07-09-2021, 06:38 | #291 |
Reputacja: 1 | Spoon wpatrywał się w związanego mężczyznę w zatęchłym pomieszczeniu. Patrzył mu prosto w oczy, głęboko. Miał swoje przedstawienie. Swoje pięć minut, a to była jego widownia. Musi teraz wypaść jak najlepiej i dla Brusilli i dla Mitry. Tak… Zadba o to by więzień się go bał jeszcze za nim zacznie. W końcu uśmiechnął się szeroko obnażając powoli wampirze kły. Pozwolił sobie czuć przyjemność. Bo tak cholera to było przyjemne. -Pokazał bym mu, że może boleć bardzo, albo trochę mniej… - zwrócił się do swojego rozmówcy, ale patrzył na "widownie". Po czym niedbałym ruchem chwycił metalowy pręt służący do przypalania. Złapał go oburącz w połowie długości. Skierował krążącą w nim krew do rąk i... Bez większego wysiłku wygiął. Zbliżył się do więźnia, powoli… bez pośpiechu -Cześć. Jestem Spoon i jestem nowym biczem Mitry. A ty… Ty… masz własność Boga Słońce. – powiedział stykając ze sobą kciuka i środkowy palec prawej dłoni i przybliżył rękę do odsłoniętej nogi więźnia. -Gdzie ona jest? – zapytał napinając palce i uderzył. *** Spoon patrzył na zgromadzone z nim w magazynie wampiry. -No dobra Anna nie kłamała. - powiedział Bruhja kiedy znaleźli pieczęć. Po czym wzruszył ramionami. -Może to coś znaczy, a może jest po prostu głupią krową. Tak czy siak. Chcę teraz znaleźć Brusille. Już za długo z tym zwlekałem. Ta królewska sucz ogłosiła krwawe łowy na Arwyn i to wystawiło Brusille na odstrzał. Jutrzejszej nocy chcę znać jej lokalizacje. I… Cóż… Mogę pomóc z porwaniem tej aktorki, albo wydusić tę informacje z martwego gardła tej starej Nosferatu. Mi jest wszystko jedno. Najdalej po jutrze Brusilla ma być już przy mnie - bezpieczna. - Spoon myślał jeszcze chwilę. -A jeśli chodzi o artefakt, no tą czapkę jakąś tam to pomówię z Arwyn. Markus, jeden z szeryfów Londynu, brat Brusilli mówił mi, że ona chce powrotu Mitry tak bardzo jak my. Po za tym ta Bruhja może rzuci trochę światła na nagły awans w hierarchii Anny, pozycję Valeriusa i śmierć Mitry i jak to się ma w sumie do Petera Thomasa, który łaskawie nas obudził. To na te pytania chciałbym znać odpowiedź w pierwszej kolejności. Ostatnio edytowane przez Rot : 07-09-2021 o 10:40. |
07-09-2021, 12:40 | #292 |
Reputacja: 1 | - Bierzesz czy nie? Jak nie to opchnę to i tak Hackney cyganom, co się wzięli za łby ze swoimi hindusami z West End. Irlandczyk spojrzał się na niego wyranie poruszony. Tony uśmiechnął się w myślach. Olly wyglądał ze swoją ryżą czupryną i bokobrodami prawie jak pieprzony leprechaun. Typowy irol, wypisz wymaluj, a Tony uderzył w czułą nutę. Wiedział, że Olly obskoczył kiedyś od cyganów niezłe bęcki. - Po moim trupie jacyś pieprzeni gypsies dostaną te fanty pierdolony makaroniarzu! Dawaj te naboje! - szylingi zmieniły właściciela, a towar błyskawicznie przeszedł z rąk z do rąk: - I herbatę! Tony wyciągał z torby metalowe pudełko Earl Greya z Harrodsa, gdy usłyszeli charakterystyczny gwizdek. - Fuck! W nogi! - obaj krzyknęli równocześnie. Bobbies trafili na trop Castellego szybciej niż się tego Tony spodziewał, a kilka nocy w areszcie było ostatnim czego potrzebował Włoch. Przynajmniej teraz nie miał już fantów, ale jakby go drapnięto z kontrabandą, to miałby naprawdę przejebane. Zresztą i tak na dołku Włosi mieli teraz wyjątkowo niemiło. Od rozpoczęcia wojny tacy jak on mieli zagwarantowaną ścieżkę zdrowia. Wszystko przez pierdolonych faszystów Mussoliniego. Żeby on chociaż kiedykolwiek podniósł rękę w rzymskim pozdrowieniu. Przecież przez faszystów jego rodzina wylądowała w Londynie dekadę temu. Gwizdki nasilały się. Kątem oka dostrzegł jeszcze dwóch policjantów wpadających za nimi w zaułek. Rodzielili się. Olly poleciał stromymi schodami metra do peronu stacji High Holborn. - Farciarz! - pomyślał Tony, bo rudzielec dosłownie zniknął w tłumie ludzi opuszczających stację. - - Chociaż nie zdązył zabrać Earl Greya. Dobra nasza... On sam pobiegł jeszcze kawałek chodnikiem i potem uliczką przy zbombardowanym hotelu aby wpaść na stację z drugiej strony, gdzie linia kierowała się w stronę Tower Bridge. Bobbies byli tuż za nim, wrzeszcząc i łajając uciekającego Włocha. W końcu rzucił się jak szalony w dół schodów, zyskując kilka metrów przewagi. Nie miał jednak szczęścia. Jego peron był prawie pusty. Nie zastanawiał się ani chwili. Zawsze myślał w biegu przecież. Zerwał pozostawioną na poręczy przez kogoś beretkę i wsadził na głowę pędząc w kierunku dość głębokiej niszy na peronie. Policjanci wskoczyli na peron dosłownie uderzenia serca później po tym jak Tony zniknął w cieniu. Zaczął gorączkowo sciągać płaszcz i odwracać go na lewą stronę aby zmienić wygląd. W końcu widzieli mikrego chłopaka ze zmierzwioną wiatrem fryzurą i w szarym płąszczu. Teraz był chłopakiem w bercecie i brunatnym swetrze. Bobbies wściekle krzycząc i sapiąc ze zmęczenia rozeszli się w obie strony peronu. Na szczęście dla Castellego, nikt z czekających na pociąg nie wskazał coppers, gdzie skrył się filigranowy Włoch. Castelli przywarł jeszcze bardziej do ściany, wstrzyzmując oddech i ściskając mocniej w dłoni puszkę herbaty. *** - Jeśli dotrzemy do Arwyn, to dotrzemy do Brusilli. - stwierdził krótko Tony. W jego odczuciu, sprawa starej wampirzycy obierała najbardziej pilny obrót ze względu na Krwawe Łowy, jakie na nią wydano. A co tu dużo ukrywać, stara krew była zawsze w cenie. Fakt faktem katastrofa na balu Anny (nie wnikając w jej geneze i daleko idące, potencjalnie katastrofalne skutki) mogła odwrócić uwagę wielu kainitów od Krwawych Łowów. - I podobnie jak Will uważam, że trzeba jak najszybciej omamić tę aktoreczkę i załatwić sprawę z Nosferatu z teatru. Tony zastanawiał się jeszcze na ile bezpieczny będzie magazyn księżnej. W końcu jeśli policja odnalazła sekretne piętro w Shardzie, to czymże był magazyn. - Lepiej znajdźmy coś bezpieczniejszego. Stawiam dychę, że wpadną tu psy za za dnia. Ostatnio edytowane przez 8art : 07-09-2021 o 12:58. |
07-09-2021, 18:42 | #293 |
Reputacja: 1 |
__________________ The cycle of life and death continues. We will live, they will die. |
09-09-2021, 19:11 | #294 |
Reputacja: 1 |
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett |
12-09-2021, 15:16 | #295 |
