|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
26-06-2019, 08:03 | #171 |
Reputacja: 1 |
|
01-07-2019, 20:32 | #172 |
Reputacja: 1 | Powrót do obozu przebiegł bez żadnych zakłóceń, i jakieś 45 minut później, “grupki ratunkowe” dotarły na miejsce, gdzie można było w końcu odpocząć po męczącym dniu, zjeść coś, wykąpać się, zająć badaniami i dyskusjami odnośnie Ufo, oraz podzielić nowinami z tymi z ekspedycji, którzy w owym obozie przebywali.
__________________ I WILL SWALLOW YOUR SOUL! It matters not how you try to sustain your flashy bodies with the fruit of the trees or the animals of the land. You only serve to hasten the time when I shall break your very mind, enslave your will, and feast upon the entrails of your existence. I will lay ruin upon your livestock and your home! |
06-07-2019, 21:26 | #173 |
Reputacja: 1 | Po przybyciu do obozu Dot udała się do swojego namiotu. Już gdy opuszczali miejsce katastrofy pierwszego śmigłowca postanowiła, że musi tę całą sytuację odreagować. Wybór dostępnych antydepresantów miała mocno ograniczona, jednak wciąż go miała. Mogła się urżnąć tym co jej zostało w butelce. - Jesteś tam?- Doug kucnął u wejścia namiotu zerkając do środka.-Ubrana? - A jesli nie ubrana, to co?- Zapytała Ruda cały czas przyglądając się alkoholowi w butelce. - To i tak wejdę. Ale przynajmniej będę wiedział jakie widoki mnie czekają.- odparł blondyn pakując się do namiotu.-Kim wyglądała jakby miała dostać zawału. Sprawdzam jak zniosłaś tą całą nowinę o roku 2020-tym. - Nie powiedziałam proszę.- Doktor Lie oburzyła się lekko. - Nie pytałem o pozwolenie.- wzruszył ramionami najemnik siadając.- Krótka piłka. Co tym sądzisz? I co planujesz poza tym trunkiem? - Więc wyjdź i zapytaj.- Dorothy nie żartowała. - Chcę tylko się upewnić, czy planujesz czegoś… szalonego… w każdym razie… szalonego i niebezpiecznego.- westchnął blondyn i ruszył do wyjścia. Po opuszczeniu namiotu spytał.-Mogę wejść? - Tak, proszę.- Powiedziała usatysfakcjonowa rudowłosa.- Cały czas i niezmiernie. Doug wlazł i przyjrzał się Dot, pytając. -Masz chłopaka, męża, rodziców na skraju śmierci? - Nie, nie i nie. Skąd takie osobiste pytania?- Dot zmierzyła blondyna zrokiem. - Po prostu to chyba jedyne powody, by przejmować się opóźnionym tu upływem czasu. Tam może parę lat minąć, ale co to dla mnie? Moi staruszkowie i tak pewnie zapomnieli. Dziewczyny nie mam. Żony i dzieci też.- wzruszył ramionami Doug.-Nie wiem czemu wszyscy robią z tego taki problem. - Ty również? Matko. Jeśli chcesz wypłakiwać się w czyjeś ramię, to znajdź sobie innego partnera.- Pani botanik z mieszanką niedowierzania, rezygnacji i kpin pokręciła głową. - Czy wyglądam, żebym miał zamiar się wypłakiwać? Mi tam akurat wszystko jedno, ale w obozie wyraźne dupnęło morale.- wzruszył ramionami blondyn.-Ty też wyglądałaś na nieco przybitą. - Wydawało ci się.- Ruda gładko skłamała. Nie miała zamiaru wypłakiwać się Sonskowskywmu w ramię. - Tooo dobrze.- stwierdził krótko blondyn i podrapał się po karku.-Bo ostatnie czego potrzebujemy to panika i głupie decyzje. Dasz łyka?- zmienił szybko temat łypiąc na alkohol. - Proszę.- Wyciągnęłą rękę w kierunku najmnika. Ale sam wyraz wypowiedziała bardzo sztywno. Nic dziwnego, było jej szkoda resztek whiskey jakie jej zostały i nie było jej w smak, że Douglas przyszedł wysępić od niej tę resztkę. Najemnik upił nieco i zwrócił butelkę Dot. Spojrzał na nią badawczo… milczał przez chwilę… a następnie rzekł.- Dobra… to skoro chcesz się dziś upijać samotnie, to nie będę ci przeszkadzał. Powinienem rozejrzeć się po obozowisku. Zobaczyć, czy ktoś nie ma głupich pomysłów… poza Alanem oczywiście. - Upić się nie chciałam. Tylko odprężyć. - Wyjaśniła Ruda. - A jest jakaś różnica?- zamyślił się Doug podsumowując jej wypowiedź. - Nie ma nic przyjemnego w upijaniu się.- Wyjaśniła rudowłosa kobieta. - Dwieście dwadzieścia moich udanych nocy by się z tobą nie zgodziło.- najemnik wyszczerzył w uśmiechu zęby. - Widocznie mamy różne potrzeby.- Dot odpowiedziała tym samym. - I pewne… podobne.- Doug zerknął znacząco na biust Dot, a potem dodał.