Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-06-2007, 17:41   #21
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Taaa…- skomentował wszystkie wielkie słowa Jana jego brat, wstając i podchodząc do skromnej szafki stojącej zaraz pod malutkim oknem. Pochylił się nieznacznie i wyjął z niej glinianą chyba karafkę, nad wyraz skromną, z wyrytym herbem Arish.

Nie bawiąc się w zbędną kulturę, wyjął również dwa kubki, podobnie brązowe co i karafka, i ustawił je obok siebie. Po chwili, gdy zaczął rozlewać trunek, minstrel poczuł intensywny i jakże mile działający na jego nozdrza zapach miodu produkowanego w jednym z małych zakonów, gdzieś na szczytach Wilczych Kłów. Tak, to musiała być „Jutrzenka”, ten trunek rozpoznałby wszędzie! A gdy po chwili w jego dłoniach znalazło się kruche naczyńko i miał okazję spróbować jego zawartości nie miał już najmniejszych wątpliwości- oto napitek jego młodości, tak często podkradany ojcu w nocy. Oto smak jego ucieczki przed Ludwikiem, gdy ten w zemście za wydanie ojcu jego pijaństwa chciał podtopić brata w pobliskiej rzeczce… Oto smak tych dawnych, mimo wszystko cudownych lat…

- A teraz ty mnie posłuchaj. I słuchaj uważnie, bo to historia, którą znać musisz, a przy miodzie zniesiesz ją lepiej.- Rycerz znów usiadł na ławie i wbił swój wzrok w Jana- Matce naszej przed dziesięciu dni przyszło zemrzeć tragicznie, mówią, że żywcem prawie biedaczka spłonęła. Smok, bestia okrutna, przypuściła atak na trakt, którym podróżowała, do domu z Davis wracając. Ojciec nasz zaś, na samą wieść o tym, oszalał rzekomo, gdyż miecz ze ściany porwał, zbroję wdział i konno sam pognał, smoka podobno szukać.-- przerwał i z miną mocno skwaszoną pociągnął zdrowy łyk z kubka- Byłem ja u nas w domu dni parę temu, lecz ojca ani śladu, a i służba dziwna chodzi- widać doskonale, co stało się. Czterech nowicjuszy swoich posłałem w hrabstwo, by śladu o tatku szukali, lecz od trzech dni w podróży są i słowa nie przekazali…

Smok. Jan słyszał już o tym wielkim smoku, lecz dotąd był on dlań tylko kolejną ciekawostką hrabstwa, możliwe, iż wartą opisania w jakimś poemacie. Ale teraz… I chociaż nie zawsze jego układy z matką szły po najlepszej drodze, tak teraz jego serce ogarnął niebywale wielki żal i smutek- szczególnie zaś po wspomnieniach z domu. Znał swojego ojca i wiedział, jak zaciętym być potrafi- on także nie powróci, póki w smoczej krwi klingi swej nie umoczy. Ale samemu, toż to rzecz niemożliwa! Tak więc Ludwik właśnie ogłosił mu, iż stracił rodziców oboje.

- Tak, dam ci chwilę w samotności z tą wiadomością pobyć…- mruknął brat Jana- Lecz wcześniej ma propozycja- sam bowiem w planach mam ruszyć na smoka, ku czci matki i z nadzieją odszukania ojca… Lecz co to za cześć, gdy sam mam jeno o tym pamiętać? Dlatego potrzebuje ciebie, Janie. Jeżeli tylko znajdziesz w sobie dość siły i honoru, by dopilnować smoczej śmierci- wyruszaj jutro ze mną, by chwałą okryć rodzinę, hrabstwo i siebie samego…- Ludwik posłał jeszcze bratu zimne spojrzenie i opuścił pomieszczenie.

Stracił swych rodziców, nie dowiedział się niczego o Anie, a teraz ma jeszcze iść i do smokobójstwa się przyczynić… A przecież chciał tylko, żeby baron de Marco jaj mu oliwą wrzącą nie oblał…

***
Bent z Andre podróżowali tak po trakcie w kierunku Ville-de-Clee, o bestiach i trunkach znamienitych rozmawiając, blisko trzy godziny. Mnich z miłością w oczach rozprawiał o kolejnych pysznych gatunkach trunków, szczególną uwagę poświęcając wszelkiego rodzaju miodom pitnym, Al’Thor zaś wspominał, jak to pokonał trolla młodego nożem samym i jak z bandytami na trakcie podobnym do tego rozprawił się bodaj dwa lata temu. I gdy właśnie miał dojść do momentu ścięcia jednego z ich przywódców…

- Panie Al'Thor, poddajcie się!- zakrzyknął jeździec, który nagle wyjechał z sąsiedniej ścieżynki. Był cichy, trzeba mu to było przyznać, ale też i dobrze uzbrojony, bowiem hakownica trzymana przezeń w dłoniach prezentowała się nad wyraz okazale.

- Wybacz, ale któż cię tu przysłał? Bo tracę we wrogach rachubę…- spytał z łotrowskim uśmiechem najemnik, delikatnym machnięciem lewej dłoni zbywając mnicha, którego zaniepokojony i pytający wzrok kierował raz na Andre, raz zaś na jeźdźca. I chociaż jego towarzysz ciągle się uśmiechał, to nie było mu z pewnością do śmiechu…

Sytuacja okazała się jeszcze gorsza, gdy z okolicznych zarośli zaczęli wychodzić coraz to nowi potencjalni przeciwnicy. Doskonale było widać, iż to zwyczajni chłopi, ze znalezionymi gdzieś na pobojowisku kordami i rybackimi siatkami, którymi to chyba, jak w romansach rycerskich, pragnęli pochwycić obecnego tu Al'Thora oraz jego towarzysza. Cóż, widok ten można było interpretować również pozytywnie- przynajmniej chcą ich wziąć żywcem…

- Złóżcie swą broń, a mój pan, twój największy wróg, może okazać wam litość!- zakrzyknął jeździec, a w jego głosie dało się usłyszeć jakiś obcy akcent. Czyżby wrogowie zza granicy odnaleźli go i tu, pomyślał Andre.

