17-01-2016, 15:21 | #1 |
Reputacja: 1 | SPŁYW [horror 18+] PROLOG Bart Calgary był doświadczonym przewodnikiem wycieczek i organizatorem spływów w górnej części rzeki Colorado. Ten były żołnierz sił specjalnych, doświadczony weteran i doskonały instruktor nie miał sobie równych w Górach Skalistych a jego sława sięgała dużo, dużo dalej. Przy tym Bart był niesamowicie przyjacielski, serdeczny – jednym słowem, bratania dusza. Kiedy więc przyszły wieści, że kajak Barta znaleziono w okolicach Raccon Falls bez właściciela, a żadne poszukiwania Calgarye’go nie przyniosły żadnych rezultatów, środowisko kajakarzy, paralotniarzy, survivalowców, grotołazów i amatorów górskich wspinaczek zaangażowało się w poszukiwania zaginionego mężczyzny. Służby mundurowe, ekipy specjalistów i rzesze zorganizowanych w grupy amatorów przeczesały wszelkie prawdopodobne i nieprawdopodobne szlaki, które mógł wybrać Bart. Szukano tydzień, dwa, miesiąc ale potem stracono nadzieję i zaprzestano poszukiwań. Nadeszła zima, potem wiosna i lato a wraz z nim kolejny sezon, tym razem bez Barta i tej jego dobrodusznej, serdecznej osobowości. Życie jednak toczyło się dalej, podobnie jak spienione wody rzek, którymi spławiali się poszukujący mocnych wrażeń kajakarze, pontoniarze, miłośnicy ekstremalnych wrażeń. Zorganizowane grupy ruszały na górskie rzeki na mniej lub bardziej niebezpieczne odcinki. Przewodnicy i opiekunowie kasowali wysokie stawki za swoje usługi, a w Góry Skaliste przybywali zarówno amatorzy, jak i zawodowcy. Nikt jednak nie odważył się zapuścić w okolice Raccon Falls. Zagadka zaginięcia Barta Calgaryego była bliżej wyjaśnienia, niż kiedykolwiek komuś się wydawało, kiedy grupa kajakarzy ekstremalnych pod przewodnictwem Johna Wellexa, doświadczonego specjalisty, wybierała się pokonać siedmiodniowy szlak rzeczny w Górach Skalistych zwany Szlakiem Potrzaskanych Łodzi lub bardziej dosadnie Szlakiem Pojebańców. Spływ zaczynał się 20 lipca i trwał do 27 lipca, kiedy żądni mocnych wrażeń ludzie docierali do miasta docelowego Idaho Falls. Wycieczka nie była tania, ale też ludzie którzy się na nią wybierali, wiedzieli że wysoki koszt to doskonałej jakości usługa. A w tym przypadku najlepszym, co mogli dostać, miała być adrenalina, zmęczenie i tydzień zmagań się z dziką przyrodą i swoim własnym charakterem… Potrzebowali silnych doznań, lecz nawet w najgorszych koszmarach nie mogli przypuszczać co szykuje im okrutny los i jak trudną i krwawą walkę o przeżycie przyjdzie im stoczyć… * * * Huk narastał, przecinał powietrze, rozdzierał ciszę nad górami i lasem. John Wellex zmrużył oczy osłaniając je ręką przed słońcem. - Twoi klienci? – zapytała Maria Evengreen, opiekunka paralotniarzy. – Kto tym razem się trafił? Pewnie sami bogacze, co, cwaniaku? - Biedni nie są, to fakt – odpowiedział John obserwując zbliżającą się sylwetkę śmigłowca wojskowego przerobionego na transporter dla turystów. Tydzień spływu kosztował ich równo po dziewięć tysięcy dolarów od łebka. W zamian – tyle wrażeń, ile dusza zapragnie. - Gdzie ich bierzesz, Mount? - Płacili za Szlak Pojebańców – Wellex musiał już przekrzykiwać ryk rotorów odbity echem nad doliną. Śmigłowiec podchodził do lądowania – brawurowo i sprawnie, znak że za sterami siedział Bob „Crazy” Cracker – szalony geniusz zwolniony z armii USA za „niesubordynację i problemy z dyscypliną”. - Czyli uważają się za twardzieli – zaśmiała się Maria. - Pewnie większość to tylko aroganckie dupki ze szmalem – John spojrzał na paralotni arkę. – Dostaną w pizdę tak, że zapamiętają do końca życia. - Słownictwo, Wellex – skrzywiła się Evengreen. - W łóżku nie narzekasz, jak używam takich słów. Odpowiedź kobiety zagłuszył śmigłowiec, który osiadł na lądowisku. * * * Turystów była dziewiątka. Siedmiu facetów i dwie laski. Wszyscy wyglądali na wysportowanych. No prawie wszyscy. I twardych. Prawie każdy. John powitał ich zaraz po wylądowaniu, ledwie zdążyli opuścić pokład. - Cześć – powiedział po prostu. – Jestem John Wellex, ale ludzie wołają na mnie Mount. Też możecie tak wołać. Jesteśmy w Echo Base. To początek naszego spływu. Dzisiaj zajmiemy się przygotowaniami sprzętu – musicie się z nim zaprzyjaźnić. Korzystamy z dwuosobowych kajaków górskich. To doskonały sprzęt w swojej klasie. Wytrzyma najgorsze rzeki. Lekkie, zwrotne, a przy tym zajebiście stabilne. Dadzą radę spłynąć Szlakiem Połamanych Wioseł. O ile nie popełnicie błędu. Bo Kolorado nie wybacza błędów. Wskazał im ręką, by szli za nim. W stronę eleganckiego ośrodka tuż przy brzegach jeziora. Idąc, Mount