-No… ale nie będę ci przeszkadzał w dalszym odprężaniu się z butelką whiskey. - A ja nie będę cię przeszkadzała w sprawdzaniu czy ktoś nie ma głupich pomysłów.- Odparła uprzejmie. - Trzymaj się.- dodał przyjaźnie Sosnowsky i po chwili opuścił namiot. - Pa!- Kobiet odprowadziła najemnika wzrokiem. Przez chwilę patrzyła jeszcze na lekko falujące poły namiotu, a następnie przeniosła wzrok na butelkę whiskey, którą trzymała w ręku. Jakoś przeszła jej ochota na picie w samotności. W towarzystwie również. Joint to co innego. Nawet nie chodziło o substancje odurzające, które się w nim znajdowały. Mógłby to być równie dobrze zwykły papieros. Chodziło o sam rytuał. Zapalenie. Zaciągnięcie się. Zachłyśnięcie się tym jakże niezdrowym, jednakże przyjemnym dymem. I wreszcie wypuszczenie go. Odprężający rytuał. Papierosów jednak Dorothy przy sobie nie miała. Pozostało więc zadowolić się tym coś się miało. Ruda wyciągnęła skręta i odpaliła go. I już przy pierwszym zaciągnięciu poczuła się lepiej. Tetrahydrokannabinol nie zaczął jeszcze działać, ale już dostał się do organizmu. Normalnie Dot podałaby jointa dalej, była jednak sama. Zaciągnęła się więc jeszcze kilka razy i zgasiła skręta. Tak uspokojona zabrała się za badanie tak próbek z jaskini jak i przezroczystego walca ze statku kosmitów. Myśl o obcych wydała jej się nagle wyjątkowo zabawna, zaczęła więc chichotać. Tak rozbawiona wzięła do ręki tubę, która zabrali ze statku obcych. Ponownie obejrzała ją dokładnie. Z pomysłu otworzenia przedmiotu, tudzież rozbicia, szybko zrezygnowała. Spróbowała zatem zbadać zawartość cylindra w inny sposób. Dostarczony przez firmę sprzęt pozwalał na to. Czasu miała pod dostatkiem. Dot wynurzyła się ze swojego namiotu. Nucąc pod nosem jakąś wesoła melodię i lekko podrygując w jej takt ruszyła w stronę kuchni. Rozglądała się przy tym za swoimi nieodłącznymi ochroniarzami. THC już zaczęło działać. Ruda, w przypływie ciepłych uczuć, wywołanych działaniem kannabinoidów roślinnych, pomachała radośnie, uśmiechając się przy tym, do golącego się właśnie nożem Hawajczyka. Jedyną reakcją Kaaia było z kolei lekkie uniesienie jednej brwi, i w sumie na tym się skończyło... Cook nigdzie nie było widać, co zostało odnotowane z pewną dozą rozczarowania przez panią botanik. Z kuchni zabrała kawę, cały termos, oraz coś na przekąskę. Równie tanecznym krokiem wróciła do siebie i zabrała się za żmudne badania, które takie żmudne nie wydawała jej się w tym momencie. Ba, było nawet bardzo zabawne. Te wszystkie odgłosy wydawane przez skanery i niezliczone rzędy cyferek przesuwających się ekranie komputera. Dorothy przez dłuższą chwilę siedziała jak zahipnotyzowana wpatrójąc się w owe przesuwające się po czarnym tle rzędy białych znaków. Jej błoga, w tym momencie, mina nielicowała z całym dorobkiem naukowym, jaki zgromadziła przez ostatnie lata. Rudowłosej było to jednak obojętne i z głupawym wyrazem twarzy przyglądała się temu co cyfrowa maszyna licząca wyświetlała. cdn.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
06-07-2019, 22:19 | #174 |
Administrator Reputacja: 1 | Doug Po przejściu po całym obozie Doug udał się do swojego namiotu. Zabrał się za rozłożenie kałasznikowa na części. Sprawdzenie czy wszystkie są nieuszkodzone. I ponowne złożenie do kupy. Powoli i z pietyzmem. Złożonemu karabinowi się przyjrzał. Nacisnął parę razy spust. Cyk. Cyk. Cyk. Oczywiście nic się nie stało. Magazynek z nabojami leżał obok. Niemniej ów dźwięk podobał się blondynowi. Magazynek został umieszczony w broni, a Sosnowsky wyszedł z namiotu. Po czym ruszył w kierunku Collinsa zapytać o to, czy coś z rozwalonych śmigłowców mogłoby im się przydać do budowy łodzi lub tratwy. Bo nie ma co liczyć na przybycie odsieczy z firmy, która ich zatrudniła. Z pewnością są już tylko rubryczką w kolumnie strat w corocznym rozliczeniu finansowym. Peter Po krótkiej wymianie zdań z niektórymi członkami ekspedycji Peter wszedł do swego namiotu, chcąc mieć nieco czasu i ciszy na uporządkowanie ekwipunku i myśli. Ze szczególnym uwzględnieniem tego drugiego. Dwa lata w parę dni? Nieźle... Problemem jednak było to, że owe parę dni mogło się rozciągnąć w parę tygodni, a dwa lata zamienić się w