Interlokutor-Degenerat | Nawoja i Jeremi
Nagłe pojawienie się Jeremiego spowodowało, że wzrok wszystkich momentalnie spoczął na wiedźmiarzu. Co by nie mówić, czarna owca rodziny Grolschów nie wzbudzała zaufania na pierwszy rzut oka. Czarnobrody rycerz przyglądał mu się bardzo uważnie i podejrzliwie. Dopiero gdy Jeremi zaczął uderzać mosiężną kołatką do wrót świątyni, rycerz spojrzał na mężczyznę jakby łaskawszym okiem.
- Nie oddalajcie się przesadnie - rzucił czarnobrody do Nawoji, czujnie spoglądając na horyzont. - Wygląda na to, że nadciąga mgła. Ostrzegano mnie po drodze przed tym lasem...
Zbrojny na moment zatonął we własnych myślach, ze spojrzeniem utkwionym w stronę drzew. Dopiero kolejne nawoływania Jeremiego wyrwały go z tej toni. Nonszalanckim gestem dał znać dziewczynie, że może się już oddalić. W świątyni
Mieszko nie zwlekał z wypełnianiem poleceń Ojca Wielebnego. Przystojny kleryk znajdował się przecież w swoim żywiole - miał idealny pretekst, by zgromadzić wokół siebie wszystkie niewiasty.
- Nie obawiaj się niczego, moja droga. Musimy być silni w wierze... - oznajmił pokrzepiająco Mieszko, na moment ściskając dłoń nieco roztrzęsionej Ruty. Córka Arniki wyglądała tak, jakby lada moment miała się rozpłynąć. Kobieca intuicja podpowiadała zielarce, iż kleryk chętnie pokrzepiłby dziewczynę nie tylko w wymiarze duchowym...
Nim Eugeniusz zdążył przemówić Heńkowi do rozumu, już zajęła się nim Vaida. Krzepkie ramiona chłopobaby skutecznie powstrzymywały wioskowego pijaka przed dalszym ryglowaniem wrót.
- Złaź ze mnie babsztylu, bo wszystkich nas wygubisz!!! - wrzeszczał Henryk, przewrócony przez brutalne natarcie Vaidy. Mężczyzna nie pozostawał jej dłużny - choć leżał, to nie przestawał wierzgać i kopać, broniąc się w ten sposób przed napaścią.
Zasmarkana dziewczynka chwyciła dłoń Franciszki na tyle mocno, na ile pozwalały jej niewielkie siły. Wyglądała na przestraszoną i zagubioną, toteż nie zamierzała się opierać. Nigdzie nie było widać jej rodziców - a przynajmniej nikt się o nią nie upominał.
- Mama mówi, że najlepiej się chować pod podłogę - wyłkało dziecko, uspokajając się nieco.
Na tyłach świątyni znajdowało się boczne wyjście - dokładnie to, które wcześniej zostało zaryglowane przez Mieszka. Oprócz niego znajdowały się też drzwi prowadzące do zakrystii oraz do piwnicy - te były jednak zamknięte na potężną kłódkę.
Pomysł Marysi okazał się odrobinę karkołomny. Okna świątyni nie znajdowały się w bezpośrednim zasięgu ich ramion - ktoś rozmyślnie zbudował ten gmach w taki sposób, aby posiadał jak największe walory obronne. Z tego względu okna były niewielkie i położone prawie trzy metry nad ich głowami. Choć Marysia mogła się odrobinę zniechęcić na ten widok, to jednak Patryk nie zamierzał odpuszczać. Młodszy brat najwyraźniej był żądny przygód i nie zamierzał nikomu dać się prześcignąć w dzielności. A już na pewno nie po tym, jak siostra wypomniała mu lichą posturę!
- Można się wspiąć! - oznajmił z entuzjazmem Patryk, z trudem przesuwając pobliską ławą w stronę otworu. Zaraz potem zręcznie wskoczył na kawał spróchniałego drewna, by podciągnąć się nieznacznie i wyjrzeć na zewnątrz.
- O jaaaa.... Rycerze! Maryś, mają miecze! I jakie wielkie konie! Ciekawe czy...
Stare drewno trzasnęło głośno, łamiąc się pod nogą chłopaka. Nim Marysia zdołała się obejrzeć, leżał on na zimnej, kamiennej posadzce. Trzymał się za lewe przedramię i wyraźnie krzywił z bólu. Przed świątynią
Gdy otworzono wreszcie wrota, w stronę rycerskiego orszaku udał się komitet powitalny, wiedziony przez Eugeniusza Niemysła. Towarzyszył mu Horst, Luther, Maryna, Gawain, a nawet stary Józef. Prawdziwa śmietanka Drzewiec - chciałoby się rzec. Oczom kmieci ukazali się dosiadający potężnych rumaków rycerze. Nie wiadomo dlaczego mieli na sobie zbroje - być może obawiali się zbójców w okolicy, lub też sargońskich zagonów, którym czasem zdarzało się nie respektować traktatów pokojowych. A może po prostu zależało im na uroczystym wjeździe, tak by z miejsca pokazać wieśniakom, gdzie jest ich miejsce w hierarchii?