mówił dalej. - Kiedy zaczniemy spływ nikt nie ściąga ani kamizelki, ani kasku ochronnego. Nigdy. Pod żadnym pozorem. To zasada numer jeden. Zasada numer dwa, żadnej rywalizacji, kiedy nie powiem, ze można. Chcę by dwójki w kajakach stanowiły zgrane pary. Zasada numer trzy, słuchacie się mnie i tylko mnie. Nim wyruszycie, podpiszecie oświadczenia o tym, ze znacie ryzyko, ze macie wykupione odpowiednie polisy i że akceptujecie regulamin i zobowiązujecie się go przestrzegać. Jasne? Minęli linię drzew i zobaczyli piękne, górskie jezioro rozciągające się aż po linię postrzępionych skał. - Dzisiaj po pracy zjemy solidną kolację przy ognisku, napijemy się czegoś mocniejszego, ale uważajcie z ilością wypitego alkoholu, poznamy bliżej, a jutro na szlak. W obozie są paralotniarze i wspinaczkowy, więc można się zintegrować także z nimi. Niektóre panienki naprawdę lubią szczyty – mrugnął porozumiewawczo w stronę mężczyzn. W końcu zatrzymał się pod jednym z domostw. - Dobra. Wybierzcie sobie pokoje, to dwójki, jak w łodziach. O trzeciej, czyli za godzinę, spotykamy się tam – wskazał dłonią przystań. – Czeka na nas praca i pakowanie kajaków. Tak do szóstej. Potem kolacja i impreza. Jeszcze tylko formalności. Wręczył każdemu po teczce z dokumentami do wypełnienia – oświadczeniami, regulaminem i innymi proceduralnymi bzdurami, o których wspomniał na samym początku. - Wstajemy o piątej rano – przypomniał. – Ruszamy na wodę o siódmej. Ostatnio edytowane przez Armiel : 17-01-2016 o 21:20. |
17-01-2016, 23:49 | #2 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Frank Jackson - małomówny optymista. Gdy usiadł w swoim siedzeniu a maszyna zwiększyła obroty i mocny, wojskowy silnik uniósł ja ku górze Fran wreszcie poczuł, że zmartwienia dni codziennych zostają gdzieś tam własnie na tym lądowisku. Wreszcie doczekał się tych wymarzonych wakacji i wypuści się z tego miejskiego molocha i swojej przegródki w biurze na świeże powietrze. Szkoda, że nie dało się zabrać roweru. Ale właściwie na rajdzie rowerowym był w zeszłym roku więc na ten, ten spływ wydawał się całkiem pociągającą perspektywą. Ekscytacja ekscytacją ale przez ponad półgodziny lotu w dudniącej maszynie nieco wyhamowało jego entuzjazm. Naoglądał się współpasażerów tyle samo co widoków za oknem. Gadać się sensownie nie dało. Choć to nawet lepiej. Cyknął parę fotek za oknem ale zgadywał, że wyjdą pewnie zamazane. Ale miał oko i rekę. Jak wróci dobierze odpowiednio fotki, i takie zamazane, znikające w dole lądowisko będzie świetne na otwarcie fotorelacji z tego urlopu. - Ja jestem Frank. - przedstawił się młodo wyglądający, szczupły mężczyzna w nijakiej czapce gdy ich przewodnik skończył wstepną odprawę. Wziął od niego teczkę z dokumentami do podpisania i rozejrzał się po reszcie swojej kajakarskiej grupki czekając na ich reakcję. Spojrzenie miał bystre choć nie rozbiegane w wodoodpornej kurtce i spodniach - szturmówach nie wyróżniał się od większości turystów których stać było na przybycie w to miejsce. Wiek miał "młody" czyli pewnie gdzieś koło trzydziestki z kilkuletnim marginesem błędu w obie strony. --- Po pierwszym spotkaniu zaniósł otrzymaną teczkę wraz ze swoimi rzeczami do narożnego pokoju na końcu korytarza. Chawira wyglądała całkiem jak w prospektach i to mu się podobało. Malownicza i faktycznie ładna kreska tradycyjnej archietkury wtopiona płynnie w teren bez zbędnych, sztucznych udziwnień i krzykliwości. Akurat jak na pocztówkę albo kalendarz. W pokoju póki był sam zajął łóżko rzucając na nie teczkę i plecak. Chwilę zastanawiał się co dalej robić. Ostatecznie nie było sensu się zbytnio rozpakowywać jeśli zaraz trzeba było dobrac "służbowy" sprzęt i przygotować łodzie. Postanowił zostawić swoje graty i zobaczyć naocznie i naręcznie jak ten służbowy sprzet wygląda i jak to połączyć potem ze swoim. Ruszył więc i podpytując się to tu to tam dotarł do magazynu i łodzi. - Mogę zobaczyć jak się tutaj tym pływa? - spytał obsługanta wskazując na jedną z łodzi. Do tej trzeciej miał jeszcze całkiem sporo czasu. Pływał już czyms takim ale jednak co się karnąć nową zabawką to się karnąć. Zakładał, że Sajgon na rzece nie zaczyna się o metr czy dwa od mola więc miałby szansę poszuflować sobie na spokojnie dla relaksu. No i pocykac fotki. Te góry też wyglądało kozacko. A jakby wypłynął na jezioro mógłby porobić fotki ośrodka. Z godzina czy dwie powinna mu starczyć na taka wycieczkę. I tak miałby jeszcze cały dzień na przepakowanie się do kajaka. --- Do południa sprawdził co się dzieje w pokoju, złaził