Reputacja: 1 | Sędzia był otumaniony. Spadł w odmęty swych wspomnień tak nagle, tak intensywnie że rzeczywistość Londynu przestała mieć dla niego znaczenie. Nie był już wampirem, przeklętym stworzeniem by chodzić tylko w mroku i patrzeć na błędy innych. Znów był w siodle, z zaufanymi ludźmi u boku, z bronią równie znajomą jak jego własne ciało. Znów mógł walczyć dla chwały swego sułtana… Znów czuł słońce na twarzy. Błogosławione ciepło, obietnica życia rozlewała się po jego członkach. Zamknął oczy i chłonął to ciepło całą swoją duszą. Byli elitą, symbolem władzy który pokazywano wszystkim w blasku światła… Byli też narzędziem tego kraju, represyjną siłą która działała w ciemnościach, rozwiązując najtrudniejsze zadania. Za kilka pokoleń byliby nazwani tajną policją. W dzisiejszych czasach po prostu byli. - Okażemy perfekcję! - odparł dowódcy Yusuf, a jego słowa zostały natychmiast podchwycone przez resztę oddziału, coś na kształt okrzyku bojowego. - Dobrze! Wąwóz ma około kilometra długości, musimy uderzyć gdy kolumna rebeliantów będzie już głęboko wewnątrz. Wyjście na dalszym końcu zablokują zwykli askerowie. Wyjście na bliższym zostanie zawalone gdy rebelianci wejdą wystarczająco głęboko. Gdy usłyszycie eksplozję wiecie co robić. Chaos i panika. Konie zostawcie związane, nie uda się ich ukryć we wnętrzu wąwozu. Macie pół godziny na zjedzenie czegoś i zajęcie miejsc. Ukryjcie się dobrze, jeśli któregoś z was zauważy straż przednia to wyrwę nogi z dupy. Rozejść się! *** Dzień zmienił się w noc, a gęste chmury zakryły niebo, odbierając ziemi nawet tą resztkę światła którą zapewniał księżyc. Yusuf siedział skryty za skałami i czekał. Czuł napięcie swoje, jak i jego towarzyszy. Wszyscy spodziewali się że rebelianci się do tego czasu pokażą, i brak rozwiązania doskwierał wszystkim. Jakby na zawołanie, odbite od skalnych ścian, dobiegło do nich echo wielu stóp, zarówno ludzkich, jak i zwierzęcych. Trochę później do kroków dołączyły głosy, a dopiero potem pomarańczowa poświata. Nieśli pochodnie, co było kiepskim pomysłem. Z jakiegoś powodu poczuł falę irracjonalnego strachu, jakby ogień był dla niego bardziej zabójczy niż kule czy ostrza. Yusuf otrząsnął się i zacisnął dłonie na swoim muszkiecie. Na kolbie czuł równiutkie nacięcia, każde z nich przedstawiało duszę którą wyzwolił z okowów ciała. Kolumna weszła już głęboko w kanion. Odnotował powolne, totalnie pozbawione koordynacji kroki rebeliantów. W końcu większa część ludzi wyminęła jego kryjówkę. Jakby na zawołanie przez kanion przebiegła fala uderzeniowa eksplozji która z całą pewnością zawaliła drugie wyjście z kanionu. Nagły podmuch pogasił część pochodni, a Yusuf uniósł swoją broń do barku, wystrzelił, odrzucił ją w bok i zaszarżował z swojego miejsca ukrycia. Nie widział wiele, ale słyszał spanikowane głosy rebeliantów. Niesiony szałem rzucił się na najbliższą sylwetkę i rozorał ja swoim jataganem od mostka do miednicy. Obrócił się i ściął głowę kolejnej osoby gładkim cięciem, po czym zatopił ostrze w brzuchu kolejnej. Kopniakiem zrzucił zwłoki z ostrza i ruszył dalej, niesiony krwawą furią. *** Promienie słońca w końcu wyszły zza skał, oświetlając pobojowisko. Wszędzie leżały trupy. Dziesiątki, setki zwłok wyglądały jakby rzucały osąd na postępowanie ludzkości. Na Yusufa. Na jego pana. Wyczerpany stąpał po ciałach, bo nigdzie nie było wolnego skrawka ziemi który przyjąłby jego stopy. Rebelianci byli cywilami. Spodziewał się że nie będą za dobrze wyszkoleni. Z całą pewnością nie tak dobrze jak on i reszta jego braci. Ale nie spodziewał się że będą tam kobiety. Dzieci. Starcy. Cywile bez broni i bez pancerza, których jedynym grzechem było poszukiwanie lepszego życia. Opadł na kolana i zwymiotował, ale nie miał już czym. - Żołnierzu… - dobiegł go słaby głos. Obrócił się, w stercie trupów wypatrzył starą kobietę. Umierała. - Jesteś… Demonem, a twój pan diabłem. Pożądasz krwi ludzi, ale żadna ilość cię nie zaspokoi. Nie jesteś… Godzien chodzić w blasku dnia. - gdy tylko skończyła mówić znieruchomiała. Yusuf obrócił się i ruszył przed siebie, w dół rzeki krwi. *** Rzeczywistość brutalnie szarpnęła Yusufem. Z odrazą odrzucił grafikę. Tym był. Tym wciąż jest i ponad to stara się wynieść. Odszukał pozostałych heroldów i wysłuchał ich słów. - Chętnie skorzystam z twojej gościnności, Lady. - zwrócił się do Caterine, po czym obrócił się do Gangrela. - Pójdę z tobą znaleźć de Worde. Chcę wysłuchać jego spowiedzi. |
13-09-2021, 09:49 | #296 |
Reputacja: 1 |
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
17-09-2021, 19:37 | #297 |
Reputacja: 1 |
__________________ The cycle of life and death continues. We will live, they will die. |
18-09-2021, 19:25 | #298 |
Reputacja: 1 | Qwerty czuł się niezwykle przybity po wszystkich wydarzeniach w Shardzie. Uderzyły w jego ducha. Był tam dość prominentną personą. Rozkochał w sobie Scarlett, potem cały tłum, kiedy wystąpił na scenie. W chwili ataku obcych sił nie stracił panowania nad sobą, wszedł w rolę przywódcy. Ciągle, w każdym możliwym momencie, był osobą na świeczniku. Próbował, starał się… i naprawdę myślał, że wszystko skończy się dobrze. Czy jednak dobrze się skończyło? Za każdym razem, kiedy Uiop zamykał oczy, słyszał głuchy, przeraźliwy odgłos ciał padających na dach windy. Przed jego oczami pojawiała się szara, metalowa lina, którą próbowały złapać dłonie Spokrewnionych. To on ich do tego zachęcał. Brzęk ciał strącanych z drabinki znajdującej się u boku szybu. Masakra. Piekło. Qwerty tkwił wtedy w kabinie windy. Takiej eleganckiej i pozornie bezpieczniej. Ale myślami i duszą przebywał wyżej. W rzeźni, którą wyprawili im żołnierze. Czuł się za nią odpowiedzialny. A co, gdyby nie wypowiedział na głos swojego planu? Gdyby ustawili się tuż przy windzie w głębi holu? Gdyby jednak stanęli do walki i nie próbowali uciec? Może wtedy pokonaliby więcej żołnierzy? Może przeżyłoby więcej Spokrewnionych? Może włączając się do akcji Uiop jedynie sprowadził na nich większą porażkę? Te myśli kołatały się w jego głowie. Przez nie był cichy i nieśmiały. Jeśli włączając się do akcji sprowadził zagładę na dziesiątki obcych Kainitów… to czy powinien dalej się odzywać? Jeśli nadal będzie się odzywać, to czy nie doprowadzi do porażki innych Heroldów? Do porażki i końca wszystkich sprzymierzeńców znajdujących się wokół niego? Uiop poczuł ogromną pokorę zakorzenioną we własnym smutku oraz w tragedii Spokrewnionych, którzy zginęli w Shardzie. Jego głowa przez cały czas była pochylona i milczał prawie bez przerwy. Aż trafili do apartamentu, w którym mieli zostać na dzień. A nawet wtedy nie był pewny, czy powinien się odzywać. A