Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-04-2023, 16:59   #1
 
Bugzy Malone's Avatar
 
Reputacja: 0 Bugzy Malone ma wyłączoną reputację
[D&D 5e] Ciemna strona Księżyca

3 dzień Marpenoth 1491 RD,
gdzieś w Lesie Neverwinter,
Wybrzeże Mieczy, wieczór.



Nie znaliście się długo, może nawet niecały tydzień, ale połączyła was wspólna podróż do Neverwinter, gdzie mieliście zamiar poszukać jakiegoś poważniejszego zajęcia dla osób z waszym doświadczeniem i umiejętnościami. Wyruszyliście kilka dni temu wspólnie z Longsaddle, gdzie się poznaliście, a gdy popołudniowa szarówka przeszła w wieczór, postanowiliście rozbić obóz w Lesie Neverwinter pod osłoną kilku rozłożystych drzew. Była wczesna jesień i jak na ten czas przystało, wieczór wciąż był całkiem ciepły, choć w powietrzu czuć było zbliżające się chłodniejsze miesiące.

Rozpaliliście ognisko dające przyjemne ciepło i przygotowaliście kolację. Zajadając się dobrze doprawionym gulaszem rozmawialiście, kreśląc dalsze plany. Najpóźniej jutro wieczorem powinniście być już za bramami Klejnotu Północy i wtedy rozejrzycie się za jakąś dobrze płatną pracą, wszak gdzie, jeśli nie tam można było znaleźć zatrudnienie przy naprawdę ciekawych i intratnych zleceniach.

Dość szybko zorientowaliście się jednak, że coś zaczęło się zmieniać.


Mlecznobiała mgła wypełzła bezszelestnie spomiędzy drzew niczym macki jakiegoś stwora, oplatając wszystko dookoła. Przyniosła ze sobą przeraźliwy chłód. Szron osiadał na gałęziach drzew, a ziemię pokryła biała kołdra szadzi. Po przyjemnym, w miarę ciepłym jesiennym wieczorze nie było już śladu - chłód wgryzał się pod ubrania, przez co kto mógł, okutał się czymś cieplejszym dobytym z plecaków i toreb. Ciepło ognia dawało jedyne ukojenie, więc zbliżyliście się do niego, jak tylko się dało, jednocześnie rozglądając się po okolicy.

W oddali poniosło się upiorne wycie wilka.

Jego rozpaczliwy zew wydawał się wysysać całe ciepło z paleniska, jakby niósł ze sobą dodatkowy chłód. Nawet z bronią pod ręką, rozglądając się po mglistej ciemności otaczającej obóz czuliście, że coś było bardzo nie tak. Przeszył was wszystkich jakiś pierwotny niepokój, jakby podświadomość chciała dać wam znać, że coś złowieszczego czai się gdzieś nieopodal. Nic jednak nie wydarzyło się przez dłuższą chwilę, gdy próbowaliście wychwycić cokolwiek z gęstniejącego oparu.

Mgła kłębiła się i wirowała, a niedługo potem zauważyliście zarysowujący się tam ciemny kształt. Dobyliście broni w momencie, gdy z oparu wypadł dziwnie ubrany mężczyzna, który zatoczył się do przodu i runął na ziemię. Ubrany był w gruby płaszcz z niedźwiedziego futra i takie same buty pod kolano. Rakiety śnieżne przypięte miał do pleców, a w odmrożonych dłoniach ściskał zakrwawiony topór. Jego śniada twarz okolona zmrożonymi wąsami i brodą była upiornie biała, a na ramionach dostrzegliście ciemnoniebieskie rany otoczone plamami białego szronu. Skóra była nienaturalnie zimna i sucha.


Nim jednak zdołaliście dokładniej przyjrzeć się czy pomóc nieznajomemu, ciszę wieczoru przerwało kolejne donośne wycie wilka, znacznie bliższe niż ostatnio. Wielki, biały drapieżnik wyłonił się nagle z mgły kilka metrów dalej. Widzieliście w swoim życiu wilki, ale ten był zdecydowanie największym okazem, jakiego spotkaliście - wielkością i muskulaturą przypominał konia, a jego ślepia płonęły czerwonymi ognikami. Mgły oplatały go, wirując wokół jego wielkiego cielska, jakby to on nimi zarządzał. Spojrzał po was, po czym odwrócił się, wskakując w mleczny opar i przeraźliwy chłód. Uderzenie serca później pojawił się nieco bliżej, jakby się teleportował. Patrząc na was odwrócił pysk w stronę oplatającej całą okolicę mgły, niby tym gestem zapraszając was w jej objęcia.
 

Ostatnio edytowane przez Bugzy Malone : 28-04-2023 o 16:15.
Bugzy Malone jest offline  
Stary 29-04-2023, 10:57   #2
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny
Oddysya kroczyła pewnie przed siebie wraz z jej wiernym towarzyszem u boku. Z dala od oczu wścibskich oczu. Tak się jej przynajmniej wydawało. Kiedy w końcu znalazła odpowiednio odludne miejsce mogła w końcu przystąpić do testów. Była bardzo podekscytowana, bowiem chciała jak najszybciej przetestować nowe ulepszenia nad, którymi tak nie dawno pracowała.
- Zdejmij płaszcz. - zwróciła się do towarzysza - To odpowiednio oddalone miejsce od cywilizacji i nikt nam nie powinien przeszkadzać. Czas rozpocząć testy.
Towarzyszący Veldakence mężczyzna, a tak się przynajmniej wydawało z jego potężnej postury ściągnął długi czarny płaszcz. Zaś Oddysya przyglądała się mu przez dłuższą chwilę podziwiając dzieło własnych rąk.


Veldakenka kiedy tylko skończyła się przyglądać Obrońcy, którego stworzyła, a który wyglądem przypominał futurystycznego robota bojowego, którym właściwie był rozpoczęła testy wprowadzonych ulepszeń
- Jestem zadowolona. Wszystkie nowe wprowadzone innowacje działają poprawnie. Testy zakończone. Czas się stąd zbierać Rav.
Oddusya zarzuciła kaptur na głowę i szykowała się do odejścia wraz z jej Stalowym Obrońcą. W przyszłości może wprowadzę Ravowi możliwość mówienia. Mogłabym, to zrobić teraz, ale brakuje mi odpowiednich części. Mogłabym je zastąpić innymi, ale to byłaby profanacja. Nie zgodzę by mój Obrońca mówił jakiś zachrypniętym głosem starego pijaka. Poczekam, aż zdobędę odpowiednie części. Wszystko w moim Obrońcy musi być perfekcyjne.
 

Ostatnio edytowane przez Shartan : 29-04-2023 o 11:42.
Shartan jest offline  
Stary 30-04-2023, 08:07   #3
 
Szelma's Avatar
 
Reputacja: 1 Szelma nie jest za bardzo znany
Ciepło trzaskającego w palenisku ognia zawsze było tym, co wprawiało ją w ten przyjemny, zrelaksowany nastrój, kiedy po prostu cieszyła się chwilą. Choć jako elfka trochę jesieni już przeżyła, to cały czas miała w sobie tę radość, gdy patrzyła na zmieniające się pory roku. Uwielbiała zapach powietrza zwiastującego nadejście zimy, czy usypiający szum wiatru w lesie. Ponoć kiedyś miała zadatki na druida, ale wybrała inną ścieżkę, choć naturę wciąż miała głęboko w serduszku.

Z bardzo ciekawymi osobami zabrała się z Longsaddle w podróż do Neverwinter. Siostra Rita wydawała się nieprzejednana w swojej wierze (i jakaś taka sztywna trochę), Oddysya miała swojego ochroniarza w postaci ruszającej się maszyny, do której mówiła a ta ją rozumiała, co Vaeri jeszcze bardziej fascynowało. Marcel był piękny, jak z obrazka i pewnie w innej rzeczywistości Pieśniarka Ostrza mogłaby mu urodzić gromadkę dzieci, a S’Ula wyglądała na groźną barbarzynkę, choć chyba nią nie była. Cieszyła się z tego towarzystwa, bo zawsze lubiła poznawać nowych ludzi, zwłaszcza, gdy czymś się wyróżniali.

Vaeri też się w sumie jakoś tam wyróżniała. Na pierwszy rzut oka szpiczastymi uszami, co zdradzało, że jest elfką, potem włosami koloru wypłowiałego różu, które spięte były z tyłu paskiem materiału, ale kobieta i tak miała wrażenie, że one żyją sobie własnym życiem i co chwilę musiała je odgarniać za oba ucha. Buźkę miała całkiem ładną i potrafiącą wzbudzać zaufanie, a jedynym defektem była długa, blada już blizna ciągnąca się od lewej strony szczęki prawie aż pod oko - pozostałość po pewnej walce, gdy elfka była jeszcze młoda i głupia.

Ubrana była w długie do kolan skórzane buty, opinające jej zgrabne nogi szare spodnie, dobrej jakości skórznię chroniącą tors i ramiona oraz płaszcz z kapturem podszytym wilczym futrem. Uzbrojenie stanowił pięknie wykonany, magiczny elfi sejmitar, któremu nadała przekorną nazwę “Nieszczęście” (bo to ostrze to było naprawdę wielkie nieszczęście dla jej wrogów, więc w sumie czemu nie?), srebrny sztylet oraz kusza z kołczanem bełtów. Oprócz tego miała obok siebie plecak wypchany najważniejszymi dla podróżnika rzeczami.

- Piękny mamy wieczór - rzuciła Vaeri, zajadając się gulaszem i uśmiechając do pozostałych. - A jutrzejszy będzie pewnie jeszcze piękniejszy, gdy dotrzemy do Neverwinter i będzie można rozejrzeć się za jakimiś ciekawymi zleceniami. Tam się dobrze płaci, a z tego co słyszałam, to w okolicy zawsze coś się dzieje, więc na pewno się gdzieś zahaczymy. Może będą jacyś nieumarli do ubicia, Rita pewnie by się ucieszyła. Albo tylko ‘zrobiła, co do niej należy’ - Vaeri sparafrazowała sposób mówienia paladynki przy ostatnich słowach i uśmiechnęła się półgębkiem. - Tylko żartuję, rozumiem twoje zaangażowanie.