ośrodek i okolice a potem polazł na lunch i trzeba było się wziąc za te pakowanie łodzi. Był ciekaw jak sobie poradzi z tym reszta i jak podejdzie do sprawy. Uznał, że sam powinien sobie poradzić z tym całym pakowaniem ale nie zależało mu by się jakos wybijać. Jak skończył spytał Mount'a czy może być. Właściwie mógł komuś pomóc jakby się wydał sympatyczny czy czna ale nie zamierzał robić z siebie naiwnego durnia. Była dobra okazja by zoriencić się kto jest kim. Sam nie ukrywał, że tego typu wyprawy lubi ale stać go najwyżej raz do roku by sobie fundnąć taką imprezę a właściwie to pierwszy raz wybulił tyle kasy na jednorazowy wypad. Bo na co dzień obrabia dźwięk i oobraz w bostońskiej telewizji. --- Akurat robiło się ciemno gdy zgłodniał i wrócił na tą kolację. Zaczynała się też wspomniana impreza integracyjna. Z twarzy już rozpoznawał ludzi ze swojej grupy. Zastanawiał się jak to jutro wyjdzie i kto mu się trafi do pary. Nie znał ich więc nie miał pojęcia czego się spodziewać. Do machania wiosłami przydałby się ktoś silny choć już wiedział z doświadczenia, że jednak przy dłuższej bytności lepiej być z kimś niekonfliktowym nie nie narwanym a z tymi mięśniakami to różnie bywało. Niby fajnie by się sparować z jakąś laską no ale to też niczego nie gwarantowało. Się trafiłaby jakaś lambadziara, gwiazdeczka czy panikara miałby więcej kłopotu niżpozytku. ~ Trudno, co będzie to będzie... Rranyy... Piąta rano... Zgłupieli? Co szkodzi ruszyć o ósmej czy dziewiątej? ~ dumał trochę markotnie. Nastawił sobie budzik w telefonie ale nie lubił tak wcześnie wstawać. Wcześniej niż do roboty. Ale przynajmniej niebo było ładne i bezchmurne. Machnął pare fotek tak samo jak ludziom i budynkom tu czy tam. Wątpił by mu ta integracja się udała więc nie napalał się zbytnio ani na alk ani na towarzystwo innych. Pogadał trochę z jakimś Alem czy Alanem z paralotniarzy. Nawet się wkręcił trochę w rozmowę bo kto wie. Może w nastepnym roku własnie spróbowałby czegoś w ten deseń.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
18-01-2016, 12:05 | #3 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Mega się cieszył na ten spływ - tydzień ekstremalnych wrażeń dostarczonych przez naturę to było to, na co czekał od dawna. Inni pewnie wykorzystaliby urlop na siedzenie z piwem przed telewizorem i byczenie się całymi dniami, ale nie on. Lubił aktywne życie oraz nowe wyzwania i zawsze czekał, aż będzie mógł się wyrwać na kolejny kemp, który stale uczył go czegoś nowego. Liczył, że tak będzie i tym razem. Nim do miejsca docelowego zabrał ich śmigłowiec, przedstawił się krótko towarzyszom siedmiodniowej (nie)doli, witając z nimi uściskiem dłoni. Ojciec w zamierzchłych czasach wielokrotnie powtarzał, że po tym, jak ktoś podaje ci grabę możesz poznać, jaki ma charakter. Zdecydowanie coś w tym było. Ekipa wyglądała zróżnicowanie, a Connor zastanawiał się, jak poradzą sobie z wyprawą dwie kobiety, które się z nimi zabrały. Nietrudno było dostrzec, żę Mayfield posiadał powierzchowność typa z ciemnej alejki - ostrzyżony niemal przy skórze, wysoki, szczupły i z charakterystyczną, surową gębą. Sam nigdy jednak nie oceniał ludzi po wyglądzie i zawsze wychodził z założenia, że mężczyzna nie musi być ładny, po prostu ma mieć w sobie to "coś". I najwidoczniej Connor miał to w sobie, skoro Shelby się z nim związała i trwała przy nim, pomimo jego napiętego trybu życia. Miał przy sobie spory, nieprzemakalny plecak wojskowy, w który zapakował, co się dało, a reszta sprzętu dyndała na parakordzie przyczepionym tu i ówdzie do pasów i klamer Wisporta. W podróż do ośrodka założył krótkie spodenki-bojówki w kolorze khaki oraz charakterystyczny, obcisły t-shirt, który zdradzał, iż prowadzi zdrowy i aktywny tryb życia. Bicepsy i tricepsy były dobrze zarysowane nawet bez napinania, tak samo, jak i klatka piersiowa. Ubioru dopełniały solidne, wysokie buty, które niejedno już przeszły i mężczyzna mógł na nich polegać. Gdy w końcu wylądowali, przywitał ich niejaki John Wellex, na którego mieli mówić Mount. Gość był pewny siebie i wyglądał na profesjonalistę, co cieszyło Connora, w końcu nie po to wydał tyle kasy, by zdobywać Szlak Pojebańców z amatorem w roli przewodnika. Facet przedstawił garść zasad, których trzeba było przestrzegać, a Mayfield oprócz słuchania podziwiał też krajobrazy - jezioro i drewniano-murowany ośrodek zrobiły na nim świetne wrażenie. W ogóle cała okolica prezentowała się fantastycznie. Ciepły, delikatny wiatr, świeże powietrze, szum drzew i krystalicznie czysta woda - już same widoki ładowały baterie, a to był dopiero początek. W końcu odebrał od Mounta teczkę z dokumentami do wypełnienia, po czym ruszył do domku i wybrał pierwszy pokój z brzegu; nie miało to dla niego większego znaczenia, choć musiał przyznać, że pomieszczenie prezentowało się całkiem przyjemnie. - Jakby ktoś potrzebował, drugie łóżko jest do dyspozycji. - Uśmiechnął się lekko do nowych znajomych, po czym wszedł do pokoju. Drzwi zostawił otwarte, by towarzysze wiedzieli, że mogą się u niego zatrzymać. Ich wybór. Nie zamierzał na siłę szukać kogoś do pary, gdyż wiedział, że i tak wszystko wyjdzie w praniu, a jeśli nie sparuje się z nikim na poziomie pokoju, to z pewnością jutro przed wyruszeniem na szlak. Zrzucił plecak z grzbietu i oparł go o szafkę nocną, zajmując łóżko pod oknem. Usiadł na dość miękkim materacu, opierając się plecami o wezgłowie, a następnie wyciągnął smartfona i zadzwonił do Shelby, informując ukochaną, że dotarł na miejsce i wszystko jest okay. Zasięg był słaby, ale udało im się pogadać niecały kwadrans, a gdy tylko dziewczyna się rozłączyła, zabrał się za wypełnianie papierów otrzymanych od Mounta. Na szczęście ktoś mądry dorzucił do teczki długopis, bo inaczej musiałby latać po całym ośrodku i się dopytywać o coś do pisania. Przed trzecią ktoś po nich przyszedł i zostali zaprowadzeni na przystań, gdzie przechowywano kajaki. Był tam i John Wellex, który najpierw wytłumaczył im, jakim sprzętem przyjdzie im pokonywać wyznaczony szlak, a następnie zabrali się za jego przegląd, testowanie i pakowanie. Całość wyglądała naprawdę solidnie i widać było, że kajaki są wysokiej jakości. Ta praca to była w zasadzie przyjemność dla Connora, w końcu jeśli robisz coś, co lubisz, to tak naprawdę nie pracujesz. No i po raz kolejny przekonywał się, że kasa została dobrze wydana - co prawda wcześniej bywał już na podobnych spływach (tyle, że dużo tańszych!), ale czuł w kościach, że ten będzie wyjątkowy. Kończył robotę z gościem o nazwisku Barker, z którym naprawdę spoko mu się współpracowało. - Wyglądasz na kumatego w tych sprawach, a jak jeszcze nie masz pary do kajaka, to możemy pływać razem - powiedział, przyglądając mu się i czekając na reakcję. - Przynajmniej szukanie drugiego do spływu będziemy mieć z głowy. I chociaż w ekipie były dwie dziewczyny, to wolał pływać z facetem, gdyż wiedział, że Shelby by się to nie spodobało. Zresztą, jemu też by się nie spodobało, gdyby ona na podobnym obozie była w parze z jakimś obcym facetem. Pewnych rzeczy się po prostu nie robiło, nawet jeśli miało to być jedynie na stopie koleżeńskiej. Niejeden związek padał od takich "nic nie znaczących" głupot i przypadkowych znajomości. O szóstej zaczęło się ognisko i podawano kolację, co Mayfield przyjął z zadowoleniem, gdyż od lekkiego lunchu o pierwszej nic nie jadł. Mógł sobie pozwolić na wyższą kaloryczność przed pójściem do łóżka, gdyż wiedział, że przez kolejne dni wszystko odpowiednio "spali", mimo to z dostępnego jedzenia postanowił poskładać w miarę naturalny posiłek i wyszło mu chyba całkiem nieźle. Było smacznie, kalorycznie i zdrowo. Zajadając się dziczyzną, mógł nieco bardziej przyjrzeć się kompanom, choć daleki był od wyciągania jakichkolwiek wniosków. Nie znali się, ale wiedział, że ta wyprawa pokaże, kto jest kim, w końcu było takie powiedzenie "chcesz poznać człowieka, to zabierz go w góry". Natura i pewne sytuacje odsłaniały wszystkie karty, jeśli chodziło o ludzką psychikę, doskonale to wiedział jako strażak. Czas mijał szybko i nim się obejrzeli, nadszedł czas imprezy integracyjnej. Connor miał jednak inne plany na ten wieczór, zatem gdy tylko dochodziła dziewiąta, zaanonsował. - Dla mnie dzień się właśnie skończył. Bawcie się dobrze i nie przesadźcie z alkoholem. Do jutra! - rzucił wesoło, unosząc butelkę z wodą mineralną, którą zgarnął ze stołu. Może i miał wygląd chama, ale chamem nie był, zatem pożegnał się z towarzyszami i ruszył do swojej kwatery. Wcześniej zlokalizował łazienkę na korytarzu, wziął szybki prysznic i położył się przed dziesiątą. Nigdy nie był typem imprezowicza, a zdrowy tryb życia, który prowadził, zobowiązywał do czegoś. Poza tym z rana trzeba wcześnie wstać, a on chciał być wypoczęty i w formie. Nastawił zegarek na czwartą trzydzieści, a na słuchawki wrzucił jakąś muzykę relaksacyjną ze smartfona i schował go pod poduszkę. To tak na wypadek, gdyby trafił mu się chrapiący współlokator. Zgasił lampkę i ułożył się wygodnie. To był intensywny dzień, jednak dopiero nazajutrz miała zacząć się prawdziwa przygoda.
