03-02-2022, 04:04 | #91 |
Northman Reputacja: 1 | Zerknął na Anę i pomyślał, że jednak dziewucha dobrze się bawi. Cicha Woda, zaśmiał się w duchu. A że do zostania nie trzeba go było wcale namawiać, to wziął to za dobrą monetę, tym bardziej, że pszczółki i trutnie gdzieś się zmyły pozbawiając Spineliego resztek zmartwień wieczoru. Nic nie wskazywało na zepsucie dobrej fazy, więc gibał się na ugiętych nogach do muzyczki czując lekkość pod kopułą, ale noc wszak jeszcze młodą była. Nastrój faktycznie ciężko było mu w tej chwili zepsuć, bo jakaś taka kosmiczna sprawiedliwość jasnej strony mocy po jego stronie stała. Podskakiwał w rytm bitów, jak inni i beztrosko patrzył jak ten Bryan, który jeszcze przed chwilą ręce mu za plecami wykręcał, żeby starsi spuścili mu łomot i to w zasadzie za niewinność… a teraz tarzał się we własnej krwi ociekającej z myślą nieskażonej buziuchny, która nim impra się skończy jeszcze pięknie podpuchnie. A jutro może na przegląd tygodnia szkolnego nawet zakwitnie wszystkimi kolorami uroczych sińców pod gałami. Bart obrócił się do grupki zaaferowanych walką chłopaków. W takich sytuacjach adrenalina walczących udziela się widzom, a jeżeli nie jest to oglądanie przez ekran telewizora lecz na żywca, to jeszcze bardziej. Tłum buzował, atmosfera kipiała a tu nagle nadszedł jednak nieoczekiwany koniec bitwy. Przedstawienie jeszcze jednak nie skończyło się. - Kto obstawiał remis? Kto? - wzrokiem szukał po zawiedziono wyluzowanych minach pytając retorycznie. - Niiiiikt? - roześmiał się - każdy to wtopił dostanie blanta na pocieszenie! - po czym obrócił się na pięcie w ruszył na środek areny. Sprężystym krokiem wkroczył między patrzących na siebie spode łba, przed chwilą jeszcze walczących zakrwawionych sportowców. Złapał ich oboje za rękę i podniósł do góry. - Zwyciężyli oboje! - krzyknął na całe gardło! Chwała zwycięzcom! Uuuuuuu, jeeeeee! Potem dojrzał raz na jedno raz na drugiego. - Po shocie zimnej wódeczki na ochłonięcie!? - uśmiechnął się wesoło głową wskazując na bar. Bryan gwałtownie wyrwał ramię i odszedł parę kroków na bok, chodząc jak lew po klatce i rzucając w stronę Marka gniewne spojrzenia. Krew na twarzy czyniła jego minę tym bardziej makabryczną. Bart postawił na jedną kartę. Albo się pogodzą, albo mu spuszczą bęcki, ale na pewno nie tam i nie wtedy. A zakładu nie wygrał nikt, hehe. - pomyślał zadowolony.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
03-02-2022, 21:08 | #92 | ||
Reputacja: 1 |
| ||
07-02-2022, 13:50 | #93 |
Administrator Reputacja: 1 | Mark najchętniej przywaliłby Bartowi, a potem ponownie Bryanowi, ale jednak się opanował. Z różnych powodów, z których części nawet nie zdawał sobie sprawy. To, że Leon mógł go wpisać na czarną listę, miał w du...żym poważaniu. I tak niedługo miał wyjechać z tej dziury. Ale lubił Leona... w zasadzie... I nie chciał do końca psuć nastroju na imprezie. No i, jak by nie było, byl synem polityka. Zdawał sobie sprawę z tego, że w niektórych sprawach trzeba iść na ustępstwa. Lub lawirować... - Sorry, Leon... - powiedział. - Poszło o zakład... - dodał. - Nie no, luzik, kurwa. Zakład. Ale ryje sobie poobijaliście nielicho. Trzeba chyba będzie jakiś pielęgniarzy wezwać, czy coś, bo leje się z was jak z prosiaków, nie przymierzając. Spojrzał na Marka, potem na Bryana. - Podajcie sobie łapy i sprawa idzie w niepamięć o ile nie odpierdolicie nic nowego. Bryan nie podał ręki. Obrócił się na pięcie i zionąc wściekłością odmaszerował. Mark wzruszył ramionami. - Niektórzy są głupsi, niż przewiduje ustawa - mruknął pod nosem. Spojrzał na Leo. - Ogarnę się trochę i pojadę do szpitala - powiedział. - Pijany, kurwa - Leo wybuchnął śmiechem. - Chcesz, żeby lokalne pismaki obsmarowały twojego starego. I tak już chyba laska w aucie zrobiła mu koło dupska, co? Nawiasem mówiąc - zajebisty pomysł. Będę musiał moją dziewczynę namówić. - Wyciągnął dłoń w górę do przybicia "górnej piątki". Mark