Piękny wieczór nagle się jednak zepsuł, co zaciekawiło i jednocześnie zafrapowało Pieśniarkę Ostrza. Bardzo szybko mgła pokryła całą okolicę, gdzieś zawył wilk a niedługo później z oparu wypadł dziwnie odziany nieznajomy. Vaeri miała już w tym czasie Nieszczęście w prawej dłoni. Podeszła do mężczyzny, by mu się przyjrzeć i moment później dołączyła do niej Rita.

Jak się okazało, nie były już w stanie pomóc nieznajomemu. Rany na jego ramionach i plecach świadczyły o tym, że zaatakował go jakiś drapieżnik.

No i jakby tego było mało, to takowy się pojawił. Wielgaśny, biały wilk z czerwonymi ślepiami. Czyżby przylazł za nieboszczykiem, żeby upewnić się, że ten jest martwy? No i od kiedy wilki były takiej wielkości? Widać było, że coś nienaturalnego się tu dzieje. Nie zaatakował ich, ale przeskakując nieco bliżej przez mgłę i machając łbem dał im znać, że chyba mają za nim pójść. To było bardzo dziwne… I niepokojące.

- Też zauważyliście, że chce, żebyśmy za nim szli? Ja nie zamierzam. Bądźcie czujni, coś złego się tu dzieje - rzuciła do pozostałych, unosząc ‘Nieszczęście’ nad głowę, a lewą rękę przekierowała do dołu, by obie znalazły się mniej więcej w tej samej linii. By mogła wykonać odpowiedni ruch.

W walce Pieśniarze Ostrza używali dyskretnej taktyki i precyzyjnych ruchów, aby utrzymać bardzo skuteczną postawę tak obronną, jak i ofensywną. Dzierżenie jednoręcznego ostrza, podczas gdy druga ręka była wolna, pozwalało przekuć tę taktykę w ataki, które były wzmocnione ich wyjątkową magią i szybkością oraz precyzyjnością ruchów. Ugięte w kolanach, odpowiednio rozstawione nogi nie tylko wspomagały sekwencję ruchów, które miała zamiar wykonać, gdyby ogromny wilk spróbował zaatakować, ale też ich jakość.

Całą sobą czuła, że coś jest nie tak i zamierzała się przed tym bronić.
- To chyba jednak nie będzie spokojna noc, przyjaciele. - Stwierdziła, wodząc wzrokiem po najbliższej okolicy.
Była gotowa właściwie na każdą ewentualność tej sytuacji, rozglądając się czujnie po okolicy.
 
Szelma jest offline  
Stary 30-04-2023, 11:30   #4
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
S’Ula była gadatliwa. Spotkali ją na szlaku i od razu mogli się przekonać, że ma coś do powiedzenia o wszystkim. Choć nie wydawało się, żeby ilość wypowiadanych przez nią słów szła w parze z treścią. Większość tego o czym mówiła mogło być zwykłymi bredniami. Bo trudno było w to uwierzyć.

S’Ula ponoć była córką elfiego księcia, który przewidział dla niej przyszłość w szkole magii. Jednak dziewczyna za nic sobie to miała, bo opasłe tomy i księgi nie były dla niej. Aczkolwiek kilka razy podkreśliła, że umie czytać, bo jak sądziła nie była to oczywistość.

Nie miała przy sobie żadnej księgi czarów, ani różdżki. Ani niczego, co ktokolwiek znający podstawy magii mógłby uznać za atrybut czarodzieja. Zapytana o to rzekła, że czaruje przez broń.

Tyle, że żadnej broni również nie miała.

Za grosz nie przypominała elfów. Była wysoka jak na ludzką kobietę i dość szeroka w barkach. Na głowie miała burzę włosów, którą ogarniała różnego rodzaju wstążkami i sznurkami. Trudno powiedzieć czy w czasach jej młodości w elfich pałacach ktoś zapoznał ją z cudem techniki jakim był grzebień.

Oczy miała w dwóch różnych kolorach, co tłumaczyła swym celestialnym dziedzictwem. Otóż jej matka była owocem związku prawdziwego niebianina z człowiekiem. Tak utrzymywała. Zatem była jak to skromnie określała pół elfem, ćwierć bogiem.

Twarz miała bardzo ładną, jednak wymalowywała na niej barwy wojenne, niczym barbarzyńcy z gór. Zapytana o to wspomniała historię o tym jak z towarzyszami polowała na smoka. Ponoć te barwy miały wzbudzać strach. Choć raczej wątpliwe, żeby smok się tego przestraszył. Z drugiej strony jej ładna buźka bez tego raczej nikogo by nie przeraziła, a tak wszystko zgrywało się ze zbroją łuskową.

Ostatnim co zwracało uwagę u S’Uli były buty. Wysokie, częściowo okute metalem, częściowo wykonane z eleganckiej czarnej skóry. Na metalowej części miały wygrawerowane skrzydełka. Dziewczyna zapytana o to dlaczego tam są skrzydełka, odpowiedziała, że zabiła posłańca bogów, który rzekł jej, że jej czas już nastał i zabrała mu buty na których latał niczym na skrzydłach.

Ogólnie mówiła dużo. Rzadko kiedy z sensem. Najwytrwalszym słuchaczem okazał się Stalowy Obrońca Oddysyi. Nie komentował. Nie negował. Ot tylko pobrzękiwał zbroją maszerując przy nich. Pewnie gdyby ćwierć boginka poświęciła mu więcej uwagi to doszłaby do wniosku, że ów zakapturzony człek nie jest wcale a wcale człowiekiem. Jednak w przypadku S’Uli w grę wchodziła jeszcze jedna kwestia. Była ćwierć bóstwem, pół elfem, ale też półgłówkiem. Choć przyznać jej trzeba było, że była skora do bitki. Ale o tym jej towarzysze mieli się dopiero dowiedzieć.

***

Gdy mgła zaczęła ich otaczać S’Ula od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Ktoś mógłby pomyśleć, że to dedukcja. Ktoś inny, że doświadczenie. Jeszcze ktoś inny, że to gazy po gulaszu z dnia poprzedniego. Poprawdzie, to ten ostatni byłby najbliżej. Jednak Aasimarka wiedziona przeczuciem sięgnęła otwartą dłonią przed siebie. Tak samo jak mleczna mgła oplatała las, tak teraz gęsty cień oplatał dłoń dziewczyny.

Jakby w odpowiedzi na człeka w płaszczu i z rakietami śnieżnymi w dłoni dziewczyny zmaterializowała się dziwna broń. Coś co wyglądało jak kostur zdobiony motywem czarnego węża zakończonego łbami na obu końcach. Z tych głów natomiast wystawały wąskie i delikatnie zakrzywione ostrza. Broń przypominała elfie miecze, których głownie sprytny kowal połączył ze sobą.

Stało się coś jeszcze, coś rzadkiego. S’Ula milczała. Powiedziała tylko krótkie: “javshani” i zakręciła dwuostrzowymy mieczem, a wokół jej zbroi zaczęła kondensować wilgoć z mgły. Po chwili na zbroi aasimarki pojawił się szron.

Nie miała wiedzy z zakresu medycyny więc i tak nie pomogłaby biedakowi. Ale z istotą z mgły mogła się zmierzyć

Przywołanie Paktowej Broni - doublebladed scimitar +1, focus dla czarów warlocka.

Czar: Armor of Agathys +15 temporary HP




 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 30-04-2023, 20:31   #5
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

28 Eleasis 1703 RT. Późny wieczór.
Dzielnica Rzeczna, Neverwinter.
Północne Wybrzeże Mieczy.


Muzyka
Mrok zatopił kły w Neverwinter niczym głodny drapieżnik w ofiarę, powoli szykując się, by całkiem je pochłonąć. Zapadająca ciemność wydzierała z okolicy ostatnie resztki ciepła i światła, by pozostawić jedynie poczerniałą skorupę. Podobnie do gasnącego życia ostatnie tchnienie dnia uchodziło z miasta. Ciemne chmury izolacji zajmowały niebo, zaznaczając swą obecnością kres panowania jasności. Było już po capstrzyku. Uliczki, stragany i place sukcesywnie pustoszały, zaś przybytki uciech zapraszały w swe podwoje. Zanikał miejski gwar, milkły nawoływania przekupniów i odgłosy obutych stóp na bruku. Życie ulatywało za granice szczelnie zamykanych drzwi i okiennic domostw, rezydencji i tawern. Jedynie nieszczęsne i potępione dusze nie miały, lub nie chciały, się gdzie podziać. Mimo wysiłków straży przeklęte widmem Rozpadliny i powoli odbudowujące się miasto nie było bezpieczną przystanią po zmroku. Zaułki okrytego czarnym całunem Neverwinter skrywały jad, nikczemność i grozę.


Codziennie gdzieś pośród tej mrocznej scenerii dochodziło do zbrodni i personalnych dramatów. Jednym z nich był przypadek Mhelkireda, niezbyt roztropnego złodziejaszka o niewyparzonym języku i zmiennej fortunie. Jak zwykle wpakował się w niezłą kabałę. I musiał się jakoś z niej wyplątać. Niestety za bardzo pochwalił się ostatnim skokiem przy kufelku i ledwie pół dzwona później, niczym niewidzialny myśliwy, po piętach zaczęła deptać mu jakaś nawiedzona paladynka! Przeklęci niech będą zawistnicy! I tak większość zmyślił, a właściwie to wszystko. Wcale nie znalazł wejścia do sekretnej krypty Alagondarów pośród ruin zamku Never. Drogocenny pierścień ściągnął z palca dobrze odzianych, spuchniętych zwłok spływających Rzeką Neverwinter. Nawet nie znał nieszczęśnika. Jego pech dla Mhelkireda stanowił jedynie łatwy zysk. A teraz złodziej musiał mierzyć się z nieprzewidzianymi konsekwencjami swoich działań, tak jakby to on był odpowiedzialny za jego śmierć. Łotrzyk nadal nie mógł pojąć, dlaczego prześladował go taki niefart.

