Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-01-2009, 19:24   #1
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
[Mag: Wstąpienie] Lot Kruka

Lot Kruka



Mieszkanie Ravny Turi

Od kiedy Ravna Turi wysłała kartkę ze swym imieniem i zdjęcie na podstawiony adres rozpoczęło się okres oczekiwania na odpowiedź Fundacji Białych Kruków.Ta nadeszła niespodziewanie szybko, skrzynka miesząca się w mieszaniu ulokowanym w kamienicy zawierała już list z odpowiedzią. Odręczne napisany list w piękny, kaligraficzny sposób zawierał tylko krótka notkę o spotkaniu w piątkowe południe pod największym dębem w głównym moskiewskim parku. Tak właśnie Ravna krzątała się w swoim mieszaniu czekając tylko aby móc wyjść poszukać owego drzewa. Co prawda pogoda nie zachęcała do wychodzenia na zewnątrz. Do ogromnego mrozu i opadów śniegu doszedł również deszcz, porywisty wiatr i grzmoty. Burza w zimie, to ci dopiero anomalia. Wyrywne z parkowych drzew gałązki przelatywały ulicę i tłukły po szybach w kamienicy, także w tej w której mieszkała ona. Szkoda, że dziś nie jechał pociąg. Historia samego mieszkania była bardzo ciekawa, jeszcze do niedawna mieszkało tutaj małżeństwo jednakże zginęło tragicznie podczas wybuchu gazu. Jeszcze ciekawszy był fakt, że prywatna firma sprzedała je wyremontowane bo bardzo niskiej cenie jakby chcąc się go pozbyć. Niemniej takie budownictwo i widok z okien były wspaniałą okazją. Ravna ubrała kurtkę, buty i ruszyła na spotkanie innych Magom i nieprzyjaznej pogodzie.

Szpital Moskiewski nr 3

Pielęgniarka po raz kolejny w dobrej wierze przyniosła radio do pokoju Szamila, po raz kolejny zirytował go ględzący o wszystkim i niczym prowadzący program. Cale szczęście, że po chwili burza zakłucia sygnał radiowy. Ciemność za oknami, śnieg zasypywał dach, a deszcz bił w metalową rynnę. W sali ugościł się zapach środków dezynfekujących przemieszany z dziwna wonią pracującej aparatury medycznej. Wraz z kolejnym grzmotem radio się wyłączyło, a światło zamigotało. Cale szczęście, że komputer pracował normalnie. Chyba nawet lepiej niż normalnie ponieważ właśnie wykołował zadanie ujęte w pobocznym programie. Pomocniczy czarno-błękitny wyświetlacz OLED zakomunikował o tym dumnie.

Skanowanie wstrzymane. Wykryto permanentne źródło Kwintesencji. Podaje dane.
Lokalizacja: Moskiewski Szpital Psychiatryczny nr 1 (Cytuję: „Tak, ten szpital po drugiej stronie ulicy”)
Klasa: V (98% zgodności)
Typ: B-0 (silny Rezonans, brak Haustów)
Rezonans:
58% Entropia (Cytuję: „Aby nie powiedzieć Śmierć”)
40% Obłęd
2% Dynamika
Nie stwierdzono zasiedlenia.
Nie stwierdzono zabezpieczeń.
Kilka alternatywnych, ruchomych źródeł Haustów (15% pewności)
Cytuję: „Dziś Twój dzień”

Skurcz nerwów twarzy Szamila nawet przy wielkich pokładach dobrej woli nie można było nazwać uśmiechem. Przeciwległy szpital psychiatryczny przypominał gotycki zamek, ciemna cegła uzupełniona kratami w oknach kontrastowała ze starymi elementami budynku. Słabe światła w oknach, cisza wokół i kilkanaście szumiących teraz drzew. Tak przynajmniej mówiły pielęgniarki. Tymczasem na korytarzu miejsca leczenia Szamila pobrzmiały nieregularne kroki jakby półtorej osoby, dwie stopy i uderzenie plastikową podeszwą. Odgłos zdawał się być coraz wyraźniejszy. Podczas kolejnego błysku jego oczom ukazał się szpakowaty cień w drzwiach i nieznaczny dźwięk charczącego sapania.