piątkę przybił. - To chodźcie, ogarnę wasze rany. - Bart popatrzył po wszystkich trzech poturbowanych. - Leon w której łazience trzymasz wodę utleniona, plastry? - zapytał Leona. - Nie takie zadrapania w zakładzie naprawiam. Będziecie jak nowo narodzeni. - zaśmiał się ubawiony własnym żartem o domu pogrzebowym. - Pomóc Ci? - Ana mruknął cicho i nieśmiało, gdy bezszelestnie podeszła do Barta. Ale się działo! To też tym bardziej nie chciała zostawać w tym pomieszczeniu sama z obcymi sobie ludźmi. Poza tym zajęłaby się czymś pożytecznym… tylko nie wiedziała, czy ktoś w ogóle ją chce… - Tak, dzięki. - uśmiechnął się Bart, bo w następnej kolejności chciał jej to zaproponować i cieszył się, że nie musiał. - Delikatna kobieca dłoń chyba lepiej się sprawdzi... - Mark z odrobiną wątpliwości spojrzał na Barta. - Nie, żebym wątpił w twoje umiejętności, Bart - dodał. Bart wzruszył ramionami. - Ana da radę. - objął dziewczynę ramieniem na chwilę. |
09-02-2022, 10:05 | #94 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Blondyneczka, stojąca między innymi, skołowana całym zajściem, ale i z... narastającą wściekłością(??), sapnęła pod nosem. Zrobiła dwa kroczki, zachodząc Marka od tyłu i nieco na lewo, rzuciła po prostu jego rzeczy na podłogę, dosyć blisko Rozgrywającego. Tak z metr, może półtora od niego. Następnie zaś, czerwona, nabuzowana, wściekła, zmieszana, i z kilkoma innymi uczuciami, szalejącymi w jej pustej makówce, po prostu się odwróciła na pięcie, i pomaszerowała do wyjścia z zaciśniętymi piąstkami. Zobaczyła Deana. Stał w wejściu, z butelką jakiegoś alkoholu w ręku i dawał jej znać głową, zachęcając do wyjścia… uśmiechnęła się. Tak trochę też jakby w złości. ~ Po paru chwilach była już na tylnym siedzeniu samochodu prowadzonego przez Daniela… a ona sama, po łyknięciu whisky prosto z flaszki(i po tym jak ją od tego nieźle "potrzepało"), znalazła się w łapkach Deana. Całowali się i macali na całego, a Jess nawet co pewien czas chichotała. Podobały jej się przystojniaczki, podobało jej się co robi, podobało jej się to wszystko… ani na sekundę nie myślała o Marku. Był już przeszłością. Gdy kątem oka, w trakcie jazdy autem przez centrum, zauważyła migoczące na ulicy światła radiowozu, na drobny moment serce podeszło jej do gardła. Tatuś. Śledził ją czy coś, albo jeden z jego kumpli. Będzie niby kontrola auta, i znowu zostanie przyłapana, albo od razu chryja na całego jeśli to tatuś i blaaaa… zsunęła się bardzo zręcznie na podłogę auta, wśród zdziwienia Deana. Ale ich auto jechało dalej, nikt ich nie zatrzymywał, a niebiesko-czerwone miganie świateł zniknęło. - Daj mi się jeszcze napić - Powiedziała, i szybko otrzymała flaszkę. Wzięła mały łyczek, tak profilaktycznie, na uspokojenie nerwów, a potem spojrzała przystojniaczkowi w oczy, a następnie na jego… rozporek. - Skoro już tu jestem - Mruknęła, i znowu zachichotała, rozpinając spodnie zdziwionego Deana… Ale byli już na miejscu. Południowa część miasteczka, dom Daniela. - Prywatna imprezka? - Zaszczebiotała z uśmieszkiem, wysiadając z auta. .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
09-02-2022, 22:10 | #95 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 |
|
12-02-2022, 13:41 | #96 |
Reputacja: 1 | BRYAN CHASE, MARK FITZGERALD, BART SPINELI i ANASTASIA BIANCO Impreza, po bójce Marka i Bryana no i oczywiście Todda, nadal trwała w najlepsze. Ludzie szybko zapomnieli o bijatyce i znów wrócili do zabawy - to znaczy tańca, picia na umór i odurzania się. No i seksu. Młodzi ludzie mieli niewyszukane potrzeby. Takie, jak buzujące w nich hormony i popędy. Oczywiście tworzyły się grupki. Tworzyły kółka dyskusyjne, złożone z niemal nieprzytomnych imprezowiczów. I tworzyły się pary obściskujące się gdzieś w kątach i zakamarkach willi rodziców Leona. Tworzyły grupki taneczne i "legowiska" młodzieży tam, gdzie alkohol lub inne substancje wyłączyły im zmysły i świadomość. Młodzież pokrzykiwała, wrzeszczała