Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2022, 04:04   #91
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Zerknął na Anę i pomyślał, że jednak dziewucha dobrze się bawi. Cicha Woda, zaśmiał się w duchu. A że do zostania nie trzeba go było wcale namawiać, to wziął to za dobrą monetę, tym bardziej, że pszczółki i trutnie gdzieś się zmyły pozbawiając Spineliego resztek zmartwień wieczoru. Nic nie wskazywało na zepsucie dobrej fazy, więc gibał się na ugiętych nogach do muzyczki czując lekkość pod kopułą, ale noc wszak jeszcze młodą była.

Nastrój faktycznie ciężko było mu w tej chwili zepsuć, bo jakaś taka kosmiczna sprawiedliwość jasnej strony mocy po jego stronie stała. Podskakiwał w rytm bitów, jak inni i beztrosko patrzył jak ten Bryan, który jeszcze przed chwilą ręce mu za plecami wykręcał, żeby starsi spuścili mu łomot i to w zasadzie za niewinność… a teraz tarzał się we własnej krwi ociekającej z myślą nieskażonej buziuchny, która nim impra się skończy jeszcze pięknie podpuchnie. A jutro może na przegląd tygodnia szkolnego nawet zakwitnie wszystkimi kolorami uroczych sińców pod gałami.

Bart obrócił się do grupki zaaferowanych walką chłopaków. W takich sytuacjach adrenalina walczących udziela się widzom, a jeżeli nie jest to oglądanie przez ekran telewizora lecz na żywca, to jeszcze bardziej. Tłum buzował, atmosfera kipiała a tu nagle nadszedł jednak nieoczekiwany koniec bitwy. Przedstawienie jeszcze jednak nie skończyło się.

- Kto obstawiał remis? Kto? - wzrokiem szukał po zawiedziono wyluzowanych minach pytając retorycznie. - Niiiiikt? - roześmiał się - każdy to wtopił dostanie blanta na pocieszenie! - po czym obrócił się na pięcie w ruszył na środek areny.

Sprężystym krokiem wkroczył między patrzących na siebie spode łba, przed chwilą jeszcze walczących zakrwawionych sportowców. Złapał ich oboje za rękę i podniósł do góry.

- Zwyciężyli oboje! - krzyknął na całe gardło! Chwała zwycięzcom! Uuuuuuu, jeeeeee!

Potem dojrzał raz na jedno raz na drugiego.

- Po shocie zimnej wódeczki na ochłonięcie!? - uśmiechnął się wesoło głową wskazując na bar.

Bryan gwałtownie wyrwał ramię i odszedł parę kroków na bok, chodząc jak lew po klatce i rzucając w stronę Marka gniewne spojrzenia. Krew na twarzy czyniła jego minę tym bardziej makabryczną.

Bart postawił na jedną kartę. Albo się pogodzą, albo mu spuszczą bęcki, ale na pewno nie tam i nie wtedy.
A zakładu nie wygrał nikt, hehe. - pomyślał zadowolony.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 03-02-2022, 21:08   #92
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Bóg mu świadkiem, Daryll wolałby znowu zachorować na białaczkę, przyjmować chemię, tracić włosy, mdleć i wymiotować niż przeżywać to co czuł wpatrując się w zaschniętą czerwień na koniuszkach swoich palców. Wilkołak nie dźgnął go nożem a mimo to Daryll miał wrażenie, że został przez maniaka rozpruty i wypatroszony. Myśli niczym wnętrzności wylewały mu się z głowy. Były czarne i ponure jak styczniowa noc. Przepełnione rozpaczą, brakiem nadziei i gniewem. Wszystko co do tej pory zrobił lub powiedział okazało się gównianym żartem. Po tym jak w szkole rozpuszczono obrzydliwe plotki uciekł w góry, wrócił wyziębiony i kiedy odsypiał upiorną wędrówkę omal nie zamordowano mu matki. Obiecał wtedy bronić ukochanej siostry, a teraz Wii walczyła o życie. Daryll nie potrafił zadbać o własną rodzinę, składał obietnice bez pokrycia, zawiódł Wikvayę, zawiódł mamę, zawiódł sam siebie. Nie mógł wyrzucić tych emocji z głowy, nie mógł zabić ich lekami i chemią, zżerały duszę chłopaka niczym najstraszniejsza nieuleczalna choroba.

Stał z nosem niemal przyklejonym do szyby okna, przysłuchując się wymianie zdań między szeryfem a szkolną psycholog. Blada twarz pozostawała nieruchoma, lecz każdy mięsień i ścięgno wyrażał dziwnego rodzaju nieustępliwość. Zupełnie jakby rzeźbiarz uchwycił moment, gdy w dręczonej i prześladowanej ofierze zaczyna rodzić się sprzeciw wobec czynów kata. Właśnie wtedy Daryll go dostrzegł. Nie miał wątpliwości na co…na kogo patrzy. Miał wrażenie, a nawet przekonanie że zbrodniarz w ohydnej masce wilkołaka też go zauważył i mu się przygląda. Jeszcze dwie godziny temu szesnastolatek podniósłby alarm, zawołał szeryfa, ale tamtego chłopaka już nie było, umarł w chwili gdy zobaczył jak Wikwaya się wykrwawia bo nie dotrzymał danego jej słowa.

Mary McBridge, to nie nasza sprawa.

Do końca życia będzie przeklinał moment, gdy wypowiedział te słowa. Bo okazało się, że to jest ich sprawa. Zaczęło się na Mary a skończyło na Singeltonach. Nie ma nic bardziej osobistego niż matka i siostra zaatakowane i posiekane nożem.
Daryll wyprostował palec wskazujący i środkowy, przykleił opuszki do szyby, wyprostował kciuk a potem oddał strzał w kierunku Wilkołaka.
Wysłał wiadomość.
W Twin Oaks mieszkali sezonowi myśliwi, ale tylko on, Daryll Singelton i Macrunowie byli prawdziwymi drapieżnikami.

Wilcza maska znikła. A może nigdy jej nie było? Halle i psycholożka szkolna (co ona tutaj robiła o tej porze?) kłócili się o to, czy może odpowiadać na pytania, czy nie. Tak, jakby Darylla nie było obok nich.

Daryll jeszcze przez chwilę wpatrywał się w szybę, wypatrując psychopaty w masce. Po tym co go spotkało w ostatnim czasie, wcale by się nie zdziwił gdyby wpadał w obłęd i miewał omamy. A może po prostu uderzył się za mocno w głowę? Niczego nie był już pewien, może prócz tego, że czas wziąć w sprawy w swoje ręce. Słyszał, że seryjni zabójcy w duchu pragną zostać złapani. Dlatego zostawiają wskazówki. Bawią z policją w kotka i myszkę. Tyle, że gliny chyba niczego nie odkryli, szeryf wydawał się błądzić jak dziecko we mgle, strzelał na oślep oskarżeniami, nawet w młodego Singeltona. Morderca nic nie robił sobie z obławy, przyszedł pod szpital, gdzie leżała jego druga ofiara, napadł na dzieci Debry. Czy poprzez kolejne ataki chciał przekazać jakąś wiadomość? Daryll miał przeczucie, że tak. Że jego rodzina w jakiś sposób musi być powiązana z tym potworem. Przypomniał sobie słowa matki. Odkleił w końcu wzrok od szyby i zwrócił do szeryfa dyskutującego przez ten cały czas z psycholożką.
- WILK WRÓCIŁ – zaakcentował wyraźnie przyglądając reakcji policjanta - Co to znaczy panie Hale?

Szeryf spojrzał na Darylla. Z jakąś taką zimną kalkulacją i uwagą.
- Wyjaśnijmy sobie coś, chłopcze. To ja tutaj jestem od zadawania pytań. Jasne?

- To proszę pytać - rzucił chłodno chłopak i skinął do psycholożki dając jej do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko temu.

- Możesz coś więcej powiedzieć na temat napastnika? Wzrost? Płeć? Waga? Coś charakterystycznego w budowie ciała? Masywny? Gruby? Duży? Chudy? Cokolwiek.
Szeryf wyjął notesik z kieszeni munduru i przygotował się do notowania, jednocześnie spoglądając w twarz Darylla, jakby był potencjalnym podejrzanym. To chyba jednak było typowe zachowanie tego konkretnego przedstawiciela władzy.

Daryll przegryzł mocno wargę wracając do bolesnych wspomnień sprzed godziny. I gdy wydawało się, że nie wydusi z siebie już żadnego słowa, odpowiedział.
- Był wysoki. Wysoki i bardzo szybki…Nie zdążyłem mu się przyjrzeć, bo od razu się na mnie rzucił. I nosił maskę. To była maska wilka, nigdy wcześniej takiej nie widziałem. Ubrany był na czarno i wydawało mi się, że jego strój…
Tu chłopak zawiesił się i spojrzał niepewnie na policjanta.
- …dymił. Potem już niewiele pamiętam. Słyszałem tylko, że krzyczy coś do Wii.

