Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-06-2019, 08:03   #171
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Po około 20 minutach jazdy przez dżunglę, grupka Lie dotarła do miejsca, gdzie rozbiła się trzecia maszyna. Ten helikopter był maszyną transportową, również miał czerwoną gwiazdę jako oznakowania, i przypominał w tej chwili jedną wielką kupę złomu wrytą w ziemię. Wyglądał fatalnie, ale przynajmniej jednak nie płonął…

Ktoś się kręcił przy wraku. Być może był i jakiś ruch wewnątrz, albo jednemu czy drugiemu się zdawało? I wtedy pojawił się wrzask, ludzki wrzask, pełen przerażenia i bólu. I niewielkie, biegające po najbliższym terenie Dinozaury.

Raptory.

Jeden z nich właśnie zżerał na zewnątrz helikoptera jakiegoś nieszczęśnika, który przeżył rozbicie maszyny. Dwa inne stały pod jednym z drzew, z łbami nieco uniesionymi w górę, i czemuś… albo komuś się przyglądały? Jeszcze dwa inne spojrzały w stronę jeepa Lie i quada Petera i zawarczały. Podano do stołu?

Peter zahamował. Bez chwili wahania chwycił sztucer i strzelił do raptora, który przyglądał mu się głodnym wzrokiem. Co prawda nie lubił Chińczyków, ale raptory lubił jeszcze mniej. No i lepiej było je nauczyć, że ludzi się nie jada. Poza tym dobrze by było złapać jakiegoś języka, a z truposza raczej trudno było wyciągnąć jakieś informację. Poza tym... raczej nie można było ożywić nieboszczyka, za to działanie w drugą stronę było jak najbardziej wykonalne.
Dorothy, starając się zachować kamienną twarzą, przyglądała się całej scenie. Po bliskim spotkaniu z kilkutonowym roślinożercą, jakoś nie miała ochoty próbować zaprzyjaźnić się z małymi mięsożercami pozywiajacymi się ofiarami kraksy.

Peter wycelował w tułów Raptora, wystrzelił, i… spudłował! Jak to było możliwe?? Ano quad drgnął w krytycznym momencie, odrobinę przetoczył się, ledwie kilka centymetrów, ale wystarczyło, by niestety mieć aż taki wpływ na umiejętność strzelecką Currana. W tym czasie Kaai chwycił za swój M4 i posłał 3 kulki w gadzinę po swojej lewej, i ta krótka seria okazała się zabójcza… “T” z kolei wstała ze swojego siedzenia i również wypruła trzy razy do tego samego celu co Peter. Trafiła, jednak nie zabiła gnidy… która szykowała się chyba do szarży na osobnika na quadzie.
Pani Lie wyciągnęła jeden ze swoich pistoletów i wycelowała w prehistorycznych gada. Jak nic, poraniony Raptor skoczyłby w końcu prosto na Currana, gdyby nie Dorothy. Kobieta chwyciła za swojego Glocka, po czym oddała wyjątkowo celny strzał, prosto w bebech Dinozaura, który dziwnie zaskomlał, po czym zwymiotował krwią. Niepewnym krokiem, niczym pijany marynarz, gad czym prędzej zniknął w pobliskich krzakach. Pewnie był ledwie żywy, i gdzieś, za kilka(naście?) minut zdechnie…

W pobliżu wraku helikoptera pozostały jeszcze 3 Raptory. Jeden, zżerający (zdecydowanie już martwego) Chińczyka, odrywający właśnie jedną z ludzkich nóg od reszty ciała, mając chyba zamiar czmychnąć z tą zdobyczą, oraz dwa przy pobliskich drzewach, które na odgłosy wystrzałów coraz częściej spoglądały raz po raz na interesujące ich drzewo, na osoby w pojazdach, na drzewo, na pojazdy… wyglądały chyba, jakby szykowały się do ucieczki?
Peter nie zamierzał pozwolić im na ucieczkę, jako że nie było wiadomo, czy nie zechcą po pewnym czasie wrócić w znacznie liczniejszym gronie. Stanął na ziemi tak, by quad oddzielał go od małych drapieżników, po czym strzelił do jednego ze stojących pod drzewem raptorów.
Po akcji z jaszczurem Ruda opadła ciężko na siedzenie jeepa i odetchnęła głośno i z ulgą. Oparła głowę o rękę.
- Możemy już wracać? - Zapytała cicho. - Na jeden dzień wystarczy atrakcji.
- Dostałaś udaru?? - Zdziwił się Kaai, po czym idąc śladem Petera, otworzył ogień do jednego z Raptorów przy drzewach. Curran postrzelił delikwenta w głowę, niszcząc jedno z jego oczu. Było to jednak raczej "otarcie" niż centralne trafienie w głowę, jednak wystarczyło. Raptor zapiszczał, po czym dał długą w dżunglę. W tym czasie Marcus serią trzech naboi potraktował jego pobratymca… a sprawę dokończyła "T" również krótką serią, zabijając gadzinę. Ostatni z zębatych upierdliwców uciekł z kolei z pola walki z ludzką nogą w pysku. Teraz już naprawdę było po wszystkim...
- Teraz zobaczymy, kogośmy ocalili - powiedział Peter, robiąc dwa kroki w stronę resztek helikoptera. - Możecie wyjść - powiedział znacznie głośniej, tak, by usłyszały ich osoby z wraku. Miał nadzieję, że Chińczyk (lub Chińczycy) rozumie po angielsku. - "T", pilnuj tego, co siedzi na drzewie - dodał ciszej.

***

Gdzieś tak minutę po przybyciu grupki doktor Lie i Petera, zjawił się w końcu i Major z “Sosną” i pozostałymi, z nieco innego kierunku.
Dojeżdżający na samym końcu Doug nie miał czasu, by zatrzymać quada, zsiąść z niego i dobyć kałasznikowa. Zresztą i nie miał chyba powodu. Jaszczurcze drapieżniki się wycofywały.
- Przyjdzie ich więcej. - Skomentowała Hana mając na myśli inne mięsożerne dinozaury. Cały czas zastanawiała się dlaczego ją zabrali skoro były lepsze osoby do opatrywania rannych, a ona nie miała pojęcia na temat pilotowania helikopterów. Jak i nie nie znała chińskiego, a wszyscy wiedzieli że stosunki Japonia-Chiny nie były na najlepszej stopie.
- A ty ekspertka od jaszczurek? - Spytał "Zapałka" Hanę, bacznie rozglądając się po pobliskich krzakach, ściskając w łapach nerwowo swojego shotguna.
- Pogadajmy na temat jaszczurek i ekspertów w obozowisku może.- wtrącił Sosnowsky podzielając uwagę Zapałki co do zarośli.-Nie ma co tu tkwić dłużej niż potrzeba.
Hana była wdzięczna sierżantowi że odpowiedział najemnikowi. Pilotce wydawało się że cokolwiek powie “Zapałka” zawsze się jej uczepi. Toteż postanowiła nie będzie odpowiadać na zaczepkę. Zamiast tego obserwowała jak reszta “wybawia” chińskiego mężczyznę z gąszczy.
- Jeden z nas chyba powinien wesprzeć "T" przy tamtym chińczyku? - Kurt zwrócił się do Douga.
- Na razie facet… nie jest agresywny.- stwierdził Doug ruszając ku “T” by udzielić wsparcia w razie kłopotów. Wsparcia ogniowego.
- Ktoś w ogóle zna chiński? - Zapytała Hana, ona wspomniała majorowi, że może zapomnieć używać ją jako tłumacza, ale te informacje czasem nie dochodziły do innych w obozie. Komunikacja nie była tutaj najlepsza. No i nie podobało jej się że ona zostaje z pirotechnikiem. Dobrze że miała przynajmniej pistolet od Sierżanta Sosnowskiego dla obrony.

Major wysiadł z jeepa z karabinem w łapach, rozglądając się po najbliższej okolicy. "Bear" w tym czasie chwycił za "50" na pojeździe i zabezpieczał teren, a Kurt pilnował Kim.
- Co tam? - Spytał Baker Petera… a ten w tym czasie stał przed rozbitym helikopterem, w którym ktoś się poruszał, jednak nie wychodził.

Lie pozostała w swoim pojeździe, pilnowana przez Kaaia, a "T" zbliżyła się do drzew, gdzie wcześniej stały Raptory.
- Złazisz czy nie?? - Odezwała się do kogoś na nim.
- Czyli ktoś przeżył. - stwierdził beznamiętnie Sosna, ale że nie znał chińskiego to się nie wtrącał.

- Uprzejmie zapraszam... - Peter uprzejmie zastukał w coś, co nie tak znowu dawno było drzwiami helikoptera. - Zaraz stąd odjedziemy, a raptory wrócą.
Gdyby to zaproszenie nie podziałało, miał zamiar zaprosić Frosta do negocjacji, a gdyby siła argumentów zawiodła - użyć argumentu siły. Cały plan szybko jednak został zniwelowany przez to, co Peter zauważył kątem oka w jednym z małych, okrągłych okienek na prawo od drzwi we wraku helikoptera. Przemknęła tam bowiem, wewnątrz rozbitej maszyny, zębata, łuskowata głowa…
Peter zaklął.

- Peter, kurwa mać, pytałem co tam - Warknął Major, powoli i czujnie na otoczenie, podchodząc do sierżanta.
-Raptor w charakterze pilota - odparł głośno Peter, wypatrując okazji do strzału.

W tym czasie, z drzewa przy którym stała "T" zszedł jakiś młody, chiński żołnierz. Spojrzał niepewnie na Cooke i całą resztę, a w dłoni trzymał pistolet, jak na razie, skierowany lufą w ziemię. Najemniczka zaś, również w ten sposób, trzymała swoje MP5, i chyba pojawiła się sytuacja patowa.

- Umiesz się może z nim dogadać? - Kaai zwrócił się do Lie, nie odrywając wzroku od gostka, który zszedł z drzewa, a palec najemnika znalazł się blisko spustu jego karabinu.
- Ja?- Rudowłosa spojrzała zdziwiona na najemnika. - Chińskiego nie znam.
- A to szkoda… a wiesz kto zna? - Spytał ją Marcus.
Pani Lie obrzuciła Hawajczyka uważam spojrzeniem.
-Frost ponoć.- Powiedziała po dłuższej chwili.

***

- Otwieramy drzwi i rozwalamy tego cholernego jaszczura wewnątrz? - Major spojrzał na Petera, na jego broń, po czym się zreflektował. - Otwierasz drzwi a ja go rozwalam?

Harry Frost opuścił z kolei jeep Lie i company, po czym podszedł do pojazdu Hany, kamerując miejsce katastrofy i jego okolicę, "prześlizgując" się obiektywem i po Azjatce, komentując przy tym zajście:
- Jesteśmy na miejscu katastrofy trzeciego już śmigłowca wojskowego, należącego do Chińskiej Republiki Ludowej… tutaj, w przeciwieństwie do pozostałych dwóch kraks, chyba ktoś przeżył. Jak nasi najemnicy uporają się z wrednymi Raptorami, robiącymi za hieny cmentarne, spróbujemy dogadać się z tymi żołnierzami, którzy przeżyli… - Harry mówił cichym, spokojnym głosem, odpowiednim do poważnej sytuacji jaką tu zastali.

- Skoro nie potrzebujemy żywego okazu, to możemy spróbować - odparł Peter, po czym tak stanął, by drzwi, po otwarciu, zasłoniły go przed wzrokiem dinozaura. - Na trzy.... - dodał, po czym chwycił za klamkę. - Ii]Raz, dwa, trzy...[/i] - Pociągnął, chcąc otworzyć drzwi do kabiny śmigłowca.

