Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-04-2019, 19:12   #51
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Przyglądała się swojej dłoni z długimi paznokciami jak szpony. Była silna, była naga i była spragniona. Siedząc na konarze drzewa węszyła w poszukiwaniu zapachu, samca czy samicy… czy miało to znaczenie? Może. Jej ciało płonęło pożądaniem, które dotąd w sobie tłumiła. Była drapieżnikiem. Była silna. I była na łowach w dżungli. Tym razem to ona była silną bestią.



Rzuciła się w chaszcze biegnąc przez gęsty zielony las w pogoni..no właśnie za czym?
Podążyła za innym zapachem, drapieżnym i intrygującym. Kolejne skoki zbliżały ją do jej celu. Do przepaści rozdzielającej dwie dżungle. Skoczyła w nią w dół bez wahania. Spadała bez strachu. Bo też nie zginęła lądując na gruncie niczym kot i natykając się na Alice… nagą i równie drapieżną istotę jak ona. To chyba nie był dobry wybór, albo najlepszy wybór to miało się okazać. Yoona prychnęła dziko i rzuciła się na przeciwniczkę. Prowadzona podświadomą wściekłością na wiedźmę od pierwszego dnia kiedy ją spotkała i ta próbowała nagiąć ją do własnej woli.
Yoona chciała krwi. Chciała wgryźć się w szyje Alice i przetrącił jej kark. Czuć jak życie będzie z niej uchodzić. Yoona była dosyć mściwą osobą.
Alice również rzuciła się na nią. Dwie bestie się zderzyły w locie. Pazury rozorywały skórę do krwi. Ból jednak nie wydawał się tak silny, wszystko to mieszało się z dziwną ekscytacją. Gdy tarzały się po ziemi. Alice była silna, a choć Yoona wgryzła się w szyję przeciwniczki i popłynęła krew, to nie była w stanie złamać karku przeciwniczce.
Więc gryzła dale, charatała skórę a nawet sięgnęła ku oczom, by oślepić okaleczyć. Wylać na nią całą złość i strach jakie przez nią czuła.
Alice jednak była tu silniejszą i doświadczoną samicą, jej zęby zacisnęły się na palcach Yoony, boleśnie i mocno je ściskając. Patrzyła kpiąco na Yoonę podsycając jej gniew.
Ta nadal atakowała jakby nie obchodziło ją co się stanie jej samej, jeśli zginie to zginie ale tą tutaj pociągnie w otchłań za sobą. Im dłużej walczyła tym ból stawał się mało istotny, jej ciało było gorące, jej serce waliło coraz silniej. Straciła trzy palce lewej dłoni, ale nie przejmując się tym… wbiła palce prawej dłoni w oczy Alice oślepiając ją brutalnie.
Oprócz syku bólu po okolicy rozniósł się też głośne wycie triumfu. Walka się nie skończyła i jasno włosa zaciekle atakowała dalej tym razem szarpiąc ciało i mięśnie chcąc wywlec wnętrzności alice na wierzch i po wszystkim móc się w nich tarzać.
Po chwili jej się to udało… rozerwała Alice na strzępy, dosłownie.
Pojedyncze długie wycie jasnowłosej rozległo się po okolicy i cichsze warkoty uniesienie kiedy jasne ciało Yoony nabierało czerwonej barwy kiedy tarzała się w kałuży krwi zostawioną przez przeciwnika. Kiedy uniesienie mijało wracał ból, Księżniczka schyliła się by wyrywać z resztek ciała wątrobę i skonsumować ją na surowo. Była poraniona i potrzebowała siły.
Gdy tak pożerała… zwłoki Alice zaczęły wstawać, ciało składać się do kupy. Krwawe jamy w miejscu oczu spojrzały na Yoonę, usta uśmiechały się upiornie.
- To cudowne prawda? Pokonać i zabić. Jednak nieważne czy wygrasz, czy przegrasz… jesteś zgubiona. Nawet po śmierci będziesz częścią naszej dżungli.-
Jej jelito wystrzeliło niczym wąż krępując ręce, a potem nogi zaskoczonej Yoony. Pisk zaskoczenia wyrwał się z jej gardła kiedy zaczęła się szamotać by się oswobodzić.
Im bardziej szamotała tym bardziej oplątana była, uwięziona i bezbronna. Zdana na łaskę koszmaru który stworzyła własnymi szponami.
- Im bardziej się opierasz… tym bardziej będzie boleć.- uśmiechnęła się szeroko Alice, a potem… jej żuchwa odpadła. Język musnął jej policzek w obleśnej pieszczocie. - Lubię jak mi się opierasz.
Jasnowłosa nie rozumiała, działała instynktownie. Im bardziej ją pętano tym bardziej się szamotała, gryzła szarpała. Musiała się uwolnić. Musiała.
Jednak w swym instynktownym szale więzła wśród splotów jelita coraz bardziej i bardziej.
- Jesteś taka apetyczna.- martwa Alice obróciła ją tak, że wypięte pośladki były tuż przed jej okaleczonym obliczem i… tym razem Susan obudziła się z krzykiem we właściwej chwili. Choć nadal w nocy.,


Dzień 11 ?
- Aaaa! - Wrzask rozniósł się po mieszkaniu. Susan objęła się ramionami próbując się uspokoić, cała się trzęsła. W tyle umysłu Yoona też, ale ta ze wściekłości że się nie udało. Susan z przerażenia że nawet w snach odmawia się jej małego zwycięstwa. Łzy w końcu popłynęły po policzkach. Bezsilność, to czuła. Całkowitą bezsilność. Kiedy chwile się uspokoiła sprawdziła godzinę. Ledwo po północy… szlag. Ciemna noc dookoła i koszmarne sny. To miasto musiało na nie wpływać.
Poczuła suchość w gardle i postanowiła jednak zejść do kuchni po szklankę wody.
Schody były wyjątkowo ciemne. W dodatku… światło nie działało. Przypadek? Złośliwość Henry’ego? Trudno było zgadywać. Niemniej prądu w domu nie było. I musiała zejść po ciemku stawiając kroki na wyjątkowo stromych schodach.
- Szlag. - mruknęła cicho idąc w dół jej oczy przyzwyczajały się do ciemności. Mimo to kurczowo trzymała się poręczy.
Krok po kroku… na dół. Szło jej to boleśnie długo, w końcu jednak dotarła na parter jej domu pogrążonym w nienaturalnie ciemnym mroku. Słyszała jakąś szamotaninę w kuchni… jakieś jęki i charczenie.
Ostrożnie zajrzała do kuchni wychylając się zza krawędzi framugi drzwi. “Tylko niech to nie będzie szczur.” To coś było większe od szczura… a właściwie te dwie istoty, których cienie Susan widziała, były większe od gryzonia. Postać ludzka i postać z grubsza czworonożna… walczyły ze sobą. A właściwie, to ta ludzka desperacko broniła się przed zagryzieniem.
Trudno było powiedzieć co pchnęło Susan do dalszych działań. Strach. Odwaga. Szaleństwo. Yoona. Susan wpadła do kuchni łapiąc krzesło i zamachując się nim na największego agresora. Oczywiście zakładając że był to wilk.
I zatrzymała się w połowie drogi wpatrzona to w pokraczną bestię, to… w leżące… już martwe ciało. Wilk, ta pokręcona miejscowa wersja drapieżnika był strasznym widokiem. Ale już jej znanym. Ciało które leżało na ziemi też. Męskie, z rozerwaną klatką piersiową i rozszarpanym gardłem. Znała tego mężczyznę. Z widzenia. Znała tę bliznę na jego obliczu, nawet jeśli nie znała jego imienia. Był cynglem jej męża. Był cynglem ludzi dla których pracował. Był cynglem… który z pewnością przybył tu do niej z wizytą.
I teraz… był martwy. Wilk zauważył Susan, obnażył pokryte krwią Azjaty kły warcząc ostrzegawczo.
- Nie możesz być w domu…- szepnęła Susan nadal trzymając w dłoniach uniesione krzesło ale wstrzymując się od ataku. W końcu jeśli jego pierwsza ofiara była martwa co się stanie z nią?
Odpowiedzią było kolejne warknięcie. I powrót do wyjadania serca swojej ofiary. Nie zwrócił na nią większej uwagi. Wilk zupełnie nie był zainteresowany jej słowami czy zachowaniem. Była mu obojętna… tej nocy przynajmniej.
Kobieta nie wiedziała jak się zachować. Z jednej strony była wystraszona, z drugiej wdzięczna z trzeciej jak ma zamiar wytłumaczyć martwe zwłoki obcego w swojej kuchni!
A może to sen? Kolejny.
Susan zaczęła się wycofywać na górę. Najlepiej zamknąć się w sypialni. albo schowku.
Wilk zajęty swoją ofiarą, nie planował chyba podążać za nią.
Susan zamknęła się w sypialni a potem w łazienkę gdzie nadal leżał nóż który kiedyś przyniosła z kuchni. potem ułożyła się w wannie nasłuchując czy to coś na pewno nie idzie na górę.


 

Ostatnio edytowane przez Obca : 10-04-2019 o 20:53.
Obca jest offline  
Stary 05-04-2019, 21:55   #52
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dzień 11

Nie wiedziała kiedy zasnęła. Może nigdy się nie obudziła? Tak. Oby to był tylko koszmar.
W wannie jednak niewygodnie się spało. Ale może to tylko lunatykowanie było?
Ciało było obolałe, przeciągnęła się z trudem w wannie. Była… 5 rano.
Nadal uzbrojona w nóż zeszła do kuchni, mając nadzieję, że wczorajsze wydarzenie było snem. Z pewnym wahaniem przekroczyła próg kuchni.
Nie dostrzegła nigdzie wilka. Nie widziała. Przynajmniej z początku… bo potem zobaczyła plamę krwi na kafelkach kuchni. A gdy przykucnęła, dostrzegła kolejne szczegóły… nogi denata. Jedną wciśniętą pod mebel, drugą w kąt. Głowa trupa leżała pod zlewem, a ręce rozrzucono losowo. Wilk zadowolił się torsem. Inne części ciała porozrzucał.
- No dobrze, niby nie ma tragedi…- “Co ja gadam, mam trupa w Kuchni!” Susan poleciała do składzika po folie i taśmę, gumowe rękawiczki wybielacz i inne rzeczy do sprzątania. Czekał ją pracowity poranek przed pojawieniem się Alice. “Resztki” ciała owinęła folią i wrzuciła do worka na śmieci.
- Powinnam je rozpuścić w kwasie żeby nie było niczego…- Mruknęła do siebie, przypominając sobie co stało się z ciałem jej męża. Następnie zaczęła zmywać ślady krwi i usuwać materiał genetyczny wybielaczem i jodyną. O siódmej zostało już jej tylko wyrzucenie worka z ‘mięsem’ i drugiego z rzeczami w których sprzątała. No i umycie siebie co zrobiła z radością chociaż szorowanie siebie po czymś takim zawsze zostawiała niemiłe zaczerwienienia na skórze. Przebrać się w strój i wykorzystać wczesną porę do wyrzucenia ‘śmieci’ by nikt nie widział.
Usunęła ślady zbrodni, co prawda nie swojej, ale z nią powiązanej. Susan nie bardzo rozumiała, czemu wilk zagryzł w jej domu polującego na nią członka Yakuzy. Ani też czemu zadowolił się tylko nim. Szczęśliwy zbieg okoliczności? Może. Coś więcej? Prawdopodobnie tak. Nie była jednak pewna.
Natomiast była pewna, że prędzej czy później mogą zjawić się inni. Nie zapomniano o niej.
“Ciekawe czy powiedzieli im ile naprawdę zabrałam…pewnie nie w końcu stracenie twarzy jest jeszcze gorsze od tracenia pieniędzy.” Pomyślała nalewając sobie do przenośnego bidonu wody. Na wszelki wypadek napisała rano sms-a do Jane.
sms Sue
“Słyszałaś kiedyś żeby ‘wilki’ weszły do domu zjadły włamywacza, a właściciela zostawiły w spokoju?”


Po naciśnięciu wyślij wpadła na pomysł. “Włamywacza” ona też była obcym w czyimś domu kiedy się na nią rzuciły. Czy to działa na zasadzie służby porządkowo-ochroniarskiej?
Odpowiedź przyszła po kilku minutach.
“Kogo zjadły? Bo domy w tym mieście mają wilki zaklęte też w sobie. Nie zrobią krzywdy ich prawowitym właścicielom. A ty podpisałaś już papiery, prawda?”


- Wow…- była jej jedyną odpowiedzią, trochę się zrobiła lekka w nogach. Miała mieszane uczucia, co do tej rewelacji. Tylko odpisała Jane.
“Nie ważne już ‘sprzątnęłam’. Tak podpisałam dzięki za info.”



Takie rzeczy powinny być napisane w dokumentach.



“ Ich zasada działania, to moje domysły. Nigdzie nie natknęłam się na informacje o nich.”


-odpisała Jane.

“Dobra, później to rozkminię. Na razie trening z Alice”



po tym odłożyła telefon i zaczęła się rozciągać. Przyda się to jej zbolałemu po nocy w wannie ciału.

Alice zjawiła się niestety… punktualnie. Ubrana w strój biegowy prezentowała się wręcz niewinnie.
- Gotowa?- rzekła po zapukaniu na tyły jej domu i wejściu do środka.
- Gotowa! - Odpowiedziała z entuzjazmem Susan.
- To chodźmy… zrobić rozgrzewkę, a potem… kto prowadzi?- zapytała Alice z uśmiechem.
- Znasz lepiej okolicę więc czyń honory. - odpowiedziała Susan Otwierając okno by kuchni a się wywietrzyła po czyszczeniu środkami rżącymi.
- To za mną.- odparła Alice i ruszyła przodem, zerkając tylko za siebie czy Susan nadąża.
Ta nadążała spokojnie i na prostych kawałkach spokojnie zrównywała się ze swoją towarzyszką.
Alice na początek rozpoczęła rundkę dookoła miasta. Nieśpiesznie z początku, a potem podkręcając tempo, by sprawdzić szybkość i wytrzymałość Susan. Ta dała się poznać jako solidna biegaczka, dotrzymywała tempa i nie wydawała się być zmęczona. Nawet przy podkręconym tempie, pokazywała, że nadal nadąża.
Alice zatrzymała się nagle podczas tego “wyścigu”. Powodem tego był samochód. Czarna toyota stojąca w bocznej uliczce.
- Dziwne. Nie kojarzę nikogo, kto by posiadał taki samochód.- stwierdziła w zamyśleniu.
- Może przejezdny? W końcu tutaj czasem też się zdarzają...bo zdarzają się prawda? - Zasugerowała Susan, domyślając się czyje to auto.
- Silnik już zimy, maska mokra od rosy.- oceniała Alice macając karoserię wozu.- Stoi tu już jakiś czas. Gdzie jego właściciel?
Susan podeszła do auta i sprawdziła czy jest otwarte. - Co zazwyczaj dzieje się z obcymi w mieście? - zapytała licząc, że Alice sama sobie odpowie co się mogło stać.
- A co ma się dziać? Odjeżdżają. W mieście nie ma hotelu, więc nie mają się gdzie zatrzymać.- wyjaśniła zdziwionym tonem głosu Alice.
- Może ten został… ktoś go ugościł. - powiedziała zamyślona Susan przekonując się, że auto zamknięte jest.
- No nie wiem. Trzeba by zawiadomić Jessicę.- zamyśliła się Alice.
- … - Susan zastanowiła się chwilę. - Pewnie tak będzie najlepiej, masz telefon?
- Nie. Nie zabieram. A ty?- zapytała bibliotekarka w zamyśleniu.
- Też nie....to co wracamy czy biegniemy na posterunek i liczymy, że ktoś tam jest o tej porze?
- Przebiegniemy się jeszcze trochę, a potem ja zawiadomię policję. Nie musimy tam iść we dwie. - odparła nieco roztargniona ‘wiedźma’ i ruszyła przodem.
- No dobrze. - Zgodziła się Susan, biegnąc za Alice. - Która z nas to raportuje?
- Jak wspomniałam… ja wezmę na siebie to brzemię.- odparła Alice zerkając za siebie.
- Brzmi jakbyś nie była fanką pracy Jessici. - Zauważyła Susan słysząc słowo ‘brzemię’.
- Ma swoje… wady. I zalety.- mruknęła Alice zatrzymując się na moment. Zapach pojawił się, kwiat nie niósł jednak ze sobą pożądania, a raczej burzę.
- Mhmm..- Susan stanęła jak wryta jej ręka uniosła się do nosa jakby wciągnęła jakiś strasznie nieprzyjemny duszący zapach. - Co to… - Nie mogła dokończyć.
- Och… wszystko w porządku?- zapach Alice od razu zniknął, gdy ta zorientowała co się stało. Na ile była to świadoma moc, na ile instynktowna? Pewne jest że ‘wiedźmy’ nie do końca nią władały.
- Ughh..ten zapach...taki duszący…- Ogarnęła się Woods próbując wykorzystać świeże “bezzapachowe powietrze” i oczyścić myśli.
- Jaki zapach?- Alice udawała, że nic takiego nie zaistniało. Że żadnego zapachu nie wydzieliła.
- Fiołkowy? - powiedziała Susan udając głupią - Nie no, już jest ok. Mogę biec dalej.
- Ja tam nic nie czuję. Przywidziało ci się coś.- odparła Alice ruszając przodem znów, wyraźnie rozkojarzona.
- Jasne..- Rzuciła za nią Susan podążając. resztę drogi zastanawiając się jak połączyć reakcje z sytuacją i jakie wnioski wyciągać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-04-2019, 08:00   #53
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Było nawet przyjemnie, przebiec się z Alice. Na szczęście bibliotekarka nie użyła świadomie swojego zapachu i nie zdominowała za pomocą emocji dziewczyny. Cała i nietknięta Susan znów znalazła się w swoim domu. I czegoś nowego się dowiedziała.
Pozostała sprawa samochodu, kiedy przygotowywała śniadanie stwierdziła że najlepszą taktyką będzie udawać że nic nie wie i udawać, że się tym nie interesuje.
Kuchnia nadal pachniała środkami czystości ale nie na tyle by być nieprzyjemną. Susan na śniadanie zjadła płatki.