Bent zaś usłyszał stukot paru końskich kopyt za ich plecami i, gdy odwrócił się delikatnie, tak by nie wzbudzać podejrzeń u otaczających ich kmiotów, zauważył trzech zbrojnych i elegancki powóz z herbem bodaj samego Franciszka I…

***
Vilemo w końcu mogła się zdrzemnąć w powozie, i to jak eskortowanym powozie! Sara wzięła tylko swój miecz (skąd taka gówniara mogła mieć prawdziwy rycerski miecz!?) i, zostawiając Dedericha, Osta i Radosta jako eskortę powozu. Co ona chciała tam robić, podziwiać zgliszcza? Modlić się za dusze zmarłych? Zresztą, tak naprawdę niezbyt interesowało to szlachciankę- dziewczyna pojawiła się i zniknęła i, przy odrobinie szczęścia, już nie powróci do jej życia. Na myśl o tej bezczelnej i wyszczekanej nastolatce Vilemo aż odechciało się spać!

- Radost, jak tym razem nawalisz, to przysięgam- twoja matka zajęczy jak nigdy!- usłyszała głos Osta, dziwnie poekscytowany

- Spokój, bo sam waszą matkę kordem przez łeb zdzielę!- zakrzyknął nagle Dederich i to zwróciło uwagę kobiety- dotychczas tego typu dyskusje potrafiły trwać naprawdę długo… Coś nie tak?

Odsunęła zasłonkę i wyjrzała na zewnątrz. Ta podróż z pewnością nie będzie szczęśliwa- na trakcie bowiem widziała jakiegoś, jak wnioskowała z wyglądu, przygód poszukiwacza i mnicha na mule, a wokół nich- tuzin chłopstwa pod bronią i jeden konny. Nie wyglądali zbyt okazale, ale z pewnością było ich za dużo dla dwóch jeno szermierzy, nawet gdyby okazali się oni najznamienitszymi w Arish wojownikami.

- Pani, jak dobrze…- odezwał się Atter, widząc wyglądającą przez okno Vilemo- Cóż robimy? Giermek sir Valsoy proponuje rozpędzić hołotę, lecz nie wydaje mi się to czynnością zbyt bezpieczną…

Kolejne problemy…

***
Zostawanie w tym miejscu nie było dobrym pomysłem, powtarzała sobie w kółko Sara, tuląc stanowczo za duży miecz do piersi. Widok starego Archibalda obudził w niej kolejne wspomnienia. Ciekawe, jak się ma teraz Sante, co tam u niego… Może sam właśnie próbuje dostać się do legowiska potężnego smoka? Walka ze smokiem… Przecież często ona go pokonywała… Nie, Sante nie nadawał się na smokobójcę- co innego do obrzucania orzechami okien tej zołzy mieszkającej przy targu, co innego do nocnych eskapad w kierunku starego legowiska Olbrzyma- ale nie mógł być rycerzem…

Samo miejsce także nie sprzyjało pozytywnym myślom- dziewczyna starała się omijać szkielety, lecz co rusz słyszała trzask łamanych kości. Resztki budynków, ślady dawnego życia i bolesnej śmierci. Gdyby przybyła tu zaledwie parę dni wcześniej, z pewnością zobaczyłaby biegające radośnie dzieci, troskliwe matki i zapracowanych mężczyzn… Zobaczyłaby zwyczajne, piękne życie… Życie przerwane przez jedną bestię…

Dziwny brzdęk, jakby ktoś zrzucił żelazny gar.

Sara podskoczyła w miejscu. Brzdęk, ruch… Ktoś tu jest! Zdawało jej się, że kątem oka widziała jakiś cień, że słyszy za sobą krok- nagle zaczynała zauważać wszystko… A ona była sama, miała tylko miecz i parę mikstur, w gruncie rzeczy nieprzydatnych w takiej sytuacji…



Pierwsza ukazała się kobieta, wychodząca zza resztki jakiegoś murku, prawie pełznąca- widać nie miała siły chodzić. Jej twarz… Jej twarz pełna była jakiś tajemniczych kształtów, wzorków- po części wytatuowanych, w większości zaś po prostu wyrytych… Szła w kierunku Sary podnosząc głowę coraz wyżej i ukazując jej swój wzrok, wzrok kogoś pogodzonego z niemożliwym cierpieniem…

W ślad za kobietą wychodziły kolejne podobne do niej osoby- pełne ran, brudu, blizn, z różnymi tatuażami na różnych częściach ciała. Wszyscy odziani w łachmany, tylko niektórzy z nich mogli chodzić normalnie. Krok za krokiem Sara starała się oddalić od tych „ludzi”, lecz oni wychodzili zewsząd. W końcu trafiła plecami na coś twardego- to studnia… Wokół niej stało już chyba pół tuzina tych dziwnych osób, trzy razy tyle zaś włóczyło się po okolicy. Dopiero teraz zaczęła zauważać noże, siekiery, sztylety i liny w ich dłoniach…



Młody mężczyzna wyszedł krok dalej, zbliżając się do Sary na odległość mniej-więcej metra. Szedł prosto, co jakiś czas tylko zataczając się, dłonie zaś miał puste- żadnej broni, żadnej liny, żadnego kawałka gałęzi… Za to jego ciało- jego ciało przerażało. Szczególnie to, co miał na piersi- ogromny, ciągle jeszcze krwawiący symbol… Smok…

Wyciągnął swoją długą, smukłą dłoń w kierunku Sary. Mogła go chwycić, mogła ją też ukrócić z pomocą miecza… Ale jak miała sobie dać radę z resztą!? Miała w końcu tylko 16 lat…

***
W krzyżu łupało jak nigdy, a tyłek czuł moc ogni piekielnych- Archibald zdążył już co najmniej parokrotnie pożałować, iż kazał Dederichowi jechać razem z koniem, przy którym maść na hemoroidy i reumatyzm w jukach się kryła. Po tak długiej konnej jeździe bowiem przestawał już czuć zad swój- raczej zdawało mu się, że od dołu zaraz zostanie rozerwany przez potężny pal. Może jednak niektórzy mieli rację, może już trochę za późno na pościgi…