dwadzieścia. A nawet gdyby wydostali się z wyspy teraz, to i tak kłopotów by mieli co niemiara. Zmartwychwstanie - to brzmiało dumnie, ale odkręcenie własnej śmierci z pewnością nie będzie proste. A wyciągnięcie zaległych poborów z zachłannych łap korporacyjnych urzędasów graniczyło z cudem i z pewnością da zajęcie całej armii prawników. - Proponuję małą naradę między nami trzema, odnośnie nowej sytuacji, jaką są chinole na wyspie, gdzie pogadamy? - W komunikatorze odezwał się nagle Major. - Może zaanektujemy kuchnię i wyrzucimy stamtąd wszystkich? - zaproponował Peter. Doug, Peter, major - Jesteśmy tu, żeby podyskutować o nowej sytuacji na wyspie. Co odnośnie Chińczyków według was powinniśmy zdziałać? - Major odezwał się cichym tonem i spojrzał na Currana i "Sosnę". - Pewnie gdy tylko się przystosują do życia na wyspie zaczną wścibiać nosy w nie swoje sprawy - powiedział Peter. - Może niepotrzebnie ratowaliśmy im życie, bo chyba nie zyskaliśmy przyjaciół. - Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie… może to był błąd, może nie - powiedział Baker. - Jeśli zmądrzeją, to do nas przyjdą. Nawet Chińczycy nie są tacy zarozumiali by wierzyć, że sami sobie dadzą radę na wyspie pełnej dinozaurów - stwierdził Peter. - Ale musimy znaleźć sposób, by się stąd wydostać. Bo nie sądzę, byśmy zdołali wyłączyć UFO. Albo tę jego część, która odpowiada za te przeskoki czasowe. - Chrzanić tą dwójkę -- odparł Doug ironicznie. - A pies ich trącał... Nie są w tej chwili zagrożeniem. Nie oni. Raczej ci, co przylecą po nich. Bo to nie będzie z pewnością pierwsza wyprawa na tej wyspę. I to kolejnymi przybyszami musimy martwić. Następnym razem przyleci ich więcej. - Już ich przyleciało więcej - odparł Peter. - I, zapewne, wyspie się to nie spodobało, skoro trzy maszyny uległy równocześnie awarii. Nie sądzicie chyba, że to wina chińskich mechaników... - Nie nadawałbym jednak “wyspie” złośliwej inteligencji. Od tego krok do stawiania totemów i tańców dookoła nich. Ot, dużo niebezpiecznych potworów jest tutaj. A helikopter przyciąga uwagę - odparł Bloody. -Jest głośnym i dużym celem. I nie tak znowu szybkim. - Skoro UFO potrafi zakłócić łączność, to pewnie umie i dobrać się do elektroniki - stwierdził Peter. - W końcu ich technika wyprzedza naszą o wiele, wiele lat. - Collins, czy tam ktoś inny, rzucił teorię, że mgła również wywołuje zakłócenia niczym EMP, i skoro helikoptery przez nią przeleciały to je usmażyło i spadły? A sama mgła pochodzi z owego UFO? Kij tam wie… - Major podrapał się po kilkudniowym zaroście. - Collins chce się bawić z tym UFO… czy raczej kombinujemy jak się stąd wydostać?- zapytał Doug wzruszając ramionami. - Może powinniśmy połączyć jedno i drugie? Rozgryzienie tajemnicy UFO z pewnością umożliwi nam opuszczenie tej wyspy. - Peter wydawał się być przekonany, że za wszystkimi kłopotami stoją mechanizmy, znajdujące się na statku obcych. - To jednak, znaczy zrozumienie tajemnic UFO, może zająć wiele lat. Może tam są jakieś pojazdy? Albo zbudujemy tratwę. Chyba że zdołamy zwodować naszą łódź. - Jeśli kujony będą rozgryzać tajemnicę ufoków, to utkniemy tu na dłużej. Na tygodnie raczej - wzruszył ramionami Sosnowsky. - Czyli na lata… poza wyspą. - No to powinniśmy zrobić równocześnie dwie rzeczy - przeszukać UFO i zobaczyć, co z naszą łodzią - zasugerował Peter. - Według relacji Larrego i Frosta, łódź wepchnął pamiętny huragan na plażę, zbyt daleko od wody, by jakoś te 100 ton przesunąć - Przypomniał Baker. - No cóż... trochę nas za mało, byśmy mogli zastosować metody starożytnych Egipcjan - stwierdził Curran. - Chyba wykopanie kanału i przybliżenie morza do łodzi potrwałoby dość długo.... - Olać to co niemożliwe. Jajogłowi nie potrafią nic sensownego wymyślić, to zbudujmy tratwę. Mamy rozbite śmigłowce w okolicy. Coś z nich może się nadać. Albo… zapominamy o świecie zewnętrznym i zakładamy własne królestwo. Bo jakoś nie wierzę, że rozkminienie ustrojstwa ufoków byłoby łatwiejsze, niż wymyślenie jak się stąd wydostać, ale… co ja tam mogę wiedzieć. Mi nie płacą za myślenie, tylko wykonywanie rozkazów - stwierdził sarkastycznie Bloody na końcu. - Czyli jeden