Tymczasem blondyn podszedł do “T” z kałasznikowem w rękach i spoglądał ze znudzeniem na chłopaka.
- Uśmiechnij się do niego i pomachaj mu dłonią. Może się uspokoi i podejdzie.- zasugerował.

Najemnicy zrobili więc jak na szybko zaplanowali. Peter otworzył drzwi, a Major wpadł do środka, oddają krótką serię. Raptor zaskrzeczał, a Baker oddał kolejne trzy strzały… i wewnątrz helikoptera rozległy się nagle jeszcze dwa, jakby z pistoletu? Wtedy też, Curran usłyszał głos głównodowodzącego, i to co ten powiedział, nie spodobało się sierżantowi nic a nic.
- Spokojnie… nie strzelaj. Jesteśmy przyjaciółmi, rozumiesz? Ten potwór już nie żyje, już po wszystkim…
-Harry? - Peter zamienił karabin na pistolet. - Może tym im wyjaśnisz, że jesteśmy przyjaźnie nastawieni? - Zwrócił się do Frosta, który przy ostatnim spotkaniu potrafił się porozumieć z umierającym Chińczykiem.

Chińczyk przy "T" i Sosnowskim", po wtargnięciu najemnika do helikoptera, zrobił się wielce nerwowy, i zaczął się wydzierać po swojemu, nawołując kogoś we wraku? Powoli również, machanie dłonią z pistoletem, już nie tak do końca lufą skierowaną w ziemię, zdenerwowało również Douga i Cooke.
-Szlag.- ocenił “fachowo” Sosnowsky. Jak dla niego rozbitkowie chińskiej armii, byli bardziej kłopotem niż wsparciem. Kolejne typki, których trzeba było mieć na oku. Co gorsza… z tymi nie dało się dogadać. Na razie nie strzelał, ale widząc nerwowe zachowanie rozbitka, był gotów odesłać go do chińskich piekieł w każdej chwili.

Hana odwróciła się do Harrego.
- Może powinieneś pomóc Majorowi? Wydaje się że w helikopterze mają kłopoty translacyjne.
- [/i]Dobra, zajmę się tym...[/i] - I jak powiedział, tak zrobił, ruszając do wraku helikoptera. Po drodze zaś, przechodząc niedaleko Chińczyka, pilnowanego przez “T” i Douga, odezwał się i do tego pierwszego, w jego dialekcie, coś krótko tłumacząc… młody żołnierz mu z kolei odpowiedział, Frost znowu coś dodał, “rozbitek” znów się odezwał, i… stał się jakby nieco mniej nerwowy.

Po chwili Harry z kolei wdał się w dyskusję (nie wchodząc do wnętrza rozbitej maszyny, lecz stojąc przy jej drzwiach), z kolejnym osobnikiem wewnątrz, chyba grożącemu bronią Majorowi. Youtuber produkował się i produkował, i w końcu… z maszyny odezwał się nieco piskliwy, kobiecy głos. Dyskutowali chyba przez dwie minuty, a wszystkiemu przysłuchiwał się i jegomość pilnowany przez dwójkę najemników przy drzewie. W końcu zaś chyba poskutkowało, Baker powiedział bowiem “wychodzimy”, i najpierw wyszedł on, a za nim młoda kobieta z karabinem w dłoni…




- Chcą, by ich zostawić w spokoju, opuścić miejsce kraksy, i tu nie wracać - Wyjaśnił po chwili ich Azjatyckiego “jazgotu” Harry, robiąc nadętą minę.
- Zabawne - powiedział Peter, decyzję jednak co do dalszych losów Chińczyków pozostawił w rękach majora. Sam by ich po prostu rozbroił, ale nie nie on tu dowodził.
- A może jeszcze oddać im nasze zapasy i obóz?- Rzuciła kąśliwie Ruda.
Hana rozglądała się po twarzach obecnych. Nie podobało jej się ta sytuacja. Zdecydowanie wolała być teraz w obozie. Dodatkowo nie rozumiała kąśliwych uwag, w końcu oni nie żądali o zapasy i obóz tylko chcieli odejść w swoją stronę. Hana nie widziała w tym nic złego w końcu mieli broń mogli sami się obronić w razie czego. Emocje nadal były gorące, postanowiła poczekać na rozwój wydarzeń.
- Może należy im powiedzieć o wyspie...jak działa. Pewnie nie uwierzą ale może się przekonają z czasem. - Zaryzykowała sugestię.
- Możemy porozmawiać - powiedział Peter, w którego głosie nie było pewności, iż rozmowy zakończą się powodzeniem. - Z pewnością obie strony posiadają informacje, którymi warto się podzielić.
- Ja bym za tym by posłuchać żołnierzyków i zostawić ich tutaj. I zamaskować nasze ślady, by nie mogli trafić do naszego obozowiska.- odparł spokojnie Doug spoglądając podejrzliwie na parkę żołnierzy. Wystarczająco dużo kłopotu mieli z obsesją Woodsa. Nie potrzebowali jeszcze dwójki kolejnych osób do pilnowania.- I ewentualnie wrócić tu za kilka dni. Gdy się przekonają że Partia ich nie widzi, Armia nie uratuje, a dinozaury mogą zjeść. Najlepsza nauka jest przez praktykę.
- Miałbyś ich na sumieniu - z cieniem ironii powiedział Peter. - A śladów nie zamaskujesz, choćbyś na głowie stanął.
- Nie ich pierwszych. Nie ostatnich.- stwierdził bez cienia ironii jasnowłosy najemnik. Wzruszył ramionami.-Lepiej mi się będzie spało wiedząc, że włóczą się po dżungli z bronią, niż że włóczą się po naszym obozie z bronią.
- Prędzej czy później się z nimi spotkamy... - stwierdził, z brakiem entuzjazmu, Peter. - Pewnie niezbyt im się spodoba gdy im powiemy, że mamy pierwszeństwo do tych ziem - dodał z wyraźną kpiną.
- Jakie pierwszeństwo. Ta wyspa jest już częścią Chińskiej Republiki Ludowej. Wiesz co to jest armia na dziewiczej wyspie? Inwazja.- odparł beznamiętnie Doug.
- Na razie trupy. Fanatyków zapewne. I nie sądzę, byśmy byli potrzebni tym, co przylecą po tych nieszczęśnikach. Nie wymienią nas... - Cicha odpowiedź Petera była mało optymistyczna. - A chiński obóz mi niezbyt odpowiada. Harry - Podniósł głos. - Spytaj ich o datę... - poprosił.
- Zaginęliśmy w akcji. Dla Chin najwygodniej by było, gdyby znaleźli nasze szczątki.- odparł blondyn uśmiechając się przyjaźnie do żołnierzy mimo, że temat ich rozmowy, był ponury.
- Powiedz im też, że na wyspie jest bardzo niebezpiecznie, że są tu Dinozaury, potwory, nieznane gatunki roślin i zwierząt... - Wtrącił się Baker - ...i że ich dwa inne helikoptery się rozbiły, i nikt nie przeżył.

Jak Major powiedział, tak też i Harry przetłumaczył, ale - jak już co niektórzy się spodziewali - na Chińczykach nie wywarło to żadnego wrażenia. Obstawiali przy swoim, nic ich to nie interesowało, a Amerykanie mieli się wynosić w swoje strony…
- A co z tą datą? - Wtrąciła się “T”.
- No tak, tak... - Odparł Frost. I zagadał i odnośnie tego, i nawet ci, którzy nie potrafili ni w ząb obcej im mowy, orientowali się, iż ich youtuber miał chyba problemy z dogadaniem się, a i chyba kilka razy powtarzał coś, nim w końcu uzyskał odpowiedź(?), przez którą nieco pobladł.
- Majorze, ja tą wyspę chcę natychmiast opuścić, choćby wpław! - Stwierdził nagle Harry.
- Jaka data? - Odezwał się niewzruszonym tonem głównodowodzący.
- 20.12.2020 - Odparł Harry. I to było niczym cios w twarz.

Wyprawę zaczęto 09.09.2018, i dla całej ekspedycji na wyspie minęło ledwie siedem dni? Czas płynął tu inaczej, owszem, mieli przykład na Hanie… ale żeby tydzień czasu dla nich, był w rzeczywistości już dwoma latami??
Bloody…. wzruszył ramionami słysząc tą sensację. Wszak to właśnie przewidywał i na skutkach praktycznych tego faktu się skupił ostatnio. Dwa lata minęły od ich wyprawy… więc nikt ich szukać nie będzie. Albo wydostaną się sami, albo wcale.
- Wracamy do obozu.- stwierdził krótko najemnik, po czym zerknął na majora.-Prawda?
Następnie nie czekając na odpowiedź. -Wracamy do obozu i tam możemy w spokoju opracować plan wydostania się z tego grajdołka. Nie ma co panikować i bezmyślnie rzucać się w morze. Trzeba opracować jakichś… projekt.
- Może na naszym UFO znajdziemy coś, co pływa... - powiedział Peter, tonem w którym nie było zbyt wiele nadziei. - [/i]Pewnie ten statek obcych robi takie sztuczki z czasem, ale nie wiemy, jak go wyłączyć... Ale nie rozumiem, dlaczego kolejni... ciekawscy... pojawili się tu dopiero po dwóch latach. Może ta przeklęta wyspa podróżuje w czasie?[/i]
Hana zwróciła się do Sosnowskiego i odezwała się cicho.
-Czy Major każe przenieść teraz obóz do statku? Wiesz żeby go zabezpieczyć przed tą dwójką?
- Może? To zależy ile tam miejsca na obóz.- ocenił Doug.

Dorothy, na te doniesienia, jedynie pokiwała głową,z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy. W rewelacje tak przygarniętej pilotki, jeśli to w ogóle była pilotka, jak i Chińczyków nie uwierzyła. Swoje spojrzenia zachowała jednak dla siebie. Skoro inni chcieli popadać w paranoję, to była ich sprawa.

- Dobra, jak mają na wszystko i wszystkich olane, to ich sprawa. Nic tu po nas, ta akcja ratunkowa była w sumie na darmo. Wracamy do obozu - Zadecydował Baker - Powiedz im, że jedziemy... - Zwrócił się jeszcze do Harrego, po czym ruszył w kierunku jeepa, którym tu przyjechał.
- Wracamy do obozu! Wsiadać do maszyn! - Major głośno odezwał się do wszystkich.
- Wreszcie. - skomentowała gotowa do powrotu do bazy doktor Lie.
Peter nie był pewien, czy na miejscu majora postąpiłby tak samo. Może trzeba było Chińczyków zabrać ze sobą, a resztki helikoptera spalić? Albo spalić z tamtą dwójką w środku? A tak... Pozostawało tylko mieć nadzieję, że raptory wrócą i rozprawią się z przedstawicielami chińskiej armii, zanim owi przedstawiciele narobią kłopotów.
Podszedł do quada, cały czas patrząc na Chińczyków.
 
Obca jest offline  
Stary 01-07-2019, 20:32   #172
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Powrót do obozu przebiegł bez żadnych zakłóceń, i jakieś 45 minut później, “grupki ratunkowe” dotarły na miejsce, gdzie można było w końcu odpocząć po męczącym dniu, zjeść coś, wykąpać się, zająć badaniami i dyskusjami odnośnie Ufo, oraz podzielić nowinami z tymi z ekspedycji, którzy w owym obozie przebywali.

