Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-10-2014, 14:40   #1
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
[D&D FR] Wolność i swoboda




Llorkh, Dzikie Pogranicze,
wiosna Roku Rękawicy (1369)



Przyznać, że Floran Coldheart był człowiekiem niespełnionym byłoby takim samym niedopowiedzeniem jak twierdzić, że zima to pora gdy panuje orzeźwiający chłód. Magos siódmej rangi, trzeci pod względem znaczenia w zhenckiej hierarchii Llorkh… czwarty, jeśli liczyć Mythkara Lenga, kapłana Cyrica… od kilku lat czuł, że jest spychany na boczny tor, jego rola marginalizowana, a dążenia do potęgi umiejętnie i nieubłaganie podcinane w pęcinach. Ta powracająca jak bumerang myśl sprawiła, że odstawił puchar ze zbyt dużą siłą i głowy wszystkich jego dzieci obróciły się ku niemu. To znaczy wszystkich obecnych w jadalni.

Po prawdzie, był człowiekiem pełnym frustracji.

Na szczęście był na tyle bystry by zawczasu przedsięwziąć pewne kroki, które wreszcie… wreszcie, po latach, miały zacząć procentować. Efekty tych “kroków” właśnie siedziały przed nim i przyglądały mu się z uwagą. Floran Coldheart uśmiechnął się do nich, jak zwykle skrywając myśli.




Oczekiwanie na potrawy przedłużało się. Magos w zamyśleniu powiódł opuszkiem palca po brzegu kielicha. Wieści z Twierdzy i od hierarchii były niejasne, niepewne, a często sprzeczne. Może pozostanie na Północy nie jest jednak najgorszym z pomysłów? Odpowiednio sprytny i bezwzględny człowiek może w tej sytuacji wiele osiągnąć. Byle tylko mieć odpowiednie zasoby i narzędzia…

Kiedy kilkanaście lat temu wpadł na pomysł spłodzenia dzieci z kobietami wywodzącymi się z różnych magicznych ras oczywiście był świadom że wyniki będą … różnorodne, ale nie przygotowało go to na prawdziwy zwierzyniec zajmujący teraz miejsce wokół stołu. Na różnorodność talentów, zachowań i charakterów. Jak chociażby Sylvanna




Dziewczyna była półdrowką, o czym nie trzeba było nikogo przekonywać, wystarczyło spojrzeć na wyostrzone jak krawędzie obsydianowego topora rysy twarzy, wiotką sylwetkę czy nieludzkie oczy. Również widoczne w tych ciemnych oczach okrucieństwo i inteligencja przynależały do rasy jej matki. Sylvanna zbliżała się do dorosłości, a jej upodobanie do magii czyniło z niej jego idealną “prawą rękę”. Już oficjalnie była magiem trzeciej rangi. W niej pokładał największe nadzieje co do rywalizacji z drugim w hierarchii Zhentarimów na Pograniczu Aartem Czarnym.

Ku jego - ciągle i ciągle - zdumieniu, Gijs i Bram, mimo że zrodzeni z ludzkiej kobiety, dorównywali Sylvannie przebiegłością i sprytem. Bram dodatkowo odziedziczył talent do magii, a obaj bliźniacy specjalizowali się w okrutnych żartach, które jedynie nieliczni doceniali. Magos też je doceniał i miał wobec chłopców dobrze sprecyzowane plany. Miał też mocne podejrzenia że mimo jego wielkich starań młodzicy odkryli obecność swego uwięzionego brata w podziemiach domostwa.
Tym niemniej bliźniacy byli lojalni … lojalni i przydatni, a to było więcej niż w przypadku osób na które przeniósł spojrzenie.

Tijmenowi - półkrwi drowowi, tak samo jak Maud - brakowało determinacji i ambicji Sylvanny, mimo tego że z tej samej matki się wywodzili. Ale tak samo jak starsza siostra byli skryci, nieufni i magos zdawał sobie sprawę że i on nie może im ufać. A miał tylko ograniczoną ilość czasu i nie mógł go tracić na tych którzy nie mogli mu się przydać. Magii uczyli się pod okiem przydanych im nauczycieli, panowania nad słowami i myślami nauczyli się sami. W ich zimnych oczach nie mógł niczego wyczytać. Tym niemniej i oni znajdowali się przy stole, jak zwykle w dzień świąteczny. Podtrzymywało to fikcję zgodnej rodziny i troskliwego ojca. Wszyscy tu byli. Nawet ci na których najmniej liczył.

Iris okazała się dla ojca całkowitym rozczarowaniem, choć, z drugiej strony, czego było się spodziewać po córce nimfy? Po domostwie magosa snuła się niczym duch i tak samo jej obecność wpływała na domowników. Gdziekolwiek się pojawiała, smutek i przygnębienie brały ich w swoje objęcia. Więdła w tym domu, zupełnie jak jej matka, a magos nie mógł sobie pozwolić na to by ją wypuścić poza swój zasięg i by ktoś użył jej przeciw niemu. Musiał się jej czym prędzej pozbyć.

Spojrzał na ostatnią obecną w pokoju - poza służbą, ale na nią nie zwracał uwagi - osobę. Malutka Aria siedziała naprzeciw niego a jej włosy poruszały się lekko, tak samo jak ramiona. O ile to pierwsze było niezależne od niej, to zapewne smarkula beztrosko majtała nogami pod stołem i z jakiegoś powodu ta myśl rozzłościła mężczyznę. Obrzucił dziecko zimnym spojrzeniem i zmusił się do spokoju. Dziewczynka się nie liczyła - była zbyt nieposłuszna, zbyt młoda, a nie zapowiadała się również na piękność. No i akurat ona nie była tak naprawdę jego córką. Jedynym jej atutem były zdolności magiczne… gdyby tylko był czas by je doszlifować, a samym maluchem odpowiednio pokierować.

Zniszczenie Twierdzy Zhentil i związane z tym zamieszanie we władzach Czarnej Sieci rozpaliły nadzieje Florana Coldhearta… podobnie jak wielu innych Zhentarimów aspirujących do władzy, ale Coldhearta obchodziła tylko i wyłącznie własna osoba, podniesienie własnego statusu i możliwość wyrwania się z tego zadupia, za jakie słusznie uchodziło Dzikie Pogranicze. W tym celu musiał umiejętnie wykorzystać wszystkie dostępne mu atuty. Sęk w tym, że musiał je wykorzystać szybko, i te których był pewien - teraz, a nie za kilka lat, jak mogło to mieć miejsce w przypadku Arii.

Magos miał jeszcze jednego syna - Janosa, ale ten akurat potomek, spłodzony z kobietą mającą w swych żyłach smoczą krew, nie rokował żadnych nadziei na współpracę czy chociażby pożytek z niego. Zionął prawdziwą nienawiścią i żądzą zemsty na ojcu za to co uczynił matce półsmoka i od lat przebywał skuty łańcuchami, ukryty w piwnicach domostwa. Po prawdzie należałoby się go pozbyć raz na zawsze, ale Coldheart zwlekał z tym, tyleż z powodu niezdecydowania, co z ciekawości. Mimo mizernego jadła i uwięzienia chłopak rósł i posturą przewyższał już niejednego dorosłego, a żywotnością i siłą - nawet żołdaków Czarnej Sieci. Jakim byłby asem w rękawie, gdyby tylko ktoś nie wygadał się przed nim!

Magos zadbał by ten ktoś umierał w boleściach. Ale mleko się już rozlało i chłopak dowiedział się prawdy.



Zawsze można go było sprzedać jako gladiatora…

Nie miało to większego znaczenia i magos uśmiechnął się skrycie, pilnując by Sylvannie nie dać okazji do posmakowania swych myśli. Tylko jedno z nich będzie się liczyło w ostatecznym rozrachunku, a i ono tylko do tego by…

I wtedy zasłona za nim się poruszyła, a zimne ostrze z ogromną siłą przeszyło oparcie krzesła i jego grzbiet. Magos skrzeknął i z niedowierzaniem spojrzał na zakrwawioną klingę wystającą mu z mostka.

Ten widok, ból i wrzask przerażenia Maud były ostatnimi doznaniami jakich Floran Coldheart zakosztował w swoim pełnym goryczy i intryg życiu.
 

Ostatnio edytowane przez Romulus : 07-10-2014 o 15:00.
Romulus jest offline  
Stary 07-10-2014, 14:42   #2
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Bogaty wystrój jadalni nie robił na dziewczynce żadnego wrażenia, nie zauważała go wręcz. W końcu od ilu lat można gapić się na te same obrazy, świeczniki i kotarę? W domu rodu Coldheart od dawna nie było znać kobiecej ręki i starania o to by miejsce to budziło miłe emocje.

Aria Coldheart machała nóżkami, pilnując jednak by nie czynić tego zbyt ostentacyjnie. Już się nudziła mimo że obiad tak naprawdę jeszcze się nie zaczął, wiedziała jednak że papa, przy tych rzadkich okazjach gdy gromadził całą rodzinę przy stole, lubi o coś zagadnąć zebranych. Jaka szkoda że tak rzadko ją o coś pytał, że Sylvanna, Gijs i Bram pochłaniali lwią część jego uwagi!

Jednocześnie, ilekroć cała rodzina spotykała się podczas posiłku, dziewczynka siłą rzeczy zachodziła w głowę dlaczego przy stole nie było jeszcze jednej osoby, której istnienie było utrzymywane w tajemnicy, a która najwidoczniej również należała do rodziny. Co takiego uczynił Janos, że ojciec od lat trzymał go w zamknięciu w podziemiach?? Jak na złość, odkryła jego obecność dzięki tym nieznośnym chłopaczyskom, Gijsowi i Bramowi. Oni to znaleźli tajne przejście z biblioteki ojca, a że Arii zdarzało się śledzić myszkujących po całym domu bliźniaków (w dobrze pojętym własnym interesie - lepiej było wiedzieć co kombinują), któregoś razu i ona dojrzała szczelinę która zdradziła jej istnienie sekretnych drzwi.

Dreszcz przebiegł jej po plecach na to wspomnienie. Nawet będąc małym dzieckiem instynktownie czuła kiedy w tym domu lepiej nie otwierać ust i to w mniejszych sprawach niż obecność trzymanego za grubymi sztabami płomiennookiego giganta o szponach, błoniastych skrzydłach i kostnych wyrostkach na ramionach i grzbiecie. To, że nie mogłaby go widywać i z trudem zadzierzgnięta przyjaźń by się skończyła byłoby najłagodniejszą z konsekwencji…

Dziewczynka znała i inne sekrety. Wiedziała że w dni świąteczne jak dzisiejszy nie ma co dobijać się do drzwi pani Promptfoot, która teraz pewnie kuliła się na swym zwykle schludnie pościelonym łóżku. Dziś zapewne jej pokój wypełnia woń alkoholu i wymiocin, jak zwykle gdy obowiązki kochanej Bixi nie zmuszały jej do zachowywania trzeźwej głowy. Aria wiedziała że zachowanie gnomiej nauczycielki ma coś wspólnego z jej nieobecnymi dziećmi. “Poddaństwo za długi” - te i podobne słowa padały w cichych rozmowach służby na jej temat, i choć dziewczynka nie do końca wiedziała co one oznaczają, czuła że to nic dobrego. Wystarczyło jej spojrzeć parę razy na twarz gnomki przy takich okazjach, zapuchniętą i ze śladami zaschniętych łez.

Wiedziała że Maud i Tijmen spędzają ze sobą noce, i to wcale nie na ślęczeniu nad zapiskami i księgami - choć i to im się zdarzało, rzecz jasna. Widziała przez dziurkę od klucza jak Tijmen obejmował siostrę i całował ją, i ta scena wcale nie wyglądała na zwykłe pocieszanie Maud … a przynajmniej takie miała wrażenie, bazując na nielicznych przykładach serdeczności jakie dało się dojrzeć w domostwie jej rodziny.

Wiedziała że pani Lehzen - Smoczyca, jak wszystkie dzieciaki z rodu Coldheart nazywały guwernantkę, zawierając w tym słowie zdumiewająco szerokie spektrum uczuć od nienawiści po przywiązanie - ma do niej słabość której na próżno byłoby szukać w stosunku do innych dziewczynek i chłopców.

Takich sekretów było mnóstwo, i wśród służby, i wśród członków rodziny. Nawet teraz, gdy spoglądała na Sylvannę siedzącą tuż obok papy dreszcz ją przechodził, zupełnie jakby przyglądała się jadowitemu pająkowi. Papa miał do niej zaufanie, wszyscy to wiedzieli, ale Aria prędzej zawierzyłaby chyba Bramowi albo Gijsowi. Albo Tijmenowi.

Sylvanna odwróciła ku niej głowę i Aria czym prędzej oczyściła jaźń z wszelkich myśli. Pół-drowka lubiła zaglądać w cudze umysły, zbytnie zainteresowanie jej osobą zwykle budziło jej agresję zaś dziewczynka dawno już odkryła że w siostrze nie ma krzty litości jeśli ktoś zalazł jej za skórę. A w przypadku Sylvanny dużo nie trzeba było by wzbudzić jej złość.

Ojciec błądził spojrzeniem od jednej kamiennej twarzy do drugiej. Tylko na twarzach bliźniaków nie było masek obojętności, za to obaj uśmiechali się półgębkiem w sposób który Aria znienawidziła dawno temu - był to uśmiech wyższości wobec całego świata i znak że chłopaki albo splatali komuś jeden ze swych patentowanych żartów, albo szykują się do takiego. Do tej pory nie mogła zapomnieć jak ją kiedyś związali i wysypali na nią całe wiadro pająków, pracowicie zbieranych po całym strychu przez kilka dni…

Teraz papa przyglądał się Iris i nieświadomie wydymał usta, a siostra kręciła się niespokojnie. Od kiedy Iris uciekła - i ledwo żywa znalazła się z powrotem w domu, po tym jak jakieś dzikie zwierzę poraniło ją w lesie - ojciec praktycznie przestał ją zauważać, tak samo jak Sylvanna. A bliźniacy wzięli ją na cel. Dziewczyna marniała w oczach, zupełnie jak niepodlewana roślina. Wśród rodzeństwa Aria tylko z nią mogła szczerze porozmawiać, ale na pewno nie było to przyjemne doświadczenie. Całun smutku otaczał siostrę, wręcz namacalny i zniechęcający do życia. A Aria wcale nie zamierzała przestać cieszyć się życiem! Nawet mimo tego że bliźniacy byli okropni.

Papa popatrzył na nią. Surowo i … zaraz spojrzał gdzie indziej! A przecież tyle miała mu do powiedzenia! Już nie pamiętała kiedy ją o coś zapytał, przytulił czy choćby pogłaskał.
- Twój papa ma dużo obowiązków - cierpliwie tłumaczyła Bixi, kiedy dziewczynka żaliła się na obojętność ojca. Może jeszcze by w to uwierzyła, gdyby nie wyczuwała fałszu w tych słowach…

Służba z jakiegoś powodu ociągała się z wniesieniem potraw, a w brzuchu już burczało. “Papa zaraz będzie zły i resztki świątecznego nastroju diabli wezmą” - zdążyła pomyśleć, nim przerażający skrzek i wrzask paniki sprawił że zapomniała o wszystkim. Z piersi ojca wystawało zakrwawione ostrze, a zza kotary wyłoniła się postać o płonących oczach. Maud wrzeszczała a przerażony Gijs spadł z krzesła. Aria zaś zrobiła to, co robią wszystkie dzieci świata w obliczu zagrożenia - schowała się pod stół, skąd z przerażeniem obserwowała rozwój wydarzeń; czy raczej powiększającą się kałużę krwi skapującej ze stołu na posadzkę wraz z rozlanym winem.

Uroczysty obiad zamienił się w najgorszy koszmar z jakim dziewczynka miała w życiu do czynienia. Gniewne okrzyki i tupot wbiegających do sali mężczyzn mieszały się ze szczękiem oręża. Krzyki Maud raptownie umilkły - zastąpił je charkot który wydobył się z gardła Gijsa, pisk Iris i jęk któregoś z braci. Aria tylko przez chwilę wpatrywała się w okropny widok Gijsa rozciągniętego na podłodze pod ciężarem żołnierskiego buta i stalowego ostrza przebijającego mu pierś. Ktoś chwycił ją brutalnie za włosy i pociągnął, odrywając od stołowej nogi.
- Siadać! - rozległ się ostry jak brzytwa krzyk. Floran Coldheart nie żył już - zwisał z ostrza miecza nad stołem, jakby spodziewał się dojrzeć tam coś ciekawego. Strużka krwi cieknąca mu z nieruchomych ust dawała dowód na to że nie ujrzy już niczego w życiu. Wbrew wszelkiemu oczekiwaniu Aria ujrzała że nie została sama jedna żywa z rodziny, choć pomiędzy masywnymi sylwetkami żołnierzy Czarnej Sieci którzy wypełniali pomieszczenie dojrzała wykręcone, nieruchome, zakrwawione sylwetki obu bliźniaków a żelazisty smród wypełnił pomieszczenie. Iris, Tijmen i Maud wili się w uścisku najemników. Sylvanna również żyła. Tyle że stała tuż obok postaci, którą wreszcie dziewczynka rozpoznała - Aaarta Czarnego, głównego rywala ojca.

Sylvanny nikt nie trzymał, a to na jej właśnie polecenie żołnierze przemocą sadzali rodzeństwo przy stole, Arii nie wyłączając. Dziewczynka miała wrażenie, że ktoś zedrze jej skórę z głowy. Ból był niemiłosierny.
- Siadać! - wrzasnęła jeszcze raz Sylvanna. Aria widziała że siostra dygocze, mimo surowej maski bezwzględności którą próbowała przybrać w obliczu wydarzeń w jadalni. W porównaniu ze stojącym przy niej mężczyzną wydawała się jeszcze dzieckiem.
- Decyzją zwierzchności Czarnej Ręki, w obliczu niezbitych dowodów dostarczonych na ręce burmistrza Geildarra Ithyma, Floran Coldheart został uznany winnym zdrady stanu - wycedził ciemnoskóry mag. Chwycił za rękojeść miecza i krzesło, wyszarpnął klingę. Poruszone ciało bezwładnie osunęło się na dywan a jęk Iris zagłuszył stukot głowy uderzającej o podłogę. - Wyrok został wykonany - Aria wyczuła w głosie mężczyzny nutę satysfakcji. - Jego miejsce zajmie lojalny sługa Czarnej Sieci, Sylvanna Coldheart. Ale zanim nacieszy się tą odmianą…

Na skinięcie Aarta Czarnego jeden z żołnierzy chwycił Tijmena za włosy, odsłonił jego kark i wbił sztylet w odsłoniętą szyję.
- Nieee! - wrzasnęła Maud i szarpnęła się rozpaczliwie w uścisku żołnierzy. Na próżno. Krwi nie poplynęło wiele, ale ciemnoskóry brat Arii umarł w jednej chwili, a jego ciało bezceremonialnie rzucono pod ścianę. Sylvanna obróciła się ku Aartowi niczym rozwścieczona żmija.
- Co to ma znaczyć?! - krzyknęła przenikliwie. - Miałam…
Płomiennooki mag chwycił ją za gardło. Aria przekonała się że plotki o mieszanej krwi drugiego w hierarchii zwierzchności Zhentów w tej krainie były prawdą, gdy ujrzała na jego dłoni wyraźny wzór łusek.
- To po to byś nigdy nie zapomniała gdzie twoje miejsce - wysyczał i nawet ciemna cera Sylvanny zbladła, nie wiadomo czy od dławiącej ją dłoni, czy ze strachu. Dziewczyna chwyciła rękę mężczyzny i próbowała rozerwać dławiący uchwyt. Nekromanta pchnął ją na stół, wprost w kałużę krwi ojca.
- Ciesz się swoją nagrodą, magini - powiedział i odwrócił się, ignorując zakrwawioną, dyszącą nienawiścią, upokorzoną półdrowkę. - Moi żołnierze pomogą ci utrzymać porządek - dodał obojętnie. Na dany skinieniem znak żołnierze Czarnej Sieci opuścili pokój, zostawiając jedynie dwie pary wartowników przy kotarze i drzwiach. Gdy tylko wypuścili Maud ta na czworakach pomknęła do ciała Tijmena, bezceremonialnie potrącana przez wychodzących. Iris zwinęła się na krześle i łkała bezgłośnie. Sylvanna czekała z zaciśniętymi pięściami, drżąc i dysząc ciężko. Podniosła dłoń do zakrwawionej twarzyi opuściła ją nie wycierając krwi. Zbrojni stali bez ruchu, beznamiętnie przyglądając się całej scenie.
- Nasz ojciec był zdrajcą - powiedziała wreszcie półdrowka głosem który zdradzał że odzyskiwała już zimną krew. - Wam nic…
Maud zerwała się na równe nogi i z wrzaskiem nienawiści rzuciła się na nią. Sylvanna cofnęła się, a żołnierze pochwycili młodszą półdrowkę. Pobita upadła na podłogę a czerwone krople rozprysnęły się naokoło. Maska na twarzy Sylvanny na chwilę pękła, siostry dojrzały że nawet ona nie wyszła bez szwanku z tego koszmaru który rozgrywał się przed nimi.
- Nasz ojciec był zdrajcą - zaczęła jeszcze raz, a jej głos brzmiał głucho. - Gdyby nie został ukarany, zginęlibyśmy wszyscy. Dzięki temu co zrobiłam nasza rodzina przetrwa. Wracajcie do swoich pokojów i nie opuszczajcie domu. Niedługo przyjdę do każdej z was. Nie róbcie niczego głupiego.

Stała jeszcze przez chwilę, jakby wahając się albo czekając na reakcję. Potem ruszyła do drzwi. Dopiero teraz otarła twarz z krwi ojca. Maud poruszyła się i znowu popełzła ku ciału Tijmena. Iris zsunęła się z krzesła i skuliła w kącie, a zbrojni powoli opuścili jadalnię.

 
Romulus jest offline  
Stary 07-10-2014, 14:45   #3
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Aria wyśliznęła się z jadalni na korytarz. Mdliło ją od zapachu posoki i widoku wyrżniętej z zimną krwią męskiej części rodziny Coldheart, a w gardle wzbierał szloch, jednak lata w roli ofiary bliźniaków nauczyły ją działać nawet w najgorszych sytuacjach (choć gorszej niż teraz nie potrafiła sobie wyobrazić), a użalać się nad sobą dopiero gdy znajdzie się w bezpiecznym zaciszu swojego pokoju lub w jednej z licznych kryjówek rozsianych po całym domostwie, od piwnicy aż po rozległy strych. Wyszła - i niemal natychmiast zamarła; dwóch żołdaków stało przy drzwiach prowadzących do gabinetu i biblioteki ojca … i jednocześnie jedynego przejścia prowadzącego do podziemi gdzie więziony był Janos. Głowy żołnierzy obróciły się ku niej niczym balisty zamontowane na blankach. Czuły słuch dziewczynki wychwycił odgłos kroków na schodach prowadzących ku zachodniemu skrzydłu domostwa, tam gdzie Sylvanna miała swoje pokoje - sama jedna, bowiem cała reszta rodzeństwa mieszkała na pierwszym piętrze wschodniego skrzydła. Poza tym w domu panowała upiorna cisza i nie widać było żywej duszy. Mężczyźni przyglądali się jej bez słowa, z uwagą i napięciem które mogły przerazić nie tylko jedenastoletnią dziewczynkę (która z powodu swej drobnej postury wyglądała najwyżej na dziewięć). Zupełnie jakby się spodziewali, że może spróbować wyrządzić im jakąś krzywdę. Co oczywiście dla Arii było zupełną abstrakcją, bo nawet gdy bliźniacy jej dokuczali to najlepszym co mogła zrobić była ucieczka.

Tym razem jednak Aria nie miała zamiaru uciekać. Mimo młodego wieku ojciec zadbał o jej wykształcenie, a prócz wtłaczania jej do głowy czarodziejskich formuł Smoczyca uczyła ją także (między innymi) historii. We wszystkich zapiskach zaś w czasie wszelich wojen, walk i przewrotów prócz głowy rodu zabijano również wszystkich jej synów (co działo się z córkami guwernantka pomijała przy Arii litościwym milczeniem).

A Janos był ostatnim pozostałym przy życiu synem Coldhearta i było tylko kwestią czasu gdy Aart Czarny odnajdzie tajne przejście w gabinecie jej ojca; o ile sama Sylvanna mu tego nie powie. “Nie róbcie nic głupiego” - dobre sobie! W końcu to ona zrobiła najgłupszą rzecz w domu! Aria zaś nie miała zamiaru podążać jej śladem.

Dlatego też dziewczynka zacisnęła zęby, uśmiechnęła się niewinnie i z rumieńcem wypełzającym na blade policzki powiedziała:
- Siku…

Żołnierze zauważalnie rozluźnili się na tak przyziemne tłumaczenie. Jeden z nich machnął dłonią, drugi jednak z gniewną miną przyglądał się dziewczynce. Konkretnie zaś - jej włosom. Aria zdała sobie sprawę że nieposłuszne kosmyki unoszą się wokół jej głowy, jak zwykle gdy umysł za bardzo ma zaprzątnięty galopadą myśli - co niezmiernie irytowało jej ojca a co wielce psuło też wysiłki pani Lehzen zmierzające do tego by ujarzmić jej czuprynę i nadać młodej czarodziejce wyglądu dobrze ułożonej panienki. Mężczyzna pocierał dłońmi o siebie, jakby nieświadomie chcąc pozbyć się jakiegoś brudu. Był to ten sam który wcześniej brutalnie pochwycił Arię za włosy? Na szczęście, nie wydawał się chętny by ją zatrzymywać. Aria spuściła głowę i podążyła wzdłuż korytarza, mijając strażników i oddychając głęboko by uspokoić myśli - i włosy. Przechodząc obok drzwi rzuciła szybko okiem na zamek. Czy czarodziej już tu był? Czy zostawił zabezpieczenia, czy też strażnicy nadal pilnują zamkniętych drzwi? Miecze przy ich pasach wydawały się przerażająco ostre… Jeśli nawet dostanie się do środka, to jak oboje z bratem opuszczą dom? Na pomoc Irys nie mogła liczyć, ale Maud… Może będzie chciała zemścić się za śmierć Tijmena? Nie. Nie mogła zaufać żadnej z sióstr, wiedziała o tym. Skręciła za róg, potupała jeszcze chwilę markując oddalające się kroki i oparła się o ścianę robiąc w głowie przegląd zapamiętanych zaklęć. Prócz tych, których zwykle używała by wymknąć się bliźniakom miała również na podorędziu dwa ćwiczebne, wymagane na dziś przez nauczyciela. Miała nadzieję, że akurat tym razem nie pomyli się w recytacji…

- Słyszałeś? - zaalarmowany głos jednego z mężczyzn zmieszał się z kolejną inkantacją - w domu było cicho niemalże jak w grobowcu, poza ledwo słyszalnym szlochem dochodzącym z jadalni i Aria zdała sobie sprawę że któraś z szeleszczących zgłosek musiała zwrócić uwagę jednego ze strażników. Z trudem tłumiąc narastające uczucie paniki Aria dokończyła trzeci czar i wyjrzała zza rogu. Żołnierze ostrożnie kierowali się w jej stronę. Dziewczynka wypuściła z ust ostatnią zgłoskę i w tej samej chwili mężczyzn zalała feeria barw. Ten mniej podejrzliwy zachwiał się i padł nieprzytomny na ziemię, lecz drugi ruszył biegiem w jej stronę z bronią w ręku. Aria zaczęła oddychać coraz szybciej, a od strony jej stóp zaczął unosić się gęsty opar mgły. Czasami tak się działo, gdy się bardzo bała, gdy za wszelką cenę próbowała się ukryć przed bliźniakami… Aż dziw, że mgła nie “wylała” się z niej w jadalni; chyba wtedy nie do końca docierało do niej co się wokół niej dzieje. Tym razem jednak błyskawicznie zgęstniała oślepiając zarówno dziewczynkę jak i zaskoczonego napastnika. Żołnierz machnął na oślep mieczem; za wysoko - Aria zanurkowała pod jego ramieniem - i poczuła palący ból pleców. Krzyknęła rozdzierająco, lecz mimo to biegła dalej, modląc się do wszystkich znanych jej bogów (a nie było ich wielu), żeby i tym razem ojciec zapomniał zabezpieczyć drzwi. Szarpnęła za klamkę, po czym wpadła do przedsionka, zatrzaskując za sobą drzwi. Jakimś cudem udało się jej jeszcze przekręcić zamek i podeprzeć krzesłem klamkę, którą sekundę później ktoś zaczął szaleńczo szarpać. Aria wpatrywała się w klamkę jak w jadowitego węża, cofając się tyłem w stronę biblioteki. Dopiero gdy poślizgnęła się na własnej krwi i pacnęła na pupę uświadomiła sobie, że palący ból nie był spowodowany nałożonym na drzwi zaklęciem, a mieczem Czarnej Sieci, który jakiś cudem zahaczył ją w magicznej mgle. Spróbowała sięgnąć dłonią do rany, ale tylko zaszlochała z bólu. Nie mogła nic na nią poradzić; nie była w stanie nawet wykręcić ręki by sprawdzić rozmiar obrażeń, choć wydawało jej się, że rana przecina całe plecy. Zagryzając zęby z trudem podniosła się i ruszyła w stronę regału z tajnym przejściem, po drodze chwytając stojący na stojaku ozdobny kostur by się nim podeprzeć. Minęła gabinet, weszła do biblioteki - i nie rozszlochała się tylko dlatego, że wtedy plecy bolałyby ją jeszcze bardziej. Regał był zamknięty! Zamknięty - czyli magicznie zabezpieczony! Tylko czasami ojciec zostawiał niedomknięte drzwi, co pozwalało dziewczynce wślizgiwać się do podziemi. W panice rozejrzała się wokoło. Gdyby miała czas z pewnością udałoby jej się zniwelować zaklęcie, ale z korytarza słychać już było podniesione głosy; było kwestią czasu (zapewne bardzo krótkiego) nim żołnierze wyważą drzwi lub sprowadzą czarodzieja, a wtedy skrócą o głowę ich oboje.