I zamierzała zrobić nową porcję mrożonej herbaty, dokończyć ramę i zabrać się poważnie za szafę. Odgłosy z góry świadczyły o tym, że Henry pracował już. Teraz to co prawda nie miało znaczenia, bo znów była sama… książę z bajki okazał się dupkiem, a najgorsze było to że nawet nie pomyślał by spróbować przeprosić. Ale czego się spodziewała? Wszak Jane mówiła jej jaki jest. Hong wiele mówiła i niestety prawie zawsze miała rację.
- Ciekawe czy dlatego nie zostaje w mieście na noc...bo by go rozszarpały…- zastanowiła się idąc do siebie i zaczynając pracę nad szafą. Koło południa miała prawie przygotowaną do nakładania farby ale zrobiła się głodna i postanowiła zrobić sobie przerwę.
W kuchni zrobiła sobie spaghetti z poprzedniego dnia tylko że użyła samego sosu pomidorowego który był ostry ale nadal zjadliwy. Henry uda się pewnie do Hong,...ich, Susan i Henry’ego, komunikacja była tego dnia zerowa.
“No tak co zaruchał, to jego.” Pomyślała gorzko Woods zmywając po obiedzie i kierując się do sypialni by dokończyć szorować szafę papierem ściernym. Potem zaczęła nakładać pierwsze warstwy jasno niebieskiej farby.
Usłyszała schodzenie po schodach. Pewnie Henry szedł na obiad u Jane. Przez chwilę została sama, a potem.. znowu ktoś szedł po schodach. Znowu skrzypiały.
W pierwszej chwili nie zwróciła na to uwagi, założyła że albo majster może czegoś zapomniał albo nie zauważyła upływu czasu i już wraca.
- Hej. Jak ci idzie? Henry nie był zbyt dobrym źródłem informacji.- usłyszała głos Jane.
- Hej. No nie rozmawiamy ostatnio. - Przyznała Susan, bez bicia i bez skrępowania. Ona wiedziała że będzie słabo i okropnie koniec końców. Powinna częściej słuchać rozumu niż reszty ciała to by nie czuła się teraz źle. Bo choć nie przyznałaby tego nawet pod wpływem tortur to było jej źle, że tak się skończyło i że się w ogóle skończyło. Wróciła myślami do gościa i pokazując pierwsze efekty swojej pracy. - Powiem tak..idę do przodu, ale jeszcze trochę pracy przede mną.
- Przynajmniej masz hobby, choć mogłaś to zostawić Henry’emu.- odparła z uśmiechem Jane i spytała cicho.- I jak poszło z Alice? I co to za gość był u ciebie?
- Myślę, że Henry’emy już zależy by dalsze prace szły szybko i sprawnie…- Powiedziała z pewnością w głosie choć trochę melancholijną. - ...chyba po pokoju poproszę o zrobienie schodów do piwnicy, a resztę będę ogarniać sama w swoim tempie. Z Alice poszło dobrze tylko biegałyśmy...speszyła się jak zwróciłam uwagę na fiołkowy zapach….to było ciekawe ale jeszcze nie wiem co mi to powiedziało. Co do tego o czym ci pisałam...no cóż był, ale już go nie ma. Choć rano znalazłyśmy obcy samochód z Alice. Poszła zawiadomić Jessicę.
- Wiesz. Henry jest nieskomplikowany. Czasami mam wrażenie jakby nie był…- zamyśliła się Hong.-.. nie był cały. Działa instynktownie i raczej niezbyt rozgarnięty socjalnie jest. Ale chyba bardziej tobie zależy, by szybciej skończył niż jemu.
- Tyle ciekawych rzeczy, a ty o nim…- mruknęła Susan siadając na łóżku i patrząc się na szafę. - … uprzedzał mnie, sama też wiedziałam, że tak się skończy...może nie dokładnie tak ale jakiś ogół miałam. Nie słuchałam siebie i taki efekt… sama sobie jestem winna i tyle. Będzie lepiej dla nas trojga jak remont skończy się w terminie, teraz jak nie ma żadnych relacji rozpraszających to powinno się udać.
- A ciebie bardziej Alice zainteresowała. Nie wiedziałam, że gustujesz w blondynkach.- odparła żartem Jane i podrapała się po karku. - Alice i Jessica rzeczywiście się nie kochają. Ale wierz mi, chętnie stają murem przeciw Eleonore.
- Nie podoba mi się ta forma żartów, bo sprowadza mnie do bycia dziwką. Nie gustuje w kobietach mówiłam ci to nie raz. - Wypowiedziała swoje zdanie na temat żartu Jane i po raz kolejny przypomniała jej o swoich preferencjach seksualnych. Nie chcąc jednak poświęcać temu zbyt dużo czasu przeszła do kolejnego pytania. - A Camille i Rose?
- Rose jest ta głupiutka. Nikt nie traktuje jej poważnie, a ona sama zajęta swoim apetytem. Camille to lesbijka, ma swoją partnerkę. Raczej jej się trzyma.- rzekła licząc na palcach.
- Chodziło mi o ich stosunek do siebie nawzajem, Alice wydawała się być poirytowana Rose.
- Traktują ją jak rozpieszczoną nastolatkę.- wzruszyła ramionami Jane.- Mogą się na nią gniewać, jak na bachora który sobie na zbyt wiele pozwala.
- A Camille?
- Camille jest blisko z Alice i Eleonore… takie mam wrażenie.- wyjaśniła Hong wyraźnie zakłopotana.
- Zrobiłaś się zakłopotana...z jakiegoś konkretnego powodu? - dopytała Susan, ale nie zamierzała drążyć jeśli Jane poczuła się nieswojo.
- Nieważne…- machnęła ręką Hong zmieniając temat. - A ten… gość? Znałaś go?
- Tak. Choć uważam, że im mniej o nim wiesz tym lepiej….jeśli ‘wilki’ nie atakują właścicieli domostw to czy to dlatego Henry nie zostaje w mieście? Bo nie podpisał umowy więc, by go rozszarpały? Pytam z ciekawości bo chce zrozumieć jak to działa. - Odbiła piłeczkę Susan.
- Nie wiem.- stropiła się Jane.- Słyszałam o wilkach - obrońcach wybranych od pijanej Rose.
W zasadzie to nie bardzo w nie wierzyłam. Wiem że takie wilki mieszkają też w lesie, ale nie miałam okazji się przekonać, że naprawdę mieszkają w domach.
- Czyli hipotetycznie jako mieszkanka powinnam czuć się bezpiecznie w lesie. - Powiedziała rozmyślająco bardziej do siebie niż do Jane, myśląc nad być może wieczornym spacerem. - No dobrze, o ile w samochodzie nie ma nic z czym przyleci do mnie pani szeryf nie muszę się niczym martwić.
- Nie bardzo… las należy do hrabiego. W lesie będziesz intruzem.- wyjaśniła Hong.
- Mhmmm, kiepsko…- stwierdziła Susan. - A właśnie mamy gdzieś szklarza albo mogę u ciebie nowe lustro zamówić? Skończyłam ramę i mogę je wstawić.
- Możesz u mnie.- rzekła z uśmiechem sąsiadka Susan.
- Super. Wpadłam też na pomysł żeby zawiesić materiał na łóżku, wiesz taki ala baldachim. - Powiedziała swoje plany dotyczące domu. - A jak Henry skończy z gabinetem pewnie stworzę jakiś obraz na ścianę, są takie puste, że aż strach.
- Widzę, że się rozkręcasz.- odparła z uśmiechem Jane.
- Raczej odwracam uwagę od niewygodnych...nieprzyjemnych myśli. - przyznała Susan -...wiesz ta cała sprawa z nim, z nimi , z tym miastem,...z jednej strony chciałam zamieszkać w jakimś spokojnym miejscu … tak trochę się z tym przeliczyłam.
- Cóż poradzić. To dobre miejsce by się schować przed innymi kłopotami.- odparła enigmatycznie Hong.
- Z tobą było tak samo uciekłaś przed kłopotami i nagle znalazłaś się w większych? Nie musisz mówić, ale znalazłam o tobie wycinek z gazety.
- Tak. Nie chcę o tym mówić.- stwierdziła enigmatycznie Jane.
- Jasne. - Susan nie naciskała sama miała na głowie szukającą ją organizację i nie zamierzała się tym dzielić. - Ok to sorki, ale wracam do malowania. Nie to żeby mi się spieszyło, ale potrzebuje mokrej farby dla efektu jaki chce osiągnąć.
- To nie przeszkadzam. A potem… może jutro możemy poszukać w barze. Miłych facetów. Są tu tacy. Świat nie kończy się na Henrym.- zaproponowała Jane.
-...- Susan nie odpowiedziała tylko puściła jej to spojrzenie pełne niedowierzania w to co usłyszała. Mówiło tez że nie ma ochoty na żadnych facetów, miłych czy nie. I na pewno nie zamierza szukać sobie przygody by zapomnieć o poprzedniej poległej przygodzie.
- Ok… nie było propozycji.- stwierdziła z uśmiechem Hong.- Zawsze zostaje malowanie mebli, tak?
- Tak prace ręczne są bardzo relaksujące. - Powiedziała stanowczo Susan i wróciła do dopieszczania wizualnego swojej szafy.
- To w takim razie… nie będę ci przeszkadzać w relaksie. Wpaść z kolacją?- zapytała na koniec.
- Nie musisz. Mam jeszcze chleb i pewnie zrobię sobie kanapki, choć to znaczy że jutro powinnam kupić nowy… Pewnie Phil coś ma. - powiedziała Susan i zaczęła mokrą ścierką wycierać nałożoną farbę.
- Pewnie masz rację.- odparła Hong i spytała. - A mam w ogóle wpaść, czy może masz ochotę pobyć sama?
- Nie mam planów na wieczór jeśli o to pytasz, pewnie jak będę mieć wieczór do siebie skończę czytać i analizować dziennik Clarenca… może wpadnę na pomysł czy i gdzie jest druga część. - Susan nie ukrywała już przed Jane info o wiedzy sklepikarza. - Jak przyjdziesz, pewnie będzie cię to nudzić.
- W razie czego.. wiesz gdzie mnie szukać.- odparła Hong i zaczęła schodzić w dół.
- Miłego wieczoru. - Dodała za nią Susan i wróciła do szafy. I miała rację szafa zaczęła pod koniec dnia wyglądać fantastycznie...przynajmniej w mniemaniu Susan. Choć skończyła ją dopiero wieczorem, cała ubabrana farbą ale dumna. Nigdy nie zajmowała się takimi rzeczami ale lubiła malować. Choć bardziej obrazy niż meble. Niemniej satysfakcja jaką czuła patrząc na mebel była ogromna. Czekała ją kolejna noc przy otwartym oknie ale było warto. Po wyjściu Henryego zrobiła sobie kanapki, wrzuciła ubabrane kurzem i farbą ubranie do pralki. Kolację zjadła w wannie popijając winem z butelki, resztkami białego po wspólnym wieczorze z Jane. Nie siedziała w niej zbyt długo gdyż chwila spokoju przywołuje myśli o majstrze, nocnej wizycie, samochodzie...musiała zająć się czymś by je zagłuszyć.
Przebrała się w piżamę i złapała dziennik Clarenca, przeczytała go już parę razy, ale nie dochodziła do bliższych konkluzji.
Postanowiła więc spróbować czegoś innego czegoś co podziałało wcześniej. Miała tylko nadzieje że nie zmarnuje okazji. Przygotowała na nowo komputer z muzyką.
Przyniosła sobie działkę proszku i wciągnęła nosem. Zaczęła na nowo czytać dziennik, może jak przeczyta go po heroinie to wyjdzie z niego ukryty sens.
Zażywanie prochów i próby czytania dość szybko zaczęły spełzać na niczym. Głównie dlatego że pozbawione sensu zdania pełzać zaczęły po kartkach niczym ożywione i zbudowane z liter gąsienice. A sama notatnik otworzył się szerzej i rozerwał się by połknąć Woods w swoją paszczę i...

… i nie sądziła że tak szybko zatęskni za dżunglą.
 

Ostatnio edytowane przez Obca : 10-04-2019 o 20:53.
Obca jest offline  
Stary 06-04-2019, 08:07   #54
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Cyrk koszmarów i zbrodni



Był pochmurny listopadowy wieczór, a ona stała… przed bramą do wesołego miasteczka i cyrku. Tyle że te w zapadającym zmierzchu nie wyglądał za wesoło. Stare budy cyrkowe, pokryte łuszczącą farbą. Błoto, smród zgnilizny i światła...