Po prawdzie to Mhelkired jedynie snuł domysły, bo nie wiedział, o co dokładnie chodziło zbrojnej, która za nim uparcie podążała. Ale nie mogło to być nic dobrego, bo z tego co zdążył usłyszeć, zanim rzucił się do ucieczki, prawiła coś o Strażnikach Zimowej Tarczy i Lordzie Protektorze Dagulcie Neveremberze. Nie wyglądało to w każdym razie kolorowo, biorąc poprawkę na całą jego łotrowską karierę. Do tego nieznajoma sprawiała wrażenie takiej, co nie bawi się w zbytnie uprzejmości. A takich jak on zjada na śniadanie. Łotrzyk powoli tracił nadzieję. A przy okazji dech. Natomiast jego prześladowczyni wyglądała na zupełnie niestrudzoną. Do tego musiała mieć świetną orientację w terenie, albo pochodzić z tych stron, bo mimo kluczenia między uliczkami, mężczyzna za nic nie mógł jej zgubić. Przez to wszystko jego myśli zaczęły kołatać się wokół desperackich kroków. Do walki stawać nie miał zamiaru. Był zwykłym tchórzem i sztylet nosił tylko od parady, zresztą, nawet gdyby spróbował napaści, to tylko jeszcze bardziej pogorszyłby swą sytuację. O ile nie zostałby z miejsca posiekany na plasterki, co wydawało się w tym wypadku najprawdopodobniejszym scenariuszem. Uciekał więc, rzucając panicznie wzrokiem za siebie, aż nazbyt świadom powoli opuszczających jego ciało sił i zbliżającego się ujęcia, szukając cudownego wyjścia ze zdawałoby się beznadziejnej sytuacji. I wtedy właśnie go tknęło! On nie musiał napadać kobiety, ale mógł to uczynić ktoś inny... Wschodnia część Dzielnicy Wieży nie należała do najbezpieczniejszych, w niektórych miejscach wciąż stanowiła strefę „bez wstępu”, ponieważ panowały tam gangi pełne brutalnych podrzynaczy gardeł. Składały się one w niemałej części z orków, półorków i ogrów, których władze nie zdołały przepędzić od 1479 RD. Gdyby tylko złodziejaszek tam dotarł, może jego problem rozwiązałby się sam... Jeśli nie za udziałem bandziorów, to grasujących samopas potworów i plagozmienionych. Co prawda jemu mogło przydarzyć się dokładnie to samo. Fakt, pomysł wydawał się skrajnie ryzykowny, ale alternatywa wcale nie była lepsza. Czekała go ciemnica i najprawdopodobniej stryczek.


Mhelkired był w skrajnej desperacji, za to kobieta, która za nim podążała, ewidentnie musiała być szalona. Nawet nie okazała wahania, samotnie wkraczając na rubieże Neverwinter, pośród zaniedbane uliczki wschodniej Dzielnicy Wieży. Łotrzyk zaczynał myśleć, że wcale nie jest człowiekiem, tylko jakimś upiornym prześladowcą nasłanym przez kogoś z Tajemnego Bractwa, albo innej, równie mrocznej organizacji. Wszak podpadł już tylu różnym ludziom, że wszystko wydawało się możliwe. A w żaden inny sposób nie mógł pojąć skąd u tamtej taka wytrzymałość, determinacja i odwaga granicząca z głupotą. Gnał, sięgając skraju wycieńczenia, jedynie dzięki trwodze zdoławszy pokonać spory kawał miasta bez żadnego postoju. Dlatego nawet nie chciał wiedzieć, jakie demony napędzały niestrudzoną łowczynię, która odziana była w ciężki pancerz.

W końcu złodziejaszek usłyszał odgłos, od którego serce podeszło mu do gardła. Ale który jednocześnie tchnął weń światełko nadziei. Było już za późno na odwrót. Zagrał va banque i teraz musiał sprawdzić karty, które rozdał mu los. Świadom, że właściwie to mogło być za późno na cokolwiek dla nich obojga. Wtedy spośród mrocznych zaułków niczym posępne cienie wychynęły zwaliste postacie o nieprzyjemnych obliczach. Dobrze uzbrojone i ożenione ze zbrodnią zbiry. Kilkuosobowa zbieranina ludzi, orków i półorków, był pośród nich nawet paskudny ogr.
— To teren Majchrów Herzoga. Myto za przejście odbieramy we krwi — przemówił gardłowym głosem jeden z bandziorów, próbując palcem ostrze swego szerokiego korda.
Mhelkired wykorzystał moment, by się ukryć. Natomiast zbrojna zatrzymała się na skrzyżowaniu, rozglądając uważnie dookoła.
— Odstąpcie obywatele. Utrudnianie stróżowi prawa pościgu jest przestępstwem — oświadczyła protokolarnym, beznamiętnym tonem. — Zgodnie z prawem ustanowionym przez Przymierze Lordów grozi za nie grzywna w wysokości do dwustu złotych smoków plus ciężkie roboty do dziesięciodnia. Natomiast wymachiwanie orężem bez uzasadnionej przyczyny grozi karą pozbawienia wolności do dziesięciodnia i/lub grzywną w wysokości do dziesięciu złotych smoków.
— Dobre sobie, ma dziewka poczucie humoru — rzucił zza niepełnego uśmiechu bladozielony półork o byczym karku i gęsto zarośniętych muskularnych ramionach. — Lepiej zmów paciorek siostrzyczko. Wygląda na to, że jesteś otoczona.
To była prawda, mordercy osaczyli samotną i zdawało się obłąkaną kobietę, łypiąc nań niczym sfora sępów na padlinę. Krąg śmierci wokół niej powoli się zacieśniał. Czyżby był uratowany? Fortuna się odwróciła? Mhelkiredowi nawet zrobiło się szkoda głupiej dziewki. Nie miała żadnych szans. Ale nie było innego wyjścia. Nie zamierzał skończyć na postronku... Jednak coś w jej postawie i zachowaniu nie dawało mu spokoju. A ostatecznie zachwiało jego pewnością i zmroziło go aż do szpiku kości. Nieznajoma wydawała się zupełnie niewzruszona mimo straszliwych okoliczności. Ze stoickim spokojem i niespiesznym ruchem zdjęła wielki miecz z pleców.
— Jedyne co mnie otacza to strach i martwi ludzie.

26 Eleint 1703 RT. Późne południe.
Gospoda „Rozmyty Kostur”, Longsaddle.
Północne Wybrzeże Mieczy.


Do gwarnej karczemnej izby wkroczyła opancerzona kobieta, prowadząc za sobą zakneblowanego i zakutego w ciężkie kajdany młodziana. Chwilę później powiodła czujnym wzrokiem po pomieszczeniu, szukając dla siebie i zatrzymanego odpowiedniego miejsca. Jej młode, pozbawione wyrazu oblicze ozdobione było parą wnikliwych oczu o głębokim kolorze wypolerowanych szafirów. Zdawała się mieć niewiele ponad dwadzieścia wiosen, a mimo to szereg podobnych rozpadlinom blizn brutalnie przecinał jej młodzieńczą twarz. Pod lewym okiem jakby inkaustem na pergaminie nakreślony miała tatuaż w kształcie pancernej rękawicy upstrzonej promieniującym, złotym okiem w równobocznym trójkącie. Spod szkarłatnego zakonnego welonu, którym opatuliła swą głowę, niczym górskie strumyki wypływały pojedyncze pasma sięgających ramion włosów, równo przyciętych z monastycznym rygorem i śnieżnobiałych niczym szczyt Kopca Kelwina. Kobieta mierzyła prawie sześć stóp i obdarzona była sylwetką dzikiej pantery, muskularną i emanującą zręcznością oraz naturalnym i drapieżnym wdziękiem. Dla bezpieczeństwa zakuła ją w lekki płytowy pancerz w odcieniu intensywnej czerni, przyozdobiony złotymi symbolami oka, licznymi dewocjonaliami oraz przypieczętowanymi religijno-prawnymi formułkami, spisanymi na pożółkłym pergaminie. Spomiędzy jego ciemnych płyt wypływał szkarłatny lniany habit, skrojony specjalnie tak by nie ograniczał w najmniejszym stopniu ruchów noszącej. Jej szyję zdobił wisior ze znakiem oka Helma. Zaledwie po pobieżnych oględzinach gościom karczmy łatwo było odgadnąć, czym się musiała trudnić. I to nie tylko ze względu naszyjnik i obecność skutego młodziana. Białowłosa posiadła bowiem przy sobie całkiem sporą ilość sztuk broni. Z której to najbardziej wyróżniało się kunsztownie wykonane montante zatknięte w skórzaną pochwę przerzuconą przez jej plecy. Był to długi na pięć i pół stopy dwuręczny miecz wykuwany jedynie w Amn. Poza nim dziewczyna posiadała kompozytowy długi łuk refleksyjny osadzony razem ze strzałami w skórzanym sajdaku, czarny buzdygan i sztylet o wąskim ostrzu. Z tego, jak się ogółem prezentowała, widać było wyraźnie, że darzy wielkim umiłowaniem nie tylko wojaczkę, ale i harmonię oraz perfekcyjny porządek. Żaden element jej ubioru czy ekwipunku nie był bowiem brudny, zaniedbany ni poluzowany. Każdy był w wyśmienitym stanie i stanowił wręcz idealnie dopasowaną część spójnej całości.