Taksówka

Szyba w taksówce wiozącej Amaryllis Vivien Seracruz była nieustannie bombardowana gradem kropli deszczu niczym pociskami z karabinu Kałasznikowa. Biorąc pod uwagę kraj po którego drogach stolicy wiózł ją podstarzały kierowca było to nader zabawne porównanie. W samochodzie było zimno, ulice praktycznie wyludnione. Brzęczenie deszczu synchronizowało się z błyskam rozświetlającymi ciemności burzy. Tylko grzmoty nuciły własna pieśń. Jak to wszystko się zaczęło? Trochę niczym sen, kiedy jedna postać może odmienić czyjeś życie. Tak też było, pewnego dnia do jej mieszkania w Los Angeles przybył przedstawiciel Porządku Hermesa. Przedstawił się jako Adept Ars Essentiae Jon Jeremy Awaycraft. W niespodziewanie przyjaznej rozmowie powiedział, że jest z Domu Bonisagus i mówił o nadziejach żywionych przez Porządek donośniej jej osoby. Kolejny grzmot i spokojny niegdyś staruszek za kierownicą drgnął wystraszony. Otarł pot z czoła i rzucił głupawo.

-Nic pani nie jest?

Wlepił oczy w biust Amaryllis, oblizał wargi. Co za kultura, zupełni inny poziom niż owy wysłannik. Zaproponował Sierocie dołączenie do Fundacji w Moskwie, mówił o szansie dostania się na douczenie do Akademii, o szansie na dołączenia do Porządku Hermesa. Wspaniałe. Taksówkarz zatrzymał się przy chodniku, pod parkiem. Otwierając drzwi mroźne powietrze zmieszało zapach choinki samochodowej. Taki to zapach pożegnał ją na poszukiwania miejsca zbiórki.

Autobus

Ścieżki losu są niezbadane – taka to myśl niemal równocześnie przebyła głowę Inny Morozow oraz Siergieja Bielyj. Niesłychane jak to dwójka znajomych może zacząć współpracę z tą samą Fundacją nic o tym nie wiedząc, spotykając się dopiero przypadkiem w miejskiej kawiarni. Teraz podczas burzy jechali oboje na miejsce spotkania. W autobusie było cicho, kołysał się delikatnie na boki nie zważając zupełnie na zemstę natury, brunatny dym z rury wydechowej tworzył wspaniała mozaikę z śniegiem i deszczem która to grała razem z refleksami świetlnymi tylnej szyby. Teraz takie prozaiczne problemy jak mieszkanie były im dalekie. Niestety, zarówno Sierioża jak i Ina nie posiadali dużych funduszy. Dwójka Magów musiała zadowolić się pokojami wynajętymi w jednym z bloków na skraju miasta oraz przerywaniem kompletacji o naturze bytu na myślenie o naturze zarobków i jak tutaj nie być głodnym. Nie była to nieudolność, oboje bardziej żyli ideami niż światem tu i teraz. Autobus zaryczał, śnieg strzelił na wszystkie strony, zarzuciło ich oboje. Tak, to ten przystanek. Błękitną wstęga przecinająca zachmurzone niebo powitała otwarte drzwi, zimno zaczęło szczypać w twarz i nos. Porozumiewawcze spojrzenie dwójki wchodzącej do parku przeciął deszcz zawiany wprost w ich oczy.

Park imienia Ludzi Pracujących

Największy w Moskwie park nosił imię Ludzi Pracujących jeszcze z czasów późnego Stalina. Zbudowany na planie krawatu otoczony z czterech stron kamienicami pomiędzy którymi a parkiem biegła tylko brukowa droga. Liściaste drzewa przeważały, do tego betonowane alejki, ławki oraz tory kolejowe za wschodnimi kamienicami co jakiś czas donoszący o swym istnieniu odgłosem poruszającego się pociągu towarowego.