- Poza wyspą minęły dwa lata?? - Wydarł się na całe obozowisko Honzo… a po chwili zarechotał, jak to miał w zwyczaju, tak dosyć wrednie, tak idiotycznie jak tylko on potrafił. Nie u wszystkich jednak takie wieści wywołały uśmiechy, Kimberlee na przykład, zaczęły się nieco trząść rączki…
- No i co z tego?- odparł stoicko Doug zerkając na lekarkę, bo ta cała gadka była po to by dziewczyna nie zaczęła panikować. -Najwyżej doczekamy latających samochodów. W końcu za parę dni zmyjemy się z tej wyspy. A te parę lat odbije się…. odsetkami na naszych kontach osobistych w banku.
- Zbudujemy coś, co pływa i pożegnamy wyspę. - Peter poparł Sosnę. - Co prawda nasz powrót wywoła nieco zamieszania, ale poza tym będziemy na plusie, i to dużym.


Hana złapała butelkę wody i udała się gdzie siedzieli Collins i Miyazaki. Nadal pracowali nad znakami ze statku. Spytała czy chcą pomocy a po krótkiej relacji jak było na akcji dosiadła się nad notatkami.
-Czy… nieobecność przez dwa lata bardzo komplikuje wam życie?- zapytała obu naukowców. Sama zaczęła już powoli godzić się z myślą że pominięte lata już do niej nie wrócą. Pewnie będzie miała strasznie trudno dowiedzieć się co ze swoją rodziną. Oczywiście o ile w ogóle się wydostaną z wyspy.
- No cóż, żona nie będzie zachwycona... - Odezwał się jako pierwszy Collins - Oby z moją firmą było wszystko w porządku! - Nagle się zreflektował - Kurcze, oby z firmą było naprawdę wszystko w porządku! - Starszy pan podrapał się po nosie.
- Co robi twoja firma? - Zapytała ciekawa pilotka.
- Budowlana… dosyć duża - Inżynier uśmiechnął się pod nosem.
Hana odwróciła się do drugiego naukowca. - [/i]A ty? Też zostawiłeś tam królestwo bez nadzoru?[/i]
- A gdzie tam... - Ryo machnął niedbale ręką - Aż takiego rozmachu jak pan Collins nie ma, no ale nie narzekam.
- Czyli pojawienie się po dwóch latach raczej nie zmieni zbytnio twojej sytuacji życiowej? - Hana zapytała próbując rozumieć tą odpowiedź.
- To będą minimalne zmiany, ale nie bój nic, żony nie mam - Mrugnął do Azjatki, a po chwili obaj mężczyźni, cicho i sympatycznie się roześmiali.
- Ja nie…, nie o to…- Zaczęła speszona Heo czerwieniejąc na twarzy jak dojrzała wiśnia. - Wróćmy do zapisków. - Powiedziała zawstydzona i wróciła do czytania notatek i zaznaczania tych samych znaków ze zdjęć.
Pracowali przez dwie godziny. Chwilowo żadnych wielkich postępów nie osiągnęli. Od parę spekulacji dotyczących niektórych znaków. Hana w końcu ziewnęła i przeciągnęła się próbując się rozbudzić.
- Przepraszam, ale już te ikonki wyglądają tak samo dla mnie. Skorzystam z okazji, że jest jeszcze widno i pójdę się ogarnąć. Do zobaczenia później. - Hana ukłoniła się obu naukowcom i poszła do swojego namiotu po rzeczy higieniczne. I czyste ubranie.
Później skierowała się nad rzekę jak niby nigdy nic. W końcu nadal miała przepustkę od sierżanta Sosnowskiego. Miała na myśli pistolet jakiego jeszcze nie odebrał po ‘misji ratunkowej’... ledwie w sumie jednak skierowała swoje kroki w kierunku rzeczki, będąc jeszcze na terenie obozu, gdy zaczepił ją jeden z najemników.
- Samej nie wolno, rozkaz Majora - Powiedział Larry.
- Nie jestem sama. Mam przepustkę od Sierżanta Sosnowskiego. - Powiedziała jakby nic wyciągając i prezentując pistolet. - No i mam dłuższy staż na wyspie. - Dodała mijając Larrego kierując się nadal nad rzekę.
- No ale… - Zająknął się Roberts. W tym momencie zjawiła się "T", lekko kręcąc przecząco głową.
- Hej Hana, mogę iść z Tobą jak chcesz - Powiedziała za pilotką.
- Żadnej prywatności. - Odwróciła się do najemniczki i najspokojniej jak potrafiła powiedziała. - Nie potrzebuje Niani. Idę tylko pół kilometra się umyć i przebrać. Góra trzydzieści minut i jestem z powrotem.-
- Ja to wszystko rozumiem, i jak chcesz, to będę tam siedziała jak kołek odwrócona do ciebie plecami, ale rozkaz Majora to rozkaz. Wcześniej byłaś sama, teraz jesteś z nami. Nikt nie idzie nad rzeczkę sam, i serio, nie masz się czym przejmować, w końcu będziemy między sobą, kobietami? - Odpowiedziała równie spokojnym tonem Cooke - No i to chyba praktyczniejsze, umyć się w spokoju, bez stresu na otoczenie i nie na szybko, i bez rozglądania się non stop na boki, co mało głowa nie odpadnie? - Zaśmiała się Cooke.
Hana nie podzielała żartu najemniczki. Nie zaśmiała się, tylko zastanawiała się jak w miarę kulturalny sposób przekazać co ona n aten temat myśli. - Już raz byłam przez jednego z was eskortowana. Nie interesuje mnie Wasze Pilnowanie. Idę sama. - Postanowiła być stanowcza, jeśli nic to nie da..no cóż coś wymyśli.
- Proszę nie utrudniać nam pracy? Jesteś z nami w grupie, więc mamy obowiązek i dbać o twoje bezpieczeństwo. Inaczej będą cyrki z Majorem… - "T" spojrzała na nią nieco zmęczonym, a zarazem i pełnym nadziei wzrokiem. Chyba liczyła, iż Hana da się w końcu przekonać…
Hana jakby chciała znowu się zaprzeć ale mimika jej twarzy pokazywała zawahanie, zamyślenie a potem zrozumienie. Najwidoczniej odniesienie się do “to nasza praca” było łatwiejsze dla pracoholistycznych azjatów niż inne argumenty - W porządku, jeśli aktualna pora nie stanowi problemu to proszę o eskortę nad rzekę. - Ton był uprzejmy i trochę stracił z stanowczości w głosie.
- Dzięki - Odparła Cooke, a na jej twarzy pojawiła się wyraźna ulga - Poczekaj sekundkę, wezmę tylko ręcznik i już idziemy…
Hana przytaknęła i w ciszy czekała na powrót najemniczki. Kiedy ta się pojawiła obie kobiety ruszyły nad rzekę. Pilotka milczała nie wiedząc o czym może porozmawiać z “T”. Owszem kobieta dała jej nowe buty i do tej pory była … może miła to za duże słowo ale nie była niemiła to chwilowo Hanie wystarczało.
Nad rzeką pilotka zdjęła ubranie i weszła do wody zanurzając się cała pod wodą. Kiedy po dłuższej chwili się wyłoniła wróciła na brzeg po kosmetyki. Tęskniła za krajowymi kosmetykami. Całym czasem jaki można było poświęcić na nakładanie olejku zmywanie go, nakładanie pianki, wmasowywaniu peelingu, płukanie toikiem i nakładanie kremu, serum i kremu przed słońcem.
Choć tani peeling piaskiem z rzeki był w miare wystarczający, choć morski piasek był lepszy.