Dla siebie wojowniczka zamówiła u karczmarza jedynie skromną izbę na noc, kąpiel, proste jadło i szklanicę wody. Co ciekawe dla zatrzymanego wzięła dużo lepszą jakościowo strawę plus kielich wina. Aczkolwiek na tym wygody się skończyły, bo spać miał w koszarach lokalnej straży miejskiej. Przy płaceniu dziewczyna na chwilę zdjęła ciemną pancerną rękawicę, ukazując przy tym wnętrze swej dłoni pokryte bladą blizną w kształcie oka, stanowiącą ślad po dawnej rytualnej oparzelinie. Niedługo później nietypowa para wspólnie zasiadła do stołu.
— Nawet nie próbuj żadnych sztuczek obywatelu. Harpellowie to tacy sami czarnoksiężnicy jak ty. Usadzą cię szybciej niż moja pięść — zbrojna ostrzegła beznamiętnie zatrzymanego, uwalniając go tymczasowo od knebla i ciężkich kajdan. — Smacznego.
— Proszę się nie obawiać, pani władzo — Marcel westchnął, masując uwolnione od żelaza nadgarstki. Przysunął ku sobie strawę, z zaciekawieniem przyglądając się o wiele skromniejszemu talerzowi przed paladynką. — Nie w smak mi zostać zaklętym w zająca. Nawet pomimo ich imponującego libido.
Również bez ponurego wstępu zwrot, który jako ostatni padł z ust pozbawionej emocji ciemiężycielki, brzmiałoby dlań porażająco osobliwie. Młodzian musiał jednak przyznać, że przez ten krótki czas, który wspólnie spędzili, zdążył się zorientować, że wielką estymą darzyła wszelkie zasady i regułki. Trzymała się ich niekiedy z rozbrajającym wręcz oddaniem i ceremonialnością.

Po posileniu się siostra oddała podległego jej przestępcę na przechowanie miejskiej straży i udała się dokonać ablucji, odprowadzona radosnym machnięciem dłoni aresztanta, zwykle zarezerwowanym dla jego przyjaciół. Potem zamknęła się w swoim pokoju i dokonała dokładnego przeglądu i koniecznych konserwacji całego ekwipunku. Zanim jednak mogła udać się na spoczynek, musiała odbyć zwyczajową sesję umartwiania, po czym zmówić modlitwę. Reguła jej surowego zakonu głosiła bowiem, że brak wiary powoduje zepsucie duszy, zaś nadmiar wygód korumpuje ciało. Dlatego też pierwsza praktyka służyła hartowaniu cielesnej powłoki, druga natomiast duszy. Obie były uważane przez jej wyznanie za niezbędne dla zachowania dyscypliny i podtrzymania procesu samodoskonalenia jednostki.

Spoczynek na kiepskim, acz czystym sienniku, okazał się dla dziewczyny niezbyt przyjemny. Nie wynikało to jednak z jakości łoża, czy wpadającego w nadmiernej ilości przez nieszczelne okiennice nocnego światła, a dziwnego snu, który sprawił, że obudziła się nagle zlana potem. Wojowniczka zazwyczaj spała spokojnie i praktycznie nie miewała żadnych snów, co też spowodowało, że doznana wizja wywołała w niej pewien wewnętrzny niepokój. Szczególnie że symbolika i niejasność eksperiencji, którą wyjątkowo doświadczyła, wskazywały, iż mógł to być jakiś ukryty przekaz od jej boga. Dlatego będąc już na jawie, spróbowała trzeźwym umysłem uporządkować to, co dostrzegła i zapamiętała z onirycznej krainy. A była to wizja śnieżnobiałego wilka stąpającego pośród nokturnowego, leśnego pejzażu i otoczonego gęstymi obłokami mglistego oparu. Zwierz był potężny niczym tur i sprawiał wrażenie bystrzejszego, niż wskazywałby na to jego gatunek. Biaława opoka zdawała się go otulać niczym pierzyna, kiedy kroczył w kierunku Marvelli, skupiając nań swe błyszczące szkarłatem i niepojętą inteligencją ślepia. Czym był i co zwiastował? Tego drugiego nie była pewna, zwłaszcza że obudziła się, zanim się doń zbliżył. Jednak we śnie wywoływał u niej nader silne i trudne do zinterpretowania odczucia. Zaś co do pierwszego, to biały wilk należał do preferowanych zwierząt jednego z jej Świętej Trójcy, Amaunatora. A to tylko upewniało dziewczynę, że najprawdopodobniej miała tej nocy do czynienia z przekazem od jej boskiego patrona.


27 Eleint – 2 Marpenoth 1703 RT. Wieczór.
Knieja Neverwinter.
Północne Wybrzeże Mieczy.


Wyruszając z Longsaddle razem z zatrzymanym przestępcą, Marcelem Debonairem, siostra Rita przyłączyła się do trójki awanturnic zmierzających dokładnie w tym samym kierunku. Początkowo uznała ich obecność za dobrą monetę, jako że podróż w grupie przez pełną niebezpieczeństw Knieję Neverwinter wydawała się rozsądniejsza i bezpieczniejsza. Szczególnie że białowłosa musiała mieć nieustanne baczenie na przebiegłego czarownika. Co niestety utrudniało wypatrywanie zagrożeń.

W ciągu kilku kolejnych dni, które zeszły poszukiwaczom przygód na podróży w kierunku Neverwinter, monastyczna paladynka zdążyła trochę lepiej poznać grupę. Co też sprawiło, że zaczęła trzymać się z podlegającym jej przestępcą bardziej na uboczu, planując rychłe rozstanie zaraz po przekroczeniu murów Klejnotu Północy. Wynikało to głównie z faktu, że dwójka z towarzyszek drogi okazała się czarnoksiężnikami tak jak Marcel. Do tego ta z pomalowaną twarzą i kolorowymi włosami sprawiała wrażenie dotkniętej obłędem. Marvellę brzydziły kłamstwa wypływające z jej ust niczym nieprzerwany strumień nieczystości, w czym za bardzo przypominała jej Debonaira, dlatego podczas marszu kroczyła jak najdalej od niej. Z kolei druga wiedźma w sumie okazała się całkiem sympatyczną elfką i to nieźle robiącą mieczem, nie zmieniało to jednak faktu, że parała się plugawą magią. Dlatego mimo wszystko szafirowooka wolała zachować w stosunku do niej ostrożność. Wszak nie raz zdarzyło jej się przekonać, że sztuczki chaosu są niepoliczone. W rzeczach zawsze drzemała kpina. A pozytywne usposobienie mogło być zwodnicze. Tak czy inaczej, mieczniczka była świadoma, że Faerûn pełen jest grzechu, a magia niestety penalizowana jest jedynie w nielicznych miejscach, takich jak Amn, Mulsantir czy Chessenta. Nie czyniła więc żadnych uwag odnośnie. Ogólnie powściągliwa była w komentarzach, co w połączeniu z pozbawioną emocji maską i pełną dystansu powierzchownością uniemożliwiało innym efektywne odczytanie jej opinii. A niewątpliwie z całej grupy najlepsze wrażenie wywarła na bitewnej zakonnicy niebieskoskóra naukowczyni z innego wymiaru. Zapytana, dużo opowiadała o dziwnych urządzeniach. Spacerowała też w towarzystwie niesamowitego konstruktu, mechanicznego golema, który prześcigał w bezemocjonalności nawet paladynkę. Nauka była niesamowitą dziedziną, która niezwykle fascynowała siostrę Ritę. Nie tylko dlatego, że wymykała się jej pełnemu pojmowaniu i zdolna była czynić cuda podobne magii samolubnych czarodziejów. Ale głównie dlatego, że bazowała na potędze rozumu, wykorzystując prawa natury w pożyteczny dla ogółu sposób.


3 Marpenoth 1703 RT. Wieczór.
Zachodnia Knieja Neverwinter.
Północne Wybrzeże Mieczy.


Każdy mijający dzień nie tylko przybliżał Marvellę do końca podróży, ale przede wszystkim dwóch ważnych przystanków na trasie jej Długiego Marszu. Powiadało się, że podczas Czasu Kłopotów sam Helm spędził jeden dzień w zachodniej części kniei, medytując nad kwestią swej straży nad Niebiańskimi Schodami. Ruszając z Neverwinter w pościg za Debonairem święta wojowniczka obrała zupełnie inną drogę, dlatego nie miała okazji odwiedzić tego sakralnego miejsca. Drugi ważny dlań przystanek stanowiła Twierdza Helma, leżąca kawałek na południe. Także tu jedynie przypadek sprawił, że nie zawitała w dane miejsce wcześniej. Dotarła bowiem w te strony okrętem z Waterdeep, miast Wysokim Traktem. Posterunek helmitów zamierzała jednak odwiedzić dopiero po oddaniu zatrzymanego w ręce władz.

Jeden dzień wędrówki przed końcem podróży, kiedy grupa kończyła wieczerzać, siostra Rita spostrzegła coś niepokojącego. Pogoda niespodziewanie zaczęła ulegać gwałtownym zmianom. Dziewczyna w skupieniu obserwowała narastający chłód i krystalizującą się w okolicy mgłę. Jak dotąd podróż przebiegała bez problemów, jednak nigdy nie można było być pewnym, co ze sobą przyniesie kolejny dzień i jakie okropieństwo wynurzy się z okolicznych ziem. Wszystko wskazywało, że nadszedł właśnie tego rodzaju moment.


Kiedy z oddali dobiegło jej uszu upiorne wycie wilka, służka prawa instynktownie zadrżała. Sytuacja zaczynała przypominać jej sen z Longsaddle. Finał jednak pozostawał nieznany. Co sprawiało, że jej monolityczny spokój zaczynały pokrywać drobne rysy niepewności. Niewątpliwie Oko Prawa wystawiało ją na próbę, wcześniej zwiastując jej przyszłość. Przy okazji ukazając swą pomniejszą manifestację. Tylko co miał przynieść finał tego zdarzenia? Białowłosa czym prędzej odepchnęła te rozmyślania jak najdalej w głąb umysłu. W chwili próby należało działać, nie deliberować.