radośnie, dziko - nad jeziorem, przed domem i w samym środku, przekrzykując muzykę dochodzącą z łomoczących głośników. A potem zaczęły się momenty, gdy powoli, grupkami lub pojedynczo, imprezowicze - ci co mieli siły rzecz jasna - opuszczali imprezkę. Wybawieni za wszystkie czasy. Zmęczeni i przytępieni, ale wyluzowani. Większość z nich całą sobotę będzie cierpiała - kac nie da o sobie zapomnieć. Niektórzy ją prześpią. Inni "przeczłapią" próbując udawać, że są twardzi i nic się nie stało. Na kilku twarzach pozostały jednak wyraźne "pamiątki" w postaci sińców i rozcięć, które potrzebowały czasu, aby się zagoić. JESSICA HALE Jess niewiele pamiętała z tego, jak spędziła czas z Danielem i Deanem. I owszem wiedziała, że był seks. Że było dużo seksu. Że bzykała się z nimi - z Danielem, z Deanem. Jednocześnie. W sposób, w jaki tego wcześniej nigdy nie robiła. I było to satysfakcjonujące. Była pijana, bo chłopaki dolewali jej alkoholu, a ona nie odmawiała. Nie odmawiała im niczego. Wzięła nawet kilka fajnych pigułek, po których jej doznania weszły na jeszcze wyższy poziom. Wywaliły w orbitę jej zmysły i to, co odczuwała. No i najważniejsze. Poszła na całość i pokazała, jaka potrafi być niegrzeczna i jakie ma talenty i starszym chłopakom chyba się to podobało. A jej sprawiało przyjemność to, co oni jej robili. Bo robili jej fajne rzeczy. Intensywne. Takie, których nigdy wcześniej nie robiła, bo nigdy nie robiła ich we trzy osoby. I takie, których nijak nie dało się zrobić we dwójkę. Pamiętała, że w pewnym momencie były nawet przebieranki. Takie dość dziecinne. Jakieś maski od wrestlingu czy coś innego. Ale to nie było ważne, bo chłopaki robili jej wtedy takie rzeczy, że durna Paulina, mogła tylko pozazdrościć. A ona robiła im takie rzeczy, że Mark nawet nie zdawał sobie sprawy, że można robić takie rzeczy. Durny idiota, który chciał zepsuć jej życie towarzyskie. Pamiętała, że zasnęła, czy też raczej odpłynęła, wtulona w obu przystojniaków. Zmęczona, ale usatysfakcjonowana, jak nigdy. Nawet nie wiedziała, że obudzi się w miejscu, w którym w życiu nie spodziewała się obudzić. DARYLL SINGELTON Pensjonat, gdy Daryll do niego wszedł, wyglądał na dziwnie pusty i cichy. Jakby wstrzymał oddech oczekując na to, co stanie się z jego właścicielką i jej córką. Daryll dosłownie czuł pracujące drewno i słyszał szum oddalającego się silnika samochodu szkolnej psycholog, którą musiał spławić. Gun nie wymeldował się, ale też nie wrócił na noc. To akurat było dość dziwne, bo zniknął również jego samochód z parkingu pod "Sową i niedźwiedziem". Kasety Gunna były niemal wszystkie puste. Poza jedną, gdzie znajdowały się jakieś nagrania. Po ich przesłuchaniu Daryll miał więcej pytań, niż odpowiedzi. Gun nagrał na nich kilka rozmów. Z rodzicami zamordowanej Mary, z kilkoma mieszkańcami Twin Oaks. Nic wielkiego, ale wyglądało na to, że węszy w sprawie zabójstwa małej Mc’Bridge. Dziennikarz? Zabójca? Prywatny detektyw? Łowca nagród? Każda z tych opcji pasowała równie dobrze. Z dzienników i kronik rodziny niewiele się dowiedział. Brakowało mu matki, aby powiedziała, kim są niektóre twarze na starych fotografiach. Zresztą Daryll nigdy nie miał cierpliwości do takich "projektów historycznych". Nie to co jego siostra. W końcu stres i zmęczenie wzięło górę nad nastolatkiem i Daryll sam nie wiedział, kiedy zasnął. MARK FITZGERALD W sobotę popołudniem Mark czuł się już lepiej. Chociaż jego twarz wcale nie wyglądała lepiej. Nabrała nowych kolorów i odcieni, o których Mark nie miał pojęcia, że ludzkie ciało może mieć takie barwy. Snuł się więc po mieszkaniu, próbując dodzwonić do Jess, ale ona nie odbierała telefonu. Generalnie - zamulał i udawał, że coś robi. Ojciec wyjechał w interesach gdzieś poza Twin Oaks. Matka robiła, cholera wie co. Około drugiej Mark nabrał apetytu i zszedł na dół, aby poszperać w lodówce, bo najwyraźniej matka nie kwapiła się dzisiaj z obiadem. Co oznaczało, że