co jeśli wypowie jakiekolwiek słowo i przez to zginie jeden z Heroldów? Wciąż widział przed oczami okropne, rozczłonkowane i rozkawałkowane ciało, które jeszcze w jakiś sposób nieżyło na parterze Sharda… Wzdrygnął się i pozwolił bezwolnie prowadzić się dalej… …i dalej… i dalej… W pewnym momencie nawet przestał rozumieć, co działo się wokół niego. Wiedział jednak, że nie był godny pieczęci Anny i zaproponował ją pozostałym Heroldom. Chyba koniec końców trafiła do Catherine. Jak wiadomo, wszystkie najcenniejsze dary trafiają zawsze do Ventrue… W głowie Qwerty’ego panowała gonitwa myśli. Pieczęć trafiła do Catherine. Ventrue. A co, jeśli ona była kolejnym pionkiem należącym do Anny? Kto wie, gdzie znajdowała się przez ten cały czas, kiedy oni walczyli z Valeriusem? Z kim rozmawiała? Na co się zgodziła? Jakie umowy zawarła? Do tej pory Montague była jedną z nich. Ale od momentu, gdy się od nich odłączyła… To było tylko kilka godzin… Ale Catherine mogła być już teraz kompletnie inną osobą. Albo i mogła się wcale nie zmienić. Co to w ogóle znaczyło? W końcu jak bardzo się tak naprawdę znali? Uiop myślał i myślał, a z każdą kolejną chwilą wcale nie czuł się lepiej. Wreszcie spojrzał na piękne, złote, długie włosy. Na smukłą kibić i elegancką posturę. Na wrodzony szyk i piękno. Symetryczne rysy twarzy, harmonijne w każdym możliwym kanonie piękna. Tak, Catherine była piękna. Inna sprawa, że Qwerty był jeszcze piękniejszy. I choć nie był pewny niczego, to chwilowo postanowił jej zaufać. Już i tak czuł się głupcem. Równie dobrze mógł potwierdzić własną głupotę i po prostu zawierzyć de Montague… Catherine podeszła do Spoona i delikatnie, uspokajająco, położyła dłoń na jego plecy. - Widzę że martwisz się o Brusillę, jestem pewna że Arwyn nie pozwoli by stało jej się coś złego. Sam wiesz, że złego diabli nie biorą, a Arwyn przez ostatnie dwa tysiące lat nie raz musiała sobie radzić. Brusilla jest pod dobrą ochroną, zwłaszcza teraz, gdy Królowa traci swoją pozycję w Londynie, a Archont czuje już zapach jej krwi. Gdybyśmy mogli tylko dostarczyć dowód że jest zamieszana w śmierć Valeriusa, to już w ogóle byłoby po tej harpii. Przesunęła się do niego jeszcze bliżej, starając się uspokoić go dotykiem, tak jak za życia uspokajała konie. - Czy miałbyś coś przeciwko - zapytała bawiąc się pierścionkiem z podwójnym oczkiem- gdybym najpierw porozmawiała z tą aktoreczką zanim przejdziemy do rozwiązań siłowych? Qwerty do tej pory tkwił w swojego rodzaju mentalnym torporze, aż do momentu, kiedy z ust Catherine padło słowo „archont”. Zdawało się przedziwnym hasłem do jego umysłu. Rozbudziło go i stał się nagle po stokroć bardziej uważny. Oczywiście, typowy Uiop. Kiedy tylko pojawiał się temat choć trochę związany z polityką, od razu się uaktywniał. A polityką Camarilli Qwerty był szczególnie zainteresowany. Natomiast Archonci stanowili ich centralny punkt. Tylko poprzez obserwowanie ich działań można było dedukować, co działo się na samym szczycie. O ile nie miało się dużo lepszych znajomości, ale takimi Uiop nie dysponował. Przynajmniej nie w tej chwili. Uśmiechnął się lekko na wzmiankę o dowodzie przeciwko Annie. Oczywiście znajdował się w jego kieszeni. Komórka z nagraniem ich wspólnej rozmowy w trakcie balu. Czy właśnie tak miała wyglądać przyszłość? Czy Malkavian miał przekazać Archontowi nagranie poprzez Catherine? Ale czy to nie byłoby zbyt pochopne? Camarilla tylko czekała na byle jaki pretekst, aby wtargnąć na ziemie Mitry. Uiop nie wątpił że nikogo nie obchodziło, czy Anna była cnotliwa w tym wszystkim, czy może Valerius. Wszyscy potrzebowali po prostu pretekstów, aby działać. I nagranie przeciwko Bowsley stanowiło nie żaden dowód, a jedynie ewentualny fundament, na którym Camarilla mogłaby się oprzeć, chcąc wtargnąć na Wyspy Brytyjskie. Ale czy tego właśnie chcieli? Ingerencji Kainitów z zewnątrz? Qwerty na razie milczał, słuchając kolejnych słów pośród zebranych. Akurat odezwał się Whilliam. -Aktorka to detal. – mruknął Spoon, nieco rozluźniając się pod dotykiem Cath. Jej zapach... Zdążył się już do niego przyzwyczaić. Obrócił się tak by spojrzeć Venture prosto w oczy. -Ona nic nie znaczy. Myślę o tej starej Nosferatu, gdybym… Gdybym ją dorwał powiedziała by mi wszystko co chcę wiedzieć. Myślę o tym żeby jechać po tą aktorkę tylko z jednego powodu. Ona musi do mnie wyjść. Nosferatu potrafią się piekielnie dobrze chować, więc mógłbym stracić szansę. Jestem szybki, ale gdybym spudłował, pomylił się. Straciłbym możliwość odnalezienia Brusilli a tego bym chyba nie zniósł. – uśmiechnął się szeroko do blondynki. -Więc tak w sumie możesz zrobić z tą aktoreczką co zechcesz. Wiem, że potrafisz. Pamiętam jak urządziłaś tego wieśniaka. Jak mu tam było? Julian? Najchętniej połamał bym mu wszystkie gnaty, za nie trzymanie języka za zębami a ciało osuszył do samych kości. – pokręcił zirytowany głową. -Taaak… Winien ci jestem przeprosiny, za to że go wtedy puściłem. Powinienem był go zabić. Nie wiem…. Chyba zwyczajnie nie byłem wtedy głodny. To się już nie powtórzy śliczna. Przyrzekam. – Spoon zapatrzył się w pustkę niewidzącym wzrokiem w końcu otrząsnął się z posępnych myśli jak pies z wody. -Dobra. Skupmy się na robocie. Chyba będziemy potrzebowali wozu. Nie tracił bym na to czasu i wziął tą no… Taksówkę. Ale… Jak dziewczyna nie będzie chciała iść to ten bagażnik się przyda. – Spoon spojrzał na krew w woreczku, którą piła Cath. -Cholera naprawdę wolałbym zapolować. Byłbym sprawniejszy, chyba, że masz skąd skołować samochód? Albo kogoś wysłać po mój. Stoi teraz pod Shard i czeka na mnie. - Spoon nagle strzelił palcami. -A nasz mądry Malkavianin nagrał rozmowę z księżną. Więc ta sucz jest już udupiona. Tylko trzeba wyczaić, komu co pokazać. Bo jak to Camarilla popiera Annę to całe zdarzenie zatuszują, a uwagę skupią na nas. A tego bardzo bym nie chciał. Bycie na celowniku Camarilli to nie jest nic fajnego. - A tak, to też rozsądne, Will - powiedział Qwerty. Zdawał się autentycznie zaskoczony słowami Bruja. Czyż ten klan nie był pierwotnie znany jako ostoja mędrców? I faktycznie Spoon nie był głupi. Potrafił być porywczy, ale bez wątpienia nie brakowało mu szarych komórek. - Nie wpadłem na to, że Anna mogła działać zgodnie z wolą Camarilli. Nie pomyślałem o tym, przynajmniej nie w ostatnich godzinach - mruknął Uiop. - Jest taka możliwość. Jeśli pokażemy Archontowi to nagranie, to mogą zechcieć je zniszczyć, a