Aria odetchnęła głęboko zastanawiając się co wie o magicznych zabezpieczeniach - prócz tego, że w wykonaniu jej ojca były bardzo bolesne. Chyba dezaktywowały się hasłem, ale jakim? Dziewczynka zaczęła recytować głośno wszystkie słowa jakie przychodziły jej do głowy: imiona wszystkich dzieci Coldhearta (choć to akurat wydawało się jej najmniej prawdopodobne), Zhentarimowie, Czarna Sieć, arcymag, władza, zwyciestwo, moc, syn, krew… W międzyczasie przepatrywała leżące na półkach zwoje mając nadzieję na znalezienie zaklęcia rozpraszającego magię lub innego przydatnego w tym momencie. Ostatecznie mogła spróbować otworzyć drzwi siłowo - licząc, że czar jej nie zabije - lub spróbować wyrwać dolne półki. Jednak nietknięte drzwi potrzebne były jej dopóki nie wymyśli jak uwolnić z klatki Janosa i wyprowadzić go z domu - choć to ostatnie w obliczu walących w drzwi żołdaków wydawało się już zupełnie nierealne. Czyżby zadziałała zbyt pochopnie i zamiast ratunku sprowadziła na brata przedwczesną śmierć? Czy powinna była jednak poczekać na rozmowę z Sylvanną, lub z duszą na ramieniu poprosić o pomoc Maud?
Nie, te rozważania były teraz zupełnie płonne; traciła przez nie tylko cenny czas. Podbiegła do okna i otworzyła je na oścież. Może uwierzą, że uciekła… Albo ucieknie tędy naprawdę, jeśli nie uda jej się rozbroić regałowych drzwi. Ostrożnie, krzywiąc się z bólu, jaki powodowało skręcanie się ciała wróciła po własnych śladach, pilnując by odbite w jej własnej krwi ślady stóp były skierowane w stronę okna. Potem zdjęła sukienkę - choć w oczach znów pociemniało jej z bólu - odczepiła od niej pasek z sakiewkami i rozmazała nią ślady wokół regału, by nikt nie domyślił się, że właśnie o te konkretne półki jej chodziło.

Krzyki za drzwiami gabinetu sprawiły że Aria zadygotała, a nogi jej osłabły gdy pierwsze uderzenie spadło na twarde drewno. Na szczęście miecz nie był najlepszą bronią do wycinania sobie przejścia w solidnej zaporze; tym niemniej dziewczynka czuła że nie pozostało jej dużo czasu nim drzwi ustąpią. Czy ojciec musiał akurat tym razem dosunąć regał na miejsce?? Szeregi książek piętrzyły się na nim, nieruchome i obojętne wobec jej rozpaczy. Aria rzuciła się na mebel całym ciężarem maleńkiego ciała, zaciskając zęby w oczekiwaniu na ból magicznego wyładowania… ale nic takiego nie nastąpiło, za to regał drgnął i wsunął się w ścianę na centymetr albo dwa!

Przez sekundę czy dwie młoda planokrwista gapiła się na ciężki, ale i ruchomy segment regału. Czyżby któreś z wyrecytowanych przez nią słów było tym właściwym, czy ojciec po prostu znów zapomniał zakląć regału? Kolejne łupnięcie w drzwi wyrwało ją z osłupienia i naparła na mebel jeszcze raz, tak mocno że omal nie pośliznęła się na śliskiej od krwi podłodze. Gorący strumyczek zdążył już przemoczyć jej halkę i pończochy aż do samej stopy. Regał opornie wsunął się w ścianę, mechanizm zaszczękał po czym cała półka odchyliła się w bok, podtrzymywana już tylko na solidnych zawiasach. Eksplozja wstrząsnęła pomieszczeniem i Aria poczuła dym płonącego drewna.
- Do środka! Łapcie tę gówniarę, tylko żywcem! - ostry głos Sylvanny smagnął ją niczym biczem. Na przekór temu łomot butów rozległ się dopiero po paru chwilach, jakby zabrakło chętnych do szarżowania w głąb pomieszczenia. - No już!!!

Aria z trudem zarejestrowała, że kryształy oświetlające ukryte pomieszczenie zamiast emanować białym, zimnym blaskiem tkwią w ścianach i suficie martwo niczym zwykłe kawałki kwarcu. Nie raz wchodziła tu ze strachem w sercu, ale jeszcze nigdy z przerażeniem i poraniona. Gdy naparła na regał i ledwo dała radę obrócić fałszywą półkę na zawiasach, w środku zapanowała taka ciemność że nie widziała nawet własnych dłoni; na ślepo popchnęła ukryte drzwi na prowadnicach. Krzyki zza nich dały jej znać że czasami brutalna siła bardzo by się przydała, że ona - mała i słaba - straciła wiele cennych sekund na to by otworzyć i zamknąć przejście. Rzuciła się do przodu, w kierunku schodów prowadzących do piwnic i więzienia i omal nie zwaliła się w czeluść. Było ciemno jak w grobowcu i Aria musiała wymacywać sobie drogę kosturem, a upływ krwi wcale jej w tym nie pomagał. Regał za nią zaskrzypiał.
- Ostrożnie, debile, uważajcie na księgi! - wrzask Sylvanny przedarł się nawet przez ukryte przejście. Po chwili półka poruszyła się znowu i przez szybko powiększającą się szczelinę trysnęło światło. Aria znowu cokolwiek widziała i mogła ruszyć biegiem - do piwnic zawierających składniki i wyposażenie potrzebne świętej pamięci ojcu albo i wprost do Janosa. Ciemność przed nią ziała niczym paszcza potwora z koszmarów, ale było to niczym wobec wściekłości w głosie siostry i groźby dźwięczącej w krokach brutalnych żołnierzy Czarnej Sieci.

Dziewczynka zerwała się do biegu, po czym stoczyła się z ostatnich stopni i wyrżnęła o nierówną podłogę boleśnie obcierając sobie dłonie i kolana. Ból pleców wybuchnął ferią gwiazd, przyprawiając ją niemal o utratę przytomności. Za sobą słyszała krzyki i tupot stóp.
- Janos, Janos, Janos… - jęczała, próbując podnieść się z czworaków do pionu i ni to idąc, ni to pełznąc po ciemku w stronę celi. Minęła kratę dzielącą pracownię od części więziennej - teraz dziwnie otwartą, niezabezpieczoną ani kluczem, ani magią - i ruszyła dalej, podpierając się kijem i nawołując brata. To był zły pomysł, bardzo zły, trzeba było poczekać, obmyślić plan... Sylvanna wiedziała o Janosie, musiała wiedzieć, to było przecież oczywiste. Niepotrzebnie traciła czas na zostawianie fałszywych śladów, wahanie, strach przed bólem (przecież nie mogło jej boleć bardziej niż teraz!) i kombinowanie. Siostra wiedziała dokładnie dokąd iść, a teraz na pewno zabije ich oboje!

- Aria? To ty?! - w hałasie dobiegającym zza pleców dziewczynki nie słyszała ona wcześniej przyspieszonego oddechu starszego brata, w ciemności nie dostrzegła tego jak ostrożnie wyglądał zza krat, bacząc by nie dotknąć grubych prętów. - Co się dzieje?!
Słysząc głos brata Aria uwiesiła się krat, szlochając ze strachu i ulgi, a kostur uderzył o metal, na wpół wsuwając się do celi.
- Uważaj! - odruchowo krzyknął Janos, mając w pamięci magiczne zabezpieczenie. Jednak nic się nie wydarzyło, palców siostry nie przeszyło wyładowanie, które mogłoby wypalić jej ciało do kości. Sięgnął długim ramieniem i pochwycił Arię, a planokrwista dojrzała jak nagle spogląda w górę, ku sufitowi, tam gdzie zwykle płonęły kryształy.
- Magia… magia ojca zawiodła! - krzyknął z bezbrzeżnym zdumieniem.
- Nnie żyje… papa nie żyje... - wymamrotała Aria w nagłym przebłysku zrozumienia. Widać ojciec nie był tak potężny jak mu się wydawało i zaklęte przez niego przedmioty były teraz bezużyteczne.

Dziewczynka oderwała się od brata i wyszukała w sakiewce potrzebny do zaklęcia otwierającego mosiężny kluczyk, dopiero poniewczasie uświadamiając sobie, że przecież miała na dziś zapamiętany także czar światła. Na to nie było jednak czasu, a Janos przyzwyczajony był do ciemności. Szczękając zębami recytowała tajemną formułkę, choć w głowie dudniło jej jak w kuźni; nigdy nie czarowała tak szybko i często, nie będąc na dodatek w pełni sił. Nawet w miesięczne dni nauczyciel zwalniał ją z lekcji twierdząc, że ciało dziewczynki jest zbyt delikatne by wytrzymać takie obciążenie. Teraz goniła ostatkiem sił; marzyła tylko o tym by otworzyć żelazną kratę i ukryć się w potężnych ramionach półsmoka. A potem niech się dzieje co chce.

W podziemiach zawsze panowała śmiertelna wręcz cisza; nawet gdy Aria i Janos rozmawiali ze sobą robili to szeptem, każde z nich przyzwyczajone do skrytości i obawiające się odkrycia. Tym bardziej przerażający był teraz hałas: zgrzyt butów na kamieniu, krzyki, przekleństwa. Echa powielały je i cały korytarz rozbrzmiewał pogłosem, wręcz atakując czuły słuch dziewczynki. Aria dokończyła inkantację … i nic się nie zmieniło, nie rozległ się żaden szczęk ani zgrzyt. Czy tak się powinno wydarzyć?? Janos szarpnął za pręty aż krata zadygotała, ale mimo tego że chroniąca ją magia zanikła to przyziemny, metalowy, staroświecki zamek trzymał mocno, a nawet roztrzepany Floran Coldheart starannie dbał o to by od nienawidzącego syna oddzielało go zawsze jak najwięcej barier. Z rykiem furii półsmok uwiesił się kraty, gorączkowo próbując ją odgiąć czy brutalną siłą zniszczyć zamek. Na krańcu pola widzenia Aria dostrzegła w mroku masywne sylwetki.
- Tutaj jest, pani! - głos jednego z żołnierzy Czarnej Sieci zadudnił i postacie przysunęły się bliżej, zatrzymując się jednak, gdy w blasku niesionej pospiesznie pochodni ukazał się żołnierzom widok nie-całkiem-ludzkiej sylwetki mocującej się ze sztabami.
- Łapcie ją! - ostry głos Sylvanny ciął niczym bicz, aż Aria się wzdrygnęła. Widok rozwścieczonego półsmoka sprawił jednak że żołnierze zawahali się jeszcze przez chwilę.
- Zostawcie ją! - ryknął Janos - Aria, uciekaj! - rzucił z desperacją.

Aria pokręciła głową. Niby dokąd miałaby uciekać? Byli w pułapce - oboje. Tyle że Janos bezpieczniejszy za barierą z żelaznych krat. Dziewczynka ucieszyła się nawet, że nie udało jej się otworzyć zamka; wściekły Janos z pewnością rzuciłby się na miecze żołnierzy z gołymi rękami. Jej palce zatańczyły w zawiłych gestach i w stronę mężczyzn pomknęły cztery przejrzyste humanoidalne kształty. Zaklęcie było kompletnie nieszkodliwe - Sylvanna to wiedziała, ale oni nie musieli. Kupi sobie i Janosowi kilka sekund… choć co to właściwie im da? Chwyciła ojcowski kostur i postąpiła kilka kroków naprzód, ponownie otulając się zbawienną mgłą. Może gdyby udało jej się wytrącić któremuś ze strażników miecz… może wpadłby do klatki, może Janos by go ukrył na potem, może… Zbyt wiele było tych “może”. Długa nieporęczna laska niemożebnie ciążyła planokrwistej w dłoniach; chyba najlepsze co mogła zrobić to upaść na ziemię, by któryś z żołdaków mógłby się o nią potknąć i pogrążyć się w niebycie, który choć na chwilę uchroniłby ją przed wściekłością najstarszej siostry. Mimo wszystko jednak stała, trzymając się na nogach jedynie siłą woli. Na poddanie się i rozpacz będzie miała jeszcze czas.
Ostrzegawcze krzyki i przekleństwa zadudniły w korytarzu gdy Aria splotła kolejny czar, a już prawdziwe pandemonium rozpętało się gdy w ślad za zjawami korytarz wypełniła mgła. Dziecko dzieckiem, ale który ze Zhentarimów miał wiedzieć do czego jest zdolna najmłodsza córka jednego z najważniejszych magów w Llorkh?
- Zamknijcie się!!! - wrzeszczała Sylvanna, z której już całkowicie opadła maska wyrachowania i spokoju. Jej ostry głos ranił uszy dziewczynki i tak już ledwo trzymającej się na nogach. - Złapcie ją natychmiast, psie syny!!!
W korytarzu ciemnym jak smoła, we mgle która sprawiała, że nie dostrzegało się własnej dłoni przed oczami ludzie przewracali się, przeklinali i w panice próbowali wymacać drogę - nierzadko ostrą bronią, o czym dał znać jeden i drugi jęk.
- Tam jest potwór z piekła rodem! - ktoś krzyknął zza pleców dziewczynki, zaraz odpowiedział mu wrzask: - Mam ją! - choć jako żywo Aria nie poczuła nawet dotknięcia. Po chwili na ślepo zderzyła się z kimś i potknęła, a wrzask pełen przerażenia i triumfalny ryk oznajmiły, że Janosowi choć jedno się udało - jego niewiarygodnie długie ramię pochwyciło któregoś z mężczyzn. Aria zadrżała gdy usłyszała okropne krzyki mordowanego, a wrzask Sylvanny przerodził się w niezrozumiałe wycie. Ktoś chwycił młodziutką czarodziejkę za łydkę, tylko po to by wypuścić ją kiedy w panice kopnęła go raz i drugi.
- Tutaj jest!

Aria na czworakach wpełzła do jednej z pustych cel i tam dotrwała do momentu gdy przywołana z wnętrza jej ciała mgła rozproszyła się i światło pochodni ukazało krajobraz jak po bitwie. Poprzewracani, przerażeni, gdzieniegdzie ranni żołnierze podnosili się z wolna, rozglądali albo gorączkowo próbowali zatamować krwawienie. Miecze i hełmy zaściełały podłogę, tak samo jak porozrywane płaszcze. Przez chwilę zapadła cisza.

- Znajdźcie ją - głos Sylvanny był drżący, chrypliwy i tak nieprzyjemny jak zgrzyt pazurów po szkle. Odpowiedział mu warkot półsmoka i jęk torturowanej przez niego żelaznej kraty, którą ciągle i ciągle najwidoczniej próbował sforsować - Och, znajdźcie ją, natychmiast.

Aria uniosła z trudem głowę i rozejrzała się. Naliczyła z dziesięciu żołnierzy, a jeszcze jacyś byli nieopodal jej siostry. Tuzin mężczyzn by złapać jedenastoletnie dziecko? Sylvanna musiała naprawdę desperacko pragnąć udowodnienia swojej przydatności Aartowi Czarnemu. Korzystając z zamieszania dziewczynka ostatkiem sił wytworzyła kolejny tuman mgły i zaczęła pełznąć w stronę celi Janosa. Każdy centymetr, każde podparcie się na kolanie czy łokciu przeszywały jej ciało nieznanym wcześniej bólem; każdy ruch wydawał się jej tym ostatnim, że więcej nie da rady, że już nie może… Potem jednak napinała mięśnie i przesuwała się kolejny kawałek na przód. Janos nigdy nie pozwalał jej na próby kontaktu - kraty obłożone były zaklęciem zabójczym dla małego dziecka. Jednak teraz, gdy czar puścił Aria była całkiem pewna, że zdoła przecisnąć się do celi brata i ukryć gdzieś pod pryczą; lub przynajmniej za jego silnymi barkami. Ach, gdyby tylko mogła zmienić się w mgłę, zlać z tą, którą w przedziwny sposób wytwarzało jej ciało… Do tej pory planokrwista nie zastanawiała się zbytnio skąd bierze się u niej ta unikalna zdolność. Trójka jej rodzeństwa umiała czytać w myślach, Janos miał łuski, Iris potrafiła rozmawiać z roślinami, bliźniacy byli sadystami, a ona tworzyła mgłę. Po prostu tak było i już. Teraz jednak żałowała, że nie potrafi rozwinąć swojej mocy; może po prostu była jeszcze zbyt młoda?

Coś otarło jej się o rękę, która ślizgała się teraz w kałuży krwi. Aria wyczuła dłonią zbroję i chyba kawałek barku. Trup? Było jej to dziwnie obojętne. Widziała dziś już wiele trupów, należących co najgorsze do jej własnej rodziny. Cóż ją obchodził cudzy trup? Bardziej zainteresował ją cienki, drewniany kształt, o który zawadziła nogą. Podkurczyła palce u stopy - cienkie jedwabne buciki zgubiła gdzieś wcześniej - i przyciągnęła do siebie laskę, wsuwając ją między kraty. Potem sama chwyciła metalowe pręty i gryząc wargi by nie wyć z bólu przecisnęła się na drugą stronę. Po brodzie pociekła jej krew.

Chóralny wrzask i przekleństwa dały znać że żołnierze zdążyli już znienawidzić magiczne moce młodziutkiej planokrwistej.
- Spokój! To zaraz minie! - ostry jak klinga głos Sylvanny uciął ich głosy a tym razem nikt nie był chętny wywijać ostrą bronią przy towarzyszach czy spacerować w mroku gęstym jak melasa i kryjącym przerażająco długie ramiona półsmoka.
- Może sama byś cuś zrobiła coby rozgonić tom mgłę! - miarą wściekłości żołdaków Sieci było to że ktoś jednak ośmielił się ryknąć pod adresem półdrowki. Sylvanna zacharczała z bezsilnej furii - najwidoczniej NIE wpadła na to by wymedytować jakiś przydatny czar. Kto się jednak mógł spodziewać że to właśnie najmłodsza siostra przysporzy jej takich problemów? Aria miała to gdzieś. Wrzaski głuszyły odgłosy jej bolesnej, powolnej wędrówki.

Twarda łydka uderzyła ją w bok gdy znajdowała się już w środku, tak boleśnie że dziewczynka pisnęła.
- Aria?? - we własnej mgle nie widziała własnych dłoni, ale wyczuła że ktoś przypadł do niej. Zaraz poczuła też dotyk wielkich dłoni. Janos.
- Ukryj mnie - wykrztusiła słabo. Chłopak tak ostrożnie jak tylko mógł podniósł ją - jakby podnosił piórko. Ostrożność była też uzasadniona z innego powodu - czarodziejka wyczuwała na przedramionach wielkie, ostre, kościane wyrostki, które bez trudu mogły rozpruć ciało przy nieostrożnym ruchu. Ale to wszystko było coraz mniej istotne - słabła z każdą chwilą i liczyło się tylko złudne bezpieczeństwo potężnego ciała do którego była przyciśnięta. Półsmok pospiesznie ułożył ją pod pryczą; usłyszała jak gwałtownie wciągnął powietrze gdy jego dłoń przesunęła się po jej mokrych od krwi plecach. Po paru sekundach dobiegł ją odgłos prucia tkaniny i zwój jakiegoś materiału trafił na jej plecy w charakterze prymitywnego opatrunku.

- Proszę, proszę, proszę... - tym razem głos Sylvanny dla odmiany był dużo spokojniejszy. Zamglone oczy Arii dostrzegły siostrę - najwidoczniej mgła znowu się rozwiała i półdrowka zaglądała do wnętrza celi, flankowana przez zhenckich żołnierzy w pochodniami i mieczami w dłoniach. Nie wyglądali na szczęśliwych czy zrelaksowanych. Aria mogła się domyślić dlaczego - słysząc głos siostry półsmok odwrócił się do niej i wyprostował na całą imponującą wysokość. Od pasa w górę był obnażony; kostne wyrostki wyłaniały się z jego kręgosłupa, ramion i przedramion a dłonie miał ubabrane w ciemnej cieczy. Skórzaste skrzydła na chwilę rozłożyły się i zwinęły na powrót. Górował wzrostem nad każdym po drugiej stronie kraty, a choć lata niewoli sprawiły że był szczupły niczym hart, to miał dość siły by gołymi rękami zabić rosłego męża. W świetle pochodni Aria dostrzegała że jego pazury przypominają sztylety.

- Więc i nasza malutka, jasnowłosa pchła ma swoje tajemnice? - zaszydziła starsza siostra ale zaraz jej zabrakło ledwo odzyskanego spokoju. - A może parszywa wesz, która robi wszystko by pokrzyżować mi szyki?! Zapłacisz mi za to, ty ścierwo!!!
- Najpierw musisz tu po nią przyjść - warknął półsmok. Sylvanna uśmiechnęła się.
- Pod ścianę i kładź się na ziemię, jeśli chcesz dożyć następnego posiłku, odmieńcu.
- Zapraszam - odpowiedział Janos, przykucając przy pryczy i Arii i pochylając się do przodu, balansując na stopach i czubkach pazurów, gotowy do skoku w każdej chwili. Krępujące jego magiczne zdolności bransolety połyskiwały w żółtym świetle, tak samo jak kolce na jego ramionach.

- Przygotujcie się - wejdziecie tam i unieszkodliwicie go. Wolę mieć go żywcem, ale po martwym również nie będę płakała - rzuciła Sylvanna.
- Może kusze przyniesiemy? - zasugerował któryś z żołnierzy. W nagrodę otrzymał cios w twarz.
- Przekażę Aartowi Czarnemu jak wielka jest twoja odwaga, parobku - półdrowka zwróciła się do niego, ale spojrzenie jakim obrzuciła pozostałych żołnierzy niosło jasny przekaz. Wyciągnęła zza pazuchy różdżkę i wymierzyła ją w kratę, konkretnie zamek.
- Radiuso - wymówiła i nawet cofnęła się o krok, ale nic się nie wydarzyło. Sylvanna ze zdumieniem spojrzała na różdżkę, powtórzyła czynność. Efekt był ten sam.

Drżącą dłonią wyciągnęła następną i jeszcze jedną.
- Itinero frosto - różdżki uparcie odmawiały posłuszeństwa. Sylvanna zaśmiała się nagle śmiechem dzikim i nieprzyjemnym, odrzuciła głowę do tyłu.
- Nie wierzę… był takim głupcem że nie potrafił zabezpieczyć WŁASNORĘCZNIE wykonanych przedmiotów na wypadek swej ŚMIERCI??
- Tym lepiej dla mnie, wygląda na to że naprawdę będziecie musieli tutaj wejść nie korzystając z magii - półsmok zaśmiał się pogardliwie. Aria coraz bardziej osuwała się w niebyt i nie dostrzegała już szaleństwa jakie płonęło w oczach półdrowki. Ostatnie co zarejestrowała to jaskrawy płomień trafiający w zamkniętą kratę. Bojowego ryku półsmoka i wrzasków żołnierzy Czarnej Sieci już nie słyszała...
 
Sayane jest offline  
Stary 07-10-2014, 14:46   #4
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Gdy dziewczynka otworzyła powieki uznała że jest w niebie. Gdzie indziej leżałaby w białej pościeli w otoczeniu aniołów, i gdzie indziej okropny ból zranień ustąpiłby pozostawiając tylko wspomnienie?

W kilka chwil potem przekonała się że nie miała racji gdyż aniołami okazały się Iris, pani Lehzen oraz Bixi Promptfoot. Krzyknęły z radości widząc że Aria otworzyła oczy.
- Janos? - szepnęła Aria, ale kobiety pokręciły głowami. Cóż mogły one wiedzieć o groźnym mieszańcu zamkniętym w podziemiach pod ich stopami? Słyszały tylko wywołane przez Arię zamieszanie, a potem wściekłe wrzaski Sylvanny, która kazała im się zająć swoją niesforną siostrą. Ponoć z podziemi wyniesiono trzy ciała, ale czyje? Nie wiedziały i nie chciały wiedzieć, zwłaszcza Iris. I tak fakt, że półdriada opuściła swój pokój i przyszła do najmłodszej siostry było z jej strony aktem wielkiej odwagi.

Chcąc nie chcąc dziewczynka dostrzegała różnice w zachowaniu kobiet. Iris była po prostu przerażona, co nie dziwiło w jej przypadku. Pani Lehzen postarzała się w ciągu tego popołudnia, a wina i gniew wprost z niej emanowały. Ręce Bixi drżały, jakby jej nerwy były w strzępach - Aria czuła że gnomka ma ochotę się napić, ale siłą woli powstrzymuje się przed tym. Jakieś potężne emocje nią targały, z trudem mogła usiedzieć przy łóżku.

Starsze kobiety gdakały nad nią jak kwoki: żeby Aria się nie denerwowała, leżała spokojnie i odpoczywała (choć siostra i tak zabroniła jej opuszczać komnaty, więc co miała robić?), że wszystko będzie dobrze…

Aria leżała nieruchomo w pościeli, wpatrując się w sufit. Nic nie było dobrze.