głos na zajęcie się UFO… - Major spojrzał na Currana -...i jeden głos na natychmiastowe wynoszenie się z wyspy? - Zwrócił się do Sosnowsky'ego. - Niech parę osób weźmie się za UFO - odparł Peter - a reszta zabierze się za budowę czegoś pływającego. - Jak dla mnie możecie sobie całe to UFO badać do usranej śmierci. Nie mój czas zmarnujecie. Na mnie żadna dziewczyna, żadna żonka i żadne dzieciaki nie czekają - wzruszył ramionami jasnowłosy najemnik. -A odsetki na koncie w banku same się naliczą. - Wow. Serio? Pewnie jesteś zajebisty na imprezach… - Baker pokręcił głową do Douga. - Dobra, to się muszę zastanowić, przemyśleć to i owo. To wszystko, czy może jeszcze jakieś komentarze, pomysły, cokolwiek? - Wzmocnić warty na noc? Niby te dwa Chinole to nie arabscy fanatycy, ale mogliby wpaść na głupie pomysły, widząc brak naszej czujności.- wzruszył ramionami Sosnowsky puszczając mimo uszu uwagę Bakera. - Dwóch ludzi to za mało? - zdziwił się Major. - Hej… chciałeś pomysłu to masz. Już wspomniałem ci o naszym wielbicieli Kiku wcześniej, więc zakładam… że masz już na to rozwiązanie- obruszył się Doug. - Może faktycznie trzy osoby byłyby lepsze. - Peter poparł Sosnę. - Chińczycy... Raczej nie powinni się tu kręcić, na szaleńców też nie wyglądali, ale kto ich tam wie. Lepiej się zabezpieczyć... |
10-07-2019, 22:07 | #175 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Obóz Wieczór mijał spokojnie. Dyskutowano, naradzano się, przeprowadzano badania znalezisk dzisiejszego dnia. Słowem sielanka… i było nawet niezłe jedzenie. Van Straten upolował jakiegoś pomniejszego Dinozaura, którego mięsiwo opiekano na dwóch ogniskach. Co prawda z tego powodu Sarah Elsworth mocno kręciła nosem, ale w końcu i ona nieco zjadła. Czyżby głód zwyciężył nad przekonaniami osobistymi, a może pani Biolog sama po prostu chciała sprawdzić, jak smakuje taki gad? Noc również minęła spokojnie. Nie było żadnych ataków Chińczyków, nie było wielkich ekscesów (no może poza jednym, ale krótkotrwałym i w miarę cichym), były za to typowe, to tu, to tam, nocne schadzki, i przyspieszone oddechy w jednym czy drugim namiocie… *** Rankiem Baker zdecydował co dalej. Większa część ekspedycji będzie się zajmowała dalszym badaniem Ufo. Pojedzie tam Lie, Collins, Miyazaki, Heo, Alazraqui, Miles. Jako obstawa sam Major, Curran, “Bear”, “T”, Roberts, “Sosna”, Van Straten. “Zapałka” pojedzie na plażę z Frostem, i sprawdzą jeszcze raz ewentualną możliwość opuszczenia wyspy. Następnie dołączą do badających Ufo. W obozie zostaje Woods, Chelimo, Kaai i Elsworth. Dlaczego tak? Ano ponieważ… Sarah wybrała się o poranku nad rzeczkę w celu odświeżenia, jak i figielków z Dougiem, co jednak miało nieco nietypowe zakończenie. Kobieta brodząc w wodzie, pośliznęła się na jednym z kamieni, jakoś próbowała złapać równowagę drugą nogą, wtedy jednak pisnęła, i wpadła na całego w toń. Gdy z wody wyłowił ją “Sosna”, biolog posykując trzymała się za kostkę u nogi. - Skręcona - Stwierdziła w obozie Kim - Ale to nic poważnego. Parę dni i będzie wszystko w porządku... Ufo Dwa jeepy i dwa quady dotarły bez przeszkód do statku kosmicznego obcych form życia, i do miejsca, gdzie dzień wcześniej rozłożono mały obóz polowy. Wszystko było takie, jak zostawili wczoraj, nic się nie zmieniło, nie było żadnych niespodzianek, dobre więc chociaż i to. Było za to znowu cholernie gorąco i duszno… i jeden czy druga nawet się cieszyli na nieco chłodu, jaki panował wewnątrz Ufo. Znów podzielono się na mniejsze grupki i zwiedzano wnętrze statku, odkrywano kolejne jego zakamarki, kolejne korytarze, pomieszczenia… Ufo miało na pewno kilka poziomów, jak do tej pory odkryto i chociaż pobieżnie zwiedzono 4 z nich. Zdecydowanie ten wrak wydawał się być większy, niż przypuszczano z zewnątrz. Nie znaleziono z kolei żadnych innych ciał ufoludków, jedynym truposzem załogi więc był ten na mostku dowodzenia. …. Ryo, Hana i Honzo urzędujący na mostku powoli zaczęli rozgryzać symbole ufoludków. Przy okazji okazało się również, iż cholerny Geolog jest niezłym poliglotą, znającym aż... 8 języków! Symbole sprowadzały się niejako do roli hieroglifów, i w zależności, w