Chłopak zamknął oczy, próbując jak najdokładniej odtworzyć tamten moment. W głowie miał ciemną plamę, ale po chwili z czeluści mroku wydobył się nieprzyjemny głos, który nawiedzać go będzie w koszmarach.

- „Zdychaj Bredock”. Tak właśnie krzyknął. A potem przyjechała karetka. Jak się ocknąłem tego zwyrola już tam nie było a Wikvaya…
Oczy młodego Singletona się zaszkliły, głos załamał. Nie musiał nic już więcej mówić. I tak by chyba nie dał rady.

- Bredock? Tak powiedział? Jesteś tego pewien? - szeryf spojrzał na Darylla uważnym wzrokiem. - Dymił? Czy to była jakaś świeca czy coś innego? Potrafisz to ocenić? Maska wilka? Pokażemy ci jutro takie najczęściej dostępne w sklepach, może będziesz w stanie ją rozpoznać?
Pytania, jedno po drugim, wybrzmiewały w pokoju, w którym Halle prowadził przesłuchanie świadka. Najwyraźniej szeryf nie przejmował się tym, ile te pytania kosztują Darylla. Za to przejmowała się psycholożka.

- Daryll powinien odpocząć. Powinien go też zobaczyć lekarz. To wrażliwy nastolatek, który wiele przeszedł. Nie może go pan tak dręczyć, szeryfie.

- Dręczyć? - Halle spojrzał na kobietę. - Ja nie dręczę, lecz chcę złapać sprawę. A Daryll jest twardszy, niż pani sądzi. Znam takich jak on. Znam bardzo dobrze.

Daryll rzeczywiście czuł się nieco przytłoczony szczegółowymi pytaniami. Wspomnienia wciąż były świeże. Bolały. Mimo to próbował wycisnąć z nich detale i szczegóły, które mogły pomóc szeryfowi. Nie cierpiał Hale’a i gdyby nie był tak rozczarowany sobą, przelałby całą złość na gliniarza. Młody Singelton słabo znał policyjnych procedurach, ale czy dzieciom niedoszłej ofiary maniaka z Twin Oaks nie należała się ochrona? Gdzie był Jack Falls gdy potwór zaczaił się na rodzeństwo i omal nie zadźgał nożem Wii? Chłopak nie zamierzał na razie tego roztrząsać, w końcu grali z szeryfem do jednej bramki, nawet jeśli ten wykazał ignorancją i popełnił błąd. To czy potwora aresztuje policja, czy wytropi go syn Debry Singelton nie miało teraz znaczenia.

- Chciałbym pomóc, ale nic więcej nie pamiętam, nie wiem skąd ten dym. I tak, jestem pewien, powiedział „Zdychaj Bredock”. Pan wie kto to jest ten Bredock? Dlaczego się tak zwracał do mojej siostry?

- Nie mam pojęcia. - Szeryf skłamał. Daryll to czuł.

Chłopak zmrużył swoje zimne oczy, robił tak zawsze gdy coś mu się nie podobało. Byłby kiepskim pokerzystą, ale na szczęście nie zamierzał iść w ślady ojca. Gapił się na szeryfa w pretensją, ale nic nie odpowiedział, ledwie tylko skinął głową. Po tym wszystkim co przeszedł, co przeżyła jego rodzina należały mu się jakieś wyjaśnienia, najwyraźniej jednak Hale miał inne zdanie. Daryll poczuł się zlekceważony, ale czy spodziewał się czegoś innego po szeryfie? Postanowił nie dopytywać o wilka, był pewien, że usłyszy taką samą odpowiedź. Szybko zmienił temat.

- Mam prośbę. Proszę na razie nie mówić naszej mamie o Wi. Ona jest jeszcze bardzo słaba i nie wiem jak to zniesie…Zrobi to pan dla mnie?

- Jasne - szeryf nawet posłał mu coś na kształt uśmiechu. - Nic nie powiem. Idź już odpocząć.
Zamknął notes i schował do kieszeni.
- Do tej rozmowy wrócimy jutro - zakończył wstając i kierując się do wyjścia z pokoju.

Nastolatek, odprowadził policjanta wzrokiem. Powoli w świadomości Darylla zaczęła rodzić się bardzo niepokojąca myśl. Dotarło do niego, że będzie musiał odbyć rozmowę z Hale’em, ale nie szeryfem tylko jego córką.
Jessica Hale.
Próbował przełknąć ślinę, ale zaschło mu w gardle. Wyobraził sobie jak podchodzi do przyjaciółeczki znienawidzonej Pauliny. Sam nie wiedział co gorsze, próba nawiązania rozmowy z popularną chirliderką czy kolejne spotkanie z zamaskowanym mordercą. To Wii miała ją wypytać, Wii a nie Daryll. Chłopak najchętniej rzuciłby to wszystko i uciekł w góry, ale bestia na którą polował nie ukrywała się w dziczy. Krążyła między domem McBridge’ów, „Sową i Niedźwiedziem”, szpitalem i Bóg wie gdzie jeszcze.
Zmęczony przysiadł na jednym z foteli i spojrzał na szkolną psycholog.
- A pani ma jakieś pytania?

- Nie - odpowiedziała psycholożka. - Jestem tutaj dla ciebie. I sugeruję, abyś poszedł się gdzieś położyć i pospać. Mogę ci przepisać pewne środki. Pytanie, czy masz gdzie się zatrzymać. Z oczywistych powodów lepiej by było, abyś nie wracał do domu. Może załatwić ci miejsce w tym szpitalu?
Jej głos był troskliwy i ciepły.

- Zostanę tutaj, z siostrą i mamą – potwierdził Singelton – Dziękuję.

Chłopak czuł się nieco rozdarty. Chciał spędzić noc w szpitalu, czuwając przy rodzinie, lecz jakaś część jaźni, ta której czasem się bał i próbował nie dopuszczać do głosu kazała mu wracać do „Sowy i Niedźwiedzia”. Kazała wracać i iść do pokoju Jacka Gunna mamiąc wyobraźnię młodego myśliwego obrazami broni z ostrą amunicją, którą nosił przy sobie turysta.
Nagle chłopak znieruchomiał i zbladł. W głowie usłyszał głos swojej siostry, wspomnienie stało jasne i wyraźne.
Cytat:
Ten Gunn. Nowy gość w pensjonacie. Miał naszywkę z wilkiem
A potem pojawiła osłabiona Debra Singelton leżąca w szpitalnym łóżku. Próbowała przed czymś ostrzec swoje dzieci.
Cytat:
Wilk wrócił
To nie mógł być przypadek. Wilcza maska, naszywka, słowa mamy. W jakiś sposób to się musiało ze sobą łączyć. Chłopak jeszcze raz odtworzył rozmowę z Wii, a potem moment gdy przeszukali rzeczy turysty. Tym razem nie skupił się na magazynkach z ostrą amunicją i myśliwskim nożu. W walizce było coś jeszcze.
Daryll poruszył się nerwowo w fotelu.
- Przepraszam, zmieniłem jednak zdanie. Muszę wrócić do pensjonatu. Podwiezie mnie pani? – zapytał próbując ukryć drżenie w głosie.
Nauczycielka zawahała się przez chwilę. Potem jednak skinęła głową.
- Tak. Oczywiście.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=C0uFakDj5D8[/MEDIA]

Samochód szkolnej psycholog przecinał opustoszałe ulice miasteczka. Utopione w ciemnościach Twin Oaks spało twardym snem, nieświadome tego jaki koszmar rozegrał się kilka kwadransów temu. Chłopak wbił wzrok w boczną szybę. Nie wiadomo czego szukał w mroku, od czasu do czasu, kiedy mijali latarnie udało mu się dostrzec tylko swoje zmęczone spojrzenie.

Psycholożka na szczęście nie zadawała za dużo pytań a Daryll przez całą drogę do pensjonatu milczał, rozmyślając co zrobi, gdy przystąpi próg „Sowy i Niedźwiedzia”. W pierwszej kolejności chciał sprawdzić księgę gości. Jeśli Gunn się jeszcze nie wymeldował, weźmie zapasowe klucze i uda się do jego pokoju. Zapuka i o ile turysta nie otworzy, Singelton wejdzie do środka i przeszuka raz jeszcze jego bagaż.