Drzwi otworzyły się - bez pukania, bez ostrzeżenia. Wiotka sylwetka Sylvanny pojawiła się w nich, w tle mając dwa masywne kształty żołnierzy. Półdrowka po kolei przyjrzała się każdej ze zgromadzonych, zatrzymując spojrzenie na Arii.
- Wyjdźcie stąd, chcę z nią porozmawiać.
Kobiety powoli opuściły pomieszczenie - Iris i Bixi unikając wzroku magiczki, pani Lehzen twardo spoglądając jej w oczy.
- Sylvanno, jeśli…
- “Panno Coldheart”, stara kwoko. A teraz wynoś się - półdrowka wskazała ruchem ręki korytarz. Aria prawie spodziewała się że “Smoczyca” wybuchnie i nagada do słuchu dziewczynie … ale z jakiegoś powodu zamilkła i dumnie wyprostowana wyszła na zewnątrz. Sylvanna zamknęła drzwi. Dziewczęta zostały same.

Półdrowka jeszcze przez chwilę stała z dłonią na klamce nim odwróciła się do Arii. Ku zdziwieniu dziewczynki jej twarz zmieniła się - z twarzy dumnej i zimnej magiczki wyzierało coś na kształt smutku, może i niepewności.
- Jak się czujesz? - zapytała bardziej miękko niż półżywiołaczka miała okazję słyszeć od niepamiętnych czasów. - Trochę narozrabiałaś, Ario. A nie powinnaś - w ostatnich słowach zabrzmiał wyrzut. Aria milczała. Przed oczami stanęły jej trupy ojca i braci. ONA narozrabiała? Wolne żarty!

Siostra chyba oczekiwała odpowiedzi, ale po kilkunastu kłopotliwych sekundach na mgnienie zacisnęła szczęki i podeszła do łóżka. Usiadła z wdziękiem w nogach mebla i badała spojrzeniem buzię Arii.
- Powinnaś zrozumieć, że naszej rodzinie groziło wielkie niebezpieczeństwo. Nie tylko naszemu ojcu i braciom - jakimś sposobem słowa gładko przechodziły jej przez gardło. Wbrew wszystkiemu Arii trudno było zignorować to co mówi, rzadko się zdarzało by siostra była tak przekonująca jak teraz. - Również i my mogłyśmy zginąć jeśli nie pomogłabym zapobiec zdradzie. To wszystko było po to bym mogła ocalić choć część naszego rodu. Tak naprawdę to zrozumiałam że nie różniłyśmy się tak bardzo w tym co obie zrobiłyśmy - ty przecież chciałaś ocalić Janosa, prawda? Wiem że niepokorna z ciebie duszyczka i nie pobiegłaś tam by cię ukrył i uratował, prawda? - Sylvanna nawet się uśmiechnęła i sięgnęła do głowy siostry by poczochrać jej włosy. Milczenie Arii sprawiło że po pierwszym pieszczotliwym geście cofnęła dłoń a jej twarz znowu zamieniła się w maskę.
- Musimy się trzymać razem, siostrzyczko. Nie możesz prowokować niebezpieczeństwa, bowiem wszyscy możemy przez to ucierpieć. Iris, Maud, ty … jeśli o mnie czy o sobie nie myślisz, pomyśl o naszych siostrach - powiedziała z uczuciem. Nieco przeczyły temu zwężone powieki gdy Aria nadal nie zareagowała w żaden sposób.
- Ario? - zapytała powoli, niskim, ostrzegawczym, niosącym groźbę tonem.
- Gdzie jest Janos? - spytała cicho Aria. Jak bardzo chciałaby uwierzyć w słowa półdrowki, pozwolić jej historii płynąć i płynąć, maskować straszliwe wydarzenia ostatniego popołudnia gładką opowieścią o walce dobra i zła, o szlachetności i dobrych intencjach Sylvanny… Jednak Aria nie na darmo żyła w rezydencji tyle lat. Rodzina Coldheart była kłębowiskiem żmij, doskonale wpasowując się w struktury Zhentów, gdzie walka o władzę wyglądała właśnie tak - zdradą, magią i mieczem.
Półelfka skinęła głową, jakby zadowolona z tego że dziewczynka wreszcie otworzyła usta.
- Jest bezpieczny - mimo tego wszystkiego co zrobił, a zabił trzech ludzi i tylko z wielkim trudem powstrzymałam żołnierzy przed dobiciem go gdy padł od ran. Pamiętaj o tym Ario… - Sylvanna odwróciła się od dziewczynki i spojrzała w okno. Gdy odezwała się znowu do jej głosu wkradła się nuta melancholii.
- Dzięki tobie nauczyłam się dziś czegoś. Nie zrozumiesz tego, ale naprawdę dałaś mi do myślenia. Gdyby nie ty Janos byłby już martwy. Swoją drogą … musisz kiedyś opowiedzieć jak go odnalazłaś. Zapewne z wielką chęcią wszystkie o tym posłuchamy… - na kilka ostatnich słów położyła nacisk i zerknęła na Arię kątem oka.

Planokrwista milczała chwilę rozważając słowa siostry. Nie miała czasy by przemyśleć ostatnie wydarzenia - zdawało się jakby siostra wręcz czaiła się pod drzwiami czekając, aż dziewczynka odzyska przytomność - więc ciężko jej było zebrać myśli, wypracować odpowiednią strategię w odpowiedzi na nietypowe zachowanie Sylvanny, toteż uznała, że najlepiej uciec się do starych i sprawdzonych metod - pozornego posłuszeństwa, szczerości i radości.
- Naprawdę go ocaliłaś? - dziewczynka postarała się, żeby w jej głosie zadźwięczała nieskrywana wdzięczność. Nie wierzyła w dobre intencje półdrowki, nie wątpiła, że dla niej Janos (jeśli faktycznie jeszcze żył) jest kolejną kartą przetargową - jeśli nie w konszachtach z Zhentami to w porachunkach z własną siostrą. Jednak Sylvanna nie musiała o tym wiedzieć. W końcu Aria była tylko dzieckiem - do tego dzieckiem, które udowodniło swoją bezmyślność frontalnie atakując gabinet ojca, zamiast odczekać i wślizgnąć się go niego choćby przez okno, a wcześniej opracować jakąś sensowną strategię wejścia i wyjścia. Cóż, w tym akurat miała rację i Aria mogła teraz tylko pluć sobie w brodę, że nie przemyślała zarówno samej akcji jak i konsekwencji swoich czynów. Choć czy miała na to czas? Wtedy uważała, że nie. Tak czy inaczej liczyła więc, że tak właśnie postrzega ją teraz Sylvanna - jako niebezpieczne, lecz wciąż głupie i naiwne dziecko. Poza tym miała za sobą lata doświadczenia w obcowaniu z siostrą i podobnie jak ona wiedziała, że najlepsze kłamstwa ukrywa się w sieci zbudowanej z półprawd i prawd, więc postanowiła dać Sylvannie wyraz swojej domniemanej szczerości. - Zejście znaleźli Bram i Gijs, ja tylko… poszłam za nimi, na wszelki wypadek. Wiesz jacy oni są… byli… - umilkła zastanawiajac się, czy powinna okazać jakoś smutek związany ze śmiercią bliźniaków-sadystów. Uznała, że umiarkowany żal nie zaszkodzi i pociągnęła nosem. Było nie było - byli jej rodziną. Zresztą sama jeszcze nie wiedziała co czuje odnośnie ich śmierci, zgonu ojca i Tijmena - wszystko wydarzyło się tak szybko… Przez moment wahała się, czy powinna od razu wypytać o Janosa, lecz powstrzymała się z trudem, czekając na dalsze słowa najstarszego dziecka Coldhearta.

Sylvanna obrzuciła buzię siostry bacznym spojrzeniem ale po chwili rozluźniła się.
- Ach, więc to oni… - coś jakby zmieszanie pojawiło się w jej głosie i szybko zmieniła temat. - Janos żyje, kazałam go opatrzyć, tak samo jak ciebie. Jest w zamknięciu dla własnego bezpieczeństwa - dziewczynka przysięgłaby, że półdrowka chciała coś dodać, ale powstrzymała się w ostatnim momencie.
- Ario, musisz mi obiecać że nie będziesz próbowała uciekać czy szkodzić - do jej głosu wkradła się surowość. - Jedynym skutkiem będzie to, że zaszkodzisz nam wszystkim - sobie, Janosowi, Iris, Maud… Mam co do ciebie wielkie plany, tak samo jak do Maud i Iris. Razem przetrwamy ten trudny czas, ale musicie być posłuszne. Posłuszne, rozumiesz? Pamiętasz jak Iris uciekła i tylko cudem przeżyła kilka dni poza domem? Tu będziecie bezpieczne i razem ocalimy naszą rodzinę - Sylvanna znowu wyciągnęła rękę by pogłaskać Arię po głowie. Był to bardzo obcy gest.
- Plany? - spytała Aria nadstawiając głowę do głaskania, choć miała ochotę odepchnąć szczupłą rękę półdrowki i schować się pod kołdrę. Dobra Sylvanna była niemal tak samo przerażająca jak zła - chyba jeszcze bardziej dlatego, że budziła w Arii dawno wyparte, skrywane pragnienia. Przerażona utratą połowy rodziny, walką, bólem i wizją utraty także Janosa dziewczynka tak bardzo pragnęła jej uwierzyć, uwierzyć, że chciała dobrze, że wszystko da się naprawić! Że i Sylvanna ma w sobie jakieś pokłady dobroci i ciepła, skrzętnie skrywane do tej pory w obawie przed gniewem papy. Ale nie mogła. W tej rodzinie nikt nikomu nie ufał, co pociągało za sobą fakt, że nikt nikogo tak naprawdę też nie znał. No, może poza nią i Janosem oraz Maud i Tijmenem… choć kto mógł wiedzieć jak naprawdę miały się relacje tej dwójki?
- Plany? - przez chwilę siostra była zbita z tropu, jakby kompletnie nie wiedziała o co chodzi półżywiołaczce. - Och … oczywiście będziemy rozwijały twoje talenty… Jeśli będziesz grzeczna i posłuszna… - wykrzesała z siebie uśmiech i postukała Arię po nosku. Naraz jednak jej dłoń zjechała na gardło siostry.
- Naprawdę, Ario, nie zawiedź mnie tym razem - półdrowka uśmiechała się nadal, ale ten uśmiech wyglądał jak uśmiech rekina - rozwarła pełne wargi ukazując białe, drobne zęby. Dotyk jej palców obleczonych rękawiczką po obu stronach szyi był nad wyraz delikatny, wręcz jak jedwab, zapewne w zamierzeniu pieszczotliwy, ale Aria miała wrażenie że siostra siłą woli powstrzymuje się od czegoś… nieprzyjemnego. Jej ciemne, nie-ludzkie oczy wpatrywały się w błękitne ślepka dziewczynki z niepokojącą intensywnością. - Bo inaczej się na ciebie pogniewam … a nie chcesz żebym się na ciebie gniewała, prawda? - mówiła jak do dziecka na jakie Aria ciągle jeszcze wyglądała, choć dziewczynka miała już za sobą pierwsze krwawienia. Wątpliwe jednak było by Sylvanna w ogóle o tym wiedziała czy pamiętała. Czy dbała o to. - Byłabym bardzo, bardzo zła…

Aria z trudem skinęła głową. Palce półdrowki zadrżały, zaraz jednak uśmiechnęła się bardziej naturalnie i dotknęła policzka siostry.
- Musimy spędzać ze sobą więcej czasu. Ale to w przyszłości, na razie muszę jeszcze porozmawiać z Iris i zająć się - machnęła ręką i odsunęła fioletowe, wiotkie kosmyki na plecy - wszystkim. Nie kręć się po domu - po twoim wybryku żołnierze mogą być … zdenerwowani i nieprzyjemni. Zostań tutaj i nie wychylaj nosa za próg.
- Czy… - umysł dziewczynki pracował intensywnie, tak samo jak wcześniej przechodząc gwałtownie od dziecięcego rozedrgania do wyrachowanej logiki. - Czy jak żołnierze się uspokoją, a ja będę grzeczna to będę mogła zobaczyć Janosa? - spytała, patrząc prosząco i przytrzymując Sylvannę za rękę. Skoro siostra wierzyła w jej dziecięcą naiwność; brak pytania o brata mógłby wydać się podejrzany. Co prawda samo pytanie również mogło wywołać złość siostry, ale planokrwista gotowa była zaryzykować.

Aktualna głowa rodu Coldheart spojrzała na dłoń najmłodszej latorośli wzrokiem bazyliszka, ale nie wyszarpnęła własnej, a nawet wykrzesała z siebie uśmiech.
- Za jakiś czas na pewno - łagodnie ale stanowczo uwolniła się by znowu poprawić włosy. Podniosła się z gracją której mogłaby jej pozazdrościć Iris. Aria widziała parę razy jakim wzrokiem mężczyźni spoglądają na Sylvannę, a przynajmniej ci którzy się jej nie obawiali.
- Mam nadzieję że powstrzymasz siostry gdyby wpadły na jakiś niemądry pomysł - dodała półdrowka. - A najlepiej przyjdź w takim wypadku do mnie. I pamiętaj co ci powiedziałam, Ario… - w jej głosie na powrót pojawił się cień subtelnej groźby, niczym odbicie głosu nieżyjącego już ojca. O tak, Floran Coldheart posługiwał się groźbą ze zręcznością chirurga władającego lancetem.
Sylvanna podeszła do drzwi.
- Maud już doszła do siebie. Przywołam Bixi by dotrzymała ci towarzystwa. Może zdoła się powstrzymać od trunku wystarczająco długo by się do czegoś przydać - odezwała się z nieświadomą pogardą przed opuszczeniem pokoju, nie spoglądając już na Arię. Nie było tajemnicą, że uważa panią Promptfoot za coś niewiele tylko lepszego od zwierząt, na które miała ponoć uczulenie; podobnie jak Maud i Tijmen. To ostatnie właśnie w duże mierze było powodem dla którego w domu nie było chociażby chowańców… tak samo jak odraza samego Florana Coldheart do brudu i smrodu które uważał za nierozerwalnie z nimi związane.Wkrótce do przybytku półżywiołaczki wśliznęła się gnomka. Dygotała ze zdenerwowania.
 
Romulus jest offline  
Stary 07-10-2014, 14:47   #5
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Aria opadła na łóżko gdy tylko siostra opuściła pokój. Była roztrzęsiona po rozmowie z Sylvanną; potrzebowała czasu by się uspokoić i zebrać myśli, zastanowić się nad dotychczasowymi wydarzeniami i tym co zrobić dalej, a towarzystwo dygoczącej ze strachu (i zapewne braku alkoholu) opiekunki wcale nie pomagało. Strach gnomki przypominał jej samej o wydarzeniach w czasie obiadu, śmierci ojca i braci, żołnierzach w domu, rodzinie pod kontrolą Sylvanny - a tak na prawdę Aarta Czarnego; o tym, że jest sierotą i jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Planokrwista nie chciała o tym myśleć; na rozpacz, żałobę i strach zawsze będzie czas. Teraz chciała się skupić na tym co przed nią, co powinna zrobić by przetrwać nie tylko najbliższe dni, ale przede wszystkim godziny - ona i Janos. Kiedyś podsłuchała jak jeden z nauczycieli mówił do Smoczycy, że Aria nieco go przeraża - małe dziecko nie powinno być tak inteligentne i logiczne, wykazując się przy tym zimnym wyrachowaniem i opanowaniem zupełnie nie pasującym nie tylko do dziecka, ale i kobiety. Pani Lehzen zganiła go ostro i wkrótce pedagog został zwolniony, ale Aria zapamiętała te słowa. Może faktycznie było z nią coś nie tak? Może powinna teraz płakać i rozpaczać, a przynajmniej trząść się ze strachu jak służba i Iris zamiast magią i mie… to znaczy kijem próbować odbić brata dwa razy większego (i z dziesięć razy silniejszego) od niej samej?

Dziewczynka westchnęła i spojrzała za okno. Ściemniło się już; widocznie przespała dobre kilka godzin. Czuła się słaba jak nowo narodzony kociak, ale przynajmniej jej nie bolało, a ktoś (najpewniej Smoczyca i Bixi) umył ją i przebrał w czystą koszulę nocną. Aria zaczerwieniła się na myśl, że Janos widział ją w samej halce i pończochach, ale zaraz zganiła się za takie głupoty; brat miał lepsze rzeczy do roboty, a poza tym było ciemno. Pewnie tylko Sylvanna wstydziła się za siostrę; kolejna plama na jej i tak zagrożonej reputacji wśród Zenthów. Znów westchnęła. Oczy same zamykały jej się ze zmęczenia, lecz niepokój pchał do działania - nawet jeśli, póki co, jedynie umysłowego.
- Jak… jak tam inni? - spytała gnomki. Musiała wiedzieć jak wygląda teraz sytuacja w rezydencji, ale Bixi nie wiedziała wiele. Przed obiadem Sylvanna odesłała całą służbę do kwater. Potem kilka osób uciekło w panice. Teraz pani Lehzen miała zająć się Maud, ale najprawdopodobniej próbowała przywrócić funkcjonowanie domu do jakiej-takiej normalności.
- Możesz iść do siebie, ja i tak będę spać - na dowód swoich słów czarodziejka ziewnęła rozdzierająco. Ku jej rozczarowaniu Bixi pokręciła głową. Smoczyca poprosiła ją, żeby miała na Arię oko jeszcze przez parę godzin, nim Sylvanna powróci do domu - zapowiedziała, że po rozmowie z Iris musi jechać do Aarta Czarnego. Na tę informację Aria nadstawiła uszu. Nieobecność siostry - i zapewne kilku towarzyszących jej żołnierzy - w domu była kusząca, lecz bardziej interesująca - ale i niepokojąca - była druga część informacji. Wizyta o rywala ojca oznaczała, że półdrowka zapewne otrzyma jakieś wskazówki (czy raczej rozkazy) odnośnie dalszych działań i Aria podejrzewała, że będą w nich również dyspozycje odnośnie losu pozostałych członków rodziny Coldheart, z Janosem na czele. Problem w tym, że nawet jeśli miała możliwość, to nie miała sił by przedsięwziąć coś samotnie przed powrotem siostry, mimo że ta nieświadomie zawarła w swoich groźbach kilka cennych wskazówek.
- Mogła byś mi przynieść coś do jedzenia i picia? Jestem strasznie głodna… - spytała prosząco. W zasadzie gdy to powiedziała poczuła, że na prawdę bardzo chce jej się jeść. W końcu nie jadła nic od śniadania!
- Zaraz przyniosę - gnomia czarodziejka podniosła się z krzesła jakby z ulgą. Coś kotłowało się pod rudą czupryną nauczycielki i wyglądało na to że prośba Arii coś przeważyła. Zniknęła na długo, dużo dłużej niż można by się spodziewać jak na proste zadanie dostarczenia kanapek i jakiegoś napitku. Czyżby tak wiele służby uciekło że przyrządzenie kolacji stało się problemem??

Aria nie miała zamiaru marnować podarowanego jej czasu. Wyskoczyła z łóżka - choć zakręciło jej się przy tym w głowie i musiała oprzeć się o nakastlik - po czym wyjrzała przez okno, szukając wzrokiem strażników, ale nie dojrzała żadnego. Nie świadczyło to o niczym… jednak poprawiło dziewczynce samopoczucie. W końcu jej pokój był zaledwie na pierwszym piętrze...

Odwróciła się w stronę pokoju robiąc w głowie pośpieszny przegląd swoich rzeczy. Suknie, buty… większość była mało praktyczna - długa, sztywna i krępująca ruchy, więc nie nadawała się do niczego. Miała jednak dwa wygodne kostiumiki do jazdy konnej, ciepły płaszcz i nieco przymały strój podróżny, w którym raz czy dwa zdarzyło jej się pojechać z papą do miasta w rzadkim przypływie jego dobrego humoru. Torebka - nie większa niż na chustkę i wachlarz, ale Bixi zostawiła u niej kiedyś swoją sakwę… Aria wyciągnęła ją spod łóżka i podeszła do sekretarzyka. Księga z czarami (wiele ich nie było, ale zawsze coś), kilka zwojów, na których ćwiczyła z Bixi zapisywanie zaklęć… gnomka mówiła, że są zapisane prawidłowo, więc może zadziałają? Następnie dziewczynka otworzyła ozdobne pudło, w którym trzymała magiczne przedmioty - wyjątkowe prezenty od papy za osiągnięcia w nauce. Obejrzała je i westchnęła. Zapewne nie zadziałają, martwe jak wszystkie przedmioty wykonane przez papę… i sam papa. Chciała odłożyć je na miejsce, ale zmieniła zdanie. Magiczne czy nie nadal były mistrzowsko wykonane i pewnie sporo warte, podobnie jak perłowy naszyjnik, kolczyki i cieniutka obrączka. Może wystarczą by przekupić pilnujących Janosa strażników? Planokrwista westchnęła; nie miała wielkiego pojęcia o wartości pieniądza i klejnotów; jej wiedza ograniczała się do dużo-mało. Jedni mieli wszystko - tak jak oni - inni (na przykład służba czy widziani z okien powozu wieśniacy) nie. Czy jedna złota moneta z jej niewielkiej sakiewki starczy na chleb, jabłko, czy na cały obiad? Czy srebrny, inkrustowany kością słoniową sztylet, który znalazła dawno, dawno temu w jednym z wielu nieużywanych pokoi (a który teraz leżał bezpiecznie wraz z innymi skarbami planokrwistej w skrytce za łóżkiem) przyciągnie wzrok złodziei, czy wyda się raczej zwyczajny? Aria potrząsnęła głową. Nie czas był się nad tym zastanawiać. Zgarnęła wszystko do torby i wsunęła pod łóżko. Gnomka nadal nie nadchodziła, więc dziewczynka miała czas by przetrząsnąć pod kątem przydatnych w potencjalnej ucieczce nie tylko swój pokój ale i łączącą się z nim garderobę oraz łazienkę, skąd zabrała kilka niezbędnych drobiazgów.

Wreszcie usiadła na łóżku, blada ze zmęczenia i zdenerwowania. Bixi nadal nie było, a jej przedłużająca się nieobecność kojarzyła się Arii ze spóźniającą się w czasie obiadu służbą… Przełknęła ślinę usiłując odegnać sprzed oczu widok rozlewającej się po podłodze plamy krwi i zamiast tego skupić się na bieżących problemach. Gnomce na pewno nic nie było; w końcu Sylvanny nie było teraz w domu… chyba. Może nie mogła rozpalić w piecu? Samotność, której wcześniej Aria pożądała teraz zaczęła jej ciążyć, a niechciane wspomnienia i obrazy uparcie wracały do głowy. Czarodziejka dotknęła palcami szyi. Czy siostra na prawdę mogłaby ją udusić? Pozwoliła zabić ojca, więc czemu nie… W końcu takie było życie wśród Zhentów - ciągła walka o przetrwanie, eliminowanie potencjalnych zagrożeń i pięcie się w górę. A Aria zagrażała półdrowce sprawiając problemy i obniżając jej wiarygodność jako kompetentnej głowy domu Coldheart i bezwzględnej czarodziejki należącej do pierwszej trójki najlepszych zhenckich magów. Podobnie jak Janos. Dziewczynka miała nadzieję, że siostra powiedziała prawdę i faktycznie wyleczyła rany swojego ostatniego żyjącego brata.

Niechcący jednak Sylvanna sama podpowiedziała Arii imiona potencjalnych sprzymierzeńców. Wróg mojego wroga… Aria nigdy nie rozumiała tego powiedzenia, lecz teraz stało się dla niej jasne. Sylvanna obawiała się nie tylko Maud, ale nawet Iris, a planokrwista pojęła, że do tej pory nie doceniała następnej pod względem starszeństwa siostry. Mimo że półnimfa wydawała się słaba i bezwolna jako jedyna odważyła się na ucieczkę z domu, a co więcej - przetrwała w obcym, nieznanym świecie. Czyżby jej codzienne zachowanie było tylko grą, a Aria zbyt szybko skreśliła osobę, która mogła być jej (być może jedynym) sprzymierzeńcem? Nie… aura, jaką wydzielała była prawdziwa. Mimo to Iris była córką Florana Coldheart i zapewne tak samo jak reszta rodzeństwa potrafiła dostosować zachowanie i myśli do okoliczności. Każde z nich zrobiłoby wiele by przetrwać.

Problem w tym, że Sylvanna zrobiła za dużo. Czy naprawdę zdradziła ojca w dobrej wierze, czy też zależało jej tylko na własnym życiu i władzy? Arii tak naprawdę nie obchodziły pobudki najstarszej z sióstr, podobnie jak Sylvannę nie obchodziła do tej pory cała reszta jej rodzeństwa. Zresztą odpowiedź nasuwała się sama. Wiara w dobre intencje półdrowki mogła skończyć się tragicznie i Aria nie miała zamiaru ryzykować. Nie, gdy stawką było także życie Janosa. Znów dotknęła szyi, a potem pleców. Nogą wsunęła głębiej torbę pod łóżko, nie ośmieliwszy się jednak opróżnić zbudowanej tam skrytki. Gnomka mogła przyjść w każdej chwili, na zewątrz mogli stać strażnicy, którzy usłyszą hurgot przesuwanego mebla… Aria westchnęła i położyła się w pościeli, gapiąc się w sufit. Napięcie oczekiwania ciążyło jej nieznośnie. Gdzie ta Bixi?


Na zewnątrz było już ciemno gdy Bixi wreszcie pojawiła się z powrotem, z tacą pełną pieczywa i mięsa - Aria rozpoznała jakieś obiadowe danie, którego nie było dzisiaj nikomu dane spożyć - oraz kubkiem i dzbankiem. Nie to jednak przykuło uwagę dziewczynki. Otóż gnomka wydawała się jakaś taka… wypchana. Konkretnie jej kieszenie, a i wydawało się że za pazuchę miała coś wepchniętego. Unikała spojrzenia Arii.
- Smacznego… - bąknęła. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów włosy miała spięte w bojowy kucyk. Aria usłyszała charakterystyczne skrzypnięcie na schodach, znak że pani Lehzen gramoliła się na górę. Szybko usiadła na łóżku i zabrała się za jedzenie. Cokolwiek miało nastąpić musiała mieć siłę, by się z tym zmierzyć.

Po chwili pukanie do drzwi dało znać że Smoczyca znowu ma zamiar nawiedzić Arię… ale była też w towarzystwie Iris. Kobiety obrzuciły dziewczynkę bacznymi spojrzeniami i przysiadły przy łóżku.
- Iris ma jutro wyjechać - oznajmiła pani Lehzen. - Sylvanna tak zarządziła. Jeśli chcesz Ario pożegnaj się z nią już dzisiaj, żeby jutro… - głos jej zadrżał - żeby uniknąć płaczu przed wszystkimi.