Blask dobiegający z bud i olbrzymiego namiotu cyrkowego… był nienaturalny, był upiorny.
A Susan/Yooda, nie była już biuściastą muskularną heroiną z mieczem. Była przemokniętą dziewczyną… bez broni.
- Achhh, deszcz i mokro i Clarence jak zginę i cię spotkam skopię ci dupę! - Powiedziała do siebie Yoona i ruszyła w stronę namiotu. Biegiem.
A ziemia przed nią eksplodowała… odrzucając ją do tyłu. Eksplozja zaś dosłownie przybrała postać utworzonego z błota i ognia lwa, potem w innych miejscach wesołego miasteczka następowały podobne eksplozje. Lew spojrzał na kobietę czerwonymi ślepiami… jak na małego tłuściutkiego robaczka na haczyku.
Dziewczyna rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś pomocnego. Drogi ucieczki. Tresera. Solidnego krzesła albo batu w końcu teoretycznie były to lwy cyrkowe. Demoniczne lwy, ale nadal cyrkowe. I w ogóle co się stało z jej niby pokonaniem pana bestii w poprzednim odlocie!
Krzesła były, stare… rozlatujące się. Jakiś motor, ale bez kluczyków. Dróg ucieczki było sporo, bo wozów cyrkowych stało kilka. Lew tymczasem otworzył szerzej paszczę w której widać było czerwony żar… jak w wulkanie. I zionął ogniem! Prosto w zagubioną podróżniczkę.
Ta zaskoczyła w ostatniej chwili i rzuciła się między wozy cyrkowe. Jak z wilkami w mieście starając się kupić sobie czas i zapewnij odległość między nią a lwami.
Śmiertelna zabawa w kotka i myszkę się zaczęła. Lwy ryczały, zapewne informując się nawzajem o swojej pozycji, jak i o ściganej ofierze. Susan pędziła jak najszybciej mając świadomość co się z nią stanie, gdy lwy ją dopadną. Pamiętała wszak co zostało z jej nieproszonego gościa. Dość szybko się zorientowała, że lwy przede wszystkim odganiają ją od samego wesołego miasteczka. Schrupanie jej było drugie na liście ich priorytetów.
“Nowy priorytet, dostać się do miasteczka.” Pomyślała jasnowłosa i zaczęła zaglądać do ciężarówek. “Może taranem?”
Tych jednak nie zauważyła, natomiast dostrzegła, że potwory powoli zaczęły ją osaczać. Kiedy priorytet pierwszy był zabezpieczyły, mogły przejść do drugiego… i pożreć intruza.
Yoona spróbowała uciec pod najbliższy wóz cyrkowy i przeturlać się na drugą stronę mając nadzieję, mając wielką nadzieję, że się jej uda. Nie zdążyła się przeturlać… po drugiej stronie był kolejny lew. Utknęła pod wozem osaczona z obu stron. Nienaturalne bestie… jednak nie zaglądały pod budynek na kółkach. Stały rozglądając się… a ona… czy usłyszą jej oddech, czy zauważą gdy się poruszy, kichnie? Była cała mokra i zziębnięta. Była cała brudna. To było całkowicie inne doświadczenie, od tego co przeżyła ostatnio.
Błoto przywarło do niej jak druga skóra...może zamiast szybkością to kamuflażem. Zastygła w bezruchu i uspokoiła oddech. A właściwie zmusiła się do uspokojenia oddechu. Może sobie pójdą a ona będzie mogła przeczołgać się w błocie do namiotu.
Trwało do strasznie długo. Drżała z zimna i ze strachu… pełzanie do namiotu nawet pod osłoną było trudne, a co dopiero gdy tej osłony nie było. Gdy musiała wyłazić ze swojej kryjówki, by przepełznąć kawałek wolnej przestrzeni ukryć się pod kolejnym wozem.
Wyglądała już jak nieboskie spojrzenie.
Ale Namiot cyrkowy był w tym momencie więcej niż pożądany. Nawet jeśli odpowiedzi spełzły na drugi plan to było to schronienie przed deszczem i zimnem. Być może nawet przed lwami. W końcu może jeśli w domy wystarczyło być mieszkańcem tutaj wystarczyło być członkiem trupy cyrkowej.
Dotarła jednak do pustej przestrzeni… znajdującej się pomiędzy wozami, a namiotem cyrkowym. Rozejrzała się wypatrując bestii i oceniając odległość między nią, a połą namiotu.
Był jeden lew… mało. Ale w obecnej sytuacji i tak za dużo na jedną drobną Yoonę.
Może odwróci jego uwagę jeśli rzuci kamieniem w inne samochód?
Albo przyciągnie uwagę do siebie. Na dwoje babka wróżyła. Na szczęście o kamienie było łatwo. Zdezelowany wrak wozu też się znalazł w pobliżu. Jeden problem jednak pozostał do rozwiązania. Nie da się wygodnie i daleko rzucić kamieniem leżąc pod wozem cyrkowym. Musiała wyjść ze swojej kryjówki.
“Odwagi Yoona, poradzisz sobie. Wystarczy, że wyczołgasz się z drugiej strony by kucnąć i się zamachnąć” Wzięła parę oddechów. “Dobra jedziemy!” Ostrożnie i po cichu wyszła z drugiej strony wozu. Rozejrzała się i wymierzyła w cel. Zamachnęła się z całej siły i puściła lecący kamień. Nie czekała aż doleci celu, tylko z powrotem dała nura pod wóz i obserwowała poczynania lwa będącego jej przeszkodą. Usłyszała brzdęk. Ta część planu się udała. Lew ruszył w tamym kierunku powoli i leniwie, podejrzliwie skradał do zniszczonego pojazdu.
Teraz… teraz albo nigdy. Drugi raz może nie mieć tyle szczęścia.
Przeturlałą się z pod wozu i ruszyła sprintem do namiotu. Pędziła jakby ją goniło całe piekło.
Bo i usłyszała za sobą gniewny ryk lwa i poczuła ciepło od strony pleców i pośladków. Języki ognia liznęły ją pieszczotliwie, acz nie zdołały poparzyć. A gdy wpadła do środka namiotu, zobaczyła arenę cyrkową wysypaną piaskiem. Kulę ognia unoszącą się wysoko u góry i rzucającą światło na całe to miejsce. Widownię bardziej wyczuwała niż widziała. Jakieś cienie, sylwetki które blask owej kuli ognia ukrywał.Ku środkowi sceny dostojnie kroczył konferansjer/treser lwów(sądząc po bacie w dłoni) w krzykliwie czerwonym surducie i kolorowym cylindrze. A gdy już wyszedł a środek zaczął zapowiadać przedstawienie. Brzmiało to raczej upiornie, niż ekscytująco. Ale dla Yoony nie było drogi odwrotu. Lew co prawda nie wszedł do namiotu, ale czekał u wejścia. Następnie odwrócił się i podszedł do Yoony, a im bliżej był tym… wyraźniej widziała z jak nienaturalną istotą ma do czynienia.
Blady i upiorny, z rozerwanym gardłem i nieludzkimi oczami, z których płynęły krwawe łzy.
- Co ty tu jeszcze robisz? Jak ty wyglądasz? Czy tak chcesz się zaprezentować widowni. Czy to jest moje Słoneczko, które ma przyćmić Gwiazdę?- sarknął gniewnie spoglądając na Yoonę.

Ubabrana błotem i wodą kobieta wzruszyła ramionami jak nieszczęśliwa skrzywdzona gwiazdka. - Przeciągali mnie w błocie i szlamie...przepraszam już biegnę się ogarnąć. - Powiedziała smutno z domieszką słodkości i niewinności.
- Bierz się do roboty.- wskazał jej dłonią korytarz, w którym się przygotowywali się artyści. W małych zamkniętych klatkach znajdowały się małe pudle, który skóra gniła i pokryta była strupami, z pustych oczodołów zaś wypełzały białe larwy. Jednak te rozpadające się żywcem zwierzaki wcale nie były pełne bólu, a gniewu i wściekłości. Warczały i obnażały żółte kły próbując przegryźć stalowe pręty klatek.
Azjatka szła rozglądając się pilnie w końcu gdzieś tu powinno, być miejsce gdzie mogła się ogarnąć. Wprawdzie nie miała pojęcia jaka atrakcja była, ale skoro była słońcem to pewnie będzie to coś...wyraźnego.
Pierwsze co mijała to klaunów. Niby nic niezwykłego… ot ludzie w makijażu... w porównaniu z innymi stworami jakie widziała, całkiem normalni. Tyle że coś było w ich oczach niepokojącego. I miała wrażenie że ścierając makijaż z nich oblicz, starła by mi im twarze.
Dreszcz przebiegł jej po plecach na ten widok. ‘Nic dziwnego, że są tacy co się panicznie ich boją.” Pomyślała mijając “radosną” gromadkę i przemieszczając się dalej.
Słyszała ich myśli, lubieżne i dzikie, dotyczące jej ciała i przemocy. Wizje niezbyt przyjemne. Byli jak sfora dzikich psów, czekających na okazję by ją dopaść samotną i bezbronną.
- Wybies kaltę, wsystko jedno jako.- syczący głos odezwał się tuż obok niej wyrywając ją z tych rozmyślań? Telepatycznej więzi?
Mężyczyzna w miarę “ludzki” z tatuażem na czole seplenił z powodu przerośniętych kłów utrudniających mu mówenie. - Bo psiecies nie ma to snacenia. Nie ucieknies od swoich sbrodni, od wybolow podozajac to samo sciezko. Postempujac podobnie. -
I podsuwał jej pod twarz rozłożony wachlarz kart.
Yooona wyciągnęła jedną i spojrzała na nią. W końcu tak działały sztuczki, ty widzisz on nie, ale miał ją znaleźć zgadnąć ...chociaż, jeśli czytał w myślach czy coś, to niewidzenie jej było lepszym utrudnieniem.
Ból.. krew spływająca po palcu i po karcie. Zacięła się papierem przy wyciąganiu krwawiąc obficie, na samą kartę




Na słońce. A sam magik stracił zainteresowanie nią… z wygłodniałym spojrzeniem wodził wzrokiem po rubinowych kroplach. Jak narkoman po nieudanym odwyku widzący działkę heroiny.
- Słońce… zatrzymuje to na szczęście. - Powiedziała Yoona i wyminęła wróżbitę idąc dalej.
- Moojja…- odparł mężczyzna stając się bardziej istotą z cienia niż materialnym stworzeniem. Jednakże kły w jego otwartej paszczy były jak najbardziej fizyczne, gdy zaatakował Yoonę. Ta uskoczyła zręcznie wymijając go, a kiedy znalazła się za jego plecami pchnęła go do przodu. I rzuciła się do ucieczki. Po raz kolejny, mijając inne dziwadła po drodze.
- Moooojaaaa!- ni to syczał, ni to wrzeszczał potwór biegnąc za nią. A sfora klaunów ruszyła za obojgiem. Będąc bardziej cieniem niż żywą istotą, był zwinniejszy i szybszy. Opadła na Yoonę jak całun, powalił na ziemię. Jego paszcza zamknęła się na jej dłoni, długi jęzor objął krwawiącą dłoń i zlizał z palca… każdą czerwoną kropelkę. Dopiero po tym puścił ją spojrzał na klaunów. Jego szalone spojrzenie odpędziło ich niczym sforę przestraszonych kundli. A on sam stracił zainteresowanie leżącą na ziemi Yooną.
Wykorzystała to choć nie było jej do śmiechu, czym prędzej wstała i ruszyła dalej przed siebie. Do celu gdziekolwiek miał on być. Była wystraszona tą napaścią i drżała tym razem nie z zimna, a ze strachu.
Dotarła do toaletek przeznaczonych dla cyrkowych artystek nie zwracając już nawet uwagi, jak nielogicznie przestronna jest część namiotu przeznaczona dla pracowników. Artystki te wydawały się mniej upiorne, ale ich ruchy i gestykulacja, ich mimika… wszystko było sztywne. Jakby poruszały się na sznurkach, prowadzone przez niewprawnego lalkarza. Jakby były przedmiotami, a nie istotami żywymi.
- Hej, wam. - Przywitała się wchodząc i kolejne toaletki szukając znaku, że jedna jest jej.
- Spó-źni-łaś się.- rzekła niska blondyneczka, która to tak bardzo lalkę, że ciężko było ocenić czy nią nie była.
- Nie chciały mnie wpuścić. - Powiedziała Yoona jakby znały się od jakiegoś czasu, uśmiechnęła się i dodała przymilając się. - Pomożesz mi się trochę ogarnąć, żeby nie opóźniać jeszcze bardziej?
Ruch głowę w bok, ruch głowę w druki bok… głowa blondyneczki zakiwała się na boki sztywno gdy się namyślała.
- Tak.- rzekła w końcu.
- Yay! - Yoona klasnęła ucieszona w ręce.
- To ja-ki strój?- zamyśliła się blondyneczka.
- Mam być słońcem…- powiedziała enigmatycznie Yoona sama idąc do bali by zmyć z siebie błoto. Najwidoczniej sen czy jawa, brud nie może magicznie zniknąć z ciała. Robiła to ekspresowo, cała ta atmosfera scenicznego pośpiechu szybko jej się udzieliła. Wysuszyła i się i naga podbiegła do wolnej Toaletki. Nadal miała w posiadaniu kartę tarota. Najwidoczniej wężowatego przestała obchodzić własność, kiedy skosztował jej krwi i dobrze, będzie to zapłata za kartę. Ta znalazła się na lustrze. Yoona szybko zaczęła nakładać makijaż choć nie wiedziała do końca jaki postanowiła dać swoim dłonią kierować.
Mocny, wieczorowy, zwracający uwagę ale no tak miała być słońcem. Jest złote, ciepłe, jasne. Kiedy Laleczkowa blondyneczka dała jej strój Yoona z przestrachem stwierdziła, że pewnie będzie musiała robić akrobację na trapezie.
- Hej przejdziesz ze mną po kolei mój numer? Mam lekką tremę i by mi to naprawdę pomogło. - powiedziała nie przestając nakładać makijażu. W czasie kiedy laleczka pomagała jej się ubrać i jednocześnie rozmawiać.
- Mo-gę.- odparła mechanicznie laleczka nie mówiąc nic więcej. Nawet jej uśmiech wydawał się automatyczny i pozbawiony głębi.
- To nadchodzi pora na mój występ, a ja jestem następna za …- Słoneczko zaczęło zabawę-śledztwo w: ja zaczynam zdanie, a ty je kończysz.
- Za wie-lkim Ca-li-go-strio o-czy-wi-ście.- wyjaśniła lalka.
“Nie pomagasz laleczko”. - I wchodzę na arenę z… - “Miejsca laleczko miejsce mi potrzebne”.
- Ze swo-ją part-ner-ką.- wskazała palcem na zamknięte czarne pudło stojące pionowo. Niczym trumna.
- I kiedy już tam obie będziemy zaczynamy od…- ostatnia pytanie i zamierzała podejść do trumienki.
-Nie ro-zu-miem. - laleczka się zafrapowała.
- Nie szkodzi ja też… - Yoona uśmiechnęła się przyjaźnie i podeszła do trumny. - Chyba powinnam ją teraz wyciągnąć prawda?
- Chy-ba.- potwierdziła laleczka.
Susan podeszła do trumny i otworzyła pudełko bardzo ciekawa co znajdzie w środku. Kolejna laleczkę? Jakiś sprzęt? Drugą Yoone.
Nie pomyliła się. W środku “spała” laleczka. Yoona. O ile pozostałe “dziewczęta” wyglądały jak ludzie i tylko ich ruchy, sztywne i mechaniczne, zdradzały ich lalkowatą naturę. O tyle ta Yoona była lalką. Wszystkie jej stawy i połączenia kończyń były jak u marionetki, a gdy otworzyła oczy.. te były sztuczne.
- Hej, gotowa na występ? - spytała ostrożnie księżniczka,
- Go-to-wa.- odparła laleczka, sztucznie przechylając głowę i sztywno poruszając “żuchwą”.
- Świetnie bo ja nie mam pojęcia co robić i musisz mi to powiedzieć. - Powiedziała ciszej Yoona licząc że sobowtór będzie lepszy do współpracy i bardziej pomocny.
- Prze-żyć?- ni to stwierdziła, ni to zapytała lalka-Yoona wywołując gęsią skórkę na plecach swego żywego oryginału. Co to za przedstawienia się tu odbywały, skoro przeżycie było priorytetem.
- Co nam wolno w dążeniu do przeżycia? - spytała i pomogła jej wyjść z trumny…”Czy ja będę walczyć z nią?”
- Wszy-stko.- odparła lalka, niestety jej twarz nie pozwalała określić, czy się uśmiecha mówiąc tego słowa. Czy smuci.
- ...My ...współpracujemy...czy...próbujemy się pozabijać? - Zadała to niewygodne pytanie.
- Ja słu-żę.- odparła Lalka.
- Czyli mi pomagasz? - Upewniła się Yoona bo tą odpowiedź można było dwojako rozumieć.
- Tak.- odparła lalka kiwając głową.
- Tyle dobrego. - Odetchnęła z ulgą Yoona. - Do czego możesz być przydatna?
- Ja ro-bię co ka-żesz. U-miem to co ty.- wyjaśniła lalka.
- Szkoda że nie więcej,..dobra chodźmy nie ma co przedłużać prawda? - Powiedziała Yoona i pociągnęła swoją ‘dublerkę’ po czym zatrzymała się. Dodała skruszona i przypuściła lalkę przed siebie.- Nie wiem gdzie iść, ty nas prowadź. -
Lalka mechanicznie skinęła głową i wyszła z “trumny”. Chybotliwym krokiem ruszyła przodem mijając Susan i podążając w kierunku areny.
Susan podążyła “swoją” kartę tarota i chowając w kostium. “A nóż się przyda.”
Minęły lalkę… kobietę-lalkę leżącą na ziemi. Jej gardło było rozerwane odsłaniając ludzką krtań, jej brzuch również… z rozszarpnego korpusu wylewała się krew i wypływały wnętrzności. Ucztował na niej.. jeden z klaunów… na czworaka, jak zwierzę wyszarpywał kawały mięsa z jej ciała. Spojrzał łakomie na Yoony, sztuczną i prawdziwą.
- Ładniutkie. Dołączycie? Podzielę.- wycharczał z nieludzką artykulacją i przesadną gestykulacją.
- Może po przedstawieniu...teraz musimy być na arenie. - Odpowiedziała prawdziwa Yoona ledwo powstrzymując odruch wymiotny.
Klaunowi ta odpowiedź się nie spodobała, ale był zbyt zajęty swoją ofiarą, by podążać za nimi. No i musiał bronić swojej zdobyczy przed innymi klaunami, którzy okaleczeni i dogorywający kulili się parę metrów dalej. Im bliżej były Areny, tym smród krwi i odór gnijącego mięsa narastał.
- Z kim...z czym będziemy walcz o życie? - Zapytała mechanicznej-Yoony starając się odwrócić swoja uwage od zapachu.
- Z gwia-zdą. Ze wszy-stki-mi.- odparła sztuczna Yoona chwiejnie podążając dalej.
- Co będzie jak wygramy? - było to bardzo optymistyczne założeniowo pytanie.
- Prze-ży-jesz.- stwierdziła mechaniczna Yoona.
- Bardziej chodziło co dostaniemy, bo przyszłam tutaj coś odnaleźć. -
- Nie wiem.- odpowiedziała jej lalka.
 