W tym czasie "T" siedziała na środku rzeczki na sporym kamieniu, mocząc dla ochłody stopy w wodzie. Obserwowała okolicę, pilnując kąpiącej się pilotki, i nie przeszkadzała jej nawet rozmową. Dopiero gdzieś chyba po kwadransie, w końcu się odezwała.
- Trzy miesiące samej na wyspie… od tego można nieźle dostać na głowę? - Powiedziała, wzrokiem przeczesując pobliską im zieleń dżungli.
Hana zaskoczona nagłą rozmową popatrzyła się na kamień ale wróciła do mycia włosów. - Owszem nie było łatwo nie mieć nikogo by porozmawiać...ale potem było łatwiej.- Po tym zanurzyła się pod wodę spłukując pianę z włosów i wróciła na brzeg po odżywkę.
- A dlaczego było łatwiej? - Tym razem najemniczka zerknęła na pilotkę.
- Zaczęłam mówić na głos do siebie i zajęłam się bardziej utrzymaniu się przy życiu niż przejmowaniem się moim położeniem. - Hana rozprowadzała odżywkę po włosach rozczesując je palcami. Miała długie włosy, za łopatki pewnie trzy miesiące nie ścinania ich zrobiło swoje. - A teraz jest odwrotnie...nie mam za bardzo o czym z wami rozmawiać...pan Collins i Miyazaki jeszcze tłumaczą mi co mnie ominęło. Tylko wtedy głównie oni mówią.
- Wbrew pozorom gadanie do siebie jest normalne. Tak słyszałam - Stwierdziła "T", minimalnie się uśmiechając - A świat w sumie wiele się nie zmienił. Jak zawsze gdzieś jest jakaś wojna, gdzieś ludzie głodują, nowinki techniczne, nowa moda… w sumie pierdoły - Wyjaśniła wielce genialnie, po czym zaczęła dla ochłody obmywać swoje ramiona i kark wodą.
- Niektóre nowinki technologiczne są imponujące. - Przyznała z nieukrywanym podziwem Hoe. Dodała potem z polityczną poprawnością. - Co do mody nie mnie oceniać choć jest …. Mocno odkrywająca.
- Czasy się zmieniają… co kiedyś było… hmmm… wulgarne? Dziś jest normalką - Cooke wzruszyła ramionami - Ale kiedyś tam, gdy nikt nie patrzył, też się pewnie robiło to i owo… a teraz, nawet jak patrzą, to w sumie na nikim to nie robi już wrażenia. No ale każdy ma swoją godność, i czy ją zachowa czy nie, jego sprawa - Roześmiała się krótko.
Hana stwierdziła że najwyraźniej musi być bardzo…’staromodna’ dla ‘nowoczesnych-ludzi’ choć czy tak naprawdę było to złe. W sumie warunki a wyspie często zmuszały ją do chodzenia w samej bieliźnie albo i bez pokrytą warstwą błota i szlamu. To zdecydowanie było...wulgarne? Nie to nie było wulgarne to była forma przetrwania...i osłony przed komarami na bagnach.
- Pewnie masz racje...ciekawe jak to będzie jeśli kiedyś się wydostaniemy… - Zadumała się Hana i usiadła w wodzie czekając aż odżywka trochę się wchłonie. I zaczęła myć noszone wcześniej rzeczy, głównie bieliznę. Odzież na zmianę leżała na brzegu. Hana zastanawiała się czy powinna zapytać czy może zabrać trochę bielizny i ubrań po zaginionej najemniczce. Choć postanowiła poczekać, w końcu podobno była dobrze wyszkolona i zapewne może kiedyś wróci.
- Na pewno - Stwierdziła krótko "T", po czym z wyraźną ulgą ściągnęła z siebie wojskowe szelki ze sprzętem, następnie kamizelkę, i w końcu i koszulkę, pozostając w sportowym biustonoszu. Zaczęła coraz bardziej obmywać swój tułów wodą, szukając chyba ochłody.
- Mam córeczkę. Sofia. Ma 6… nie, teraz już 8 lat. Jest u dziadków. Na pewno wrócimy. Musimy - Dodała z zaciętą miną, i wysiliła się na niby sympatyczny uśmiech.
- Myślałam, że jak mnie ktoś uratuje to uda mi się zobaczyć rodzinę...mój ojciec był chory...po takim czasie jestem pewna że go już niema...chciałabym się dowiedzieć co z moją młodszą siostrą teraz miałaby …. 44 lata. - Zaczęła Heo, trochę gorzko skończyła, najwidoczniej wizja że jej młodsza siostra, o ile jeszcze żyje, może mieć już własną rodzinę.
- Ty tu nie pękaj! - Powiedziała nagle wesołym tonem najemniczka -
Będziesz miała mniej lat niż własna siostra, a pomyśl ile odsetek urosło przez ten czas. Będziesz bogata, a bogatym ze wszystkim łatwiej! A w dzisiejszych czasach, medycy mogą niemal sprawić cuda! Młoda, bogata, czego chcieć więcej?
- "T" zaśmiała się głośno, po czym zaczęła ściągać spodnie. Najwyraźniej miała również ochotę się popluskać.
- Jeśli uznana zostałam za zmarłą tooo wszystko odziedziczyła rodzina...żadnych odsetek… może przynajmniej nie wydali na głupoty. - Powiedziała z nutą lekkiej irytacji...chyba nie wierzyła ze siostra była najbardziej ogarnietą osoba. - ...jeszcze wczoraj rano nie mogłam się doczekać powrotu...teraz trochę się jej boje. - Było to mało powiedziane, azjatkę przerażał powrót do nieznanego czasu. Zanurzyła się znowu na dłużej, spłukała odżywkę i wyszła osuszyć się ręcznikiem. Ubrała się w czystsze rzeczy i zaplotła sobie warkocza z wilgotnych włosów. Powoli składała swoje rzeczy i przygotowywała się powrotu. W tym czasie najemniczka pozbyła się spodni… a po chwili wahania ściągnęła w końcu biustonosz wśród niemego wzruszenia ramionami, i zanurzyła się w wodzie po szyję, kucając. Wydała z siebie cichutkie westchnienie ulgi…
- W dzisiejszych czasach możesz każdego pozwać o cokolwiek, więc tak serio Hana… jak się postawisz, to możesz mieć i miliony - Mrugnęła do niej, zanurzona po szyję.
- Dlaczego miałabym kogokolwiek pozywać...i chyba wątpię by Japoński system prawny aż tak się zmienił przez te dwadzieścia osiem lat. - Powiedziała, choć musi się o to spytać Ryo. Może rzeczywiście niektóre systemy zarządzania państwem się poprawiły.
- Zabierzemy cię do USA, a tam najlepsi prawnicy korporacji zaskarżą kogo trzeba o… nie wiem co, nie szukali cię wystarczająco dobrze? I za te wszystkie lata na wyspie dostaniesz grubą kasę. Mogę liczyć na 10% za pomysł? - Najemniczka roześmiała się głośno, po czym uniosła w kierunku Hany kciuk w górę.
- Jasne…- Hana nie wiedziała czy to na pewno tak działa, ale postanowiła socjalizować się z najemniczką. Była gotowa by wracać ale nie poganiała “T” było gorąco, rozumiała potrzebę nawilżania się.
- A zmieniając temat… Ty i Ryo chyba się polubiliście…? - Na jej ustach czaił się uśmieszek.
-Jest miłym człowiekiem. Bardzo mi pomógł przez ostatnie trzy dni. Jest też bardzo mądry. Tak polubiłam go, dobrze się mi z nim rozmawia. - Przyznała rację kobiecie.
- No tak.. ten… jest inteligentny, owszem. Ale nie w moim typie - “T” mrugnęła do Hany, po czym się uśmiechnęła - Wy jednak znaleźliście wspólny język?
- No tak, oboje mówimy po japońsku. To miłe jak możesz z kimś porozmawiać w swoim ojczystym języku. - Powiedziała Hana starając się zignorować uczucie jakie zakuło jej myśli na wspomnienie o ‘typie’.
- Samotność na wyspie daje popalić... - Pokiwała głową Cooke, po czym zanurzyła się w wodzie po nos, chyba w ten sposób ukrywając śmiech?
Hana przekrzywiła głowę w zadumie - Owszem, żyć sama na wyspie pełnej drapieżników jest trudne. Każdy dzień który mija a ty nadal czekasz na możliwość powrotu do domu jest jak tortura, zwłaszcza kiedy zaczyna do ciebie docierać że nikt po ciebie nie przyjedzie. Jak orientujesz się że przyjdzie ci umrzeć w jakimś rowie albo jako lunch raptora, też nie jest miłe...no i kiedy w końcu znajdujesz innych okazuje, że minęło 28 lat i osoby które zostawiłaś w domu mogą już nie żyć. A ci co mogą jeszcze żyć zapewne już o tobie zapomnieli. - Powiedziała poważniej Hana dla niej nie był to temat do śmiechu. Raczej do dumania nad kruchością życia i innych moralnych tematów. - Więc owszem być może bardziej doceniam teraz okazaną mi życzliwość przez niektórych. Jak i nie mam ochoty spędzać czasu z tymi którzy okazują mi … nieprzychylność czy wrogość.
- Hmmm - Wielce się najemniczka zamyśliła - Czasem nic na to nie poradzisz. Nie masz wpływu na swoje życie, mimo że ono właśnie twoje. Los zdecydował, przypadek, zbieg okoliczności, tak to już jest. A nam nie pozostaje nic innego, jak się z tym pogodzić i przyjąć jak leci, bo co innego możemy zrobić? - Wzruszyła ramionami, po czym uśmiechnęła się - A z Ryotaro to wam życzę powodzenia, serio.
Odpowiedź trochę zaskoczyła Hane miała wrażenie że mimo jednej rozmowy obie kobiety rozmawiają o czymś kompletnie innym. Choć ostatni komentarz wywołał rumieniec na jej policzkach. A gorąca na twarzy przypomniało Hanie o nałożeniu kremu z filtrem. Do tej pory po prostu ukrywała się w cieniu przed słońcem, ale skoro nowoczesna kosmetologia do niej trafiła zamierzała odzyskać swoją w miarę alabastrową cerę.
- Myślisz że będziemy się przenosić? - zapytala Hana najemniczkę, wstając i przeciągając się, powtarzając pytanie zadane wcześniej Sosnowskiemu.
- Zadecyduje Major, może po naradzie z sierżantami. Ale wątpię, by chciał obóz przenosić do ufo, czy pod ufo, tamte tereny nie są całkowicie bezpieczne - Stwierdziła najemniczka - Może tam założymy jakiś posterunek czy coś… - Cooke przez chwilę jakoś tak dziwnie "gmerała" pod wodą, po czym w jej dłoni pojawiły się majtki, które położyła na kamieniu obok siebie.
Hana poczuła że teraz ona została mianowana ‘stójką’ i powinna pilnować okolicy. Nie broniła najemniczce, chwili dla siebie, każdy tego potrzebował. Chociaż Heo kłócił się nakaz chodzenia z ‘obstawą’ a to że ta obstawa jakoś nie zachowywała się jako obstawa. Z drugiej strony Hana wcześniej nie współpracowała z takimi osobami … przynajmniej na wyspie no i trochę czasu minęło, toteż i standardy mogły się zmienić.
Pilotka zaczęła rozglądać się po okolicy czekając aż ‘T’ skończy swoją toaletę i będa mogły iść do obozu.
- Chcesz już wracać? - "T" wstała w wodzie, która teraz jej sięgała do pępka… najemniczka była umięśniona, i posiadała nawet mały "kaloryferek".
- Nie przeczę że ja już skończyłam, ale jeśli ty potrzebujesz się umyć to mogę ...powypatrywać zagrożeń. - Przytaknęła Hana do najemniczki.
- Przepłukałam się, to wystarczy - Odparła Cooke, po czym zaczęła zbierać swoje rzeczy, by zapewne ubrać się dopiero na brzegu, przy Hanie.
Pilotka odczekała aż T skończy, zajęta obserwowaniem okolicy. Kiedy ta w końcu wyszła i ubrała się ruszyły do obozu. Hana podziękowała najemniczce. Właściwie nie wiedziała jak powinna się zachować więc wybrała grzeczna formalna opcje.
 