Parszywa pogoda. Nawet nie chodziło o mróz chwytający mocarnym uściskiem, zaspy śniegu oraz jego płatki wraz z deszczem padające z nieba . Nawet wiatr szarpiący ludźmi, targający ubranie i z maniakalną zawziętością próbujący przewrócić wszystko co się da. Ale burza z piorunami w środku zimy? Nieboskłon przybrał barwę ciemnego granatu przeplatanego czarnymi chmurami. Co jakiś czas błyski rozświetlały je w pełni, w grozie i majestacie piorunów. Świst wiatru razem z grzmotami tworzył nieziemską muzykę. W powietrzu unosił się świeży zapach co razu podrywany i zmrażany wichrem. Kpiny sobie robią zarządzając spotkanie w taką pogodę, kpiny. Jeszcze iść w piechotę, to dopiero zniewaga. Główny moskiewski park był prawie całkowicie wyludniony, co jakiś czas tylko zabłąkany przechodzień walczył z pogodą próbując dotrzeć do domu albo przynajmniej pod dach gdzie jest sucho i ciepło. Mówili aby spotkać się pod starym, największym dębem. Kto by pomyślał, pod drzewem w trakcie burzy, bezsens. Szukania było co nie lada, lecz właśnie to szukanie pomogło walczyć z mrozem. Kropelki deszczu niczym miniaturowe pociski wbijały się w śnieżne zaspy tworząc zeń prawdziwe sito. Wreszcie jest! Jak można było przeoczyć tak potężną roślinę. Dość niski wyglądał jak pochylone widmo, potężne konary niczym macki rozpinały się na boki, pomniejsze gałęzie co jakiś czas zostawały pozbawione siostrzyczek które to ulatywały w nagłych porywach wiatru. Dotarliście pod jego maści dęba lecz komitetu powitalnego ani widu ani słychu. Chociaż w tych warunkach wszystkie zmysły zostały przytępione. Dziwnym kaprysem losu, czy jakby powiedzieli Wirtualni Adepci nieprawdopodobną kombinacją skryptów rzeczywistości, wszyscy błądzący do miejsca spotkania Magowie, Siergiej Bielyj, Amaryllis Vivien Seracruz, Ravna Turi, oraz Inny Morozow znaleźliście się pod nim w tej samej chwili. Zuchwały powiew wiatru rzucił w waszą stronę śnieg i deszcz nie szczędząc znajdujących się kilkaset metrów dalej budynków. Przynajmniej po dźwięku uderzanych szyb w mieszkaniu Ravny można było tak sądzić. Kolejny błysk. Ciche echo przejeżdżającego za kamienicami pociągu towarowego dobiegło uszu Amaryllis i Ravny. Nikt nie przychodził, grzechocące drzewo ochoczo zagłuszało nawet myśli. Elektryczna wstęga przecięła niebo, zawróciła i poczęła opadać na dół. Stanie pod drzewem nie było jednak najlepszym pomysłem.
Zimno, zimno i jeszcze raz zimno. Niczym podczas zamieci był problem z dojeniem własnej dłoni, a nogi trzęsły się jak galareta. Walczący z wiatrem mężczyzna podszedł do Was trzymając czapkę uszankę aby nie zleciała z głowy. Wysoki i nader dobrze zbudowany, cienkie elegancie spodnie i buty, na to wszystko granatowa kurtka i szalik. Jasna karnacja, blond grzywa i piwne oczy wyglądające zza małych okrągłych okularów. Sprawiał wrażenie młodego, ledwo dochodzącego do trzydziestki. Zakasłał i przemówił.

-Witam Was. Jestem Mistrz Ars Manes Robert Cross bani Flambeau, członek Rady Fundacji Białych Kruków jako doradca do spraw Umbry.