Bzdura! Honor i duch! Honor i duch! Honor i duch! W kółko powtarzał pod nosem te słowa, jadąc za śladami zbójów. A te ślady zaczęły go coraz bardziej niepokoić… Po jakimś czasie bowiem do, jak wnioskował, piątki morderców dołączyło dwóch konnych i kolejny, szósty, a później jeszcze koń z, jak wskazywały pozostawione w błocie ślady, dwukółką. Mogło to oznaczać wiele rzeczy, lecz z pewnością nic przesadnie dobrego…

Jednak dopiero po chwili szlachcic zatrzymał konia, a jego starcza twarz wyrażała tylko i wyłącznie zdziwienie… Las…



Drzewa umazane krwią… Rozglądał się wokoło, co chwilę na którymś był podobny ślad- znaki? „Nie wchodźcie”? Zapewne chcieli przerazić wędrowców. I gdyby sir de Valsoy nie był potężnym i prawym rycerzem, to sam brałby się za ucieczkę. Jego jednak tylko przeszedł delikatny dreszcz. Mgła w lesie też nie wydawała się zbyt naturalną, ale nie czuł tego typowego odoru magii…

Musiał się poważnie zastanowić. Kim są owi banici, by znaczyć w taki sposób drzewa w swym lesie? Na zielone, żółte i białe kolory swoje święte gaje znaczą druidzi, lecz oni robią to specjalnymi znakami- a tu widać było jedynie plamę krwi… Cóż mogły oznaczać owe ślady? I czy przemykające we mgle cienie są tylko wytworem jego niemłodego już umysłu…?
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 30-06-2007, 23:45   #22
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Źrenice Sary rozszerzyły się z przerażenia, gdy rozbiegane błądziły po przedziwnych sylwetkach, które zbliżały się coraz bardziej. Powoli, lecz nieustannie postacie kierowały się ku dziewczynie, przywodząc na myśl pochód umarłych. Ci ludzie byli jednak z pewnością żywi – obłąkani, lecz żywi.
Dziewczyna cofała się i cofała nie wiedząc co czynić i czego mogą chcieć od niej! Gdy zetknęła się z zimną powierzchnią cembrowiny, pod jej stopą chrupnęła jakaś kość. Sara zagryzła zęby.
Ci naokoło, to nie mogli być również mieszkańcy wsi, skoro szczątki wieśniaków znajdowały się miedzy innymi pod stopami młodej alchemiczki.

Ze zbiorowiska, które zgromadziło się wokół i szeptało między sobą w jakimś przedziwny języku, bliżej wyszedł mężczyzna. Był młody, a jego ciało cechowała siła i sprężystość ruchów. Kto wie czy w normalnych warunkach Sara nie uznałaby go za urodziwego, jednak teraz krwawy znak smoka wyryty na jego piersi, budził tylko jej przerażenie.

„Kim oni są? Smok...znów smok... przekleństwo smoka! Po cóż ja tu szłam, dlaczego nie udałam się razem z rycerzem?! Myśl! Myśl głupia... ci ludzie... czyżby obrzędem sprowadzali bestię? Cóż łączyło ich ze smokiem?”


Nie było dane dziewczynie zastanowić się nad odpowiedzią na to pytanie. Dłoń, należąca do mężczyzny ze znamieniem, wyciągnęła się do niej, jakby oferując pomoc...
Przestraszona tym, ze nie ma już jak się cofnąć, Sara obnażyła ostrze miecza i skierowała je w stronę człowieka. Uskoczył w tył, lecz zaraz na jego ustach pojawił się uśmiech, który jeszcze bardziej wzmógł trwogę dziewczyny. Stała teraz na rozstawionych lekko nogach i mimo że drobna dłoń drżała, to miecz w niej spoczywał pewnie. Wyćwiczone mięśnie pozornie tylko wiotkich ramion naprężyły się.

- Odejdź ode mnie! –
warknęła, choć głos jej zabrzmiał raczej piskliwie niż groźnie, przywodząc na myśl zapędzone w róg zwierze, które wie, że jedyną formą obrony może być już tylko atak.

Uśmiech na wargach mężczyzny tylko się poszerzył. Coś wybulgotał w tym swoim dziwnym języku, jakby tłumacząc sytuację, po czym spoważniał. Znów wyciągnął dłoń w stronę Sary, potrząsając nią lekko, jakby poganiał obcą.
Reszta gawiedzi wciąż trzymała się w pewnym oddaleniu. Język, w którym do siebie szeptali, był – jak zdążyła zauważyć dziewczyna – przedziwny: śpiewny, a zarazem bełkotliwy, jakby wszyscy nim władający mieli jakieś dysfunkcje narządów mowy.

- Ostrzegam, nie zbliżaj się!

Sara rzekła z pewnością w głosie, trzymając teraz miecz w jednej ręce, wyciągnięty przed siebie. Obecnie chyba nikt nie mógł mieć wątpliwości, że ręka dziewczyny nawykła do posługiwania się tą bronią i jeśli będzie musiała...

Powolnym ruchem alchemiczka oparła drugą dłoń na biodrze, dyskretnie usiłując wymacać odpowiednią kieszeń.

Mężczyzna znów zagulgotał i podszedł bliżej. Ostrze miecza oparło się teraz o jego zakrwawioną pierś. Jedno pchnięcie starczyłoby, aby ją przebić. Jedno pchnięcie i jedna śmierć... Sara nigdy w życiu nie myślała, że stanie przed takim problemem!
Jej poszukiwania w okolicy paska spódnicy stały się gorączkowe, już nie próbowała ukryć swych ruchów.
Człowiek zdziwiony powiódł wzrokiem za jej ręką...

„Jest!”

- Żryjcie to!
– krzyknęła i zamaszystym ruchem dłoni rozsypała wokół utarte ziele pieprzu.

Zanim zamknęła oczy, by samej uniknąć podrażnienia, ujrzała jeszcze, jak mężczyzna cofa się, gwałtownie pocierając oczy. To samo działo się teraz z ludźmi, którzy stali dość blisko, by drobny proszek sięgnął ich twarzy.

„To moja szansa!”