jakiej kolejności użyte, miały różne znaczenie. Trochę to przypominało nawet Japoński? Odkryto jednak na razie jedynie podstawy, czubek owej góry, można było jednak już bez problemu otwierać większość drzwi, nawet tych, gdzie oprócz samych kolorów, były i symbole mowy. Czyżby dodatkowe zabezpieczenie jakiś kluczowych miejsc na statku? Przywrócono zasilanie, wszędzie już paliły się światła, w wielu miejscach na statku mrugały ekrany komputerów, te dziwne szyby między pokładami również otrzymały zasilanie, i okazało się, iż jest to coś w rodzaju wind grawitacyjnych. Wskakiwało się do środka, i w zależności, czy chciało się dostać na niższy pokład, czy na wyższy, należało się wewnątrz po prostu od jakieś powierzchni szybu odbić lub nieco podciągnąć, po czym lewitowało się w górę lub dół. Reaktor statku(?) mruczał spokojnie, z o wiele większą mocą, niż przy ostatnim zwiedzaniu tego miejsca. …. Lie, Collins i obstawa, odkryli kolejne laboratorium na statku… pełne komputerów, tub różnego rozmiaru, z jakimiś bliżej nieokreślonymi organizmami w środku, robotów(?) pomagających w wykonywaniu pracy umiejscowionych na sufitach, ścianach, a nawet i stołach czy pulpitach. Moment. W jednej z dużych tub, ustawionych pionowo, unoszący się w jakimś płynie, był taki sam szarak jak na mostku. Przedstawiciel tutejszej załogi miał urwaną prawą nogę, co mogło mieć miejsce podczas kolizji Ufo, i próbowano go tu ratować, co jednak się nie udało? Tak, to była dobra teza… A to nie było chyba laboratorium, a raczej ambulatorium? Duży, dziwaczny stół, ze znajdującymi się nad nim dodatkowymi lampami, z kolejnymi ramionami robotów wystającymi z sufitu, zdawał się to potwierdzać. A i przy okazji, jednemu czy drugiemu, od razu skojarzyły się opowiastki niby porywanych przez ufo, na których przeprowadzano jakieś eksperymenty. Czyżby ci wszyscy ludzie na całej Ziemi, powszechnie uznawani za mocno pomylonych, jednak mówili prawdę?? *** Tym razem na zwiedzanie statku obcych Major dał towarzystwu aż dwie godziny. Po nich nastąpiła przerwa, czas na posilenie się, rozmowy o nowych odkryciach... W trakcie tej sielanki, Van Straten podszedł do Bakera, i zaczął z nim rozmawiać ściszonym tonem. Po kilku chwilach przez twarz Majora przeszedł dziwny cień. Dowódca spokojnym krokiem udał się na środek małego obozowiska polowego, po czym zabrał głos, jednocześnie i uruchamiając swój komunikator: - Panie i panowie, cokolwiek zrobicie, nie patrzeć na mnie, i proszę bez paniki - Zaczął dosyć nietypowo - Nie rozglądać się również na boki. To bardzo ważne. Zachowywać się naturalnie. Jesteśmy otoczeni przez tubylców z dzidami. Chowają się po krzakach wokół nas, z każdej strony. Powoli, powtarzam, powoli odbezpieczyć broń, szukać wzrokiem osłon... Kimberlee cichutko zaszlochała. - ...może nie będzie tak... - Baker próbował coś jeszcze powiedzieć, ale wszystko się spierdoliło. Powietrze wypełnił dziki ryk bojowy wielu gardeł. Posypały się dzidy, pomknęły strzały z łuków, i strzałki z dmuchawek, a wraz z tym wszystkim rozległy się krzyki członków ekspedycji, niemiłosierny, wprost ogłuszający jazgot karabinów i pistoletów, pierwsze krzyki rannych… i zabijanych. *** Komentarze jutro
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
15-07-2019, 07:18 | #176 |
Reputacja: 1 | Po powrocie z nad rzeki Hana dołączyła do kolejnego ogniska. |
18-07-2019, 17:59 | #177 |
Administrator Reputacja: 1 | Ostrzeżenie przyszło odrobinę za późno, na tyle jednak wcześnie, by Peter nie stał jak słup soli, zbaraniałym wzrokiem wpatrując się w napastników. Co prawda prędzej spodziewałby się stadka raptorów lub oddziału Chińczyków, ale bandzie troglodytów też był w stanie stawić opór. Nie byli na pikniku, więc broń miał pod ręką. Wystarczyło chwycić sztucer i strzelić do najbliższego łucznika. Uznał, że najpierw należy rozprawić się z tymi, co władają bronią dystansową, pozostałych zostawiając niejako na deser. Albo gdy podlezą bliżej. Strzelił, i przeładowując broń cofnął się w stronę stojącego nieopodal quada. Doug nie wyglądał na zaskoczonego. Po pierwsze dlatego, że banda dzikusów była niczym w porównaniu z innymi niespodziankami