Miedziana cera Iris była teraz blada a sama siostra wyglądała na przestraszoną, ale już nie tak wstrząśniętą i przerażoną jak w jadalni. Na najkrótszą chwilę wymieniła spojrzenia z Bixi.
- Będziesz tutaj bezpieczna, Sylvanna nie pozwoli wyrządzić ci krzywdy - córka nimfy nachyliła się do planokrwistej. - Będzie mi ciebie bardzo brakowało - faktycznie, dziewczynka czuła promieniujący od niej smutek, ale przynajmniej nie była to rozpacz która sprawiała że trudno było zwykle wytrzymać w jej obecności.
- Dlaczego cię odsyła? - spytała tępo Aria. Spodziewałaby się prędzej odesłania Maud, lub jej samej za problemy, które sprawiła; wydania ich wszystkich za mąż (choć po śmierci papy polityczny mariaż nie wydawał się już opłacalny; nie gdy Sylvanna tak wyraźnie podlegała Aartowi), czegokolwiek, ale nie tego. Iris zawahała się.
- Znalazła kogoś kto będzie … kto mnie weźmie pod swój dach, zresztą, nieważne. I tak długo bym tutaj nie wytrzymała widząc ją codziennie po tym co zrobiła! - krzyknęła nagle.
- Iris! - ostrzegła ją Bixi, ale półnimfa poderwała się na równe nogi.
- Nie mamy dużo czasu. Do widzenia, Ario - pochyliła się ku dziewczynce by ją objąć i przytulić.
- Czekaj! - Aria poderwała się i chwyciła siostrę za rękę. - Jak to znalazła; kiedy? Gdzie się spieszysz? Czego mi nie mówicie!? - powiodła zagniewanym wzrokiem po opiekunkach. Może i spała kilka godzin, ale w tym czasie półdrowka była w domu - dopilnowując uwięzienia Janosa i opanowując chaos, jaki spowodowała brawurowa akcja Arii oraz śmierć pana domu. Z pewnością nie miała czasu by zainteresować się losem najbardziej bezbarwnej z sióstr, a planokrwista mocno wątpiła też, czy Sylvanna w ogóle rozważała ich los planując swój mały wielki przewrót.

Kobiety zamilkły, zaskoczone i zakłopotane jednocześnie. Wreszcie Smoczyca odezwała się ostrzegawczym tonem.
- Ario, powinnaś położyć się i spróbować zasnąć. Wiele dzisiaj przeszłaś i dla twojego dobra naprawdę będzie lepiej jeśli odpoczniesz i Sylvanna nie będzie miała powodu gniewać się na ciebie.
- Oczywiście. A gdy się obudzę okaże się, że w domu nikogo już nie będzie, prawda? Ani Iris, ani Janosa, ani was, ani nawet Maud. Zostanę tylko ja i Sylvanna
- głos Arii ociekał sarkazmem. Myśli pędziły jak szalone. Obie kobiety wyraźnie miały coś za uszami, a Iris była nietypowo jak na nią spokojna. Miała zamiar powiedzieć coś jeszcze; o wiele więcej, ale Smoczyca ją uprzedziła.
- Bez obawy, dziecko - przerwała jej guwernantka. - Ja również zostanę. Za stara jestem by opuszczać domostwo, a poza tym… - dumnie uniosła głowę - Służę rodowi Coldheart od trzech pokoleń i przede mną jest jeszcze jedno zadanie - powiedzenie Sylvannie prawdy o tym co zrobiła. Od kiedy wasz ojciec stał się głową rodziny w tym domu wydarzyło się wiele… zła któremu nie mogłam zapobiec. Dość tego.
- My uciekamy
- Iris spojrzała na Arię i wskazała Bixi. - Zaryzykujemy. Poradzimy sobie jakoś we dwie. Ty będziesz tu bezpieczna, a jeśli będziesz grzeczna to i Janosowi nic się nie stanie - dodała z niepewnością w głosie. - Ja… wiecie że go nawet nie pamiętam? - potarła w zakłopotaniu czoło.
- Co z Maud? - szepnęła gnomka. - Powinnyśmy jej powiedzieć?
- Nie wiem… -
przyznała z ociąganiem Iris. - W każdym innym przypadku zaprzeczyłabym, ale ze względu na Tijmena…
- Porozmawiajcie z nią -
wtrąciła pani Lehzen. - Ario, zostań tutaj.
- Zabierzecie nas ze sobą -
Aria wyprostowała się na łóżku i spojrzała na guwernantkę spojrzeniem swojego ojca. Poszło tak łatwo… zbyt łatwo. Od razu powiedziały jej co chcą zrobić. Wcale nie kryły się ze swoimi zamiarami; dziewczynka podejrzewała nawet, że ich plan ucieczki jest dopracowany niewiele lepiej, niż jej plan ataku. Zapomniały, że jest jedną z Coldheartów, że pośrednio dzięki niej trzej członkowie Czarnej Sieci nie żyją, a żołnierze Sylvanny omal nie pozbawili jej życia. Opatrzyły jej rany, umyły z krwi, lecz nadal uważały, że jest w tym domu bezpieczna - “jeśli tylko będzie grzeczna”. Nie słyszały krzyków i gróźb, nie czuły jedwabnych rękawiczek na szyi. Widziały tylko dziecko. Iris nie pamiętała nawet Janosa, choć w chwili jego uwięzienia musiała mieć przecież koło ośmiu czy dziesięciu lat. Aria poczuła nagły przypływ pogardy dla wgapionych w nią kobiet. Nie były godnym przeciwnikiem dla Sylvanny; nie były godnym przeciwnikiem nawet dla niej. - Zabierzecie nas ze sobą - powtórzyła cicho i spokojnie - albo wszystko powiem Sylvannie.
- Co ty wygadujesz?!
- zaskrzeczała pani Lehzen, ucinając okrzyki protestu obu młodszych kobiet. - Ario, zostałaś ciężko ranna, nie powinnaś w ogóle ruszać się z łóżka, a już wyjście… - przerwała i potrząsnęła głową, jakby odganiając tok rozumowania który prowadziłby ją do jakichś przerażających konkluzji. - Moja droga, to wykluczone żebyś opuściła dom! Masz raptem jedenaście lat, nie zdajesz sobie sprawy jak niebezpiecznie jest na zewnątrz! Bandyci, potwory … nawet zwykła droga w zimnie i słocie może być niebezpieczna dla takiego dziecka jak ty! Poza tym Sylvanna na pewno zechce wysłać za Bixi i Iris pościg!
- Janos najpewniej jest ciężko ranny
- Iris zacisnęła na chwilę wargi. - Dwóch żołnierzy pilnuje wejścia do gabinetu. Widziałam.
- Nie damy rady go wydostać, nie wiemy też kiedy Sylvanna powróci. Przykro mi, Ario. Tak samo jak mi przykro, że usłyszałam takie słowa z twoich ust
- dodała z wyrzutem pani Promptfoot.
- To nie było ani pytanie, ani prośba - Aria zsunęła nogi z łóżka i wyciągnęła spod niego torbę ze spakowanymi rzeczami, po czym szybko zaczęła się ubierać. Dziecko dzieckiem, ale jak przyszło co do czego, to groźbę gnomka potraktowała zupełnie poważnie. Zabawne… Aria nie czuła nawet rozczarowania. Nic nie czuła. Myślała tylko o wydostaniu się z domu. Dała radę zrobić tyle z poharatanymi plecami, zdoła też uciec z zaleczonymi. Musi dać. - Nie mam zamiaru leżeć tu i czekać, aż Sylvanna udusi mnie we śnie. Dwóch żołnierzy jakoś wcześniej nie stanowiło dla mnie problemu; poza tym do gabinetu da się wejść oknem. Gdy opuścimy teren rezydencji rozdzielimy się, nie będziemy was spowalniać - spojrzała na Bixi i Iris. Nie dodała, że tym razem nie ma w pamięci żadnych czarów, działanie jej zwojów jest wątpliwe, a artefaktów jeszcze bardziej; nadal też nie miała klucza do celi Janosa (przypuszczała, że siostra zamknęła go po prostu w sąsiedniej). Miała zamiar postawić wszystko na jedną kartę - wątpliwą i niewypróbowaną kartę. Na samego Janosa. - Poza tym skoro uleczyłyście mnie możecie uleczyć i jego. Przestańcie marnować czas na gadanie i pomóżcie mi przesunąć łóżko.
Dziewczynka chciała wydostać stamtąd sztylet i swoje skarby, po czym ruszyć się wreszcie z pokoju, ale nie miała zamiaru marnować swych wątłych sił, skoro ktoś mógł jej teraz pomóc.
- Ilu strażników pozostało w rezydencji?
- Ario, jesteś przecież dzieckiem! -
krzyknęła pani Lehzen. - W domu jesteś bezpieczna, Sylvanna nic ci nie zrobi! Przecież...
- Pół-SMOK -
Bixi wcięła się guwernantce w słowa; szarpała się za kucyk a jej oczy płonęły gdy spoglądała na Iris - Z nim byłoby bezpieczniej, dużo bezpieczniej!
Iris oderwała spojrzenie ślepek wytrzeszczonych na planokrwistą i jej przygotowania.
- Aria ma rację, możemy spróbować dostać się do gabinetu przez okno i ominąć Ludzi Gubernatora. Ale nie możemy jej zabrać!
- Spójrz na nią, nie wybijesz jej tego z głowy! I za dużo słyszała!
- Bixi krzyknęła nagle, aż kobiety podskoczyły. - A może i ma rację, skąd wiecie czy Sylvanna za tydzień albo dwa nie dojdzie do wniosku, że za dużo ma z nią kłopotów?!
- Chcesz ją narazić na niebezpieczeństwa które czyhają w dziczy i na szlaku? -
półnimfa potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
Bixi westchnęła a łzy zaszkliły się w jej oczach.
- Iris, musi mi się udać, to moja jedyna szansa. Jeśli zabranie Arii może mi pomóc, to tak zrobię.
- Użyjesz nas, wszystkich i każdego z osobna, jeśli będziesz musiała -
miedzianoskóra odezwała się powoli z rosnącym zrozumieniem.
- Niech mi Baravar wybaczy - łzy pociekły gnomce po twarzy. - To moja jedyna szansa żebym uwolniła swoje dzieci. Pójdę po Maud.
Nauczycielka Arii wyszła z pokoju i zapukała do sąsiednich drzwi. Iris przez chwilę spoglądała w rozterce na zrozpaczoną Smoczycę, Arię i za gnomką, aż wreszcie pochyliła się nad łóżkiem i pchnęła razem z dziewczynką, odsłaniając skrytkę.
- Dwóch żołnierzy jest przy drzwiach gabinetu - półnimfa odezwała się znowu do młodszej siostry. - Dwóch przy drzwiach wejściowych, ale od zewnątrz. Nie wiem co z tyłami domu, a jeszcze jeden kręci się w środku - zadziwiające było słyszeć rzeczowy ton w jej głosie.

Aria skinęła głową, pakując do torby swoje “skarby”. Sztylet zawiesiła u pasa. Przez chwilę ściskała w ręce prymitywny wisiorek na wyświechtanym rzemyku, prezent od Janosa na dziesiąte urodziny. Złamany szpon półsmoka, który chłopak owinął rzemieniem i z zadziwiajacą cierpliwością wygrawerował pazurem w filigranowe wzory. Dziewczynka poczuła pod powiekami wzbierające łzy. Niedługo miała skończyć dwanaście lat. Ojciec zawsze wyprawiał z okazji urodzin swych latorośli huczne przyjęcia i choć były one dla ojca jedynie pretekstem do afiszowania się bogacwetm i wpływami, to Aria cieszyła się na nie jak na każdą okazję, gdy papa poświęcał jej choć odrobinę uwagi.
Ale teraz papa nie żył, a ona miała wyruszyć w wielki, nieznany świat, pełen nie tylko potworów, ale i ludzi pokroju Zentharimów i gorszych. Ona, która wcale nie marzyła o podróżach, która lepiej czuła się w bibliotece czy ziołowym ogrodzie niż w wystawnej karocy. Przez jedną szaloną chwilę półżywiołaczka pomyślała, że może kobiety mają rację, może faktycznie powinna zostać we dworze, z w jakiś sposób przewidywalną Sylvanną zamiast ruszać w nieznane, narażając swoją słabością i brakiem doświadczenia nie tylko siebie, ale i towarzyszy. Wtedy jednak przed oczami stanął jej Janos - jego ręce zaciśnięte na prętach więzienia; oczy pełne desperacji i… Nie. Nie mogła mu tego zrobić. Dla jej brata nawet życie wśród potworów było z pewnością lepsze od obecnej quasi-egzystencji.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 23-10-2014 o 09:43.
Sayane jest offline  
Stary 20-10-2014, 09:02   #6
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozmyślania Arii zostały przerwane przez dźwięk kroków na korytarzu.

- Maud już idzie
- oznajmiła gnomka wracając. W chwilę potem półdrowka wsunęła się do pokoju niczym cień. Jej zaczerwienione oczy błyszczące w opuchniętej twarzy rozszerzyły się zauważalnie.
- Co wy robicie?! - zapytała nieufnie, a jej głos drżał. Otarła oczy z łez.
- Uciekamy. Iris, ja, Aria, Janos… ty, jeśli zechcesz, również. Maud, chodź z nami. W większej grupie będzie nam bezpieczniej - Bixi wypaliła bez żadnych wstępów.
Półdrowka zamarła bez ruchu niczym słup soli, tylko drżenie ramion i ust dawało znać że w ogóle żyje.
- Maud? Maud, siostro, powiedz coś! - Iris chwyciła ją za dłonie.
- Nie mogę… - szepnęła szara jak popiół półdrowka. - Sylvanna… Sylvanna obiecała że jeśli będę lojalnie jej służyć to za jakiś czas wskrzesi Tijmena. Muszę tu zostać, bo inaczej utracę go na zawsze…
- Przecież możesz wskrzesić go sama - odparła Aria, przysiadając na łóżku by zamaskować nagły zawrót głowy wywołany zbyt intensywną jak na jej stan aktywnością. Wskrzeszenie… czy to w ogóle możliwe? Nie… W tym domu nauczyła się, że wszystko było możliwe - było tylko kwestią ceny. Dziewczynka odgrzebała w myślach nieliczne informacje na temat możliwości Splotu w tym zakresie. Mogłyby nawet wskrzesić papę… Tylko czy Aria na pewno tego chciała? Wtedy z pewnością musiałaby wybierać: papa czy Janos, a brat straciłby nieodwołalnie swoją szansę na wolność. - Twoje klejnoty, księgi - z pewnością starczą na kapłana. Albo zarobisz, z twoimi zdolnościami to przecież nic trudnego - Aria blefowała, nie miała pojęcia ile mogło kosztować tak niepojęte zaklęcie, ani ile płacono magom. Lecz ich ojciec był bogaty, więc musiało to być intratne zajęcie. - Na pewno masz coś co należało do Tijmena, choćby kosmyk włosów. A Sylvanna… kto wie kiedy przyjdzie odpowiadający jej planom “jakiś czas”. Chcesz być jej niewolnicą do końca życia? A jeśli Aart Czarny uzna, że Sylvanna nie jest mu już potrzebna i zrobi z nią to, co z papą? - Aria znacząco zawiesiła głos.
Siostra zamarła - rozdarta do tego stopnia że tylko szybki oddech i drżenie ramion dawały znak że żyje i słyszy co się do niej mówi.
- Maud? Maud, co z tobą! - Iris potrząsnęła półdrowką.
- Idę z wami - ta szepnęła naraz. - Dajcie mi kilka minut.

Dziewczyna wybiegła z sypialni. Widząc że wyjście opóźni się Aria zapytała o uzdrawiające eliksiry, nie wierząc by zaordynowana przez Sylvannę pomoc dla Janosa ograniczyła się do czegoś więcej jak zmoczonych w winie gałganów obwiązanych wokół ran. Przynajmniej pod tym względem zasoby gnomki i sióstr były większe - jako że leczenie było raczej domeną kapłanów a nie magów to znajdujące się w domu eliksiry najpewniej zachowały swoją moc. Każda z dziewcząt miała przynajmniej jeden, a zapobiegliwa Bixi pochwaliła się czterema buteleczkami z cenną cieczą.
- Bixi - odezwała się naraz pani Lehzen - obiecaj że zaopiekujesz się nimi. Ty jedna wiesz co może je spotkać - rezygnacja zadźwięczała w jej głosie.
- Obiecuję - gnomka skinęła z powagą głową. Korzystając z okazji Aria przyciągnęła Smoczycę do siebie.
- Gdy uciekniemy sprawdź pokój Maud; czy nie zostawiła Sylvannie żadnej wiadomości - szepnęła. Maud była wystarczająco zrozpaczona i zdesperowana aby wykorzystać każdą szansę by wskrzesić Tijmena. Aria nie miałaby siostrze tego za złe; dla Janosa zrobiłaby zapewne to samo; w końcu była z nim związana najmocniej z całego rodzeństwa; najmocniej ze wszystkich znanych jej osób. Potem, zaskakując samą siebie, krótko i gwałtownie przytuliła starą guwernantkę. Ona i Bixi wychowywały dziewczynkę od dziecka i mimo, że z żadną z nich nie rozwinęła miłości podobnej do relacji matki z córką, to w jakiś sposób kochała je również. Ale teraz nadszedł czas wyborów. Lehzen wybrała obowiązek; Bixit własne dzieci, o których Aria nigdy nie słyszała. Iris wolność, Maud Tijmena, a Aria Janosa. Planokrwista nieoczekiwanie poczuła sympatię dla półdrowki; przynajmniej w tym jednym aspekcie były do siebie podobne: wybrani bracia byli dla nich wszystkim. Maud była sporo starsza od niej i Janosa; może potem opowiedziałaby jej o półsmoku, o tym jaki był gdy był jeszcze wolny i…

Do pokoju wróciła Maud; odziana była na czarno a w dłoni ściskała jakiś worek. Gnomka spojrzała na siostry. Łzy ciekły jej po twarzy ale malowało się też na niej zdecydowanie.
- Macie plan?
- Idziemy uwolnić Janosa; dostaniemy się do gabinetu papy od strony ogrodu. A potem… - Aria spojrzała na Bixi, ciekawa czy i jaki miała pomysł na dalsze działania. Ta się zawahała, a Maud i Iris również milczały, spoglądając po wszystkich zebranych w pokoju. Zdecydować się na ucieczkę było łatwo, ale gorzej z realizacją. Floran Coldheart był utalentowanym (acz nie ze wszystkim) twórcą magicznych przedmiotów i wprawnym intrygantem a nie strategiem, a jakikolwiek zmysł taktyczny posiadał wolał przekazywać go innym osobom niż młodszym córkom albo służbie.
- Jakich czarów możecie dziś użyć? - Bixi popatrzyła na Maud i Arię; dobrze wiedziała że Iris, będąca zaklinaczką, dość dowolnie może władać iluzjami i urokami. Oczywiście było to też dla Sylvanny powodem do kąśliwych żartów.
- Mam kilka zwojów - odpowiedziała wymijająco Aria. - Skoro strażników jest tak niewielu wystarczy, żeby się obronić i was nie spowalniać.
Kobiety szybko wymieniły pozostające do ich dyspozycji zaklęcia - nie było tego wiele jeśli policzyć wartość czysto ofensywną, ale w swej masie faktycznie mogły przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę w przypadku jakiegoś starcia. Oczywiście, pod warunkiem że miałyby do czynienia ze zbrojnymi a nie doświadczonym nekromantą pokroju Aarta Czarnego.
- Musicie pamiętać że na południe i wschód od miasta są baraki Ludzi Gubernatora - przypomniała pani Lehzen, nawet nie starając się ukryć niepokoju. - Od tamtej strony też już częściowo został wykopany rów.
- Tym będziemy się martwić później - Bixi machnęła króciutką ręką. - Aria, to w bibliotece są schody do podziemi?
Skinęła głową na szczegółowe wyjaśnienia dziewczynki.
- Gdybyśmy miały jak sforsować okna, mogłybyśmy nie bawić się w szturmowanie gabinetu, tylko…
- Magia ojca zanikła - przerwała jej Iris. - Okna zapewne nie będą stanowić większego problemu jak w każdym innym domu.
- Racja.
- Zostawiłam jedno otwarte; może go nie zamknęli… - wtrąciła z nadzieją Aria.
- Nawet jeśli tak, to wypchniemy któreś - Iris w przeciwieństwie do Maud wyglądała na coraz bardziej ożywioną i niecierpliwą. Aria wyczuwała to nawet w aurze otaczającej starszą siostrę. Wszystkie kobiety popatrzyły po sobie.
- Idziemy - powiedziała wreszcie Bixi. - Żegnaj Louise - przypadła do pani Lehzen i objęła ją na ile się dało.
- Niech was Tymora prowadzi - szepnęła guwernantka. - Opiekuj się nimi, pamiętaj!

Irisi Maud również podeszły do Smoczycy by ją uściskać. Że łzy pojawiły się w oczach półnimfy - nie dziwiło Arii, ale dojrzała je również w oczach drugiej, zawsze zimnej i opanowanej siostry.
- Spróbuję odwrócić uwagę Ludzi - Smoczyca dyskretnie odwróciła głowę, otarła własne powieki i wyszła z pokoju.
- Aria, złap jeszcze coś czym można by okryć Janosa! - rzuciła gorączkowo Iris i czym prędzej rzuciła się do poszukiwań, choć Maud już przestępowała z nogi na nogę.
- Weź to - Aria ściągnąła z łóżka koc i zwinęła ciasno. Niby co pasującego na półsmoka Iris chciała znaleźć w pokoju jedenastolatki? Zgarnęła też z tacy resztki pieczeni i wszystko to, co dało się przenieść w torbie. Bixi i Iris zapewne miały jedzenia tylko dla dwóch, nie pięciu osób - jeśli w ogóle pomyślały o zapasach na drogę.

“Smoczyca” schodziła na tyle powoli, że wszystkie cztery znalazły się u szczytu schodów gdy ta ruszyła korytarzykiem w kierunku foyer. Zaraz też zabrzmiały odgłosy jej rozmowy z obecnymi tam mężczyznami. Dzięki temu grupka uciekinierek bez przeszkód znalazła się na parterze, w półmroku odszukała drzwi prowadzące na taras i wymknęła się nimi.
- Co tam się dzieje?! - w korytarzyku rozległ się męski głos, akurat w momencie gdy Iris próbowała zamknąć drzwi nie czyniąc hałasu. Dziewczyna jęknęła i domknęła je.
- Szybko, musimy się ukryć! - syknęła. Szczęściem zejście z tarasu, załom budynku, kolumienki, krzewy i ozdobne drzewka były niedaleko. Najwyraźniej Smoczyca dobrze odgrywała swoją rolę, gdyż nikt nie wyszedł na zewnątrz, więc przytulone do ścian kobiety bez problemów dotarły do bibliotecznego okna.
- To tutaj - szepnęła Aria podając Maud sztylet, by wyższa i lepiej widząca w półmroku siostra podważyła nim haczyk. W tym czasie planokrwista rzuciła zaklęcia światła na wisiorek od Janosa. Ukryty pod sukienką dawał przytłumiony blask, a w razie problemów mogła go szybko ukryć owijając się płaszczem. Szczęknął zamek; Maud wsunęła planokrwistej sztylet za pasek. Siostry i Bixi zamarły, nasłuchując hałasów z wnętrza domu.

Ironią losu było to jak łatwo kobiety dostały się do tak dobrze dotychczas strzeżonej biblioteki Florana Coldheart. Wewnątrz panowała cisza i ciemność, na tle których przygaszone światła i stłumione odgłosy wieczornego życia Llorkh dochodziły je nader wyraźnie. Iris pierwsza wdrapała się na parapet i weszła do środka, po czym pomogła dużo mniejszej Arii i Bixi. Półdrowka sama sobie poradziła. Aria nieco odkryła wisiorek - nawet dla jej już przyzwyczajonego do ciemności wzroku w pomieszczeniu było nieco zbyt ciemno.
- Co teraz? - zapytała Iris. Ledwo jednak Aria postąpiła w kierunku regału a Bixi przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, z sąsiadującego z biblioteką gabinetu ojca dziewcząt dobiegł zgrzyt i ciężki odgłos kroków.

[media]http://www.parkparkin.com/gallery/gargoyle_color.jpg[/media]

- Co tu byććć?

Słowa które dobiegły od wyłaniającej się w drzwiach istoty na pewno nie przypominały zrodzonych w ludzkim gardle. Brzmiały jak odgłos ścierających się ze sobą kamieni, suchy i zgrzytliwy, który ktoś jedynie przemożną wolą poskładał w dającą się zrozumieć mowę. Sam majaczący w półmroku stwór nie przekraczał wzrostem Arii, ale po hałasie wydawanym przez jego szponiaste łapy na szlachetnym drewnie podłogi dziewczynka poznawała że wagą musi przenosić ją kilkukrotnie, zupełnie jakby zbudowany był z kamienia czy metalu. Na pewno nigdy wcześniej nie widziała w domostwie czegoś podobnego.
- Miauł... - drżącym głosem miauknęła Aria, chowając światełko. Pozostałe kobiety zdążyły zanurkować za meble, ale ona, stojąca przy feralnym regale naprzeciw drzwi nie miała się gdzie ukryć. Gdy wędrowały przez ciemny ogród w stronę gabinetu planokrwistą ogarniały coraz większe wątpliwości; obawa, że najstarsza siostra przeniosła gdzieś Janosa i cały jej wysiłek pójdą na marne. Lecz teraz nabrała pewności, która zmieniła się w desperacji upór. Skoro był tutaj magiczny strażnik, to było też i kogo pilnować. Drugi raz Aria nie miała zamiaru dać sobie wydrzeć Janosa z rąk. Zresztą porażka oznaczała teraz już pewną śmierć; czy to z łap tego potwora, czy też własnej siostry. Spięła mięśnie i przygotowała się do przepchnięcia regału. Byle tylko nie okazało się, że Sylvanna i jego jakoś zabezpieczyła, lecz dziewczynka wątpiła, żeby półdrowka przygotowała na dzisiejszy dzień odpowiedni czar.
- Ono byććć - w przeciwieństwie do dziewczynki stwór nie miał najmniejszych problemów z widocznością, o czym świadczyła błyskawicznie zwrócona w stronę Arii rogata czaszka. Maszkara ruszyła wprost na nią a pazury rzeźbiły długie zadrapania w drewnie.
- Zostaw ją!! - krzyknęła Maud wynurzając się zza fotela i stwór zatrzymał się.
- Winc’j być - zgrzytnął i obrócił głowę gdy Iris podobnie wychynęła zza drugiego mebla wraz z Bixi. To trwało jednak tylko kilka chwil, które Aria wykorzystała na otwarcie regału. Ignorując pozostałe kobiety maszkaron rzucił się na Arię.
Planokrwista jęknęła. Miała nadzieję, że zbiegnie do piwnicy odciągając gargulca od pozostałych uciekinierek, które mogłyby go zaatakować od tyłu, z zaskoczenia już w podziemiach, gdzie odgłosy walki nie zaalarmowały by Ludzi Gubernatora. Choć nie zdziwiłaby się wcale gdyby ją zostawiły; w zasadzie zdumiała ją reakcja Maud. W ciągu ostatniej godziny dowiedziała się więcej o kobietach, z którymi przebywała całe życie niż w ciągu… no cóż, w ciągu całego swojego życia. Ach, gdyby ich rodzina wyglądała inaczej, gdyby znały się lepiej, ufały sobie bardziej - może nie znalazły by się w takiej sytuacji!

Dziewczynka wpadła do środka w tym samym momencie gdy stwór zamachnął się na nią pazurami, szarpnięcie rzuciło ją na ścianę ale nie poczuła bólu! Bardziej ucierpiała od samego zderzenia ze ścianą, ale gdy usłyszała jak drewno i kamień pękają pod ciosami pokracznej istoty mogła tylko dziękować bogom ze to że ten jeden raz okazali swą łaskę. Ktoś krzyknął; ponad zgrzytem pazurów i tym wysokim krzykiem poniósł się dźwięczny głos Maud recytującej formułę. Zawyło rozcinane powietrze i tuż obok Arii stwór również wrzasnął, tym razem z bólu. Aria znowu była pogrążona w ciemności a doskonale widzący w niej gargulec był tuż, tuż.
- Aria, uciekaj! - wrzasnęła Bixi i również zaczęła coś deklamować.
- Ściągnę go na dół! - odkrzyknęła dziewczynka, biegnąc po schodach na złamanie karku i plując sobie w brodę, że nie wykorzystała wcześniej jednego ze zwojów, oszczędzając go na właściwą ucieczkę. Gdyby udało jej się zwabić gargulca do jednej z pustych cel mogłyby go tam zamknąć i zniszczyć czarami zanim zdoła - czego Aria była pewna - wyrwać kraty.