Miał przeczucie, że ktoś kto nosi w walizce ostrą amunicję i myśliwski nóż raczej nie jest melomanem. Dlatego zabierze kasety magnetofonowe a potem przesłucha je dokładnie na walkmanie Wii. Mogą okazać się czyste, a jeśli nie, raczej nie znajdzie tam najnowszych przebojów Bryana Adamsa.
Resztę nocy zamierzał spędzić w towarzystwie swojej strzelby, w pokoju Wikvayi, z oknami zabitymi deskami i drzwiami zamkniętymi na klucz. Dla zabicia czasu, o ile wygra ze zmęczeniem przejrzy stare albumy Debry, może tam znajdzie jakąś wskazówkę kim może być Wilk? I dlaczego wrócił? A rankiem zadzwoni do Franka Cyninga, i poprosi żeby podwiózł go do szpitala. Frank jest w porządku i raczej nie odmówi, sam pewnie zechce odwiedzić Wi, po tym co się stało.

Kasety Gunna, rodzinne albumy, córka szeryfa. No i rodzice Mary McBridge mogą przecież coś wiedzieć. Darylla czekało wiele pracy, wiele poświęceń. Ale musiał to zrobić dla swojej mamy i Wii. Bo dopóki kreatura w masce krążyła po Twin Oaks, osoby które kochał nigdy nie będą bezpieczne.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 07-02-2022, 13:50   #93
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mark najchętniej przywaliłby Bartowi, a potem ponownie Bryanowi, ale jednak się opanował. Z różnych powodów, z których części nawet nie zdawał sobie sprawy.
To, że Leon mógł go wpisać na czarną listę, miał w du...żym poważaniu. I tak niedługo miał wyjechać z tej dziury. Ale lubił Leona... w zasadzie... I nie chciał do końca psuć nastroju na imprezie.
No i, jak by nie było, byl synem polityka. Zdawał sobie sprawę z tego, że w niektórych sprawach trzeba iść na ustępstwa. Lub lawirować...
- Sorry, Leon... - powiedział. - Poszło o zakład... - dodał.
- Nie no, luzik, kurwa. Zakład. Ale ryje sobie poobijaliście nielicho. Trzeba chyba będzie jakiś pielęgniarzy wezwać, czy coś, bo leje się z was jak z prosiaków, nie przymierzając.
Spojrzał na Marka, potem na Bryana.
- Podajcie sobie łapy i sprawa idzie w niepamięć o ile nie odpierdolicie nic nowego.
Bryan nie podał ręki. Obrócił się na pięcie i zionąc wściekłością odmaszerował.
Mark wzruszył ramionami.
- Niektórzy są głupsi, niż przewiduje ustawa - mruknął pod nosem. Spojrzał na Leo. - Ogarnę się trochę i pojadę do szpitala - powiedział.
- Pijany, kurwa - Leo wybuchnął śmiechem. - Chcesz, żeby lokalne pismaki obsmarowały twojego starego. I tak już chyba laska w aucie zrobiła mu koło dupska, co? Nawiasem mówiąc - zajebisty pomysł. Będę musiał moją dziewczynę namówić. - Wyciągnął dłoń w górę do przybicia "górnej piątki".
Mark piątkę przybił.

- To chodźcie, ogarnę wasze rany. - Bart popatrzył po wszystkich trzech poturbowanych. - Leon w której łazience trzymasz wodę utleniona, plastry? - zapytał Leona. - Nie takie zadrapania w zakładzie naprawiam. Będziecie jak nowo narodzeni. - zaśmiał się ubawiony własnym żartem o domu pogrzebowym.
- Pomóc Ci? - Ana mruknął cicho i nieśmiało, gdy bezszelestnie podeszła do Barta. Ale się działo! To też tym bardziej nie chciała zostawać w tym pomieszczeniu sama z obcymi sobie ludźmi. Poza tym zajęłaby się czymś pożytecznym… tylko nie wiedziała, czy ktoś w ogóle ją chce…
- Tak, dzięki. - uśmiechnął się Bart, bo w następnej kolejności chciał jej to zaproponować i cieszył się, że nie musiał.
- Delikatna kobieca dłoń chyba lepiej się sprawdzi... - Mark z odrobiną wątpliwości spojrzał na Barta. - Nie, żebym wątpił w twoje umiejętności, Bart - dodał.
Bart wzruszył ramionami.
- Ana da radę. - objął dziewczynę ramieniem na chwilę.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-02-2022, 10:05   #94
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Blondyneczka, stojąca między innymi, skołowana całym zajściem, ale i z... narastającą wściekłością(??), sapnęła pod nosem. Zrobiła dwa kroczki, zachodząc Marka od tyłu i nieco na lewo, rzuciła po prostu jego rzeczy na podłogę, dosyć blisko Rozgrywającego. Tak z metr, może półtora od niego. Następnie zaś, czerwona, nabuzowana, wściekła, zmieszana, i z kilkoma innymi uczuciami, szalejącymi w jej pustej makówce, po prostu się odwróciła na pięcie, i pomaszerowała do wyjścia z zaciśniętymi piąstkami.

Zobaczyła Deana. Stał w wejściu, z butelką jakiegoś alkoholu w ręku i dawał jej znać głową, zachęcając do wyjścia… uśmiechnęła się. Tak trochę też jakby w złości.

~

Po paru chwilach była już na tylnym siedzeniu samochodu prowadzonego przez Daniela… a ona sama, po łyknięciu whisky prosto z flaszki(i po tym jak ją od tego nieźle "potrzepało"), znalazła się w łapkach Deana. Całowali się i macali na całego, a Jess nawet co pewien czas chichotała. Podobały jej się przystojniaczki, podobało jej się co robi, podobało jej się to wszystko… ani na sekundę nie myślała o Marku. Był już przeszłością.


Gdy kątem oka, w trakcie jazdy autem przez centrum, zauważyła migoczące na ulicy światła radiowozu, na drobny moment serce podeszło jej do gardła. Tatuś. Śledził ją czy coś, albo jeden z jego kumpli. Będzie niby kontrola auta, i znowu zostanie przyłapana, albo od razu chryja na całego jeśli to tatuś i blaaaa… zsunęła się bardzo zręcznie na podłogę auta, wśród zdziwienia Deana.

Ale ich auto jechało dalej, nikt ich nie zatrzymywał, a niebiesko-czerwone miganie świateł zniknęło.

- Daj mi się jeszcze napić - Powiedziała, i szybko otrzymała flaszkę. Wzięła mały łyczek, tak profilaktycznie, na uspokojenie nerwów, a potem spojrzała przystojniaczkowi w oczy, a następnie na jego… rozporek.
- Skoro już tu jestem - Mruknęła, i znowu zachichotała, rozpinając spodnie zdziwionego Deana…

Ale byli już na miejscu. Południowa część miasteczka, dom Daniela.
- Prywatna imprezka? - Zaszczebiotała z uśmieszkiem, wysiadając z auta.







.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 09-02-2022, 22:10   #95
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Bryan nie zamierzał nikomu podawać ręki.
- Gdzie kurwa w niepamięć, gdzie?! - zawołał aż kipiąc od agresji. - Pojebaniec zaatakował mojego ziomka.
Po tych słowach osiłek podszedł do Todda, sprawdzając co z nim. Fitzgerald nieźle tłukł jego łbem o ziemię wcześniej…

Todd był oszołomiony, zalany krwią. Wyraźnie bójka dała mu się we znaki.

Anastasia stała wśród tłumu, ale na samym początku i obserwowała co się będzie działo. Udało jej się strzelić fotkę jak Bart podnosił ręce zwycięzców. Póki co jednak nie odważyła się zrobić ponownie zdjęcia. Bała się tego całego Bryana.

Bryan łypnął spode łba.
- Lepiej trzymajcie tego fircyka z dala ode mnie, bo mu nogi z dupy powyrywam - wskazał na Marka, po czym przyklęknął przy oszołomionym Toddzie.
- Todd, mordo, wstawaj. Żyjesz, chłopie? Chodź posadzimy cię gdzieś i damy ci jakiegoś browarka to okrzepniesz…
- Fakt naukowy. Marihuana pomaga w regeneracji mięśni. - wtrącił Bart. - Nie tylko uśmierza ból i rozluźnia. A alko ścina białko czyli nie pomaga. - podał dla Todda odpalanego skręta.
Todd, nieco oszołomiony, sięgnął po bucha ale wykrzywił twarz przykładając go do rozciętych warg.
Zaciągnij i nie wypuszczaj przez chwilę. Zobaczysz, zaraz przestanie boleć i wróci humor.
 
Bardiel jest offline  
Stary 12-02-2022, 13:41   #96
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

BRYAN CHASE, MARK FITZGERALD, BART SPINELI i ANASTASIA BIANCO


Impreza, po bójce Marka i Bryana no i oczywiście Todda, nadal trwała w najlepsze. Ludzie szybko zapomnieli o bijatyce i znów wrócili do zabawy - to znaczy tańca, picia na umór i odurzania się. No i seksu. Młodzi ludzie mieli niewyszukane potrzeby. Takie, jak buzujące w nich hormony i popędy.