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |
18-01-2016, 22:48 | #4 |
Reputacja: 1 | Post z pomocą Nami napisany :) A więc był tu. U progu przygody. Przed sobą miał wyzwanie jakim był słynny “Szlak Pojebańców”. Bobby stał więc w szeregu śmiałków którzy rzucili wyzwanie temu szlakowi, starając się jednak nie wyróżniać w tłumie, co nie było łatwe przy jego wzroście i posturze. Cóż… Bobby Barker był duży, stąd jego ksywka "Bear" którą zresztą lubił. Dla Barkera ten spływ był okazją do poznania nowych szlaków i odkrycia tej strony dzikiej natury, która zwykle była ukryta przed ludzkimi spojrzeniami. Dotrzeć tam gdzie nie dotarł nikt inny, czyż to nie było marzenie każdego mężczyzny? Możliwie że już nie. Kiedyś był to jedno z marzeń obok jeszcze bogactwa i wymarzonej kobiety. Teraz do nich doszła wypasiona fura zastępując ducha przygody. A dzikich miejsc do zdobycia i zobaczenia było coraz mniej. Z każdym rokiem prawdziwe dzikie ostępy się kurczyły. Więc ten spław był jedną z ostatnich okazji. Potem Bobby’ego czekały sprawy w Minnesocie. Kilka jezior do obejrzenia, kilka sposób do podpatrzenia. I kolejna książka do napisania. Biznes łączony z przyjemnością jest co prawda dobrym układem, ale od czasu do czasu Bobby potrzebował właśnie czegoś takiego. Wyprawy dla samej wyprawy, a nie po to by znaleźć odpowiednie miejsca do opisania i zwierzynę tam występującą. W końcu ileż można łazić po dzikich ostępach i zamiast je podziwiać… zajmować się przynętami, wabikami, wędkami i łowiskami. Czasem trzeba od tego odpocząć. Wysoki i ciężko zbudowany, ciemnorudy brodacz nie wyglądał na typowego turystę.Raczej na jednego z tych fanów surwiwalu… którym nie był, mimo że spędził sporo czasu w lesie. Owszem umiał sobie radzić w głuszy, ale katować się brakiem udogodnień? Nie widział w tym sensu. Przy przedstawieniu się wydukał Barker szybko. I nie rzekł nic więcej. Nie chciał za bardzo bowiem ujawniać ze swym problemem. Lot helikopterem na szczęście ograniczył konieczność mówienia. A po wylądowaniu, była rozmowa z Mountem. Krótkie i klarowne przemówienie. Żadnego lania wody, same zasady. Tak jak być powinno. Oczywiście problemem okazały się kajaki. Dwuosobowe.. Oznaczało to kłopoty, dla Bobby’ego… Wolałby jednoosobowe. A tak, musiał się przemóc i wykonać pierwszy ruch. Misiowaty osobnik uczestniczący w spływie podszedł do Angelique i z trudem spytał. - Szukkaasz kog kogoś ddo ppary na kajakku... może? Angela spojrzała na mężczyznę z lekkim, choć wymuszonym uśmiechem. Nie przepadała za ludźmi, ale skoro ten o coś ją spytał, to odpowiedziała mu zgodnie z prawdą. - Prawdopodobnie mój brat - tutaj wskazała głową na Bruca'a - będzie płynął w parze ze swoją dziewczyną, więc jestem wolna. Jeśli nie ustawią nas sami w innym składzie, to możemy płynąć razem. - Odparła robiąc chwilową przerwę i przyglądając się chłopakowi z wyraźną ciekawością - Jąkasz się tylko w stresie, czy na co dzień? - Spytała szczerze jakby przeprowadzała jakąś analizę. Nie było słychać w jej głosie wredoty czy złośliwości, raczej zainteresowanie i chęć pomocy. - Wwwaada wymmowy. Od urrodzedzenia, przywwykłem. Bear jesstem... dla przyjjaciół. -wyjaśnił mężczyzna z uśmiechem. -Na immię mam Bo Bo Bobbby... wolę Bear... łattwiejsze. Kończył robotę z gościem o nazwisku Barker, z którym naprawdę spoko mu się współpracowało. - Wyglądasz na kumatego w tych sprawach, a jak jeszcze nie masz pary do kajaka, to możemy pływać razem - powiedział, przyglądając mu się i czekając na reakcję. - Przynajmniej szukanie drugiego do spływu będziemy mieć z głowy. I rozejrzał się.- Ttto suuperr... wwięc.. ww razie czczego to... mmmożemy rrrazem popp.. wwolisz z przodu? Wolała z tyłu, a Bobby’emu było wszystko jedno. - Tto... jesteeśmy... umówwwieni. Cichy partn.. patrn.. towarzysz ci nie przeszkaaadza? Nie lubięę gaddaać.. podczas spł spł... kajaków.- wydukał na koniec Bobby wyciągając dłoń do męskiego uścisku, żeby przypieczętować umowę. Angela uśmiechnęła się szeroko - Nie ma problemu, też nie lubię gadać - odparła odwzajemniając uścisk dłoni. W sumie to i lepiej, że trafił jej się dukacz, nie będzie musiała słuchać słowotoku jakiegoś tępaka. Bobby oddalił się z ulgą. Przełamał swoje kompleksy i załatwił kwestię kajaka. Wspólnym pokojem się nie martwił. Dziewczyny są dwie, więc pewnie jemu trafi się Bruce, brat Angelique, więc… będzie miał okazję się przekonać w czyje ręce oddaje bezpieczeństwo swej siostry. Biedny Bobby nie wiedział jak bardzo się myli. Podobnie jak niektórzy uczestnicy spływu, gdy nadarzyła się okazja Bobby obejrzał sobie kajaki, którymi mieli spływać. Wolał jednak się nie odzywać i jedynie przysłuchiwał się chyłkiem rozmowom prowadzonym przez innych uczestników spływu. Nie chciał… nie był w stanie się spytać Mounta na ich temat, ani też nikogo z obsługi. Kajaki wyglądały porządnie, więc Bobby najpierw wybrał pokój, gdzie zrzucił swoje klamoty na łóżko. Czyli w sumie tylko plecak. Mieli tu spędzić noc, więc nie było co się rozkładać. Zabrał ze sobą