stary zje znów z kimś jakiś obiad biznesowy. Ostatnio sporo ich zjadał poza domem. Zbliżała się kampania i życie rodziny Fitzgeraldów znów znajdzie się pod lupą pismaków i społeczeństwa. Schodząc po schodach Mark usłyszał, jak matka kłóci się z kimś w kuchni. Zamarł na półpiętrze zdając sobie sprawę, że rozpoznaje głos ojca Jessici. Szeryf Hale był mocno wściekły. - Kurwa. Co ty mi tutaj pierdolisz! - wyraźnie naskoczył na matkę Marka. - Szczyl mówi, że atakując jego siostrę, zamaskowany mówił Bredock! Twoje cholerne panieńskie nazwisko! - Możesz dać na wstrzymanie, Hale! - matka starała się postawić. - Bo co, kurwa! Myślisz że jebany mężuś cię ochroni? Fitzgerald rucha na lewo i prawo. Ma cię w dupie. Jeśli ktokolwiek z was zagrażałoby jego jebanej karierze, spuści was w kiblu, jak porannego balasta. Wiesz, co by zrobił, gdyby się dowiedział o naszym małym przedsięwzięciu sprzed lat? - Nie musisz mi przypominać, Hale. Ty to zacząłeś. Myślisz, że zapomniałam? Jeśli będziesz ze mną pogrywał, wszyscy się dowiedzą…. Huk, jakby ciało uderzyło o coś metalicznego. - Nie zapominaj się, że ty też tam byłaś, Bredock. A teraz, kurwa, gdzie twój synalek. Chcę z nim pogadać. Moja córka wylądowała w szpitalu z ostrym zatruciem jakimś syfem. A on, do kurwy nędzy, jest jej chłopakiem. I będzie mi musiał odpowiedzieć na kilka pytań, póki moja córeczka, moja mała córeczka, nie obudzi się i nie powie, co się wydarzyło i kto naszprycował ją jakiś syfem. Wołaj synalka, Bredock. - Nazywam się Fitzgerald, Hale. Nie zapominaj o tym. A potem Mark usłyszał spokojny głos matki wołający go na dół. BRYAN CHASE Bryan obudził się dość późno, ze zdechłym psem w gębie. Z dobrą godzinę dochodził do siebie. Z dołu słyszał szuranie ojca. Stary Frank Chase też dał ostro w palnik, jak zawsze w piątkowy wieczór. Z doświadczenia Bryan wiedział, że lepiej wtedy nie być w chacie i nie rzucać się staremu w oczy. Wyszedł po cichu, korzystając z momentu, gdy Frank wyszedł do kibla. Przez chwilę wdychał świeże, górskie powietrze, zastanawiając się, gdzie może pójść. Szedł ulicą w stronę centrum miasteczka, gdy zatrzymał się przy nim samochód z którego wyjrzał Daniel. - Wskakuj, Byku - rzucił otwierając drzwi. Zaskoczony obecnością starszego chłopaka Bryan wszedł do środka. - Nieźle ci ktoś facjatę obił. Masz jakieś problemy, koleś? Koleś. Wyglądało na to, że Daniel faktycznie traktował go, jako kogoś dla niego ważnego. Ale Bryan nie był typem, który swoje sprawy załatwia pięściami innych. - Żadnych problemów. - To w porządku koleś. Słuchaj. Mamy do ciebie z Deanem prośbę. Wczoraj zebraliśmy z imprezy Jess. Wiesz, szeryfównę. Zabawiliśmy się naprawdę fajnie w trójkę. Jazda na dwa baty. Różne takie. Dziewuszka była chętna, jak mało kto. Nawet nie wiesz, jaka z niej dzikuska. Pustak ale chętny, jak mało kto. No i mamy mały przypał, bo dziewczyna wciągnęła trochę za dużo towaru i omal nam nie zeszła. Pewnie gliny będą pytać. Podrzuciliśmy ją z powrotem do Leona i rano, z tego co wiem, zabrała ją karetka. Jakby coś, jakby jej stary wypytywał, mamy prośbę, byś ty i może jeszcze paru jakiś twoich ziomków powiedzieli, że widzieliście, jak Jess z nami wróciła koło trzeciej. Że potem poszła się bawić dalej. Ok. Mogę na ciebie liczyć, że to ogarniesz. Wjechali do centrum miasteczka. Daniel skręcił w stronę pasażu handlowo - usługowego. O tej porze, w sobotę, kręciło się tam sporo ludzi. - Chcesz coś zjeść? Ja bym chętnie coś opierdolił. Jesteś teraz jednym z nas, więc ci powiem, że jak to ogarniesz, to przed tobą złote czasy. Nagraliśmy, jak Jess się z nami rucha. Nałożyliśmy maski, żeby nas nie można było poznać, ale ją widać całkiem dobrze. Pomyśl sobie. Mamy jaja szeryfa w garści. Wejdziemy na ten teren, a on nas będzie krył inaczej wrzucimy w sieć ten filmik. Albo wydrukujemy stop-klatki i rozrzucimy po Twin Oaks. A to mocne gówno, młody, mówię ci. Mamy Hala w garści, tylko ludzie muszą wiedzieć, że blondi