Oczywiście tworzyły się grupki. Tworzyły kółka dyskusyjne, złożone z niemal nieprzytomnych imprezowiczów. I tworzyły się pary obściskujące się gdzieś w kątach i zakamarkach willi rodziców Leona. Tworzyły grupki taneczne i "legowiska" młodzieży tam, gdzie alkohol lub inne substancje wyłączyły im zmysły i świadomość.

Młodzież pokrzykiwała, wrzeszczała radośnie, dziko - nad jeziorem, przed domem i w samym środku, przekrzykując muzykę dochodzącą z łomoczących głośników.

A potem zaczęły się momenty, gdy powoli, grupkami lub pojedynczo, imprezowicze - ci co mieli siły rzecz jasna - opuszczali imprezkę. Wybawieni za wszystkie czasy. Zmęczeni i przytępieni, ale wyluzowani.

Większość z nich całą sobotę będzie cierpiała - kac nie da o sobie zapomnieć. Niektórzy ją prześpią. Inni "przeczłapią" próbując udawać, że są twardzi i nic się nie stało. Na kilku twarzach pozostały jednak wyraźne "pamiątki" w postaci sińców i rozcięć, które potrzebowały czasu, aby się zagoić.


JESSICA HALE


Jess niewiele pamiętała z tego, jak spędziła czas z Danielem i Deanem. I owszem wiedziała, że był seks. Że było dużo seksu. Że bzykała się z nimi - z Danielem, z Deanem. Jednocześnie. W sposób, w jaki tego wcześniej nigdy nie robiła. I było to satysfakcjonujące.

Była pijana, bo chłopaki dolewali jej alkoholu, a ona nie odmawiała. Nie odmawiała im niczego. Wzięła nawet kilka fajnych pigułek, po których jej doznania weszły na jeszcze wyższy poziom. Wywaliły w orbitę jej zmysły i to, co odczuwała. No i najważniejsze. Poszła na całość i pokazała, jaka potrafi być niegrzeczna i jakie ma talenty i starszym chłopakom chyba się to podobało. A jej sprawiało przyjemność to, co oni jej robili. Bo robili jej fajne rzeczy. Intensywne. Takie, których nigdy wcześniej nie robiła, bo nigdy nie robiła ich we trzy osoby. I takie, których nijak nie dało się zrobić we dwójkę.

Pamiętała, że w pewnym momencie były nawet przebieranki. Takie dość dziecinne. Jakieś maski od wrestlingu czy coś innego. Ale to nie było ważne, bo chłopaki robili jej wtedy takie rzeczy, że durna Paulina, mogła tylko pozazdrościć. A ona robiła im takie rzeczy, że Mark nawet nie zdawał sobie sprawy, że można robić takie rzeczy. Durny idiota, który chciał zepsuć jej życie towarzyskie.

Pamiętała, że zasnęła, czy też raczej odpłynęła, wtulona w obu przystojniaków. Zmęczona, ale usatysfakcjonowana, jak nigdy. Nawet nie wiedziała, że obudzi się w miejscu, w którym w życiu nie spodziewała się obudzić.

DARYLL SINGELTON

Pensjonat, gdy Daryll do niego wszedł, wyglądał na dziwnie pusty i cichy. Jakby wstrzymał oddech oczekując na to, co stanie się z jego właścicielką i jej córką. Daryll dosłownie czuł pracujące drewno i słyszał szum oddalającego się silnika samochodu szkolnej psycholog, którą musiał spławić.

Gun nie wymeldował się, ale też nie wrócił na noc. To akurat było dość dziwne, bo zniknął również jego samochód z parkingu pod "Sową i niedźwiedziem".

Kasety Gunna były niemal wszystkie puste. Poza jedną, gdzie znajdowały się jakieś nagrania. Po ich przesłuchaniu Daryll miał więcej pytań, niż odpowiedzi. Gun nagrał na nich kilka rozmów. Z rodzicami zamordowanej Mary, z kilkoma mieszkańcami Twin Oaks. Nic wielkiego, ale wyglądało na to, że węszy w sprawie zabójstwa małej Mc’Bridge. Dziennikarz? Zabójca? Prywatny detektyw? Łowca nagród? Każda z tych opcji pasowała równie dobrze.

Z dzienników i kronik rodziny niewiele się dowiedział. Brakowało mu matki, aby powiedziała, kim są niektóre twarze na starych fotografiach. Zresztą Daryll nigdy nie miał cierpliwości do takich "projektów historycznych". Nie to co jego siostra.

W końcu stres i zmęczenie wzięło górę nad nastolatkiem i Daryll sam nie wiedział, kiedy zasnął.


MARK FITZGERALD

W sobotę popołudniem Mark czuł się już lepiej. Chociaż jego twarz wcale nie wyglądała lepiej. Nabrała nowych kolorów i odcieni, o których Mark nie miał pojęcia, że ludzkie ciało może mieć takie barwy.

Snuł się więc po mieszkaniu, próbując dodzwonić do Jess, ale ona nie odbierała telefonu. Generalnie - zamulał i udawał, że coś robi.

Ojciec wyjechał w interesach gdzieś poza Twin Oaks. Matka robiła, cholera wie co.

Około drugiej Mark nabrał apetytu i zszedł na dół, aby poszperać w lodówce, bo najwyraźniej matka nie kwapiła się dzisiaj z obiadem. Co oznaczało, że stary zje znów z kimś jakiś obiad biznesowy. Ostatnio sporo ich zjadał poza domem. Zbliżała się kampania i życie rodziny Fitzgeraldów znów znajdzie się pod lupą pismaków i społeczeństwa. Schodząc po schodach Mark usłyszał, jak matka kłóci się z kimś w kuchni. Zamarł na półpiętrze zdając sobie sprawę, że rozpoznaje głos ojca Jessici. Szeryf Hale był mocno wściekły.

- Kurwa. Co ty mi tutaj pierdolisz! - wyraźnie naskoczył na matkę Marka. - Szczyl mówi, że atakując jego siostrę, zamaskowany mówił Bredock! Twoje cholerne panieńskie nazwisko!

- Możesz dać na wstrzymanie, Hale! - matka starała się postawić.

- Bo co, kurwa! Myślisz że jebany mężuś cię ochroni? Fitzgerald rucha na lewo i prawo. Ma cię w dupie. Jeśli ktokolwiek z was zagrażałoby jego jebanej karierze, spuści was w kiblu, jak porannego balasta. Wiesz, co by zrobił, gdyby się dowiedział o naszym małym przedsięwzięciu sprzed lat?

- Nie musisz mi przypominać, Hale. Ty to zacząłeś. Myślisz, że zapomniałam? Jeśli będziesz ze mną pogrywał, wszyscy się dowiedzą….

Huk, jakby ciało uderzyło o coś metalicznego.

- Nie zapominaj się, że ty też tam byłaś, Bredock. A teraz, kurwa, gdzie twój synalek. Chcę z nim pogadać. Moja córka wylądowała w szpitalu z ostrym zatruciem jakimś syfem. A on, do kurwy nędzy, jest jej chłopakiem. I będzie mi musiał odpowiedzieć na kilka pytań, póki moja córeczka, moja mała córeczka, nie obudzi się i nie powie, co się wydarzyło i kto naszprycował ją jakiś syfem. Wołaj synalka, Bredock.

- Nazywam się Fitzgerald, Hale. Nie zapominaj o tym.

A potem Mark usłyszał spokojny głos matki wołający go na dół.

BRYAN CHASE

Bryan obudził się dość późno, ze zdechłym psem w gębie. Z dobrą godzinę dochodził do siebie. Z dołu słyszał szuranie ojca. Stary Frank Chase też dał ostro w palnik, jak zawsze w piątkowy wieczór. Z doświadczenia Bryan wiedział, że lepiej wtedy nie być w chacie i nie rzucać się staremu w oczy.

Wyszedł po cichu, korzystając z momentu, gdy Frank wyszedł do kibla. Przez chwilę wdychał świeże, górskie powietrze, zastanawiając się, gdzie może pójść. Szedł ulicą w stronę centrum miasteczka, gdy zatrzymał się przy nim samochód z którego wyjrzał Daniel.

- Wskakuj, Byku - rzucił otwierając drzwi.

Zaskoczony obecnością starszego chłopaka Bryan wszedł do środka.

- Nieźle ci ktoś facjatę obił. Masz jakieś problemy, koleś?

Koleś. Wyglądało na to, że Daniel faktycznie traktował go, jako kogoś dla niego ważnego. Ale Bryan nie był typem, który swoje sprawy załatwia pięściami innych.

- Żadnych problemów.