Dziewczyna, zaciskając powieki, rzuciła się w bok, gdzie wcześniej widziała największą możliwość przedarcia się przez zbiegowisko. Ruszyła do biegu jak mogła najszybciej, lecz i tak poczuła muskające ją zimne dłonie.

- RATUUUUUNKU!

Rozpaczliwy krzyk rozdarł jej płuca, tu wszak nie było już miejsca na bohaterstwo, tu mogło chodzić o jej życie!
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 01-07-2007, 12:16   #23
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
-Co się dzieje,dlaczego nie jedziemy!?-Vilemo wychyliła się przez wąskie okienko powozu. Musiała przysłonic oczy ręką, ponieważ przyzwyczajone do półmroku karety, zostały na chwilę oślepione jasnymi słonecznymi promieniami.

-Wybacz Pani ale trakt jest nieprzejezdny- Atter podjechał do wychylającej się kobiety i wskazał coś okuta w żelazną rękawicę dłonią.Całą szerokościć drogi blokowała grupka kmieci.

-Rozgonić mi to tałatajstwo ale już!-wrzasnąła wściekle-W takim tępie, to najwcześniej dojedziemy na święto Wezbranych Wód i o w przyszłym roku!

-Wybacz Pani, gdybyśmy podróżowali sami, ale kiedy mamy cię pod opieką nie będziemy ryzykować, naszym obowiązkiem jest dowieźć cię Pani całą i zdrową przed oblicze Hrabiego-Rycerz tłumaczył łagodnie.

-W sumie masz rację, przyprowadźcie tu jednego z tych chłopów, porozmawiam z nim-po namyśle stwierdziła Vilemo.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 04-07-2007 o 00:28.
MigdaelETher jest offline  
Stary 01-07-2007, 22:29   #24
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Archibald Roderyk de Valsoy

Już miał zamiar zejść z konia, podejść do pomazanych krwią drzew, lecz tajemnicze kształty zaniepokoiły go. W gęstej mgle zgrzyt dobywanego miecza z pochwy był dziwnie stłumiony. Archibald ujął mocniej lejce prawą dłonią, lewą zacisnął na rękojeści i bodnął kolanami Glaciera. Ten ruszył stępa wprost na dzine, przygarbione kształty. Przejechał pomiędzy drzewami, na których wciąż lśniła rubinowo krew. Wydawałoby się, że samotna walka konno pośród lasu to samobójstwo. Być może. Archibald jednakże nie raz zawierzył swój los siwego ogierowi i niemal zawsze wychodził na tym doskonale. Co prawda rycerza łatwo było zajśc z boku i tyłu, lecz bojowy rumak - wspaniały destrier też potrafił solidnie przypieprzyć lub ugryźć. Poza tym ciężka płytowa zbroja chroniła przed atakiem niemal każdej broni białej. Nie chroniła przed smoczym ogniem, ale tę myśl Archibald de Valsoy starał się od siebie odepchnąć.

Teraz jechał, rozglądając się uażnie. Przyłbica łebki była nadal uniesiona, by nie ograniczać pola widzenia. Czuł jak pot spływa mu ciurkiem po plecach. W tym lesie było niemiłosiernie duszno.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 03-07-2007, 01:42   #25
 
Reputacja: 0 Niles Elmwood nie jest za bardzo znanyNiles Elmwood nie jest za bardzo znanyNiles Elmwood nie jest za bardzo znany
Jan podszedł do małego, podłużnego okienka, które zwężało się od środka do zewnątrz, na odcinku dwułokciowego muru.

Sięgnął po karafkę i przelał jej zawartość do pustego już kubka. Starał się skupić na słowach, które usłyszał od Ludwika, jakoś je ogarnąć i poukładać, lecz nie mógł. Czuł w głowie dziwną pustkę, a jego serce niewidzialna ręka trzymała w żelaznym uścisku jak za gardło. Spojrzał na dachówki okolicznych stłoczonych kamienic i wyrastającą dumnie ponad nimi zamkową wieżę Franciszka de Clee.

Niebo było niebieskie.

Usłyszał chlupot leniwych, gęstych kropel miodu, kapiącego na kamienną posadzkę. Przelał. Po chwili gliniane odłamki rozprysły się po wszystkich kątach celi, wydając przy uderzeniu o drewniane drzwi dudniące echo na zakonnym korytarzu.

Jan sięgnął po kubek i wycierając brodę rękawem, odstawił już pusty przy szafce.

- Osz Kurwa mać!!! – ryknął swoim donośnym barytonem, aż białe gołębie spłoszyły się z czerwonej przyklasztornej baszty.

Janowi zakręciło się w głowie. Nie wiadomo czy był to szok braterskiej nowiny, czy też miód skutecznie zaczynał mącić głowę.

- "Nie!" – Jan zacisnął zęby i pięść, przyciskając ją do pochylonego, zmarszczonego czoła. - "Nie wierzę!" – krzyknął w sobie.

- Jadę na grób Matki! – postanowił półgłosem ciężko dysząc.

Zbierając w jedną rękę torbę, a w drugą gitarę, z impetem złości kopnął niedomknięte, mosiądzem okute, dębowe drzwi na oścież, wołając przy tym donośnie i bez ceregieli:

- Ludwiku!
 

Ostatnio edytowane przez Niles Elmwood : 03-07-2007 o 07:34.
Niles Elmwood jest offline  
Stary 10-07-2007, 23:47   #26
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Andre lustrował bacznie kmiotów, którzy mieli go pojmać, żywcem - sądząc po sieciach trzymanych w rękach. Patrzył na ich zacięte twarze, zastanawiając się ile musiał im zapłacić ten nadęty bufon w metalowej puszce, jednak hakownica w jego rekach wyglądała nader groźnie. Przeklinał się w duchu, że nie niósł kuszy w ręku, lecz przewiesił ją sobie przez plecy - "teraz może nie być czasu na jej użycie" - rozmyślał gorączkowo spoglądając w ziejącą czernią potężnego otworu lufę samopału. Na jego twarzy znów zagościł na chwilę szelmowski uśmieszek.