Obca jest offline  
Stary 06-04-2019, 08:10   #55
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Krwawa Arena

Krew na piasku… a może piasek we krwi. Arena była czerwona od krwi i trupów. Klaun walczył z boku z lwem, oba potwory próbowały rozerwać sobie nawzajem gardła. Jednonoga kobieta żonglowała odciętymi głowami dzieci. Na środku magik przecinał asystentkę na pół, przy jej głośnych wrzaskach. Była bowiem przypięta do stołu operacyjnego… i nie była to sztuczka magiczna. Kolejna “asystentka” była przyczepiona do kręcącego się koła. Ślepy nożownik z morderczą precyzją ciskał kolejnymi nożami w jej krwawiące ciało… ciągle nie zadając morderczego ciosu.
- Chyba już wolałabym trapez…- wspomniała do siebie prawdziwa Yoona. Oglądając tę, makabrę. - Co teraz wchodzimy i zaczynamy zadawać ciosy czy jest to oddzielna ‘atrakcja’? - użyła dużej ilości ironii przy słowie ‘atrakcja’.
- Trze-ba strą-cić gwia-zdę.- mechaniczna Yoona pokazała w górę. Gdzieś tam wysoko, na rozpiętych linach, bujał się linoskoczek.
- A jednak trapez… da się mu przeciąć linki czy trzeba to zrobić własnymi rękoma? -
- Trze-ba strą-cić. - lalka miała najwyraźniej swoje ograniczenia, bo tylko powtórzyła to co rzekła przed chwilą
- No dobrze, … - To idziemy ? - Yoona nie była tak pewna jak wcześniej . Za dużo nie wiadomych, za dużo krwi i makabry. Wolałaby ograniczyć się do sabotażu. Ale chyba im makabrycznej tym lepiej...dla widowni bo na pewno nie dla niej.
- Tak. - odparła mechanicznie lalka podążając za Yooną. Szybko jednak pojawił się problem. Dojście do obu słupów podtrzymujących namiot i będących drogami na górę zatarasowany był przez występujących. Ślepego nożownika z prawej, a żonglerkę z lewej strony. Co prawda mogła jeszcze wejść w widownię i pójść naokoło. Jednak widownia, humanoidalne cienie o czerwonych oczach… nie widziała jej wyraźnie z powodu blasku wypełniającego arenę. I podświadomie czuła, że wejście na widownię to pewna śmierć. Bardzo krwawa i bardzo sadystyczna.
- Musimy wejść po przeciwnych stronach czy wystarczy z tej samej? - Spytała się prawdziwa Yoona.
- Jak wo-lisz.- stwierdziła lalka.- To twój wy-stęp.
- Mam pomysł. Chodźmy koło nożownika i “pożyczymy” z jego partnerki po dwa noże jeden dla ciebie drugi dla mnie. - To powiedziawszy ruszyła w stronę ślepca. - Tylko uważaj na siebie. Nie chcę byś się uszkodziła. - Dodała wydawało jej się, że jeśli między jednym a drugim rzutem przejdzie koło kobiety na tarczy powinno jej się udać wyciągnąć jeden wbity w ciało nóż. Jej partnerka będzie mogła zrobić to samo w kolejnej luce.
- Do-brze.- odparła druga Yoona. Zbliżyły się w kierunku ich celu. A gdy Yoona czekała, aż nożownik ciśnie, to ten nagle obrócił się do niej. Błyskawicznie ciśnięty nóż pognał w kierunku jej serca… by wbić się w rękę lalki, która zasłoniła Yoonę przed ciosem. Wbite ostrze nie wywołało jęku u lalki, ale z rany popłynęła krew.
- Bydlak! Chodź. - Powiedziała Yoona ciągnąc szybko lalkę za sobą na drugą stronę .
Mężczyzna jednak cisnął w nich kolejne sztylety zmuszając do unikania rzutów. Dla Yoony stało się jasne, że był… przeszkodą do pokonania. Bo to nie mogło być aż tak proste. Nic w tym przeklętym śnie było.
- Ja go rozproszę, a ty traf go tym nożem. Najlepiej jakby to go unieszkodliwiło.- Wydała lalce polecenie i zaczęła być bardzo kuszącym celem jednocześnie unikając noży.
- Tak.- rzekła krótko lalka ignorując krwawiącą rękę.
Yonna tanecznym krokiem weszła w obszar miedzy tarcze a nożownika, robiąc tym samym główny cel rzutów.
Nożownik zgodnie z jej przewidywania zaczął w nią ciskać ostrzami. Był szybki i precyzyjny, zupełnie jakby wyłupienie oczu, nie było dla niego żadną przeszkodą. Posłał szybkim ruchem trzy noże, z których dwa Yoona uniknęła, trzeci wbił się poniżej jej żeber przeszywając ciało bólem. Upadłaby i zginęła od kolejnych ostrzy, gdyby nie to że lalka unieszkodliwiła go wtedy. Wbijając mu nóż w krtań celnym rzutem.
- Nie jest dobrze,...- powiedziała Yonna dotykając wbitego w nią noża. - Ale przynajmniej mamy ostrza. -
- Tak.- lalka nie była mistrzynią konwersacji.
Yonna wyjęła z siebie nóż i przymocowała do stroju. - Weź jeden z jego noży i ruszamy w górę. - Księżniczka ruszyła powoli po drabinie. Wspinała się wolno ból w miejscu, gdzie wbił się nóż bolało i krwawiło, na szczęście nie mocno, ale przeszkadzało jej to w wspinaczce.
Była to mozolna i długa wspinaczka na górę, taka która mogła wprawić w zawroty głowy nawet osoby bez lęku wysokości. Obie minęły kilka wisielców akrobatów, gdy dotarły do poziomu porozwieszanych lin. Ich ciała były pokryte drobnymi ukąszeniami. Czy i oni byli pretedentami do zajęcia miejsca Gwiazdy?
Jeśli tak, to obie dziewczyny zauważyły, grasujących na linach licznych strażników.



Nie bojące się śmierci małe małpki skakały po linach. Nie bojące, bo… same były nieumarłe.
- Jakaś propozycja co zrobić by się tych pozbyć? - spytała żywa już myśląc na jakimś planem.
-Ja słu-cham ty mó-wisz.- usłyszała w odpowiedzi. Najwyraźniej nie można było liczyć, na konstruktywne pomysły u tej lalki.
Księżniczka szła w górę bacznie obserwując małpki i jej otoczenie, może odcięcie części zwłok by je spowolniło albo odgrodziło od niej drogę.
Coś takiego miało sens, przeciąć parę lin… opóźnić drogę kreatur do nich. Gdyby miały miecze. Bo nożami, grube liny ciąć niełatwo. A kilka już do nich goniło szczerząc ostre kły w butwiejących dziąsłach.
- Chcę żebyś stała się Kitarą i ostrymi szponami przecięła te liny… potrafisz to?- sen czy odjazd po dragach może uda jej się taki myk w końcu to mała manipulacja rzeczywistością która nie była rzeczywista.
- Nie.- stwierdziła krótko lalka krusząc tę nadzieję na zmianę sytuacji.
- To wspinaj się szybciej!- Yonna również przyspieszyła mknąc po drabince do góry.
- Trzy od gó-ry. Dwie od pra-wej. Dwie z do-łu. -rzekła mechaniczna Yoona podążając za swoją towarzyszką. Jego głowa obracała się jak w egzorcyście, co nie przeszkadzało jej we wspinaniu, a pozwalało ocenić sytuację.
Yoona starała się wspinać szybko, ale kiedy potworki zbliżyły się na odległość ataku chwyciła się mocniej drabinki zahaczając o stopień kolanem. - Złap się mocno! Jak na ciebie skoczą spróbuj je strącić jedną ręką w dół.
- Tak. -odparła lalka.- I-dą na-stę-pne. Pla -tfo-rma.
Nad nimi była platforma. Gdyby zdążyły tam dotrzeć, to… cóż nadal byłoby ciężko, ale przynajmniej miałyby wolne ręce. Pierwsze małpy skoczyły na Yoonę, wczepiły w jej kostium i próbowały pogryźć twarz i szyję.
Mimo przypływu paniki Yoona starała się zachować metodycznie co do ataku. Chwyciła jedną z małp, a przynajmniej próbowała. By zrzucić ją za w strefę widowni.
Czuła krew spływającą z rozerwanego kłami policzka. Ale udało jej się ocalić swoje oko i pochwyciwszy zwierzaka silnym ruchem posłała go w widownię. Z tamtąd poniósł się pisk upadającego zwierzęcia… nieludzko przeraźliwy pisk. Tym jednak się nie mogła przejmować. Druga gnijąca przechera próbowała się dostać do jej tętnicy szyjnej.
Powtórzyła manewr.
Małpka uciekła na ramię i wczepiła się w plecy Yoony i próbowała odgryźć palce dłoni próbującej ją pochwycić.
- Yoona pomóż! - Prawdziwa księżniczka zwróciła się do mechanicznej i odwróciła się dając jej szansę na ingerencję.
Palce lalki wbiły się w pośladek Yoony, poczuła uderzenie w plecy, posłyszała pisk małpy. Zwierzak poleciał w dół.
- Stra-ci-łam nóż.- rzekła lalka po wykonaniu zadania.
- Nie szkodzi, weź mój. - Yonna powiedziała oddając jej swój sztylet i zaczęła wspinać się na platformę.
Ledwie się dostała już na bezpieczny kawałek powierzchni, a już musiała przygotować się do walki, bo trzy kolejne małpiatki gnały w jej kierunku po linach. Także jej sojuczniczka nie wyszła z tej walki bez szwanku. W miejsce prawego oka, była czerwona krwawiąca rana, a stawy lewej nogi były naderwane.
- Przyjmę je na siebie, spróbuje pomóż mi je zrzucić...i uważaj na siebie. - Powiedziała zmartwiona i stanęła na platformie szykując się na potwory, jakby jej się udało uchwycić choć jedną w locie to ułatwiła, by laleczce zadanie. Małpiatki rzucały się jedna po drugiej na dziewczyny. Pierwszą Yoonie udało się pochwycić i rzucić w dół. Kolejna pochwyciła zębami mały palec u prawej dłoni odgryzając go u nasady. Ból dodał siły księżniczce, która odruchowo cisnęła małpiatką w kolejną zrzucając obie. Mechaniczna Yoona pochwyciła ostatnią i z rozmachem uderzyła jej głową o brzeg platformy roztrzaskując ją. A szczątki zrzuciła w dół.
-Aaaa! - Yoona trzymała się kurczowo swojej dłoni z odgryzionym palcem. Ból był straszny.
Powinna byłaby opatrzeć dłoń, gdyby to nie był sen i gdyby utrata krwi miała tu znaczenie.
- Gdzie teraz? - Spytała płaczliwie laleczki.
- W gó-rę.- rzekła jednooka Yoona. I tam podążały wspinając się dalej w górę, szybko by uniknąć kolejnych małpek.
Było to ciężkie. Okaleczona dłoń bolała strasznie, gdy Yoona się wspinała w górę. Ale strach dodawał skrzydeł. A ta sama pozbawiona dłoń przypomniała o losie jaki je czeka. Małpki bowiem nadal ich ścigały. Yoona widziała już Gwiazdę, szalonego baletmistrza i tancerza na wąskiej linie. Nienaturalnie szczupłą sylwetkę na tle gorejącej gwiazdy u szczytu namiotu.*
- Jeszcze trochę i będziemy na miejscu, - Zwróciła się do swojej partnerki. Choć laleczka nie wydawała się potrzebować pocieszenia. Na Yoone powiedzenie tego głośno zdecydowanie pomogło na poczucie optymizmu.
- Tak. Wkró-tce.- odparła jej mechaniczna podróbka. W końcu dotarły na platformę przy której doczepione był cyrkowy trapez. W ich kierunku, po słupie szło sześć małpek. Niegroźnych na ziemi, ale na tej wysokości ich atak mógłby obie wytrącić z równowagi.
Yoon mogła też przyjrzeć się tańczącej na linie… Gwieździe. I to… zdecydowanie nie był… człowiek. Kreatura, była wychudzona, pozbawiona twarzy… poruszała się z nieludzką gracją, wykonując na swych ostrzach-szczudłach akrobacje, na wąskiej linie.
- Teraz żałuje że nie znaleźliśmy żadnego miecza...albo lancy czy dzidy... - Mówiła Yoona rozglądając się czy dało by się przeciąć linę potwora bez wchodzenia w jego zasięg. A także zastanawiając się jak do niego się dostać, może ściągniecie go na platformę będzie bardziej korzystne. Niestety żadnej takiej nie zauważyła. Poza jedną… skok na linę jego wprost z trapezu.
- Nad-cho-dzą. - tymczasem lalka zwróciła uwagę Yoony, na to, że małpki wspinały się po linach i maszcie w ich kierunku.
- Użyj noża i przetnij liny to pozbędziemy się tych co idą po linach. Ja spróbuje się ubezpieczyć przed tymi gnającymi po maszcie. - Wydała polecenie żywa Yoona i sprawdziła ile czasu musi kupić tej mechanicznej.
Lalka sztywno skinęła głową i zaczęła ciąć. Nie szło jej to za szybko. Liny były solidne i grube. A i małpki wspinające się po maszcie, robiły to żwawiej niż księżniczka i jej kopia.
- Cholera nawet nie dadzą nam szansy na obmyślenie planu na główny cel. - Przeklęła Yoona. - Zostaw liny nie zostanie nam czasu inaczej na ‘gwiazdę’. Na trapez! - Powiedziała Księżniczka. Denerwowało ją że nie przygotowała się lepiej, że poszła na ślepo. Pomogła Mechanicznej dostać się do wahadła.
Zeskoczyły razem, czując za sobą oddech małp i to dosłownie. Parę bowiem rzuciło się za nimi, próbując doskoczyć do trapezu, ale spadły w dół.
Nie miały zbyt dużo czasu ich trapez zbliżał się do liny z tancerzem. - Skaczemy na niego obie. Ty masz nóż wiec zacznij od razu go ranić. Jeśli go stracimy spróbujemy go strącić z liny. - Zdążyła powiedzieć Yonna zanim zbliżyły się do odpowiednio wysuniętego miejsca. - Teraz! - Krzyknęła księżniczka skacząc. Był to w jej odczuciu skok samobójczy, ale cała sytuacja była od samego początku drogą bez powrotu ku zatraceniu.
To było samobójstwo. To było szaleństwo. To była walka z przeciwnikiem na jego podwórku.
Może.. gdyby się nie ruszał. Ale on tańczył. Gdy skakały na niego, obrócił się w miejscu, jego uniesiona noga zatoczyła łuk. Ostrze jakim była, rozcięło lalką na pół w powietrzu. Yoona zdążyła uderzyć ciałem w linę i pochwycić ją. Ta zakołysała się, ale Gwiazda niewiele sobie z tego zrobił. W ogóle nie wybiło go to z równowagi. A Yoona… patrzyła jak dwie połówki jej towarzyszki broni spadają w dół krwawiąc strużkami czerwonej cieczy.
Gdyby miała czas pewnie czułaby się okropnie. Laleczka może nie była najbardziej elokwentną istotą, ale krwawiła i miała twarz Yoony, więc w jej mniemaniu była wystarczająco żywa by poczuć się winną jej końca. No i miała ich nóż co zostawiało Księżniczkę całkowicie bezbronną. Na tyle na ile pozwalał na to jej stan zrobiła manewr by usiąść na linie. Przy okazji robiąc niż parę bardziej gwałtownych ruchów.
Jak miała pokonać tego stwora. Mimo że jej niezgrabne ruchy rozchuśtały linę, tak że sama miała problemy z utrzymaniem się na niej, to Gwiazda tańczył nadal chaotycznie wymachując wyposażonymi w ostrza kończynami jakby nic się nie działo. Samo zbliżenie się do nie było było ryzykowne. Ale przynajmniej nie zwracał na nią uwagi.
A może szkoda bo jedyną opcją jaką widziała Yoona było przecięcie liny, a jedyne ostrza jakie były w zasięgu to te na ciele potwora. Czy chciała czy nie musiała zwrócić na siebie jego uwagę.
- Hej ty! - Zawołała do niego ze swojego miejsca.
- Stwór ją zauważył i poruszył się w jej kierunku. Zaatakował z góry, ostrze runęło na osuwają się w dół Yoonę. Która to pod wpływem drgań osunęła się tak, że zwisała obecnie plecami w dół trzymając się desperacko dłońmi, oplecionymi wokół rękami i nogami. Uderzył, ostrze wbiło się w ciało rozcinając wnętrzności. Ból szarpnął ciałem dziewczyny, ale była zbyt uparta by się puścić. Za wiele poświęceń było w drodze na szczyt. Rana była śmiertelna… Yoona o tym wiedziała. Ale stwór nie zdołał jej zabić do razu. A jego noga… utkwiła w jej ciele.
Przeszywający ból rozdarł jej umysł a nie wyobrażalny wrzask bólu rozniósł się po namiocie. Sekundy które wydawały się wiecznością były czasem kiedy Yoona całkowicie nie myślała nad swoimi działaniami. Uniosła się w górę jeszcze bardziej nabijając się na ‘ostrze’ stwora by chwile później puścić się dłońmi liny i pochwycić jego kończynę i pociągnąć by zrzucić potwora z liny.
Potwór wydał z siebie gwizd. Jedyny jaki dotąd usłyszała. Gwizd brzmiał paniką. Bo i miał czego się bać. Był zwinny, był pełen gracji… był jednakże niezbyt silny. A teraz spadał wraz z nią na arenę. Plan Yoony się powiódł i oboje lecieli w dół ku zatraceniu. W połowie drogi poczuła że słabnie… ale nie miało to już znaczenia. Dla niego. Dla nich było za późno.
Jej ciało zderzyło się z ziemią.
 