__________________
I WILL SWALLOW YOUR SOUL! It matters not how you try to sustain your flashy bodies with the fruit of the trees or the animals of the land. You only serve to hasten the time when I shall break your very mind, enslave your will, and feast upon the entrails of your existence. I will lay ruin upon your livestock and your home!
Obca jest offline  
Stary 06-07-2019, 21:26   #173
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Po przybyciu do obozu Dot udała się do swojego namiotu. Już gdy opuszczali miejsce katastrofy pierwszego śmigłowca postanowiła, że musi tę całą sytuację odreagować. Wybór dostępnych antydepresantów miała mocno ograniczona, jednak wciąż go miała.
Mogła się urżnąć tym co jej zostało w butelce.
- Jesteś tam?- Doug kucnął u wejścia namiotu zerkając do środka.-Ubrana?
- A jesli nie ubrana, to co?- Zapytała Ruda cały czas przyglądając się alkoholowi w butelce.
- To i tak wejdę. Ale przynajmniej będę wiedział jakie widoki mnie czekają.- odparł blondyn pakując się do namiotu.-Kim wyglądała jakby miała dostać zawału. Sprawdzam jak zniosłaś tą całą nowinę o roku 2020-tym.
- Nie powiedziałam proszę.- Doktor Lie oburzyła się lekko.
- Nie pytałem o pozwolenie.- wzruszył ramionami najemnik siadając.- Krótka piłka. Co tym sądzisz? I co planujesz poza tym trunkiem?
- Więc wyjdź i zapytaj.- Dorothy nie żartowała.
- Chcę tylko się upewnić, czy planujesz czegoś… szalonego… w każdym razie… szalonego i niebezpiecznego.- westchnął blondyn i ruszył do wyjścia. Po opuszczeniu namiotu spytał.-Mogę wejść?
- Tak, proszę.- Powiedziała usatysfakcjonowa rudowłosa.- Cały czas i niezmiernie.
Doug wlazł i przyjrzał się Dot, pytając. -Masz chłopaka, męża, rodziców na skraju śmierci?
- Nie, nie i nie. Skąd takie osobiste pytania?- Dot zmierzyła blondyna zrokiem.
- Po prostu to chyba jedyne powody, by przejmować się opóźnionym tu upływem czasu. Tam może parę lat minąć, ale co to dla mnie? Moi staruszkowie i tak pewnie zapomnieli. Dziewczyny nie mam. Żony i dzieci też.- wzruszył ramionami Doug.-Nie wiem czemu wszyscy robią z tego taki problem.
- Ty również? Matko. Jeśli chcesz wypłakiwać się w czyjeś ramię, to znajdź sobie innego partnera.- Pani botanik z mieszanką niedowierzania, rezygnacji i kpin pokręciła głową.
- Czy wyglądam, żebym miał zamiar się wypłakiwać? Mi tam akurat wszystko jedno, ale w obozie wyraźne dupnęło morale.- wzruszył ramionami blondyn.-Ty też wyglądałaś na nieco przybitą.
- Wydawało ci się.- Ruda gładko skłamała. Nie miała zamiaru wypłakiwać się Sonskowskywmu w ramię.
- Tooo dobrze.- stwierdził krótko blondyn i podrapał się po karku.-Bo ostatnie czego potrzebujemy to panika i głupie decyzje. Dasz łyka?- zmienił szybko temat łypiąc na alkohol.
- Proszę.- Wyciągnęłą rękę w kierunku najmnika. Ale sam wyraz wypowiedziała bardzo sztywno. Nic dziwnego, było jej szkoda resztek whiskey jakie jej zostały i nie było jej w smak, że Douglas przyszedł wysępić od niej tę resztkę.
Najemnik upił nieco i zwrócił butelkę Dot. Spojrzał na nią badawczo… milczał przez chwilę… a następnie rzekł.- Dobra… to skoro chcesz się dziś upijać samotnie, to nie będę ci przeszkadzał. Powinienem rozejrzeć się po obozowisku. Zobaczyć, czy ktoś nie ma głupich pomysłów… poza Alanem oczywiście.
- Upić się nie chciałam. Tylko odprężyć. - Wyjaśniła Ruda.
- A jest jakaś różnica?- zamyślił się Doug podsumowując jej wypowiedź.
- Nie ma nic przyjemnego w upijaniu się.- Wyjaśniła rudowłosa kobieta.
- Dwieście dwadzieścia moich udanych nocy by się z tobą nie zgodziło.- najemnik wyszczerzył w uśmiechu zęby.
- Widocznie mamy różne potrzeby.- Dot odpowiedziała tym samym.
- I pewne… podobne.- Doug zerknął znacząco na biust Dot, a potem dodał.-No… ale nie będę ci przeszkadzał w dalszym odprężaniu się z butelką whiskey.
- A ja nie będę cię przeszkadzała w sprawdzaniu czy ktoś nie ma głupich pomysłów.- Odparła uprzejmie.
- Trzymaj się.- dodał przyjaźnie Sosnowsky i po chwili opuścił namiot.
- Pa!- Kobiet odprowadziła najemnika wzrokiem. Przez chwilę patrzyła jeszcze na lekko falujące poły namiotu, a następnie przeniosła wzrok na butelkę whiskey, którą trzymała w ręku. Jakoś przeszła jej ochota na picie w samotności. W towarzystwie również. Joint to co innego. Nawet nie chodziło o substancje odurzające, które się w nim znajdowały. Mógłby to być równie dobrze zwykły papieros. Chodziło o sam rytuał. Zapalenie. Zaciągnięcie się. Zachłyśnięcie się tym jakże niezdrowym, jednakże przyjemnym dymem. I wreszcie wypuszczenie go. Odprężający rytuał. Papierosów jednak Dorothy przy sobie nie miała. Pozostało więc zadowolić się tym coś się miało. Ruda wyciągnęła skręta i odpaliła go. I już przy pierwszym zaciągnięciu poczuła się lepiej. Tetrahydrokannabinol nie zaczął jeszcze działać, ale już dostał się do organizmu. Normalnie Dot podałaby jointa dalej, była jednak sama. Zaciągnęła się więc jeszcze kilka razy i zgasiła skręta. Tak uspokojona zabrała się za badanie tak próbek z jaskini jak i przezroczystego walca ze statku kosmitów. Myśl o obcych wydała jej się nagle wyjątkowo zabawna, zaczęła więc chichotać.
Tak rozbawiona wzięła do ręki tubę, która zabrali ze statku obcych. Ponownie obejrzała ją dokładnie. Z pomysłu otworzenia przedmiotu, tudzież rozbicia, szybko zrezygnowała. Spróbowała zatem zbadać zawartość cylindra w inny sposób. Dostarczony przez firmę sprzęt pozwalał na to. Czasu miała pod dostatkiem.
Dot wynurzyła się ze swojego namiotu. Nucąc pod nosem jakąś wesoła melodię i lekko podrygując w jej takt ruszyła w stronę kuchni. Rozglądała się przy tym za swoimi nieodłącznymi ochroniarzami.
THC już zaczęło działać. Ruda, w przypływie ciepłych uczuć, wywołanych działaniem kannabinoidów roślinnych, pomachała radośnie, uśmiechając się przy tym, do golącego się właśnie nożem Hawajczyka. Jedyną reakcją Kaaia było z kolei lekkie uniesienie jednej brwi, i w sumie na tym się skończyło...
Cook nigdzie nie było widać, co zostało odnotowane z pewną dozą rozczarowania przez panią botanik.
Z kuchni zabrała kawę, cały termos, oraz coś na przekąskę. Równie tanecznym krokiem wróciła do siebie i zabrała się za żmudne badania, które takie żmudne nie wydawała jej się w tym momencie. Ba, było nawet bardzo zabawne. Te wszystkie odgłosy wydawane przez skanery i niezliczone rzędy cyferek przesuwających się ekranie komputera. Dorothy przez dłuższą chwilę siedziała jak zahipnotyzowana wpatrójąc się w owe przesuwające się po czarnym tle rzędy białych znaków. Jej błoga, w tym momencie, mina nielicowała z całym dorobkiem naukowym, jaki zgromadziła przez ostatnie lata. Rudowłosej było to jednak obojętne i z głupawym wyrazem twarzy przyglądała się temu co cyfrowa maszyna licząca wyświetlała.
cdn.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 06-07-2019, 22:19   #174
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Doug


Po przejściu po całym obozie Doug udał się do swojego namiotu. Zabrał się za rozłożenie kałasznikowa na części. Sprawdzenie czy wszystkie są nieuszkodzone. I ponowne złożenie do kupy. Powoli i z pietyzmem. Złożonemu karabinowi się przyjrzał. Nacisnął parę razy spust. Cyk. Cyk. Cyk. Oczywiście nic się nie stało. Magazynek z nabojami leżał obok. Niemniej ów dźwięk podobał się blondynowi. Magazynek został umieszczony w broni, a Sosnowsky wyszedł z namiotu. Po czym ruszył w kierunku Collinsa zapytać o to, czy coś z rozwalonych śmigłowców mogłoby im się przydać do budowy łodzi lub tratwy.
Bo nie ma co liczyć na przybycie odsieczy z firmy, która ich zatrudniła. Z pewnością są już tylko rubryczką w kolumnie strat w corocznym rozliczeniu finansowym.

Peter

Po krótkiej wymianie zdań z niektórymi członkami ekspedycji Peter wszedł do swego namiotu, chcąc mieć nieco czasu i ciszy na uporządkowanie ekwipunku i myśli. Ze szczególnym uwzględnieniem tego drugiego.
Dwa lata w parę dni? Nieźle...
Problemem jednak było to, że owe parę dni mogło się rozciągnąć w parę tygodni, a dwa lata zamienić się w dwadzieścia. A nawet gdyby wydostali się z wyspy teraz, to i tak kłopotów by mieli co niemiara. Zmartwychwstanie - to brzmiało dumnie, ale odkręcenie własnej śmierci z pewnością nie będzie proste. A wyciągnięcie zaległych poborów z zachłannych łap korporacyjnych urzędasów graniczyło z cudem i z pewnością da zajęcie całej armii prawników.
- Proponuję małą naradę między nami trzema, odnośnie nowej sytuacji, jaką są chinole na wyspie, gdzie pogadamy? - W komunikatorze odezwał się nagle Major.
- Może zaanektujemy kuchnię i wyrzucimy stamtąd wszystkich? - zaproponował Peter.

Doug, Peter, major


- Jesteśmy tu, żeby podyskutować o nowej sytuacji na wyspie. Co odnośnie Chińczyków według was powinniśmy zdziałać? - Major odezwał się cichym tonem i spojrzał na Currana i "Sosnę".
- Pewnie gdy tylko się przystosują do życia na wyspie zaczną wścibiać nosy w nie swoje sprawy - powiedział Peter. - Może niepotrzebnie ratowaliśmy im życie, bo chyba nie zyskaliśmy przyjaciół.
- Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie… może to był błąd, może nie - powiedział Baker.
- Jeśli zmądrzeją, to do nas przyjdą. Nawet Chińczycy nie są tacy zarozumiali by wierzyć, że sami sobie dadzą radę na wyspie pełnej dinozaurów - stwierdził Peter. - Ale musimy znaleźć sposób, by się stąd wydostać. Bo nie sądzę, byśmy zdołali wyłączyć UFO. Albo tę jego część, która odpowiada za te przeskoki czasowe.
- Chrzanić tą dwójkę -- odparł Doug ironicznie. - A pies ich trącał... Nie są w tej chwili zagrożeniem. Nie oni. Raczej ci, co przylecą po nich. Bo to nie będzie z pewnością pierwsza wyprawa na tej wyspę. I to kolejnymi przybyszami musimy martwić. Następnym razem przyleci ich więcej.
- Już ich przyleciało więcej - odparł Peter. - I, zapewne, wyspie się to nie spodobało, skoro trzy maszyny uległy równocześnie awarii. Nie sądzicie chyba, że to wina chińskich mechaników...
- Nie nadawałbym jednak “wyspie” złośliwej inteligencji. Od tego krok do stawiania totemów i tańców dookoła nich. Ot, dużo niebezpiecznych potworów jest tutaj. A helikopter przyciąga uwagę - odparł Bloody. -Jest głośnym i dużym celem. I nie tak znowu szybkim.
- Skoro UFO potrafi zakłócić łączność, to pewnie umie i dobrać się do elektroniki - stwierdził Peter. - W końcu ich technika wyprzedza naszą o wiele, wiele lat.
- Collins, czy tam ktoś inny, rzucił teorię, że mgła również wywołuje zakłócenia niczym EMP, i skoro helikoptery przez nią przeleciały to je usmażyło i spadły? A sama mgła pochodzi z owego UFO? Kij tam wie… - Major podrapał się po kilkudniowym zaroście.
- Collins chce się bawić z tym UFO… czy raczej kombinujemy jak się stąd wydostać?- zapytał Doug wzruszając ramionami.
- Może powinniśmy połączyć jedno i drugie? Rozgryzienie tajemnicy UFO z pewnością umożliwi nam opuszczenie tej wyspy. - Peter wydawał się być przekonany, że za wszystkimi kłopotami stoją mechanizmy, znajdujące się na statku obcych. - To jednak, znaczy zrozumienie tajemnic UFO, może zająć wiele lat. Może tam są jakieś pojazdy? Albo zbudujemy tratwę. Chyba że zdołamy zwodować naszą łódź.
- Jeśli kujony będą rozgryzać tajemnicę ufoków, to utkniemy tu na dłużej. Na tygodnie raczej - wzruszył ramionami Sosnowsky. - Czyli na lata… poza wyspą.
- No to powinniśmy zrobić równocześnie dwie rzeczy - przeszukać UFO i zobaczyć, co z naszą łodzią - zasugerował Peter.
- Według relacji Larrego i Frosta, łódź wepchnął pamiętny huragan na plażę, zbyt daleko od wody, by jakoś te 100 ton przesunąć - Przypomniał Baker.
- No cóż... trochę nas za mało, byśmy mogli zastosować metody starożytnych Egipcjan - stwierdził Curran. - Chyba wykopanie kanału i przybliżenie morza do łodzi potrwałoby dość długo....
- Olać to co niemożliwe. Jajogłowi nie potrafią nic sensownego wymyślić, to zbudujmy tratwę. Mamy rozbite śmigłowce w okolicy. Coś z nich może się nadać. Albo… zapominamy o świecie zewnętrznym i zakładamy własne królestwo. Bo jakoś nie wierzę, że rozkminienie ustrojstwa ufoków byłoby łatwiejsze, niż wymyślenie jak się stąd wydostać, ale… co ja tam mogę wiedzieć. Mi nie płacą za myślenie, tylko wykonywanie rozkazów - stwierdził sarkastycznie Bloody na końcu.
- Czyli jeden głos na zajęcie się UFO… - Major spojrzał na Currana -...i jeden głos na natychmiastowe wynoszenie się z wyspy? - Zwrócił się do Sosnowsky'ego.
- Niech parę osób weźmie się za UFO - odparł Peter - a reszta zabierze się za budowę czegoś pływającego.
- Jak dla mnie możecie sobie całe to UFO badać do usranej śmierci. Nie mój czas zmarnujecie. Na mnie żadna dziewczyna, żadna żonka i żadne dzieciaki nie czekają - wzruszył ramionami jasnowłosy najemnik. -A odsetki na koncie w banku same się naliczą.
- Wow. Serio? Pewnie jesteś zajebisty na imprezach… - Baker pokręcił głową do Douga. - Dobra, to się muszę zastanowić, przemyśleć to i owo. To wszystko, czy może jeszcze jakieś komentarze, pomysły, cokolwiek?
- Wzmocnić warty na noc? Niby te dwa Chinole to nie arabscy fanatycy, ale mogliby wpaść na głupie pomysły, widząc brak naszej czujności.- wzruszył ramionami Sosnowsky puszczając mimo uszu uwagę Bakera.
- Dwóch ludzi to za mało? - zdziwił się Major.
- Hej… chciałeś pomysłu to masz. Już wspomniałem ci o naszym wielbicieli Kiku wcześniej, więc zakładam… że masz już na to rozwiązanie- obruszył się Doug.
- Może faktycznie trzy osoby byłyby lepsze. - Peter poparł Sosnę. - Chińczycy... Raczej nie powinni się tu kręcić, na szaleńców też nie wyglądali, ale kto ich tam wie. Lepiej się zabezpieczyć...
 