Marvella ściskała kurczowo rękojeść swego dwuręcznego miecza, przez dłuższą chwilę próbując cokolwiek wypatrzeć przez miazmatyczny opar. Kiedy dobyła broni, jakiś ciemny kształt zmaterializował się w postać mężczyzny, który gwałtownie runął na ziemię. Święta justycjariuszka zbliżyła się, by sprawdzić, czy dycha. Okazał się jednak bez ducha. Rany na jego ramionach i plecach, wskazywały, że został powalony przez jakiegoś leśnego drapieżnika. Najpewniej wilka, lub niedźwiedzia. Dokładna odpowiedź wydawała się nadejść sama, gdy ledwie moment później przy wtórze kolejnego straszliwego wycia pojawił się wielki biały wilk. Zupełnie jak ten z jej snu. Dziewczyna wzdrygnęła się i poprawiła chwyt na broni. Zwierz zdawał się teleportować przez mgłę, doskonale panując nad sytuacją. Siostra Rita wysunęła się na przód i przyjęła pozycję szermierczą, oczekując, jak postąpi stworzenie. Kątem oka wciąż miała baczenie na Marcela. Zgodnie ze swym wyszkoleniem obserwowała wszystko, jednak wyjątkowa sytuacja wymagała, by większość uwagi poświęciła tajemniczemu zwierzęcemu przybyszowi. Jeśli był to jej bóg, za żadne skarby nie wolno było uczynić mu krzywdy. Co jednak, jeśli okazałoby się, że jest to jeno jakiś przebiegły, magiczny drapieżnik? Czas miał pokazać.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 06-01-2024 o 14:21. Powód: nomenklatura prawna
Alex Tyler jest offline  
Stary 01-05-2023, 15:38   #6
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Równonoc wiosenna
1491 Rachuby Dolin
Wrota Baldura

”NOŻEM W TCHAWICĘ, NOŻEM W TCHAWICĘ.”

”Nieee, zaduś ich. I patrz jak powoli ucieka z nich życie.”
Zawrzyjcie się — syknął Marcel ze swojej kryjówki.

“Strzeżonego bogi strzegą” zdawało się być popularną wśród baldurczyków metodą zabezpieczania własnych dóbr i ruchomości, przynajmniej wnosząc po magazynie Kompanii Przewozowej i wachcie go strzegącej, złożonej zaledwie z dwóch znudzonych zbrojnych. Być może była to i kwestia hucznych biesiad z okazji nadejścia wiosny i rychłych odwilży, odbywających się wzdłuż i wszerz Wrót wokół potężnych ognisk. Dwójka dozorców musiała bez wątpienia zostać oddelegowana do stróżowania w ramach kary za jakąś przewinę. Tudzież pozostawali w niełasce Tymory z tego czy innego powodu.

Marcel nie zastanawiał się nad powodem słabej obstawy magazynu. Wygładziwszy odzienie, odetchnął głęboko i zainkantował melodie zaklęcia, splatając energię i oblekając się mirażem jasnowłosej pół-elfki z rumieńcami na licach. Wychodząc z zaułka i obierając kierunek w stronę żelaznej bramy, przywołał w krok nieco chwiejności.

Och panowie, przy takiej okazji stróżować. Doprawdy, nie zazdroszczę, oj nie zazdroszczę! — zaszczebiotał afektowanym falsetem, zatrzymując się przed zbrojnymi.

Służba, nie drużba, panienko — odparł wąsacz.

Nie zazdroszczę — powtórzył Marcel, wzdychając. Kolejne słowa uciekły powietrzem nasyconym sugestywną mocą. — Powinniście zrobić sobie przerwę, panowie. Przecznicę dalej młody panicz funduje wszystkim napitek. Cudo z Calimshanu, grzechem byłoby nie spróbować.

Mężczyźni zamrugali parę razy, spoglądając między sobą.

Popilnuję bramy. OCH! — Marcel zachybotał się w miejscu i byłby upadł, gdyby nie wczepił się w ramię rudego stróża. — Jak widzicie i tak muszę przysiąść i złapać oddech.

Pięć minut nie zaszkodzi — burknął wąsacz.

Wsparty o kamienny mur Marcel odprowadził zbrojnych spojrzeniem, ignorując natrętne myśli po raz wtóry domagające się krwi i śmierci. Nigdy nie grzeszyły finezją czy polotem. Gdy tylko dwie sylwetki, podekscytowane podsuniętą wizją darmowego napitku, zniknęły za rogiem, guślarz okręcił zwinięty z pasa klucz w palcach, otwartą bramę przekraczając z szerokim uśmiechem. Do środka magazynu wszedł skocznym krokiem, rozwiewając iluzję machnięciem dłoni i pikując ku schodom prowadzącym do piwnicy.

Jesteś, moja piękna — westchnął, gdy znalazł to, po co przyszedł.

Butelka wina z Cormyru, datowana na 1358. Dobry rocznik dla win, naprawdę kiepski dla ogółu społeczeństwa. Nie ona jedna wylądowała w torbie Marcela i gdy młodzik wrócił na parter składowni i obszedł pomieszczenie, wybierając co ciekawsze rzeczy ze skrzynek, skrzyni i pojemników. Zamek gabinetu wyważył sprawnymi ruchami, obwinięty miękką chustą wyszywaną na calimshańską modłę, z melodią na ustach zasiadając za dębowym biurkiem. Podpierając podbródek dłonią, przewertował dokumenty i korespondencję jednako, nie siląc się nawet na stłumienie ziewnięcia.

Bogatszy o garść drogich rzeczy, które bezbłędnie trafiały w wyszukany gust, i świadom naglącego upływu czasu, młodzik ruszył w stronę wyjścia, chowając inkryminujące papiery w kieszeń. Gdy w drodze do drzwi mijał niedbale zawieszoną nad stertą materiału lampę, machnięciem dłoni strącił ją w dół.

Ups — zachichotał.

To powinno nauczyć tego paniczyka-impertynenta kultury!


Śródlecie i wczesna jesień
1491 Rachuby Dolin
Waterdeep


Moja małżonka i ja przypatrywaliśmy się panu od jakiegoś czasu. Jest pan niezwykle fascynujący i mamy nadzieję, że potowarzyszy nam pan w ogrodach, przy karafce wina — młody lord Vermillon był bezpośredni.

Marcel cenił sobie tę bezpośredniość. Tęczowa Gala w ociekającej przepychem posiadłości lorda “Jakmutam” z okazji przesilenia letniego, tematycznie inspirowana sztuką osadzoną w Feywild, była okazją dla waterdhaviańskiej śmietanki i okolicznością towarzyską, na której można było poznać naprawdę wiele ciekawych osobistości. Przynajmniej w teorii. W praktyce, jak guślarz już dawno zdążył się przekonać, możni i bogaci tego świata byli z zasady równie nudni, co zapatrzeni w siebie. A skryci za balowymi maskami stawali się wręcz nie do zniesienia z tą całą dwumową, eufemizmami i pustymi frazesami.

Vermillonowie okazali się być wyjątkową parą. Do tego stopnia, że zaproszenie na spacer przeszło w zaproszenie do ich rezydencji, a te z kolei w zaproszenie do łoża małżeńskiego, które po tygodniu prześmiewczo przemianowali na “łoże małżeńskie plus jeden”. Pobyt Marcela w Koronie Północy wydłużył się znacznie, wbrew początkowym planom. Bogato zdobione wnętrza, najlepsze wina i jadło, muśliny, satyny, atłasy i jedwabie, tabun służących na zawołanie, kosmetyki, olejki, perfumy i biżuteria. Do tego amory, które bogobojni obwołaliby upadkiem obyczajów i które wywołałyby rumieńce na licu samej Beshaby.

Jednak wszystko, co dobre musiało się kiedyś skończyć. Rutyna była zabójcą doskonałym, zdolna ugasić nawet najgoręcej gorejące płomienie i przekuć nowość w nijaką nudę. Marcel od zawsze żył na pożyczonym czasie, gdzie by nie osiadł był świadom faktu, że pobyt był tylko chwilowy. I chociaż mieszkanie na koszt Vermillonów było czystą przyjemnością, pewnego wczesnojesiennego wieczoru wymknął się z sypialni i spakował swoje rzeczy, sine ślady po ostatniej nocy uniesień kryjąc pudrem. Z posiadłości wymknął się pod osłoną nocy i magicznym mirażem, pod iluzją służącego w znoszonej liberii z rodowym motylem.

Jak zawsze bez cienia jakiejkolwiek emocji.


25 dzień Eleint
1491 Rachuby Dolin
Okolice Longsaddle


Wszystko, co dobre musiało się kiedyś skończyć, a i dobra passa musiała też mieć swój koniec. Marcel, niemający w zwyczaju frasować się przyszłości, nie spodziewał się jednak, że tenże koniec nadejdzie tak prędko i to w dodatku w murach jakiegoś skromnego dworku na prowincji, gdzie psy tyłami szczekały. Owinąwszy sobie wpierw siwiejącą wdowę po miejscowym potentacie przemysłu mleczarskiego, nawet nie zdążył ugłaskać jej syna. Ba! Nie podejrzewał nawet, że mężczyzna zadziała tak prędko i zdecydowanie. Gdyby okoliczności były inne, poczułby do niego namiastkę szacunku. Joachim przerwał jednak suto zakrapiane cormyrańskim winem drugie śniadanie i Marcel czuł jedynie irytację. A także cień strachu, gdy burzowo ciemne spojrzenie spoczęło na towarzyszącej mu kobiecie.
”BIJ, ZABIJ."

”Złam jej umysł. Ona zabierze nas na śmierć.”
”Uh-oh,” Debonair wiedział, jak skończy się najście. Nie było szans, aby zdołał się wyłgać z tych tarapatów, a i prędka ucieczka z asystą magii nie wchodziła w rachubę. Prędki rachunek pozostawiał tylko jeden możliwy kierunek działania. Tymczasową kooperację. Grając na tę nutę, Marcel przywdział na twarz wyraz wpierw zaciekawienia, a później skonfundowania, gdy helmitka przemówiła beznamiętnym tonem.