przećpała na imprezie u Leo. Gliniarze wiedzą, że się tam jara i wącha, ale przymykają oko podczas imprez. Zbyt wiele kasy idzie ze strony starych Leona na miasteczko, by robili koło pióra ich synalkowi. Tak działa świat, młody. Zatrzymał samochód na parkingu przy jedynym centrum handlowym w Twin Oaks. - To jak, Byku? - Daniel wyłączył silnik. - Zrobisz to dla nas? BART SPINELI Obudził go zapach jedzenia. Babcia już krzątała się po kuchni. Bart nie bardzo pamiętał, jak tutaj trafił, ale w sumie nic dziwnego po takiej imprezie. Zjadł to, co przygotowała seniorka rodu Spinelich, pogadał trochę o życiu. O ataku na Wikwayę dowiedział się od babci. - Biedna dziewczyna. Jakiś zwyrodnialec zaatakował ją pod szpitalem. Ponoć walczy o życie. Co to się dzieje w tym miasteczku. - Mówią, że miał maskę wilka na sobie - dodała babcia konspiracyjnym szeptem. I wtedy przyszedł flashback. Coś, o czym Bart zapomniał. Widział siebie w samochodzie. Nie był pewien czy to było już po tym, jak odwoził Anastasię, swoją drogą fajna z niej dziewczyna, czy już wracał sam. Samochód policyjny stojący przy boku drogi spowodował, że Bart wtedy zwolnił. Ręce na kierownicy. Był nadal nieźle zjarany, ale nie na tyle, by się zdradzić. Mijając radiowóz zobaczył w środku policjanta, który … ściągnął z twarzy jakąś maskę? Tak! Maskę. Bart nie widział twarzy policjanta. Nie zapamiętał numerów bocznych wozu. Ale ten moment, gdy wydawało mu się, że funkcjonariusz ściąga maskę z twarzy, zapamiętał niemal tak, jak wzór firanek wiszących w pokoju babci. - Znałeś ją? - dopiero wtedy zorientował się, że babcia go o coś pyta. -Tę ofiarę ataku nożownika, wnusiu. Dzwonek do drzwi przeszkodził mu w odpowiedzi. - Zobacz, wnusiu, kto to. Przed drzwiami stał szeryf Hale. Ubrany w nieco wymiętolony mundur. Spoglądał na Barta twardym wzrokiem, w którym migotały wyraźnie iskierki czegoś mrocznego, pełnego gniewu. - Cześć Spineli - słowa wydobywające się z gardła Hala były niemal jak warkot. - Ubieraj się. Pojedziesz ze mną na posterunek. Wczoraj na imprezie u Leona bawiłeś się w dilera. Wielu imprezowiczów to potwierdza. Jedna z uczestniczek walczy o życie w szpitalu, bo wzięła jakieś gówno od ciebie. Będziesz musiał się ostro tłumaczyć. Zbieraj dupę i jedziemy! ANASTASIA BIANCO Następnego dnia po imprezie Anastasia nie czuła się najlepiej. Spała dość długo, jak na nią. Ale w końcu zeszła na dół. Mieszkanie było ciche. Matka musiała być na zakupach. Co sobotni rytuał kończący się wypadem na kawę i lody z dawnymi koleżankami. Mały grzeszek jej mamy. Ojciec … Był w swoim gabinecie. Nie był sam. Nie wiedząc dlaczego, Anastasia podeszła pod lekko uchylone drzwi. Poznała głos żony burmistrza. - Był u mnie, David. Hale staje się nieobliczalny, jak wtedy. Wiesz. Wczoraj zaatakowano kolejną osobę. I był świadek. Zeznał, że ktoś nosił maskę wilka i wykrzykiwał moje panieńskie nazwisko. Bredock. - Myślisz, że on przeżył? - jej ojciec był czymś wyraźnie przestraszony. - Nie sądzę. Przecież wiesz. Byłeś tam wtedy - burmistrzowa wydawała się nieźle spanikowana. - Ale boję się Hale'a. Boję się tego, co może zrobić. Wiesz, jaki on jest. Możesz poszperać w tej sprawie. Rozważyć chociaż tę opcję. Poszukać. Zawsze byłeś jednym z mądrzejszych facetów, jakich znałam. Zawsze wspierałeś moją siostrę. Pogadaj z Marcumami. Może coś ukrywają. - Wiesz. - Jej ojciec wyraźnie dobierał słowa. - Dostałem wiadomość. Jeszcze przed morderstwem tej biednej Mary. Ktoś wyciął z liter zdanie "Wiem co wtedy zrobiłeś!". Zastanawiałem się, czy pójść z tym do Hale'a, ale on jest nieprzewidywalny. Niestabilny. - Zawsze taki był. Dzisiaj zagroziłam, że wyjawię światu prawdę, a on wtedy pchnął mnie na lodówkę. - Nie możesz nikomu wyjawić prawdy - David zmienił ton na mentorski, taki jaki czasami używał na An, gdy chciał jej coś wytłumaczyć, do czegoś przekonać. - To by nas wszystkich pogrążyło. Bez taryfy ulgowej. Wszystkich, którzy brali w tym