pomocą duchów przodków też potrafię to zrobić, ale wielkim kosztem. Dysponowanie taką zdolnością na co dzień, na zawołanie... Wielka przewaga nad innymi, szybko stali by się największymi drapieżnikami w łańcuchu pokarmowym. Ciekawa byłaby obserwacja, jaki los czekałby taki gatunek. Czy taka umiejętność wiąże się z jakimiś słabymi stronami? Jak zareagowałyby inne drapieżniki? Czy byliby w stanie kontrolować siebie i swoją populację na tyle, by nie przetrzebić całej zwierzyny? Wielka szansa, dużo pytań na które trzeba byłoby mądrze odpowiedzieć... Koniec końców, Matka Natura w swojej mądrości rozwiązałaby i ten problem. Czy chcę wiedzieć, dlaczego pytasz?


***

Instynkt przetrwania w końcu zaskoczył i kiedy Spoon zaczął kolejny monolog na temat osoby Brussila, traper wziął się do roboty i postanowił skorzystać z rzeczy, które Anna tak niedbale pozostawiła. Od razu jego zainteresowanie wzbudził neseser. Otworzył go, przyjrzał się bez komentarza zawartości, ocenił ich wartość, po czym ostatecznie zapiął go z powrotem i wziął ze sobą, wyraźnie symbolizując że należy on teraz do niego. Następnie zbliżył się do sejfu i przejrzał papiery, które były zamknięte w środku razem z pieczęcią. Mimo tego, że umiał czytać, niewiele z nich rozumiał, ale sam fakt, że były zamknięte symbolizował, że muszą być w jakiś sposób ważne., więc je również spakował do aktówki. Na tym skończył szabrowanie pomieszczenia, w sam razy by wypełnić ciszę swoją wypowiedzią.

- Anny już nie ma w mieście, a jeżeli jest, to cokolwiek ma w tej chwili na głowie jest o wiele ważniejsze niż cały London, Brusilla czy my, Heroldzi. Wnoszę to po tym, co zostawiła po sobie w tym pomieszczeniu. Po tym, jak całą swoją świtę i poddanych oddała na łaskę żołnierzy-śmiertelników. Spaliła za sobą wszystkie mosty w Londynie, bo wiedziała, że są one już nieistotne, bez znaczenia.

- Nasze zadanie wciąż pozostaje aktualne i musimy znaleźć resztę artefaktów. Dlatego moje pierwsze pytanie do was brzmi, kto będzie odpowiedzialny za pieczęć? Kto weźmie ją ze sobą i będzie chronić ją swoimi możliwościami i, jeśli zajdzie potrzeba, nieżyciem?

- Co do naszych dalszych planów... Jeśli Puma pozwoli
- skinął Lady Montague - chciałbym skorzystać z jej gościnności dzisiejszej nocy i spędzić dzień w jej schronieniu. Jutrzejszego wieczoru wracam po mojego towarzysza i zamierzam odszukać Richarda de Vorde ukrywającego się w podziemiach Londynu. Czy ktoś idzie ze mną?

Dobór słów w ostatnim pytaniu nie był przypadkowy. Specjalnie nie pytał "kto?", bo nie oczekiwał, po części nawet trochę nie chciał, by ktoś do niego dołączył. Z drugiej strony, nawet Samotny Wilk potrzebuje czasami pomocy, a niektórzy z Heroldów byli bardziej kompetentni od innych.
 
__________________
The cycle of life and death continues.
We will live, they will die.
Klejnot Nilu jest offline  
Stary 09-09-2021, 19:11   #294
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację


Cath bezwiednie sięgnęła do szkatułki. Czas nie istniał, czas się cofnął, była jednocześnie tu, nerwowo obracając pierścionek w palcach, i w tym samym momencie zbliżała się do nieznajomej. A ona była jednym z najbardziej uroczych stworzeń jakie w życiu widziała, nie mogła oderwać spojrzenia.

Cath szybko rozejrzała się dookoła zastanawiając się, czy w pobliżu jest ktoś kto mógłby ją oficjalnie przedstawić. Niestety organizatorka spotkania, żona pastora, zabawiała rozmową głównego sponsora, Lorda Spencera. W pobliżu nie było nikogo innego kto mógłby ich sobie przedstawić. Szybkim spojrzeniem oceniła ubiór Angelique, chcąc się upewnić, czy aby na pewno należy ona do klasy społecznej, z którą kontakt zostałby zaaprobowany przez jej ojca. Nie chciała wystawić jego cierpliwości na próbę w kwestiach dla niej nieistotnych. Na szczęście suknia stojącej przed nią damy skrojona była zgodnie z najnowszą modą, zaś materia z której ją wykonano nie była mniej kosztowna niż ta z której skrojona była jej własna suknia. Westchnęła z ulgą. Tak bardzo chciała porozmawiać z nieznajomą. Uśmiech wykwitł na jej ustach, gdy skłoniwszy się kurtuazyjnie ukradkiem zerknęła na jej dłoń i rzekła:

- Jestem Lady Catherine Montague, moja rodzina od lat wspiera Towarzystwo Pomocy Ludowi Angielskiemu. Pierwszy raz widzę Pannę na naszym spotkaniu. Zawsze miło widzieć nowe twarze, którym dola ludu nie jest obojętna.- wypluła z kwaśnym uśmiechem wyuczoną formułkę.

**************************************************


- Noc ma się ku zachodowi, a miasto po Shard jest wyjątkowo wzburzone. Nie widzę sensu, żebyśmy przebywali w tym miejscu ani chwili dłużej, tym bardziej że moja przyjaciółka udostępniła mi bezpieczne leże, w którym spokojnie zmieścimy się wszyscy. Policja w każdej chwili może tu wejść, a też nie jest powiedziane, że Królowa nie ma tu schowanego swojego hellogoogla który jest wszystko powie. W leżu zdążymy na spokojnie wszystko omówić, bo coś czuje że mamy sobie wiele do opowiedzenia. I zdążymy zaplanować co zrobimy kolejnej nocy, ale nie tu i nie teraz - Catherine przerwała snucie planów i spróbowała popędzić towarzyszy.








 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 12-09-2021, 15:16   #295
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Sędzia był otumaniony. Spadł w odmęty swych wspomnień tak nagle, tak intensywnie że rzeczywistość Londynu przestała mieć dla niego znaczenie. Nie był już wampirem, przeklętym stworzeniem by chodzić tylko w mroku i patrzeć na błędy innych.

Znów był w siodle, z zaufanymi ludźmi u boku, z bronią równie znajomą jak jego własne ciało. Znów mógł walczyć dla chwały swego sułtana… Znów czuł słońce na twarzy. Błogosławione ciepło, obietnica życia rozlewała się po jego członkach. Zamknął oczy i chłonął to ciepło całą swoją duszą. Byli elitą, symbolem władzy który pokazywano wszystkim w blasku światła… Byli też narzędziem tego kraju, represyjną siłą która działała w ciemnościach, rozwiązując najtrudniejsze zadania. Za kilka pokoleń byliby nazwani tajną policją. W dzisiejszych czasach po prostu byli.

- Okażemy perfekcję! - odparł dowódcy Yusuf, a jego słowa zostały natychmiast podchwycone przez resztę oddziału, coś na kształt okrzyku bojowego.

- Dobrze! Wąwóz ma około kilometra długości, musimy uderzyć gdy kolumna rebeliantów będzie już głęboko wewnątrz. Wyjście na dalszym końcu zablokują zwykli askerowie. Wyjście na bliższym zostanie zawalone gdy rebelianci wejdą wystarczająco głęboko. Gdy usłyszycie eksplozję wiecie co robić. Chaos i panika. Konie zostawcie związane, nie uda się ich ukryć we wnętrzu wąwozu. Macie pół godziny na zjedzenie czegoś i zajęcie miejsc. Ukryjcie się dobrze, jeśli któregoś z was zauważy straż przednia to wyrwę nogi z dupy. Rozejść się!

***

Dzień zmienił się w noc, a gęste chmury zakryły niebo, odbierając ziemi nawet tą resztkę światła którą zapewniał księżyc. Yusuf siedział skryty za skałami i czekał. Czuł napięcie swoje, jak i jego towarzyszy. Wszyscy spodziewali się że rebelianci się do tego czasu pokażą, i brak rozwiązania doskwierał wszystkim. Jakby na zawołanie, odbite od skalnych ścian, dobiegło do nich echo wielu stóp, zarówno ludzkich, jak i zwierzęcych. Trochę później do kroków dołączyły głosy, a dopiero potem pomarańczowa poświata. Nieśli pochodnie, co było kiepskim pomysłem. Z jakiegoś powodu poczuł falę irracjonalnego strachu, jakby ogień był dla niego bardziej zabójczy niż kule czy ostrza.

Yusuf otrząsnął się i zacisnął dłonie na swoim muszkiecie. Na kolbie czuł równiutkie nacięcia, każde z nich przedstawiało duszę którą wyzwolił z okowów ciała. Kolumna weszła już głęboko w kanion. Odnotował powolne, totalnie pozbawione koordynacji kroki rebeliantów. W końcu większa część ludzi wyminęła jego kryjówkę.

Jakby na zawołanie przez kanion przebiegła fala uderzeniowa eksplozji która z całą pewnością zawaliła drugie wyjście z kanionu. Nagły podmuch pogasił część pochodni, a Yusuf uniósł swoją broń do barku, wystrzelił, odrzucił ją w bok i zaszarżował z swojego miejsca ukrycia.