- Jak śmiecie! - ryknął na całe gardło w kierunku chłopstwa - Wy chudopachołki, toć nie widzicie, że w towarzystwie wielebnego męża podróżuje? Majestatu kościoła zaprzeczacie?! - krzyczał donośnie. - Wy brudne świnie bez czci i wiary, toć duchowny Bent, kamrad mój ważną misję wespół ze mną dla hrabiego wykonuje, a wy na jego drodze ośmielacie się stawać?!! Hrabia z was pasy karze drzeć, jeśli choć włos z głowy mu spadnie!!! Wynajmujecie się u zbira, jak najemnicy na własną wiarę i majestat hrabiowski rzycie wasze, brudne wypinacie?

Najemnik gestykulował energicznie rękami, starając nadać swoim słowom jeszcze większej emfazy i powagi. Starał się by ton jego głosu był władczy i zimny, jak kajdany dyb, które były popularną karą dla rozwydrzonego chłopstwa. Gestykulacja miała jeszcze inny cel - kiedy jego ręce spoczęły na piersiach, poczuł w dłoniach rękojeści sztyletów. Obserwował reakcję jeźdźca - gotów w każdej chwili umieścić dwa doskonałe sztylety w lukach jego zbroi.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 11-07-2007, 15:28   #27
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Drzwi otworzyły się z hukiem, a po chwili do uszy Jana dobiegł głośny jęk. Po chwili, gdy po mocnym wykopie wracały już na swoje miejsce, zobaczył swojego brata z wymyślnym, mosiężnym wzorkiem na czole. No tak, westchnął w duszy Jan, A zawsze mi uważać kazali… I nawet mimo tak wielkiej tragedii, jaka go dotknęła, z trudem wstrzymywał histeryczny chichot na widok Ludwika, który z niewzruszoną miną usiłował rozmasować swój los.

- Zaiste, niczego innego nie mogłem się po tobie spodziewać, drogi bracie…- westchnął, ostatni raz „poprawiając” swój nos- Jakaż jest twoja decyzja?

- Przed decyzją jakąkolwiek grób matki chcę zobaczyć, Ludwiku. I…- zaczął już następne zdanie, gdy ujrzał twarde i pełne bólu zarazem spojrzenie rycerza.

- Grób matki!? Czyś ty już do końca zwariował, bracie!?- wykrzyczał- Toż to smok był, nie banda zbójców czy gryf jakowyś! Po matce naszej ni trzewik się nie ostał, cała popiołem się stała, jak po spalenia rytuale!- oczy Ludwika pełne były wściekłości, lecz Jan wiedział, że brat nie był zły na niego. Chodziło o całe zdarzenie.

- Tak więc niestety, na inny grób niż posąg upamiętniający masakrę liczyć matka nasza nie może. Ale może liczyć na pamięć, na pomszczenie jej śmierci ostrzem. Janie, czy zechcesz przyłączyć się do mojej wyprawy? Czy dokonasz tej rycerskiej rzeczy?- spytał Ludwik, a w jego oczach pełno było czegoś tak rzadkiego u niego… Pełno było błagania.

***
- Et, wy, chamstwo- co to znaczy?- usłyszeli nagle Bent, Andre i cała zgraja chłopów ich otaczających. Razem ze wszystkimi obrócili się, by zobaczyć trzech konnych, orszak rycerza jakiegoś zapewne. Wyglądaliby całkiem normalnie gdyby nie jeden szczegół- żaden z nich nie był młodszy niż 50 lat. Siwe głowy, powykrzywiane palce, twarze pokryte sieciami zmarszczek- u paru głupszych z tłumu otaczającego podróżników wywołało to cichy chichot, przeradzający się w obrzydliwy rechot. W chwili jednak, gdy najlepiej odziany dobył kordu, głosy natychmiast ucichły.

- Z drogi, już, mi się usuwać!- zakrzyknął czwarty rycerz, odrobinę młodszy, dojeżdżający od strony powozu.- Gości samego hrabiego wieziemy, a hrabia opóźnień nie lubi.

- Kiedy my, panie, tylko uczciwego we krwi zadośćuczynienia od tych wielmożów chcemy…- odparł jedyny konny, machając swoją hakownicą.

- Zemsty powiadacie?- westchnął najstarszy z obecnych, Dederich- Mówcie więc, panowie, o co chodzi w zemście szanownego pana i jego chamstwa, najętego pewnie za marny grosz w którejś ze wsi.- zwrócił się ku Bentowi i Andre.

- Ciebie zaś, bo najokazalej ze wszystkich tu obecnych wyglądasz, do powozu na chwilę poproszę.- odezwał się swym twardym, nieznoszącym sprzeciwu głosem Atter, machając dłonią na jeźdźca. Ten zaś, nie mając żadnego innego wyjścia, udał się za rycerzem z herbem Rycerzy Dębu na napierśniku, zostawiając zdezorientowanych chłopów, podstarzałą służbę rycerza i dwóch podróżników…

***
- Pani…- oczom Vilemo ukazała się najpierw twarz Attera, jak zwykle dumna i pełna uroku, a zaraz za nią- całkiem niezłej postury młodzieniec, idący obok swojego konia. No tak, rycerska duma- nikt o stanie niższym w obecności kogoś tak wysoko postawionego jak wysłannik Franciszka I nie będzie poruszał się konno. Kobieta musiała jednak przyznać, że taka forma wywyższenia i jej bardzo się jej podobała.

- Ma na imię Hazztel, rzekomo przybywa z dalekich krajów, pracuje u niejakiego barona de Marco, co mu ktoś żonę ostatnio wychędożył. Minstrel był to jakiś, czy inny zawadiaka, ale słysząc już złe plotki o znajdującym się tam Andre Al’Thor postanowił zarżnąć jego i pokazać małżonce swej, co następnym razem zrobi i z nią.- mówił i mówił Atter, nie zwracając nawet uwagi na młodego mężczyznę.

- Ja chciałem tylko…- zaczął, lecz jego słowa zostały przerwane mocnym uderzeniem okutej w żelazo dłoni rycerza

- Niepytany milcz, śmieciu!- zakrzyknął- Czy pragnie pani dowiedzieć się czegoś więcej? I cóż w zaistniałej sytuacji mamy począć z nim, chłopstwem i zawadiaką oraz mnichem?