Wydusił pośpiesznie, uśmiechnął się lekko. Chociaż burza hulała w najlepsze to wszyscy poczuli się jakoś lepiej, bezpieczniej. Robert robiąc kilka kroków w śniegu, troszkę zakłopotany swymi tytułami powiedział jakby chcąc trochę rozluźnić atmosferę

-Straszna pogoda. Odprawy, dziś widziałem już sześć drzew uderzonych piorunami. Najzabawniejsza jest zupełna statyczność tego zjawiska... Zresztą, zimno tutaj i mokniemy. Idziemy do samochodu... jak to dobrze, że wynająłem limuzynę.

Tańcząc w wichurze i burzy, rzucani wichrem, cała czwórka dotarła do samochodu. Czarna limuzyna, nader długa musiała stać tutaj sporo czasu, śnieg przysypał jej dach i maskę, a deszcz wypolerował przyciemniane szyby. Z miejsca kierowcy dało się zauważyć pomarańczowy płomyk. Robert zdjął wełnianą rękawiczkę i zapukał rytmicznie w szybę. Wnet drzwi się otwarły, nagłym szarpnięciem otworzył je, pokiwał głową abyście wsiali. Tymczasem on zając miejsce obok kierowcy.



Środek auta był wygodny. Miejsce dla pasażerów zawierało dwie przeciwległe sfory które az wyzywały swymi dbałymi obiciami. Oddzielał je drewniany stolik z plastykowymi wykończeniami. Zapach dymu tytoniowego zmieszany z ciepłym powietrzem płynącym wprost z klimatyzatorów dawał obłędną woń. Silnik wydał z siebie odgłos tarcia lecz już po chwili odpalił. Kierowca obrócił się w stronę czwórki pasażerów, był to szczupły, młody chłopak jakby zaraz po liceum. Twarz lekko dziecinna, oczy zielone i nader dojrzałe lustrowały kilka chwil otoczenie. Dłuższe, brązowe włosy opadły na ramiona białej koszuli. Do tego krawat i ciemne dżinsy.

-Część. Gustaw po tej stronie.

Siergiej zostawiwszy burze na zewnątrz zrazu poczuł się lepiej. Na tyle lepiej, że niemalże ujrzał aurę delikatnego płomienia, ciepłego ogniska roztaczająca się wokół Roberta i trochę słabszą okalającą Gustawa. Podobne pozazmysłowe doświadczenie nie ominęło także Inny jednakże w trochę innym odcieniu. Wraz z dźwiękiem chroboczących po śniegu kół i kolejnym grzmotem jej uszy wyczuły delikatny szum płynącej wody lecz jakby nie z tego świata, jakby przelewało to wodę na młyn rzeczywistości. Ruszyli...

Szpital Moskiewski nr 3

Nie taki potwór straszny jaki go malują W szczególności, kiedy okazuje się ładna dziewczyną. Dość wysoka blondynka o kręconych włosach uśmiechnęła się nieznacznie. Jasna cera, usta podkreślone błyszczykiem, srebrny krzyżyk na szyi. Zgrabna figura. Niestety ubrana była dość średnio – dżinsy i niebieska bluza. Kolejną rzeczą jest noga spoczywając a w gipsie i kula która pomagała jej poruszać się. Powoli dotarła i wyłączyła na przycisku radio. Pomachała ręką.

-Hej! To Ty jesteś ten cały Samuel? Chyba tak... Ja jestem Anna Flyman. Nie patrz się tak, oni przysłali mnie tutaj.

Wzięła sobie metalowe krzesło i z trudem przysunęła pod łóżko Samuela. Kwietna woń roztoczyła się wokół. Jakby i burza trochę przycichła wraz z sympatycznym usposobieniem Anny. Dziewczyna zastanowiła się chwilę marszcząc czoło.

-To przejściowe czy masz tak cały czas? Bo wiesz, będą potem problemy... Z drugiej strony Abraham mówił, ze niezłe z ciebie ziółko. Aby się nie mylił. Tak więc jestem z Fundacji Białych Kruków, dokładnie to Niebiański Chór.