Nie widział wiele, ale słyszał spanikowane głosy rebeliantów. Niesiony szałem rzucił się na najbliższą sylwetkę i rozorał ja swoim jataganem od mostka do miednicy. Obrócił się i ściął głowę kolejnej osoby gładkim cięciem, po czym zatopił ostrze w brzuchu kolejnej. Kopniakiem zrzucił zwłoki z ostrza i ruszył dalej, niesiony krwawą furią.

***

Promienie słońca w końcu wyszły zza skał, oświetlając pobojowisko. Wszędzie leżały trupy. Dziesiątki, setki zwłok wyglądały jakby rzucały osąd na postępowanie ludzkości. Na Yusufa. Na jego pana. Wyczerpany stąpał po ciałach, bo nigdzie nie było wolnego skrawka ziemi który przyjąłby jego stopy.

Rebelianci byli cywilami. Spodziewał się że nie będą za dobrze wyszkoleni. Z całą pewnością nie tak dobrze jak on i reszta jego braci. Ale nie spodziewał się że będą tam kobiety. Dzieci. Starcy. Cywile bez broni i bez pancerza, których jedynym grzechem było poszukiwanie lepszego życia.

Opadł na kolana i zwymiotował, ale nie miał już czym.

- Żołnierzu… - dobiegł go słaby głos. Obrócił się, w stercie trupów wypatrzył starą kobietę. Umierała. - Jesteś… Demonem, a twój pan diabłem. Pożądasz krwi ludzi, ale żadna ilość cię nie zaspokoi. Nie jesteś… Godzien chodzić w blasku dnia. - gdy tylko skończyła mówić znieruchomiała.

Yusuf obrócił się i ruszył przed siebie, w dół rzeki krwi.

***

Rzeczywistość brutalnie szarpnęła Yusufem. Z odrazą odrzucił grafikę. Tym był. Tym wciąż jest i ponad to stara się wynieść. Odszukał pozostałych heroldów i wysłuchał ich słów.

- Chętnie skorzystam z twojej gościnności, Lady. - zwrócił się do Caterine, po czym obrócił się do Gangrela. - Pójdę z tobą znaleźć de Worde. Chcę wysłuchać jego spowiedzi.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 13-09-2021, 09:49   #296
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Qwerty…

Qwerty oparł się łokciami o blat stołu. Nachylił się do przodu i spojrzał na swoich towarzyszy. Valentine miał piękne, wręcz liryczne imię, które kompletnie nie pasowało do ohydnej twarzy. Lico Nosferatu przypominała jajecznicę smażącą się na patelni. Dwa żółtka imitowały oczy, natomiast zwęglone u dołu kleksy składały się na niewyraźną linię ust. Nalana, szeroka twarz kompletnie nie pasowała do równie szczupłego, co zwinnego ciała mężczyzny. Z drugiej strony stołu siedział Leander z klanu Ravnosów. Miał ciemną karnację i wijące się czarne loki, w których zakochałby się niejeden Toreador. Qwerty spoglądał to w lewo, to w prawo. Z jednej strony siedział archetyp nieskończonej brzydoty, a z drugiej niezwykłego piękna. Jakby diabeł i anioł zstąpili ze swoich wymiarów, aby nawiedzić go w trakcie planu napadu na bank. Choć przewrotnie to Valentine posiadał łagodne usposobienie, natomiast Leander przejawiał dużo bardziej niszczycielskie tendencje. W każdym razie liczyło się tylko to, że obydwoje pochodzili z Niskich Klanów.

- Potrzebujemy tego złota - rzekł Qwerty. - Konflikt wygrywa ten, kto ma rację. A rację ma ten, kto jest w stanie kupić jej największe ilości - powiedział. - Książę Oxfordu dwa razy zastanowi się, czy jest sens rozpowiadać te paskudne plotki na temat Wspaniałego Mitry, kiedy oczyścimy należący do niego bank i lwią część jego oszczędności - mruknął.
Zamilkł na moment, zamyślając się.
- Valentine, wprowadzisz nas do środka kanałami, po czym…
- Już tu cię zatrzymam. Bank nie ma połączenia z miejską kanalizacją. Właśnie z powodów bezpieczeństwa. Wszystkie nieczystości spływają prosto do szamba, po czym…
- To nawet lepiej - przerwał mu Qwerty. - Rozwiązaliśmy już problem zbyt ciężkiego złota. Spłuczemy wszystkie sztabki jedną po drugiej w bankowych kiblach. Powinny być niewielkie, jedna co najwyżej kilka milimetrów grubości. Da się. Ja ustalę jak często szambo jest opróżniane i przez którą firmę. Już jutro zatrudnię się w niej. W ten sposób odzyskamy kruszec. Nie sądzę, żeby ktoś szczególnie uważnie pilnował szczochów i gówien.
- Nawet nie taki zły pomysł - mruknął Leander. - Tylko kurwa wciąż zapominasz o pierwotnym problemie, jakim jest przedostanie się do samego banku. Może uwiodę tę słodziutką księgową, odda mi klucze i wtedy…
- Albo po prostu wejdziemy do środka i ukryjemy się gdzieś, korzystając z Niewidoczności - Qwerty wzruszył ramionami. - Zaczniemy działać w środku nocy. Przyda nam się lutownica… Przyda się również miejsce, w którym ukryjemy złoto… być może jakieś drzewo pod Londynem?

Qwerty mówił i mówił… zadawał pytania, zastanawiał się… aż nawet nie zauważył, jak w pewnym momencie Valentine i Leander zniknęli. Jak gdyby… nigdy ich tu nie było? Możliwe. Ale ta dwójka zawsze tak się zachowywała. Pojawiała się znikąd i w ten sposób odchodzili. Jak to Nosferatu i Ravnos… po prostu taka ich ulotna, niepewna natura…

***

Qwerty niepewnie spojrzał po pozostałych Heroldach.
- Złoto schowane w gównach - mruknął. - Najlepiej połknę tę Pieczęć. Jelita to dość bezpieczne miejsce na przechowywanie skarbów.
Podniósł dłoń i już miał spełnić swój zamiar, kiedy zawahał się. Już i tak posiadał informacje na temat lokalizacji Kielicha. Faktycznie działali jako drużyna. Dzisiaj Sędzia uratował go co najmniej trzy razy. A to, w jaki sposób umknęli sprzed Sharda, znajdowało się kompletnie poza wspomnieniami Uiopa. Nie cierpiał oddawać kontroli. Mimo to…
- Kto z was chciałby zostać powiernikiem artefaktu? - mruknął i uśmiechnął się nieśmiało. Wyciągnął przed siebie dłoń z Pieczęcią.

W międzyczasie zastanawiał się na temat sztabek złota. Czy to możliwe…. Czy faktycznie możliwe, że po tak wielu latach, nawet w amnezji, podświadomie wybrał to samo drzewo do ukrycia skarbu? Czy zakopał Kielich tuż nad żyłą złota? Magazynem sztabek? A może faktycznie wszystko poszło w nieruchomości i giełdę? Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Na pewno jednak nie tej nocy.

***

Wszyscy

Koniec końców powierniczką pieczęci została Catherina. Pokazała, że potrafiła działać cicho i za kulisami głównych działań jednocześnie organizując Heroldom zabezpieczenie.

Na kwadrans przed świtem dotarli do apartamentu. Było to w pełni przygotowane do egzystencji wampirów Leże. Ciężkie automatyczne rolety nie pozwalały już wyjrzeć na zewnątrz. Miały jakiś układ czasowy, który nie pozwalał na dostanie się do wnętrza choćby maleńkiego promyczka słońca. To była długa noc. Dla nich wszystkich.

***


W Londynie zapanował prawdziwy szał. Dawno aktywność terrorystów nie była tak wielka. Świat zamarł jak 11 września. Wszystkie telewizje kilka razy na dzień pokazywały helikoptery, z których prowadzono szturm na najwyższe piętra nowego symbolu Londynu.
Oficjalne mówiło się, że za wszystkim stoi wyjątkowo fanatyczny oddział Al-Kaidy. Wzięto zakładników - kilkaset osób - i uwięziono na szczycie budynku. Policja nie miała wystarczających środków do zareagowania, dlatego zwrócono się do komandosów z SAS. Akcja przebiegła bardzo dobrze. Jednak zatrzymani terroryści nie byli jedynymi. Nadal trwały dochodzenia i przesłuchania świadków. Nad całym Londynem zawisła groza. Podjęto drastyczne działania. Z całego kraju przyjeżdżali dodatkowi funkcjonariusze prewencji. W mieście wprowadzono szereg zakazów. Metro, które było symbolem Londynu ograniczało swoje działania. Funkcjonowało już jedynie od siódmej rano do dwudziestej pierwszej. Poza tymi godzinami wejścia były zamknięte. W ich okolicy kręciły się patrole policyjne.

***


Heroldzi jednak nie mieli czasu na panikę i obserwację długofalowych konsekwencji. Trzeba było zorganizować jak najszybciej kolejne artefakty. Mieli już dwa z pięciu. Łowcy działali jednak z zawrotną prędkością. Czy przy każdym artefakcie przyjdzie im ocierać się o śmierć? Nie było czasu się zastanawiać.

***


Utamukeeus nawiązał kontakt. Choć nie taki jak się spodziewał. De Worde zdawał się naprawdę zniknąć, choć zwierzęta jakie zostały posłane by go odnaleźć wróciły bez wieści, to jednoznacznie wskazywały, że w podziemiach jest miejsce, do którego nikt nie wchodzi. Miejsce chronione przez silnego drapieżnika, który ignoruje jedynie szczury. Jednak żaden ze szczurów, które poszły w głąb nie wrócił. Nie mógł dłużej czekać. Skrzyknął część spokrewnionych i ruszył na spotkanie przeznaczenia.