Po raz kolejny uśmiech zagościł na twarzy kobiety. Władza była tym, czego pragnęła od dawna- a teraz miała okazje korzystać z niej niemal do woli…

***
Droga przez las dla de Valsoy’a była istnym koszmarem. Ciągle widział coś kątem oka, ciągle coś poruszało się we mgle, ciągle jego rumak parskał niespokojnie. Serce starego człowieka biło tak mocno, że momentami sam obawiał się o własne zdrowie. A gdy nad jego głową przeleciała zwyczajna sowa, o mały włos nie rozpłatałby ją swoim potężnym mieczem. Podróż przez las trwała i trwała, a przynajmniej tak mu się wydawało. W końcu jednak warstwa lasu zaczęła się przerzedzać- drzewa stawały się coraz niższe, a mgłę zastąpił duszący zapach. Zapach płonących ludzkich ciał…

Ostatnie chwile tej podróży były dla Archibalda przeżyciem naprawdę ciężkim. Dłoń już trzymał na rękojeści swojego miecza, wzrok zaś wytężał tak bardzo, jak było to możliwe. Krzyki, pieśni, modlitwy w obcych i znanych mu językach- to docierało do niego zza zasłony lasu i przerażało go nie na żarty. Prawdziwy koszmar zaczął się jednak w momencie przekroczenia ostatnich zasłon…

Dziesiątki młodych i pięknych kobiet na krzyżach, płonących krzyżach. Wokół ciała, mnóstwo ciał- rozebranych, okaleczonych, poszarpanych i krew, wszędzie krew. Obraz kaźni, mordu, ludobójstwa. Niektóre z ukrzyżowanych jeszcze żyły, płonęły żywcem jak najgorsze heretyczki. A wokół biegali dziwni, jakby szarzy ludzie, wykrzykując kolejne pieśni. Czczą coś?

Parę chwil zajęło niemłodemu już Roderykowi dostrzeżenie między krzyżami sporej wielkości, wyrzeźbionego w bardzo prymitywny sposób, kamiennego smoka. Kult Smoka?, pomyślał. Czegoś takiego nie widział przez wszystkie 70 lat…

***
Sara biegła i wrzeszczała na zmianę. Przebiegała między kolejnymi dziwnymi postaciami, które krzyczały coś w niemal wszystkich językach, jakie zdołała poznać- niektóre słowa nawet rozumiała, lecz nie było to nic ponad „Łapać!”, „Brać!” i „Pieprzoną gówniarę!”. Teraz była już pewna- ci ludzie nie mogą mieć pozytywnych zamiarów co do jej osoby. Ten strach dodawał jej jednak sił i biegła coraz szybciej, co chwilę zmieniając kierunek, gdy zza fragmentu kolejnego muru wychodziły następne osoby o pustych spojrzeniach.

To stało się nagle, gdy była już blisko kolejnego wyjścia ze wsi. Błoto, prędkość i przerażenie, krótka chwila i dziewczyna wylądowała w sporej kałuży, ślizgając się w niej jak na doskonałym lodzie. Po dwóch próbach wstania zrozumiała, że coś jest nie tak- jej noga, okropnie bolała. Zwichnęła kostkę? Najpewniej, zdarzało jej się to już kilka razy…

Idące w jej kierunku istoty jednak nie zwracały na to uwagi. Na ich twarzach zaczynały malować się uśmiechy, okrutne uśmiechy. Było ich naprawdę dużo, a z każdą chwilą przybywał kolejny… Sara mogła liczyć tylko na miecz, Powracającego i odrobinę szczęścia…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 11-07-2007, 17:56   #28
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał

Rozejrzał się wokół zdjęty najwyższą grozą. Patrzył przez łzy. Dziesiątki młodych dziewcząt umierało na krzyżach w potwornych katuszach. Słyszał skwierczenie ich ciał, czuł woń! Coś jakby szloch wydostał się z jego starczego gardła, gdy dojrzał, ze najmłodsze li nawet czternastu wiosen mieć nie mogły. A potem w stuporze jakimś, ogarnięty strachem i nienawiścią ryknął i spiął kolanami konia. Wrzeszcząc ruszył do przodu, a wierny Glacier, choć parskał i rzucał łbem, to dawał się prowadzić nogami jak na paradzie. Ani chybi śmierć zajrzała w oczy staremu rycerzowi,

„ zajrzała będąc piękną dziewczyną o połowie twarzy zniekształconej przez płomienie. I jak wicher zemsty, niczym miecz Powracającego spadł Archibald de Valsoy między tych, którzy kaźń dzieweczkom zadali. A wielki był gniew rycerza. Pierwsze ciosy rozrąbały ciała katów, wieńcząc je fontannami krwi. Krwi, która nie mogła ni ugasić płonących krzyży, ni rozpaczy i złości de Valsoya. Glacier przemknął przez tłum zbrodniarzy, rozpryskując kopytami krew i błoto. Rumak uwalany ponad pęciny posoką nieprzyjaciół wyszczerzył zęby niczym sam diabeł. A Archibald zawrócił i, wrzeszcząc niczym tabun demonów, runął znów na przeciwników. Niewiele widział przez łzy, rąbał więc na oślep, lecz niemal każdy cios znajdował celu. Rozbijał łby na połowy, odwalał ręce wraz z ramionami. Bez pomiłowania, bez jednego li zawahania! A ciosy odbijały się nieszkodliwie od jego zbroi, tarczy, od karwaszy i nagolenników. A Archibald po raz kolejny stanął w strzemionach i uderzył mocarnie zza głowy półtoraręcznym Frexenetem. I kolejną głowę zdjął z karku. A wrogowie jego, choć liczebnie go przewyższali niepomiernie, struchleli, widząc li w Archibaldzie anioła pomsty wysłanego przez Powracającego. Lecz nie aniołem Archibald był, lecz człekiem. I on poczuł zmęczenie. Ciosy stawały się coraz słabsze, coraz rzadsze. Coraz częściej razy nieprzyjaciół trafiały tam, gdzie zbroja słabsza, gdzieniegdzie ciała dosięgając. A i Glacier, rumak bojowy de Valsoya, ranion był. W wielkiej ciżbie nieprzyjaciół walczyli już nie o zwycięstwo, lecz o karę boską dla zwyrodnialców. I o śmierć. I Archibald de Valsoy wzniósł głowę ku niebiosom i żarliwie jął się modlić, a potem wzniósł się w strzemionach i rzekł: […]”
Rzecz o Archibaldzie Wspaniałym
Klechdy Arish, tom 1.
Wydawnictwo Dragon, Ville-de-Clee 1984, s.329.