Obca jest offline  
Stary 07-04-2019, 14:10   #56
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Dzień 12

Susan obudziła się powtarzając ciąg liczb, w kółko i w kółko.
- 437890, 437890, 437890, 437890 - Trzęsła się i nie do końca wiedziała co się dzieje. Jej, pobyty w krainach które miała jej wskazać drogę do wszystkiego właśnie zrobiły się coraz bardziej niebezpiecznie. Czuła że Yoona nadal jest przy niej, w niej, znaczy nie zniknęła wraz ze snem, ale widok swojej lalki rozpłatanej na pół i realistyczne uczucie spadania ku swej śmierci rozdygotało Susan. Nawet nie wiedziała kiedy trafiła do kuchni, bazgroląc ciągle numer ‘437890’ na jej notatkach i na stole.
W pewnym momencie musiała wstawić wodę bo czajnik stał cały czas na ogniu. Do tego już dawno nie miał w sobie wody. Jak za pierwszym razem jej nos krwawił chociaż teraz zostały już tylko zaschnięte strugi. Kobieta cały czas mamrotała do siebie nawet wejście Henry’ego nie wyrwało jej z tego stanu.
- Wszystko OK?- spytał mężczyzna.
- ...43...78...90…- Susan powtarzała sobie cyfry kontynuując pisanie ich w notatkach.
- Ok… to ja się zabiorę do roboty.- stwierdził po chwili przyglądania się Henry.- Nie zrób niczego głupiego, gdy mnie tu nie będzie.
Jasność umysłu przyszła dopiero po kolejnej godzinie i bezproduktywnego gapienia się w ścianę przed nią. Niestety czajnik był już nie do odratowania, całkowicie spalony z rozpuszczonymi plastikowymi częściami. Choć to ich podpalany smród koniec końców wyrwał Susan z otępienia. Ten dzień zaczął się okropnie i Azjatka nie spodziewała się po nim wiele. W swoim tempie unikając majstra, zawstydzona stanem w jakim ją zastał, oraz poczuciem dziecinnej złości że zachował się jak prawdziwy kutas z tego miasta. Postanowił nie widzieć, nie słyszeć i nie mówić. Niczym te trzy małpki w pop-kulturze.
Wróciła na górze i ogarnęła się choć zamiast wyjść czy zabrać się za jakąś robotę wróciła do łóżka. Chwyciła za telefon i napisała do Jane.

SMS Susan
437890 - ten ciąg liczb może kojarzy ci się z czymś?



Odpowiedź Hong przyszła po kilku minutach.

Tak na szybko. Nic konkretnego. Może numer telefonu?



‘Za krótki jak na komórkę...może stacjonarny..’ Pomyślała i wpisała ten numer z ich kierunkowym i nacisnęła ‘dzwoń’.
- Whatts przy telefonie, kto mówi?- usłyszała niski tembr głosu.
- Dzień dobry. Nazywam się Susan dostałam ten numer od Clarence’a, zanim zmarł. Podobno zostawił tam coś dla mnie. Niestety nic więcej mi nie powiedział i mocno nabazgrolił numer więc nie jestem pewna czy dobrze się dodzwoniłam. - Susan wyłożyła bajeczkę, by nie wyjść na kompletną idiotkę.
- Mi też nie. A to jest numer publiczny, znany każdemu. Telefon w barze.- odparł podejrzliwie mężczyzna.
- Ach no jestem tą nową, więc ja go nie znam. Nieważne, dzięki za informacje najwyraźniej źle rozszyfrowałam jego pismo. - Susan nie lubiła takich sytuacji, ale zmusiła się na przyjazne brzmienie nawet jeśli usłyszała tą podejrzliwą nutę. “Dzięki Jane! Każdy mieszkaniec zna ...uuuggg”. Może powinna wyjść się spić, w końcu był to już beznadziejny dzień.
- Możliwe. Szczerze powiedziawszy, rzadko kto dzwoni na ten numer. Może powinienem zlikwidować tą linię. Bo tylko kurz zbiera.- odparł żartobliwie mężczyzna.
- Trudno mi się wypowiadać bez oceny wzrokowej, ale takie relikty przeszłości nadają często charakteru. - Odpowiedziała barmanowi nie chcąc niegrzecznie przerywać rozmowy.
- Właśnie. - zgodził się z nią mężczyzna. - Więc jesteś nową duszyczką w tym mieście? Coś ci powiem. Pierwsza kolejka u mnie, na mój koszt.
- No chyba zdecydowanie za długo już odkładam wizytę w przybytku rozrywki do którego mam właściwie najbliżej. Do zobaczenia w takim razie. - Susan grzecznie dała znać że ta rozmowa jest skończona. Kiedy człowiek po drugiej stronie również zakończył rozmowę padła na jej łóżko i zawiesiła się jeszcze trochę. Nie miała ochoty wstawać z łóżka, gdyby nie popsuła jej się relacja z majstrem pewnie cały dzień spędziła by z nim w łóżku.
Niestety najwyraźniej to należało do przeszłości...świeżej, kującej i przygnębiającej przeszłości, niemniej do przeszłości.
W końcu udało jej się zwlec z łóżka, zmusiła się do ubrania w jeden ze swoich lepszych, już na szczęście wypranych strojów. Zeszła na dół łapiąc na śniadanie jakiś jogurt będący na wyposażeniu lodówki. Pomyślała, że powinna zacząć żyć według jakiegoś grafiku bo takie bycie na aktualnej ‘paraboli zdarzeń’ niedługo zacznie odbijać się na jej zdrowiu.
Po przygotowaniu się wyszła frontowymi drzwiami i przeszła przez ulicę kierując się do stojącego naprzeciw jej kwiaciarni baru.

Wizyta w barze

Ów bar był typowym przybytkiem z dzikiego zachodu. Wystrój tego miejsca to sugerował. Nic więc dziwnego, że czarnoskóry barman… wyglądał w tym miejscu zaskakująco. I elegancko.
- Witam w moim skromnym przybytku.- rzekł na powitanie.
- Susan Woods miło poznać. - Powiedziała wyciągając ku barmanowi dłoń na powitanie.
- Tom Whatts.- odparł z uśmiechem mężczyzna ściskając dłoń dziewczyny.
- Twój przybytek wcale nie wygląda na taki skromny. - Powiedziała rozglądając się po pomieszczeniu, niby oceniając miejsce, ale tak naprawdę szukając telefonu i oceniając ilu klientów jest tu o tej porze. - … styl rzeczywiście ma imponujący.
- Przeróbka po stałym właścicielu.- wyjaśnił Tom z uśmiechem i spytał.- Co ci nalać?
Obecnie klientów nie było w ogóle, ale bar pewnie ożywał wieczorem.
- Dla mnie Whisky. - Odpowiedziała siadając przy barze na wysokim krześle. Dostrzegła nieco zakurzony staromodny telefon z tarczą do wykręcania numerów wiszący w kącie. Nic dziwnego, że Tom był zdziwiony telefonem. To była bardziej ozdoba obecnie.
Po chwili barman w wrócił z drinkiem.
- I to jest chwila w której zrzucasz z siebie swoje zmartwienia.- rzekł żartobliwie podając jej go.
- Raczej oceniam interes, w końcu bar ocenia się po jakości Whisky jaka w nim podają. - Uśmiechnęła się głosząc tą gdzieś zasłyszana mądrość życiową.
- To… miłej degustacji.- rzekł z uśmiechem mężczyzna.
Susan niosła szklankę w geście toastu i upiła trochę alkoholu. Był dobry… może nie najlepsza whisky jaką piła, ale… gdzieś tak pośrodku.
- Daje radę. - Powiedziała po dopiciu na raz reszty i odstawieniu szklanki na blat. - Mogę do niej wyrzucać ‘zmartwienia’ . - Dodała już z uśmiechem i przeszła do śledztwa. - Długo mieszkasz i masz ten interes czy jesteś przejezdnym, jak ja?
- Kilka lat. I raczej zostałem na zawsze.- odparł z gorzkim uśmieszkiem na twarzy.
- To miejsce nie ma w zwyczaju wypuszczać swoich mieszkańców, co? - Było to retoryczne pytanie. Bardziej miało sprawdzić stosunek Toma do miejsca i może sprawdzić ile wie i czy warto mu ufać.
- Ma swoje i swoje zalety. I tak… raczej ciężko je opuścić, tym którzy są jego mieszkańcami.- wyjaśnił z uśmiechem mężczyzna.
- Zauważyłam… To ten telefon? - Susan wstała ze stołka i ruszyła do machiny z innego czasu.
- Tak. To on.- potwierdził z uśmiechem mężczyzna. - Jeszcze drinka?
- Tak poproszę. - Powiedziała podchodząc blisko do maszyny i przyglądając jej się bacznie. Jeśli koło niej nie było niczego, to w wiadomości pewnie chodziło o Toma. Na pierwszy rzut
oka telefon był całkowicie zwyczajny. Nic szczególnego przy nim nie dostrzegała.
A barman oddalił się, by nalać jej kolejnego drinka.
Susan wróciła więc do Toma i zasiadła przy barze. - Nic dziwnego, że się zdziwiłeś jak zadzwoniłam. Choć zastanawia dlaczego miałam zadzwonić akurat tutaj. - Susan odebrała szklankę od barmana i czekała czy Tom jakoś to skomentuje.
- Nie wiem. Przypadek?- zapytał retorycznie Whatts
- Wątpię, ale już tyle razie otrzymałam odpowiedź ‘nie wiem’, że zaczynam uznawać to za tutejsza cechę lokalną. - Odpowiedziała bezpośrednio patrząc mu w oczy.
- Cóż…- odparł Tom po chwili. Wpatrując się w jej twarz odrzekł. - Może zadajesz niewłaściwe pytania? A może niewłaściwym osobom? Pewnie już zauważyłaś, że to miasto i tak okolica są dziwne. Można nauczyć się z tym żyć, można spróbować się z tym zmierzyć.
- Chwilowo idę tą drugą ścieżką, ...jest mocno frustrująca. Zwłaszcza kiedy nadal wszyscy traktują cię jakbyś nie widział...jak to określiłeś ‘dziwów’ i nadal próbują utrzymać ta woalkę na twoich oczach. Z nikim nie można otwarcie porozmawiać. - Powiedziała popijając alkohol ze szklanki.
- Dziwi cię to? Ludzie to zadziwiająco elastyczne bestie. Mogą przywyknąć do wszystkiego i odwracać oczy od wielu rzeczy… ze strachu, dla wygody, dla bezpieczeństwa.- uśmiechnął się krzywo Tom sięgając po jedną z butelek i nalewając do dwóch kieliszków mocną brandy tłumaczył.- Coś ci powiem Susan. Możesz uważać za przypadek twoje przybycie w te strony, ale to nieprawda. Nie wybrałaś tego miasta. Szukałaś drogi ucieczki i zostałaś zaproszona. Każdy mieszkający tutaj człowiek ma przeszłość od której uciekł. A to miasto dba, by owa przeszłość ich nie znalazła. Nie za darmo oczywiście.
- Cały problem w tym, że nie było o tym żadnej wzmianki w umowie i nie ma jak się od tego odwołać. Widzę, że przechodzimy poziom wyżej. - Zwróciła uwagę na zmianę Whisky na Brandy. - I to nie jest tak, że miasto mi się nie podoba. Po prostu nie lubię jak się mi narzuca swoją wolę. Dlatego szukam tego co zostawił Clarence.
- A czytałaś umowę, gdy ją podpisywałaś? Każdy z podpunktów?- zapytał ironicznie Tom uśmiechając się tajemniczo. Wzruszył ramionami dodając i podsuwając jeden z kieliszkom Susan.- Znaczy... to co ukradłaś z domu Clarence’a?
- Serio nie wiem co było w waszych, ale ile jakieś dodatkowe punkty nie pojawiły się po moim podpisaniu to była to najzwyklejsza umowa kupna domu. - Odpowiedziała, nie wytrąciło jej z równowagi uwaga o kradzieży. - Technicznie rzecz biorąc po śmierci właściciela to szaber....- Upiła łyk brandy i stwierdziła że była lepsza od Whisky, najwyraźniej została uraczona czymś lepszym. - Coś co kazało mi tutaj zadzwonić. Dlatego uznałam że kolejna wskazówka jest u ciebie...w końcu właściciel i barman na filmach, zawsze wiecie więcej niż ktokolwiek inny.
- Tak. I to bywa kłopotliwe.- odpowiedział Tom i wzruszył ramionami dodając.- Jeśli jednak coś mam… teoretycznie, to dlaczego miałbym dać tobie?Już ustaliliśmy, że Clarence gdziekolwiek teraz jest, raczej niczego nie chciał ci przekazywać. Pewnie nawet nie znał.*
- Znał i nie ustaliliśmy tego...ale w świetle ostatnich wydarzeń, zwłaszcza jego i śmierci jest to raczej problem drugiego czy trzeciego planu. - Powiedziała Susan podchodząc do tego jak biznes. - Co zostaje to już niestety czysta matematyka. Czy zamierzasz to trzymać przy sobie, póki osoby które zrobiły to Clarencowi zapukają do twoich drzwi. Czy oddasz to mi i będziesz miał gdzie wskazać palcem pozbywając się problemu.
- Widzisz moja droga. Clarence nie zginął dlatego, że wiedział za wiele. Zginął dlatego, że sądził iż wie wystarczająco dużo. Nikt go nie zabił… po prostu sam pociągnął za metaforyczny spust.- uśmiechnął się ironicznie Tom i popijając brandy dodał. - Nic mi nie grozi jeśli ci nie dam. Natomiast mogę cię mieć na sumieniu, jeśli dam to co zostawił.
- To tylko znaczy, że po dowiedzeniu się co wiedział powinnam zacząć szukać dalej. - Susan była zbyt uparta i zbyt zdeterminowana by dać się zniechęcić. - Cóż twoje sumienie jest twoje, albo sam je zignorujesz, albo powiesz w końcu co mam dla ciebie zrobić, by je uciszyć. - Była to śmiała teza, ale jeśli każdy w tym mieście zrobił coś, że musiał się schować to znaczy że “moralność” była w tych ludziach giętka.
- Nie mam pojęcia. Pamiętaj jeszcze parę godzin temu nawet cię nie znałem. Nie wiem co mogłabyś dla mnie zrobić.- zamyślił Whatts przyglądając w zaciekawieniu Susan.- Jak śmiała jesteś?
- Nie obrażaj naszej inteligencji krążąc niezdecydowanie wokół tematu. Powiedz czego chcesz a ja ci powiem czy jestem wstanie ci to dostarczyć. - Susan nie była śmiała ale znała zasady targowania się. Te po pierwsze szło lepiej jak znało się cenę pierwotną. Tom wiedział czego ona chce i mógł wiedzieć już że jej na tym zależy więc cena już poszła w górę. Teraz należy zobaczyć czy jest w stanie ją zapłacić.
- Nie mam pracownicy, która mogłaby rozruszać towarzystwo wieczorami.- wskazał kciukiem na scenę. - A dokładniej striptizerki. Nie jestem pewien czy byś była zainteresowana tą robotą.
- Biorąc pod uwagę jakże optymistyczne prognozy reszty mieszkańców raczej nie dożyje do czasu własnego biznesu…- Głos miała iście martwy, gdzieś wewnątrz wiedziała, że tak się to skończy. To pierdolone miasto żyło strachem, obłudą i seksem. - Zgoda zobaczymy się wieczorem. Ile za to? - Wskazała na szklanki po bourbonie i Whisky.
- Można powiedzieć, że za darmo.- odparł Tom wzruszając ramionami i splatając.- Na koszt firmy.
Susan [url=http://i.pinimg.com/564x/b9/dd/de/b9ddde8149900a44718ed2c8a0a11116.jpg] popatrzyła na niego zimno[url] i wyjęła z portmonetki kwotę jaką zapłaciłaby za to w NY.
- Wolę nie mieć u ciebie długów, jeszcze magicznie oprócz tańczenia pojawią mi się inne obowiązki w umowie. - Umowa była uczciwa co nie znaczy, że Susan musiała się ona podobać. Teraz wiedziała, że każdy w tym mieście po prostu w manewruje ją w bycie ich dziwką. Może powinna po prostu ruszyć przed siebie i zobaczyć co się stanie.
Wstała i skierowała się do drzwi zamierzała przejrzeć jeszcze raz umowy które podpisała, uznała, że to nie możliwe, że coś przeoczyła, zawsze dokładnie wszystko czytała.
Tyle że tą akurat przeglądała pod presją czasu i obecności Eleonore. Drugie przejrzenie pozwoliło odkryć odnośniki dotyczące “ochrony”, lecz było to opisane tak ogólnikowo, że Susan uznała wtedy że chodzi o system alarmu podłączonego bezpośrednio do biura szeryfa, a nie piekielne wilki żyjące w ścianach budynku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-04-2019, 17:57   #57
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Brudne zagrywki