Za jeźdźcami znajdowało się kilka wozów, powożonych przez parobków. Na jednym z nich siedziały dwie strojnie odziane damy. Reszta z nich zapewne zawierała dobytek. Niemalże do każdego z pojazdów przywiązany był jakiś podjezdek. Prawie dla wszystkich kmieci było to jedno z większych spotkań z "wielkim światem", jakiego mieli okazji doświadczyć ostatnio. W zasadzie każdy koń, którego dosiadali rycerze, był wart więcej niż całe chłopskie dobytki.
- Ojciec Wielebny wybaczy najście, ale jesteśmy strudzeni i mamy ważne nowiny - oznajmił czarnobrody zbrojny, dosłownie patrząc na kapłana z góry. Towarzyszących starcowi kmieci nie uraczył już spojrzeniem, jakby go nie interesowali. Eugeniusz nie pierwszy raz miał do czynienia z rycerską butą, która czasem nie znała szacunku ani dla stanu kapłańskiego, ani dla siwych włosów...
- Jam jest Otton z Karmanii, a to moja rodzina. Oczekuję, że będziecie traktować ich z szacunkiem należnym panom.
Mężczyzna pokrótce przedstawił kmieciom swój ród. Nie chodziło tu jednak o kurtuazję - bardziej o to, aby wieśniacy wiedzieli kogo mają się słuchać i komu kłaniać w pas. Jedna z kobiet na wozie zwała się Sybilla i była małżonką Ottona. Wyglądała na wyraźnie młodszą od niego. W podobnym do niej wieku była Konstancja - synowa Ottona.
Pozostali rycerze zwali się Harald - starszy brat Ottona, Gerhard i Fulko - jego synowie. Ten ostatni był mężem Konstancji. Pozostałych trzech zbrojnych nie przedstawiano - najwyraźniej Otton uznał, iż nie ma takiej potrzeby. Zapewne byli serwientami bądź giermkami rycerzy. Po dokładniejszym przyjrzeniu się widać było, że ich ekwipunek oraz rumaki były gorszej jakości.
- Skoro są wszyscy mieszkańcy, proszę Ojca o odczytanie tego dokumentu z ambony. O ile macie tu ambonę...
Nie mieli. Otton wręczył wielebnemu zwinięty w rulon pergamin, z którego zwisała na sznurku królewska pieczęć.
- Drogi mężu, może weźmiemy udział w nabożeństwie? - odezwała się kobieta przedstawiona wcześniej jako Sybilla. Rycerz podkłusował do niej, by zsiąść z konia i pomóc kobiecie opuścić wóz. Pozostali rycerze również zeskoczyli na ziemię. Najwyraźniej szlachecka rodzina zamierzała wysłuchać dzisiejszego kazania, pozostawiając z dobytkiem jedynie sługi i trzech zbrojnych.
((Eugeniusz - dostaniesz treść dokumentu na PW)) Józef
Dziadunio jak to dziadunio - miał nielada kłopoty z pamięcią. Kiedy jednak rycerz przedstawił się z imienia, w umyśle Józefa jakby coś zaskoczyło nagle. Otton... Otton... Otton... Wydawało mu się, że kiedyś często słyszał to imię. Jednakże nikt w Drzewcach nie nazywał się Otton! Im dłużej powtarzał to imię w umyśle, tym silniej na myśl przychodziła również świętej pamięci małżonka. To właśnie żona Józefa często mówiła coś o jakimś Ottonie...
"Pana Huberta znowu zdenerwował ten cały Otton" - głos żony nagle rozbrzmiał w umyśle staruszka. Coś dzwoniło, ale dziadunio nie był pewny w którym kościele. Twarz rycerza wydawała się w pewien sposób znajoma, ale jeszcze nie potrafił jej skojarzyć. Bogna
Nie mogła wyzbyć się wrażenia, że cały czas ktoś ją obserwuje. Każdy najdrobniejszy szmer wywoływał trwogę. Sama już nie wiedziała ile z tych dźwięków było prawdziwych, a ile stanowiło wytwór galopującej wyobraźni. Mieszkała tu od niedawna, ale wiedziała że okoliczni wieśniacy obdarzali Las Mgieł pewną dozą szacunku oraz bojaźni. Nawet gdy zbierało się chrust na opał, to tylko w dobrze nasłonecznione dni i nigdy zbyt głęboko. Z mglistej powłoki niebawem wyłonił się jeden z powodów...
Ogromny, czarny wilk przeciął drogę Bogny. Piękny i przerażający zarazem. Ale tak naprawdę głównie przerażający. Warczał i szczerzył potężne kły, wpatrując się dzikimi ślepiami prosto w Bognę. Nawoja
(rozegramy Twoje poszukiwania Bogny na PW, aby pozostały tajemnicą dla innych graczy)
|