udział. Ja powęszę, popytam, ale ty nic nie rób, dobra. Telefon na biurku ojca spowodował, że Anastasia o mało nie krzyknęła. - David Bianco, słucham. Po chwili Ana usłyszała dźwięk odkładanej słuchawki na widełki. - Tommy Mc'Bridge nie żyje - powiedział jej ojciec kierując słowa do żony Fitzgeralda. - Przed chwilą znaleziono jego ciało. - O Boże! Co się stało? - Jeszcze nie wiem, ale jadę tam sprawdzić. A ty wracaj do domu. Niczym się nie przejmuj. Powęszę przy Marcumach. Obiecuję. I trzymaj się z daleka od Hale'a. Jego córka dzisiaj wylądowała w szpitalu. Przedawkowała jakieś drugi czy coś. Wiesz, jaki on się robi, gdy nie kontroluje tego, co się wokół dzieje. - Wiem i będę uważała - powiedziała pani Fitzgerald - A jeśli to Bill? Jeśli wtedy .. no wiesz … Ile on by miał teraz lat. Tyle co my, co nie? Mniej więcej. - Nie. To niemożliwe. Zapomnij o tych niedorzecznościach. Wracaj do domu. Mogę cię podwieźć, jak chcesz. - Ludzie mogą plotkować, David. Lepiej nie. Mój mąż. Wybory. Rozumiesz. - Tak. Źle wybrałaś, wiesz. - Wiem. Anie udało się wycofać do kuchni i pozostać niezauważoną. Ojciec i żona burmistrza opuścili mieszkanie. DARYLL SINGELTON Darylla obudził dzwonek do drzwi wejściowych. Była ósma rano. A on czuł się niewyspany, zmęczony i samotny. Zszedł na dół i zorientował się, że to John Gunn. Gość pensjonatu wyglądał, jakby w nocy nie spał za dużo. - Wszyscy tutaj poumierali, czy jak? - rzucił zdenerwowany patrząc na Darylla ciemnymi oczami. Kiedy go mijał trzymał ręce w kieszeniach, ale gdy wchodził po schodach na górę, musiał przytrzymać się poręczy i wtedy Daryll wyraźnie zobaczył brązowe zabarwienia na palcach i paznokciach. Takie, jakie pozostawia krew. I zobaczył też krew na mankietach jasnej koszuli, którą gość nosił pod wierzchnim odzieniem. Nim zdążył zareagować Daryll usłyszał podjeżdżający na podjazd pod pensjonatem samochód. A potem ktoś natarczywie zatrąbił. JESSICA HALE Jess obudziła się w czystej pościeli. Nie było koło niej Deana ani Daniela. Nie było ich twardych mięśni i tych części ciała, które też zapamiętała jako twarde, kiedy zasypiała. Była za to czysta pościel, jakaś igła w jej żyłach, jakieś urządzenie podpięte do jej ciała. Była w szpitalu. I, ni cholery, nie miała pojęcia dlaczego w nim się znajduje. Koło niej ktoś siedział. Mama. Widząc, że Jess się budzi, jej rodzicielka rozbeczała się, jak dziecko. |
22-02-2022, 21:10 | #97 |
Reputacja: 1 |
|
27-02-2022, 02:03 | #98 |
Northman Reputacja: 1 | Bart wciąż oszołomiony wiadomością o ataku na Squaw i dziwnym wspomnieniem zamaskowanego policjanta, stał w drzwiach w samych slipkach i skarpetkach patrząc na szeryfa. - Baaaaabciuuuu!!!- krzyknął w końcu obracając głowę w lewo jak kiedyś zwykł krzyczeć gdy był mały, aby przyniosła mu kanapkę. - Szeryf Hale chce mnie aresztować chyba!!! Popatrzył na policjanta. - Seryjny morderca na naszych ludzi poluje, a wy mnie się czepiacie o niewiadomo co? - popatrzył zgryziony na stróża prawa ani myśląc ubierać się. Hale spojrzał na niego twardym wzrokiem. - Wiem, że jesteś młodociany, ale to poważna sprawa. Ktoś dał mojej córce - akcent położony na tym słowie zmroził Barta - jakieś paskudne pigułki. Leży teraz w szpitalu. Większość ludzi z imprezy zgodnie mówi, że Bart Spineli rozprowadzał narkotyki na przyjęciu. Już samo to stanowi poważne oskarżenie. Może ci napsuć w papierach. Wylecisz z hukiem ze szkoły, ani się obejrzysz. Więc twoja decyzja, gnojku - znów akcent na to jedno słowo - współpracujesz, czy wolisz się stawiać?! - To bzdury szeryfie. - Spineli odpuścił nieco a wziąwszy oddech, który mógł był wzięty za ziewniecie, przybrał spokojną minę. - Ja tylko marihuanę palę, a od tabletek trzymam się z daleka. - wzruszył ramionami odpowiedziawszy szczerze. - To samo powiem na komisariacie, bo to prawda. A tylko prawdę pan chce słyszeć, prawda? Ale nich panu będzie. Zaraz wyjdę, muszę się ubrać. - zaczął zamykać drzwi mu przed nosem. Przypomniał