Dzieci nie raz śnią koszmary o ścigających je w ciemności potworach - Aria miała z czymś takim właśnie do czynienia, tyle że nie był to sen ale najprawdziwsza prawda i gnała na krótkich nóżkach słysząc za sobą zgrzyty i łomot jakby spadającego głazu. Uderzenie w ścianę tuż za nią sprawiło że okruchy kamieni trafiły ją w plecy i głowę, a gdy zeskoczyła ze schodów poczuła ból rozdzieranego ramienia. Siła ciosu sprawiła że omal nie upadła na kamienną posadzkę. Krew trysnęła a z jej ust wyrwał się krzyk bólu. Nie było jednak czasu - łomot stóp gargulca nie ustawał. Z mroku wyłoniła się na wpół uchylona krata przegradzająca korytarz. Aria przyśpieszyła z trudem, klucząc, i wbiegła między bramy zabezpieczające tunel. Minęła jedną, chwyciła za pręty drugiej z nich i pociągnęła z całej siły modląc się, by zamek automatycznie zatrzasnął się za nią. Wisiorek, który podczas ucieczki wysunął jej się spod sukienki dyndał chaotycznie, produkując na ścianach nieregularne cienie, które powiększały jeszcze grozę sytuacji.

Niestety! Ciężka metalowa brama ledwo zdążyła drgnąć gdy pociągnęły ją słabiutkie rączki czarodziejki. Gdyby Aria miała kilka sekund więcej, kilkanaście, może zdołałaby zatrzasnąć kratę i bezpiecznie skryć się byle dalej od goniącej za nią potworności. Ale nie miała tych sekund.

Huknęło a uderzenie wyrwało Arii kratę z siłą która mogłaby zmiażdżyć kości rosłemu mężowi. Potoczyła się po podłodze, wręcz sparaliżowana z bólu płynącego z rozciętego do kości przedramienia. Maszkaron skoczył ku niej i uniósł szponiastą łapę do ciosu. W magicznym blasku wisiorka młodziutka czarodziejka widziała jak szczęki stwora rozwierają się i pokazują rzędy kamiennych zębów a bijący od niego smród jatki i grobowca zatykał jej dech.
- Zostaw ją! - rozległ się wściekły krzyk Maud i coś rozbiło się na twardej niczym kamień skórze stwora. Ten zgrzytnął coś z głębi gardła i odwrócił się, ociekając cieczą. Aria dojrzała dwie majaczące w półmroku sylwetki.
- Zamknijcie go między kratami! - jęknęła. Stwór zawahał się słysząc magiczne inwokacje z ust obu magiczek.
Pies o srebrnej sierści pojawił się pomiędzy nimi a gargulcem i z warkotem rzucił się na istotę. Ta próbowała się wzbić w powietrze mimo ciasnoty panującej w korytarzu, ale kły psa poszarpały jej łapę i ściągnęły w dół; runęła na podłogę z łoskotem spadającego kowadła albo skalnego bloku. Wściekły zgrzyt, będący chyba odpowiednikiem wrzasku bólu albo złości, poranił uszy dziewczynki. W chwilę potem siostry powtórzyły swoje inkantacje i ciemność korytarza rozciął krótki błysk; wrzask rozległ się znowu, wraz z warkotem psa. Gargulec poderwał się i ruszył w kierunku schodów. Iris zdążyła odskoczyć mu z drogi ale Maud się to nie udało. Uderzyła o ścianę i upadła jęcząc z bólu. Gargulec miał jednak dość i uciekł, ścigany przez przywołańca.
- Maud, Aria, żyjecie? - Iris krzyknęła i przypadła do półdrowki, ta jednak odepchnęła ją.
- Nic mi nie jest, sprawdź co z Arią! - stęknęła.
- Żyję… - stęknęła dziewczynka, próbując się podnieść i wymacać w sakiewce lecznicą fiolkę. Płyn był obrzydliwy, zostawiał na języku metaliczny posmak - coś jakby srebra - ale dzięki niemu ból zelżał, a krwawienie ustało. - Iris, ulecz Maud, ja znajdę Janosa zanim zbiegną się tutaj strażnicy!
Planokrwista z trudem podniosła się do pionu i chwiejnie ruszyła w głąb tunelu, świecąc wisiorkiem po celach. Ból świeżych i zagojonych ran oraz poczucie winy z powodu ran siostry i strach, że Janosa jednak tutaj nie ma dławiły ją w gardle. Gdy wreszcie dojrzała skulony na ziemi znajomy kształt głośno zaszlochała z ulgi.
- Jest! - krzyknęła i krzywiąc się z bólu przecisnęła się między prętami do środka celi. - Janos! O, Janos… - jęknęła, a poczucie winy zalało ją ze zdwojoną siłą. Opatrunki brata przesiąknięto były zaschniętą krwią, która przylepiła je do podłoża; ręce i nogi związane mocno, zbyt mocno! Jakby w tym stanie mógł gdziekolwiek uciekać!
- Przynieście leki! - zawołała zrozpaczona i zaczęła przecinać więzy. Potem ułożyła sobie jego głowę na kolanach i powoli zaczęła wlewać otrzymany od Iris leczniczy napój do ust nieprzytomnego półsmoka. W głowie jej się kotłowało, musiała myśleć o wszystkim i wszystkich na raz, a czas uciekał. Nie przywykła do działania w ogniu walki, a tym razem nie mogła popełnić żadnego głupiego błędu; nie tak jak poprzednio. Za wiele od tego zależało; nie jej dobrostan jej i Janosa, ale także życie jej sióstr i nauczycielki, które ściągnęła tutaj szantażem. Świadomość odpowiedzialności, jaką na siebie wzięła przytłoczył ją na moment, ale otrząsnęła się z niej. Musiała być teraz silna. Na refleksje i żal będzie czas potem. A przynajmniej miała taką nadzieję.
- Weź to i spróbuj otworzyć zamek - szurnęła w stronę Maud swój sztylet. - Jeśli się nie powiedzie możemy rozbić go magicznym pociskiem ze zwoju, choć lepiej byłoby zostawić je na strażników… - Aria urwała. Przypomniała sobie trupa Zhenta, na którego natknęła się poprzednio pełznąc do celi Janosa. Wtedy nie poddała tego refleksji, ale teraz… Na myśl o tym, że miałaby kogoś skrzywdzić - zabić - zrobiło jej się niedobrze. Potem jednak spojrzała na zmaltretowanego Janosa…
Słyszała jak najstarsza siostra, klnąc tak paskudnie, że uszy Arii ani chybi zrobiły się czerwone, mocuje się z zamkiem. Janos zaczął powoli odzyskiwać przytomność, więc szybko rozwinęła dwa podwójne zwoje - ochronny oraz przyśpieszający - gotowa wyrecytować je jak tylko będą gotowi do ucieczki.
Zatrważające było jak bardzo dziewczynce kręciło się w głowie i było jej niedobrze. Drugi raz dzisiaj została poważnie, niemal śmiertelnie poraniona i co prawda magia zaleczyła najgorsze obrażenia, przywróciła siły i trzymała ją na nogach, ale ewidentnie było jej zbyt dużo jak na jeden dzień dla delikatnego organizmu jedenastolatki.
“Lepiej być osłabionym niż martwym” - słowa Janosa który żartował w ten sposób gdy głód i brak ruchu sprawiały że Aria martwiła się o niego bardziej niż zwykle, same nasunęły się jej na myśl. Wielka głowa półsmoka poruszyła się wraz z głębszym uniesieniem się klatki piersiowej, zbyt wielkie jak na człowieka szczęki otworzyły się i zatrzasnęły aż zadzwoniło. Otworzył powieki.
- Aria?! - zabulgotało mu w gardle. Odchrząknął, sięgnął pazurami do ściany i podniósł się do siadu, spojrzał na siostry mocujące się z kratą, spojrzał na dziewczynkę - Co się dzieje?!
Maud zaklęła szczególnie głośno.
- Złamałam sztylet - warknęła z frustracją. - Iris, cofnij się.
Kolejny raz wyrecytowała formułę zaklęcia i iskra trafiła w zamek aż szczęknęło. Obie kobiety naparły na kratę.
- Ciągle zamknięta!! - wrzasnęła Maud.
- Przyszłyście po mnie? - Janos najwyraźniej nie wierzył własnym oczom. Poderwał się na równe nogi i spojrzał na Arię. - Co się dzieje??
- Uciekamy. Wszyscy - zaszczękała zębami Aria, próbując drżącymi rękami utrzymać zwój ze zbroją maga na tyle stabilnie by móc wyrecytować zaklęcie. - Co z tą kratą?! - z przerażeniem spojrzała najpierw na Maud, a potem na Janosa. Jej brat otworzył usta i zamknął je; zamiast gadać przypadł do masywnych sztab. Uderzył barkiem ale odbił się od metalu z odgłosem który nawet nie najlepiej czującą się Arię przyprawił o dreszcz. Ale w zamku zaklekotało coś i zgrzytnęło. Słysząc to planokrwista zmusiła się do skupienia i zaczęła rzucać zaklęcia mające osłonić ją i Janosa.
- Janos, jeszcze raz! Maud, ciągniemy! - zakomenderowała Iris i tym razem z jękiem giętego metalu zamek puścił. Napierający na kratę Janos omal nie zmiażdżył obu dziewcząt gdy ta obróciła się na zawiasach. Wszyscy przystanęli, dysząc z wysiłku i emocji i spoglądając jedno na drugie. Po chwili półsmok obrócił się ku Arii, chwycił ją i uniósł w powietrze jak piórko. Wyraz radości na jego twarzy w mgnieniu oka ustąpił jednak przerażeniu.
- Jesteś ranna! - krzyknął.
- Tylko trochę - powiedziała dzielnie, choć z bólu wywołanego uściskiem brata pociekły jej po twarzy łzy. - Uciekajmy, Bixi walczy tam ze strażnikami na górze. Chyba. I był tam… jest straszny kamienny potwór! - Przypomniała sobie.
- Przepraszam! - widząc ból na twarzy dziewczynki Janos poluzował chwyt i postawił ją na ziemi. - Dziękuję wam… nie, to musi poczekać. Chodźmy!
Cała czwórka ruszyła ku schodom, Aria trzymając łopatowatą dłoń półsmoka własną - wiotką i drobną, pozostałe siostry milczące i chyba zbite z tropu.
- Arię już znam, wy jesteście Maud i Iris, tak? - zapytał Janos. W tym momencie nos ostrzegł Arię o jakimś dziwnym zapachu.
- Ja… jestem Maud, a to Iris - wydyszała półdrowka. - Kiedy poznałeś Arię?! - zapytała z wyraźnym niedowierzaniem.
- Na Cyrica, czujecie? Dym! - krzyknęła półnimfa.
Rodzeństwo poczuło go jeszcze wyraźniej gdy pokonało schody, a osłabiona Aria zrobiła to w ramionach brata. Kłęby dymu wpływały przez otwarte przejście do biblioteki.
- Bixi! - wydarła się Iris.
- Tutaj! - gnomka rozkaszlała się, a powód stał się jasny gdy rodzeństwo zobaczyło co dzieje się w sąsiadującym z biblioteką gabinecie. Biurko płonęło, jeden z foteli również, żarłoczne płomienie pochłaniały też rozrzucone po podłodze pergaminy i inne przedmioty. Nauczycielka Arii kuliła się pod parapetem, krztusząc się i trąc oczy. Było to okno przez które kobiety dostały się do środka, ale teraz wyglądało na to że coś masywnego przebiło się przez nie w deszczu drzazg i szkła.
- Musiałam podpalić gabinet! - krzyknęła gdy już ochłonęła z szoku na widok oświetlonego blaskiem pożaru półsmoka. - Żołnierze są też na zewnątrz, ale uciekli od okna gdy gargoyla wyskoczyła przez nie!
Janos postawił Arię na nóżki i przysunął się do wybitego okna, ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Dopiero po chwili zorientował się że dziewczynka stoi obok i również wygląda, szukając Ludzi Gubernatora.
- Aria! - odciągnął ją w głąb pomieszczenia.
- Widziałem dwóch zbrojnych przy zejściu z tarasu, poza tym nikogo - rozkaszlał się. Półżywiołaczka nie miała pojęcia jakim cudem kogokolwiek dojrzał - jej własne oczy coraz mocniej piekły ją od dymu.
- Co teraz? - zapytał Janos. - Jaki macie plan?
- Musimy uciec z miasta - bąknęła Bixi. Od strony coraz gwałtowniej rozpalającego się pożaru w gabinecie dobiegały gniewne krzyki.
- I to zanim pożar domu ściągnie tu połowę llorkhtczyków - mruknęła Aria. Ile mogli być w podziemiach - pięć minut? Pewnie nie starczyło by wieść - i dym - rozprzestrzeniła się dalej, ale było to tylko kwestią czasu. - Maud, Bixi podzielcie się zwojami z magicznym pociskiem; ciśniecie je w tych dwóch strażników, którzy są na tarasie, a potem wyjdziemy przez okno. Ja rzucę na siebie zaklęcie przyśpieszające, żeby nas nie spowalniać.
Kobiety wzięły zwoje. Na szczęście gdy tylko wytchnęły zza parapetu żołnierze cofnęli się w panice. Najwyraźniej nie mieli zamiaru ani ich łapać, ani - co ważniejsze - krzyczeć o pomoc. Choć zniknięcie jednego za rogiem domu było problematyczne, ale przecież nie będą go gonić!
Półsmok na chwilę przytrzymał się resztek okna i oparł na rękach. Odetchnął kilka razy, podniósł głowę i przeszedł przez okienny otwór. W takich momentach Aria miała sposobność przypomnieć sobie jak wielki jest jej brat, jak długie ma kończyny i jak obce wrażenie sprawiają jego skrzydła. Wyglądało jakby niósł na plecach niedbale zwinięte proporce. Pomógł wyjść Iris i Maud, potem Arii i Bixi. Łuna z gabinetu była coraz jaśniejsza, a gorąco zaczynało skręcać włosy kobiet i grzać ich policzki.
- Ario, trzymaj się blisko! - Janos napomniał pospiesznie dziewczynkę i przesunął dłonią po jej włosach w niezgrabnej pieszczocie. Nawet w takiej chwili czarodziejka zauważyła dziwne spojrzenie jakie rzuciła jej półnimfa, gdy chwyciła brata za rękę. Gdy niósł ją w ramionach omal nie zasnęła z wyczerpania. Poza tym chciała mieć Janosa przy sobie; miała wrażenie, że wolny półsmok to jakiś sen, który zaraz rozwieje się jak dym wydobywający się z płonącego gabinetu.
Tymczasem jedyny częściowo widoczny żołnierz krzyknął do kogoś skrytego za węgłem zachodniej części posesji.
- Tamtędy! - Maud i Aria krzyknęły równocześnie, wskazując na wschód, ku pomocniczej bramie wykorzystywanej przez służbę i dostawców. Prócz niej tylko brama główna oferowała dostęp do posesji. Tylko dobrze przygotowany magik czy złodziej mógłby się pokusić o sforsowanie gęstwiny żywego, kolczastego płotu rozpiętego na metalowych ogrodzeniach, a na takich którzy dali radę tego dokonać lub użyli innych sposobów na wejście na teren posesji czekały różne niespodzianki… a przynajmniej czekały za życia Florana Coldheart. Żołnierz z jakiegoś powodu nie wydawał się chętny do heroicznych szarż w pojedynkę.
Krótki bieg zaprowadził uciekinierów do bramy i osadzonej w niej furtki; dopiero teraz z wnętrza domu rozległy się krzyki na alarm, a usłyszane wyższe kobiece głosy dały rodzeństwu znać że najpewniej służba dowiedziała się wreszcie o pożarze i choć ona zareagowała. Mocujący się z furtką Janos naraz warknął coś spoglądając ku domostwu, a raczej ku gromadzie zbrojnych która widniała w półmroku pod ścianą budynku.
- Puść! - zdesperowana Bixi dała mu po łapach, widząc że nie może sobie poradzić z nieznanym mu mechanizmem.
- Stójcie, rozkazuję w imieniu Gubernatora Geildarra Ithyma! - krzyknął jeden z Ludzi. Frustracja i gniew w jego głosie były wyraźnie wyczuwalne. Czyżby żołnierze pluli sobie w brodę że nie zabrali jakiejkolwiek broni dystansowej?
Bixi dużo łatwiej poradziła sobie z otworzeniem opornych drzwi i pierwsza wypadła na ciemną, błotnistą ulicę Llorkh.
- Wychodźcie! - krzyknęła Maud i wypchnęła Arię i Iris na zewnątrz, wraz z Janosem przechodząc jako ostatnia. Przez szybko zwężającą się szczelinę Aria dostrzegła podbiegających do furtki żołnierzy.
- Dokąd teraz? - półsmok wyraźnie miał problem z orientacją. Planokrwista też nie wiedziała dokąd iść. Miasta nie znała praktycznie wcale, a w ciemnościach wszystko wyglądało tak samo - strasznie i obco.
- Tam! - w marnym świetle z domostw przyległych do posiadłości rodu Coldheart Bixi wskazała na zachód. - Musimy jak najszybciej uciec z miasta!
Furtka rozwarła się za uciekinierami, na co Janos warknął, a co w magiczny sposób powstrzymało zbyt energiczny pościg. Bixi, Aria i Iris pobiegły przodem, a Maud i Janos zamykali tyły.
- MAUD?? TY ZDRADZIECKA KURWO!!! - po kilkudziesięciu krokach rozległ się z tyłu wściekły wrzask. W chwilę później błysnęło światło a półdrowka krzyknęła przeraźliwie i runęła w błoto.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 23-10-2014 o 09:43.
Sayane jest offline  
Stary 30-10-2014, 18:34   #7
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Domostwo Aarta Czarnego, południowa część Llorkh

- Ponie! - drzwi nieledwie wyleciały z zawiasów i głowa nekromanty podskoczyła niczym na sprężynie, a jego płonące oczy zwęziły się z gniewu. Tym niemniej ciemnolicy czarodziej powstrzymał wściekłość. Ktoś kto przeszkadzał mu w tak obcesowy sposób musiał mieć naprawdę bardzo dobry ku temu powód.
Młody żołnierz w barwach Ludzi Gubernatora dyszał jak po szybkim biegu a szkarłatny płaszcz znaczyły dziury i spalenizna.
- Ponie… przybiegłem tak szybko j’k jeno się dało! U Coldhearta znowuż… magiczka chędożona się wściekła i szoleje, chłop’ków popaliła i częścią domostwo niszczy! Zaroz ino zgliszcza zost’ną! - zawiesisty, chłopski akcent i wymowa świeżego rekruta sprawiały że trudno go było zrozumieć, ale Aart Czarny zrozumiał wystarczająco wiele i spojrzał na siedzącą przed nim kobietę. Pod tym spojrzeniem Sylvanna Coldheart zacisnęła usta w wąską kreskę.
- Tak, panie? - odezwała się a wściekłość dźwięczała w jej głosie.
- To twoje domostwo - nekromanta wymruczał z okrutnym rozbawieniem - Zapewniałaś mnie że panujesz nad sytuacją. Byłoby lepiej dla ciebie gdyby okazało się to prawdą. Rusz swoją kościstą, bezużyteczną dupę i zrób porządek raz na zawsze...
Ciężki łopot i huk za oknem sprawił że Sylvanna drgnęła i spojrzała w tamtym kierunku. W chwilę później wiodące na taras drzwi otworzyły się pod naporem czarnej łapy i do pomieszczenia weszła skrzydlata, pokraczna istota. Młody żołnierz pobladł śmiertelnie i rakiem wycofał się za drugie drzwi, trzęsącymi się dłońmi szukając świętego symbolu. Aart Czarny przyjrzał się słudze, jednej ze swych ulubionych kreacji: potwora nasączonego mocami nieżycia. Rozerwany fragment skrzydła, poszarpana noga, dziura wypalona w torsie… wyglądało na to że gargulec trafił na godnego przeciwnika. Czarodziej uśmiechnął się szerzej, kpiąco, szyderczo wręcz.
- … oczywiście, jeśli zdołasz. Oby. Wtedy wrócimy do naszej rozmowy.
Sylvanna Coldheart wstała, ukłoniła się i wyszła z pokoju, pozostawiając za sobą uśmiechniętego nekromantę. Jej dłonie zaciskały się i rozwierały na różdżce i rękojeści sztyletu, a wściekłość do jakiej zdolni są jedynie wywodzący się z rasy mrocznych elfów sprawiała że dygotała. Jej obcasy krzesały iskry na kamiennej posadzce.
- Aria, ty mała dziwko, przysięgam że cię zabiję i pożrę twoje serce!!!





- Maud! - jęknęła Aria, zawracając. Nie wiedziała jakim cudem Sylvanna tak szybko zjawiła się z powrotem w domu, lecz teraz nie miało to znaczenia. Musiała pomóc Maud - i Janosowi, który był kolejnym z rodzeństwa stojącym Sylvanie na drodze. Ścisnęła jeden ze skrywanych za pazuchą zwojów z magicznym pociskiem. Czy będzie w stanie zaatakować najstarszą siostrę?
Widok leżącej w błocie Maud z wielką, dymiącą dziurą w plecach na chwilę ją sparaliżował. Ojciec, bracia… wszystko wróciło, jednak tupot butów żołdaków momentalnie ją otrzeźwił.
- Bixi, leki! - Janos… twoje bransolety… czy twoja magia działa? - krzyknęła, po czym wyjęła zwoje i zaczęła szybko recytować zaklęcia magicznego pocisku. Liczne kule mocy powinny zniechęcić żołnierzy do bezpośredniego ataku. Pozostawała jednak Sylvanna.
Dwie iskry wytrysnęły z koniuszków palców najstarszej siostry i pomknęły prosto ku piersi półsmoka który krzyknął z bólu i osunął się na kolana. Żołnierze byli tuż, ale Janos rozdziawił szczęki szerzej niż jakikolwiek człowiek byłby w stanie, nabrał powietrza w płuca i wypuścił je. Jego twarz skrzywiła się w grymasie okropnego bólu albo wściekłości, a fala dźwięku uderzyła w Ludzi Gubernatora z taką siłą że większość przewróciła się na ziemię i potoczyła jakby poruszona wichrem, dwaj, którzy nie znaleźli się dokładnie na drodze zionięcia, uskoczyli na boki wstrząśnięci i przerażeni. Janos omal nie upadł, a na jego nagiej, poznaczonej łuskami piersi Aria ujrzała mocno krwawiące ranki. Widząc to dziewczynka pozbyła się wszelkich skrupułów i wycelowała zaklęcie w nową głowę swojej rodziny.
Iskra była niepozorna, nieefektowna, drobna wręcz. Wystarczyła jednak by z nieubłaganą celnością zatopić się w ramieniu półdrowki i wywołać wściekły okrzyk bólu. Sięgnęła po coś u pasa, a w tym momencie pomiędzy nią i wstrząśniętymi resztkami jej obstawy zawisł jakiś cień, zniekształcając i tak już niewyraźną scenę walki. Do półsmoka przypadła Iris.
- Aria, pomóżmy mu! - w jej głosie dźwięczał strach.
- Bixi ma leki, przynieś je! - krzyknęła jej w ucho planokrwista, zabierająć się za kolejny zwój z magicznym pociskiem. Odwróciła się na moment by dojrzeć stojącą nieopodal Bixi. Gnomka była sparaliżowana strachem. - I zwój!
- Bixi!!! - mocująca się z Janosem Iris wrzasnęła z frustracją, ale gnomka nie ruszyła się z miejsca, a od jej strony dobiegło chlipnięcie.
- Idźżesz po nie! - Aria odepchnęła ją od potężnego półsmoka i odwróciła do Maud. Siostra jeszcze żyła, ale krwawiła mocno; dłonie Arii momentalnie pokryły się jej krwią gdy próbowała odwrócić siostrę na tyle, by ta nie utopiła się w błocie. Gdyby tylko miały lecznicze fiolki…
Nie zrażona iluzoryczną zasłoną Sylvanna zaczęła rozwijać zwój jakiegoś pergaminu, zapewne przechowywanego “na czarną godzinę”, a gdzieś ze środka miasta jął dobiegać tupot ciężkich buciorów.
- Pośpieszcie się! - zawołała gnomka, najwyraźniej nie mając zamiaru ani pomóc przy rannych, ani wesprzeć ich czarami.
Od strony posiadłości krzyki na alarm były również coraz głośniejsze, ale i tak wszystko przebił głos starej kobiety:
- Sylvanno Coldheart! Wystarczy tego!
Z mroku za półdrowką i żołnierzami wyłoniła się pani Lehzen. Szła w kierunku najstarszej córki Florana oskarżycielsko wskazując ją palcem.
- Wstydź się! Służyłam twojemu ojcu i dziadowi przez całe swoje życie i nie dopu…
Aria nie widziała twarzy odwróconej ku Smoczycy półdrowki, ale dostrzegła szybki, wściekły cios po którym pani Lehzen upadła w błoto z rękami uniesionymi do gardła. Dwaj pozostali przy życiu żołnierze podbiegli do swojej pani i ostatniego z kamratów. Dziewczynka wykorzystała fakt, że najstarsza siostra odwróciła się do niej plecami i zaatakowała ją kolejnym zaklęciem ze zwoju. Nie myślała już o tym, że atakuje Sylvannę, że półdrowka zraniła - czy zabiła - kolejną osobę, z którą mieszkała całe swoje życie... Chciała tylko ocalić siebie i pozostałych…
- Zasłońcie mnie, durnie! - głos Sylvanny naznaczony był bólem, zmieszał się z rozpaczliwym krzykiem Bixi Promptfoot by siostry uciekały razem z nią. Iris już wracała od niej, ale Sylvanna “od zawsze” była piekielnie szybka i bystra i tym razem nikt jej nie przeszkodził w odczytaniu zaklęcia.



Spomiędzy przesłaniających czarodziejkę żołnierzy wypadła mała, świecąca kulka która w mgnieniu oka urosła przekraczając wielkością niewysoką Arię. I potoczyła się w kierunku rodzeństwa gniewnie połyskując i rozpryskując błoto, zamarzające gdy tylko go dotknęła. Półżywiołaczka poczuła straszliwe zimno emanujące od kuli. Janos tak samo dojrzał pocisk i z krzykiem chwycił Arię, odskoczył z drogi świetlistej sfery. Ta doturlała się do Maud i dziewczynka usłyszała dziwne, suche trzaski - jakby lód w niesamowicie szybkim tempie pokrywał to czegokolwiek kula dotknęła. Janos rzucił się do ucieczki, a jego gorąca krew plamiła i przemaczała ubranie Arii. Biegnąc za Bixi stęknął raz i drugi z wysiłku i bólu. Iris następowała mu na pięty. Za nimi rozległ się gniewny okrzyk Sylvanny.