tej wyspy. Po drugie dlatego, że podejrzewał ich istnienie. Także że tu się pojawili nie było dla niego dziwne. Pewnie uważali wrak UFO za swoje święte miejsce. Sosnowsky chwycił za swojego kałacha, a następnie posłał serię w najbliższy wrzeszczący cel. Potem zaś ruszył się w kierunku najbliższej osłony. Hana złapała Ryo i pociągnęła go w środek reszty ludzi. - Chodź! Trzeba się schować. Dorothy wyrwała z pożyczonej kabury pistolet i oddała strzał do najbliższego, jej zdaniem, napastnika. Larry oberwał oszczepem w brzuch. Curran widział wyraźnie, jak mężczyzna zgiął się w pół, krzyknął z bólu… po czym wyrwał prymitywną broń ze swoich trzewi, i odpowiedział ogniem karabinu w napastnika. Trafił dzikusa, na co ten zniknął w zaroślach. Następnie ranny najemnik zrobił w tył zwrot, po czym zaczął biec do pozostałych… i znowu krzyknął z bólu, i tym razem już upadł na ziemię. Z jego pleców wystawała strzała. Jeszcze żył, jeszcze próbował się jakoś czołgać w stronę sierżanta… który posłał kulkę w tors jednego z rozwrzeszczanych tubylców, na co tego wygięło pod dziwnym kątem, i padł gdzieś na plecy w krzaki. No cóż, przynajmniej (chyba) o jednego mniej. Collins i Honzo pobiegli do jeepa, by się za nim schronić. W tym czasie “Sosna” posłał serię z kałacha w tors i mordę jednego z łuczników, zabijając go na miejscu. Stojąca obok niego z kolei Lie oddała strzał do sąsiadującego celu Douga, raniąc typa w nogę. Zdecydowanie był wyłączony z walki, padając na ziemię… reszty dokończył Baker, trzystrzałową serią dobijając delikwenta. Hana pociągnęła Ryo w środek grupki ekspedycji, starając jakoś skryć się za… innymi?? Azjatka postanowiła zrobić sobie z pozostałych żywe tarcze, no cóż. Wyminął ich Van Straten, pędząc na pozycję obok “Beara”. Strzał ze strzelby zranił jedynie jednego z dzikusów w nogę… David oberwał strzałą w rękę, i to tak dotkliwie, iż owa strzała przebiła ją na wylot. Czarnoskóry wrzasnął z bólu, oddał jednak długą serię w atakującego, przerabiając go na sito. - Kim za mnie!! - Wrzasnął do przerażonej tym wszystkim lekareczki. Nieco oddalona od reszty “T” miała niezłe kłopoty. Osaczona przez wielu przeciwników, stała się zmasowanym celem ataków… uniknęła oszczepu, uniknęła strzały, ale kolejna z nich trafiła ją w końcu w nogę, i Cooke puściła brzydką wiązankę. Nadal jednak była niebezpieczna, co udowodniła w pełni, posyłając serię ze swojego MP5 w bebech, krocze i nogi jednego ze strzelców, zabijając go na miejscu(był krytyk!), po czym kolejnego zraniła. Sukinsynów było jednak nadal sporo, i rozwrzeszczeni, uzbrojeni w oszczepy, pałki i kamienne toporki, pędzili już prosto na nich… Po ledwie sekundzie, z pobliskich zarośli wyskoczyli jednak kolejni obdartusi, pędzący z mordem w oczach na pozycje Lie i Douga, oraz Van Stratena i “Beara”. Fuck… |
18-07-2019, 18:32 | #178 |
Reputacja: 1 | Doug wydawał się być spokojny mimo, że ich sytuacja była nieciekawa. Niemniej dla najemnika takie potyczki były znajome. |
18-07-2019, 20:00 | #179 |
Reputacja: 1 | Peter bez chwili wahania strzelił, niemal z przyłożenia, do ostatniego tubylca, w brzuchu którego kule wybiły wielką dziurę... Potem rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu innych napastników, wartych jego kuli, po czym ruszył by wspomóc pozostałych. - Ryota? - Hana powiedziała głośniej niż zamierzała, uszy dzwoniły jej od wybuchu i nie wiedziała czy naukowiec ją słyszy. - Ryo żyjesz?! - Spytała zdenerwowana odwracając się w jego stronę. Doktor Lie rozkładała się przez chwilę zdezorientowanym i rozbieganym wzrokiem zastanawiając co się stało. Brzęczenie w uszach dawało się we znaki wydatnie przyczyniając się do zaburzeń percepcji, których doznała po wybuchu granatu. - Ty!!- Z pewnością wydarła się, ponieważ nie słyszała samej siebie, co bardzo ją przeraziło.