20-09-2009, 12:50 | #31 |
Reputacja: 1 | - Wybacza za pomyłkę - powiedział do Karanica, - ruszymy jak tylko reszta się zbierze. - poczekał aż Maldred do nich dołączy. - Obawiam się, że tajne narady nie sprzyjają zaufaniu w drużynie, ale mówcie, co Wam leży na wątrobie. - Maldred mówił dość głośno, patrząc w oczy Theodorowi, jakby go prowokował, a już na pewno nie pochwalał jego zachowania. - Na tajne narady będzie jeszcze czas - powiedział czarownik z lekkim uśmiechem, mówił o wiele ciszej niż kapłan, ale bynajmniej nie był to szept - Przyjrzałem się naszym towarzyszom przez te trzy dni, wam także, od razu powiem, że wolę być szczery i rozwiewać moje wątpliwości od razu, nie zależy mi na tym żeby być lubianym, ale na tym, żeby wyjść z tego żywym. Patrząc na twoje zachowanie Karanic, uznaje, że znasz się na walce partyzanckiej i pochodowej, a to cechy, których będziemy bardzo potrzebowali, Maldred ty jesteś kapłanem, a kapłani zawsze mają szacunek, albo szybko go zdobywają w takich wyprawach. Spójrzcie na resztę naszej drużyny, były złodziej, wojownik, co aż się rwie do walki z elfami, a którego owe elfy zastrzelą zanim się do nich zbliży, barbarzyńca i bard. jeden śpiewa, a drugi wszczyna bójki w obozie kiedy mamy zachować ciszę. W środku nocy zapraszają do obozu obcego, po czym wszczynają bójki, słowo, że następnym razem nie będę ograniczał się do gróźb. Sam też może popełniłem błąd, zużywając tyle energii na jaskinię, chciałem uczynić tę ostatnią noc na w miarę przyjaznych terenach wygodnie dla wszystkich, ale przez to byłem wyczerpany i musiałem medytować. Z tego towarzystwa oprócz was, za myślących uważam jeszcze Zoi, z nią też zamierzam porozmawiać, tak jak z wami, jak już ją dopędzimy. To co chciałem powiedzieć sprowadza się do, krótkiego zdania. Jeśli reszta nie zrozumie, że mamy być grupą ratunkową, anie wesołą kompanijką, która rusza na pierwszy front, będzie ich trzeba zostawić, albo porzucić misję. Ja nie zawaham się podjąć tej decyzji, ale kiedy ją podejmę, nie będę długo czekał na tych co postanowią ze mną kontynuować zlecenie. Pomyślcie o tym, bo decyzję będzie trzeba podjąć, oby później niż wcześniej, ale będzie trzeba. - Zamilkł i czekał na to co powiedzą. |
20-09-2009, 14:00 | #32 |
Reputacja: 1 | Przez całą tyradę jaką wygłaszał mag Karanic spoglądał prosto w oczy człowieka beznamiętnym wzrokiem nie wykazującym żadnych emocji. Kiedy skończył odczekał chwilę czy aby mag nie ma nic do do dania. - Pamiętaj, że jeśli komuś grozisz musisz być gotowy do spełnienia tej groźby bo inaczej z myśliwego staniesz się ofiarą - wydawało się, że Karanic delikatnie się uśmiechnął jednak mogło być to tylko złudzenie bo nadal mówił całkowicie obojętnie - zważ więc komu grozisz i dobieraj słowa. Nie zależy mi na twych pochlebstwach ani na tym ile kto włoży pracy czy pomysłowości w to aby przeżyć i przy dobrej monecie zarobić na tej misji. Zależy mi na tym aby zrobić to jak najmniejszym kosztem, a do tego potrzebni są wszyscy w tej grupie - Karanic kolejno spoglądał na każdego z drużyny po czym wrócił wzrokiem do maga - Wojownik i krasnolud jest świetnym mięsem armatnim potrzebnym aby przeżyli mądrzejsi, złodziejskich umiejętności nie nie doceniaj, bo mogą uratować nie raz ci życie, bard ściągnie uwagę wrogów na siebie, bardbabarzyńca zaś może stanowić dla ciebie mur którego nie postawi żaden z członków tej kompani, a dziewczyna będzie nieoceniona jeśli chodzi o zwiad i walkę na dystans. Wszyscy są potrzebni i pochopnie nie odrzucałbym nikogo i uwierz mi, że jeśli okaże się iż ciągnięcie kogokolwiek na tą wyprawę okazało się błędem będę pierwszą osobą która ten błąd naprawi ... was też to dotyczy. Karanic skończył nie spuszczając wzroku z twarzy maga i czekając na koniec tej tajnej narady. Jego samego nie obchodziło kto będzie dowodził i udawał, że wie co robi, najważniejsze aby robione to było dobrze...