lornetkę i ruszył się rozejrzeć po ośrodku, głównie na jego leśne pogranicze, ciekaw jaka to ptasia fauna okupowała okoliczne drzewa. Jakoś nie czuł chęci narzucania innym swojej obecności, a zwłaszcza Angelique. Przecież nie lubiła gadatliwych. Potem zaś miała być imprezka integracyjna. Coś istotnego w sytuacji w jakiej byli. Płynęli wszak wszyscy razem, więc powinni się lepiej poznać. I pewnie porozmawiać, co dla Beara było kłopotliwie. Z racji problemów z wymową, raczej unikał rozmawiania. Zresztą, znał się tylko na przynętach, spławikach, sprzęcie myśliwskim i zwierzynie. Nie był światowcem. Uśmiechnął się kilka razy do Angelique, ale nie miał odwagi się ani do niej odezwać, ani zbliżyć. To by było kłopotliwe. W ogóle wolał się trzymać z boku, pić tylko odrobinę piwa i nie zwracać na siebie uwagi. Nie udało się. - Wyglądasz na kumatego w tych sprawach, a jak jeszcze nie masz pary do kajaka, to możemy pływać razem Przynajmniej szukanie drugiego do spływu będziemy mieć z głowy. Bobby skojarzył twarz z imieniem: Connor. - Aaale… ja mam jużż kkogoś.. ddo parry. Napprawdę mi przyyykro.- Bobby przeprosił mężczyznę i na pocieszenie dodał.- Nnnie jeestem teeeż, aż tak kkumma.. kummaty. Miał nadzieję, że to poprawiło Connorowi humor, nawet jeśli nie było do końca zgodne z prawdą. Zabawa integracyjna przy ognisku przypominała mu nieco te w rodzinnych stronach, toteż zamierzał na niej zostać, choć niezbyt długo. Mimo wszystko lepiej czuł się wśród znanych mu osób, które wiedziały o jego problemie z wymową. Tu nie mógł się w pełni zrelaksować i być sobą. Za słabo ich znał, więc raczej się przysłuchiwał niż wtrącał do rozmowy i przed północą planował ulotnić się do pokoju, w którym jak sądził Bobby, już któryś z facetów się dokwaterował. Bruce… jak przypuszczał błędnie.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 19-01-2016 o 11:00. Powód: od groma poprawek XD |
20-01-2016, 09:20 | #5 |
Reputacja: 1 | - Tak, panie prezesie. - przytaknęła piękna asystentka Mikołaja, po czym odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi, ponętnie bujając biodrami. Gdy wychodziła z gabinetu, odwróciła się przez ramię i spojrzała w wymowny, uwodzicielski sposób na swojego szefa. Młody mężczyzna wyjrzał przez okno swojego biura i rozparł się w skórzanym fotelu sprowadzanym prosto z Argentyny. Za oknem rozpościerał się piękny widok na słoneczne centrum Warszawy z Pałacem Kultury w centralnej części panoramy. Jego asystentka, która właśnie opuściła biuro miała zarezerwować dla niego miejsce na spływie w Colorado, o którym słyszał od znajomego z siłowni. Podobno przeżycia były niezapomniane, a cena gwarantowała wysoką jakość przeprawy. Co prawda, Mikołaj niedawno wrócił z Australii, gdzie miał przyjemność zakosztować nurkowania na Wielkiej Rafie Koralowej, ale jego firma kręciła się i bez jego udziału. Miał szereg zastępców, a przede wszystkim ojca za właściciela, więc młody chłopak mógł oddawać się przyjemnościom życia, co skrzętnie wykorzystywał. Gdy tylko mógł, albo nadarzała się okazja do przeżycia jakichś ekstremalnych doznań jak skok na bungee, spadochronie czy nurkowanie Mikołaj brał w tym udział. O pieniądze nigdy się nie musiał martwić, od małego dzięki firmie ojca miał wszystko o czym zamarzył. A teraz chciał odbyć spływ w Colorado. Poniósł się z fotela, poprawił szyty na miarę garnitur i wyszedł z biura. *** Gdy cała załoga znalazła się na pokładzie śmigłowca Mikołaj przeleciał wzrokiem po obecnych. Od razu wpadły mu w oko dwie śliczne dziewczyny. - Cześć wszystkim, jestem Mikołaj, czyli po angielsku Nicholas - powiedział z nienagannym akcentem. Lekcje z nativespeaker'ami od małego przyniosły rezultaty. Przedstawiając się skupił się głównie na przedstawicielkach płci przeciwnej, do których puścił czarujący uśmiech i obie musiały przyznać, że chłopak miał w sobie to coś. Młody mężczyzna, z delikatnym zarostem i dobrze zarysowaną żuchwą, a w dodatku ubrany w elegancki garnitur, który leżał na nim jak ulał. Jedynym niepasującym elementem był wojskowy plecak, który leżał na ziemi obok niego. Generalnie Mikołaj wyglądał jakby wybierał się na spotkanie biznesowe a nie na ciężki spływ kajakami, jednak pozory myliły i w plecaku miał najwyższej jakości sprzęt, wraz z kompletem ubrań. Garnitur zostawi w schronisku, a gdy rejs się skończy przyjedzie go odebrać. *** Gdy helikopter wylądował Dębski wysiadł jako ostatni, rozglądając się i podziwiając otoczenie. Musiał przyznać, że widział kawał świata, ale to miejsce było jednym z bardziej urokliwych w jakich miał okazję gościć. Gdy ekipa zebrała się przy ich przewodniku, Mikołaj niby słuchał tego co ma do powiedzenia, jednak bardziej skupiony był na uchwyceniu kontaktu wzrokowego z Angelique albo Arisą. W sumie, to już w helikopterze postanowił sobie, że którą z nich zdobędzie i bzyknie w ten tydzień. Nie było to dla niego wyzwaniem, w końcu nie takie rzeczy udawało mu się osiągnąć. Co prawda ten dziwny jąkający się typ kręcił się w pobliżu Angelique, ale to Mikołajowi nie przeszkadzało. Nie takich kozaków ogrywał. *** Jeśli chodziło o pokoje to było mu wszystko jedno, tak samo jak z kajakiem. Bardziej skupił się na imprezie integracyjnej oraz na bliższym poznaniu piękniejszej części ekipy. Co więcej, nie stronił od alkoholu, co skończy się niemal na sto procent ciężkim kacem dnia następnego. Pytał dziewczyn skąd są, dlaczego zdecydowały się na ten spływ, opowiadał coś o sobie, potem pytał znów o kilka szczegółów z ich życia, chwalił się ostatnią wyprawą na Wielką Rafę. Miał wrażenie, że rozmowa dobrze się kleiła, więc grunt został stworzony pod kolejny etap.* ______________________________________________ *Jak ktoś chce to można machnąć jakiś dialog, ale ja nie koniecznie czuję taką potrzebę