nas z nim. Żeby zatrzeć ślady. Nie mam żadnej pewności, że Camarilla jest naszym przyjacielem. To nagranie może mieć ogromne znaczenie, także polityczne. Z tego powodu pozwolicie, mam nadzieję, że nie będę go rozpowszechniał i nie powstanie więcej kopii. Wydostanie się go na zewnątrz mogłoby mieć katastrofalne skutki… - zawiesił głos. Qwerty wyprostował się i założył nogę na nogę. Spoglądał gdzieś w bok, jakby unikając kontaktu wzrokowego. Jego twarz wciąż była młoda, piękna i po prostu idealna. Ale coś w twarzy sugerowało, że znajdował się za nią co najmniej stuletni mężczyzna. Żaden młodzieniec nie byłby zdolny do mimiki pełnej takiego zmęczenia, znużenia, smutku i wyczerpania. Cath w milczeniu skinęła głową. I tak teraz nie miała kontaktu z Archontem. Rozumiała stanowisko Quertego. Na rozmowę z Archontem przyjdzie jeszcze czas. Usiadła wygodnie na fotelu. - Rozmawiałam z Astrid. Jest gorzej niż się wczoraj wydawało. Podobno ci co nas zaatakowali złapali kilku Krewniaków żywcem, a z szeryfami nie ma kontaktu. Naprawdę nie wiem czy lepszym pomysłem nie byłoby przeczekać tej nocy aż to wszystko się trochę uspokoi. Tu jest bezpiecznie. Jestem pewna że Arwyn też ma zabezpieczone lezę i Brusilli u jej boku nie powinno nic grozić. Ale jeśli uważacie, że lepiej załatwić załatwić sprawę szybko, będziemy mieli podstawiony samochód. Kluczyki będą czekać u concierga. Spoon zacisnął wściekle rękę czując jak uderza go znajoma złość. -Nie wierzę w to, że tymi oddziałami do likwidacji wampirów, czy jak wolicie “Wydziałem Wewnętrznym” zajmują się ludzie. No po prostu NIE WIERZĘ. Na balu słyszałem kilka plotek. Nawet taką, że to osoby od nas - z kręgu Mitry. Bo na pewno z Cerylem Mastersem nie mają nic wspólnego. Tak mi powiedział Markus - szeryf południowego Londynu, brat Brusilli a ja jemu ufam. Dlatego nie spodziewam się teraz, że nagle całą Maskaradę trafi szlag z powodu tych kilku zatrzymanych Kanitów. Niemniej. - Spoon spojrzał na Cath. -Muszę dotrzeć do Brusilli najszybciej jak się da. Bo w kościach czuje, że to dopiero początek takich akcji i nikt nigdzie nie jest bezpieczny. - Spoon zabrał jeden z woreczków z krwią. Wybrał te ze szpitala. Nauczył się pić najgorszy syf i wiedział, że mu to wystarczy, gdyby nie miał dzisiaj szczęścia. Tony rozumiał Spoona i jego chęć odnalezienia Brusilli za wszelką cenę, ale też wiedział, że siłą niewiele wskórają. Aktoreczka łasa na zaszczyty na sławę, nie skłoni się przeciw brutalnej sile i szantażowi, ale umiejętnie poparta wampirzymi mocami sugestia mogła skutecznie podstawić cel zleceniodawczyni, która chętniej oddałaby wtedy przysługę i podzieliła się wiedzą o Arwyn. Słowa Cath też robiły wrażenie. Coś bardzo niebezpiecznego działo się w mieście. Niebezpiecznego dla kainitów, a była to sytuacja nie do pomyślenia, dla kogoś, kto bardziej znał realia lat czterdziestych niż czasów w jakich nagle przyszło mu się wybudzić. Nie sądził aby mógł stać za tym Sabat lub Anarchiści. Dla tonego to jednak mogli być ludzie. Inkwizycja, która przybrała inne szaty? Znaki Gehenny były pewne. Po ulicach szwędali się niskopokoleniowcy, niektórzy podobno mogli nawet wędrować w świetle dnia, ich krew była tak rzadka. Teraz bestialskie polowania na kainitów, na które nadziali się już dwukrotnie ledwo uchodząc z nie-życiem. - Damy radę Spoon. Ogarniemy tę celebrity i znajdziemy Arwyn jeszcze tej nocy. - odezwał się pewnie, sięgając po worek z krwią. Spoon pokiwał głową. Docenia słowa otuchy. -Dobra… Idę się przejść. Przyjdę zanim Twój kierowca sprowadzi tutaj wóz i podjedziemy zgarnąć tą aktorkę. Nie wiem czy warto przygotowywać tu jakiś wielki plan. Weź może trochę gotówki jakbyśmy po drodzę musieli przekupić kilku ludzi to się zawsze może przydać. A. - Spoon strzelił palcami. -Komórki! Jakbyś skołowała dla nas nowe komórki to by było świetnie. Mówiłem zostawić telefony w wozie to nie. Teraz komórkę: Uty i sędziego ma ten cały Wewnętrzny Wydział. Pewnie trochę to potrwa zanim namierzą moją i Twoją. Ale to jest kolejna z rzeczy o których muszę pamiętać, żebyśmy nigdzie się nie wyłożyli. Qwerty w tym czasie przesiadł się na kanapę. Czuł się zestresowany. Te wszystkie ustalenia sprawiały, że zapadał się w sobie. Co gorsza, każdy kolejny dzień w Londynie zdawał się bardziej niebezpieczny. W tej chwili najpewniej nikt do końca nie wiedział, czego tak naprawdę się spodziewać. To niesłuszne założenie, że każdy Malkavian kochał chaos. Oczywiście i w nim znajdowało się ziarenko prawdy. Mimo to ostatnimi czasy tego obłędu było zdecydowanie zbyt dużo. Z tego powodu wolał udać się do tuneli na poszukiwanie de Worde, niż ganiać za aktorką. Uiop miał nadzieję, że pod ziemią będzie spokojnie i stosunkowo bezpiecznie. Założył nogę na nogę i włączył telewizor. Przeskakiwał po różnych kanałach. Tak naprawdę nie interesowała go do końca prezentowana treść. Fascynowała go telewizja sama w sobie. Jak to możliwe, że ruchomych obrazków nie napędzała magia? Czy to mogła być po prostu nauka? Najwyraźniej w dwudziestym pierwszym wieku różnica pomiędzy jednym i drugim zaczęła się zacierać. W pewnym momencie Qwerty zatrzymał obraz. Spojrzał na urywek z serialu? Tyle że… to chyba nie mógł być serial… Ujrzał mężczyznę bliźniaczo podobnego do Whiliama. - Czekaj, Spoon… Mam wizję… - zawiesił głos, wpatrując się w ekran. Był przekonany, że to Nadwrażliwość aktywowała się niespodziewanie w taki przedziwny sposób. Nie sądził więc, że ktokolwiek z zebranych mógłby dostrzec scenę mającą miejsce tuż przed jego oczami. - Chyba wiem, gdzie znajdziesz Brusillę. Jeśli ta kobieta, którą widzę, to faktycznie Brusilla. Będzie leżeć na jakimś stole w opuszczonym magazynie. A co do ciebie… uważaj, pewnie wdasz się w walkę, bo masz dużą ranę na twarzy. Jakby po oparzeniu. A… co to? - Qwerty zmarszczył brwi, kiedy na ekranie pojawił się jakiś niebieski troll z przedziwnymi rogami. - Sprawy w Londynie mogą być dużo cięższe, dziwniejsze i poważniejsze niż myślałem. Myślę, że we wszystko mogą być zamieszane również Fae - pokiwał głową do siebie. Spoon gapił się na malkaviana zupełnie wyrwany z kontekstu. - Qwerty, dzięki za ostrzeżenie, ale nie wiem jak mogło by mi to teraz pomóc. Jak przypomnisz sobie gdzie był ten magazyn dzwoń. A póki co muszę się przejść. Ale będę na czas. - powiedział nie oglądając się za siebie i wychodząc. I w sumie tak po prawdzie to teraz nie był pewny czy to ostrzeżenie coś znaczyło czy