***


Ulice Londynu, 21:05

Spoon był rozentuzjazmowany. Był o krok od Brusilli, a tym samym o krok od Arwyn. I od czapki Mitry. Wystarczyło tylko dostać odpowiednią informację od Darii. Zwłaszcza, że w swoich ostatnich wspomnieniach widział z jaką łatwością można uzyskać informacje. Choć Tony i Cath wydawali się mieć inną wizję na temat dostarczenia Darii jej Sheeny McDarron

***


Pies Utamukeeusa zawarczał. Wtedy cała trójka wampirów przywarła do ściany na rogu ulicy. Ludzi na ulicy było zdecydowanie mniej niż poprzedniego wieczoru, jednak przy wejściu do metra było czterech policjantów.
Qwertemu wystarczył tylko jeden rzut okiem, żeby ocenić tych ludzi. Byli to zwykli policjanci. Bez kamizelek kuloodpornych. Bez stalowych kołnierzy wokół szyi. Bez karabinów maszynowych. W zasadzie byli uzbrojeni w pałki i paralizatory. Tylko jeden miał pistolet.

Ale policjanci mieli też psa. Chcąc zejść do podziemi musieli ich jakoś ominąć. Albo zneutralizować.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 17-09-2021, 19:37   #297
 
Klejnot Nilu's Avatar
 
Reputacja: 1 Klejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputację
Utamukeeus przebudził się, lecz zanim wstał, leżał jeszcze przez chwilę nieruchomo. Przyglądał się swoim rękom i dłoniom, makabrycznie poparzonymi zeszłej nocy, teraz po regeneracyjnym śnie kompletnie zdrowymi i w pełni władnymi. Od czasu Rytuału który uwolnił Heroldów z letargu, brał na swoje martwe ciało najpoważniejsze ciosy. Starcie z komandosami w magazynie, siłowe wyrwanie kabli elektrycznych by kupić Heroldom kilka sekund w wieżowcu... Hiena mógł być najsilniejszym, Sowa najmądrzejszym, Puma najatrakcyjniejszą, a on widocznie miał być tym najwytrwalszym. Tam gdzie inni padali z wycieńczenia, Navaho zawsze miał mieć siłę by wstać i się podnieść.

Regeneracyjny sen miał jednak swoją cenę i traper znowu nabrał ochoty na krew. Spodziewał się takiego momentu, sądząc po twarzach innych Heroldów, niektórych z nich męczył dokładnie ten sam problem. Na szczęście Anna, oprócz pieczęci zostawiła im jeszcze parę innych prezentów. Otworzył neseser wyniesiony z jej skarbca i rozdał wszystkim głodnym woreczki z krwią.
- Zdrowie Królowej. - rzucił sarkastycznie.

Gdy Utamukeeus przygotowywał się do wyjścia, reszta Heroldów podjęła dyskusję na temat wydarzeń minionej nocy i ogólnie pojętej polityki Kainitów. Indianina nigdy takie tematy nie interesowały - zawsze uważał, że z polityki nigdy nic dobrego dla świata nie wyniknęło. Była to inna forma rywalizacji, która zamiast siły, wytrzymałości i inteligencji, promowała manipulację, ładne twarze i... cóż, również inteligencję, ale innego, bardziej nikczemnego rodzaju. Polityka była skomplikowana, a ustanowione w niej zadania i cele niejasne, niedoprecyzowane. On był prostym gościem - lubił dostać konkretne zadanie i wziąć się do roboty. Zdawał sobie sprawę, że ignorancja w tym zakresie może dać innym przewagę nad nim, ale po to zazwyczaj miał Richarda de Vorde.
W milczeniu przysłuchał się całej rozmowie, a gdy po raz kilkunasty padło imię "Brusilla", uznał że już więcej nie zniesie i że czas ruszać.
- Idę po psa, będę niedługo. Kto będzie chciał iść ze mną niech się przyszykuje, nie będę czekać. - powiedział oschle, nie czekając na odpowiedź i wychodząc.

***

Ulice były kompletnie opustoszałe, zapewne efekt stanu wyjątkowego wprowadzonego w Londynie po akcji w Shardzie, jego składowi udało się jednak bez zbędnych przygód po drodze trafić na miejsce, o którym opowiadały mu zwierzęta. "Skład", jak to śmiesznie brzmiało. Gdy Navaho opisywał co chce zrobić, nie spodziewał się zbyt wielu chętnych którzy chcieliby do niego dołączyć. Jak na ironię, większość Heroldów postanowiła pójść właśnie z nim. Robili mu na złość czy co? Po raz kolejny, jak na Samotnego Wilka którym sam się zwał, towarzyszyło mu wyjątkowo dużo osób.
- Patrol. Czterech i pies, zagrożenie niskie. Ominiemy. Hok'ee! - przywołał uwagę Wilczura.
- Odciągnij ich uwagę, sprowokuj tamtego psa. Potem postaraj się mnie odnaleźć lub wracaj do pilnowania Sylwii.
Pies lekko zawarczał i nawet dla kogoś nieobytego ze zwierzętami jasne było, że nie podoba mu się ten pomysł.
- Nie masz tej suki zbrukać, masz tylko ją sprowokować!
Navaho i Wilczur jeszcze przez chwilę się spierali, co dla postronnych obserwatorów na pewno wyglądało co najmniej dziwnie. W końcu owczarek pobiegł i zaczął ujadać na patrol policjantów. To była ich szansa na przemknięcie za ich plecami.

Sowa, Paw i Mysz przemknęli niemal natychmiast, niezauważenie. Navaho szedł ostatni. W połowie drogi poczuł, że coś jest nie tak. Jego zmysły zaczęły działać inaczej...
- Nie teraz... - mruknął.
Było jednak za późno. Nie wiadomo, co zainicjowało taką reakcję, był to prawdopodobnie zapach innego psa, policyjnej suki. Była w idealnym wieku rozrodczym. Oddech indianina przyśpieszył, jego nozdrza wyraźnie się powiększyły, łapał teraz powietrze otwartymi ustami z wywieszonym językiem i równie głośno je wydychał. Jego przednia szczęka wysunęła się do przodu próbując uformować z jego twarzy wilczy pysk. Oczy wyraźnie się zmieniły na bardziej zwierzęce, ale co ważniejsze - zmienił się jego wzrok. Wszystkie kolory zamieniły się w przeróżne odcienie szarości. Żywe istoty z kolei - 2 psy i policjanci - stali się czerwonymi, jaskrawymi sylwetkami, niesamowicie wyraźnymi wśród tej całej szarości. Utamukeeus nawet nie zauważył, kiedy bezszelestnie przekradł się i dołączył do reszty Heroldów.

Przed nimi stała teraz kolejna przeszkoda - zamknięta krata. Traper spojrzał na Tonyego, wciąż kompletnie zezwierzęcony, z Bestią pod skórą, ni to warknął, ni to przemówił gardłowym głosem:
- Otwórz.
 
__________________
The cycle of life and death continues.
We will live, they will die.
Klejnot Nilu jest offline  
Stary 18-09-2021, 19:25   #298
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Qwerty czuł się niezwykle przybity po wszystkich wydarzeniach w Shardzie. Uderzyły w jego ducha. Był tam dość prominentną personą. Rozkochał w sobie Scarlett, potem cały tłum, kiedy wystąpił na scenie. W chwili ataku obcych sił nie stracił panowania nad sobą, wszedł w rolę przywódcy. Ciągle, w każdym możliwym momencie, był osobą na świeczniku. Próbował, starał się… i naprawdę myślał, że wszystko skończy się dobrze.

Czy jednak dobrze się skończyło?
Za każdym razem, kiedy Uiop zamykał oczy, słyszał głuchy, przeraźliwy odgłos ciał padających na dach windy. Przed jego oczami pojawiała się szara, metalowa lina, którą próbowały złapać dłonie Spokrewnionych. To on ich do tego zachęcał. Brzęk ciał strącanych z drabinki znajdującej się u boku szybu. Masakra. Piekło. Qwerty tkwił wtedy w kabinie windy. Takiej eleganckiej i pozornie bezpieczniej. Ale myślami i duszą przebywał wyżej. W rzeźni, którą wyprawili im żołnierze.
Czuł się za nią odpowiedzialny.

A co, gdyby nie wypowiedział na głos swojego planu? Gdyby ustawili się tuż przy windzie w głębi holu? Gdyby jednak stanęli do walki i nie próbowali uciec? Może wtedy pokonaliby więcej żołnierzy? Może przeżyłoby więcej Spokrewnionych? Może włączając się do akcji Uiop jedynie sprowadził na nich większą porażkę? Te myśli kołatały się w jego głowie. Przez nie był cichy i nieśmiały.

Jeśli włączając się do akcji sprowadził zagładę na dziesiątki obcych Kainitów… to czy powinien dalej się odzywać?
Jeśli nadal będzie się odzywać, to czy nie doprowadzi do porażki innych Heroldów?
Do porażki i końca wszystkich sprzymierzeńców znajdujących się wokół niego?