- Maud! - krzyknęła rozpaczliwie Aria. Maud dwukrotnie uratowała jej życie, a ona miała ją teraz zostawić? Do tego to przecież ona namówiła półdrowkę do ucieczki, gdyby nie ona… Logika podpowiadała jej, że siostra już nie żyje, że przecież była już dorosła i sama podjęła decyzję, ale dziewczynka po prostu nie chciała - nie mogła - tego zaakceptować. I nie miała nic, nic by ją wskrzesić, by choć spełnić ostatnie pragnienie siostry i wskrzesić Tijmena…
- Nie pomożemy jej - wychrypiał Janos trzymając ją mocno. Z ust planokrwistej wyrwało się tylko głuche wycie.




Aria nie wiedziała jak długo biegli. Mgliście uświadamiała sobie coraz cięższy oddech Janosa, miała świadomość, że powinna wyślizgnąć się z jego ramion i biec samodzielnie, ale po prostu nie mogła. Rany, ból, żal i poczucie winy odarły ją ze wszystkich sił. Wzdrygnęła się lekko gdy powietrzem wstrząsnął wybuch; nie było to jednak kolejne zaklęcie Sylvanny. Dźwięk dobiegł od strony posiadłości. Czy w powietrze wyleciało laboratorium ojca, czy też po prostu zawalił się dach dworu - dziewczynka nie wiedziała i nie obchodziło jej to. Wysoko nad budynkiem strzelały płomienie oświetlając uciekinierom drogę. Z mijanych przez nich domów zaczynali wyglądać llorkhczycy, nikt ich jednak nie zatrzymywał. Tutejsi mieszkańcy troszczyli się jedynie o siebie i swój majątek, który łatwo mógł zostać zniszczony przez szalejący nad posiadłością Coldheartów żywioł.
Bixi kierowała się na zachód; zapewne najkrótszą drogą do granic miasta i znajdującego się na jego obrzeżach lasu. “Przynajmniej trasę ucieczki miała zaplanowaną, chociaż jedno...”, przemknęło przez głowę dziewczynki i nagle Aria poczuła ogarniającą ją przemożną złość na nieporadną gnomkę. Gdyby w posiadłości opiekunka od razu poprowadziła ich do tylnej furtki, gdyby nie stała jak kloc i pomogła im walczyć z Sylvanną - lub przynajmniej podała zwoje i leki; gdyby zrobiła COKOLWIEK prócz stania i krzyczenia to Maud biegła by tutaj z nimi, a Janos nie wykrwawiałby jej się na ręce, którymi próbowała uciskać rany! Może nawet pani Lehzen jeszcze by żyła! W głębi duszy dziewczynka wiedziała, że tak naprawdę winna tym wszystkim morderstwom była Sylvanna - ale Sylvanny tu nie było, a Aria musiała obwinić kogoś - kogoś innego niż ona sama - żeby nie zwariować z bólu i żalu.
Z lęku przed pościgiem cała czwórka trzymała się z dala od drogi, brnąc przez rozmiękłe od wiosennych deszczów pola. Żegnała ją czerwona łuna nad Llorkh i wściekłość najstarszej siostry. Gdy niedobrana grupa weszła między pierwsze drzewa Aria wcale dużo lepiej się nie poczuła: mrok pogłębił się, a nieznane widoki i odgłosy nocnego życia były wystarczająco straszne by zadygotała - w objęciach półsmoka czy też nie. Tutaj nie było bezpiecznego, ciepłego pokoiku w którym mogłaby zasnąć nie martwiąc się o wszystko to co działo się za oknem. Nawet to że brat ją niósł dobitnie o tym przypominało, bowiem raz po raz dziewczynka kłuła ramiona i dłonie o ostre wyrostki wystające z jego ciała. Jednak zacisnęła zęby by nie wydać żadnego dźwięku. Raz, że brat cierpiał przecież bardziej niż ona - ranny, głodny, osłabiony latami niewoli w ciasnej celi. Dwa, że nie chciała by wydało się, że nie ma sił sama iść. Że - tak jak mówiła Smoczyca - jest tylko dzieckiem, słabym, ranny, przerażonym i zmęczonym dzieckiem, które nie da sobie samo rady ani na trakcie, ani w głuszy. Że powinna była zostać w domu i liczyć na cud. Że może wtedy Maud by żyła.
Bixi zarządziła postój; w sam czas, bowiem Janos po prostu osunął się po pniu drzewa, kompletnie pozbawiony sił i jedynie na wpół przytomny. Gnomka podała mu do ust jedną ze swoich fiolek i choć to jedno w jej wykonaniu się przydało: płytki, szybki oddech półsmoka przestał być tak wysilony i chrapliwy, a sam chłopak podniósł głowę. Aria bez słowa sięgnęła do torby i podała mu zabrane z pokoju zapasy jedzenia, po czym oparła głowę o jego kolana. Janos żarłocznie rzucił się na pierwszy z brzegu kęs, ale zaraz powstrzymał się i większość odłożył, za to przytulił siostrę.Aria wygrzebała się z jego ramion i wyciągnęła z torby zabrany ze swojego pokoju koc. Jednym z kolców brata wydarła w materiale sporą dziurę i przełożyła Janosowi przez głowę tworząc prowizoryczne ale ciepłe ponczo, które nieźle ukrywało skrzydła chłopaka.
- Iris o tym pomyślała - powiedziała uczciwie i wtuliła się w niego ponownie.
- Dziękuję - półsmok odezwał się na tyle głośno by i starsza siostra usłyszała. Objął dziewczynkę.
- Co teraz? - zapytał.
- Błyszczące Wodospady - powiedziała szybko Bixi i wykręciła głowę ku stojącej bez ruchu, wpatrzonej gdzieś pomiędzy drzewa Iris. - Tam musimy się dostać.
- Dlaczego tam?
- Tam… tam są moje dzieci.
- Nie rozumiem - Aria usłyszała zmieszanie w głosie półsmoka. - Jakie dzieci? Dlaczego tam są?
Bixi westchnęła.
- Ja… Zostały mi odebrane za to, że zawiodłam osoby z którymi w ogóle nie powinnam wchodzić w konszachty, a między innymi waszego ojca. Ułożyłam się z nim w ten sposób że będę uczyła co młodszych spośród was podstaw magii, a po skończonej edukacji miał zwrócić wolność mi i moim dzieciom. Są w osadzie Zhentarimów założonej gdzieś w pobliżu Błyszczących Wodospadów. Nie wiem gdzie to dokładnie jest, miejsce jest podobno chronione, a nikt mi się na ten temat nie zwierzał. Jeśli… gdy uda mi się oswobodzić moją rodzinę zaprowadzę nas wszystkich do Głośnej Wody - tam będziemy bezpieczni u mojej dalszej rodziny - mówiła gnomka zacinając się co któreś zdanie, a jej głos niebezpiecznie się łamał.
- Nas wszystkich?
- Tak, jeśli pójdziecie ze mną… i z Iris, bo tak się umówiłyśmy.
- Aria, co ty na to? - półsmok zapytał trochę bezradnie. Dziewczynka wzruszyła ramionami. A jaki mieli wybór? Bez przewodnika, mapy, wiedzy o świecie? Aria nie pamiętała nawet zbytnio jakie miasta otaczają Llorkh, nie mówiąc już o tym które z nich podlegały zwierzchnictwu Zhentarimów, a które były im wrogie. Co prawda pakowanie się w paszczę lwa też nie było genialnym pomysłem, z drugiej strony jednak…
- Nikt nie będzie nas szukał wśród Zhentów - odpowiedziała powoli. Wobec braku alternatyw ten plan był dobry jak każdy inny. Planokrwista uśmiechnęła się ponuro. Plan? Bixi nie miała żadnego planu; tak samo jak nie miała go wcześniej. Parła na oślep w nadziei, że jakoś to będzie, licząc że dzięki szczęściu i determinacji osiągnie cel. Zresztą co miała do stracenia, czego nie straciłaby już wcześniej? Oni zaś mieli do stracenia wszystko. - A co jeśli Sylvanna przejrzy twoje zamiary? Wcześniej nieśpieszno było ci z nią walczyć - zauważyła. - Albo jeśli twoich dzieci tam nie będzie?
- Właśnie - odezwała się Iris dziwnie głuchym tonem i odwróciła się ku reszcie. - Gdybyś zrobiła cokolwiek, pomogła nam albo co, może Maud jeszcze by żyła! - niebezpieczne nuty pojawiły się w jej głosie. - Może Smoczyca by żyła!
Postać Bixi zadrżała w mroku, a do rodzeństwa dobiegł odgłos chlipnięcia.
- Przepraszam - wydusiła wreszcie. - Ale nie mogłam ryzykować, muszę przeżyć i odzyskać moje córki!
- “Użyje nas wszystkich i każdego z osobna, jeśli będzie musiała“ - to twoje słowa, Iris - bezbarwnie wtrąciła Aria, choć obecne słowa siostry odzwierciedlały jej własne emocje.
Półnimfa pokiwała głową.
- Będziemy musieli się spieszyć jeśli chcesz zdążyć przed Sylvanną, a nie wiem czy to nawet możliwe - rzuciła. - Ona może pchnąć jeźdźca albo i jakiś oddziałek by ostrzec tamtych w osadzie albo nawet przygotować zasadzkę.
- Nie… nie sądzę… Jeśli wszystko to co było w gabinecie się spaliło to Sylvanna może nie wiedzieć o mojej rodzinie.
Zapadło milczenie, które dopiero po dłuższej chwili zakłócił Janos.
- Poszukajmy jakiegoś schronienia do rana.
- Musimy się jak najbardziej oddalić - zaprotestowała Bixi.
- Oboje macie rację - w mroku zamajaczyła uniesiona dłoń Iris. - Chodźmy dalej, jak znajdziemy dogodne miejsce to zatrzymamy się i odpoczniemy, by nabrać sił…




Aria milczała przez pozostały czas wędrówki, drepcząc obok Janosa i kurczowo trzymając go za rękę. Próbowała zastanawiać się nad słowami Bixi, nad implikacjami podróży do Błyszczących Wodospadów, nad tym czy powinni pomóc byłej nauczycielce, wpakować się w potencjalną pułapkę (w niewiedzę Sylvanny jakoś nie wierzyła), czy raczej uciekać na własną rękę wraz z Iris, ale nie mogła się skupić. Poranione plecy bolały, nieprzyzwyczajone do wędrówki nogi i stopy bolały, w głowie pulsowało ze zmęczenia i intensywnego korzystania ze Splotu, podarta, przemoczona krwią sukienka ohydnie oblepiała ciało i plątała się między nogami, a torba z całym jej obecnym dobytkiem ciążyła niemiłosiernie. Dziewczynka tępo wpatrywała się w poszycie pod swoimi stopami, chociaż w ciemności nie widziała praktycznie nic i ciągle się o coś potykała. Wydawało jej się, że zaraz zaśnie w marszu, a mimo to umysł nadal pracował - tyle że wcale nie tak, jakby sobie tego życzyła właścicielka. Nieproszone, powracały obrazy całego dnia.
Samotne śniadanie w kuchni. Niekończące się wykłady i lekcje - etykiety i historii, z których uciekła, muzyki i tańca… Po obiedzie miały być zajęcia czarostwa z Bixi, na które czekała, ale bardziej czekała na wspólny obiad licząc na to, że ojciec zapyta ją o postępy w opanowywaniu zaklęć, które w ostatnim czasie poczyniła całkiem spore.
A potem ciało papy. Brama i Gijsa. Tijmena. Wielka czerwona tak, że prawie czarna kałuża krwi. Odziana w metal ręka wyciągająca ją spod stołu. Ścigający ją żołnierze i jej własna krew, na której ślizgały się jej ulubione pantofelki. Ciało Zhenta zmasakrowanego przez Janosa. Wściekłe krzyki Sylvanny i jej delikatne dłonie zaciskające się na szyi planokrwistej. Unoszący się nad nią gargulec z łapą gotową do zadania ciosu. Pożar. Znów żołnierze. Znów Sylvanna. I ohydny dźwięk zamrażanego i miażdżonego przez wielką lodową kulę ciała Maud.
Aria wyrwała rękę z uścisku Janosa, opadła na kolana i zwymiotowała na leśną ściółkę, targana dreszczami i bezgłośnym szlochem.
- Aria?! Co się dzieje?! - Iris przypadła do dziewczynki, zaraz też Bixi znalazła się przy niej a Janos przykucnął naprzeciwko drżąc z niepokoju.
- Ciii, Ario, wszystko będzie dobrze - półnimfa otarła buzię siostry i przytuliła. Choć raz otaczająca ją aura nie przyprawiała półżywiołaczki o nieznośne przygnębienie. Iris ją trzymała przy piersi tak długo aż łkanie umilkło a łzy obeschły na policzkach. - Musimy iść dalej, rozumiesz? Musisz być dzielna…
- Poniesiesz ją? - zapytała brata i Janos wziął otępiałą dziewczynkę na barana. Ruszyli dalej.



- Chata węglarzy… albo kogoś takiego -
orzekła Bixi gdy Iris zwróciła uwagę na majaczący w półmroku kształt i cała czwórka ostrożnie podeszła do ciemnego, opuszczonego budyneczku. - Chyba nie mamy wyjścia i zostaniemy tutaj by przenocować do rana - dodała.
- Tak będzie najlepiej, zaraz któreś z nas skręci nogę w tych ciemnościach… - skomentował Janos i zabrał się za forsowanie zamkniętych na głucho drzwi. Po jakiejś minucie czy dwóch, odwaleniu przemyślnie ułożonych pieńków i konarów drzwi stanęły otworem. Wilgotna, uboga chata w niczym nie przypominała wygodnego domostwa rodu Coldheart… ale wszyscy byli już tak wymęczeni że nie zwracali na to uwagi. Iris pociągnęła Arię na jedno z nędznych posłań.
- Spróbuj zasnąć - szepnęła siostrze na dobranoc i pogłaskała ją po brudnych włosach. Aria wcale nie chciała spać - co będzie gdy się obudzi i okaże się, że oni wszyscy znikną? Zwinęła się w kłębek i wgapiła w rodzeństwo i Bixi kręcących się po chacie, jednak oczy same zamknęły jej się ze zmęczenia.



- Poni! Poni! Cuś trzeba ci pokazać - jeden z Ludzi Gubernatora szarpnął za krawędź szaty półdrowki, w skupieniu przyglądającej się ledwo opanowanemu pożarowi i wykrzykującej od czasu do czasu rozkazy ku mieszanej grupie gaszących go sług i Ludzi. Nadzór był konieczny by wściekli na zagonienie do roboty strażnicy nie umknęli chyłkiem ze sceny albo nie rozkradli dobytku. Nie wspominając o tym że Sylvanna Coldheart coraz bardziej przekonywała się iż żołnierze nie potrafią myśleć o czymkolwiek innym niż to co można wypić, zjeść, przelecieć czy zepsuć. Obróciła się ku przeszkadzającemu. Ten cofnął się na widok jej odsłoniętych zębów i połyskujących czerwienią oczu.
- Tam… poni s’stra.
Sylvanna niebezpiecznie zmrużyła oczy ale słowa żołnierza sprawiły że powstrzymała gniew. Pospieszyła za nim ku bramie i na miejsce magicznej walki. Trupowi pani Lehzen poświęciła jedno krótkie spojrzenie i odwróciła wzrok tak samo jak odepchnęła ukłucie winy. Całą uwagę poświęciła drugiemu ciału. Uklękła przy zwłokach Maud.
Na pewno zwłokach?!
Pokryta lodem sylwetka drgnęła raz i drugi a z wypalonej w plecach dziury dobiegło jakieś bulgotanie. Sylvanna sięgnęła ku twarzy siostry i położyła drżące palce na jej wargach. Ciepło i oddech były ledwo wyczuwalne, ale jednak były! Półdrowka zawahała się przez chwilę, sięgnęła ku rękojeści sztyletu po czym cofnęła dłoń, zamiast tego poszukała czegoś w pasie przebiegającym przez jej pierś.
- Pomóż mi ją obrócić - rzuciła gniewnie po czym przytknęła małą buteleczkę do ust siostry. Ta zajęczała w męce. Po chwili półdrowka raz jeszcze obejrzała jej plecy i pokiwała głową jakby z satysfakcją. Podniosła się.
- Co z nią zrobić, poni? - zapytał Człowiek Gubernatora.
Sylvanna Coldheart wykrzywiła twarz w grymasie. W półmroku żołnierz pomylił widok jej wyszczerzonych zębów z uśmiechem.
- Zanieś ją do domostwa, połóż w bezpiecznym miejscu i zwiąż porządnie. Mam pomysł…



Aria ocknęła się nagle, obolała i wymęczona koszmarami, w których raz po raz widziała umierajacą Maud. Przez chwilę rozglądała się w panice po pomieszczeniu; na zewnątrz było jeszcze ciemno i z trudem rozpoznawała kształty śpiących w chacie towarzyszy. Janos leżał najbliżej; jego potężne ciało nie sposób było pomylić z czyimś innym, a ciężki oddech świadczył o tym, że i on zmaga się z sennymi marami. A może po prostu bolały go otrzymane w czasie walki z Ludźmi Gubernatora rany? Dziewczynka odruchowo sięgnęła do swoich pleców. Czuła się lepiej, choć świeżo zagojone rany nadal bolały i swędziały, a sztywna od krwi i brudu sukienka nieprzyjemnie obcierała ciało. Dobrze, że zabrała ze sobą wygodniejsze stroje do przebrania, choć przez to jej tobołek był nieznośnie ciężki. Gdyby tylko było się gdzie obmyć… Na myśl o wodzie Arii nieznośnie zachciało się pić. Ostatni raz piła… kiedy? Jedząc obiad - czy raczej kolację - w swoim pokoju? Smród pleśni i wilgotnego, butwiejącego drewna chaty, zaschniętej krwi, potu i wymiocin sprawiały, że wydawało się jakby mieszkała tam w innym życiu. Ale w tym… W tym przynajmniej mam Janosa, pomyślała patrząc na skuloną na ziemi postać. Ostrożnie, by nie obudzić rodzeństwa i Bixi, sięgnęła po swoją torbę… i wtedy pomiędzy skrzypieniem gałęzi, szumem liści i innymi nieznanymi jej odgłosami leśnej nocy usłyszała coś innego. Blisko - zbyt blisko, bo przy ścianach chałupy - coś poruszało się ostrożnie; węszyło wędrując wte i wewte wokół ścian, do drzwi i spowrotem. Aria zesztywniała ze strachu i w panice spojrzała w stronę okien, ale te były małe i nieliczne; zastawione deskami dla utrzymania ciepła.
- Janos… - chciała zawołać Aria, lecz spomiędzy warg dobył się tylko zduszony pisk. Przed oczami stanęła jej kamienna maszkara z gabinetu papy. Ostrożnie wychyliła się z łóżka i dotknęła ramienia brata. - Janos… - tym razem wydobyła z siebie ochrypły szept. - Janos, coś tam jest…
Wydawało się niepojęte by w takiej chwili można było spać tak twardo, ale półsmok naprawdę z wielkim trudem otworzył oczy. Wrócił do przytomności dopiero po dłuższej chwili; poderwał się nieomal uderzając Arię. Przypadł do okna, potem do drugiego i trzeciego. Przy okazji zrzucił na podłogę jakąś deskę co obudziło Iris. Bixi spała nadal twardo.
- Ucieka - Janos na próżno usiłował doczyścić rogową szybkę - To jakiś… czworonóg, jakby wilk albo pies…
- Co robimy? - półnimfa potrząsnęła głową usiłując oprzytomnieć. Jej piękne włosy były skołtunione a twarz - brudna. Aria mogła się tylko zastanawiać jak sama wygląda.
- Wyglądaj czy to coś nie wraca, Ario, obudź Bixi, ja obejrzę wnętrze i poszukam czegoś co mogłoby nam się przydać.

Dziewczynka posłusznie podbiegła do gnomki, jednak już pierwsze próby przebudzenia ex-nauczycielki pokazały, że nie będzie to łatwe zadanie. Bixi cuchnęła alkoholem i próby obudzenia jej przez tarmoszenie spełzły na niczym. Wiedziałam, że nie wzięła jedzenia, burknęła pod nosem Aria, po czym zabrała się do przeszukiwania torby gnomki. Najpierw miała zamiar wyrzucić znaleziony alkohol, lecz po chwili namysłu schowała go do swojego tobołka. Mógł się przydać do odkażania ran, albo gdyby trzeba było coś podpalić… Wzdrygnęła się. Po zastanowieniu schowała do swoich rzeczy jeszcze jedną flaszkę uzdrawiającej mikstury. Czuła się okropnie - jak złodziejka - lecz nie chciała ryzykować tego, że w krytycznym momencie Bixi znów sparaliżuje strach, a oni zostaną bez pomocy. Przecież jej oddam jeśli będzie potrzebować, tłumaczyła sobie. Przejrzała jeszcze pozostałe rzeczy nauczycielki, by wiedzieć czego może się po niej spodziewać i zabrała swój zwój z Magicznym pociskiem. Potem wróciła do budzenia, ale dopiero brutalne ściągnięcie z gnomki koca (co Aria uczyniła z niemałym trudem), które niemal zrzuciło kobietę na ziemię sprawiło, że gnomka przyszła do jakiej-takiej przytomności.

Tymczasem Janos myszkował po chałupie. Jedyne co znalazł to stary, zardzewiały korbacz, lecz lepsze było to niż nic. Aria natomiast zignorowała burczącą gnomkę i usiadła przy oknie ze swoją księgą zaklęć łapiąc pierwsze przebłyski świtu i próbując skupić się na nauce. Będą potrzebować magii w swojej dalszej drodze, tego była pewna.
- Janos, twoja moc… działa? - gdy skończyła naukę i medytację odwróciła się w stronę Janosa i spojrzała na złote bransolety na nadgarstkach brata. Jeśli były stworzone przez ojca ich czar z pewnością wygasł. Gdyby udało im się je zdjąć… ile dni, tygodni mogli by za nie przeżyć? Jak daleko uciec? I kto będzie handlował z trójką umorusanych dzieci? Przecież nie wiedzieliby nawet jakiej ceny zażądać. Co prawda pozostawała Bixi - tylko czy można było na niej polegać? Wzdrygnęła się przypominając sobie poprzedni dzień, potem zaś zastanowiła. Co Janos zrobił z żołnierzami wtedy przed domem? Musiała go potem spytać.
- Moja… moc? - zamyślony półsmok obrócił głowę ku Arii a zdziwienie paliło mu się w oczach. - Ach… - bąknął i przeczesał palcami krótkie, dziwnie sztywne i połyskujące włosy.
- Ja… nie wiem. Mam to od tak dawna - stuknął pazurem w bransoletę - że już prawie nie pamiętam co robić… Mam spróbować?
Siedząca przy oknie Iris zerknęła na czarodziejkę i skinęła głową. Aria uśmiechnęła się do Janosa pokrzepiająco i kiwnęła zachęcająco głową. Chłopak przez chwilę siedział bez ruchu, tylko jego wargi drgnęły raz i drugi, jakby próbował powtórzyć sobie albo przypomnieć z dawna zapomniane słowa. Po chwili skrobnął pazurami po bransolecie. Aria często widziała ten gest gdy rozmawiała z nim w podziemiach dworu; choć blokowały one jego magiczne zdolności, to na tyle przywykł do nich że dotykał ich odruchowo co jakiś czas.
- Si lehhav vur kem - spróbował i poruszył upazurzonymi palcami. Chyba ku jego własnemu zdumieniu nad dłonią półsmoka pojawił się obłok czy też mgła. Janos przyglądał się temu z otwartymi ustami, ukazując mocne i ostre jak sztylety zęby. - Nie… myślałem… że się… uda… - wymamrotał, wyraźnie wstrząśnięty. - Tyle lat!
Aria zaklaskała wesoło, promieniując dumą z osiągnięcia brata. Ona sama z siebie potrafiła tylko wytworzyć mgłę i zawsze troszeczkę zazdrościła Iris, która potrafiła tworzyć magię z niczego, podczas gdy Aria musiała żmudnie wkuwać trudne formułki i gesty. Dla niej były niezbędne - dla siostry i brata jedynie pomocnicze. Tym razem jednak nie czuła zazdrości, tylko zadowolenie i dumę gdy chwyciła Janosa za ręce i pociągnęła go w radosny taniec. Na chwilę rodzeństwo zapomniało o smutku i niepokoju, a gnomia czarodziejka gapiła się na nich szeroko rozwartymi oczyma.

 
Sayane jest offline  
Stary 13-11-2014, 12:24   #8
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czworonożny kształt nie pojawił się podczas codziennego rytuału medytacji i zapamiętywania czarów. Co prawda Janos i Bixi w końcu zaryzykowali wyjście i sprawdzenie śladów, ale i tak żadne z nich nie potrafiło określić czym istota była ani czego szukała. Z punktu widzenia Arii dobre było chociaż to, że miała okazję zamienić kilka słów z rodzeństwem gdy Bixi odważyła się skorzystać z toalety pod chmurką.
- Iris… wiem, że obiecałaś Bixi, że pójdziesz z nią odzyskać dzieci… Ale czy powiedziała ci coś więcej? Pchanie się na ślepo prosto w paszczę Zhentów nie wydaje się być dobrym pomysłem…
Półnimfa w praktyce pokazała do czego przydaje się magia - ku pożytkowi wszystkich. Tym samym co wypróbowane przez Janosa, prostym zaklęciem dopiero co oczyściła odzienie i samych uciekinierów. Teraz zerknęła na Arię przerywając czesanie włosów.
- A jaki mamy wybór? - zapytała bez śladu ironii. - Ario, potrzebujemy bezpiecznego schronienia, niechby i u rodziny Bixi. Jeśli nam się uda będziemy mieli gdzie zamieszkać. Jeśli nie… - głos jej zadrżał. - I tak każdy krok może się dla nas skończyć tragicznie. Przynajmniej mamy Janosa.
Półsmok wzruszył ramionami. Wystające z nich i z kręgosłupa kolce już wyszarpały dziury w okrywającym go kocu.
- Pokładasz we mnie wielkie nadzieje - spojrzał ku Iris, potem odwrócił się do Arii. - Nie bardzo widzę co innego moglibyśmy zrobić. A Bixi najpewniej sama nie wie nic więcej, nie sądzę by… - zacisnął szczęki - nasz ojciec coś więcej jej powiedział. Masz jakiś pomysł?
- Ja? - zdumiała się planokrwista. Jej wiedza o świecie nie była większa, a może nawet mniejsza niż uwięzionego przez lata Janosa.
- Tak, ty. Jesteśmy w tej samej sytuacji, wszyscy - chłopak obrócił głowę nieco gadzim ruchem, spoglądając na obie siostry. - Każdy pomysł jest na wagę naszego życia, a już pokazałaś jaka jesteś sprytna i zdecydowana. Byle szybko, Bixi zaraz wróci.
Iris znowu przerwała czesanie włosów i wbiła niewidzące spojrzenie w klepisko. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili zamknęła je i potrząsnęła leciutko głową.
- Wiecie, ja nawet nie pamiętam już jak wygląda otoczenie Llorkh - Janos odezwał się ze zmieszaniem. - Macie może mapę?
- Ja mam - odezwała się Iris i sięgnęła do swojego plecaka.