malkavinowi się po prostu pogarsza... *** Spoon przemierzał nocne ulice Londynu w poszukiwaniu ofiary. Skierował szybkie kroki do parku miejskiego. To zawsze było dobre miejsce: ciemne, ustronne. Jednym słowem - idealne. Szedł dróżką i… Wkrótce znalazł coś co wyglądało na uroczą zakochaną parę, która nie bacząc na zagrożenia wybrała się na “nastrojowy spacer w blasku księżyca”. Wampir uśmiechnął się do siebie. Lata mijały a ten banał zawsze zwabiał ludzi. Podążał jak cichy cień ich śladem i z każdą chwilą zbliżał się do zadania ciosu. Kiedy… Zobaczył w ręku kobiety pistolet. To go trochę spłoszyło. Coś było tu grubo nie tak. Usłyszał słowa młodego mężczyzny. -Elizabeth rozumiem, że chciałaś mieć piękne wspomnienia w blasku księżyca o naszej ostatniej wspólnej nocy. Ale serio to już trwa za długo. Dawaj mi tą cholerną kasę inaczej ten twój mężuś dowie się o naszym małym romansie. A w jego wieku to sama… - Nieznajomy zamilkł kiedy zobaczył wycelowaną w niego lufę pistoletu. -Żegnaj Jack. – powiedziała krótko nieznajoma i powietrze przeszył cichy świst. Tłumik… Spoon widział już coś takiego. Był… Nooo…. Blood hell był pod cholernym wrażeniem opanowanie tej kobiety. Właśnie zabiła chciwego kochanka a ręka nie zadrżała jej ani o milimetr. Nagle wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Chciał ją teraz poznać. Zrozumieć. Skoczył na nią a ona strzeliła. Spoon ominął kule z dziecięcą łatwością. -Ty… Jak… Ty… Powinnam cię zabić, jak… Jak jego.. – wymamrotała przerażona kobieta. -Wygląda na to że oboje mamy swoje tajemnice. – powiedział Spoon chwytając ją za rękę. Chciał poczuć przez skórę jej puls. Uśmiechnął się szeroko do nieznajomej używając wszystkich swoich atutów tych klanowych i tych jakimi obdarzyła go natura. -A teraz chodź pomogę pozbyć ci się tego ciała. Tajemnice… Wymagają krwawych ofiar. Widzę, że oboje to rozumiemy. – powiedział pomagając jej pozbyć się broni i trupa. Ostatnio edytowane przez Rot : 19-09-2021 o 06:37. |
27-09-2021, 16:59 | #299 |
Reputacja: 1 | Qwerty miał nadzieję, że zazna nieco spokoju po wielu trudnych wydarzeniach, które miały miejsce wcześniej. Znajdował się w towarzystwie wielu innych Heroldów, dlatego czuł się dość bezpiecznie. Przynajmniej na samym początku. Kiedy jednak stanął tuż przed budynkiem metra i ujrzał szereg policjantów… zrozumiał, że jednak nie będzie tak łatwo, jakby chciał. Przypomniał sobie pierwsze starcie tuż po przebudzeniu, które miało miejsce jeszcze w magazynie. Jednak liczył na to, że wszystko potoczy się dużo lepiej i bez zbędnych zwrotów akcji. Malkaviana nie zaskoczyło, że pozostali również byli mniej lub bardziej stabilni. Ujrzał jak znienacka Navaho zaczął rozmawiać ze swoim psem. Każdy potrzebował wsparcia psychicznego. Zdawało się jednak, że Gangrelowi nie udało się go uzyskać. Pokłócił się z czworonogiem, aż ten w pewnym momencie najpewniej z żalu postanowił popełnić samobójstwo, biegnąc na wrogich policjantów. — Nie! - szepnął Qwerty. Błagania Malkaviana najwyraźniej spełniły się, gdyż pies nie zginął od razu. Ludzie zaczęli go gonić, odsłaniając podziemne przejście. — Nie ma tego złego, co by na dobre… - zaczął Uiop, ale wtem spojrzał na Gangrela. Wyciągnięty język, dzikie spojrzenie, wysunięta żuchwa. No cóż, najwyraźniej klan Malkavian nie miał monopolu na szaleństwo. Qwerty’emu zrobiło się szkoda Navaho. A wszystkie Niskie Klany powinny trzymać się razem. — Nie martw się, wróci cały i zdrowy - rzekł. - Ja… ech… widziałem to w wizji - skłamał, chcąc pocieszyć Gangrela. - Wszystko będzie dobrze. - Nie martwię się o niego. Wie, co ma robić. - mruknął beznamiętnie Navaho. Następnie ruszył naprzód. Qwerty doszedł do wniosku, że musi znaleźć w sobie siłę dla pozostałych. Najłatwiej byłoby po prostu załamać się psychicznie, ale należało przeć naprzód. Jeśli jeszcze na przykład Tony lub Yusuf zwariowali, to byłoby znacznie niebezpieczniej. Choćby ze względu na ten miecz dwuręczny. Uiop prześlizgnął się za latarnie i skorzystał z Niewidoczności. Skoczył do przodu za antyczną budkę telefoniczną, a potem kosz na śmieci. Ułamek sekundy później znajdował się już przy wejściu do metra. Jego towarzysze wkrótce do niego dołączyli. Zaczęli schodzić w dół. — Hej ho, hej ho, świat zbawiać by się szło - zanucił radością, może z przesadnym entuzjazmem. Normalnie wolałby kompletnie milczeć, co pomagałoby w skradaniu się. Jednak bez wątpienia morale drużyny były ważniejsze. — W Londynie wybuchła drama… czy to jest zamknięta brama? Szybko wnet ją otworzymy, wyważenie rozważymy. Jednak może być to głośne… rozwiązanie niezbyt znośne. Czy ktoś może ma wytrychy? Ale z nas to są oprychy! Qwerty chciał aby było wesoło, więc dalej śpiewał rymami. W jego głowie myśli szybciej krążyły, co poruszyło Vitae w żyłach. Wnet oparł się lekko o bramę i prawie stracił grunt pod nogami. Jego oczy zaszły krwią. Ujrzał Nosferatu, który rył w ścianie jakiś symbol. Ciężko było jednak stwierdzić, czy to już się zdarzyło, czy dopiero będzie miało miejsce. Powinien być w widoku dla zwykłych ludzi… Wnet wizja rozproszyła się. Qwerty włączył latarkę i szybko przesunął ją po ścianach, chcąc dostrzec, co znajdowało się na okolicznych ścianach… Wyczuł to niemal natychmiast. Zapach innej, znacznie potężniejszej istoty. To były jej tereny łowieckie, a oni właśnie zakłócili jej domenę. Szczury miały rację - kto tu raz wejdzie, nigdy już nie wyjdzie. Ostrzegł resztę Heroldów w bardzo lakoniczny sposób. - Broń. Samemu wyjął ukradzionego ze zbrojowni Anny Desert Eagle’a z kabury pod pachą. Sięgnął do jednej z kieszeni po taktyczną latarkę dającą zdecydowanie najwięcej światła. Skrzyżował obie dłonie ze sobą w taki sposób, że światło podążało zawsze tam, gdzie skierowana była lufa pistoletu. W międzyczasie wrócił też Wilczur z udanej akcji dywersyjnej. Wyraźnie nie chciał wchodzić głębiej do tunelu, za bardzo się bał. Zmuszanie go do tego byłoby równie skuteczne, co tresura kota. - Możesz zostać. Dobra robota z policjantami. Yusuf biernie podążał do tej pory za swoimi towarzyszami, akceptując ich plany. Przemknął do tunelu dzięki skutecznej dywersji, a teraz uważnie szacował teren. Nie widział w ciemnościach. Nie tak perfekcyjnie jak niektórzy Spokrewnieni, ale zdecydowanie lepiej niż człowiek. Jednak zachowanie Malkava i Gangrela sugerowało że nie jest tutaj bezpiecznie. Otworzył swoją walizkę i wyjął ze środka perfekcyjnie wyważone ostrze. Było piękne. Początkowo