Do pubu, jako “pracownica” musiała zajść od zaplecza i zapukać do drzwi. Whatts kazał jej przyjść na pół godziny przed zachodem słońca, żeby mogła wrócić do siebie nim zapadnie zmrok.
Susan nie była zadowolona że jest w takiej sytuacji, ale umowa to umowa. Jeśli informacje jakie ma barman miały taką cenę Woods miała zamiar ją zapłacić. Dobrze, że nie zaznaczył by Susan ‘udawała’ jakiś entuzjazm. Założyła coś co uważała że mogłaby nosić ‘striptizerka’.
Po otwarciu drzwi, na twarzy Toma pojawiło się zaskoczenie i zdziwienie.
- Ehmm.. no tak… Szczerze powiedziawszy spodziewałem się, że nie starczy ci odwagi by się zjawić. Że stchórzysz.- nie takiej reakcji się chyba spodziewała.
Susan wzruszyła ramionami. Była spięta i dało się to odczuć w jej głosie. - Jeśli publika żąda krwi i upokorzenia w zamian za te informacje to jestem gotowa im to dać.
- Wejdź i usiąść tam.- Whatts wpuścił ją do kuchni, która w połowie była przerobiona na magazyn lodówek z trunkami. Westchnął ciężko i rzekł, gdy już usiadła.- Poczekaj tutaj.
Po czym ruszył w kierunku schodów do części mieszkalnej.
Kobita siedziała jak przed ścięciem, zamknęła oczy i starała się myśleć o neutralnych rzeczach.
- W zasadzie to obiecałem, że nikomu nie powiem i nikomu nie dam.- usłyszała, gdy schodził po schodach. W rękach trzymał zawinięty w papier pakowy przedmiot prostokątny przewiązany sznurkiem.- Nikomu… tak rzekł Clarence. Nie wiem skąd wiesz o tym i nie wiem jak dowiedziałaś się że Clarence mi dał. Wolałbym…-
Odetchnął głośno podchodząc do dziewczyny.- Wolałbym, żebyś nie żądała tego. Ale widzę, że jesteś uparta. A ja mam wrażenie, że podsuwam ci pętlę pod szyję.-
Wcisnął paczkę w jej ręce.- Ale skoro jesteś tak uparta, że tu przyszłaś w takim stroju, to widzę że moje słowa cię nie powstrzymają. Ani nic innego. Clarence… też był taki.
- Może podsuwasz mi pętle pod szyje, ale chwilowo odsuwasz lufę od skroni. - Była to jakaś forma pocieszenia na kogoś kto miał niby “wyrzuty sumienia’. Susan odebrała od Toma pakunek. - Dziękuję.
- Nie dziękuj. Nie zrobiłem nic dobrego. - uśmiechnął się kwaśno Tom.- Wyglądasz naprawdę seksi, ale pewnie już chcesz to… rozpakować.
Wzruszył ramionami i rzekł wychodząc z kuchni. - A ja mam bar do poprowadzenia, więc chyba cię pożegnam. Miłego badania tajemnic. I nie skończ jak Clarence.
- Dzięki ...i dzięki że nie kazałeś mi na serio świecić dupą przed sąsiadami...nie ...nie spodziewałam się tego.- Przyznała skruszona.
- Aż tak ich nie lubię, by dawać im takie okazje.- zażartował ironicznie Tom zatrzymując się i wzruszył ramionami. - Poza tym… taki pokaz i tak narobiłby mi kłopotów później. To nie jest ten typ baru… już nie… przynajmniej.-
Zerknął za siebie i przesunął spojrzeniem po Susan. - Ale muszę przyznać, wyglądasz szałowo. Zostaw sobie ten strój na specjalne okazje i specjalnego faceta.
- Dziękuję. - Susan miała straszne poczucie winy. Spodziewała się po barmanie strasznych rzeczy. Wyszła z pakunkiem tylnymi drzwiami i wróciła do siebie zobaczyć swoja zdobycz.
Był to kolejny dziennik, część druga. Czyli zostały jeszcze dwie. Co oznaczało, że musi zaliczyć jeszcze dwa tripy. Tylko czy zdoła? Ostatni był co prawda krótszy w odbiorze, ale o wiele gorszy. Następny pewnie jeszcze straszniejszy. A sam dziennik, był bełkotliwym zapisem mieszającym fakty z objawami ukrytego szaleństwa. Clarence czuł presję na sobie, pisał o jakiejś ostatecznej nagrodzie. I wszystko co zawierały pierwsze strony jego lektury dotyczyło posiadłości hrabiowskiej… o tym, że nie można się dostać bo wilki, bo ścieżki skręcają na boki, bo w lesie są zagrożenia, nienazwane zagrożenia. Ale też że odpowiedzi tam są. I trzeba znaleźć sposób, by je dosięgnąć.
Susan stwierdziła, że ma też inny problem. Proszek się kończył, jeśli są jeszcze dwa dzienniki to jest o jedną działkę do tyłu. Zanim nie rozwiąże tego problemu nie powinna wybierać się na kolejne ‘wycieczki w inna rzeczywistość’.
Usiadła z kawą i notatnikiem na łóżku i zaczęła czytać i wypisywać dodatkowe informacje dokładniej. Wiedziała że nie skończy tej nocy, ale postanowiła wykorzystać tyle czasu ile jej się uda, a resztę kolejnego dnia.
 
__________________
I WILL SWALLOW YOUR SOUL! It matters not how you try to sustain your flashy bodies with the fruit of the trees or the animals of the land. You only serve to hasten the time when I shall break your very mind, enslave your will, and feast upon the entrails of your existence. I will lay ruin upon your livestock and your home!
Obca jest offline  
Stary 07-04-2019, 17:58   #58
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Czego nie robimy w życiu, nadrabiamy w snach.

Usłyszała skrzypienie schodów. Jej ciało się spięło. Czuła że nadchodzi rogaty bóg. Słyszała jak poroże rysuje po boazerii. Wszedł do pokoju, nagi, uległy… czuły. Kucnął przed jej łóżkiem, na którym leżała w stroju dla “specjalnego faceta”. Tym razem byli sami. Susan to czuła, a on czekał by spełnić każdy jej kaprys.
Była skonfliktowana, z jednej strony nadal go pragnęła, z drugiej była na niego nadal wściekła. Choć przy Rogaczu wiedziała, że to nie rzeczywistość. Wyciągnęła swoją nogę w siatkowych rajstopach ku niemu.
- Całuj. - Komenda Yoony rozbrzmiała w pokoju.
Jego usta zaczęły wodzić po jej stopie w powolnych pocałunkach i pieszczotach skóry. Jego język muskał potulnie jej nogę wywołując przyjemny dreszczyk. Związany zarówno z doznaniami jak i władzą. Kontrola… pełna kontrola nad innymi, potrafiła upajać jak wino.*
Wcześniej myśl o ‘występie’ podnosiło jej żołądek do gardła, ale teraz w zaciszu domu i ze swoim ‘specjalnym facetem’ nie miała takich odczuć. Wstała na łóżko wokół którego pojawił się ‘wybieg’. - Połóż się. Możesz patrzeć, ale nie dotykać. - Okropna komenda z pogranicza błogosławieństwa i tortury.
Mężczyzna położył się, jego wzrok był utkwiony w niej. Mówił on: Pożądam. Mówił: Jesteś piękna.
Jego usta nie mówiły nic, a Yoona podskórnie wiedziała, że on mówić nie jest w stanie.
Weszła na podest będący trochę ponad łóżko i zaczęła znaczy najpierw zrzuciła skórę Susan. Koło brunedki pojawiła się blondynka potem ta pierwsza rozpłynęła się, zostawiając Yoonę na pierwszym planie. Blondynka zaczęła torturować swoją widownię serią kuszących figur, obiecujących uśmiechów i odważnych ruchów. Nie mówiąc już o gubieniu swoich elementów garderoby. I korzystając z kolumn łóżka jak rur do tańca. Jej ciało wyginało się ponętnie dla Rogacza, jej dłonie dotykały się tam, gdzie jemu dotknąć jej nie było wolno.
W końcu Taniec dobiegł końca a Yonna połyskująca potem stanęła już na łóżku jej stopa dotknęła torsu Rogacza. Podobny ruch jak na początku kiedy tylko przyszedł.
- Inny ty obiecał wylizać moje całe ciało. Skoro on nie dotrzymuje słowa, ty zrobisz to za niego.-
Bóg Rogacz pochwycił dużymi dłońmi jej stopę. Jego język zaczął leniwie błądzić po skórze, niespiesznie pieszcząc jej ciało. Przyglądała się temu jak napiętej niczym wieża męskości kochanka. Dużej i wręcz gotowej do zagłębienia się. Gdyby miał wolną wolę, to rzuciłby się na nią. Spięte pożądaniem ciało wydawało się drżeć w pożądaniu. Ale teraz był jej… i słuchaj jej.
Kiedy skończył z jedną noga podała mu drugą, nie zamierzała mu pozwolić skończyć póki nie spełni jej zachcianek. Największą łaskę otrzymał kiedy Zmęczona staniem usiadła otulając jego dumę między płatkami swojej kobiecości. A potem kazała mu kontynuować przysuwając ku jego głowie swoje piersi.
Całował i lizał jej biust cierpliwie i bez pośpiechu. Usta i język przynosiły przyjemne drżenie, a ocierając się swoim kwiatem o jego żądło z własnym pożądaniem się zmagała. To było przyjemne relaksujące doznanie.
Zwłaszcza kiedy zdecydowała, że są inne rozgrzane miejsca które potrzebują jego uwagi. Ułożyła się po przeciwnej stronie łóżka i otworzyła przed nim. Nawet nie musiała nic mówić od razu podpełzł do niej i zaczął pieścić swoim językiem jej kobiecość.
Wodził po nim jęzorem niczym u dzikiej bestii, większym, dłuższym i zwinniejszym niż u prawdziwego.
Odgłosy wydawane przez blondynkę dawały świadectwo, że jego działania są doceniane. Na jego nieszczęście Yoona była w okropnym nastroju wzburzona emocjami i pamięcią swojej śmierci w poprzednim śnie. Musiała kogoś ukarać i Rogacz był tym kimś, karała go za cyrk, za Henry'ego, za wiedźmy i za Toma. Każda mała przyjemna śmierć dawała jej satysfakcję, ale żadna nie skłoniła jej by pozwolić doznać ulgi swojemu kochankowi.
Dzisiaj była jej noc, jej i Susan.
 
Obca jest offline  
Stary 14-04-2019, 12:02   #59
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Przeprosiny i powrót na drogę do zatracenia