Kerm jest offline  
Stary 10-07-2019, 22:07   #175
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Obóz

Wieczór mijał spokojnie. Dyskutowano, naradzano się, przeprowadzano badania znalezisk dzisiejszego dnia. Słowem sielanka… i było nawet niezłe jedzenie. Van Straten upolował jakiegoś pomniejszego Dinozaura, którego mięsiwo opiekano na dwóch ogniskach. Co prawda z tego powodu Sarah Elsworth mocno kręciła nosem, ale w końcu i ona nieco zjadła. Czyżby głód zwyciężył nad przekonaniami osobistymi, a może pani Biolog sama po prostu chciała sprawdzić, jak smakuje taki gad?


Noc również minęła spokojnie. Nie było żadnych ataków Chińczyków, nie było wielkich ekscesów (no może poza jednym, ale krótkotrwałym i w miarę cichym), były za to typowe, to tu, to tam, nocne schadzki, i przyspieszone oddechy w jednym czy drugim namiocie…



***



Rankiem Baker zdecydował co dalej.

Większa część ekspedycji będzie się zajmowała dalszym badaniem Ufo. Pojedzie tam Lie, Collins, Miyazaki, Heo, Alazraqui, Miles. Jako obstawa sam Major, Curran, “Bear”, “T”, Roberts, “Sosna”, Van Straten.

“Zapałka” pojedzie na plażę z Frostem, i sprawdzą jeszcze raz ewentualną możliwość opuszczenia wyspy. Następnie dołączą do badających Ufo.

W obozie zostaje Woods, Chelimo, Kaai i Elsworth. Dlaczego tak? Ano ponieważ… Sarah wybrała się o poranku nad rzeczkę w celu odświeżenia, jak i figielków z Dougiem, co jednak miało nieco nietypowe zakończenie. Kobieta brodząc w wodzie, pośliznęła się na jednym z kamieni, jakoś próbowała złapać równowagę drugą nogą, wtedy jednak pisnęła, i wpadła na całego w toń. Gdy z wody wyłowił ją “Sosna”, biolog posykując trzymała się za kostkę u nogi.

- Skręcona - Stwierdziła w obozie Kim - Ale to nic poważnego. Parę dni i będzie wszystko w porządku...






Ufo

Dwa jeepy i dwa quady dotarły bez przeszkód do statku kosmicznego obcych form życia, i do miejsca, gdzie dzień wcześniej rozłożono mały obóz polowy. Wszystko było takie, jak zostawili wczoraj, nic się nie zmieniło, nie było żadnych niespodzianek, dobre więc chociaż i to. Było za to znowu cholernie gorąco i duszno… i jeden czy druga nawet się cieszyli na nieco chłodu, jaki panował wewnątrz Ufo.

Znów podzielono się na mniejsze grupki i zwiedzano wnętrze statku, odkrywano kolejne jego zakamarki, kolejne korytarze, pomieszczenia…


Ufo miało na pewno kilka poziomów, jak do tej pory odkryto i chociaż pobieżnie zwiedzono 4 z nich. Zdecydowanie ten wrak wydawał się być większy, niż przypuszczano z zewnątrz. Nie znaleziono z kolei żadnych innych ciał ufoludków, jedynym truposzem załogi więc był ten na mostku dowodzenia.

….

Ryo, Hana i Honzo urzędujący na mostku powoli zaczęli rozgryzać symbole ufoludków. Przy okazji okazało się również, iż cholerny Geolog jest niezłym poliglotą, znającym aż... 8 języków! Symbole sprowadzały się niejako do roli hieroglifów, i w zależności, w jakiej kolejności użyte, miały różne znaczenie. Trochę to przypominało nawet Japoński? Odkryto jednak na razie jedynie podstawy, czubek owej góry, można było jednak już bez problemu otwierać większość drzwi, nawet tych, gdzie oprócz samych kolorów, były i symbole mowy. Czyżby dodatkowe zabezpieczenie jakiś kluczowych miejsc na statku?

Przywrócono zasilanie, wszędzie już paliły się światła, w wielu miejscach na statku mrugały ekrany komputerów, te dziwne szyby między pokładami również otrzymały zasilanie, i okazało się, iż jest to coś w rodzaju wind grawitacyjnych. Wskakiwało się do środka, i w zależności, czy chciało się dostać na niższy pokład, czy na wyższy, należało się wewnątrz po prostu od jakieś powierzchni szybu odbić lub nieco podciągnąć, po czym lewitowało się w górę lub dół.

Reaktor statku(?) mruczał spokojnie, z o wiele większą mocą, niż przy ostatnim zwiedzaniu tego miejsca.

….

Lie, Collins i obstawa, odkryli kolejne laboratorium na statku… pełne komputerów, tub różnego rozmiaru, z jakimiś bliżej nieokreślonymi organizmami w środku, robotów(?) pomagających w wykonywaniu pracy umiejscowionych na sufitach, ścianach, a nawet i stołach czy pulpitach. Moment. W jednej z dużych tub, ustawionych pionowo, unoszący się w jakimś płynie, był taki sam szarak jak na mostku. Przedstawiciel tutejszej załogi miał urwaną prawą nogę, co mogło mieć miejsce podczas kolizji Ufo, i próbowano go tu ratować, co jednak się nie udało? Tak, to była dobra teza…


A to nie było chyba laboratorium, a raczej ambulatorium? Duży, dziwaczny stół, ze znajdującymi się nad nim dodatkowymi lampami, z kolejnymi ramionami robotów wystającymi z sufitu, zdawał się to potwierdzać. A i przy okazji, jednemu czy drugiemu, od razu skojarzyły się opowiastki niby porywanych przez ufo, na których przeprowadzano jakieś eksperymenty.

Czyżby ci wszyscy ludzie na całej Ziemi, powszechnie uznawani za mocno pomylonych, jednak mówili prawdę??


***



Tym razem na zwiedzanie statku obcych Major dał towarzystwu aż dwie godziny. Po nich nastąpiła przerwa, czas na posilenie się, rozmowy o nowych odkryciach...

W trakcie tej sielanki, Van Straten podszedł do Bakera, i zaczął z nim rozmawiać ściszonym tonem. Po kilku chwilach przez twarz Majora przeszedł dziwny cień. Dowódca spokojnym krokiem udał się na środek małego obozowiska polowego, po czym zabrał głos, jednocześnie i uruchamiając swój komunikator:
- Panie i panowie, cokolwiek zrobicie, nie patrzeć na mnie, i proszę bez paniki - Zaczął dosyć nietypowo - Nie rozglądać się również na boki. To bardzo ważne. Zachowywać się naturalnie. Jesteśmy otoczeni przez tubylców z dzidami. Chowają się po krzakach wokół nas, z każdej strony. Powoli, powtarzam, powoli odbezpieczyć broń, szukać wzrokiem osłon...

Kimberlee cichutko zaszlochała.

- ...może nie będzie tak... - Baker próbował coś jeszcze powiedzieć, ale wszystko się spierdoliło.

Powietrze wypełnił dziki ryk bojowy wielu gardeł. Posypały się dzidy, pomknęły strzały z łuków, i strzałki z dmuchawek, a wraz z tym wszystkim rozległy się krzyki członków ekspedycji, niemiłosierny, wprost ogłuszający jazgot karabinów i pistoletów, pierwsze krzyki rannych… i zabijanych.









***
Komentarze jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 15-07-2019, 07:18   #176
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Po powrocie z nad rzeki Hana dołączyła do kolejnego ogniska.
Te było zdecydowanie lepsze niż pierwsze w jakiej dane jej było przez chwile uczestniczyć. Owszem nadal trzymała się ‘naukowców’ znaczy Collinsa i Ryo którzy byli dla niej może nie tyle najbardziej ciekawi, co najbardziej przyjaźni.
No i reszta trzymała się swoich grupek. Pani zoolog pilnowała swojej męskiej zdobyczy niczym pies stróżujący. Lekarka też nie ukrywała w czyim towarzystwie najlepiej spędza czas.
Pilotce wydawało się to ciekawe. To obserwowanie tych relacji, powiązań i dynamiki grupy.

Krzywiła się kiedy jadła mięso, chyba wybrzydzała. Zdecydowanie wolałaby zjeść rybę albo białe mięso. Dobrze przyprawione i ostre. Chociaż jej tęsknota chyba była spotęgowana twardością mięsa. Trudno było jej połączyć smak i fakt że zjada właśnie wielką jaszczurkę.
- Dziwny smak…- Odezwała się na głos bardziej do siebie niż do siedzących koło niej odrobiny ludzi.
- Kwestia przyzwyczajenia - stwierdził Peter. - A i tak smakuje o niebo lepiej, niż konserwy
- Muszę uwierzyć na słowo nie jadam konserw. - Przyznała potakująco Hana.
- To się da nadrobić... - Peter się uśmiechnął. - Mamy jeszcze parę żelaznych racji. Jedno słowo i będziesz mogła porównać...
- Myślałam bardziej czy dałoby się zorganizować ryby. Jest takie miejsce z głębszą zatoczką jest ich tam dużo. - Podsunęła info Hana ale nie robiąc sobie zbyt wielkich nadziei że ktoś pomysł podchwyci.
- Teraz jest chyba trochę za późno na taką wycieczkę - powiedział z namysłem. - Okolica jest zbyt niebezpieczna, by się włóczyć po ciemku.
Hana nie odpowiedziała, odpowiedź brzmiała jakby zrozumieli że chce już teraz iść na plaże łowić ryby a nie że jest ogólnie taka opcja. Najwyraźniej znowu zrobiła, powiedziała coś źle. "Głupi angielski". Pomyślała wracając do prób zjedzenia kawałka swojego mięsa.
- Ale w wolnej chwili można by o tym pomyśleć - dodał Peter. -Urozmaicona dieta, a ryby, ponoć, są zdrowe. Daleko to stąd?
Hana odłożyła bez żalu mięso na bok i wyciągnął z kieszeni spodni mapę. Ostatnio nosiła po kieszeniach parę przydatnych rzeczy.
- Tutaj. - pokazała kawałek plaży dosyć szerokiej i widać było formacje skalne wystające z morza. Była w stronę jej dawnego domku. Ale dało się na nią dojechać i innymi znanymi członkom wyprawy drogami.
- Sprzętu do łowienia nie mamy, ale idzie przecież coś sklecić prowizorycznie - Wtrącił się w tą rozmowę Ryo.
- Masz racje wystarczy jeden dłuższy kij i parę zaostrzonych małych do zrobienia harpuna. - Przytaknęła Hana odwracając się w stronę Azjaty.
- Polowałaś kiedyś z harpunem - zainteresował się Peter. - Ale możne by można wykorzystać te... rajskie jabłuszka... które znalazła Kim.
- Tak. Miałam swój ale zostawiłam w jaskini. Nie myślałam, że będzie mi przydatny. - potwierdziła Hana już pozostawiając mięso tam gdzie je odłożyła. Z innej strony nie umiała powiedzieć co mają jabłka do ryb.