Już chciała się poderwać i pobiec gdzieś gdy ciężar gipsu na nodze przypomniał jej o obrażeniach. Machnęła ręką jakby odganiała muchę i uśmiechnęła się do Samuela jakby nie widząc jego kalectwa.

Przedmieścia

Prócz prośby o zapamiętanie trasy nikt z towarzyszy nie odezwał się do czwórki mistyków. Przejechali przez rzekę Moskwę, coraz bardzie oddalali się od centrum miasta. Tak jak oddali się tak i nawałnica zaprzestała walka z ludźmi. Nie było grzmotów i błysków nie było śniegu i deszczu. Tylko mróz i lekki wiatr. Przedmieścia Moskwy osadzone pośród gęstych lasów iglastych co rusz wycinanych pod miejsce dla budy sprawiały miłe wrażenie. Las, droga, kilka starych domów i kamienic, stacja benzynowa, las droga i to samo. Zaparkowali limuzynę w lesie. Gustaw wysiadając ubrał kurtkę, po nim wygramolił się z auta Robert spiesząc się aby otworzyć drzwi pasażerom.
Siergiej, Amaryllis, Ravna, i Inny z radością przywitali świeże powietrze, śnieg i pękające gałęzi pod nogami, słońce migające pomiędzy sosnami. Ravna poczuła czyjś dotyk, gładzenie zimnymi dłońmi. Gęsia skórka, wiatr zawiał jej włosami chociaż mogłaby przysiąc, że to czyjeś dłonie. Obejrzała się nerwowo za siebie, a ktoś już puknął w ramię, zimny oddech na plecach. Trwało to ułamki sekund kiedy Gustaw majstrował przy samochodzie, a Robert Cross rozglądał się wokół. Znowu, szept wiatru w uszach, poczucie stania pomiędzy dwoma cienkimi błonami. Amaryllis wtuliła się w swego pluszowego rysia i... Mary przeszły. Pozostało tylko minione wrażenie i szum drzew. Robert zaczął prowadzić grupę.

-I pamiętajcie, tą drogę musicie znać jak amen w pacierzu.

Wędrówka w leśnej ścieżce nie potrwała długo i oczom wędrującej grupy ukazały się ruiny kamienicy, cegła przemieszana drewnianymi belkami i śniegiem. Kila wron krążyło w koło.
Magowie poprowadzili przez drewnianą klapę do piwnicy. Strome betonowe schody zawiodły do miejsca którego jedynym źródłem światła były małe otwory po oknach. Pomiędzy drewnianymi wspornikami tworzyła się sieć starych mebli i skrzynek, wszystko pozakrywane lnianymi narzutami. Jednak cenniejsze było mistyczne wrażenie tego miejsca, pulsujące tętno i czyjaś obecność. Moc bijąca stąd i zapach wilgoci. Niesamowite. Wtem Mistrz Robert uśmiechnął się siadając na mokrej skrzynce po ziemniakach.

-Wiem że tu jest mokro, zimno, śmierdzi. Znajduje się tutaj portal do Dziedziny Białych Kruków. Sama dziedzina jest darem od Porządku Hermesa. Teraz trochę teorii. Tutaj mamy źródło Vis ale nie możecie z niego korzystać. Ponadto portalu pilnuje Preceptor, jeśli zobaczcie śpiącego bezdomnego rzućcie mu pieniążek.

Kiwną głowa w stronę Gustwa, ten pośpiesznie ściągnął płachtę z lustra. Wzbiły się w przy tym tumany kurzu którego nigdy nie brakowało. Lustro lśniło, sięgało prawie końca niskiego sklepienia i było przykręcone do podłogi.



-To jest portal. Nie macie możliwości wprowadzać kogoś z zewnątrz. Wchodząc wymawiacie swe imię i idziecie przed siebie. Potem najlepiej biegnąć przed siebie aż do dostania się do dziedziny. Zawsze przed siebie, nie patrzcie na boki. Systemem obronnym jest lustrzana sala i łatwo się w niej zgubić jeśli... Do cholery nie będziecie uważać.