- To w porządku koleś. Słuchaj. Mamy do ciebie z Deanem prośbę. Wczoraj zebraliśmy z imprezy Jess. Wiesz, szeryfównę. Zabawiliśmy się naprawdę fajnie w trójkę. Jazda na dwa baty. Różne takie. Dziewuszka była chętna, jak mało kto. Nawet nie wiesz, jaka z niej dzikuska. Pustak ale chętny, jak mało kto. No i mamy mały przypał, bo dziewczyna wciągnęła trochę za dużo towaru i omal nam nie zeszła. Pewnie gliny będą pytać. Podrzuciliśmy ją z powrotem do Leona i rano, z tego co wiem, zabrała ją karetka. Jakby coś, jakby jej stary wypytywał, mamy prośbę, byś ty i może jeszcze paru jakiś twoich ziomków powiedzieli, że widzieliście, jak Jess z nami wróciła koło trzeciej. Że potem poszła się bawić dalej. Ok. Mogę na ciebie liczyć, że to ogarniesz.

Wjechali do centrum miasteczka. Daniel skręcił w stronę pasażu handlowo - usługowego. O tej porze, w sobotę, kręciło się tam sporo ludzi.

- Chcesz coś zjeść? Ja bym chętnie coś opierdolił. Jesteś teraz jednym z nas, więc ci powiem, że jak to ogarniesz, to przed tobą złote czasy. Nagraliśmy, jak Jess się z nami rucha. Nałożyliśmy maski, żeby nas nie można było poznać, ale ją widać całkiem dobrze. Pomyśl sobie. Mamy jaja szeryfa w garści. Wejdziemy na ten teren, a on nas będzie krył inaczej wrzucimy w sieć ten filmik. Albo wydrukujemy stop-klatki i rozrzucimy po Twin Oaks. A to mocne gówno, młody, mówię ci. Mamy Hala w garści, tylko ludzie muszą wiedzieć, że blondi przećpała na imprezie u Leo. Gliniarze wiedzą, że się tam jara i wącha, ale przymykają oko podczas imprez. Zbyt wiele kasy idzie ze strony starych Leona na miasteczko, by robili koło pióra ich synalkowi. Tak działa świat, młody.

Zatrzymał samochód na parkingu przy jedynym centrum handlowym w Twin Oaks.

- To jak, Byku? - Daniel wyłączył silnik. - Zrobisz to dla nas?

BART SPINELI

Obudził go zapach jedzenia. Babcia już krzątała się po kuchni. Bart nie bardzo pamiętał, jak tutaj trafił, ale w sumie nic dziwnego po takiej imprezie.

Zjadł to, co przygotowała seniorka rodu Spinelich, pogadał trochę o życiu. O ataku na Wikwayę dowiedział się od babci.

- Biedna dziewczyna. Jakiś zwyrodnialec zaatakował ją pod szpitalem. Ponoć walczy o życie. Co to się dzieje w tym miasteczku.

- Mówią, że miał maskę wilka na sobie - dodała babcia konspiracyjnym szeptem.

I wtedy przyszedł flashback. Coś, o czym Bart zapomniał.

Widział siebie w samochodzie. Nie był pewien czy to było już po tym, jak odwoził Anastasię, swoją drogą fajna z niej dziewczyna, czy już wracał sam. Samochód policyjny stojący przy boku drogi spowodował, że Bart wtedy zwolnił. Ręce na kierownicy. Był nadal nieźle zjarany, ale nie na tyle, by się zdradzić. Mijając radiowóz zobaczył w środku policjanta, który … ściągnął z twarzy jakąś maskę? Tak! Maskę. Bart nie widział twarzy policjanta. Nie zapamiętał numerów bocznych wozu. Ale ten moment, gdy wydawało mu się, że funkcjonariusz ściąga maskę z twarzy, zapamiętał niemal tak, jak wzór firanek wiszących w pokoju babci.

- Znałeś ją? - dopiero wtedy zorientował się, że babcia go o coś pyta. -Tę ofiarę ataku nożownika, wnusiu.

Dzwonek do drzwi przeszkodził mu w odpowiedzi.

- Zobacz, wnusiu, kto to.

Przed drzwiami stał szeryf Hale. Ubrany w nieco wymiętolony mundur. Spoglądał na Barta twardym wzrokiem, w którym migotały wyraźnie iskierki czegoś mrocznego, pełnego gniewu.

- Cześć Spineli - słowa wydobywające się z gardła Hala były niemal jak warkot. - Ubieraj się. Pojedziesz ze mną na posterunek. Wczoraj na imprezie u Leona bawiłeś się w dilera. Wielu imprezowiczów to potwierdza. Jedna z uczestniczek walczy o życie w szpitalu, bo wzięła jakieś gówno od ciebie. Będziesz musiał się ostro tłumaczyć. Zbieraj dupę i jedziemy!

ANASTASIA BIANCO

Następnego dnia po imprezie Anastasia nie czuła się najlepiej. Spała dość długo, jak na nią. Ale w końcu zeszła na dół.

Mieszkanie było ciche. Matka musiała być na zakupach. Co sobotni rytuał kończący się wypadem na kawę i lody z dawnymi koleżankami. Mały grzeszek jej mamy.

Ojciec …

Był w swoim gabinecie. Nie był sam.

Nie wiedząc dlaczego, Anastasia podeszła pod lekko uchylone drzwi. Poznała głos żony burmistrza.

- Był u mnie, David. Hale staje się nieobliczalny, jak wtedy. Wiesz. Wczoraj zaatakowano kolejną osobę. I był świadek. Zeznał, że ktoś nosił maskę wilka i wykrzykiwał moje panieńskie nazwisko. Bredock.

- Myślisz, że on przeżył? - jej ojciec był czymś wyraźnie przestraszony.

- Nie sądzę. Przecież wiesz. Byłeś tam wtedy - burmistrzowa wydawała się nieźle spanikowana. - Ale boję się Hale'a. Boję się tego, co może zrobić. Wiesz, jaki on jest. Możesz poszperać w tej sprawie. Rozważyć chociaż tę opcję. Poszukać. Zawsze byłeś jednym z mądrzejszych facetów, jakich znałam. Zawsze wspierałeś moją siostrę. Pogadaj z Marcumami. Może coś ukrywają.

- Wiesz. - Jej ojciec wyraźnie dobierał słowa. - Dostałem wiadomość. Jeszcze przed morderstwem tej biednej Mary. Ktoś wyciął z liter zdanie "Wiem co wtedy zrobiłeś!". Zastanawiałem się, czy pójść z tym do Hale'a, ale on jest nieprzewidywalny. Niestabilny.

- Zawsze taki był. Dzisiaj zagroziłam, że wyjawię światu prawdę, a on wtedy pchnął mnie na lodówkę.

- Nie możesz nikomu wyjawić prawdy - David zmienił ton na mentorski, taki jaki czasami używał na An, gdy chciał jej coś wytłumaczyć, do czegoś przekonać. - To by nas wszystkich pogrążyło. Bez taryfy ulgowej. Wszystkich, którzy brali w tym udział. Ja powęszę, popytam, ale ty nic nie rób, dobra.

Telefon na biurku ojca spowodował, że Anastasia o mało nie krzyknęła.

- David Bianco, słucham.

Po chwili Ana usłyszała dźwięk odkładanej słuchawki na widełki.

- Tommy Mc'Bridge nie żyje - powiedział jej ojciec kierując słowa do żony Fitzgeralda. - Przed chwilą znaleziono jego ciało.

- O Boże! Co się stało?

- Jeszcze nie wiem, ale jadę tam sprawdzić. A ty wracaj do domu. Niczym się nie przejmuj. Powęszę przy Marcumach. Obiecuję. I trzymaj się z daleka od Hale'a. Jego córka dzisiaj wylądowała w szpitalu. Przedawkowała jakieś drugi czy coś. Wiesz, jaki on się robi, gdy nie kontroluje tego, co się wokół dzieje.

- Wiem i będę uważała - powiedziała pani Fitzgerald - A jeśli to Bill? Jeśli wtedy .. no wiesz … Ile on by miał teraz lat. Tyle co my, co nie? Mniej więcej.

- Nie. To niemożliwe. Zapomnij o tych niedorzecznościach. Wracaj do domu. Mogę cię podwieźć, jak chcesz.

- Ludzie mogą plotkować, David. Lepiej nie. Mój mąż. Wybory. Rozumiesz.

- Tak. Źle wybrałaś, wiesz.

- Wiem.

Anie udało się wycofać do kuchni i pozostać niezauważoną. Ojciec i żona burmistrza opuścili mieszkanie.

DARYLL SINGELTON

Darylla obudził dzwonek do drzwi wejściowych. Była ósma rano. A on czuł się niewyspany, zmęczony i samotny.

Zszedł na dół i zorientował się, że to John Gunn. Gość pensjonatu wyglądał, jakby w nocy nie spał za dużo.