Obywatelu Marcelu Debonairze, na mocy autorytetu nadanego mi przez Lorda Protektora Neverwinter Dagulta Neverembera zostajesz zatrzymany w związku z popełnieniem szeregu przestępstw przeciw obywatelom, miastu i szlachcie. Postawione ci zarzuty obejmują kradzież mienia, oszustwo i podszywanie się pod osobę szlachetnie urodzoną. Z tego tytułu zostaniesz przymusowo doprowadzony do Domu Sprawiedliwości w mieście Neverwinter gdzie trafisz przed oblicze sądu. Masz prawo do zachowania milczenia. Jeśli rezygnujesz z tego prawa, wszystko, co od tej pory powiesz, może zostać użyte w sądzie przeciwko tobie. Ostrzegam, iż w razie najmniejszych oznak oporu mam prawo zastosować wobec ciebie środki przymusu bezpośredniego.

L-landerze? Co ona...? — wdowa spojrzała na guślarza okrągłymi jak talarki spojrzeniem.

On nie nazywa się Lander! — ryknął Joachim.

To jakieś nieporozumienie, gołąbeczku — Marcel poklepał pomarszczoną dłoń z łagodnym uśmiechem, mającym uspokoić kobietę. — Jestem pewien, że to pomyłka. Obawiam się jednak, że nasza konna przejażdżka będzie musiała poczekać, dopóki nie rozwiążemy tego nieporozumienia.

Młodzik powstał ze swojego miejsca, wyciągając wciśniętą w kołnierz z falbankami serwetę i odkładając ją na stół. Wolnymi ruchami, świadom jastrzębio uważnego spojrzenia zbrojnej osiadłego pełnią uwagi na jego osobie, przywdział przewieszoną przez oparcie krzesła elegancką kurtę w kolorze głębokiego karminu. Zbliżył się do helmitki z przyjaznym uśmiechem.

Jestem świadom, iż moje rysy twarzy są niepowtarzalne i zjawiskowe, pani władzo — przemówił w kierunku jasnowłosej lekkim tonem. — Zaklinam się na wszystkie świętości, że to naprawdę nieporozumienie i jestem niewinny. Oczekiwać będę oficjalnych przeprosin, gdy miejscy justycjariusze potwierdzą moją niewinność.

Zatrzymując się krok przed paladynką, uniósł dłonie w jej kierunku, ani myśląc o stawianiu oporu.


Przełom Eleint i Marpenoth
1491 Rachuby Dolin
Knieja Neverwinter


Powszechnie (i prawidłowo) twierdzono, że miało się tylko jedną szansę, aby zrobić na kimś dobre pierwsze wrażenie. Marcel Debonair zazwyczaj sprawiał na nowo poznanych doskonałe wrażenie. Młoda i urodziwa twarz przybierała łagodnie ciepłe wyrazy, melodyjny akcent składał słowa z estetyczną starannością, gładka cera i zadbane smukłe dłonie świadczyły o nienagannej higienie osobistej (tudzież próżności), bogate odzienie w konsekwentnie przyjętej ciemnej estetyce było elegancko skrojone na miarę, a biżuteria na palcach skrzyła się cennymi metalami i kruszcami. Zazwyczaj, ale nie obecnie.

Poznali go zakutego w kajdany i zakneblowanego, jako więźnia siostry Marvelli prowadzonego do Neverwinter, by stanąć przed sądem za zbrodnie, których nie popełnił. Przynajmniej tak twierdził sam Marcel, gdy przy posiłkach helmitka pozbawiała go okowów i dane mu było rozmawiać z innymi kobietami. Uparcie obstawał przy swojej niewinności, twierdząc, że w Neverwinter wszystko się wyjaśni. Towarzyszki podróży raczył również historiami oraz anegdotami ze swojego rodzimego Cormyru, dzielił się zasłyszanymi niegdyś plotkami na temat zwyczajów wyższych sfer Wybrzeża Mieczy i epatował kordialną kurtuazją, szczerze zainteresowany ich własnymi historiami. Zupełnie jakby areszt i podróż w okowach, jak i nocleg u miejskiej straży, nie były w stanie zgasić jego pogody ducha.

Marcel posłusznie wykonywał każde polecenie Rity wypowiedziane w jego kierunku suchym tonem. Bez choćby słowa protestu dawał się zakuć w kajdany i zakneblować, nie próbował ucieczki i nie przejawiał zupełnie jakiejkolwiek niechęci wobec osoby swojej dozorczyni. Ani strachu, mimo że w zestawieniu ich sylwetek, ta jego przywodziła na myśl słowo “filigranowy”. Mało tego, uciekł się nawet do pochwały któregoś dnia.

Pańskie oddanie służbie prawu jest niezwykle inspirujące, pani władzo — oznajmił, przeżuwając posiłek. — U wielu osób bezbrzeżny fanatyzm nabiera naprawdę paskudnych barw i cieszy mnie, iż pani oddała się całkowicie tak szczytnej sprawie, jaką jest sprawiedliwość. Zaprawdę, nie mam pani za złe tego nieporozumienia, pani władzo. Ale te przeprosiny będą musiały być szczere!

Prawo nie może przepraszać — oznajmiła mu zaindagowana, głosem zimnym niczym wnętrze mogiły. — I nigdy nie popełnia błędów.


Pojawiły się w końcu pierwsze pęknięcia w debonairowej dyspozycji. Gdy na ich skromne obozowisko opadła gęsta mgła, młodzik początkowo zaledwie zerknął na nią, narzucając tylko na plecy gruby płaszcz podszyty futrem, by zatrzymać wrzynające się coraz mocniej pod skórę zimno. Dopiero gdy helmitka ponownie zakuła jego dłonie w kajdany, a przez okolicę przetoczyła się wilcza harmonia, odwracając uwagę kobiety, Marcel wbił o wiele uważniejsze spojrzenie w gęstniejące opary. Gęstniejące zbyt szybko, aby ich pochodzenie mogło być naturalne. Podniósł się ze swojego miejsca, rozglądając gorączkowo na wszystkie strony, spodziewając się... czegoś.

Humanoidalny kształt wychylający się z mgły i opadający w poszycie zaszczycił ledwie zerknięciem, postępując parę kroków za plecy towarzyszek. Z zapartym tchem podążył spojrzeniem za śnieżnobiałym wilkiem, w jasnym wyrazie zafascynowania zwierzęciem. Tym głębszym, gdy drapieżnik zdawał się teleportować.

Słyszałem już o podążaniu w stronę światła, brukowaną na żółto ścieżką lub stopniami do niebios — bąknął pod nosem na widok szarpnięcia, które łudząco przypominało zachętę do wejścia we mgłę. Knebel szczęśliwie został zapomniany przy pierwszej wyjącej nucie. — Ale za wilczurem? Nigdy.
”MUSISZ UCIEKAĆ.”

”Porwąnasporwąnasporwąnas.”
Marcelowi zaschło w gardle. Myśli po raz pierwszy ociekały przerażeniem. To, w połączeniu z Istotą tańcującą na pograniczu wizji, w mgielnych oparach, sprawiło że zadrżał w miejscu.

Pani władzo, myślę, że możemy to uznać za nadzwyczajne okoliczności — wyrzucił jednym tchem, wyciągając dłonie w kierunku helmitki.

Brak odpowiedzi spowodował, że młodzik niechętnie spuścił spojrzenie z wilka i okręcił głowę w kierunku jasnowłosej parę kroków dalej, przyglądającej się zaległemu w poszyciu ciału.

Pani władzo...?
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 01-05-2023 o 21:37.
Aro jest offline  
Stary 01-05-2023, 22:22   #7
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny
Po skończonych testach los zetknął vedalkenkę z kilkoma poszukiwaczami przygód. Barwne były, to osoby. Znajdowała się w niej białowłosa palladynka wraz z więźniem, którego prowadziła do Domu Sprawiedliwości, a który zarzekał się, że jest niewinny. Marcel miał szelmowski urok i nawet jeśli był winny, to jeśli nie było przeciwko niemu niezbitych dowodów z pewnością się wyłga. Siostra Rita była nieco zdystansowana w stosunku do reszty grupy, ale z jakiegoś powodu nie do artificerki.

Ostatnimi osobami w grupie, która powstała była dziewczyna imieniem S`ula o nieco bujnej wyobraźni, czasem zachowująca się dość dziwnie oraz elfia czarodziejka Vaeri o bardzo przyjaznym usposobieniu zarażająca innych
optymizmem.

Oddysya słuchała uważnie historii opowiadanych przez członków grupy . Zaciekawiła ją historia o magicznej szkole opowiadanej przez nieco dziwnie zachowującą się dziewczynę,, ale wtedy ta stwierdziła, że księgi ją nie interesowały i historia poszła w innym kierunku. Veldakenka lekko westchnęła. Kolejnym fragmentem opowieści, który ją zaciekawił był ten o posłańcu Bogów, który był związany z butami, która miała S`ula. Rzemieślniczka już takie kiedyś widziała i wiedziała do czego służą. Był, to bardzo przydatny przedmiot i faktycznie wielu mogłoby dla niego zabić

Podczas jeden z rozmów przy ognisku ktoś zapytał veldakenkę skąd jest. Dziewczyna Zwykle podróżowała samotnie, a teraz znalazła się w grupie. Uznała, że skoro inni zdradzili nieco informacji o sobie, to ona też może. Poza tym dawno nie miała już okazji z nikim porozmawiać, a teraz miała kilkuosobowe audytorium.
- Jestem Oddysya z rasy veldakenów. Podchodzę z Ravinicy. Jest, to świat, który znajduje się w innym wymiarze. Świat w którym jedno miasto rozrosło się tak bardzo, że objęło swym zasięgiem całą planetę, tworząc jedno wielkie megapolis. Wyobraźcie sobie, że Neverwinter, Waterdeep i Wrota Baldura tworzceą jedno miasto. Prz czym ten przykład obejmuje tylko skalę mikro.
Rzemieślniczka poprawiła płaszcz.