Uiop poczuł ogromną pokorę zakorzenioną we własnym smutku oraz w tragedii Spokrewnionych, którzy zginęli w Shardzie. Jego głowa przez cały czas była pochylona i milczał prawie bez przerwy. Aż trafili do apartamentu, w którym mieli zostać na dzień. A nawet wtedy nie był pewny, czy powinien się odzywać. A co jeśli wypowie jakiekolwiek słowo i przez to zginie jeden z Heroldów? Wciąż widział przed oczami okropne, rozczłonkowane i rozkawałkowane ciało, które jeszcze w jakiś sposób nieżyło na parterze Sharda…

Wzdrygnął się i pozwolił bezwolnie prowadzić się dalej…
…i dalej…
i dalej…

W pewnym momencie nawet przestał rozumieć, co działo się wokół niego. Wiedział jednak, że nie był godny pieczęci Anny i zaproponował ją pozostałym Heroldom. Chyba koniec końców trafiła do Catherine. Jak wiadomo, wszystkie najcenniejsze dary trafiają zawsze do Ventrue…





W głowie Qwerty’ego panowała gonitwa myśli. Pieczęć trafiła do Catherine. Ventrue. A co, jeśli ona była kolejnym pionkiem należącym do Anny? Kto wie, gdzie znajdowała się przez ten cały czas, kiedy oni walczyli z Valeriusem? Z kim rozmawiała? Na co się zgodziła? Jakie umowy zawarła? Do tej pory Montague była jedną z nich. Ale od momentu, gdy się od nich odłączyła…
To było tylko kilka godzin…
Ale Catherine mogła być już teraz kompletnie inną osobą.

Albo i mogła się wcale nie zmienić. Co to w ogóle znaczyło? W końcu jak bardzo się tak naprawdę znali?
Uiop myślał i myślał, a z każdą kolejną chwilą wcale nie czuł się lepiej. Wreszcie spojrzał na piękne, złote, długie włosy. Na smukłą kibić i elegancką posturę. Na wrodzony szyk i piękno. Symetryczne rysy twarzy, harmonijne w każdym możliwym kanonie piękna. Tak, Catherine była piękna. Inna sprawa, że Qwerty był jeszcze piękniejszy.

I choć nie był pewny niczego, to chwilowo postanowił jej zaufać. Już i tak czuł się głupcem. Równie dobrze mógł potwierdzić własną głupotę i po prostu zawierzyć de Montague…

Catherine podeszła do Spoona i delikatnie, uspokajająco, położyła dłoń na jego plecy.
- Widzę że martwisz się o Brusillę, jestem pewna że Arwyn nie pozwoli by stało jej się coś złego. Sam wiesz, że złego diabli nie biorą, a Arwyn przez ostatnie dwa tysiące lat nie raz musiała sobie radzić. Brusilla jest pod dobrą ochroną, zwłaszcza teraz, gdy Królowa traci swoją pozycję w Londynie, a Archont czuje już zapach jej krwi. Gdybyśmy mogli tylko dostarczyć dowód że jest zamieszana w śmierć Valeriusa, to już w ogóle byłoby po tej harpii.

Przesunęła się do niego jeszcze bliżej, starając się uspokoić go dotykiem, tak jak za życia uspokajała konie.
- Czy miałbyś coś przeciwko - zapytała bawiąc się pierścionkiem z podwójnym oczkiem- gdybym najpierw porozmawiała z tą aktoreczką zanim przejdziemy do rozwiązań siłowych?

Qwerty do tej pory tkwił w swojego rodzaju mentalnym torporze, aż do momentu, kiedy z ust Catherine padło słowo „archont”. Zdawało się przedziwnym hasłem do jego umysłu. Rozbudziło go i stał się nagle po stokroć bardziej uważny. Oczywiście, typowy Uiop. Kiedy tylko pojawiał się temat choć trochę związany z polityką, od razu się uaktywniał. A polityką Camarilli Qwerty był szczególnie zainteresowany. Natomiast Archonci stanowili ich centralny punkt. Tylko poprzez obserwowanie ich działań można było dedukować, co działo się na samym szczycie. O ile nie miało się dużo lepszych znajomości, ale takimi Uiop nie dysponował. Przynajmniej nie w tej chwili.

Uśmiechnął się lekko na wzmiankę o dowodzie przeciwko Annie. Oczywiście znajdował się w jego kieszeni. Komórka z nagraniem ich wspólnej rozmowy w trakcie balu. Czy właśnie tak miała wyglądać przyszłość? Czy Malkavian miał przekazać Archontowi nagranie poprzez
Catherine? Ale czy to nie byłoby zbyt pochopne? Camarilla tylko czekała na byle jaki pretekst, aby wtargnąć na ziemie Mitry.

Uiop nie wątpił że nikogo nie obchodziło, czy Anna była cnotliwa w tym wszystkim, czy może Valerius. Wszyscy potrzebowali po prostu pretekstów, aby działać. I nagranie przeciwko Bowsley stanowiło nie żaden dowód, a jedynie ewentualny fundament, na którym Camarilla mogłaby się oprzeć, chcąc wtargnąć na Wyspy Brytyjskie. Ale czy tego właśnie chcieli? Ingerencji Kainitów z zewnątrz? Qwerty na razie milczał, słuchając kolejnych słów pośród zebranych. Akurat odezwał się Whilliam.

-Aktorka to detal. – mruknął Spoon, nieco rozluźniając się pod dotykiem Cath. Jej zapach... Zdążył się już do niego przyzwyczaić. Obrócił się tak by spojrzeć Venture prosto w oczy.
-Ona nic nie znaczy. Myślę o tej starej Nosferatu, gdybym… Gdybym ją dorwał powiedziała by mi wszystko co chcę wiedzieć. Myślę o tym żeby jechać po tą aktorkę tylko z jednego powodu. Ona musi do mnie wyjść. Nosferatu potrafią się piekielnie dobrze chować, więc mógłbym stracić szansę. Jestem szybki, ale gdybym spudłował, pomylił się. Straciłbym możliwość odnalezienia Brusilli a tego bym chyba nie zniósł. – uśmiechnął się szeroko do blondynki.
-Więc tak w sumie możesz zrobić z tą aktoreczką co zechcesz. Wiem, że potrafisz. Pamiętam jak urządziłaś tego wieśniaka. Jak mu tam było? Julian? Najchętniej połamał bym mu wszystkie gnaty, za nie trzymanie języka za zębami a ciało osuszył do samych kości. – pokręcił zirytowany głową.
-Taaak… Winien ci jestem przeprosiny, za to że go wtedy puściłem. Powinienem był go zabić. Nie wiem…. Chyba zwyczajnie nie byłem wtedy głodny. To się już nie powtórzy śliczna. Przyrzekam. – Spoon zapatrzył się w pustkę niewidzącym wzrokiem w końcu otrząsnął się z posępnych myśli jak pies z wody.
-Dobra. Skupmy się na robocie. Chyba będziemy potrzebowali wozu. Nie tracił bym na to czasu i wziął tą no… Taksówkę. Ale… Jak dziewczyna nie będzie chciała iść to ten bagażnik się przyda. – Spoon spojrzał na krew w woreczku, którą piła Cath.
-Cholera naprawdę wolałbym zapolować. Byłbym sprawniejszy, chyba, że masz skąd skołować samochód? Albo kogoś wysłać po mój. Stoi teraz pod Shard i czeka na mnie. - Spoon nagle strzelił palcami.
-A nasz mądry Malkavianin nagrał rozmowę z księżną. Więc ta sucz jest już udupiona. Tylko trzeba wyczaić, komu co pokazać. Bo jak to Camarilla popiera Annę to całe zdarzenie zatuszują, a uwagę skupią na nas. A tego bardzo bym nie chciał. Bycie na celowniku Camarilli to nie jest nic fajnego.

- A tak, to też rozsądne, Will - powiedział Qwerty.
Zdawał się autentycznie zaskoczony słowami Bruja. Czyż ten klan nie był pierwotnie znany jako ostoja mędrców? I faktycznie Spoon nie był głupi. Potrafił być porywczy, ale bez wątpienia nie brakowało mu szarych komórek.
- Nie wpadłem na to, że Anna mogła działać zgodnie z wolą Camarilli. Nie pomyślałem o tym, przynajmniej nie w ostatnich godzinach - mruknął Uiop. - Jest taka możliwość. Jeśli pokażemy Archontowi to nagranie, to mogą zechcieć je zniszczyć, a nas z nim. Żeby zatrzeć ślady. Nie mam żadnej pewności, że Camarilla jest naszym przyjacielem. To nagranie może mieć ogromne znaczenie, także polityczne. Z tego powodu pozwolicie, mam nadzieję, że nie będę go rozpowszechniał i nie powstanie więcej kopii. Wydostanie się go na zewnątrz mogłoby mieć katastrofalne skutki… - zawiesił głos.

Qwerty wyprostował się i założył nogę na nogę. Spoglądał gdzieś w bok, jakby unikając kontaktu wzrokowego. Jego twarz wciąż była młoda, piękna i po prostu idealna. Ale coś w twarzy sugerowało, że znajdował się za nią co najmniej stuletni mężczyzna. Żaden młodzieniec nie byłby zdolny do mimiki pełnej takiego zmęczenia, znużenia, smutku i wyczerpania.

Cath w milczeniu skinęła głową. I tak teraz nie miała kontaktu z Archontem. Rozumiała stanowisko Quertego. Na rozmowę z Archontem przyjdzie jeszcze czas.
Usiadła wygodnie na fotelu.
- Rozmawiałam z Astrid. Jest gorzej niż się wczoraj wydawało. Podobno ci co nas zaatakowali złapali kilku Krewniaków żywcem, a z szeryfami nie ma kontaktu. Naprawdę nie wiem czy lepszym pomysłem nie byłoby przeczekać tej nocy aż to wszystko się trochę uspokoi. Tu jest bezpiecznie. Jestem pewna że Arwyn też ma zabezpieczone lezę i Brusilli u jej boku nie powinno nic grozić. Ale jeśli uważacie, że lepiej załatwić załatwić sprawę szybko, będziemy mieli podstawiony samochód. Kluczyki będą czekać u concierga.

Spoon zacisnął wściekle rękę czując jak uderza go znajoma złość.