Reszta wieczoru upłynęła w spokoju i na małych nic niewnoszących do życia obozu rozmówkach. Po jakimś czasie Hana ziewnęła i przeciągnęła się. Następnie wstała i życząc reszcie dobrej nocy poszła spać. Chociaż zboczyła z drogi by oddać Sierżantowi Sosnowskiemu jego pistolet. Choć po usłyszeniu dźwięków świadczących że jest on zajęty zrezygnowała z tego pomysłu.
W swoim namiocie wpełzła naga do śpiwora i po raz pierwszy od przybycia na wyspę poszła spać snem spokojny mi głębokim.
Mimo trudnej sytuacji poczuła że w gruncie sytuacji wszystko się jakoś ułoży.
 
Obca jest offline  
Stary 18-07-2019, 17:59   #177
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ostrzeżenie przyszło odrobinę za późno, na tyle jednak wcześnie, by Peter nie stał jak słup soli, zbaraniałym wzrokiem wpatrując się w napastników. Co prawda prędzej spodziewałby się stadka raptorów lub oddziału Chińczyków, ale bandzie troglodytów też był w stanie stawić opór.
Nie byli na pikniku, więc broń miał pod ręką. Wystarczyło chwycić sztucer i strzelić do najbliższego łucznika. Uznał, że najpierw należy rozprawić się z tymi, co władają bronią dystansową, pozostałych zostawiając niejako na deser. Albo gdy podlezą bliżej.
Strzelił, i przeładowując broń cofnął się w stronę stojącego nieopodal quada.

Doug nie wyglądał na zaskoczonego. Po pierwsze dlatego, że banda dzikusów była niczym w porównaniu z innymi niespodziankami tej wyspy. Po drugie dlatego, że podejrzewał ich istnienie.
Także że tu się pojawili nie było dla niego dziwne. Pewnie uważali wrak UFO za swoje święte miejsce.
Sosnowsky chwycił za swojego kałacha, a następnie posłał serię w najbliższy wrzeszczący cel. Potem zaś ruszył się w kierunku najbliższej osłony.

Hana złapała Ryo i pociągnęła go w środek reszty ludzi.
- Chodź! Trzeba się schować.

Dorothy wyrwała z pożyczonej kabury pistolet i oddała strzał do najbliższego, jej zdaniem, napastnika.

Larry oberwał oszczepem w brzuch. Curran widział wyraźnie, jak mężczyzna zgiął się w pół, krzyknął z bólu… po czym wyrwał prymitywną broń ze swoich trzewi, i odpowiedział ogniem karabinu w napastnika. Trafił dzikusa, na co ten zniknął w zaroślach. Następnie ranny najemnik zrobił w tył zwrot, po czym zaczął biec do pozostałych… i znowu krzyknął z bólu, i tym razem już upadł na ziemię. Z jego pleców wystawała strzała. Jeszcze żył, jeszcze próbował się jakoś czołgać w stronę sierżanta… który posłał kulkę w tors jednego z rozwrzeszczanych tubylców, na co tego wygięło pod dziwnym kątem, i padł gdzieś na plecy w krzaki. No cóż, przynajmniej (chyba) o jednego mniej.

Collins i Honzo pobiegli do jeepa, by się za nim schronić. W tym czasie “Sosna” posłał serię z kałacha w tors i mordę jednego z łuczników, zabijając go na miejscu. Stojąca obok niego z kolei Lie oddała strzał do sąsiadującego celu Douga, raniąc typa w nogę. Zdecydowanie był wyłączony z walki, padając na ziemię… reszty dokończył Baker, trzystrzałową serią dobijając delikwenta.

Hana pociągnęła Ryo w środek grupki ekspedycji, starając jakoś skryć się za… innymi?? Azjatka postanowiła zrobić sobie z pozostałych żywe tarcze, no cóż. Wyminął ich Van Straten, pędząc na pozycję obok “Beara”. Strzał ze strzelby zranił jedynie jednego z dzikusów w nogę…

David oberwał strzałą w rękę, i to tak dotkliwie, iż owa strzała przebiła ją na wylot. Czarnoskóry wrzasnął z bólu, oddał jednak długą serię w atakującego, przerabiając go na sito.
- Kim za mnie!! - Wrzasnął do przerażonej tym wszystkim lekareczki.
Nieco oddalona od reszty “T” miała niezłe kłopoty. Osaczona przez wielu przeciwników, stała się zmasowanym celem ataków… uniknęła oszczepu, uniknęła strzały, ale kolejna z nich trafiła ją w końcu w nogę, i Cooke puściła brzydką wiązankę. Nadal jednak była niebezpieczna, co udowodniła w pełni, posyłając serię ze swojego MP5 w bebech, krocze i nogi jednego ze strzelców, zabijając go na miejscu(był krytyk!), po czym kolejnego zraniła.

Sukinsynów było jednak nadal sporo, i rozwrzeszczeni, uzbrojeni w oszczepy, pałki i kamienne toporki, pędzili już prosto na nich…

Po ledwie sekundzie, z pobliskich zarośli wyskoczyli jednak kolejni obdartusi, pędzący z mordem w oczach na pozycje Lie i Douga, oraz Van Stratena i “Beara”.

Fuck…
 
Kerm jest offline  
Stary 18-07-2019, 18:32   #178
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Doug wydawał się być spokojny mimo, że ich sytuacja była nieciekawa. Niemniej dla najemnika takie potyczki były znajome.
Sięgnął po granat odłamkowy rzucając go wprost na pędzącą ku niemu trójkę dzikusów.
Następnie zamierzał skupić się na osłanianiu T, ostrzałem z kałacha… jednak o tym, czy to zrobi miał zadecydować rozwój sytuacji.

"Dlaczego oni nie uciekają na dźwięk wystrzałów?" Przeleciało przez myśl Dot, gdy kolejni napastnicy wyłonili się nie wiadomo skąd. Oddała przy tym kolejne strzały.

- Może trzeba wycofać się do statku? -krzyknęła Hana do stojącego koło niej Ryo i Majora.

Co prawda Peter miał opiekować się panną Dorothy, ale przebieg zdarzeń niezbyt sprzyjał wypełnianiu tego akurat zadania. Larry był w poważnych opałach, a wydawać się mogło, iż Dot ma wokół siebie dosyć obrońców.
Curran strzelił do łucznika, który chwilę wcześniej ustrzelił Larry'ego. Potem miał zamiar, z rewolwerem w dłoni, ruszyć na pozostałych dzikusów.

Curran ustrzelił łucznika, pakując mu kulkę w bebech. Delikwent padł momentalnie martwy na ziemię… wciąż jednak było jeszcze dwóch. I jeden z nich dopadł Larrego, obiema łapami wbijając mężczyźnie oszczep w plecy, zabijając na miejscu. Peter co prawda ustrzelił go niemal natychmiast z AMT44 prosto w serce, ale było już za późno… a ostatni z wrednych sukinkotów dopadł w końcu najemnika, atakując kamiennym toporem, na szczęście niecelnie.

Dorothy strzeliła dwa razy do pierwszego z nadbiegających przeciwników z Glocka, celując w tors… tubylec w trakcie biegu oberwał dwa razy w tors, po czym wyłożył się jak długi w lewo. Wtedy też, “Sosna” rzucił w ich stronę granatem. Całkiem, całkiem blisko Lie. Ktoś rzucił się od boku na rudowłosą, powalając ją na ziemię, przygniatając własnym ciałem, a nawet rękami wciskając jej twarz w trawę.

Grzmotnęło solidnie, było czuć żar, zasypało ich nieco ziemią...

- Nie zdążymy! - Odkrzyknął Azjatce Ryotaro, po czym przycisnął ją do ziemi wśród jakiejś eksplozji. Czyżby jeden z najemników użył granatu??

“Sosna” po chwili zasypał serią jednego z dzikusów, naprzykrzających się “T”... co i tak nie zmieniło faktu, iż kobieta miała poważnie przesrane. Pierwszego z nadbiegających zdołała jeszcze ustrzelić, drugi jednak zaatakował ją wręcz toporkiem, co częściowo zbiła karabinem, ale i tak oberwała po głowie…

Van Straten zranił jedynie jednego z wrogów, kolejny strzał okazał się niecelny… “Bear” zaś ustrzelił delikwenta, po czym jednak obaj zostali zmuszeni do walki wręcz.

Skołowana Dorothy, z dzwoniącymi uszami i rozmazanym wzrokiem, powoli wygrzebała się spod… Majora(?!), który osłonił ją własnym ciałem przed ewentualnymi odłamkami. Pani Botanik czuła się okropnie, wprost niczym pijana, po efektach bliskiego wybuchu granatu.
 
Obca jest offline  
Stary 18-07-2019, 20:00   #179
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Peter bez chwili wahania strzelił, niemal z przyłożenia, do ostatniego tubylca, w brzuchu którego kule wybiły wielką dziurę...
Potem rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu innych napastników, wartych jego kuli, po czym ruszył by wspomóc pozostałych.

- Ryota? - Hana powiedziała głośniej niż zamierzała, uszy dzwoniły jej od wybuchu i nie wiedziała czy naukowiec ją słyszy. - Ryo żyjesz?! - Spytała zdenerwowana odwracając się w jego stronę.

Doktor Lie rozkładała się przez chwilę zdezorientowanym i rozbieganym wzrokiem zastanawiając co się stało. Brzęczenie w uszach dawało się we znaki wydatnie przyczyniając się do zaburzeń percepcji, których doznała po wybuchu granatu.
- Ty!!- Z pewnością wydarła się, ponieważ nie słyszała samej siebie, co bardzo ją przeraziło.- Ty!!
Powoli zaczynało do niej docierać co się stało.
- Dziękuję! - Powiedziała całkiem szczerze.

Koło twarzy Petera przeleciała ze świstem strzała, nie czyniąc jemu najmniejszej krzywdy, wypuszczona z… no właśnie, skąd? Najprawdopodobniej z pobliskich krzaków. Najemnik jednak żadnego nowego wroga nie zauważył. Dopóki na jeepa, za którym chował się Collins i Honzo, nie wskoczył kolejny dzikus, coś tam wrzeszcząc po swojemu. Był uzbrojony w oszczep, a jego wzrok spoczął na obu mężczyznach tuż pod nim. Wystraszony Inżynier poderwał się z kucek, chcąc pewnie uciekać, a wtedy dostał kopniaka w twarz i zatoczył się w bok. Dzikus pewnie za chwilę użyje na Collinsie, albo Honzo oszczepu, i będzie za późno…

- Nic mi nie...!! - Odkrzyknął nieco za głośno Azjata, urywając w pół zdania, gdy jakiś zabłąkany oszczep wbił się w trawę, bardzo blisko jego głowy. Ryo zbladł, po czym pochwycił Hanę za rękę, i poderwał ją za sobą - Ukryjmy się za quadem! - Krzyknął.