Następnie kontynuowała.
- Zastanawiacie się pewnie zatem jak się tu znalazłam skoro nie pochodzę z Faurunu. Ravnica jest światem niezwykle zaawansowanym technologicznie, a ja jestem naukowcem i zostałam zaproszona do udziału w testach urządzenia międzywmiarowego, które pozwalało by swobodnie podróżować po innych światach.
Veldakenka zrobiła krótką przerwę na oddech.
- Niestety nie zadziało ono do końca poprawnie. Mnie i jego twórcę
przeniosło do Faureunu, ale samo wynalazek uległ zniszczeniu. Wynalazca z którym podróżowałam został w tym wypadku lekko ranny, ale nie było, to nic co zagrażało życiu. Niestety był już w sędziwym wieku i po paru dniach odkąd się tu znaleźliśmy odszedł z tego świata. Dodatkowo zataił przede mną kilka istotnych informacji na tematu rządzenia . W ten właśnie sposób zostałam uwięziona w Faurunie.

Wspominając przeszłość poszukiwaczkę przygód zaczynała ogarniać pewna nostalgia.
- Nie znałam miejscowego języka, ale na szczęście udało mi się go szybko opanować w ciągu kilku tygodni. Jak widzicie zaadaptowałam się do życia na Wybrzeżu Mieczy. Teraz mam też Rava, kiedy tu przybyłam jeszcze go nie miałam. Stworzyłam go dopiero niedawno.
Stalowy Obrońca sporo ułatwiał.


Podróżniczka lekko zmrużyła oczy po czym mówiła dalej.
- Jak widzicie jestem kowalem bojowym. Chociaż Rava udało mi się zbudować głównie dlatego, że jestem inżynierem i specjalizuje się w robotyce. Choć nie tylko w niej. Z tego co słyszałam pierwsi kowale bojowi wywodzą się, że świata Ebberonu w którym istnieją latające miasta fortecę. Takiego czegoś nie mamy nawet w Ravnicy. Chętnie odwiedziłabym ten świat przed powrotem do domu by zaprezentować im Rava. Jestem przekonana, że zostałby uznany za jednego z lepszych Stalowych Obrońców.
Oddysya była przekonana, że tak właśnie by było.
- Opracowałam już schemat urządzenia, które pozwoliłoby mi wrócić do domu, ale komponenty do niego kosztują krocie. Dlatego param się poszukiwaniem przygód by zarobić na jego budowę. Opowiem wam kiedyś więcej o Ravnicy.
Dziewczynie z innego świata rozwiązał się nieco język, bo powiedziała o sobie więcej niż początkowo zamierzała.

***

Rzemieślniczka siedziała przy ognisku grzejąc się przy ogniu rozmawiając z reszta grupy. Uwagę dziewczyny od rozmowy odciągnęła mlecznobiała mgła, która właściwie pojawiła się znikąd. Zrobiło się też wszystkim nieci chłodniej i cała grupa przybliżyła się do ognia. W oddali słychać było wycie wilka. Najwyraźniej zapowiadały się kłopoty. Veldakenkę zaczął ogarniać jakiś dziwny niepokój.

Coś było zdecydowanie nie tak. Jakby na potwierdzenie tych złych przeczuć z lasu wypadł zakrwawiony mężczyzna.

Veldakenka zbliżyła się do niego przyglądając zadanym mur raną. Uznała, że jest za późno by pomóc. Mężczyźnie pomóc mógł już tylko ktoś kto potrafił wskrzeszać, ale raczej nikogo takiego w grupie nie było.

Oddysya podeszła do nieoddychającego już nieznajomego po czym przeszukała ciało. Liczyła, że może dowie się kim był ten człowiek i skąd pochodził. Podróżniczka z Ravnicy podniosła topór i wtedy z mgły wyłonił się bialy wilk o czerwonych ślepiach wielkością przypominającego konia. Rzemieślniczka przyjrzała mu się bliżej by zbadać jego intencje.
- To stworzenie zaprasza nas w objęcia mgły, ale odnoszę wrażenie, że nie ma w stosunku do nas dobrych intencji. Choć nie mam 100% pewności,
Poszukiwaczka włożyła ręce do kieszeni po czym zaczęło się z niej wydobywać światło. Jak brać, to brać, to co najlepsze.
Veldakenka mająca stoo osiemdziesiąt kilka centymetrów wzrostu
miała na plecach łuk, a przy boku, krótki miecz. Przynajmniej te dwie rzeczy były widoczne na pierwszy rzut oka z uzbrojenia, którym dysponowała, .
 

Ostatnio edytowane przez Shartan : 01-05-2023 o 22:31.
Shartan jest offline  
Stary 02-05-2023, 09:26   #8
 
Bugzy Malone's Avatar
 
Reputacja: 0 Bugzy Malone ma wyłączoną reputację
Oddysya nie była w stanie przeszukać ciała, gdyż wszystko działo się zbyt szybko. Biały wilk pojawiał się i znikał wam z pola widzenia we mgle i cieniach i to na nim musieliście się skupić.

Powietrze wokół stawało się coraz zimniejsze, a każdy oddech wciągnięty w nozdrza i płuca sprawiał dyskomfort. Przygotowani do ewentualnego ataku bestii w końcu się doczekaliście. W błyskawicznym skoku drapieżnik rzucił się w stronę Rity - ta odwinęła się sprawnie swym ostrzem, jednak to przejechało jedynie przez kłębiący się opar, gdyż wilk rozpłynął się momentalnie w powietrzu.

Pojawił się sekundę później obok Vaeri, unikając jej ciosu w akrobatyczny sposób i zaciskając pysk na ramieniu czarodziejki. Kobietę przeszyło paskudne zimno, po czym została wciągnięta w gęstniejącą mgłę. Nim jednak wilk zniknął, kolejne cztery pojawiły się przy Oddysyi, S’Uli i Marcela. Było ich coraz więcej, gdy próbowaliście odpierać ich ataki, wyprowadzając własne. S’ula cięła jednego z drapieżników swym sejmitarem, ale nie zrobiło to na widmowym zwierzu żadnego wrażenia. Wraz ze swoim pobratymcem zacisnęli kły na łydkach kobiety i również wciągnęli ją w opar.

Rita wyprowadzała kolejne ciosy, ale nie była w stanie odeprzeć wilczych ataków. Widmowe stwory w końcu i ją wepchnęły w gęstą mgłę. Wszystkie wyglądały niemal jak zbudowane z białych wyziewów, wyskakując i ponownie znikając w wirze mgły. Zaraz za paladynką w pomroce skończył Marcel a chwilę później, jako ostatnia Oddysya ze swym mechanicznym obrońcą.

Za każdym razem, gdy wilki zaciskały swe kły na waszych ciałach, paraliżujące fale zimna sprawiały, że nie byliście w stanie niczego zrobić. Mogliście tylko obserwować, jak gęsty całun mgły owija się wokół was. Jak ciemność i zimno wirują wokół, a opar całkowicie zasłania wszelkie poczucie kierunku zrzucając was ostatecznie w mrok, za którym nie było już niczego.


Czas wydawał się stać w miejscu, a ciemność trwała tylko chwilę – a może i całą wieczność – zanim pod powieki wpłynęło wam białe, oślepiające światło. W następnej chwili rzeczywistość powróciła do was w postaci zimnego, suchego śniegu. Co najdziwniejsze w tym wszystkim, po kłach widmowych wilków nie było nawet śladu, choć przecież tak doskonale je czuliście, gdy ich pyski zaciskały się na waszych ciałach!

Nie wiedzieliście, gdzie się znajdujecie i co się naprawdę stało, ale czuliście przeraźliwy chłód. Był odrętwiająco lodowaty - bardziej, niż wydawało się to możliwe. Odsłonięte dłonie i twarze szybko traciły czucie i stawały się bolesne od igieł palącego zimna, które zdawały się przebijać skórę.


Stając na nogach, rozejrzeliście się. Wszędzie, jak okiem sięgnąć zalegał śnieg. Staliście pośrodku polanki otoczonej wysokimi sosnami i świerkami. Puszysty śnieg leżał na każdej gałęzi i w głębokich zaspach pod pniami drzew, tworząc niesamowitą krainę skrzącego się lodu i delikatnych białych rzeźb. Byłoby całkiem pięknie, gdyby nie było tak przeraźliwie zimno.

Zasnute ciężkimi chmurami niebo zdradzało, że zbliża się zmierzch, a nadchodząca noc prawdopodobnie przyniesie kolejne obniżenie temperatury. Było pewne, że obecne odzienie, typowo jesienne, które mieliście na sobie nie ochroni was przed nadciągającym mrozem. Trzeba było działać. I to szybko, choć nawet nie wiedzieliście, w którą stronę się udać. Każda zdawała się być tak samo dobra w tym białym piekle.
 
Bugzy Malone jest offline  
Stary 03-05-2023, 09:19   #9
 
Szelma's Avatar
 
Reputacja: 1 Szelma nie jest za bardzo znany
Przygotowała się mentalnie na wymagającą potyczkę, tymczasem okazało się, że wielki wilk i jego towarzysze, od których zaroiło się wokół ich obozu byli jedynie mglistą fantasmagorią. Fantomem, z którym nie byli w stanie walczyć, a już na pewno wygrać. Vaeri przekonała się o tym w momencie, gdy jej wyczekany cios został z łatwością uniknięty a potem została wciągnięta w mgłę. Nie zdążyła nawet syknąć z bólu, gdy po jej ciele rozlało się nieludzkie zimno. Chwilę potem straciła świadomość i nic nie miało już znaczenia.


Ciemność ustąpiła dopiero wtedy, gdy umysł i ciało poczuły przerażające zimnisko. To ono wyciągnęło czarodziejkę z odrętwienia. Otworzyła ciężkie oczy, przez dłuższą chwilę zastanawiając się, gdzie się znajduje. Ich obóz zniknął, a przyjemny, jesienny wieczór zastąpiła paskudna zima. To musiało mieć związek z tą dziwną mgłą i wilkami, tak przynajmniej sądziła.