__________________ Dziewięć kroków przed siebie obrót i strzał nie najlepszy moment na błąd matematyczny. |
20-09-2009, 14:26 | #33 |
Reputacja: 1 | - Co do grożenia, to ja dotrzymuję słów. Nie mówiłem też, że reszta jest niepotrzebna, ale że nie traktują misji z dostateczną powagą. Chwalić cię też nie miałem intencji, bo i poza całonocną wartą nie zrobiłeś nic godnego pochwał jak na razie. Ważne tu, że się rozumiemy, ja nie mam zamiaru nikogo zabijać bez potrzeby, ale nie mam też zamiaru ryzykować własnym życiem, dlatego, że ktoś miałby zachowywać się nie rozważnie. - Spojrzał na pozostałych i ocenił czy są gotowi do drogi. - Chyba już wszyscy się przygotowali, więc możemy ruszać. - Odpowiedział na koniec. |
20-09-2009, 17:00 | #34 |
Reputacja: 1 | Karanic okazał się niezbyt rozmownym kompanem w związku z czym Hasvid opuścił po chwili jego legowisko i pospacerował po okolicy. Ciemności, które zapadały nie sprzyjały wędrówkom ani podziwianiu krajobrazu, więc Hasvid wolnym krokiem wrócił do ziemianki, licząc na to, że cała awantura wewnątrz już się skończyła. Nie przeliczył się. Krasnolud burknął coś pod nosem i poszedł spać. Podobnie uczynili pozostali uczestnicy wyprawy siedzący wewnątrz. Hasvid jeszcze przez chwilę zastanawiał się co też ich skłoniło do wzięcia udziału w tej dosyć dziwnej wyprawie. Czy tylko chęć zysku, czy może coś jeszcze. I czy dla nich również ta ekspedycja miała drugie dno? Sam zastanawiał się po co w Kamiennym Moście ma spotkać się z kimś o imieniu Mestor? Kim jest ten człowiek i jakie informacje lub zadania mu przekaże? Jedno było pewne. Nie był na pewno członkiem Bractwa. Prawdopodobnie nie był też człowiekiem komtura de Haaz. Zobaczy się - pomyślał na koniec i ułożył się do snu. Rankiem, wstał dopiero gdy obudził go rozgardiasz uczyniony przez jego towarzyszy. Zoi gdzieś pojechała. Mag wraz z Karanicem i kapłanem dyskutował o czymś w oddaleniu od reszty drużyny. W sumie niezbyt Hasvida interesowało o czym. Gdyby ktoś miał do niego jakieś sprawy, z pewnością by go poinformował. Przynajmniej miał taką nadzieję... Zjadł śniadanie, spakował swoje manatki i oporządził konia. - Jak dla mnie, to możemy ruszać - obwieścił w końcu. Mag i jego rozmówcy najwidoczniej powzięłi jakąś decyzję, gdyż ruszyli w stronę wierzchowców. |
20-09-2009, 19:29 | #35 |
Reputacja: 1 | - Grożenie komukolwiek w tym momencie nie jest najlepszym pomysłem. - powiedział Maldred cicho, ale dobitnie. - Chcecie czy nie, jesteśmy teraz przyjaciółmi i właśnie w ten sposób powinniśmy się traktować. Przyjaciółmi dlatego, że potrzebujemy się nawzajem. I nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię jak ktoś grozi moim przyjaciołom, choćby był to sam Wielki Mistrz. Drużyna albo wytrwa i wykona swoje zadanie, albo się rozleci i zawiedzie. Trzeciej opcji nie widzę. Więc myślę, że wszelkie starania, żeby drużyna lepiej się poznała i zaprzyjaźniła, są dużo bardziej na miejscu niż tajne narady mające nas podzielić na drużynę i jak się Karanic wyraził, mięso armatnie. Co notabene czyni w tym momencie tak zwanego złodzieja najbardziej przydatną osobą, bo jako jedyny podjął jakieś kroki w tym kierunku. Co oczywiście nie oznacza, że lekceważę starania obu Panów. A krasnoluda się nie czepiajcie. Nie potrzeba nam więcej wrogów niż już mamy, a winę za zajście wczorajszego wieczora ponosimy wszyscy, którzy byli przy tym obecni. Z resztą pewnie za chwilę się z nim rozstaniemy, bo nie sądzę, żeby nas chciał gonić na piechotę, a konia, ni kuca dla niego jakoś nie widzę. I nie oceniajcie pochopnie czyjejś przydatności. Na tyle ufam moim zwierzchnikom, żeby sądzić, że każdy kto z nami wyruszył może się okazać potrzebny. Nie wiem jak wysoka jest cena, jaką jestem gotów za ich przydatność zapłacić.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution. Because I must not allow anyone to stand in my way. -DN Dyżurny Purysta Językowy |