- Wszyscy tutaj poumierali, czy jak? - rzucił zdenerwowany patrząc na Darylla ciemnymi oczami.

Kiedy go mijał trzymał ręce w kieszeniach, ale gdy wchodził po schodach na górę, musiał przytrzymać się poręczy i wtedy Daryll wyraźnie zobaczył brązowe zabarwienia na palcach i paznokciach. Takie, jakie pozostawia krew. I zobaczył też krew na mankietach jasnej koszuli, którą gość nosił pod wierzchnim odzieniem.

Nim zdążył zareagować Daryll usłyszał podjeżdżający na podjazd pod pensjonatem samochód. A potem ktoś natarczywie zatrąbił.

JESSICA HALE

Jess obudziła się w czystej pościeli. Nie było koło niej Deana ani Daniela. Nie było ich twardych mięśni i tych części ciała, które też zapamiętała jako twarde, kiedy zasypiała.

Była za to czysta pościel, jakaś igła w jej żyłach, jakieś urządzenie podpięte do jej ciała.

Była w szpitalu.

I, ni cholery, nie miała pojęcia dlaczego w nim się znajduje.

Koło niej ktoś siedział. Mama.

Widząc, że Jess się budzi, jej rodzicielka rozbeczała się, jak dziecko.
 
Armiel jest offline  
Stary 22-02-2022, 21:10   #97
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Kiedy Daryll przesłuchał kasetę, na której rozpoznał głos pani McBridge w pierwszej chwili pomyślał, że Gunn musi być jakimś dziennikarzem szukającym taniej sensacji. Tyle, że ten facet w żaden sposób nie przypominał mu pismaka. Nastolatek miał pewne wyobrażenie tego zawodu, wyniesione z filmów i telewizji, ale nie tylko. W myślach przywołał Davida Bianco, dziennikarza lokalnej gazety, którego czasem widywał w miasteczku albo pod szkołą. Nie wyobrażał sobie by Bianco nosił przy sobie broń, a już na pewno z niej strzelał. Ojciec Darylla w zależności od tego ile wypił nazywał takich jak on pierdolonymi demokratami albo pedalskimi inteligentami.

Kolejną część tej długiej nocy spędził na oglądaniu rodzinnych albumów i przekonał się, że łatwiej jest mu tropić zwierzynę w lesie niż duchy z przeszłości. Kiedy w pewnej chwili natrafił na stare zdjęcie, na którym niespełna dwuletnia kruczoczarna dziewczynka uczy stawiać pierwsze kroki swojego młodszego braciszka rozkleił się i zaczął dusić łzami. Ściśniętą pięść włożył w usta próbując stłumić wydzierający się z gardła szloch, ale nie był w stanie pokonać emocji. Wszystko znowu do niego wróciło jak fala tsunami. Nagle pożałował, że nie jest w szpitalu, obok łóżka Wii, albo chociaż nie czeka za drzwiami do jej sali. Pomyślał wtedy, że powinien zadzwonić do szpitala, albo nawet nie czekając do rana, wziąć z garażu rower i wrócić tam, ale to była jedna z ostatnich świadomych myśli nastolatka. Pożarło go zmęczenie, rosnące wraz z każdą odsłuchaną kasetą i przejrzanym zdjęciem. Z jednej krainy koszmarów Daryll przeniósł się do drugiej. Jeśli zrywał się tej nocy z krzykiem, to rano już tego nie pamiętał

Gdy o świcie wybudzony przez natarczywe dzwonienie, otwierał drzwi spodziewał się zobaczyć w progu pensjonatu szeryfa Hale’a albo któregoś z jego zastępców. Na widok Gunna zamarł a gdy ten wkroczył do holu, nastolatek słowem się nie odezwał. Słysząc jego pytanie otworzył w zdziwieniu usta i wydukał tak cicho, że sam ledwo siebie usłyszał.

- Prawie….

Przyjezdny ruszył w kierunku schodów a Singelton nie mógł oderwać od niego wzroku. Zrobiło mu się wstyd, że grzebał w jego rzeczach i czuł trochę jak złodziej, choć wszystko co znalazł w walizce wróciło na swoje miejsce. Wtedy zauważył krew. Kto jak kto, ale Daryll potrafił doskonale rozpoznawać jej kolor i konsystencję. Wypatroszył w swoim życiu wiele królików, nieraz upuszczał juchę z upolowanych jeleni. A po wczorajszym wieczorze pod szpitalem, o krwi wiedział już wszystko.

- Panie Gunn…

Nie był pewien, czy wypowiedział jego nazwisko na głos, czy jedynie głośno pomyślał, bo mężczyzna się nie obejrzał ani nie zatrzymał. Powiedzieć, że Daryll nie ma donośnego głosu to nic nie powiedzieć. Chciał zawołać za nim raz jeszcze, ale wtedy rozległ się dźwięk samochodowego klaksonu. Nie mógł oderwać wzroku od tajemniczego turysty, ale w końcu odwrócił się i uchylił drzwi wyglądając przez próg na parking.
To był stary Macrum. Zatrąbił raz jeszcze.

Daryll nie zważając na chłód poranka w końcu wyszedł na zewnątrz i ruszył w kierunku auta myśliwego. Zatrzymał się przy drzwiach od strony kierowcy.

- Słyszałem o waszej matce - burknął brodaty mężczyzna. - Przywiozłem tobie i siostrze coś do jedzenia.
Wskazał głową na kosz leżący na siedzeniu pasażera.
- Twoja siostra pomogła mojej matce ostatnio, to siem odwdzięczam.

Daryll posłał staremu myśliwemu spojrzenie zbitego psa, ale nie odważył się odezwać. Bo co miał powiedzieć? Jak? Chłopak zadrżał. Nie tylko z zimna.
- Dzi…dziękuję panie Macrum – to było jedyne co zdołał z siebie wydusić po trwającej nieznośnie długo chwili milczenia.

- A jak twoja matka się czuje?

Wzruszył ramionami, gapiąc się na czubki swoich białych palców, wystających ze sportowych klapek, które zdążył założyć zrywając się z łóżka.
- Rozmawialiśmy tylko chwilę -wydukał - Wczoraj, wieczorem. Jest jeszcze słaba, ale najgorsze chyba minęło.

W końcu odważył się podnieść wzrok nieco wyżej
- Panie Macrum…Czy mama miała jakichś wrogów? Ktoś jej źle życzył? Zastanawiam się, kto chciałby ją… - chłopak westchnął zasysając zimne powietrze - Może pan coś wie? W końcu nasze rodziny znają się już tyle lat.

- Twoja matka to kobieta, którą wszyscy lubią. Nie wiem, kto mógłby jej życzyć. Ale miejscowe gadają, że to jakiś psychol w masce biega i sztyletuje ludzi. Wasz pensjonat jest nieco na boku. Może dlatego. I wcześniej ktoś wam szyby powybijał, ponoć. Może to ten sam typek. Dobrze, że twoja matka czuje się lepiej. Cieszy mnie to. Pozdrów siostrę.
A więc Macrum nic nie wiedział o Wi. Tego był Daryll pewien.
- Miła z niej dzioucha.

- To prawda proszę pana - Chłopak poczuł jak niewidzialna pięść ściska go za gardło - Na pewno ją pozdrowię.

Między Singeltonem i starym Macrumem znów zapanowała cisza, wydająca się trwać całą wieczność. W końcu jednak Daryll zebrał się w sobie.
- Gdy mama się ocknęła chciała nas chyba przed czymś ostrzec. Powiedziała, że wilk wrócił. WRÓCIŁ – podkreślił wyraźnie - Czyli kiedyś już tu był albo nawet mieszkał. Słyszał pan coś kiedyś o jakimś wilku z Twin Oaks?

Marcum uciekł gdzieś wzrokiem, wyraźnie podenerwowany.
- Muszem jechać - rzucił szykując się do odjazdu.
Najwyraźniej coś wiedział. Tylko co? I jak chłopak miał wpłynąć na tego dorosłego dziwaka i odludka, aby coś powiedział?

Daryll zauważył, że wyraz twarzy mężczyzny się zmienił. Zaskoczyło go to. Zanim Macrum zdążył nacisnąć pedał gazu, nastolatek jak grzechotnik rzucił się na maskę samochodu, stanął przed autem, wbił wzrok w przednią szybę, za którą siedział myśliwy.
- Panie Macrum…Wi leży w szpitalu. Wczoraj wieczorem ten morderca nas zaatakował. Nosił maskę wilka. Dźgnął Wikvayę nożem. Prawie umarła mi na rękach.

Chłopak nie czekając na reakcję staruszka wylewał z siebie kolejne słowa. W jego głosie i spojrzeniu czuć było desperację i rozpacz.
- Widzę, że pan coś wie! Kim jest ten wilk, czego od nas chce? Przecież sam pan powiedział, że moją mamę wszyscy lubią a Wikvaya to miła dziewczyna. Nikomu nie zrobiliśmy nic złego, nie zasłużyliśmy na to wszystko! Proszę mi pomóc, błagam!