oparł je o bark, ale szybko uświadomił sobie że nie da rady wyprowadzić tutaj żadnego szerokiego ciosu. Zamiast tego jedną dłonią złapał broń za trzon, drugą natomiast w połowie długości ostrza. - Nie widzę perfekcyjnie w ciemnościach. Krew nie obdarzyła mnie tym darem… Jeszcze. Wezmę tylną straż. - zasugerował. Policjanci zeszli za nimi na peron, jednak nie widzieli w ciemnościach. Najwidoczniej nie powinni schodzić z posterunku. Minutę poświecili latarkami w różne miejsca, po czym wrócili na powierzchnię. W między czasie między nimi przebiegł pies, który już wcześniej odwracał ich uwagę. - Poszli sobie… - z ulgą szepnął Tony, widząc jak światła latarek znikają w końcu w ciemnościach, a trzymający je policjanci wychodzą na powierzchnie. On sam już profilaktycznie niemal zniknął wszytkim z oczu. Moce Niewidzialności, szczególnie w tak mrocznym miejscu dawały ogromne moziwości. Brujah pomimo tego, że zgubili ogon, nie czuł się w podziemiach zbyt pewnie. Wampir może i dośc często nawiedział za życia opuszczone kanały, przeprawiając się z rozmaitą kontrabandą, ale nie mógł powiedzieć, że lubił przytłaczającą ciemność iświadomość ton ziemi i kamienia nad głową, które mogły się zwalić grzebiąc ofiary na zawsze. Oh, jaki był wtedy naiwny. Teraz będąc już przeistoczonym, wiedział, że słabości konstrukcyjne sa najmniejszym z niebezpieczeństw. Teraz wiedział, kto naprawdę rządził podziemnym światem i był tutaj tylko intruzem, na łasce klanu Nosferatu. -Be careful fellas - szepnął: - To domena Nosferatu. - Jakby na jego słowa uwaga Indiania skierowała się mrok, powodując nieznośne ciarki strachu na plecach Castellego. Teraz szczerze żałował, że wybrał kanały, zamiast prostej misji w teatrze. Ale zdawał sobie sprawę, że tutaj mógł być bardziej przydatny niż dublując większość umiejętności Kath. Sam w końcu dosłyszał hałasy na jakie zwrócił uwagę Utamukeeus. Ostrożnie ruszył za wszystkimi spodziewając się komitetu powitalnego szczurów. - To Domena czegoś więcej, niż Nosferatu. Nie jestem pewien, czy w ogóle mamy do czynienia ze Spokrewnionymi… - uświadomił resztę, nie zdając sobie sprawy, jak zagadkowo mógł zabrzmieć w tym momencie. Jeśli to nie wampiry, to co? Ze wschodniego tunelu dochodziły jakieś hałasy i to tam udali się Heroldzi. Qwerty’emu wydawało się, że gdzieś dalej w mroku dostrzegał zarys pojedynczej osoby. Znajdowała się może czterdzieści metrów wgłąb tunelu. Najpewniej kobieta. Poruszała się dość nieporadnie i na eleganckim obuwiu. Skąd się tam znalazła? Jeśli jedno zejście na dół było blokowane przez policjantów to można było spodziewać się, ze pozostałe również. Czy to możliwe, że Nosferatu sprowadziły ją tutaj w charakterze ofiary, ale im uciekła? Z drugiej strony nie sprawiała wrażenie kogoś, kto byłby w stanie wymknąć się niepostrzeżenie… — Trzeba teraz być ostrożnym, a najlepiej i pobożnym - zanucił Qwerty. - Czy to jest sprytna pułapka? Może i jest na nią chrapka, lecz jej krwi nie wysysajmy. Lepiej w skrytości działajmy. Choć przepytać ją możemy, bowiem w info gustujemy. Co w tunelu wykryjemy? Pytając prawdę znajdziemy. Przejdźmy jednak dalej trochę, inaczej zrobimy wiochę jeśli nas gliny usłyszą. Bo wciąż na nas oni dyszą. Osoba zbliżała się i nawet zaczęła wołać: - Halo! Wyraźnie męski głos dobiegł w stronę Heroldów. Cóż nawet wprawny łowczy mógł się pomylić. Mężczyzna był postury Tonego i faktycznie musiał mieć z pięćdziesiąt kilogramów. W świetle latarki ukazał im się chudzielec w zielonej kamizelce, eleganckiej koszuli i brązowym płaszczu. Wygląd dopełniały spodnie khaki i eleganckie buty ufajdane błotem. - Jestem Wiktor. Jak dobrze nareszcie zobaczyć tu na dole kogoś innego niż policję! Tony, mimo tego, że ostrzeżony wystraszył się nie na żarty w pierwszym momencie, tak, że niemal instynktownie zatopił się w ciemnościach tuneli. Obserwował póki co spokojnie pod dającą ułudę bezpieczeństwa osłoną Niewidzialności. -Who da fuck is he? - szepnął tylko cicho do swoich towarzyszy: - wygląda jak cholerny Leprechaun?! Gdy Navaho uniósł broń blady mężczyzna odruchowo cofnął się o dwa kroki. - Hej, dobra, pomyliłem się… w zasadzie to już mnie tu nie ma. Mężczyzna próbował się odwrócić i ruszyć w głąb tunelu. Tymczasem Tony przywarł do ściany i rozpływając się w cieniu obszedł Wiktora dookoła odcinając mu drogę ucieczki. - No dobra, nie strzelajcie - powiedział nieznajomy tonem jakby miał się rozpłakać. - Ja chcę tylko wyjść z tych podziemi. - A my tutaj kogoś szukamy. - odparł sędzia, wychodząc zza Navaho - I potrzebujemy przewodnika. Wyglądasz na kogoś kto zna te kanały dość dobrze. - dodał, dość swobodnie podrzucając swój zweihander w rękach. -Przeszukaj go. - indianin wydał polecenie, zapomniał tylko określić komu i czekał aż którykolwiek z jego towarzyszy je wykona. Wciąż mierzył do nieznajomego i oświetlał jego postać latarką. Yusuf skinął głową i ruszył w kierunku “jeńca”, lekko po łuku, tak aby nie blokować strzału towarzyszowi. Oparł swoją broń o ścianę tunelu, dobry metr za sobą i warknął. - Ręce na boki! Wiktor posłusznie wykonał polecenie: - To nieporozumienie. Ja nie znam tych tuneli… - Jasne. - odparł krótko Yusuf, przetrząsając Wiktora. Szybko znalazł portfel, a w nim informacje że Viktor pochodził ze stanów i wizytówki do różnych klubów. - Jest czysty. Wybrałeś sobie chujowy moment na odwiedziny, trzeba było zostać w stanach. Czemu zszedłeś do podziemi? - Och, widzisz, znalazłem to ogłoszenie na jednym z koszy na śmieci w pobliżu Trafalgar Square. - Viktor wskazał palcem jedną z trzech ulotek wyciągniętych z jego kieszeni przez Yusufa - To było trochę niejasne i normalnie nigdy nie jestem osobą, która śledzi takie bzdury, ale jestem trochę w trudnej sytuacji z moimi innymi... przyjaciółmi. Wtedy zobaczyłam reklamę klubu „osoby samotnej” w londyńskim metrze. Chodzi o to, że chodzę tu nocami i tak naprawdę nie mogę znaleźć żadnego klubu ani żadnych ludzi. Był wyraźnie zakłopotany faktem, że nadal jest w niego wycelowana broń. - Na powierzchni bezpieczeństwa nie znajdziesz. Tutaj w zasadzie też nie. - odpowiedział Sędzia - Spróbuj przedostać się na jakąś głęboką wieś i wynająć łódź którą dopłyniesz do kontynentu. Wszystkie typowe ścieżki z całą pewnością są pod uważną kontrolą. - dodał, domyślając się że nieznajomy jest wampirem. Przez chwilę jego wnętrzności skręciły się, gdy pomyślał o słodkiej, słodkiej Vitae czekającej na niego o wyciągnięcie dłoni. Nikt by nie zauważył braku jednego spokrewnionego w tych jakże niebezpiecznych czasach… Sędzia warknął gardłowo, ledwo powstrzymując Bestię. W historii amerykanina było coś naiwnego. Naiwnego naiwnością białego człowieka. Utamukeeus widział to wiele razy. Ot natrafili na ofiarę losu, która w pogoni za łatwą krwią ruszyła do „klubu dla samotnych”. Ale klub to ściema. Najpewniej nosferatu rozprowadzają ulotki po mieście, żeby zyskać łatwą zdobycz. Viktor chciał się podpiąć pod ten pomysł… i teraz wracał z niczym. Traper rozluźnił się, ale wciąż trzymał broń w gotowości. Nieznajomy nie był zagrożeniem, które wyczuł zaraz po wejściu w tunele. Nie miał też prawdopodobnie w ogóle pojęcia o kimś takim jak De Vorde. -Jesteśmy na czyimś terytorium łowieckim. Lepiej, żebyś tu więcej nie wracał. Widziałeś coś lub kogoś po drodze? |