20-09-2009, 22:09 | #36 |
Reputacja: 1 | Gdy większość osób wyszła z ziemianki Grey Wolf wstał, spakował się i zjadł śniadanie. Po wszystkich tych czynnościach wyszedł z pomieszczenia i rozprostował kości na powierzchni przy grzejącym go słońcu. Cześć drużyny była gotowa do dalszej podróży, więc barbarzyńca przygotował swojego ogiera do drogi i czekał na reakcję innych. |
20-09-2009, 23:17 | #37 |
Reputacja: 1 | - Nie istnieje coś takiego jak przyjaciel i mam nadzieję, że się o tym zbyt szybko nie przekonasz kapłanie - Karanic jak zwykle sucho stwierdzał fakt po czym nie czekając na odpowiedź przytroczył plecak do siodła i wskoczył na konia. Rozejrzał się po towarzyszach podróży i stwierdzając, że raczej wszyscy są gotowi do drogi ruszył przodem. Starał się podróżować dość daleko przed drużyną jednak tak aby mieć z nią kontakt wzrokowy. W końcu na dalszym zwiadzie była tropicielka. Podróżował raz z jednej strony drogi na skraju lasu od czasu do czasu wjeźdzając między drzewa, raz z drugiej strony drogi. Sprawdzał czy nie widać jakiś świeżych śladów bytności innych istot inteligentnych. Wypatrywał także, czy aby tropicielka nie wraca zbyt pospiesznie co znaczyłoby iż mogła natknąć się na jakąś zasadzkę.
__________________ Dziewięć kroków przed siebie obrót i strzał nie najlepszy moment na błąd matematyczny. |
21-09-2009, 16:32 | #38 |
Reputacja: 1 | - Kapłanie nie jesteś młody wiekiem, więc uznaje, że to co mówisz dyktuje ci wiara, a nie doświadczenia. Co ty o mnie wiesz, żeby nazywać mnie przyjacielem? Wiesz skąd pochodzę? Kim był mój ojciec i co wiedzie mnie na tę samobójcza misję? Czy wiesz ile mam sióstr? albo braci? wiesz w co wierzę? czy wiesz kiedy potrzebuję samotności, a kiedy rozmowy? - zapytał z rozbawieniem, bez złośliwości, po prostu z rozbawieniem. - Nie obraź się na mnie za te słowa, ale co najwyżej możesz mnie uważać za chwilowego towarzysza, czy zostaniemy przyjaciółmi to się okaże, czy w razie potrzeby oddasz za mnie albo ja za ciebie życie to też się okaże, ale nie szafuj słowem przyjaciel, bo możesz kiedyś skończyć z prezentem od przyjaciela między żebrami. I nie pomyśl przypadkiem, że ci grożę, po prostu czasem lepiej coś takiego powiedzieć, niż żałować straty dobrego człowieka, bo zaniechało się prawdy.Ludzie dzisiaj są równie bezduszni jak bestie, i choć zdarzają się wspaniałe przykłady honoru, odwagi i bezinteresowności, to jednak znacznie częściej są to przykłady egoizmu, tchórzostwa i skurwysyństwa. - Zrobił przerwę w swoim monologu na temat ludzkości - Uwierz mi, znam bohaterów i istoty niegodne bycia określonymi mianem człowieka. Z jednymi i z drugimi ruszałem w pole i morze, czasem ktoś kogo uważałeś za szczura, ratował ci życie, a wspaniali rycerza i szlachcice, zostawiali swoich ludzi i uciekali. Zważ na moje słowa, prędzej czy później przyjdzie ci podjąć decyzję, czy kogoś zostawić i kontynuować misję, czy wytrwać przy jak nas wszystkich określiłeś przyjaciołach, co dla ciebie jest ważniejsze? ludzie z którymi podróżujesz czy misja od zakonu? Nie odpowiadaj, bo nie możesz tego wiedzieć na pewno, nie wiesz jakie będą okoliczności, w której będzie trzeba podjąć tę decyzję. Tu możesz mi wierzyć lub nie, ale w całym moim życiu wiele razy zostawiałem członków drużyny, po to aby z resztą wykonać zadanie. Zostawiałem ich w bezpiecznych miejscach, nigdy kiedy gonił wróg, bo lepiej, żeby