sobie wtedy o konfiskacie tabletek na posterunku i nowe opakowanie schowane w aucie, którego nie odebrał Milusiński. Nim domknął - odtworzył je z powrotem. - Szeryfie, przykro mi z powodu córki, ale ja do ukrycia nic nie mam i zeznania mogę złożyć. - powiedział. - Nie pan wejdzie i mnie w domu wypyta przy babci. No chyba, że mnie pan chce aresztować, to nie będę stawiał oporu. Wejdziesz pan? - otworzył drzwi na oścież. Wszedł. Rozejrzał się. Ukłonił babci. Wyjął notatnik, siadł na jednym z wolnych krzeseł i wbił wzrok w Barta. - Zatem przyznajesz się, że rozprowadzałeś narkotyki na imprezie wczorajszej nocy? - zapytał prosto z mostu. - Nie. - odrzekł spokojnie. - Miałem trochę marihuany. Wie pan, na imprezach prawie każdy pali. Kto chciał to się częstował i nie płacił mi za to. Marihuana nie jest szkodliwa dla zdrowia. Nie można sie tym zatruć. Zresztą, Jess nie prosiła mnie i nie przypominam sobie, aby paliła. Mam nadzieje, że z nią wszystko będzie dobrze. - nawijał, a tok rozumowania zaczynał skakać w innym kierunku. - A co z Wikvaya? Złapał pan już pan tego seryjnego napastnika? - Pracujemy nad tym. Wróćmy jednak do sprawy tabletek na imprezie. Wiesz, kto mógł w takim przypadku dać jej Jessice? - Naprawdę nie wiem. - popatrzył na szeryfa i na babcię. - A Jess nie chce powiedzieć co brała i od kogo? - zapytał ostrożnie. - Jeszcze jest nieprzytomna - warknął, patrząc na Barta, jakby zastanawiał się, czy coś ukrywa. - Może. Dobra. Zrobimy tak. Pomożesz mi dowiedzieć się, kto to mógł być, a ja nie postawię ci zarzutów w kwestii tej trawki. - Ehhh… mogę popytać. Ale co ja mogę? - westchnął. - Kto się przyzna? Po chwili dodał. - Po tej masce dojdziecie do mordercy, tak? On maskę zgubił, prawda? - Kto ci tak powiedział? - Szeryf zmrużył oczy. - Widziałem sam. Wracałem do domu i ktoś od was przymierzał. Szeryf ożywił się. - Widziałeś kto? - No… nie wiem dokładnie. To była chwila, a on miał maskę - Zapamiętałeś numer boczny samochodu? Jesteś pewien tego, co mówisz? Może tylko wydawało ci się? Szedłeś zapewne zmęczony tym, co się działo na imprezie. - Przejeżdżałem obok, a on był zaparkowany. - wytłumaczył mniej więcej gdzie z pamięci. - Nie patrzyłem na żadne numery, ale widziałem, że to nasz lokalny wóz patrolowy. - Przejeżdżałeś - szeryf spojrzał na niego, jakby złapał go na czymś. - No tak. - Paliłeś wcześniej? - Paliłem. - odrzekł bez namysłu. - Ale jak mnie straszyć pan chce to musiałby zarzuty stawiać dzieciom połowy rodzin naszego miasteczka. Pan na chyba grubsze ryby do smażenia niż młodociani motoryści… - No dobra. Odpuszczę. Potrafisz powiedzieć coś więcej na temat tej maski? Bart zaczął się zastanawiać. Potem popatrzył prosto w uczy szeryfa i powiedział poważnie bez cienia śmieszkowania. - To była taka maska, co zakrywa cała twarz z przodu. Nie takie, co się naciąga przez głowę. Maska jakiegoś zwierzęcia. Gdybym miał obstawiać w kasyno to postawiłbym na drapieżnika. - cały czas patrzył na policjanta. - I nie, trawa nie jest halucynogenna. A ja przestaję jarać na długo zanim wsiądę za kierownice. Aż taki durny nie jestem, aby jeździć pod wpływem zaraz po zapaleniu… - Rozumiem. Dobrze. - Skończył coś pisać. - To bardzo cenna informacja. Dziękuję. - A co z Singeltonami? Przeżyją te napaści? - zapytał Bart. - Nie mogę udzielać takich informacji. - A dlaczego? To tajemnica? Są pod ochroną policyjną? To by znaczyło, że to nie były przypadkowe ataki. Ktoś ma problem z kilkoma rodzinami może? - Nie. Po prostu nie udziela się takich informacji cywilom, kiedy trwa jeszcze śledztwo. Poza tym nieletnim cywilom. Coś zmieniło się w zachowaniu Hale'a. Stał się bardziej uprzejmy ale zarazem nerwowy. Tak go teraz "odbierał" Bart. - Okay. - rzucił rutynowo jak to zwykle werbalnie przyjmował do wiadomości polecenia, pouczenia i wywody dorosłych. - Dobra, Spineli. Tym razem ci odpuszczę. Nikomu nie mów o tej masce i tym co widziałeś. Powęsz wśród kumpli o