-Nie wierzę w to, że tymi oddziałami do likwidacji wampirów, czy jak wolicie “Wydziałem Wewnętrznym” zajmują się ludzie. No po prostu NIE WIERZĘ. Na balu słyszałem kilka plotek. Nawet taką, że to osoby od nas - z kręgu Mitry. Bo na pewno z Cerylem Mastersem nie mają nic wspólnego. Tak mi powiedział Markus - szeryf południowego Londynu, brat Brusilli a ja jemu ufam. Dlatego nie spodziewam się teraz, że nagle całą Maskaradę trafi szlag z powodu tych kilku zatrzymanych Kanitów. Niemniej. - Spoon spojrzał na Cath.

-Muszę dotrzeć do Brusilli najszybciej jak się da. Bo w kościach czuje, że to dopiero początek takich akcji i nikt nigdzie nie jest bezpieczny. - Spoon zabrał jeden z woreczków z krwią. Wybrał te ze szpitala. Nauczył się pić najgorszy syf i wiedział, że mu to wystarczy, gdyby nie miał dzisiaj szczęścia.

Tony rozumiał Spoona i jego chęć odnalezienia Brusilli za wszelką cenę, ale też wiedział, że siłą niewiele wskórają. Aktoreczka łasa na zaszczyty na sławę, nie skłoni się przeciw brutalnej sile i szantażowi, ale umiejętnie poparta wampirzymi mocami sugestia mogła skutecznie podstawić cel zleceniodawczyni, która chętniej oddałaby wtedy przysługę i podzieliła się wiedzą o Arwyn.

Słowa Cath też robiły wrażenie. Coś bardzo niebezpiecznego działo się w mieście. Niebezpiecznego dla kainitów, a była to sytuacja nie do pomyślenia, dla kogoś, kto bardziej znał realia lat czterdziestych niż czasów w jakich nagle przyszło mu się wybudzić. Nie sądził aby mógł stać za tym Sabat lub Anarchiści. Dla tonego to jednak mogli być ludzie. Inkwizycja, która przybrała inne szaty? Znaki Gehenny były pewne. Po ulicach szwędali się niskopokoleniowcy, niektórzy podobno mogli nawet wędrować w świetle dnia, ich krew była tak rzadka. Teraz bestialskie polowania na kainitów, na które nadziali się już dwukrotnie ledwo uchodząc z nie-życiem.

- Damy radę Spoon. Ogarniemy tę celebrity i znajdziemy Arwyn jeszcze tej nocy. - odezwał się pewnie, sięgając po worek z krwią.

Spoon pokiwał głową. Docenia słowa otuchy.

-Dobra… Idę się przejść. Przyjdę zanim Twój kierowca sprowadzi tutaj wóz i podjedziemy zgarnąć tą aktorkę. Nie wiem czy warto przygotowywać tu jakiś wielki plan. Weź może trochę gotówki jakbyśmy po drodzę musieli przekupić kilku ludzi to się zawsze może przydać. A. - Spoon strzelił palcami.

-Komórki! Jakbyś skołowała dla nas nowe komórki to by było świetnie. Mówiłem zostawić telefony w wozie to nie. Teraz komórkę: Uty i sędziego ma ten cały Wewnętrzny Wydział. Pewnie trochę to potrwa zanim namierzą moją i Twoją. Ale to jest kolejna z rzeczy o których muszę pamiętać, żebyśmy nigdzie się nie wyłożyli.

Qwerty w tym czasie przesiadł się na kanapę. Czuł się zestresowany. Te wszystkie ustalenia sprawiały, że zapadał się w sobie. Co gorsza, każdy kolejny dzień w Londynie zdawał się bardziej niebezpieczny. W tej chwili najpewniej nikt do końca nie wiedział, czego tak naprawdę się spodziewać. To niesłuszne założenie, że każdy Malkavian kochał chaos. Oczywiście i w nim znajdowało się ziarenko prawdy. Mimo to ostatnimi czasy tego obłędu było zdecydowanie zbyt dużo. Z tego powodu wolał udać się do tuneli na poszukiwanie de Worde, niż ganiać za aktorką. Uiop miał nadzieję, że pod ziemią będzie spokojnie i stosunkowo bezpiecznie.

Założył nogę na nogę i włączył telewizor. Przeskakiwał po różnych kanałach. Tak naprawdę nie interesowała go do końca prezentowana treść. Fascynowała go telewizja sama w sobie. Jak to możliwe, że ruchomych obrazków nie napędzała magia? Czy to mogła być po prostu nauka? Najwyraźniej w dwudziestym pierwszym wieku różnica pomiędzy jednym i drugim zaczęła się zacierać.

W pewnym momencie Qwerty zatrzymał obraz. Spojrzał na urywek z serialu? Tyle że… to chyba nie mógł być serial… Ujrzał mężczyznę bliźniaczo podobnego do Whiliama.





- Czekaj, Spoon… Mam wizję… - zawiesił głos, wpatrując się w ekran.
Był przekonany, że to Nadwrażliwość aktywowała się niespodziewanie w taki przedziwny sposób. Nie sądził więc, że ktokolwiek z zebranych mógłby dostrzec scenę mającą miejsce tuż przed jego oczami.
- Chyba wiem, gdzie znajdziesz Brusillę. Jeśli ta kobieta, którą widzę, to faktycznie Brusilla. Będzie leżeć na jakimś stole w opuszczonym magazynie. A co do ciebie… uważaj, pewnie wdasz się w walkę, bo masz dużą ranę na twarzy. Jakby po oparzeniu. A… co to? - Qwerty zmarszczył brwi, kiedy na ekranie pojawił się jakiś niebieski troll z przedziwnymi rogami. - Sprawy w Londynie mogą być dużo cięższe, dziwniejsze i poważniejsze niż myślałem. Myślę, że we wszystko mogą być zamieszane również Fae - pokiwał głową do siebie.

Spoon gapił się na malkaviana zupełnie wyrwany z kontekstu.
- Qwerty, dzięki za ostrzeżenie, ale nie wiem jak mogło by mi to teraz pomóc. Jak przypomnisz sobie gdzie był ten magazyn dzwoń. A póki co muszę się przejść. Ale będę na czas. - powiedział nie oglądając się za siebie i wychodząc. I w sumie tak po prawdzie to teraz nie był pewny czy to ostrzeżenie coś znaczyło czy malkavinowi się po prostu pogarsza...



***
Spoon przemierzał nocne ulice Londynu w poszukiwaniu ofiary. Skierował szybkie kroki do parku miejskiego. To zawsze było dobre miejsce: ciemne, ustronne. Jednym słowem - idealne. Szedł dróżką i… Wkrótce znalazł coś co wyglądało na uroczą zakochaną parę, która nie bacząc na zagrożenia wybrała się na “nastrojowy spacer w blasku księżyca”. Wampir uśmiechnął się do siebie. Lata mijały a ten banał zawsze zwabiał ludzi.
Podążał jak cichy cień ich śladem i z każdą chwilą zbliżał się do zadania ciosu.
Kiedy… Zobaczył w ręku kobiety pistolet. To go trochę spłoszyło. Coś było tu grubo nie tak. Usłyszał słowa młodego mężczyzny.
-Elizabeth rozumiem, że chciałaś mieć piękne wspomnienia w blasku księżyca o naszej ostatniej wspólnej nocy. Ale serio to już trwa za długo. Dawaj mi tą cholerną kasę inaczej ten twój mężuś dowie się o naszym małym romansie. A w jego wieku to sama… - Nieznajomy zamilkł kiedy zobaczył wycelowaną w niego lufę pistoletu.



-Żegnaj Jack. – powiedziała krótko nieznajoma i powietrze przeszył cichy świst. Tłumik… Spoon widział już coś takiego. Był… Nooo…. Blood hell był pod cholernym wrażeniem opanowanie tej kobiety. Właśnie zabiła chciwego kochanka a ręka nie zadrżała jej ani o milimetr.
Nagle wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Chciał ją teraz poznać. Zrozumieć. Skoczył na nią a ona strzeliła. Spoon ominął kule z dziecięcą łatwością.
-Ty… Jak… Ty… Powinnam cię zabić, jak… Jak jego.. – wymamrotała przerażona kobieta.
-Wygląda na to że oboje mamy swoje tajemnice. – powiedział Spoon chwytając ją za rękę. Chciał poczuć przez skórę jej puls. Uśmiechnął się szeroko do nieznajomej używając wszystkich swoich atutów tych klanowych i tych jakimi obdarzyła go natura.
-A teraz chodź pomogę pozbyć ci się tego ciała. Tajemnice… Wymagają krwawych ofiar. Widzę, że oboje to rozumiemy. – powiedział pomagając jej pozbyć się broni i trupa.
 

Ostatnio edytowane przez Rot : 19-09-2021 o 06:37.
Rot jest offline  
Stary 27-09-2021, 16:59   #299
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Qwerty miał nadzieję, że zazna nieco spokoju po wielu trudnych wydarzeniach, które miały miejsce wcześniej. Znajdował się w towarzystwie wielu innych Heroldów, dlatego czuł się dość bezpiecznie. Przynajmniej na samym początku. Kiedy jednak stanął tuż przed budynkiem metra i ujrzał szereg policjantów… zrozumiał, że jednak nie będzie tak łatwo, jakby chciał. Przypomniał sobie pierwsze starcie tuż po przebudzeniu, które miało miejsce jeszcze w magazynie. Jednak liczył na to, że wszystko potoczy się dużo lepiej i bez zbędnych zwrotów akcji.