- Ty!! Powoli zaczynało do niej docierać co się stało. - Dziękuję! - Powiedziała całkiem szczerze. Koło twarzy Petera przeleciała ze świstem strzała, nie czyniąc jemu najmniejszej krzywdy, wypuszczona z… no właśnie, skąd? Najprawdopodobniej z pobliskich krzaków. Najemnik jednak żadnego nowego wroga nie zauważył. Dopóki na jeepa, za którym chował się Collins i Honzo, nie wskoczył kolejny dzikus, coś tam wrzeszcząc po swojemu. Był uzbrojony w oszczep, a jego wzrok spoczął na obu mężczyznach tuż pod nim. Wystraszony Inżynier poderwał się z kucek, chcąc pewnie uciekać, a wtedy dostał kopniaka w twarz i zatoczył się w bok. Dzikus pewnie za chwilę użyje na Collinsie, albo Honzo oszczepu, i będzie za późno… - Nic mi nie...!! - Odkrzyknął nieco za głośno Azjata, urywając w pół zdania, gdy jakiś zabłąkany oszczep wbił się w trawę, bardzo blisko jego głowy. Ryo zbladł, po czym pochwycił Hanę za rękę, i poderwał ją za sobą - Ukryjmy się za quadem! - Krzyknął. Tuż obok “Sosny”, nie dalej niż 2 metry, na jeepie pojawił się kolejny, półnagi sukinkot... Baker kiwnął głową do Lie, po czym rozejrzał się po polu bitwy… podobnie uczyniła nadal mocno skołowana Dorothy, z wciąż denerwującym piskiem w uszach, oraz wzrokiem powoli wracającym do normy. Zauważyła “T”. Najemniczka klęczała na prawym kolanie, a z lewego uda wystawała jej strzała. Do tego Cooke miała zakrwawioną twarz. Coś krzyczała do Dot, wskazywała na coś ręką, ale do rudowłosej nic nie docierało… podążyła więc wzrokiem za dłonią najemniczki. Kilka metrów dalej, Van Straten walczył wręcz z tubylcem w parterze. Myśliwy powalił dzikusa, a w chwili obecnej dusił jego szyję własnym sztucerem. Dzikus się jednak bronił, starał jakoś odepchnąć karabin, wierzgał nogami… Obok, w podobnej sytuacji był “Bear”. Tyle tylko, iż tu, to czarnoskóry był na dole, również siłując się ręcznie z przeciwnikiem, który chciał go zabić pchnięciem sztyletem w serce. Normalnie David powinien sobie poradzić bez problemu, z jego ręki wystawała jednak strzała. I wtedy, wtedy Lie w końcu zrozumiała. Na trawie, całkiem blisko Myśliwego, i całkiem blisko ich “misiaka”, leżał czerwony plecak. Samotny, czerwony plecak. Na twarzy Cooke’a pojawił się nagle grymas bólu, i kobieta padła bezwładnie na twarz. Z jej pleców wystawała strzała, która ugodziła ją przez plecak(!). Kilkanaście metrów za najemniczką, łucznik nakładał kolejną strzałę na cięciwę, a jego pierdolony pobratymiec, znikał właśnie w krzakach z nieprzytomną(?) Kim przerzuconą sobie przez ramię!!!! aktualizacja mapki - Kim!- Krzyknęła lekko jeszcze oszołomiona Dorothy. Jednocześnie wycelowała w napastnika przy Bearze. Dzikus w malunkach, skryty w krzakach, jakoś nie rzucał się w oczy. Przynajmniej Peterowi. Ale nawet na takich cwaniaczków istniały sposoby - jeśli nie wysłać do krainy przodków, to choćby przepłoszyć i zmusić do ujawnienia się. Odpiął od pasa granat odłamkowy, wyrwał zawleczkę i rzucił granat w las, w kierunku z którego nadleciała strzała. Doug był cały czas spokojny i beznamiętny podczas tej potyczki. Zupełnie jakby toczący się dookoła niego wojenny chaos (który po części sam wykreował) w ogóle go nie dotyczył. Tak jak i ginący, porywani i ranieni towarzysze broni. Spokojnie oceniał sytuację i posłał w górę w kierunku brzucha natrętnego dzikusa pełną serię, za całą “parą”. Tyle ile fabryka w USRR karabinowi dała. A choć zauważył porywanie Kim, to nie planował oddawać serii w tym kierunku. Kałach miał wiele zalet, ale kiepsko się sprawdzał w roli narzędzia do precyzyjnych trafień. Tu lepiej spisywały się karabiny Currana czy Stratena. Ba, nawet Hana miała obecnie lepszą broń do takich akcji niż on. Ciągnięta za rękę Hana rozglądała się chaotycznie. Te parę metrów wydawały się być milami w całym bałaganie krwawej jatki. W pierwszej chwili kiedy przykucnęli za pojazdem Hana nie puściła dłoni Ryo jakby trzymanie się razem stanowiło główną zasadę bycia żywym. - Ryo - Powiedziała już ciszej w jej głosie brzmiał lęk. Dopiero zamieszanie po lewej zwróciło ich uwagę. Ranienie Collinsa i zagrożenie jaki stanowił dla dwójki naukowców a może i dla czwórki dopiero drgnęło Heo do działania. Sięgnęła do plecaka znajdując pistolet sierżanta. Chciała pomóc Collinsowi ale zanim zdążyła wyjąć broń dzikus został zauważony przez Sosnowskiego. Było po wszystkim. - Trzeba mu pomóc- powiedziała do Ryo tym razem ciągnąc go do Colinsa. - Przeciągniemy go z powrotem za jeep. Dorothy zaryzykowała, i to bardzo. Wymierzyła z pistoletu