- Wsiadaj - warknął starszy mężczyzna wskazując głową miejsce od strony pasażera. - Pogadamy w aucie.

Młody Singelton wahał się tylko jedno uderzenie serca. Po chwili już był w samochodzie Macruma, zamykając za sobą drzwi.
Stary ruszył przez parking w stronę gór, zapewne kierując się do farmy Macrumów na skraju Twin Oaks.
- Wilk. Co o nim wiesz? Widziałeś go?

- Tak. I nie – odpowiedział w emocjach chłopak znów wracając myślami na szpitalny parking – Zaskoczył nas, był szybki jak sam diabeł. Zdążyłem tylko zauważyć tą wilczą maskę. I kostium tak jakby mu dymił. A jak się ocknąłem, zniknął, wystraszył się karetki.
Singelton przeniósł wzrok z deski rozdzielczej na pomarszczony profil starego myśliwego.
- Nic o nim nie wiem. Dlatego pytam pana. Kto to jest?
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 27-02-2022, 02:03   #98
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Bart wciąż oszołomiony wiadomością o ataku na Squaw i dziwnym wspomnieniem zamaskowanego policjanta, stał w drzwiach w samych slipkach i skarpetkach patrząc na szeryfa.
- Baaaaabciuuuu!!!- krzyknął w końcu obracając głowę w lewo jak kiedyś zwykł krzyczeć gdy był mały, aby przyniosła mu kanapkę. - Szeryf Hale chce mnie aresztować chyba!!!

Popatrzył na policjanta.

- Seryjny morderca na naszych ludzi poluje, a wy mnie się czepiacie o niewiadomo co? - popatrzył zgryziony na stróża prawa ani myśląc ubierać się.

Hale spojrzał na niego twardym wzrokiem.
- Wiem, że jesteś młodociany, ale to poważna sprawa. Ktoś dał mojej córce - akcent położony na tym słowie zmroził Barta - jakieś paskudne pigułki. Leży teraz w szpitalu. Większość ludzi z imprezy zgodnie mówi, że Bart Spineli rozprowadzał narkotyki na przyjęciu. Już samo to stanowi poważne oskarżenie. Może ci napsuć w papierach. Wylecisz z hukiem ze szkoły, ani się obejrzysz. Więc twoja decyzja, gnojku - znów akcent na to jedno słowo - współpracujesz, czy wolisz się stawiać?!

- To bzdury szeryfie. - Spineli odpuścił nieco a wziąwszy oddech, który mógł był wzięty za ziewniecie, przybrał spokojną minę. - Ja tylko marihuanę palę, a od tabletek trzymam się z daleka. - wzruszył ramionami odpowiedziawszy szczerze. - To samo powiem na komisariacie, bo to prawda. A tylko prawdę pan chce słyszeć, prawda? Ale nich panu będzie. Zaraz wyjdę, muszę się ubrać. - zaczął zamykać drzwi mu przed nosem.

Przypomniał sobie wtedy o konfiskacie tabletek na posterunku i nowe opakowanie schowane w aucie, którego nie odebrał Milusiński.

Nim domknął - odtworzył je z powrotem.

- Szeryfie, przykro mi z powodu córki, ale ja do ukrycia nic nie mam i zeznania mogę złożyć. - powiedział. - Nie pan wejdzie i mnie w domu wypyta przy babci. No chyba, że mnie pan chce aresztować, to nie będę stawiał oporu. Wejdziesz pan? - otworzył drzwi na oścież.

Wszedł. Rozejrzał się. Ukłonił babci.
Wyjął notatnik, siadł na jednym z wolnych krzeseł i wbił wzrok w Barta.

- Zatem przyznajesz się, że rozprowadzałeś narkotyki na imprezie wczorajszej nocy? - zapytał prosto z mostu.

- Nie. - odrzekł spokojnie. - Miałem trochę marihuany. Wie pan, na imprezach prawie każdy pali. Kto chciał to się częstował i nie płacił mi za to. Marihuana nie jest szkodliwa dla zdrowia. Nie można sie tym zatruć. Zresztą, Jess nie prosiła mnie i nie przypominam sobie, aby paliła. Mam nadzieje, że z nią wszystko będzie dobrze. - nawijał, a tok rozumowania zaczynał skakać w innym kierunku. - A co z Wikvaya? Złapał pan już pan tego seryjnego napastnika?

- Pracujemy nad tym. Wróćmy jednak do sprawy tabletek na imprezie. Wiesz, kto mógł w takim przypadku dać jej Jessice?

- Naprawdę nie wiem. - popatrzył na szeryfa i na babcię. - A Jess nie chce powiedzieć co brała i od kogo? - zapytał ostrożnie.

- Jeszcze jest nieprzytomna - warknął, patrząc na Barta, jakby zastanawiał się, czy coś ukrywa. - Może. Dobra. Zrobimy tak. Pomożesz mi dowiedzieć się, kto to mógł być, a ja nie postawię ci zarzutów w kwestii tej trawki.

- Ehhh… mogę popytać. Ale co ja mogę? - westchnął. - Kto się przyzna?
Po chwili dodał.
- Po tej masce dojdziecie do mordercy, tak? On maskę zgubił, prawda?

- Kto ci tak powiedział? - Szeryf zmrużył oczy.

- Widziałem sam. Wracałem do domu i ktoś od was przymierzał.

Szeryf ożywił się.
- Widziałeś kto?

- No… nie wiem dokładnie. To była chwila, a on miał maskę

- Zapamiętałeś numer boczny samochodu? Jesteś pewien tego, co mówisz? Może tylko wydawało ci się? Szedłeś zapewne zmęczony tym, co się działo na imprezie.

- Przejeżdżałem obok, a on był zaparkowany. - wytłumaczył mniej więcej gdzie z pamięci. - Nie patrzyłem na żadne numery, ale widziałem, że to nasz lokalny wóz patrolowy.

- Przejeżdżałeś - szeryf spojrzał na niego, jakby złapał go na czymś.

- No tak.

- Paliłeś wcześniej?

- Paliłem. - odrzekł bez namysłu. - Ale jak mnie straszyć pan chce to musiałby zarzuty stawiać dzieciom połowy rodzin naszego miasteczka. Pan na chyba grubsze ryby do smażenia niż młodociani motoryści…

- No dobra. Odpuszczę. Potrafisz powiedzieć coś więcej na temat tej maski?

Bart zaczął się zastanawiać. Potem popatrzył prosto w uczy szeryfa i powiedział poważnie bez cienia śmieszkowania.

- To była taka maska, co zakrywa cała twarz z przodu. Nie takie, co się naciąga przez głowę. Maska jakiegoś zwierzęcia. Gdybym miał obstawiać w kasyno to postawiłbym na drapieżnika. - cały czas patrzył na policjanta. - I nie, trawa nie jest halucynogenna. A ja przestaję jarać na długo zanim wsiądę za kierownice. Aż taki durny nie jestem, aby jeździć pod wpływem zaraz po zapaleniu…

- Rozumiem. Dobrze. - Skończył coś pisać. - To bardzo cenna informacja. Dziękuję.

- A co z Singeltonami? Przeżyją te napaści? - zapytał Bart.

- Nie mogę udzielać takich informacji.

- A dlaczego? To tajemnica? Są pod ochroną policyjną? To by znaczyło, że to nie były przypadkowe ataki. Ktoś ma problem z kilkoma rodzinami może?

- Nie. Po prostu nie udziela się takich informacji cywilom, kiedy trwa jeszcze śledztwo. Poza tym nieletnim cywilom.

Coś zmieniło się w zachowaniu Hale'a. Stał się bardziej uprzejmy ale zarazem nerwowy. Tak go teraz "odbierał" Bart.

- Okay. - rzucił rutynowo jak to zwykle werbalnie przyjmował do wiadomości polecenia, pouczenia i wywody dorosłych.

- Dobra, Spineli. Tym razem ci odpuszczę. Nikomu nie mów o tej masce i tym co widziałeś. Powęsz wśród kumpli o to, kto mógł podtruć Jess. Jeżeli mi pomożesz, będziesz miał u mnie taryfę ulgową.

- Nie jestem kablem. Ale jeżeli ktoś naprawdę tak załatwił Jess, to pomogę. Czy można odwiedzić Wikivayę w szpitalu?

- Jeżeli lekarz pozwoli, to tak.

- Aaaa... No tak. Jak będzie wynik badań toksykologicznych Jess, to by było łatwiej coś się dowiedzieć. - dodał

- Wtedy się skontaktuję. Mam twój numer.

- Okay.