Malkaviana nie zaskoczyło, że pozostali również byli mniej lub bardziej stabilni. Ujrzał jak znienacka Navaho zaczął rozmawiać ze swoim psem. Każdy potrzebował wsparcia psychicznego. Zdawało się jednak, że Gangrelowi nie udało się go uzyskać. Pokłócił się z czworonogiem, aż ten w pewnym momencie najpewniej z żalu postanowił popełnić samobójstwo, biegnąc na wrogich policjantów.
— Nie! - szepnął Qwerty.
Błagania Malkaviana najwyraźniej spełniły się, gdyż pies nie zginął od razu. Ludzie zaczęli go gonić, odsłaniając podziemne przejście.
— Nie ma tego złego, co by na dobre… - zaczął Uiop, ale wtem spojrzał na Gangrela.
Wyciągnięty język, dzikie spojrzenie, wysunięta żuchwa. No cóż, najwyraźniej klan Malkavian nie miał monopolu na szaleństwo. Qwerty’emu zrobiło się szkoda Navaho. A wszystkie Niskie Klany powinny trzymać się razem.
— Nie martw się, wróci cały i zdrowy - rzekł. - Ja… ech… widziałem to w wizji - skłamał, chcąc pocieszyć Gangrela. - Wszystko będzie dobrze.
- Nie martwię się o niego. Wie, co ma robić. - mruknął beznamiętnie Navaho.

Następnie ruszył naprzód. Qwerty doszedł do wniosku, że musi znaleźć w sobie siłę dla pozostałych. Najłatwiej byłoby po prostu załamać się psychicznie, ale należało przeć naprzód. Jeśli jeszcze na przykład Tony lub Yusuf zwariowali, to byłoby znacznie niebezpieczniej. Choćby ze względu na ten miecz dwuręczny. Uiop prześlizgnął się za latarnie i skorzystał z Niewidoczności. Skoczył do przodu za antyczną budkę telefoniczną, a potem kosz na śmieci. Ułamek sekundy później znajdował się już przy wejściu do metra. Jego towarzysze wkrótce do niego dołączyli. Zaczęli schodzić w dół.
— Hej ho, hej ho, świat zbawiać by się szło - zanucił radością, może z przesadnym entuzjazmem.
Normalnie wolałby kompletnie milczeć, co pomagałoby w skradaniu się. Jednak bez wątpienia morale drużyny były ważniejsze.
— W Londynie wybuchła drama… czy to jest zamknięta brama? Szybko wnet ją otworzymy, wyważenie rozważymy. Jednak może być to głośne… rozwiązanie niezbyt znośne. Czy ktoś może ma wytrychy? Ale z nas to są oprychy!

Qwerty chciał aby było wesoło, więc dalej śpiewał rymami. W jego głowie myśli szybciej krążyły, co poruszyło Vitae w żyłach. Wnet oparł się lekko o bramę i prawie stracił grunt pod nogami. Jego oczy zaszły krwią. Ujrzał Nosferatu, który rył w ścianie jakiś symbol. Ciężko było jednak stwierdzić, czy to już się zdarzyło, czy dopiero będzie miało miejsce. Powinien być w widoku dla zwykłych ludzi…
Wnet wizja rozproszyła się. Qwerty włączył latarkę i szybko przesunął ją po ścianach, chcąc dostrzec, co znajdowało się na okolicznych ścianach…

Wyczuł to niemal natychmiast. Zapach innej, znacznie potężniejszej istoty. To były jej tereny łowieckie, a oni właśnie zakłócili jej domenę. Szczury miały rację - kto tu raz wejdzie, nigdy już nie wyjdzie. Ostrzegł resztę Heroldów w bardzo lakoniczny sposób.
- Broń.
Samemu wyjął ukradzionego ze zbrojowni Anny Desert Eagle’a z kabury pod pachą. Sięgnął do jednej z kieszeni po taktyczną latarkę dającą zdecydowanie najwięcej światła. Skrzyżował obie dłonie ze sobą w taki sposób, że światło podążało zawsze tam, gdzie skierowana była lufa pistoletu.
W międzyczasie wrócił też Wilczur z udanej akcji dywersyjnej. Wyraźnie nie chciał wchodzić głębiej do tunelu, za bardzo się bał. Zmuszanie go do tego byłoby równie skuteczne, co tresura kota.
- Możesz zostać. Dobra robota z policjantami.

Yusuf biernie podążał do tej pory za swoimi towarzyszami, akceptując ich plany. Przemknął do tunelu dzięki skutecznej dywersji, a teraz uważnie szacował teren. Nie widział w ciemnościach. Nie tak perfekcyjnie jak niektórzy Spokrewnieni, ale zdecydowanie lepiej niż człowiek. Jednak zachowanie Malkava i Gangrela sugerowało że nie jest tutaj bezpiecznie.

Otworzył swoją walizkę i wyjął ze środka perfekcyjnie wyważone ostrze. Było piękne. Początkowo oparł je o bark, ale szybko uświadomił sobie że nie da rady wyprowadzić tutaj żadnego szerokiego ciosu. Zamiast tego jedną dłonią złapał broń za trzon, drugą natomiast w połowie długości ostrza.

- Nie widzę perfekcyjnie w ciemnościach. Krew nie obdarzyła mnie tym darem… Jeszcze. Wezmę tylną straż. - zasugerował.

Policjanci zeszli za nimi na peron, jednak nie widzieli w ciemnościach. Najwidoczniej nie powinni schodzić z posterunku. Minutę poświecili latarkami w różne miejsca, po czym wrócili na powierzchnię. W między czasie między nimi przebiegł pies, który już wcześniej odwracał ich uwagę.

- Poszli sobie… - z ulgą szepnął Tony, widząc jak światła latarek znikają w końcu w ciemnościach, a trzymający je policjanci wychodzą na powierzchnie. On sam już profilaktycznie niemal zniknął wszytkim z oczu. Moce Niewidzialności, szczególnie w tak mrocznym miejscu dawały ogromne moziwości. Brujah pomimo tego, że zgubili ogon, nie czuł się w podziemiach zbyt pewnie. Wampir może i dośc często nawiedział za życia opuszczone kanały, przeprawiając się z rozmaitą kontrabandą, ale nie mógł powiedzieć, że lubił przytłaczającą ciemność iświadomość ton ziemi i kamienia nad głową, które mogły się zwalić grzebiąc ofiary na zawsze. Oh, jaki był wtedy naiwny. Teraz będąc już przeistoczonym, wiedział, że słabości konstrukcyjne sa najmniejszym z niebezpieczeństw. Teraz wiedział, kto naprawdę rządził podziemnym światem i był tutaj tylko intruzem, na łasce klanu Nosferatu.

-Be careful fellas - szepnął: - To domena Nosferatu. - Jakby na jego słowa uwaga Indiania skierowała się mrok, powodując nieznośne ciarki strachu na plecach Castellego. Teraz szczerze żałował, że wybrał kanały, zamiast prostej misji w teatrze. Ale zdawał sobie sprawę, że tutaj mógł być bardziej przydatny niż dublując większość umiejętności Kath.

Sam w końcu dosłyszał hałasy na jakie zwrócił uwagę Utamukeeus. Ostrożnie ruszył za wszystkimi spodziewając się komitetu powitalnego szczurów.

- To Domena czegoś więcej, niż Nosferatu. Nie jestem pewien, czy w ogóle mamy do czynienia ze Spokrewnionymi… - uświadomił resztę, nie zdając sobie sprawy, jak zagadkowo mógł zabrzmieć w tym momencie. Jeśli to nie wampiry, to co?

Ze wschodniego tunelu dochodziły jakieś hałasy i to tam udali się Heroldzi.

Qwerty’emu wydawało się, że gdzieś dalej w mroku dostrzegał zarys pojedynczej osoby. Znajdowała się może czterdzieści metrów wgłąb tunelu. Najpewniej kobieta. Poruszała się dość nieporadnie i na eleganckim obuwiu. Skąd się tam znalazła? Jeśli jedno zejście na dół było blokowane przez policjantów to można było spodziewać się, ze pozostałe również. Czy to możliwe, że Nosferatu sprowadziły ją tutaj w charakterze ofiary, ale im uciekła? Z drugiej strony nie sprawiała wrażenie kogoś, kto byłby w stanie wymknąć się niepostrzeżenie…
— Trzeba teraz być ostrożnym, a najlepiej i pobożnym - zanucił Qwerty. - Czy to jest sprytna pułapka? Może i jest na nią chrapka, lecz jej krwi nie wysysajmy. Lepiej w skrytości działajmy. Choć przepytać ją możemy, bowiem w info gustujemy. Co w tunelu wykryjemy? Pytając prawdę znajdziemy. Przejdźmy jednak dalej trochę, inaczej zrobimy wiochę jeśli nas gliny usłyszą. Bo wciąż na nas oni dyszą.

Osoba zbliżała się i nawet zaczęła wołać:
- Halo!
Wyraźnie męski głos dobiegł w stronę Heroldów. Cóż nawet wprawny łowczy mógł się pomylić. Mężczyzna był postury Tonego i faktycznie musiał mieć z pięćdziesiąt kilogramów.

W świetle latarki ukazał im się chudzielec w zielonej kamizelce, eleganckiej koszuli i brązowym płaszczu. Wygląd dopełniały spodnie khaki i eleganckie buty ufajdane błotem.

- Jestem Wiktor. Jak dobrze nareszcie zobaczyć tu na dole kogoś innego niż policję!

Tony, mimo tego, że ostrzeżony wystraszył się nie na żarty w pierwszym momencie, tak, że niemal instynktownie zatopił się w ciemnościach tuneli. Obserwował póki co spokojnie pod dającą ułudę bezpieczeństwa osłoną Niewidzialności.