do dzikusa związanego walką wręcz z “Bearem”. Wymierzyła do dzikusa leżącego na “Bearze”, przyduszającego najemnika do ziemi, chcącego wbić czarnoskóremu nóż prosto w serce. Ale widać było, iż ranny David sobie nie radził. Dorothy wymierzyła w skupieniu z Glocka, i w końcu oddała strzał. Trafiła typka prosto w tors, na co ten wyraźnie zwiotczał, co wykorzystał “Bear”, i szybko odwrócił sytuację, i zrzucił go z siebie. Role się odmieniły, i teraz najemnik górował nad tubylcem, chcąc go ukatrupić… Curran rzucił granatem w krzaki, po chwili ładnie pieprznęło, i w zieleninie rozległy się czyjeś dzikie krzyki… nie brzmiały jednak na bojowe, a bardziej na strachu lub bólu. Doug wywalił serię z karabinu do tubylca na jeepie, aż broń zrobiła “klik, klik”… i nie wierzył własnym oczom. Oddalony ledwie o jakieś 3 metry od niego dzikus oberwał tylko jedną kulą w nogę. Rycząc jak pomyleniec, rzucił w najemnika oszczepem. “Sosna” wykonał jednak unik, a oręż przeleciał jedynie centymetry obok jego głowy. - Kurwa mać! - Skwitował wszystko Baker, po czym oddał do typka na jeepie szybką serię trzech strzałów. Brzuch, klata, głowa. Tubylec padł martwy, spadając z jeepa niemal wprost na Honzo. Van Straten zmiażdżył w końcu swoją bronią gardło przeciwnika, zabijając głośno charczącego tubylca. “Bear” wykańczał również ręcznie kolejnego. Dzikus z Kim zniknął w dżungli, a jego pobratymiec wystrzelił z łuku, wyszczerzył zęby w zadowoleniu, po czym również uciekł. Na polanie nie było już żywych przeciwników. Kilka osób z ekspedycji jęczało poranionych… najgłośniej zaś Dorothy, ze strzałą wbitą w okolice prawego biodra. Peter doszedł do wniosku, że warto dokończyć dobrze rozpoczęte dzieło. Poranienie paru tubylców i napędzenie im strachu nie oznaczało jeszcze zakończenia całej sprawy - ranny dzikus był tak samo niebezpieczny, jak zdrowy. Albo i bardziej. Dlatego też Curran wymienił szybko magazynek w pistolecie, po czym wkroczył w dżunglę, chcąc dopaść i wykończyć tych przeciwników, którzy nie zdecydowali się uciec. Teoretycznie zagrożenie minęło. Hana i Ryo podeszli do Collinsa sprawdzili jak się czuje udzielając mu pierwszej pomocy. Na tyle ile mogli. Po czym pomogli delikatnie usadowić go w samochodzie. - Van Straten. Trzeba będzie się zbierać. Musimy dopaść tubylców póki ślad jeszcze świeży. A potem zwiać z Kim z ich osady.- rzekł beznamiętnie Doug wymieniając magazynek w kałachu na pełny.- No chyba że pan major ma inne zapatrywanie na sytuację? Dorothy popatrzyła ze zdziwieniem na wystające z biodra ciało obce. Przez dłuższą chwilę jakby nie mogła uwierzyć, że została trafiona. Strzała jednak tam tkwiła i ewidentnie nie pasowała do Dot. Kobieta przejechała wzrokiem po całym pobojowisko rejestrując tych którzy wymagali pomocy lekarskiej. Dobrze wiedziała, że Kim została uprowadzona i cała robota spadła na nią. A do tego ta strzała w boku. - Curran! Gdzie kurwa leziesz?! Wracaj tu i zabezpieczaj teren! - Krzyknął za Peterem Major, po czym spojrzał na Douga - Tak, masz rację, zapierdalać za nią, i meldować się co pięć minut! Collins miał co prawda rozkwaszony nos, i nieco zawodził, nie wyglądało to jednak źle… Honzo z wyraźnym obrzydzeniem zwlókł ciało tubylca z jeepa, po czym rozejrzał się po okolicy, kręcąc przecząco głową. O dziwo wstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy. - Trzęsą mi się ręce... - Powiedział nagle do Hany Ryo. - 私の手 けじゃない *- Pilotka nie wiedziała jak pokrzepić naukowca. Sama też była roztrzęsiona i nadal się bała. Nawet nie zauważyła jak przeszła na ojczysty język. - 私たちが残りを助けることができる 方法を見てみましょう** - wzięła jedną z jego dłoni i ścisnęła pocieszająco, chociaż czuła, że minę ma słabą. - To idziemy - Powiedział krótko Van Straten z zaciętą miną do jasnowłosego najemnika. - Mhmm.- odparł “elokwentnie” blondyn i ruszył za tropicielem. * Mi nie tylko ręce… ** Zobaczmy jak możemy pomóc reszcie, może nie zauważymy jak to minie.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
18-07-2019, 21:12 | #180 |
Reputacja: 1 | - Peter! Sprawdź co z Larrym! Podciągnij go tu do nas! - Odezwał się do sierżanta ponownie Baker - ”Bear”, żyjesz? Sprawdź co z “T”! |