ktoś został niż miał narażać resztę drużyny. Od sześciu lat z ludźmi, z którymi walczyłem, i szpiegowałem zginęło tylko trzech, a jestem pewny, że było by ich znacznie więcej. - Theodor patrzył na kapłana, uznał że może nie był to najlepszy sposób na zakończenie rozmowy, ale musiał taki wystarczyć, jeśli miał osiągnąć zamierzony cel. Musiał mieć kogoś, kto za nim stanie, choćby miał teraz go znienawidzić, inaczej cały plan nie ma sensu. - Musimy ruszać, bo lepiej podróżować za dnia. Możemy tą rozmowę dokończyć w siodłach. - Ruszył na polankę, gdzie pasł się Argo, w drodze zawołał jeszcze - Zbierać się, Ruszamy. - Dosiadł konia, i ruszył z resztą, ustawiając się mniej więcej pośrodku. - Krasnoludzie? - powiedział dość głośno - Nie mieliśmy wczoraj okazji się poznać w zbyt miłych okolicznościach, ale chyba rozumiesz mój wczorajszy gniew. Zjawiasz się w nocy w obozie, robicie takie harmider, że wyrwało mnie to z medytacji, zaczynacie się lać po mordach, gdyby tu w okolicy były wczoraj elfy, to nikt z nas nie stałby dziś żywy. Niemniej dobrze jest mieć krasnoludzkiego woja po swojej stronie. Nazywam się Theodor Hess, znam się na magii. - |
21-09-2009, 20:03 | #39 |
Reputacja: 1 | "O tak... tajemne namowy na pewno podbudują morale drużyny. Ehh... z kim przyszło mi pracować... " - myślał Blake przygotowując konia do jazdy. Poprawił pochwę miecza i pociągnął zdrowy łyk z butelki z gorzałką. -Cholipka, mocne - powiedział po cichu - Dobra "drużyno" jedźmy dalej, bo jeszcze nam tą Zoi pozabijają. - powiedział na tyle głośno by wszyscy słyszeli. Słowo "drużyno" wypowiedział z nutką ironii w głosie. - Tylko teraz naprawdę zachowajmy ciszę. Tak dla bezpieczeństwa. Blake popatrzał na niebo. "Oby dziś nie lało.. Zgrabnym ruchem wskoczył na konia. Powoli zaczął jechać dalej. Poczekał aż wszyscy go przegonią i został na samym końcu, by osłaniać tyły, po czym ruszył w tempie drużyny. "Czeka nas trudny dzień, zwłaszcza z taką "drużyną"" |
21-09-2009, 20:35 | #40 |
Reputacja: 1 | Dziewczyna przyłożyła się do swojego zwiadu, co zaowocowało dużą dozą informacji o terenie i grupach jakie się przez niego przewijały. Jeździła zarówno główną droga jak i po trawiastych pagórkach mocno od niej oddalonych. Ale cały czas w kierunku podróży. Znalazła dużo miejsc obozowania grup podróżnych, miejsca po ogniskach, ślady koni z różnych okresów a także czasem wozów. Żadnych śladów bandytów. Pierwsza wioska, a właściwie wiocha, parę chat na krzyż z ludnością zastraszoną nawet życiem a co dopiero zbrojnymi. Podjechała do jednego mieszkańca i zapytała o przejeżdżających tędy z ostatnich tygodni, najpierw nie chciał odpowiedzieć wykręcając się, ale łowczyni wystarczyło spojrzeć gniewnie na chłopa i puścić mu wiązkę przekleństw jakiej nie powstydził by się marynarz portowy. Szaraczek szybko się złamał i powiedział wszystko co widział. Dużo tego nie było, znaczy było, ale były to tylko grupy najemników. Najwidoczniej ktoś się dozbrajał. Tropicielka zostawiła wioskę za sobą i ruszyła znowu na sprawdzanie szlaku, okolica zmieniła się ale ślady były cały czas takie same. Ujechała jeszcze dwa kilometry i postanowiła się w końcu zatrzymać bo przecież panowie za raz ja zgania dlaczego nie poczekała na nich. Zatrzymała się poza drogą, a dokładniej pod wypatrzoną z traktu jabłonką, z której bezczelnie zerwała siedem dojrzałych jabłek. Czekała. Poczęstowała swoją klacz jabłkiem. – Gdyby koń wiedział ile siły ma to by nikogo na grzbiecie nie niósł. – Powiedziała do siebie filozoficznie i po raz kolejny przeniosła wzrok na horyzont skąd powinni przyjechać tamci. Ostatnio edytowane przez Obca : 21-09-2009 o 20:59. |