… i rzekł:

- - A chuj wam w dupę! Jeszcze was kilku ze sobą zabiorę, skurwysyny!
Słowa zadziorne, odważne, ale chyba bez pokrycia. Bo de Valsoy czuł, że sił brak, a walki końca nie widać. Znaczy widać. Prędzej czy później, któryś z tych bydlaków zabije Glaciera. A bez konia był tylko nieruchawym opancerzonym celem. Mniejsza z tym. Nie odpuści mordercom, choćby miał skonać.



Śmierć zagląda w oczy Archibaldowi Roderykowi de Valsoy.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 13-07-2007, 07:03   #29
 
Reputacja: 0 Niles Elmwood nie jest za bardzo znanyNiles Elmwood nie jest za bardzo znanyNiles Elmwood nie jest za bardzo znany
Podniosłość chwili sięgała zenitu, gdy w oczach Ludwika Jan po raz pierwszy w życiu, nie licząc epizodu z dzieciństwa, dostrzegł bezradną, żałosną i jakże wymowną prośbę.
Wtedy dziesięcioletni Ludwiś zsikał się ze strachu na widok Gryfa, i milczących wzrokiem błagał młodszego brata o dyskrecję, dzisiaj w jakże innych okolicznościach Jan kruszał pod wzrokiem dostojnego rycerza Zakonu Dębu, jednej z wielu prawych rąk samego Franciszka de Clee – Ludwika O’Key z Nesskey.

Jan, który przez moment zastygł jak słup soli, po tym jak brat wpadł mu w słowa, teraz machnął ręką i życzliwym, pełnym zrozumienia wzrokiem objął postać Ludwika.

- Dobrze Bracie. W takim razie zemsta będzie słodka niczym nagroda nektaru spijanego z łona młodej dziewicy!

Jan czuł jak resztki wątpliwości rozpływają się jak ostatnie cienie nocy pod porannymi promieniami nowego dnia. Czuł, rosnący w nim gniew i potężną energię, którą wiedział jak trzeba spożytkować. Pomścić rodzicieli.
Patrząc na brata, w osłupieniu odnalazł w sobie ulgę uczucia braterskiej więzi, odnalezionej, która jak myślał już dawno pękła, pomiędzy skrajnie różnym rodzeństwem.

"Matko moja" – westchnął w duchu – "czyżbyś śmiercią swoja chciała łączyć podzielone dzieci?" – Jan czuł jak w gardle rośnie mu potężna kula, którą z trudem przełknął, powstrzymując jednocześnie napływające do oczu łzy.

- Nic to... Zanim wyruszymy, idźmy bracie do zbrojowni, bo cóż... samą gitarą jedynie będę mógł temu skurwielowi, co najwyżej trochę ciśnienia podnieść...

I kto by przypuszczał... Z pewnością nie Jan, że 21 letnie wychowanie do rycerskiego stanu, wróci do niego po niemal dekadzie...

"Matko moja..." – Jan wybiegł kolejnym aktem strzelistym ku nieboszczce – "och, jakby Cię ten widok ucieszył..." – pomyślał, widząc już siebie oczyma wyobraźni w rycerskiej zbroi.

Jan wiedział, że brat ma rację. Kto wie, może pierwszy raz w życiu.
Rozumiał też znakomicie, że mimo, iż droga wyprawy na Smoka, krętą i długą ścieżką wieść może, to z miasta jednak musiał jakoś się wydostać. Najlepiej we łbie zakutym w blachę, z wysokości końskiego grzbietu. Taaaak, Jan wciąż czuł na sobie zapach ślicznej baronowej. Te perfuma, te aromata jaśminu i kobiecego podniecenia...

Nagle zza rogu klasztornego korytarza dobiegały to odgłosy miarowego jakby galopu , to chaotycznego stukotu ciężkich kamaszy, wraz ze wzrastającym zgiełkiem zamieszania.
Głowy obu braci obróciły się w tę stronę i po chwili zza narożnej kolumny, nie wyhamowując na gładkich kamieniach posadzki, wyjechał potężny biało–brązowy stwór, który z całych sił przebierając przednimi łamami, cudem nie wywrócił stojącej pod ścianą staroświeckiej zbroi! Teraz już pędził z półotwartym pyskiem, jakby uśmiechu, z którego boku wystawał pokaźnych rozmiarów jęzor. Uszy po bokach falowały w rytm galopu stworzenia, podobnie jak średnio-długa sierść futrzaka.

Jan zdążył tylko pomyśleć – "No tak... "– i po chwili leżał na plecach powalony ciężarem olbrzymiego przybysza, który opierając dwie, grube łapy na jego piersiach, lizał go to gębie jęzorem, zamiatając ogonem na boki, obijając przy tym nogi Ludwika.

- Bruto! Wystarczy! – Jan z wyraźnie poprawionym humorem spojrzał na stojącego nad nim brata – Musiał usłyszeć mój krzyk, wtedy nic go nie powstrzyma! – dodał pogodnie i na jego smutnej twarzy pojawił się pierwszy nieśmiały uśmiech.

Teraz bracia spojrzeli na stojącego na rogu zakonnego krużganka, z trudem łapiącego w piersi oddech chłopca stajennego, który na widok zdarzenia a zwłaszcza surowej postaci Rycerza Ludwika, niemal skulił się ze strachu, jęcząc:

- Panie, jam próbował, ot niemożli...
- Idź precz hamie! – wycedził przez zęby Ludwik.

Chłopcu dwa razy nie trzeba było powtarzać. Rzucił jeszcze leżącemu wciąż pod ciężarem Bruta Janowi spojrzenie bezradnie rozłożonych rąk i w podskokach tyle go widzieli.