Spineli zamknął drzwi za szeryfem, obrócił się i zobaczył stojącą przed nim babcię. Patrzyła się czekając na wyjaśnienia?

- Prawdę mu powiedziałem.

Babcia westchnęła i objęła wnuczka. Uwierzyła mu.

- Babciu, a jak nazywał się emerytowany dziennikarz? - zapytał prosząc o przypomnienie.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 28-02-2022, 20:07   #99
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Cholerny Fitzgerald znowu popsuł Bryanowi szyki… Nie dość, że obił mu kumpla i walka znów pozostała nierozstrzygnięta, to jeszcze napalona gothka gdzieś się zmyła. Chase rozglądał się za nią po tym już jak doprowadził Todda do stanu używalności, ale nigdzie nie mógł jej dostrzec. Cycatka zapewne się schowała, żeby nie patrzeć na posiniaczoną, pociętą mordę. Bryan westchnął cicho, gdy dotarło do niego, że znowu nie zaliczy. A hormony buzowały… Zarówno te naturalne, jak i podawane z zewnątrz. Osiłek obawiał się, że ktoś może się w końcu rozpoznać jego status prawiczka i rozpuścić plotki. Wtedy mógłby stracić autorytet na dzielni…

Porzucił smętne rozmyślania i dopił piwo. Chwilowo miał dość wszystkiego. Upewnił się, że Todd kontaktuje, przybił z nim żółwika i ruszył na chatę. Piekący pysk łagodziła tylko myśl o tym, że w końcu udało mu się dołączyć do ekipy Deana i Daniela.

***

W sobotę nie wiedział co ze sobą zrobić. Miał kaca i w dalszym ciągu obolały ryj. Najchętniej leżałby w łóżku, ale wolał nie sprawdzać szczęścia. Stary Frank mógł się dopierdolić do niego nawet wtedy, kiedy leżał cicho jak mysz pod miotłą. Raz już tak miał. Ojciec zrobił wtedy awanturę o to, że jest leniwym pasożytem. Jak Bryan odpyskował, to dostał tak w łeb, że mu pociemniało przed oczami. Może następnym razem to on powinien uderzyć pierwszy? Osiłek zamyślił się na dłuższą chwilę. Nadal czuł respekt przed ojcem i trochę irracjonalny strach. Ale przecież nie był już dzieckiem! Był jednym z największych chłopaków w szkole! Może nadszedł czas, aby postawić się staremu? Cóż, może innym razem…

Uwagę Bryana odwrócił Daniel.

***

Opowieść Dana wywołała w chłopaku mieszankę emocji. Najpierw ucieszył się, że gość traktuje go jak ziomka i nazywa “kolesiem”. Słyszał wcześniej jak zwracał się tak też do Deana, więc z zadowoleniem odnotował w głowie, że teraz należy do EKIPY! Później opowieść o jeździe na dwa baty z Jess wywołała w nim uczucie podniecenia, szybko zastąpione przez frustrację. To znów nie on brykał, tylko inni!
- Ale jak omal nie zeszła? - wymamrotał Bryan nieco skonsternowany. Kolejny raz miał wrażenie, że to wszystko idzie zbyt szybko. Jess o mało nie przedawkowała twardych narkotyków, rżnięta na dwa baty, aby nagrać materiał do szantażowania szeryfa… Chase miał niemały problem, aby to przeprocesować. Dopiero co wymuszał pieniądze na lunch od nerdów, a teraz zaczęły się jakieś grube interesy. Ledwie nadążał.
- No ten… No zjadłbym coś - stwierdził w końcu, chętnie zmieniając temat. Miał jednak tylko krótką chwilę na złapanie oddechu.

Instynktownie czuł, że brnie w jakieś bagno. Wydawało mu się, że taka grupa jak Deana zajmuje się haraczami, jak na filmach gangsterskich. Prosty, nieco brutalny biznes. Nagle doszły narkotyki, szantaże i półżywe nastolatki. Poczuł, że nie chce iść tą drogą, ale jednocześnie nie widział innego wyjścia. Miałby im się teraz postawić? Teraz, kiedy wyjawili mu to wszystko? I jakie właściwie miał alternatywy? Mieszkać ze starym pijanym? Szybko przekonał samego siebie, że blondyna dostała to, czego sama chciała. Nikt jej przecież nie zmuszał.
Bał się trochę, że Daniel i Dean użyją go jak pionka i oleją, ale wyparł to. Nazywali go przecież “kolesiem”, nie? Był w ekipie jak nic! Musiał iść za ciosem. “Tak działa świat, młody” - powtarzał w głowie słowa Daniela. “Tak działa świat”.
- Pewnie, możecie na mnie liczyć - odparł pospiesznie. - Namówię też mojego ziomka, Todda. To porządny chłop, przyda nam się.
 
Bardiel jest offline  
Stary 01-03-2022, 15:45   #100
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bart spisał się w miarę dobrze i Mark wyglądał mniej więcej normalnie, a nie jak ofiara wypadku samochodowego.
Przejrzał się w lustrze.
- Dzięki... - skinął głową Bartowi i Anastasii. - Dobra robota - dodał.

Po wyjściu z łazienki Mark zaczął szukać Jess. I tu spotkała go niezbyt przyjemna niespodzianka.
- Wyszła - powiedział Patrick. - Z tymi dwoma, co się prochami zajmowali. Danielem i Deanem.
Mark skrzywił się.
Głupia cipa, zamiast docenić to, że w sumie z jej powodu wdał się w bójkę, polazła sobie... i raczej trudno było się spodziewać, że chodziło o podwiezienie do domu.
- Poszła to poszła.... - machnął ręką.
A potem machnął ręką na Jess i poszedł szukać innych przyjemności, które znalazł w ramionach cycatej blondyny.

* * *

Wrzask szeryfa zapewne usłyszeli nawet sąsiedzi, więc Mark nie zamierzał udawać, że śpi i nic nie słyszy. Po cichu cofnął się o parę kroków i głośno zamknął drzwi swego pokoju. A potem podszedł do schodów, by z góry spojrzeć na Hale'a.
- Dzień dobry, szeryfie - powiedział. - Co pana sprowadza? - spytał uznając, że czasem lepiej udać, że wie się mniej, niż się faktycznie wie.
- Ty - Hale wyglądał, jakby miał zamiar rzucić się na Marka- Byłeś wczoraj z Jess na imprezie u Leona? Tak!?
- I tak, i nie... - odparł Mark. - Spotkaliśmy się tam, owszem. Przez chwilę pogadaliśmy... - Nie zamierzał wdawać się w szczegóły, by Hale'a nie trafił szlag. - A potem nie wiem, bo Jess wyszła z imprezy dużo wcześniej. Plotki głoszą, że z niejakimi Danielem i Deanem. Nazwisk nie podam.
- Nie podasz, czy nie znasz?
Szeryf zmrużył jeszcze bardziej oczy.
- A ty i Jess nie jesteście razem?
- Jeden z nich, Dean, chodził przed paroma laty do naszego liceum - odparł Mark. - Nazwisko wyleciało mi z głowy. A Jess... Powiedziała mi, że nie powinniśmy się spotykać. - Podkoloryzował znacznie wypowiedź dziewczyny. - No i najwyraźniej mówiła serio, skoro wybyła z imprezy z jakimiś kolesiami, nie ze mną.
- Dobra. Dzięki. Dean i Daniel. Nie wiem czy wiesz, ale Jess leży w szpitalu. Ktoś ją czymś naszprycował i ledwie ją odratowano. Dobrze, że nie miałeś z tym nic wspólnego. Bo …

Nie dokończył. Radio przy jego pasku zadźwięczało i szeryf odebrał.

- Dobra. Już tam jadę. Nie dopuszczaj prasy ani gapiów.

Spojrzał na Marka.

- Do widzenia.

Nie wiedzieć czemu zabrzmiało to jakoś .. ciężko i twardo.
- Do zobaczenia, szeryfie... - Mark skinął głową. - Mam nadzieję, że dorwie pan tych drani...
Poczekał, aż Hale opuści progi rezydencji Fitzgeraldów, po czym przeniósł wzrok na matkę.
- O co jeszcze mu chodziło? - spytał.

- Zawsze był narwańcem - matka wyraźnie nie miała ochoty rozmawiać. Podeszła do barku i nalała sobie drinka. Widać było jednak, że jest zdenerwowana.

Kłamstwo było szyte grubymi nićmi, ale Mark miał na tyle rozsądku, że nic nie powiedział na ten temat. Pytanie, co takiego matka zrobiła za młodu do spółki z Halem musiało chwilowo pozostać bez odpowiedzi, a owa odpowiedź - nawet nie w sferze domysłów.
- Pojadę do szpitala - powiedział.

Nie odpowiedziała, zajęta swoimi myślami, więc Mark wrócił do swego pokoju.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172