-Who da fuck is he? - szepnął tylko cicho do swoich towarzyszy: - wygląda jak cholerny Leprechaun?!
Gdy Navaho uniósł broń blady mężczyzna odruchowo cofnął się o dwa kroki.
- Hej, dobra, pomyliłem się… w zasadzie to już mnie tu nie ma.
Mężczyzna próbował się odwrócić i ruszyć w głąb tunelu.

Tymczasem Tony przywarł do ściany i rozpływając się w cieniu obszedł Wiktora dookoła odcinając mu drogę ucieczki.

- No dobra, nie strzelajcie - powiedział nieznajomy tonem jakby miał się rozpłakać. - Ja chcę tylko wyjść z tych podziemi.

- A my tutaj kogoś szukamy. - odparł sędzia, wychodząc zza Navaho - I potrzebujemy przewodnika. Wyglądasz na kogoś kto zna te kanały dość dobrze. - dodał, dość swobodnie podrzucając swój zweihander w rękach.

-Przeszukaj go. - indianin wydał polecenie, zapomniał tylko określić komu i czekał aż którykolwiek z jego towarzyszy je wykona. Wciąż mierzył do nieznajomego i oświetlał jego postać latarką.

Yusuf skinął głową i ruszył w kierunku “jeńca”, lekko po łuku, tak aby nie blokować strzału towarzyszowi. Oparł swoją broń o ścianę tunelu, dobry metr za sobą i warknął.
- Ręce na boki!

Wiktor posłusznie wykonał polecenie:
- To nieporozumienie. Ja nie znam tych tuneli…

- Jasne. - odparł krótko Yusuf, przetrząsając Wiktora. Szybko znalazł portfel, a w nim informacje że Viktor pochodził ze stanów i wizytówki do różnych klubów. - Jest czysty. Wybrałeś sobie chujowy moment na odwiedziny, trzeba było zostać w stanach. Czemu zszedłeś do podziemi?

- Och, widzisz, znalazłem to ogłoszenie na jednym z koszy na śmieci w pobliżu Trafalgar Square. - Viktor wskazał palcem jedną z trzech ulotek wyciągniętych z jego kieszeni przez Yusufa - To było trochę niejasne i normalnie nigdy nie jestem osobą, która śledzi takie bzdury, ale jestem trochę w trudnej sytuacji z moimi innymi... przyjaciółmi. Wtedy zobaczyłam reklamę klubu „osoby samotnej” w londyńskim metrze. Chodzi o to, że chodzę tu nocami i tak naprawdę nie mogę znaleźć żadnego klubu ani żadnych ludzi.

Był wyraźnie zakłopotany faktem, że nadal jest w niego wycelowana broń.

- Na powierzchni bezpieczeństwa nie znajdziesz. Tutaj w zasadzie też nie. - odpowiedział Sędzia - Spróbuj przedostać się na jakąś głęboką wieś i wynająć łódź którą dopłyniesz do kontynentu. Wszystkie typowe ścieżki z całą pewnością są pod uważną kontrolą. - dodał, domyślając się że nieznajomy jest wampirem. Przez chwilę jego wnętrzności skręciły się, gdy pomyślał o słodkiej, słodkiej Vitae czekającej na niego o wyciągnięcie dłoni. Nikt by nie zauważył braku jednego spokrewnionego w tych jakże niebezpiecznych czasach… Sędzia warknął gardłowo, ledwo powstrzymując Bestię.

W historii amerykanina było coś naiwnego. Naiwnego naiwnością białego człowieka. Utamukeeus widział to wiele razy. Ot natrafili na ofiarę losu, która w pogoni za łatwą krwią ruszyła do „klubu dla samotnych”. Ale klub to ściema. Najpewniej nosferatu rozprowadzają ulotki po mieście, żeby zyskać łatwą zdobycz. Viktor chciał się podpiąć pod ten pomysł… i teraz wracał z niczym.
Traper rozluźnił się, ale wciąż trzymał broń w gotowości. Nieznajomy nie był zagrożeniem, które wyczuł zaraz po wejściu w tunele. Nie miał też prawdopodobnie w ogóle pojęcia o kimś takim jak De Vorde.
-Jesteśmy na czyimś terytorium łowieckim. Lepiej, żebyś tu więcej nie wracał. Widziałeś coś lub kogoś po drodze?
 
Zaalaos jest offline  
Stary 27-09-2021, 19:51   #300
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Przedstawienie dobiegło końca. Historia emancypowanej dziewczyny, która w męskim świecie rosnących korporacji w latach siedemdziesiątych musiała pogodzić miłość i karierę. Cath miała pewne wątpliwości co do dojrzałości scenariusza, choć brak podstaw wiedzy z okresu lat siedemdziesiątych był drobną przeszkodą dla Catheriny.

Bez wątpienia niedobory w scenariuszu nadrabiała aktorka wcielająca się w główną bohaterkę. Shena McDaron. Śliczna i utalentowana. O niemal idealnych proporcjach ciała. Wprowadziłaby Mortlake Theater na wyższy poziom. Byłaby też doskonałą modelką.

Cath patrzyła na dziewczynę z wyraźnym smutkiem. Jej rudawe włosy oraz delikatny prawie niewyczuwalny akcent kogoś jej przypominały. Nie pamiętała jednak kogo. Może ją samą? Ale dlaczego, przecież Cath nie była szkotką. A jednak….ten upór w dążeniu do celu, ta niezłomność. To mogła być przecież ona, Cath, gdyby żyła w tych dziwnych latach siedemdziesiątych. O, jakże dobrze rozumiała jak bolały przeszkody stawiane przez głupie społeczeństwo, a teraz ona sama miała stać się przeszkodą dla innej młodej kobiety. Uśmiechnęła się smutno.

Spoon długo nie zajął miejsca. Niby wszedł razem z Cath na salę, ale rozglądał się. Szukał dróg ucieczki, pułapek, czy innych ewentualnych problemów. Nie natrafił na żadne. Z jakiegoś powodu w tak dużym obiekcie było ledwie dwóch ochroniarzy. Z czego obydwaj wydawali się raczej miłymi emerytami niż komandosami mogącymi powalić wampira ukrytą pałką teleskopową.

Bruhja zostawił Cath oglądanie przedstawienia. A sam skupił się na rozglądaniu się po teatrze. I szybko odniósł wrażenie, że dość dobrze poznał budynek. Nie znalazł w nim żadnych nietypowych zabezpieczeń. W kilku miejscach dostrzegł gaśnice. Zauważył też dwa czy trzy przyciski alarmu na ścianach niedaleko gaśnic. Ale tego na czym mu najbardziej zależało - tylnego wyjścia nie znalazł. Trudno. W najgorszym wypadku “zapyta” o to samą aktorkę. No bo... powinna być dobrze poinformowana nie?

W końcu zdążył zająć swoje miejsce przed końcem przedstawienia. Sztuka w końcu się zakończyła. Rozpoczęły się owacje na stojąco. Trwało to kilka minut. Co więcej: ludzie zaczęli się zbierać przy garderobach. Czekali na autografy. Dwie osoby miały nawet kwiaty dla aktorek. Tudzież dla aktorki, bo Shena wyraźnie przyćmiła innych.

Jeszcze zapytał Cath, która to w sumie jest i kiedy zaczęły się owacje wyciągnął rękę do Venture żeby zaprowadzić ją pod garderobę. Zależało mu żeby stanęli tam jako pierwsi… Spoon gotów był wykorzystać okazję i wbić się do garderoby siłą zamykając za sobą drzwi jak tylko pojawi się w niej aktorka.

Cath podążała za nim w milczeniu, miała nadzieję że zobaczy gdzieś kwiaciarkę wydawało jej się że kiedyś można było spotkać je w teatrze w trakcie spektaklu, ale nie była tego pewna.. Sama nie wiedziała, dlaczego czuje smutek.

Kolejne osoby wchodziły i wychodziły. W Cath było coś takiego, że ochroniarz ukłonił się im i przepuścił bez słowa. Gwiazda miała swoją prywatną garderobę. Gdy weszli do środka okazała się ona niewielkim pomieszczeniem z lustrem i pojedynczym krzesłem. Cóż, nadal daleko było im do teatru narodowego. Shana była szeroko uśmiechnięta. Cóż miała ku temu powody. Występ się udał. No i dostała spory bukiet kwiatów chwilę temu.

Cath wyprzedziła Spoona i z szerokim uśmiechem na ustach zbliżyła się w stronę aktorki.
- Madame jesteś wielka, nie mogłam oczu oderwać od twojej gry.. ta mimika, te gesty, aż dech zapierało. Niestety choć tematyka sztuki była ciekawa, to jednak z przykrością muszę stwierdzić, że w mojej ocenie autor nie dopracował dialogów … i jedynie Pani ją uratowała. Och jakbym chciała zobaczyć Panią w czymś godnym Pani kunsztu i talentu. W czym by Pani, tak naprawdę, chciała zagrać?

Sheena przećwiczyła to już wiele razy. Jej gesty zakłopotania były tak naturalne, że można byłoby pomyśleć, że słowa Catheriny zrobiły na niej wrażenie. Jednak przy tym wszystkim była stonowana i elegancka. W butach na obcasach była nieco wyższa od wampirzycy. Prawdziwe zakłopotanie pojawiło się na jej twarzy gdy zauważyła, że nie ma nigdzie niczego na czym miałaby złożyć autograf. I wtedy stało się. Tryby w jej głowie ruszyły. Elegancka para wchodzi do niej zaraz po sztuce. Pytają w czym chciałaby zagrać. Uśmiech na jej twarzy przestał być wystudiowany.
- Dziękuję, za ten szereg komplementów. Sama sztuka wiele wnosi w same kwestie walki o równouprawnienie. Choć tak, niekiedy dialogi mogłyby lepiej oddawać epokę.
Zamrugała a wiatr wzbudzony jej doklejonymi rzęsami niemal dało się poczuć.
- Marzę o możliwości zagrania Lady Makbet - jej oczy uciekły w stronę sufitu.