Janos skinął z uznaniem widząc dowód przezorności siostry i czym prędzej pochylił się nad
mapą.
- Kawał drogi… chyba - rzekła Aria wpatrując się w kawałek pergaminu. - Problem w tym, że na traktach na pewno będą nas szukać. Najlepiej byłoby chyba przyłączyć się do jakiejś karawany. No i musimy kupić konie, albo inne wierzchowce, ale nie wiem ile by to kosztowało. Ile macie z Bixi pieniędzy? - spytała siostry myśląc o rzeczach ukrytych w swoim plecaku.
- Jesteśmy na tyle charakterystyczni że trudno nam się będzie ukryć - powiedział Janos z przygnębieniem, wskazując skrzydła które nawet pod kocem odznaczały się wyraźnie. Uroda dziewcząt czy różnorodność wzrostu i ras również nie dawały wielkich nadziei na uniknięcie rozpoznania przez Zhentów.
- Na to już wymyśliłam rozwiązanie. Kupimy duży plecak, wytniemy w nim od środka dziury i schowamy w nim skrzydła oraz część kolców - wyjaśniła zadowolona z siebie Aria. - Co do reszty twojego wyglądu możemy kupić ćwiekowaną skórznię czy inną taką zbroję, widziałam takie u Zhentów, i kolce będą udawały część uzbrojenia. My możemy przefarbować włosy i je… ściąć - ostatnie słowo powiedziała wyraźnie niechętnie. - Poza tym brudne i w zwykłych ubraniach wcale nie będziemy wyglądać jak panienki z rezydencji. Choć chłopców chyba ciężko będzie udawać.
Rodzeństwo popatrzyło po sobie z wahaniem.
- To… może się udać… - przyznał chłopak - przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Zanim przeliczymy złoto i kosztowności to na co się zgadzamy? Pomagamy Bixi?
- Nie podoba mi się ten pomysł, ale też nie mam lepszego - uczciwie powiedziała Aria. - Najlepiej by było uciec do jakiegoś wielkiego miasta i zgubić się w tłumie… Ale czy to też nas nie zgubi? Tak na prawdę tylko Bixi wie jak wygląda prawdziwie życie…
- Jeszcze jedno - wtrąciła Iris ostrzegawczym tonem. - Pogranicze jest na tyle słabo zasiedlone, że brudni i przebrani nie zmylimy Zhentów uprzedzonych o zbiegłej czwórce na którą składa się rosły mąż, prawie dorosły chłopak czy dziewczyna - wskazała na siebie - i dwoje malców.
- Dlatego właśnie mówiłam, że musimy się przyłączyć do większej grupy, która składa się z takich różnych zbieranin ludzi - wyjaśniła pokrętnie planokrwista.
- Czarną Drogę przemierzają praktycznie wyłącznie karawany Czarnej Sieci - odpowiedziała Iris. - To już prędzej na drodze do Błyszczących Wodospadów można spotkać… niezrzeszonych.
- Aha - Aria wyraźniej oklapła. - Przez dzicz chyba nie pójdziemy, prawda…?
- Nie damy rady - półnimfa powiedziała stanowczo.
Janos westchnął, ewidentnie rozdarty.
- Pomożemy jej - odezwał się pospiesznie, bowiem gnomka właśnie wracała. - Dobrze, sprawdźcie teraz co macie ze złota - dodał już na użytek Bixi.
- Twoje bransolety - puściła do niego oko Aria. - Myślisz, że damy je radę jakoś zdjąć?
Ze swojej sakiewki wyciągnęła chudy mieszek, perłowy naszyjnik, pasujące do niego srebrne kolczyki z perłami oraz cienką złotą bransoletkę.
- Nawet nie wiesz z jaką chęcią - uśmiechnął się chłopak. Na próbę chwycił za jedną z ozdób i zacisnął palce. Przez moment w ciszy mocował się z opornym metalem. Dzięki temu - i otwartym na oścież drzwiom - dźwięk który rozległ się w oddali przykuł uwagę Iris a potem jego.
- Szczekanie - rzuciła półnimfa z niepokojem w głosie.
- Psy - Janos dodał prawie równocześnie. Na chwilę wszyscy zamarli. Zrazu słabo słyszalny dźwięk ewidentnie się przybliżał.
- Łapcie rzeczy! Uciekamy! - krzyknął Janos. Wyciągająca swój dobytek z plecaka Iris - a dużo tego było, jak Aria zdążyła dostrzec przez te kilka chwil - na powrót wepchnęła rzeczy do środka. Półsmok i gnomka chwycili własny ekwipunek. Aria zgarnęła precjoza do mieszka i chwyciła zwój ‘Szybkiego odwrotu’, by choć na starcie nie spowalniać reszty.
- Gdyby udało nam się dobiec do rzeki moglibyśmy zgubić posokowców - poddała pomysł drżącym głosem. Pamiętała, że jakaś rzeka opływa miasto, ale z której strony i jak daleko od niej odeszli…
- Powinna być na południe, ale bez mostu nie przekroczymy jej! - odkrzyknął Janos. - Szybko!
Aria nie czekała już - tak samo jak Bixi gdy przekonała się że szczekanie nadal się przybliża i przypomniała sobie o zwoju dodającym chyżości. Obie też wypruły z chaty z takim impetem że pilnujący tyłów Janos został naprawdę daleko z tyłu, a one bez trudu zrównały się z biegnącą lekko Iris. Planokrwista przez chwilę miała możliwość podziwiania zwinnej i gibkiej sylwetki siostry, ale pościg - jeśli faktycznie były to jego odgłosy - sprawił że musiała się skupić na opanowaniu odruchowego lęku. Gnomka nawet nie próbowała. Biegła tak szybko że dopiero po minucie czy dwóch, gdy magia zwojów wygasła, cała czwórka połączyła się w końcu. Na zachód, ciągle i ciągle pomiędzy młodymi drzewami i przez zagajniki. Teraz uwidoczniła się przewaga długonogiej półnimfy i ogromnego Janosa - gdyby tylko zechcieli Aria i Bixi zostałyby daleko z tyłu. Na przykład na pożarcie pościgowi.
Przez jakieś pół godziny niewiele się zmieniło. Janos co jakiś czas się zatrzymywał i doganiał resztę, informując że jego zdaniem psy nie przybliżają się do uciekinierów. Z każdą minutą jednak Aria i Bixi traciły siły - niezahartowane do trudów, w odzieży i butach które może i dobrze spisywały się na uliczkach Llorkh, ale gorzej w trakcie szaleńczej ucieczki i kluczenia wśród drzew i zarośli, pozbawione szansy na posiłek. Również półsmok zwalniał a jego kroki stawały się coraz bardziej chwiejne. Osłabiony upływem krwi i głodem czerpał ze skromnych rezerw energii ale nie mogło to trwać wiecznie.
- Poczekajcie! - wykrztusił wreszcie. - Nie damy rady uciec!
Szczekanie przybliżało się. Aria kurczowo złapała Janosa za rękę, drżąc ze strachu i zmęczenia. Jedzenie, które zabrała skończyło się rankiem; do picia mieli tylko wodę z mijanych sadzawek, smakującą mułem i rzęsą. Wytężyła słuch; zdawało jej się, że biegną dwa albo trzy psy… bardziej martwił jednak odgłos końskich kopyt - niewiele, ale zawsze. Pocieszała się myślą, że magowie jeżdżą raczej w kolaskach, a do tej pory Ludzie Gubernatora nie popisali się odwagą gdy szło o radzenie sobie z czarodziejkami. I półsmokiem.
- Może wespniemy się na drzewa? - zaproponowała planokrwista wskazując na zagajnik z wyjątkowo okazałymi drzewami. Co prawda nigdy nie wchodziła na drzewo… ale to nie mogło być przecież takie trudne, prawda?
Wcześniej minęli kilka młodych lasków, skupisk drzew, a nawet parę zrujnowanych chat. Zapewne kiedyś - niezbyt dawno temu - były tu pola uprawne, które porzucono. Aria nie wiedziała czemu i nie miała czasu ani ochoty się w to zagłębiać. Dopóki ścigający mają psy ucieczka nie będzie możliwa, a zmylenie ludzi iluzjami czy widmowymi odgłosami nic nie da… choć mogli spróbować. Nie miała nic czym mogłaby pozbawić zwierzęta węchu. Choć może w którejś z chat znaleźli by coś pożytecznego? Chociażby pieprz. Podzieliła się tą myślą z rodzeństwem. Janos zawahał się.
- Oni mogą mieć kusze! - Iris zaprotestowała - Ustrzelą nas!
“A my ich”, chciała powiedzieć Aria, ale dla Janosa to przechyliło szalę. Półsmok wykrzesał resztki sił i pobiegł ku majaczącemu w gąszczu kształtowi trzymając siostrę za rękę.
- Tutaj! - wychrypiał. Przerażona Bixi potruchtała za półnimfą, a Aria w przelocie dostrzegła na twarzy nauczycielki jak wiele wysiłku kosztowało ją te pół godziny przedzierania się przez chaszcze i nierówny teren. Nałóg gnomki na pewno również jej nie pomagał.
- Aria, Iris, zdołałyście nauczyć się zaklęć, prawda? - półsmok miał naprawdę grubą skórę i mimika jego twarzy była szczątkowa, ale dziewczynka po wyrazie jego oczu i gestach poznawała jak bardzo jest zmartwiony i niespokojny. - Tu będziecie miały osłonę, spróbujcie się bronić czarami.
- A ty? - szepnęła Iris, ignorując sapiącą jak miech kowalski Bixi.
- Zaskoczę ich na zewnątrz - powiedział brat, odłożył korbacz i zaprezentował upazurzone dłonie. - Jeśli znacie jakieś zaklęcie które by mnie jakoś ukryło…
- Nie! - krzyknęła Aria, kurczowo wczepiając się w rękę brata. - Ukryjmy się tu wszyscy, może same zaklęcia wystarczą, by ich przegonić. Nie masz sił na walkę, nie ma sensu ryzykować! A jeśli Iris ma rację i mają kusze? Korbaczem czy pazurami - wtedy nic nie poradzisz!



Coraz głośniejsze ujadanie przybrało naraz na entuzjazmie i sile. Wszyscy dopadli okna straszącego stoczonym przez żywioły kamieniem. Malutka Aria ledwo dostrzegła ponad kruszącym się murem i wśród gałęzi sylwetki jeźdźców zbliżających się niedbałą gromadą.

- Co się dzieje, co się dzieje? - dopytywała się Bixi.
- Dogonili nas - Janos odpowiedział posępnie. - Dwóch zbrojnych prowadzi psy tropiące - dodał na użytek niższych osób. Rozejrzał się po zrujnowanym domostwie.
Spoglądająca na niego Aria, mimo że zajęta recytacją formuł które pracowicie zapamiętywała jeszcze pół godziny temu, zauważyła coś dziwnego. Z tyłu, tuż za oknami pozbawionej dachu budowli o dwóch izbach wyrastał wał ziemi który przewyższał wysokością nawet samo domostwo. Po co było zostawiać okna wychodzące na odległy o parę kroków stok? Przy okazji oglądania widoczków omal nie skręciła kostki na pokruszonych kamieniach i oślizgłym błocku pokrywającym podłoże. Całe wnętrze stanowiło jedno wielkie rumowisko, na szczęście ściany wyglądały na solidne.
Półsmok był w rozterce. Wreszcie jednak skinął głową.
- Dobrze, zostanę. Przyszykujmy się - podniósł i zważył w dłoni kamień.

Psy poszczekiwały z entuzjazmem jakby im za to płacono. Janos burknął coś plugawego pod ich adresem. Było jasne że zmysły czworonogów są ich najgroźniejszą bronią względem uciekinierów.
- Nadchodzą - syknęła Iris. Bixi trzęsła się w kącie. Ponad murem Aria widziała zbrojne sylwetki przemykające od drzewa do drzewa, od krzewu do krzewu. Nie dostrzegała jeszcze szczegółów, ale wydawało się że żadna z nich nie miała na sobie purpurowego płaszcza czy jakiegoś innego charakterystycznego stroju który oznaczałby jakąś ważną w Llorkh personę.
- Hej, wy, tam! - rozległo się z tamtej strony. - Wiemy że gdzieś tutaj jesteście! Poddajcie się! Radzę po dobroci!
- Znam ten głos - mruknęła półnimfa. Również Aria miała wrażenie że młody męski głos nie jest jej nieznany.
- Nie odzywajmy się. Niech podejdą bliżej - szepnęła dziewczynka. Chciała zobaczyć ilu jest napastników… i kim byli.

Janos ziajał niemalże jak pies - jego gruba skóra uniemożliwiała taką regulację temperatury jak w przypadku ludzi. Aria miała wrażenie że rozlega się to strasznie głośno i oczyma wyobraźni widziała przyciągniętych tym ścigających. Tymczasem jednak tyraliera pięciu czy sześciu zbrojnych zmierzała niezupełnie wprost ku ruinom gospodarstwa. Jedynie dwóch czy trzech spośród nich kierowało się prosto na uciekinierów, reszta szła gdzieś w lewo - w tym jeden z prowadzących dwa psy gończe. Pierwszy zbrojny wychylił się zza muru i bacznie przyglądał ruinom, za chwilę dołączył do niego kolejny i mężczyzna z powarkującym psem. Aria podobnie odzianych mężczyzn widziała w eskorcie karawan Zhentów, towarzyszących im podczas przemierzania Czarnej Drogi.


Rodzeństwo schowało się po obu stronach okna i pod nim. Po dłuższej chwili na zewnątrz rozległy się szybkie, przybliżające się kroki.
- Co robimy? Może by to tak złapać znienacka jak wejdzie i w łeb, po cichu? - niepewnie zaoponowała Aria. Tylko co z psem? Wcale jej się nie uśmiechało katrupić bogu ducha winnego zwierzęcia.
Janos skinął głową i niczym wąż ruszył do sąsiedniej izby. Aria i Iris ruszyły za nim. Dziewczynka zatrzymała się jednak przy Bixi i potrząsnęła nią mocno.
- Ogarnij się. Chcesz jeszcze zobaczyć swoje dzieci, czy nie? - syknęła ostro. Gdy jednak tylko odwróciła się do drzwi kompletnie zapomniała o gnomce.
 
Sayane jest offline  
Stary 17-11-2014, 08:57   #9
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację




Wchodzący do chaty mężczyzna był równie zaskoczony co Aria i jej rodzeństwo. Zanim siostry zdołały zareagować Janos gwałtownie przyspieszył i rzucił się na zbrojnego… i wywrócił się jak długi, lądując tuż u jego stóp! Mężczyzna był tak zaskoczony że dopiero gdy oszołomiony półsmok uniósł głowę z gruzowiska, przypomniał sobie o trzymanym w dłoni toporku!
- Broń! - pisnęła Aria i rzuciła się by przytrzymać rękę nieznajomego zbrojną w śmiercionośne narzędzie zanim ten zdoła go użyć na leżącym u jego stóp zaklinaczu. Całym ciężarem swego małego ciałka uwiesiła się u ręki wojaka, z rozpędu omal nie tratując Janosa. Byłaby nawet nieznajomego ugryzła, byle by tylko puścił siekierkę, gdyby nie to, że na rękach miał skórzane karwasze. W chwilę później poczuła dlaczego nigdy, przenigdy nie powinna mocować się z mężczyzną. Wydawało się że nawet jej nie poczuł.
- Aria!!! - Iris wrzasnęła z frustracją gdy topornik zaczął ruch który miał rzucić dziewczynkę na ścianę i połamać drobne kości. Planokrwista niejasno zdała sobie sprawę z tego że jeszcze nigdy nie słyszała by siostra tak szybko splatała zaklęcie. Mężczyzna zamarł w miejscu i z głupkowatą miną spojrzał na półnimfę. Z zewnątrz rozległy się krzyki i warkot.
Mężczyzna znieruchomiał na tyle długo by Janos zdołał się poderwać na równe nogi i tym razem dopaść do niego. Rozwarł olbrzymie szczęki i wgryzł się w szyję zbrojnego a jego szpony zagłębiły się w brzuchu i krew trysnęła. Na zewnątrz rozległ się szczęk pazurów i warkot, a wielka czarna bestia wpadła do środka pełnym pędem. Dwóch mężczyzn - starszy w kolczudze, którego ujrzała jako pierwszego i młodszy odziany w skóry - biegło już za nią z bronią w rękach i pokrzykując alarmująco.





Oszołomiona Aria opadła na kolana obok napastnika, wciąż trzymając go za rękę. Słyszała bulgot uciekającego powietrza dochodzący z przegryzionej tchawicy nieznajomego. Czuła smród rozerwanych pazurami wnętrzności. Coś ciepłego spływało jej po włosach; pod nogami również czuła rozlewającą się lepką, parującą kałużę. Bała się unieść głowę, bała się tego, co może zobaczyć. Wiedziała, że walczą o wolność, o życie, lecz to… Nie mogła się zmusić by spojrzeć teraz na brata, wbiła więc spojrzenie w inną bestię, tę na wysokości jej wzroku i pędzącą prosto na nią. Wyszczerzone kły, przekrwione oczy i kapiąca z pyska ślina sprawiły, że dziewczynkę opuściły skrupuły. Poczuła się znów jakby obok siebie - gotowa do działania zobojętniała kulka determinacji i intelektu.

- Val. Lote. Morgul. Kir! - wydeklamowała płaskim głosem posyłając kulkę mocy wprost w nadciągające zwierzę. Pies zaskowyczał gdy pocisk trafił go w korpus ale z tym większą wściekłością wgryzł się Janosowi w udo. Chłopak krzyknął z bólu i upuścił topornika który runął jak szmaciana kukła.
Iris zawyła z frustracją. Aria wiedziała że siostra nie znała zbyt wielu - by to nazwać łagodnie - bojowych zaklęć. Półnimfa kolejny raz przywołała swoją moc i odziany w skóry zbrojny z nożem w dłoni zatrzymał się w wejściu jak wryty, tak nagle że drugi z mężczyzn wpadł na niego.


- Arni, co robisz?! - wrzasnął na towarzysza, omal nie wywracając się i łapiąc kamiennej futryny. Przedarł się koło niego i sięgnął po nadziak. Ale kosztowało go to cenne sekundy.
Pies zaskowyczał gdy półsmok z rykiem nieledwie rozerwał go na kawałki. Zaciekłe zwierzę nawet umierając próbowało gryźć potwornego przeciwnika ale nadaremnie - mokre od krwi kły ześliznęły się po twardej skórze.
Aria z trudem powstrzymała się przed sięgnięciem po toporek martwego żołnierza i wbiciem go w nogę mężczyzny z nadziakiem. Znów ochlapała ją świeża krew; z przerażenia miała ochotę krzyczeć, gryźć, kopać i drapać, ale cichutki głosik z tyłu głowy powtarzał jej, że rzucanie się - nawet z bronią - na dorosłych wojowników jest najgorszym z możliwych rozwiązań. Ignorując zauroczonego przez siostrę Arniego wymruczała cichutko kolejne zaklęcie magicznego pocisku, kierując jego moc w stronę ostatniego z mężczyzn. Ten krzyknął z bólu. Janos wyprostował się na pełną wysokość i warknął, a jego twarz i dłonie ociekały krwią. Mężczyzna krzyknął znowu i cofnął się krok za krokiem z przerażeniem w oczach. Jego towarzysz dołączył do wrzasku gdy niska postać przepchnęła się między rodzeństwem i wyrecytowała słowa zaklęcia. Snop płomieni trysnął z dłoni gnomki i owionął obu najemników, a ich wrzaski raniły uszy. Poparzeni i przestraszeni odwrócili się i uciekli. Janos napiął mięśnie i mimo rany rzucił się do drzwi w pościgu za nimi.
- Janos, stój! - Aria skoczyła za bratem i chwyciła za rękę. Na szczęście z ranną nogą nie poruszał się zbyt szybko. - Tu mamy najlepszą pozycję do obrony, zobacz! - wskazała na trupy nie patrząc jednak na nie. Półsmok zatrzymał się z warknięciem i wyrwał ramię z uchwytu, a jego oczy były dzikie i szkliste gdy spoglądał na siostrę. Dopiero po chwili odzyskał rozumny wygląd. Otarł twarz mokrym przedramieniem, spojrzał na nie i nagle chwyciły go torsje, na ślepo zatoczył się pod ścianę. Bixi osunęła się na podłogę jakby siły zupełnie ją opuściły. Tylko półnimfa wyglądała jakby trzymała emocje pod kontrolą, przyskoczyła do brata i próbowała zatamować krwawienie.
- Iris, zobacz czy ten tu nie ma przy sobie nic pożytecznego - Aria przerwała nieskuteczne próby siostry, sięgnęła po toporek i wsadziła sobie za pas od płaszcza (nie wiadomo kiedy mógł się przydać), starając się ignorować przedśmiertne charczenie poranionego mężczyzny. Gdy Iris znalazła zestaw uzdrowiciela szybko opatrzyły bratu ranę po ugryzieniu. - Przydałoby sie wywlec te trupy na zewnątrz, żeby przeszkadzały w wejściu - powiedziała obserwując przez drzwi otoczenie. Wpatrywała się uporczywie w brąz, zieleń i szarość panoramy przed sobą udając, że za jej plecami nie kona człowiek, że to nie Janos niemal rozerwał go na strzępy, że to nie jej ukochany brat wgryzł się wrogowi w szyję jak bestia…
- Żaden z nich nie miał przy sobie łuku czy kuszy - Iris spojrzała na siostrę, przerywając jej skupienie. - Może zostały przy murze?
- Chcesz po nie iść? - spytała mała czarodziejka.
- Nie wiem - dziewczyna odpowiedziała z niepokojem w głosie. Dziewczęta słyszały męskie głosy gdzieś niedaleko. Pościg tym razem dokładnie wiedział gdzie uciekinierzy się kryją.
- Jeśli zabijemy psy magicznymi pociskami i zaślemy budynek mgłą, może uda nam się uciec zanim odważą się wejść tutaj - zaproponowała Aria. - Zawsze można ich zmylić iluzjami - bez psów mamy większe szanse. Albo poszukajmy, może kryje się tutaj jakieś przejście…
- Spróbujmy - Iris skinęła planokrwistej głową i potrząsnęła gnomką - Bixi, Janos, pilnujcie okien!
Niestety, mimo najszczerszych chęci siostry nie znalazły jakiejś tajemnej drogi ucieczki. Co prawda półnimfa odkryła pod kamiennym rumowiskiem spróchniałą pokrywę, ale gdy przywołany brat ukruszył ją na tyle by dało się zajrzeć do środka jego oczom ukazała się niewysoka piwnica zapełniona błockiem.
- Nie - uprzedził pytanie Arii - tędy nie przejdziemy.
- Już są - drżący głos Bixi przywołał rodzeństwo do okien. Dwóch mężczyzn z pozostałymi dwoma - jak uciekinierzy mieli nadzieję - psami zajęli miejsce przy półtorametrowym murku oddalonym od domostwa o kilkanaście kroków. W rękach jednego błysnęła kusza. Wszyscy zanurkowali poniżej poziomu okiennego otworu gdy kusznik wycelował ją w stronę ruiny.
- Na wzniesieniu też są - Janos nadstawił uszu. Wydawało mu się, że wrogowie rozdzielili się na kolejne dwie grupki. Aria i Iris też kręciły głowami, próbując wydedukować z której strony spodziewać się ataku … czy czegokolwiek.
Nie czekały długo. Fala okropnego mrozu owionęła ruiny, wpełzła do środka przez resztki okna i ponad stojącymi jeszcze murami. Rodzeństwo nie ucierpiało - cokolwiek wywołało ziąb najwidoczniej nie było skierowane dokładnie w miejsce gdzie uciekinierzy się znajdowali. Gorsze było to że tchnienie zimy nie ustawało. Kilkanaście uderzeń serca, kilkadziesiąt… Aria słyszała trzask osypujących się kamieni i pękających ścian.
- To Berthar L’hiver! - syknęła naraz Iris.
Nazwisko młodego maga sprawiło że Aria przypomniała sobie o jednym z poruczników Gubernatora Geildarra Ithyma… a w rzeczywistości, jeśli wierzyć szeptanym w domu Coldheart plotkom, protegowanym Aarta Czarnego. Nazywany Tchnieniem Zimy młodzik miał mieć niezrównany talent do magii zimna… do tego stopnia że otaczająca go mroźna aura nie opuszczała go podobno nawet w najgorętsze letnie dni. Niestety, dziewczynka nie wiedziała o nim dużo więcej, poza arogancją i pewnością siebie, właściwymi chyba każdemu magowi.
- A niech to świnia powącha! - zaklęła paskudnie Aria.
Janos wyjrzał przez okno wychodzące na zbocze i w tym samym momencie krzyknął z bólu. Siostry usłyszały świst a coś dźwięknęło uderzając w kamień, potoczyło się po podłodze. Świst od strony wejścia dał znać że i umieszczony z przodu kusznik włączył się do walki. Najgorsze jednak było to że półsmok ściskał się za rozorane pociskiem ramię. Mróz naraz zelżał, choć nadal słychać było odgłosy pękania torturowanych magicznym zimnem ścian sąsiedniej izby.
- No to siedzimy - podsumowała dziewczynka sięgając po kolejne bandaże, ale zmieniła zdanie i podała zakrwawionemumu bratu ostatnią z leczących fiolek - tą zabraną nauczycielce. Najgorsze było to, że nie mieli czym zabarykadować okien by uniemożliwić pościgowi zajście ich z boku. Już lepsze byłoby drzewo… pomijając kusze i lodowe czary, rzecz jasna. - Weźcie ten bełt, może się przyda… - tak na prawdę przydałoby im się dosłownie wszystko, z końmi na czele. Właśnie! Konie!
- Bixi! Rzuć na… Iris zaklęcie niewidzialności, a ty wymkniesz się po ich konie - dziewczynka w ostatniej chwili ugryzła się w język. Miała najpierw powiedzieć, żeby Bixi poszła, ale nie miała zaufania do gnomki - jeszcze by uciekła sama, albo zamarła ze strachu w pół drogi. Iris natomiast na pewno wróci. - Jeśli uda ci się przywlec tu wszystkie część się wypuści robiąc zamieszanie i wtedy uciekniemy - albo pociągniemy je za sobą, by utrudniać im celowanie. Co wy na to?
Zamiast odpowiedzi półsmok złapał dziewczynkę i Iris i rzucił się pod ścianę, opryskując dziewczynki jeszcze nie zastygniętą krwią. Aria ujrzała zamazany obraz kusznika który przesunął się wzdłuż krawędzi muru i wziął ich na cel. Zastawka szczęknęła a bełt przemknął dosłownie o włos od ramienia Janosa. Iris krzyknęła z bólu gdy źle stanęła na zasłanej rumoszem podłodze. Sekundę później całą trójkę owiał przeszywający do szpiku kości mroźny powiew. Jeden z gwałtownie pokrywających się lodem kamieni u szczytu zrujnowanej ściany oderwał się i spadł u stóp Arii. Rodzeństwo czym prędzej odskoczyło od ściany i ciągnącego od strony wzgórza chłodu. W sąsiednim pomieszczeniu rozległ się hurgot walącego się muru, a skulona w kącie przy drzwiach Bixi bezskutecznie próbowała wtopić się w ścianę. Wrzasnęła gdy strzała przemknęła górą i trafiła niedaleko niej.