Zawiązał sznurówkę w swych eleganckich butach i powstał. Cała grupa przekroczyła bramy.

Pewien apartament kilkadziesiąt metrów nad centrum Moskwy



-Mówisz mi przyjacielu, że jednak nasze prognozy okazały się w piętnastu procentach błędne?

Pytanie zawisło w powietrzu ponad zawalonym stertami papierów stolikiem. Na okalających go sofach siedziała piątka mężczyzn. Każdy eleganci w garnitur, tylko marynarki i walizki poszły chwilowo w odstawkę. Ekrany włączanych laptopów rozświetlały apartament zarzucając cień milczenia na piękny widok zza szyby-ściany budzącego się po zawierusze miasta. Czwórka z nich zakłopotana wróciła do segregacji papierów, piąty poprawił prostokątne okulary idealnie współgrające z jego kształtem twarzy i rzekł.

-Piętnaście procent to różnica naszego być i nie być przyjaciele. Piotr i Władimir mają jeszcze raz przejrzeć analizy. Tymczasem na czym skończyliśmy naszą konferencję?

Skoczyli na donośnym dźwięku telefonu sygnalizującym nowy sms. Jakby się zdawało szef analityków przeczytał jego treść na głos nie kryjąc zadowolenia.

-Wykryliśmy płotkę wczoraj o 11.17.

Jeden mężczyzna starł pot z czoła, drugi napił się soku pomarańczowego. Kolejny tylko flegmatycznie zamknął komputer i rozsiadł się wygodniej. W pomieszczeniu dało się usłyszeć przelatującego owada dzielnie trzepoczącego swymi małymi skrzydełkami.

Szpital Moskiewski nr 3

-Samuel, kazali mi dostarczyć coś da Ciebie.

Anna wyjęła z kieszeni starą, czarną dyskietkę. Położyła j obok aparatury wyjaśniając.

-Abraham kazał ją zniszczyć w razie niebezpieczeństwa, da tego jest to dyskietka. Każdy z nas ma osobny telefon do umawiania spotkań z resztą. Tutaj są wrzucone wszystkie numery, zaszyfrowane. Hasłem jest Twoja data urodzin. Jeśli masz cos c symuluje telefon, nie wiem, nie znam się na waszym sprzęcie, to możesz dzwonić.

Wzięła głęboki oddech i kontynuowała.

-Masz tam także meila od jednego Wirtualnego Adepta z naszej Fundacji. Jon Fire, w sieci Abraham#13 ale my wołamy zwykle Abraham. Jego poczta to było bodajże abraham#13@vatepts.com ale głowy sobie za to urwać nie dam, musisz sprawdzić.

Abraham#13, to coś mówiło Samuelowi. Nawet bardziej niżeli mówiło. Ktoś kto się tak przedstawiał walczył z Unią w Estonii. Czy to tama sama osoba która zdalnie załatwiła trzy HIT-Marki? Możliwe. Komputer regulujący dwie kroplówki zapiekał dziwacznie, potem zapalił trzy kontrolki. Zawsze kiedy kroplówki się zmieniały czuł pieczenie w żyłach. Nie było to czucie w dosłownym tego znaczenia, bardziej ból kaleczących układ krwionośny kryształków, jakby kto wlewał mu do środka zmielone szkło. Jak dobrze, że im dalej od miejsca wkłucia to te doświadczenie słabło. Anna z niepokojem spojrzała na jego minę i... Zadzwonił jej telefon.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Przekroczenie portalu w lustrze nie było nadzwyczajnym doznaniem, zupełnie jakby przechodziło się przez drzwi do nowego pokoju. Jednakże lokacja w której się zaleźli była niesamowita. Okrągłe pomieszczenie o wysokim, płaskim suficie aż huczało od magy. Nie było tam ani wejścia ani wyjścia, dwumetrowe lustra na ścianach zostały od siebie oddzielone srebrnymi listwami. Sufit i podłoga to najczystsze, koliste szklana tafle jednakże można byłoby przysiąc, że nie stąpa się po szkle. Wrażenie zagubienia i rozszczepienia zmysłów oraz takiego przemieszania miejsca, że stojąc w miejscu można byłoby się zgubić. Idąc przed siebie w jedno z luster na ścianach Ravna ujrzała samą siebie wystukującą powolne rytmy na nader zdobnym bębnie. Na ramieniu siedział gronostaj drzemiąc pod rytm muzyki. I te wzory na jego futrze. Iaoidn. Wnet Mistrz Robert klasnął przed jej oczyma. Echo rozbiegło się po sali, a on wysyczał przez zęby słowa.