Spoon założył ręce na piersi w charakterystyczny dla niego geście i zachował milczenie. Pozwolił Cath rozmawiać uważnie oglądając całe pomieszczenie. Sprawdzając przy tym czy są w nim jakieś okna i hmn... “profilaktyczne” gaśnice, tak jak i guziki alarmu które już widział na terenie teatru.
Ciasna klitka mogłaby z pewnością uchodzić za schowek na szczotki gdyby nie jej wystrój. Pod sufitem była kratka wentylacyjna i była to jedyna droga poza drzwiami prowadząca na zewnątrz. Wątpił czy on sam by się zmieścił.
Rozmowie przysłuchiwał się piąte przez dziesiąte, aż… Usłyszał, że blondyneczka chce zagrać “Lady Makbet”. Skierował wzrok na dziewczynę i uniósł w zaskoczeniu brwi. Może pod tą śliczną powłoką kryje się nawet jakaś “interesująca” osobowość. Nie że miało to jakiekolwiek znaczeni - ot ciekawostka...

- Lady Makbet - wampirzyca, aż wstrzymała oddech z wrażenia, a po chwili z jej ust same zaczęły płynąć słowa - “nie brak ci nawet ambicji, lecz nie ma zła w niej, które iść z nią winno. Pragniesz prawdziwie, lecz pragniesz uczciwie.” - podeszła jeszcze bliżej do aktorki i patrząc jej w oczy powiedziała - ten błysk w oku, widzę przed sobą lady Makbeth, my lady - dygnęła głęboko. - Dla tak wybitnej aktorki otrzymanie tej roli nie powinno stanowić problemu, rozmawiała już Pani na ten temat z kierownictwem teatru ?
- Eee, nie - wyraźnie nie spodziewała się takiego pytania.
Cath, nie dała jej więcej czasu na odpowiedź.
- A szkoda, trzeba dążyć do spełnienia marzeń, zwłaszcza takich które mogą pozwolić Twej gwieździe zabłysnąć jeszcze większym blaskiem. Sama znam teatr który mógłby specjalnie dla Pani wystawić tą sztukę, mało chętnie bym ją dofinansowała.
Shena była wyraźnie zainteresowana, jednak na jej twarzy pojawił się jakiś grymas.
- Chwilowo, ja… - zakłopotany wygląd dziewczyny tak bardzo odbiegał od tego co pokazała w sztuce, że oboje ze Spoonem mogli pomyśleć, że to teraz aktorka gra.
- Ja nadal jestem związana kontraktem. Jeszcze dwa i pół roku.
- Kontrakt zawsze można pokazać prawnikowi i może okazać się, że znajdzie się z niego wyjście. - przez moment wydawała się zamyślona, a po chwili, aż klasnęła w ręce, niby na skutek jakiegoś nagłego pomysłu - mam pomysł, tam na pewno nie ma nic na temat spotkań towarzyskich. Zapraszam Cię na wycieczkę..
- Kiedy? - pytała z wyraźnym zainteresowaniem.
- Nawet teraz, porozmawiamy na spokojnie - następnie rozejrzała się ostentacyjnie po garderobie jakby chciała zasugerować, że ściany mogą mieć uszy. - obejrzymy Londyn nocą, spędzimy miło czas.
- Mam pewne zobowiązania. Proszę dajcie mi trzydzieści minut. Kilka osób jeszcze czeka na autografy, no i mieliśmy iść napić się wina z kolegami. Odwołam to, tylko dajcie mi czas. O dziesiątej będę gotowa.- Była już wyraźnie podekscytowana.
Skinęła w milczeniu głową
- Poczekamy.

***
Cath rozejrzała się po teatrze zastanawiając się czy ma tu jeszcze opcję przekąski. Spoon nie był zachwycony rozwojem sytuacji. Ale… może jakieś szybkie polowanko. Wymienił z Cath spojrzenie.
-Myślisz o tym co ja myślę śliczna? - zapytał uśmiechając się szeroko.
Cath skinęła głową
- Tylko ostrożnie mój drogi, tak aby nie ściągnąć nam na głowę tych dziwnych policjantów. - szepnęła cichutko.
-Jestem wcieleniem ostrożności. - powiedział Spoon uśmiechając się szeroko, jednak wziął sobie tą radę do serca. Dość już mieli problemów.
- Bo jeszcze ci uwierzę - roześmiała się perliście, taki bad boy jak Spoon był dla niej w pewnym sensie pociągający.
Spoon uśmiechnął się szeroko.
-Jestem pełen niespodzianek kwiatuszku. - powiedział mrugając do niej porozumiewawczo. Lubił z nią polować. To było… Przyjemne

***

Punkt 22:00 Shena McDaron pojawiła się na schodach teatru. Była w czarnej skórzanej kurtce, niebieskich jeansach i wysokich, czarnych skórzanych butach na obcasie. Cath otworzyła okno samochodu i pomachała do aktorki.
Spoon wyszedł z wozu i “uprzejmie” otworzył drzwi aktorce. Po chwili ponownie zasiadł za kierownicą. Cath widząc to szeroko się uśmiechnęła, mysz sama weszła w pułapkę. Następnie wysiadła z samochodu i zajęła miejsce na tylnej kanapie obok aktoreczki zajmując ją rozmową.
Spoon odpalił samochód i skierował go w stronę Dari.

***

Około 22:40 parkowali już pod Teatrem Mortlake. Catherina momentalnie zauważyła zmianę zachowania Sheny. Oboje powinni się domyślić, że Daria wcześniej podejmowała już jakieś próby sprowadzenia ślicznej aktorki do siebie.
- Wiecie, my Szkoci nie przepadamy za irlandzkimi pubami - kłamała.
Najpewniej nie spodziewała się, że pojadą właśnie w to miejsce, a teraz ewidentnie chciała się wycofać.

- Może pojedziemy gdzieś do centrum?
- Oj słodziutka, kto by się przejmował historią sporów pomiędzy szkotami a irlandczykami, kiedy liczy się przecież wyłącznie przyszłość. Moja przodkini zainwestowała w przyszłość inwestując w mały zakład krawiecki a dziś ja jestem współwłaścicielką korporacji. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.
- Słuchajcie, ja znam ten teatr. Znam też swoją wartość - powiedziała aktorka i zacisnęła zęby.
Wampirzyca nie miała ochoty dalej bawić się w ceregiele.
- Słuchaj słoneczko, kiedy wyjdziesz z tego samochodu uświadomisz sobie, że chcesz wejść do teatru i porozmawiać o swojej przyszłości - w głosie Cath czuć było moc. Następnie mówiła już normalnie - Każdy teatr można rozwinąć jeśli ma się na to środki.. spójrz na to czym to miejsce mogłoby być z moimi pieniędzmi i Twoim talentem kochaniutka.
- W sumie trzeba dać szansę okazjom panno… - McDaron się zawahała, jednak wysiadła z samochodu. Zaczęła też nieco szybciej oddychać.
- Catherine Montague, lady Catherine Montague - odpowiedziała wychodząc z samochodu - a więc chodźmy ku przygodzie - zaszczebiotała biorąc Shenę pod ramię.
Spoon poszedł za kobietami, naprawdę zadowolony. Wiedział, że postawił na dobrego konia. Pytanie co robić dalej pozostawało jednak otwarte...
Shena szła z uśmiechem i maślanymi oczami. Było w niej coś z owcy prowadzonej na rzeź. Gdy tylko weszli do magazynu kostiumów drzwi za nimi się zatrzasnęły. Spoon usłyszał przekręcanie klucza w drzwiach. Shena najwyraźniej teraz się przestraszyła. Patrzyła bez zrozumienia na Catherinę.
- Skujcie ją - głos Darii dobiegł gdzieś z rogu pomieszczenia.
- Co?! O co tu chodzi? - aktorka bała się nie na żarty.
Spoon błyskawicznie przyskoczył do dziewczyny. Spojrzał jej prosto w oczy, chwytając ją brutalnie za rękę żeby nie uciekła.
-Zamilcz. Nie chcesz mnie sprowokować.- warknął. Sam zaś zaczął lustrować pomieszczenie uważnym spojrzeniem.
-Dario wywiązaliśmy się z umowy. Pora przejść do... konkretów. Gdzie jest Brusilla?
- Przykuj ją. Kajdanki są na stole. - tym razem głos dobiegł z innej części pomieszczenia.
Spoon zmarszczy brwi. Znowu gra z nimi w tą samą grę co poprzednio. Musiała przemieszczać się za ścianą w jakimś ukrytym korytarzu. Chyba, że wyczuje tu gdzieś magię…
W końcu pociągnął aktorkę za sobą, jak głupią krowę. I podszedł do stołu. Zrobił to czego chciała nosferatu przypinając dziewczynę do drewnianej nogi stołu. Drewno… Łatwo złamać.
-Zrobione. Możesz sprawdzić. - powiedział Spoon odsuwając się od aktorki. Czekał w napięciu starając się namierzyć głos Dari.
Shena zaczęła najpierw krzyczeć a potem płakać.
Tymczasem Daria miała to czego chciała i nadszedł czas na wywiązanie się z jej części umowy.
 

Ostatnio edytowane przez Rot : 27-09-2021 o 20:05.
Rot jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172