Dzień 13

To był miły sen, przyjemny. Szkoda że niewiele mający z rzeczywistością. Tak jak zapach kawy. Mocny i przyjemny zapach.
Tyle że ten rzeczywisty. Tak jak zakrywająca ją kołderka. Kawa stała tuż obok na stoliku. Może już nieco ostygnięta, ale nadal gorąca i aromatyczna.
- Hę?! - Susan spojrzała na kawę i dotknęła kubka. Upiła łyk idealnie ciepłej kawy i zamruczała zadowolona. Niespiesznie wynurzyła się z łóżka, nadal ubrana w strój ‘wieczorno-wyjściowo-erotyczny“. Nieśpiesznie sprawdziła godzinę i zaczęła przemieszczać się po domu w poszukiwaniu jej dobroczyńcy, oczywiście wraz ze swoją kawą.
Henry zajmował się drugim pokojem, zgodnie z zaleceniem. Przerwał na moment pracę, by spojrzeć na dziewczynę.
- Miły sen, co? Uśmiechałaś się i mruczałaś coś o rogaczu.. niżej, głębiej rogaczu…- rzekł na powitanie.- Jakaś udana randka, co? Przykryłem cię. Nie chciałem budzić.
- Kawę też mi zrobiłeś? - Spytała oparłszy się o framugę drzwi chwilowo ignorując jego komentarze o jej mamrotaniu przez sen.
- Uznałem, że ci się przyda.- stwierdził krótko.
Susan patrzyła na niego widać było że myśli, bardzo intensywnie w końcu weszła do pokoju podchodząc do majstra. Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek.
- Dziękuje za kawę. - Odwróciła się i skierowała się do pokoju przebrać się, dodała wychodząc. - To nie była randka Tom potrzebował striptizerki do baru.
- Serio? - zdziwił się Henry.- A ty? A jak to się wszystko skończyło?
- Serio. Tom miał kolejny dziennik i mieliśmy taką umowę że ja zatańczę on mi go da. Koniec końców okazało się, że mnie tylko sprawdzał i dostałam to bez świecenia tyłkiem przed sąsiadami. - Powiedziała rozbierając się z jej stroju ‘striptizerki’.
Na jego oczach… bo tak jakoś Henry musiał zejść do kuchni po coś i oczywiście mijał jej pokój. A widząc jak rozpina bluzkę.. zatrzymał się jak zahipnotyzowany.
- Ja bym… tylko dla siebie zatrzymał ten striptiz. Nie podzielił się z nikim. Ale ja jestem prostym facetem myślącym fiutem.- stwierdził ironicznie.
Susan zatrzymała się w swoim rozbieraniu i zwróciła uwagę na patrzącego na nią Henry'ego. Wznowiła powolne zdejmowanie bluzki. - Tak jesteś. I tak, myślisz fiutem. -Za bluzką poszła spódnica. - I nie masz totalnie pojęcia co mówić kobiecie by jej nie zdenerwować. - Płynnym ruchem pozbyła się rajstop. - I nawet nie pomyślisz, żeby przeprosić. - Tutaj sięgnęła po majtki których jej pod rajstopami brakowało i zaczęła się ubierać. Powoli.
- Masz rację.- mężczyzna wszedł do jej pokoju wodząc wzrokiem po niej. Spojrzał jej w oczy i rzekł.- Bo ja rzadko myślę. Myślenie rodzi wątpliwości, obawy, strach. Łatwiej jest nie myśleć, podążyć za instynktami… tak robię.
Jego dłonie spoczęły na jej nagich ramionach.- I przepraszam, że cię obraziłem. Nie miałem takiego zamiaru.
Spojrzał za siebie.- I to jest ten moment, że wyrzucasz mnie za drzwi, albo dajesz się położyć na łóżku, bo instynkt i fiut mówią mi to samo. Jestem nieskomplikowany.-
“Magiczne słowa” działały, zwłaszcza kiedy druga osoba uważała je za szczere. Woods przyciągnęła go do siebie i zaczęła całować. Odpowiedzią były zachłanne pocałunki i pieszczoty… jego dłonie przesunęły się po jej plecach i wsunęły pod majtki zaciskając na jej pośladkach. Nie był to jej rogacz ze snu, ale realny też miał swoje zalety.
Miał ich nawet więcej niż rogacz w tym momencie. Woods zaczęła się cofać ciągnąc za sobą kochanka. Szybko wylądowali w łóżku a ona przerwała pocałunek przypominając mu o czymś. - Coś tam wspomniałeś o wylizaniu całego mojego ciała... - przypomniała mu jego pomysł sprzed paru dni kiedy chciał ją zatrzymać przed pójściem na spotkanie miasta.
- Nadal to podtrzymuję. Masz jakieś specjalne życzenia, czy mam zacząć gdzie zechcę.- to mówiąc wodził językiem po ciepłe skórze szyi Susan. Jej ciało odruchowo się napięło. Jakże za tym tęskniła.
- Przeprosiłeś... więc w nagrodę możesz wybrać. - Powiedziała rozciągając się na kołdrze.
- Dobrze.. - oczywiście zaczął od piersi, całować je i pieścić językiem wylizując posłusznie. A żeby nie było nudno, szorstkimi palcami gładził jej uda i łono.
Co jakiś czas z ust Susan wydobywało się zadowolone westchnienie. Zatopiła się w tym uczuciu i czerpała z tego pełnie doznań. Rzeczywistość była lepsza od snu, w snach Yoona miała pierwszeństwo, tutaj miała je Susan.
Język mężczyzny schodził niżej, po brzuchu.
- Nogi. Uniesiesz jedną zgrabną nóżkę?- zapytał Henry i dodał z nutką ciekawości.- Na Tomie też zrobiłaś duże wrażenie?
- Nie sprawdzał mnie...ale powiedział, że zaimponowało mu kiedy się pojawiłam. - Powiedziała unosząc powoli i płynnie nogę w górę.
- Nie dziwię się mu…- mruknął wodząc językiem po skórze jej uda. Powoli podążając w górę. - Wyglądałaś… budzisz we mnie drapieżnika.
- Chyba nie takiego strasznego w końcu zrobił mi kawę i przykrył kołdrą. - Zaśmiała się Susan poddając się jego ministracji.
- Jestem zwierzem, ale nie bestią. I brałem cię gwałtownie przy oknie… zdzierając ten spodenki. Tyle że wiesz.. w głowie.- mruknął Henry kąsają delikatnie łydkę uniesionej nogi.- Jestem facetem… to co sobie wyobrażam nie musi się przekładać na to co robię.
- To dobrze, pewnie byłoby mi smutno jakbyś to zrobił bez mojej zgody.- Powiedziała leniwie przeciągając się i prężąc dla niego swe ciałko. - Rogacz ma twoją twarz i często o nim śnię. - I rogi? Czyżbym nie był jedyny w twoich snach.- zapytał odruchowo poruszając biodrami.
Susan czuła jego język na swojej stopie, ale i jego twardą męskość ocierającą się o swoje udo.- Czyżbyś miała innego sennego kochanka?
- Ma rogi. Jelenie. I im częściej mówisz jakie z ciebie zwierzę tym więcej podobieństw widzę. - Ona również poruszyła lekko biodrami. - I w tych miłych snach mam tylko was, czasem ty jako Bóg jeleń, czasem jako po prostu ty.
- Ty… gdy mi się śnisz… nie masz rogów.- odparł mężczyzna i rzekł.- Druga noga.
Susan zamieniła nóżki podpytuję. - Jestem tylko ja, czy ja i jakaś inna ja?
- Ty i jeszcze jedna ty… razem. Czasem.- odparł mężczyzna zabierając się za pieszczoty drugiej stopy. Delikatnie je muskał językiem wykazując dużą cierpliwość. Coś czego nigdy nie zaznała od męża. Wszak on ją po prostu brał.
- Jest identyczna czy trochę inna? - Zapytała sięgając miedzy swoje uda i zaczynając delikatnie wodzić po przebywającym tam gościu.
- Ma inny kolor włosów.- zastanowił się Henry schodząc ustami po łydce w dół.
- Ruda? - Zaciekawiła się Susan, kontynuując swoje pieszczoty narzędzia które dzisiaj też będzie przydatne.
- Tak bardziej… blond, chyba… może pośrednie między rudym a blond. Plecy, pupa?- zapytał na koniec.
- Nazywasz je jakoś czy Susan jeden i Susan dwa? - musiała porzucić swoje pieszczoty kiedy przekręciła się na brzuch wypinając lekko pupę.
- Chyba mnie znasz na tyle by wiedzieć, że nie zajmuję głowy takimi detalami.- jego język zaczął wodzić leniwie po pośladkach. Mniej dokładnie niż jego senny odpowiednik, ale za to z dużym entuzjazmem.
- Ostatnio mnie zaskakujesz, plus jest to trochę łowienie komplementów z mojej strony.
- Nie mówię komplementów.- delikatnie ukąsił prawy pośladek.- Mówię prawdę.
- Komplement nie może być prawdą? - zamruczała pytająco Woods trącając go delikatnie stopą w bok.
- Mnie pytasz? Ja tu jestem od lizania ci tyłka.- mruknął Henry przesuwając językiem pomiędzy jej pośladkami.
- Tak. Świetnie ci to wychodzi. - Pochwaliła go po tym jak poczuła czubek jego języka dotykającego jej dziurki.
- Mhm… jestem w tym dobry… - zażartował.- Naturalny talent.
Poczuła jego dotyk skupiający się właśnie na tym punkcie jej pupy, lekko pocierającym bramę prowadzącą do rozkoszy nie przystających do przykładnych żon.
- Wypowiem się po…-Wypowiedź Woods zamilkła gdzieś w cichym westchnieniu, choć podsunięcie pupy bliżej było jakąś ocena działań kochanka.
- Powiedz jak będziesz chciała wyżej.- Henry nie był rogaczem, potrafił wykazać inicjatywne. I choć nie przestał lekkiego naciskania językiem (w ramach lizania) na jedną bramę, to uniesione biodra Susan dały mu dostęp do drugiej… którą to masował szorstkimi opuszkami palców.
- Mhmmm…- zamruczała w potwierdzeniu, że dotarł do niej komunikat. Mimo mijającego czasu żadna chęć by przeszedł w inne tereny nie nadeszła. Działania mężczyzny zrobiły się intensywniejsze i śmielsze. Azjatce coraz częściej wymykały się westchnienia i jęki wywołane jego dotykiem. Wszystko trwało makabrycznie powoli, ale było dla Susan niebywale erotyczne. Całe to tempo jakby świat poza sypialnią nie istniał i mieli dla siebie całą wieczność. Doszła cicho i bez spektakularnych fajerwerków od ściśnięcie jej perełki mocniej w odpowiednim momencie rozlało po jej ciele fale ciepła.
- Możesz przejść wyżej…- wymamrotała zrelaksowanym głosem w pościel.
- Dobrze..- mruknął Henry pokazując że jak jego odpowiednik ze snu, on też jest cierpliwy.
Usta powoli szły w górę, po plecach wzdłuż kręgosłupa. Jego męskość ocierała się o jej uda, gdy tak ją pieścił bez słowa skargi. Miło być… rozpieszczaną w łóżku.
Dała mu jeszcze zająć się karkiem i właściwie musiała się zmusić by stać się bardziej aktywna. Jej ręka sięgnęła do jego szyi przyciągając go do siebie na wymianę leniwych ale głębokich pocałunków. Taka obietnica, że i on zazna niedługo stanu zrelaksowania.
Przyciśnięty do jej ciała znów ocierał się o nią swym rozgrzanym torsem mrucząc.
- Ale wiesz jaki ja mam apetyt. Jutro znów mogę przestać się przykładać do pracy.- zagroził żartobliwie.
- Istnieje też szansa, że ponownie powiesz coś co mnie zdenerwuje i będziesz miał czas by nadrobić zaległości. - Odgryzła się uwagą, choć również powiedzianą w lekki żartobliwym tonie Susan. Nie omieszkała też polizać jednego z szorstkich palcy które tak troskliwie się nią zajęły wcześniej.
- Możliwe. Ja tam z kobietami za dużo nie gadam. Nawet z Jane.- mruknął delikatnie kąsając ucho Susan.- A skoro przy gadaniu… to możesz zdradzić ulubione pieszczoty i miejsca na ciele… do pieszczot.
- Właśnie dołączyłam jedną do listy….- kolejna pochwała jego wyczynu. - Zawsze lubiłam pieszczoty, karku szyi i uszu. Takie najwrażliwsze miejsca dla mnie...wolę jak masujesz moje piersi niż ugniatasz...Lubię jak twoje ręce przesuwają się po moim ciele jakbyś chciał je zapamiętać...przynajmniej tak to dla mnie wygląda. Lubię też twój wzrok.
- Masowanie twojego biustu jest fajne.- zgodził się z nią Henry. - I pupy też.
- Lubię też jak mnie całujesz…- Powiedziała odpowiadając na jego ocieranie się własnym, temperatura między nimi rosła. - ..i doprowadzasz do szczytu językiem i palcami.
- A co chcesz teraz… język czy palce… mogę być trochę mało delikatny.- mruknął, bo jego ciało drżało w podnieceniu.
- Chcę byśmy zrobili teraz coś dla ciebie. - Przycisnęła się do męskości Henry’ego dodając wagi swym słową. - A potem znowu będziemy mieli chwilę na pieszczoty...chyba że ci się spieszy do pracy…
- Mi się nigdzie nie spieszy. Grunt to zadowolony klient.- jęknął mężczyzna w odpowiedzi.
- Jakbyśmy relacje klient pracownik zostawić za drzwiami,...czuje się po takich tekstach jak premia do zapłaty..nie jest to miłe.
- Dobra dobra.. to tylko żart. Kiepski pewnie. Nie traktuj ich tak serio.- westchnął mężczyzna kąsając delikatnie szyję Susan. - Raczej powinnaś się uważać, za kusicielkę… bo to co zrobiłaś przed chwilą to było kuszenie. Jakbym mógł oderwać od ciebie oczy? Owinęłaś mnie wokół paluszka.
- Czuje, że będziemy jeszcze długo przyzwyczajać się do wzajemnego poczucia humoru…- Przyznała Susan sięgając po raz kolejny by wymienić się pocałunkami. - … czuje się miło z wiedzą, że jestem dla ciebie atrakcyjna.
- A to dziwne. Jak taka ładna dziewczyna mogłaby kiedykolwiek sądzić, że jest brzydka.- poczuła jak czule głaszcze ją pośladku jak ulubioną kotkę. Aż kusiło by zamruczeć zmysłowo.
- Mhmmmm, dość młodo wyszłam za mąż ...nie miałam zbyt wielu okazji do kokietowania i romansów…- Zamruczała i wyjaśniła, w końcu powiedzmy, że się poznawali. - ...uczę się ostatnio dużo nowych rzeczy przez to...powiedzmy, że twoje korepetycje z “relacji międzyludzkich” wiele wnoszą do mojego życia. - I znowu mocniej docisnęła pupą o jego przyrodzenie.
Cichy pomruk wyrwał się z jego ust, lekko uniósł biodra i pozwolił by czubek jego męskości otarł się o jej ciało między pośladkami. Po czym dodał.- Akurat w relacjach to i ja jestem kiepski. Lubię proste.
- Wiem, dlatego jest to na swój sposób bardzo ciekawe. … Będziesz sobie dalej odmawiał?- Spytała powtarzając ruch z przed chwili. - Czy może zajmiemy się teraz tobą?
- A jak masz ochotę się mną zająć?- zapytał cicho mężczyzna liżąc jej ucho powolnym muśnięciem języka.
- Mogę teraz ja użyć języka, albo możemy zrobić to przy oknie…- obie propozycję były tak samo erotycznie podniecające.
- Może najpierw pobawisz się języczkiem na moim… a potem gdy będę bardzo blisko, to przy oknie.- stwierdził w zamyśleniu Henry.- Albo… najpierw język twój, potem znów mój na tobie… a jak zbierze mi się apetyt to przy oknie?
To było takie proste, kusząco proste. Zapomnieć o wiedźmach, zapomnieć o tajemnicach, oddać się prostym czynność. Oddać we władzę instynktu. Choćby na ten jeden dzień.
I tak też było przynajmniej do wczesnego południa bo samą ekstazą człowiek nie żyje. Najpierw jednak było przyjemnie, bardzo przyjemnie. Przeturlali się i Susan mogła poświęcić czas na naukę robienia dobrze ustami i językiem. Wodziła nim w górę i w dół niczym pędzelkiem malarskim co jakiś czas ssąc sam czubek penisa. Teraz to jej kochane wzdychał i sapał, a ona czekała aż powie że chce skończyć przy oknie albo w niej na łóżku. Jego dłonie czasem głaskały jej głowę ale częściej zaciskały się na kołdrze pod nimi.
Woods podobnie jak on wcześniej nie spieszyła się w swoich działaniach w końcu mieli mnóstwo czasu. Budowanie napięcia i regulowanie go, było intrygujące… jakby trzymała w ustach lub dłoni drążek sterowniczy do mężczyzny. Zwłaszcza takiego mężczyzny. W końcu jednak usłyszała to co chciała usłyszeć.
- Już… chodźmy do okna.- wydyszał Henry chrapliwie.
- Już? Jesteś pewny, że zdołasz się przemieścić ze mną? - Susan pojechała mu po ambicji odsuwając się z od krocza mężczyzny.
- Znaczy… w jakiej pozycji?- jak na takiego drapieżnika Henry nie był zbyt pomysłowym kochankiem.
- Choć coś wymyślimy. -Susan uśmiechnęła się zachęcająco i pociągnęła go za rękę do okna. Przy oknie ustawiła się przodem do szyby i wypięła do kochanka.
Poczuła jego dłonie na swoich pośladkach, duże twarde i chropowate. Poczuła jak ją podbija, jak swych sztychem przyciska jej rozgrzany policzek do zimnej szyby. Raz po raz.
Henry nie był delikatny, był bestią. Ciało Susan napinało i prężyło się pod ruchami kochanka, piersi przyciśnięte do szyby. Henry był silny i nie miał wyczucia… ale przecież nie delikatności od niego oczekiwała.Mocne traktowanie jej przez kochanka szybko wydobyły z niej nową falę jęków. To była ta chwila kiedy bycie bierną i zdanie się na Henry'ego całkowicie jej pasowały. Kiedy jego jedna ręka sięgnęła i pochwyciła jej pierś Susan stanęła na skraju kolejnej ekstazy o czym dała znak znanym mu już pokrzykiwaniem.
A on ją do tego stanu ducha popychał każdym mocnym ruchem bioder. Jeszcze, jeszcze, jeszcze… domagało się jej ciało ulegle poddając woli kochanka. Aż wreszcie dotarła z głośnym krzykiem i drżącymi nogami ledwo mogącymi utrzymać ciężar jej ciała.
A kilka kolejnych ruchów później, gdy jej wiotczejące po uniesieniu ciało rozkoszowało się niedawnymi przeżyciami, z głośnym jękiem oddał trybut jej urodzie.
Susan uśmiechnęła się i lekko odepchnęła się od szyby mimowolnie zerkając na ulicę, wpatrując w oczy zdumionego Toma który wyszedł przed swój przybytek zaćmić fajeczkę. I nie mógł oderwać wzroku od jej nagich nadal lekko kołyszących się piersi. Barman raczej nie spodziewał się takich widoków o poranku. Zwłaszcza po tym jak odprawił ją wieczorem odmawiając sobie tej przyjemności.
Susan pomachała mu czując że robi się coraz bardziej czerwona i zwróciła się do do majstra.
- Wracamy do łóżka, Tom miał już wystarczająco dużo pokazu. - zawstydzenie i rozbawienie w głosie w połączeniu z czerwieniącymi się policzkami musiały być komicznym widokiem.
- Ok. Jak chcesz.- oczywiście, że Henry się nie przejął. On był stuprocentowym samcem poddającym się swoim pragnieniom. Nie okazywał wstydu i nie miał wątpliwości. Niemniej rozumiał te uczucia u innych i grzecznie dał się poprowadzić do łóżka.- Czy… eee… nie chodziło o to ryzyko? Że ktoś mógł podejrzeć?
- Tak, chodziło o ryzyko. I ktoś zobaczył. - Powiedziała spokojnie, ciągnąc kochanka na materac zaczynając go na nowo czule całować. - I moje wyjścia na Whisky nie będą już takie same.
- Czy to nie do niego poszłaś w porannym stroju?- skomentował Henry wodząc po ciele Azjatki wzrokiem.- Myślisz, że on już wtedy nie rozbierał cię wzrokiem. Myślisz, że jestem jedynym facetem, któremu się podobasz?
- Owszem, ale to był ….a forma interesu. Striptiz za kolejny dziennik Clarenca. - Powiedziała przyciągając go do siebie. - Nie, ale masz pewne zalety które biją tamtych na głowę.
- Tak czy siak. Pewnie sobie i tak wyobrażał jak wyglądasz nago.- ocenił Henry biorąc się za całowanie piersi, które Tom podziwiał przed chwilą.
- Teraz już też wie. - Powiedziała odwzajemniając pieszczoty chociaż na swój sposób. - Ale nie o nim. Choć wykorzystajmy się jeszcze, póki nie jesteśmy potrzebni reszcie świata. - Po czym pociągnęła go w kolejną rundę pieszczot które przeobraziły się w kolejny ‘ostry’ akt z burzliwym finałem. Potem kolejny i następny. Pomieszczenie przesiąkło zapachem seksu a pościel ozdobiona została w dowodach ich aktywności.
 