-Akin, harasz!

Targnął ją i ostatni w grupie opuścili przedsionek Dziedziny Białych Kruków. Jeszcze po drodze mówił do niej.

-Jeśli nie potrafisz się nie zatrzymać i nie spoglądać w lustra to tylko biegnij w portal, a potem przez salę z lustrami. To pomaga.

Wszyscy wyszli z dosłownie drewnianej grupy zarośli która rozstąpiła się w niebywały sposób tylko tyle, ile potrzebowały ich ciała. Hol był kolejnym okrągłym pomieszczeniem przykrytym szklaną kopułą, przez szkło wpadało delikatne światło jakby duże aczkolwiek słabsze słońce trwało nad ich głowami. Podłoga szara, kamienna i popękana lecz dziwnie ciepła. Ściany obite drewnianymi balami. Pośrodku sali trwała fontanna, drewniane, proste ogrodzenie pełne było krystalicznie czystej wody która strzelała w środku małymi strumykami. Robert zdjął kurtkę ukazując wełniany sweter i złoty pistolet zatknięty u pasa. Tymczasem na jednej z ławek okalających fontannę siedział mężczyzna. Podstarzały hipis o długich, siwiejących włosach i żywych, rozbudzonych oczach. Spodnie moro i glany, na czarny podkoszulek opadało kilkanaście łańcuchów. Trzymał on gitarę. Dźwięczny głos przywitał czwórkę nowych magów.

-Hej nowi! Jak tam podróż? Właściwie to jestem Grigorij Rublewski...

Wnet dostrzegliście dwójkę innych magów, znowu faceci. Niesamowite. Siergiej zrazu wyczuł konflikt aura, nie widząc ich samych, a tylko wrogie ostrzenia pomiędzy nimi. Pierwszy z nich był nader elegancik mężczyzną w średnim wieku. Czarne włosy i wąs, do tego biała koszula. Dość wysoki spodniach i butach z garnituru podpierał się prosta, drewnianą laską. Z pozoru krucha kończyła się metalową gałką. Skryte w skórzanych rękawiczkach dłonie opierały. Przemówił pierwszy.

-Jestem Pedagog Diakon Mistrz Ars Vis oraz Ars Materiae Aureliusz Marek Prim bani Bonisagus, Przewodniczący Rady Fundacji Białych Kruków, Pan i Twórca Perłowych Kamieni, jeden z twórców Dziedziny Białych Kruków, uczeń Księcia Diakona Mistrza Ars Fati, Ars Essentiae, Ars Vis i Ars Mantis Ahmeda Al-Aliastra bani Bonisagus i jako Przewodniczący Rady Fundacji witam Was w naszych skromnych progach.