Powiew ustał, kryształy lodu przestały uderzać o kamienie i spadać na młodych Coldheartów.
- Macie dość czy chcecie żeby wyciągnąć was stamtąd zmrożonych na kość?! - ten sam męski głos rozległ się od strony zbocza. - Mi wszystko jedno, wam raczej nie bardzo!
Aria zobaczyła że kusznik przesuwa się w prawo i szuka dogodnej do strzału pozycji. Iris opierała się o ścianę, odciążając kontuzjowaną nogę.
- Raczej nie mamy szans na to, że skończą mu się zaklęcia, prawda? - spytała Aria wtulając się w Janosa. Że też nie wpadła na pomysł z końmi wcześniej! A teraz - mieliby się poddać? Po tym wszystkim co przeszli? Po śmierci Maud, która praktycznie oddała za nich życie? Po śmierci pani Lehzen, która kupiła im cenne sekundy? Niemniej jednak miała pustkę w głowie. Mieli sporo zaklęć, ale głównie iluzje, a to nie wystarczy na zmylenie przeciwników. Zresztą bez koni, z depczącymi im po piętach psami nie uciekną daleko. Uciec w czasie drogi powrotnej do Llorkh pewnie też nie zdążą. Przez ten głupi pomysł z domem (nie żeby z drzewem był lepszy) byli teraz w potrzasku.
Półsmok mocno przygarnął siostrę, nie dbając już o to czy brudzi jej ubranie i włosy błotem i krwią.
- Mogę spróbować go dopaść - szepnął. Wtulona w niego Aria nie dojrzała gorączkowego, szalonego blasku palącego się w jego oczach.
- L’hivera? Ich jest tam zbyt wielu, zginiesz! - Iris chwyciła go za ramię; ledwo powstrzymała się od krzyku. - Zaraz, Aria ma rację… konie! Gdybyśmy do nich dotarli… ale ten kusznik i psy…
Jakby w odpowiedzi psy na powrót zaczęły ujadać. Janos z frustracją uderzył pięścią w otwartą dłoń.
- Mogę spróbować zwalić ten przeklęty mur na kusznika, psy i kto tam się jeszcze chowa, ale muszę wyjść i wystawić się na strzał. A z tej odległości przeszyje mnie na wylot!
Obrócona ku drzwiom Iris podniosła raptownie ręce i wyskandowała słowa zaklęcia. Rodzeństwo ujrzało że na środku pomieszczenia pojawiła się sylwetka przygarbionego Janosa. Niemal natychmiast kusznik zza murku przeszył ją bełtem a kolejna strzała zrykoszetowała od ściany. Bixi wrzasnęła i rzuciła się na ziemię.
- Widzę go! - rozległo się z trzeciej strony.
W tej chwili Arii wydało się jakby świat wziął głęboki oddech i wypuścił go ze świstem. Zionęło palącym ciało mrozem aż ubranie i włosy zesztywniały niczym w czas Alturiaku a ściany w jeszcze szybszym tempie zaczęły pokrywać się trzeszczącym lodem. Tylko one zasłaniały rodzeństwo przed mrożącym dotykiem, ale młoda czarodziejka widziała że nawet kamień długo nie oprze się magicznemu zimnu.
- Dacie radę zasłonić nas przed łucznikami? - wydyszał półsmok.
- Pobiegnę z tobą i zasłonię cię mgłą; dopóki się nie zatrzymam i skupię na ciągłej “produkcji” będzie snuła się wokoło. I bez protestów! - ucięła Aria bo brat otwierał już usta - Wiesz, że będą celować dużo wyżej. Iris, zmuś Bixi by rzuciła na ciebie niewidzialność i pędź po konie.
- Bixi! Opanuj się, bo cię zostawimy i już nigdy nie zobaczysz swoich dzieci! A my sami po nie nie pójdziemy! - wrzasnęła dziewczynka przekrzykując trzask mrozu i pękających ścian.
Strzała trafiła iluzorycznego Janosa a kolejne pociski obramowały ułudę. Półsmok wychylił się i naraz w jednej chwili odsunął przytuloną do siebie Arię i zerwał do biegu. Nim dziewczynka zdążyła się zorientować o rzuceniu się i złapaniu go nie było nawet mowy. Ledwo zmieścił się w niewielkim otworze wejściowym; wystające z jego ciała kolce wyszarpały z futryny luźne kamienie. Mała czarodziejka przez moment ujrzała wyprostowanego kusznika, którego skonsternowana twarz wykrzywiała się właśnie w grymasie przerażenia. Nim jednak cokolwiek zdołał zrobić Janos zatrzymał się i rozłożył szeroko ręce, a przeraźliwy ryk rozszedł się naokoło. Aria zacisnęła dłonie na uszach, ale nie mogła oderwać wzroku od obrazu zniszczenia który ujrzała.
Wydawało się jakby niewidzialny taran łupnął w rozsypujący się mur i gorączkowo próbującego się ukryć kusznika. Kamienie eksplodowały na wszystkie strony, ogrodzenie runęło, wrzask i szczeknięcie rozbrzmiały i urwały się ze złowróżbną ostatecznością. Janos opadł na kolana, a zionięcie mrozu za plecami Arii ustało jak ucięte nożem. Zapadła pełna zdumienia cisza.
- Janos! - wrzasnęła Aria, przerażona że Janosa trafił jakiś zabłąkany bełt, a ona nie miała już eliksirów! Biegiem rzuciła się w stronę brata, a jej ciało bezwiednie zaczęło wytwarzać ochronną mgłę. Widząc jednak, że Janos nie jest ranny tylko osłabiona krzyknęła do Iris: Bierz rzeczy! Miała nadzieję (a raczej, po spędzonym razem czasie, była tego pewna), że siostra będzie miała na tyle zimnej krwi by kontynuować ich prowizoryczny plan ucieczki. Problemem była jedynie Bixi.
Dziewczynka dobiegła do brata, który już podnosił się na nogi i rozejrzała wokoło, gotowa zaatakować magicznym pociskiem czy innym czarem każdego, kto mógł im zagrozić.
- Zdążyłem - wykrztusił półsmok, chyba sam zaszokowany tym co uczynił. Aria nabrała ochoty by go kopnąć, ale przeszkodził jej ruch w zaroślach. Zresztą półsmok i tak nie był w formie by znosić tego rodzaju kary.
- Jules?! - w głosie rozlegającym się z lewej pobrzmiewało niedowierzanie i zgroza; rozległ się akurat gdy Aria odwróciła się w stronę domu i pomiędzy drzewami i zaroślami w gęstniejącym tumanie mgły dojrzała sylwetkę mężczyzny z toporem w garści. Iris wybiegała właśnie z domu z betami w jednej dłoni i ręką Bixi w drugiej.
- Uciekajmy! - wrzasnęła półnimfa a z wnętrza ruiny dobiegł odgłos walącej się ściany. Topornik zniknął zbiegając w dół zbocza, ale wydawane podenerwowanym głosem komendy i tupot dały znać Arii że zaskoczenie przestało już działać i naprawdę był najwyższy czas wykorzystać szansę ucieczki. Janos szybko otrząsnął się ze stuporu i uniósł emanującą mgłą Arię.
- Możesz nas tak zasłaniać? - krzyknął biegnąc już przed siebie.
- Jeszcze przez chwilę chyba tak - wykrztusiła. Odwrócona tyłem do kierunku biegu czarodziejka widziała utykającą Iris i Bixi, i niewiele więcej; choć jej wyobraźnia zaludniała opar pościgiem to było lepsze niż spoglądanie na to, co walący się mur uczynił z kusznikiem i psami, koło ciał których właśnie przebiegał Janos. Oczywiście, w tych warunkach rzucać czary było niepodobieństwem. Coś błysnęło we mgle, ale na szczęście nawet zostające z tyłu kobiety były już poza zasięgiem magicznego wyładowania. Niknęły w oparze, ale nie było na to rady - nawet gdyby Iris nie miała uszkodzonej kostki, Bixi i tak spowalniałaby uciekinierów.
Długie nogi Janosa niosły go z rączością jelenia; niestety, Aria też miała takie wrażenie, zwłaszcza gdy omal nie odgryzła sobie języka przy którymś z kolei skoku.
- Wierzchowce! - krzyknął brat i skręcił, po czym zatrzymał się wśród poprzywiązywanych do drzew zwierząt. Sześć koni i dwa muły ewidentnie były przestraszone, tupały i parskały, a stratowana ziemia i urwany rzemień czy dwa były świadkami tego że ryk półsmoka przynajmniej część zwierząt popchnął do panicznej ucieczki. Po chwili z mgły wyłoniły się też zdyszane Iris i Bixi, a tupot kroków za nimi dał znać że ścigający nie zrezygnowali z dopadnięcia uciekinierów.
- Zatrzymam ich! - wykrzyknęła Bixi, widząc że Iris rzuciła się ku pierwszemu z wierzchowców. Janos przez chwilę bezradnie spoglądał na zwierzęta nim spróbował naśladować półnimfę.
- No nie może być! - mruknęła zdumiona nagłą inicjatywą gnomki mała czarodziejka, ale szybko skupiła się na bracie, który ewidentnie nie wiedział (lub nie pamiętał) jak radzić sobie z końmi. - Podejdź z przodu, musi cię widzieć - instruowała szybko, sama robiąc to samo i starając się uspokoić. Smród krwi i hałas musiał przerażać zwierzęta, a im kończył się czas. - Wyciągnij rękę, tą czystszą, niech cię obwącha. Potem połóż rękę na kłębie, drugą na tyle siodła i chyc!

Słowa o kończącym się czasie były dosłownie prorocze - rodzeństwo usłyszało jak Bixi wyskandowała naraz słowa zaklęcia i snop płomieni trysnął z jej złożonych dłoni, a z mgły rozległy się przeraźliwe wrzaski. Aria przez moment zobaczyła kształt, zdawałoby się, złożony tylko i wyłącznie z języków ognia, wymachujący rękami na wszystkie strony. Widok był miłosiernie krótki, ale pełne cierpienia krzyki rozlegały się nadal i sprawiały że włos się jeżył na głowie.
- Do diabła ciężkiego! - eksplodował Janos, gdy przerażony wierzchowiec odsuwał się mimo instrukcji i starań a chyba tylko sekundy dzieliły go od próby kopnięcia czy ugryzienia.
- Właź tu, potrzymam ci - powiedziała spokojnie Aria, spoglądając swojej klaczy w oczy i głaszcząc uspokajająco po chrapach.

Dysząca spazmatycznie i napięta jak struna gnomka cofała się krok za krokiem. Planokrwista ujrzała naraz po lewej stronie refleks odbity od jakiegoś metalowego przedmiotu. To jeden ze zbrojnych z mieczem przesuwał się od pnia do pnia, coraz bliżej i bliżej, a wściekłość na jego twarzy nie wróżyła niczego dobrego.
- Kradną nasze konie! - wrzasnął do tyłu, jakby jego towarzysze jeszcze potrzebowali wyjaśnień. Nie wiadomo było czy wywołał to widok Janosa który jakimś cudem poprawnie wdrapał się na siodło (i utrzymał w nim), czy też Iris przecinającej rzemienie i uwalniającej kolejne wierzchowce. Dziewczyna pogoniła muły.
- Bixi, Iris, szybko! - ponagliła. Janos pochylił się ostrożnie i wyciągnął dłoń ku siostrze. Aria podała mu swoją i niemal wzleciała na siodło, moszcząc się z przodu.
- Trzymaj się mocno nogami - nakazała chwytając wodze; w tej pozycji inny sposób kierowania koniem nie wchodziłby w grę. Rozejrzała się z wysoka za Bixi, gotowa zaatakować magią gdyby ktoś tylko wytchnął zbyt blisko, zwłaszcza mężczyzna, który czaił się za drzewami.

Półsmok opasał nogami boki wierzchowca i wbił pięty w jego brzuch aż biedne zwierzę stęknęło, ale Aria nie miała czasu pochylać się nad końskim cierpieniem - oprócz miecznika z mgły wynurzyło się jeszcze dwóch zbrojnych, a za nimi kuśtykał młody mężczyzna którego magicznej profesji nie sposób było przegapić.


Na widok uciekinierów jego twarz również wykrzywiła się we wściekłym grymasie i sięgnął do pokrytego lodem rękawa, zdzierając kawałek błyszczącej tafli.

Gotowa do walki Aria nie czekała aż Berthar L’hiver wyprodukuje kolejny zabójczy stożek zimna. Cztery krótkie słowa - i czaromiot z przekleństwem na ustach pokracznie klapnął tyłkiem w ziemię, tracąc przygotowywane zaklęcie. Kątem oka dziewczynka zauważyła jak Iris wciąga gnomkę na siodło. Miała nadzieję, że konie poniosą ich daleko - i mimo, że mieli naprawdę wielkie szczęście, że udało im się je znaleźć, to dziewczynka westchnęła w duchu, że nie mieli ich więcej.
- W nogi! - krzyknęła i popędziła konia, który entuzjastycznie wyrwał do przodu chcąc się znaleźć jak najdalej od pola walki. Tylko dokąd powinni teraz pojechać? Chyba najlepiej by było oddalić się najdalej jak to możliwe póki tamci nie połapią koni. Na szczęście psy mieli już z głowy i Arii jakoś wcale nie było ich żal.Po raz drugi szczęście dopisało im kilkanaście metrów dalej, gdyż przepędzone przez Iris wierzchowce ze strachu zbiły się w stado, po czym siłą przyzwyczajenia znalazły najbliższych uciekających opiekunów - czyli w tym wypadku rodzeństwo i Bixi - i popędziły wraz z uciekinierami. Finalnie miast dwóch koni mieli sześć, a do tego jeszcze trzy muły.

Mag chłodu krzyknął coś, ale wrzaski poparzonych najemników skutecznie go zagłuszały. Dziewczynka widziała jednak że rana tylko bardziej go rozwścieczyła i mężczyzna ponownie sięgnął do swej szaty. Iris i
- Aria, zasłoń nas! - głos Janosa nie pomagał w koncentracji, zwłaszcza że dziewczynka musiała dzielić uwagę pomiędzy czaromiota, a miecznika który najwidoczniej wahał się czy nie zaryzykować sprintu i straceńczego ataku na umykających, nim wierzchowce nie rozpędzą się do pełnego biegu. Przez moment mężczyzna i dziewczynka związali spojrzenia, Aria widziała w jego oczach jak gniew walczy z obawą. W tym momencie wrodzona moc planokrwistej objawiła się i mgła wzajemnie zasłoniła oboje.
- Rozdzielmy się! - krzyknęła czarodziejka. W parę uderzeń serca później wielki odłamek lodu przemknął niedaleko i wbił się w pień drzewa, a przestraszone zwierzęta biegły w jednej gromadce, za nic mając pokrzykiwania jeźdźców. Ciągnąc za sobą tuman mgły uciekinierzy oddalali się od miejsca desperackiej walki.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 17-11-2014 o 09:08.
Sayane jest offline  
Stary 17-12-2014, 09:26   #10
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Aria nie wiedziała jak długo trwała ta szalona galopada. Kierowanie dużym wierzchowcem za pomocą samych lejców i do tego z wielkim młodzieńcem chwiejącym się jej za plecami nie było proste, ale jakimś cudem udało im się utrzymać w siodle. Zresztą gdy minęli nierówne, miękkie pola i łąki, i wyjechali na trakt było już łatwiej. Wiedziona jakimś szóstym zmysłem Iris pokierowała ich tak, że znaleźli się na drodze prowadzącej z Llorkh do Orlbar i jechali najwyraźniej w dobrym kierunku - czyli przeciwnym do ich dawnego domu. Orlbar było sporo mniejsze od Llorkh (według Bixi miało mniej niż pięć setek mieszkańców, głównie pasterzy), ale wystarczająco duże by sprzedać konie i zrobić zakupy bez zbytniego rzucania się w oczy. Taką przynajmniej dziewczynka miała nadzieję. No i nie było pod zwierzchnictwem Zhentów, a to najważniejsze.

Gdy w końcu odważyli się zatrzymać na popas nawet konie drżały ze zmęczenia. Iris sprawnie powiązała wierzchowce razem za uzdy i do drzew, wcześniej pozwalając napić im się z rzeki do woli. W tym czasie Aria przeszukiwała zdjęte z ich grzbietów siodła i juki - a raczej zaczęła, gdyż po znalezieniu jedzenia wszyscy rzucili się na nie jak wygłodniałe zwierzęta - z Janosem na czele. Dopiero po zaspokojeniu szarpiącego trzewia głodu i pragnienia, oraz zmianie opatrunków półsmoka zabrali się za inwentaryzację zdobycznych dóbr.
- Narzędzia? Instrumenty? Ikona? - Aria ze zdumieniem rozpakowywała zawartość kolejnych pakunków ściągniętych z grzbietów mułów. - Goniła nas karawana czy co? - w zadziwieniu przyglądała się przeróżnym narzędziom (których przeznaczenia w kilku przypadkach nie znała) i mapom. - Myślicie, że dostali magicznie wiadomość od Sylvanny i zawrócili nas szukać? Czy po prostu jechali w tą stronę i skorzystała z okazji? - spytała rodzeństwa, trochę myśląc na głos. - Moglibyśmy sprzedać część tych rzeczy w Orlbar, ale jeśli ktoś na nie czekał to niepotrzebnie zwrócimy na siebie uwagę…
- Spodziewałam się że Sylvanna będzie nas ścigała - kucająca obok Iris wzruszyła z wdziękiem ramionami. - Skoro Tchnienie Zimy wyprawił się za nami to może oznaczać, że Gubernator albo Aart Czarny - po nagłym, nieprzyjemnym uczuciu które przeszyło Arię dziewczynka poznała że myśl o mordercy ojca nie wzbudza w siostrze radości - postanowił dać mu szansę się wykazać tam gdzie Sylvanna zawiodła. A w Llorkh o najemników nietrudno i to takich którzy są przygotowani by towarzyszyć karawanom do Waterdeep czy Teshendale.
- I wzięli sobie flety w hurtowej ilości do przygrywania dla kurażu i ikonę, by mieć na co popatrzeć wieczorem? - spytała Aria, ale potem wzruszyła ramionami. Czy to miało znaczenie kogo wybrano by ich ścigał? Ważne, żeby ich nie złapał.
Iris znowu wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia.
- Z takim stadem - obolała Bixi ze znużeniem wskazała brodą ku zwierzętom - na pewno zwrócimy na siebie uwagę.
- Sprzedamy co się da w mieście, uzupełnimy zapasy i ruszymy zaraz w drogę - burknęła Aria, nadal zła na gnomkę za jej opieszałość. Przypuszczenia Iris nie napawały optymizmem. Pośrednio nadepnęli na odcisk też Aartowi Czarnemu; czy też raczej bezpośrednio, w końcu to on dyrygował Sylvanną. Każdy z zhenckich dowódców musiał mieć posłuch absolutny, każdy drobiazg pod kontrolą - nawet najmniejsza porażka (a może zwłaszcza najmniejsza) mogła być początkiem upadku. Aart musiał dowieść, że ma domostwo Coldheartów pod kontrolą i schwytanie uciekinierów było dla niego zarówno kwestią polityczną jak i prostego zachowania twarzy.

Aria westchnęła i spojrzała na brata. Janos po prostu siedział na ziemi i odpoczywał po pochłonięciu takiej ilości jedzenia która Arii wystarczyłaby na dwa albo i trzy dni. W bladym świetle poranka z trudem przedzierającym się przez zasłonę chmur jego skóra wyglądała matowo i bezbarwnie. Na jego twarzy po raz pierwszy od lat widać było odprężenie, które nie miało nic wspólnego z narzucanym sobie siłą spokojem który czarodziejka widziała w podziemiach domostwa. Dziewczynka podniosła manierkę i podeszła do niego.
- Chcesz jeszcze popić? - spytała, głaszcząc go po skołtunionych włosach, jednym z niewielu miejsc gdzie mogła go dotykać bez obaw, że się porani. Szkoda, że najemnicy nie mieli w swoich jukach korków do wina, mogła by mu ponabijać na czubki kolców i problem z głowy. - Znalazłam w jukach mydło i ubrania; musimy się umyć i przebrać, bo wyglądamy jakby nas ktoś wyciągnął z... skądś.
Co prawda Aria miała jeszcze trochę własnych ubrań, ale wolała je zachować na lepszą okazję… na kiedyś, na ten dzień, gdy już nie będą kryć się po krzakach i ruinach, choć wcale nie uśmiechało jej się chodzenie w cudzych, męskich, workowatych strojach. Ale w podartych i pokrwawionych jeszcze mniej.

Twarde, nienaturalnie grube i krótkie włosy (wyglądało na to że Janos nie jest w stanie wyhodować nieco dłuższej grzywy, wypadały po osiągnięciu paru centymetrów) rozstępowały się opornie pod palcami dziewczynki. Półsmok uśmiechał się do niej, a płatki zaschniętej krwi pękały na jego brodzie i policzkach. Skinął głową i sięgnął po manierkę. Nim ją przechylił odezwała się Iris, obserwująca z fascynacją rodzeństwo.
- Jeszcze nie jesteśmy bezpieczni. Część wierzchowców uciekła, mogą je połapać i ruszyć za nami - ostrzegła.
- Mają rannych - Janos z zaskoczeniem poderwał głowę i popatrzył na siostrę. Ta wzruszyła ramionami.
- Magia - powiedziała jakby to tłumaczyło wszystko. - Albo mogą nie dbać o najciężej rannych.
- Mogą. Ale potrzebna nam jest chwila wytchnienia. Poza tym konie nie mogą biec wiecznie, a następny przystanek powinniśmy zrobić już w mieście; zresztą na trakcie nie tak łatwo będzie wyśledzić nasz trop jak na podmokłych polach - Westchnęła. Ile trwała ich jazda? Kwadrans? Dwa? A popas? Wszystko bolało ją od ran i wariackiej jazdy; miała ochotę jedynie położyć się, wtulić w Janosa i odpocząć. I bardzo, bardzo chciała żeby brat wcześniej się wykąpał, gdyż smród i wielkie brązowe plamy na jego stroju i ciele przypominały jej dobitnie o tym co zrobił z najemnikiem i psem. Zacisnęła mocno zęby, bo zebrało jej się na płacz.
- To zacznij pakować do juków te rzeczy - wskazała siostrze bałagan na trawie. - Osobno daj te, które sprzedamy od razu w Orlbar; dzięki temu szybciej załatwimy sprawę i będziemy mogli ruszyć dalej. Ale zostawiłabym nam jednego muła, może się przydać gdyby któryś z koni nam okulał; zresztą chyba nie jest wiele wart. - Aria spojrzała na muła, a potem na piękną klacz. Siodło było porządne, jedno z tych jakie kupował papa, a do toreb przy nim nie zdążyła jeszcze zajrzeć. Dobry koń zapewne będzie zwracał uwagę na drodze, ale ciężko było jej się rozstać z dobrym wierzchowcem. Klacz była silniejsza (i pewnie lepiej ułożona) niż reszta koni; gdy Janos odzyska masę łatwiej będzie go jej nieść. - I przestań się na nas TAK gapić. O co ci chodzi? - burknęła do Iris, dość nieoczekiwanie nawet dla samej siebie.
Półnimfa wzięła się pod boki, a subtelna zmiana emanującej od niej aury powiedziała czarodziejce o jej irytacji zmieszanej z rozbawieniem.
- Siostrzyczko, ty również weź się do roboty. A Bixi lepiej byłoby chyba kupić kucyka… może tobie również, kruszynko - mówiąc to zerknęła na brata, który najwidoczniej nie za bardzo wiedział jak się zachować w obliczu przekomarzań sióstr.
- Pomogę z pakowaniem - powiedział i podniósł się ciężko. Gnomka przyglądała mu się ostrożnie, jakby spodziewała się że z jakiegoś powodu rzuci się na nią niczym wściekły pies.
- Ja rozpakowałam, jakbyś nie zauważyła; samo się nie zrobiło i z koniem radzę sobie równie dobrze jak ty, dziękuję za “troskę” - odcięła się Aria. -A ty się lepiej umyj i ubierz, bo nas straże do miasta nie wpuszczą - fuknęła na Janosa i wskazała wyciągnięte z juków stroje, po czym spojrzała na Bixi. - Dla Bixi zaś muł wystarczy; są podobnego usposobienia, no i potrzeba przecież kogoś, kto ją będzie za nami wlec i dokopie zanim dokopią nam - warknęła.
Iris spojrzała z zaskoczeniem na czarodziejkę; otworzyła usta ale Janos ją ubiegł.
- Nie irytujcie się - podniósł szponiastą dłoń - Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale najważniejsze że żyjemy i trzymamy się razem. Umyję się i pomogę - skinął Arii głową i sięgnął po mydło i ubiór w największym rozmiarze jaki tylko znalazł. Iris pokręciła głową po tym jak się obrócił i jego skrzydła wraz z wystającymi z ramion i grzbietu kolcami ukazały się oczom dziewcząt.
- Co się tak nabzdyczyłaś? - zapytała cicho gdy półsmok oddalił się a Bixi niemrawo zaczęła grzebać wśród plecaków, juków i zawiniątek.
- Nie nabzdyczyłam się; zresztą sama zaczęłaś - burknęła Aria.
Iris podeszła do dziewczynki i mocno przytuliła, a bijącą od niej wesołość planokrwista wyczuwała niemal tak wyraźnie jak ciepło i zapach jej ciała.
- No już, Ario. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę że jesteśmy razem, skoro nasze poprzednie życie się zawaliło - szepnęła cicho. - Żałuję tylko że Maud… nie ma z nami… - smutek wkradł się w jej głos i aurę. - Tijmena również.
- Naśmiewasz się ze mnie - oskarżycielsko wymamrotała dziewczynka, ale jakby się nie starała to złość zaczęła jej szybko przechodzić. Trochę dziwnie się czuła przytulana przez Iris, ale nie było to niemiłe. Choć dziwne. Niezwykłe. Mimo łagodnego charakteru w domu półnimfa nie garnęła się do czułości, nawet z Arią - choć ta nigdy nic jej nie zrobiła. Widać poza murami miasta - rezydencji nawet - Iris rozwinęła skrzydła… czy raczej rozkwitła jak kwiat, bo skrzydła to mógł rozwijać Janos.

Półnimfa poczochrała jej włosy.
- Może najwyższy czas na to byśmy nauczyły się przyjmować to z uśmiechem? - ni to zapytała, ni to stwierdziła. - Chodź, obie się zajmiemy tymi rzeczami, prędzej nam z tym pójdzie niż Bixi czy Janosowi. Opowiesz mi kiedyś jak to się stało że się zaprzyjaźniliście? - powiedziała wypuszczając siostrę i podchodząc do pakunków. Krzyknęła z radości na widok refleksyjnego łuku i strzał. Półnimfa miała dryg do łucznictwa i regularnie ćwiczyła w ogrodzie. Choć po prawdzie jej broń do niczego więcej jak do strzeleckich wprawek się nie nadawała, w przeciwieństwie do oręża z prawdziwego zdarzenia jaki miała właśnie w dłoniach.

Aria wzruszyła ramionami, wzięła ze stosu zestaw opatrunkowy, sztylet, plecak i podreptała za Janosem - trzeba było mu na nowo owinąć rany i wyciąć kryjówkę na skrzydła.



Wiosna nadciągała nieubłaganie, choć chłód dotkliwie przypominał że zima niechętnie ustępuje pola i jeszcze niejedno jej tchnienie mieszkańcy Torilu poczują na swej skórze.




Mała czarodziejka bez większych problemów odnalazła Janosa nad rzeką. Zapewne można by się spodziewać opisów jak to miała okazję przypatrzeć się iście herkulesowej sylwetce pluskającego się brata, lśniącej od kropel wody spływającej po łuskowatym ciele. W rzeczywistości szczękający zębami półsmok dygotał i kulił się na brzegu, próbując czym prędzej usunąć zaschniętą krew i brud i nie doprowadzić się jednocześnie do kompletnego wyziębienia organizmu. Aria do dawna nie widziała nikogo w tak godnym pożałowania stanie. Ale jednak… w jakiś sposób widok Janosa po raz pierwszy na wolności budził w umyśle czarodziejki wspomnienia innej chwili. Również… pierwszego widoku.

 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172