Obca jest offline  
Stary 14-04-2019, 12:06   #60
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Susan leniwie sprawdziła godzinę wtulona w pierś mężczyzny który też łapał drugi oddech.
- Zakładamy, że Jane wpadnie z obiadem?
- Pewnie tak. Ciekawość w niej zwycięży. Albo troska. Chcesz by i ona nas przyłapała?- zażartował.
- Oszczędźmy jej tego...albo mi. Wystarczy, że pójdę z tobą i zjemy razem z nią to się domyśli. - Przeciągnęła się leniwie na kochanku by w końcu usiąść na nim. Jej dłonie przemieszczały się po jego torsie. - Wypadało by się ogarnąć zanim do niej pójdziemy. - Powiedziała z kusicielskim uśmiechem.
- Wypadałoby… ale ja nie mam ochoty, więc musisz mnie jakoś stąd podstępem wywabić lub wypędzić.
-Na przykład obietnicą, że umyję ci plecy pod prysznicem. - Zaczęła od lekkich obietnic Woods uśmiechając się szerzej i lekko przeciągając paznokciami po skórze mężczyzny.
- Dużo ryzykujesz… może nie skończyć się na myciu pleców.- z jego podejściem, było to pewne.
- Och to naprawdę byłoby tragiczne, może rzeczywiście powinnam iść sama…- Susan zaczęła przyjacielsko kpić i scenicznie dramatyzować. - … jak będę wracać podrzucę wiadro z zimną wodą. - Kobieta zaczęła się zsuwać na stronę z łazienką. Powoli dając mu czas na reakcję.
Nie potrzebował wiele czasu by ruszyć za nią. Podjął decyzję od razu i Susan wiedziała jaką. Planował przeszkadzać jej w prysznicu. Może był… wygłodniały? Może przez cały ten post myślał o jej nagim ciele? To była rozkoszna myśl i w pełni oddająca Henry’ego. Był taki prosty… jakby… niepełny? Uproszczony? Dziwne myśli czasami przychodzą do głowy, lecz te łatwo są odganiane przez twardą dłonią chwytającą zachłannie za pośladek. Może i Henry miał jednak rację? Po co myśleć, skoro przyjemniej poddać się instynktom? Choćby na jeden dzień albo na pół dnia.
- Wizja zimnego kubła była mniej atrakcyjna? - Spytała wyciągając go pod strumienie ciepłej wody.
Poczuła delikatnego klapsa, a potem poczuła jak on tuli się do jej pleców, by chwycić dłonią za jej pierś i palcami drugiej prowokująco wodzić po jej podbrzuszu.
- Nie ostudziłby mnie.- szeptał do jej ucha.
- Nie kuś bo ogarnie ‘psotny’ nastrój. - Powiedziała sięgając dłońmi ku jego twarzy, Palce zanurzyły się w pasmach szarych włosów a sama przekręciła głowę by go pocałować. Te dwa dni ignorowania go sprawiły że ich działania miały dla niej jakby większa wartość. Nie umiała teraz tego uporządkować czy nazwać ale najbliższe co wydawało się prawidłowe “Jej ciało za nim tęskniło”.
- To zależy… o jakich psotach mówimy?- mruczał Henry leniwie wodząc palcami po jej kobiecości. Co było przyjemne, acz… droczyło się z jej “apetytem”.
- No mogłabym odkręcić teraz lodowata wodę ...albo wybiec i schować ci ubrania ….- mówiła między pieszczotami a w odpowiedzi na jego leniwe palce ona zaczęła ocierać pupą o jego krocze.
- Mogłabyś… ale lodowata woda nie ostudzi moich zapałów…. a i nie dałbym ci uciec. Za bardzo mam na ciebie ochotę.- mruczał Henry delikatnie kąsając jej ramię i kark. I nieprzerwanie masując pochwyconą pierś, a palce zanurzając w jej rozgrzewanym tą pieszczotą intymnym zakątku. Napierając pośladkami Susan czuła jak każdym ruchem budzi jego żądzę… coraz bardziej.
- To dobrze się składa bo sama nie chciałabym byś mnie teraz gdzieś puszczał. - Jedna z jej dłoni wślizgnęła się między ich ciała i zaczęła pieścić jego męskość.
- Nie mam zamiaru… w zasadzie to wolę cię przycisnąć bardziej.- jęknął mężczyzna czując zwinne palce Susan wodzące po jego organie miłości. Dobrze już jej znanym.
- To radzę to porządnie wykorzystać póki jeszcze nie mdleje z głodu. - Odwróciła się do niego przodem a jedna jej noga oplotła jego. Ich ciała przyciśnięte teraz do siebie gorące i opłukiwane ciepłym strumieniem.
Posiadł ją… mocny ruch bioder przyniósł poczucie wypełnienia i rozkosznej obecności mężczyzny. Pocałunki, na szyi i ustach rywalizowały z wodą w kwestii rozgrzania ciała Susan. Przyszpilił ją do zimnej ściany i napierając co chwila nie pozwolił się odsunąć. Było to cudownie przyjemne i wprawiało jej oddech w pośpieszny rytm.
- Więcej…- jęknęła wygłodniałe Azjatka między pocałunkami, opierając się dłońmi o jego barki. - ...szybciej…- Ponagliła go czując jego męskość ocierającą się o swoje ciało. - ...mocniej!
Henry pochwycił drugą jej nogę, uniósł jej ciało przyspieszając ruchy. Teraz wisiała na nim jak laleczka, czuła jak jego siła i ciężar grawitacji sprawiają że całkowicie się w niej zagłębia, bezlitośnie i gwałtownie podbijając jej kobiecość. Żar i rozkosz rozlewały się falami po jej ciele… tak jest przyjemnie, nie myśleć, poddawać się doznaniom. Ona i jej mężczyzna. Nic więcej nie potrzeba.
Krzyki uniesienia Woods wypełniły łazienkę, przeplatały się z stęknięciami Henry’ego w tej erotycznej symfonii. Jej paznokcie wbiły się w skórę mężczyzny, tylko tyle mogła w tej pozycji zrobić by dać upust swojemu rosnącemu podnieceniu. Wydawało jej się że kochają się coraz mocniej i agresywniej, że pochłania ich szaleństwo. Boskie, rozpustne szaleństwo. Nie zorientowała się kiedy zaczęła szczytować, jej kobiecość zacisnęła się na dumie majstra a ona krzyknęła pod prysznicem. Czując jak wyciska z niego żądzę przynoszącą rozkoszną świadomość, że doprowadziła go do tego stanu.
- Mam wrażenie, że będę musiał… dość długo pracować tutaj. Miesiąc może.. dwa…- szeptał jej do ucha, gdy oboje łapali oddech po niedawnej zabawie. Nadal ją trzymał w powietrzu przypartą do ściany prysznica. Był całkiem silnym mężczyzną, a ona była całkiem delikatną kobietą w jego ramionach.
- Heh …- Żaśmiała się w bezdechu całując jego szynę i dodała. - Ja ci dyktować czasu pracy nie mam zamiaru, to ty jesteś tu majster. … Jak mi się coś nie spodoba po prostu wyrażę moje zdanie rozwalając to siekierą. - Dała jeszcze spływać po nich staruszką wody póki nie sięgnęła i nie wyłączyła prysznica. Oznaczało to koniec kąpieli i aktywności...na razie. Ciało Woods wykorzystało okazję by zaburczeć przypominając że od rana wypiła tylko jedną kawę i odwiedzenie Jane byłoby na miejscu.
- Miejmy nadzieję, że przygotowała trzy porcje.- rzekł w odpowiedzi Henry uwalniając Susan od siebie i pozwalając jej stanąć na nogi.- Dużo jem.
- Pamiętam. - Przytaknęła wychodząc otulając się w ręcznik i podając drugi kochankowi. - Widziałeś może szafę i ramę od lustra? - Zapytała trochę obawiając się ‘prawdziwej’ opinii specjalisty na temat jej pierwszych kroków w sztuce ‘renowacji’ mebli. Z drugiej strony chciała poznać jego opinie skoro nie był wiązany byciem miłym bo seks z nią był super.
- Tak. Wyglądają dobrze.- rzekł w odpowiedzi mężczyzna zabierając się za ubieranie. - Ale wiesz… ja robię różne rzeczy. Ale nic artystycznego.
Susan podsuszyła włosy i zaplotła je w warkocz. Starała się szybko przebrać w suche rzeczy więc darowała sobie bieliznę i po prostu założyła spodnie i bluzkę. Henry już na nią czekał bo przekleństwo kobiet jest takie, że dłużej się im schodzi. Po drodze przechwyciła torebkę na jego pytające spojrzenie, wyjaśniła:
- Skończyło mi się pieczywo po obiedzie podejdę do Phila i zrobię zakupy.
- Ok. Ja zajmę się robotą… póki będzie okazja zająć się nią. - odparł mężczyzna, a jego spojrzenie dobitnie mówiło kim chce się zająć.
- Mówisz że jak chce widzieć postępy, to lepiej bym nie szwendała się po domu ? - Zapytała zadziornie Woods wychodząc z budynku z podążającym za nią Henrym. Skierowała się do Jane.
- Wolę jak się szwendasz… a jeszcze bardziej wolę… to.- nagle Henry przyparł Susan do ściany, pocałował w usta, zszedł pocałunkami na szyję, dłońmi masując biust przez cienki materiał bluzki Azjatki.
- Jestem zwierz.- rzekł na swoje usprawiedliwienie, chwilę po tej napaści.
- Straszne i fantastyczne zarazem. - Odpowiedziała odchylając głowę by dać mu dostęp do swojej łabędziej szyi na której zaczęły pojawiać się czerwone plamki świadczące o ich bardzo “pracowitym” poranku.
Henry podciągnął jej bluzkę do góry, odsłonił piersi… ustami przylgnął do jednej, dłonią pieścił drugą. Nic go nie obchodziło, że robili to otwarcie na ulicy, rzut kamieniem od domu Jane.
On się tym nie przejmował. Co prawda było teraz gorące popołudnie i o tej porze nikt nie chodził po mieście. Byli też na zapleczu domów, więc w mniej uczęszczanej uliczce… ale jednak… ktoś mógł ich zobaczyć.
Woods rozejrzała się a jej żołądek znowu dał znać o swoim pustostanie. Zakłopotana przyłożyła dłonie do brzucha. - Długo się mną nie nacieszysz jak umrę z głodu w tylnej ulicy. - Powiedziała trochę z wyrzutem, trochę się śmiejąc.
- Nie powinnaś mi więc na tyle pozwalać.- mruknął wymownie masując odsłonięty biust Azjatki.
- Chcesz bym trzymała cię na krótkiej smyczy? - spytała odtrącając jego ręce i poprawiając bluzkę. - Myślałam że takie relacje to tylko w związkach.
- Nie.- zaśmiał się Henry i wzruszył ramionami.- Ale wpierw gadam i robię. Myślenie zostawiam na później. Powinnaś to już zauważyć.
- Dobrze, że jedno z nas myśli..- Zaśmiała się i wróciła chwyciła klamkę drzwi Jane.
- O… hej. Nie spodziewałam się was obojga. Zaraz przygotuję kolejne nakrycie.- Hong właśnie kończyła swoją kaczkę po seczuańsku.
- Hej, sorry za niespodziewane wproszenie się. - Powiedziała Susan i zaciągnął się zapachem jedzenia.
- Nie było aż tak niespodziewane. Jego się spodziewałam.- odparła Jane wyciągając kolejną porcję przygotowaną dla mrukliwego mężczyzny.




Wyglądało to smakowicie.
- Mówiłam o sobie. - Powiedział Susa. - Wow wygląda super.
- I dla ciebie coś się znajdzie.- mrugnęła figlarnie Jane.- Kaczka była spora.
- Yay, super bo na śniadanie miałam tylko kawę i umieram z głodu. - Powiedziała ucieszona Susan, była pocieszna i zadowolona. Wprost promieniała od tych wszystkich endorfin.
- To dobrze. Bo kaczka jest kaloryczna. Pójdzie ci w zadek jak jej nie spalisz.- zażartowała Jane szykując porcję dla Woods. Henry już swoją pałaszował, aż mu się uszy trzęsły.
- A wiesz co widziałam? Toma przed jego barem. Oczy wybałuszał w górę. Jakby się zakrztusił.- zagadała Hong kładąc talerz przed Susan.
- He he, to musiał być ciekawy widok. - Susan zaczęła jeść mięso. - Mmmmh,,, pycha. ...Powinnam poprosić cię żebyś mnie nauczyła gotować. - Powiedziała i wróciła do jedzenia. Choć na chwile zerknęła na majstra. Ten jednak najwyraźniej potrafił się skupić tylko na jednym, a obecnie skupiał na jedzeniu.
- Nie ma sprawy, choć nie oczekuj fajerwerków od razu. Praktyka czyni mistrza. Od groma praktyki.- odparła z uśmiechem Hong.
- Mhmm…- Potwierdziła z pełnymi ustami Woods. Jak już przełknęła zdążyła zapytać przed kolejnym kawałkiem.- Hej dasz mi adres zielarza później?
- Mogę podwieźć.- odparła z uśmiechem Jane.- Jeśli chcesz… ale mogę dać i adres.
Nie pytała po co Susan chciała go odwiedzić.
- Obie opcje mi pasują, choć myślałam że by pojechać jeszcze go tego faceta od pomp, żeby jedną zamówić do piwnicy.
- To tym bardziej potrzebujesz szofera.- zaśmiała się Jane biorąc się za napitki.- Kawa? Herbata?
- Piwo.- rzekł Henry.
- Woda - powiedziała Susan.
- Ok. Woda dla ciebie.-Jane podała jej po chwili szklankę wody źródlanej. A przynajmniej tak głosił napis na butelce z której jej nalała.
- Dzięki. To kiedy masz czas? - Spytała Woods kończąc swoją porcję obiadu. Wyglądając na człowieka kompletnego.
- Po zamknięciu sklepu na pewno.- oceniła Jane.- A kiedy ty chcesz się wybrać?
- Może być wtedy, akurat da mi to czas podejścia jeszcze do Phila i kupienia paru rzeczy.
Reszta posiłku poszła szybko Susan pomogła pozmywać i podała Jane wymiary lustra. Potem pożegnała się z obojgiem i ruszyła do Phila.
Wchodząc do jego sklepu minęła Rose. Blondynka zadowolona z siebie i uśmiechnięta przyjaźnie skinęła jej głową i ruszyła dalej. Pewnie miała inne sprawy do załatwienia.*
Susan aż przeszedł dreszcz po kręgosłupie z obrzydzenia i zdecydowanie nie odwzajemniła uśmiechu. - Hej Phil co u ciebie? - Powiedziała wchodząc do sklepu i patrząc za sklepikarzem
- Heejj.. dobrze. Nawet bardzo… - rzekł z uśmiechem mężczyzna. Nieco nerwowym i zakłopotanym. Poprawiał koszulę przy spodniach. - A u ciebie?Pogrzeb cię chyba nie zdołował, co?
- Aż tak bardzo Clarenca nie znałam, byłam bardziej jako plus jeden Jane. - Odpowiedziała zauważając jego stan i odwracając głowę nie wiedząc czy czuć jeszcze większe obrzydzenie czy współczucie. Ruszyła w alejkę wkładając do koszyka potrzebne produkty: chleb, piwo, jajka, masło...wino i wafle.
- Cóż. Czasem wypadki chodzą po ludziach.- odparł wymijającym tonem Phil, choć miało się wrażenie, że chciał dodać.. “a czasem wypadki zagryzają w środku domu”.
- Mam nadzieję, że to cię nie odstraszyło od naszej mieściny?- zapytał.
Woods wzruszyła ramionami. - Bardziej odstraszają mnie wiedźmy mieszkające w okolicy. - Trochę jej się wymknęła opinia na temat Rose, Alice i reszty...Trudno się mówi i wykłada się zakupy na ladę.
- Są gorsze rzeczy na świecie.- odparł z uśmiechem Phil podliczając zakupy. - A jak znajdziesz czas, to mógłbym pokazać ci parę miłych rzeczy, które są w okolicy.
Niewątpliwie było to subtelne zaproszenie na randkę.
- Dzisiaj i jutro mam już plany. Zaproś Rose. Jej mina raczej mówiła że jesteś zaklepany i ci nie odmówi. - Powiedziała obojętnie Susan i podała mu pieniądze. Wolała nie ruszać kogoś kto był z Rose, to tak jakby używać jakiś produktów higienicznych po kimś zakażonym obrzydliwą choroba.
- Cóż…- wzruszył ramionami mężczyzna pakując jej towary. - Szkoda.
- Dziękuje Phil. Miłego dnia. - Powiedziała Susan zabierając zakupy i kierując się do drzwi.
- Nawzajem. Polecam się na przyszłość.- usłyszała za sobą.
 
Obca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172