Gustaw i Robert usiedli na jednej z ławek. Tedy oczom czwórki przybyłych magów ukazały się trzy okute żelazem drzwi do dalszych części dziedziny, na wschodzie, zachodzie i południu. Wzorzec Diakona błyszczał iskierkami od Kwintesencji.
Grigorij szarpnął struny i zaczął lekko podśpiewywać:
- Żona pogłaskała mnie po buzi rano
Umyłem się pod kranem
Pożegnałem uściskiem dziatki maleńkie
Szofer wiezie mnie z wdziękiem

Czytałem będąc młodym chłopakiem
"Jak Dymitrij został partyjniakiem"
Teraz jestem starszy i poważniejszy
I lektury mam trochę mądrzejsze


Tymczasem stojący obok hermetycznego mistrza niego młodzieniec ciągle się w weń wpatrywał jak na UFO. Trochę niższy od poprzednika, również czarnowłosy lecz bardziej zaniedbany – włosy rozczochrane, podkrążone oczy, dżiny i bluza za kapturem na której szarej powierzchni pięła się dumnie grafika czarnej kropli. Westchnął zrezygnowany.

-Temu to zawsze odwala jak się z kimś nowym wita. Wybaczcie. Możecie mi mówić Abraham albo Jon, mniejsza o szczegóły. Mistrz Ars Arara blfsgf fggfg...

Machając dłońmi przez parę chwil przedrzeźniał Aureliusza. Mocny szturchaniec Roberta powstrzymał Gustawa od wybuchnięcia śmiechem. Piosenka Grigorija rozkręciła się na dobre.

- Z kamienną twarzą siedzę przy stole
Przy nim ludzie których mniej trochę wolę
To stało się tak nagle jakby dziełem przypadku
- Kto z nas? Może Pan, panie Władku
Tak panie Władku, Pan się nie boi
Dwie trzecie Dumy za Panem stoi
Panie Władku, Pan się nie boi
Cały naród murem za Panem stoi


Tymczasem ofiara werbalnego ataku Abrahama podniosła głowę dumnie i kontynuowała.

-Istnieje możliwość mieszkania w dziedzinie. Odpowiednie pokoje zostały już przygotowane. Jednakże żywność musi zostać zapewniona samodzielnie, a nasz azyl ma tylko troszkę większy zakres tolerancji na technomagyę niżeli na ziemi. Pozwolicie, że udam się do siebie.

Pożegnał się kiwnięciem głowy i ruszył ku wschodnim drzwi. Te lekko zatrzeszczały. Wnet zniknął za nimi, a [b]Jon usiadł na pierwszej wolnej ławce.

-Hermetyczna konserwa sobie już poszła. I to jest różnica, Mistrz Rasputin mówi konkretnie, ten tylko nudzi... Ajć, mam prezenty. Każdy dostanie telefon. Są one tylko przeznaczone do umawiania spotkań nic poza tym.

Sięgnął po zawieruszoną obok ławki torbę i rozdał każdemu po telefonie.



- Słońce pada oknem na nasze głowy
W ten poranek piękny czerwcowy
Za ścianą, słyszę, kłócą się frakcje
W tym roku chyba nici z wakacji

Obserwuję paznokcie pod stołem
Nie daję poznać, że trochę się boję
Trzeba trzymać fason w każdej chwili
Nawet wtedy, kiedy wszystko się wali

Tak panie Władku, Pan się nie boi
Dwie trzecie Dumy za Panem stoi
Panie Władku, Pan się nie boi
Pan prezydent także Panem stoi

Trzeba szybko robić coś konkretnego
Bo inaczej wywloką stąd każdego
Już nie słucham co się dzieje obok na sali
Właściwie to się zdecydowałem

Tak panie Władku, Pan się nie boi
Dwie trzecie Dumy za Panem stoi
Panie Władku, Pan się nie boi
Cały naród murem za Panem stoi


Muzyk zakończył swój popis, a Robert źle spojrzał na Abrahama grożąc mu palcem.

-Pamiętasz, jak kiedyś tydzień włamywałeś się do dziedziny? To może się powtórzyć Abraham, może.

Szpital Moskiewski nr 3

Anna odebrała telefon. Wysłuchała wieści i z lekką złością schowała go do kieszeni. Mina jest zmieniła się w małą podkówkę, założyła ręce, widocznie smutna i zła, rzuciła.

-Będę tylko gadać... Masz jakieś pytania?
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172