- To chyba jasne, że Bruto idzie ze mną. Kochał naszych rodziców miłością szczerą, jemu też należy się udział w zemście... Zresztą jest świetnym tropicielem, że o naszej wieloletniej przyjaźni nie wspomnę! – powiedział z przekonaniem Jan, stojąc już obok brata, który z niesmakiem patrzył na siedzącego obok posłusznie, niewzruszonego berdnardyna.



Buto, Wilcze Kły, O.O. 1135
 

Ostatnio edytowane przez Niles Elmwood : 15-07-2007 o 01:11.
Niles Elmwood jest offline  
Stary 13-07-2007, 18:32   #30
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Ból wdzierał się do umysłu dziewczyny, godząc w niego podstępnie igiełkami oraz nie dając wytchnienia...
Cierpienie fizyczne ma jednak jedną zbawienną cechę: w małej dawce otrzeźwia człowieka, uwalniając go od nagromadzonych emocji.
Sara odetchnęła głęboko, gdy paraliżujący członki strach rozluźnił nieco swe kleszcze. Odruchowo jak zawsze, gdy miała problem, odgarnęła kosmyki włosów za ucho, po czym nerwowo rozejrzała się wokół, oceniając sytuację. Była DOSŁOWNIE przyparta do muru, gdyż za plecami czuła chropowatą ścianę – pozostałość po jakimś spalonym domostwie. Zewsząd zaś zbliżali się do niej przedziwni ludzie. Co jednak ciekawe, teraz, gdy otoczyli dziewczynę, zatrzymali się w pewnym oddaleniu, jakby obawiając się swojej „ofiary”.
Dziewczyna pewniej złapała rękojeść miecza w ręce – jedyne źródło otuchy i... jedyną drogę ku wybawieniu.

- Tak łatwo mnie nie dorwiecie gnojki. –
wysyczała z wściekłością.

Poderwała się z ziemi. Fala bólu niczym obuch uderzyła w nią, lecz mimo to stanęła pewnie na nogach. Raz jeszcze potoczyła wzrokiem po zebranych wokół ludziach, by po chwili bez słowa ostrzeżenia rzucić się w lewo, wprost ku stojącej tam gawiedzi. Błysk stali oślepił na moment jednego z ponurych wyznawców smoka. Był to ułamek sekundy, lecz i tak trwał zbyt długo i żylasty mężczyzna nie zdążył uskoczyć przed ciosem. Krew z jego na wpół odrąbanego ramienia trysnęła prosto na twarz Sary. To ją jednak nie powstrzymało - adrenalina zagłuszyła strach. Czując ciepłą posokę na wargach pomknęła przed siebie, byle jak najdalej...

Brudne, jakby proszące o wsparcie ręce wyciągały się w jej kierunku, próbując pochwycić uciekinierkę. Przypominające gałęzie chorych drzew palce szarpały odzienie.

- Aaaaach!


Dziewczyna znów jak długa runęła na ziemi. Jakaś podstępna dłoń szarpnęła nią bowiem w chwili, gdy ciężarem ciała opierała się na stłuczonej kostce.
Wszystko działo się tak szybko, że nie było miejsca na myślenie i zastanawianie się co robić. Górę wzięły odruchy wyćwiczone przez lata treningu. To niesamowite, że oto przepychanki dwójki smarkaczy, teraz stały się podstawą do ratowania skór.

Odturlawszy się na bok, Sara zobaczyła jak w miejsce, gdzie dopiero co leżała, spadł potężny kij – niby maczuga – trzymany przez jednego z mężczyzn. Młoda alchemiczka jęknęła, po czym , podpierając się mieczem, podniosła się najszybciej jak potrafiła z ziemi.

W normalnych warunkach oprawcy już by ją mieli. Mogliby ją unieruchomić, zabić i kto wie co jeszcze. Tymczasem ci tutaj byli jacyś spowolnieni, przywodząc na myśl zastęp żywych trupów.

„Pewnie jakiś narkotyk ich otępił. Nie dogadam się z nimi, moją jedyną szansa jest biec, biec jak najszybciej...”

Dziewczyna z rozmachem zatoczyła wokół siebie mieczem, raniąc tych napastników, którzy nie zdążyli uskoczyć. Znów bryznęła krew, a krzyk wściekłości i bólu wyrwał się z kilku gardeł.

Na ślepo niemal Sara wykonała kolejne pchniecie i cięcie... i znowu: pchnięcie, a potem cięcie – tak jak uczył ją Sante.
Strużki potu i krwi – głównie cudzej krwi - ściekały po jej szyi, lecz... udało się, przebiła się! Teraz tylko...

- Aaaaa!!! –
nie opanowała krzyku, gdy zęby półnagiej kobiety zanurzyły się w jej barku. – Zostaw mnie ty dziwko!

Mimo niewielkiej postury Sara wolną ręką złapała czarne włosy swej oprawczyni i odciągnęła z całej siły. Czuła jak zęby kobiety rozszarpują jej skórę, jakby chcąc w ten sposób utrzymać się przy ofierze. Alchemiczka drugą ręką, w której trzymała broń, wyprowadziła cięcie, które rozorawszy brzuch niedoszłej smakoszki, zepchnęło ją teraz na bok.

Starając się ignorować ból dziewczyna biegiem ruszyła przed siebie. Za każdym razem, gdy jej stopa opierała się o ziemię, miała wrażenie, że będzie to jej ostatni krok, że zaraz znów się wywróci. O dziwo jednak udało jej się umknąć ścigającej bandzie. Klucząc między resztkami chałup, w końcu przystanęła za jedną z ocalałych ścian. Odruchowo schwyciła się za ranę na barku, próbując tamować krew skrawkami odzienia. Teraz starając się nieco ochłonąć nasłuchiwała czy ktoś się nie zbliża. Miecz trzymany w prawej ręce wciąż gotów był do walki, chociaż wzrok dziewczyny celowo omijał jego zakrwawione ostrze. Jeszcze przyjdzie czas na przemyślenia, teraz najważniejsze było PRZETRWANIE.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172