Trzęsąc się z zimna podniosła się na równe nogi, sięgając do plecaka. Wyciągnęła z niego cieplejszy płaszcz, czapę i rękawice, szybko zarzucając je na siebie. Nie zmieniło to jednak faktu, że wciąż było jej zimno.
- T-t-t-to mu-mu-siało stać się przez tę mgłę i wi-wi-wdmowe wilki - rzuciła do kompanów, kłapiąc co jakiś czas zębami. Przez mróz ściągający jej twarz ciężko jej się mówiło.

Przeskakiwała z nogi na nogę i rozmasowywała ramiona dłońmi. Musiała się rozgrzać. Rozglądała się, ale najbliższa okolica wyglądała w gruncie rzeczy tak samo - wszędzie drzewa, śnieg i zaspy. Rita ruszyła, by się rozejrzeć i Vaeri postanowiła zrobić to samo, tyle że w innym odcinku polanki. Zapadała noc, więc dobrze byłoby znaleźć jakieś ślady, które mogłyby poprowadzić ich w stronę jakiejś cywilizacji? Schronienia?

Paladynka miała więcej szczęścia niż elfka i dość szybko odnalazła znaki na śniegu. Vaeri podeszła tam, gdzie stała i przyjrzała im się.
- To mo-mogą być ślady tego mężczyzny, który trafił przez mgłę - powiedziała do pozostałych i zerknęła w stronę, z której dochodziły. - Skoro przybiegł z lasu, może gdzieś tam jest jakiś obóz, czy inne schronienie, gdzie moglibyśmy przenocować i pomyśleć, co dalej. Co myślicie? I tak innego wyjścia raczej nie mamy…

Skrzyżowała ręce pod piersiami, jednocześnie wciąż przeskakując z nogi na nogę. Czemu musiało być tak cholernie zimno… Jedyne, o czym teraz marzyła to buchający gorącem kominek i kubek grzanego wina. Zamierzała ruszyć po śladach, bo lepsze to, niż stać pośrodku niczego i tracić cenny czas.
 
Szelma jest offline  
Stary 03-05-2023, 12:27   #10
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację


3 Marpenoth 1703 RT. Wieczór.
Zachodnia Knieja Neverwinter.
Północne Wybrzeże Mieczy.


Niewielu mogło być w takim stopniu przygotowanym na atak, jak zaprawiony w boju wyznawca bóstwa patronującego czujności i obronie. Kiedy biały wilk w jednoznacznie wrogim zamiarze skoczył ku bitewnej zakonnicy, ta natychmiast zeszła z linii ataku i zgrabnie wywinęła nadgarstkami, wykonując potężne cięcie. Jednak, zamiast przeciąć wilka w poprzek, dwuręczny miecz nie uczynił żadnej szkody. Ciało napastnika wręcz rozstąpiło się pod dotykiem ostrza niczym kłębiasty opar, a następnie zniknęło.
Tormie — wyrzekła osłupiała święta wojowniczka, kiedy pięć i pół stopy najlepszej amnijskiej stali poświęconej przez kapłanów trzech bóstw nawet nie zadrasnęło widmowego napastnika.
Czym było to stworzenie, że nie imał się go taki oręż? Majakiem? Iluzją? Służka prawa odczuwała instynktowny niepokój w obliczu przeciwników, których nie mogła zranić jej poświęcona broń. Nawykła bowiem do powalania bestii i przestępców z krwi i kości. Jej umysł stanowił jednak niepenetrowalną fortecę dla emocji, zwłaszcza tych szkodliwych. Dlatego niepokój został odparty w mgnieniu oka. Kobieta pomyślała trzeźwo i rozsądnie. Przeciwnika nie można było zranić, ale niewykluczone, że on miał taką możliwość. Zatem koniecznym było się bronić. Uderzenia broni nie może nie czyniły realnej szkody widziadłom, ale potrafiły je odpędzać.

Niestety przeciwników przybywało z każdą chwilą. I choć siostra Rita stawiała im zażarty opór, kreśląc szerokie kręgi swym montante, wiedziała, że jedynie kwestią czasu jest, nim ulegnie stale rosnącej w liczebność hordzie. Nie była to w żadnym razie myśl niesiona strachem lub desperacją, raczej chłodna konstatacja w jej stylu. W międzyczasie dwie z jej towarzyszek zostały wciągnięte we mgłę przez widmowe wilczyska. Zabrane w niewiadomym kierunku. A być może nawet zgładzone. I na białowłosą powoli zbliżał się czas. Swój los, bez względu na to, jaki by miał nie być, zamierzała przyjąć z godnością. Zarazem postanowiła dopełnić ostatniego obowiązku.
— Walka nie ma sensu. Ja zostanę, a wy uciekajcie obywatele — oznajmiła w stronę zaklinacza i konstruktorki.
Niedługo potem w bezdenną ciemność wciągnęły ją siarczyście lodowate ugryzienia sfory mglistych dziwów.


Nieznana data. Wieczór.
Nieznane miejsce.
Nieznana kraina.


Marvella zupełnie inaczej wyobrażała sobie śmierć. Wszak coś kompletnie innego przedstawiały wyższe w hierarchii siostry i święte teksty jej Zakonu. Głęboka ciemność może i się zgadzała, tak jak chwilowe uczucie zawieszenia w próżni, ale nie to, co nastąpiło później. Cichy i nawet urokliwy las iglasty skąpany w zimowej scenerii, w zasięgu wzroku pozbawiony śladów życia. Nie przypominało to w żadnym razie świetlistej i pełnej porządku domeny Oka Prawa. No, chyba że trafiła do ósmej warstwy Baator, lodowatej Canii. Siostra Rita była bystra i rozsądna, ale jednocześnie głęboko wierząca. Nie mogła więc ot tak dopuścić do siebie myśli, że po śmierci trafiła w zupełnie inne miejsce w zaświatach. Zaczęła zatem szukać alternatywnych wyjaśnień. Te nadeszły dość szybko. Kiedy tylko ujrzała resztę dotychczasowych towarzyszy podróży, uznała, że niezwykle mało prawdopodobne było, aby wszyscy trafili do Dziewięciu Piekieł. I to tej samej warstwy. Zwłaszcza dla Marcela i S’Uli nie widziała miejsca w sferze bazującej na piekielnym pierwiastku prawa. A przynajmniej nie na zasadzie standardowej wędrówki dusz.

Wykazywane przez cielesną powłokę wszelkie oznaki życia i zachowanie pierwotnej formy jeszcze bardziej upewniły młodą dziewczynę, że raczej została gdzieś przeniesiona za żywota, aniżeli skonała.
— Cóż za piekielna magia to sprawiła? — skomentowała tę konstatację pod nosem.
A jeśli nie do Canii, to może trafili do Doliny Lodowego Wichru, albo na inny materialny plan egzystencji, taki jak Ravnica Oddysyi? Na razie pytanie to musiało pozostać otwarte. Bowiem gdzie by nie była, nadal obowiązywały ją ograniczenia i potrzeby fizycznego ciała. Zbliżający się zmierzch i dojmujące zimno ewidentnie skłaniały ku poszukiwaniu schronienia. Co prawda monastyczny styl życia przyzwyczaił ją do wielu trudów i udręk, ale nawet jej wysoce zahartowane ciało miało swoje granice. Położone zdecydowanie bliżej, aniżeli jej psychiczna wytrzymałość. Świadoma tego rozumna kobieta nie zamierzała doprowadzić do sytuacji, w której zamarzłaby na śmierć tylko dlatego, że umysł był w stanie zdzierżyć trudy, które wykończyły ciało.

Jak się okazało, w okolicy nie było zwłok mężczyzny, który wcześniej przedarł się przez mgłę w pobliże ich obozowiska. Na podstawie tej obserwacji monastyczna paladynka wysnuła hipotezę, że z powodu tej samej czarnoksięskiej anomalii musieli tak jakby zamienić się miejscami. Jeśli miała rację, zanim tamtego obywatela wciągnęła mgła, tak jak ją i jej towarzyszy podróży, znajdował się on gdzieś niedaleko. Po tej konstatacji od razu ruszyła szukać jego śladów. Na szczęście śnieg stanowił ku temu wdzięczne podłoże. Ciągnąc swe rozmyślania odnośnie, siostra Rita pomyślała, że jeśli również pora przenosin była przybliżona (a na to wyglądało), istniała szansa, że nie było w międzyczasie opadów i ślady nie zostały całkiem przysypane. Nie zapomniała też, że mężczyzna musiał uciekać przed leśnymi drapieżnikami. To najlepiej tłumaczyłoby obecność na jego ciele ran odpowiadających ugryzieniom ich szczęk. Z pewnością nie zadano ich po śmierci, wszak ciało nie było nawet nadjedzone. Poza tym do Faerûnu nie przenieśli się drapieżnicy. Dawało to szafirowookiej ogólne pojęcie o przebiegu wydarzeń i sposobie działania czarnoksięskiej anomalii.

Zgodnie ze swymi przewidywaniami wyznawczyni Oka Prawa po pewnym czasie zdołała odnaleźć ludzkie ślady. Nieco przysypane śniegiem, co oznaczało, że jednak musiała być jakaś istotna różnica w czasie między momentem rozpoczęcia i zakończenia międzywymiarowych przenosin. Na dodatek, co też nie stanowiło dla dziewczyny żadnego zaskoczenia, w okolicy były tropy należące do wilków. Ślady mężczyzny urywały się przy samej polance, co jasno wskazywało, że stanowiła ona obszar, w którym podlegało się przenosinom. Białowłosa szybko zorientowała się, że zgodnie z jej przypuszczeniami, odciski stóp nieznajomego prowadziły gdzieś w głąb lasu. Wystarczyło tylko za nimi podążyć, by dotrzeć do jakiejś osady, a przynajmniej chaty należącej do owego nieszczęśnika. Na szczęście nie stanowiło to dla niej problemu.
— Nie mylisz się obywatelko, dokładnie dlatego zaczęłam szukać tych śladów — odrzekła beznamiętnym tonem na słowa Vaeri, wypuszczając z ust biały obłoczek. — Żaden cywilizowany człowiek nie zdołałby przetrwać na łasce natury w takich warunkach.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 30-09-2023 o 15:52.
Alex Tyler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172