__________________ Może jeszcze kiedyś tu wrócę :) |
20-01-2016, 13:35 | #6 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
20-01-2016, 17:24 | #7 |
Reputacja: 1 | John był mężczyzną o posturze boksera wagi ciężkiej, którym zresztą był, chociaż nie w profesjonalnym, a hobbistycznym znaczeniu tego słowa. Przez całą drogę śmigłowcem, John praktycznie nie odrywał wzroku skrytego pod czarnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych, od znajdującego się za oknem krajobrazu. No może prawie całą... Przez pierwsze pięć minut przyglądał się towarzyszom swojej podróży i w tym krótkim czasie poczuł ochotę obicia mordy co najmniej dwójce z nich za sam wygląd. Nie chcąc jednać psuć miłej atmosfery postanowił ograniczyć się jedynie do wyżej wspomnianego patrzenia w okno. Zdarzało mu się już latać helikopterem, w pracy, to było co innego, teraz był na luzie, nie towarzyszył mu ciągły stres, mógł w końcu nacieszyć taką podróżą oczy, a widoki, które się pod nimi rozciągały mogłyby przyprawić niejednego miłośnika przyrody o niekontrolowany wytrysk. Kiedy dotarli na miejsce, przedstawił się Wellexowi i powitał go silnym uściskiem dłoni. Dokumenty, które od niego otrzymał wypełnił od razu po wejściu do jednego z wolnych pokoi. Nie wczytywał się w nie zbyt dokładnie. Nie musiał się zbytnio przepakowywać, zadbał o to przed wyruszeniem z domu, wszystko co miał zabrać ze sobą na kajak, znajdowało się w oddzielnym plecaku. Po zapoznaniu się ze sprzętem, który zapewniał im organizator wycieczki, oddaniu Wellexowi dokumentów i zapakowaniu bagaży, wraz z resztą udał się na kolację. Jedzenie bardzo mu smakowało, chociaż nie był osobą, która zwykła wybrzydzać przy stole i zjadłby praktycznie wszystko, sam zresztą gotował tak, że nawet szczury trzymały się z dala od jego kuchni. Podczas imprezy integracyjnej skupił się na tym by się schlać, nie był co prawda alkoholikiem, ale poza ćwiczeniami i pracą, picie piwska stanowiło jego kolejne hobby. Upicie się nie przychodziło mu to łatwo, biorąc pod uwagę jego dużą masę i to jak bardzo wcześniej się najadł. Poza tym, obserwował towarzyszy, z którymi przyjdzie mu dzielić wycieczkę, jak i paralotniarzy i grotołazów, głównie chłopaków, którzy usiłowali wyrwać laski na jedną noc. Sam nie odczuwał takiej potrzeby, pochodził z Los Angeles, miasta w którym spragnione sławy kurwy wyskakują ci z lodówki. Nie omieszkał o tym wspomnieć, kiedy ktoś z imprezowiczów zapytał go o to skąd pochodzi. Ci, którzy zechcieli dowiedzieć się o nim czegoś więcej, usłyszeli również, że zapewnia ludziom bezpieczeństwo, nie chciał jednak powiedzieć dla jakiej firmy pracuje, ani kogo ochrania, chociaż czuł, że gdyby wypił trochę więcej, pewnie zapomniałby o zasadach swojej pracy. Kiedy Mayfield zasugerował im, żeby nie wypili za dużo, John odprowadził go do drzwi pytającym spojrzeniem, z tego spojrzenia dało się dokładnie wyczytać pytanie brzmiące: "A chcesz w ryj?". John nie lubił kiedy ktoś zagląda komuś w talerz, a w kieliszek tym bardziej. Zanim nadarzyła się jednak okazja do burdy Connor był już za drzwiami. Smith westchnął pod nosem, wypił jeszcze dwa piwa i również opuścił pomieszczenie. Nie poszedł spać od razu, wcześniej postanowił trochę przetrzeźwieć i udał się na pół godzinny spacer, przy okazji zwiedzając najbliższą okolicę ośrodka. Kiedy już wrócił do pokoju, zauważył, że jest w nim jeszcze ktoś, ale nie widział teraz na tyle dokładnie, żeby dokładnie ocenić kto to był. Padł w pościel jak kłoda i nie poruszył się, dopóki o piątej rano nie obudził go dźwięk budzika zmieszany z lekkim bólem głowy... Ostatnio edytowane przez Komiko : 20-01-2016 o 17:38. |
20-01-2016, 23:25 | #8 |
Reputacja: 1 | Plecak spakowany zgodnie z listą. Firma musząca się pogodzić z tygodniową nieobecnością, załatwiona. Towarzysze gotowi. Nadszedł czas na rozstanie się z cywilizacją, i rozpoczęcie kolejnego urlopu. Urlopy natomiast były wyjazdowe. Tyłek mógł się wybiegać, wypływać, wyspinać a ostatnio nawet wyhuśtać na linie między wielkimi klifami. Bungee i skoki spadochronowe były jeszcze zbyt brawurowe, choć wielce kusiły by dopisać je do listy osiągnięć. Poczucie ostrożności wykluczało atrakcje z obecnością wszystkich trzech czynników: Połączenie dużej prędkości, dużej wysokości i awaryjne środki bezpieczeństwa, były barierą, przez którą trzeba było spokojnie się przeprawić - osiągnięcie tego było zbyt dużą pokusą. Nawet nie tyle, że "pokusą" a elementem samorealizacji. Bo, co to za życie, gdy na starość nie można było powiedzieć, że "spróbowało się wszystkiego"? Żyć, by zaznać jedynie skrawka tego, co można było zrobić. Bez sensu. Arisa właśnie taka była, a Bruce był w tym dla niej świetnym kompanem. Ostatnio edytowane przez Proxy : 22-01-2016 o 20:59. |