to, kto mógł podtruć Jess. Jeżeli mi pomożesz, będziesz miał u mnie taryfę ulgową. - Nie jestem kablem. Ale jeżeli ktoś naprawdę tak załatwił Jess, to pomogę. Czy można odwiedzić Wikivayę w szpitalu? - Jeżeli lekarz pozwoli, to tak. - Aaaa... No tak. Jak będzie wynik badań toksykologicznych Jess, to by było łatwiej coś się dowiedzieć. - dodał - Wtedy się skontaktuję. Mam twój numer. - Okay. Spineli zamknął drzwi za szeryfem, obrócił się i zobaczył stojącą przed nim babcię. Patrzyła się czekając na wyjaśnienia? - Prawdę mu powiedziałem. Babcia westchnęła i objęła wnuczka. Uwierzyła mu. - Babciu, a jak nazywał się emerytowany dziennikarz? - zapytał prosząc o przypomnienie.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
28-02-2022, 20:07 | #99 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 |
|
01-03-2022, 15:45 | #100 |
Administrator Reputacja: 1 | Bart spisał się w miarę dobrze i Mark wyglądał mniej więcej normalnie, a nie jak ofiara wypadku samochodowego. Przejrzał się w lustrze. - Dzięki... - skinął głową Bartowi i Anastasii. - Dobra robota - dodał. Po wyjściu z łazienki Mark zaczął szukać Jess. I tu spotkała go niezbyt przyjemna niespodzianka. - Wyszła - powiedział Patrick. - Z tymi dwoma, co się prochami zajmowali. Danielem i Deanem. Mark skrzywił się. Głupia cipa, zamiast docenić to, że w sumie z jej powodu wdał się w bójkę, polazła sobie... i raczej trudno było się spodziewać, że chodziło o podwiezienie do domu. - Poszła to poszła.... - machnął ręką. A potem machnął ręką na Jess i poszedł szukać innych przyjemności, które znalazł w ramionach cycatej blondyny. * * * Wrzask szeryfa zapewne usłyszeli nawet sąsiedzi, więc Mark nie zamierzał udawać, że śpi i nic nie słyszy. Po cichu cofnął się o parę kroków i głośno zamknął drzwi swego pokoju. A potem podszedł do schodów, by z góry spojrzeć na Hale'a. - Dzień dobry, szeryfie - powiedział. - Co pana sprowadza? - spytał uznając, że czasem lepiej udać, że wie się mniej, niż się faktycznie wie. - Ty - Hale wyglądał, jakby miał zamiar rzucić się na Marka- Byłeś wczoraj z Jess na imprezie u Leona? Tak!? - I tak, i nie... - odparł Mark. - Spotkaliśmy się tam, owszem. Przez chwilę pogadaliśmy... - Nie zamierzał wdawać się w szczegóły, by Hale'a nie trafił szlag. - A potem nie wiem, bo Jess wyszła z imprezy dużo wcześniej. Plotki głoszą, że z niejakimi Danielem i Deanem. Nazwisk nie podam. - Nie podasz, czy nie znasz? Szeryf zmrużył jeszcze bardziej oczy. - A ty i Jess nie jesteście razem? - Jeden z nich, Dean, chodził przed paroma laty do naszego liceum - odparł Mark. - Nazwisko wyleciało mi z głowy. A Jess... Powiedziała mi, że nie powinniśmy się spotykać. - Podkoloryzował znacznie wypowiedź dziewczyny. - No i najwyraźniej mówiła serio, skoro wybyła z imprezy z jakimiś kolesiami, nie ze mną. - Dobra. Dzięki. Dean i Daniel. Nie wiem czy wiesz, ale Jess leży w szpitalu. Ktoś ją czymś naszprycował i ledwie ją odratowano. Dobrze, że nie miałeś z tym nic wspólnego. Bo … Nie dokończył. Radio przy jego pasku zadźwięczało i szeryf odebrał. - Dobra. Już tam jadę. Nie dopuszczaj prasy ani gapiów. Spojrzał na Marka. - Do widzenia. Nie wiedzieć czemu zabrzmiało to jakoś .. ciężko i twardo. - Do zobaczenia, szeryfie... - Mark skinął głową. - Mam nadzieję, że dorwie pan tych drani... Poczekał, aż Hale opuści progi rezydencji Fitzgeraldów, po czym przeniósł wzrok na matkę. - O co jeszcze mu chodziło? - spytał. - Zawsze był narwańcem - matka wyraźnie nie miała ochoty rozmawiać. Podeszła do barku i nalała sobie drinka. Widać było jednak, że jest zdenerwowana. Kłamstwo było szyte grubymi nićmi, ale Mark miał na tyle rozsądku, że nic nie powiedział na ten temat. Pytanie, co takiego matka zrobiła za młodu do spółki z Halem musiało chwilowo pozostać bez odpowiedzi, a owa odpowiedź - nawet nie w sferze domysłów. - Pojadę do szpitala - powiedział. Nie odpowiedziała, zajęta swoimi myślami, więc Mark wrócił do swego pokoju. |