27-09-2021, 19:51 | #300 |
Reputacja: 1 | Przedstawienie dobiegło końca. Historia emancypowanej dziewczyny, która w męskim świecie rosnących korporacji w latach siedemdziesiątych musiała pogodzić miłość i karierę. Cath miała pewne wątpliwości co do dojrzałości scenariusza, choć brak podstaw wiedzy z okresu lat siedemdziesiątych był drobną przeszkodą dla Catheriny. Bez wątpienia niedobory w scenariuszu nadrabiała aktorka wcielająca się w główną bohaterkę. Shena McDaron. Śliczna i utalentowana. O niemal idealnych proporcjach ciała. Wprowadziłaby Mortlake Theater na wyższy poziom. Byłaby też doskonałą modelką. Cath patrzyła na dziewczynę z wyraźnym smutkiem. Jej rudawe włosy oraz delikatny prawie niewyczuwalny akcent kogoś jej przypominały. Nie pamiętała jednak kogo. Może ją samą? Ale dlaczego, przecież Cath nie była szkotką. A jednak….ten upór w dążeniu do celu, ta niezłomność. To mogła być przecież ona, Cath, gdyby żyła w tych dziwnych latach siedemdziesiątych. O, jakże dobrze rozumiała jak bolały przeszkody stawiane przez głupie społeczeństwo, a teraz ona sama miała stać się przeszkodą dla innej młodej kobiety. Uśmiechnęła się smutno. Spoon długo nie zajął miejsca. Niby wszedł razem z Cath na salę, ale rozglądał się. Szukał dróg ucieczki, pułapek, czy innych ewentualnych problemów. Nie natrafił na żadne. Z jakiegoś powodu w tak dużym obiekcie było ledwie dwóch ochroniarzy. Z czego obydwaj wydawali się raczej miłymi emerytami niż komandosami mogącymi powalić wampira ukrytą pałką teleskopową. Bruhja zostawił Cath oglądanie przedstawienia. A sam skupił się na rozglądaniu się po teatrze. I szybko odniósł wrażenie, że dość dobrze poznał budynek. Nie znalazł w nim żadnych nietypowych zabezpieczeń. W kilku miejscach dostrzegł gaśnice. Zauważył też dwa czy trzy przyciski alarmu na ścianach niedaleko gaśnic. Ale tego na czym mu najbardziej zależało - tylnego wyjścia nie znalazł. Trudno. W najgorszym wypadku “zapyta” o to samą aktorkę. No bo... powinna być dobrze poinformowana nie? W końcu zdążył zająć swoje miejsce przed końcem przedstawienia. Sztuka w końcu się zakończyła. Rozpoczęły się owacje na stojąco. Trwało to kilka minut. Co więcej: ludzie zaczęli się zbierać przy garderobach. Czekali na autografy. Dwie osoby miały nawet kwiaty dla aktorek. Tudzież dla aktorki, bo Shena wyraźnie przyćmiła innych. Jeszcze zapytał Cath, która to w sumie jest i kiedy zaczęły się owacje wyciągnął rękę do Venture żeby zaprowadzić ją pod garderobę. Zależało mu żeby stanęli tam jako pierwsi… Spoon gotów był wykorzystać okazję i wbić się do garderoby siłą zamykając za sobą drzwi jak tylko pojawi się w niej aktorka. Cath podążała za nim w milczeniu, miała nadzieję że zobaczy gdzieś kwiaciarkę wydawało jej się że kiedyś można było spotkać je w teatrze w trakcie spektaklu, ale nie była tego pewna.. Sama nie wiedziała, dlaczego czuje smutek. Kolejne osoby wchodziły i wychodziły. W Cath było coś takiego, że ochroniarz ukłonił się im i przepuścił bez słowa. Gwiazda miała swoją prywatną garderobę. Gdy weszli do środka okazała się ona niewielkim pomieszczeniem z lustrem i pojedynczym krzesłem. Cóż, nadal daleko było im do teatru narodowego. Shana była szeroko uśmiechnięta. Cóż miała ku temu powody. Występ się udał. No i dostała spory bukiet kwiatów chwilę temu. Cath wyprzedziła Spoona i z szerokim uśmiechem na ustach zbliżyła się w stronę aktorki. - Madame jesteś wielka, nie mogłam oczu oderwać od twojej gry.. ta mimika, te gesty, aż dech zapierało. Niestety choć tematyka sztuki była ciekawa, to jednak z przykrością muszę stwierdzić, że w mojej ocenie autor nie dopracował dialogów … i jedynie Pani ją uratowała. Och jakbym chciała zobaczyć Panią w czymś godnym Pani kunsztu i talentu. W czym by Pani, tak naprawdę, chciała zagrać? Sheena przećwiczyła to już wiele razy. Jej gesty zakłopotania były tak naturalne, że można byłoby pomyśleć, że słowa Catheriny zrobiły na niej wrażenie. Jednak przy tym wszystkim była stonowana i elegancka. W butach na obcasach była nieco wyższa od wampirzycy. Prawdziwe zakłopotanie pojawiło się na jej twarzy gdy zauważyła, że nie ma nigdzie niczego na czym miałaby złożyć autograf. I wtedy stało się. Tryby w jej głowie ruszyły. Elegancka para wchodzi do niej zaraz po sztuce. Pytają w czym chciałaby zagrać. Uśmiech na jej twarzy przestał być wystudiowany. - Dziękuję, za ten szereg komplementów. Sama sztuka wiele wnosi w same kwestie walki o równouprawnienie. Choć tak, niekiedy dialogi mogłyby lepiej oddawać epokę. Zamrugała a wiatr wzbudzony jej doklejonymi rzęsami niemal dało się poczuć. - Marzę o możliwości zagrania Lady Makbet - jej oczy uciekły w stronę sufitu. Spoon założył ręce na piersi w charakterystyczny dla niego geście i zachował milczenie. Pozwolił Cath rozmawiać uważnie oglądając całe pomieszczenie. Sprawdzając przy tym czy są w nim jakieś okna i hmn... “profilaktyczne” gaśnice, tak jak i guziki alarmu które już widział na terenie teatru. Ciasna klitka mogłaby z pewnością uchodzić za schowek na szczotki gdyby nie jej wystrój. Pod sufitem była kratka wentylacyjna i była to jedyna droga poza drzwiami prowadząca na zewnątrz. Wątpił czy on sam by się zmieścił. Rozmowie przysłuchiwał się piąte przez dziesiąte, aż… Usłyszał, że blondyneczka chce zagrać “Lady Makbet”. Skierował wzrok na dziewczynę i uniósł w zaskoczeniu brwi. Może pod tą śliczną powłoką kryje się nawet jakaś “interesująca” osobowość. Nie że miało to jakiekolwiek znaczeni - ot ciekawostka... - Lady Makbet - wampirzyca, aż wstrzymała oddech z wrażenia, a po chwili z jej ust same zaczęły płynąć słowa - “nie brak ci nawet ambicji, lecz nie ma zła w niej, które iść z nią winno. Pragniesz prawdziwie, lecz pragniesz uczciwie.” - podeszła jeszcze bliżej do aktorki i patrząc jej w oczy powiedziała - ten błysk w oku, widzę przed sobą lady Makbeth, my lady - dygnęła głęboko. - Dla tak wybitnej aktorki otrzymanie tej roli nie powinno stanowić problemu, rozmawiała już Pani na ten temat z kierownictwem teatru ? - Eee, nie - wyraźnie nie spodziewała się takiego pytania. Cath, nie dała jej więcej czasu na odpowiedź. - A szkoda, trzeba dążyć do spełnienia marzeń, zwłaszcza takich które mogą pozwolić Twej gwieździe zabłysnąć jeszcze większym blaskiem. Sama znam teatr który mógłby specjalnie dla Pani wystawić tą sztukę, mało chętnie bym ją dofinansowała. Shena była wyraźnie zainteresowana, jednak na jej twarzy pojawił się jakiś grymas. - Chwilowo, ja… - zakłopotany wygląd dziewczyny tak bardzo odbiegał od tego co pokazała w sztuce, że oboje ze Spoonem mogli pomyśleć, że to teraz aktorka gra. - Ja nadal jestem związana kontraktem. Jeszcze dwa i pół roku. - Kontrakt zawsze można pokazać prawnikowi i może okazać się, że znajdzie się z niego wyjście. - przez moment wydawała się zamyślona, a po chwili, aż klasnęła w ręce, niby na skutek jakiegoś nagłego pomysłu - mam pomysł, tam na pewno nie ma nic na temat spotkań towarzyskich. Zapraszam Cię na wycieczkę.. - Kiedy? - pytała z wyraźnym zainteresowaniem. - Nawet teraz, porozmawiamy na spokojnie - następnie rozejrzała się ostentacyjnie po garderobie jakby chciała zasugerować, że ściany mogą mieć uszy. - obejrzymy Londyn nocą, spędzimy miło czas. - Mam pewne zobowiązania. Proszę dajcie mi trzydzieści minut. Kilka osób jeszcze czeka na autografy, no i mieliśmy iść napić się wina z kolegami. Odwołam to, tylko dajcie mi czas. O dziesiątej będę gotowa.- Była już wyraźnie podekscytowana. Skinęła w milczeniu głową - Poczekamy. *** Cath rozejrzała się po teatrze zastanawiając się czy ma tu jeszcze opcję przekąski. Spoon nie był zachwycony rozwojem sytuacji. Ale… może jakieś szybkie polowanko. Wymienił z Cath spojrzenie. -Myślisz o tym co ja myślę śliczna? - zapytał uśmiechając się szeroko. Cath skinęła głową - Tylko ostrożnie mój drogi, tak aby nie ściągnąć nam na głowę tych dziwnych policjantów. - szepnęła cichutko. -Jestem wcieleniem ostrożności. - powiedział Spoon uśmiechając się szeroko, jednak wziął sobie tą radę do serca. Dość już mieli problemów. - Bo jeszcze ci uwierzę - roześmiała się perliście, taki bad boy jak Spoon był dla niej w pewnym sensie pociągający. Spoon uśmiechnął się szeroko. -Jestem pełen niespodzianek kwiatuszku. - powiedział mrugając do niej porozumiewawczo. Lubił z nią polować. To było… Przyjemne *** Punkt 22:00 Shena McDaron pojawiła się na schodach teatru. Była w czarnej skórzanej kurtce, niebieskich jeansach i wysokich, czarnych skórzanych butach na obcasie. Cath otworzyła okno samochodu i pomachała do aktorki. Spoon wyszedł z wozu i “uprzejmie” otworzył drzwi aktorce. Po chwili ponownie zasiadł za kierownicą. Cath widząc to szeroko się uśmiechnęła, mysz sama weszła w pułapkę. Następnie wysiadła z samochodu i zajęła miejsce na tylnej kanapie obok aktoreczki zajmując ją rozmową. Spoon odpalił samochód i skierował go w stronę Dari. *** Około 22:40 parkowali już pod Teatrem Mortlake. Catherina momentalnie zauważyła zmianę zachowania Sheny. Oboje powinni się domyślić, że Daria wcześniej podejmowała już jakieś próby sprowadzenia ślicznej aktorki do siebie. - Wiecie, my Szkoci nie przepadamy za irlandzkimi pubami - kłamała. Najpewniej nie spodziewała się, że pojadą właśnie w to miejsce, a teraz ewidentnie chciała się wycofać. - Może pojedziemy gdzieś do centrum? - Oj słodziutka, kto by się przejmował historią sporów pomiędzy szkotami a irlandczykami, kiedy liczy się przecież wyłącznie przyszłość. Moja przodkini zainwestowała w przyszłość inwestując w mały zakład krawiecki a dziś ja jestem współwłaścicielką korporacji. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. - Słuchajcie, ja znam ten teatr. Znam też swoją wartość - powiedziała aktorka i zacisnęła zęby. Wampirzyca nie miała ochoty dalej bawić się w ceregiele. - Słuchaj słoneczko, kiedy wyjdziesz z tego samochodu uświadomisz sobie, że chcesz wejść do teatru i porozmawiać o swojej przyszłości - w głosie Cath czuć było moc. Następnie mówiła już normalnie - Każdy teatr można rozwinąć jeśli ma się na to środki.. spójrz na to czym to miejsce mogłoby być z moimi pieniędzmi i Twoim talentem kochaniutka. - W sumie trzeba dać szansę okazjom panno… - McDaron się zawahała, jednak wysiadła z samochodu. Zaczęła też nieco szybciej oddychać. - Catherine Montague, lady Catherine Montague - odpowiedziała wychodząc z samochodu - a więc chodźmy ku przygodzie - zaszczebiotała biorąc Shenę pod ramię. Spoon poszedł za kobietami, naprawdę zadowolony. Wiedział, że postawił na dobrego konia. Pytanie co robić dalej pozostawało jednak otwarte... Shena szła z uśmiechem i maślanymi oczami. Było w niej coś z owcy prowadzonej na rzeź. Gdy tylko weszli do magazynu kostiumów drzwi za nimi się zatrzasnęły. Spoon usłyszał przekręcanie klucza w drzwiach. Shena najwyraźniej teraz się przestraszyła. Patrzyła bez zrozumienia na Catherinę. - Skujcie ją - głos Darii dobiegł gdzieś z rogu pomieszczenia. - Co?! O co tu chodzi? - aktorka bała się nie na żarty. Spoon błyskawicznie przyskoczył do dziewczyny. Spojrzał jej prosto w oczy, chwytając ją brutalnie za rękę żeby nie uciekła. -Zamilcz. Nie chcesz mnie sprowokować.- warknął. Sam zaś zaczął lustrować pomieszczenie uważnym spojrzeniem. -Dario wywiązaliśmy się z umowy. Pora przejść do... konkretów. Gdzie jest Brusilla? - Przykuj ją. Kajdanki są na stole. - tym razem głos dobiegł z innej części pomieszczenia. Spoon zmarszczy brwi. Znowu gra z nimi w tą samą grę co poprzednio. Musiała przemieszczać się za ścianą w jakimś ukrytym korytarzu. Chyba, że wyczuje tu gdzieś magię… W końcu pociągnął aktorkę za sobą, jak głupią krowę. I podszedł do stołu. Zrobił to czego chciała nosferatu przypinając dziewczynę do drewnianej nogi stołu. Drewno… Łatwo złamać. -Zrobione. Możesz sprawdzić. - powiedział Spoon odsuwając się od aktorki. Czekał w napięciu starając się namierzyć głos Dari. Shena zaczęła najpierw krzyczeć a potem płakać. Tymczasem Daria miała to czego chciała i nadszedł czas na wywiązanie się z jej części umowy. Ostatnio edytowane przez Rot : 27-09-2021 o 20:05. |