Tuż obok “Sosny”, nie dalej niż 2 metry, na jeepie pojawił się kolejny, półnagi sukinkot...

Baker kiwnął głową do Lie, po czym rozejrzał się po polu bitwy… podobnie uczyniła nadal mocno skołowana Dorothy, z wciąż denerwującym piskiem w uszach, oraz wzrokiem powoli wracającym do normy. Zauważyła “T”. Najemniczka klęczała na prawym kolanie, a z lewego uda wystawała jej strzała. Do tego Cooke miała zakrwawioną twarz. Coś krzyczała do Dot, wskazywała na coś ręką, ale do rudowłosej nic nie docierało… podążyła więc wzrokiem za dłonią najemniczki.

Kilka metrów dalej, Van Straten walczył wręcz z tubylcem w parterze. Myśliwy powalił dzikusa, a w chwili obecnej dusił jego szyję własnym sztucerem. Dzikus się jednak bronił, starał jakoś odepchnąć karabin, wierzgał nogami…

Obok, w podobnej sytuacji był “Bear”. Tyle tylko, iż tu, to czarnoskóry był na dole, również siłując się ręcznie z przeciwnikiem, który chciał go zabić pchnięciem sztyletem w serce. Normalnie David powinien sobie poradzić bez problemu, z jego ręki wystawała jednak strzała.

I wtedy, wtedy Lie w końcu zrozumiała. Na trawie, całkiem blisko Myśliwego, i całkiem blisko ich “misiaka”, leżał czerwony plecak. Samotny, czerwony plecak.

Na twarzy Cooke’a pojawił się nagle grymas bólu, i kobieta padła bezwładnie na twarz. Z jej pleców wystawała strzała, która ugodziła ją przez plecak(!). Kilkanaście metrów za najemniczką, łucznik nakładał kolejną strzałę na cięciwę, a jego pierdolony pobratymiec, znikał właśnie w krzakach z nieprzytomną(?) Kim przerzuconą sobie przez ramię!!!!

aktualizacja mapki

- Kim!- Krzyknęła lekko jeszcze oszołomiona Dorothy. Jednocześnie wycelowała w napastnika przy Bearze.

Dzikus w malunkach, skryty w krzakach, jakoś nie rzucał się w oczy. Przynajmniej Peterowi. Ale nawet na takich cwaniaczków istniały sposoby - jeśli nie wysłać do krainy przodków, to choćby przepłoszyć i zmusić do ujawnienia się.
Odpiął od pasa granat odłamkowy, wyrwał zawleczkę i rzucił granat w las, w kierunku z którego nadleciała strzała.

Doug był cały czas spokojny i beznamiętny podczas tej potyczki. Zupełnie jakby toczący się dookoła niego wojenny chaos (który po części sam wykreował) w ogóle go nie dotyczył. Tak jak i ginący, porywani i ranieni towarzysze broni.
Spokojnie oceniał sytuację i posłał w górę w kierunku brzucha natrętnego dzikusa pełną serię, za całą “parą”. Tyle ile fabryka w USRR karabinowi dała.
A choć zauważył porywanie Kim, to nie planował oddawać serii w tym kierunku. Kałach miał wiele zalet, ale kiepsko się sprawdzał w roli narzędzia do precyzyjnych trafień. Tu lepiej spisywały się karabiny Currana czy Stratena. Ba, nawet Hana miała obecnie lepszą broń do takich akcji niż on.

Ciągnięta za rękę Hana rozglądała się chaotycznie. Te parę metrów wydawały się być milami w całym bałaganie krwawej jatki. W pierwszej chwili kiedy przykucnęli za pojazdem Hana nie puściła dłoni Ryo jakby trzymanie się razem stanowiło główną zasadę bycia żywym.
- Ryo - Powiedziała już ciszej w jej głosie brzmiał lęk. Dopiero zamieszanie po lewej zwróciło ich uwagę. Ranienie Collinsa i zagrożenie jaki stanowił dla dwójki naukowców a może i dla czwórki dopiero drgnęło Heo do działania. Sięgnęła do plecaka znajdując pistolet sierżanta. Chciała pomóc Collinsowi ale zanim zdążyła wyjąć broń dzikus został zauważony przez Sosnowskiego. Było po wszystkim.
- Trzeba mu pomóc- powiedziała do Ryo tym razem ciągnąc go do Colinsa. - Przeciągniemy go z powrotem za jeep.

Dorothy zaryzykowała, i to bardzo. Wymierzyła z pistoletu do dzikusa związanego walką wręcz z “Bearem”. Wymierzyła do dzikusa leżącego na “Bearze”, przyduszającego najemnika do ziemi, chcącego wbić czarnoskóremu nóż prosto w serce. Ale widać było, iż ranny David sobie nie radził. Dorothy wymierzyła w skupieniu z Glocka, i w końcu oddała strzał. Trafiła typka prosto w tors, na co ten wyraźnie zwiotczał, co wykorzystał “Bear”, i szybko odwrócił sytuację, i zrzucił go z siebie. Role się odmieniły, i teraz najemnik górował nad tubylcem, chcąc go ukatrupić…

Curran rzucił granatem w krzaki, po chwili ładnie pieprznęło, i w zieleninie rozległy się czyjeś dzikie krzyki… nie brzmiały jednak na bojowe, a bardziej na strachu lub bólu.

Doug wywalił serię z karabinu do tubylca na jeepie, aż broń zrobiła “klik, klik”… i nie wierzył własnym oczom. Oddalony ledwie o jakieś 3 metry od niego dzikus oberwał tylko jedną kulą w nogę. Rycząc jak pomyleniec, rzucił w najemnika oszczepem. “Sosna” wykonał jednak unik, a oręż przeleciał jedynie centymetry obok jego głowy.

- Kurwa mać! - Skwitował wszystko Baker, po czym oddał do typka na jeepie szybką serię trzech strzałów. Brzuch, klata, głowa. Tubylec padł martwy, spadając z jeepa niemal wprost na Honzo.

Van Straten zmiażdżył w końcu swoją bronią gardło przeciwnika, zabijając głośno charczącego tubylca. “Bear” wykańczał również ręcznie kolejnego.

Dzikus z Kim zniknął w dżungli, a jego pobratymiec wystrzelił z łuku, wyszczerzył zęby w zadowoleniu, po czym również uciekł. Na polanie nie było już żywych przeciwników. Kilka osób z ekspedycji jęczało poranionych… najgłośniej zaś Dorothy, ze strzałą wbitą w okolice prawego biodra.

Peter doszedł do wniosku, że warto dokończyć dobrze rozpoczęte dzieło. Poranienie paru tubylców i napędzenie im strachu nie oznaczało jeszcze zakończenia całej sprawy - ranny dzikus był tak samo niebezpieczny, jak zdrowy. Albo i bardziej. Dlatego też Curran wymienił szybko magazynek w pistolecie, po czym wkroczył w dżunglę, chcąc dopaść i wykończyć tych przeciwników, którzy nie zdecydowali się uciec.

Teoretycznie zagrożenie minęło. Hana i Ryo podeszli do Collinsa sprawdzili jak się czuje udzielając mu pierwszej pomocy. Na tyle ile mogli. Po czym pomogli delikatnie usadowić go w samochodzie.

- Van Straten. Trzeba będzie się zbierać. Musimy dopaść tubylców póki ślad jeszcze świeży. A potem zwiać z Kim z ich osady.- rzekł beznamiętnie Doug wymieniając magazynek w kałachu na pełny.- No chyba że pan major ma inne zapatrywanie na sytuację?

Dorothy popatrzyła ze zdziwieniem na wystające z biodra ciało obce. Przez dłuższą chwilę jakby nie mogła uwierzyć, że została trafiona. Strzała jednak tam tkwiła i ewidentnie nie pasowała do Dot. Kobieta przejechała wzrokiem po całym pobojowisko rejestrując tych którzy wymagali pomocy lekarskiej. Dobrze wiedziała, że Kim została uprowadzona i cała robota spadła na nią. A do tego ta strzała w boku.

- Curran! Gdzie kurwa leziesz?! Wracaj tu i zabezpieczaj teren! - Krzyknął za Peterem Major, po czym spojrzał na Douga - Tak, masz rację, zapierdalać za nią, i meldować się co pięć minut!

Collins miał co prawda rozkwaszony nos, i nieco zawodził, nie wyglądało to jednak źle… Honzo z wyraźnym obrzydzeniem zwlókł ciało tubylca z jeepa, po czym rozejrzał się po okolicy, kręcąc przecząco głową. O dziwo wstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy.
- Trzęsą mi się ręce... - Powiedział nagle do Hany Ryo.
- 私の手 けじゃない *- Pilotka nie wiedziała jak pokrzepić naukowca. Sama też była roztrzęsiona i nadal się bała. Nawet nie zauważyła jak przeszła na ojczysty język. -
私たちが残りを助けることができる 方法を見てみましょう
** - wzięła jedną z jego dłoni i ścisnęła pocieszająco, chociaż czuła, że minę ma słabą.

- To idziemy - Powiedział krótko Van Straten z zaciętą miną do jasnowłosego najemnika.
- Mhmm.- odparł “elokwentnie” blondyn i ruszył za tropicielem.



* Mi nie tylko ręce…
** Zobaczmy jak możemy pomóc reszcie, może nie zauważymy jak to minie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 18-07-2019, 21:12   #180
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
- Peter! Sprawdź co z Larrym! Podciągnij go tu do nas! - Odezwał się do sierżanta ponownie Baker - ”Bear”, żyjesz? Sprawdź co z “T”!

O dziwo, “Bear” nie panikował odnośnie Kimberlee… czyżby jeszcze nie zauważył co się stało? Peter z kolei nie znalazł w pobliskich krzakach nikogo, nawoływanie Majora było za to donośne.
Curran wyszedł z krzaków, z niezadowoleniem kręcąc głową. Tubylcy uciekli, a to mogło znaczyć, że wrócą, na dodatek w większej sile. Ale nie zamierzał się z majorem kłócić, czy szukać uciekinierów na własną rękę.
Wrócił do obozu i przyklęknął przy Larrym... Po chwili podniósł się.
- Nie żyje - powiedział, po czym chwycił ciało Larry'ego, by podciągnąć je bliżej, zgodnie z życzeniem majora.

Hana wzięła apteczkę pierwszej pomocy z samochodu a kiedy Collins był względnie ogarnięty ruszyła z nią do leżącej na ziemi najemniczki. Usłyszała, że na pomoc Larrego jest za późno. Każdy krok w stronę nieprzytomnej najemniczki były niczym w filmie gdzie właśnie była scena ‘slow-motion’. Nie pomagało, że dookoła leżały zakrwawione ciala ludzi. Owszem ludzi którzy chcieli ich zabić ale nadal ludzi. Kiedy w końcu dotarła do T nad którą pochylał się drugi najemnik.
- Żyje? - To jedyne pytanie jakie z siebie wydobywa. Czekając na odpowiedź uświadomiła sobie że to pierwszy raz od czasu tragicznej rozmowy z współudziałem pani biolog kiedy odzywa się do Beara.
- Chyba - Odpowiedział z marną miną David, ze strzałą w ręce, przebijającą ową rękę na wylot nieco powyżej łokcia.
 
Obca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172