21-01-2016, 17:25 | #9 | ||
Reputacja: 1 | Z pokładu helikoptera wyskoczył młody mężczyzna o brązowych włosach i rozbrajającym uśmiechu. Podrapał się po krótkiej brodzie, przeczesując zielonymi oczami piękną okolicę. Wystarczył tylko jeden rzut oka w jego stronę, by stwierdzić, że niezwykle mu się tu podoba. Entuzjazm i ekscytacja nie opuszczały go już na kilka dni przed wyjazdem, kiedy przygoda życia zbliżała się już wielkimi krokami. Dusza poszukiwacza mocnych wrażeń, dotychczas uśpiona pod zwałami książek na temat zarządzania i marketingu, przeżywała teraz chwile dzikiej ekstazy. Studia, na które uczęszczał, wysysały z niego całą energię, doprowadzając do stanu znużenia i irytacji, jednak jego wrodzony upór nie pozwalał mu ich olać. Dlatego każda chwila wolności od obowiązków była przez niego wykorzystywana w całości. A perspektywa tygodnia na Szlaku Połamanych Łodzi pobudzała każdą komórkę jego ciała do stanu ekscytacji. | ||
22-01-2016, 02:54 | #10 |
Reputacja: 1 | dr Aron Cage - jak nie teraz to kiedy? Zaczęło się od przyjęcia niespodzianki. Prawdziwej niespodzianki, nie takiej o której wiesz i udajesz zaskoczonego. Nie, tym razem naprawdę się postarali, aż do ostatniej chwili Aron był przekonany, że to po prostu wypad na piwo. Oczywiście spodziewał się przyjęcia w ogóle lecz bliżej weekendu. Trzeba było przyznać Steve zorganizował wszystko jak profesjonalista, wynajął salę w ich ulubionym pubie, zebrał ludzi - przyjaciół i współpracowników, co w większości wychodziło na to samo - a nawet załatwił im dzień wolny nazajutrz. Po prostu organizacja perfekcyjna a do tego nie zdradził się choćby słowem. Nie mniej nie był to koniec niespodzianek jakie miały spotkać Arona tego wieczoru. “Chłopie stuknęła Ci czterdziestka, ostatnia szansa by zrobić coś szalonego…” *** “Zrobić coś szalonego” powtarzał sobie lecąc śmigłowcem. Ledwie tydzień minął od przyjęcia i prawdę mówiąc Aron nie czuł się zbyt dobrze przygotowany. No ale o to przecież chodziło, przygoda życia. On kontra dzika natura, z dala od cywilizacji, walka z żywiołem. Żołądek miał ściśnięty z niepokoju i podniecenia na myśl o spływie. Zaś na twarzy malował mu się głupi uśmiech którego za nic nie potrafił ukryć. Nie wątpił, że jest najmniej doświadczonym członkiem ekipy i tym razem mu to nie przeszkadzało. No może troszkę, zważywszy na średnią wieku uczestników. *** Z helikoptera wypadł, niemal dosłownie. No cóż nie był przyzwyczajony do takich środków transportu, lub mówiąc dosłownie unikał ich jak ognia. Uśmiech którego nie mógł wcześniej ukryć teraz zniknął całkowicie a zmagania z samym sobą zaczęły się dla niego odrobinę wcześniej niż dla pozostałych. Całą drogę trzymał się kurczowo aż mu kostki pobielały, zresztą nie tylko one. Pod koniec lotu dr Cage wyglądał niczym upiór, blady i z wyrazem grozy zastygłym na twarzy. Na dodatek wysiadając zaczepił o coś i prawie stracił równowagę. Gdyby miał chwilę by się nad tym zastanawiać zapewne poczerwieniałby ze wstydu, na szczęście nie miał. Szybko zabrał swoje rzeczy i ruszył za grupą. Urzeczony widokami wdychał rześkie górskie powietrze. Po terrorze jakim był dla niego lot ośrodek do którego zmierzali był niczym oaza spokoju i wytchnienia. Niemal machinalnie zaczął czytać dokumenty które dostał, jak to mówią przyzwyczajenie drugą naturą. Kiedy więc w końcu z nimi skończył była już prawie trzecia. Po pracy oddalił się by wykonać jeden ale za to bardzo ważny telefon. Raczej wątpił by w górach jego komórka miała zasięg więc to był ten moment kiedy ostatni raz przed spływem porozmawia z żoną. Z tego wszystkiego całkowicie zapomniał zająć sobie miejsce w pokoju. Nim zaczęła się impreza chodził szukając miejsca. Po pierwszym piwie całe napięcie zeszło. Wprawdzie nie rozgadał się ale za to przysłuchiwał rozmowom. Nie czuł się dziś na siłach by być duszą towarzystwa a i towarzystwo nie specjalnie wyglądało na takie do którego przywykł przez ostatnie lata. Owszem o to przecież chodziło lecz mimo to postanowił dać sobie trochę więcej czasu na aklimatyzację, zwłaszcza po dzisiejszych przygodach. Później będzie przecież wiele czasu. Słowa Connora - jeśli dobrze zapamiętał imię - wyrwały go przyjemnego odrętwienia. - Dobry pomysł, państwo wybaczą też udam się na spoczynek. - Pożegnał się choć nie byl pewien czy ktokolwiek to zauważy. Przed snem nastawił sobie budzik na czwartą trzydzieści, nauczony doświadczeniami z czasów studiów wolał mieć odrobinę więcej czasu na korzystanie z łazienki zwłaszcza, że tai luksus szybko się nie powtórzy. |